5762
Szczegóły |
Tytuł |
5762 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5762 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5762 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5762 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kate Wilhelm
Na zawsze twoja, Anna
Anna wkroczy�a w jego �ycie pewnego wiosennego popo�udnia, nie
zapraszana, a nawet nie chciana. Tego dnia Gordon otworzy� drzwi swojego
biura um�wionemu klientowi i zasta� w korytarzu jeszcze jednego
m�czyzn�. Ten drugi m�czyzna przyni�s� mu Ann�, cho� Gordon jeszcze o
tym nie wiedzia�. Wtedy rzek� po prostu:
- S�ucham?
- Gordon Sills? Nie jestem um�wiony, ale... czy mog� zaczeka� ?
- Obawiam si�, �e nie mam poczekalni.
- Mog� posta� tutaj.
Mia� oko�o pi��dziesi�tki i by� zamo�ny. Wida� to by�o po jego
matowo-czarnym garniturze, dyskretnym b��kitno-popielatym jedwabnym
krawacie, jedwabnej koszuli. Gordon oceni�, �e kamie� na jego palcu jest
prawdziwym szmaragdem, co najmniej trzy karaty. Do�� ostentacyjne.
- Jasne - powiedzia� Gordon i wprowadzi� swego um�wionego klienta do
�rodka. Przeszli przez przedpok�j do gabinetu. Cz�� biurowa by�a
oddzielona od reszty pokoju trzema parawanami z ry�owego papieru
pokrytego pi�knymi chi�skimi ideogramami. W tej cz�ci znajdowa�o si�
biurko i dwa krzes�a dla go�ci, jego fotel oraz prze�adowany rega� z
ksi��kami le��cymi tak�e przed nim na pod�odze.
Kiedy klient wyszed�, korytarz by� pusty. Gordon wzruszy� ramionami i
wr�ci� do biura; przyci�gn�� do siebie telefon i nakr�ci� numer
mieszkania by�ej �ony, odczeka� z dziesi�� sygna��w, od�o�y� s�uchawk�.
Odchyli� si� na oparcie fotela i z roztargnieniem potar� oczy. �wiat�o
p�nego popo�udnia wlewa�o si� szparami w �aluzjach, �wiat�o w paski jak
zebra. Powinienem wyjecha� na kilka tygodni, pomy�la�. Po prostu zamkn��
bud� i p�j�� sobie od tego wszystkiego, a� zaczn� dostawa� zawiadomienia
o przekroczeniu rachunku bankowego. Trzy tygodnie, powiedzia� sobie, nie
zajmie to chyba wi�cej czasu. Fatalnie z tym drugim facetem, pomy�la�
bez zbytniego �alu. I tak mia� ju� miesi�czne zaleg�o�ci w robocie, a
wiedzia�, �e kiedy je nadrobi, nap�ynie wi�cej.
Gordon Sills mia� trzydzie�ci pi�� lat, cieszy� si� s�aw� najlepszego
eksperta od grafologii i, jak do�� cz�sto przypomina�a mu eks-�ona,
m�g�by by� bogaty. Mawia�a tak�e - zbyt cz�sto - �e je�li si� komu� nie
uda przed czterdziestk�, to po prostu w og�le si� nie uda, a jego nie
obchodzi�y, po prostu nie obchodzi�y pieni�dze, zabezpieczenie,
przysz�o��, przysz�o�� dzieci...
Gwa�townie odepchn�� si� od biurka i wyszed� z gabinetu do swego
saloniku. Tutaj tak samo panowa� nieporz�dek; wsz�dzie le�a�y rozrzucone
gazety z kilku dni, kilka ksi��ek, czasopisma. Na nim sprawia�o to
wra�enie wygody; nie ufa� porz�dkowi w domach. Na �cianach wisia�y dwa
delikatne japo�skie pejza�e.
Odezwa� si� brz�czyk. Kiedy otworzy� drzwi, by� tam znowu ten
zamo�ny, nie um�wiony klient. W r�ku trzyma� zamszow� teczk�.
Gordon otworzy� drzwi szerzej i zaprosi� go gestem przez przedpok�j
do gabinetu. S�o�ce ju� nie wpada�o do pokoju, przes�oni�te budynkiem po
drugiej stronie Amsterdam Avenue. Wskaza� krzes�o, a sam zaj�� swoje
miejsce za biurkiem.
- Przepraszam, �e nie umawia�em si� z panem - powiedzia� go��. Z
kieszeni na piersi wyj�� portfel, wyj�� wizyt�wk� i popchn�� j� po
blacie biurka.
- Nazywam si� Avery Roda. W imieniu firmy chcia�bym zasi�gn��
pa�skiej porady w sprawie pewnej korespondencji znajduj�cej si� w naszym
posiadaniu.
- To moje zaj�cie - odpar� Uordon. - A jak nazywa si� pa�ska firma,
panie Roda?
- Draper Fawcett.
Gordon skin�� powoli g�ow�. - A pa�skie stanowisko?
Roda sprawia� wra�enie nieszcz�liwego.
- Jestem wiceprezesem do spraw bada� i rozwoju, ale obecnie nadzoruj�
�ledztwo, kt�re prowadzimy. Moim pierwszym zadaniem w zwi�zku z tym by�o
znalezienie kogo� z pa�skimi umiej�tno�ciami. Cieszy si� pan ogromnym
uznaniem, panie Sills.
- Zanim przejdziemy do dalszych spraw - rzek� Gordon powinienem panu
powiedzie�, �e istniej� pewne rodzaje pracy, kt�rymi nie jestem
zainteresowany. Na przyk�ad, nie zajmuj� si� sprawami o ustalenie
ojcostwa. Albo drobnymi kradzie�ami mienia pracodawcy.
Roda zaczerwieni� si�.
- Albo szanta�em - Gordon sko�czy� spokojnie. - Dlatego nie jestem
bogaty, ale tak to wygl�da.
- Sprawa, kt�r� chc� om�wi�, nie nale�y do tych, kt�re pan wymieni� -
rzek� Roda ostro. - Czyta� pan o wybuchu w naszych zak�adach na Long
Island dwa miesi�ce temu? - Nie czeka� na reakcj� Gordona. - Stracili�my
bardzo dobrego naukowca, jednego z najlepszych w kraju. I nie potrafimy
odnale�� cz�ci jego papier�w, jego notatek. Zwi�za� si� z pewn�
kobiet�, kt�ra mo�e by� w ich posiadaniu. Chcemy. j� odnale�� i odzyska�
je. Gordon potrz�sn�� g�ow�.
- Jest wam wi�c potrzebna policja, prywatni detektywi, wasza w�asna
s�u�ba bezpiecze�stwa.
- Panie Sills, niech pan nie lekcewa�y naszych decyzji i �rodk�w.
Uruchomili�my to wszystko i nikt nie by� stanie zlokalizowa� tej
kobiety. W zesz�ym tygodniu odbyli�my narad�, podczas kt�rej
zdecydowali�my spr�bowa� tej drogi. Chcemy od pana jak najpe�niejszej
analizy tej kobiety opartej na jej charakterze pisma. To si� mo�e okaza�
owocne. - Jego ton wskazywa�, �e bardzo w to w�tpi.
- Zak�adam, �e tekst nie pom�g�.
- Zak�ada pan prawid�owo - rzek� Roda z pewn� gorycz�. Otworzy�
teczk�, wyj�� plik papier�w i po�o�y� je na biurku. Ze swojego miejsca
Gordon widzia�, �e nie s� to orygina�y, ale fotokopie. B��dzi� przez
chwil� wzrokiem po le��cych do g�ry nogami listach, a potem potrz�sn��
g�ow�.
- Do bada� musz� mie� orygina�y list�w. - To niemo�liwe. S� trzymane
pod kluczem.
- Czy zaoferowa�by pan kiperowi barwion� wod�? - G�os Gordona by�
�agodny, ale spojrzenia nie m�g� powstrzyma�. Si�gn�� przez biurko i
odwr�ci� list le��cy na wierzchu w�a�ciw� stron� do siebie, aby
przyjrze� si� podpisowi. ANNA. Pi�knie napisany. Nawet jako pogrubiona
czarna kopia by� delikatny, r�wnie zgrabny jak dowolny z chi�skich
ideogram�w na jego parawanach. Podni�s� wzrok, aby stwierdzi�, �e Roda
obserwuje go uwa�nie.
- Mog� panu powiedzie� par� rzeczy na podstawie tylko tego, ale musz�
mie� orygina�y. Poka�� panu m�j system zabezpiecze�.
Poprowadzi� go�cia na drug� stron� pokoju. Mia� tutaj d�ugi st� do
pracy, ogromny st� z o�wietleniem, aparat do fotokopii, powi�kszalnik,
segregatory. Na drugim biurku sta� komputer i drukarka. Wszystko by�o
pedantycznie u�o�one i czyste.
- Segregatory s� niepalne - rzek� sucho - tak jak i sejf. Panie Roda,
je�li pan mnie sprawdza�, wie pan, �e zajmowa�em si� bezcennymi
dokumentami. I trzyma�em je w�a�nie tutaj w pracowni. Prosz� zostawi�
kopie. Mog� zacz�� z nimi, ale jutro b�d� chcia� orygina�y.
- Gdzie jest sejf?
Gordon wzruszy� ramionami i podszed� do komputera, wystuka� sw�j
szyfr, a potem ruszy� do �ciany za sto�em do pracy i odsun�� p�yt�
ods�aniaj�c drzwiczki sejfu.
- Nie zamierzam otwiera� go dla pana. Widzi pan wystarczaj�co wiele
bez tego.
- Zabezpieczenie komputerowe?
- Tak.
- Doskonale. Jutro przy�l� panu orygina�y. Powiedzia� pan, �e mo�e
pan ju� teraz co� nam powiedzie�.
Wr�cili do cz�ci pokoju s�u��cej za gabinet.
- Najpierw pan - rzek� Gordon wskazuj�c na list na wierzchu. - Kto je
ocenzurowa�?
Listy zosta�y obci�te tu� nad pozdrowieniem i by�y usiane bia�ymi
prostok�tami.
- Tak wygl�da�y, kiedy je znale�li�my - powiedzia� Roda ponuro. -
Mercer musia� sam to zrobi�. Jeden z detektyw�w powiedzia�, �e dziury
wyci�to �yletk�.
Gordon skin�� g�ow�.
- "Coraz to ciekawiejsze i ciekawiejsze". No c�, na tyle, na ile to
warte w tej chwili, istnieje wysokie prawdopodobie�stwo, �e ona jest
artystk�, powiedzia�bym - malark�.
- Jest pan pewien?
- Niech pan nie b�dzie g�upi. Oczywi�cie, �e nie jestem pewien - nie
kiedy mam do pracy kopie. To domys�. Wszystko, co ustal�, b�dzie
domys�em. Mog� zagwarantowa� jedynie uczone domys�y, panie Roda.
Roda zapad� si� w krzes�o i odetchn�� g��boko.
- Jak d�ugo to potrwa?
- Ile list�w?
- Dziewi��.
- Dwa, trzy tygodnie.
Roda bardzo powoli potrz�sn�� g�ow�.
- Jeste�my w rozpaczliwej sytuacji, panie Sills. Podwoimy pa�skie
zwyk�e honorarium, je�li po�wi�ci pan temu sw� ca�kowit� uwag�.
- A pa�ska wsp�praca?
- Co pan ma na my�li?
- Jego pismo te�. Chc� zobaczy� przynajmniej cztery strony napisane
jego r�k�.
Roda spogl�da� na� t�po.
- Znajomo�� jej korespondenta pomo�e mi j� pozna�.
- Doskonale.
- Ile mia� lat?
- Trzydzie�ci.
- Dobrze. Czy mo�e mi pan powiedzie� co� jeszcze?
Roda wydawa� si� pogr��ony w my�lach; zw�enie oczu i spok�j bij�cy
od niego sugerowa�y koncentracj�. Podni�s� wzrok z wyra�nym drgni�ciem,
skin�� g�ow�.
- To co pan o niej powiedzia�, mog�oby ju� by� wa�ne. W jednym z
list�w wspomina pokaz. Przyj�li�my, �e wyst�puje na estradzie, jest
tancerk�, czym� takim. Natychmiast dam to komu� do rozpracowania.
Artystka. To mog�oby si� zgadza�.
- Panie Roda, czy mo�e mi pan powiedzie� co� jeszcze ? Jak wa�ne s�
te papiery? Czy dadz� si� sprzeda�? Czy ktokolwiek spoza pa�skiej firmy
m�g�by mie� poj�cie o ich warto�ci?
- S� bardzo cenne - powiedzia� z takim brakiem intonacji, �e uszy
Gordona prawie stan�y na baczno��. - Je�li nie odzyskamy ich w
stosunkowo kr�tkim czasie, b�dziemy musieli zawiadomi� FBI. Tu stawk�
mo�e by� bezpiecze�stwo narodowe. Oczywi�cie, �e chcemy rozwik�a� to
samodzielnie.
Sko�czy� tym samym monotonnym g�osem:
- Jestem pewien, �e Rosjanie zap�aciliby za nie m i 1 i o n y . A my
zap�acimy tyle, ile b�dziemy musieli. Ona je ma. M�wi to w jednym ze
swoich list�w. Musimy odnale�� t� kobiet�.
Przez chwil� Gordon zastanawia� si� nad nieprzyj�ciem roboty.
K�opoty, pomy�la�. Prawdziwe k�opoty. Znowu rzuci� okiem na list le��cy
na wierzchu, na podpis "Anna" i rzek�:
- W porz�dku. Mam standardowy kontrakt...
Po wyj�ciu Rody przygl�da� si� temu jednemu listowi przez kilka
minut, w gruncie rzeczy nie czytaj�c go, badaj�c go znowu do g�ry
nogami; potem rzek� cicho:
- Witaj, Anno.
P�niej zebra� wszystkie listy, w�o�y� do segregatora i umie�ci� w
sejfie. Nie zamierza� zacz��, dop�ki nie dostanie orygina��w. Ale
przekonanie, �e ju� pracuje, uspokoi�oby Rod�.
Nast�pnego dnia przed po�udniem Roda przys�a� orygina�y i kilka
pr�bek pisma Mercera i przez trzy godziny Gordon przygl�da� si� im
wszystkim. U�o�y� jej listy na stole pod lamp� z ruchomym ramieniem i
obraca� je w r�ne strony, nie czytaj�c ich jeszcze, co pewien czas
robi�c notatki. Tak jak podejrzewa�, jej pismo by�o subtelne, delikatne,
pi�knie cieniowane. U�ywa�a prawdziwego pi�ra z prawdziwym atramentem,
nie flamastra czy d�ugopisu. Ka�de poci�gni�cie dawa�o satysfakcj�
wizualn�, by�o artystyczne samo w sobie. Jeden list mia� trzy strony,
cztery mia�y po dwie, inne by�y pojedynczymi kartkami. �aden z nich nie
mia� daty, adresu, pe�nego nazwiska. Gordon przeklina� osob�, kt�ra je
okaleczy�a. Po kolei odwraca� je, aby przyjrze� sil odwrotnym stronom, i
notowa�: NACISK - LEKKI DO SREDNIEGO. Inne notatki by�y r�wnie kr�tkie:
P�YNNE, SZYBKIE, NIEKONWENCJONALNE. PROPORCJE, JEDEN DO PIFCIU. To by�o
europejskie, a nie s�dzi�, �eby ona by�a Europejk�, ale szczeg�owe
badanie to wyka�e. Ka�da notatka stanowi�a po prostu zaznaczenie
kierunku, pierwsze wra�enie. Pracuj�c pogwizdywa� niemelodyjnie i
dzwonek telefonu zaskoczy� go.
By�a to Karen, kt�ra w ko�cu odpowiedzia�a na jego liczne telefony.
Dzieci przyjad� przed sz�st� i musi zwr�ci� je przed si�dm� w niedziel�
wieczorem. G�os mia�a ch�odny, jakby wydawa�a dyspozycje co do brudnej
bielizny. Powiedzia�, �e dobrze, i od�o�y� s�uchawk�, zdumiony, jak
niewiele czuje w tej sprawie. Przedtem ka�da rozmowa sprawia�a mu b�l;
pyta�, jak si� czuje, czy pracuje, czy dom jest w porz�dku? Mia�a ten
dom na Long Island i jemu to nie przeszkadza�o; i tak w ci�gu ostatnich
kilku lat sp�dza� coraz wi�cej czasu w mie�cie. Tym niemniej kupili go
razem, on naprawia� to i owo, ustawia� przepierzenia, burzy� je, walczy�
z rurami.
Tego wieczora zabra� oboje dzieci do greckiej restauracji. Buster,
o�miolatek, powiedzia�, �e jest klawo; Dana, lat dziesi��, nazwa�a go
dzidziusiem, a Gordon za�egna� walk� oznajmiaj�c, �e kupi� now� gr�
Monopoly. Dana powiedzia�a, �e Buster zamierza wygra�. Dana wygl�dem
bardzo przypomina�a Karen, ale prawdziwym genetycznym spadkobierc� matki
by� Buster. Karen te� zamierza�a wygra�.
Poszli do Muzeum Sztuki �redniowiecznej i fantazjowali w stylu epoki;
grali w Monopoly, a w niedziel� zabra� ich do Metropolitan na
przedstawienie marionetkowe, po czym odwi�z� ich do domu. By�
wyczerpany. Kiedy wr�ci�, rozejrza� si� dooko�a, g��boko przygn�biony. W
zlewie i na stole w saloniku sta�y brudne naczynia. Poprzedniej nocy
Buster spa� tu na tapczanie i teraz jego pi�ama wraz z po�ciel� le�a�y
rozrzucone na nim w nie�adzie. Karen powiedzia�a, �e s� ju� zbyt duzi,
aby dzieli� ten sam pok�j. W sypialni Dany tak�e panowa� ba�agan.
Zostawi�a pi�am� i kapcie.
Szybko zebra� pos�anie z saloniku, rzuci� wszystko na ��ko w pokoju
Dany i zamkn�� drzwi. Wepcha� wszystkie naczynia do zmywarki, w��czy� j�
i w ko�cu poszed� do pracowni, gdzie otworzy� sejf.
- Witaj, Anno - powiedzia� cicho, a ca�e napi�cie wyciek�o z niego.
B�l, kt�ry usadowi� si� za oczami, znikn��; zapomnia� o korkach po
drodze z Long Island do domu, zapomnia� o nie ko�cz�cych si� sprzeczkach
mi�dzy jego dzie�mi.
Wzi�� listy do saloniku i usiad�, aby po raz pierwszy przeczyta� je
dok�adnie. Listy mi�osne, nami�tne, miejscami zabawne, pe�ne
spostrze�e�, inteligentne. Bez dat trudno by�o u�o�y� je w porz�dku
chronologicznym, ale w ko�cu ca�a historia jako� si� wy�oni�a. Pozna�a
Mercera w mie�cie; spacerowali i rozmawiali, a on odszed�. Wr�ci�; tym
razem sp�dzili wsp�lnie weekend i zostali kochankami. Ona wysy�a�a listy
do skrytki pocztowej, on do niej nie pisa�, chocia� zostawi� pod jej
opiek� ca�e strony niezrozumia�ych notatek. By�a m�atk� lub �y�a z
kim�, kogo nazwisko zosta�o wyci�te �yletk�, ilekro� je wymienia�a.
Mercer go zna�, najwyra�niej go odwiedza�. Byli nawet przyjaci�mi i
prowadzili d�ugie, powa�ne rozmowy. Ona si� ba�a; Mercer zajmowa� si�
jak�� niebezpieczn� prac�, a nikt nie powiedzia� jej, co to by�o.
Nazywa�a Mercera swoim tajemniczym m�czyzn� i snu�a domys�y na temat
jego skrytego �ycia, rodziny, jego psychicznie chorej �ony lub
ojca-tyrana, lub te� jego nawrot�w wilko�actwa.
Gordon u�miechn�� si�. Anna nie �ali�a si� ani nie p�aka�a, ale by�a
beznadziejnie zakochana w Mercerze nie wiedz�c, gdzie mieszka, gdzie
pracuje, jakie grozi mu niebezpiecze�stwo, niczego o nim opr�cz tego, �e
kiedy przebywa� z ni�, by�a szcz�liwa i �y�a. I to wystarczy�o. Jej m��
rozumia� i chcia� tylko jej szcz�cia, a to j� niszczy�o, bo wiedzia�a,
�e tak bardzo go rani, ale by�a bezradna.
Zacisn�� wargi i ponownie przeczyta� jeden z list�w. "M�j kochany !
Nie mog� tego wytrzyma�. Naprawd� nie mog� ju� d�u�ej wytrzyma�. �ni� o
tobie, widz� ci� w ka�dym przechodniu na ulicy, s�ysz� tw�j g�os za
ka�dym razem, kiedy odbieram telefon. D�onie mi wilgotniej� i czuj�
mrowienie my�l�c, �e to twoje kroki s�ysz�. Jeste� w moich snach. Wi�c,
powiedzia�am sobie dzisiaj, to tak w�a�nie jest? Wcale nie! Czy jestem
g�upiutk� uczennic�, kt�ra rozmarza si� z powodu jakiego� gwiazdora
telewizyjnego? W wieku dwudziestu sze�ciu lat ! Zebra�am wszystkie twoje
papiery, zapakowa�am do pude�ka i zaadresowa�am je, ale kiedy pisa�am
numer skrytki pocztowej, stwierdzi�am, �e chichocz�. Nie mo�na wysy�a�
listu po�egnalnego na adres skrytki. Co by by�o, gdyby� nie odebra�
przesy�ki i otworzy�by j� w ko�cu jaki� kontroler? Powinnam zabawia�
kogo� takiego? Wiesz, ci kontrolerzy s� wszyscy szarzy i zasuszeni.
Niech sami szukaj� sobie rozrywek ! A co, je�li odszyfruj� twoje
tajemnicze zawijasy i odkryj� sekret wszech�wiata? Czy kt�rykolwiek z
nich zas�uguje na takie o�wiecenie ? Nie ! W�o�y�am wszystko z powrotem
do sejfu [wyci�te]..."
Gordon pomy�la� wtedy, �e nie Mercer by� tajemniczym m�czyzn�;
tajemniczym m�czyzn� by� ten drugi, ten bezimienny, kt�rego sejf
ukrywa� papiery Mercera. Kto to by�? Pokr�ci� g�ow� nad tym uk�adem dwu
m�czyzn i kobiety, i czyta� dalej: "... a [wyci�te] wszed� i pozwoli�
mi wyp�aka� si� na jego ramieniu. Potem poszli�my na kolacj�. Umiera�am
z g�odu."
Gordon roze�mia� si� i po�o�y� listy na stoliku do kawy, odchyli� si�
do ty�u z r�kami pod g�ow� i wpatrzy� si� w sufit. Przyda�oby mu si�
malowanie.
Przez nast�pne dwa tygodnie pracowa� nad listami i tymi paroma
stronami zapisanymi r�k� Mercera. Wszystko sfotografowa�, zrobi�
powi�kszenia i usi�owa� wykry� jakie� oznaki s�abo�ci, choroby.
Wprowadzi� listy do komputera i pu�ci� opracowany przez siebie program:
szuka� cz�stotliwo�ci u�ycia, obcych lub regionalnych po��cze�,
czegokolwiek niezwyk�ego lub mog�cego co� ujawni�. Zdecydowa�, �e Mercer
jest dzieckiem z prob�wki i nigdy nie opu�ci� szko�y ani laboratorium a�
do dnia, w kt�rym pozna� Ann�. Pochodzi�a ze �rodkowego Zachodu, z
niedu�ego miasta, gdzie� w okolicy Wielkich Jezior. Tak konsekwentnie
wycinane nazwisko mia�o sze�� liter. Posz�a na wernisa� i nazwisko
artysty tak�e zosta�o wyci�te. Mia�o dziewi�� liter. Nawet bez jej
�wiadectwa o arty�cie by�o wida�, �e jego dzie�o wywar�o na niej ogromne
wra�enie. Mo�na to by�o pozna� po charakterze pisma. Zmierzy� odleg�o�ci
mi�dzy s�owami, wielko�� poszczeg�lnych liter, k�t nachylenia, proporcje
wszystkiego. Ka�dy jej ruch by� pe�en wdzi�ku, rytmiczny. Jej po��czenia
wygl�da�y jak girlandy: otwarte i ufne; znaczy�o to, �e sama jest
uczciwa. Jej po��czenia, na kt�re jak na ni� by�y nanizane s�owa,
dowodzi�y szybko�ci pisania, intuicji, kt�rej ufa�a.
W miar� post�pu pracy robi� coraz pe�niejsze notatki, coraz cz�ciej
wyci�gaj�c wnioski. Obraz Anny stawa� si� realny. Oszacowawszy wst�pnie
Mercera, mniej uwagi po�wi�ca� jego pismu. Naukowiec, technolog,
dok�adny, kanciasty, geniusz, z zahamowaniami, ogromnie skryty,
samotnik. Znany mu typ. Kiedy wr�ci� Roda, Gordon czu�, �e o tych dwojgu
ludziach mo�e mu powiedzie� wi�cej, ni� wiedzia�y o nich ich w�asne
matki. Nie potrafi� jednak stwierdzi�, jak wygl�daj� lub gdzie jest
teraz Anna, albo gdzie s� papiery, kt�re w�o�y�a do sejfu m�a.
Patrzy�, jak Roda przerzuca jego raport o Annie. Tego dnia ulewny
deszcz tworzy� szar� zas�on�; powietrze sprawia�o wra�enie g�stego i
lepkiego.
- To wszystko? - zapyta� Roda, kiedy Gordon sko�czy�. - Tak.
- Sprawdzili�my ka�d� wystaw� sztuki w stanie - rzek� Roda z kwa�n�
min�. - Nie znale�li�my jej. Mamy tak�e dowody, �e Mercer nie m�g�
sp�dza� z ni� tyle czasu, ile wynika z jej list�w. Zostali�my
wyprowadzeni w pole. Pan zosta� wyprowadzony w pole. M�wi pan tutaj, �e
ona jest uczciwa, etyczna; a my twierdzimy, �e jest agentk� lub czym�
gorszym. Dosta�a go w swoje r�ce i zdoby�a te papiery, a te listy s�
fikcyjne, wszystkie co do jednego s� fikcyjne !
Gordon potrz�sn�� g�ow�.
- W tych listach nie ma ani jednego k�amstwa.
- No to dlaczego nie ujawni�a si�, kiedy umar�? Rozg�os by�
wystarczaj�co du�y. Zadbali�my o to. M�wi� panu, on z ni� nie by�.
Znale�li�my go podczas polowania na talenty, kiedy by� studentem
ostatniego roku, i od tego czasu przebywa� w tym cholernym laboratorium,
siedem dni w tygodniu przez cztery lata. Nigdy nie mia� czasu na zwi�zki
tego rodzaju, o jakich ona m�wi. Jest to k�amstwo od pocz�tku do ko�ca.
Fantazja.
Zgarbi� si� w fotelu. Twarz mia� prawie tak szar� jak jego bardzo
dobry garnitur. Wygl�da� o ca�e lata starzej ni� ostatnim razem, kiedy
by� w gabinecie Gordona.
- Oni wygraj� - powiedzia� cichym g�osem. - Ta kobieta i jej
wsp�lnik. Prawdopodobnie s� ju� za granic�. Prawdopodobnie wyjechali w
dzie� po wypadku, z papierami, wykonawszy robot�. Dobrze wykonawszy. Ten
g�upi, skretynia�y idiota !
Wpatrywa� si� w pod�og� jeszcze kilka sekund; potem si� wyprostowa�.
Kiedy odezwa� si� ponownie, jego g�os by� twardy, odmierzony.
- Od pocz�tku by�em przeciwny zwracaniu si� do pana. Strata czasu i
pieni�dzy. To wszystko to szama�skie bzdury. No c�, zrobili�my, co
mogli�my. Prosz� przys�a� rachunek. Gdzie s� jej listy?
W milczeniu Gordon popchn�� teczk� po blacie biurka. Roda przejrza�
j� starannie, potem w�o�y� do swojej akt�wki i wsta�. - Na pana miejscu,
Sills, nie podawa�bym w przysz�o�ci naszej firmy jako referencji. -
Odsun�� od siebie sprawozdanie Gordona. - Damy sobie rad� bez tego. Do
widzenia. Gordon wiedzia�, �e sprawa powinna si� na tym zako�czy�, ale
tak si� nie sta�o. "Gdzie jeste�, Anno?", my�la� patrz�c na �wiat zalany
zimnym deszczem. Dlaczego nie ujawni�a si�, nie przysz�a na pogrzeb, nie
odda�a papier�w? Nie znajdowa� odpowiedzi. Wiedzia�, �e gdzie� tam by�a,
malowa�a, �y�a z cz�owiekiem, kt�ry bardzo j� kocha�, tak bardzo, �e da�
jej wolno�� do zakochania si� w kim� innym. Opiekuj si� ni� dobrze,
pomy�la� pod adresem tego innego m�czyzny. B�d� dla niej �agodny; b�d�
cierpliwy, kiedy b�dzie wraca�a do siebie. Wiesz, ona jest bardzo cenna.
Opar� g�ow� o okno, pozwoli� ukoi� si� ch�odowi. Powiedzia� g�o�no:
- Ona jest bardzo cenna.
- Dobrze si� czujesz, Gordon? - zapyta�a Karen przez telefon. Znowu
nadszed� jego weekend z dzie�mi.
- Jasne. Dlaczego?
- Po prostu zastanawia�am si�. Masz dziwny g�os. Znalaz�e�
przyjaci�k� ?
- Czego chcesz, Karen ?
Do jej g�osu powr�ci� ch��d i um�wili si� co do odebrania dzieci,
kiedy ma je zwr�ci�. Ksi��ki z biblioteki, pomy�la� ch�odno. Zupe�nie
jak ksi��ki z biblioteki.
Kiedy od�o�y� s�uchawk� i rozejrza� si� po mieszkaniu, przestraszy�
si� brudu, lekcewa�enia najprostszych udogodnie�. Jeszcze jedna lampa,
pomy�la�. Potrzebowa� co najmniej jeszcze jednej lampy. Mo�e nawet
dw�ch. Anna uwielbia�a �wiat�o. Przy jaci�ka? Chcia�o mu si�
jednocze�nie �mia� i p�aka�. Mia� podpis, kilka list�w mi�osnych
pisanych do innego m�czyzny, kobiet�, kt�ra zjawia�a mu si� w snach i
przemawia�a do� sformu�owaniami ze swoich list�w. Przyjaci�ka! Zamkn��
oczy i zobaczy� to imi�, Anna. Du�e "A", buchaj�cy ogniem wulkan, a� w
stratosfer�, potem dwa r�wne, pe�ne wdzi�ku "n", zabawne ma�e ko�cowe
"a", kt�re mia�o k�opoty z utrzymaniem si� na linii, kt�re chcia�o
odlecie�. I pi�kna zamaszysta linia wybiegaj�ca spod niego, kt�ra
okr��a�a ca�e imi�, spada�a przecinaj�c pierwsz� liter�, zmieniaj�c j� w
"A", tworz�c przy tym doskona�� palet�. Graficzne przedstawienie Anny
wzbijaj�cej si� w niebo, maluj�cej, tworz�cej sztuk� ka�dym oddechem,
ka�dym ruchem. Na zawsze Twoja, Anna. Na zawsze Twoja.
Wzi�� g��boki oddech i spr�bowa� u�o�y� plany weekendu z dzie�mi, na
reszt� miesi�ca, lato, na reszt� �ycia.
Nazajutrz kupi� lamp� i po drodze do domu zatrzyma� si� w kwiaciarni
kupuj�c par� kwitn�cych ro�lin doniczkowych. Ona pisa�a, �e �wiat�o
s�oneczne zamienia kwiaty na parapecie w klejnoty. Ustawi� je na
parapecie i podni�s� �aluzje, a �wiat�o s�oneczne zamieni�o kwiaty w
klejnoty. D�onie mia� zaci�ni�te; gwa�townie odwr�ci� si� od okna.
Wr�ci� do pracy; wiosna przesz�a w lato, gor�ce i parne, jak tylko
potrafi by� w Nowym Jorku, i nagle stwierdzi�, �e chodzi od jednej
wystawy sztuki do drugiej. Drwi� i kl�� na siebie za to, ale bywa� na
wernisa�ach, przygl�da� si� dzie�om i podpisom m�odych artyst�w, ci�gle
od nowa. M�wi� sobie stanowczo, �e je�li wyszkoleni detektywi nie
potrafili jej znale��, je�eli nie potrafi�a jej znale�� FBI, to by�
g�upcem my�l�c, �e ma cho� niewielk� szans�. Ale chodzi� na wystawy.
M�wi� sobie, �e jest samotny i �e pr�buje zainteresowa� si� innymi
kobietami, jak�kolwiek inn� kobiet�, i nadal chodzi� na wernisa�e.
Jesieni� poszed� na wernisa� jeszcze jednej m�odej artystki, �wie�o
po szkole sztuk pi�knych, nauczycielki. I skl�� si� za to, �e nie
pomy�la� o tym wcze�niej. Mog�a by� nauczycielk� sztuk pi�knych. Zrobi�
sobie list� szk� i zacz�� od g�ry, ulepszaj�c swoj� historyjk� w miar�
schodzenia w d�. Zbiera� podpisy artyst�w do artyku�u, kt�ry zamierza�
napisa�. Historyjka by�a do przyj�cia, ale nie doprowadzi�a go do niczego.
M�wi� sobie, �e mog�a by� brzydka. Jaka kobieta zakocha�aby si� w
Mercerze? Mia� zahamowania, by� �ci�ni�ty, bez wdzi�ku, b�yskotliwy,
ekscentryczny i pe�en ciekawo�ci. Wiedzia�, �e w�a�nie t� ciekawo��
wyczu�a. Poci�ga�o j� to w Mercerze i przedosta�a si� przez jego liczne
strefy obrony; znalaz�a m�czyzn�-ch�opca, kt�ry by� prawdziwie
wzruszaj�cy. A on j� uwielbia�. Wygl�da�o to z jej list�w; by�o to
wzajemne. Dlaczego jej k�ama�? Dlaczego nie powiedzia� jej po prostu kim
jest, co robi? Ten drugi m�czyzna w jej �yciu nie stanowi� przeszkody;
to tak�e zosta�o jasno powiedziane. Obaj m�czy�ni lubili si� i obaj j�
kochali. Gordon rozmy�la� o niej, o Mercerze, o tym drugim; wci�� bywa�
na wernisa�ach, sta� si� znan� postaci� w r�nych pracowniach i
szko�ach, gdzie zbiera� podpisy. M�wi� sobie, �e to niezdrowa obsesja,
mo�e nawet objaw neurozy lub czego� gorszego. To nie by�o normalne:
zakocha�,si� w czyim� podpisie, listach mi�osnych do innego m�czyzny.
M�wi� te� sobie, �e przecie� m�g� si� myli�. Mo�e Roda w ko�cu mia�
racj�. Te w�tpliwo�ci nigdy jednak nie trwa�y d�ugo. Nadesz�y zimne
pa�dziernikowe deszcze. Karm zar�czy�a si� z jakim� bogaczem.
Odwiedziny dzieci sta�y si� �atwiejsze, bo ju� nie pr�bowa� zabawia�
ich w ka�dej minucie; podda� si� i kupi� im gry telewizyjne. Wpad� do
Akademii Sztuk Pi�knych, by spotka� si� z Rickiem Hendersonem, z kt�rym
zaprzyja�ni� si� w ci�gu ostatnich paru miesi�cy. Rick uczy� malowania
akwarelami.
Gordon czeka� w biurze Ricka, a� ten sko�czy zaj�cia krytyki
grupowej, kiedy zobaczy� to "A", du�e "A" Anny.
Poczu�, �e je�� mu si� w�oski na r�kach, d�onie mu wilgotniej�, a
�o��dek si� �ciska, kiedy tak patrzy� na kopert� le��c� na biurku Ricka.
Prawie ze strachem obr�ci� j�, aby przestudiowa� pismo. "A" w s�owie
"Akademia" by�o jak wulkan bij�cy w stratosfer�, przekre�lony beztroskim
zawijasem niczym sombrero w�o�one na bakier. "A" Anny. Nie wzbija�o si�
i nie tworzy�o palety, ale w adresie nie mog�o. To by� jej osobisty znak.
Zapad� si� w fotel Ricka i zrobi� g��boki wdech. Nie dotkn�� ju�
koperty. Kiedy Rick w ko�cu przyszed�, skin�� w jej kierunku g�ow�.
- M�g�by� mi powiedzie�, kto to napisa�?
Jego g�os brzmia� chrapliwie, ale Rick chyba niczego nie zauwa�y�.
Otworzy� kopert� i przebieg� wzrokiem notatk�, po czym poda� j�
Gordonowi. Jej pismo. Nie dok�adnie takie samo, ale jej. By� tego
pewien, nawet mimo zmian. Spos�b, w jaki tekst by� rozmieszczony na
kartce, rozmach liter, p�ynna gracja... Ale nie by�o takie samo. "A" w
jej imieniu, Anna, wygl�da�o inaczej. Czu� si� oszo�omiony r�nicami,
ale wiedzia�, �e mimo ich by�o to jej pismo. W ko�cu przeczyta� s�owa.
Nie b�dzie przychodzi�a na zaj�cia przez kilka dni. Data by�a sprzed
czterech dni.
- Takie dziecko - powiedzia� Rick - �wie�o z Ohio, my�li, �e musi
usprawiedliwia� si� z nieobecno�ci. Dziwi� si�, �e nie podpisa�a tego
jej matka.
- Czy mog� si� z ni� spotka�?
Teraz Rick wygl�da� na zainteresowanego.
- Dlaczego?
- Chc� dosta� jej podpis. Rick si� roze�mia�.
- Wiesz, jeste� naprawd� stukni�ty. Jasne. Jest w pracowni, nadrabia
czas, kiedy jej nie by�o. Chod�.
Zatrzyma� si� w wej�ciu i patrzy�, jak m�oda kobieta maluje. Nie
mia�a wi�cej ni� dwadzie�cia lat, by�a prawie niezno�nie chuda,
wygl�da�a na wyg�odzon�. Mia�a na sobie zniszczone tenis�wki, bardzo
stare wyblak�e d�insy, m�sk� koszul� w krat�. To nie by�a Anna z list�w.
Jeszcze nie.
Gordon poczu� zawr�t g�owy i przez chwil� przytrzyma� si� framugi;
wiedzia� ju�, nad czym pracowa� Mercer, co odkry�. Czu�, jakby sam
wypad� z czasu, a my�li p�dzi�y, powstawa�y wyja�nienia, nast�pne kilka
lat przybra�o kszta�t w jego umy�le. Zrozumienie przysz�o tak, jak wraca
pami��, gestalt ca�ego wydarzenia lub ci�gu wydarze�, wszystkie dost�pne
od razu.
Notatki Mercera wykaza�y, �e by� b�yskotliwy, ogarni�ty obsesj�,
obsesj� czasu, skryty. Roda przyj��, �e Mercerowi si� nie uda�o, bo
wysadzi� si� w powietrze. Ka�dy musia� tak rozumowa�. Ale jemu si�
powiod�o. Posun�� si� o pi�� lat do przodu, najwi�cej sze�� lat. Wymkn��
si� z czasu w przysz�o��. Gordon wiedzia� z ca�� pewno�ci�, �e z list�w
Anny wyci�to jego w�asne imi�. Wyra�enia z jej list�w t�oczy�y mu si� w
g�owie. Wspomina�a japo�ski most z jego obrazu, kwiaty na parapecie,
nawet spos�b, w jaki znika�o s�o�ce, kiedy zachodzi�o za budynek po
drugiej stronie ulicy.
Pomy�la� o Rodzie i hordach agent�w szukaj�cych papier�w, kt�re mia�y
zosta� ukryte, zosta�y ukryte w najpewniejszym miejscu na �wiecie - w
przysz�o�ci. Sejf, do kt�rego Anna w�o�y papiery, b�dzie jego, Gordona,
sejfem. Mocno zamkn�� oczy, ju� czuj�c b�l, kt�ry, jak wiedzia�, pojawi
si�, kiedy Mercer zda sobie spraw�, �e ma umrze�, �e umar�. Bo dla
Mercera nie istnia�a mi�o�� wystarczaj�co silna, aby porzuci� dla niej
prac�.
Gordon wiedzia�, �e b�dzie z Ann�, �e b�dzie obserwowa�, jak
dojrzewa, staje si� Ann� z list�w, �e b�dzie obserwowa�, jak wzbija si�
w stratosfer�; a kiedy Mercer przejdzie przez drzwi czasu, Gordon ci�gle
b�dzie j� kocha� i czeka� na ni�, pomaga� jej wr�ci� do zdrowia po tym
wszystkim.
Rick odchrz�kn��, a Gordon pu�ci� framug�, post�pi� krok do pracowni.
Koncentracja Anny prysn�a; spojrza�a w g�r� na niego. Oczy mia�a
ciemnoniebieskie.
"Witaj, Anno".
przek�ad - Agnieszka Sylwanowicz