Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Corey James S.A. - Ekspansja (6) - Prochy Babilonu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału: Babylon’s Ashes: Book 6 of the Expanse
Copyright © 2016 by James S. A. Corey
Copyright for the Polish translation © 2019 by Wydawnictwo MAG
Redakcja: Iwona Sośnicka
Korekta: Elwira Wyszyńska
Ilustracja na okładce: Dark Crayon
Opracowanie graficzne okładki: Piotr Cieśliński
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń
Wydanie II
ISBN 978-83-66409-93-4
Wydawca: Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel./fax 228 134 743
www.mag.com.pl
Wyłączny dystrybutor: Dressler Dublin sp. z o. o.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.
tel. 22 733 2519
www.dressler.com.pl
Skład wersji elektronicznej:
[email protected]
Strona 4
Spis treści
Strona tytułowa
Karta redakcyjna
Dedykacja
Prolog Namono
Rozdział pierwszy Pa
Rozdział drugi Filip
Rozdział trzeci Holden
Rozdział czwarty Salis
Rozdział piąty Pa
Rozdział szósty Holden
Rozdział siódmy Clarissa
Rozdział ósmy Dawes
Rozdział dziewiąty Holden
Rozdział dziesiąty Avasarala
Rozdział jedenasty Pa
Rozdział dwunasty Holden
Rozdział trzynasty Praks
Rozdział czternasty Filip
Rozdział piętnasty Pa
Rozdział szesnasty Aleks
Rozdział siedemnasty Holden
Rozdział osiemnasty Filip
Rozdział dziewiętnasty Pa
Rozdział dwudziesty Naomi
Rozdział dwudziesty pierwszy Jakulski
Rozdział dwudziesty drugi Holden
Rozdział dwudziesty trzeci Pa
Rozdział dwudziesty czwarty Praks
Rozdział dwudziesty piąty Fred
Rozdział dwudziesty szósty Filip
Rozdział dwudziesty siódmy Bobbie
Rozdział dwudziesty ósmy Holden
Strona 5
Rozdział dwudziesty dziewiąty Avasarala
Rozdział trzydziesty Filip
Rozdział trzydziesty pierwszy Pa
Rozdział trzydziesty drugi Vandercaust
Rozdział trzydziesty trzeci Holden
Rozdział trzydziesty czwarty Dawes
Rozdział trzydziesty piąty Amos
Rozdział trzydziesty szósty Filip
Rozdział trzydziesty siódmy Aleks
Rozdział trzydziesty ósmy Avasarala
Rozdział trzydziesty dziewiąty Naomi
Rozdział czterdziesty Praks
Rozdział czterdziesty pierwszy Pa
Rozdział czterdziesty drugi Marco
Rozdział czterdziesty trzeci Holden
Rozdział czterdziesty czwarty Roberts
Rozdział czterdziesty piąty Bobbie
Rozdział czterdziesty szósty Holden
Rozdział czterdziesty siódmy Filip
Rozdział czterdziesty ósmy Pa
Rozdział czterdziesty dziewiąty Naomi
Rozdział pięćdziesiąty Holden
Rozdział pięćdziesiąty pierwszy Marco
Rozdział pięćdziesiąty drugi Pa
Rozdział pięćdziesiąty trzeci Naomi
Epilog Anna
Podziękowania
Strona 6
Dla Matta, Hallie i Kenn,
którym nikt nie przypisuje zasług,
choć bez nich nic nie byłoby możliwe
Strona 7
Prolog
Namono
Kamienie spadły trzy miesiące temu, a Namono wreszcie zobaczyła trochę
błękitnego nieba. Uderzenie w Laghouat – pierwsze z trzech, które
zniszczyły świat – wyrzuciło w powietrze tyle Sahary, że przez całe
tygodnie nie widziała gwiazd ani księżyca. Przez brudne chmury nawet
czerwonawy dysk słońca prawie się nie przebijał. Popiół i pył spadały na
Większą Abuję, zbierając się w zaspy, nadając miastu takie same szarożółte
barwy, jak kolor nieba. Pomagając grupom ochotników sprzątać gruz
i opiekować się rannymi, wiedziała, że wstrząsający nią kaszel
i wypluwana czarna flegma są wynikiem wdychania prochów zabitych.
Krater w miejscu byłego Laghouat dzieliło od Abuji trzy i pół tysiąca
kilometrów, ale fala uderzeniowa i tak wybiła okna i powaliła budynki.
Według reporterów w mieście zginęło dwieście osób, a rannych było około
czterech tysięcy. Szpitale były przepełnione. Jeśli obrażenia nie groziły
utratą życia, zalecano pozostanie w domu.
Szybko pojawiły się problemy z zasilaniem: brakowało światła
słonecznego do zasilania paneli słonecznych, a zapylone powietrze
niszczyło farmy wiatrowe szybciej, niż ekipy techniczne mogły je czyścić.
Do czasu, gdy na północ dowieziono reaktor fuzyjny ze stoczni w Kinszasie,
połowa miasta przez piętnaście dni czekała pogrążona w mroku. Ponieważ
pierwszeństwo dostaw prądu przypadało szklarniom, szpitalom
i budynkom rządowym, wciąż bardzo często zdarzały się wyłączenia
zasilania. Ręczne terminale miały trudności w łączeniu się z siecią i często
nie działały, bywało, że byli odcięci od świata nawet po kilka dni.
Powtarzała sobie, że należało tego oczekiwać, jakby którąś z tych rzeczy
dało się przewidzieć.
A jednak po trzech miesiącach pojawiła się przerwa w olbrzymiej
Strona 8
zasłonie na niebie. Gdy czerwone słońce zbliżało się do zachodu, na
wschodzie rozjarzyły się światła miast na Księżycu, jak klejnoty na
niebieskim polu. Owszem, brudnym, skażonym i niepełnym, ale
niebieskim. Nono ten widok bardzo podniósł na duchu.
Dzielnica międzynarodowa była, historycznie rzecz biorąc, bardzo
młoda. Tylko nieliczne budynki miały więcej niż sto lat. Królowały tu
typowe dla poprzedniego pokolenia szerokie aleje rozdzielające labirynty
wąskich uliczek między powykrzywianymi, pseudoorganicznymi
budynkami. Nad wszystkim wznosiła się Zuma Rock, wysoki
charakterystyczny element miasta. Pył i popiół mogły pobrudzić kamień,
ale nie zdołały go zmienić. Rodzinne miasto Nono, miejsce, w którym
dorastała i gdzie sprowadziła swą niewielką rodzinę po zakończeniu
przygód. Jej dom spokojnej starości.
Roześmiała się gorzko, ze śmiechem przechodzącym w kaszel.
Ośrodkiem pomocy była furgonetka zaparkowana na skraju parku. Na
boku miała wymalowaną koniczynę, logo farmy hydroponicznej. Nie ONZ,
nawet nie lokalnej administracji. Potrzeba szybkiego działania
w zaistniałej sytuacji sprawiła, że zatarły się granice pomiędzy
poszczególnymi warstwami biurokracji. Wiedziała, że powinna czuć
wdzięczność, bo były takie miejsca, gdzie furgonetki nie docierały.
Popiół zbity z pyłem pokrywał skorupą łagodne pagórki, na których
wcześniej rosła trawa. Miejscami widać było nierówne pęknięcia i rowy
podobne do śladów olbrzymich węży w miejscach, gdzie dzieci mimo
wszystko próbowały się bawić, ale teraz nikt po nich nie zjeżdżał. Tworzyła
się tylko kolejka. Zajęła w niej swoje miejsce. Pozostali czekający mieli takie
same, puste spojrzenia. Szok, wyczerpanie i głód. Oraz pragnienie.
W dzielnicy międzynarodowej znajdowały się duże enklawy Norwegów
i Wietnamczyków, ale niezależnie od koloru skóry i włosów, pył
i katastrofa uczyniły z nich jedno plemię.
Z boku furgonetki otworzyły się drzwi i kolejka poruszyła się
w oczekiwaniu. Racje na kolejny tydzień, choćby mizerne. Gdy zbliżała się
jej kolej, Nono poczuła ukłucie wstydu. Całe życie, aż do tego momentu,
przeszła bez potrzeby korzystania z podstawowego utrzymania. Była jedną
z osób, które pomagały innym, nie kimś, kto potrzebował wsparcia. Tyle że
teraz go potrzebowała.
Dotarła na czoło kolejki. Widziała już wcześniej mężczyznę wydającego
Strona 9
paczki. Miał szeroką twarz, brązową z czarnymi piegami. Zapytał ją
o adres, odpowiedziała. Chwilę później, grzebiąc w stosie pudełek,
wyćwiczonym gestem podał jej białe plastikowe opakowanie, które od
niego przyjęła. Wydawało się niesamowicie lekkie. Spojrzał jej w oczy
dopiero, gdy nie odeszła.
– Mam żonę – powiedziała Namono. – I córkę.
W jego oczach pojawił się błysk złości, twardy jak uderzenie.
– Jeśli zdołają przyśpieszyć wzrost zboża albo przywołać ryż z powietrza,
to nam je przyślą. A na razie zatrzymujesz kolejkę.
Poczuła, jak w oczach zbierają jej się piekące łzy.
– Jeden na rodzinę – warknął mężczyzna. – Odejdź.
– Ale...
– Odejdź! – krzyknął, strzelając jej palcami przed nosem. – Za tobą
czekają inni.
Odeszła, słysząc, jak mamrocze pod nosem coś obelżywego. Łez nie było
dużo, ledwie tyle, by zdążyła szybko je wycierać, za to bardzo piekły.
Wcisnęła sobie pudełko pod pachę i gdy tylko jej wzrok odzyskał ostrość
na tyle, by mogła widzieć, opuściła głowę i ruszyła do domu. Nie mogła tu
zostać, bo byli ludzie bardziej zdesperowani lub o słabszych zasadach
moralnych, czekali na rogach i w drzwiach na okazję, by ukraść
nieostrożnym filtry do wody i żywność. Jeśli nie będzie szła energicznie,
mogą ją uznać za ofiarę. Przez kilka przecznic jej wygłodzony i wyczerpany
umysł zabawiał się fantazjami walki ze złodziejami. Jakby oczyszczenie
w przemocy mogło w jakiś sposób zapewnić jej spokój.
Wychodząc z mieszkania, obiecała Annie, że w drodze do domu wstąpi
do starego Gina i upewni się, że staruszek wybrał się do furgonetki
z pomocą, ale gdy dotarła do właściwego zakrętu, poszła dalej prosto.
Zmęczenie wżarło się już głęboko w jej kości i wizja podpierania staruszka
i czekania z nim w kolejce zdecydowanie przerastała jej możliwości. Powie,
że zapomniała, co będzie prawie prawdą.
Na łuku prowadzącym z szerokiej alei do ślepej uliczki, przy której stał
ich dom, odkryła, że pełne przemocy fantazje w jej głowie uległy zmianie.
Ludzie, których bicie sobie wyobrażała, aż przeproszą i będą błagać
o wybaczenie, nie byli złodziejami, a piegowatym mężczyzną z furgonetki.
Jeśli zdołają przyśpieszyć wzrost zboża. Co to w ogóle miało znaczyć?
Żartował sobie o używaniu ich ciał jako nawozu? Ośmielił się grozić jej
Strona 10
rodzinie? Za kogo on się, u diabła, uważał?
Nie, głos w jej głowie zabrzmiał tak wyraźnie, jakby Anna zrobiła to
osobiście. Nie, był zły, ponieważ chciał pomóc, zrobić coś więcej, ale nie
mógł. Świadomość, że to, co dajesz, nie wystarcza, też jest ciężarem. To
wszystko. Wybacz mu.
Namono wiedziała, że powinna, ale nie potrafiła.
Ich dom był mały: sześć pokoi ściśniętych razem jak mokry piach
zgnieciony dłonią dziecka. Nic tu nie było równe, żaden kąt nie był prosty.
Nadawało to przestrzeni wrażenie czegoś naturalnego, bardziej jaskini lub
groty niż budynku wzniesionego przez ludzi. Zatrzymała się na chwilę
przed otwarciem drzwi, próbując oczyścić myśli. Zachodzące słońce
schowało się za Zuma Rock, a pył i dym w powietrzu zdradzały, gdzie
przebijały się przez nie szerokie promienie. Wyglądało to tak, jakby
kamień otaczała aureola. A na ciemniejącym niebie pojawiła się jasna
iskra. Wenus. Dziś w nocy może będzie widać gwiazdy. Chwyciła się tej
myśli jak szalupy na morzu. Mogą być gwiazdy.
W środku dom był czysty. Dywany wytrzepano, ceglane podłogi
zamieciono. Powietrze pachniało bzem dzięki małej świeczce zapachowej –
prezent od jednego z parafian Anny. Namono starła resztki łez. Mogła
udawać, że zaczerwienienie oczu to efekt powietrza na zewnątrz. Nawet
jeśli jej nie uwierzą, to mogą udawać, że uwierzyły.
– Halo? – zawołała. – Jest ktoś w domu?
Z sypialni na tyłach wybiegła z piskiem Nami, plaskając bosymi stopami
po cegłach. Jej mała dziewczynka nie była już taka mała, sięgała jej prawie
pod pachę. I do ramienia Anny. Zniknęła łagodna pulchność dziecka
i zaczynała się przez nią przebijać niezręczna uroda nastolatki. Skórę
miała niewiele jaśniejszą niż Nono, a włosy gęste i skręcone, ale
uśmiechała się jak Rosjanka.
– Wróciłaś!
– Oczywiście, że tak – potwierdziła Nono.
– Co mamy?
Namono wyjęła spod pachy białe opakowanie i wcisnęła je w dłonie
córki. Nachyliła się do niej z uśmiechem sprawiającym wrażenie
współudziału.
– Może sama sprawdzisz, a potem mi powiesz?
Nami odpowiedziała szerokim uśmiechem i popędziła do kuchni, jakby
Strona 11
filtry do wody i szybko rosnący owies były najlepszym możliwym
prezentem. Dziewczyna miała w sobie olbrzymie pokłady szczerego
entuzjazmu, ale jej zachowanie po części wynikało też z chęci dowiedzenia
matkom, że nic jej nie jest, że nie muszą się o nią martwić. Tak wiele ich
siły – wspólnej dla całej rodziny – brało się z prób zapewnienia sobie
wzajemnie ochrony. Nie wiedziała, czy tak jest lepiej, czy gorzej.
Anna leżała na łóżku w sypialni, z rozłożonym obok grubym tomem
zniekształconym od wielokrotnego czytania. Wojna i pokój. Miała szarawą,
wymizerowaną skórę. Nono usiadła przy niej ostrożnie, kładąc dłoń na
odsłoniętej skórze uda żony tuż nad zmiażdżonym kolanem. Skóra nie była
już gorąca ani naciągnięta jak na bębnie. To musiał być dobry znak.
– Dzisiaj widziałam błękitne niebo – odezwała się Nono. – W nocy mogą
się pojawić gwiazdy.
Anna posłała jej swój rosyjski uśmiech, taki sam, jaki jej geny przekazały
Nami.
– To bardzo dobrze. Jest jakaś poprawa.
– Bóg wie, że mamy mnóstwo miejsca na poprawę – odpowiedziała
Namono, od razu żałując negatywnego nastawienia w głosie. Spróbowała je
złagodzić, ujmując dłoń Anny. – Ty też lepiej wyglądasz.
– Dzisiaj nie miałam gorączki – potwierdziła Anna.
– W ogóle?
– No, tylko niewielką.
– Wielu miałaś gości? – spytała, starając się utrzymać lekki ton.
Parafianie Anny bardzo przejęli się jej wypadkiem, zapewniali różnego
rodzaju pomoc i oferowali wsparcie tak często, że Anna nie miała szansy
na odpoczynek. Namono w końcu tupnęła i ich odesłała. Anna przeważnie
pozwalała im na wizyty, ponieważ powstrzymywało to też jej trzódkę
przed oddawaniem zaopatrzenia, bez którego by sobie nie poradzili.
– Wstąpił Amiri – przyznała Anna.
– Doprawdy? I czego chciał mój kuzyn?
– Organizujemy jutro krąg modlitewny, tylko kilkanaście osób. Nami
pomogła przygotować frontowy pokój. Wiem, że powinnam była cię
najpierw zapytać, ale...
Anna kiwnęła głową w stronę nabrzmiałej, opuchniętej nogi, jakby jej
niezdolność do stanięcia za kazalnicą była najgorszym, co jej się
przytrafiło. I może tak było.
Strona 12
– Jeśli masz dość sił – powiedziała Namono.
– Przepraszam.
– Wybaczam ci. Znowu. Zawsze.
– Jesteś dla mnie dobra, Nono. – A potem cicho, żeby nie usłyszała jej
Nami. – Kiedy cię nie było, ogłoszono alarm.
Namono zamarło serce.
– Gdzie uderzy?
– Nigdzie. Przechwycili go, ale...
Cisza niosła całe znaczenie. Ale był kolejny. Kolejny kamień rzucony
w dół studni grawitacyjnej, w stronę delikatnych pozostałości Ziemi.
– Nie mówiłam Nami – wyznała Anna, jakby ochrona ich dziecka przed
strachem była kolejnym grzechem wymagającym wybaczenia.
– Nic nie szkodzi – odparła Namono. – Ja to zrobię, jeśli będzie trzeba.
– Jak radzi sobie Gino?
Zapomniałam wylądowało już na końcu języka Namono, ale nie potrafiła
skłamać. Może mogła to zrobić sobie, ale nie pozwalały na to czyste oczy
Anny.
– Za chwilę do niego pójdę.
– To ważne – przypomniała Anna.
– Wiem, po prostu jestem taka zmęczona...
– Dlatego właśnie to takie ważne – potwierdziła Anna. – W czasach
kryzysu naturalnie się do siebie zbliżamy. Wtedy to łatwe. Dopiero gdy
wszystko się przeciąga, musimy się wysilić. Musimy dopilnować, żeby
wszyscy widzieli, że jesteśmy w tym razem.
Chyba że nadleci kolejny kamień, którego flota nie złapie na czas. Chyba
że farmy hydroponiczne przestaną działać pod aktualnym obciążeniem
i wszyscy zostaną bez jedzenia. Chyba że zawiodą recyklery wody. Chyba
że stanie się jedna z tysiąca rzeczy, z których każda oznaczała śmierć.
Dla Anny nawet to nie byłoby porażką. Przynajmniej tak długo, jak długo
byliby wszyscy dla siebie dobrzy i mili. Jeśli z życzliwością pomagaliby
sobie wzajemnie wejść do grobów, Anna uznałaby, że postępuje zgodnie
z powołaniem. Może miała rację.
– Oczywiście – zapewniła Namono. – Chciałam po prostu najpierw
przynieść tu zapasy.
Chwilę później do pokoju wpadła Nami, z recyklerem wody w ręce.
– Patrzcie! Kolejny cudowny tydzień picia oczyszczonych sików i brudnej
Strona 13
deszczówki! – oznajmiła z uśmiechem, a Namono po raz milionowy
uderzyło, jak idealnym połączeniem swoich matek jest ta dziewczynka.
Resztę pakietu stanowiły gotowe do gotowania brykiety owsiane,
paczuszki czegoś, co według napisów po chińsku i w hindi było gulaszem
z kurczaka, oraz garść tabletek. Witaminy dla całej rodziny, środki
przeciwbólowe dla Anny. Przynajmniej coś.
Namono siedziała z żoną, trzymając ją za rękę, aż powieki Anny zaczęły
opadać, a jej policzki przybrały miękki wygląd świadczący
o nadchodzącym śnie. Za oknem szarzały resztki czerwieni zachodu. Ciało
Anny się rozluźniło, ustąpiło napięcie ramion. Wygładziły się zmarszczki
na czole. Anna nie narzekała, ale ból rany i obciążenie nagłego okaleczenia
łączyły się z dzielonym przez nie obie strachem. Miło było zobaczyć, jak to
wszystko ustępuje, choćby na chwilę. Anna zawsze była ładną kobietą, ale
podczas snu robiła się piękna.
Nono wstała od łóżka dopiero, gdy oddech jej żony zrobił się równy
i głęboki. Była już prawie przy drzwiach, gdy zabrzmiał rozespany głos
Anny.
– Nie zapomnij o Gino.
– Właśnie tam idę – zapewniła cicho Nono, a oddech Anny wrócił do
rytmu snu.
– Mogę iść z tobą? – zapytała Nami, gdy Nono podchodziła do drzwi
mieszkania. – Terminale znowu nie działają i nie mam tu nic do zrobienia.
Przez głowę Nono przemknęło tam jest zbyt niebezpiecznie oraz mama
może cię potrzebować, ale w oczach córki kryło się tyle nadziei.
– Tak, ale załóż buty.
Marsz do Gina był jak taniec w cieniach. Panele słoneczne oświetlenia
awaryjnego złapały dość światła, by połowa mijanych domów jarzyła się
słabo od środka. Niewiele bardziej niż od światła świecy, ale i tak było
lepiej niż wcześniej. Samo miasto wciąż było czarne. Żadnych ulicznych
latarni, blasku wieżowców, tylko kilka jaśniejszych punktów wzdłuż
organicznej krzywizny arkologii na południu.
Namono dopadło żywe wspomnienie z czasów, gdy była młodsza od
swojej córki teraz i po raz pierwszy leciała na Lunę. Jaskrawość gwiazd
i urzekająca uroda Drogi Mlecznej. Nawet z pyłem wciąż unoszącym się
w powietrzu nad nimi, teraz widać było w górze więcej gwiazd niż
w czasach, gdy ukrywał je blask miejskich świateł. Błyszczał też srebrny
Strona 14
półksiężyc Luny z rozciągniętymi w czerni pajęczynami świateł. Ujęła dłoń
córki.
Palce dziewczyny wydawały się takie grube i solidne w porównaniu
z tym, jakie były kiedyś. Dorastała. Nie była już ich małą dziewczynką.
Miały tak wiele planów wspólnego podróżowania i nauki na uniwersytecie.
Teraz wszystkie przepadły. Zniknął świat, dla którego spodziewały się ją
wychować. Poczuła ukłucie winy, jakby mogła coś zrobić, żeby nie dopuścić
do tego wszystkiego. Jakby to w jakiś sposób było jej winą.
W pogłębiającym się mroku rozbrzmiewały głosy, choć nie było ich tak
wiele jak wcześniej. Wcześniej ta okolica tętniła bogatym życiem nocnym.
Puby, uliczni artyści i ostra, modna ostatnio grzechotliwa muzyka,
wylewająca się strumieniami na ulice. Teraz ludzie spali w ciemności
i wstawali wraz ze słońcem. Poczuła woń gotowanego jedzenia. Dziwne
było to, że nawet gotowany owies mógł się kojarzyć z komfortem. Miała
nadzieję, że stary Gino poszedł do furgonetki albo że zrobił to za niego
jeden z parafian Anny, bo inaczej Anna będzie nalegać, żeby oddać mu
część ich żywności, a Namono jej na to pozwoli.
Ale jeszcze do tego nie doszło, nie trzeba się źle nastawiać. I tak miała za
dużo na swoich barkach. Kiedy dotarły do skrzyżowania z uliczką starego
Gina, zgasły ostatnie resztki światła słońca. Jedynym śladem dalszego
istnienia Zuma Rock był ciemniejszy mrok, który unosił się na tysiące
metrów nad miastem. Sama ziemia wyzywająco wznosząca pięść ku niebu.
– Och – odezwała się Nami. Nawet nie było to słowo, a wciągnięcie
powietrza. – Widziałaś to?
– Co takiego? – zapytała Namono.
– Spadająca gwiazda. Tam jest następna. Patrz!
Faktycznie, pośród migających gwiazd pojawiła się na chwilę smuga
światła. A potem następna. Kiedy tak stały, trzymając się za ręce, zobaczyły
jeszcze kilka. Potrzebowała całej siły woli i opanowania, by nie wepchnąć
córki pod osłonę najbliższych drzwi i nie próbować jej zasłonić. Ogłoszono
alarm, ale pozostałości floty ONZ przechwyciły ten głaz. Smugi mknące
przez górną atmosferę mogły nawet nie być jego pozostałościami. Ale nie
można było wykluczyć takiej możliwości.
Tak czy siak, spadające gwiazdy kiedyś były czymś pięknym, niewinnym.
Nie teraz. Nie dla niej, nie dla nikogo na Ziemi. Każda jaskrawa smuga była
szeptem śmierci. Sykiem pocisku. Przypomnieniem głośnym jak głos. To
Strona 15
wszystko może przepaść i nie zdołacie tego powstrzymać.
Kolejna smuga, jasna jak promień latarki, zakończona cichą kulą ognia
wielkości jej paznokcia.
– Ten był duży – skomentowała Nami.
Nie, pomyślała Namono. Wcale nie był.
Strona 16
Rozdział pierwszy
Pa
– Nie macie do tego pieprzonego prawa! – wykrzyknął nie po raz
pierwszy właściciel Hornblowera. – Pracowaliśmy na to, co mamy. Jest
nasze.
– Już to przerabialiśmy, proszę pana – odpowiedziała Michio Pa, kapitan
Connaughta. – Pański statek i jego ładunek zostają przejęte z rozkazu
Wolnej Floty.
– Te wasze bzdury o pomocy? Jeśli Pasiarze potrzebują zaopatrzenia, to
niech je sobie kupią. Moje jest moje.
– To wszystko jest potrzebne. Gdyby pan postąpił zgodnie z rozkazami...
– Strzeliliście do nas! Zniszczyliście nam dyszę silnika!
– Próbował pan przed nami uciekać. Pańscy pasażerowie i załoga...
– Wolna Flota, do chuja pana! Jesteście złodziejami. Piratami.
Siedzący z jej lewej strony Evans – pierwszy oficer i najnowszy członek
rodziny – sapnął, jakby został uderzony. Michio zerknęła na niego
i napotkała spojrzenie jego błękitnych oczu. Uśmiechnął się: białe zęby
i zbyt przystojna twarz. Był ładny i dobrze o tym wiedział. Michio
wyciszyła mikrofon, pozwalając, by strumień obelg wylewał się
z Hornblowera bez jej udziału i kiwnęła do niego głową. O co chodzi?
Evans wskazał konsolę kciukiem.
– Tyle złości – rzucił. – Rzuca się, jakbyśmy zranili uczucia biednego
coyo.
– Bądź poważny – odpowiedziała Michio, choć z uśmiechem.
– Jestem poważny. Fragé bist.
– Ty? Wrażliwy?
– W głębi serca – zapewnił Evans, przyciskając dłoń do umięśnionej
piersi. – Mały chłopiec, ja.
Strona 17
W głośnikach właściciel Hornblowera nadal pieklił się, rzucając
wyzwiskami. Według niego Pa była złodziejką, kurwą i osobą, której nie
obchodziło, czyje dzieci zginą, byle tylko dostała swoją wypłatę. Gdyby był
jej ojcem, prędzej by ją zabił, niż pozwolił tak zbezcześcić rodowe
nazwisko. Evans zachichotał.
Wbrew sobie Michio też się roześmiała.
– Wiesz, że twój akcent przybiera na sile, gdy flirtujesz?
– Owszem – potwierdził Evans. – Stanowię złożone połączenie uczuć
i występków. Ale udało mi się odciągnąć twoją uwagę od niego. Zaczynałaś
tracić panowanie.
– Jeszcze go nie straciłam – rzuciła, a potem z powrotem włączyła
mikrofon. – Proszę pana. Proszę pana! Czy możemy się przynajmniej
zgodzić, że jestem piratką, która oferuje zamknięcie pana w pańskiej
kabinie na czas podróży do Kalisto, chociaż mogłabym wyrzucić pana
w kosmos? Może być?
W odbiorniku na chwilę zapanowała pełna oburzenia cisza, a potem
z głośnika dobiegł ryk furii, z którego wyłoniły się zwroty w rodzaju wypiję
twoją pieprzoną pasiarską krew oraz zabiję cię, jeśli spróbujesz. Michio
uniosła trzy palce. Z drugiej strony mostka Oksana Busch machnęła ręką
w potwierdzeniu i stuknęła przyciski sterowania uzbrojeniem.
Connaught nie był pasiarskim okrętem. Przynajmniej pierwotnie. Został
zbudowany przez flotę Marsjańskiej Republiki Kongresowej i wyposażono
go w różnorodne eksperckie systemy bojowe i techniczne. Przebywali na
jego pokładzie już prawie rok, z początku szkoląc się w tajemnicy, a potem
nadszedł dzień, gdy poprowadzili go do boju. Teraz Michio przyglądała się
na monitorze, jak Connaught identyfikuje sześć punktów na unoszącym się
frachtowcu; w namierzonych miejscach strumień pocisków z działek
obrony punktowej przebije kadłub. Włączyły się lasery celownicze,
oświetlając Hornblowera. Michio czekała. Uśmiech Evansa zrobił się mniej
pewny siebie. Wyraźnie nie miał ochoty na zabijanie cywili. Szczerze
mówiąc, Michio też wolałaby tego uniknąć, ale Hornblower nie miał szans
na odbycie swojej podróży przez wrota i do obcych planet, które jego -
pasażerowie zamierzali skolonizować. Teraz negocjacje sprowadzały się
już tylko do warunków kapitulacji.
– Mam wystrzelić, bossmang? – zapytała Busch.
– Jeszcze nie – odparła Michio. – Ale uważaj na silnik. Jeśli spróbują go
Strona 18
włączyć, strzelaj.
– Jeśli spróbują go odpalić z tą uszkodzoną dyszą, równie dobrze
możemy sobie oszczędzić amunicję – skomentowała szyderczo Busch.
– Ludzie liczą na ten ładunek.
– Ja savvy – potwierdziła Busch. – Wciąż nie aktywują – dodała po chwili.
Z trzaskiem obudziło się radio, potem dobiegło z niego coś jeszcze. Na
drugim statku ktoś krzyczał, ale nie do niej. Potem zabrzmiał inny głos,
cały chór wzajemnie przekrzykujących się osób. Głośny wystrzał
z pistoletu, dźwięki ataku spłaszczone i unieszkodliwione przez głośniki.
Rozległ się nowy głos.
– Connaught? Jesteście tam?
– Czekamy – potwierdziła Michio. – Z kim rozmawiam?
– Nazywam się Sergio Plant – przedstawił się człowiek po drugiej stronie.
– Pełnię obowiązki kapitana Hornblowera. Oferuję poddanie się, tylko
niech nikomu nie stanie się krzywda, dobra?
Evans wyszczerzył się do niej z radością i ulgą.
– Besse pana słyszeć, kapitanie Plant – odpowiedziała Michio. –
Przyjmuję pańskie warunki. Proszę się przygotować do abordażu.
Rozłączyła się.
***
Zdaniem Michio historia była długą serią niespodzianek, które
z perspektywy czasu wydawały się nieuniknione. A to, co było prawdą dla
narodów, planet i potężnych organizmów korporacyjno-państwowych,
dotyczyło też pomniejszych losów kobiet i mężczyzn. Jak w górze, tak na
dole. Co dotyczyło SPZ, Ziemi i Marsjańskiej Republiki Kongresowej, było
też prawdą dla Oksany Busch, Evansa Garnera-Choi i Michio Pa. Właściwie
to wszystkich żyjących i pracujących na Connaughcie i jego bliźniaczych
jednostkach. Drobne osobiste historie załogi Connaughta wydawały się
mieć większe znaczenie wyłącznie z powodu tego, gdzie siedziała, czym
dowodziła i za sprawą obciążenia, jakim było zapewnienie bezpieczeństwa
kobietom i mężczyznom jej załogi oraz dopilnowanie, by znaleźli się po
właściwej stronie historii.
Dla niej pierwszą niespodzianką z wielu było stanie się elementem
zbrojnego ramienia Pasa. Jako młoda kobieta spodziewała się zostać
Strona 19
inżynierką lub administratorką na jednej z dużych stacji. I może tak by się
stało, gdyby okazywała trochę większe zamiłowanie do matematyki.
Przebijała się przez uniwersytet, bo sądziła, że tak powinna zrobić,
i zawiodła, ponieważ mogła zrobić to z honorem. Poczuła wstrząs po
odebraniu wiadomości, że została skreślona z listy studentów.
Z perspektywy czasu było to oczywiste. Szkło powiększające historii.
Lepiej pasowała do SPZ, a przynajmniej do tego odłamu, do którego
przystąpiła. W ciągu pierwszego miesiąca stało się jasne, że Sojusz Planet
Zewnętrznych jest nie tyle zjednoczoną biurokracją rewolucji, co swego
rodzaju franczyzową marką przyjmowaną przez obywateli Pasa, którzy
uważali, że coś takiego powinno istnieć. Kolektyw Voltaire uważał się za
SPZ, ale to samo dotyczyło grupy Freda Johnsona z bazą na stacji Tycho.
Anderson Dawes pełnił funkcję gubernatora Ceres pod znakiem
rozerwanego kręgu, a Zig Ochoa zwalczała go pod tą samą flagą.
Michio przez lata wyrabiała sobie opinię kobiety z karierą wojskową,
choć w głębi duszy doskonale zdawała sobie sprawę, że struktura
dowodzenia była bardzo płynna. Z tego też powodu zdarzało się jej, że
odruchowo broniła władzy – jej władzy nad podwładnymi oraz władzy
przełożonych nad nią. Dzięki temu właśnie wylądowała na fotelu pierwszej
oficer Behemota, co z kolei zaprowadziło ją do powolnej strefy, gdy
ludzkość po raz pierwszy przekroczyła wrota, dostając się do przestrzeni
kontrolującej odziedziczone przez nich imperium tysiąca trzystu układów
gwiezdnych. To właśnie zabiło jej ukochaną, Sam Rosenberg. Po tamtych
wydarzeniach jej wiara w struktury dowodzenia znacząco osłabła.
Co z perspektywy czasu znowu wydało się oczywiste.
Jeśli chodzi o drugie zaskoczenie, nie potrafiła go precyzyjnie określić.
Zbiorowe małżeństwo, rekrutacja przez Marco Inarosa, a może przejęcie
dowodzenia nad nowym statkiem i jego rewolucyjną misją w Wolnej
Flocie. Punktów zwrotnych w życiu człowieka było więcej niż ziaren piasku
na pustyni i nie każdy był oczywisty, nawet w retrospektywie.
***
– Oddział abordażowy gotowy – oznajmił Carmondy głosem
spłaszczonym przez mikrofon skafandra. – Mamy dokonać przebicia?
Jako dowódca oddziału szturmowego technicznie Carmondy nie podlegał
Strona 20
bezpośrednio Michio, ale uznał jej autorytet zaraz po wejściu na pokład ze
swoimi ludźmi. Przez kilka lat mieszkał na Marsie, nie był członkiem
grupowego małżeństwa tworzącego rdzeń załogi Connaughta i miał
w sobie dość profesjonalizmu, by zaakceptować własny status outsidera.
Lubiła go przynajmniej za to.
– Pozwólmy im być mili – odpowiedziała Michio. – Jeśli zaczną do nas
strzelać, zrób, co będzie trzeba.
– Savvy – potwierdził Carmondy, a potem przełączył kanały.
Oba statki unosiły się teraz w nieważkości, więc nie mogła się rozsiąść
w swojej pryczy przeciążeniowej. A zrobiłaby to, gdyby tylko się dało.
Kiedy nadeszła wiadomość, że Wolna Flota przejmuje kontrolę nad
Układem, a pierścień wrót zostaje zamknięty dla ruchu, statki
kolonizacyjne lecące w stronę nowych planet po drugiej stronie stanęły
przed wyborem. Poddać się i przekazać swoje zasoby do rozprowadzenia
na stacje i statki, które ich najbardziej potrzebowały, dzięki czemu mogli
zachować swoje jednostki, albo uciekać, a wtedy je stracą.
Hornblower – jak Bóg wie ile innych jednostek – dokonał kalkulacji
i zdecydował, że ryzyko jest warte nagrody. Wyłączyli transponder,
obrócili statki i ruszyli pełnym ciągiem, krótko. Potem znowu obrót, ciąg,
obrót, ciąg. Nazywali to Hotaru. Strategia świecenia dyszą z silnika tylko
przez chwilę, a potem lot bez żadnych emisji w nadziei, że bezmiar
przestrzeni ukryje ich do czasu zmiany sytuacji politycznej. Statki miały
dość żywności i zapasów, by utrzymać kolonistów przez wiele lat. Układ
był tak wielki, że jeśli uda im się uniknąć wykrycia na samym początku,
znalezienie ich później mogło potrwać całe dziesięciolecia.
Niestety, gazy wylotowe z silnika Hornblowera zostały wykryte przez
teleskopy Wolnej Floty na Ganimedesie i Tytanie. Najbardziej nie podobało
jej się to, że pościg zabrał ich poza płaszczyznę ekliptyki. Zdecydowana
większość heliosfery rozciągała się powyżej i poniżej cienkiego dysku,
w którego obrębie mieściły się orbity planet i pasa asteroid. Michio żywiła
przesądną niechęć do tych otchłani, olbrzymiej pustki, która, w jej umyśle,
unosiła się nad i pod ludzką cywilizacją.
Pierścień wrót i nierzeczywista przestrzeń po jego drugiej stronie mogły
być dziwniejsze – były dziwniejsze – ale jej niepokój dotyczący lotów poza
ekliptyką narodził się, gdy była jeszcze dzieckiem. Był elementem jej
osobistej mitologii, zwiastunem nieszczęścia.