3607
Szczegóły |
Tytuł |
3607 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3607 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3607 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3607 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Grzegorz Wi�niewski
Tygrys! Tygrys! Tygrys!
Jerzemu Pertkowi i Zbigniewowi Flisowskiemu dedykuj�.
Opowiadanie to zosta�o pobrane z internetowego miesi�cznika
"ESENSJA"
nr 6 lato 2001. (http://www.esensja.pl/)
Przed �witem
Flota cesarska admira�a Mammatoyo
Dzie� i pi�� kwadr �eglugi od Per�owego Portu
�wit dopiero nadchodzi�. Na horyzoncie, tam dok�d d�a
ch�odna bryza, wolno wzbiera� brzask. Tak wolno, jakby by�
tylko jeszcze jednym arrasem z cesarskiego pa�acu, starannie
wyszywanym cienkimi ni�mi o jasnych kolorach. Pojawi�y si�
nieliczne cienie nisko wisz�cych chmur, a g�stwina gwiazd
przyblad�a jak dopalaj�ce si� �wiece. I ten widok zupe�nie
jakby odebra� �mia�o�� niego�cinnym i burzliwym wodom wok�,
rozko�ysanym nocnymi wiatrami. Szkwa� os�ab� wyra�nie,
chwilami jedynie ciskaj�c silniejsze podmuchy.
Mammatoyo szczelniej owin�� si� grubym p�aszczem,
obr�bionym srebrn� nici�. Ws�ucha� w szum morza. D�o� zacisn��
na admiralskim godle, zwisaj�cym z szyi na z�otym �a�cuchu.
Teraz wiatr ni�s� ze sob� wo� spokojnego morza, przepowiadaj�c
naprawd� �adny poranek. To by�a dobra wr�ba, kt�rej bardzo
potrzebowa� zar�wno Mammatoyo, jak i jego marynarze, zm�czeni
�eglug� w paskudnej pogodzie. Szkwa�y na p�nocnej trasie
przez ocean gn�bi�y ich od kilku dni. Wydawa�o si� wr�cz, �e
zniwecz� ca�� wypraw�. Wiatr i sztormowa fala po�ama�y maszty
na kilku fregatach, na ogniowcu Gatano uszkodzi�y ster oraz -
co bola�o admira�a najbardziej - uszkodzi�y grz�d� na
grz�dowcu Kuzaikku. �ywio�, kt�ry wiele razy wspiera�
Cesarstwo Wysp w jego historii, kt�ry ocali� je przed flot�
barbarzy�c�w - tym razem wydawa� si� nieprzyjazny. Zupe�nie
jakby pr�bowa� zapobiec pope�nieniu powa�nego b��du...
Rozleg�y si� d�wi�k dzwonu wachtowego, a do
wybrzmiewaj�cej nuty do��czy�y przeszywaj�co podoficerskie
�wistawki. Pod pok�adem nag�e obudzi� si� dziki tumult, tupot
dziesi�tek n�g, akcentowany wrzaskliwymi komendami bosman�w.
Wsz�dzie marynarze zrywali si� z hamak�w i, przecieraj�c oczy,
ustawiali w r�wnych szeregach na pok�adzie. Mistrz kucharzy po
stromych schodkach wspi�� si� z kubryku, w r�kach dzier��c
garniec zaparzonej chaisan. Drewnian� chochl� kolejno
nape�nia� podsuwane kolejno marynarskie czarki, od bosman�w
poczynaj�c, a na kadetach ko�cz�c. Z nape�nionymi naczyniami
marynarze wr�cili na swoje miejsca. R�wne szeregi w milczeniu
spe�ni�y toast i odda�y pe�en szacunku pok�on ku horyzontowi,
zza kt�rego mia�o wzej�� s�o�ce.
Mammatoyo obserwowa� to z achterdeku, opieraj�c d�onie na
balustradzie.
- Admirale - odezwa� si� za nim znajomy g�os.
Odwr�ci� si�. To by� nadkapitan Ganumo, dow�dca floty
grz�dowc�w, pe�ni�cy teraz tak�e funkcj� dow�dcy Kaggi. Poda�
admira�owi czark� gor�cej herbaty. Mammatoyo podzi�kowa�
kr�tkim, surowym skinieniem g�owy. Wypili po �yku.
- Nie spa�e� ca�� noc, ekscelencjo - odezwa� si� Ganumo i
wskaza� czark�. - Zielona chaisan i dla ciebie uczyni tak
potrzebny cud. O�ywi.
- Nie pierwszy raz - admira� u�miechn�� si� nieznacznie.
Upi� kolejny �yk, delektuj�c si� gorzkawym ciep�em. - Czy
by�e� pod pok�adem?
- Dogl�da�em ostatnich przygotowa� - nadkapitan skin��
g�ow�. W jego g�osie nie by�o jak zwykle ani cienia
s�u�alczo�ci, jedynie stwierdzenie faktu. - Wyznaczy�em
wio�larzy do manewr�w, sprawdzi�em balisty i katapulty.
Dopilnowa�em karmienia. Jeste�my gotowi tak, jak tylko
cesarska marynarka mo�e by� gotowa. Nie zawiedziemy.
Zwyci�ymy.
Mammatoyo pow�drowa� spojrzeniem za burt�, mi�dzy ledwie
wy�uskane z mroku fale. Na nich, wsz�dzie wok�, ko�ysa�y si�
liczne sylwetki okr�t�w olbrzymiej floty. Smuk�e pomocnicze
karawele, majestatyczne ogniowce i d�ugie, ob�e grz�dowce,
przypominaj�ce raczej barki ni� okr�ty wojenne.
- W�tpi�, aby by�o to takie proste - powiedzia�
podchodz�c do relingu z grubej plecionki, nadwer�onego
niedawnym sztormem. Spojrza� na pian� odkos�w.
- Nie rozumiem. - Ganumo pod��y� za nim. Opar� si� o
obit� metalem, drewnian� barbet� jednej z rufowych balist. -
Przecie� na naradzie wojennej przysi�g�e� ekscelencjo, �e
zwyci�ysz dla chwa�y cesarza...
Mammatoyo milcza� chwil�.
- Przysi�g�em jedynie to, czego by�em pewien. �e zadam
pierwszy cios. B�d� sia� zniszczenie na oceanach. Przez rok.
To wszystko - zgarbi� si� lekko. - Tyle mog�em przysi�c. Ale
nie zwyci�stwo w tej wojnie. Odleg�o�� jest zbyt du�a. Oni s�
silni. My - zbyt s�abi.
Ganumo nie okaza� emocji.
- Dlaczego wi�c przyj��e� t� misj�, ekscelencjo? Skoro w
ni� nie wierzysz...
- Cesarz wyda� rozkaz. Jestem wiernym stronnikiem Jego
�wiat�o�ci. Dobrym dow�dc�. Honor nie pozwala� mi porzuci�
mojego cesarza w potrzebie.
Komandor spojrza� na p�yn�c� opodal fregat� Mogami.
Westchn�� ledwie dos�yszalnie.
- Czy rzeczywi�cie spotka nas kl�ska? Nasza flota jest
pot�niejsza od wrogiej...
Mammatoyo dopi� zawarto�� swojej czarki. Ostatni �yk mia�
jaki� cierpki posmak.
- Mamy tylko jedn� szans� - wpatrzy� si� w puste naczynie
w swojej d�oni. - Musimy uderzy� tak mocno, aby bez utraty
honoru m�c poprosi� o pok�j. I to w�a�nie mam zamiar dzisiaj
zrobi�.
Achterdek Kaggi, d�ugi i stosunkowo w�ski pok�ad rufowy
osadzony na niskiej nadbud�wce, zape�ni� si� nagle lud�mi.
Pojawili si� liczni oficerowie sztabu oraz kilku admira��w,
bior�cych osobisty udzia� w operacji. S�u�bowi rozwiesili na
przyburtowych stela�ach olejowe latarnie, co rozproszy�o wolno
ust�puj�cy mrok. Przy ka�dej z rufowych balist pojawi�a si�
obs�uga, kt�ra przyst�pi�a do sprawdzania stanu broni i
mocowania ci�ciw. Szansa, �e Kaggi we�mie osobisty udzia� w
walce by�a co prawda bardzo nik�a, ale motto floty brzmia�o
My, spodziewaj�cy si� niespodziewanego i �aden cesarski
marynarz nie o�mieli�by si� go ignorowa� id�c do bitwy.
Refowano wi�kszo�� z �agli, jakie grz�dowiec ni�s� na czterech
masztach.
Sternicy nazywali te okr�ty spasionymi koszmarami, bo
grz�dowce - du�e okr�ty o bardzo wysokich burtach -
chronicznie chorowa�y na niedo�aglowanie,. By�y ma�o
stateczne, a do tego potwornie wolne i ma�o sterowne. Nawet
mimo obsady trzydziestu wio�larzy sterowych, kt�ra w razie
potrzeby mog�a wspom�c okr�t w manewrach. Przyj�cie grz�dowc�w
do zgrupowania floty nieodwo�alnie redukowa�o jego pr�dko�� o
dwie trzecie. Przed rejsem gremialnie sarkano na nowomodne
pomys�y Mammatoya, ale jego autorytet przewa�y�.
Admira� przyjrza� si� okr�tom p�yn�cym po prawej burcie
Kaggi, parze fregat i pot�nemu ogniowcowi. C�, okr�towi
Ganumo nigdy nie b�dzie dane porusza� si� z tak� gracj�. Ale
mia� za to inne atuty, kt�re w oczach admira�a wynosi�y
grz�dowce ponad wszystkie inne, kt�rym kiedykolwiek dane by�o
przemierza� morza i oceany. Odwr�ci� si�, w sam raz aby
odebra� salut od oczekuj�cego m�odego oficera, zast�pcy Ganumo.
- Genda, zaczynajmy.
Na rufowy pok�ad szybko wyci�gni�to st� do narad. Na
jego s�abo oheblowanym blacie roz�o�ono mapy i notatki
nawigacyjne, kt�re Genda dostarczy� z kabiny admira�a. Miura,
nawigator floty, starzec z w�osami bia�ymi jak �nieg, zgarbi�
si� nad sto�em dokonuj�c na woskowej tabliczce ostatnich
oblicze�. Wok�, niekiedy wspieraj�c si� o kraw�d� sto�u, na
wynik czekali oficerowie Kaggi, cz�onkowie Rady Admiralskiej
oraz odziany zgrabny str�j z nied�wiedziej sk�ry
je�dziec-przewodnik Chifuda. Gdy Mammatoyo i Ganumo zbli�yli
si� do sto�u , wszyscy - poza zamy�lonym nad tabliczk� Miur� -
pozdrowili ich pok�onem.
- Wszystko przygotowane, ekscelencjo - o�wiadczy� Miura,
nie przerywaj�c pracy. - Sygnali�ci odebrali od pozosta�ych
grz�dowc�w zg�oszenia gotowo�ci. Ich kapitanowie z�amali
piecz�cie cesarza na pisemnych rozkazach i oznajmili wol� Jego
�wiat�o�ci za�ogom. Wzbudzi�o to powszechny entuzjazm. Do��
ust�pstw i paktowania. Nareszcie zadamy znienawidzonym wrogom
cios, kt�ry ich zniszczy.
�wiadomo�� powszechnego aplauzu, nie poprawia�a Mammatoyo
humoru. Nagle poczu� si� stary i zm�czony. Zat�skni� do
spokoju, ciep�ego paleniska i garnca doprawionego miodu, kt�ry
m�g�by wypi� przy ogniu. Ale nie westchn�� z t�sknoty. Zamiast
tego zerkn�� na roz�o�one mapy i potoczy� po zebranych
powa�nym wzrokiem.
- Miura, jak nasza pozycja? - rzuci� nad sto�em,
bambusowym cyrklem dotykaj�c mapy. Starzec kiwn�� g�ow�, jakby
do siebie. Wolno oderwa� wzrok od woskowej tabliczki i
spojrza� na admira�a.
- Jeste�my na miejscu i mniej wi�cej o czasie,
ekscelencjo - pochyli� si� nad sto�em i rozstawi� na mapie
niewielkie, wystrugane z drewna figurki okr�t�w. Niebieskie i
czerwone. - Tutaj. Jaki� dzie� i pi�� kwadr �eglugi od
Per�owego Portu. - wyr�wna� szyk figurek, ustawiaj�c je w
ostrze strza�y. Ostrze, kt�rego czubek mierzy� w niewielk�
wysp� po�rodku morza, w kt�rej spokojnej, wewn�trznej zatoce
czai�a si� flota wroga. - Szcz�cie sprzyja naszym planom.
Admira� zmierzy� cyrklem odleg�o�� od wyspy. Nast�pnie
opar� si� o st�, wbijaj�c wzrok w figurki okr�t�w przeciwnika
st�oczone w zatoczce. Skin�� g�ow�, potakni�ciem, kt�re
przesz�o do historii.
- Om�wimy plan jeszcze raz - powiedzia� podnosz�c wzrok i
przesuwaj�c nim po swoich oficerach. - Potem wyruszycie -
spojrza� na je�d�ca przewodnika.
Oficer sk�oni� si�. Je�dzieckie haki zad�wi�cza�y mu przy
pasie.
KONIEC ROZDZIA�U
Przed �witem
Komendantura Stra�y Portowej
Per�owy Port
Raneblin, s�u�bowy na psiej wachcie, z �yw� niech�ci�
wsta� z ko�lawego drewnianego sto�ka i przeci�gn�� si�. Dzwon
�wi�tyni powitania �witu zd��y� ju� wybrzmie�, a to znaczy�o,
�e nadesz�a jego chwila - jak to o �wicie ka�dego nast�pnego
dnia po tym, jak uda�o mu si� podpa�� porucznikowi Kaddenowi.
Takie ju� wida� mia� pieskie szcz�cie do obrywania przy
ka�dej okazji. Gdy tylko mia�a miejsce jaka� burda z
marynarzami, zadowolony z siebie, mimo obt�uczonych �eber,
Raneblin natyka� si� na wkurzonego porucznika. Gdy podczas
d�ugiej, nudnej wachty pozwalali sobie na kilka kolejek gry w
ko�ci, porucznik pojawia� si� zawsze podczas rzutu Raneblina.
Dosz�o do tego, �e w burdelu obawia� si� zajrze� pod ��ko.
Porucznika oczywi�cie z pewno�ci� tam nie by�o, ale - przecie�
m�g� by�.
Co irytowa�o najbardziej, zupe�nie nieistotne by�y
wszelkie przedsi�brane �rodki ostro�no�ci. Kadden zawsze jako�
go dopad� i wlepi� starsze�stwo na psiej wachcie. Do
chwalebnych obowi�zk�w Raneblina nale�a� nadz�r nad nieliczn�
obsad� portu, a w dni �wi�t dochodzi� dodatkowo zaszczyt
budzenia starszego chor��ego Millana, szefa paradnej orkiestry
Floty Oceanu. Zaszczyt raczej nie�atwy do wype�nienia, bo
podoficer �w by� pot�nym, leniwym sukinsynem, �agodnie
m�wi�c, nieskorym do wstawania o �wicie.
Niech�tnie wycz�apa� z parterowego posterunku stra�y w
rzedniej�cy mrok. Odetchn�� g��biej ch�odnym powietrzem, po
czym wzdrygn�� si� Nad portem wisia�a jeszcze poranna mg�a.
Pobrzmiewa�a pluskiem fal i skrzypi�cym w r�nych tonacjach
drewnem. Gdzie� w oddali s�ycha� te� by�o g�uchy odg�os
okr�towych kad�ub�w, obijaj�cych si� o drewniane molo. Za
plecami natomiast Raneblin s�ysza� miarowe pochrapywanie
zmiennik�w, zajmuj�cych drug� izb� budynku stra�y portowej.
Zakl�� bezg�o�nie z irytacji. Obudzi� mia� ich dopiero rano.
Wr�ci� do izby. Przypasa� pa�asz, narzuci� na ramiona
wojskowy p�aszcz, a na piersi zawiesi� nieco za�niedzia�y
ryngraf stra�y. Mimo wszystko powinien by� zadowolony,
pomy�la� wychodz�c, ju� niewiele zosta�o.
Osiem metr�w dalej, przy nabrze�u, znalaz� Griddama,
kt�ry snem sprawiedliwego spa� w budce wartowniczej przy doku.
- Ychy...Ychy!! - kaszln�� mu prosto w ucho. Griddam
podskoczy� tak, �e �le zapi�ty szyszak spad� mu z g�owy, a
halabarda z �omotem wyr�n�a w kamienie nabrze�a. Nad wod�
rozni�s� si� taki �omot, �e z wyspy po�rodku zatoki
odpowiedzia�o echo.
- Kim... Co si�... co si� sta�o? - Griddam doszed� do
siebie ca�kiem �wawo. - Ty durniu - wycedzi� z oburzeniem,
nak�adaj�c z powrotem szyszak. - Bodajby ci�... na �art ci si�
zebra�o?
- A co, nie spodoba� si�? - Raneblin zdziwi� si�
ob�udnie. Nikt, kto spa� o tej porze, nie m�g� liczy� na
lito��. A z pewno�ci� nikt kogo zna� i m�g� obudzi�. - Pewnie
spacer po posterunkach te� ci za bardzo nie przypadnie do
gustu, ha? No to idziemy.
Griddam bluzga� go zajadle niemal a� do punktu celnego.
Tam si� nieco rozchmurzy�, gdy Raneblin smacznie �pi�c� obsad�
pozwoli� mu obudzi� pot�pie�czym wrzaskiem. Przy drugim
posterunku z�y humor przeszed� im niemal zupe�nie. Stra�nicy
nie tylko nie spali, ale mieli te� dzbanek �wie�o zaparzonego
korzenia miggda. A wiadomo, �e nic tak nie poprawia
samopoczucia nad ranem, jak kubek tego g�stego ciemnego napoju.
P�niej wspi�li si� na stok wzg�rza obserwacyjnego,
najbli�szego wyrastaj�cego obok portu. R�wn� drog� o kamiennej
nawierzchni dotarli do wie�y dy�urnego portowego obserwatora.
Nie spa�, jak to czarownicy z Korpusu maj� w zwyczaju. Bez
s�owa wr�czy� im woskow� tabliczk� z raportem podbitym swoj�
piecz�ci�, po czym znikn�� za drzwiami. Zanim ruszyli dalej
Raneblin upewni� si�, czy w raporcie nie ma �adnych nie
cierpi�cych zw�oki rewelacji.
Schodz�c w d� mieli okazje podziwia� w s�abym �wietle
przed�witu panoram� Per�owego Portu. By�o to pi�kne miejsce
niezwykle urokliwe, ukszta�towane przez natur� w
najbezpieczniejsz� przysta� Znanego �wiata. Drog� do oceanu
otwiera� szeroki i g��boki kana�, teraz dla bezpiecze�stwa
przegrodzony grubym �a�cuchem fortecznym. Prowadzi� do trzech
pod�u�nych zatok, z kt�ry ta najbardziej z prawej rozlewa�a
si� szeroko. Na jej �rodku wyrasta�a pod�u�na wyspa, niegdy�
zielona, teraz niemal w ca�o�ci zabudowana magazynami floty.
To by�y spokojne i ciep�e wody, bogate w per�y, dzi�ki kt�rym
nazw� zyska�a pierwsza osada, z czasem przekszta�cona w
miasto. Nie one jednak by�y najwa�niejszym tutejszym bogactwem
- du�o istotniejszy by� sam port, wprost wymarzone miejscem na
cumowanie. I na baz� floty, kt�ra rz�dzi� b�dzie w stanie
ca�ym �rodkowym oceanem. Pierwszy port powsta� w tym miejscu
jeszcze w czasach antycznych, ale teraz nie pozosta� po nim
nawet �lad. Wszystko zakry�y nowe budowle, mola, nabrze�a i
stocznie. Nowe pochylnie i magazyny. Nowe kotwicowiska. A na
nich nowe okr�ty i statki.
Raneblin nawet nie pr�bowa� policzy� maszt�w statk�w
zgromadzonych w ca�ym porcie. By�o ich mn�stwo. Na rejach
wi�kszo�ci z nich wisia�y latarnie, co z tej odleg�o�ci
upodabnia�o port do sadzawki obl�onej przez drzemi�ce
�wietliki. Najbardziej zwraca�y uwag� zakotwiczone niemal po
�rodku zatoki ci�kie ogniowce Floty Oceanu. Raneblin sam nie
b�d�c marynarzem, potrafi� sobie wyobrazi� respekt, jaki
wzbudza�y we wrogu. Wielkie, ale jednak smuk�e. O grubych
masztach, licznych stengach i pok�adach bogatych w balisty i
katapulty. O tyczkach do rozpinania mi�kkiego pancerza,
stercz�cych niczym kolce je�ozwierzy. Wygl�da�y po prostu
pi�knie, zacumowane w pary, zakotwiczone, a mimo to
wygl�daj�ce gro�nie i dostojnie.
- Nie odwa�� si�. - powiedzia� na g�os
Griddam spojrza� na niego z zaskoczeniem.
- Kto si� nie odwa�y? Na co?
- Cesarscy. Nie odwa�� si� nas zaczepi�. Nie odwa�� si�
zaczepi� Floty Oceanu.
Griddam zrobi� znudzona min�. Przerzuci� halabard� z
prawego ramienia na lewe.
- W ka�dym razie nie tutaj - ziewn��. - Tutaj jeste�my
zupe�nie bezpieczni.
KONIEC ROZDZIA�U
Przed �witem
Flota cesarska admira�a Mammatoyo
Dzie� i cztery kwadry �eglugi od Per�owego Portu
Stali na �r�dokr�ciu w kr�tkim szeregu. Ka�dy w
nied�wiedziej sk�rze, w wysokich, sznurowanych butach, ze
zwisaj�cymi u pasa kompletem �elaznych hak�w. Wstaj�ce s�o�ce
dopiero za d�u�sz� chwil� mia�o wychyli� si� zza horyzontu,
ale brzask pozwala� Mammatoyo dostrzec ich twarze wyra�nie.
Sami weterani, mo�e dw�ch wygl�daj�cych m�odziej.
Do�wiadczeni, pewni, wybrani. Wykonaj� rozkazy.
Wiatr targa� chustami, kt�re zawi�zali sobie na szyjach.
Dominowa�a na nich okr�g�a czerwie� i biel cesarskiego god�a.
- Je�d�cy - przem�wi� do nich. - Nie jeden raz
dowiedli�cie swoich umiej�tno�ci, swojego honoru, swojego
oddania cesarzowi. Wybrano was spo�r�d najlepszych, aby�cie
wprowadzili wol� Jego �wiat�o�ci w �ycie. Teraz ostateczny
wynik przygotowa�, plan�w nas wszystkich, - d�o�mi ogarn��
zgromadzonych na achterdeku oficer�w. - spoczywa w waszych
r�kach.
Sk�oni� si� przed nimi g��boko. W milczeniu odpowiedzieli
mu tym samym.
Wychyli� zawarto�� czarki, kt�r� trzyma� w d�oniach i
roztrzaska� j� o pok�ad. Je�d�cy poszli za jego przyk�adem.
Wszystkie naczynia roztrzaska�y si� zgodnie. Na szcz�cie.
- Ruszajcie - powiedzia� admira�.
Chifuda, przewodnik je�d�c�w, gard�owym g�osem zacz��
wydawa� rozkazy. Szeregi marynarzy, kt�re na pok�adzie
towarzyszy�y ceremonii, rozbieg�y si� nagle do swoich zada�. Z
bocianiego gniazda sygnalista rogiem da� sygna� startowy.
Pozosta�e grz�dowce odpowiedzia�y tym samym.
- Komandorze, - Mammatoyo zwr�ci� si� do Ganuma - ustawmy
si� pod wiatr.
- Tak jest, ekscelencjo - tamten potwierdzi�. - Sternik ,
dwa rumple w lewo! Przekaza� do wio�larzy!
- Jest dwa rumple w lewo.
- Refowa� �agle!
- Jest refowa� �agle.
Kaggi z mozo�em rozpocz�� zwrot. Spod pok�adu dobieg�o
miarowe dudnienie b�bna taktowego, znak, �e wio�larze
przyst�pili do pracy. Cz�� marynarzy wspi�a si� na reje, a
wyd�u�one �r�dokr�cie grz�dowca raptownie opustosza�o. Na
dziobie grupa marynarzy trudzi�a si� przy dw�ch wielkich
kabestanach, przy pomocy kt�rych powoli obracali grz�d�.
Grz�da by�a grubym, obitym metalem, drewnianym palem, d�u�szym
od masztu. W po�o�eniu marszowym znajdowa�a si� tu� poni�ej
�agli na osi okr�tu. Teraz mia�a zosta� przekr�cona w
po�o�enie prostopad�e, z jednym ko�cem daleko za lew� burt�, i
drugim, kr�tszym, obci��onym pe�n� wody przeciwwag�. W
szczytowym po�o�eniu koniec grz�dy wystawa� na trzydzie�ci
krok�w poza pok�ad, a przeciwwaga, powierzona pieczy
balansmistrza, mia�a utrzyma� okr�t na r�wnej st�pce. Ca�a
operacja by�a do�� czasoch�onna i trudna w wykonaniu, ale
za�og� wyszkolono, aby potrafi�a dokona� tego nawet w nocy
przy niesprzyjaj�cej pogodzie.
Podczas gdy grz�da coraz bardziej odsuwa�a si� od osi
okr�tu, na �r�dokr�ciu karmiciele zwin�li stropy gniazd z
porz�dnie nawoskowanego p��tna. Morska bryza natychmiast
zacz�a wywiewa� stamt�d ostry od�r odchod�w i zepsutego
mi�sa. Chwil� p�niej w powietrzu rozleg� si� przera�liwy
skrzek. Mammatoyo skrzywi� si�. Jego w�asny plan wyda� mu si�
nagle nieodparcie szalony. Rejs trwa� bardzo d�ugo, o wiele
d�u�ej ni� grz�dowcom kiedykolwiek przedtem zdarza�o si�
�eglowa�. A to mog�o mie� bardzo niekorzystny wp�yw na...
Z pierwszego gniazda wynurzy� si� wielki, czarny �eb.
Kilkukrotnie wi�kszy od ko�skiego, bardziej kanciasty i
pokryty pozbawion� po�ysku, ciemn� �usk�. Bestia otworzy�a
kr�tka paszcz� i wyda�a z siebie nast�pny skrzek. Skrzek
niezadowolonego smoka. Karmiciele zwabili go kawa�em �wie�o
zaszlachtowanego jagni�cia, a gdy pochyli� �eb by skorzysta� z
pocz�stunku, zdj�li mu sk�rzan� opask� z oczu. Ponownie
skrzekn�� i rozejrza� si� wok�. Admira�a na moment musn�o
spojrzenie czerwonych jak ogie� oczu.
Smok wci�gn�� pot�ny haust powietrza. Parskn��, a w
powietrzu pojawi� si� p�omie�. Na szcz�cie nic si� od niego
nie zaj�o. Grupa marynarzy jednak bacznie obserwowa�a
zachowanie zwierz�cia. Karmiciele wynie�li na pok�ad jeszcze
jeden kawa� �wie�ego mi�sa, napchany mieszank� suszonych zi�.
Smok poch�on�� go w mgnieniu oka. Dopiero wtedy zbli�y� si� do
niego je�dziec przewodnik. Stan�� przed gniazdem i wyci�gn��
r�k�. Smok wci�gn�� w nozdrza jego zapach i uspokoi� si�.
Je�dziec odczeka� jeszcze chwil�, a� po�kni�te przez gada
zio�a zaczn� dzia�a�. Potem zaczepi� je�dzieckie haki na
sk�rzanej uprz�y, kt�r� smokowi naci�gni�to jeszcze pod
pok�adem i zsun�� si� po jego szyi w d�, w g��bokie siod�o
klasycznie umieszczone mi�dzy skrzyd�ami.
Dw�ch karmicieli ostro�nie wyprowadzi�o smoka na pok�ad
po drabinowej kratownicy, opuszczonej do gniazda. Zwierz�
targn�o �bem i zn�w zaskrzecza�o. Wida� doskwiera�y mu
skrzyd�a, z�o�one ciasno i spi�te sk�rzanymi pasami. Nawet na
wielkich grz�dowcach by�o za ma�o miejsca, aby smoki mog�y
podr�owa� z roz�o�onymi skrzyd�ami, na czas podr�y starano
si� je wi�c sk�ada�. Niestety, �le odbija�o si� to na
umiej�tno�ciach latania gad�w. Starano si� wyhodowa� ras�
odporn� na ko�ysanie, wilgo� w powietrzu oraz bardzo
drastyczne warunki transportu. Wysi�ki te cz�ciowo si�
powiod�y, ale ich ubocznym skutkiem by� fakt, �e smoki floty
by�y mniejsze, lata�y wolniej i wolniej nabiera�y wysoko�ci od
analogicznych zwierz�t s�u��cych w armii. Mammatoyo zabra� ze
sob� tak�e kilka gad�w �wie�ego chowu z podniebnej stadniny
Reisen. Je�d�cy wypowiadali si� o nich w samych superlatywach,
warto wi�c by�o zaryzykowa� i wzi�� je ze sob�.
S�u�bowi ostro�nie wprowadzili smoka na pocz�tek grz�dy
znajduj�cy si� jeszcze nad pok�adem. Je�dziec przewodnik
uspokajaj�co g�adzi� zwierz� po cz�ciowo pozbawionej �usek
sk�rze grzbietu. Od strony obrotowej barbety grz�dy co chwila
odzywa�y si� okrzyki balansmistrz�w, przygotowuj�cych si� do
wzmo�onego wysi�ku. Gdy bestia dotar�a do po�owy grz�dy,
je�dziec uwolni� jej skrzyd�a z pas�w. Smok roz�o�y� je
majestatycznie, ale nadal mia� za ma�o miejsca. Dopiero gdy
dotar� do ko�c�wki grz�dy, za�opota� nimi swobodnie i
zaskrzecza� g�o�niej ni� kiedykolwiek przedtem. Poczu� wiatr,
pomy�la� Mammatoyo.
Je�dziec przewodnik d�gn�� swojego wierzchowca hakiem.
Smok pos�usznie zako�ysa� si� razem z grz�d�. Hu�ta� si� przez
chwil�, a� grz�da w dolnym po�o�eniu zacz�a niemal muska�
fale. Roz�o�y� skrzyd�a i, z kolejnym silniejszym podmuchem
wiatru, p�ynnie poderwa� si� w powietrze. Natychmiast oddali�
si� w lewo, zataczaj�c szeroki �uk nad flot�. Wznosi� si�,
mocno pracuj�c skrzyd�ami.
Admira� dostrzeg�, �e od sylwetek pozosta�ych grz�dowc�w
tak�e odrywaj� si� sylwetki smok�w. Na pok�ad Kaggi karmiciele
wyprowadzili kolejnego gada. Jego je�dziec by� ju� gotowy.
Min�o p� kwadry nim wszystkie smoki wypuszczono w
powietrze. Kr��y�y teraz nad flot� w zwartej formacji, leniwie
machaj�c skrzyd�ami i skrzecz�c jeden przez drugiego.
Mammatoyo przyjrza� im si� jeszcze raz. Czu� dum�. Ka�dego z
je�d�c�w wybra� osobi�cie, ka�dego z nich wyszkoli�. I teraz,
gdy nadszed� w�a�ciwy dzie�, godnie reprezentowali pot�g�
Cesarstwa.
- Dajcie zna� sygnali�cie - rozkaza�. - Niech wyruszaj�.
Z bocianiego gniazda Kaggi rozleg� si� sygna�, grany
przez sygnalist� na wydr��onym rogu g�rskiego jelenia.
Podnios�e, czyste tony wype�ni�y przestrze� nad ca�� flot�.
Formacja smok�w odpowiedzia�a skrzeczeniem. Zawr�ci�y w �lad
za prowadz�cym je�d�cem z Kaggi i przelecia�y nad flagowcem.
Klucz za kluczem, smok za smokiem, min�y ich i oddali�y si�
ku horyzontowi. Na po�udnie.
Za�ogi na wszystkich okr�tach floty, niczym szara�cza,
dawno ju� obsiad�y omasztowania i pok�ady. Teraz szale�czo
macha�y bia�ymi chustami, �ycz�c swoim kolegom powodzenia.
Mammatoyo tak samo jak wszyscy �ledzi� odlatuj�cych.
Za jego plecami jeden z oficer�w zaintonowa� star� pie��
wojskow�, �piewan� w starocesarskim.
- Roo dinna obradnaya.... daa sveeda nya roo dinna....
Marynarze jeden za drugim wypr�ali si� tam, gdzie stali
i do��czali do ch�ru. Wkr�tce �piewa�a ju� ca�a flota, a echo
szeroko nios�o si� po falach.
Wczesny poranek
Nadmorska wie�a cechu obserwator�w, wzg�rze Opana,
wybrze�e p�nocne
Dwie i p� kwadry konnej jazdy od Per�owego Portu
Budowla by�a ko�lawa. No, mo�e nie by�a, ale wydawa�a si�
by�. Wszystko przez to, �e zbudowano j� w dziwnym miejscu, na
wzg�rzu nad stromym nadbrze�nym klifem, w okolicy pe�nej
dzikich garb�w terenu, kt�re trzeba by�o pokona�, by stan��
pod frontowymi drzwiami. W dodatku by�a brzydka, co jednak nie
powinno dziwi�, zwa�ywszy, �e za jej projekt i budow�
zap�aci�o wojsko. Wzniesiona z kiepsko dobranych polnych
kamieni po��czonych niedbale po�o�on� zapraw�, liczy�a sobie
od podstawy do dachu jakie� dwadzie�cia krok�w. Trzydzie�ci,
je�li liczy� osadzone na czubku smuk�e alchemiczne totemy,
g�sto wysadzane g�rskim kryszta�em dla lepszego nasycenia
wn�trza magi� powietrza. �ciany od zewn�trz pokryto cienk�
warstw� tynku i poci�gni�to na zgni�ozielono najta�sz� armijn�
farb�, w wyniku czego ca�o�� wygl�da�a jak kupa nawozu,
pozosta�a po stadzie powa�nie chorych na �o��dek kr�w.
Lockard gapi�c si� na ko�lawo osadzone krokwie dachu
stwierdzi�, �e wcale nie chce sprawdza� jak toto wygl�da w
�rodku.
- Macie mi tego kurna pilnowa�, zrozumiano? - rozdar� si�
starszy dalekowidz Akermito, potrz�saj�c zaci�ni�tym ku�akiem
w kierunku Lockarda. Wytarta toga mundurowa ledwie dawa�a rad�
zakry� trz�s�ce si� ze z�o�ci cia�o. M�tny wzrok i czerwony
nos upewni� Lockarda, �e stopie� starszego dalekowidza i
wysy�ka do nowej, strategicznie r�wnie istotnej co
architektonicznie osza�amiaj�cej wie�y, koronowa�y karier�
Akermita w Korpusie Obserwator�w. - Wie�a jest ca�kiem nowa,
�wie�utka, wi�c jej apparatus trzeba naregulowa�... ale
najpierw za�atwi� to, co nie �cierpi zw�oki. Sprawdzi� musz�
czy, eee... w pobliskich wioskach istniej� odpowiednie
mo�liwo�ci aprowizacyjne. Przez ten czas macie wszystkiego
tutaj dopilnowa� i w niczym nie grzeba�! Czy to jasne? Elliot,
m�wi� do ciebie!
Stoj�cy nieco z ty�u przyjaciel Lockarda wypr�y� si�.
- S�ucham, starszy dalekowidzu!
- Jak z�api� was na zydlu obserwatorskim, to poobdzieram
ze sk�ry - Akermito sapn�� i podrapa� si� po trzecim podbr�dku
- Jako kadeci nie macie prawa korzysta� z instrumentarium
Korpusu bez nadzoru. Jasne?
- Jasne! - krzykn�li jednocze�nie.
- No... - Akermito wspi�� si� na kozio� wozu z
wymalowanym z boku bia�ym ideogramem taktycznym armii. Do wozu
zaprz�ony by� chudy mu�, kt�rego w kwatermistrzostwie
zaksi�gowano pewnie jako istotny �rodek transportu
taktycznego. - Posprz�tajcie tutaj troch�, przynie�cie drewna.
Jak wr�c� to poka�� wam jak dostroi� totem.
"Akurat", kwa�no mrukn�� Lockard w my�lach. Za�o�y�by si�
o roczny �o�d - ba! dziesi�cioletni - �e starszego dalekowidza
znajd� nad ranem pijanego jak bela i odsypiaj�cego w okolicy
wie�y aprowizacyjne batalie. O ile b�dzie w stanie oddali� si�
a� tak daleko od gospody.
Akermito cmokn�� na mu�a i pow�z ruszy� po wydeptanej,
nieco zniszczonej drodze.
- Pami�tajcie, b�d� obdziera� bardzo wolno... - rzuci�
jeszcze przez rami�.
Obserwowali jak wolno i niewprawnie zje�d�a ze wzg�rza.
Zanim skry�y go nier�wno�ci terenu, us�yszeli jak fa�szywie
zaintonowa� jak�� spro�n� piosenk�.
- K�opot z g�owy - podsumowa� Elliot podchodz�c do
pi�trz�cego si� stosu grat�w, jakie niedawno wy�adowali z
wozu. - Dobrze, �e ko�cz� ten kadecki sta�, bo chyba
zg�upia�bym do reszty przez tego opoja - si�gn�� mi�dzy
wypchane worki i powi�zane powrozami paki, aby wydoby�
spomi�dzy nich spor�, siermi�n� skrzyni� zamkni�t� na prosta
k��dk�. Z�apa� j� za drewniany uchwyt z lewej.
- Podobno wszystkich krn�brnych spotykaj� takie rzeczy -
Lockard chwyci� skrzyni� z drugiej strony. Podnie�li j� nie
bez trudu i ruszyli ku wej�ciu do wie�y. - Je�li da� wiar�
plotkom, to nie najwi�ksze ze �wi�stw do jakich Korpus jest
zdolny.
Elliot wskaza� palcem kierunek, w kt�rym oddali� si�
Akermito.
- Jak dla mnie to tamto wygl�da na ca�kiem spore.
Mija� w�a�nie czwarty rok ich sta�u w Korpusie
Obserwator�w, jednej z zajmuj�cych si� magi� formacji
wojskowych, z kt�rych us�ug korzysta�a Flota Oceanu. Obaj
mieli za sob� wst�pne nauki w Akademii Korpusu i teraz zgodnie
z utrwalonym od dawna rytua�em, s�u�yli jako giermkowie r�nym
obserwatorom w rozmaitych wie�ach. Ich ostatnim przydzia�em
by�a ta w�a�nie nowa plac�wka, kt�r� mieli doprowadzi� do
sprawno�ci. Pocz�tkowo nawet si� cieszyli, bo zadanie
wygl�da�o na odpowiedzialne. Mieli ostrzega� o wszelkich
ruchach na p�nocy, kt�re mog�y stanowi� zagro�enie dla
Per�owego Portu i ca�ej wyspy Kauii. Ich entuzjazm znikn��
jednak wraz z wyznaczeniem prze�o�onego. Starszy dalekowidz
Akermito, nie do��, �e by� postaci� odpychaj�c� zar�wno
wygl�dem jak i zachowaniem, niewiele te� potrafi� w kwestii
prowadzenia obserwacji. Ju� pierwsze kilka pyta�, jakie zadali
na pocz�tku podr�y obna�y�o jego przera�liw� niewiedz�.
Ostatnie miesi�ce sta�u mieli wi�c sp�dzi� na jakim�
kompletnym odludziu, do tego w towarzystwie ignoranta.
Poprzysi�gli sobie, �e nie zmarnuj� tego czasu. I mieli zamiar
tego zobowi�zania dotrzyma�. Egzaminy obserwatorskie jakie
czeka�y na nich po zako�czeniu sta�u, to nie by�y przelewki.
Na szerokich drzwiach wie�y, pe�nych szczelin i s�k�w,
pyszni�y si� dwie wielkie, lakowe plomby Korpusu Obserwator�w.
Elliot zerwa� je no�em, po czym otworzy� drzwi zamkni�te
jedynie na skobel. Piecz�� Korpusu w spos�b wr�cz fantastyczny
powstrzymywa�a zap�dy ciekawskich i z�odziei. Prosty ludek
gremialnie wierzy�, �e Korpus zawsze b�dzie w stanie znale�� i
zobaczy� sprawc�, gdziekolwiek by nie uciek�.
Wewn�trz wie�y by�o du�o lepiej ni� na zewn�trz. Do
siermi�no�ci i prostoty zdo�ali przywykn�� przez lata
nowicjatu, a rzecz kt�r� naprawd� cenili - apparatus
obserwatora - tutaj wygl�da� ca�kiem nie�le. Widzieli ju�
wi�ksze, doskonalsze i bardziej z�o�one, jednak to co
zabudowano w wie�y tak�e wzbudza�o zainteresowanie. Postawili
skrzyni� na pod�odze i rozejrzeli si�.
Wie�a nie by�a wewn�trz podzielona na mniejsze
pomieszczenia. W po�owie wysoko�ci poci�gni�to jedynie wzd�u�
�cian rodzaj w�skiej antresoli, na kt�r� mo�na by�o dosta� si�
po drabinie. Umeblowanie by�o skromne, kilka ma�ych sto��w,
proste prycze, malutki piec. Wszystko po to, aby w centrum
wie�y pozostawi� do�� przestrzeni na zydel obserwatora i
zwieszaj�ce z sufitu b�yszcz�ce metalem, g�rskim kryszta�em i
miedzi� fragmenty apparatusa. Skrzy�y si� �wiat�em nabieranym
poprzez totemy na dachu i mimo, �e w wie�y by�o ledwie kilka
ma�ych okienek, wn�trze by�o bardzo jasne. Zydel, ustawiony po
�rodku wykutego w marmurze pod�ogowego pentagramu otacza� kr�g
s�onecznych promieni. Jednoznacznie kusi�.
- No, mo�e pobyt tutaj nie b�dzie czasem ca�kowicie
straconym - mrukn�� Elliot u�miechaj�c si� lekko. - Kto go
wypr�buje?
Lockard zostawi� skrzyni� i szybko podszed� do zydla.
R�kawem oczy�ci� pokryty sk�r� mebel i sprawdzi� czy pentagram
nie jest uszkodzony. Elliot tymczasem wydoby� to co
najpotrzebniejsze. Pod�u�ny, rze�biony gong postawi� w wykutym
przy pentagramie wg��bieniu, a owini�t� mi�kk� sk�r� obr�cz z
kryszta�em poda� przyjacielowi. Lockard odwin�� j� ostro�nie i
na�o�y�, uwa�aj�c, aby kryszta� umiejscowi� dok�adnie na
spojeniu brwi i nosa.
- Bez medytacji? - zapyta� Elliot ugniataj�c prymk�
wosku. - D�ugo nie wytrzymasz.
- Tylko spr�buj� - Lockard wzi�� jedn� prymk� i wcisn��
sobie do lewego ucha. - Pewnie ca�o�� jest tak zakurzona, �e
niewiele zobacz�.
- Daj znak, gdy b�dziesz got�w.
Lockard skin�� g�ow� i wepchn�� sobie reszt� wosku w
drugie ucho. Ostro�nie przysiad� na zydlu. Przymkn�� oczy.
Elliot kl�kn�� przy gongu, obrzuci� apparatus uwa�nym
spojrzeniem. Mia� nadziej�, �e �aden kryszta� nie mia� skazy.
Gdy Lockard da� znak d�oni�, uderzy� w gong. Mocno, acz z
wyczuciem, tak jak go szkolono.
Us�ysza� jak apparatus si� budzi. Wn�trze wie�y wype�ni�
delikatny wt�rny pog�os, s�yszalny mimo d�ugo wybrzmiewaj�cego
gongu. Pog�os zaskakuj�co czysty, jak na tak zakurzone, nie
dostrojone instrumentarium. Skupiony Lockard, siedz�cy w samym
centrum, s�ysz�cy wszystko du�o lepiej mimo zatkanych woskiem
uszu, powoli wczu� si� w aur�. Skupiaj�cy si� wok� d�wi�k
nagle przenikn�� go na wskro�, jakby wywracaj�c na nice, z
ciemno�ci przed oczami nagle wykrzesuj�c obraz....
...unosi� si� na oceanem, nad otwieraj�c� si� we
wszystkich kierunkach r�wnin� galopuj�cych fal. Lecia� na
p�noc, wyprzedzaj�c gromady mew i samotne fregaty �egluj�ce
po niebie. W dole �mign�o mu najpierw stado delfin�w, a potem
dwa kiepsko o�aglowane kutry, na kt�rych rybacy zaj�ci byli
wydobywaniem pe�nych sieci. Nie zawr�ci�, by przyjrze� si� im
bli�ej, zbytnio poch�ania�o go pragnienie gnania przed siebie,
byle dalej od brzegu. Wpad� w samotny tuman mg�y, nikn�cy w
promieniach s�o�ca. Potem wzni�s� si� do chmur, ale spu�ci�y
na niego kurtyn� deszczu. Przekozio�kowa� niewa�kim cia�em i
zsun�� si� nad fale. Gdy wdrapywa� si� znad nich z powrotem do
chmur, odni�s� wra�enie, �e co� zamajaczy�o na p�nocy. Skupi�
uwag� spojrzenia na horyzoncie. Statek?
Nie, to by�o co� w powietrzu. Niewielka czarna plamka,
bardzo daleko od miejsca gdzie si� znajdowa�, kt�ra wkr�tce
zmieni�a si� w ca�� grup� czarnych plamek. Ruszy� jej na
spotkanie, z niepokojem zauwa�aj�c, �e widzi coraz bardziej
nieostro. Traci� koncentracj�, a s�abn�ce brzmienie apparatusa
coraz bardziej odziera�o go z si�. Przyspieszy� desperacko,
bez �adu i sk�adu zmieniaj�c wysoko��. Zn�w wpad� w chmury,
wi�c skr�ci� w d�. Gdy wypad� z mlecznego tumanu, znalaz� si�
w samym centrum d�ugiej formacji lec�cych jeden za drugim
smok�w. Spojrza� na najbli�szego, ale zobaczy� ju� tylko
ciemno��, kt�ra nagle powr�ci�a nie wiadomo sk�d. Zako�ysa�
si� na zydlu, walcz�c z bolesnym skurczem mi�ni karku.
Zakaszla�. Potem ostro�nie otworzy� oczy. �wiat zakr�ci� mu
si� w oczach.
- Jest brudny - us�ysza� g�os Elliota. - Nie ma skaz, ale
jest strasznie zapaskudzony. Dlatego tak szybko ci� zm�czy�.
- Co�... - wykrztusi� wreszcie Lockard. - Co� widzia�em.
Co� dziwnego. Smoki.
Elliot straci� na moment zainteresowanie kryszta�ami
apparatusa.
- Smoki? A c� dziwnego jest w smokach?
- Lecia�y ca�� gromad� z p�nocy. Wiele, bardzo wiele
smok�w... Co robi� po�rodku oceanu?
Przyjaciel chuchn�� na wisz�cy nisko du�y kryszta�
osadzony w czystej miedzi. Przetar� jego lico r�kawem.
- Pewnie lec�. O ile wiem smoki kontynentalne przylatuj�
czasami na wyspy, a w tym roku chyba wypadaj� ich gody.
- Ale dlaczego tak� gromad�?
- Mo�e w tym roku po prostu by�o du�o ch�tnych?
Lockard zmierzy� go wzrokiem. By� pewien, �e widzia�
jeszcze co�, ale nazbyt kr�tko, aby zapami�ta� szczeg�y.
Dobrze za to zapami�ta� niepok�j, jak w nim wzbudzi�y. Powoli
�ci�gn�� obr�cz z g�owy.
- Mo�e spr�buj� jeszcze raz?
- Apparatus jest tak brudny, �e mo�esz uszkodzi� kt�ry�
kryszta� - Elliot pokr�ci� g�ow�. - Pom� mi to najpierw
wyczy�ci�. Akermito odklei si� od kufla najwcze�niej
wieczorem, jeszcze zd��ysz si� nachapa� - doda� grzebi�c w
skrzyni.
Lockard starannie zawin�� obr�cz w sk�r�.
- Jestem pewien, �e z tymi smokami co� by�o nie tak.
Elliot znalaz� w ko�cu czego szuka�.
- Nie martw si� - powiedzia� wr�czaj�c Lockardowi p�dzel
z d�ugiego w�osia i jedwabn� przecierk�. - S�dz�c z niskiego
brzmienia apparatusa to, co obserwowa�e� nie znajduje si�
daleko. Te smoki pewnie szuka�y l�du, wi�c nied�ugo tu b�d�.
Przekonasz si� na w�asne oczy jak sprawy stoj�.
KONIEC ROZDZIA�U
Wczesny poranek
Grupa bojowa Demony t�czy
P� kwadry lotu od Per�owego Portu
Gdy rozst�pi�y si� chmury, Nikkokoi dostrzeg� brzegi
wyspy. Zerkn�� na wstaj�ce s�o�ce. Trzymali si� planu. Nie
zab��dzili, nigdzie nie zboczyli. Ca�a grupa, prowadzona przez
wyszkolonego przewodnika z Kaggi, pewnie dotar�a nad wysp�,
tak jak przewidywa� to plan. Teraz nic nie mog�o si� nie uda�
- przecie� t� cz�� zadania prze�wiczyli dziesi�tki razy.
Cesarscy aperzy na podstawie szkic�w marynarzy zbudowali na
niewielkim stawie, w sekretnej cz�ci pa�acu, dok�adn� makiet�
Per�owego Portu. Ustawili bambusowe modele zabudowa�,
instalacji portowych oraz okr�t�w, wliczaj�c w to
najistotniejsze - ogniowce i grz�dowce Floty Oceanu. Ka�dy z
je�d�c�w sp�dzi� ca�e kwadry na planowaniu podej�cia,
wymierzaniu cios�w i obmy�laniu tras ucieczki, gdyby co�
posz�o nie tak. Ale teraz, gdy osi�gn�li wulkaniczne, pokryte
plamami zieleni brzegi Kauii, nic nie mog�o si� nie powie��.
Wiatr �wista� wok� smok�w. Nikkokoi b�ogos�awi�
nied�wiedzie futro, w kt�re by� odziany. Na du�ych
wysoko�ciach bywa�o naprawd� ch�odno, a gdy smoki �apa�y wiatr
z ty�u potrafi�y lecie� tak szybko, �e czubki palc�w w grubych
je�dzieckich r�kawicach zdawa�y zmienia� si� w sople lodu.
Spr�bowa� zmieni� nieco pozycj� w siodle, z umiarkowan�
skuteczno�ci�. D�ugie loty zawsze by�y potwornie m�cz�ce. Tym
razem jednak przynajmniej lecieli w dobrej pogodzie, przy
stabilnym wietrze. Du�o gorzej by�oby lecie� w deszczu,
opieraj�c si� jedynie na prostych