5747
Szczegóły |
Tytuł |
5747 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5747 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5747 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5747 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEPHEN WHITE
Program
W PRZEDDZIE� OSTATK�W
Zapami�taj sobie. Za ka�d� cenn� rzecz, kt�r� strac�, ty stracisz dwie. By�
dobrym celem.
Wysoki, metr dziewi��dziesi�t pi��. Faliste jasne w�osy, kt�re w przefiltrowanym
lutowym s�o�cu wydawa�y si� prawie rude. Sk�ra koloru ko�ci s�oniowej. Zielone
oczy, kt�re ta�czy�y w rytm melodii dolatuj�cych ze wszystkich knajp ha�a�liwej
francuskiej dzielnicy. Nawet w porze najwi�kszego �cisku w najbardziej
zat�oczonej cz�ci Nowego Orleanu wida� by�o z daleka jego g�ow� podskakuj�c�
nad t�umem. W przeddzie� ostatk�w francuska dzielnica p�ka�a w szwach od
turyst�w, a ka�dy z wypiekami na twarzy czeka� na szalon� zabaw�, kt�ra mia�a
rozkr�ca� si� coraz bardziej, a� poniedzia�ek przejdzie we wtorek i rozpocznie
si� ostatni dzie� karnawa�u.
Ten drugi, z broni�, wiedzia�, �e on sam w takim t�umie by�by fatalnym celem. W
sportowych butach mia� metr siedemdziesi�t dwa. Ciemne w�osy by�y ju� mocno
przerzedzone, ale �ysina mu nie przeszkadza�a -baseball�wka chroni�a g�ow� przed
s�o�cem r�wnie skutecznie, jak,Ray-Bany w stalowych oprawkach os�ania�y oczy.
Wybra� spodnie khaki i bluz� w granatowe pasy. Dzi�ki temu nie rzuca� si� w oczy
na Bourbon Street, w t�umie podobnie ubranych m�czyzn.
Zrobi�o si� ciep�o, wi�c szed� z przewieszon� przez praw� r�k� kurtk�, kt�ra
zas�ania�a luf� Rugera Mk II z kr�tkim t�umi�aem. Lew� d�o� wcisn�� g��boko do
kieszeni spodni. Wiedzia�, dok�d zmierza wysoki blondyn, wi�c na razie
pozostawa� z ty�u w bezpiecznej odleg�o�ci. Na skrzy�owaniu Bienvile i Royal
facet z pistoletem mia� zacz�� zmniejsza� dystans. Za nast�pn� przecznic�
powinien si� zbli�y� na tyle, by wykona� zadanie.
Wcze�niej wysoki blondyn wyszed� ze swojego biura niedaleko ratusza. �ona
chcia�a, �eby spotkali si� na mie�cie i razem poszli do restauracji, ale si� nie
zgodzi�. Zaplanowa� ju�, �e po drodze zatrzyma si� w sklepie z antykami na Royal
Street i kupi dziewi�tnastowieczn� broszk� z kame�, kt�r� niedawno zachwyci�a
si� �ona. Niespodzianka na rocznic� �lubu.
Wizyta w sklepie nie zabra�a mu du�o czasu i skr�ca� z Bienville w Bourbon
Street dziesi�� minut przed ustalon� godzin� spotkania. Z wdzi�kiem sportowca
stawiaj�c du�e kroki, omija� rozleniwionych turyst�w s�cz�cych napoje z
jednorazowych kubk�w i wkr�tce znalaz� si� przed wej�ciem do restauracji
Galatoire's. Rozejrza� si� po chodniku i ruchliwej ulicy przed lokalem. �ony
jeszcze nie by�o. Nawet nie zagl�da� do �rodka, gdy� Kirsten nie znosi�a
siedzie� sama w restauracji. Mia� nadziej�, �e nie sp�ni si� za bardzo -
kolejka czekaj�cych na stolik w jednej z legendarnych restauracji Nowego Orleanu
ju� si� wyd�u�a�a.
Mieszkali w Nowym Orleanie od sze�ciu lat i po raz sz�sty obchodzili rocznic� w
Galatoire's. To on nalega�, �eby wracali tam rok po roku. Ona wola�aby
restauracj�, w kt�rej mo�na zarezerwowa� stolik. Ale nie dawa� za wygran�. To on
w rodzinie dba� o tradycj�. To on by� romantykiem.
M�czyzna z przewieszon� przez r�k� kurtk� ogl�da� wystaw� dwa sklepy dalej,
obserwuj�c swoj� ofiar� w szybie. Nie martwi� si�, �e zostanie zauwa�ony. Nie
by�o powodu, �eby kto� zwr�ci� na niego uwag�. By� przeci�tnym facetem w �rednim
wieku, wa��saj�cym si� po Bourbon Street w po�udnie w przeddzie� ostatk�w -
dos�ownie jednym z tysi�ca. Wreszcie poczu� wibrowanie pagera w kieszeni.
Wy��czy� go dyskretnie i zacz�� wypatrywa� na ulicy Kirsten. Jego partner
zadzwoni� na pager z kom�rki. By� to sygna�, �e kobieta si� zbli�a.
Te� by�aby dobrym celem. Tak jak m��, Kirsten by�a wysoka. I nie pr�bowa�a tego
maskowa�. W butach na pi�ciocentymetrowych obcasach mia�a ponad metr
osiemdziesi�t, a w�ska sp�dnica tylko podkre�la�a smuk�� sylwetk�. Wci�ty w
talii �akiet akcentowa� zarys bioder. W�osy mia�a jasne jak m��, cho� w s�o�cu
nie przybiera�y rudego odcienia. Kirsten by�a z�ocista od st�p do g��w.
Nios�a ma�y, ozdobnie zapakowany prezent - klucz do apartamentu w pobliskim
hotelu Windsor Court i zw�j pergaminu ze szczeg�ow� list� wszystkich
erotycznych przyjemno�ci, kt�re zamierza�a sprawi� m�owi od chwili wprowadzenia
si� do hotelowego pokoju wieczorem do �witu nast�pnego dnia. O odr�czne
przepisanie listy poprosi�a przyjaci�k�, specjalistk� od kaligrafii.
M�czyzna z kurtk� zauwa�y� Kirsten na ulicy. Tak jak si� spodziewa�, sz�a
wzd�u� Bourbon Street od strony Canal. Chwil� potem zauwa�y� j� m��, ale nie
zamierza� opu�ci� miejsca w kolejce przed Galatoire's. Pomacha� do niej.
Odmacha�a mu. Jej u�miech by� elektryzuj�cy.
Ten z broni� zbli�a� si� do wysokiego blondyna. Wyci�gn�� lew� d�o� z kieszeni i
wsun�� j� pod kurtk�. Praw� mia� teraz woln�. Wepchn�� j� do kieszeni spodni w
chwili, gdy zauwa�y� swojego partnera, kt�ry szed� za kobiet�.
Zgranie w czasie by�o wszystkim. Tak mu powiedziano. Nie chodzi�o tylko o
zab�jstwo; chodzi�o te� o zgranie w czasie. Zgranie w czasie by�o wszystkim.
Kiedy Kirsten Lord znalaz�a si� o pi�tna�cie metr�w od m�a, m�czyzna z kurtk�
zaj�� pozycj� nieca�e dwa metry od niego, za jego lewym barkiem. Kirsten sz�a
do�� szybko, omijaj�c turyst�w, i teraz dzieli�o j� od m�a jakie� sze�� metr�w.
Promienny u�miech rozja�nia� jej twarz.
M�czyzna podni�s� lew� r�k�, kt�r� zas�ania�a kurtka, i wyci�gn�� j� do przodu.
Pod kurtk� lufa t�umika by�a teraz wycelowana pod k�tem czterdziestu pi�ciu
stopni w stron� prawego barku.
Kirsten oderwa�a wzrok od m�a tylko na chwil�, ale to wystarczy�o, by zauwa�y�
niskiego m�czyzn� z przewieszon� przez r�k� kurtk�. Spojrza�a mu w oczy, gdy
jego wzrok przeskakiwa� z niej na Roberta i z powrotem. Zobaczy�a, jak dziwnie
wyci�ga r�k�, dostrzeg�a okrucie�stwo w jego u�miechu i w u�amku sekundy
rozpozna�a zagro�enie. Jasny u�miech przeznaczony dla m�a znikn�� nagle, jakby
dosta�a w twarz. Wypu�ci�a z d�oni ozdobne pude�ko z prezentem. Okrzyk
przera�enia wyrwa� si� z jej ust w chwili, gdy m�czyzna w baseball�wce machn��
r�k� i bro� z t�umikiem wydosta�a si� spod kurtki.
Celowa� w g�ow� Roberta Lorda.
W ulicznym gwarze, kt�ry miesza� si� z muzyk� dolatuj�c� z niezliczonych klub�w
i z �a�osnym okrzykiem Kirsten Lord, strza�y by�y ledwo s�yszalne, nawet dla
niej. Pomy�la�a, �e brzmi� raczej jak strza�y z �uku. Inny �wiadek opisa� je
potem jako dwa uderzenia w b�ben.
Oba pociski z rugera dwudziestki dw�jki nie chybi�y celu. Pierwszy trafi�
Roberta tu� pod uchem, drugi wy�ej. Nie mog�y przebi� g�owy Roberta Lorda na
wylot. Odpryski czaszki nie polecia�y na taftowe okno restauracji. Krew i m�zg
nie zbryzga�y ubra� stoj�cych w kolejce miejscowych i turyst�w. Dwa pociski
t�uk�y si� w g�owie Roberta Lorda, czyni�c spustoszenie w jego m�zgu.
Strza� mia� by� czysty. I by�.
Zgranie w czasie mia�o by� idealne. I by�o.
Kirsten przypad�a do boku Roberta w chwili, gdy osuwa� si� na ziemi�. Jedna z
dw�ch �usek wci�� ta�czy�a na betonie i w ko�cu znieruchomia�a przy szyi
Roberta. Kirsten nie zwa�a�a na niebezpiecze�stwo, kt�re mog�o jej grozi�. Nikt
w pobli�u chyba nie zdawa� sobie sprawy, �e w�a�nie zastrzelono jej m�a. Nie
przypomina sobie ju�, co m�wi�a do ludzi, kt�rzy patrzyli na ni� ze zdumieniem i
wsp�czuciem.
Gdy zadar�a g�ow�, �eby wy�owi� z t�umu zab�jc�, stawi� mu czo�o i przyj��
nast�pn� kul�, ju� go nie by�o. Nie mog�a tego wiedzie�, ale wtedy ju� nie mia�
mini baseball�wki ani okular�w. Niepotrzebny ju� pager le�a� w studzience
�ciekowej. Facet szed� spokojnie wzd�u� Bieiwille w stron� Dauphine. Tam w�a�nie
czeka� na niego w samochodzie trzeci cz�onek grupy.
Zesp� w barze na rogu ca�kiem nie�le bluesowa� i zab�jca doszed� do wniosku, �e
im d�u�ej przebywa w Nowym Orleanie, tym bardziej mu si� tu podoba.
Mia� zamordowa� Roberta Lorda na oczach jego �ony, takie by�o zlecenie.
Wiedzia�, �e dobrze si� sprawi�.
Kobieta widzia�a zamach. Co do tego nie by�o w�tpliwo�ci.
Zapami�taj sobie - powiedzia�, wskazuj�c na mnie palcem zza stolika obrony. - Za
ka�d� cenn� rzecz, kt�r� strac�, ty stracisz dwie.
Niespe�na miesi�c po z�o�eniu cia�a Roberta w ostatniej wolnej kwaterze
rodzinnego grobowca Lord�w, na cmentarzu Lafayette w Nowym Orleanie, spakowa�am
rzeczy c�rki i przenios�am szcz�tki naszego �ycia na p�noc, do ma�ego
miasteczka o nazwie Slaughter, le��cego przy autostradzie numer 19, mniej wi�cej
w po�owie drogi mi�dzy Baton Rouge i granic� stanu Arkansas.
Przeprowadzi�y�my si� w �rodku nocy. Ulegaj�c mojej paranoi, pojecha�am a� do
Picayune w stanie Missisipi, �eby stamt�d zawr�ci� do Luizjany i pop�dzi� na
pomoc do Slaughter. M�j stary szef w Nowym Orleanie, prokurator okr�gowy, wys�a�
policjanta z Luizjany, �eby jecha� za mn� a� do Picayune, a potem z powrotem do
Baton Rouge. Na parkingu pod Baton Rouge kupi�am policjantowi kaw� i zanim
przekona� mnie, �e nikt nas nie �ledzi�, zd��y� zje�� dwa kawa�ki ciasta -
szarlotk� i cytrynow� bez�.
Gdzie� mi�dzy obrze�ami Baton Rouge a przedmie�ciami Slaughter przesta�am si�
nazywa� Kirsten Lord, a zacz�am Katherine Shaw. Wybra�am to nazwisko na
pogrzebie m�a. Sk�d taki pomys�? W modlitewniku, kt�ry le�a� przede mn� na
ko�cielnej �awie, napisano o��wkiem "Katherine Shaw" - litery by�y starannie
wykaligrafowane dzieci�c� r�k�. Modli�am si�, �eby Katherine Shaw, kt�ra
wcze�niej siedzia�a w tej samej �awie, �piewa�a hymny w tym samym ko�ciele i
odmawia�a ten sam pacierz, nie mia�a nic przeciw temu, �ebym korzysta�a z jej
nazwiska, tak jak korzysta�am z jej �wi�tej ksi��eczki.
Chc�c uatrakcyjni� niespodziewan� przeprowadzk� mojej c�rce, pozwoli�am, �eby
te� zmieni�a sobie imi�. W jej szkole du�o si� ostatnio m�wi�o o olimpiadzie w
Sydney, wi�c moja c�rka zosta�a Matyld�. Nie przypad�o mi do gustu
to imi�, ale pociesza�am si� my�l�, �e nie by�y to igrzyska w Nagano lub Salt
Lake City.
Razem z Matyld� przenios�y�my si� do Slaughter w rytmie walca. Kiedy zgodzi�am
si� zaszy� w tymczasowej -jak sobie wtedy wyobra�a�am - kryj�wce w stanie
Luizjana, wybra�am Slaughter mi�dzy innymi dlatego, �e by�o to takie miasteczko,
w kt�rym zauwa�a si� obcych. I ludzie ogl�daj� si� za ka�dym nieznanym wozem.
Pomimo �wie�ej �a�oby po Robercie stara�am si� zaprzyja�ni� z s�siadami i
wkr�tce by�am znana jako matka, kt�ra co rano odprowadza c�rk� do szko�y i czeka
przed drzwiami szko�y dziesi�� minut przed zako�czeniem ostatniej lekcji po
po�udniu. Uparcie trzyma�am si� tego zwyczaju, cho� z okna na pi�trze
wynajmowanego przeze mnie domu mia�am ca�kiem niez�y widok na wej�cie do szko�y.
Ale w moim �wczesnym stanie ducha ca�kiem niez�y widok nie wystarcza�. Kilka
metr�w dalej to kilka metr�w za daleko.
Ostatni dzie� szko�y by� wyj�tkowo upalny jak na pocz�tek czerwca. Ale dzieciaki
nie zauwa�a�y upa�u. Perspektywa letnich wakacji upaja�a je i dodawa�a im
energii.
Matylda planowa�a odwiedzi� po szkole kole�ank� - by�o to pierwsze zaproszenie
towarzyskie, odk�d dosz�a do klasy tak p�no pod koniec roku szkolnego. Gdy
dowiedzia�am si� o jej planach, zaprosi�am na kaw� matk� nowej kole�anki i
podzieli�am si� z ni� wyssan� z paka opowie�ci�, �e m�j by�y m�� mo�e podj��
pr�b� porwania Matyldy. Da�am do zrozumienia, �e istnieje sp�r o prawo do opieki
nad c�rk�. Powiedzia�a, �ebym si� nie martwi�a i obieca�a dobrze przypilnowa�
dziewczynek. Pr�bowa�a wydoby� ode mnie wi�cej szczeg��w o dranstwach eksm�a i
z trudem udawa�o mi si� zaspokoi� jej ciekawo��, zacz�am ju� �a�owa�, �e nie
wymy�li�am innej historii.
O�mio-, prawie dziewi�cioletnia Matylda wyczu�a moje obawy zwi�zane z wizyt� w
domu nowej kole�anki i oznajmi�a, �e mo�e tam p�j�� bez mamusi.
- Naprawd�? - uda�am zdziwienie, cho� spodziewa�am si� us�ysze� co� w tym stylu
od mojej nieco zbyt niezale�nej c�rki.
- Nie b�dziesz na mnie czeka�a przed szko��? Podnios�am r�k� jak do przysi�gi.
- Obiecuj�.
- Mamo, naprawd� obiecujesz? - Jeszcze nie tak dawno tupa�a n� za ka�dym razem,
kiedy przybiera�a ten ton.
- Zadzwonisz do mnie, kiedy ju� b�dziesz u kole�anki? - zapyta�am.
- A musz�?
- Tak, musisz.
- No to zadzwoni�.
- Matyldo, obiecujesz?
- Mamo!
Telefon zadzwoni� osiemna�cie po trzeciej.
- Cze��, mamo - powiedzia�a Matylda. - Dosta�y�my lemoniad� i ciasteczka, takie
j ak robi�a babcia. Takie z marmolad� po �rodku.
Babcia by�a moj�matk�. Umar�a w kwietniu w zesz�ym roku. Nie zd��y�am w pe�ni
prze�y� �alu po jej �mierci, kiedy zag�uszy� go b�l po stracie Roberta.
Tak wi�c gdy Matylda zajada�a si� ciasteczkami u kole�anki trzy i p� przecznicy
dalej, ja nie mog�am znale�� sobie miejsca w naszym wyn�j�tym domu, dop�ki nie
us�ysza�am c�rki przez telefon. A gdy ju� us�ysza�am s�odk�; melodi� jej g�osu,
rozsiad�am si� na le�aku i wznowi�am moj� codzienn� popo�udniow� wart�. Jak
wygl�da�a moja warta? Siedzia�am na werandzie i wypatrywa�am obcych samochod�w
prowadzonych przez niskich facet�w w spodniach khaki i sportowych kurtkach.
Wypatrywa�am wszystkiego, co mog�o wydawa� si� podejrzane. Powiedzia�am sobie,
�e moje zadanie przypomina troch� polityk� S�du Najwy�szego wobec pornografii -
nie mog�am okre�li�, czego dok�adnie szukam, ale by�am pewna, �e tego nie
przegapi�.
Gdy s�czy�am s�odk� herbat�, a l�d pobrz�kiwa� w wysokiej szklance, s�ysza�am
d�wi�k �usek podskakuj�cych na betonie przy g�owie mojego m�a.
To wspomnienie, nawiasem m�wi�c, by�o drapie�n� ork�.
Bole�nie odczuwa�am odleg�o�� dziel�c� mnie od c�rki, jakby mo�na j� by�o
zmierzy� latami �wietlnymi, a nie przecznicami ma�ego miasta. Pr�bowa�am sobie
wyobrazi�, jak wygl�da�oby moje �ycie po stracie jeszcze jednej osoby i dosz�am
do wniosku, �e nie mog�abym tego nazwa� �yciem.
Dotyka�am broszki z kame� przy szyi - ostatniego prezentu od Roberta z okazji
naszej rocznicy �lubu - i rozmy�la�am o sprawiedliwo�ci. Poj�cie to by�o odleg�e
i abstrakcyjne, po�yteczne jak dzieci�ce wr�ki lub wielkanocny kr�lik i r�wnie
nieuchwytne.
My�la�am o tym wszystkim, gdy na stoliku przy le�aku zadzwoni� przeno�ny
telefon.
Powiedzia�am "halo" i w jednej chwili zapomnia�am o wewn�trznej pustce i
obserwowaniu ulicy.
- Katherine? - odezwa�a si� matka kole�anki Matyldy. - M�wi Libby Larsen.
Powiedz mi jeszcze raz, jak dok�adnie wygl�da tw�j by�y m��. Zdaje si�, �e jest
tu...
- Co takiego?
- Jedna z tych wielkich furgonetek - doko�czy�a, rozci�gaj�c ostatni� sylab�,
jakby jej agent wynegocjowa� najwi�ksze honorarium. - Czarna. Wielka i l�ni�ca.
- Gdzie?
- Pod magnoli� przed domem pani Marter. To...
- Dziewczynki s� bezpieczne, Libby? - Robi�am wszystko, �eby do mojego g�osu nie
wkrad�a si� panika.
- S� przy mnie w salonie, bawi� si� na pod�odze z...
- Zaraz tam b�d� - powiedzia�am i rzuci�am s�uchawk�. Zmarnowa�am dziesi��
krok�w, biegn�c po kluczyki wisz�ce na haczyku w kuchni, ale po chwili dosz�am
do wniosku, �e szybciej b�dzie p�j�� na piechot� - nie!, pobiec, a potem zn�w
zmieni�am zdanie i wr�ci�am po kluczyki, bo samoch�d m�g� mi by� potrzebny do
�cigania furgonetki.
Dr��cymi r�kami pr�bowa�am trafi� kluczykiem do stacyjki, ale nag�e pomy�la�am,
�eby pobiec z powrotem do domu po bro�. Gdy przypad�am do zamkni�tej skrzynki, w
kt�rej j� trzyma�am, zda�am sobie spraw�, �e zostawi�am kluczyki w stacyjce i
musia�am znowu wr�ci�. Marnowa�am minuty, kiedy nie mia�am ani sekundy do
stracenia.
"Zapami�taj sobie - powiedzia�, wskazuj�c na mnie palcem zza stolika obrony. -
Za ka�d� cenn� rzecz, kt�r� strac�, ty stracisz dwie".
Jego s�owa zmrozi�y mnie przez chwil� tego dnia w s�dzie, ale zignorowa�am
gro�b�. Z pewno�ci� nie by�a to pierwsza gro�ba, kt�r� jako prokurator
us�ysza�am z ust zdesperowanego bandyty.
Pomy�la�am sobie: nie pierwsza i nie ostatnia.
Ale potem ten bandzior wys�a� m�czyzn� w spodniach khaki do Nowego Orleanu i
Robert zgin�� na moich oczach na chodniku przed Galatoire's.
A teraz pod magnoli� pani Marter sta�a du�a czarna furgonetka i by�am pewna, �e
za kierownic� siedzi niski m�czyzna w spodniach khaki. Nie dawa�a mi spokoju
my�l, �e jest za ciep�o na kurtk�.
Przez ca�� drog�, mijaj�c kolejne przecznice, zastanawia�am si�, co teraz
przewiesi� sobie przez r�k�.
Oto delfin:
Zanim zostali�my kochankami, czy cho�by przyjaci�mi, zanim je zada�am sobie
pytanie, czy chc�, �eby�my zostali kochankami, sp�dzi�am z Robertem pierwszy
wsp�lny weekend w domu wypoczynkowym naszego przyjaciela w g�rach w Karolinie
Pomocnej. Przyjechali�my tam oddzielnie i byli�my dwoma z dziesi�ciu os�b
wypoczywaj�cych w przestronnym domu. Drugiej nocy naszego pobytu, po wieczornych
atrakcjach, takich jak k�piefc w gor�cym �r�dle na skraju okolicznych las�w,
Robert odci�gn�� mnie od grupy i patrz�c na mnie naj�agodniejszymi oczami na
�wiecie, powiedzia�, �e nigdy nie widzia� tak pi�knych plec�w jak moje.
Naprawd�. M�wi� o plecach. Jego pierwszy, p�yn�cy z serca komplement pod moim
adresem dotyczy� plec�w.
Je�li tamtej nocy zwraca� na mnie uwag�, a przypuszczam, �e tak by�o, mia�
okazj� zobaczy� przez krotk� chwil� moje piersi, przyjrze� si� ca�ej d�ugo�ci
n�g i przestudiowa� wtedy jeszcze m�odzie�cz� lini� po�ladk�w. Ale m�czyzna,
kt�rego wkr�tce mia�am po�lubi�, wola� skupi� si� na urodzie moich plec�w.
Tego typu rzeczy teraz sobie przypominam. Nawet w chwilach, kiedy przechylam si�
na zakr�tach i p�dem mijam trzy przecznice, �eby ocali� c�rk� przed zab�jc�.
Nie rozumiem.
To tylko delfin.
Podje�d�aj�c pod dom kole�anki Matyldy, zbli�a�am si� do czarnej furgonetki -
jednej z tych nieprzyzwoicie wielkich furgonetek forda - od przodu. Z piskiem
opon zatrzyma�am audi mi�dzy zaci�tym pyskiem czarnego monstrum a frontowymi
drzwiami domu, w kt�rym przebywa�a moja c�rka. Zaparkowa�am po z�ej stronie
ulicy - co�, czego nie robi si� w Slaughter.
W ogromnym wozie siedzieli dwaj m�czy�ni. Jeden mia� na g�owie baseball�wk� i
obaj chowali si� za okularami przeciws�onecznymi. Poza tym nie mog�am okre�li�
ich wzrostu ani w co byli ubrani.
Libby Larsen sta�a na skraju du�ego, przystrzy�onego trawnika przed domem,
os�aniaj�c oczy jedn� r�k�. Drug� przytrzymywa�a na biodrze niemowl�. Odwr�ci�am
si� do niej i obserwowa�am jej usta.
- To on? - pyta�a.
Wzruszy�am ramionami, podchodz�c do niej. Stara�a si� nie rusza� ustami, kiedy
m�wi�a:
- Nie ogl�daj si�, ale wysiadaj� w�a�nie z wozu.
Z ledwo�ci� zrozumia�am jej s�owa, ale wiedzia�am, co robi�.
- wejdziesz do domu, do dziewczynek, Libby? Masz piwnic�? Udawaj, �e to
�wiczenia na wypadek tornado czy co� w tym rodzaju, dobrze? Zabierz je do
piwnicy. Jak tylko us�yszysz co� podejrzanego, dzwo� pod 911.
Nie zna�a mnie na tyle dobrze, �eby rozpozna� skrajn� desperacj� w moim g�osie,
ale pos�ucha�a, jakbym by�a kaznodziej�, kt�ry zna drog� do wiecznego zbawienia.
Pobieg�a znale�� dziewczynki i ukry� je w piwnicy.
Dwaj m�czy�ni, kt�rzy wysiedli z furgonetki, byli du�o ni�si od pojazdu. Obaj
szli w moj� stron�. Nie spieszyli si�. �aden z nich nie ni�s� kurtki ani
niczego, co mog�o zas�ania� bRon z t�umikiem, chocia� ten w baseball�wce lew�
r�k� trzyma� za sob�.
Obserwuj�c go, wymaca�am palcem spust pistoletu schowanego w przedniej kieszeni
bluzy bez r�kaw�w. Bluza nale�a�a do Roberta. Na jego pro�b� obci�am r�kawy. Z
przodu by�y wyszyte liter LSU - inicja�y jego uczelni.
M�czyzna, z kt�rego nie spuszcza�am wzroku, podni�s� praw�, woln� r�k� i
dotkn�� ni� daszka czapki.
- Witam szanown� pani�.
Kiwn�am g�ow�, staraj�c si� nie odwraca� uwagi od drugiej reja, kt�r� wci��
chowa� za plecami.
- Szukamy pani Marter - powiedzia�, wskazuj�c ruchem g�owy w stron� magnoliowego
drzewa.
- Tak - powiedzia�am.
Drugi m�czyzna, ten z go�� g�ow�, powiedzia�:
- Dzwonili�my do drzwi, ale nikt nie otwiera. Odpowiedzia�am, nie spuszczaj�c z
oczu m�czyzny w baseball�wce.
- W takim razie pewnie nie ma jej w domu. Spodziewa si� pan�w?
- Ma si� rozumie�. Byli�my um�wieni jaki� czas temu. - Popuka� w zegarek.
- Um�wieni?
- Chodzi o instalacj� klimatyzacji. Mieli�my przedstawi� nasz� ofert�.
- Przeka�� jej, �e panowie byli. Maj� panowie wizyt�wk�? M�czyzna w
baseball�wce wyci�gn�� r�k� zza plec�w tak gwa�townie,
�e odruchowo poci�gn�am za pistolet, kt�ry zapl�ta� si� w materia� kieszeni.
Nie mog�am wyci�gn�� tej cholernej spluwy. Min�o zbyt wiele sekund, zanim moje
oczy rozpozna�y, �e wyci�gni�ta teraz w moj� stron� d�o� trzyma tylko wizyt�wk�.
Zostawiaj�c zapl�tany w kieszeni pistolet, wyci�gn�am r�k�, wzi�am od niego
wizyt�wk� i przeczyta�am.
- Panowie z Buster's? - zapyta�am. Blacharstwo i klimatyzacja. Wydawa�o mi si�,
�e pami�tam szyld ze zdezelowanej budy przy supermarkecie.
- Tak.
- Pani Marter b�dzie przykro, �e si� z panami min�a, zw�aszcza w tak upalny
dzie� jak dzisiaj. Lato w tym roku b�dzie d�ugie, co?
- I piekielnie gor�ce - zgodzi� si�. �eby�cie wiedzieli.
Nowa kole�anka Matyldy w Slaughter mia�a na imi�. Jennifer. Zaprzyja�ni�y si�.
tak, jak tylko potrafi� si� zaprzyja�ni� dwie ma�e dziewczynki. Wizyta w domu
Jennifer doprowadzi�a do nast�pnej -u nas. Mam tylko nie m�w do niej Jenny,
upomnia�a mnie c�rka. Potem Matylda przenocowa�a u Jennifer, co musia�o
doprowadzi� do oczekiwanej rewizyty. Wkr�tce potem nast�pi�y d�ugie nocne
rozmowy telefoniczne i g�o�ne wyznania dozgonnej przyja�ni, kt�re przypadkiem
pods�ucha�am. Wierzcie mi, naprawd� nie chcia�am.
Pod koniec czerwca by�y najlepszymi przyjaci�kami i przetrwa�y co najmniej dwie
burzliwe k��tnie, kt�re w kr�lestwie zwierz�t sko�czy�yby si� tym, �e jedno z
cia� rozk�ada�oby si� teraz w s�o�cu.
O ile mog�am si� zorientowa�, moja c�reczka bez opor�w wcieli�a si� w posta� o
imieniu Matylda. Korzysta�a z wiecznie powi�kszaj�cej si� encyklopedii k�amstw
ze swobod�, kt�ra mnie przera�a�a. To dziecko potrafi�o. wi�za� w�tki swego
fikcyjnego �ycia z �atwo�ci� mistrzyni tkactwa. Ani razu nie s�ysza�am, �eby si�
zapl�ta�a, opowiadaj�c kole�ance szczeg�y swojej nowej biografii. Cz�sto
zastanawia�am si�, jakie� to niezabli�nione rany skrywa�a w ten spos�b przede
mn� lub - co martwi�o mnie jeszcze bardziej przed sob� sam�.
Przera�a�o mnie, �e nie wiem, jak zmierzy� jej b�l.
A m�j? S�dzi�am, �e moje rany s� niewidoczne dla innych, cho� dla mnie stwarza�y
zagro�enie. Wyobra�a�am je sobie jako krwiaki. Jednak w g��bi serca wiedzia�am,
�e rosn�cy skrzep nie tworzy si� w moim m�zgu.
Raczej w mojej duszy.
Co wiecz�r przed p�j�ciem spa� Matylda wys�uchiwa�a z udawan� cierpliwo�ci�
litanii moich niepokoj�w i napomnie� - wa�ne by�o, �eby zrozumia�a, jak
zachowywa� si� w�r�d obcych. W nied�ugim czasie mog�a wyrecytowa� wszystkie
regu�y gry. Tak samo jak wtedy, gdy mia�a dwa lata i recytowa�a z pami�ci
Ksi�ycowi na dobranoc. Uwielbia�a t� ksi��eczk�. Kiedy by�a m�odsza, bez
wzgl�du na to, co czyta�y�my do snu, zawsze upiera�a si�, �eby na ko�cu czyta�
Ksi�ycowi na dobranoc.
To znaczy�o, �e ostatnie s�owa przed zgaszeniem �wiat�a, ostatnie s�owa przed
"kocham ci�" brzmia�y zawsze: Id�cie spa�, szmery i trzaski.
Po osiedleniu si� w Slaugnter przed p�j�ciem spa� cz�sto rozmawia�y�my o
Robercie, jej tacie, i przynajmniej raz lub dwa razy w tygodniu pyta�a o
z�oczy�c�, kt�ry go zabi�.
- Tata zrobi� co�, co go zdenerwowa�o? - chcia�a wiedzie�, a ja m�wi�am jej, �e
jej ojciec by� najmilszym cz�owiekiem pod s�o�cem i dobrze o tym wiedzia�a.
- Jak on wygl�da? - pyta�a, ale nie m�wi�am jej o spodniach khaki, bo nie
chcia�am, �eby wpada�a w panik�, ilekro� zobaczy ten kolor.
- Jest wysoki? - zastanawia�a si�, ale nie powiedzia�am, �e ona w wieku dwunastu
lat z pewno�ci� przero�nie drania, kt�ry zabi� jej tat�.
Od samego pocz�tku chyba rozumia�a, �e zab�jca nie zosta� schwytany.
I �e musimy ukrywa� si� w Slaughter, dop�ki nie znajdzie si� za kratkami. Jej
�al po stracie ojca wydawa� si� r�wnie niedojrza�y jak ona sama i martwi�am si�,
�e nie uroni�a tylu �ez, ile wydawa�o mi si�, �e powinna.
Min�� prawie ca�y miesi�c bez kolejnej wizyty dw�ch m�czyzn w wielkiej
furgonetce z Buster's. Oczywi�cie sprawdzi�am ich. Firma by�a legalna. A ci dwaj
tam pracowali. Nazajutrz po rozmowie z nimi przed domem pani Marter widzia�am,
jak pojawili si� rano w pracy. Zwyk�a za� rozmowa telefoniczna potwierdzi�a, �e
pani Marter faktycznie zamierza�a zainstalowa� klimatyzacj� w swoim domu, ale
ceny zapar�y jej dech w piersiach r�wnie skutecznie jak zesz�oroczne lipcowe
upa�y.
Powoli, gdy mija�y kolejne dni, egzystencja w Slaughter w stanie Luizjana znowu
zacz�a dawa� mi poczucie bezpiecze�stwa i spokoju. Osob�, kt�ra w ko�cu wyrwa�a
mnie z tego b�ogostanu i wzmog�a we mnie czujno��, by� stary kolega z biura
prokuratora okr�gowego w Nowym Orleanie.
Cz�owiek, kt�ry zagrozi� mi tamtego dnia w s�dzie, cz�owiek, kt�ry w moim
przekonaniu zaaran�owa� zab�jstwo mojego m�a i kt�rego pos�a�am do wi�zienia na
wi�cej �at, ni� m�g�by prze�y� ��w z Galapagos - tego cz�owieka dotkn�a
w�a�nie wielka osobista tragedia.
Nazywa� si� Ernesto Castro. By� wielk� szych� w kokainowym �wiatku, lokalnym
przedstawicielem kolumbijskich karteli narkotykowych i organizowa� przerzuty
wielkich ilo�ci kokainy z Miami a� do Waszyngtonu i Baltimore.
Kiedy go pozna�am, mieszka� w mie�cie Welcome nad Missisipi w po�owie drogi
mi�dzy Luizjan� i Baton Rouge. Aresztowano go na podstawie podejrzenia o
pope�nienie brutalnego gwa�tu na przykutej do w�zka inwalidzkiego 46-letniej
kobiecie w windzie biurowca, gdzie pracowa�a jako sekretarka. Policja z Nowego
Orleanu szybko dosz�a do wniosku, �e Castro by� te� odpowiedzialny za co
najmniej dwa inne gwa�ty, r�wnie okrutne i nikczemne.
Na szcz�cie dla wymiaru sprawiedliwo�ci brutalno�� Ernesto przewy�sza�a jego
inteligencj�. Mnie zlecono poprowadzenie oskar�enia i bez problemu uzyska�am
wyroki skazuj�ce w ka�dym punkcie aktu oskar�enia. By�am pewna, �e Castro nigdy
nie zobaczy s�o�ca Luizjany jako wolny cz�owiek.
W�a�nie w dniu og�oszenia wyroku otwarcie zagrozi� mi w s�dzie.
Tamten dzie� zacz�� si� jak setki innych.
Gdy podesz�am do �awy na pro�b� s�dzi, Castro niespodziewanie wsta� za mn� przy
stanowisku obrony i podni�s� zakute w kajdanki r�ce.
- Ty szmato! Hej! - zawo�a�.
Zerkn�am za siebie. Nie odwr�ci�am si�, tylko zerkn�am. Nie by�am nawet pewna,
czy to ja jestem t� szmat�.
S�dzia uderzy�a m�otkiem. Najwyra�niej te� nie wiedzia�a, czy przypadkiem nie j�
nazwa� szmat�. Stra�nicy otrz�sn�li si� z letargu i ruszyli w stron� skazanego.
- Zapami�taj sobie - powiedzia� Ernesto Castro, zanim postawni stra�nicy zd��yli
go powstrzyma�. - Za ka�d� cenn� rzecz, kt�r� strac�, ty stracisz dwie. - Gruby
palec wskazuj�cy lewej r�ki wymierzy� prosto we mnie.
Nie przypominam sobie nawet wyrazu jego twarzy, kiedy wypowiada� te s�owa.
Pomimo dramatyzmu ca�ego zaj�cia, gro�ba wydawa�a si� stosunkowo b�aha - ot,
facet z �awy oskar�onych obrzuca mnie b�otem. W moim dzienniku, gdybym akurat
mia�a czas i emocjonaln� przytomno��, �eby przela� na papier wra�enia z s�du,
napisa�abym, �e tego dnia zosta�am utyt�ana.
Tak to okre�la�am. Utyt�ana.
Pami�tacie Ghostbusters. Nie? Niewa�ne. Uwierzcie mi, tego dnia zosta�am
utyt�ana.
Wi�c c� to za tragedia dotkn�a pana Castro - ta, o kt�rej powiedzia� mi kolega
z biura prokuratora, gdy ukrywa�am si� w Slaughter? Matka Castro jecha�a
odwiedzi� syna w wi�zieniu, gdy jej samoch�d zderzy� si� czo�owo z ci�ar�wk�
wioz�c� ciastka. Kierowca ci�ar�wki zasn�� za kierownic� i zjecha� na przeciwny
pas ruchu. Pani Castro zgin�a w istnym morzu ciastek.
Za ka�d� cenn� rzecz, kt�r� strac� - tak brzmia�y s�owa, kt�re do mnie
skierowa�. Jego matka by�a cenn� rzecz�? Dla niego? Z pewno�ci�.
M�g� mnie wini� za jej �mier�? Oczywi�cie �e tak.
Od chwili, gdy us�ysza�am wiadomo�� o �mierci matki Castro, du�o gorzej spa�am
po nocach, zastanawiaj�c si�, czy teraz, po �mierci seniory Castro, jestem winna
Ernestowi Castro jeszcze jedn�, czy te� trzy cenne rzeczy?
Czy m�j Robert naprawd� liczy� si� tylko za jedn�?
Matylda, dobry Bo�e, liczy�aby si� za dziesi�tki.
Gdyby Castro zrobi� co� Matyldzie, osobi�cie odwiedzi�abym go w wi�zieniu i
wyci�a mu narz�dy, jeden po drugim, a� by zdech�. Rozci�abym go i najpierw
wyj�a te niekonieczne do �ycia organy, tak �eby nie zdech� od razu
- wyrostek, woreczek ��ciowy, �ledzion�, a potem wepchn�abym mu je do gard�a,
�eby si� nimi udusi�, ten pod�y dra�.
Tego typu my�li nigdy nie nale�a�y do stada, do mojego stada wieloryb�w. Nie,
one nigdy nie nurkowa�y, nigdy nie schodzi�y g��boko. Sta�y si� moimi snami na
jawie, kt�re t�uk�y mi si� po g�owie, gdy s�czy�am s�odk� herbat� na tarasie w
popo�udniowym upale i wypatrywa�am na drodze niskich m�czyzn w spodniach khaki.
Moja Matylda lubi�a gra� w pi�k� no�n�. Jej przyjaci�ka Jennifer te�. Podw�rko
przed domem Larsen�w by�o na tyle du�e, �e mo�na by�o na nim kopa� pi�k�. My
takiego nie mieli�my. Tego lata dziewczynki gra�y godzinami, a to znaczy�o, �e
du�o cz�ciej przebywa�y u Larsen�w ni�u nas. Pan Larsen skonstruowa� z
plastikowych rur i sieci w�dkarskiej prowizoryczn�bramk�, kt�r� ustawi� mi�dzy
kwitn�cymi krzewami po pomocnej stronie du�ego trawnika.
Gdyby �y� Robert, zaproponowa�by pomoc panu Larsenowi przy budowie bramki i
prawdopodobnie bardziej by zaszkodzi�, ni� pom�g�. Robert nie by�, jak to si�
m�wi, uzdolniony technicznie. No, ale przecie� gdyby Robert �y�, nie
mieszka�abym z Matyld� w Slaughter.
Wstyd mi si� do tego przyzna�, lecz - cho� to przeze mnie zgin�� - od czasu do
czasu przeklinam Roberta za to, �e umar�.
Kiedy nadszed� weekend przed Dniem Niepodleg�o�ci, uspokoi�am Kit ju� na tyle,
�e podczas wizyt Matyldy u Jennifer mog�am czyta� lub sprz�ta�. Ale
niewystarczaj�co, �eby wyj�� po zakupy, bo wtedy m�g�by omin�� mnie telefon od
Libby Larsen z informacj�, �e niski m�czyzna w baseball�wce i spodniach khaki
wr�ci�.
Rozmowa telefoniczna, kiedy ju� do niej dosz�o, by�a kr�tka, a nawet lakoniczna.
- Katherine? - powiedzia�a Libby. - Chyba powinna� przyjecha�. I to zaraz.
- Nic jej nie jest? - zapyta�am. - Z Matyld� wszystko w porz�dku?
- Policja jest ju� w drodze - poinformowa�a Libby, a zabrzmia�o to bardziej jak
wyrzut ni� pocieszenie. - Ona nie ma na imi� Matylda. A to nie by� tw�j by�y m��
Rzuci�am cholern� s�uchawk�, z�apa�am torebk� - w kt�rej mia�am jw� kluczyki i
bRon - i przejecha�am trzy przecznice do Larsen�w jak szalona.
Na kraw�niku czeka�a na mnie policjantka z komendy w Slaughter i prawie uda�o
jej si� powstrzyma� m�j sprint do frontowych drzwi domu Larsen�w. Prawie. Kiedy
j� wymin�am, nigdy w �yciu nie by�aby w stanie mnie dogoni�. Nie zwraca�am
uwagi na jej wezwania, nie zapuka�am do drzwi tylko szarpn�am za nie i
krzykn�am:
- Matylda! Matylda! C�reczko!
Libby Larsen wesz�a do zarzuconego zabawkami przedpokoju, wycieraj�� r�ce
�cierk� w niebieskie ananasy.
- Matylda? - �achn�a si�. - Jak mog�a�? - zapyta�a. Zarzuci�a �cierk na rami� i
wspar�a czyste r�ce na pe�nych biodrach w odwiecznym ge oburzenia gospody�
domowych ca�ego �wiata. - Jak mog�a� mnie oszukiwa�? Nas wszystkich? Jak mog�a�
cho�by pomy�le� o tym, �eby w ten spos�b nara�a� inne dzieci?
Jej w�ciek�o�� odbija�a si� ode mnie jak promienie rentgenowskie od o�owiu. Ona
nawet nie wiedzia�a, co to jest niebezpiecze�stwo. A ja musia�an chroni� swoj�
c�rk�.
- Matylda! - zawo�a�am.
Nie s�dz�, �ebym zawsze by�a tak grubosk�rna. A mo�e by�am. Mo�e to przez moj�
prac�. Albo przez to, �e zamordowano mi m�a. Po prostu nie wiem.
- Jest w kuchni z policj� - powiedzia�a Libby. Ostatnie s�owo wyartyku�owa�a
szczeg�lnie wyra�nie. - Co� ci powiem, moja droga. Nale�� si� jakie�
wyja�nienia. Najpierw im. A kiedy ju� z tob� sko�cz�, mnie te� musisz i co nieco
wyja�ni�. - Zachowywa�a si�, jakby tym tonem g�osu mog�a kogo� zastraszy�. Mo�e
swoje dzieci. Nie mog�am sobie wyobrazi�, �eby jej m�� dr�a� przed ni�. Ale tak
naprawd� nie zna�am Buda Larsena. Mo�e Libby wysz�a za m�� za mi�czaka. Min�am
j� i wbieg�am do kuchni. Matylda siedzia�a przy wielkim d�bowym stole, maj�c po
obu stronach policjant�w. Jeden by� czarny, drugi bia�y. �aden nie wa�y� mniej
ni� dziewi��dziesi�t kilogram�w. Czapki od munduru le�a�y przed nimi na stole i
wydawa�y si� tak du�e, �e mo�na by by�o sma�y� na nich nale�niki. Moja
wyro�ni�ta c�rka wygl�da�a przy nich na male�stwo.
- Kochanie - odezwa�am si� g�osem pe�nym czu�o�ci, szcz�liwa, �e Matylda �yje,
�e oddycha. Wyci�gn�am do niej r�ce.
- Mamo-powiedzia�a i natychmiast ze�lizgn�a si� z krzes�a, znikaj�c pod blatem,
zanim dwaj pot�ni gliniarze zd��yli zareagowa�. W ci�gu kilku sekund przemkn�a
mi�dzy ich nogami i znalaz�a si� w moich ramionach. -Mamo - powiedzia�a znowu. -
Mamo.
- Ciii - szepn�am w jej z�ociste w�osy.
- Kazali mi powiedzie� o tacie.
- Ciii.
- I �e nie mam na imi� Matylda.
- Ciii.
- I �e ty nie nazywasz si� Katherine Shaw.
- Ciii.
- Z�y cz�owiek zjawi� si�, tak jak m�wi�a�. Ale to nie by� m�czyzna, mamo. Z�y
cz�owiek nie by� m�czyzn�.
- Ciii.
- Co my teraz zrobimy, mamo? Co my teraz zrobimy?
- Moja kochana - wyszepta�am.
Co si� sta�o? Matylda po mistrzowsku broni�a bramki - mia�a to we krwi -a
Jennifer kopn�a pi�k� z ca�ej si�y. Matylda wyskoczy�a wysoko, �eby wybi� pi�k�
nad bramk�. Robert mawia� z dum�, �e jego c�rka ma w nogach spr�yny, a nie
ko�ci. Matylda pobieg�a za pi�k� przez krzaki na podw�rze s�siad�w.
Tam spotka�a kobiet� w zielonej bluzce z odkrytymi plecami i boj�wkowych
szortach.
- Wygl�da�a zupe�nie jak dziewczyny z katalogu Abercrombie. - Tak moja nagle
u�wiadomiona w sprawach mody c�rka opisa�a kobiet�, kt�ra czai�a si� za
krzakami.
- By�a m�oda czy stara? - zapyta�am.
- M�oda. Dwudziestka. - Matylda wypowiedzia�a sw�j wniosek z przekonaniem,
kt�rego ja nie podziela�am. W minionych latach przes�uchiwa�am setki �wiadk�w, a
Matylda przedstawia�a swoj� wersj� wydarze� z podejrzan� pewno�ci� siebie. Ale
to te� mia�a we krwi.
- I?
- I podesz�a do mnie i zapyta�a, czy nie widzia�am jej psa.
- Cholera.
- Mamo - skarci�a mnie. - Nie bluzgaj. Zreszt� pami�ta�am, co m�wi�a�. �e mog�
prosi� mnie o pomoc w szukaniu psa lub kota, wi�c by�am ostro�na. Kiedy
pr�bowa�a mnie z�apa�, ja ju� bieg�am, przysi�gam.
- Nie przysi�gaj. Wi�c zacz�a� ucieka�?
- No, niezupe�nie. Ale zacz�am biec, kiedy chwyci�a mnie za r�k�, o, tutaj. -
Przesun�a palcem po lewym ramieniu. - Widzisz? Tutaj mnie z�apa�a. - Czerwone
�lady po palcach kobiety by�y wyra�nie widoczne na opalonej sk�rze Matyldy.
- M�w dalej, z�otko. Jestem z ciebie dumna.
- Dobrze. No wi�c... wyci�gn�a r�k� i chcia�a mnie mocno z�apa�. Ale by�am
spocona, a ona te� mia�a spocon� r�k�, no i by�am dla niej za szybka.
Wy�lizgn�am si� jej i zacz�am biec, krzycze�, wrzeszcze�, tak jak mi kaza�a�,
i przedar�am si� przez krzaki do domu Larsen�w. A kiedy si� odwr�ci�am, ju� mnie
nie goni�a, tylko bieg�a w przeciwn� stron�, gdzie czeka� na i samoch�d, i tak
to si� sko�czy�o.
Ale, oczywi�cie, to nie by� koniec.
Koniec nie by� nawet blisko.
ZNIECZULENIE
Alan Gregory podni�s� poduszki z wy�o�onej wyk�adzin� pod�ogi i pom�g� wsta�
swojej ci�arnej �onie.
- No i co my�lisz? - zapyta�.
Lauren u�miechem podzi�kowa�a mu za pomoc i powiedzia�a:
- Co my�l�? Chodzi ci o por�d? - Uderzy�a pi�ci� jedn� z poduszek kt�re trzyma�
przy piersi. - Chcesz wiedzie�, co my�l�? A znasz s�owo "znieczulenie"?
Roze�mia� si� i zni�y� g�os do szeptu.
- Mam rozumie�, �e nie jeste� ca�kowicie przekonana do idei, by przez,
b�ogos�awie�stwo porodu przej�� w b�lu i pocie?
Chcia�a wbi� mu do g�owy, �e naprawd� nie �artuje. Kiedy pochyli� si�, z r�k� na
jej wydatnym brzuchu, �eby j� poca�owa�, by�a prawie przekonana. Ale nie do
ko�ca. Z naciskiem powt�rzy�a:
- Znie-czu-le...
- Dobrze, dobrze, s�ysza�em. Popytamy Adrienne o anestezjolog�w. Ale sko�czymy
kurs, dobra?
- Dobra, sko�czymy. Jody chce, �eby�my sko�czyli kurs. - Jody by�a po�o�n�
Lauren. Lauren ruchem g�owy wskaza�a drugi koniec sali, gdzie w�a�nie sko�czyli
zaj�cia z cyklu "Pierwsze dziecko po trzydziestce", i szepn�a:
- Znasz kogo� z naszej grupy? Mam nadziej�, �e nie ma twoich pacjent�w. To
by�oby kr�puj�ce.
- Nie, �adnych pacjent�w. Ale znam kobiet�, kt�ra siedzia�a przy drzwiach. -
Spojrza� w tamt� stron�, ale kobieta ju� wysz�a z sali. - Jest psychiatr� z
Denver. Nie mia�em poj�cia, �e mieszka w pobli�u. Nazywa si� Teri Grady.
Pracowa�em z ni� par� razy. Lubi� j�. Jest zabawna. Rozumiem, �e nie by�o tutaj
nikogo z twoich skaza�c�w? - Lauren by�a zast�pc� prokuratora okr�gowego w
Boulder.
- Niech B�g broni. Nie, nikogo z nich nie �ciga�am.
- Chcesz, �eby�my po drodze do domu zatrzymali si� gdzie�, zjedli co�?
Obieca�em, �e zabior� ci� do Dandelion, je�li b�dziesz grzeczna na kursie.
- By�am grzeczna? - zapyta�a z dzieci�c� przymilno�ci�.
- Dobrze si� sprawowa�a�. Zrobi�a� par� niepotrzebnych min. Ale og�lnie dobrze
si� sprawowa�a�.
- Jakich min? Nie robi�am �adnych min! U�miechn�� si�. Wiedzia�a, �e to
nieprawda.
- Wola�abym od�o�y� wizyt� w Dandelion na kiedy indziej. Powiedzia�am Adrienne,
�e mo�emy dzisiaj zacz�� �wiczy� jog�. Nie masz nic przeciwko temu?
- Ja? Ale� sk�d? Mog� popatrze�? Pacn�a go w rami�.
- Nie ma mowy!
- Cholera. Adrienne ma na tym punkcie bzika, co? Ca�ej tej jogi?
- Moim zdaniem wygl�da �wietnie. Nie s�dzisz, �e wygl�da �wietnie? Musia�e�
chyba zauwa�y�, co joga zrobi�a z jej po�ladkami.
Rzuci� �onie uko�ne spojrzenie.
- M�wimy o pupie Adrienne? Niestety. Nie chc� ci� rozczarowa�, ale nie
zauwa�y�em, co joga zrobi�a z po�ladkami Adrienne.
- Ale ja zauwa�y�am i mam nadziej�, �e z moimi po�ladkami b�dzie tak samo.
- Twoja pupinka, moje cudo, tego nie potrzebuje.
- S�odki jeste�.
Kiedy szli ze szpitala do samochodu, zsun�� r�k� niebezpiecznie blisko
wspomnianej pupy.
- Nie martw si�. Dzi� wieczorem musz� zadzwoni� w par� miejsc. Przygotuj�
kolacj�, gdy ty z Adrienne b�dziecie wyczynia� te wasze sztuki.
Alan i Lauren mieszkali w niedawno wyremontowanym ranczerskim domu po wschodniej
stronie Boulder Yalley w malowniczej okolicy, w pobli�u autostrady numer 36,
kt�ra ci�gn�a si� do Boulder z pomocnych przedmie�� Denver. Adrienne, ich przyj
aci�ka-urolog, i Jonas, jej syn, byli jedynymi bliskimi s�siadami przy
piaszczystej drodze, kt�ra ko�czy�a si� na placu mi�dzy ich domami.
Ten wiecz�r by� zapowiedzi� letnich atrakcji. S�o�ce k�ad�o si� spa� do
poszarpanej ko�yski G�r Skalistych, opadaj�c szczeg�lnie leniwie, a wieczorne
powietrze po raz pierwszy w tym roku by�o raczej ciep�e ni� ch�odne. Niebo
roz�wietla�y rozproszone pastele jak z opakowania wafli Necco. Z jednego z
taras�w z zachodniej strony domu Lauren i Alan mieli widok na r�wnoleg�e w�e
�wiate� samochod�w sun�cych powoli na wsch�d i zach�d po szosie.
Kiedy Alan wprowadzi� si� do wcze�niejszego wcielenia tego domu w: tach
siedemdziesi�tych, w Boulder nie s�yszano o czym� takim jak godzi szczytu. Gdy
na pocz�tku lat dziewi��dziesi�tych pozna� Lauren, trasa by�a zat�oczona tylko
rano i wieczorem. A teraz? Boulder mia�o swoje przedmie�cia. W Boulder ruch by�
za du�y o ka�dej porze. Autostrada przecinaj�ca Boulder by�a jak skorodowana
rura.
Po�egnali si� w gara�u i Lauren przeci�a drog� w stron� domu Adriane, a Alan
przeszed� do frontowych drzwi przywita� si� z Emily, suk� rasy Bouvier des
Flandres. Zwierz� powita�o go bez entuzjazmu - pochylenie g�owy i ma�ym skokiem
na tylnych �apach. Dopiero gdy zobaczy�a na drodew Lauren, �mign�a obok Alana,
�eby j� dogoni�. Alan ostrzeg� �on�, kt�ra zda�y�a zrobi� unik przed nadmiernie
wylewnym pozdrowieniem psa.
Po drugiej stronie drogi Jonas otworzy� frontowe drzwi swojego domu i krzykn��:
- Emily! Chod� tutaj! Emily!
I Alan wiedzia�, �e ich towarzyski pies nie wr�ci szybko do domu. Zawo�a� do
Lauren:
- Niech Jonas j� przyprowadzi, kiedy b�dzie gotowa do kolacji. - Machn�a r�k�
na znak, �e go us�ysza�a.
Zaczyna� si� wieczorny pokaz �wiate� na zachodnim niebie. Resztki ��tego s�o�ca
wie�czy�y szczyty G�r Skalistych jak gruby kr��ek mas�a topi�cy si� na owsiance.
Alan nala� sobie szklank� wody z pobliskich �r�de� i wyj�� piwo rozlewane w
pobliskim browarze na Canyon Boulvard. Chcia� przez par� minut porozkoszowa� si�
tymi metamorfozami - przej�ciem dnia w noc, pseudolata w lato - zanim zajmie si�
przygotowaniami do kolacji.
Wzi�� do r�ki telefon, �eby ods�ucha� wiadomo�ci, najpierw domowe -dwie, obie
dla Lauren - a potem z pracy - nast�pne dwie, nic pilnego. Wiadomo�ci z pracy
ucieszy�y go i zacz�� si� rozlu�nia�. Od prawie dw�ch tygodni niepokoi� go stan
jednej z pacjentek z poradni psychologicznej. Dzisiejsze stresogenne wydarzenia
- doroczna ocena jej pracy w firmie Celestial Seasonings i og�oszony przez s�d
okr�gowy w Boulder ostateczny rozpad jej ma��e�stwa - mog�y doprowadzi� do
za�amania. Fakt, �e nie zostawi�a mu lakonicznej wiadomo�ci apatycznym g�osem
znaczy�, �e prawdopodobnie przetrwa�a jako� ten dzie�.
To dobrze - dla niej i dla Alana,
W chwili, gdy sko�czy� ods�uchiwa� drug� wiadomo�� - ponowne odwo�anie wizyty
przez 36-letniego pacjenta, kt�rego �onie wydawa�o si�, �e potrzebuje terapii
du�o bardziej ni� on - zadzwoni� telefon. Zanim odebra�, poci�gn�� d�ugi �yk
piwa.
- Halo.
- Alan? M�wi Teri Grady. By� zaskoczony.
- Teri? Cze��. Fajnie by�o widzie� ci� dzisiaj. Nie wiedzia�em, �e spodziewasz
si� dziecka. Kiedy termin? Szkoda, �e nie mieli�my okazji pogada�.
- To moja wina. Crawford musia� gdzie� p�dzi� zaraz po kursie. To m�j m�� -
chyba si� nie znacie. Mam termin za osiem tygodni.
- Mo�e poznam go na kursie za tydzie�. A mo�e p�jdziemy gdzie� wszyscy na
kolacj� po zaj�ciach? Pozna�aby� te� Lauren.
- Z przyjemno�ci�, ale wiesz, w�a�ciwie to dzwoni� w innej sprawie. Kiedy ci�
dzisiaj zobaczy�am, za�wita�a mi pewna my�l. Chcia�abym ci co� zaproponowa�.
- S�ucham.
- To mo�e zabrzmie� dziwnie.
- W takim razie nie b�dzie to dla mnie nic nowego.
- Pewnie o tym nie wiesz, ale jedn� z rzeczy, kt�rymi si� zajmuj� - to znaczy
zawodowo -jest praca w charakterze regionalnego konsultanta psychiatrycznego dla
S�u�by Marszali i Secret Service.
- Nie, nie wiedzia�em. Przypuszczam, �e to ciekawa praca - powiedzia� Alan,
pr�buj�c przewidzie�, dok�d zmierza ta rozmowa.
- Rzeczywi�cie, to chyba jedno z niewielu zaj��, kt�re nie tylko wydaje si�
ciekawe, ale te� naprawd� takie jest. W ka�dym razie szukam kogo�, kto przejmie
cz�� moich obowi�zk�w, dop�ki nie wr�c� z urlopu macierzy�skiego. Zastanawia�am
si�, czy masz czas i czy by�by� zainteresowany.
- Jest mi mi�o, Teri. Rzeczywi�cie mam troch� czasu, w ka�dym razie kilka
wolnych godzin. To zale�y, czego dok�adnie oczekujesz. W�tpi�, czy m�g�bym
pozwoli� sobie na regularne wizyty w Denver, je�li o to chodzi.
- Musia�by� si� tylko spotyka� z jednym z moich aktualnych pacjent�w, kt�ry jest
obj�ty programem ochrony �wiadk�w WITSEC, nadzorowanym przez S�u�b� Marszali.
Prawdopodobnie dojdzie jeszcze druga osoba, kt�r� w tej chwili wprowadza si� do
programu i kt�ra poprosi�a ju� o psychoterapi�. Wkr�tce zamieszka w okolicy.
Mo�e ju� w przysz�ym tygodniu. Nie b�dziesz musia� spotyka� si� z nimi w Denver;
ci ludzie mog� przychodzi� do mojego gabinetu w Boulder.
- I to wszystko?
- Chyba tak. Liczba lokalnych uczestnik�w WITSEC zale�y od S�u�by Marszali.
Zawsze istnieje mo�liwo��, �e kogo� przy�l� lub ode�l�, ale wi�kszo�� os�b
obj�tych programem nie przyjmuje pomocy psychologicznej. Wi�c pewnie to b�d�
tylko te dwie osoby.
- Jak d�ugo potrwa tw�j urlop macierzy�ski?
- Planuj� wzi�� sze�� miesi�cy po porodzie. M�j po�o�nik jest zaniepokojony
krwawieniem i grozi mi le�enie w ��ku, je�li stan si� pogorszy. Dlatego ju�
teraz szukam zast�pstwa.
- A co z lekami, Teri?
- M�j pacjent jest na zolofcie. John Connor... pami�tasz go ze studi�w, ,
prawda?... to po nim odziedziczy�am ca�� t� federaln� robot�. Zgodzi� si� zaj��
wszelkimi sprawami dotycz�cymi lek�w podczas mojego urlopu. Je�li chodzi o
kwestie farmaceutyczne, nie widz� �adnych chmur na horyzoncie; ale gdyby�
potrzebowa� wsparcia, b�dzie s�u�y� ci pomoc�.
- Znam Johna. A co z Secret Service?
- John si� wszystkim zajmie, chyba �e zawal� go robot�, wtedy prawdopodobnie
zadzwoni do ciebie, �eby� poprowadzi� jakie� konsultacje. Ale to dorywcza praca.
Podczas wizyt prezydenta lub wiceprezydenta w okolicy i podczas niekt�rych wizyt
kongresman�w i zagranicznych polityk�w Secret Service musi oszacowa�
niebezpiecze�stwo ze strony miejscowych uwa�anych za potencjalne zagro�enie.
Kiedy agenci maj� konkretn� spraw�, dzwoni� i przedstawiaj� materia� do
konsultacji. Czasem przez telefon, czasem chc� spotka� si� osobi�cie.
- Ale rzadko?
- Tak. Jak powiedzia�am, John si� tym zajmie. Pewnie w ci�gu tych sze�ciu
miesi�cy b�dziesz mia� spok�j.
Alan patrzy�, jak ostatnia kropla s�onecznego kr��ka roztapia si� w najwy�szych
partiach G�r Skalistych.
- Musz� przyzna�, �e mnie zaintrygowa�a�, Teri. Zawsze lubi�em urozmaicenia w
pracy i zdaje si�, �e twoja propozycja to w�a�nie co� takiego. Ale ciekaw
jestem, dlaczego ja? Dlaczego nie jeden z twoich koleg�w-psychiatr�w?
- S�uszne pytanie. Po pierwsze my�l�, �e �wietnie by� sobie poradzi� z moim
obecnym pacjentem. To, hm, ciekawy przypadek. A z tego, co sobie przypominam o
twoim stylu pracy, my�l�, �e ty te� by� mu si� spodoba�. Poi drugie jeste�
elastyczny, a ja przekona�am si�, �e psychoterapia z t�... populacj� wymaga
pewnej terapeutycznej gimnastyki. A po trzecie? Uwielbiam t� prac�...
naprawd�... i nie chcia�abym tworzy� konkurencji dla siebie w spo�eczno�ci
psychiatrycznej. Jeste� dla mnie bezpieczniejsz� opcj�. S�u�ba Marszali woli na
stanowiskach konsultant�w lekarzy nie psycholog�w.
Alan przyzna� Teri punkty za szczero��. No, ale by�a to jedna z tych cech, kt�re
mu si� u niej zawsze podoba�y.
- Jeszcze bardziej mnie zaintrygowa�a�, Teri. Jak powiedzia�em, ch�tnie
korzystam z okazji, �eby nie popa�� w rutyn� w pracy. Prze�pi� si� z twoj�
propozycj� i zadzwoni� do ciebie jutro. Mo�e tak by�?
- No pewnie, ale jest jeszcze jedna sprawa. Nigdy nie by�e� w wojsku, tak?
- Nie, a co?
- My�lenie �yczeniowe. Rozumiem wi�c, �e nie zosta�e� jeszcze zweryfikowany?
- Przykro mi. Czy to mnie dyskwalifikuje?
- Ale� sk�d. Ale �adnych przykrych tajemnic? Nic kompromituj�cego? Nie ma
czego�, co nie pozwoli ci przej�� tego testu? Przepraszam, ale musz� zapyta�.
- Nie szkodzi, Teri. W�a�ciwie to par� miesi�cy temu dosta�em nieformalnie
zlecenie od pewnych typ�w z FBI. Mo�e s�ysza�a�: chodzi�o o par� starych
morderstw pod Steamboat Springs. Ludzie, z kt�rymi pracowa�em, powiedzieli, �e
zanim si� ze mn� skontaktowali, prze�wietlili moj� przesz�o�� i to, co znale�li,
nie przeszkadza�o im. Wi�c chyba si� nadaj�.
- �wietnie. W takim razie nie powinno by� �adnych przeszk�d. Czekam jutro na
tw�j telefon. Mam nadziej�, �e si� zgodzisz. Masz m�j numer do domu?
Nie mia�, wi�c mu go podyktowa�a.
Dopi� piwo. Zanim wys�czy� ostatni� kropl�, postanowi� ju�, �e si� zgodzi.
Lauren zjawi�a si� w drzwiach oko�o dwudziestej trzydzie�ci. Lomein z krewetek
by�o gotowe. Poskar�y�a si�, �e pierwszego dnia �wicze� jogi nie by�a zbyt
sprawna.
- Nie mog�am utrzyma� r�wnowagi w tych pozycjach, kt�re mi pokazywa�a.
- Przez ci���?
- Chyba. I przez brak kondycji.
- Biedactwo - powiedzia�.
Rzuci�a mu spojrzenie typu "takie jest �ycie", daj�c do zrozumienia, �e nie chce
czu� si� jak inwalidka.
Opowiedzia� jej o telefonie od Teri Grady.
- �wietnie. We�miesz to, prawda? - zapyta�a natychmiast po us�yszeniu szczeg��w
propozycji Teri.
- Chyba tak - odpar�.
- Nie jeste� ca�kiem pewny? Czemu nie? Gdybym ja mia�a szans� takiej odmiany w
pracy, nie waha�abym si� ani chwili.
- Naprawd�? Mimo �e twoi nowi klienci byliby... no, nie wiem... przest�pcami?
- Moi klienci s� przest�pcami. Jestem prokuratorem.
- Reprezentujesz spo�ecze�stwo, nie przest�pc�w i wiesz, o co mi chodzi- Nie
musisz pomaga� tym, kt�rych oskar�asz.
- To co innego. Chyba trafia ci si� �wietna okazja. My�l�, �e powinie z niej
skorzysta�. Mo�e dzi�ki temu przestaniesz ci�gle my�le� o dziecku.
- Nie chc� przesta� my�le� o dziecku.
- Dobra kolacja - powiedzia�a, nie zwa�aj�c na jego s�owa. - Zreszt� wiesz, �e
to zrobisz. Udajesz tylko niezdecydowanego, �ebym by�a zadowolona, bo wzi��e�
mnie pod uwag�, podejmuj�c decyzj�.
- To nieprawda.
- Akurat!
- No, nie do ko�ca - powiedzia�.
W ramach weryfikacji Alan musia� odby� do�� szczeg�ow� rozmow� kwalifikacyjn� z
agentem FBI o nazwisku Flaherty, kt�rego Alan podejrzewa� - opieraj�c si�
wy��cznie na poszlakach lingwistycznych - �e pochodzi gdzie� z p�nocnego
wschodu. Dalsza cz�� procedury weryfikacyjnej polega�a najwyra�niej na typowych
zakulisowych dzia�aniach FBI, mi�dzy innymi na rozmowach ze wskazanymi przez
Alana osobami polecaj�cymi. Poda� im nazwisko przyjaciela, Sama Purdy'ego,
pracuj�cego w policji w Boulder, a tak�e nazwiska i numery trzech by�ych agent�w
FBI, z kt�rymi wsp�pracowa� w ci�gu ostatnich kilku lat. Okaza�o si�, �e
wyk�adowc� Flaherty'ego w Akademii FBI na kursie z "przest�pczo�ci komputerowej"
by� jeden z emerytowanych agent�w na li�cie referencyjnej Alana, niejaki Kimber
Lister.
Alan uzna� to za zrz�dzenie losu.
W nast�pny pi�tek rano zaparkowa� w gara�u okaza�ego granitowego budynku przy
Cherry Greek South Drive w Denver i wjecha� wind� na czwarte pi�tro, gdzie
mie�ci� si� gabinet doktor Teri Grady. M�czyzna, kt�ry powita� go w wygodnej
poczekalni, mia� na nogach si�gaj�ce do kostek lycrowe rajtuzy dojazdy na
rowerze i kurtk� z goretexu.
- Doktor Gregory? - zapyta�. - Inspektor Ronald Kriciak. Jestem inspektorem
terenowym ze S�u�by Marszali. Witam na pok�adzie. Dzi�kuj�,