6091

Szczegóły
Tytuł 6091
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6091 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6091 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6091 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eliza Orzeszkowa Dziwna historia "I t�skno�� za dol�, za z�ot�, Co j� jak oki�� wiatr zmiata, Jest skryt� za tob� t�sknot�, Anima immaculata". Henryk Skirmuntt: Poezje Za oknami sta�a czarna noc listopadowa i wzdycha�a podnosz�cym si�, to opadaj�cym szumem wiatru. W du�ym pokoju, pe�nym ksi��ek i obraz�w, panowa�a cisza i dotykane dalekim �wiat�em lampy m�tnie majaczy�y iskry poz�ot na ksi��kach i zarysy obraz�w na �cianach. Rozmowa nasza, coraz cichsza, stacza�a si� z rzeczy powierzchownych i powszednich ku tym, kt�re zwykle spoczywaj� na dnie pami�ci bezsenne, lecz milcz�ce i przemawiaj� tylko w �wi�ta ufnych rozrzewnie�. Wysmuk�a, w�t�a, siwiej�ca, ze �ladami niedawnej jeszcze pi�kno�ci na op�atkowej twarzy, siedzia�a obok mnie z czo�em pochylonym i g��bokim wejrzeniem oczu, w kt�rych odbi�y si� na zawsze oblicza wielkich smutk�w. Gdy m�wi�a, drobne wargi jej podobnymi stawa�y si� do dr��cych p�atk�w poblad�ej w upa�ach r�y. - Wyrzekasz, �e nie rozlegaj� si� dzi� po �wiecie czyny wielkie, maj�ce moc obudzania wielkich my�li. Skar�ysz si�, �e na wyobra�ni� tw� pospolito�� serc i los�w ludzkich sypie maki u�pienia, �e jak wzrokiem zatoczy� na nic nie dzieje si� pi�knego czy straszliwego, lecz wielkiego, dziwnego. Mo�e nie masz s�uszno�ci; mo�e to wina nie tylko �wiata, lecz i twojego wzroku. Mo�e w pobli�u twoim dziej� si� rzeczy straszliwe lub pi�kne, kt�rych ty odkry� nie umiesz w mgle pospolito�ci. A pospolito��, czy pewn� jeste�, �e pospolito�ci� jest a� do dna i na dnie swym nie ukrywa pierwiastk�w, cho�by zacz�tk�w takich, �e gdyby� je dostrzec potrafi�a, na widok ich oczy twe szeroko otworzy�yby si� od zdziwienia? Szczeg�lniej o duszach ludzkich s�d�w rych�ych i wzgardliwych nie wydawaj nigdy, bo diament�w i pi�kno�ci, korali b�lu, �u�li po�ar�w, kt�re drzemi� w ich j�drach tajemnych, ani domy�la� si� czasem mo�na pod grub� zas�on� powszednich spraw i dni. Trzeba umie� zas�on� t� odgarn�� ze statuy, a niekiedy odgarnia j� wicher zdarze�. Pragniesz historii dziwnej... Za oknami stoi czarna bezoka noc i wzdycha. Taka cisza w tym pokoju i tam w g��bi, to m�tne migotanie poz�ot na oprawach ksi��ek... Pos�uchaj! ... ........................................ Mia�am lat dwadzie�cia. W braku rodzic�w wcze�nie zmar�ych wychowywa� i wykszta�ci� mnie brat. Wiesz dobrze, kim i jakim by� brat m�j. Umys� niepospolity, lecz stokro� niepospolitszy jeszcze charakter. Stworzony na wodza, przez kr�tki moment �ycia swego by� s�awnym wodzem. Ale przedtem z czu�o�ci� niemal macierzy�sk� i oddaniem zupe�nie ojcowskim przygotowa� mi� do �ycia. Nie ma te� st�w, kt�rymi wypowiedzie� bym mog�a, jak silnie by�am do niego przywi�zana, jak by�am mu wdzi�czna za to, �e g�owie mej da� wi�cej �wiat�a, a sercu wi�cej ciep�a, ni� ich zazwyczaj miewaj� dziewcz�ta mego wieku i mego stanu. Bo o tym, abym kiedykolwiek umys�owe �wiat�o swe na chleb powszedni przerabia� by�a zmuszona, nikt ani pomy�le� nie m�g�. Byli�my bogaci. Jednak mia�am lat dwadzie�cia, kiedy pomi�dzy mn� a tym najdro�szym bratem, opiekunem i mistrzem moim, pad� kamie� obrazy. Nie przesta�am kocha� go, ale zamkn�am przed nim serce. Nie wybuchn�li�my widocznymi znakami por�nienia, lecz zw�tli�a si� w nas ta najwa�niejsza w harfie przyja�ni struna, kt�r� jest zaufanie. Przestaje by� przyjacielem naszym ten, przed kim przestajemy otwiera� na o�cie� serce i pokazywa� wszystko a wszystko, co w nim jest. Przesta�am serce otwiera� przed bratem, poniewa� wzgardliwie i niech�tnie spojrza� raz na to, co od brzegu do brzegu wype�nia� je zaczyna�o i stawa�o mi si� bardzo drogim. Raz tylko okaza� swoj� niech�� i wzgard�; wystarczy�o mi to do szczelnego ust zamkni�cia. A on pomimo szczelnie zamkni�tych ust moich domy�la� si�, co by�o w moim sercu, i obra�ony, zmartwiony milcza� tak�e. M�wili�my z sob� o wszystkim opr�cz tej jednej rzeczy, kt�ra obchodzi�a nas naj�ywiej, wi�c pomimo przebywania w �cianach jednego domu i pomimo przesz�o�ci ��cz�cej nas mn�stwem wspomnie� drogich, czuli�my si� dalekimi od siebie, roz��czonymi. Oboje mieli�my w sobie t� obra�liwo��, kt�ra nie wylewa si� w s�owach, lecz owszem, zapadaj�c w milczenie, nabiera od niego trwa�o�ci i goryczy. Przyczyn� mojej obrazy by�a wzgardliwa niech�� ku temu, co we mnie obudzi�o poci�gi tak niezmo�one, �e przeci�� je mo�e tylko niezmo�ony r�wnie� n� przeznaczenia. W�wczas to w�a�nie zacz�y rozlega� si� po �wiecie has�a i wo�ania, poprzedzaj�ce zazwyczaj ten huk gromowy, z jakim spadaj� na ludzko�� tragiczne momenty jej dziej�w. Ku tragicznemu momentowi �ycia naszego i dziej�w og�lnych, ku jednemu z tych moment�w, kt�re na nici pojedynczych istnie� spadaj� jak no�e nieub�aganych przeznacze�, ja i brat m�j, ten brat najdro�szy, kt�rego imi� sta� si� mia�o wkr�tce... O! s�awnym i drogim! Zbli�ali�my si� z duszami roz��czonymi. I patrz tylko, patrz, jak �ywio�owo rw�cym jest to uczucie, kt�re od kra�ca do kra�ca �wiata i od kresu do kresu wiek�w chodzi po kwiatach, po motylach, po ptakach, po ludziach i kto wie, mo�e po gwiazdach, je�eli na gwiazdach cokolwiek oddycha rozkosz� i bole�ci� �ycia! Ono to rozlu�ni�o nasz zwi�zek, przedtem tak �cis�y... Bo i o c� nam posz�o? Posz�o nam o m�odego s�siada... By� to w�a�ciwie m�odszy brat jednego z naszych s�siad�w, nie mieszkaj�cy w tej okolicy, mnie dot�d nie znany, kt�ry w odwiedziny przyjecha� do domu brata. Raz weso�� gromadk� wpadli�my do tego domu i zaledwie wpad�szy wypadli�my znowu, aby pobiec do lasu. Wtedy po raz pierwszy go spotka�am... Czy s�yszysz, jak g��boko westchn�a za oknami ta czarna noc? I teraz jeszcze toczy si� to westchnienie coraz cichsze, coraz g�uchsze, coraz dalsze, a tu, w pobli�u, wzdyma� si� poczyna nowe... Zielony dzie� majowy. Las szmerami zefir�w rozszeptany, m�ode p�dy so�niny jak p�ki �wiec w kandelabrach wyprostowane i jasne w s�onecznym z�ocie, na murawie usianej deszczem jaskr�w i bratk�w, wysoki krzak r�y dzikiej w pe�nym kwiecie. Szli�my po murawie rozmawiaj�c, zrywaj�c jaskry i bratki, gdy on ujrzawszy nas, niespodziewanym spotkaniem zdziwiony i zabawiony, stan�� u wysokiego krzaku dzikiej r�y. A mnie od pierwszego spojrzenia przewin�a si� po g�owie my�l, �e jest mu w r�ach ogromnie do twarzy. Gdy na powitanie nasze odkry� g�ow�, to z po�yskami ciemnego z�ota we w�osach, z czo�em bia�ym, z oczyma i ustami rozb�ys�ymi od u�miech�w wydawa� si� w�r�d rozradowanego obrazu wiosny wcielon� rado�ci� i �yciem. Wydawa� si� bo�kiem tego lasu pi�knym i nie znaj�cym z �ycia nic opr�cz rado�ci. Sz�o nas tam razem r�wie�nic kilka, lecz tak si� jako� z�o�y�o, �e przez kr�tk� chwil� rozmawiali�my z nim u r�anego krzaku tylko we dwoje. Powiedziawszy mi swoje nazwisko doda�, �e w odwiedziny do brata przyby� na kr�tko, ale teraz widz�c, �e okolica ta nie jest urok�w pozbawiona, zabawi pewnie d�ugo. Niekt�re z r� przekwita�y i powiewami wiatru tr�cane zrzuca�y mi troch� p�atk�w na r�ce i suknie. Jeden upad� na jego z�ote w�osy i dr�a� tam jak r�owy motyl. Potem szli�my ju� razem. Ze swobod� i wdzi�kiem ulubie�ca losu i �wiata czyni� nam honory tego lasu, pokazuj�c �cie�ki najkr�tsze i do najcienistszych ustroni wiod�ce, drzewa najwynio�lejsze, polany najbogatsze w s�o�ce i w kwiaty. Kwiat�w, kt�re dla nas zrywa�, mia�y�my pe�ne r�ce, a �cie�ki, ustronia i polany pe�ne by�y naszych jasnych sukien i weso�ych g�os�w. Co do mnie, prawie nie widzia�am �cie�ek, polan i ustroni, bo oczy moje on jeden tylko nape�nia�, i wstyd mi wyzna�, ale wyznam prawd�, �e w tym pierwszym ju� spotkaniu zakocha�y si� w nim moje oczy... Sp�jrz, jak tam w g��bi pokoju, w s�abym dotkni�ciu dalekiego �wiat�a lampy m�tnie majaczy na obrazie p�achta bia�o�ci, a nad ni� wisz� bia�e plamy jak z pr�ni patrz�ce oczy bez �renic... Wiem! to obraz zimy. �nieg na r�wninie, i na ga��ziach drzew kwiaty �niegowe... �nieg jak marmur twardy i pod niebem chmurnym matowo bia�y za�ciela� szerok� r�wnin�, gdy kulig huczny, rozdzwoniony, roze�miany wypad� z bramy naszego wiejskiego dworu, pi�knego, wielkiego dworu. Bez celu, bez plamki na kilka godzin w przestrze� szerok�, w p�d szybki, po g�adkich marmurach, pod rze�we poca�unki lekkiego, mro�nego powietrza! By�o� to zrz�dzeniem wypadku czy jego zr�czno�ci, nie pami�tam, a mo�e nie wiedzia�am nigdy, ale jechali�my razem, tylko we dwoje. Konie jego, cztery konie stepowe, wp� dzikie, unosi� pocz�y sanie z szybko�ci� tak niezmiern�, �e zdawa�o si�, i� nie dotykaj�c ziemi, sun� powietrzem. Lecz je�li by�o w tej szalonej je�dzie niebezpiecze�stwo jakie, mnie ono na my�l nawet nie przysz�o, tak zaj�a mi� walka cz�owieka z tymi pot�nymi zwierz�tami, kt�re w pogoni z wichrem mog�yby, zda si�, wicher przegoni� i same jak cztery ogniste wichry p�dzi�y, lecia�y z cia�ami wyd�u�onymi, z p�omie�mi grzyw puszczonymi na wiatry, wydaj�c z paszcz radosne czy gro�ne chrapania, wyrzucaj�c spod kopyt od�amy rozbitych marmur�w lub iskry krzesane z drzemi�cych pod marmurami krzemieni. Mo�e nie spodziewa� si�, �e przyjdzie mu stoczy� t� walk�, a mo�e chcia� stoczy� j� przed moimi oczyma, nie wiem, ale u samego jej pocz�tku obr�ci� ku mnie twarz zupe�nie spokojn� i poprosi�, abym si� nie l�ka�a. Kilka s��w tylko, lecz w spojrzeniu, kt�re na mgnienie oka zatopi� w mej twarzy, b�ysn�a si�a tak pewna siebie, �e uczu�am s�odycz ufno�ci zupe�nej. Stoj�c obok mnie, w d�oniach, kt�re wydawa�y si� �elaznymi, �ciska� wodze d�ugie i tak wypr�one, �e wygl�da�y jak czarne struny naci�gni�te na bia�ej harfie powietrza, kt�rego ostre �wisty wydawa�y si� ich d�wi�kami. Pomimo szalonego p�du sa� postawa jego ani na jedno mgnienie oka nie utr�ca�a niezachwianej pos�gowo�ci swych linii, ani jedno drgnienie nie przebiega�o twarzy poblad�ej i tylko pod futrzan� opask� czapki z�ote brwi zbieg�y si� nad oczyma, w kt�rych osiad�a i �wieci�a b�yskawica wyt�onej woli. Na wargach czerwonych mia� ten wzgardliwy u�miech, z jakim si�a �wiadoma siebie i skupiona poskramia nie�wiadome i rozkie�znane si�y. Przebieg�a mi przez g�ow� my�l, �e nie inaczej pewno Grecy przedstawiali sobie Faetona, gdy s�onecznymi rumakami gna� po sklepieniu niebieskim. W �wistach powietrza, w piek�cych poca�unkach mrozu, w stuku bryzgaj�cych spod kopyt ko�skich marmur�w �niegowych, w b�yskawicowym migotaniu mijanych drzew, ludzi, zasp �nie�nych, las�w dalekich, ptak�w wysoko lec�cych, z twarz� w p�omieniach i piersi� pe�n� dziwnej rozkoszy, nie odrywa�am oczu od jego twarzy poblad�ej, brwi �ci�gni�tych, ust u�miechni�tych ze spokojn� wzgard�, ramion pot�nych, a jednak spokojnych i - kocha�y si�, kocha�y w nim moje oczy. Wkr�tce jechali�my ju� w spos�b zwyczajny, rozmawiaj�c zwyczajnie o rzeczach, o ludziach, a� nagle zamy�li� si�, d�ugo patrza� na sk�on nieba, kt�ry r�bkiem seledynowosrebrnym rozdziela� chmury szare od bia�ej ziemi, i w oczach jego odmalowa�a si� bezbrze�na t�sknota. Wskaza� mi �wietlisty r�bek. - Jak tam jasno!... Z twarz� ku mnie zwr�con� doda�: - I pani taka jasna... jasna! Potem, ze wzrokiem znowu utkwionym w dal �wietlist�, rzek� z cicha: - S� na �wiecie ludzie pociemnieli, kt�rzy pragn� jasno�ci... tak pragn�! I zaraz o czym� zwyczajnym, powszednim m�wi� zacz��, ale nie by� ju� wcieleniem rado�ci �ycia. Jakby �alem czy t�sknot� powia�o na niego od jasno�ci niebieskiej i - mojej. Wtedy to po powrocie z tej d�ugiej zimowej przeja�d�ki rzuci�am si� bratu na szyj� i chcia�am powiedzie� mu wszystko, ale przy pierwszych s�owach moich zmarszczy� brwi gro�nie i niemal gniewnie zawo�a�: - Jak to? ten wietrznik, marnotrawca, pr�niak! Ramiona moje zesztywnia�y i opad�y z braterskiej szyi. Umilk�am i odt�d milczeli�my o tym oboje. Zdanie brata mego podziela�a w zupe�no�ci tak zwana opinia publiczna. Uchodzi� powszechnie za cz�owieka z umys�em pospolitym i z charakterem lekkim, s�abym. Uchodzi� za jednego z tych, kt�rzy w mowie potocznej nazywani s� lud�mi bez charakteru. Podobno w �adnej szkole i w �adnej nauce nie dotrwa� a� do ko�ca. Synem rodziny maj�tnej b�d�c w ten spos�b z jedynym bratem podzieli� si� znacznym maj�tkiem, �e jemu pozostawi� ziemi� z ca�� surowo�ci� trud�w i szlachetno�ci� obowi�zk�w do jej posiadania przywi�zanych, a na sw�j dzia� za��da� i otrzyma� t� rzecz, daj�c� swobod� wszystkim ch�ciom, niech�ciom, ��dzom, kaprysom cz�owieka, kt�r� s� pieni�dze. Znaczn� te� ich cz�� straci� ju� w czasie nied�ugim i w stronach dalekich. Tych rodzinnych stron swych prawie nigdy dot�d nie odwiedza�, a teraz przep�dza� w nich ju� miesi�ce d�ugie, jak wszyscy odgadywali, z powodu owego spotkania w maju, u krzaku dzikiej r�y. Wszyscy to odgadywali i usi�owali, wed�ug wyra�enia pospolitego, otwiera� mi oczy. U jednych nosi� on przezwisko koniarza, z powodu nami�tnego rozmi�owania w hodowaniu i uje�d�aniu koni. Inni napomykali o licznych podbojach sercowych i - gorzej jeszcze... A ja? Ja wiedzia�am, �e nikt nie k�amie i �e wszystko jest to prawd�, ale nie ca��. Wiedzia�am, �e przypisywane mu niedostatki i przywary s� w nim istotne, ale �e jest te� co� nad to, czego pr�cz mnie nikt nie spostrzega. Czym by�o to, co sama jedna w nim spostrzeg�am? �ci�le okre�li� niepodobna. Domys�y i przeczucia raczej ni� spostrze�enia. Czasem w oczach zazwyczaj weso�ych jakie� chwilowe zapatrzenie si� w dal i w tym zapatrzeniu si� wyraz t�sknoty bezbrze�nej. Jakby pod b�yszcz�cymi prochami pustego �ycia, w sercu rozpala� si� rubin krwawy i piek� serce tak, �e a� oczy w dal bieg�y po ratunek. To znowu w�r�d rozmowy pospolitej albo p�ochej kilka s��w odskakuj�cych od niej dziwnie, kilka s��w tylko, lecz zabrzmia�a w nich nuta czci albo lito�ci, albo wzruszenia, w kt�rym za�ama� si� i uton�� g�os. Jakie� stopienie si� �miechu w westchnienie, jakie� ciep�o w post�pku czy s�owie, do skrytej pieszczoty podobne... Czy ja wiem? Chwilki przelotne, promyki drobne, d�wi�ki wnet milkn�ce, same przeczucia, same domys�y, lecz kt�re iskrami sypa�y si� w serce. My�la�am, �e musz�, musz� pr�dzej czy p�niej opa�� z niego z�e prochy �ycia; �e musi, musi on pr�dzej czy p�niej stan�� przede mn� i przed �wiatem wy�szym, czystszym nad w�asne swe �ycie. Niepr�dko potem przeczyta�am w jakiej� ksi��ce zdanie, �e ludzie bywaj� czasem gorsi, a czasem lepsi od w�asnych swych post�pk�w, kt�re cz�sto, wbrew ich najg��bszej naturze, zrz�dzone s� przez r�ne wypadki i wp�ywy. Nie umia�am jeszcze w�wczas my�le� jasno, ale zdanie to by�o we mnie, wi�cej w uczuciu ni� w my�li. Czu�am, �e w tym lekkomy�lnym cz�owieku z �yciem marnotrawnym i pr�niaczym istnieje jaki� pop�d w dal i w g�r�, �e istnieje w nim jaka� �a�o�� i t�sknota. Po czym �a�o��? Za czym t�sknota? Przysz�a chwila, �e powiedzia� mi to sam. Wkr�tce po owym szalonym kuligu przysz�a pi�kna chwila brylantowych szron�w na drzewach, a z�otych sn�w w upojnych szcz�ciem sercach naszych. ........................................ Podaj mi ten wiersz m�odego poety, kt�ry�my czyta�y dzi� razem: W przestrzeni przez sionce zalanej Cienie si� �ciel� b��kitnie, Na ziemi w puch bia�y przybranej Ga��zka ka�da szk�em kwitnie... B��kitne cienie s�a�y si� po bia�ych puchach, za�cielaj�cych las, i na nieruchomych �wierkach ka�da ga��zka szk�em kwit�a, gdy�my si� spotkali u drzwi otoczonego �wierkami domku le�nika. Czy wypadkiem? Tak si� zdawa�o, lecz w rzeczywisto�ci i tu le�a�y na dnie domys�y czy przeczucia moje i jego. Faktem jest niejasnym mo�e, lecz najzupe�niej prawdziwym, �e z oddalenia, bez porozumienia si� g�osem czy okiem, odgadywali�my nawzajem swoje my�li i zamiary. Nie po raz to pierwszy ju� wiedziony tym odgadywaniem zamys��w i upodoba� moich przybywa� tam, gdzie by�am, i nie po raz pierwszy ja ze swej strony odgadywa�am, �e on przyb�dzie... Wi�c cho� nie oczekiwa�am, jednak nie zdziwi�am si�, gdy w bia�ej alei le�nej... Jecha� alej� �nie�n� tworz�c razem z pi�knym wierzchowcem swym i bia�o�ci� lasu obraz z zimowej czy z rycerskiej ba�ni. Za chwil� dowiedzie� si� mia�am, jak bardzo, jak wcale nie by� dumnym; p�niej w szacie z grozy i rozpaczy przyj�� do mnie mia�a wiadomo��, jak bardzo, jak niezmiernie by� s�abym. Ale w�wczas, gdy w�r�d cichych szkie� szronu i marmur�w �niegu zbli�a� si� ku le�nemu domkowi, bi�a z niego si�a i duma syna rycerskiego rodu. We krwi mie� je musia� razem z rycerskim wdzi�kiem; my�la�am, �e musi r�wnie� mie� je w duszy. Patrz�c na zbli�aj�cego si� my�la�am, �e tu�, tu� je�dziec wyci�gnie silne rami� i dokona wielkiego czynu lub w turniejowej gonitwie zwyci�zca, na ostrze miecza przyjmie wieniec chwa�y. By�y� to tylko pozory, z�udzenia? Tak! ... Nie! ... I tak, i nie. Zeskoczy� z konia i w mgnieniu oka znalaz� si� u st�p moich, na kl�czkach. Krzykn�am ze zdziwienia, bo dot�d nie by�o pomi�dzy nami nic... Zar�cza�y si� dot�d z sob� promienie �cz naszych, u�miechy ust, brzmienia g�os�w, ale powiedzianego nie by�o nic... Teraz r�ce moje uwi�zione by�y w jego d�oniach, a z ust mu p�omiennym potokiem la�y si� s�owa mi�o�ci i - rozpaczy. Rozpaczy? Cz�owiek ten m�ody, pi�kny, bogaty, kt�ry tam u r�anego krzaku wyda� mi si� upostaciowaniem samej tylko, samej jednej rado�ci �ycia, rozpacza�. Bledszy ni� wtedy, gdy walczy� z sza�em swych stepowych koni, ze z�ot� brwi� bole�nie �ci�gni�t� i oczyma do ciemnych otch�ani podobnymi, m�wi�, jak mocno, jak g��boko mnie kocha i jak g��boko, rozpacznie czuje si� mojej mi�o�ci niegodnym. Domek le�nika chwilowo opustosza�y by� ze swych mieszka�c�w; byli�my sami. Byli�my sami w bia�ej izbie, za kt�rej ma�ymi oknami ci�ko na ga��ziach �wierkowych wisia�y wielkie kwiaty �niegu i tylko niewidzialna, w ciemnym k�cie jego duszy zaczajona, by�a z nami - straszna nasza dola. Lecz jakimkolwiek by� i cokolwiek w przysz�o�ci pope�ni� mia� ten cz�owiek, widzia�am go wtedy szczerym a� do dna. Wyznawa� przede mn� wszystko, co w nim i w minionych dniach jego by�o s�abo�ci� i win�, a pokora tych wyzna� mia�a w sobie przejmuj�ce krzyki cierpienia. Cierpia�. Te niepochwytne drgnienia duszy, kt�re spomi�dzy ludzi wszystkich sama jedna w nim spostrzega�am czy przeczuwa�am, by�y �alem pal�cym, t�sknot� bezbrze�n�. - Czy pami�tasz ostatni� strof� tego wiersza m�odego poety? I t�skni� za dol�, za z�ot�, Co j� jak oki�� wiatr zmiata, Jest skryt� za tob� t�sknot�, Anima immaculata! Cz�owiecz� prawd�, g��bok�, cho� rzadk�, zamkn�� w strofie tej m�ody poeta. By�am w�wczas �wiadkiem pal�cej t�sknoty cz�owieka za postradan� czysto�ci� swej duszy, niezmiernej �a�o�ci jego nad tym, �e w dniach pr�niaczych i p�ochych przepad�a mu jego anima immaculata. To upragnienie czysto�ci i te nami�tne rzuty ducha ku pod�wigni�ciu si� z nizin na wy�yny by�y najg��bsz� przyczyn� rozkochania si� jego w dziewczynie tak doskonale czystej i my�li swe na wy�ynach trzymaj�cej, jak� pod�wczas by�am. Serce jego uczepi�o si� mnie jak nici, po kt�rej wspi�� si� mog�o do krain �wietlistych. Z pro�bami o szcz�cie miesza�y si� mu na ustach pro�by o wsparcie, o takie wsparcie, jakiego kropla rosy u�ycza ro�linie okrytej przydro�n� kurzaw�. Marzy�, �e gdy mu podam r�k�, pod�wignie si� z kurzawy. O czynach dobrych, o trudach wytrwa�ych, o cnocie czystej roi� tyle� prawie, co o raju mi�o�ci podzielonej. Ods�ania�o si� w nim przede mn� ogromnie tkliwe rozr�nianie strony �ycia ciemnej od jasnej i ogromne po��danie przebywania po stronie jasnej. Dlaczego� tyle razy zsuwa� si� z niej na ciemn�? Z jak�e rozumn� i z jak�e dobr� pokor� wyznawa� przede mn� te braki natury i te wp�ywy �wiata, kt�re wobec pokus i pon�t rozmaitych czyni�y go s�abym! Bo nie by� z rz�du tych s�abych, kt�rzy nie maj� w sobie si�y, lecz z tych, w kt�rych z si�� razem mieszka s�abo��. I ta w�a�nie si�a jego, truta, parali�owana, zwyci�ana przez s�abo��, przerabia�a si� na pal�c� t�skno�� za marzonymi wiecznie i wiecznie niedo�ciganymi strefami �wiat�a, na �a�o�� za umknionym z d�oni, za znik�ym w odm�tach �ycia, za postradanym tym ptakiem niebieskim, o skrzyd�ach z lazuru i kryszta�u, kt�remu na imi�: anima immaculata. S�ucha�am i s�owa jego uderza�y o najwy�sze niebiosa mego serca. My�la�am, �e tylko cz�owiek z dusz� wielk� mo�e tak dobrowolnie i a� do dna ukazywa� swoj� ma�o�� przed istot�, kt�ra mu jest drog� i kt�rej po��da; my�la�am, �e ta rozdzieraj�ca mowa jego jest czynem pi�knym i �e do �ycia pi�knego zdolno�� niezmiern� posiada� musi ten, kto posiada tak �a�osne jego upragnienie. Wi�c odpowiada�am mu zrazu �zami tylko, ale potem uczu�am, �e my�l moja dostaje skrzyde�, i p�omiennym natchnieniem porwana m�wi� mu zacz�am wszystkie te s�owa mowy ludzkiej, kt�re pocieszaj�, koj�, pieszcz�, kochaj�, d�wigaj�... wszystkie dobre, pi�kne, jasne, gor�ce s�owa mowy ludzkiej... I wtedy to, w�r�d tej rozmowy, zakocha�a si� w nim moja dusza... A zmierzch, od wisz�cych za oknami kwiat�w �niegowych bia�y, znalaz� nas na �awie le�nego domku siedz�cych obok siebie z po��czonymi d�o�mi i owini�tych lazurami takich marze�, jakich bezchmurnie s�ucha� by mog�o lazurowe oblicze nieba. Bez ogl�dania si� na ludzkie zadania i opinie, na ch�� czy niech�� najdro�szego mi dot�d cz�owieka, mieli�my cicho i skromnie za�lubi� si� w maju, miesi�cu pierwszego spotkania si� naszego i rozkwitania po lasach dzikich r�. A potem ile� nadziei, ufno�ci, s�odyczy, postanowie� wielkich i niemal bohaterskich ach! - niemal �wi�tych zamiar�w! Nut� bohaterstwa, niemal �wi�to�ci, on pierwszy wla� w te rojenia nasze. Mniema�, �e z�a przesz�o�� jego odebra�a mu prawo do szcz�cia, do tak wielkiego szcz�cia, jakie posiad� wraz z moim kochaniem, i �e t� z�� przesz�o�� odkupi� mu potrzeba jakim� wyrzeczeniem si�, jakim� trudem, dokonaniem jakiego� czynu czy zadania. My�l ta by�a tak surowa, �e nie mog�am zrazu wyrozumie� jej do g��bi. Odkupienie z�a przez dobro? Pokuta? Dobrowolne zadawanie sobie cierpie� na �onie szcz�cia? Lecz gdy wyrozumia�am, wzlecieli�my razem ku tym najwy�szym strefom, na kt�rych rzadko bardzo bywaj� ludzkie marzenia. Mieli�my maj�tki nasze rozda� na dzie�a mi�o�ci i mi�osierdzia, a sami �y� zaledwie bez niedostatku, nie po��daj�c i nie szukaj�c �adnych uciech innych opr�cz tej niewymownej, �e nale�ymy do siebie, �e jeste�my z sob�, �e trzymamy si� za r�ce i �e dusze nasze trzymaj� si� za skrzyd�a... Mieli�my wzbija� my�li nasze ku najwy�szym szczytom wiedzy, a serca rzuca� w ogniska uczu� najszerzej po ziemi rozpostartych. Mieli�my wsp�lnymi si�ami czyni� to, czego nikt nie uczyni�, i zaj�� tam, k�dy nikt nie zaszed�, nie przez dum�, lecz przez pokor� w�a�nie i z wdzi�czno�ci za to szcz�cie niewymowne, �e jedno dla drugiego jeste�my na ziemi... O, m�odo�ci! O, wiaro i si�o m�odo�ci! Raju serc! Locie dusz! O, oczy �niegowych kwiat�w, kt�re�cie przez drobne szybki patrza�y w nasze rozpromienione ogniem �wi�tym oczy! O, szumie lasu, kt�ry� o zmierzchu z cicha wt�rowa� pocz�� s�odkim naszym szeptom. Czyli� to wszystko z�udzeniem tylko by�o, mar� tylko, p�onnym ok�amywaniem si� p�onnych dusz cz�owieczych? - Tak! Nie! ... i tak, i nie! Domek le�nika opu�ci�am z zar�czynowym poca�unkiem na ustach i z dusz� w ekstazie. Ale... Daj chwil� spocz�� przed spojrzeniem w przepa��! Ale w maju nie wzi�am �lubu... Um�wili�my si�, �e przyjdzie on wkr�tce do brata mego, aby mu o zamiarach naszych oznajmi� i o zgodzenie si� na nie prosi�. Wymaga� tego nie tylko obyczaj powszechny; wymaga�o tego serce moje, nie mog�ce przecie� wyrzuci� z siebie uczu� wdzi�czno�ci, przywi�zania i obowi�zku. My�l o tym spotkaniu si� ich i o tej rozmowie nape�nia�a mi� trwog� niewypowiedzian�. Pomi�dzy dwoma tymi lud�mi sta�o co� na kszta�t nienawi�ci, do wyt�umaczenia wcale nie trudnej. Wobec surowych zasad moralnych i obywatelskich brata mego, wobec jego doskonale czystej i bardzo czynnej przesz�o�ci, przesz�o�� cz�owieka, kt�ry marnie albo i wyst�pnie dot�d trwoni� lata, si�y i maj�tek, by�a �achmanem godnym tylko wzgardy. Ten drugi za� zazdro�ci�, strasznie zazdro�ci� tamtemu nieskazitelno�ci, powagi, nie urzeczywistnionych jeszcze, lecz ju� przewidywanych przeznacze�, z kt�rych przegl�da�o blade i mo�e krwawe, lecz ukoronowane oblicze bohaterstwa. Ta wzgarda z jednej strony i ta zawi�� z drugiej, kt�re le�a�y na samym dnie wzajemnych dla siebie uczu� tych dw�ch ludzi, pozosta�yby pewnie bierne i nie wypowiedziane na zawsze, gdyby nie wzmaga� ich, nie rozj�trzy� i ostatecznie do krzyku nie pobudzi� wypadek, kt�rego ja by�am przyczyn�. Ach, nie my�l, �e by� to krzyk rozgniewanego, grubia�skiego g�osu! Byli obaj lud�mi dobrze wychowanymi i najl�ejsze podniesienie g�osu, �adne s�owo obra�liwe czy obel�ywe nie dosi�g�o pokoju s�siedniego, zza zamkni�tych drzwi pracowni mego brata. I dziwnie kr�tko trwa�a tocz�ca si� za tymi drzwiami rozmowa; i nie wiem, w kt�rej sekundzie tych kilku minut pad� grom, ze zwarcia si� dw�ch tych chmur wystrzelony... Ale gdy drzwi si� otworzy�y, zobaczy�am na twarzy cz�owieka kochanego pora�enie od gromu. Co� os�upia�ego i razem nami�tnie obra�onego, co� z�ego i zarazem tragicznego rozlewa�o si� po jego �miertelnie zblad�ej twarzy i �wieci�o w sztyletach oczu bolesnych i ostrych. Rzuci�am si� ku niemu, ale gestem r�ki powstrzyma� mi� z dala do siebie i bia�ymi wargami wyszepta�: - Tutaj... nie! Pod dachem tego cz�owieka... nigdy! Je�eli wytrwasz, je�eli zechcesz, to gdzie indziej... Nie mia� prawie oddechu w piersi. Nieprzytomnie prawie �cisn�� mi obie r�ce, zdaje si�, �e bez �ez zatka�, i wybieg� z domu. Stan�am przed bratem ca�a w dr�eniu i w p�omieniu, zamieraj�cym g�osem pytaj�c, co mu powiedzia�. Tak samo jak tamten blady i w oczych rozgorza�y, ale zawsze panuj�cy nad sob�, zawsze silny i stanowczy, nic mi nie powt�rzy�, z niczego si� nie t�umaczy�, tylko z wielkim spokojem w postawie i g�osie rzek�, �e �acniej by umar�, ni�by przysta� na to, abym zosta�a �on� tego - �otrzyka. Nie odpowiedzia�am ani s�owa, lecz nazajutrz nie by�am ju� pod dachem swojego rodzinnego domu. By�am pod dachem swojej bliskiej krewnej, kobiety nieskazitelnej, ale wyrozumia�ej, kochaj�cej mi�, �agodnej. By�o to owo "gdzie indziej", o kt�rym w strasznej chwili wspomnia� i za kt�re, po dniach paru, z rado�ci� niewypowiedzian�, z wdzi�czno�ci� bez granic, na kl�czkach mi dzi�kowa�. Trwa�am wi�c. Pomimo �e ka�de wspomnienie o bracie rozdziera�o mi serce, trwa�am w uczuciach swoich i w zamiarach, i nade wszystko, o Bo�e! ty� wiedzia�, �e nade wszystko trwa�am w pragnieniu, w nami�tnym i zachwyconym pragnieniu ratowania wznoszenia, zabawiania tej duszy ukochanej, tak s�abej i razem tak silnej, tak poplamionej i tak za czysto�ci� st�sknionej, kt�ra wszystkie swoje s�abo�ci, si�y, plany i t�sknoty tak prosto i szczerze, pokornie i wzniosie zwierzy�a sercu memu i d�oniom mym powierzy�a, pomocy ich wzywaj�c. Ale w maju nie wzi�am �lubu, bo w�a�nie gdy po lasach rozkwit�y r�e dzikie, brat m�j i on znikn�li mi z oczu. Porwa� i uni�s� ich wiatr wypadk�w. Wtedy to imi� brata mego rozbrzmia�o po �wiecie s�aw� kr�tk�, lecz g�o�n� i �wi�t�... Nie powiedzia�am ci za� jeszcze, jak nazywa� si� tamten. Odwr�� oczy! Nie patrz na mnie, gdy imi� to wym�wi� b�d�... A gdy wym�wi� je, miej lito��! ... Stefan Niegirycz... ... Nie mia�am lito�ci i krzykn�am: - Zdrajca!... A ona, jakby wiedzia�a, �e cios tego s�owa spa�� na ni� musi, ani drgn�a, tylko na d�ug� chwil� umilk�a, po czym z westchnieniami czarnej nocy z��czy� si� znowu jej cichy g�os. �e mia� w przysz�o�ci sta� si� czym innym jeszcze, o tym wiemy my dwoje, ja i m�j brat, a ty dowiesz si� zaraz. Ale prawd� jest, co powiedzia�a�. Zdradzi� towarzysza i wodza swego, kt�rym by� brat m�j. Sta� si� przyczyn� srogich cierpie� i �miertelnych jego niebezpiecze�stw. Imi� swoje od pierwszej do ostatniej g�oski okry� ha�b�. Co nim spowodowa�o w tej chwili fatalnej, gdy przed lud�mi maj�cymi rozstrzyga� losy ich obydw�ch sta� si� tak wszystkomownym? Trudno rozbiera� i straszno dochodzi�. Podobno w tych grubych �cianach, w�r�d kt�rych przebywali razem, co chwila wybucha�y pomi�dzy nimi spory kr�tkie, lecz �miertelne jak zatrute ostrza, pada�y s�owa rani�ce sro�ej od kul i mieczy... Albo� wiem wszystko? Domy�lam si� tylko wielko�ci obraz po okropno�ci zemsty. Domy�lam si� te� rozstroju nerw�w i m�zgu, nagle przerzuconych z szampa�skiej czary u�ycia w cykut� trw�g i udr�cze�. Nikt mi o tym nie opowiada� dok�adnie. Jedne tylko usta, raz jeden, mia�y odwag� cz�� winy przypisa� ofierze zbrodni... Mo�e nie myli�y si�. Nie wiem. Niech B�g to os�dzi. Odzyskawszy mo�no�� rozporz�dzania si� swoj� osob� i swoim maj�tkiem opu�ci� strony rodzinne i znikn��. Z pocz�tku ten i �w jeszcze tu lub �wdzie zobaczy� go lub o nim us�ysza�, lecz po paru latach zgin�a wszelka wie��. Mo�e na drug� p�kul� �wiata odjecha�, mo�e umar�. Nie wiedzia� nikt i nie dowiadywa� si� nikt. L�ej staje si� na ziemi i piersiom ludzkim, gdy taki cz�owiek znika. Kiedy brat m�j przez nadzwyczajny zbieg okoliczno�ci strasznej �mierci unikn�wszy odje�d�a� na kresy innej cz�ci �wiata, ja ziemi� u st�p jego w�osami swymi zamiot�am, z krwawym p�aczem b�agaj�c, aby mi krwaw� omy�k� moj� przebaczy�... ........................................ W g��bi pokoju, dotykane dalekim �wiat�em lampy, majaczy�o na obrazie �niade rami� wyci�gni�te z toporem nad cia�em bielej�cym u kamiennego o�tarza. - Kain! - szepn�am. - �e mia� w przysz�o�ci dalszej sta� si� czym innym jeszcze, wiemy dot�d my dwoje tylko, ja i m�j brat, a ty zaraz si� dowiesz... ........................................ Jak �y�am w pierwszych latach, kt�re potem nast�pi�y, ten tylko zrozumie, kto sam przez czas d�ugi codziennie usypia� i budzi� si� w �zach. Bywaj� czasem momenty z takim nagromadzeniem nieszcz��, �e g�ry tej starannie odmalowywa� nie potrzeba, bo ktokolwiek pierwsze zarysy jej zobaczy, uczu� musi na sobie jej cie�. Z gniazda zielonego, nad polami szerokimi, nad strumieniami przeczystymi, nad murawami aksamitnymi i alejami drzew odwiecznych zawieszonego, wypad�am na bruk miejski, pomi�dzy mury miejskie, w zgie�k, w t�ok, w kurzaw�, w, zaduch, w cz�st� obaw� g�odu cia�a, w ci�g�y g��d serca. Nikt z moich najbli�szych w pobli�u moim nie pozosta�, najbli�szy, a teraz po dwakro�, po trzykro� najdro�szy brat m�j cierpia� w oddali nieprzejrzanej. O n znikn�� ze �wiata - i gdyby� znikn�� by� z mojej pami�ci! Ale nie. W ka�d� noc bezsenn� i w ka�dej chwili bezczynnej, jak w ciemn� topiel, rzuca�am si� w niepoj�t�, w przera�liw� zagadk� jego duszy i jego przeznacze�... Czy pewn� jeste�, �e po zabiciu Abla Kain, na kresy �wiata odchodz�c, o ka�dym wschodzie s�o�ca nie upad� twarz� na ziemi� ze wstydu przed s�o�cem i zgrzytaj�cymi z�bami nie gryz� ziemi z rozpaczy, �e jeszcze widzi s�o�ce? Czy nie przypuszczasz, �e nocami chodzi�o za Kainem widmo Abla i oddechem swym skr�ca�o mu w�osy na g�owie, w kszta�t wij�cego si� w m�kach p�omienia? Je�eli mniemasz, �e wielcy winowajcy s� zawsze ostatnimi w�r�d ludzko�ci, jeste� w b��dzie. Ten z nich, kt�rego serce cho� raz w �yciu mia�o sen o cnocie, to kr�l n�dzarzy. Po niezliczone razy oczyma wyobra�ni widzia�am go na jakich� dalekich drogach, upadaj�cego twarz� na ziemi� ze wstydu i gryz�cego ziemi� z rozpaczy. Po niezliczone razy nawiedza�a mi� mara winowajcy, kt�ry w noc ciemn� idzie ze zje�onymi jak p�omie� w�osami nad g�ow�, gdy tu� za ni� id� nieub�aganie blade widma jego ofiar. Czasem z pogard� odpycha�am te widzenia, czuj�c wstr�t ku samej sobie za to, �e nawiedza� mi� one mog� i �e - o, ci�kie wyznanie! - krzesz� mi w sercu lito��. A czasem z si� opad�a i do walki niezdolna, dawa�am folg� lito�ci i jakim� rzutom serca bolesnym, w kt�rych wo�a�o ono, �e chce podziela� z winowajc� brzemi� jego ha�by i razem z nim i�� jednym szlakiem ciemnym, pod jednym p�aszczem strasznego kr�lowania nad wszechn�dz� ziemi - i�� i dusz� jego z plam obmywa� wiernym pomimo wszystko kochaniem, a mo�e z obmytej, z oczyszczonej dobywa� znowu te pi�kne �wiat�a, o kt�rych wiedzia�am, �e w niej by�y. Wiedzia�am, �e by�y, i nic nie mog�o zabi� we mnie tej wiary, a przecie� nieraz po k�tach sypialni, pr�nej snu, a pe�nej ciemno�ci, chichota�a najstraszliwsza towarzyszka bezsennych nocy cz�owieka: ironia. o�e w jakiej� dalekiej stolicy, zamiast wi� si� w m�czarniach, p�awi si� on w rozkoszach, mo�e nie ponury p�aszcz kr�la n�dzarzy, lecz wykwintny frak balowy ma na ramionach, mo�e ze z�otymi po�yskami we w�osach, w tych �licznych w�osach, na kt�rych tam w domku le�nym k�ad�am koj�ce i b�ogos�awi�ce d�onie, u warg czerwonych trzyma puchar upoje� i znowu jest podobnym do bo�ka rado�ci �ycia, ohydnej teraz rado�ci? Takich chichot�w ironii s�uchaj�c, twarz� ton�am w mokrej od �ez poduszce i ca�a siebie rzuca�am w dalek� dal, pod stopy brata - bohatera, hymnami serca wielbi�c cnot� czyst�, poca�unkami omywaj�c rany �wi�tego cierpienia. Ale potem znowu... O, wierz! by�a to m�ka wielka! Lecz �ycie powszednie, a zw�aszcza �ycie powszednie ludzi ubogich, to szary, monotonny deszczyk, kt�rego krople malutkie a niezliczone padaj�, padaj�, padaj� na my�l i serce, a� skrzyd�a my�li przybij� do ziemi i serca rubiny pogasz�. Z maj�tnej c�rki wiejskiego dworu sta�am si� biedn� dziewczyn�, kt�ra w ciasnych izdebkach domku, stoj�cego nad rynsztokiem miejskiego zau�ka, ca�odzienn� prac� zarabia�a na codzienny kawa�ek chleba. Po miastach, po miasteczkach wiele nas w�wczas by�o takich go��bic wypad�ych z gniazd puchem wys�anych na ostre kamienie bruku. Trzeba by�o na kamieniach wi� gniazda z ost�w i pio�un�w. Wi�y je, jak umia�y, go��bice, zrazu dr��ce od strachu, b�lu, gniewu, lecz wkr�tce pod r�k� Bo�� ukorzone, coraz m�niejsze i na koniec spokojne tym spokojem, kt�ry panuje w dni monotonnych, szarych deszczyk�w. S�o�ca nie ma, na szczytach wie�yc z�ote iglice pogas�y, �wiat szary, skrzyd�a duszy opad�e i tylko k�dy� na dnie pami�ci czerwieniej� �ary wspomnie� o nadziejach, o t�czach, o lotach pod gwiazdy. Mieszkania tych przybyszek od p�l, ��k, las�w i ogrod�w rozkwieconych, w najta�szych dzielnicach miasta i w najni�szych domkach tych dzielnic, pozna� mo�na by�o po obfito�ci ro�lin kwitn�cych za ma�ymi oknami, po dobywaj�cej si� zza okien muzyce fortepianowej, po wybieganiu z drzwi lub bram domk�w postaci kobiecych, cz�sto �adnych i zgrabnych, zawsze ciemno i tanio ubranych, �piesz�cych do pracy. Pracowa�y, jak mog�y: szy�y, uczy�y, wiele jeszcze rob�t r�nych... czy ja wiem? byleby �yj�c m�c na �wiat patrze� okiem czystym, cho� niezmiernie pr�dko i wcze�nie utr�caj�cym blaski m�odo�ci. Ja uczy�am. Nieprzeliczone s� te dzi�kczynienia, kt�re w my�lach i listach posy�a�am bratu za to, �e sama umia�am tak wiele i dobrze. Mieszka�y razem ze mn� w trzech malutkich pokojach dwie dalekie krewne moje, z kt�rymi w momencie prze�omowym mocno wzi�y�my si� za r�ce, aby si�ami wsp�lnymi znosi� �ycie. Bo nie by�o ju� dla nas mowy ani my�li o czymkolwiek innym, jak tylko o znoszeniu �ycia. Z pocz�tku bywa�o nam cz�sto trudno, g�odno i ch�odno, ale potem u�o�y�y si� jako� sprawy nasze we wzgl�dn� i sta�� pomy�lno��. Ja i Cesia biega�y�my z lekcji na lekcj�, R�zia siedzia�a za hafciarskimi krosnami i dogl�da�a niedu�ego gospodarstwa. Godziny, podobne do kropel monotonnego deszczyku, sk�ada�y dni, z dni powsta�y lata, kt�re tworzy�y dziesi�tki lat... Jednak na te d�ugie lata nasze opr�cz kropelek szarego deszczyku sypa�y si� tak�e drobniutkie kwiatki uciech. Tak ju� stworzony jest cz�owiek, �e z pio�un�w cho�by wydobywa� sobie musi krople miodu; my�my je wydobywa�y z tkwi�cych nam we krwi upodoba� i z serc, kt�re stwardnie� ani zamarzn�� nie mog�y. Wi�c s�abe echa od rodzinnych ogrod�w naszych, te ro�liny u okien, kt�re oczyma coraz nowych koron kwiat�w patrza�y w nasze zm�czone oczy, troch� muzyki o szarej godzinie, troch� czytania w dzie� �wi�teczny, ubogie dzieci, ubodzy starcy... Tych ostatnich wprowadzi�y nam w �ycie z�ote serce i praktyczna r�ka R�zi. By�a ona po�r�d nas Mart� posiadaj�c� sztuk� wypiekania dziesi�ciu chleb�w z jednej gar�ci m�ki i zarazem Mari� olejki niesko�czonego mi�osierdzia wylewaj�c� pod stopy ludzkiej n�dzy. Wszystko to razem nadawa�o �yciu barwy nie�wietne wprawdzie, lecz chroni�ce �ycie przed blado�ci� trupi�. Ze wszystkiego te� tego wynikn�o, �e przyszed� do nas ten niemy tracz... Ten niemy tracz, kt�rego R�a przyprowadzi�a raz z ulicy, aby ogrza� si� i posili�, wyda� si� nam zrazu cz�owiekiem dziwnym i mnie nawet troch� przestraszy�. Trzymaj�c w r�ku list od brata przed chwil� otrzymany, wesz�am do jadalnego pokoiku i nie spostrzegaj�c obecno�ci cz�owieka obcego pocz�am g�o�no dzieli� si� z towarzyszkami tre�ci� listu, gdy nagle one krzykn�y ze zdziwienia, a ja cofn�am si� z przestrachem, bo kto� mi do n�g upad�. Nie wiedz�c ani kto, ani co, ani dlaczego, widzia�am tylko zwyczajn� siermi�g� robotnicz�, rzemieniem przepasan�, jak�� g�ow� osiwia�� i jakie� r�ce sine, �ylaste, szramami i guzami okryte, kt�re usi�owa�y pochwyci� brzeg mojej usuwaj�cej si� sukni. W miar� jak usuwa�am si�, siermi�ga pe�z�a ku mnie po pod�odze, r�ce lata�y w powietrzu jak li�cie przez wiatr targane i czo�o jakie� pomarszczone, krwi� nabieg�e, kilka razy uderzy�o o deski pod�ogi. S�ycha� by�o przy tym �kania czy wykrzyki, czy j�ki chrapliwe i przerywane, jakby kto ryk mordowanego zwierz�cia na drobne kawa�ki posieka�. Towarzyszki moje, do�� silne, fizycznie, pr�dko podnios�y z ziemi i na stron� nieco usun�y tego cz�owieka, a gdy on, nagle ucich�y i spokornia�y stan�� u okna, zobaczy�am bardzo zwyczajnego pokornego biedaka w siermi�dze wyrobniczej, w grubym i o�nie�onym obuwiu, z twarz� tak ukryt� w g�stwinie zarostu, �e wida� by�o tylko krwawo czerwone powieki i nad krzaczastymi brwiami czo�o z��k�e, pe�ne zmarszczek. W�osy spl�tan� g�stwin� okrywaj�ce g�ow�, ogromny zarost twarzy i zwisaj�ce na powieki krzaki brwi mia�y barw� ciemnego popio�u. N�dzarz! Tym wi�kszy n�dzarz, �e niemowa. R�zia, kt�rej lito�ciwy wzrok od do�� dawna ju� �ciga� go w�r�d miejskiego ub�stwa, powiedzia�a nam, �e cz�owiek ten s�uch posiada, ale mow� wskutek wypadku jakiego� podobno utraci� ju� do dawna, �e widywa�a go przedtem pi�uj�cego drzewo na znajomych jej podw�rkach, lecz �e teraz chory, pracowa� nie mo�e, wi�c... Ale� naturalnie, ma si� rozumie�, niech przychodzi jak najcz�ciej! Tylko co znaczy�a ta dziwna scena? Poniewa� niemym b�d�c nie by� g�uchym, wi�c po cichutku szepn�y�my sobie do uszu, �e zapewne... troch� ob��kany. Tym wi�kszy n�dzarz. A kiedy�my pomi�dzy sob� szepta�y, on wyj�� zza siermi�gi bia�� tabliczk� i o��wkiem co� na niej skre�liwszy poda� j� R�zi. Zobaczy�y�my jeden tylko wyraz: "Przepraszam". Litery by�y niezgrabne i zygzakowate. C� dziwnego? Prosty tracz! I w dodatku mia� r�ce zsinia�e od zimna i szramami, guzami okryte od pi�y czy mo�e i od innych jeszcze narz�dzi ci�kiej pracy. �nieg tego dnia le�a� na ziemi, na dachach, zasypywa� powietrze, oblepia� szyby okien, nape�nia� wn�trze domu matowym bia�ym �wiat�em. Pami�tam! ... W bia�ym powietrzu pokoju niemy tracz siedzia� prz y ma�ym stole nad umieszczon� przed nim �ywno�ci� i d�ugo nie jad�. G�owa jego nisko pochylona i twarz g�sto obros�a tak wygl�da�y, jakby je okrywa�a gruba warstwa popio�u, a posta� zgarbiona, od grubej siermi�gi bry�owata, odrzyna�a si� na �nie�nym tle okna plam� ciemn�, ci�k�, smutn�... Pami�tam, �e w chwili owej, nie wiedzie� sk�d, mo�e od �nie�nej bia�o�ci tego dnia zalatywa� ku mnie zacz�y echa z dalekiej przesz�o�ci, z wczesnej m�odo�ci! Las zas�any marmurem siniej�cych �nieg�w, szklane kwiaty szronu po drzewach, w bia�ej alei je�dziec na pi�knym koniu... za ma�ymi oknami wielkie oczy �nieg�w na ga��ziach �wierkowych, u kolan moich z�ota g�owa m�odzie�ca: I t�skno�� za dol�, za z�ot�, Co j� jak oki�� wiatr zmiata... Ach, pozw�l zamilkn�� na chwil�, odpocz��. Umilk�a. Cisza nape�niaj�ca du�y pok�j, ko�czy�a: Jest skryt� za tob� t�sknot�, Anima immaculata! List, dnia owego otrzymany, przyni�s� mi niesko�czenie radosn� wie��, �e za kilka miesi�cy zobacz� brata. Po dwudziestu kilku latach nieobecno�ci mia� przyby�, aby na zawsze ju� w pobli�u moim pozosta�. Rodzina jego - bo tam, daleko, za�lubi� jedn� z dalekich krewnych naszych i mia� �liczne podobno dzieci - przyb�dzie nieco p�niej, a on j� wyprzedzi w celu urz�dzenia wygodnego rodzinnego gniazda. Wygodne, pi�kne gniazdo dla rodziny swej us�a� mo�e, bo wraca z maj�tkiem znacznym. Pierwszy pocz�tek nowego tego maj�tku nape�nia� mi� zawsze wdzi�czno�ci� dla jakiego� bezimiennego, wielkiego serca. Bo przed wielu laty kto� przys�a� bratu memu znaczn� sum� pieni�n�, tak zr�cznie imi� swoje ukrywaj�c, �e pomimo stara� jego i moich odkry� go by�o niepodobna. Daru tego zwr�ci� nikt nie m�g�, poniewa� nikt nie wiedzia�, k�dy znajdowa�o si� i jakim by�o jego �r�d�o. Fakt �w zreszt�, jakkolwiek niezwyk�y, nie by� w gruncie rzeczy bardzo dziwnym i �wiadczy� tylko o tym, �e bywaj� na ziemi serca wielkie, zdolne do uwielbienia, wsp�czucia i niesienia czynnej pomocy przedmiotom tych uczu�. W rozumnych i energicznych r�kach brata mego z pierwszej tej ceg�y wyr�s� obszerny gmach. Mniejsza o to, co budowa�, ale �e w prac� sw� wk�ada� jedn� ze swych cech najbardziej znamiennych, kt�r� by�a do zaci�to�ci posuni�ta sta�o�� uczu� i d��e�, wi�c uwie�czy�a j� pomy�lno��. A �e przy tym posiada� szcz�cie rodzinne... Wicher nieszcz�cia ch�osta� przez czas do�� d�ugi odwa�n� t� g�ow� i biczem ognistym zacina� te silne ramiona, lecz pod Bo�� r�k� ucich� potem i g�owa podnios�a si� znowu z pe�ni� swych my�li niez�omnych, a ramiona wypr�y�y si� do trud�w i do rozkoszy �ycia, z pe�ni� swych si� niepospolitych. Od otrzymania listu owego d�ugie miesi�ce przemin�y, zanim w pokoikach naszych rozleg� si� krzyk szalonej rado�ci, z jak� upad�am w szeroko przede mn� rozwarte obj�cia brata. Przep�yn�� po nas strumie� czasu i obojgu przysypa� w�osy srebrem, mnie przedwcze�nie, jemu tak pi�knie, �e zdawa�y si� by� koron� promienn�, kt�ra zwie�czy�a jego troch� tylko zm�czone czo�o. Zdrowym ujrza�am go, silnym, pe�nym dawnych niez�omnych my�li i uczu�, prawie m�odym. Bywaj� takie s�upy, kt�re z wichrzystej burzy dobywaj� si� proste, nienaruszone, z g�owicami tak jak przed burz� dumnie i strojnie podniesionymi ku niebu; lecz s� to s�upy wykute z jednej bry�y drogocennego kamienia. Biada w�r�d wichr�w i b�yskawic tym, kt�rych wn�trzno�ci tocz� od�amy pi�knych kruszc�w w roztokach lichej gliny! Z gwarem zapyta�, opowiada�, �miechu zmieszanego z p�aczem, wykrzyk�w rado�ci, roztapiaj�cych si� w westchnienia, wprowadzi�y�my go�cia drogiego do ma�ej jadalni naszej i razem z nim zasiad�y�my u tego sto�u, przy kt�rym przez lata d�ugie po niezliczone razy smutne usta nasze z ut�sknieniem i uwielbieniem imi� jego wymawia�y. By� to jeden z tych obiad�w, kt�rych nikt je�� nie chce, bo wszyscy nasyceni s� przez rado��, i kt�rych nikt je�� nie ma czasu, bo wszystkie usta zaj�te s� m�wieniem. Zdaje si�, �e z pocz�tku wszyscy czworo m�wili�my razem, zaledwie si� nawzajem rozumiej�c, i cho� potem rozmowa sta�a si� porz�dniejsz� nieco, gor�czkowego t�tna d�ugo utraci� nie mog�a. Z gor�czkowymi, rumie�cami na policzkach s�ucha�am brata m�wi�cego o zamiarach swych osiedlenia si� w wielkim mie�cie i rozpocz�cia tam jakiej� trudnej i og�owi u�ytecznej pracy, gdy krz�taj�ca si� doko�a sto�u R�zia dotkn�a mego ramienia z cichym szeptem: - Sp�jrz! Niemy! Spojrza�am w kierunku wskazywanym i oczy moje, z kt�rych przez brzegi wylewa�a si� rado��, ujrza�y widok, z kt�rego przez brzegi wylewa� si� ci�ki smutek. Przy ma�ym stoliku u okna siedzia� niemy tracz, kt�rego obecno�ci nikt z nas, opr�cz R�zi, w zawierusze wzrusze� nie spostrzeg�. By�a to zreszt� istota tyle w �yciu naszym znacz�ca, ile dla cz�owieka znaczy� mo�e wr�bel g�odny i zzi�b�y, kt�remu on przez okno sypnie z lito�ci gar�� ziarn czy okruch�w. Od roku prawie przychodzi� tu do�� cz�sto, a nie zna�y�my jego imienia, m�wi�c o nim zwykle: niemy tracz albo wprost: niemy. Spotyka�am go te� niekiedy na ulicach miasta, ale nigdy nie prosi� mi� o ja�mu�n�. R�zi�, owszem, prosi� w spos�b do�� dziwny i kt�ry j� wzrusza�, bo nie wyci�ga� nigdy r�ki ani wydawa� tych przykrych skomle�, kt�re zazwyczaj wychodz� z garde� ludzi pozbawionych mowy, lecz tylko w�t�e cia�o jego w grubej siermi�dze i g�owa osypana popio�em chyli�y si� w pok�onie jak gr�b milcz�cym i w kt�rym R�zia wyczytywa�a pokor� g��bok� i bolesn�. Zdawa�o si�, �e przez ten rok opad� ju� by� na ostatnie dno n�dzy. Zarabia� na chleb nie pozwala�a mu choroba dawna, kt�r� uproszony przez nas lekarz uzna� za nieuleczaln�. Wiedzia�y�my, �e je�li nie dni, to miesi�ce lub tygodnie �ycia tego n�dzarza by�y policzone. Teraz przy ma�ym stoliku... Ten ma�y stolik by� miejscem, na kt�rym zwykle R�zia �ywi�a naszych ubogich go�ci. Ilu� ich, najrozmaitszych: kobiet i m�czyzn, starc�w i dzieci, siadywa�o przez te d�ugie lata tam, u okna, zawieszonego z zewn�trz zieleni� ciasnego podw�rka w lecie, a bia�o�ci� jego w zimie! Teraz by�a jesie� i klon rosn�cy za oknem zawiesza� je firank� z po��k�ych li�ci, na kt�rej tle ciemn�, ci�k� plam� odrzyna�a si� posta� niemego tracza, dziwna w tej chwili posta�! Siedzia� tak zgarbiony i z tak nisko pochylon� g�ow�, �e twarzy jego wcale wida� nie by�o, tylko opada�a mu z niej na piersi puszcza w�os�w twarz obrastaj�cych, przez co i g�owa, i pier� jego wydawa�y si� grubo osypanymi popio�em. R�ce niedu�e, sine, opuch�e, szramami i guzami okryte le�a�y na siermi�dze okrywaj�cej kolana, a spod obwis�ych krzak�w brwi kapa�y na siermi�g�, na kolana i na r�ce du�e, rz�siste �zy. Pada�y one w ciszy kamiennej. Cz�owiek ten ca�y wydawa� si� w tej chwili wykutym z ciemnego kamienia i mo�na by my�le�, �e w tej kamiennej postaci co� taja�o i wycieka�o z niej ci�kimi, cichymi kroplami. Ani �kania, ani westchnienia, ani najl�ejszego poruszenia. Tylko ze zgarbionych plec�w zwisaj�ca ta g�owa osypana popio�em i spod obwis�ych brwi padaj�cy na pokaleczone r�ce ten deszcz ci�kich, cichych �ez... R�zia szybko przybli�y�a si� ku niemu i zacz�a bardzo cicho zapytywa� go czy pociesza�, a on g�owy nie podnosz�c, wyj�� zza siermi�gi swoj� bia�� tabliczk� i r�k�, kt�ra, trz�s�a si� jak li�� na wietrze, ledwie czytelnymi znakami napisa� znowu jeden tylko wyraz: "Przepraszam! "W kilka minut potem nie by�o go ju� w pokoju. R�zia chcia�a wyj�� za nim, zapyta�, mo�e pocieszy�, ale przem�wi� do niej o czym� najdro�szy go�� nasz, wi�c pobieg�a ku niemu z odpowiedzi�, zapominaj�c... Wszyscy�my po kilku minutach zapomnieli o niemym traczu, p�acz jego przypisuj�c temu b�lowi, jaki w cz�owieku wszechstronnie nieszcz�liwym obudza� musi widok ludzi szcz�liwych. A my�my byli dnia tego tak weseli i szcz�liwi, �e nie spostrzegli�my nawet, i� �wiadkiem tej weso�o�ci i tego szcz�cia naszego jest ten n�dzarz. Wkr�tce te� zapomnieli�my o jego istnieniu i gdy dni up�ywa�y, a on nie przychodzi�, jedna tylko R�zia zatroszczy�a si� czasem o to, co si� z nim dzieje, lecz i ona, zatroszczywszy si� na chwil�, zapomina�a. W rozmowach z bratem, we wzajemnych spowiadaniach i zwierzaniach, w przywo�ywanych z przesz�o�ci wspomnieniach wsp�lnych, w uk�adaniu zamiar�w na przysz�o�� jeszcze d�ug�, szybko przemkn�y mi tygodnie, prawie miesi�ce, gdy w tej jasnej pogodzie, tak dla mnie nowej, �ycie znowu przera�liwie zazgrzyta�o. Godzina by�a przedwieczorna i byli�my w domu sami tylko z bratem, gdy kto� z domowych poda� mi list, przez jak�� biedn� dziewczynk� z przedmie�cia podobno przyniesiony, z tego najbiedniejszego przedmie�cia, co to po sk�onie wybrze�a opuszcza ku rzece szary r�j chatek, lepianek. List niekszta�tny, szorstki, z moim nazwiskiem na kopercie, skre�lonym pismem niekszta�tnym, zygzakowatym. Takie pismo gdzie� ju� widzia�am... nie pami�tam! A! na tabliczce niemego tracza. Wi�c on to zapewne albo kto� bardzo do niego podobny pisze z pro�b�... Rozdar�am kopert�, otworzy�am arkusz grubego papieru, wzrok m�j przypadkiem upad� najpierw na podpis i - jakby mi� kto w plecy obuchem uderzy�, tak porwa�am si� z siedzenia. Musia�am bardzo zmieni� si� na twarzy, bo brat przyskoczy� do mnie, pytaj�c z niepokojem: - Co to? Co ci jest? Tyle tylko mia�am przytomno�ci, aby mu pokaza� podpis na li�cie i krzykn��: - Patrz! Patrz! Wtedy i on krzykn�� tak�e: - Stefan Niegirycz! Kto? Sk�d? Gdzie? A ja, z d�awi�cymi si� w gardle wo�aniami: - Gdzie? gdzie? gdzie? - bieg�am do kuchni, w kt�rej zapewne by�a ta dziewczynka. Brat szed� za mn�. Dziewczynka niedu�a, podlotek chudy i blady jak g��d, suszy�a przy kuchennym piecu swe zmok�e od deszczu �achmany. Przez dwoje naraz ludzi z wielkim gwa�tem zapytywana, zal�k�a, ledwie mog�a odpowiada�. - Niemy tracz prosi�... zanie��... przed �mierci�... - Umar�? - Czy ja wiem? Gadali, �e zaraz umrze... - Wi�c jeszcze �yje? - Czy ja wiem? Mo�e ju� umar�... - Le�my! Co tchu wystarczy, le�my! Mo�e jeszcze... mo�e jeszcze... Okr�ci�am si� na miejscu, chwytaj�c i opuszczaj�c z r�k r�ne odzie�e, dopadaj�c ju� drzwi w jednej sukni... Ale brat, powiedziawszy dziewczynce, aby nie odchodzi�a bez nas, opasa� mi� ramieniem i zaprowadzi� do pokoju, gdzie poda� mi list. - Trzeba przeczyta�... - rzek�. Prawda! Trzeba przeczyta�. Mo�e tu jakie ��danie, wyja�nienie... W oczach co chwil� stawa�o mi si� ciemno, jednak czyta�am, a brat sta� przy mnie z twarz� lito�ciw�, wci�� mi� ramieniem opasuj�c. Nie jestem niemy. �aden wypadek nie pozbawi� mi� mowy; odj��em j� sobie sam. Wkr�tce potem, gdy mow� zgubi�em siebie i innych, zacz��em szarpa� sobie w�osy na g�owie, krzycz�c do Boga: czemu mi pierwej mowy nie odebra�? Z tego przysz�a mi my�l, �e mog� j� teraz sam sobie odebra�... - za pokut�! Tak uczyni�em. Postanowi�em, �e nigdy ju� w �yciu nie przem�wi� �adnego s�owa do �adnego cz�owieka, i dotrzyma�em. Ju� wi�cej ni� dwadzie�cia lat min�o, odk�d do �adnego cz�owieka, �adnego s�owa... Niememu cz�owiekowi ci�ko �y�, ale dla mnie w tej ci�ko�ci by�a jedyna pociecha, bo my�la�em sobie, �e to taka k�piel, kt�ra obmywa moj� plam�, nie prz