622
Szczegóły |
Tytuł |
622 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
622 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 622 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
622 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Kariera Nikodema Dyzmy"
autor: Tadeusz Do��ga Mostowicz
PRZYGOTOWANIE TEKSTU: HELENA DRAGANIK;
OPRACOWANIE: MAREK ADAMIEC
* * *
SPADKOBIERCOM TADEUSZA DO��GI MOSTOWICZA
DZI�KUJEMY SERDECZNIE ZA WYRA�ENIE ZGODY NA
OPUBLIKOWANIE UTWORU.
SPIS TRE�CI
ROZDZIA� 1
ROZDZIA� 2
ROZDZIA� 3
ROZDZIA� 4
ROZDZIA� 5
ROZDZIA� 6
ROZDZIA� 7
ROZDZIA� 8
ROZDZIA� 9
ROZDZIA� 10
ROZDZIA� 11
ROZDZIA� 12
ROZDZIA� 13
ROZDZIA� 14
ROZDZIA� 15
ROZDZIA� 16
ROZDZIA� 17
ROZDZIA� 18
ROZDZIA� 19
ROZDZIA� 20
ROZDZIA� 21
ROZDZIA� 22
ROZDZIA� 23
ROZDZIA� 24
* * *
Rozdzia� pierwszy
W�a�ciciel restauracji da� znak taperowi i tango urwa�o si� w po�owie taktu. Ta�cz�ca para zatrzyma�a si� w �rodku ringu. - No i co, panie dyrektorze? - zapyta�a szczup�a blondynka, wyzwalaj�c si� z ramion partnera i podchodz�c do stolika, na kt�rym p�-siedzia� gruby cz�owiek o spoconej twarzy. W�a�ciciel wzruszy� ramionami.
- Nie nada si�? - lekko rzuci�a blondynka.
- Pewno, �e nie. Drygu nijakiego nie ma ani szyku. �eby cho� jaki przystojny by�... Zbli�y� si� tancerz.
Blondynka przyjrza�a si� uwa�nie jego mocno znoszonemu ubraniu, rzedn�cym w�osom, koloru w�oskiego orzecha, z lekka k�dzierzawym i rozdzielonym na �rodku g�owy, w�skim ustom i silnie rozwini�tej szcz�ce dolnej. - A pan ju� gdzie ta�czy�?
- Nie. To jest, ta�czy�em, ale prywatnie. Nawet m�wili, �e dobrze... - Ale gdzie? - oboj�tnie zapyta� w�a�ciciel restauracji. Kandydat na fordansera obrzuci� smutnym wzrokiem pust� sal�. - W swoich stronach, w �yskowie. Grubas roze�mia� si�.
- Warszawa, panie drogi, nie �aden �ysk�w. Tu trzeba elegancko, panie drogi, z szykiem, z fasonem. Szczerze panu powiem: nie nadajesz si� pan. Lepiej poszukaj pan sobie innej roboty. Zawr�ci� si� na pi�cie i poszed� do bufetu. Blondynka pobieg�a do garderoby. Taper zamyka� fortepian. Kandydat na fordansera leniwie przerzuci� przez rami� p�aszcz, wcisn�� na czo�o kapelusz i ruszy� do drzwi. Min�� go pikolo z tac� tartinek, w nozdrza uderzy� smakowity, esencjonalny zapach kuchni. Ulic� zalewa� gor�cy potop s�o�ca. Zbli�a�o si� po�udnie. Ludzi by�o niewiele. Ruszy� wolnym krokiem ku �azienkom. Na rogu Pi�knej zatrzyma� si�, si�gn�� do kieszeni kamizelki i wy�owi� niklow� monet�. Ostatni - pomy�la�.
Zbli�y� si� do budki z papierosami.
- Dwa grandpriksy.
Przeliczy� reszt� i bezmy�lnie stan�� na przystanku tramwajowym. Jaki� staruszek, wsparty na kiju, rzuci� na� spojrzenie zamglonych oczu. Elegancka pani z kilkunastu paczkami w r�ku raz po raz wygl�da�a tramwaju. Obok niego, niecierpliwie si� kr�c�c, czeka� ch�opiec z ksi��k� pod pach�. W�a�ciwie nie by�a to ksi��ka, lecz taka teczka, oprawna w szare p��tno; gdy ch�opak stan�� profilem, wida� by�o plik list�w, jakie zawiera�a, i brze�ek kilkudziesi�ciu kartek, na kt�rych kwituj� odbiorcy korespondencji. Przygl�da� si� ch�opcu i przypomnia� sobie, �e podobn� teczk� nosi� sam b�d�c go�cem u rejenta Windera, jeszcze przed wojn�, zanim zosta� urz�dnikiem na poczcie w �yskowie. Tylko rejent zawsze u�ywa� kopert niebieskich, a te by�y bia�e. Nadjecha�a "dziewi�tka" i ch�opak wskoczy� na tyln� platform� jeszcze w biegu, zawadzi� jednak przy tym teczk� o por�cz i listy si� rozsypa�y. Ma szczeniak szcz�cie, �e dzi� sucho - pomy�la� kandydat na fordansera, przygl�daj�c si� ch�opcu, kt�ry zbiera� listy. Tramwaj ruszy� i jeden ze�lizn�� si� po stopniu, i spad� na jezdni�. Kandydat na fordansera podni�s� bia�� kopert� i pocz�� ni� macha� za odje�d�aj�cym tramwajem. Ch�opak wszak�e tak by� zaj�ty zbieraniem pozosta�ych list�w, �e tego nie zauwa�y�. By�a to wykwintna koperta z czerpanego papieru z adresem napisanym r�cznie: JW Pan Prezes Artur Rakowiecki w miejscu. Al. Ujazdowskie 7. Wewn�trz (koperta by�a nie zaklejona) znajdowa�a si� r�wnie wytworna karta, zgi�ta przez p�. Z jednej strony wydrukowano co� po francusku, z drugiej, prawdopodobnie to samo, po polsku: Prezes Rady Ministr�w ma zaszczyt prosi� JW Pana o �askawe wzi�cie udzia�u w raucie, kt�ry wydaje dn. 15 lipca rb. o godz. 8 wiecz�r w dolnych salonach Hotelu Europejskiego ku uczczeniu przyjazdu J. E. Kanclerza Republiki Austriackiej. U do�u drobnymi literkami dodano: Str�j balowy - ordery.
Przeczyta� jeszcze raz adres: Al. Ujazdowskie 7.
Odnie��? A mo�e dadz� z�otego lub dwa?... Spr�bowa� nie zaszkodzi. Numer 7 to wszak zaledwie kilkadziesi�t krok�w. Na tablicy lokator�w przy nazwisku A. Rakowieckiego widnia� numer 3 mieszkania, pierwsze pi�tro. Wszed� na schody i zadzwoni�, raz, drugi. Nadszed� wreszcie dozorca domu i o�wiadczy�, �e pan prezes wyjecha� za granic�. - Pech. Wzruszy� ramionami i trzymaj�c list w r�ku, pocz�� i�� ku domowi. Min�o dobre p� godziny, nim dotar� na ulic� �ucka. Po skrzypi�cych drewnianych schodach dobrn�� na czwarte pi�tro i nacisn�� klamk�. Buchn�� mu w twarz zaduch ciasnej izby, ��cz�cy w sobie dra�ni�cy aromat przypieczonej cebuli, spalonego t�uszczu i wo� susz�cych si� pieluszek. Z k�ta rozleg� si� g�os kobiety: - Niech no pan drzwi zamyka, bo cug i jeszcze mi pan dziecko zazi�bi. Burkn�� co� pod nosem, zdj�� kapelusz, powiesi� palto na gwo�dziu i usiad� przy oknie. - No i co - odezwa�a si� kobieta - znowu pan miejsca nie znalaz�? - Znowu... - Ej, panie Dyzma, po pr�nicy pan tu bruki zbija, m�wi�am panu. Na wsi, na prowincji o chleb �atwiej. Wiadomo: ch�opi. Nic nie odpowiedzia�. Ju� trzeci miesi�c by� bez pracy, odk�d zamkni�to bar "Pod S�o�cem" na Pa�skiej, gdzie jeszcze zarabia� swoje pi�� z�otych dziennie i kolacj�, graj�c na mandolinie. Prawda, p�niej Urz�d Po�rednictwa Pracy da� mu robot� przy budowie w�z�a kolejowego, lecz Dyzma ani z in�ynierem, ani z majstrem, ani z robotnikami nie m�g� doj�� do �adu i po dw�ch tygodniach wym�wiono mu. W �yskowie za�... My�li kobiety tymi samymi musia�y i�� torami, gdy� zapyta�a: - Panie Dyzma, a nie lepiej by panu wr�ci� w swoje strony, do rodziny? Zawsze� tamuj co� dla pana znajd�. - Przecie m�wi�em ju� pani Walentowej, �e rodziny �adnej nie mam. - Poumierali? - Poumierali.
Walentowa sko�czy�a obieranie kartofli i stawiaj�c sagan na ogniu zacz�a: - Bo tu, w Warszawie, to i ludzie inne, a i pracy brak. M�j, niby, to tylko trzy dni w tygodniu robi, ledwie na �arcie starczy, a ichny derektor, znaczy si� ten Purmanter, czy jak tam mu, to powiada, �e mo�e i ca�kiem fabryk� zamkn�, bo odbytu ni ma. A i tak, �eby nie Ma�ka, to nie by�oby czym komornego op�aci�. Zapracowuje si� dziewczyna, a i to nic. Jak go�cia ze dwa razy na tydzie� nie z�apie... - Niech uwa�a - przerwa� Dyzma - bo jak j� z�api�, �e bez ksi��eczki... No! Walentowa przewin�a dziecko i rozwiesi�a nad p�yt� mokr� pieluszk�. - Co pan kracze! - rzuci�a opryskliwym g�osem. - Pilnuj pan siebie. I tak ju� za trzy tygodnie nie p�aci, a tylko miejsce zajmuje. Wa�ny mi sublikator. - Zap�ac� - b�kn�� Dyzma. - Zap�acisz pan albo nie. A pi�tna�cie z�otych to i tak p� darmo, ale piechot� nie chodz�. A pan co do jakiej roboty si� we�mie, to i zara wylej�... - Kt� to taki pani Walentowej powiedzia�? - O wa, wielka mi tajemnica. To� pan sam Ma�ce opowiada�. Zaleg�a cisza. Dyzma odwr�ci� si� do okna i przygl�da� si� odrapanym murom podw�rza. Istotnie, prze�ladowa� go jaki� pech. Nigdzie na d�u�ej miejsca zagrza� nie m�g�. Z gimnazjum wydalili go ju� z czwartej klasy za up�r i brak pilno�ci. Rejent Winder trzyma� go jeszcze najd�u�ej. Mo�e dlatego, �e ma�y Nikodem Dyzma zna� j�zyk niemiecki o tyle, �e rozumia�, dok�d go posy�ano. P�niej Urz�d Poczty i Telegrafu, n�dzna pensja i wieczne przyczepki naczelnika. Wojna, trzy lata s�u�by w taborach baonu telegraficznego i jedyny awans na frajtra. Znowu poczta w �yskowie, nim nie przysz�a redukcja. Przez proboszcza dosta� si� do czytelni, lecz i tu ledwie przezimowa�, bo ju� w kwietniu okaza�o si�, �e nie umie utrzyma� p�ek z ksi��kami w nale�ytym porz�dku. Zreszt� to by�o najciekawsze...
Rozmy�lania Dyzmy przerwa� ryk syren okolicznych fabryk. Walentowa zakrz�tn�a si� ko�o sto�u, co widz�c Dyzma leniwie wsta� i wyszed�. Bezmy�lnie b��ka� si� rozpra�onymi w s�o�cu ulicami, cho� bola�y go nogi. Pozostanie w mieszkaniu, wys�uchiwanie uszczypliwych uwag pana Walentego Barcika i lekcewa��cych docink�w Ma�ki, a zw�aszcza przygl�danie si� ich jedzeniu by�o ponad jego si�y. Przecie sam ju� drugi dzie� nic nie mia� w ustach poza papierosami, na kt�re chowa� ostatnie grosze. Przechodz�c obok w�dliniarni, sk�d zalatywa� go n�c�cy zapach kie�bas, wstrzymywa� oddech. Stara� si� odwraca� g�ow� od okien sklep�w spo�ywczych, a jednak g��d nie dawa� o sobie zapomnie�. Nikodem Dyzma jasno sobie zdawa� spraw� z faktu, �e �adne pomy�lniejsze perspektywy dla� nie istniej�,
Czy to go przera�a�o? Bynajmniej. Psychika Nikodema Dyzmy pozbawion� by�a, na szcz�cie, elementu wyobra�ni. Zasi�g jego przewidywa� i plan�w nie przekracza� granic najbli�szych dni i tak jak ubieg�y tydzie� wegetowa� dzi�ki sprzedanemu zegarkowi, tak nast�pny m�g�by prze�y� spieni�ywszy frak i lakierki. Wprawdzie nabycie tego stroju kosztowa�o go wiele wyrzecze� si� i ogranicze�, wprawdzie z tym strojem wi�za� nadziej� na �atwy chleb fordansera i na radykaln� popraw� swoich op�akanych warunk�w materialnych - teraz jednak, gdy po wielokrotnych zabiegach przekona� si�, �e nikt go na fordansera nie we�mie, bez b�lu postanowi� rozsta� si� z tym wspania�ym ubiorem. Zbli�a�a si� ju� sz�sta, gdy powzi�� ostateczn� decyzj� i zawr�ci� ku domowi. W mieszkaniu by�a tylko Ma�ka, w�t�a brunetka o nerwowych ruchach. Widocznie mia�a dzi� wyj�� na wiecz�r, bo siedzia�a przy oknie i malowa�a si�. �e za� siedzia�a na jego walizie, Dyzma, nie chc�c jej przeszkadza�, ulokowa� si� w k�cie i czeka�. Dziewczyna odezwa�a si� pierwsza:
- A odwr�� si� pan teraz, bo b�d� si� przebiera�a.
- Nie patrz� - odpar�.
- To i dobrze, bo od oskomy z�by si� psuj�.
Zakl��. Dziewczyna roze�mia�a si� kr�tko i �ci�gn�a sukienk�. Nikodem istotnie nie zwraca� na ni� uwagi, chyba o tyle tylko, �e irytowa�a go do ostateczno�ci. Z jak�� satysfakcj� zamkn��by gar�ci� jej usta i wyrzuci� za drzwi. Dokucza�a mu systematycznie, zawzi�cie, z jak�� niezrozumia�� dla� pasj�. Nie obra�a�o to jego ambicji m�skiej, gdy� �ycie nie da�o mu dotychczas warunk�w, w kt�rych ta mog�aby si� rozwin��. Nawet nie dotyka�o to jego godno�ci ludzkiej, poniewa� nigdy jej nie mia� w wyg�rowanym stopniu, nie odczuwa� za� w danym wypadku r�nicy socjalnej mi�dzy sob�, bezrobotnym "pracownikiem umys�owym", a t� dziewczyn�. Po prostu mia� dosy� tego ustawicznego dogryzania. Tymczasem Ma�ka ubra�a si�, narzuci�a na ramiona chustk�, i stan�wszy przed Dyzm�, wyszczerzy�a du�e bia�e z�by. - No co, klasa dziewucha?
- Posz�a do cholery! - wyrzuci� z w�ciek�o�ci�. Wzi�a go dwoma palcami pod brod�, lecz szybko cofn�a r�k�, gdy� Dyzma nag�ym ruchem machn�� pi�ci�, uderzaj�c po wyci�gni�tej d�oni. - U, gadzina! - sykn�a. - Obibruk, lajtu�! Bi� si� tu jeszcze b�dzie?! Patrzcie go, taka przyw�oka... M�wi�a jeszcze d�ugo, lecz Dyzma nie s�ucha�. Zacz�� otwiera� walizk�, a w my�li oblicza�, �e za frak mo�e dosta� chyba z pi��dziesi�t z�otych. Sam na Kiercelaku zap�aci� siedemdziesi�t. Na lakierkach te� przyjdzie straci� z osiem, a mo�e i dziesi�� z�otych. Dziecko pocz�o drze� si� niemi�osiernie, po chwili przybieg�a od s�siadki Walentowa. W�wczas dopiero Ma�ka sko�czy�a sw� tyrad� i trzasn�wszy drzwiami, wysz�a. Nikodem Dyzma otworzy� waliz� i wyj�� frak.
- Oho - u�miechn�a si� Walentowa - pan musi na bal p�jdzie czy do �lubu. Nie odpowiedzia�. Z�o�y� starannie spodnie, kamizelk�, frak, owin�� paczk� gazet� i poprosi� o sznurek. Wr�ci� i Walenty, kobieta wzi�a si� do odgrzewania kartofli na kolacj� i izb� znowu nape�ni� zapach topionego smalcu. - Panie Dyzma - zapyta� Walenty - co pan, idziesz na Kiercelak? - Na Kiercelak. - Dy� dzi� sobota. �yd�w nie ma, a swoje to rzadko kupuj�. A i to za psie pieni�dze. Smalec skwiercza� na patelni. Nikodem prze�kn�� �lin�.
- Niech b�dzie za psie.
Nagle przypomnia� sobie, �e nie przeszuka� kieszeni fraka. Szybko rozwin�� paczk�. Rzeczywi�cie, w spodniach by�a szklana cygarniczka, a we fraku chusteczka do nosa. Wzi�� oba znalezione przedmioty i wsun�� do kieszeni marynarki. Jednocze�nie namaca� w niej co� nieznajomego. Jakby tektura... Aha, to ten znaleziony list. Zaproszenie. Ponownie wyj�� z koperty i przeczyta� Na samym dole uderzy� niespodziewanie w jego �wiadomo�� drobny druk: "Str�j balowy - ordery." Rzuci� okiem na frak. Raut... Jedzenie, du�o jedzenia, i to darmo. Wariat jestem - pomy�la�, jednak�e znowu uwa�nie przeczyta� zaproszenie: "15 lipca rb. o godz. 8 wiecz�r." My�l nie dawa�a si� odp�dzi�.
- Panie Walenty, dzi� pi�tnasty? - zapyta�.
- A pi�tnasty.
- A kt�ra to godzina b�dzie?
- A b�dzie i dziesi�ta, ale teraz si�dma. Dyzma sta� chwil� nieruchomo. - A c� mi zrobi�? - pomy�la�. - Najwy�ej wyrzuc� za drzwi. Zreszt�, na pewno tyle ludzi tam b�dzie... Wyj�� przybory do golenia i zacz�� si� przebiera�. Pracuj�c w czytelni powiatowej, podczas d�ugich godzin przedobiednich, kiedy prawie wcale nie by�o roboty, z nud�w czytywa� ksi��ki. Nieraz te� trafi� na opis bal�w i raut�w, urz�dzanych przez r�nych hrabi�w i ministr�w. Wiedzia� - o ile ksi��ki opisywa�y prawd� - �e na takich wielkich przyj�ciach zazwyczaj bywa wiele os�b nie znaj�cych si� wzajemnie i �e zatem mo�e mu si� uda� to, zdawa�oby si� ryzykowne, przedsi�wzi�cie. Zw�aszcza je�eli nie b�dzie specjalnie wyr�nia� si� w�r�d go�ci. Barcikowie siedzieli przy stole, zajadaj�c kartofle i popijaj�c herbat�.
- Jedzenie, du�o jedzenia - my�la� Dyzma - mi�so, chleb, ryba... Umy� si� nad zlewem, rozczesa� szorstkie w�osy i naci�gn�� krochmalon� koszul�. - A nie m�wi�am, �e na wesele idzie - powiedzia�a Walentowa. Jej m�� obejrza� si� na sublokatora i mrukn��: - Co nam do tego.
Dyzma z trudem dopi�� sztywny ko�nierzyk, zawi�za� krawat i naci�gn�� frak. - Jedzenie, du�o jedzenia - wyszepta�. - Co pan m�wi?
- Nic. Do widzenia.
Zszed� z wolna ze schod�w, zapinaj�c gabardynowy p�aszcz. Przy najbli�szej latarni raz jeszcze obejrza� zaproszenie i stwierdzi�, �e nie zawiera�o nazwiska adresata. Schowa� je do kieszeni, a kopert� porwa� i wrzuci� do rynsztoka. Do�� s�abo orientowa� si� jeszcze w mie�cie i chwil� si� waha�, wreszcie postanowi� i�� znajom� drog�. Skr�ci� w �elazn�, na rogu Ch�odnej zawr�ci� w stron� ko�cio�a. St�d ju� widzia� Elektoraln� i plac Bankowy. Ulice kipia�y wieczornym �yciem robotniczych dzielnic. Z otwartych szynk�w dolatywa�y chrapliwe d�wi�ki harmonii, po za�mieconych chodnikach swobodnie flanowa�y grupki wyrostk�w i m�odych robociarzy w porozpinanych marynarkach i bez ko�nierzyk�w. Dziewcz�ta, po trzy, po cztery, wzi�wszy si� pod r�ce, chichota�y i szepta�y ze sob�. Po bramach sta�y lub siedzia�y na wyniesionych z mieszkania taboretach kobiety starsze z dzie�mi na r�kach. - Fajerant - pomy�la� Dyzma.
Na Elektoralnej r�wnie� t�umy: �wi�tuj�cy �ydzi zape�niali nie tylko chodniki, lecz i Jezdni�. Gdy dotar� do placu Teatralnego, na ratuszowej wie�y by�o ju� pi�� po �smej. Przy�pieszy� kroku i po chwili by� ju� przed hotelem. Widzia�, jak raz po raz zaje�d�a�y l�ni�ce samochody, jak wysiadali z nich eleganccy panowie i panie, strojne w futra pomimo tego upa�u. Uczu� si� onie�mielony. Czy potrafi w�r�d nich si� zachowa�?...
G��d jednak przem�g�. Je��, za wszelk� cen� je��! Niech sobie p�niej wyrzucaj� za drzwi. Korona przecie z g�owy nie spadnie. Zacisn�� z�by i wszed�.
Zanim si� spostrzeg�, s�u�ba zabra�a mu palto i kapelusz, a jaki� ugrzeczniony pan podprowadzi� do drzwi sali, a nawet je uni�onym gestem otworzy�. W oczach Nikodema Dyzmy zawirowa�a bia�a obszerna sala, czarne plamy frak�w, barwne suknie pa�. Zmieszany zapach perfum i gwar g�os�w niemal go odurzy�y. Sta� nieruchomo przy drzwiach, gdy nagle spostrzeg� tu� przed sob� uprzejmie pochylonego pana i jego wyci�gni�t� r�k�. Machinalnie poda� swoj�. - Pan pozwoli - m�wi� ten - �e si� przedstawi�, Antoniewski, sekretarz osobisty premiera. Pan pozwoli, �e w imieniu pana premiera podzi�kuj� panu za �askawe przybycie. Prosz�, pan b�dzie �askaw, tu na razie przek�ski. Nie doko�czy� i podbieg� do dw�ch chudych pan�w, kt�rzy w�a�nie weszli. Nikodem Dyzma otar� pot z czo�a. - Dzi�ki Bogu! Tylko teraz �mia�o...
Opanowa� si� szybko i zacz�� si� orientowa� w sytuacji. Zauwa�y�, �e doko�a kilku sto��w panowie i panie jedz�, stoj�c z talerzykami w r�ku, lub siedz� przy ma�ych stolikach. Postanowi� opanowa� g��d o tyle, by uwa�a�, jak zachowuj� si� inni. Rozejrza� si� po stole zastawionym p�miskami z jakim� dziwnym jad�em, jakiego jeszcze nie widzia�. Najch�tniej chwyci�by kt�ry� z tych p�misk�w i zjad� jego zawarto�� gdzie� w k�cie. Trzyma� si� jednak na wodzy, obserwowa�. Wreszcie zdecydowa� si� i pocz�� szuka� oczyma talerzy. Gdy znalaz� i widelec, na�o�y� sobie du�o jakiej� sa�aty i kawa� pasztetu. Usta mia� pe�ne �liny. Nie m�g� wprost oczu oderwa� od talerza. Nagle, gdy odwr�ci� si�, by upatrzy� sobie ustronniejsze miejsce, uczu� do�� silne uderzenie w �okie�. Talerz, wytr�cony z r�ki, trzasn�� o pod�og�. Dyzm� ogarn�a w�ciek�o��. Przed jego nosem bezceremonialnie przepycha� si� jaki� gruby pan, kt�ry nawet nie raczy� odwr�ci� si�, by przeprosi� za sw� niezgrabno��. Gdyby Dyzma zdo�a� opanowa� sw�j gniew, na pewno zmitygowa�by jego odruch. Teraz jednak wiedzia� tylko o jednym: ten oto gruby wytr�ci� mu z r�ki jedzenie. Dwoma krokami dopad� winowajcy i z ca�ej si�y chwyci� go za �okie�. - Uwa�aj pan, do jasnej cholery, wybi� mi pan z r�ki talerz! - rzuci� mu w sam� twarz. Oczy napadni�tego wyra�a�y najwy�sze zdumienie, a nawet przera�enie. Spojrza� na pod�og� i zacz�� przeprasza�, mocno skonsternowany. Wok� zrobi�o si� cicho. Nadbieg� kelner, uprz�tn�� nieporz�dek, drugi poda� Dyzmie nowy talerz. Jeszcze w chwili, gdy zacz�� nak�ada� na� t� sam� sa�at�, nie zdawa� sobie sprawy z szale�stwa, jakie pope�ni�, och�on�� dopiero, gdy znalaz� si� na uboczu. Nagle zrozumia�, �e lada chwila mog� go wyrzuci� za drzwi. Jad� �apczywie, aby zd��y� zje�� jak najwi�cej. Tymczasem sala nape�nia�a si� coraz bardziej i Dyzma z ulg� stwierdzi�, �e nikt na� nie zwraca uwagi. To go o�mieli�o i znowu nape�ni� sw�j talerz. Jedz�c spostrzeg� obok tac� z nalanymi kieliszkami. Wypi� dwa, jeden po drugim. Uczu� si� pewniejszym siebie. Gdy si�gn�� po trzeci, ze zdumieniem spostrzeg�, �e s�siedni kieliszek, podniesiony czyj�� r�k�, uderza lekko o jego w�asny. Jednocze�nie dobieg� jego uszu g�os: - Pan pozwoli, �e z nim wypij�?
Obok sta� wysoki brunet w mundurze pu�kownika i u�miecha� si� do� jako� dwuznacznie. Podnie�li kieliszki do ust i wypili. Pu�kownik wyci�gn�� r�k�. - Jestem Wareda.
- Jestem Dyzma - odpowiedzia� jak echo, �ciskaj�c d�o�.
- Winszuj� panu - pochyli� si� ku Dyzmie pu�kownik - �wietnie� pan tego Terkowskiego osadzi�. Widzia�em. Dyzmie wyst�pi�y rumie�ce na policzkach. - Aha - pomy�la� - ten mnie zaraz wyprosi. Ale jak oni to grzecznie zaczynaj�... - Cha, cha - cicho za�mia� si� pu�kownik Wareda - jeszcze teraz krew pana zalewa na wspomnienie tego cymba�a. Winszuj�, panie... Dyzma. Terkowski dawno nie dosta� takiej nauczki. Zdrowie pa�skie! Wypili i Dyzma po�apa� si� w sytuacji o tyle, �e poj��, i� mi�dzy owym grubym, Terkowskim, a pu�kownikiem musi by� na pie�ku. - G�upstwo - rzek� - szkoda tylko... tej... sa�aty i talerzyka. Wareda wybuchn�� g�o�nym �miechem. - Pyszny kawa�! Ale� pan jest z�o�liwy, panie Dyzma, pa�skie zdrowie! - Wie pan - doda� po chwili, stawiaj�c kieliszek - �e to pierwszorz�dny kawa�: Terkowski g�upstwo, ale szkoda sa�aty! Cieszy� si� ogromnie, a cho� Dyzma nie m�g� zmiarkowa�, o co w�a�ciwie temu pu�kownikowi chodzi, �mia� si� r�wnie�, maj�c usta pe�ne tartinek. Pu�kownik zaproponowa� papierosa i odeszli pod okno. Ledwie zd��yli zapali�, gdy zbli�y� si� do nich kr�py, siwiej�cy blondyn o �ywych ruchach i szklistych oczach. - Wacek! - zawo�a�. - Daj no papierosa. Zapomnia�em swoich. Pu�kownik wyci�gn�� ponownie srebrn� papiero�nic�. - S�u�� ci. Pozw�l, �e ci przedstawi�: pan Dyzma, pan minister Jaszu�ski. Dyzma skurczy� si� w sobie. Nigdy w �yciu nie widzia� ministra. Gdy w urz�dzie pocztowym w �yskowie m�wi�o si� o ministrze, by�o w tym s�owie co� tak nierealnego, abstrakcyjnego, co� tak niesko�czenie odleg�ego i niedosi�galnego... Z nabo�e�stwem u�cisn�� wyci�gni�t� r�k�. - Wyobra� sobie - zacz�� pu�kownik - �e pan Dyzma mia� przed chwil� incydent z tym ba�wanem Terkowskim. - Ach! To pan? Co ty m�wisz? - o�ywi� si� minister. - S�ysza�em, s�ysza�em. No, no! - Ma�o tego, uwa�asz - ci�gn�� pu�kownik - gdy mu gratuluj�, pan Dyzma powiada: "Terkowski to g�upstwo, ale szkoda sa�aty!" Uwa�asz, sa�aty! Obaj wybuchn�li �miechem, a Dyzma wt�rowa� im bez przekonania. Nagle minister urwa� i powiedzia� znacz�co: - Los rozd�tych wielko�ci. Pcha si�, bestia, nachalnie, p�ki jej kto jasn� choler� w oczy nie za�wieci, a p�niej jest mniej warta od... - Od sa�aty! - podchwyci� pu�kownik Wareda. Znowu zacz�li si� �mia�, a minister, wzi�wszy Dyzm� pod rami�, rzek� weso�o: - W ka�dym razie, panie Dyzma, szczerze gratuluj�. Szczerze. Gdyby�my mieli w kraju wi�cej ludzi takich jak pan, drogi przyjacielu, co to umiej� nie da� w swoj� kasz� dmucha�, inaczej by�my stali. Potrzeba ludzi silnych. Zbli�y�o si� jeszcze kilku pan�w. Zacz�a si� og�lna rozmowa. Nikodem Dyzma och�on��. Nape�niony �o��dek i wypity koniak uspokoi�y napi�te nerwy. Pocz�tkowo zdawa�o mu si�, �e bior� go za kogo� innego, nosz�cego to samo nazwisko (a mo�e jest tu w Warszawie jaki krewny?); p�niej jednak skombinowa�, �e po prostu uwa�aj� go za swego, i to pewno dlatego, �e rugn�� tego jakiego� Terkowskiego. Kto to mo�e by�? Pewno te� jaka� figura. Rozwa�aj�c sytuacj� doszed� do wniosku, �e jednak najbezpieczniej b�dzie, gdy zaraz wyjdzie. Niepokoi� go g��wnie zaczyna� stoj�cy opodal starszy pan, kt�ry wyra�nie �ledzi� go wzrokiem. Odbywa� nawet nieznaczne manewry, by zajrze� Dyzmie w twarz. - Ki diabe�, czego ten stary ode mnie chce?
Odpowied� przysz�a szybko. Starszy pan zatrzyma� przechodz�cego kelnera i powiedzia� mu kilka s��w, wskazuj�c ruchem g�owy Dyzm�. Kelner sk�oni� si� i zbli�ywszy si� do Dyzmy, zameldowa�: - Ten pan prosi szanownego pana na sekundk�.
Nie by�o rady. O ucieczce nie mog�o ju� by� mowy. Nikodem zrobi� trzy kroki i obrzuci� siwego jegomo�cia ponurym spojrzeniem. Ten jednak u�miechn�� si� szeroko i zaszczebiota� ugrzecznionym g�osem: - Najmocniej, najmocniej wielce szanownego pana przepraszam, ale o ile si� nie myl�, to mia�em zaszczyt pozna� szanownego pana w zesz�ym roku na zje�dzie przemys�owc�w w Krakowie. Nie przypomina pan sobie? W kwietniu? Leon Kunicki? M�wi� szybko i nieco sepleni�. Ma�a nerwowa r�ka wysun�a si� ku Dyzmie natarczywie. - Leon Kunicki.
- Nikodem Dyzma. Ale myli si� pan, w Krakowie nigdy nie by�em. Musia� co by� kto� do mnie podobny. Staruszek zacz�� przeprasza� i sumitowa� si�, przy czym wyrazy pada�y tak pr�dko, �e Dyzma ledwie si� m�g� po�apa� w tre�ci. Tak, tak, oczywi�cie, stare oczy niedowidz�, dystrakcja, prosz� darowa�, ale i tak bardzo si� cieszy, tu prawie nikogo nie zna, to przykro, nie ma z kim paru zda� zamieni�, a nawet mia�by tu specjalny interes, dlatego w�a�nie prosi� znajomka o wyrobienie zaproszenia, ale trudno sobie poradzi�, gdy si� jest starym... - Nawet w�a�nie - ci�gn�� jednym tonem - w�a�nie si� ucieszy�em, �e pana spotka�em, i to akurat widz�c, �e pan w tak bliskich stosunkach jest z naszym czcigodnym panem ministrem rolnictwa, bo my�l� sobie, znajomy, zrobi mi �ask� i przedstawi jako� �yczliwie panu ministrowi Jaszu�skiemu. Ale najmocniej, najmocniej przepraszam. - Nie ma za co.
- O, nie, nie, oderwa�em pana od mi�ej rozmowy z samym panem ministrem, ale, widzi pan, jestem prowincjona�em, u nas na wsi to tak wszystko, prosz� wielce szanownego pana, kordialnie, po prostu... - To si� rozgada� - pomy�la� Dyzma.
- Tedy najmocniej przepraszam - sepleni� staruszek - ale swoj� drog� m�g�by mi pan wy�wiadczy� serdeczn� przys�ug�, staremu, bo c� to pana kosztuje. - Jak� przys�ug�? - zdziwi� si� Dyzma.
- Ach, ja si� nie narzucam, ale gdyby wielce szanowny pan tylko zechcia� tak na przyk�ad przedstawi� mnie panu ministrowi, od razu inaczej, uwa�a pan, zacz��by mnie traktowa�, ze to niby z przyjacielskiej rekomendacji. - Z przyjacielskiej? - zdziwi� si� szczerze Dyzma. - H�, h�, h�, niech si� szanowny pan nie zapiera. Sam s�ysza�em rozmow� pan�w, stary jestem i niedowidz�, ale s�uch mam dobry. Ju� ja r�cz�, �e jak pan mnie przedstawi, jak pan na przyk�ad powie panu ministrowi: "Drogi panie ministrze, pozw�l, �e ci przedstawi� mego starego dobrego znajomego Leona Kunickiego!..." O! To zupe�nie co innego... - Ale�, panie! - protestowa� Dyzma.
- Ja si� nie narzucam, ja si� nie narzucam, h�, h�, h�, ale by�bym stokrotnie, no stokrotnie wdzi�czny, a c� to pana kosztuje? Wtem otwarto drzwi do s�siedniej sali. Zrobi� si� ruch, lekki t�ok przy drzwiach. Minister Jaszu�ski, mijaj�c z dwoma panami Dyzm� i Kunickiego, u�miechn�� si� do Dyzmy i rzek� do towarzyszy: - Oto nasz bohater dzisiejszego wieczoru. Kunicki niemal popchn�� Dyzm� i zgi�� si� przed ministrem w uk�onie. Nie widz�c innego sposobu Dyzma wypali�; - Pozwoli pan minister poznajomi� si� z panem Kunickim. To m�j stary, dobry znajomy.
Na twarzy ministra wyrazi�o si� zdziwienie. Nie mia� jednak nawet chwili czasu na odpowied�, gdy� Kunicki, potrz�saj�c jego r�k�, wybuchn�� ca�� tyrad�, jaki to jest szcz�liwy z poznania tak znakomitego m�a stanu, kt�remu ojczyzna, a specjalnie rolnictwo, a jeszcze bardzie) le�nictwo, ma do zawdzi�czenia, �e do grobu nie zapomni tej chwili, bo sam, jako rolnik i przemys�owiec drzewny, umie ceni� wielkie zas�ugi na tym polu, �e nie wszyscy, niestety, podw�adni pana ministra zdolni s� zrozumie� wielkie jego my�li przewodnie, ale na to jest zawsze rada, �e on, Kunicki, zaci�gn�� niesp�acony d�ug wdzi�czno�ci wobec kochanego i �askawego pana Dyzmy, kt�ry raczy� go przedstawi�. Potok sepleni�cej wymowy p�yn�� tak wartko, �e minister, coraz bardziej zdumiony, zdo�a� jedynie wym�wi�: - Bardzo mi przyjemnie. Gdy jednak natarczywy staruszek zacz�� m�wi� o lasach pa�stwowych w Grodzie�szczy�nie i o jakich� tartakach, kt�re... - minister przerwa� sucho: - Niech�e mi pan pozwoli nie zajmowa� si� tymi sprawami na raucie. Inaczej nie mia�bym co do roboty urz�duj�c w ministerstwie. Poda� r�k� Dyzmie, Kunickiemu skin�� g�ow� i odszed�. - Twarda sztuka ten pa�ski minister - rzek� Kunicki - no, nie przypuszcza�em. Czy on zawsze jest taki? - Zawsze - odpar� na wszelki wypadek Dyzma.
Raut by� sko�czony. Wielu jego uczestnik�w przesz�o jednak na kolacj� do s�siedniej sali restauracyjnej. Staruszek przyczepi� si� do Dyzmy na dobre. Przy stole ulokowa� si� obok niego i gada� nieustannie. Dyzmie zacz�o si� kr�ci� w g�owie. Wprawdzie g��wnymi winowajcami tego stanu rzeczy by� koniak i kilka kieliszk�w wina, jednak�e Dyzma pocz�� odczuwa� zm�czenie i senno��. Raz po raz na dobitek trzeba by�o pi� i je��, co - zwa�ywszy nieprawdopodobne ilo�ci poch�oni�tych pokarm�w - by�o wr�cz m�cz�ce. Dyzma z rozrzewnieniem my�la� o swym sk�adanym w�skim ��ku, kt�re zaraz po powrocie na �ucka++++ rozstawi sobie pod oknem. Jutro niedziela, pozwol� mu spa� mo�e i do dziesi�tej. Tymczasem Kunicki chwyci� go pod rami�.
- Drogi panie, niech�e mi pan nie odmawia, dopiero jedenasta, wypije pan ze mn� kieliszek dobrego w�grzyna! Tutaj stoj�, w Europejskim, zaraz na pierwszym pi�trze. Mam do pana bardzo wa�n� spraw�. No, drogi panie Dyzma, nie odm�wi mi pan przecie! Usi�dziemy, panie, w ciszy, wygodnie, przy dobrym winku... No? Na p� godzinki, na kwadransik. Jednocze�nie niemal ci�gn�� Dyzm�. Wyszli do westybulu i po chwili znale�li si� w obszernym pokoju. Kunicki zadzwoni� na s�u�b� i kaza� poda� w�gierskie. W tym�e czasie na dole ko�owrotek oszklonych drzwi za ka�dym obrotem wyrzuca� z wn�trza ucylindrowanych pan�w i strojne damy. Stoj�cy na skraju chodnika szwajcar wywo�ywa� samochody. - Auto pana ministra Jaszu�skiego!
Zajecha�a l�ni�ca limuzyna i minister, �egnaj�c si� z pu�kownikiem Wered�, zapyta�: - S�uchaj no, Wacek, jak si� nazywa ten tw�j facet, co to tak Terkowskiego objecha�? - Byczy facet - stanowczo o�wiadczy� nieco chwiej�cy si� na nogach pu�kownik - nazywa si� Dyzma, pierwszorz�dnie objecha�... - To zdaje si� jaki� ziemianin czy przemys�owiec, bo wiesz, jest w przyja�ni z tym znanym Kunickim, co to mia� proces o dostaw� podk�ad�w kolejowych. - Powiadam ci, byczy go��. Prosto z mostu go, panie tego. - Tak, to musi by� silny charakter. Wierz� we frenologi�. Czaszka naprz�d podana i bardzo rozwini�ta szcz�ka. Wierz� we frenologi�. No, serwus! Zawarcza� motor, trzasn�y drzwiczki. Na chodniku pozosta� pu�kownik. - Ur�n�� si� czy co, do licha - rzek� do siebie - co ma wsp�lnego charakter z chronologi�?...
SPIS TRE�CINAST�PNY ROZDZIA�
Rozdzia� drugi
Na stole sta�a lampa z zielonym, niskim kloszem, o�wietlaj�c jedynie ma�y kr�g pluszowej serwety, pud�o z cygarami, omsza�� butelk� i dwa kieliszki bursztynowego p�ynu. Pok�j ton�� w mroku, w kt�rym niewyra�nie rozp�ywa�y si� kontury sprz�t�w. Dyzma zapad� w mi�kki fotel i przymkn�� oczy. Czu� si� niezwykle oci�a�y i tak senny, �e zasn��by na pewno, s�uchaj�c tego monotonnego g�osu, na kt�ry jak drobniutkie paciorki na cieniutk� niteczk� szybko niza�y si� bezd�wi�czne, sepleni�ce s�owa, gdyby od czasu do czasu z drugiej strony sto�u, z mroku, nie wysuwa�a si� nagle w kr�g lampy drobna posta� Kunickiego, �wiec�c biel� gorsu i srebrn� siwizn� w�os�w. Ma�e, uwa�ne a natarczywe oczy zdawa�y si� w�wczas wbija� w mrok, usi�uj�c odnale�� spojrzenie Dyzmy. - Wi�c widzi pan, widzi pan, jak to jest ci�ko z t� biurokracj� ma�ych urz�dnik�w prowincjonalnych. Szykany i szykany. Zas�aniaj� si� przepisami, ustawami, a wszystko po to, �eby mnie zrujnowa�, �eby odebra� chleb zatrudnionym u mnie robotnikom. Panie Dyzma, w panu, dalib�g, jedyny ratunek, jedyny ratunek. - We mnie? - zdziwi� si� Dyzma. - W panu - z przekonaniem powt�rzy� Kunicki. - Widzi pan, ju� czwarty raz wyje�d�am w tej sprawie do Warszawy i powiedzia�em sobie: je�eli teraz nie wysadz� z siod�a tego mego gn�biciela, tego tumana Olszewskiego, je�eli teraz nie uzyskam w Ministerstwie Rolnictwa jakich� ludzkich warunk�w na drzewo z las�w pa�stwowych - koniec! Likwiduj� wszystko! Sprzedam �ydom tartaki, fabryk� mebli, papierni�, fabryk� celulozy, za bezcen sprzedam, a sam sobie, czy ja wiem, w �eb paln� albo co. - Pa�skie zdrowie, panie Dyzma - doda� po pauzie i wypi� sw�j kieliszek duszkiem. - Ale c� ja panu mog� pom�c?
- He, he, he - roze�mia� si� Kunicki - szanowny pan �artuje sobie. Tylko odrobina dobrej woli, tylko odrobina... O, nie, prosz� pana, ja sobie doskonale zdaj� spraw�, �e to panu zajmuje i pa�ski cenny czas, i tego... no i koszty, ale przy takich stosunkach, ho... ho! Przysun�� krzes�o i nagle zmieni� ton.
- Szanowny panie. Powiem po prostu, gdyby tak stan�� przede mn� jaki czarodziej i powiedzia�: "Kunicki! Postaram ci si� t� spraw� za�atwi�, tego draba Olszewskiego wyla�, na jego miejsce do Dyrekcji Las�w Pa�stwowych wsadzi� kogo�, z kim mo�na po ludzku gada�, postaram si� o dobry kontyngent drzewa dla ciebie, co mi za to dasz? Ot� w�wczas bez zaj�knienia odpar�bym: "Panie czarodzieju, trzydzie�ci, niech b�dzie trzydzie�ci pi�� tysi�czk�w got�weczk�! Jak Boga kocham! Na koszta dziesi�� do r�czki, a po za�atwieniu reszta." Kunicki umilk� i czeka� odpowiedzi. Lecz Dyzma milcza�. Zrozumia� od razu, �e ten oto staruszek proponuje mu �ap�wk� za robienie tego, czego on, Dyzma, on, Nikodem Dyzma, cho�by na g�owie si� postawi�, zrobi� nie potrafi. Olbrzymia suma, suma, kt�rej wysoko�� tak daleko wykracza�a poza jego rzeczywisto��, a nawet poza marzenia, jeszcze bardziej podkre�la�a nierealno�� ca�ej transakcji. Gdyby Kunicki zaproponowa� trzysta czy pi��set z�otych, interes straci�by dla Dyzmy swoj� abstrakcyjn� nieosi�galno�� i przedstawi� si� jako korzystna okazja naci�gni�cia starego. Przez g�ow� Dyzmy przelecia�a jeszcze my�l, czy nie nastraszy� Kunickiego, �e zadenuncjuje go w policji. Mo�e da na odczepnego z pi��dziesi�t z�otych. Kiedy� pisarz s�du pokoju w �yskowie, Jurczak, w cen spos�b zarobi� ca�� setk�. Ale c�, pisarz by� u siebie w kancelarii, osoba urz�dowa... Milczenie Dyzmy speszy�o Kunickiego. Nie wiedzia�, co o nim s�dzi�. Czy nie by� zbyt obcesowy?... Czy go nie zrazi�?... To by�oby katastrof�. Wyczerpa� ju� wszystkie stosunki i wp�ywy, wyrzuci� na to mas� pieni�dzy, strawi� moc czasu, gdyby i ta szansa wymkn�a mu si� z r�ki... Postanowi� naprawi� i z�agodzi� obcesowo�� swej propozycji. - Oczywi�cie, szanowny panie, czarownik�w dzi� nie ma. He, he, he... A trudno wymaga� od naj�yczliwszego, od naj�askawszego przyjaciela, �eby zajmowa� si� sprawami, kt�re zna tylko z opowiadania. Wszak prawda? - Rzeczywi�cie.
- Wie pan co, mam my�l! Panie Dyzma, drogi przyjacielu, niech�e mi pan wy�wiadczy �ask� i przyjedzie do mnie, do Koborowa, na kilka tygodni. Wypocznie pan, u�yje pan wsi, powietrze wspania�e, konna jazda, mam motor�wk� na jeziorze... A i przyjrzy si� pan memu gospodarstwu, tartakom, no, panie z�oty?! Zrobione? Ta nowa propozycja tak zaskoczy�a Dyzm�, �e a� usta otworzy�. Kunicki jednak nie przestawa� nalega�, wychwala� zalet odpoczynku, wsi, sosnowego lasu, zapewnia�, �e i jego panie b�d� mu wdzi�czne za tak wielka atrakcj�, jak przyjazd go�cia z Warszawy. - Ale�, panie - przerwa� Dyzma - gdzie mnie tam teraz my�le� o odpoczynku. Ja za du�o, niestety, odpoczywam, - O, tego nigdy nie za du�o.
- Jestem bezrobotny - blado u�miechn�� si� Dyzma. Spodziewa� si� wyrazu rozczarowania i zdumienia na twarzy staruszka, ten jednak wybuchn�� �miechem. - He, he, he, a to z pana kawalarz. Bezrobotny! Oczywi�cie, z handlem i z przemys�em teraz krucho. Trudno o intratne stanowiska, a znowu� s�u�ba pa�stwowa, to, panie, du�o honoru, a dochodu ma�o. Pensje urz�dnicze nawet na dygnitarskich szczeblach nie s� do pozazdroszczenia. - Wiem co� o tym - potwierdzi� Dyzma - sam przez trzy lata by�em na pa�stwowej s�u�bie. Nagle Kunickiemu rozja�ni�o si� w g�owie. "Taki� sprytny, bratku! - pomy�la�. - Ano tym lepiej, skoro darmo bra� nie chcesz." - Wielce szanowny panie - zacz�� - od chwili gdy pana pozna�em, od razu mnie co� pikn�o, �e B�g mi ci� zsy�a. Oby� to si� sprawdzi�o. Panie Dyzma, panie Nikodemie z�oty, akurat okoliczno�ci z obu stron tak �wietnie si� sk�adaj�. Pan jest w poszukiwaniu dobrego stanowiska, a ja ju� doszed�em do tego wieku, kiedy cz�owiek za wiele si� nie ma. Przyjacielu szanowny, nie gniewaj�e si� na moj� �mia�o��, ale co by pan powiedzia�, gdybym panu zaproponowa� obj�cie, �e tak powiem, generalnej administracji moimi maj�tkami i zak�adami przemys�owymi. Niech szanowny pan nie s�dzi, �e to ma�y obiekt. Sporo tego jest, machina jak si� patrzy. - Nie wiem, czy potrafi�bym. Zupe�nie nie znam si� na tym - powiedzia� szczerze Dyzma. - O, prosz� szanownego pana - zaoponowa� Kunicki - �atwo si� pan z tym zapozna. Zreszt� tam na miejscu to ju� jako� ja sam daj� sobie rad�, ale wie pan, te wyjazdy, te rozmowy z urz�dami, to dobijanie si� o �ask� byle jakiego� tam pana Olszewskiego, za�atwianie spraw w ministerstwach, do tego ju� jestem za stary. Tu trzeba kogo� energicznego, ustosunkowanego, przed kim r�ni Olszewscy dudy w miech, no i m�odego. Szanowny pan chyba jeszcze i czterdziestki nie ma? - Sko�czy�em trzydzie�ci sze��.
- O! To mi wiek! Kr�lu z�oty, nie odmawiaj�e mi. B�dzie pan mia� wygodne mieszkanie, albo z nami w pa�acu, albo w osobnym pawilonie, jak pan zechce. Konie do dyspozycji, samoch�d do dyspozycji. Kuchnia dobra, do miasta niedaleko, a jak pan zechce w Warszawie swoich przyjaci� odwiedzi� - najuprzejmiej prosz�. S�owem, �adnego skr�powania. A co do warunk�w, to ju� pan zechce �askawie okre�li�. - Hm - b�kn�� Dyzma - doprawdy nie wiem.
- Wi�c powiedzmy tak: tantiema trzydzie�ci procent od zwi�kszonego przez pana dochodu, zgoda? - Zgoda - kiwn�� g�ow� Dyzma nie bardzo orientuj�c si�, na co si� zgadza. - A pensja, powiedzmy... dwa tysi�ce miesi�cznie. - Ile? - zdziwi� si� Dyzma.
- No, dwa tysi�ce pi��set. No i koszty rozjazd�w. Zgoda? No, r�k�! Dyzma p�przytomnie u�cisn�� drobn� d�o� staruszka. Ten, zar�owiony i u�miechni�ty, nie przestaj�c na chwil� sepleni�, wydoby� ogromnych rozmiar�w wieczne pi�ro, zape�ni� karteluszek papieru kilkunastu wierszami drobnych okr�g�ych literek i podsun�� Dyzmie do podpisu. Podczas za� gdy "kochany pan Nikodem" zaopatrywa� swoje nazwisko precyzyjnym a wielce skomplikowanym zakr�tasem, Kunicki odliczy� z puco�owatego pugilaresu kilkana�cie szeleszcz�cych banknot�w. - Oto pi�� tysi�cy zaliczki, s�u�� uprzejmie, a teraz... Zacz�� omawia� wyjazd Dyzmy i inne zwi�zane z tym kwestie. - No, stary Kunicki, niech�e ci kto� powie, �e nic potrafisz za�atwi� swoich interes�w! Istotnie Leon Kunicki s�yn�� z nies�ychanego sprytu i rzadko mu si� zdarzy�o straci� na dobrze wybranych i b�yskawicznie przeprowadzanych transakcjach. W kilka minut p�niej, gdy na korytarzu ucich�y kroki oddalaj�cego si� Dyzmy, stan�� na �rodku pokoju i zatar� r�ce. Zaczyna�o ju� �wita�. Na seledynowym kloszu nieba z trudem tylko mo�na by�o dostrzec topniej�ce punkciki gwiazd. Systematyczne szeregi latar� ja�nia�y chorowitym bia�ym �wiat�em. Nikodem Dyzma szed� ulicami, w kt�rych pustce klaszcz�ce echo jego krok�w brzmia�o ostro i dono�nie. Zdarzenia ubieg�ego wieczoru zbi�y si� w jego �wiadomo�ci w jakie� pstre k��bowisko wra�e�, migotliwych, goni�cych si� wzajemnie i nieuchwytnych. Wiedzia�, �e zdarzenia te ogromn� dla niego maj� wag�, lecz ich istoty ogarn�� nie umia�. Czu�, �e niespodziewanie spad�o na� jakie� szcz�cie, lecz na czym polega�o, co oznacza�o, sk�d si� wzi�o i dlaczego - nie pojmowa�. Im d�u�ej nad tym my�la�, tym wszystko zdawa�o mu si� mniej prawdopodobne, bardziej fantastyczne i niedorzeczne. W�wczas zatrzymywa� si� przera�ony, ostro�nie si�ga� do kieszeni i gdy palce namaca�y gruby plik sztywnych banknot�w, u�miecha� si� do siebie. Nagle zda� sobie spraw� z jednego: jest bogaty, bardzo bogaty. Zatrzyma� si� we wn�ce bramy i zacz�� liczy�. Jezus, Maria! Pi�� tysi�cy z�otych! - To ci forsa! - powiedzia� g�o�no.
Instynkt wielu lat biedowania odezwa� si� w nim naturalnym odruchem: trzeba obla�. I chocia� nie chcia�o mu si� ani je��, ani pi�, skr�ci� w Grzybowsk�, gdzie - jak wiedzia� - knajpa Icka jest ju� otwarta. Przezornie wyci�gn�� jedn� stuz�ot�wk� i ulokowa� j� w osobnej kieszeni. Pokazywanie takiej kupy pieni�dzy u Icka nie nale�a�o do rzeczy bezpiecznych. Pomimo wczesnej pory u Icka by� t�ok. Doro�karze, szoferzy taksometr�w, kelnerzy z restauracji ju� zamkni�tych, sutenerzy, przepijaj�cy nocny doch�d swoich "narzeczonych", m�ty podmiejskie, wracaj�ce z pomy�lnego �eru - wszystko to zape�nia�o niewielkie dwa pokoiki przyciszonym gwarem rozm�w i brz�kiem szk�a. Nikodem wypi� dwie szklaneczki w�dki, przek�si� zimnym wieprzowym kotletem i kiszonym og�rkiem. Przysz�o mu na my�l, �e to niedziela i �e Walenty nie p�jdzie do roboty. Niech chamy znaj� inteligencj� - pomy�la�.
Kaza� sobie da� butelk� w�dki i kilo kie�basy, skrupulatnie przeliczy� reszt� i wyszed�. Zbli�a� si� ju� do �uckiej, gdy nagle spostrzeg� Ma�k�. Sta�a oparta o mur i patrzy�a przed siebie. Nie wiedzia� sam dlaczego, ale ucieszy� si� tym spotkaniem. - Dobry wiecz�r, panno Maniu - zawo�a� weso�o.
- Dobry wiecz�r - odpar�a przygl�daj�c mu si� ze zdziwieniem. - C� to pan po nocy si� w��czy? - A czemu to panna Mania spa� nie idzie?
- Chyba ju� p�jd� - odpar�a z rezygnacj�.
Dyzma obrzuci� j� uwa�nym spojrzeniem. Wyda�a mu si� �adniejsza ni� zwykle. W�t�a by�a, to prawda, ale zgrabna. - C� ona mo�e mie� - pomy�la� - najwy�ej siedemna�cie lat. - Czemu� to panna Mania taka smutna? - zapyta�. Wzruszy�a ramionami. - Jakby pan rak trzy noce z rz�du warowa�, jak pies, na ulicy i grosza nie widzia�, co te� by pan z rado�ci nie skaka�. Dyzmie zrobi�o si� przykro. Si�gn�� do kieszeni i wyj�� zwitek dziesi�cioz�ot�wek. - Ja pannie Mani po�ycz�. Czy dwadzie�cia wystarczy? Dziewczyna ze zdziwieniem przygl�da�a si� pieni�dzom. Wiedzia�a przecie, �e sublokator jeszcze w po�udnie grosza nie mia� przy duszy. Sk�d�e mia�by teraz tyle banknot�w? Chyba, chyba �e gdzie� ukrad�. Mo�e dlatego w�a�nie na�o�y� frak. Zreszt� - pomy�la�a - co mi do tego? Nikodem wyci�gn�� do niej dwa papierki. - Prosz�.
Ma�ka zrobi�a przecz�cy ruch g�ow�,
- Nie chc�. Nie wezm�. I tak nie b�d� mia�a z czego odda�. - No to i nie trzeba oddawa�. - Nie chc�. - Zmarszczy�a brwi. - Widzisz go, bankier. Odwr�ci�a g�ow� i doda�a cicho: - Chyba �e... Za darmo nie chc�. Chyba �e p�jdzie pan ze mn�. - Eee - b�kn�� Dyzma i zarumieni� si�. Ma�ka spojrza�a mu w oczy. - Nie podobam si� panu? - To nie, czemu?...
- Z pana to ty� m�czyzna! - wybuchn�a niespodziewanie ze z�o�ci�. - Uuuu... kalosz! Zawr�ci�a si� na pi�cie i ruszy�a wolnym krokiem ku domowi. - Panno Maniu! - zawo�a� za ni�. - Prosz� zaczeka�, p�jdziemy. Przystan�a, a gdy zr�wna� si� z ni�, powiedzia�a: - Hotel te� pi�� z�otych.
- Dobrze - odpar�. Szli w�skimi uliczkami w milczeniu.
Zaspany drab w pluszowej kamizelce otworzy� im drzwi, wprowadzi� do ma�ego brudnego pokoju i wyci�gn�� r�k�. Dyzma zap�aci�. Przez szare butwiej�ce firanki wpada� snop jaskrawego s�o�ca. W pokoju by�o duszno, parno i czu� by�o st�chlizn�. - Mo�e by okno otworzy�? - zapyta�a Ma�ka.
- P�no ju�. Czas do domu. Pewno b�dzie dziesi�ta - powiedzia� Dyzma. Ma�ka przed ma�ym lusterkiem rozczesywa�a g�ste czarne w�osy wyszczerbionym grzebykiem. - Znalaz� pan miejsce? - rzuci�a oboj�tnie. Nagle opanowa�a Dyzm� niepohamowana ch�� zaimponowania Ma�ce. Wydoby� z kieszeni wszystkie pieni�dze i roz�o�y� je na stole. - Zobacz - powiedzia� z u�miechem.
Ma�ka odwr�ci�a g�ow� i oczy jej szeroko si� rozwar�y. D�ugo przygl�da�a si� rozrzuconym banknotom. - Tyle forsy... tyle forsy... A to pi��setki. Psiakrew! Nikodem rozkoszowa� si� efektem. Dziewczyna chwyci�a go za r�k�. - S�uchaj! Mia�e� "robot�"? - zapyta�a z podziwem. Dyzma roze�mia� si� i ot tak, dla kawa�u, powiedzia�: - Aha!
Ma�ka ostro�nie dotkn�a ko�cami palc�w pieni�dzy.
- Powiedz... powiedz... - wyszepta�a - chodzi�e� na "mokr� robot�"? Skin�� g�ow�. Milcza�a, a w jej oczach malowa� si� strach i podziw. Nigdy nie przypuszcza�a, �e ten cichy sublokator, ten niedorajda... - No�em? - zapyta�a.
- No�em.
- Ci�ko by�o?
- Phi - odpar� - ani zipn��. Pokr�ci�a g�ow�.
- Ale forsy mia�... Mo�e �yd?
- �yd.
- Nie wiedzia�am...
- Czego� nie wiedzia�a? - zapyta� Dyzma i zacz�� chowa� pieni�dze. - Nie wiedzia�am, �e ty taki... - To niby jaki?
- No, taki...
Nagle przytuli�a si� do niego.
- A ciebie nie nakryj�?
- Nie b�j si�, ja dam sobie rad�.
- Nikt nie widzia�?... Mo�e jakie �lady zostawi�e�? Trzeba bardzo uwa�a�. "Gliny" to wiesz, oni po �ladach palc�w nawet znajd�. - Mnie nie z�api�.
- A powiedz, mia�e� pietra? Roze�mia� si�.
- Nie ma o czym gada�. No, chod�my do domu. A to masz dla ciebie na sukienk�. Po�o�y� przed Ma�k� sto z�otych. Dziewczyna zarzuci�a mu r�ce na szyj� i raz po raz zacz�a ca�owa� w usta. Szli do domu, nie rozmawiaj�c po drodze. Nikodem z satysfakcj� spostrzeg�, �e stosunek tej ma�ej do niego zmieni� si� niemal z miejsca. Szybko zorientowa� si�, �e szacunek, granicz�cy z zachwytem, wzbudzi�y w Ma�ce nie pieni�dze, lecz ca�a ta zmy�lona historia bandycka. I chocia� pochlebia�a mu ta zmiana, wstydzi� si�, �e na ni� w�a�ciwie nie zas�u�y�. Dlatego za �adn� cen� nie przyzna�by si� jej teraz, �e wszystko by�o bajk�. - Uwa�asz, Ma�ka - rzek�, gdy wchodzili na schody - tylko w domu ani pary z g�by. Rozumiesz? - No, pewno.
- A ja teraz b�d� musia� wyjecha� na jaki� czas, �eby, rozumiesz... No, bezpieczniej. - Rozumiem. Ale wr�cisz?
- Wr�c�.
Zjawienie si� sublokatora razem z Ma�k� nie zrobi�o na Barcikach �adnego wra�enia. Natomiast w�dk� i kie�bas� przyj�to z szacunkiem. Walentowa zaraz nakry�a st� zielon� cerat� i wszyscy zasiedli do �niadania. Szklaneczka, kt�ra niegdy� by�a s�oikiem do musztardy, kr��y�a z r�k do r�k, a �e obj�to�� jej by�a do�� du�a, Dyzma wkr�tce wyj�� pi�� z�otych i Ma�ka pobieg�a po now� flaszk�. Tymczasem Nikodem uregulowa� zaleg�e komorne, a gdy dziewczyna wr�ci�a, rzek�: - No, powinszujcie mnie pa�stwo. Znalaz�em dobr� posad�. - A gdzie? - zagadn�� Walenty.
- Nie w Warszawie. Na prowincji.
- Nie m�wi�am - pokiwa�a g�ow� Walentowa - na prowincji zawsze o zarobek �atwiej. Dostatek wszystkiego. Wiadomo - ch�opi. Przepili jego zdrowie, a gdy ju� butelka by�a pusta, Nikodem rozstawi� swoje polowe ��ko, rozebra� si�, kamizelk� z pieni�dzmi wsun�� pod poduszk� i zasn�� niemal zaraz. Walenty siedzia� chwil� w milczeniu, a �e podpi� sobie, zacz�� ni z tego, ni z owego �piewa�, lecz spotka� si� z ostr� opozycj� Ma�ki. - Cicho, do cholery, nie widzisz: cz�owiek �pi. Odpocz�� nie dadz�. Zaleg�a cisza. Walenty nasun�� czapk� i wyszed�, jego �ona wynios�a si� do s�siadki, by pochwali� si�, �e sublokator postawi� w�dk� na oblanie nowego zaj�cia. Ma�ka wyj�a z szafy batystow� chusteczk� i nakry�a ni� g�ow� �pi�cego, w izbie bowiem by�o du�o much.
POPRZEDNI ROZDZIA�SPIS TRE�CINAST�PNY ROZDZIA�
Rozdzia� trzeci
Ca�y ranek zaj�y przygotowania do wyjazdu. Dyzma du�e porobi� zakupy, gdy� zdawa� sobie spraw�, �e musi wygl�da� przyzwoicie. Kupi� wi�c kilka zmian bielizny, kilka krawat�w, nowe przybory do golenia, bardzo ��te buciki i dwa gotowe garnitury, kt�re le�a�y na nim prawie dobrze. Poza tym naby� moc drobiazg�w i pi�kne sk�rzane walizy. Syn rejenta Windera, student ze Lwowa, niegdy� ca�y �ysk�w zachwyca� sw� elegancj�, a w jego pokoju Nikodem nieraz podziwia� szyk r�nych przedmiot�w toaletowych i teraz przy zakupach stara� si� na�ladowa� gust m�odego rejentowicza. Kapita� zosta� mocno nadszarpni�ty, lecz Dyzma by� kontent z siebie. Do sz�stej za�atwi� ju� wszystko, poci�g odchodzi� o p� do �smej. Ma�ka, kt�ra pocz�tkowo obiecywa�a sobie, �e odprowadzi Dyzm� na dworzec, teraz tak onie�mielona by�a jego ekwipunkiem, �e nie odwa�y�a si� nawet zaproponowa� swego towarzystwa. Gdy wychodzi�, wybieg�a tylko za nim na schody i gor�co wyca�owa�a. Potem pomog�a znie�� walizy, kiedy za� doro�ka ruszy�a z miejsca, zawo�a�a: - Wr�cisz? - Wr�c�! - odkrzykn�� Dyzma i machn�� kapeluszem. Drug� klas� jedzie si� znacznie wygodniej ni� trzeci�. Po pierwsze, zamiast twardych �awek s� tu spr�ynowe kanapy, po drugie, pasa�erowie s� znacznie milsi, a l s�u�ba kolejowa grzeczniej si� odnosi ni� w trzeciej. Dyzma rozkoszowa� si� sw� pierwsz� podr� w warunkach, kt�re dawa�y mu wra�enie, �e oto jest panem ca�� g�b� i �e nie tylko naczelnik urz�du pocztowego w �yskowie, ale nawet obaj Winderowie, ojciec i syn, niczym nie zaimponowaliby mu teraz. Kilka os�b, kt�re zaj�y miejsca w tym�e przedziale, wkr�tce wysiad�o i Dyzma pozosta� sam. Nie chcia�o mu si� spa�. Zreszt� nale�a�o gruntownie obmy�li� ca�� spraw�. Rozumia� ju� teraz dobrze, �e niespodziewan� propozycj� Kunickiego zawdzi�cza wy��cznie temu, �e ten stary wyga wzi�� go za wp�ywow� osobisto��, pozostaj�c� z ministrem Jaszu�skim w bliskich stosunkach. Oczywi�cie rozwianie tego z�udzenia r�wna�oby si� rezygnacji z tej niewiaro-godnie wysokiej pensji. Ca�y tedy spryt nale�y wysili� w tym kierunku, by Kunickiego utwierdzi� w mylnym przekonaniu i jak najd�u�ej pobiera� t� pensj�. Utrzymanie i mieszkanie b�dzie darmowe. Wydatki zatem ogranicz� si� do zaledwie kilkudziesi�ciu, niech stu z�otych miesi�cznie. Zatem dwa tysi�ce czterysta oszcz�dno�ci! Ba! �eby chocia� ze trzy miesi�ce wytrwa�. A mo�e p�l roku?... U�miechn�� si� do siebie. P�niej mo�na by na procenty chocia�by po�ycza� i �y� jak ja�nie pan, nic nie robi�c. Tylko trzeba ko�owa� starego jak najd�u�ej i mie� si� na baczno�ci, �eby si� nie wsypa�. W og�le m�wi� jak najmniej, a o sobie ani jednego s��wka. Stary te� nie w ciemi� bity i jakby tylko najmniejsze podejrzenie powzi�� - przepad�o wszystko. �wita�o ju�, gdy konduktor wszed� i zameldowa�, �e doje�d�aj� do stacji Koborowo. Dyzma zaniepokoi� si�, czy te� Kunicki pami�ta, �e on ma tym poci�giem przyjecha�. Okaza�o si� wszak�e, �e pami�ta�. Do wysiadaj�cego Nikodema podszed� zaraz lokaj w liberii. - Czy to wielmo�ny pan do pa�stwa Kunickich?
- Tak.
- Samoch�d czeka przed stacj�, panie administratorze - rzek� s�u��cy i zabra� walizy. Usadowiwszy si� w luksusowym wozie, Nikodem pomy�la�:
- Pan administrator generalny d�br Koborowo. Trzeba b�dzie zafundowa� sobie karty wizytowe. R�wna jak st� droga sz�a przez jaki� czas wzd�u� toru, p�niej przy malowniczym, na wp� zrujnowanym m�ynie wodnym wygina�a si� na ob�ym mostku i skr�ca�a w prawo, mijaj�c liczne zabudowania fabryczne, kt�re g�sto obsiad�y bocznic� kolejow�. St�d ju� zaczyna�a si� d�uga aleja klonowa, na ko�cu kt�rej le�a� strzelisty pa�ac, nieco dziwaczny i pretensjonalny w stylu, lecz harmonijny jako ca�o��. Auto zatoczy�o p�kr�g obok gazonu i stan�o na podje�dzie. W otwartych drzwiach ukaza�a si� pokoj�wka i wraz z lokajem zaopiekowa�a si� walizami. W chwili gdy Dyzma zdejmowa� palto, wpad� do hallu nieco rozczochrany Kunicki w d�ugim fularowym szlafroku, tak jaskrawym i kwiecistym, �e Dyzma wzi�� go pocz�tkowo