Cook Glen - Delegatury nocy (2) - Pan Milczącego Królestwa

Szczegóły
Tytuł Cook Glen - Delegatury nocy (2) - Pan Milczącego Królestwa
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Cook Glen - Delegatury nocy (2) - Pan Milczącego Królestwa PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Cook Glen - Delegatury nocy (2) - Pan Milczącego Królestwa PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Cook Glen - Delegatury nocy (2) - Pan Milczącego Królestwa - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Na cykl „DELEGATURY NOCY” składają się: TYRANIA NOCY PAN MILCZĄCEGO KRÓLESTWA W OKOWACH MROKU Strona 4 Strona 5 Tytuł oryginału Lord of The Silent Kingdom (The Instrumentalities of The Night, Book 2) Copyright © 2007 by Glen Cook Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2008 Redaktor Małgorzata Chwałek Opracowanie graficzne serii i projekt okładki Jacek Pietrzyński Ilustracja na okładce Raymond Swanland Wydanie I ISBN 978-83-7510-088-4 Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 061-867-47-08, 061-867-81-40; fax 061-867-37-74 e-mail: [email protected] www.rebis.com.pl Strona 6 Z każdą zimą lód sięga dalej. Świat staje się coraz chłodniejszym miejscem. Wody w morzach ubywa. Z najdalej wysuniętych na północ regionów Andoray zniknęły stada reniferów i plemiona mistycznych Seattsów. Gospodarstwa, pastwiska, wzgórza i fiordy karmiące wojowniczych Andorayan sczezły już dwa wieki temu pogrzebane pod lodem tak grubym, że przykrył nawet dzikie, wysokie szczyty. Wszędzie wysychają studnie mocy – choć dopust ten w najmniejszym stopniu dotyka pewnie Studni Ihrian. Do niedawna dramatyczne procesy ograniczały się do odległych cywilizacji. Dopiero ostatnio zaczęły się dawać we znaki na brzegach Morza Ojczystego. Fale uchodźców zwiększają liczbę ludności bez dachu nad głową i środków utrzymania, co pozwala na zaciąg rekruta po okazyjnych cenach. I to właśnie w chwili, gdy głową Kościoła episkopalnego jest opętany obsesjonat – Patriarcha przekonany, że stanowi boskie narzędzie, któremu przeznaczone jest wykorzenienie herezji i unicestwienie niewiernych, tak by cała ludzkość mogła dostąpić łaski bożej i zbawienia. Patriarcha niepomny, jak wielu przed nim w dziejach, że wszechmogący Bóg może załatwić te sprawy bez pomocy śmiertelnych. Napływ przesiedleńców przyczynia się do wzrostu niestabilności. Nikogo to nie obchodzi. Nikt nawet nie dostrzega problemu – wyjątkiem jest poziom lokalny, gdzie prosty lud utyskuje na wzrost przestępczości i przemocy… oczywiście w porównaniu z dobrymi starymi czasami. Spontaniczne reakcje na kradzieże i gwałty bywają równie gwałtowne. Nie ma dnia bez wojny, nawet, gdy nie maszerują armie. Wojny pełgającej. Wojny ukrytej za kulisami wojny. W imię boże trwa nieustająca kampania – wojna o niebiosa toczona na ziemi. Ta wojna nigdy się nie kończy, ponieważ boskość nigdy nie objawia się dwu duszom w ten sam sposób, a tylko nieliczni skłonni są do tolerancji wobec epifanii innych niż własne. Toczy się bezustanna walka o przetrwanie w świecie, który nie dysponuje dostatecznymi zasobami ani nie wykazuje filozoficznych skłonności do udostępnienia ich wszystkim na równi. Strona 7 I jest jeszcze niekończąca się cicha wojna z Tyranią Nocy. Ta najbardziej śmiertelna i paskudna z wojen jest równocześnie najsłabiej znana. Nawet jeden człowiek na pięciuset nie zdaje sobie z niej sprawy – mimo to każdy, już przez to tylko, że się urodził, staje się poborowym w zmaganiach z Delegaturami Nocy. Po tej albo po tamtej stronie frontu. Strona 8 1 Caron ande Lette, w Skraju Connec Wróg spłynął z lesistych wzgórz Ellow niczym gwałtowna wiosenna nawałnica. Nie poprzedzały go żadne pogłoski. Na widok pierwszej garstki zbrojnych Brock Rault, seuir ande Lette uznał, że to bandyci. Wkrótce jednak nagły wyrzut sumienia uświadomił mu, że mogą to być ludzie Tormonda z Khaurene. Książę Skraju Connec zabronił wznoszenia nowych fortyfikacji bez książęcego nadania. Nieukończona Lette była jedną z twierdz objętych zakazem Tormonda. Jak Skraj Connec długi i szeroki wyrastały fortyfikacje. Zamiast wszakże spotęgować poczucie bezpieczeństwa, pogłębiały rozpacz. Powszechne nastawienie streszczało się w przekonaniu, że gdy ktoś już zatrudni najemników i zadba o własną ochronę, zaraz zacznie nękać sąsiadów. Seuir ande Lette był wyjątkiem od tej reguły. Mimo iż miał zaledwie dwadzieścia jeden lat, zdążył już powojować u boku hrabiego Raymone’a podczas Masakry pod Czarną Górą i wziąć udział w krucjacie przeciw Calzirowi. Poczuł na twarzy cuchnący oddech okrutnej, bestialskiej wojny. Posmakował krwi. Z niechęcią odnosił się do wrogów swej rodziny, niechęć ta nigdy jednak nie przybrała rozmiarów każących mu ściągnąć na nich przerażenie, śmierć albo ból. Choć sam był urodzonym i namaszczonym w boju wojownikiem, jego wiara wyrastała z gleby pokoju. Brock Rault był maysalczykiem, Poszukiwaczem Światła. Pacyfistą z przekonania, a heretykiem mocą deklaracji brotheńskiego Kościoła episkopalnego. Nie ukrywał swych przekonań. Strona 9 Wróg podciągnął bliżej, tak szybko, że wielu wieśniaków nie zdążyło poszukać bezpiecznego schronienia w Caron ande Lette. W końcu seuir zdał sobie sprawę, iż najeźdźcy to nie żadni bandyci. Choć właściwie niczym poza liczebnością się od nich nie różnili. Sztandar wskazywał, że to ludzie grolsacherskiego kapitana wojsk najemnych, Haidena Backe’a, który działał na podstawie listów kaperskich otrzymanych od Patriarchy Wzniosłego V. Błąkał się po północno-wschodnich rubieżach Connec rzekomo po to, aby wykorzeniać herezję. W istocie łupił każdego, kogo nie było stać, aby się wykupić. Za swą mordęgę Haiden Backe otrzymywał trzecią część łupów, którą zresztą podzielić się musiał z żołnierzami. Reszta szła do szkatuły Kościoła. Kościół rozpaczliwie potrzebował funduszy. Wzniosły musiał spłacić pożyczki zaciągnięte podczas krucjaty calzirskiej. Najmniejsza zwłoka oznaczała zablokowanie perspektyw na dalsze kredyty. Poza tym jeszcze nie zapłacił za głosy, za które kupił sobie wybór na Patriarchę. A przecież nade wszystko pragnął stworzyć armie, które poniosą płomień następnej krucjaty przeciw pramanom, okupującym większą część Ziemi Świętej. Wcześniejsze krucjaty ustanowiły wśród Studni Ihrian brotheńskie episkopalne przyczółki – księstwa i królestwa krzyżowców. Jednakże w ciągu ostatnich dziesięciu lat państwa te znalazły się pod silną presją ze strony kaifatu Kasr al-Zed i jego potężnego czempiona, Indali al-Sul al- Halaladyna. Wzniosły rozpaczliwie pragnął takiego miejsca w poczcie Patriarchów, które odda mu zasługę wyrwania Ziemi Świętej z rąk niewiernych. Wykorzenianie herezji w kraju ojczystym miało sfinansować tę wspaniałą zamorską misję. Miliony ludzi serdecznie nienawidziły Honaria Benedocta, który dzięki intrygom i łapówkom został Patriarchą. Seuir ande Lette zwrócił się do swego najbliższego towarzysza, siwego człowieka, z pozoru tuż po sześćdziesiątce: – I tak, co powiesz, Doskonały Mistrzu? Wygląda na to, że godzina rozpaczy wybiła szybciej, niż przewidywałeś. Doskonały Mistrz Ścieżki, brat Świeca z Khaurene, pochylił głowę. – Kusi mnie, bym wyznał swój wstyd. Tak jakby moje przyjście sprowadziło tę zarazę. Jeśli zaś pytasz o radę, to mogę jedynie powtórzyć napomnienia synodu w Świętym Jeules’u. Niech żaden Poszukiwacz Światła nie podniesie pierwszy ręki przeciwko bliźniemu swemu. Ale niech Strona 10 też żaden Poszukiwacz nie umacnia zła, całkowicie zaniechawszy oporu wobec niego. Brat Świeca wcześniej polemizował z taką postawą. W głębi duszy był pacyfistą. Lecz skoro już synod wydał decyzję, ruszył w drogę, by przygotować brać Poszukiwaczy do samoobrony. Znajdzie się wielu, którzy będą chcieli ich pozabijać, nie bacząc na ich szczególny związek z tym, co boskie. Młody rycerz powiedział do brata Świecy: – Najpierw będzie chciał porozmawiać. Jego ludziom tak naprawdę nie zależy ani na porządnej walce, ani na długim oblężeniu. Wynoś się z Lette, póki możesz. Brat Świeca przyglądał się najeźdźcom. O niewielu z nich można było powiedzieć, że kierują się prawdziwym przywiązaniem do wiary episkopalnej. Zostali najemnikami, ponieważ nie potrafili robić nic innego. Gdyby nie nieomal nieuchwytna aura religijnego zadęcia, byliby zwykłymi zbójami. Po ziemi kroczy niejedna ciemność. – Nikt nigdy nie nazwie cię tchórzem, Mistrzu – zapewnił go Brock Rault. – Wszystkim nam zależy, by kogoś tak wyjątkowego jak ty uchronić przed niebezpieczeństwem. A Haiden Backe potraktuje cię bez śladu należytego szacunku. – Bracia i kuzynowie Raulta pokiwali głowami, gotując się do walki. – Poza tym możesz zanieść naszą prośbę o pomoc do hrabiego Raymone’a. Brat Świeca poszedł poszukać samotności i miejsca do medytacji. Trzeba znaleźć najlepszą drogę. Trzeba odkryć sposób najbardziej owocnej służby. I przede wszystkim poddać się woli Światła. Ciało ruszało się niechętnie. Bało się, co mogą pomyśleć inni, jeśli zacznie uciekać. Z drugiej strony brat Świeca rozumiał, że nikomu się na nic nie przyda, gdy pozwoli, by go zarżnięto pod Caron ande Lette. Kościół będzie piał z zachwytu nad śmiercią jednego z ulubionych sług Przeciwnika, a równocześnie będzie zaprzeczał oficjalnie, iż miało to cokolwiek wspólnego z kampanią Haidena Backe’a. I tylko Grolsacher zgarnie potajemną premię za to, że pozbył się jednego z tych nieznośnych maysalskich Doskonałych. – Postawię rączego konia pod furtę od strony rzeki – rzekł Rault. – Przybyłem na piechotę – odparł święty mąż. – I tak samo odejdę. Strona 11 Nikt się nie spierał. Faktycznie, piechur w złachmanionym ubraniu nie zwróci niczyjej uwagi. Cudzoziemcy nie rozumieli maysalskich ślubów ubóstwa. Brock Rault wciągnął grolsacherskiego namiestnika w bezowocną dyskusję. Delikatnie zasugerował, że jeśli otrzyma dogodne warunki, może poddać bez walki Caron ande Lette. Haidena Backe’a tego rodzaju pertraktacje nie powinny zaskoczyć. Connekianie nieczęsto decydowali się na walkę w obliczu przewagi liczebnej nieprzyjaciela. W końcu jednak najmłodszy brat Brocka, Thurm, oświadczył: – Doskonałego Mistrza już nie widać. Rault odchrząknął, dał znak. Wskutek walki jego dusza zostanie nieodwołalnie zbrukana. Ale wiedział, że dusza ta powróci, by wziąć udział w kolejnym obrocie koła. Nie wahał się na zło zareagować niespodzianym złem. Tego nauczył się od hrabiego Raymone’a Garetego. Podnieśli się i wystrzelili. Chorąży i herold Backe’a spadli z koni, podobny los spotkał dwóch księży w ciemnobrązowych habitach. Trzeci ksiądz, zapewne znaczniejszy od tamtych, ponieważ miał na sobie zbroję, przeżył salwę, lecz musiał się sam wyplątać z uprzęży zranionego wierzchowca. Haiden Backe zasłonił się ręką przed strzałą lecącą w kierunku jego twarzy, odsłaniając szczelinę w zbroi pod pachą. Strzała znalazła drogę, ale drzewce się złamało, gdy grot trafił w żebro, i skręciła. Grot nie sięgnął serca. Towarzysz złapał wodze wierzchowca Backe’a. Pozostali jeźdźcy uciekli, ścigani gradem strzał. Jednego przeszyło drzewce z balisty, grot wbił się głęboko w kark jego wierzchowca. Tylko ksiądz w zbroi zdołał umknąć. – Wzniosły wykorzysta to przeciwko nam – zauważyła siostra Brocka, Socia, która skończyła właśnie szesnaście lat. – Oczywiście. Lecz ci ludzie, którzy rzekomo nie pracują dla Patriarchy, sami do nas przyszli. Chcieli nam ukraść życie, majątek i dobre imię. Cóż więcej może zabrać ten, który utrzymuje, iż nie jest ich pracodawcą? Thurm uśmiechnął się szyderczo. – Zawsze może nas ekskomunikować. Roześmiali się wszyscy, którzy usłyszeli jego słowa. Strona 12 – Zdaje się, że nikt z nich nie zginął – rzekł Brock. – Dopomóżmy im w drodze do nieba, do którego tak bezwzględnie chcą nas wyprawić. Nawet ranni księża jakoś nie byli skłonni iść dziś na spotkanie Boga. Jeden zaoferował, iż wyrzeknie się Wzniosłego V na rzecz antypatriarchy, Niepokalanego II. Brock pozwolił mu napisać list, w którym ujawniał związki między Kościołem brotheńskim a Grolsacherami. Resztę przywiązał do pali i pozostawił miłosierdziu ich bóstwa. Zresztą w miejscu, w którym łatwo mogły ich sięgnąć strzały. Gdyby towarzyszy naszła ochota ich ratować. Wojska najemne otoczyły Caron ande Lette. – Ach! – jęknęła przerażona Socia. – Siła ich. – Ale poszli w rozsypkę – odparł Brock. – Teraz nie wiedzą, co robić. Haiden Backe już im tego nie powie. Identyczna sytuacja utrzymywała się przez trzy dni. Podwładni Backe’a przypuścili kilka niezbornych szturmów. Żaden się nie powiódł. Haiden Backe przegrał walkę z gorączką i sepsą. Biskup Strangu, grolsacherski ksiądz, którego stać było na zbroję, ogłosił się następcą Backe’a. Najemnicy natychmiast wyrazili wotum zaufania wobec biskupa oraz zamierzeń brotheńskiego Patriarchy. Tej nocy pod osłoną ciemności oddaliło się, co najmniej trzydziestu. Morcant Farfog, biskup Strangu, był jednym z niezliczonych skorumpowanych, niekompetentnych biskupów, którzy związali swój los z Patriarchatem Brotheńskim. Wzniosły odkrył, iż może załatać swoje finansowe dziury, sprzedając nowe diecezje. W ten sposób stworzył zalążek biurokracji, która miała gromadzić fundusze na drodze sprzedaży posiadłości, odpustów i legatów. Wzniosły potrzebował pieniędzy. Antypatriarcha Niepokalany w Viscesment jęczał i szalał, lecz tak naprawdę nie potrafił wykorzystać moralnej sposobności. Najchętniej już poddałby próżną walkę z uzurpatorami z Ojczystego Miasta. Najemnicy oblegający Caron ande Lette nie bardzo mieli się, czym pochwalić. Ale większość z nich nie była głupia. Nieliczni tylko nie przejrzeli prawdziwego charakteru zamieszania, jakie wokół siebie tworzył biskup Farfog. A prawda była taka, że ten niekompetentny i całkowicie pochłonięty własną osobą człowiek ściągnie nieszczęście na tych, którzy są na tyle naiwni, by z nim trzymać. Strona 13 Dezercje postępowały raźno. Po dwóch godzinach energicznego marszu brat Świeca dotarł do Artlan ande Brith. Seuir Lanne Tuldse był kostycznym, posuniętym w latach maysalskim rycerzem. Wierzył Khaurene. Dosłownie przestrzegał zakazu wznoszenia fortyfikacji, wydanego przez księcia Tormonda. – Chodź – zwrócił się teraz do Doskonałego Mistrza. – Wejdźmy do domu. Stamtąd będziesz mógł zobaczyć dym, jeśli spalą Caron ande Lette. Kamienny dwór stał niepewnie na szczycie poszarpanej skały ze zwietrzałego wapienia. Nie była to, ściśle rzecz biorąc, twierdza. Niemniej do środka raczej nie dostałby się nikt, kogo mieszkańcy nie chcieliby wpuścić. Kwadrans po przybyciu Doskonałego Mistrza wnuk Lanne’a Tuldse pogalopował na południe, w kierunku Antieux. Po drodze miał podnieść alarm. Chłopak wpadł na jeden z patroli hrabiego Raymone’a. Zaprowadzili go do obozu przy starobrotheńskim szlaku wojskowym, Trakcie Śródlądowym, który wił się wzdłuż zachodniego wybrzeża rzeki Dechear. W tym miejscu rzeka stanowiła tradycyjną granicę pomiędzy Skrajem Connec a Ormienden, galimatiasem hrabstw i mikroskopijnych księstw o pogmatwanych i zróżnicowanych zobowiązaniach lennych – wobec Imperium Graala, wobec Patriarchy, wreszcie innych królestw sąsiadującej Firaldii. Było nawet kilka takich, które przez małżeństwa uznawały suwerenat rodzin panujących Arnhandu i Santerinu. Surowe krajobrazy Grolsach rozpościerały się zaledwie osiem lig stąd, za wydłużonym obszarem Ormienden, zajmowanym przez jednostki polityczne zwane Imp i Manu. Hrabia Raymone chciał zagrodzić drogę najeźdźcom, którzy zdecydują się użyć Drogi Śródlądowej. Tę marszrutę obrali niedawno najeźdźcy z Arnhandu. Energiczny opór, jaki chciał im stawić, był częścią kalkulacji strategicznych. Zajęcie wschodnich marchii Connec odetnie resztę prowincji od pomocy Imperium. Szpiedzy hrabiego w Grolsach dowiedzieli się prawdy o tajnych listach kaperskich Wzniosłego. Raymone zamierzał rozbić każdego, kto je przyjął, zanim dotrze on do miast we wschodnim Connec. Antieux działało jak magnes na najeźdźców, okryło, bowiem wstydem kilka formacji zbrojnych, usiłujących dopuścić się łajdactw w imieniu Patriarchy. Strona 14 Hrabia Raymone nie otrzymał błogosławieństwa księcia Tormonda. Książę kurczowo czepiał się złudzenia, że Wzniosły dotrzyma obietnic, które złożył w zamian za pomoc Connekian podczas krucjaty przeciwko Calzirowi. Tormond nie potrafił pojąć, iż Wzniosły nie poczuwa się do obowiązku dotrzymania słowa danego heretykom. Kłamstwo nie było grzechem, gdy okłamywało się niewiernych. Hrabia Raymone ruszył, skoro tylko usłyszał, co się dzieje. Dwa dni później dotarł do Artlan ande Brith. Podczas gdy żołnierze hrabiego rozbijali obóz, reagując na wezwanie, brat Świeca poszedł się spotkać z porywczym, zawziętym panem Antieux. Hrabia Raymonde powitał go serdecznie. – W godzinie rozpaczy znów jesteśmy razem, co, Mistrzu? – Byt składa się z cyklów i konwergencji – odparł brat Świeca. – Nawet, gdy wszędzie wokół wzbiera niegodziwość. By nie wspomnieć o wymaganiach stawianych przed każdym z nas, stosownie do wybranej profesji. – Opowiedz mi o tych Grolsacherach. – Nie potrafię. – Nie chcesz? – Hrabia Raymonde przywykł do tego, że maysalskie sumienie wędruje dziwnymi ścieżkami. Niektórzy maysalczycy postanowili, że obojętnie, co ich spotka, pozostaną pacyfistami. – Nie potrafię. Młody seuir wypchnął mnie tylnymi drzwiami, gdy tylko zorientował się w niebezpieczeństwie. – Brock Rault to doskonały rycerz. Świetnie stawał przeciw Arnhandrom. Poradziłby sobie na Shippen, gdyby nie to, że przeklętym Calziranom w ogóle nie chciało się walczyć. – I bardzo dobrze. I tak nie uniknęliby nieuchronnego. – Dla nas też dobrze. Dzięki temu, że Connekianie wzięli udział w krucjacie calzirskiej, uzyskali pewne uprawnienia. Choć nie było mowy o żadnych zaszczytach ze strony Patriarchy, pomogli przyłączyć rozległe, nowe obszary do królestwa Piotra, króla Navai. Król Piotr, którego żoną była siostra hrabiego Tormonda, był obecnie protektorem Connec. – Tak. I co z tego? – Zamierzasz prawić mi kazania, Mistrzu? Strona 15 Hrabia Raymone onieśmielał. Wysoki, szczupły, smagły, wyglądający na więcej niż dwadzieścia cztery i pół roku. Łuk brwiowy i policzek po lewej stronie przecinała długa blizna, przez którą sprawiał wrażenie bardziej srogiego, niż był w rzeczywistości. Blizna była napuchnięta i odbarwiona, proces gojenia jeszcze nie dobiegł końca. Brat Świeca uniósł krzaczastą, siwą brew. – Wolę, abyś mówił do mnie: bracie. – Mam w rodzinie maysalskich ewangelistów, bracie. Rozpoznaję w twoim oku tę iskrę, która oznacza, że zaraz przyjdzie mi ścierpieć porcję świętych pouczeń. – Hrabia słynął z sardonicznego poczucia humoru. Druga brew brata Świecy podskoczyła i zachichotał. – To też nie przejdzie, bracie. Nie zakumplujesz się ze mną. Jesteście tak przejrzyści w swoich manipulacjach. – W takim razie chylę czoło przed prawem młodości do popełniania własnych błędów. – Tak przejrzyści. Brat Świeca się poddał. Hrabia Raymone nie miał zamiaru mu się podłożyć. W każdym razie było i tak za późno. Od lat w Skraj Connec sięgały macki piekła. Gniewny czas wydał złe potomstwo. A brat Świeca tylko tracił dany mu czas, usiłując powstrzymać okrutny przypływ. Teraz jego obowiązkiem było ratować i kochać tę odrobinę, jaką się da. Parsknął. Poszukiwacz Światła, Doskonały nie posługiwał się wydumanymi konceptami w rodzaju piekła. Piekło istniało tylko w umysłach episkopalnych. Bardziej pierwotne kulty chaldarańskie na odległych rubieżach świata uznawały istnienie Przeciwnika, jednak nie wierzyły w Otchłań Wiecznych Męczarni. Brat Świeca nie wiedział, w jaki sposób pojęcie piekła wkradło się do zachodnich postaci chaldaraństwa. Inne wyznania, na przykład starsze religie devedian i dainshauów przewidywały, że wszelkie kary i nagrody odbiera się tu i teraz, na tym świecie. W myśl tej koncepcji w devach i dainshauach nie powinno być już bodaj śladu zła. Ich Bóg oraz chaldaranie nieprzerwanie wymierzali im karę. – Coś cię rozbawiło, Mistrzu? – Bracie, moje myśli kierują się ku niedoli tych, którzy odrzucili Ścieżkę. W tych dniach zapewne muszą uważać swych bogów za szczególnie złośliwych i nieczułych. Strona 16 – I na nic innego nie zasługują, ponieważ gną karki przed Tyranią Nocy. I tu krył się paradoks świata. Bóg był realny, nawet, jeśli od dawna go nie widziano. Wszyscy bogowie byli realni. Czasami wtrącali się w sprawy świata śmiertelnych. Każdy, kiedykolwiek wyobrażony demon, diabeł i chochlik istniał gdzieś naprawdę. Duchy drzew, rzek i kamieni istniały. Stwory czające się w mroku były boleśnie rzeczywiste i wciąż je napotykano, nawet na ziemiach, na których panujące wyznanie oficjalnie zaprzeczało ich istnieniu. Nawet w Skraju Connec, który uznawano pod tym względem za ujarzmiony już w epoce Starego Imperium, nocne istoty trwały gdzieś w ukryciu. Drobnica zazwyczaj żyła w lasach, górach, w starożytnych kamiennych kręgach, o których ignoranci sądzili, że są tworem olbrzymów. Uchodziły uwagi, ponieważ Skraj Connec znajdował się daleko od wszelkich źródeł mocy. Dzięki temu też nigdy nie miały wyrosnąć na nic bardziej strasznego. Umykały uwadze, ponieważ gdy tylko ich obecność zaczynała się dawać we znaki, przychodzili episkopalni Łowcy Duchów, aby je zniszczyć. Większe stwory Nocy zostały zaklęte w posągi, kamienie, pochowane na rozstajach dróg tudzież uwięzione w magicznych mieczach czy zaczarowanych pierścieniach, których rzadko używano, gdyż były immanentnie zdradzieckie, wreszcie przykute do kamieni nagrobnych lub łuków na pogańskich cmentarzach z dawnych czasów. Były to niedobitki, które przetrwały czystki urządzone przez czarowników-komendantów Starego Imperium Brotheńskiego. Niegdyś miały dość siły, by uważano je za bogów lub bożków. Teraz były martwe albo moc ich i istnienie rozprysły się na tysiące odłamków pękniętego kamienia, rozproszonych po świecie przez ich pogromców z dawnego świata. Jeśli już nie można było ich na trwałe zniszczyć, świat wolał, by pozostawały w takiej postaci – rozproszone, niegroźne. „Na trwałe” było tu zresztą pojęciem względnym, skoro wiara mogła przywrócić światu najbardziej nawet rozproszone fragmenty – potrzeba było do tego jedynie jakiejś zbłąkanej smużki mocy. Na świecie żyli ludzie, którzy potrafili odtworzyć ich pierwotną postać, czarownicy spragnieni potęgi. Choć na zachodzie od ponad dwunastu stuleci żaden człowiek nie zdobył takiej mocy. Utalentowani nieuchronnie trafiali do Kolegium, gdzie byli nieustannie pod nadzorem takich samych jak oni. Albo umierali. Strona 17 Brat Świeca rzekł: – Moja wiara zabrania mi błogosławić cię za to, co robisz, hrabio Raymone. A jednak to, co czynisz, choćby najbardziej okrutne, musi zostać uczynione, by zatrzymać przypływ ciemności. Ale ciemność i Noc były w jego rozumieniu siłami natury, nie zaś personifikacjami zła. Nie mogły nimi być. Nie były ani dobre, ani złe. Przynajmniej do chwili, gdy ktoś nie zdecydował przykleić im etykiety, niczym znaku kastowego wymalowanego na czole. Albo wykorzystać je do złowrogich celów. Brat Świeca miał czyste sumienie. Zrobił wszystko, co mógł. Mimo to wciąż się martwił. Czuł, że budzi się tu coś więcej niż tylko wściekłość, chciwość i żądza śmiertelnych ludzi. Dwudziestu paru żołnierzy ukazało się na południe od Caron ande Lette, ściągając uwagę najemników. Biskup Farfog wyruszył im naprzeciw, lekceważąc ich z powodu niewielkiej liczby. Łotrom, którzy przy nim zostali, zabrakło sprytu, aby się przejąć garstką, która przecież wyraźnie wyglądała na przynętę. Sam biskup też tego jakoś nie widział – choć przecież on właśnie miał pomyśleć, że ci żołnierze pragną wciągnąć go w zasadzkę. Chytra strategia hrabiego Raymone’a Garete’a omal nie zawiodła wyłącznie, dlatego, że jego przeciwnik był za głupi, aby nabrać podejrzeń. I tylko inercja oraz lenistwo powstrzymały Grolsacherów od natychmiastowej szarży. Może jeszcze mglista obawa, że obrońcy Caron ande Lette – w liczbie dwudziestu dwóch – napadną na nich z tyłu. Podczas gdy garstka symulowała zasadzkę, a rodzina Raultów czekała, żołnierze hrabiego Raymone’a przemknęli obok, niewidoczni, na zachód, starając się nie wzniecać kurzu na drodze. Kilku ruszyło na wschód, pod osłoną gęstwiny drzew rosnących na brzegu rzeki. Symulanci wycofali się. Grolsacherzy powrócili do swego pierwotnego zajęcia, które polegało na rzucaniu szyderczych wyzwisk pod adresem oblężonych i uchylaniu się przed zabłąkanymi strzałami. Symulanci zjawili się z powrotem następnego dnia. W towarzystwie dwustu przyjaciół. Kiedy najemnicy zastanawiali się, czy nie pójść śladem kolegów, dość bystrych, aby wcześniej zrejterować, odkryli za swoimi plecami kompanie connekiańskie. Potem pozostało im już tylko się przyglądać, jak wróg zdobywa ich żałosny obóz. Strona 18 O żadnej szczególnej walce nie można było mówić. Grolsacherzy poszli w rozsypkę, ginąc w trakcie ucieczki. Connekianie ścigali jedynie tych, którzy nie uciekali w kierunku przez nich pożądanym. Z powrotem wzdłuż rzeki, do domu, gdzie wpadli w zasadzkę i najpierw zostali przygwożdżeni do ziemi przez łuczników, a następnie zaatakowani przez ciężką piechotę. Zostawała rzeka. Connekianie dali im spokój, gdy znaleźli się w jej wodach. Biskup Farfog był jednym z nielicznych, którzy pływali dość dobrze, by się przedostać na drugi brzeg. Ale najpierw rozstał się ze swą zbroją i łupem. Brat Świeca przybył w chwili, gdy ludzie hrabiego Raymone’a grzebali zmarłych najemników, spośród których część jeszcze oddychała. Swoich grzebać nie musieli. Motłoch rozpierzchł się, nim Connekianie ponieśli jakiekolwiek straty. Doskonały Mistrz nie dostrzegł nikogo, kto nie umarłby w następstwie ran odniesionych od tyłu. Wielu wyglądało, jakby uśmiercono ich już po pojmaniu. Wzięto tylko paru jeńców. Pasowało to do charakteru hrabiego Raymone’a. Hrabia wierzył, iż najlepszym sposobem zniechęcenia ewentualnych kolejnych najeźdźców na Connec jest wymordowanie wszystkich zdradzających tego rodzaju skłonności – a zwłokami niech się zajmą padlinożercy. Za jedynymi aktami kurtuazji, jaką okazano przegranym, stał Brock Rault wraz z braćmi. Doskonały Mistrz ze smutkiem wędrował przez pole śmierci. Najemnicy, zarówno uchodźcy, jak i Grolsacherzy, należeli do najuboższych z biednych. Często nie mieli nawet przy sobie wartej złupienia broni. Liczyli, że uzbroją się bronią swych ofiar. Nic nowego. Grolsach znane było z tego, że rodziło biednych niedoszłych morderców, tak samo jak Ormienden wytwarzało wino, Skraj Connec zaś piosenki, poezję, malarstwo oraz oszałamiające arrasy. To Grolsacherzy, dowodzeni wówczas przez Adolfa Blacka, przyłączyli się do skazanego na porażkę najazdu Arnhandów, który zakończył się Masakrą pod Czarną Górą. Dwa lata wcześniej tysiące Grolsacherów, którzy znów naonczas znaleźli się w służbie Arnhandu, dało głowy na polu Strona 19 klęski tego królestwa pod Themes, gdy król Arnhandu próbował dochodzić swych wątpliwych roszczeń do Tramaine. Brat Świeca przyłączył się do Brocka Raulta oraz jego rodzeństwa: Bootha, Socii i Thurma. Brock oraz Booth namyślali się, Thurm zaś się niepokoił. Socię opanowała żądza krwi. Chciała pozatykać głowy na słupach nad granicą Grolsach. Brat Świeca zauważył: – Człowiek mniej więcej tak samo długo koncentruje uwagę jak mucha. Much z chwili na chwilę było coraz więcej. Gdyby brat Świeca znał jakikolwiek pogański kult, być może wspomniałby przedchaldarańską Delegaturę, zwaną Władcą Much, Władcą Robaków, Księciem Kruków bądź Rookiem. Rook był ostatnim z bogów odwiedzających pola bitewne. Przed nim był Ordnan, bóg bitew, była Śmierć, był Trzon, wreszcie Selekcjonerki Poległych. Te ostatnie wybierały największych bohaterów i całych unosiły w niebiosa. Trzon interesowały jedynie dusze tych, których uznano za niegodnych Komnaty Bohaterów. Rook był wcielonym rozkładem. Myśli Rooka wzywały wszystkie muchy i padlinożerców, gdy ludzie szykowali się na wojnę. Było tak przed nastaniem chaldarańskiej wiary episkopalnej. Teraz te stare Delegatury przeminęły. Rzekomo. Mniej więcej. Taka była treść nadziei człowieka współczesnego, który modlił się do swoich nowszych, łagodniejszych bogów. Duchy tych bardziej srogich bogów nigdy nie opuściły świadomości zbiorowej. Odrodzą się, jeśli potrzebować ich będzie i przywoływać wystarczająco wielu ludzi. Jeśli Studnie Mocy wytworzą odpowiednią nadwyżkę mocy, na której wyrosną Delegatury. Przez głowę Socii przemknęła niepokojąca myśl: – Być może samo Connec jest ścierwem, do którego ciągną muchy. Brat Świeca zadrżał. W głosie tej dziewczyny, dziecka jeszcze, pobrzmiewała nuta szaleństwa. Zapewne była wrażliwa na Delegatury Nocy. – Grolsacherzy nigdy się nie uczą – zauważył. – Wszystkie ich awantury kończą się katastrofą. Ludzie, którzy ich wynajmują, też się niczego nie nauczą. Dlaczego nie widzą, że każdego, kto najmuje Grolsacherów zawsze spotyka nieszczęście? Socia roześmiała się. Strona 20 – A przecież wystarczy sobie wyobrazić, że zwycięstwo jest pisane właśnie im. Nieprawdaż? Brat Świeca wymienił spojrzenia z braćmi dziewczyny. Brock Rault pokręcił głową. Socia widziała las tam, gdzie inni dostrzegają jedynie drzewa. Pomagała dorzynać najemników, których powalono przed bramą miasta. Żadna z tych rzeczy w najmniejszej mierze nie zakłóciła spokoju jej sumienia. Dziewczyna nie miała pojęcia o maysalskich zasadach. Z drugiej strony, strofował się brat Świeca, we wszystkich religiach były rzesze ludzi, którzy w ogóle nie zwracali uwagi na to, o co w nich chodzi. Niektórzy nawet potrafili zajść wysoko w hierarchii swego wyznania. A potem musieli uciekać za morze, gdy ich nikczemność ich dogoniła. Uzurpatorski Patriarcha Wzniosły V był właśnie takim człowiekiem, choć zarzut brata Świecy można było postawić przeważającej większości brotheńskiego kolegium episkopalnego. Na marginesie niejako brat Świeca głęboko przejmował się wpływem tego, co nadprzyrodzone, na zmagania militarne. Od czasu Masakry pod Czarną Górą w okolicy odnotowano gwałtowny wzrost liczby spotkań ze stworami Nocy. Przemoc i skrajne emocje z pewnością przyciągały spojrzenia Nocy.