6143
Szczegóły |
Tytuł |
6143 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6143 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6143 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6143 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W�adys�aw Stanis�aw Reymont
Pewnego dnia...
I
Pewnego dnia... o �wicie - o majowym, wczesnym �wicie, w ma�ym domku, przywartym do ziemi
pokrzywionymi �cianami, otwar�o si� okienko i w obramieniu fuksji
rozkwit�ych zamajaczy�a siwa g�owa i za�zemra� cichy, monotonny g�os.
Pan Pliszka odmawia� pacierze poranne.
Miasto spa�o jeszcze.
Senne i ci�kie mroki przygniata�y �wiat cisz�, t� dziwn�, rozt�sknion�, �zaw� cisz� �witania...
Domy, fabryki, ogrody - k��bowiskami cia� bezw�adnych i nieprzytomnych majaczy�y w mrokach; tylko
gdzieniegdzie na dachach, w o�lep�ych oknach, na czubach
drzew - �lizga�y si� brzaski z�rz, jakby u�miechy �ni�cych, jakby spojrzenia zamglone marzeniem, jakby
rumieniec trwogi przed dniem, kt�ry si� ju� czo�ga�
w przestrzeniach, ju� si� chwia� na kraw�dziach nocy i zielonymi oczami troski obejmowa� ziemi�...
Cicho by�o.
Modlitwy pana Pliszki szemra�y jak m�ode li�cie brz�z, a z dom�w zgubionych w ciemno�ciach, z rynien
niewidzialnych opada�y ci�kie krople rosy i bi�y w
dach domku; bi�y monotonnie, bezustannie... usypiaj�co...
Pan Pliszka ko�czy� pacierze i mocno bi� si� w piersi.
- Kruczek!
Pies cicho przybieg� z g��bi ciemnej izby i wskoczy� na parapet okna.
- Kl�knij, durniu! S�u�! Patrz tam! Tam jest, durniu, Pan twojego pana, rozumiesz?
Kruczek zawarcza�, usiad� na ogonie, opar� si� grzbietem o fuksje i bezmy�lnie patrzy� w ciemno��.
- Nie oszukuj Pana Boga! M�drala, b�dzie si� podpiera�!
Ale Kruczek ju� nie s�ucha� pana Pliszki, zeskoczy� na podw�rze i szczeka� pod bram�.
- Ciemnym i g�upim zwierz�ciem tylko zostaniesz! mrukn�� z gorycz�, wynosz�c zegarek do okna. Zdumia� si�,
bo by�a dopiero czwarta; nigdy si� tak wcze�nie
nie budzi�.
- Chory jestem czy co?... P�torej godziny do fabryki!
Po�o�y� si� cicho na ��ko, aby nikogo nie budzi�, i le�a� dosy� d�ugo; z drugiej izby rozlega�o si� dono�ne
chrapanie kilku �pi�cych, a od trzeciej, male�kiej,
dochodzi� cz�sty kaszel...
- Buty ma dziurawe i kaszle! - pomy�la� i wsta�, bo �wit ju� zagl�da� w okno i rozbiela� wn�trze izdebki.
A w przestrzeniach wrza� cichy a �miertelny b�j z dniem zwyci�skim. Pan Pliszka siedzia� w oknie i machinalnie
przesuwa� ziarna r�a�ca, machinalnie powtarza�
pacierz i nas�uchiwa�...
Jask�ki zacz�y s�odko szczebiota� nad oknem, jakby modlitw� do z�rz coraz ja�niejszych i do dnia...
Ziemia jakby si� pr�y�a ze snu, a sadzawki fabryczne niby oczy pokryte pasmami mglistych bielm otwiera�y
powieki zmrok�w i patrzy�y sennie poprzez rz�sy
topoli pochylonych nad nimi.
Czerwone mury fabryk ocieka�y ros� i drga�y w brzaskach jakby dreszczem przebudzania. D�ugie szyje
komin�w fabrycznych, niby �urawie czuwaj�ce nad stadem
dach�w, wyci�ga�y w blaskach �witania dzioby czerwone i pi�y �wiat�o...
A d�ugie, b�otniste drogi, �cie�ki, rowy, szyny kolejowe, strugi wody, ulice czarne jeszcze - pod mg�ami
oddech�w prostowa�y zm�czone, przepracowane cia�a,
przeci�ga�y si� sennie i zapada�y w ci�kie, odr�twiaj�ce marzenie o d�ugim odpocznieniu, o �nie d�ugim...
d�ugim...
I pan Pliszka marzy�; przesuwa� r�aniec, szepta� modlitwy, b��dzi� oczami po konturach dom�w - ale nic nie
widzia�, zatopiony w sobie, w jakiej� ci�kiej
mgle my�li - w tumanie uczu� rozpierzch�ych, w chaosie dziwnych drgnie� duszy, dziwnych b�ysk�w, przeczu�,
s��w, obraz�w a niepokoj�w... K��bi�o si� w
nim i rozrasta�o co�, czego zupe�nie nie rozumia�. Czu� tylko, �e przenika go g�ucha t�sknota - ale za czym?...
Nie wiedzia�, jak nie wiedzia� nawet nazwy
tego uczucia, kt�re mu serce rozpr�a�o...
Drzewa w pewne dnie marcowe, w straszne dnie s�oty i zimna, i wichr�w, tak samo t�skni� - ale drzewa t�skni�
do wiosny i s�o�ca, a ludzie? Ludzie, jak drzewa
wiecznie konaj�ce, za tym, co by�o... t�skni� i p�acz�...
Pan Pliszka ockn�� si�, bo w mgle szaro�ci zape�niaj�cej podw�rze rozleg� si� ostry, d�ugi, monotonny skrzyp.
- Antoni! - pomy�la�.
Tak, to by� Antoni, stary robotnik, kt�remu kiedy� wybuch kot�a wyparzy� oczy, a kt�ry teraz pompowa� wod�
na pi�tra, ci�gn�� j� ko�em ogromnym. Wida� go
by�o w jakby poza szyb� zmatowan�, pochyla� si� automatycznie, r�wno, jednakowo, niby wierne ludzkie
wahad�o... brzasku �witania, jakby poza szyb� zmalowan�,
pochyla� si� automatycznie, r�wno, jednakowo, niby wierne ludzkie wahad�o...
A ko�o skrzypia�o przeci�gle, j�cz�co, krzykiem spracowanego �elaza... A Kruczek nami�tnie szczeka� na
starego kundla, kt�ry przyprowadza� �lepca do roboty.
Pan Pliszka nie m�g� si� dzisiaj doczeka� gwizdawki.
Poszed� do kuchenki i po cichu rozpala� ogie� na kominku.
- Czy to ju� czas? - zapyta� g�os z k�ta przys�oni�tego parawanem.
- Jeszcze, cichocie pani, bo si� ch�opiec obudzi... Poszed� do drugiego k�ta, gdzie sta� drugi parawan; tam spa�
ch�opiec, na stoliku by�o pe�no porozrzucanych
ksi��ek i kajet�w, tornister le�a� na ziemi, a mundur pod sto�em...
Pan Pliszka posprz�ta� wszystko i posk�ada�, popatrzy� na czerwon�, �pi�c� twarz ch�opca, u�miechn�� si�
dziwnie i zabrawszy jego buty poszed� je czy�ci�.
Na dworze przed domem je czy�ci�, �eby nie zbudzi� nikogo. Buty by�y mizerne, smutne buty sztubaka, pe�ne
ran, szw�w i �at - liryczne buty n�dzy, bez podeszew,
wierzch�w, obcas�w, a z dumnie stercz�cymi jedynie ca�ymi uszami. Pan Pliszka je reparowa� i czy�ci� z
mi�o�ci� prawdziw�, z tym swoim dziwnym, pe�nym
s�odyczy u�miechem starego psa.
Dzie� ju� szed� wielkimi krokami, bo ju� okna na czwartych pi�trach by�y r�owe, na trzecich bia�e, na drugich
szare jakby z mg�y lodowatej, a na pierwszych
po�yskiwa�y twardym, zimnym blaskiem polerowanego bazaltu.
- Trzeba mu kupi� buty - pomy�la� i drgn�� gwa�townie, bo ochryp�y, przera�liwy g�os gwizdawki fabrycznej
rozdar� cisz�.
W izbie powsta� gwa�towny ruch wstawania; cztery postaci zamajaczy�y na tapczanach i po�piesznie szykowa�y
si� do roboty.
- Co� mi jest! - pomy�la� pan Pliszka i przy�pieszy� kroku, bo ju� z kot�owni bucha�y czerwone p�omienie
ognisk, a szyby b�yska�y w dolnych salach fabryki.
Stan�� na codziennym posterunku przy windzie, pochwyci� drucian� link� i czeka� na sygna�y...
Sale by�y jeszcze ciche, zmroczone, zalane na dole elektrycznym �wiat�em, a w wy�szych pi�trach przesycone
md�ymi brzaskami dnia, w kt�rych majaczy�y pot�ne
korpusy maszyn - niby stado bydl�t potwornych, le��cych bezw�adnie, a przyczajonych jakby do skoku. Pasy i
transmisje zwiesza�y si� ci�ko niby �y�y wyprute,
niby ramiona sennie opuszczone.
Robotnicy wpadali po�piesznie, witali si� skinieniem, ogl�dali t�po po salach i przywierali do maszyn cicho i
pokornie, z jak�� uleg�o�ci� boja�liw�. Niedoko�czone
w drodze pacierze brzmia�y gdzieniegdzie wpo�r�d �elaznych szkielet�w maszyn; gdzieniegdzie rozmowa,
czasem trwo�ny g�os zabrzmia� g�o�niej, ale przycicha�
natychmiast, tylko zm�czone spojrzenia biega�y ku oknom, poza kt�rymi sta�y zielone drzewa, ku polom, jakie
wida� by�o pokryte m�od� runi� zb�, ku lasom
dalekim, dalekim... ku s�o�cu, ciep�u, powietrzu, swobodzie...
Naraz rykn�� sygna� roboty!
Ludzie si� wyprostowali automatycznie, maszyny drgn�y, strumie� strasznej si�y rozla� si� wskro� fabryki...
Pasy si� skurczy�y i napr�y�y... dreszcz wstrz�sn�� z�batymi ko�ami maszyn... zadygota�y �elazne bestie,
zatrz�s�y si� �ciany, pochylili si� ludzie. Ruch
pierwszy... jakby pod uderzeniem huraganu... mgnienie wahania... cichy j�k oporu... st�umiony oddech maszyn i
ludzi... przyduszony strasznym rz�eniem
wysi�ku... Zmagania si� si�... g�uchy, �miertelny b�j... a potem nag�y, ogromny, wstrz�saj�cy murami krzyk
maszyn zwyci�onych i puszczonych w ruch.
- Winda! czwarte - hucza� g�os ponurym, echem w g��bokiej, ciemnej studni czteropi�trowej, w kt�rej pracowa�
pan Pliszka ze swoj� wind�.
Poci�gn�� za sznur i p�yn�� cicho w g�r�, bez szelestu, jak potworny paj�k po sieci rozpi�tej.
- Winda, farbiam�a!
Zapada� znowu na d�, w ciemno�ci; tylko przez czworok�tne otwory w �cianach miga�y mu przed oczyma jak w
kalejdoskopie pi�tra, sale, ludzie, maszyny, towary,
okna. Min�� suszarni�, jasn�, zr�owion� blaskami poranku stref�, kt�ra owia�a go rozpalonym, straszliwie
suchym powietrzem i g�uchym, niepokoj�cym szumem
maszyn, pokrytych w metalowe pud�a; spad� przez apretur�, przez warstwy zapach�w sody, myd�a szarego,
rozgrzanych smar�w, chlorku, wilgotnych a gor�cych
wyziew�w prasowanych materia��w i przez szary, roz�zawiony odblask dnia trzeciego pi�tra; przedziera� si�
przez postrzygalni�, przez dziwny, bia�awy �wiat
py��w bawe�nianych, w kt�rym po�yskiwa�y zimno, d�ugie, poskr�cane ostrza maszyn strzy��cych, a ludzie
majaczyli jakby w tumanie �nie�nym - niby gor�czkowa
wizja rozszala�ej w m�ce pracy fabryki.
A potem, ni�ej jeszcze - przez pralni�; przez g�szcz st�oczonych, rozkrzyczanych warsztat�w, przez sie� pas�w i
transmisyj, co tysi�cami ramion, niby g�owonogi
potworne, dusi�y wszystko, obejmowa�y sob�, goni�y, chwyta�y, spada�y spod sufit�w, rzuca�y si� przez pi�tra,
przez mury, przez dziedzi�ce i zdyszane a
niezmo�one rzuca�y si� na wa�y, na ko�a, ze�lizgiwa�y si�, podnosi�y, okr�ca�y wsz�dzie i przenikni�te moc�
straszn�, rozszala�e, dzikie w swej pot�dze
- przepe�nia�y fabryk� przyciszonym a strasznym krzykiem triumfu!
A potem ni�ej jeszcze - na samo dno fabryki; tam, gdzie ju� nie by�o �witania ani dnia, ani nocy - do farbiami,
gdzie �wiat�a gazowe, w tumanach par kolorowych,
rozkr��a�y t�czowe, przegni�e blaski; w monotonny plusk p�uczkar�, w chlupot roztrzepywanej bezustannie
wody, w gryz�ce zapachy farb gotowanych, w j�k
przeci�g�y maszyn, w chaos krzyk�w, ruch�w i barw zmalowanych, nadludzki spazm wysi�k�w maszyn i ludzi.
- Wind�! - grzmia� krzyk z g�ry, a pan Pliszka poci�ga� za sznur i jecha�; przejecha� znowu te cztery pi�tra -
strefy, zabiera� ludzi, towary, w�zki, przystawa�
na mgnienie przed otworami sal, zapada� w noce, w mroki, w �witanie, wynurza� si� w brzaskach dnia na
wy�szych pi�trach, widzia� s�o�ce w suszami i czarn�
lini� las�w dalekich, widzia� m�ode li�cie topoli ni�ej, widzia� przymglone sadzawki jeszcze ni�ej, a potem
zgarnia�a go noc i majaki maszyn ko�ysa�y si�
w cieniach i mrokach sal dolnych, a on jecha� jednako cicho, powolnie, automatycznie... Pan Pliszka je�dzi� ju�
tak lat dwadzie�cia.
Nie chorowa� nigdy, nie bra� urlopu nigdy.
By� najstarsz� maszyn� fabryki, tylko maszyn�, bo ju� zwolna zapomina� o sobie, o w�asnym �yciu, a chwilami
ju� nie wiedzia�, czym by� kiedy� i gdzie? Nie
my�la� ju� i i nie marzy�, nie m�g� nawet, bo ilekro� siedzia� wieczorem; w swojej izbie, to zapada� w dziwny
stan kontemplacji maszyn - czu� wtedy w sobie
ca�y ruch fabryki, przesuwa�y si� przez jego dusz� niesko�czone zwoje pas�w, migota�y zmalowane barwy
materia��w, drga�y ruchy maszyn, podnosi�y si� w
nim ko�a pe�ne b�ysk�w stali, okrywa� go dziwny, przyduszony tuman krzyk�w fabryki, migota�y w nim jak
cienie nik�e, jak cienie zapami�tane, sylwetki ludzi
- a wszystko przyciszone, a tak wyra�ne, tak �ywe, tak jasne, �e nieraz ba� si� poruszy�, aby nie by� stratowany
przez te potwory, kt�re w nim si� przewala�y,
kt�re w nim �y�y.
I zwolna, zwolna �y� tylko �yciem fabryki, rozumia� i odczuwa� tylko �ycie maszyn i o nich tylko my�la�, a
my�la� z trwog� i czu�o�ci� niezmiern�.
C� go obchodzi� mogli ludzie, kt�rzy jak fala przep�ywali tylko przez fabryk�, c� go mogli obchodzi� ci
ludzie, kt�rzy jak psy warowali na us�ugach maszyn,
kt�rzy jak nik�e cienie tulili si� trwo�nie do kolos�w; s�u�yli im, zale�eli od nich, �yli z �aski tych pot�nych,
tych nie�miertelnych i tych strasznych
w swojej m�dro�ci i pot�dze...
U�miecha� si� pogardliwie, patrz�c na ich pogi�te cia�a, na ich trupie, wycie�czone twarze, na ich spracowane
r�ce... czym�e byli wobec tych pot�nych,
kt�rych stalowe, po�yskliwe cia�a widzia� ci�gle, czym�e byli wobec si� tamtych? Marno�ci�, py�kiem, niczym...
Przez dwadzie�cia lat pan Pliszka widzia� ju� dziesi�tki tysi�cy tych ludzkich n�dznych istnie�, wy��tych przez i
odczuwa� tylko �ycie maszyn i o nich tylko
my�la�, a myszyny by�y, a fabryka trwa�a.
Pogardza� te� lud�mi, a wielbi� maszyny.
I �y� coraz g��biej �yciem fabryki.
Tygodnie poznawa� po niedzielach, bo odwiedza� wtedy swojego kapitana. No, i wiedzia�, �e je�li w suszarni na
czwartym pi�trze rano �wieci s�o�ce, to ju�
na pewno wiosna, a jak w apreturze - to lato jest z pewno�ci�. Zim� poznawa� po �niegu, no i po tym, �e w
postrzygalni palono �wiat�o do po�udnia.
I zreszt� nic go nie obchodzi�o; by� nawet dobry i uczynny, ale t� dobroci� biern� automatu, bez udzia�u woli i
�wiadomo�ci.
Takim by� pan Pliszka do dzisiaj.
Ale dzisiaj zacz�o si� w nim dzia� co� niezrozumia�ego.
Obudzi� si� tak wcze�nie! A przed samym �niadaniem umy�lnie podci�gn�� si� na czwarte pi�tro i, wsparty o
krat� oddzielaj�c� jego studni� od sali, patrzy�
w okno, w niebo, po kt�rym p�yn�y chmury zr�owione, dziwnie podobne do rozszarpanych, czystych bel
bawe�ny... A gdy rozleg� si� sygna� �niadaniowy, opu�ci�
si� na d� i wyszed� przed fabryk�, na s�o�ce, i bezwiednie przysun�� si� do robotnik�w.
Anto� ju� czeka� na niego z blaszank� kawy gor�cej.
Pi� j� bez smaku, nie chcia�o mu si� dzisiaj je��, a chleb rozkruszy� i rzuci� bandzie wr�bli, kt�ra si� zwykle
zlatywa�a do �niadaj�cych...
- Anto� idzie do klasy? - zapyta� nie�mia�o ch�opca.
- Zaraz, odnios� tylko blaszank� i p�jd�.
- To musi by� ci�ko Antosiowi, tak si� ci�gle uczy�, co?
- Ci�ko! nie, nie! - odpar� cicho ch�opiec, zapatrzony w p�at s�o�ca l�ni�cego w zbiorniku wody.
- Ale! Ale! - powiedzia� w�tpi�co pan Pliszka. Milczeli. Anto� patrzy� na sadzawk�, bo s�o�ce wlek�o z�ote
w�osy po wodzie, poprzez cienie drzew stoj�cych
do oko�a, a pan Pliszka patrzy� na jego ��t�, mizern� twarz i oczy zaczerwienione i na jego mizerne buty, a
potem westchn�� ci�ko i s�ucha� cichych rozm�w
robotnik�w siedz�cych na cembrowinach sadzawek, grzej�cych si� w s�o�cu.
- Wie pan Pliszka. Pojedziemy z mam� w Zielone �wi�tki na wie�.
- Na wie�! po co? - zdziwi� si� ogromnie.
- Po co? Odpocz�� na �wie�e powietrze... no...
- C� tam dobrego na wsi? Lepiej by Anto� siedzia� w domu i uczy� si�... but�w ano szkoda..
Anto� spojrza� na niego gniewnie, zabra� blaszank� i poszed�.
Pan Pliszka zapali� fajeczk� i ci�gn�� zwolna dymek.
- Aha! Kupi� mu buty, jak przyjedzie ze wsi... podar�by przez dwa dni... C� oni b�d� robi� na wsi?... G�upi...
Wytrz�sn�� spiesznie fajk�, bo gwizdawka ju� wo�a�a do roboty.
Nie my�la� d�ugo o tej wsi, bo znowu hucza�o pod nim i nad nim.
- Winda! Suszarnia!
- Winda! Apretura!
- Winda! Farbiarnia!
Je�dzi� znowu, wozi�, przystawa�, zabiera�, wyrzuca�, ale jako� tego nie spostrzega�, bo utkwi�o mu w m�zgu
pytanie.
- Po co oni pojad� na wie�?
Szczerze i zupe�nie tego nie rozumia� i dlatego pewnie si� tak m�czy�.
Naraz drgn�� i zwr�ci� uwag� na rozmow�, jak� po�piesznie prowadzili jego wsp�lokatorzy; wi�z� ich z do�u na
czwarte, z w�zkami pe�nymi mokrego towaru.
- Jedziesz, Adam!
- Pojad�. Nie widzia�em ju� ojc�w od kopania.
- To w sobot� na noc, co?
- A tak, dwa dni �wi�t.
- Ju� krzy�a ani r�k nie czuj� od tej piekielnej roboty.
- A mnie tak jako� w piersiach boli.
- To Zielone �wi�tki, co?
- Ju�ci, nie wiesz to?
- A w tej fabryce, to si� ju� cz�owiekowi we �bie przewraca.
- Gdzie si� wybierasz? - zapyta� pr�dko pan Pliszka.
- Do domu na �wi�ta.
- Daleko?
- I, nie... Kolej� do �ukowa, a tam b�dzie z milk� piechot�.
- �uk�w... �uk�w... tam, gdzie jest Szlachecka Wola!
- To w naszej parafii, o miedz� od naszej wsi...
- To wy z kt�rej wsi?
- A� Mszawy G�rnej.
- A... z szosy zaraz na lewo... tak... - przypomina� sobie pan Pliszka.
Wysiedli zaraz, przez dzie� je�dzili jeszcze po kilka razy wind�, ale pan Pliszka ju� ich nie pyta�, przypatrywa�
si� uwa�nie i milcza�.
- Szlachecka Wola! Moja wie�! moja!... - Po�kn�� to nag�e przypomnienie i �u� jak w�dzid�o, �u� i nie m�g�
strawi�.
U�miechn�� si� pogardliwie na to przypomnienie wsi rodzinnej, c� ona go obchodzi�a.
- Na wie� im potrzeba, chamy! - pomy�la� naraz gniewnie.
Pan Pliszka by� szlachcicem, takim ze Szlacheckiej Woli, na trzech zagonach i jednym krowim ogonie, ale nim
by�, poczu� to mocno w tej chwili a potem wolno
liczy�:
- Zaraz, to ju� b�dzie trzydzie�ci lat... tak... trzy lata... pi�� lat... a potem miasteczko ��d� i fabryka. Trzydzie�ci
lat, no... no... t�gi kawa� czasu.
- Zdziwi� si�, nie my�la� nigdy, �e to tak dawno. Obejrza� si� w ty�, w czas ubieg�y, w d�ugie lat trzydzie�ci i
patrzy� troch� z niepokojem i troch� ze
smutkiem. M�zg zacz�� pracowa�, a dusza przedziera�a si� z trudem przez ten g�szcz lat trzydziestu; przez puste,
szare, zgubione w pami�ci lat trzydzie�ci,
przekopywa�a si� a� do tamtych czas�w... do czas�w m�odo�ci... do czas�w dzieci�stwa... pasania byd�a... a�
tam... na dno i pocz�tek �ycia.
I teraz dopiero, w tej chwili przypomnia� sobie, �e mia� kiedy� m�odo��, wie� swoj�, rodzin� swoj�... �ycie
inne...
- Chamy! Po co oni jad� na wie�! - my�la� z coraz wi�ksz� irytacj� i jak od ps�w z�ych broni� si� od wspomnie�,
kt�re wy�azi�y z ciemnych szczelin m�zgu
i obsiada�y go coraz wi�ksz� ci�b�.
Pan Pliszka pierwszy raz od lat dwudziestu �le dzisiaj robi�.
Nie s�ysza� sygna��w, myli� si� w pi�trach, a cz�sto przeje�d�a�, nie zabiera� niczego i gin�� w przepa�ciach
swojej studni, powstawa�o z tego og�lne zamieszanie,
towary si� sp�nia�y, niekt�re maszyny musia�y czeka� na robot�, zwr�ci�o to uwag� powszechn�.
W sobot� przy wyp�acie wym�wi� mu to kasjer.
- Pliszka, p�acicie kar� za nieporz�dki i op�nianie!
Pan Pliszka rzuci� si� jak piorunem uderzony, a potem wybuchn��:
- Ja p�ac� kar�, ja! Dwadzie�cia lat jestem w fabryce i ani grosza nie zap�aci�em kary, to nie zap�ac� i dzisiaj.
- Zap�acicie, tak kaza� pan Demehl.
- Pan Demehl! A to zap�ac� - zawo�a� nagle, zrezygnowany -... pan Demehl - powtarza� cicho, wlok�c si� do
domu. Kruczek czeka� na niego przed bram� fabryki
i szczeka� rado�nie na powitanie.
- Kruczek! Pan Demehl skrzywdzi� twojego pana, s�yszysz! Pan Demehl.
Kruczek na d�wi�k nazwiska zacz�� szczeka� gro�nie, goni� niewidzianego, m�ci� si� za krzywd� swojego pana.
A pan Pliszka jakby zapomnia� o wszystkim, bo
siedzia� w swojej izbie pod oknem, pali� fajk� i nie odzywa� si� do nikogo, nawet na Kruczka uwagi nie zwraca�.
Robotnicy szykowali si� spiesznie do drogi, myli si� pod pomp� na podw�rzu w mroku wieczornym, odziewali
od�wi�tnie i zape�niali mieszkanie �wi�tecznym
nastrojem; gospodyni, pani Radzikowa i Anto� pomagali im wi�za� tobo�ki.
- Co wieziecie, Adamie, do domu? - pyta�a.
- Chustk� dla matki, kaszkiet ojcu, a dziewuchom paciork�w...
- A wy, Pi�trze?
- Obrazik�w i na sp�dnic� matce.
- A J�zef?
- Ja nic; bo to ja jad� gdzie? mam to gdzie albo do kogo, co? - odburkn�� gniewnie J�zef, mocno odsun�� sto�ek i
wyszed� na podw�rze; do p�nej nocy s�ycha�
by�o g�os jego harmonijki... gra� zapami�tale, jakby na zag�uszenie swego sieroctwa.
A pani Radzikowa rozk�ada�a te dary wszystkie na stole, przygl�da�a si� im w �wietle lampy i sk�ada�a ostro�nie
jak �wi�to�ci.
- G�upie! - pomy�la� pan Pliszka, gwizdn�� na Kruczka i wyni�s� si� na podw�rze do J�zka. Poczu� nag�� i z��
niech��, prawie nienawi�� do tych ludzi, do
ich twarzy, do ich rozradowanych u�miech�w.
Siedzia� pod �cian� na kamieniu i g�upim, bezmy�lnym wzrokiem patrzy� w ksi�yc, co si� ju� by� wzni�s�
ponad miasto i p�yn�� jak ptak �wietlany poprzez
czarne g��bie.
Dusz� mu omroczy� dziwny smutek rozt�sknienia, a na oczy opad� �zawy cie�, uparty cie�, kt�ry ust�pi� nie
chcia� pomimo �e go pan Pliszka �ciera� ku�akiem.
I siedzia� tak d�ugo, wpatrzony w noc miesi�czn� i ws�uchany w J�zkow� muzyk� - tylko �e nic nie widzia�, nie
s�ysza� i nie pami�ta�.
Wiecz�r by� cichy maja, sobotni wiecz�r fabrycznego miasta, odpocznienia wiecz�r.
Okna gas�y, ciemnia�y jak �renice zmo�one snem; fabryki milk�y i zasypia�y, ulice g�uch�y i zda�y si� przeci�ga�
w leniwym, rozkosznym odpocznieniu; domy
zanurza�y si� w ciemno�ci i w cisz�, gwar ludzkich rojowisk przycicha�, tylko ksi�yc �wieci� coraz ja�niej, tylko
czuby drzew szepta�y listkami i jakby
si� wznosi�y w tej srebrnej mgle, i jakby pi�y �wiat�o i cisz�, i ukojenie.
- Zosta�cie z Bogiem! - zawo�a� kt�ry� przez okno.
- A id�cie na z�amanie karku! - mrukn�� pan Pliszka ze z�o�ci�.
Ale ju� nie m�g� usiedzie�, nie. Podni�s� si� i poszed� za nimi, poszed� wolno, bo jego drewniana noga zaci�y�a
mu dzisiaj, poczu� w niej dziwny b�l, dziwny.
Stan�� na drodze i patrzy� za nimi.
D�ugo widzia� ich czarne sylwetki z bia�ymi tobo�kami na plecach, szli przez pola, ku kolei... dobrze widzia� w
tym jasnym, ksi�ycowym �wietle. Tak si�
zapatrzy� w nich, �e nawet nie wiedzia�, kiedy mu zgin�li z ocz�w i przepadli w oddaleniu.
Wraca� wolno, zm�czony bardzo, wl�k� si� ko�o fabryki i drgn�� jakby z przestrachu, ksi�yc tak �wieci� z boku
w okna, tak je prze�wietla� na wskro�, �e
pan Pliszka najwyra�niej ujrza� czarne, b�yszcz�ce kontury maszyn, zdawa�o mu si�, �e stalowe kad�uby
przysun�y si� bli�ej, �e si� pochylaj� do okien
i potworne, olbrzymie �by maszyn patrz� w �wiat... patrz� na niego, a tak gro�nie, tak strasznie i z�owrogo, �e si�
a�' prze�egna� i spiesznie powr�ci�
na kamie�, pod �cian�.
J�zek wci�� gra� na harmonijce, a gra� coraz zapami�ta�ej - to walce hucz�ce jak burza, to mazury, kt�re by�y
huraganami, to oberki takie, �e a� harmonijka
j�cza�a ze zm�czenia, to znowu dziwne piosenki, piosenki proste, �zawe, smutne - takie, jakie p�yn� po polach w
jesienne noce, pe�ne pomiot�w wichury,
p�acz�w drzew marzn�cych, j�k�w ziemi zm�czonej i szelest�w suchych badyl�w, a z bramy g��wnej
odpowiada� mu g�os rzewnej ligawki pastuszej, dzisiaj pewnie
wykr�conej z tych wierzbin, co ros�y nad fabrycznymi sadzawkami, na kt�rej grywa� str� fabryczny.
Ligawka mia�a dziwny g�os p�aczu i skargi, jakby j�k duszy tych wierzbin, tych drzew t�skni�cych za s�o�cem,
za wichrem, co buja po polach, jakby j�k tych
drzew zatruwanych przez dymy, duszonych przez mury, przez brak powietrza, przez te straszne odp�ywy
fabryczne konaj�cych.
- J�zef, a da�by� spok�j! Skrzypisz a skrzypisz, a� uszy bol�! - zawo�a� pan. Pliszka rozdra�niony i powr�ci� do
izby.
Pani Radzikowa jeszcze nie spa�a, wi�za�a z po�piechem fr�dzle u chustek we�nianych, kt�rych stosy le�a�y na
pod�odze, a Anto� przy drugim ko�cu sto�u zatka�
uszy r�kami i uczy� si�, wykuwa� lekcje.
- Przesta�aby pani, a to ocz�w szkoda!
- Musz� sko�czy� dzisiaj. Jutro przecie� jedziemy na wie�, do mojego brata, ksi�dza. Anto� but�w nie ma, a i
wpis trzeba p�aci�.
Pan Pliszka usiad� pod niskim kominem i raz po raz dzioba� pogrzebaczem w dogasaj�ce w�gle. Kruczek
wyci�gn�� si� przy nim na ziemi i spa�.
Cicho by�o, J�zkowa muzyka przez mury dop�ywa�a jak niewyra�ne majaczenie, a zegar cyka� monotonnie,
powolnie, ci�gle.
- Na d�ugo pani pojedzie? - zapyta� cicho.
- Na dwa albo i trzy dni! Chc� te� sko�czy� chustki, to mo�e pan. Pliszka w poniedzia�ek ode�le je do fabryki.
- W poniedzia�ek �wi�to! - rzek� kr�tko.
- Ale to przecie� fabryka �ydowska i kantor b�dzie otwarty.
- Aha! dobrze.
- A pan Pliszka nigdzie na �wi�ta nie pojedzie?
- Tak�e! Nie jestem bogacz, �ebym m�g� je�dzi� na spacery! - powiedzia� z naciskiem, rzuci� pogrzebacz i
poszed� spa�.
Ale nie spa�, nie m�g� zasn��, w jak�� godzin� zajrza�a do niego pani Radzikowa.
- Ze do dnia jedziemy, to chcia�am prosi�, �eby tu pan Pliszka mia� oko na mieszkanie.
Nie odpowiedzia�, zakl�� tylko po cichu i le�a� jak martwy w tej dziwnej, niezrozumia�ej m�ce, kt�ra go
przenika�a coraz bole�niej: by�a to m�ka t�sknoty
bezcelowej jeszcze, g�uchej a tak bolesnej, tak bolesnej.
- Wszyscy jad�... wielkie pa�stwo... balowania im potrzeba... ale... - roztar� ku�akiem ten mglisty cie�, co mu
znowu przydusi� oczy. - Bieda a� piszczy,
a na spacery to pieni�dze maj�... Przecie� gdybym chcia�... gdybym chcia�... - Dotkn�� si� woreczka, kt�ry nosi�
na piersiach, tam mia� wszystkie swoje
oszcz�dno�ci, sk�adane przez lat dwadzie�cia. - Zechc�, to przepij� wszystko albo dam komu... albo te� pojad�...
aha!... tak... i gdzie? - przesun�� r�k�
po oczach wilgotnych. - ^Sam jeden cz�owiek, jak ten... ten Kruczek... Chamy, psiakrew! Letnich mieszka� im
potrzeba.
Mia� ju� w sobie ca�y po�ar t�sknoty i ca�e morze goryczy...
Nazajutrz wsta� p�no, tak p�no, �e ju� nie by�o pani Radzikowej, a jasne, weso�e s�o�ce zalewa�o jego izb�.
Oprzytomnia� rych�o i gdy sobie przypomnia� dzie� wczorajszy, to mu przede wszystkim przysz�a na my�l kara,
jak� kaza� mu zap�aci� pan Demehl.
- Kruczek! - zawo�a� ostro na psa.
Kruczek przeci�ga� si� leniwie, ale patrzy� na pana.
Pan Pliszka powiesi� na drzwiach stary, poszarpany ko�uch.
- Kruczek, tw�j pan zap�aci� kar�, s�yszysz? Kruczek, pan Demehl! Kruczek, we� pana Demehla! We�, huzia go!
gry� go! gry� go... we�!... nie daj swojego
pana, nie daj! - krzycza� i a� zachryp� z gniewu i zawzi�to�ci, z�apa� kij, bi� w ko�uch, a Kruczek szczeka�
zajadle, przyskakiwa� i rwa� z�bami, gryz�,
skowycza�, rzuca� si� na ko�uch jakby na rzeczywistego nieprzyjaciela i. m�ci� si� za krzywd� swojego pana.
- Dosy�, piesku, dosy�, jeszcze go p�niej pogryziemy. Dosy�... p�jd�my teraz si� zameldowa� panu
kapitanowi.
Pies przywar� do ziemi ze zm�czenia, a pan Pliszka wygoli� si� starannie, ubra� od�wi�tnie w jak�� staro�ytn�
czamar�, przypi�� jakie� trzy ordery na pier�,
wyczerni� obci�te kr�tko nad ustami w�sy, wy�wi�teczni� si� nadzwyczajnie i wyszed� paradnym krokiem.
- P�jdziecie, panie, do ko�cio�a? - zagadn�� go J�zef z drugiej izby.
- Id� sam, ja nie p�jd�.
Pan Pliszka codziennie gor�co si� modli�, ale do ko�cio�a nie chodzi�.
- Z jezuitami nie trzymam - mawia�.
II
Pan Pliszka szed� do swojego kapitana, kt�ry by� magazynierem jednej z fabryk i mieszka� daleko, bo a� za
rynkiem Geyera, na kra�cu miasta, prawie ju� w
polach.
Daleko to by�o dla jego lat i drewnianej nogi, ale szed� pr�dko, jakby ucieka� od domu pustego, od samotno�ci.
Mia� w sobie pami�� g��bokiej krzywdy, kt�r�
mu wyrz�dzili robotnicy i pani Radzikowa, tej krzywdy, �e pojechali, wi�c szed� jakby na skarg�, na u�alenie;
musia� co� wiedzie� o stanie jego duszy Kruczek,
bo szed� cicho przy nodze i cz�sto podnosi� m�dre oczy na pana.
- Dobrze! dobrze, Kruczek! - szepta� cicho pan Pliszka i maszerowa� bocznymi ulicami, bo nie lubi�
Piotrkowskiej, tam by�o za wiele ruchu i za wiele ludzi.
Pan kapitan by� w�a�nie w domu, siedzia� przed lustrem z namydlon� brod� i z brzytw� w r�ku.
- Pliszka, pokornie si� melduj� panu kapitanowi.
- H�? A... Pliszka, c� tam?
- Wszystko w porz�dku.
- Ba? a, w porz�dku! to dobrze, m�j ch�opcze, dobrze. Wyczy�� no mi buty i daj je�� moim smykom!
Pan Pliszka z przyjemno�ci� czy�ci� kapitanowe buty i karmi� ptaki, kt�re krzykiem i �wiegotem zape�nia�y
pok�j, bo ich by�o kilkana�cie klatek, porozwieszanych
po �cianach.
- O�eni�e� si�, ch�opcze, co? - pyta� kapitan skrobi�c twarz brzytw�.
- Nie, pokornie melduj�.
- Co? a, nie, dobrze, bo w pochodzie baby na nic, rozumiesz?
- Rozumiem! - odrzek� kr�tko, salutuj�c.
- Co? a, rozumiesz, dobrze.
Zacz�� gwizda� pan kapitan ostrz�c na pasku brzytw�, odpowiedzia�y mu zaraz ch�ralnie ptaki i powsta� taki
pisk, �e a� Kruczek zaszczeka� w sieni.
- Psiakrew! - zakl�� pan Pliszka przez zaci�ni�te z�by.
- Co?... - zawo�a� pr�dko kapitan, odwracaj�c si� do niego.
- Powiedzia�em: psiakrew, panie kapitanie.
- Co! a, psiakrew!
Pan kapitan popatrzy� w okno, splun�� i zacz�� si� my�. - Gorza�ki si� napijesz? Hej! Magdusia, a daj no
gorza�ki!
Wesz�a zaraz Magdusia, baba jak st�g siana, a ci�ka jak furgon artyleryjski, bo a� si� pod�oga ugina�a pod ni�,
odmierzy�a z flaszki pot�ny kielich gorza�ki
i postawi�a przed panem Pliszk�...
Wypi�, zasalutowa� i chcia� ca�owa� w kapita�ski �okie�.
- Sta� w szeregu! cicho! - krzykn�� srogo pan kapitan.
Sta� pan Pliszka, jak mu kazano, przez chwil�, przez kr�tk� chwil�, bo nagle zasalutowa�, odwr�ci� si� po
�o�niersku i wyszed� nie m�wi�c ani s�owa, nie
s�uchaj�c kapita�skiego wo�ania. Ot, co� go szarpn�o i wyrzuci�o za drzwi, nie wiedzia�, co to by�o, ale by�
pos�uszny i wyszed� spiesznie, jakby znowu
ucieka�. Na Piotrkowskiej zwolni� kroku, bo zabola�a go noga. Uderzy� si� lask� po szczudle, zniecierpliwiony
by� i z�y.
- Po co oni pojechali? - Przysz�o mu znowu to samo pytanie na my�l. Ca�e dwa dni �wi�t mia� przed sob�, dwa
dni samotno�ci.
- Trzeba u�ywa� �wi�ta! - postanowi� sobie.
I u�ywa�, chodzi� po ulicach, wst�powa� do szynk�w, gapi� si� na ludzi, ale ani na chwil� nie m�g� zapomnie� o
sobie.
A miasto wrza�o �wi�teczn� rado�ci�, rado�ci� beztroski chwilowej i odpocznienia.
S�o�ce zalewa�o ��d� potokami �wiat�a i ciep�a. Tak si� l�ni�y rado�nie dachy, tak b�yszcza�y okna, tak
spokojnie nurza�y si� w blaskach fabryki, taka g��boka
cisza le�a�a w�r�d mur�w i maszyn, po sk�adach, kantorach, dziedzi�cach - tylko na g��wnych ulicach wrza� r�j
ludzki, cieszy� si� �yciem i ciep�em. T�umy
ludzkie g��bokimi falami pcha�y si�, pi�trzy�y, przewala�y z ko�ca w koniec �odzi i wci�� p�yn�y, p�yn�y.
Katarynki gra�y po szynkach, po bocznych ulicach, przy karuzelach i w budach z osobliwo�ciami.
Pan Pliszka podda� si� tej fali ludzkiej i p�yn�� razem z ni�: porusza� si�, przystawa�, rusza� naprz�d z t� sam�
og�ln� bezmy�lno�ci� stada ludzkiego,
spracowanego stada, kt�re nie wie, co robi� ze sob� na wolnym powietrzu, kt�re nie umie si� bawi�, nie umie
radowa�, nie umie �y�.
Rado�� ich by�a smutna i cicha, gwar rozm�w przyciszony i pe�ny trwogi, spojrzenia t�pe i zal�knione, ruchy
powolne i automatyczne, przystosowane do ruch�w
maszyn, z kt�rymi zawsze �yli; twarze jakie� szare, martwe, pochylone, karki zgi�te, ramiona obwis�e, cia�a
sp�aszczone i chude, dostosowane do ciasnoty
sal fabrycznych, do kszta�t�w maszyn, do mur�w, do potrzeb fabryki.
Ca�y ten t�um dusz - nie, nie dusz, t�um dope�niaczy maszyn, t�um mizernych, najprostszych k�ek i trybik�w,
t�um niez�o�onych mechanizm�w fabrycznych t�oczy�
si� po ulicach, pi� w szynkach i bawi� si� na karuzelach, w mena�eriach, w panoptikach, ta�czy� po ciasnych
salach, siedzia� pod domami i nie wiedzia�,
co robi� ze sob�, co robi� z t� �wi�teczno�ci� - onie�mielony �wiat�em, przestrzeniami wolnymi, cisz� i
powstrzymywany w ruchach wewn�trznych nie�wiadom�
zale�no�ci� od tych potwor�w - fabryk, stoj�cych dooko�a czerwonym, pot�nym wa�em cia� kamiennych,
u�pionych tylko na chwil� a czuwaj�cych, znik�ych w
odpocznieniu a str�uj�cych tysi�cami okien, setkami komin�w, kt�re zdawa�y si� pochyla� w blaskach
s�onecznych i zagl�da� w ulice, w place, w zau�ki,
w pola, w domy - jakby pilnowa�y swoich niewolnik�w i trzyma�y ich groz� swojego czuwania.
I pan Pliszka czu� to wszystko, nie rozumia�, ale czu� i dlatego pozwoli� si� porwa� jakiej� gromadzie i p�yn�� z
ni� a� za miasto, w pola, jakby na inny
brzeg wyrzuCT3S~go'taTaTa~n-i.Tasta, rozp�yn�a si�, � on pozosta� nad �awic� poTpe�nych zieleni, kwiat�w,
ciszy upajaj�cej, �wiergotu ptak�w^
Fala si� rozprysn�a po tym zielonym brzegu, a on pozosta� tylko z Kruczkiem, kt�ry og�upia�ym wzrokiem
patrzy� na skowronki wzbijaj�ce si� w g�r� i na
rozko�ysa^ne zbo�a... Ch�odny i wilgotny wiatr wia� nad polami.
Pan Pliszka patrzy� d�ugo, patrzy� pogardliwie na ten zielony, rozkwiecony, rozszumia�y szmat ziemi, a potem z
u�miechem politowania spostrzega� ludzi siedz�cych
po miedzach, �e im tylko g�owy wida� by�o ze zb�.
- G�upie chamy! Kruczek, do nogi! Kruczek!-krzycza�, bo pies jakby nagle oszala�, rzuci� si� w zbo�a, goni� za
jask�kami, szczeka� na chmury, obw�chiwa�
tarniny kwitn�ce, tarza� si� po bruzdach, to lecia� bez pami�ci po tym szumi�cym, zielonym morzu, to znowu
przystawa� niespodziewanie i dziwnym, pomieszanym
wzrokiem patrzy� na �yta jakby biegn�ce ku niemu, a� odskakiwa� i ze skowytem przywiera� do ziemi,
rozp�aszcza� si� i patrzy�, jak zbo�a rusza�y si�, sz�y...
pochyla�y si� nad nim i dzwoni�y zielonymi, l�ni�cymi �d�b�ami!... i odchodzi�y w drug� stron�...
- Tak�e mi parada, nawet usi��� nie ma gdzie - szepn�� pan Pliszka, zirytowany na wszystko, a szczeg�lniej na
Kruczka, odwr�ci� si� z pogard� od p�l i powraca�
do miasta, jak tylko m�g� naj�pieszniej, powraca� do domu.
A gdy Kruczek przyszed�, by� ju� g�sty mrok, pan Pliszka wybuchn�� i zbi� go srodze.
- To ja sam tu b�d� siedzia�, co! Ty chamie, ty parobku g�upi, to i tobie tak�e wie� pachnie, co! - krzycza�
strasznie; ale �e pies si� nie broni�, tylko
jakby j�cza� z b�lu i tak patrzy� �a�o�nie, tak �a�o�nie skomla� i liza� jego r�ce, wi�c pan Pliszka och�on�� pr�dko,
porwa� Kruczka na r�ce i rozp�aka�
si� pewnie pierwszy raz w �yciu.
- Cicho, Kruczek! Widzisz... tw�j pan!... widzisz... sam... sam...
Na drugi dzie� ju� nie m�g� da� sobie rady, tak mu pusto i �le by�o w domu, tak samotnie na ulicach, tak g�upio
w szynkach i tak t�skno, tak strasznie t�skno
zaczym�, �e ju� na godziny prawie oblicza� czas dziel�cy go od powrotu tych ?g�upich cham�w".
Po po�udniu, �e ju� wytrzyma� nie m�g�, poszed� do fabryki. Wtoczy� si� po salach pustych i cichych,
pogr��onych we �nie... Maszyny spa�y, obwis�e, nieczynne
pasy i ko�a wisia�y bezw�adnie, pogr��one w g��bokiej, dziwnej zadumie; potworne, dziwaczne korpusy maszyn,
stalowe �by i r�ce - szarza�y tajemniczo w
�wietle s�o�ca; stosy kolorowych towar�w le�a�y spi�trzone po salach.
Korytarze by�y ciche, kot�ownie nieme i wygas�e - ale wsz�dzie, na ka�dym kroku, w ka�dym za�omie maszyn
czu� by�o straszn� si��, powstrzymywan� tylko,
skupion�, jakby przyczajon� na chwil�... Jakie� dr�enie ledwie wyczuwalne, jakie� szelesty, jakie� g��bokie,
ciche g�osy chodzi�y po salach, przep�ywa�y
wskro� maszyn i mur�w...
Czasem nit jaki� trzaska�, czasem pas si� zsun�� ni�ej, jaka� �ruba zaskrzypia�a, jaka� blacha drgn�a, jaki� tryb
zgrzytn��, jaki� warsztat si� poruszy�,
jakie� szyby zabrz�cza�y cicho - a potem znowu panowa�a cisza, straszna cisza spracowanych maszyn,
odpoczywaj�cych metali... ^ Pan Pliszka ba� si� ju�
chodzi� po salach, trwoga chwyci�a go za gard�o, a ten majestat odpoczywaj�cych maszyn obezw�adnia� go i
hipnotyzowa�. Skurczy� si� pod jakim� oknem i
siedzia� nieruchomy, martwy, ponury, odmawia� bezwiednie pacierze i l�kliwie spogl�da� po sali, po sufitach i
oknach, bo si� ba� patrze� na maszyny, czu�,
�e one patrz� na niego, �e widz�, i� jest tutaj, te dziwne b�yski polerowanej prac� stali, te b�yski spojrze� prawie,
przenika�y go zimnem i trwog�, a
te spojrzenia by�y wsz�dzie, wydobywa�y si� ze zwoju sztab i belek, i blach, i k�, i ram, i tryb�w - i
przepe�nia�y sale dziwnym �wiat�em przera�aj�cym
dusz� ludzk� �wiat�em innego �wiata, �wiat�em pot�gi z�ej i nieub�aganej.
Ale mimo wszystko by�o tutaj panu Pliszce lepiej ni�li w domu, bo tutaj nie czu� siebie, nie czu� ci�aru w�asnej
duszy, nie t�skni�, przywar� jak pies
do n�g odpoczywaj�cych potwor�w i chocia� w trwodze, czu� si� przy nich spokojny, bo nie by� pozostawiony
samemu sobie.
Dopiero p�nym wieczorem przywl�k� si� pan Pliszka do domu.
Pani Radzikowa ju� powr�ci�a, przywita�a pana Pliszk� z rado�ci�, cz�stowa�a r�nymi smako�ykami
przywiezionymi ze wsi i opowiada�a z entuzjazmem, jak tam
u brata ksi�dza jest pi�knie, jak to jab�onki s� ju� w kwiatach; jakie ju� maj� m�ode kartofle, jakie masto tanie a-
dobre, jak m�odym g�siom daj� siekane
jajka, �eby pr�dzej ros�y, jak m�ode prosi�ta pij� czyste, niezbierane mleko; z zachwytem najszczerszym
pokazywa�a ksi꿹 sutann� i wielkie buty z cholewami;
da� to Antosiowi, troch� to za du�e na ch�opca, ale B�g mu i za to zap�a�; da� i futro dla niej, wprawdzie wierzch
zat�uszczony i podarty, a futro dawno
mole zjad�y... ale zawsze... zawsze poczciwy on, szlachetny i dobry cz�owiek!... I p�aka�a z rozczulenia, p�aka�a z
rado�ci, �e s� jeszcze ludzie dobrzy,
bo c�, �e ona biedna, �e krwaw� prac� utrzymuje siebie i syna, ale ma brata ksi�dza, kt�ry i pieni�dze ma, i
konie pi�kne, i, powa�anie u ludzi takich
bogatych, u dziedzic�w, �e gdy przyjechali na obiad wczoraj, to nie �mia�a zasi���, wola�a z Antosiem je�� w
kuchni, bo dosy� mia�a i tak uciechy, �e brat
z nimi siedzi jak r�wny z r�wnymi! I opowiada�a, opowiada�a upojona wycieczk�, opalona na wietrze, pe�na
s�o�ca, pe�na �ycia, wiary, nadziei, kt�r� przywioz�a
stamt�d... z p�l, z ��k, z las�w.
A potem opowiada� Anto� i mia� serce pe�ne rado�ci, a oczy pe�ne �ez, zachwytu i szczero�ci.
- O, jak tylko dorosn�, to zabior� mam� i pojedziemy na wie�, tam b�dziemy �y�, bo tam jest tylko dobrze! tam!
- wo�a� rozentuzjazmowany i podnosz�c oczy
opowiada� jedno i to samo, a� go matka musia�a wyp�dza� spa�, bo by�by opowiada� noc ca��.
A pan Pliszka s�ucha� uwa�nie, ale nie rzek� ani s�owa... - Bo tam, na wsi, jest tylko dobrze, tam! - powtarza� w
duszy s�owa Antosia i dziwnie si� u�miecha�,
dziwnie.
A p�nym wieczorem, bo ju� przed sam� p�noc�, powr�cili robotnicy. Powr�cili jak burza wiosenna, pe�ni
wesela i uciechy i nape�nili IzBrbkl gwarenrraao�ci.
Szcz�cie bi�o im z opalonych twarzy. Pok�adli si� zaraz, ale gadali d�ugo, wspominali, �miali si�. Adam mia�
spuchni�t� twarz, nic to jednak, to tylko
w karczmie na zabawie troch� si� pobi�, musia� przecie� si� ?pobarowa�"... Hej! hej! jeszcze si�y ma! jeszcze go
ta ��d� nie z�ar�a! Niech tylko powr�ci
do ojc�w, posiedzi ze dwie niedziele, to zobacz�...
- Spaliby�cie! Pyskuj� i pyskuj�, a cz�owiek usn�� nie mo�e - burkn�� na nich pan Pliszka i ostro zatrzasn��
drzwi. Co go to obchodzi�o.
- Sprali mu pysk, a to bydl� jeszcze si� cieszy. Chamy! chamy! parobasy! Zobaczyli krowie ogony i ciesz� si� -
my�la� pan Pliszka z tak� w�ciek�o�ci�, �e
chcia�o mu si� spra� Kruczka, ale nie spra� - siedzia� do �witu na ��ku i odmawia� r�aniec �arliwie, i z uporem
odp�dza� od siebie t�sknot�, b�l, niepok�j,
m�k�, jak� mu sprawi�o to przypomnienie wsi.
- Z�by to najja�niejsze spali�y! Cz�owiek pracuje jak w�, a jeszcze spokoju nie ma! - zakl�� rano, ale sam nie
wiedzia�, pod jakim adresem.
Tylko jakby si� m�ci� na windzie, bo tak przystawa� ostro, �e uderza�a z j�kiem o progi pi�ter.
Nie chcia� ich pyta� o nic. Ale gdy spotka� raz i drugi, nie wytrzyma� i rzuci� szorstko i l�kliwie:
- C�, trafili�cie do domu?
Spojrzeli zdumieni - jak�eby mo�na nie trafi� do domu?
- Prawda, przecie� to zaraz ze szosy na lewo, mi�dzy topolami!...
- Topole - oho! - ju� je dawno dziedzic wyci�� kazali...
- Nie ma topoli - j�kn�o mu serce i m�wi� spieszniej...
- ...a potem ko�o kapliczki cmentarz.
- Kapliczki? - jeszczem byd�o pasa�, jak j� rozebrali...
- ...a potem przez grobl� ko�o karczmy i ju� wie�...
- A ju�ci! ino �e ani grobli, ani karczmy ju� nie ma...
Nie pyta� si� ju� wi�cej.
- Topole, kapliczka, karczma, grobla... nie ma, dlaczego nie ma?...
- Nie ma... s� - pami�ta dobrze, widzi teraz. - Nie...
I ca�y tydzie�, ca�y d�ugi tydzie� nie m�wi� z nimi, nie pyta�, a tylko �y� przypominaniem sobie topoli, karczmy,
grobli, kapliczki.
Dopiero w sobot� po robocie przysiad� si� do nich i zapyta�:
- Dobrze wam by�o?
- O Jezu, ino do �wi�tego Jana robi� b�d�, a potem, to niechta mor�wka we�mie to miasteczko ��d� i te fabryki -
wykrzykn�� J�zef. Pan Pliszka u�miechn��
si� z politowaniem.
- Komornik na wsi, to wi�kszy pan na codzie� ni�li cz�owiek fabryczny w niedziel�...
- G�upstwa pleciecie, Adamie! - powiedzia� pan Pliszka, ale mimo to przyni�s� w�dki, cz�stowa� ich i zmusza�
do opowiadania o ka�dej drodze, o ka�dym drzewie,
o polach, o lasach - o wszystkim... I tak si� zapala�, tak si� interesowa� tym �yciem wsi, �e Adam mu rzek� w
ko�cu:
- A bo to pan Pliszka nie mo�e rzuci� fabryki! Kupicie sobie gruntu mi�dzy swoimi i gospodarzem b�dziecie, a
nie takim parobkiem przy fabryce jak my wszystkie.
Pan Pliszka zirytowa� si� tym projektem tak silnie, �e nawymy�la� im od g�upich cham�w i poszed� spa�.
Obudzi� si� w nocy, usiad� na ��ku i my�la�.
- Wr�ci� albo co! A mo�e tam kto z moich �yje jeszcze?
Nie spa� ju� tej nocy pan'Pliszka, nie spa� i nocy nast�pnych... A dnie przechodzi�y nieub�agan� kolej� i
przepada�y nieub�aganie.
...by�y wiosenne, roz�piewane, przes�onecznione, czarowne.
Pan Pliszka p�aka� w m�ce.
...by�y zadeszczone, szare, smutne, d�ugie jak �al...
Pan Pliszka p�aka� z t�sknoty.
...by�y zimne, zm�czone i smutne, jak maszyny spracowane.
Pan Pliszka!... ach, pan Pliszka si� modli�...
...A noce by�y jak krzyki t�sknoty.
...A wieczory by�y jak ci�kie marzenia konaj�cych.
...A poranki przychodzi�y ciche, �zawe, zrozpaczone a pan Pliszka ju� nie p�aka�, ju� si� nie modli�, tylko patrza�
w �wiat - tam!
Ale pan Pliszka odej�� nie m�g�, ba� si� fabryki!...
Tak, pan Pliszka ba� si� fabryki.
Nie m�g� si� na nic zdecydowa�, nie �mia�, a przy tym trzyma� go jeszcze dziwny l�k.
- C� bym tam robi�? - zapytywa� siebie po tysi�c razy i coraz cz�ciej widziano go zapatrzonym w pole i niebo,
ale i coraz cz�ciej nocami siada� przed
domem i patrzy� na fabryk�, na ciemne kontury mur�w, co jak zmora dusz�ca przywar�y do ziemi, obj�y sob� i
ssa�y nieub�aganie; coraz cz�ciej pan Pliszka
czu� w sobie ruch tych sal niesko�czonych, ten zgie�k maszyn, te wiry si� i coraz s�abszy si� czu�, coraz
niedo��niejszy, coraz pokomiejszym wzrokiem
patrzy� na �elazne profile... coraz pokomiejszym... a� pewnej niedzieli, po ca�ych tygodniach tej m�ki
niewypowiedzianej, f gwizdn�� na psa i poszed� za
miasto, daleko, daleko, w pola czyste... tam, gdzie ju� nie by�o fabryk, a tylko dachy s�omianych dom�w
wychyla�y si� ze zb� wyk�oszonych, gdzie drzewa
nie kona�y zatrute odp�ywami fabryk, gdzie zbo�a jak woda falowa�y w blaskach s�o�ca, tam, gdzie �any, niby
barchan zielony nakrapiany ��tymi ognichami,
rozlewa�y si� jak morze, gdzie wiatr pieszczotliwy, mi�kki gzi� si� swawolnie i targa� zielone brody wierzb
pochylonych, i rozdmuchiwa� przekornie czupryn�
p�owego �yta - tam, na wie� prawdziw�... Pan Pliszka si� cofn��, uderzy� go niemile wiatr, powr�ci� do jakiego�
podmiejskiego szynku, wypi� kieliszek w�dki,
posiedzia� i poszed� znowu w pole...
Nie krzycza� ju� pan Pliszka na Kruczka, nie zabrania� mu szale�, nie czu� ju� pogardy do ludzi �a��cych po
miedzach i dr�kach... przenikn�a go g��boka
cisza majowego popo�udnia.
Usiad� nad jakim� rowem pe�nym wody, po kt�rej skaka�y �aby, pe�nym ��tych kwiat�w, pe�nym traw i
krzak�w olszyn, pe�nym robak�w pe�zaj�cych po li�ciach
i ziemi, pe�nym dziwnego, cudownego �ycia...
Pan Pliszka zdj�� czapk�, by�o mu bardzo gor�co. Skowronki jakby pijane wiosn� �piewa�y nad nim, a tam w
puszczach �ytnich �wierka�y kuropatwy, zwo�ywa�y
si�, woda tak dziwnie, tak s�odko szumia�a. S�o�ce przypieka�o, a� �aby wychyla�y swoje okr�g�e oczy spod
wody i nuka�y g�ucho, monotonnie... sennie...
a ze wszystkich stron p�yn�� szum, chrz�st; g�yn�a_ s�odka muzyka chrz�szczyk�w, przepi�rek, p�yn�y ciep�e,
upajaj�ce zapachy macierzanki, zapachy ziemi
rozgrzanej, zapachy z�otego s�o�ca... Panu Pliszce zacz�o si� w g�owie kr�ci�.
Ale siedzia� i patrzy�, i s�ucha�, i czu�, i bra� coraz pot�niej w siebie emanacje tej wiosny i tych p�l.
- Jezus m�j najs�odszy! - szepn�� bezwiednie i zacz�� szuka� po kieszeniach chustki.
- Jezus m�j, Jezus! - powtarza� i szuka� wci�� chustki, a �zy ci�kie, jak ziarna pe�ne, ca�ym r�a�cem sp�ywa�y
mu po twarzy; nie wiedzia� o tym, nie wiedzia�
ju� nic, t�sknota szeroka jak te pola obj�a mu serce i szarpa�a bole�nie, nie do wytrzymania!
- Panie! panie!... co to warn?
Wzdrygn�� si�, J�zef siedzia� obok niego z harmonijk�...
- A tobie, chamie, co do tego! - krzykn�� i chcia� si� porwa� i i��; nie mia� si�, pozosta�.
A J�zef odsuna� si� nieco i zapatrzony w ob�oki, co jak bia�e go��bie kr��y�y po b��kitach, gra� zapami�tale....
A dusza pana Pliszki uleg�a juz zupe�nie.
Wiecz�r nadchodzi�, dzwony ko�cielne bi�y ponieszporne hymny, g�os lecia� po zbo�ach i trawach, �e a� drga�y
�d�b�a i ptaki milk�y. Ziemia okrywa�a si�
ros�, przys�ania�a si� cisz� i mrokiem... cich�a. S�o�ce k�ad�o si� za lasy, zbo�a si� pochyli�y jakby w
zadumaniu... szmer wody przycich�, wiatr uwi�z�
w lasach, wiecz�r nadchodzi�...
- Noga mnie tak bola�a, �e wytrzyma� nie mog�em t�umaczy� pan Pliszka, gdy powracali do domu.
- P�jd�, dosy� mam tego, p�jd�! - powiedzia� sobie stanowczo...
Ale rano w fabryce nie �mia� ju� tego powt�rzy�, czu� wyra�nie dzisiaj, �e fabryka go nie pu�ci, �e te bydl�ta
�elazne patrz� na niego gro�nie, �e te mury...
Nie, nie pu�ci...
A tymczasem nocami, w marzeniu ju� by� tam, u swoich; ju� chodzi po chatach pan�w braci, wita si�, raduje,
odnajduje wszystkich i jest mu tak dobrze, tak
strasznie dobrze.
O, dosy� mu tej m�ki, dosy�.
- Jutro p�jd�, �eby nie wiem co, p�jd� - powiedzia�.
I przysz�o w ko�cu to jutro, pan Pliszka czeka� wieczoru, nie mia� odwagi odchodzi� w dzie�.
Nie zwierzy� si� z tym planem nikomu.
I w nocy, gdy ju� w izbach wszyscy spali, wsta� po cichu z ��ka, spakowa� w t�umok rzeczy i czeka� tylko
�witu, bo poci�g odchodzi� rano.
Kruczek niespokojnie obw�chiwa� t�umok i patrzy� mu w oczy.
- W �wiat p�jdziemy, do swoich, w �wiat! - powiedzia� mu cicho.
Pan Pliszka siedzia� w oknie pomi�dzy rozkwit�ymi fuksjami, czeka� �witu, a patrzy� na fabryk�, kt�ra
olbrzymi�, czarn� plam� le�a�a w szarej, smutnej nocy.
Deszcz m�y� drobny i ciep�y.
- Jutro ju� tam b�d�! - my�la� pan Pliszka i serce zrywa�o mu si� z szalonej rado�ci.
Cie� fabryk jakby zolbrzymia� i jakby p�k�, i rozlewa� si� szeroko - na �wiat ca�y.
Pana Pliszk� noga zacz�a bole� dokuczliwie.
Przymkn�� oczy, bo kominy fabryki wychyli�y si� z ciemno�ci i by�y tak blisko, tu� nad nim, jakby si�
pochyla�y... jakby chcia�y go chwyta�.
- Winda!
Drgn�� gwa�townie, ten krzyk rozleg� si� w nim, a jemu wyra�nie si� zdawa�o, �e to z fabryki g�os dochodzi.
- Nie dam si�, nie. - Wyskoczy� przez okno, zarzuci� t�umok na plecy i ruszy� drog�.
Ale musia� przechodzi� wzd�u� ca�ej fabryki.
- Winda!
- Jezus, Maria! - Przycisn�� si� do parkanu i z przera�eniem. patrzy� na czarne, straszne okna fabryczne...
Wyda�o mu si�, �e te okna czuwaj�, �e tam w ich g��bi widzi ca�� ci�b� poskr�canych, potwornych maszyn, �e
wszystkie si� sk��bi�y i patrz� na niego.
Cisza by�a �miertelna, deszcz sp�ywa� sznurami drobnych paciork�w i szele�ci� ledwie dos�yszalnie w�r�d li�ci.
Biela�o ju� nieco, wyra�nie, coraz wyra�niej spostrzega� fabryki; wsz�dzie sta�y, ze wszystkich stron wyrasta�y,
czai�y si� w zmrokach, a zagradza�y drog�...
Szara, deszczowa kurzawa oblewa�a je jeszcze i mroki przys�ania �y, ale one ros�y w tym �witaniu ponurym,
pot�nia�y, podnosi�y szyje coraz wy�ej... coraz
gro�niej!
- W imi� Ojca i Syna, i Ducha �wi�tego!
Ruszy� galopem prawie, przebieg� z zamkni�tymi oczami obok fabryki i odetchn�� a� w polach, pod lasem, kt�ry
mu zagrodzi� drog�, a �e czu� si� strasznie
zm�czony, usiad� na jakim� zagonie i odpoczywa�.
By� ju� kawa� drogi od domu, ale fabryk� widzia� dobrze.
By�o ju� coraz ja�niej.
Zerwa� si�, gdzie� daleko, na drugim ko�cu miasta zadrga� �wist fabryczny.
Pan Pliszka porwa� si� i wszed� spiesznie w las.
A �wisty sz�y za nim jak psy i gryz�y go w samo serce... o, jeden... drugi... dziesi�ty, co chwila, co sekunda, co
mgnienie wo�a�y przenikliwe g�osy fabryk!
Obejrza� si�, w deszczowych mg�ach ju� si� jarzy�y elektryczne s�o�ca i wykwita�y nad miastem...
- Jezusie najs�odszy! Jezusie! - be�kota� przera�ony.
Przy�piesza� kroku, chcia� uciec, za wszelk� cen� chcia� uciec, ale te g�osy bieg�y za nim, hucza�y w lesie,
przedziera�y si� przez g�stw� drzew, przez
mg�y, przez oddalenie i znajdowa�y go, i bi�y w jego dusz�, przenika�y j� b�lem, strachem, skowytem dzikim
buntu i rozpaczy.
Naraz i pot�ny g�os jego fabryki rozdar� bolesnym d�wi�kiem powietrze, ach, tak zna� ten g�os, tak zna�!
Stan��, przesta� oddycha�, przesta� wiedzie� i pami�ta�... a fabryka wo�a�a go pot�nym g�osem gniewu:
- Wr��! wr��! wr��!
W p� godziny p�niej sta� znowu na swojej windzie.
? Winda blich!
- Winda, suszarnia!
- Winda, apretura!
Hucza�a komenda w tej g��bokiej studni, a pan Pliszka cichy, cichszy ni� zwykle i bardziej pokorny, je�dzi� jak
zwykle, r�wno, spokojnie, automatycznie.
Czasami tylko, gdy my�la� o tych dniach bunt�w, p�aka� ? ale p�aka� cicho, ba� si�, aby maszyny nie s�ysza�y tej
skargi.