5853

Szczegóły
Tytuł 5853
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5853 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5853 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5853 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRZEJ ZIEMIA�SKI legenda, czyli pij�c w�dk� we Wroc�awiu w 1999 roku Adamowi Fierli, przyjacielowi i pisarzowi, kt�ry pewnego dnia wykupi� bilet na ekspres w jedn� stron� i rozwi�za� wszystkie swoje problemy szybkim lotem bez spadochronu... Ivan "Sepp" Dietrich siedzia� razem z "pu�kownikiem" Gusiewem w ma�ej kawiarni umieszczonej w przej�ciu podziemnym. Pochy�e �ciany z r�cznie obrabianego kamienia podtrzymywa�y tu �elbetowy strop o grubo�ci paru metr�w, a jednocze�nie "znikni�to" jedn� ze �cian i mo�na by�o przez ogromny wykr�j obserwowa� taras wychodz�cy nad obramowan� morzem zieleni fos�. W�a�ciwie nie by�o to zwyk�e podziemne przej�cie, cho� oczywi�cie pe�ni�o takie funkcje. To raczej stary bunkier, gdzie na dachu zwanym placem Pierwszego Maja je�dzi�y samochody i tramwaje, ni�ej by�y sklepy i kawiarnie, sprz�one stanowiska telefon�w TPSA, a jeszcze ni�ej taras i fosa. W p�ny letni wiecz�r Gusiew i Dietrich grali w karty s�cz�c piwo przy stoliku os�oni�tym ogromnym parasolem. Dietrich rozdawa� po pi�� kart do pokera. Gusiew po�o�y� dziesi�� z�otych w ciemno. - Nie przesadzasz? - Wiem, �e wygram. - To i ja wiem. Ty zawsze we wszystko wygrywasz. Gusiew u�miechn�� si� lekko. - Ale nie wiesz dlaczego? - Bo masz szcz�cie, dupku. Zawsze ze mn� wygrywa�e�. W ka�dej grze, w ka�dym losowaniu, w marynarza, w rzucaniu monet� i w pi�ki pod mostem... - Ale nie wiesz dlaczego? - powt�rzy� Gusiew. - Bo jeste� cholernym szcz�ciarzem. - Nieprawda. Jestem zwyk�ym pechowcem. - Pieprzysz. - Widzisz... W og�le nie w tym rzecz. Pochlebiam sobie, �e pisarz to taki facet, kt�ry ma niezwyk�y zmys� obserwacji. - Gusiew rzeczywi�cie by� pisarzem. Poza etatem na uczelni publikowa� opowiadania i powie�ci w r�nych miejscach. - Zawsze ilekro� jad� przez Wroc�aw, widz� milion historii. I je�li potem opowiem jedn� z nich znajomym, to maj� mnie za k�amc� i bajeranta. - A tak nie jest? - Ja to wszystko naprawd� widz�. Jak kto� nie ma zmys�u obserwacji, to niech si� nie bierze za pisanie. - A jak to po��czysz z wygran� w karty? Gusiew z�o�y� r�ce niby do modlitwy. - Czu�e� to drgni�cie rzeczywisto�ci przed chwil�? - Szlag! Jakie drgni�cie? - Nie czu�e�? Nie poczu�e�, �e wygrasz? Dietrich wzruszy� ramionami. Poci�gn�� �yk piwa, kt�re powoli robi�o si� ju� ciep�e. - No to ja wygram. - Gusiew wy�o�y� karty na blat stolika. Mia� dwa walety, dziewi�tk�, tr�jk� i dw�jk�. - Ty... to nie jest poker ameryka�ski. Dlaczego odkry�e�? Gusiew po�o�y� na stoliku dwadzie�cia z�otych. - Chc� ci da� szans�. Ale i tak nie wygrasz. Dietrich zerkn�� we w�asne karty. Mia� trzy asy, kr�la i sz�stk�. - Akurat wygrasz - mrukn�� wyr�wnuj�c dwadzie�cia. - Ile? Gusiew popchn�� w jego kierunku dziewi�tk�, tr�jk� i dw�jk�. - Trzy. Nie masz szans. - Zobaczymy. - Dietrich wymieni� dwie. Zerkn�� w karty. Mia� swoje trzy asy i dwie dw�jki. Full. - No i co, kole�? My�l�, �e pi��dziesi�t z�otych nie by�oby teraz przesad�. - Nie tra� forsy. - Gusiew podni�s� g�ow� patrz�c na betonowe d�wigary powy�ej. Po omacku odwr�ci� swoje karty nawet nie patrz�c, jakie by�y. - I co? - spyta� ci�gle z g�ow� do g�ry. - Co mam? Dietrich w�ciek�y zapali� papierosa. - Cztery walety. - Zaci�gn�� si� g��boko. - Psiakrew. Ty zawsze wygrywasz. Szlag... Jak trzeba by�o wylosowa� ksi��k� na aukcji i rzucali�my monetami... Jak kupowali�my sobie rewolwery w sklepie i trzeba by�o wylosowa� komu przypadnie model steel blue... - To zupe�nie nie o to chodzi. - Gusiew wyj�� z kieszeni monet�. - Orze� czy reszka? - Orze�. Gusiew rzuci�. Ci�gle nie odwraca� oczu od d�wigar�w powy�ej. - Co wysz�o? - Reszka! Kurde balans! Gusiew wyj�� z kieszeni d�ugopis. Po�o�y� na stoliku i zakr�ci�. - Nie spytam ju�, kogo wska�e... - Pewnie ciebie. - No. D�ugopis wirowa� na mokrym blacie. Po chwili zacz�� zwalnia�. Kiedy si� zatrzyma�, wysuni�ty wk�ad mierzy� wprost w brzuch Gusiewa. Dietrich zakl�� g�o�no. - Jak ty to robisz? - Ja tego nie robi�. - Gusiew dopi� reszt� piwa. - To si� samo robi. - Nie pieprz mi tu na g�odno. - Sam powiedzia�e�, �e zawsze we wszystko wygrywam. A ja uwa�am, �e jestem najwi�kszym pechowcem, kt�rego ziemia nosi. Jestem koszmarnym nieudacznikiem, Ivan. - Srasz. To tak. Ale nie jeste� pechowcem. - �miejesz si�. Niepotrzebnie. - Sam pami�tam, jak za kryzysu stali�my w kolejce po benzyn�. Ze trzy godziny. Ju� doje�d�ali�my do stacji, kiedy przyjecha�a cysterna. I szed� facet z zakazem wjazdu w r�ce. Trzysta aut w koszmarnej, socjalistycznej kolejce. A on... ustawi� zakaz dok�adnie za twoim samochodem. Nie musia�e� czeka� kolejnych dw�ch godzin, bo tyle to wtedy trwa�o. Wybra� dok�adnie tw�j tylny zderzak. Tw�j, spo�r�d trzystu innych samochod�w. - Drgni�cie rzeczywisto�ci. - Gusiew te� zapali�. - Co? - Nie czujesz tego? Jak masz wygra�, czujesz drgni�cie rzeczywisto�ci. - Niech ci� szlag trafi. Co? - Popatrz. - "Pu�kownik" wyj�� z kieszeni dwie ko�ci. Rzuci�. Tr�jka i pi�tka. - Teraz przegram - powiedzia�. Dietrich mia� pi�tk� i czw�rk�. Jeszcze raz. Gusiew tr�jka i dw�jka. "Sepp" czw�rka i pi�tka. - A teraz wygram. - Gusiew rzuci� dwie sz�stki. Dietrich mia� jedynk� i dw�jk�. - Ja ci� pieprz�. Jak ty to robisz? - Ja tego nie robi�. To si� samo robi. Ja tylko obserwuj� rzeczywisto��. - Jak, psiakrew, obserwujesz rzeczywisto��? Gusiew przywo�a� kelnerk� i zam�wi� jeszcze dwa doskonale sch�odzone okocimy. - Widzisz... Wielokrotnie zwr�ci�em uwag� na to, �e gra usi�uje nam pom�c. Oczywi�cie, je�li gra trafi na wyj�tkowego je�opa albo warunki nie sprzyjaj�, to nic z tego nie b�dzie... - Dzi�kuj� ci, �e nazwa�e� mnie je�opem. - Dietrich u�miechn�� si� promiennie. - Nie opowiadaj. Gra chce, �eby j� wygra�. I dlatego pomaga graczowi. To jest w�a�nie drgni�cie rzeczywisto�ci. Dobry obserwator to czuje. Dietrich przygryz� wargi. Zna� Gusiewa i wiedzia�, �e kolega nie robi sobie jaj. - OK. Poka� mi to "drgni�cie rzeczywisto�ci". - Wyj�� z kieszeni gar�� monet. - Ile mam w �apie? Ten, kto b�dzie bli�szy kwoty, wygrywa! - Analizowa� w umy�le swoje dzisiejsze wydatki. A poza tym czu� w d�oni ci�ar monet. Teraz musia� wygra�. - Dwadzie�cia z�otych. Nie... - Potrz�sn�� r�k� chc�c zwa�y� bilon. - Pi�tna�cie. Mmmmmm... Trzyna�cie. Dwana�cie. Dwana�cie z�otych, oko�o. - Siedem pi��dziesi�t - mrukn�� Gusiew. - A g�wno! - Dietrich wysypa� monety na blat. Zacz�� liczy�. Podniecony rozgrywk� wypi� dwa pot�ne �yki. - Pi��, sze��, sze�� dziewi��dziesi�t, Chryste... Siedem dziewi��dziesi�t! Siedem, jasna cholera, dziewi��dziesi�t! Sk�d wiedzia�e�??? - Nie wiedzia�em. - To dlaczego strzeli�e� siedem pi��dziesi�t? - Nie strzela�em. To by�o drgni�cie rzeczywisto�ci. Dietrich upi� dwa kolejne �yki piwa. - To znaczy? - Wiedzia�em, ile masz w gar�ci. Mniej wi�cej. - Gra ci powiedzia�a? - Nie. Czu�em. Nie wiem, jak to powiedzie�. Upalne letnie popo�udnie nie by�o tak dokuczliwe w podziemnym schronie, przej�ciu, pod paroma metrami betonu, z wielk� wyrw� wpuszczaj�c� wiej�cy znad fosy wiatr i zimnym piwem na stoliku. Nieliczni przechodnie snuli si� powoli w pobli�u. S�o�ce l�ni�o coraz bardziej czerwonymi odblaskami na powierzchni wody. Gusiew po raz kolejny tego popo�udnia spojrza� na eleganck� kopert�, kt�ra zawiera�a jego wyniki ze szpitala. Potem przeni�s� wzrok na wyci�te z gazety zdj�cie przedstawiaj�ce ma��, kilkuletni� dziewczynk� siedz�c� samotnie na p�askim dachu przybud�wki. Dziewczynka, zamy�lona, patrzy�a w pust�, zamglon� przestrze� przed sob�. Zrobi�o mu si� smutno. Winston Churchill nazywa� to "czarnym psem". R�nie ludzie nazywali depresje. Jego w�asny, Gusiewa, czarny pies, czai� si� gdzie� w pobli�u. Jeszcze nie podchodzi�, ale ju� szczerzy� z�by w ukryciu, kr���c niespiesznie wok�. "B�d� ci� mia�, stary" - zdawa� si� m�wi� w swojej psiej mowie. "B�d� ci� jeszcze mia�...". "Sepp" Dietrich poci�gn�� wielki �yk piwa. - Co� si� tak zamy�li�, stary? - spyta�. "Stary"... Tak samo m�wi� czarny pies. - A... pierdo�y. - Musz� z tob� nareszcie wygra�. - To wygraj. - W co? - W marynarza? - Gusiew odpowiedzia� pytaniem. Czarny pies by� niebezpiecznie blisko. - No, nie ma sprawy. - Ivan podni�s� szklank� piwa do ust, ale nie zd��y� doko�czy� tego ruchu. Co� nim szarpn�o. Gusiew te� to poczu�. Du�o lepiej. - Jezus! - Dietrich odstawi� piwo. - Jezus Maria! Poczu�em!!! - Taaaa?... - Poczu�em drgni�cie rzeczywisto�ci! Teraz wygram. Gusiew u�miechn�� si� lekko. - Gra zawsze chce ci pom�c - powt�rzy�. - Ale zwyk�a gra jest jak zapa�ka. Musisz by� dobrym obserwatorem i musisz trzyma� r�k� bardzo blisko, �eby poczu� ciep�o. A to... To by�o jak bomba atomowa. - Co ty pieprzysz? Poczu�em. Teraz wygram. - Nie. Nie wygrasz. - Poczu�em drgni�cie rzeczywisto�ci. - Tak? - Gusiew ci�gle si� u�miecha�. Dla niego, dla obserwatora natchnionego, to by�o jak orgazm. On to czu� ca�� swoj� istot�, wszystkimi nerwami. Nie m�g� si� otrz�sn�� z szoku. - Jaka� gra si� w�a�nie zacz�a. Wielka. Monstrualna. Zupe�nie nieprawdopodobna. - Pieprzysz. - Ona chce nam pom�c. To b�dzie potwornie nierzeczywiste uczucie. - Schowa� kopert� ze szpitala i zdj�cie dziewczynki do teczki. - Nigdy czego� takiego jeszcze nie czu�em. - Nieprawda. Teraz wygram. Poczu�em. - Nie. Dietrich wyci�gn�� zaci�ni�t� pi�� nad sto�em do gry w marynarza. - OK. Patrz, jak wygrywam. Liczymy ode mnie. Raz, dwa, trzy... Gusiew pokaza� dwa palce, Dietrich te� dwa. - Szlag!!! - Nawet nie liczy�. - Znowu wygra�e�. Gusiew zacz�� si� �mia�. - To nie ta gra - mrukn��. - Zaraz co� si� stanie. - Co? - "Sepp" patrzy� og�upia�y. - Obserwuj. Ucz si�. Bo dar obserwacji masz. - Gusiew dopi� swoje piwo. - Zawsze powtarzam, �e powiniene� zosta� pisarzem. Dietrich tylko kr�ci� g�ow�. Nie m�g� sobie poradzi� z irracjonalnym uczuciem niepokoju, kt�re go nagle ogarn�o. - Zaraz co� si� stanie - powt�rzy� Gusiew. - Zaraz co� si� stanie. Z boku podesz�a �liczna dziewczyna z kieliszkiem wina w r�ce. - Ja przeprasza� pan - powiedzia�a �aman� polszczyzn�. - Ja W�gierka z W�gier. S�abo m�wi� polsku, bo tu studiowa�a. - Zechce si� pani dosi���. - Gusiew wskaza� jej krzes�o. Czu� dreszcze na plecach. Czarny pies ucieka� z podkulonym ogonem. Ona by�a naprawd� �liczna. - Jestem Irmina. - Usiad�a na krze�le stawiaj�c wino na stoliku. - Nazwiska nie powiem, bo i tak go wy nie powiecie nigdy. Za trudne. Obaj przedstawili si� uprzejmie. - Jak si� tak my�la�am - kontynuowa�a dziewczyna - dlaczego wy siedzicie na stoliku z parasolem. Przecie� nie ma s�o�ca. Nad nami par�na�cie metr�w betonu uzbrojonego po z�by. - No mo�e nie a� tyle. - Ivan u�miechn�� si�. - Ale... popatrz dziecko do g�ry. Co widzisz? - Takie co�. - Dziewczyna pos�usznie podnios�a g�ow�. - Takie co�. Takie... belki? - D�wigary. A na nich co siedzi? - No te... go��bie. I co? - One sraj� jak snajperzy - wtr�ci� Gusiew. - No nie... Przecie� parasol nie jest obsrany. Nie ma g�wna na parasolu - powiedzia�a dziewczyna z promiennym u�miechem. J�zyka polskiego uczy� j� kto� z du�ym talentem. - Po co marnowa� amunicj�? Patrz tam. Dietrich wskaza� niemieckiego turyst�, obwieszonego aparatami, kt�ry w�a�nie skosztowa� piwa. Mo�ci� sobie stanowisko na plastikowym krzese�ku. Nie musia� d�ugo czeka�. Go��bie na g�rze ju� go namierzy�y. Pac! Chlup. W piwie turysty wyl�dowa� �adunek, kt�rego nikt nie chcia�by tam mie�. - No i widzisz, Irmina o za trudnym nazwisku. - Gusiew roze�mia� si�. - Dla miejscowych s� stoliki z parasolami, a dla przyjezdnych bez parasoli. Wi�cej pieni�dzy wydadz�. - My�lisz, �e w�a�ciciel knajpy sam tresuje go��bie? - spyta� Ivan. - Cholera go wie - Gusiew odwr�ci� wzrok od Niemca, kt�ry bieg� do baru. - Ale... "W�gierka z W�gier" nie jest tu kim� obcym. Ty masz miejsce pod parasolem. - Taaa... - doda� Dietrich. - Wy, W�grzy, macie tu specjalne traktowanie. Dziewczyna roze�mia�a si� w g�os. By�a �adna, sympatyczna, mia�a obci�te na ch�opaka, rude w�osy, obcis�e bia�e leginsy i r�wnie obcis�� koszulk�. - Cholera was we�mie - powiedzia�a. - Pomo�ecie mi znale�� Instytut Badania Snu? Dietrich zakrztusi� si� piwem. Gusiew, cho� spodziewa� si� najdziwniejszych rzeczy, upu�ci� papierosa. - No i widzisz? - Szturchn�� koleg�. - Gra si� w�a�nie zacz�a! Wielka. Nieprawdopodobna zupe�nie... - M�wi�e�. - Ivan potakn�� ruchem g�owy zupe�nie oszo�omiony. - Jezu... - Po raz pierwszy w �yciu poczu� to tak intensywnie. - Przecie� we Wroc�awiu i okolicy jest jakie� osiemset tysi�cy os�b. I one wszystkie, teoretycznie, mog�yby si� tu pojawi�. - A ona wybra�a w�a�nie nas. Dziewczyna spojrza�a zdziwiona. - O czym m�wicie? - spyta�a. - Tak si� sk�ada... - Gusiew westchn�� - �e obaj pracujemy w Instytucie Badania Snu. - Zawieziemy ci� tam. - Dietrich wyj�� z kieszeni portfel i skin�� na kelnera. Zerkn�� na Gusiewa, ale ten patrzy� na swoj� niedomkni�t� teczk� z wynikami w zaklejonej eleganckiej kopercie i wyci�tym z gazety zdj�ciem. Mimo to czarny pies na kr�tk� chwil� umkn�� i wola� si� na razie nie pojawia�. - Ja nie teraz - powiedzia�a dziewczyna. - Ja jutro przywieziemy materia�y z hotela. OK? - My? - Ja. OK? - OK, dziecko. A o co ci tak w�a�ciwie chodzi? Dziewczyna przyg�adzi�a kr�tkie w�osy. - Jaja robicie, nie? - U�miechn�a si�. - Nie jeste�cie z Instytutu Badania Sn�w. Chcecie mnie poderwa� na dupa, co? - To te� - mrukn�� Gusiew. - Ale mamy dokumenty. - Obaj pokazali s�u�bowe legitymacje. Dziewczyna upi�a �yk wina. - Bo wiecie ch�opaki, mnie bardzo interesuje wasz instytut. Bo by�o tak. W lata pi��dziesi�te i Polacy, i W�grzy prowadzili badania nad snem. W sensie szpiegowania. To NKWD chcia�o bo same Ruskie nie mia�y wyniki, kapujesz jeden z drugim? Dietrich i Gusiew przytakn�li skwapliwie. Obydwu Irmina strasznie si� podoba�a. - No i by�o tak - kontynuowa�a �aman� polszczyzn�. - Polaki pierwsze wpad�y na pomys�. Ten wasz Urz�d Bezpieki, nie? Kapujecie? - My wszystko kapujemy - powiedzia� Sepp z kamienn� min�. - No! I... I ten Bezpieka odda� materia�y Ruskim, bo W�grzy bardziej poszli daleko. Nie? - Tak - potwierdzi� "pu�kownik" Gusiew, cho� nic nie rozumia�. - No bo chodzi o szpiegowanie we �nie. Ruskie chcieli to strasznie dosta�. I zabrali wszystkie kopie materia�y z Polski i zapakowali w takie skrzynie. To powie�li do Budapesztu w tych skrzyniach do W�gier do naszego instytutu, �eby W�grzy mogli skorzysta� z waszych materia��w, bo metoda by�a inna. - Jaka metoda? - mrukn�� Dietrich. - Szpiegowania we �nie - odpar�a Irmina. - No ale si� zjedli. - Jezus! Kto si� zjad�? - R�nie m�wi� o Ruskich, ale �eby zaraz kanibale? - doda� Ivan. - Ruscy si� zjedli sami. - Dziewczyna dopi�a resztk� wina. - No bo to dowie�li w pi��dziesi�tym sz�stym, a tam powstanie si� zrobi�o. I wszystko si� spali�o w naszym instytucie. Ca�e w�gierskie materia�y posz�y w dym! Ca�e! Ale te polskie by�y w metalowych skrzyniach. I cz�� ocala�a. Ma�a cz��. Kto� przechowa�. My�la�, �e z�oto, albo jako� tak. I ja dorwa�a je. Te strz�pki papieru. Dorwa�a i przeczyta�a. - Wszystko o tym, co Urz�d Bezpiecze�stwa wiedzia� o szpiegowaniu we �nie. - Gusiew rozbawiony zerkn�� na u�miechni�tego Dietricha. Nie chcia� zrazi� dziewczyny czyst� kpin�. Irmina te� u�miechn�a si� lekko. - To s� dobre materia�y - powiedzia�a. - Ja ju� szpiegowa�a we �nie. - I co wy�ledzi�a�, dziecko? - spyta� powa�nie Dietrich powstrzymuj�c chichot. - Ja �ni�a nasz� rozmow�. Nie wiedzia�a, �e tu i z wami. Ale ja �ni�a. - Odstawi�a pusty kieliszek i wskaza�a Gusiewa. - Ciebie nazywaj� "pu�kownik" - przenios�a r�k� na Dietricha celuj�c w niego palcem - a ciebie "Sepp". Prawda? Spojrzeli na siebie. Tym razem zaskoczeni. Przedstawiaj�c si� nie podali swoich ksyw. Dziewczyna patrzy�a na nich z satysfakcj�. - U was musz� by� orygina�y tych papier�w - powiedzia�a. - B�dziemy ich szuka�. My jutro znajdziemy, do czego wy doszli w projekcie Kal. - W czym? - Projekt Kal - wyja�ni�a, ale niczego nie zrozumieli. - Tak to nazwa� Urz�d Bezpieki. - My�lisz, �e w naszym instytucie s� jeszcze papiery sprzed prawie pi��dziesi�ciu lat? - spyta� Gusiew. - Wiem, �e s�. Ja ju� szpiegowa�a we �nie. - U�miechn�a si� pokazuj�c prze�liczne z�by. - Projekt Kal dzia�a. Ale jest bardzo niebezpieczny. Bardzo. Dietrich i Gusiew znowu spojrzeli po sobie. - M�wi�e�, �e zacz�a si� jaka� gra - szepn�� Sepp. - Wielka. Czujesz to? Irmina nabazgra�a im szmink� na serwetce adres, sk�d maj� j� jutro zabra�. Zam�wi�a jeszcze jedno wino. - M�wi�e�, �e ka�da gra chce, �eby j� wygra� - powiedzia� Dietrich kiedy dziewczyna posz�a do baru. - Pytanie, co jest wygran� - mrukn�� Gusiew. Czarny pies na szcz�cie umyka� z podkulonym ogonem. Wyci�te z gazety zdj�cie ma�ej dziewczynki na razie nie czarowa�o sw� z�� moc�. Zapada� wiecz�r dodaj�c troch� czerwonego koloru do morza zieleni. Gusiew siedzia� w swoim wozie na parkingu niedaleko Hali Ludowej, radio wy�o na najwy�szym wzmocnieniu, przez otwarte okna wpada� wieczorny letni wiatr. "Jahrhundredhalle" - patrzy� na wyblak�� kopu�� ze starego niemieckiego betonu naprzeciw - w�a�ciwie konstrukcja Berga mog�aby by� Wroc�awiem przysz�o�ci. Przynajmniej takie sprawia�a wra�enie ledwie wystaj�c ponad wierzcho�ki drzew. Gusiew ko�czy� w�a�nie drugie piwo z puszki. Rozejrza� si� po parkingu. Facet w renault scenic rzucaj�cy pi�k� dw�m ma�ym pudelkom, kt�re biega�y w amoku aportuj�c. M�czyzna w "starej �cierze" czyli fordzie sierra wal�cy w�dk� z piersi�wki. Go�� w ma�ym fiaciku, s�cz�cy wino przelane do butelki po wodzie mineralnej. Dw�ch m�odych, jeden w peugeocie, drugi w daewoo, ci�gn�cych piwo z puszek jak i on. Bo�e! Cywilizacja samotnych m�czyzn chlej�cych w samochodach. Zna� ich wszystkich, cho� z �adnym nigdy nie rozmawia�. Mieli ju� nawet "swoje" miejsca na tym parkingu. Wszyscy si� znali. Radio na full, alkohol, a p�niej boczne drogi, �cie�ki wr�cz, �eby unikn�� policji drogowej. Ka�dy mia� "pewne" przejazdy. Ka�dy mia� opracowane drogi do domu, gdzie czeka�a �ona i ca�y ten szajs. Cywilizacja samotnych m�czyzn, czcicieli Bachusa, z kt�rych ka�dy mia� swoj� �on�, kochank�, przygodne dupy... Ale to nic. Byli tak cholernie samotni. Usi�owali na siebie nie patrze�. Kryli oczy pod szk�ami przeciws�onecznych okular�w. Udawali, �e maj� jakie� cele postoju. Mo�e wypu�ci� psy i kaza� aportowa�, mo�e wys�ucha� wiadomo�ci w radiu, umy� cho�by szyby w samochodzie. Byle nie wraca� do domu. Gusiew zna� wiele takich miejsc. Nad Widaw� pili "dzia�kowcy". �opata na dach i ju� mo�na pi� nie t�umacz�c si� przed �on�. Na Grunwaldzkim stali "naukowcy", kt�rzy nigdy nie wchodzili do swoich katedr. Na Krzykach "spacerowicze", co nigdy nie wysiadali z samochod�w. Na Lotniczej "biznesmani" t�umacz�cy swoj� nieobecno�� nat�okiem obowi�zk�w. Cywilizacja samotnych m�czyzn pozamykanych w samochodach z radiem na full i alkoholem w r�ce. Ciekawe, czy inny wroc�awianin, "Czerwony Baron" Manfred von Richthofen te� parkowa� tutaj patrz�c na Jahrhundredhalle i w przerwach mi�dzy lotami, w kt�rych masakrowa� Anglik�w, sta� tu i chla� nie chc�c wraca� do domu na trze�wo? "Pu�kownik" Gusiew dzisiaj jednak ca�y dygota�. By�o inaczej ni� zwykle. Trz�s� si� nie mog�c opanowa� nerw�w. Co� si� stanie. Co� si� stanie. Co� si� stanie. Tylko to jedno mia� w g�owie. Jako obserwator natchniony czu� t� zbli�aj�c� si� dziwn� rzecz wszystkimi kom�rkami swojego cia�a. Co� si� stanie... Zapali� papierosa i przeni�s� wzrok na szczyt Hali Ludowej. Tu przemawia� i Hitler, i papie�. W ko�cu obydwaj honorowi obywatele Wroc�awia. Tu gdzie� w okolicy firma IBM sprzeda�a Niemcom w 1936 roku automatyczny system rozpoznawania perforowanych kart, kt�ry idealnie nadawa� si� do ewidencjonowania �yd�w w Auslandorganisation, kt�rych miano p�niej eksterminowa�. St�d mniej wi�cej ruszy�a XXX dywizja piechoty na wojn� z Polsk� atakuj�c stoj�ce blisko nad granic� wojska genera�a R�mmla, dalekiego krewnego Erwina Rommla, kt�ry �wiczy� na podwroc�awskim poligonie, p�niej, przed wypraw� do Afryki. Nie ma to jak sprawy rodzinne. Ch�opaki se to za�atwi�y mi�dzy sob�, jak krewniak z krewniakiem, szczeg�lnie w trakcie obrony Warszawy. Dok�adnie w miejscu, gdzie sta� Gusiew, garnizon Festung Breslau sk�ada� bro� przed wojskami radzieckiego Polaka, genera�a G�uzdowskiego... Wzrok Gusiewa prze�lizgiwa� po idealnie u�o�onej kostce nowoczesnego parkingu. Tak dobrego obserwatora jak on nowa nawierzchnia nie mog�a zmyli�. Wiedzia�, kt�r�dy sz�a stara droga, gdzie jeszcze zosta�y s�upy z niemieckimi lampami, kt�re mo�na obejrze� w ka�dym filmie o Auschwitzu. Wiedzia�, gdzie s� najni�sze punkty betonowego pola i jak pod��czono je do niemieckiej sieci melioracyjnej. Mia� wra�enie, �e ca�e pokolenia architekt�w buduj�cych to miasto chcia�y mu co� powiedzie�. �e w tkance aglomeracji zakl�ta by�a jaka� my�l. �e to wszystko czemu� s�u�y. Ci�gle jednak nie m�g� si� domy�li�. Ale wiedzia�, �e dojdzie w ko�cu do rozwi�zania. Bo co� tu tkwi�o. Co� na granicy pomi�dzy kompletnym niezrozumieniem, entropi�, a porz�dkuj�c� ide�. Zerkn�� na idealnie wystrzy�ony trawnik pomi�dzy drzewami. Wystarczy�oby wzi�� �opat�, by w dowolnym miejscu dokopa� si� ludzkich ko�ci i jakich� kamieni z niemieckimi lub hebrajskimi inskrypcjami nios�cymi swe mroczne przes�anie, hen, przez niewyobra�alne otch�anie czasu. Wiedzia� te�, �e w�a�nie on odkryje to przes�anie, dowie si�, co chcieli powiedzie� Starzy Mistrzowie. Ale jeszcze nie dzi�. Dzisiaj nie m�g� si� skupi�. Co� si� stanie. Co� si� stanie. Co� si� stanie... �omota�o mu w g�owie. Jedyn� pociech� by�o to, �e Dietrich te� pije w swoim samochodzie, w zupe�nie innej dzielnicy. Dietrich sko�czy� �wiartk� �ubr�wki dok�adnie w momencie, kiedy Gusiew rusza� bocznymi drogami z powrotem do domu, do kt�rego wcale nie chcia� wraca�. Uruchomi� silnik samochodu ukrytego w betonowej wn�ce budynku z wielkiej p�yty. St�d na sw�j strze�ony parking mia� raptem kilkaset metr�w. Ale dzisiaj zaparkowa� tu� pod w�asn� bram�. Co� si� stanie. Co� si� stanie, co� si� stanie... Ca�y dygota� wsiadaj�c do windy. Wzi�� do ust p� paczki gumy do �ucia. Niepotrzebnie. �ony i dzieci nie by�o w domu. Zapali� gaz pod czajnikiem, pu�ci� wod� do wanny. Usiad� przy biurku w swoim ma�ym pokoiku i zapali� papierosa. Zapali� te� �wieczk�, �eby pozby� si� zapachu nikotyny. Wyj�� z sejfu ogromny rewolwer 0,357 magnum i zacz�� go czy�ci�. Wy��cznie po to, �eby zaj�� czym� r�ce. Co� si� stanie. Ca�y dr�a�. Nie m�g� pozby� si� tej natr�tnej my�li. Wielki, r�owy, perski kocur otworzy� drzwi do gabinetu. Miaukn�� pr�bnie sprawdzaj�c, czy mo�e uda si� oderwa� pana od tej idiotycznej broni, kt�ra robi tyle huku, i nam�wi� do przej�cia do kuchni, gdzie przecie� znajdowa�a si� ta wspania�a lod�wka i kilka pude�ek z kocimi ciastkami. Ivan "Sepp" Dietrich jednak nie reagowa� tym razem. Powoli rozprowadza� Remington Oil we wn�trzu lufy, a potem wyciera� j� po�czoch� �ony nawini�t� na stare szyde�ko. Co� si� stanie. Co� si� stanie... Dietrich nie m�g� si� skupi� na smarowaniu skomplikowanych mechanizm�w. Nawet nie wiedzia�, ile tak przesiedzia�. Znudzony kot wskoczy� na biurko. Oczywi�cie stan�� tak, �e momentalnie od �wieczki zaj�� si� jego puchaty ogon. Kot sta� i patrzy� z pewnym zdziwieniem i nieskrywan� pretensj�. W tym momencie rozleg� si� szcz�k zamka. Do mieszkania wesz�a �ona z dzie�mi. Dietrich chwyci� kota i wyskoczy� do przedpokoju. - Tadam, tadam! - krzykn�� pr�buj�c koszul� zgasi� ogon. - To pierwszy p�on�cy kot na �wiecie!!! �ona nie doceni�a dowcipu. Patrzy�a w szoku na wylewaj�c� si� na przedpok�j wod� z wanny i p�on�cy czajnik. - To jest bardzo dziwne - m�wi� Gusiew do "W�gierki z W�gier". - Prowadzili�my badania nad powtarzaj�cymi si� snami. Ale do niczego nie doszli�my. - Gusiew, nie pierdol - powiedzia�a Irmina daj�c kolejny dow�d, �e j�zyka polskiego uczy� j� kto� nie do��, �e z wielkim talentem, to jeszcze pozbawiony zahamowa�. - Ja ju� szpiegowa�a we �nie i wiem, �e zaraz powiesz mi co� wa�nego. - Niczego ci nie powiem! - Gusiew! - prawie krzykn�a �miej�c si� jednocze�nie. - Powiesz! "Pu�kownik" tylko wzruszy� ramionami. - Powtarzaj�ce si� sny? - Zapali� papierosa. - Taaaaaaaaaa... Borkowski prowadzi� badania na ten temat. Wymy�li� nawet "uprzyjemniacz sn�w". I testowa� z jednym takim technikiem na Jarku Wi�niowieckim. Tyle tylko, �e Jarek nie �yje, dosta� udaru w trakcie eksperymentu. A Borkowskiego tak zaszczuli, policja i w�adze uczelni, �e si� powiesi�. Chcesz z nim pogada�? Nie ma sprawy. Zawioz� ci� na cmentarz! - Gusiew, nie pierdol. Dobrze? - powt�rzy�a Irmina. - Gdzie jest pok�j Borkowskiego? - O tu! - Gusiew odchyli� si� na fotelu, otworzy� drzwi i wskaza� co� w g��bi korytarza. - Tu jest! Masz jeszcze nawet policyjne piecz�cie na drzwiach, dziecko. Oryginalne. - Klucz! - Na policji, dziecko. - Gusiew, nie wpieprzaj mnie. Klucz! Dietrich nie wytrzyma�. Te� odchyli� si� na fotelu wystawiaj�c g�ow� na korytarz. - Pani Aniu - krzykn�� do portierki. - Pani da klucz od sto szesna�cie. Ten, wie pani, zapasowy, dla sprz�taczek. - No nie ma sprawy - rozleg� si� g�os przemi�ej kobiety, a potem odg�os powolnego cz�apania w zbyt du�ych butach. - Tylko lepiej tam nie wchod�cie, panowie doktorowie. Tam atomy lataj�. Sprz�taczki mi m�wi�y. - Tak. Wszystkie trzy - zgodzi� si� Ivan. - W zesz�ym tygodniu usi�owali�my z�apa� jednego, ale za szybki, cholernik! Zwia�. Irmina u�miechn�a si� mi�o. - No. Ja m�wi�. - Pani Ania paznokciem usun�a policyjne plomby i kartki z piecz�tkami. - Tylko tych aparat�w nie w��czajcie, panowie doktorowie. Za du�o nieboszczyk�w ju� by�o. �wi�tej pami�ci doktor Borkowski i... - Magister - sprostowa� Dietrich u�ci�laj�c stopie� naukowy kolegi. Odesz�a cz�api�c do swojej wie�y stra�niczej vis a vis parkingu, z kt�rego ci�gle kradli radia we wszystkich samochodach. Usiad�a obok �pi�cego ochroniarza, kt�ry chrapa� i mia� w dupie cudze radia. Gusiew nagle zdenerwowany otworzy� drzwi i wpu�ci� ich do wn�trza. Potem cofn�� si�. Wyj�� z szuflady biurka trzy piwa, ustawi� pod �cian� jak skaza�c�w i przelecia� po butelkach strug� ze �niegowej ga�nicy. Stary spos�b student�w. - Dobra, macie zimne. - Sk�adanym no�em zerwa� kapsle. - I co niby chcesz tu znale��? Irmina z ch�ci� przyj�a piwo. Za oknami s�o�ce wznosi�o si� coraz wy�ej. Jedynie w grubych, niemieckich murach da�o si� jeszcze jako tako oddycha�. - Gdzie jego notatki? - Czyje? - Pan Borkowski. Pisa� co�. Nie? - Wszystkie jego prace znajdziesz w bibliotece. - Nie wkurzaj mnie, Sepp! - Dziewczyna nagle odchyli�a r�kaw pokazuj�c pok�ute �y�y jak u narkomanki. - Ten wasz Urz�d Bezpieki wymy�li� w latach pi��dziesi�tych pochodn� skopolaminy! Ja ju� szpiegowa�a we �nie! - krzykn�a. - Ja ju� si� otar�a o �mier�. Ale wiem, �e Borkowski mia� lepsz� metod�! - O kurwa... - szepn�� Gusiew. Potrz�sn�� g�ow�. P�niej znowu wyj�� z kieszeni sk�adany n�. Jednym ruchem otworzy� szuflad� biurka podwa�aj�c zapadk� w kiepskim zamku. - Tego chcesz? - Rzuci� na blat plik pokrytych drobnym pismem kartek. - Tego chcesz? Pami�taj tylko, �e dw�ch ludzi zgin�o przez te kartki! - Tego chc�. - Irmina u�miechn�a si� ciep�o. Opu�ci�a r�kaw zakrywaj�c �lady zastrzyk�w. - Tego chc�! - powt�rzy�a. - Dlaczego policja nie zwin�a tych papier�w? - spyta� Dietrich. - Co� ty? G�upi? - Gusiew w�o�y� do ust papierosa. - Ich tylko interesowa�o �wiadectwo legalizacji. A schematy do tej pory le�� w s�dzie. Za trzy lata b�dziesz ju� co� wiedzia�. - Niby co? - G... bum, bum, bum. O! - Zaraz. - Ivan r�kawem przetar� kurz na urz�dzeniach zajmuj�cych prawie po�ow� pokoju. - To znaczy, �e nie wiemy, jak to uruchomi�? - No wi�c kur... - Gusiew zme�� przekle�stwo. - Wiemy! Wiemy, bo�my to g�w... konstruowali. - Roz�o�y� r�ce i zaci�gn�� si� g��boko papierosem. - Chcesz uruchomi�? Chcesz??? To si� po�� na kozetce, a ja w��cz�! B�dziesz nast�pnym trupem w kolejce na cmentarz! - To by� udar? - Nie wiem, co to by�o! Ale wiem, co to jest! - Wskaza� na aparaty podpi�te do komputera. - To jest jedno wielkie g�wno!!! Cz�owieku... Dietrich te� zapali� papierosa. Gusiew kr��y� od �ciany do �ciany. - To jest jedno wielkie g�wno! To zabija ludzi!!! - krzycza�. - Chcesz, to se, kur... w��cz!!! Albo lepiej wstaw g�ow� do kuchenki mikrofalowej! To zabija! Cz�owieku, to zabija. Zabija ludzi. - Nie wiedzia�em, �e to konstruowa�e�. - Bo nie konstruowa�em! Za�atwi�em Borkowskiemu technika z uniwersytetu. I tyle. Ale co� tam wiem... - A Jarek? - Jarek zdycha� przez trzy dni! Borkowski si� powiesi�. Policja i prokurator go zapieprzyli psychicznie. Dalej chcesz kontynuowa�? Chcesz? Ivan "Sepp" Dietrich przysiad� na brzegu biurka. Podni�s� do ust szyjk� oszronionej butelki. - Czekaj, czekaj, czekaj. - U�miechn�� si� nagle. - Zaczyna mi si� to podoba�. Znaczy dwa trupy z powodu tej elektroniki? - Wskaza� na zakurzony z�om pod �cian�. Gusiew r�kawem wytar� pot z czo�a. - Jakby� zna� Jarka, toby� si� nie cieszy�. - Tote� si� nie ciesz�. Ale jestem zainteresowany. Dwa trupy? - K�ad� si�, a ja w��cz� ustrojstwo. B�dzie trzeci! Irmina od�o�y�a notatki. - Czekajcie - przerwa�a im. - Ja b�d� trzecia. Gusiew usiad� pod �cian�. Ukry� twarz w d�oniach. - A nigdy w �yciu! - powiedzia�. - Beze mnie nie dacie rady. A ja tego nie w��cz�! - W��czysz - powiedzia�a dziewczyna spokojnie. - �eby� si� nie zdziwi�a, dziecko. �eby� tylko nie przespa�a momentu, jak b�d� w��cza�. Chcesz by� nast�pna w kolejce na cmentarz? �liczne mamy we Wroc�awiu. Do wyboru, do koloru. Kilkana�cie nekropolii do dyspozycji... Podesz�a i odwin�a oba r�kawy. Pokaza�a liczne �lady po zastrzykach w zgi�ciu ramion. - To jest �mier�. To jest �mier�. Borkowski znalaz� lepsz� metod� ni� my i Urz�d! - Chcesz by� kolejna na cmentarz? - powt�rzy� Gusiew. - Chcesz by� nast�pna? - A kt�ra by�am na W�grzech? - Podsun�a mu pod nos �lady po zastrzykach. - Jak my�lisz? Kt�ra by�am? Ile przede mn� posz�o w dup� je�a w�cha� traw� od spodu? - Chryste! Nie m�wisz powa�nie? - No wi�c m�wi�! - Nie, nie, nie... To nie tak! - Gusiew wsta� spod �ciany i zacz�� ��opa� piwo. - Nigdy w �yciu! Nie w��cz� tego!!! - W��czysz, Gusiew. Uwierz mi. W��czysz. Albo... - Podsun�a mu swoje przedramiona dos�ownie przed oczy. Nie m�g� si� cofn��, bo sta� akurat pod �cian�. - W��czysz albo szukaj dla mnie miejsca na kt�rym� z waszych �licznych cmentarzy. Nast�pnego zastrzyku ju� nie prze�yj�. U�miechn�a si� ciep�o. Zmru�y�a oczy. Przekr�ci�a g�ow� na bok. - O kurwa! - Gusiew nie m�g� nawet wytrze� potu z twarzy. Sta�a za blisko. - No... par� razy w �yciu si� pu�ci�am. - Irmina znowu pokaza�a swoje �liczne z�by. - Ale �eby zaraz per "kurwa"? Dietrich roze�mia� si� cicho i zakl��. Gusiew kl�� g�o�no. - No dobra. - Ivan otworzy� okno i usiad� na parapecie z nogami na zewn�trz. - W��czamy? - Sam se w��czaj! Nie. Nie zabij� cz�owieka. - To po co� se pistolet kupi�? - Dla jaj! Nie zabij� jej! Irmina wzi�a z biurka porzucone notatki Borkowskiego. - A je�li ci powiem, �e Jarek Wi�niowiecki �yje? Gusiew rykn�� �miechem. - By�em na pogrzebie. Przesta� mi tu nareszcie chrzani�. - Pos�uchajcie mnie ch�opaki. - Zacz�a przerzuca� kartki. - Tylko pos�uchajcie. Zacz�a czyta�. Powoli, wodz�c palcem po drobnych literach. To by�y opisy sn�w, kt�re zbiera� Borkowski. Papiery, kt�re zainicjowa�y jego prac�. - Kobieta, lat 36. M�wi�a tak: Co� bieg�o przez czterysta kilometr�w. Wszyscy byli zaintrygowani. Znale�li �lady w takim wielkim parku. �lady ci�gn�y si� i ci�gn�y. Byli bardzo zdziwieni. Powiedzieli mi, �e mog� zosta� agentem. Obudzi�am si�... Irmina wzi�a nast�pn� kartk�. - M�czyzna, 23 lata. Ockn��em si� w takim wielkim parku. Wydawa�o mi si�, �e to nie sen. �e wszystko dzieje si� realnie. Podesz�a do mnie policja. Powiedzieli, �e co� bieg�o przez prawie czterysta kilometr�w jednej nocy. Znale�li �lady. To co� mia�o rozstaw n�g na jakie� trzydzie�ci centymetr�w. Policjant pyta�, czy mog� dla nich pracowa�. Czy zostan� ich agentem. - Kobieta, 23 lata. My�la�am, �e to nie sen, �e to si� dzieje naprawd�. Wok� by�o mn�stwo wojska i policji. Podszed� do mnie jeden taki oficer w rogatywce. Powiedzia�, �e Wroc�aw zosta� zasypany dawno temu i teraz nad nim jest taki wielki park. Ale tam pod spodem co� si� dzieje. Co� przebieg�o jednej nocy prawie czterysta kilometr�w. Oficer spyta�, czy zostan� ich agentem. Obudzi�am si� przera�ona! - M�czyzna, 44 lata. Nigdy nie �ni�em czego� podobnego. Ja z regu�y zapominam wszystkie swoje sny. Ale tego nie zapomn�. Wydawa�o mi si�, �e nie �ni�. To by�o strasznie realne. Wiem, �e si� ba�em. Ca�y dygota�em ze strachu, cho� wok� by�o mn�stwo policji. Znale�li jakie� �lady ci�gn�ce si� od horyzontu po horyzont. To by� jaki� park. Wok� by�o pe�no drzew. Jeden z policjant�w podszed� do mnie i spyta�, czy zostan� ich agentem. Obudzi�em si� spocony... - M�czyzna, 56 lat. To by�o zupe�nie nieprawdopodobne uczucie. Wydawa�o mi si�, �e nie �ni�. Pami�tam trawniki, drzewa i park. Wok� by�o pe�no wojska i policji. Podszed� do mnie jaki� oficer. Mia� na sobie polski mundur. Ale wygl�da� bardzo dziwnie. Pami�tam, �e w tym �nie dygota�em ze strachu. Ten oficer powiedzia�, �e pod spodem, pod ziemi� znaczy, jest Wroc�aw. Zasypany. Ale nie do ko�ca. Oficer pyta�, czy zgodz� si� by� ich agentem. Obudzi�em si� krzycz�c. �ona chcia�a wezwa� lekarza. Albo nawet pogotowie. - M�czyzna, 34 lata. To by�o co� zupe�nie nieprawdopodobnego. Nigdy w �yciu nie by�em tak strasznie pewny, �e nie �ni�. Wydawa�o mi si�, �e wszystko to dzieje si� naprawd�. To by� jaki� dziwny �wiat. Pami�tam ogromny park. Podszed� do mnie jaki� m�czyzna. Dziwnie wygl�da�. Mia� warkocz. Powiedzia�, �e chc� mnie pos�a�, na d�. Do Wroc�awia. Znaczy pod ziemi�. Co� bieg�o i bieg�o,i bieg�o... Jednej nocy wiele kilometr�w. Jak si� obudzi�em, to wzi��em �rodki nasenne, ale ju� nie mog�em zasn�� tej nocy. Poszed�em do pracy zupe�nie struty, bo ca�y czas pami�ta�em, �e Wroc�aw jest pod ziemi�. G��boko. A na g�rze taki park. Ale ja nie mog�em tam p�j��, panie doktorze. Strasznie si� ba�em... - Kobieta, 26 lat. Nigdy czego� takiego jeszcze nie �ni�am. To by�o jak rzeczywisto��. Mia�am wra�enie, �e zasn�am na kocu, w s�o�cu i ockn�am si� nagle. Wok� by�o pe�no ludzi w polskich mundurach. Jeden z nich podszed� do mnie. To by�o... jakby si� dzia�o naprawd�. On na mnie patrzy�. Nigdy czego� takiego nie �ni�am. Nigdy tak naprawd�. On mia� polski mundur, ale wygl�da� jako� tak... jako� tak dziwnie. Mia� czarne w�osy i warkoczyk. Taki jak u dziewczyny. Ale nie by� dziewczyn�. Powiedzia�, �e co� bieg�o przez park i oni odkryli �lady. Ale to ich jako� tak ma�o obchodzi�o. Spyta� mnie, czy zejd�... nie uwierzy pan, panie doktorze... czy zejd� pod ziemi� do Wroc�awia. Obudzi�am si� z krzykiem, a� matka przybieg�a z drugiego pokoju, pytaj�c, co mi jest. A ja ju� nie mog�am zasn�� tej nocy. - Po co nam to czytasz? - spyta� Gusiew. Irmina szele�ci�a kartkami. Od�o�y�a wszystkie opr�cz ostatniej. - 26 sierpnia. Przyszed� do mnie Jarek Wi�niowiecki. Chichocz�c opowiedzia� mi sw�j sen. Polecia� znanym schematem. Stwierdzi�, �e nigdy nie czu� czego� a� tak realnego. Tak jakby ockn�� si� nagle w rozleg�ym parku. Wok� byli ludzie w polskich mundurach, ale ci�gle �miej�c si�, powiedzia�, �e wygl�dali dziwnie. Warkoczyk�w nie pami�ta�. Podszed� do niego jaki� oficer. Zasalutowa�. Powiedzia�, �e ci, kt�rzy wys�ali tu Wi�niowieckiego, oszukuj� w jakie� grze. Oni go tu nie chc�. Ale w porz�dku. Nic ich to nie obchodzi. Mo�e spe�ni� swoj� misj� i wraca�, sk�d przyszed�. Im to nie miesza w interesach. Mo�e sobie i��, sk�d przyszed�. Nie namawiali go, �eby zosta� ich agentem. Jedyny element wsp�lny to park, zakopany Wroc�aw, o kt�rym wspomnia� kt�ry� z �o�nierzy i to dziwne poczucie realno�ci snu. - I co? - spyta� Gusiew. - My�l�, �e Wi�niowiecki �yje - odpar�a Irmina. - Aha! A w trumnie pochowali�my pieska? - On nie jest st�d, "pu�kownik". Jego wys�ali faceci, kt�rzy oszukuj� z zupe�nie innego miejsca ni� tu. Ale my�l�, �e �yje.- Pzysiad�a na brzegu biurka. - Ale gdzie indziej. - Dietrich.- Gusiew odwr�ci� g�ow�. - S�ysza�e� kiedy� wi�ksze bzdury? - Tak.- Sepp macha� nogami spuszczonymi za parapet. - Wczoraj w telewizji pu�cili przem�wienie premiera. Roze�mia� si�. - Ivan, przesta� pieprzy�, tylko powiedz, co robimy? Dietrich zerkn�� na Irmin�. - Dzwonimy po pogotowie? Chocia� za �adna cholera, �eby j� tak od razu przeznaczy� na dawc� organ�w... W�gierka zeskoczy�a z biurka. - Dobra. Id� co� zje�� teraz. Ale spotkamy si� wiecz�r. Tutaj. Razem z Dietrichem mkn�li przez tereny wodono�ne czarn� hond�. Najlepszy dojazd na strzelnic�. - Co s�dzisz o tej babie? - Gusiew maj�c dobr� set� na liczniku cudem zmie�ci� si� na ma�ym drewnianym mostku nad �luz�. - No przecie� to regularna narkomanka. Widzia�e� jej �apska? - Nie jest narkomank�. Widzia�e� jej oczy? - Zakocha�e� si�? - Co� trzeba zrobi�.- Z piskiem opon, w tumanie kurzu zaparkowa� pod strzelnic�. Dietrich wysiad� pierwszy. - Niby co? Najpierw musieli p�j�� na bramk�. Jezu! Trzeba wpisa� nazwisko, numer pozwolenia, godzin� wej�cia, numery broni... Brakowa�o tylko rubryki z numerem fiuta. - W��czysz te urz�dzenia? Szli korytarzem, kt�ry wydawa� si� mie� par� kilometr�w d�ugo�ci. Musia� by� cholernie d�ugi, bo z boku, za �cian� mieli pola strza��w dla karabin�w. Ogl�dali znane od lat zdj�cia Reni Mauer wisz�ce na �cianach. - Zwariowa�e�? - Po co� z ni� jednak gadasz... - Dietrich otworzy� drzwi prowadz�ce na sal� "25 metr�w". Owion�� ich zapach spalonej nitrocelulozy, kt�ry w�ar� si� we wszystko wok�. "Zapach Wietnamu", jak m�wi� Gusiew. - No to co zrobimy? - Ja id� powiesi� tarcze. - Ivan otworzy� drzwi do korytarzu bunkra. - Tylko nie strzel mi w dup�. Dobrze? Dobrze? Gusiew przygotowa� dwa stanowiska. Stoliki, krzes�a, os�ony. Po chwili obaj mogli za�o�y� okulary i ochron� na uszy. Od tej chwili trzeba by�o krzycze�. Zacz�li od dwudziestek dw�jek. Ale siali potwornie ledwie mieszcz�c si� w tarczach. W czarne pada� co trzeci strza�. - No i co z ni� zrobisz?! - wrzasn�� Dietrich. Gusiew wyj�� Sig Sauera i zacz�� wali� z dziewi�ciu milimetr�w. - A co radzisz? - Wyj�� z torby tetetk� i zacz�� �adowa� pociski 7,62 do p�askiego magazynka. - Tak to mo�emy gada� godzinami. - Ivan z kabury na ty�ku wyci�gn�� rewolwer 0,357 magnum. - Czemu, kurde, w powie�ciach nie pisz�, �e bro� trzeba zawsze czy�ci�? Nawet po jednym strzale. - Bo to by�oby strasznie nudne. - Gusiew wskaza� deflektor podrzutu w rewolwerze kolegi. - Zreszt� tego ustrojstwa i tak si� nie da w og�le wyczy�ci�, wi�c wszystko to by�yby powie�ci egzystencjalne o og�lnym nieudacznictwie. - Fakt. - Ivan przygryz� wargi. - Co z ni� zrobimy? - Nie wiem. - Tak to mo�na gada� godzinami - powt�rzy� Dietrich. - W��czysz te urz�dzenia? - Nie. - To co jej powiesz? Gusiew w�o�y� Siga i tetetk� do kabur przy pasku. - Id� do ubikacji - uci��. Toaleta na strzelnicy jest zreszt� jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc na �wiecie. Bro� w kaburach strasznie ci��y i je�li nie chce si� wyczy�ci� spuszczonymi spodniami ca�ej pod�ogi, to siedz�c na sedesie trzeba j� trzyma� w r�kach. A poniewa� producent tak projektuje pistolety, �eby odpowiednie palce trafia�y od razu w odpowiednie miejsca, wi�c siedzi si� trzymaj�c dwie spluwy lufami skierowanymi na drzwi i z dwoma palcami na spustach. Toaleta na strzelnicy to jedyne miejsce na �wiecie, gdzie nikt, nigdy i pod �adnym pozorem nie szarpn�� nagle za klamk�, �eby sprawdzi�, czy kabina jest wolna. Ka�demu �ycie mi�e. "Pu�kownik" Gusiew jednak nie my�la� o konsekwencjach szarpni�cia za klamk�. Przez ca�y czas mia� przed oczami Irmin�, kt�ra pokazuje pok�ute ig�ami r�ce. Bo�e, co ci W�grzy? Co chcieli osi�gn��? Je�li w og�le jej opowie�� by�a prawdziwa. Ale dziewczyna, wbrew temu, co m�wi�a, nie sprawia�a wra�enia wariatki. Nie wygl�da�a te� na agenta w�gierskiego wywiadu. A zreszt� je�li nawet... W�grzy byli "swoi", to nie wrogowie. Mo�na by�oby im pom�c, jakiekolwiek plany ��czyli z aparatur� Borkowskiego. Jezu! W��czy� te urz�dzenia? Jezuuuu... Nie. Nigdy w �yciu. Ale z drugiej strony... "Pu�kownik" w koszmarnej ciasnocie kabiny upora� si� jako� ze spodniami i dwoma sztukami broni palnej, kt�re mia� w d�oniach. Tak naprawd� to nie by� pu�kownikiem. Ksywa bra�a si� st�d, �e jeszcze jako student w czasie stanu wojennego podpad� dziekanowi. Ten postanowi� go ukara� i wywiesi� w gablocie wielkie og�oszenie: "Niniejszym czyni� kol. Gusiewa odpowiedzialnym za utrzymanie porz�dku na korytarzu". Niestety ju� chwil� p�niej studenci nakleili na wierzch swoje w�asne og�oszenie: "Dzi� wyk�ad. Ca�a prawda o tym, jak wygl�da utrzymywanie si�� ustroju Zwi�zku Radzieckiego". Oczywi�cie jaki� aktywista zdar� opozycyjny plakat, ale zrobi� to nier�wno i pojawi� si� "kombinowany napis" "Niniejszym czyni� kol. Gusiewa odpowiedzialnym za utrzymanie si�� ustroju Zwi�zku Radzieckiego!", a pod tym piecz�tka i podpis dziekana... Oczywi�cie od razu skr�t "kol." (kolega) przerobiono na "Col." (colonel) i zosta� pu�kownikiem. Przy nazwisku, kt�re nosi�, dla wszystkich by�o jasne, �e jest radzieckim oficerem i wypominanie mu tego przy ka�dej okazji sta�o si� rytua�em. Czasem zastanawia� si�, czy kto� z koleg�w w og�le jeszcze pami�ta jego imi�. Kiedy wr�ci� na sal� "25 metr�w", Dietrich wali� z rewolweru 38 special z kr�tk� luf� wywo�uj�c tumany kurzu za tarczami. - I jak?! - krzykn��. - Doszed�e� do czego� w �wi�tyni dumania? - Tak. - Postanowi� go zaskoczy�. Z kabury pod pach� wyj�� colta 45 i strzeli� wywo�uj�c gejzery ziemi na wale flankuj�cym. - Jezu! Co to jest???! - Diertich przyskoczy� z boku. - Co to jest? - Colt 0,45 ACP. - Przecie� na taki kaliber nie mamy pozwolenia. Gusiew u�miechn�� si�. - Kolega z Warszawy kupi� mi "nielega�a". - A amunicja sk�d? - Od handlarza broni� - wyja�ni�. - Jak masz pozwolenie na 9 milimetr�w i 38 special, to sprzeda ci i 45... - Daj postrzela�. - Dos�ownie wyrwa� mu z r�k tak rzadk� bro�. - O �esz ty... - Uruchomi� te urz�dzenia - powiedzia� Gusiew. Sepp nie s�ucha� jednak masakruj�c metalowe drzwi bunkra, co by�o jeszcze bardziej nielegalne ni� sama bro�, z kt�rej to robi�. - Uruchomi� te urz�dzenia - powt�rzy�. - I to nie dla niej. Dla Borkowskiego i dla Jarka... - Ale jaja! - krzycza� Dietrich. - Ale wali!!! Patrz! - Podsun�� swoj� w�asn� d�o� oparzon� nitroceluloz�. - Ale grzeje... Irmina tak jak poprzednio siedzia�a na brzegu biurka Borkowskiego pokazuj�c nogi w obcis�ych legginsach. Obie nogi przyci�ga�y wzrok m�czyzn jak magnes. Wieczorem, poza ochroniarzem w stanie wiecznej �pi�czki, nie by�o w Instytucie nikogo. Nawet portierki. Kto� jednak puka� do drzwi. - Tak? - Dietrich otworzy� drzwi. Zobaczyli m�czyzn� w pi�amie i narzuconym na ramiona szlafroku. Instytut by� po��czony starym niemieckim przeciwlotniczym tunelem z ma�ym szpitalem tu� obok. I wszyscy ci, kt�rzy mieli problemy ze snem, przy�azili po nocy usi�uj�c zdoby� za darmo porad� "prawdziwych fachowc�w". - To znowu pan, panie Wyzgo? - Tak, panie doktorze. Bo wie pan. Mi si� ca�y czas to samo �ni. Wchodz� do supermarketu, na rynek, gdziekolwiek, gdzie jest t�um. I... I mam w r�kach karabin maszynowy, a na plecach trzy skrzynki amunicji. I zaczynam strzela�. Do ludzi! Tam s� setki trup�w. - Niech pan we�mie co� na uspokojenie i idzie do ��ka. - Co mam wzi��? - Aspiryn�. Nie wiem... niech si� pan herbaty napije. - Dietrich usi�uj�c zachowa� cho� pozory uprzejmo�ci wypchn�� m�czyzn� w pi�amie na korytarz i domkn�� drzwi. - Co za �wir - szepn�� zabezpieczaj�c zamek. - Le�y ju� prawie miesi�c, bo ci�gle �ni mu si� to samo. Masakruje z karabinu maszynowego jaki� t�um. Noc w noc. Irmina nawet nie podnios�a g�owy. - W��czysz te urz�dzenia? - spyta�a Gusiewa. - Tak. Popatrzy�a mu w oczy. - Gdzie si� mam po�o�y�? - Nigdzie. Ja b�d� obiektem eksperymentu. - Dlaczego? Rzuci� jej eleganck� kopert�, kt�r� dosta� w szpitalu. Dziewczyna przez chwil� mocowa�a si� ze sztywnym papierem. Wyj�a zadrukowan� kartk� z piecz�tkami, ale niczego nie zrozumia�a z �aci�skich nazw. Poda�a j� Dietrichowi. - O kurwa! - sykn�� Ivan. - Jezus Maria!!! Dlaczego nic nie powiedzia�e�? - To tylko rak. Od tego si� nie umiera - mrukn�� Gusiew. - Stary! Dlaczego nie powiedzia�e�???? - A co by to zmieni�o? - Jezu... Jezu! Stary. Przyjacielu... Kurwa!!! Pojedziemy do Szwajcarii ci� leczy�! Co� musi si� da� zrobi�. - Od tego si� nie umiera. - U�miechn�� si� do Irminy. - A przynajmniej jeszcze nie dzisiaj. Dziewczyna zachowa�a si� bardziej racjonalnie. Po�o�y�a mu r�k� na ramieniu. Leciutko poca�owa�a w policzek. - Musisz to w��czy� na ja�owy bieg. - Sk�d wiesz? - Wiem. Zaufaj. �adnego uprzyjemniania sn�w. To ma lecie� na ja�owy bieg. - Ludzie! - krzykn�� Dietrich. - O czym wy m�wicie??? Chemioterapia, na�wietlania, kurwa, operacja!!! A nie bzdety... - On ju� podj�� decyzj� - powiedzia�a Irmina. - M�w, co mam robi�. Ivan otworzy� drzwi i wyskoczy� na korytarz. - Ja si� na to nie zgadzam. - Panie Wyzgo! - krzykn�� w ciemno�� Gusiew. - Pan go przytrzyma i nie pozwoli wyj��. To dam porz�dny �rodek na sen bez recepty! Po kilku sekundach zobaczyli plecy Dietricha, kt�ry cofa� si� przed m�czyzn� w pi�amie uzbrojonym w metalow� popielniczk� na d�ugim pr�cie, kt�ra dot�d sta�a przy portierni. Gusiew wyj�� z kieszeni plastikowy listek z tabletkami i rzuci� go napastnikowi. - I niech pan jeszcze chwil� postoi pod drzwiami. �eby mi nie zwia�. - Dobrze, panie doktorze - rzek� Wyzgo obejmuj�c wart�. - Jeste� durniem, idiot�, kretynem, wariatem, p�takiem - powiedzia� spokojnie Sepp. - On ju� podj�� decyzj� - powt�rzy�a Irmina. - On ju� podj�� wyzwanie. Gusiew po�o�y� si� na kozetce. - Najpierw za��cie EEG. Potem czujniki na wa�niejsze mi�nie. Przyklejcie czerwon� diod� do k�cika lewego oka. - O diodzie nie s�ysza�am - wtr�ci�a Irmina. - To m�j dodatek. Jak wejd� w faz� REM, b�d� wiedzia�, �e to sen. - Stary - w��czy� si� Dietrich. - Chod�my do jakiego� dobrego lekarza. Gusiew wskaza� g�ow� kopert� le��c� na biurku. - A widzia�e� podpis na tej kartce? Znasz jakiego� lepszego lekarza we Wroc�awiu? - To jed�my do Warszawy! Jed�my do Szwajcarii! Kurwa, zrobimy z ch�opakami zrzutk� i jed�my do USA! - Czyta�e� ten papier? Chcesz mi zrobi� resekcj� m�zgu? Irmina nie przejmowa�a si� Ivanem siedz�cym pod �cian� z twarz� w d�oniach. - OK. Kable ju� pod��czy�am. Teraz? - Teraz w��cz wszystkie zespo�y. Uwa�aj na stabilizator napi�cia. Sprawia� k�opoty Borkowskiemu. - OK. Wszystko w��czone. Panuj� nad tym. - Jeste� fajn� dup�. - Dzi�ki, Gusiew. - U�miechn�a si� znowu. - Czy ta druga cholera podejdzie, �eby pom�c? Dietrich podni�s� si� spod �ciany i podszed� bli�ej. - S�uchaj, a mo�e od razu ci� zastrzel�? B�dzie kr�cej trwa�o. - Zdj��by� mi z g�owy kup� k�opot�w. Ale siebie wpakowa� do pierdla. - Czy mo�emy porozmawia� powa�nie? - Potem. S�uchaj. Tu masz analizator pracy mi�ni. Prawdopodobnie to b�d� jedynie mikroskurcze. Ja mam taki wy��cznik, kt�ry pozwala mi si� wyrwa� z ka�dego koszmaru. Wystarczy, �e we �nie kucn� i zacisn� powieki. Je�li odczytasz co� takiego, bud� mnie natychmiast. Ale mo�e by� te� odwrotnie. Zaczn� si� budzi�, a we �nie mo�e w�a�nie dzia� si� co� ciekawego. Wtedy wstrzykniesz mi �rodek uspokajaj�cy albo nasenny. - Dure�! - skwitowa� Dietrich. - Wszystko zrozumia�e�? - Idiota! - S�uchaj, Borkowski to ca�kiem nie�le wykoncypowa�... - Tak. I zabi� Jarka. - Boisz si�, to wyjd� - mrukn�� Gusiew. - Wszystko spadnie na jej g�ow�. - Wskaza� na dziewczyn�. - Wyzgo b�dzie �wiadkiem, �e chcia�e� ucieka�. U�o�y� si� na kozetce w miar� wygodnie. Nie chcia� mie� obola�ych mi�ni rano. - No to w��czaj - mrukn�� do dziewczyny. - A ty - zerkn�� na Dietricha - jak chcesz mi pom�c, to wyrwij mnie ze snu, jak wykres poka�e, �e kucam! W�a�ciwie nie wiadomo, co to jest sen. Uczeni wol� pisane du�ymi literami skr�ty: REM, EEG, HXDC, SNR... No dobra. To uznajmy, �e Gusiew mia� HXDC, je�li ktokolwiek wie, o co chodzi. Le�a� pod p�ytk� chodnikow�, tak� z blachy, z dziurami i wypustami, to znaczy kratownic�, na kt�rej czy�ci si� podeszwy przed wej�ciem do sklepu. Nie m�g� si� poruszy�. Kurz i drobinki piasku spada�y mu na twarz z but�w przesuwaj�cych si� w odleg�o�ci jakich� dw�ch centymetr�w. Gusiew by� na Rynku, na rogu, gdzie jest kamienica pod Z�ot� Koron�, teraz jednak sta� "Feniks". Wszed� do holu, gdzie mie�ci�y si� windy. Wsiad� do jednej z nich, �eliwnej, rze�bionej, istnego cacka przedwojennej roboty. Podesty wok� powoli opada�y. Mimo t�umu na schodach by� sam. Schody jednak si� sko�czy�y, a tu� obok inne windy sun�y w d�. W jednej z nich zauwa�y� Borkowskiego. - Nie id� tam!!! - krzycza�. - Nie id� tam, prosz�! - Co? - Nie id� tam! - wrzeszcza� Borkowski zje�d�aj�c coraz ni�ej. - Przecie� by�e� moim przyjacielem. Pu�kowniku! Niech pan tam nie idzie... B�agam! Winda wyjecha�a z budynku, trzyma�a si� ju� tylko na cieniutkim, chwiejnym druciku, kt�ry celowa� w niebo. Wszystko si� trz�s�o, rozsypywa�o, by�o coraz mniej realne. Gusiew obudzi� si� w gabinecie Borkowskiego tak gwa�townie, �e od razu usiad� na kozetce. - �eby was szlag trafi�! - Przetar� oczy, spuszczaj�c nogi na ch�odn� posadzk�. Ale zimna. Szlag! Nie m�g� otworzy� powiek. Ziewn�� szeroko. - Do dupy jest to urz�dzenie! - S�ucham? - Kompletny szajs. �ni�em jakie� g�wna. Podszed� do okna. Mg�a ledwie pozwala�a si� domy�li� zarys�w drzew poni�ej. Cz�ste zjawisko we Wroc�awiu, kt�ry sk�ada� si� z niezliczonej liczby rzek, kana��w, �luz, jeziorek i staw�w. - Ale mnie �eb napierdala - mrukn��. - Irmina, Ivan, dajcie jak�� aspiryn� albo co�