3945
Szczegóły |
Tytuł |
3945 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3945 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3945 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3945 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KASZUBSKA MADONNA
Opracowa� i do druku poda�
Jerzy LIMON
By� mo�e niezupe�nie przypadkowo Dyrekcja Biblioteki Gda�skiej Polskiej Akademii Nauk zwr�ci�a
si� do mnie z propozycj� opracowania i przygotowania do druku do�� nietypowego r�kopisu (nr kat. Ms
240550). Nietypowo�� ta, ba, pewna nawet zagadkowo��, wynika z faktu, i� r�kopis ten, licz�cy oko�o
200 lu�nych i przewa�nie nie ponumerowanych kartek formatu A-4, pokrytych drobnym i cz�sto
nieczytelnym pismem, znaleziono kt�rego� letniego dnia 1985 roku w Czytelni Naukowej (na miejscu
numer 19). Dla bibliotekarzy czy archiwist�w znaleziska tego typu to nie nowina, szkopu� jednak w tym,
�e jak wynika z jego pobie�nej cho�by lektury, jest to r�kopis wsp�czesny, a ponadto nie zosta� on
zdeponowany w Bibliotece, lecz pozostawiony w Czytelni czy to na skutek roztargnienia autora (do dzi�
nie uda�o si� jego to�samo�ci ustali�), czy te� celowo przez niego tam porzucony. Jedno nie ulega
w�tpliwo�ci: materia� ten sprawia wra�enie sko�czonego b�d� prawie sko�czonego (w paru miejscach
tekst si� gwa�townie urywa); nasuwa si� przypuszczenie, �e par� kartek gdzie� si� zawieruszy�o.
Poniewa� w ostatnim rozdziale jest r�wnie� i o mnie mowa, co by�o przyzna� musz� niema�ym dla mnie
zaskoczeniem, postanowi�em pozostawi� odno�ne fragmenty bez jakiegokolwiek komentarza. Mog�
tylko doda�, �e by�oby to w wielu miejscach konieczne, gdy� �dla przyk�adu � nigdy opowiadania pod
tytu�em �Kaszubska Madonna� nie napisa�em (natomiast wykorzysta�em ten tytu� dla ca�o�ci, autor
bowiem zapewne przez niedopatrzenie � pozostawi� swe dzie�o bez tytu�u). Innych nie�cis�o�ci nie
prostuj�, gdy� ingerencja wydawcy w tekst by�aby zbyt du�a. Dla �atwiejszej lektury postanowi�em te�
ograniczy� liczb� przypis�w do niezb�dnego minimum, pozostawiaj�c je � za autorem � w tek�cie
g��wnym.
Korzystaj�c z okazji, pragn� bardzo serdecznie podzi�kowa� za �yczliwo�� i pomoc pracownikom
Czytelni Naukowej, a tak�e prof. prof. Andrzejowi Kopcewiczowi i Tomaszowi Krzeszowskiemu,
kt�rych cenne uwagi umo�liwi�y uko�czenie tej �mudnej pracy. Dzi�kuj� tak�e markizowi Orii, kt�ry
osobi�cie patronowa� ca�emu przedsi�wzi�ciu.
J.L.
Gda�sk, sierpie� 1986
3
I
Kiedy w ostatniej �wierci dwudziestego wieku co bardziej rozs�dni historycy sztuki przestali si� ju�
rozpisywa� na temat polsko�ci czy niemiecko�ci Gda�ska, a miasto nie po raz pierwszy w swych
burzliwych dziejach sta�o si� g�o�ne na �wiecie, cho� mo�e po raz pierwszy jako Gda�sk w�a�nie, a nie
Danzig, wi�c kiedy z prac historyk�w sztuki dotycz�cych Gda�ska i regionu zacz�y znika� w�tki
nacjonalistyczne, czy te� jak niekt�rzy wol� � patriotyczne (co oczywi�cie zale�y od narodowo�ci
danego badacza), natrafiono w�wczas ponownie na �lad Pi�knej Madonny z okolic Rozewia, kt�ra
zafascynowa�a swoj� inno�ci� wszystkich, kt�rzy jej histori� pr�bowali zg��bi�. Niestety, od razu nale�y
wyja�ni�, �e rze�ba ta nie zachowa�a si� do naszych czas�w, gdy� �lad po niej zagin�� gdzie� pod koniec
osiemnastego wieku i jedynie nale�y sobie �yczy�, by odnalaz�a si� kiedy� w zbiorach jakiego� bogaczakolekcjonera
w Dallas albo w Singapurze. Nie mo�na bowiem powa�nie traktowa� lokalnej legendy,
�ywej do dzi�, wedle kt�rej owa Pi�kna Madonna ma w cudowny spos�b powr�ci� w okolice Rozewia,
�e ma wyp�yn�� z morza, by ponownie wzi�� pod opiek� sw�j wybrany lud, wystawiony r�wnie� i w
ostatnim czasie na kolejn� wielk� pr�b� wiary i wierno�ci. Tak wi�c dzie�o to znamy tylko z paru
zdawkowych opis�w oraz z wielu innych przekaz�w tylko po�rednio z nim zwi�zanych. Ale i tak nie
doczeka�y si� one do tej pory syntetycznego opracowania i t� luk� niniejsze studium ma uzupe�ni�.
Znakomita wi�kszo�� zachowanych �r�de� znajduje si� w Bibliotece Gda�skiej Polskiej Akademii Nauk,
instytucji szacownej i znanej w �wiecie naukowym z bezcennych zbior�w starodruk�w i r�kopis�w, a
za�o�onej przed czterema wiekami � jako Biblioteka Senatu Gda�skiego � przez pewnego w�oskiego
arystokrat�, kt�rego olejny portret z 1597 roku wisi do dzi� w Czytelni Naukowej tej�e biblioteki.
�wiadczy to niew�tpliwie o wdzi�czno�ci, jak� gda�szczanie czuj� dla fundatora tak wa�nej dla kultury
miasta plac�wki, wdzi�czno�ci przez czas i obyczaje nie zatartej. Zaskarbi� ten cz�owiek i nasz�
wdzi�czn� pami��, gdy� bez niego nie natrafiono by na �lad kaszubskiej Madonny, i to z dw�ch
przynajmniej powod�w: po pierwsze, za�o�y� on bibliotek� w Gda�sku, a bez niej nie mieliby�my
dost�pu do �r�de� historycznych dotycz�cych tej unikatowej na ziemiach Polski rze�by; a po drugie,
pewien epizod w jego �yciu, o kt�rym dowiadujemy si� w�a�nie z owych �r�de�, z��czy� go na wieki nie
tylko z bibliotek� czy Gda�skiem, ale i z sam� Madonn�. Mo�na doda� i po trzecie, �e bez markiza z
wielu wzgl�d�w napisanie tej pracy by�oby niemo�liwe. Jest w tym nieco ironii losu, w�oski arystokrata
by� bowiem heretykiem, przynajmniej z punktu widzenia katolik�w (na przyk�ad dzisiejszych
gda�szczan), cho� � trzeba to przyzna� � by� te� cz�owiekiem bogobojnym i prawowiernym z punktu
widzenia wyznawc�w Ko�cio�a zreformowanego (na przyk�ad �wczesnych gda�szczan).
Zanim jednak Jan Bernard Bonifacio, markiz Orii � bo o nim tu w�a�nie mowa � ofiarowa� sw�j
cenny ksi�gozbi�r Radzie Miejskiej w Kr�lewskim Mie�cie Gda�sku (a by�o to we wrze�niu 1591 roku),
daj�c tym samym dow�d wdzi�czno�ci za go�cinne przyj�cie i stwarzaj�c zal��ek Biblioteki Miejskiej,
musia� on prze�y� chwile niezwyk�ej grozy i tylko cudem wyrwano tego cnotliwego cz�eka z obj��
lubie�nej �mierci. Wyprzedzaj�c nieco te fakty, nale�y przypomnie�, �e markiz by� �wietnie
wykszta�conym humanist�, ale poniewa� jego ci�goty w kierunku protestantyzmu sta�y si� zbyt znane w
jego ciep�ej i kolorowej ojczy�nie, by uj�� uwadze czujnej �wi�tej Inkwizycji, troskliwie dbaj�cej o
ludzkie dusze; musia� on ruszy� na tu�aczk� po �wiecie, by w ko�cu; znu�ony peregrynacj�, na stare lata
wybra� do�� ch�odn� i przez po�ow� roku szar� Polsk�, gdzie mia�yby spocz�� jego zm�czone ko�ci. Jak
przysta�o na humanist�, od spalenia wola� rozk�ad naturalny. Polska s�yn�a (w�wczas) z tolerancji,
stawiana przez wielu za wz�r do na�ladowania, a z�ota wolno�� szlachecka � p�niej tak bardzo
nies�awna � trzyma�a w ryzach wszelkie zakusy Inkwizycji, na temat bowiem duszy szlachcica tylko on
sam m�g� si� wypowiada�, przez co by� to kraj bez stos�w, czym si� do dzi� Polacy chlubi�, a co
najwy�ej mordowa� mo�na by�o bezkarnie katolickich czy prawos�awnych ch�op�w, z tym �e nie
4
czyniono tego z pobudek religijnych. Wyb�r Polski by� przeto wyborem rozs�dnym i szcz�liwym, gdy�
po pierwsze � markiz ch�opem nie by�, a po drugie � b�d�c cz�owiekiem do�wiadczonym, a przez to
przezornym i nieco nieufnym, dla wi�kszej pewno�ci postanowi� w g��b kraju si� nie zapuszcza� i osi���
na sta�e w lutera�skim na�wczas Gda�sku. Zanim jednak dowi�z� tam swoje uczone ksi�gi (a by�o ich
ponad tysi�c!), prze�y� � jak ju� wy�ej wspomniano � chwile tak wielkiej grozy, �e je z dreszczem
przera�enia do ko�ca �ycia wspomina�, tak jak i rozmy�la� ustawicznie o niecodziennym, cudownym
w�a�ciwie wydarzeniu, kt�re mu �ycie ocali�o.
Zachowane �r�d�a pozwalaj� nam na odtworzenie wypadk�w. A by�o to tak: kiedy w sierpniu 1591
roku markiz z paroma towarzyszami poniewierki p�yn�� statkiem bandery genue�skiej z Lubeki do
Gda�ska i kiedy byli ju� prawie u kresu spokojnej podr�y, zerwa� si� gwa�towny sztorm, pot�ne
podmuchy wichury porwa�y na strz�py �agle, a bezw�adny statek (karawela) uniesiony zosta� przez silny
pr�d morski, obr�cony parokrotnie wok� swej osi i niczym dziecinna zabawka rzucony z impetem na
przybrze�n� mielizn�. Si�a uderzenia by�a tak wielka, �e kad�ub p�k� niczym gliniany dzban, do wn�trza
wdar�a si� woda, a po chwili olbrzymie fale rozbi�y ca�� konstrukcj� na drobne kawa�ki. To wydarzenie,
o kt�rym markiz jeszcze wielokrotnie z przej�ciem opowiada� i w listach szczeg�owo i poetycko
opisywa�, mia�o miejsce w pobli�u przyl�dka Rozewie, gdzie silne pr�dy i wiry do dzi� s� utrapieniem
przybrze�nych rybak�w, �eglarzy, a tak�e korzystaj�cych z k�pieli letnik�w. Wed�ug relacji markiza,
statek �dr��cy, rozko�ysany ciosami fal, kt�re opad�y go na mieli�nie jak sfora dzikich, zg�odnia�ych
ps�w, broni� si� jeszcze, niczym ton�cy cz�owiek, machaj�c rozpaczliwie masztami, jakby staraj�c si�
utrzyma� r�wnowag� na chybotliwej linie, lecz wkr�tce, gdy ju� kad�ub zach�ysn�� si� ca�ym wn�trzem i
osiad� g��biej, r�wnie� i maszty pad�y �upem gro�nych grzywaczy i z pot�nym, przeci�g�ym jak j�k
trzaskiem run�y w �ar�oczne, spienione morze. Straciwszy r�wnowag�, kad�ub � a w�a�ciwie jego
zako�ne resztki, wystaj�ce nadal nad wod�, jeszcze przez chwil� stawia�y rozpaczliwy ju� op�r, lecz
zaraz i one � przy �wietle bezradnej latarni morskiej � pad�y pastw� ci�kich ba�wan�w, kt�re z
dziecinn� �atwo�ci� mia�d�y�y wszystko, co �mia�o im stawi� czo�o...�
Jak sam w kt�rym� li�cie przyznaje, markiz nie umia� p�ywa�, wi�c niechybnie uton��by szybciej od
innych w kot�uj�cej, hucz�cej kipieli, gdyby nie niespodziewana pomoc okolicznych mieszka�c�w,
kt�rzy jakby w odpowiedzi na b�agalne modlitwy ton�cych, nie bacz�c na nawa�nic� i olbrzymie
ba�wany, z nara�eniem �ycia podp�yn�li na swych niezwyk�ych, bo jakby niezatapialnych �odziach do
rozbitego statku i z wielkim po�wi�ceniem, ba, nadludzkim wysi�kiem, ratowa� zacz�li ton�cych i tych,
kt�rym uda�o si� jeszcze szcz�liwie uchwyci� jakich� drewnianych element�w statku. I w ten to
niecodzienny spos�b markiz i jego towarzysze, kt�rym ju� �mier� zajrza�a w oczy, zostali bezpiecznie
przewiezieni na l�d, gdzie czeka�y ju� na nich troskliwe kobiety, kt�re wnet zaprowadzi�y zzi�bni�t�,
zmokni�t� i na wp� przytomn� z przera�enia gromadk� do ciep�ej i przytulnej chaty wiejskiej. Okaza�o
si� bowiem, �e wie� le�y w pobli�u wysokiej, klifowej skarpy, tworz�cej w�a�nie przyl�dek o nazwie
Rozewie. [Obecny przyl�dek jest cofni�ty o dobre kilkaset metr�w w stosunku do tego, o kt�rym tu
mowa � przyp. aut.]. Tam ich przebrano, okryto we�nianymi [sic!] kocami i dano ciep�� straw� oraz po
szklanicy gor�cego miodu. Byli jeszcze zbyt oszo�omieni, by zauwa�y�, jak zaskakuj�co sprawnie
wszystko zwi�zane z niesieniem pomocy by�o zorganizowane, jak bardzo by�o rutynowe, dopracowane
do ostatniego szczeg�u; nie zauwa�yli wi�c, �e ubrania le�a�y w skrzyniach, jakby na nich czekaj�c, �e
koce le�a�y u�o�one w r�wn� stert�, �e ogie� w piecu ponad potrzeb� by� rozpalony, a ciep�ego jedzenia
starczy�oby dla jeszcze raz tylu rozbitk�w. Nawet legowiska dla nich by�y przygotowane i wcale nie
sprawia�y wra�enia prowizorycznych; by�o ich nawet wi�cej ni� rozbitk�w. Kobiety, kiedy zorientowa�y
si�, �e niekt�rzy z nich to W�osi, zacz�y zagadywa� do nich u�ywaj�c paru s��w i zwrot�w w�oskich,
jakie zna�y. Markiza Orii, kiedy ju� przyszed� do siebie, bardzo zdumia�o, gdy jedna wie�niaczka
zapyta�a go w jego ojczystym j�zyku: �Sk�d p�yn�li�cie?� �Z Lubeki� � odpowiedzia� machinalnie, cho�
czu�, jak mu si� oczy ze zdziwienia rozszerzaj�, no bo niby sk�d ta prosta wie�niaczka na jakim�
odludziu mog�a zna� w�oski. �A kapitan jest z wami?� � pyta�a dalej. �Jest� � markiz nie m�g� opanowa�
zdumienia i odpowiada� jakby z namys�em, wolno, szczypi�c si� zarazem pod kocem, �eby sprawdzi�,
czy aby nie �ni. �No to chwa�a Przenaj�wi�tszej Panience� � odrzek�a, prze�egnawszy si� pobo�nie, a na
odchodnym doda�a: �Nie b�jcie si�, nic wam tu nie grozi, ani waszym towarom�. Po chwili markiz
s�ysza�, jak w podobny spos�b rozmawia�a z marynarzem, z tym �e rozmowa toczy�a si� ju� po
hiszpa�sku. Lecz jeszcze dziwniejszy by� fakt, i� mimo up�ywu co najmniej paru godzin m�czy�ni
jeszcze nie powr�cili do dom�w. Zapytane kobiety spokojnie wyja�ni�y, �e s� jeszcze zaj�ci, �e jeszcze
5
du�o pracy i mozo�u ich czeka, gdy� pr�buj� uratowa� co si� tylko da z towar�w wiezionych przez statek
oraz dobytek nieszcz�snych pasa�er�w. Tego ju� nikt z rozbitk�w poj�� nie m�g�. Ka�de po�wi�cenie
ma swoje granice, kt�rych przekroczenie �wiadczy o braku rozs�dku. �To wasi m�owie � pytano wok�
z niedowierzaniem � dla naszego dobytku �ycie nara�aj�?!� Kobiety u�miecha�y si� tylko z wy�szo�ci�
os�b, kt�re pytane s� o rzeczy oczywiste, ale przyczyn tego niezrozumia�ego po�wi�cenia nie chcia�y
albo nie umia�y wyt�umaczy�. Przeto niekt�rych strach zdj��, s�yszeli bowiem niejedn� straszn� opowie��
o przybrze�nych rabusiach, co to korzystaj�c z nieszcz�cia innych, albo podst�pem sami je powoduj�c,
rabuj� towary z rozbitych statk�w, a pasa�er�w � nie wy��czaj�c dzieci � najcz�ciej bezwzgl�dnie
morduj�, by nie mie� �wiadk�w i w razie dochodzenia twierdzi�, �e by� to statek sarace�ski. [Jedynie za
rabunek statku chrze�cija�skiego grozi�a kara, a nawet kl�twa ko�cielna � przyp. J.L.]. Te niecne praktyki
mia�y wielowiekow� nies�awn� tradycj�, a ich �r�de� nale�y upatrywa� w zach�anno�ci ludzkiej oraz w
tak zwanym prawie nabrze�nym (�ac. naufragium; niem. Strandrecht; ang. the right of shipwreck; w�os.
diritto di naufragio). W tym jednak przypadku markiz Orii i jego towarzysze nie mieli si� czego
obawia�.
�Powiadam ci, dobry przyjacielu, �e dopiero teraz, kiedy po paru tygodniach sp�dzonych na samych
przyjemno�ciach w Gda�sku, och�on��em nieco z tych strasznych prze�y�, o kt�rych nawet stara�em si�
nie my�le�, przez co wspomnienie o nich n�ka�o mnie tylko we �nie, jak powracaj�cy koszmar (i z tego
powodu nieraz budzi�em si� zlany potem i odr�twia�y z obezw�adniaj�cego przera�enia), wi�c dopiero
teraz jestem w stanie wr�ci� bez strachu do tamtej strasznej nocy i do cudownego naszego ocalenia, i
czym wyra�niej je widz�, tym wi�kszym napawa mnie to wszystko zdumieniem, by nie rzec �
os�upieniem. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e ocalenie zawdzi�czali�my wszyscy nadzwyczajnemu
po�wi�ceniu miejscowych wie�niak�w, po�wi�ceniu, o jakim nigdy nie s�ysza�em, chyba �e w jakich�
legendach, co, jak wiadomo, w du�ej cz�ci utkane s� z fa�szu i wydarze� fikcyjnych. Do tej pory
w�a�ciwie nie umiem sobie tego wyt�umaczy�, a s�dz�, �e wielkim b��dem by�oby twierdzi�, �e ich
nadludzkie wprost po�wi�cenie jest skutkiem fanatycznego uwielbienia Matki Boskiej, za kt�rej wybrany
nar�d si� uwa�aj�. Tak jak czasem niezrozumia�e s� przejawy okrucie�stwa u ludzi, nawet u tych, co
mieni� si� szlachetnymi, zw�aszcza je�li jest to okrucie�stwo bez wyra�nej przyczyny, nawet bez gniewu,
tylko dla przyjemno�ci, jak� taki zwyrodnialec z okrucie�stwa czerpie, tak i potrafi nas zdumiewa�
nadzwyczajne mi�osierdzie, dobro� czy po�wi�cenie dla drugiego cz�owieka, zw�aszcza je�li s� one
bezinteresowne. Tak ju� widocznie z�em przesi�kli�my, �e widz�c przejawy jego zaprzeczenia, stajemy
jak os�upiali, przecieraj�c w zdumieniu oczy, jakby wierz�c skrycie, �e dobro � na tym zdegenerowanym
�wiecie � mo�e ju� by� tylko fatamorgan�. R�wnie� i ja dziwi�em si� post�powaniu tych ludzi i...�
Zachowany odpis pami�tnika w�oskiego arystokraty zawiera dalsze szczeg�y jego pobytu we wsi.
Dopiero nast�pnego dnia dowiedzia� si� dociekliwy markiz, �e po�wi�cenie wie�niak�w nie by�o czym�
wyj�tkowym i �e niesienie pomocy rozbitkom jest niejako wielowiekow� ju� miejscow� tradycj�. M�wi�
mu o tym ksi�dz, kt�rego spotka� przy niewielkim ko�ci�ku z czerwonej ceg�y, stoj�cym najbli�ej
skarpy. Dobrotliwy ksi�ulo, przecieraj�cy co chwila �zawi�ce ze staro�ci oczy, wzi�� z pocz�tku markiza
za katolika i najprz�d wyla� przed nim ca�y le��cy mu na sercu �al, kt�rego �r�d�em by�a panosz�ca si�
po �wiecie herezja. �To wszystko przez te miasta � m�wi� z przekonaniem � ca�e z�o stamt�d p�ynie. A
jak si� rozrastaj�! Obsiad�y �wiat jak wrzody i teraz j�trz� si�, rozrastaj�, niekiedy p�kaj�, rozsadzane
rop� grzechu�. Z dalszej rozmowy markiz dowiedzia� si�, �e mieszka�cy wioski otrzymali przed wiekami
przywilej od ksi�cia pomorskiego czy kr�la polskiego i w my�l jego postanowie� mieli prawo zatrzyma�
bez podatku wszystkie �dary�, jakie morze na brzeg wyrzuci, pod warunkiem �e to, co mo�na, sami
uratuj� i oddadz� bez �adnego uszczerbku prawowitym w�a�cicielom. �Maj� te� obowi�zek ratowa� za
wszelk� cen� ludzi i jak sami tego do�wiadczyli�cie � z mi�ym u�miechem ko�czy� wyja�nienia ksi�dz �
wywi�zuj� si� z tego prawdziwie po chrze�cija�sku�. Markiza bardzo ta opowie�� zdumia�a i cho� by�
cz�owiekiem, kt�ry niejedno na �wiecie widzia� i niejednego do�wiadczy�, lecz o czym� takim jeszcze nie
s�ysza�.
�To znaczy � zapyta� ksi�dza � �e ratuj�c dobytek innym, i to z nara�eniem �ycia, dzia�aj� niejako na
swoj� szkod�. Przecie� mogliby nie ratowa� i nikt rozs�dny nie mia�by do nich �alu czy pretensji. I z
pewno�ci� wi�ksze zyski by czerpali z tego, co morze wyrzuci na brzeg. To przecie� logiczne: im wi�cej
uratuj�, tym mniej zostanie dla nich�.
�To si� tylko tak wydaje, szlachetny panie � ksi�dz nie by� zaskoczony takim postawieniem sprawy �
lecz w opatrzonym piecz�ci� kr�lewsk� przywileju jest to jego podstawowy warunek�:
6
�A czy kto� ich pilnuje?� � pyta� dalej markiz.
�Wida�, szlachetny panie � ksi�dz mru�y� oczy, zostawiaj�c weso�e wilgotne szparki � �e z jakiego�
wielkiego miasta przybywacie. Tu na tym odludziu nie trzeba nikogo pilnowa�. Bo i jak? Cz�owieka,
pewnie, mo�na oszuka�, nawet i tego, co pilnuje. Ale Przenaj�wi�tszej Panienki nie da si� oszuka�. A
Ona tu jest z nami, o, w tym ko�ci�ku pod wezwaniem �wi�tej Barbary. Fundatorem ko�cio�a by� sam
ksi��� �wi�tope�k, kt�ry � jak m�wi� � za jaki� ci�ki grzech wobec rozbitk�w chcia� w ten spos�b win�
zmaza�. I Ona �pilnuje�, je�li ju� koniecznie musimy tego s�owa u�y�. Tak jak i Ona decyduje o tym, kto
b�dzie topielcem, a kto nie, kto maj�tek straci, a kto d�ug�w ju� nie b�dzie musia� sp�aca�. Decyduje, co
morze zachowa na wieki, a co na brzeg wyrzuci. A poniewa� temu ludowi nie raz si� Ona objawi�a, wi�c
Jej nakaz�w przestrzegaj� z wielk� gorliwo�ci�, i to sami z siebie, bez �pilnowania�. Bo musi pan
wiedzie�, szlachetny panie, �e ludzie ci wierz�, i� s� wybranym ludem Matki Boskiej i pod Jej specjaln�
opiek�. Prosty to ludek, po swojemu rozumiej�cy przykazania wiary. Ale dobrzy s�, uczciwi. Od pokole�
s� tacy, i tacy pozostan�, chyba �e im miasta tu wybudujecie i zaczn� my�le� bardziej po kupiecku i z�em
si� zara��, od kt�rego zgin��.
Po�egnawszy si� z ksi�dzem, markiz odruchowo pomy�la� o katolickim fanatyzmie, z drugiej jednak
strony nie m�g� zaprzeczy� najwa�niejszym faktom, a mianowicie, �e nie kto inny, a w�a�nie
sfanatyzowani katolicy jemu i jego towarzyszom uratowali �ycie. Id�c tokiem tych my�li poruszonych
rozmow� z ksi�dzem, markiz doszed� do wniosku, �e faktycznie uratowa�a go wiara prostych wie�niak�w
w �bosk�� natur� Matki Boskiej, a wi�c eo ipso i Ona sama. Odrzuci� jednak ten wniosek jako sylogizm i
pozosta� wierny swoim pogl�dom na t� zasadnicz� w�wczas kwesti�. A trzeba w tym miejscu zaznaczy�,
�e dot�d markiz wielokrotnie zabiera� w tej sprawie g�os, w licznych uczonych rozprawach podwa�aj�c
�wi�t� natur� Marii i wy�miewaj�c Jej kult. Tak si� z�o�y�o, �e ju� wi�cej na ten temat nie pisa� i mamy
wszelkie podstawy s�dzi�, �e bezpo�rednia przyczyna tego to jego cudowne ocalenie na przyl�dku
Rozewie, kt�rego jednak cen� by�a post�puj�ca szybko �lepota.
W ka�dym razie, jeszcze tego samego dnia wys�ano pos�a�ca do Gda�ska, gdzie na markiza czekali
uczeni przyjaciele, a mo�e nawet ju� go op�akiwali. Natomiast p�nym popo�udniem, kiedy wszyscy
rozbitkowie przyszli ju� do siebie, udali si� gromad� na pla��, by przejrze� uratowane przez wie�niak�w
rzeczy, a markiz ze �ciskaj�c� za gard�o rado�ci� spostrzeg�, w�r�d innych tobo��w, pak, skrzy� i stert
przer�nych przedmiot�w, dwa nale��ce do niego kufry z ksi��kami. Niewys�owionej rado�ci
towarzyszy� podziw, granicz�cy ze zdumieniem, jak te� uda�o si� taki ci�ar do �odzi wci�gn�� podczas
sztormu i przywie�� na brzeg. [W wydanym w 1976 roku w Genewie dziele po�wi�conym tu�aczce
markiza, jego autor, Manfred Edwin Welti, oblicza, �e ksi�gozbi�r wa�y� oko�o 900 kilogram�w, przy
za�o�eniu �redniej wagi ksi��ki wynosz�cej 855 gram�w � przyp. aut.]. T�umaczono mu, �e to
niezupe�nie tak by�o, �e podczas sztormu to oni tych kufr�w nawet nie widzieli i dopiero rano znale�li je
na dnie morza. �Jak to na dnie?� � zdziwi� si� nie po raz pierwszy markiz. T�umaczono mu dalej, lecz z
powodu bardzo s�abej u wie�niak�w znajomo�ci �aciny, zast�powanej raczej mi�dzynarodowym
j�zykiem �na migi", markiz niewiele z tego zrozumia�, ale z wdzi�czno�ci ofiarowa� im pi�kny z�oty
sygnet z rubinem. Dopiero p�niej, ju� w Gda�sku, dowiedzia� si�, �e mieszka�cy tej dziwnej wioski
posiedli ma�o gdzie indziej znan� sztuk� chodzenia po morskim dnie i nawet sprowadzano ich do
odleg�ych port�w, by wydobyli jakie� cenne przedmioty z zatopionych na redzie czy przy brzegu
statk�w.
�No i wyobra� sobie, drogi przyjacielu, �e ksi��ki moje uratowa�a nadzwyczajna zdolno�� tych ludzi,
kt�r� opanowali � jak m�wi� � przed wiekami, a mianowicie ich umiej�tno�� chodzenia po dnie
morskim. Brzmi to zupe�nie jak z jakich� fantastycznych opowie�ci o czarach czy poga�skich bogach,
czy herosach i wiem, �e temu trudno da� wiar�, dop�ki samemu si� na w�asne oczy nie zobaczy, ale
znasz mnie przecie� dobrze i wiesz, �em nigdy nie by� skory do przesady i przy najmniejszych
w�tpliwo�ciach wola�em milcze� ni� wypowiada� nierozwa�ne s�dy. W tym jednak przypadku
w�tpliwo�ci �adnych nie ma, cho� przyznam, �e sam tego nie widzia�em, ale m�wi� mi cz�ek zaufany, �e
w Gda�sku taki nurek wydoby� ostatnio z Mot�awy kufer, jaki przez nieuwag� tragarzy wpad� ze statku
do wody. Sta�o si� to zreszt� przyczyn� karygodnej b�jki mi�dzy polskimi flisakami, co tu barkami zbo�e
przywo��, a miejscowymi robotnikami, gdy� widz�c popisy nurka, ci pierwsi zacz�li sobie pokpiwa� w
bezczelny spos�b m�wi�c, �e to pewnie chrzest lutera�ski, na co ci drudzy, do �ywego poruszeni, rzucili
si� na nich z pi�ciami i kijami. Tumult si� podni�s� niesamowity i dopiero stra� miejska, a s� to ros�e
pacho�ki, zaprowadzi�a porz�dek, a winni czekaj� s�du. Ale wracaj�c do moich ksi��ek, to nie ulega
7
w�tpliwo�ci, �e to Opatrzno�� nad nimi czuwa�a, dwukrotnie bowiem w ci�gu doby uratowa�a je przed
bezpowrotnym zniszczeniem. Ot�, drogi przyjacielu, nast�pnego dnia po tej upiornej nocy...�
W oczekiwaniu na powr�t pos�a�ca z Gda�ska, markiz suszy� na s�o�cu swe uczone ksi�gi,
roz�o�ywszy je przed chat�, gdzie wraz z innymi znalaz� schronienie. Niekt�re woluminy by�y do cna
przemoczone i zachodzi�a obawa, �e ju� si� ich nie da uratowa�, lecz jeszcze wi�kszym od wody
morskiej zagro�eniem okaza� si� przyjazny dot�d ksi�dz z miejscowego ko�ci�ka, kt�ry poczuwszy
jakim� sz�stym zmys�em unosz�cy si� w powietrzu zapach suszonej herezji, przydrepta� w te p�dy.
Udaj�c niewinne zaciekawienie bibliofila, najprz�d z daleka ogl�da� roz�o�one ksi�gi, p�niej jednak
zbli�ywszy si�, pochyli� si� i zacz�� przewraca� zmokni�te karty, czytaj�c uwa�nie tytu�y. Przesuwa� si�
od tomu do tomu z coraz bardziej gor�czkowym po�piechem, w coraz wi�kszych uk�onach, a� wreszcie
na kolanach. W ko�cu zerwa� si� gwa�townie, blady, z dr��cymi ustami i zakrzycza� zaskakuj�co
dono�nym, tubalnym g�osem, w kt�rego brzmieniu mo�na by�o odczyta� to, czego markiz w obcym mu
j�zyku nie zrozumia�. �Mamy ptaszka! To� to diabe�! Wiecie, co to za ksi�gi?! � krzycza� ksi�ulo do
zgromadzonych przed susz�cymi si� w s�o�cu ksi�gami wie�niak�w. � To heretyk, powiadam wam!
Najlepiej te ksi��ki spali�! Tak, spalcie je raz dwa!� I tu po raz drugi szcz�liwa gwiazda markiza
zamruga�a �askawym dla niego okiem, kiedy bowiem poruszeni do �ywego wie�niacy zabrali si� �wawo
do dzie�a i nie zwa�aj�c na b�agania, a p�niej histeryczne wprost krzyki i pogr�ki markiza, kt�ry do tej
pory uwa�a� si� za kontynuatora tradycji stoickiej, brali si� do u�o�enia uczonych ksi�g na stos i do ich
podpalenia (co z przyczyn oczywistych wcale nie by�o �atwe), zjawi�a si� niespodziewanie wcze�nie
pomoc z Gda�ska. Odsiecz w�a�ciwie, pod wodz� trzech dzielnych profesor�w Gimnazjum
Akademickiego, kt�rzy w�adali j�zykiem zbli�onym do miejscowego, co znacznie u�atwi�o �mudne
pertraktacje. Argumentem nie do zbicia nie okaza�o si� jednak wcale kilka z�otych dukat�w
ofiarowanych na ko�ci� i drugie tyle na �biednych�: po kr�tkiej naradzie z ksi�dzem wie�niacy
o�wiadczyli, �e biednych u nich nie ma, a ko�ci� z�ota nie potrzebuje, oraz �e sami doszli do wniosku,
�e je�li herezj� si� z ich wioski wywiezie, to Matka Boska nie b�dzie zagniewana. A du�emu miastu,
jakim jest Gda�sk, i tak ju�, nic nie mo�e zaszkodzi�. Za��dali jedynie pozostawienia tych ksi�g, w
kt�rych l�ona jest Przenaj�wi�tsza Panienka. Poniewa� markiz da� im s�owo, �e niczego takiego w jego
zbiorach nie ma (sk�ama�, oczywi�cie, cho� moralnie czu� si� usprawiedliwiony), pozwolono mu
wszystko zabra�, co markiza niezwykle uradowa�o i przed wybuchem rado�ci powstrzyma� go tylko
niepokoj�cy b�l oczu, po��czony z rozmazywaniem si� kontur�w wszystkiego.
No i na skutek takiego obrotu rzeczy mo�na do dzi� ten podw�jnym cudem uratowany przed wod� i
ogniem ksi�gozbi�r ogl�da� i czyta� w Bibliotece Gda�skiej Polskiej Akademii Nauk, co �wiadczy o nie
s�abn�cej w tym mie�cie tolerancji. Ma si� rozumie�, jak wszystkie starodruki, mo�na je czyta� tylko w
Czytelni Naukowej, pod czujnym okiem markiza, kt�ry spod przymkni�tych powiek zdaje si� spogl�da�
na czytaj�cych z olejnego portretu (65 cm x 55 cm), oprawionego w skromn� ram�; �spogl�da� to mo�e
niezbyt w�a�ciwe s�owo, gdy� historycy sztuki s� zgodni co do tego, �e jest to portret �na �o�u �mierci� i
oczy markiza s� ca�kowicie przymkni�te powiekami o kolorze sp�kanych oliwek. Mo�na zatem
przypuszcza�, �e jego tw�rca, �mistrz Herman�, o kt�rym w dalszym ci�gu niewiele wiemy, namalowa�
go w dniu (?) �mierci markiza w 1597 roku. Wiemy r�wnie�, �e uczony W�och jaki� czas przed �mierci�
zupe�nie straci� wzrok, co � jak sam przyznaje w korespondencji � by�o bezpo�rednim skutkiem
katastrofy. By� ju� wtedy cz�owiekiem leciwym (74 lata) i straszne prze�ycia musia�y by� dla niego
ogromnym wstrz�sem, tym bardziej �e w katastrofie zaprzepaszczone zosta�y chowane � jak si� zdaje �
na czarn� godzin�, czy na stare lata, oszcz�dno�ci. Pomijaj�c wszelkie inne wzgl�dy, to ostanie by�o
przypuszczalnie bezpo�redni� przyczyn� ofiarowania uratowanych ksi��ek miastu � od �wiat�ych rajc�w
markiz otrzyma� za nie mieszkanie i skromn� pensj�.
Jest w tym portrecie jednak co� dziwnego: chocia� oczy markiza, kt�rych koloru nie znamy, skrywaj�
bladooliwkowe powieki, to siedz�c w Czytelni Naukowej mo�na odnie�� wra�enie, �e jednak te oczy
widz�, �e patrz� na czytaj�cych i z uwag� �ledz� to, co inni czytaj� lub pisz�. Stali bywalcy � a
przewa�aj� w�r�d nich pisarze, dziennikarze i uczeni � m�wi� nawet, �e markiz czasem podpowie co�,
podsunie jaki� pomys� czy s�owo, kt�rego brakuje (co m�odzi uczeni w swej naiwno�ci bior� za
natchnienie); je�li si� nie zna j�zyk�w obcych, to markiz podpowie r�wnie� po polsku, cho� z okropnym
niemieckim akcentem. Lubi te� � jak m�wi� � figle p�ata�: a to za r�kaw poci�gnie i kleksa naumy�lnie
zrobi, to zn�w podsuwa g�upie my�li, na og� bardzo nieobyczajne, przez co skoncentrowa� si� nie
mo�na i robota idzie jak po grudzie, czy te� niekiedy gwi�d�e do ucha jak�� natr�tn�, melodyjk� i
8
w�wczas o pracy w og�le nie ma mowy, i lepiej wszystkie papiery zapakowa� do teczki i p�j�� do domu.
Jest to oczywi�cie forma kontroli tego wszystkiego, co si� w Czytelni Naukowej dzieje i powszechnie
wiadomo, �e je�li markiz si� na kogo� uwe�mie, to taki pechowiec pracy tam nigdy nie sko�czy. Nie
ulega bowiem w�tpliwo�ci, �e do dzi� markiz roztacza piecz� nad swoj� bibliotek� i nic jego czujnemu
oku umkn�� nie zdo�a. Kt� to ustali, ile prac naukowych dzi�ki jego przychylno�ci sprawnie napisano, a
ilu � na skutek jego stanowczej interwencji � nie napisano w og�le? Tak, stali bywalcy dobrze wiedz�, �e
sposob�w na ingerencj� w sprawy nauki posiada markiz bogaty wachlarz. I tak, korzystaj�c � dla
przyk�adu � z okazji, �e kt�ry� z uczonych si� zdrzemnie albo � znudzony � zamy�li si� o niebieskich
migda�ach, albo te� o czym innym, markiz w niezauwa�alny spos�b dopisuje co� w r�kopisie, przez co
ich autorzy nadziwi� si� p�niej nie mog�, sk�d im taka w�a�nie my�l przysz�a do g�owy. Czasem s� to
dopiski prawie genialne (niejeden zawdzi�cza im uko�czenie pracy), czasem jednak s� tak z�o�liwe, �e
ich adresat na swoje i nauki szcz�cie danej pracy nie ko�czy i zabiera si� do czego innego; kiedy indziej
s� �artem, zazwyczaj bardzo dowcipnym, cho� i sztubackie si� trafiaj�. Kiedy wi�c w powa�nej, pe�nej
uczonego skupienia atmosferze Czytelni Naukowej nagle, ni z tego, ni z owego, kt�ry� z dostojnych
uczonych wybucha �miechem, to tylko nowicjusze patrz� na niego z nagann� odraz�; stali bywalcy
patrz� ze zrozumieniem, wiedz�c, �e to znowu markiz Orii...
Poniewa� portret zawieszony jest w g��bi, centralnie, prawie na wprost wej�cia, na �lepej balustradzie
chroni�cej p�ytk� galeryjk�, do kt�rej prowadz� kr�cone schody, markiz ma wgl�d na ca�� czytelni� [z
wyj�tkiem miejsca 19 i 20 � przyp. J.L.], a korzystaj�cy z niej siedz� do niego ty�em. Tylko dy�urny
bibliotekarz ma swoje stanowisko na wprost portretu i st�d te� � obok uczonych � bibliotekarze z
pokolenia na pokolenie przekazuj� sobie r�ne, czasem fantastyczne opowie�ci zwi�zane z osob�
markiza i z jego portretem. Podobnie jak Bia�a Dama w K�rniku, tak i markiz Orii, a w�a�ciwie to jego
duch ma niby �straszy� w�r�d d�ugich; mrocznych korytarzy, zakurzonych p�ek z ksi��kami. Czasem
wyskoczy z piskiem z jakiej� starej ksi�gi, czasem zaskrzypi� jego kroki na pustym parkiecie w czytelni,
czasem przemknie zimnym przeci�giem, gdy okna i drzwi s� szczelnie zamkni�te, niekiedy zadudni w
kominie, a czasem � jak powiadaj� � to i o�yje na portrecie. Na oczach wszystkich. Markiz otwiera
w�wczas sklejone farb� powieki, mruga podra�nionymi werniksem oczyma, a z ich k�cik�w wyciera
okruchy pigmentu, nos marszczy �wiat�ocieniem jakby chcia� kichn��, porusza sp�kaniami g�owy,
przeci�ga si�, trzeszcz�c ram� i przytrzymuje ostro�nie brod�, by mu przypadkiem nie odprys�a. Potem
ziewnie przeci�gle, ods�aniaj�c przy tym zamiast podniebienia gipsowy grunt, a kiedy ju� dojdzie do
siebie, to rozgl�da si� z zaciekawieniem po czytelni, przenika wszystko rozbudzonym olejnym
wzrokiem, w kt�rym b�yskaj� �ywe punkciki �wiat�a, przebiega po nag��wkach gazet i czasopism,
przewraca wzrokiem kartki w katalogu, przegl�da list� nowych nabytk�w (z powodu chronicznego
kryzysu co roku kr�tsz�), zerka z l�kiem po��czonym z nostalgi� za okno, po czym szepcz�c sinymi
wargami nies�yszalne s�owa modlitwy (?), albo po prostu mrucz�c co� do siebie, co�, co jednak grz�nie
w farbie, ponownie zamyka oczy, r�ce sk�ada jak do pacierza i powoli wraca do pozy, w jakiej utrwali�
go anonimowy artysta (�mistrz Herman�) w 1597 roku, do zawi�ej konfiguracji sp�ka� obrazu. M�wi�,
�e portret o�ywa nieregularnie i nie zdo�ano do tej pory w spos�b bezdyskusyjny ustali� okoliczno�ci, w
jakich to ma miejsce. Interpretacje s� bardzo r�ne. Niekt�rzy zdaj� si� przecenia� wp�yw markiza na
dzia�alno�� naukow� w bibliotece. Inni zn�w pozornie j� zupe�nie bagatelizuj�.
Tak si� bowiem sk�ada, �e biblioteka znajduje si� w punkcie strategicznym; w pobli�u
najwa�niejszych punkt�w miasta: stoczni, ko�cio��w, ratusza i komitetu partii. [To ostatnie jest,
oczywi�cie, dzisiaj nieaktualne. W czasie, kiedy przygotowuj� ostateczn� redakcj� maszynopisu do
druku (pocz. 1991 r.), komitetu PZPR ju� nie ma. Natomiast w pobli�u stoczni, a wi�c i biblioteki,
pojawi� si� nowy o�rodek w�adzy siedziba NSZZ �Solidarno��, co zdaje si� potwierdza� powy�sz�
uwag� autora � przyp. J.L.] �atwo zgadn��, �e ka�da z tych instytucji stara si� o jak najwi�ksze wp�ywy
w mie�cie, w tym tak�e w bibliotece, od wiek�w strze�onej przez markiza Orii. Jednak na temat markiza
eksperci, zar�wno partyjni jak, i ko�cielni, niech�tnie si� wypowiadaj�. Dla jednych ca�a ta sprawa to
wyssane z palca mrzonki sprzeczne z naukowym �wiatopogl�dem; dla drugich cuda, zw�aszcza
protestanckie, pachn� herezj�. S� to jednak opinie wypowiadane oficjalnie. Prywatnie wszyscy w mie�cie
wiedz�, �e w bibliotece �straszy�, natomiast starzy bibliotekarze i bywalcy Czytelni Naukowej nie maj�
najmniejszej w�tpliwo�ci, �e portret markiza posiada wiele osobliwych cech. Zreszt�, r�wnie� i ta grupa
spo�eczno�ci gda�skiej nie jest ot � taka sobie zwyczajna. Wi�ksz� cz�� �ycia sp�dza przecie� w
bibliotece, co nie mo�e by� bez wp�ywu na widzenie �wiata, a tak�e, niestety, na zdrowie.
9
O ile przez wieki Gda�sk uznawany by� za �okno na �wiat�, dla Polski, to dla bibliotekarzy i sta�ych
bywalc�w Czytelnia Naukowa by�a zawsze oknem, przez kt�re mo�na by�o spojrze� w g��b porz�dku
rzeczy i �wiata. Mo�na to rozumie� dos�ownie i metaforycznie. Tylko pozornie okna, te prawdziwe,
zmieniano w czytelni w zale�no�ci od epoki i stylu. Za� stali bywalcy zawsze przez nie patrzyli na �wiat i
to bez wzgl�du na to, czy by�y to okna renesansowe, czy barokowe, rokokowe, klasycystyczne, czy te�,
jak teraz, neogotyckie. Ich oczy zdawa�y si� si�ga� dalej, ni� oczy przeci�tnych ludzi, przenika� przez
wszelkie przeszkody i si�ga� a� hen za morze, jakby tam w�a�nie kry�y si� tajemne tre�ci, jaka� g��boka,
dost�pna tylko dla wybranych wiedza o �wiecie i ludziach. Wprawdzie droga do tej wiedzy prowadzi�a
przez ksi��ki, to jednak wiedzieli, �e poprzesta� na tym, co pismem, mo�na wyrazi�, znaczy�oby ledwie
musn�� to, co kryje si� znacznie g��biej. Podobnie patrz�c na morze, na jego powierzchni�, przeci�tny
cz�owiek nie jest w stanie przenikn�� ca�ego bogactwa podwodnego �wiata.
Tak jak ich postrzeganie i rozumienie otaczaj�cej rzeczywisto�ci by�o inne, tak i sk�onni byli zapada�
na choroby gdzie indziej nieznane. Nazwa� to chorob� zawodow� nie by�oby od rzeczy. Zar�wno dla
bibliotekarzy jak i sta�ych bywalc�w biblioteka stawa�a si�, nie tylko wielk� ksi�g� �ycia, ale i �yciem
samym. Dni mijaj� tam niczym prze wracane karty uczonych wolumin�w. Niestety, sta�y kontakt ze
starym kurzem, osiad�ym na ksi�gach i r�kopisach, z bakteriami i wirusami, kt�rych gdzie indziej
napotka� nie mo�na, nie mo�e pozosta� bez uszczerbku dla zdrowia: Szczeg�lnie dokuczliwa, ba,
niebezpieczna, jest jedna z chor�b, kt�rej przebieg jest powolny, ledwie zauwa�alny, lecz prowadz�cy do
nieuchronnego ko�ca. Jej pierwsze objawy pojawiaj� si� dopiero po latach pracy w bibliotece. Najpierw
atakowane s� d�onie, kt�re staj� si� woskowate, prawie przezroczyste, pergaminowe, lecz potem
matowiej�, schn�, �uszcz�c si� i krusz�c niczym stary papier. Zara�ony tak� chorob� najpierw stara si� j�
ukry� przed innymi, co jest jednak mo�liwe tylko przez pewien czas. Potem od d�oni zara�aj� si�
ramiona, tu��w, nogi, co jeszcze mo�na ukry� pod ubraniem, cho� w zaawansowanym stadium choroby
nie spos�b ju� porusza� si� bez charakterystycznego szelestu. A kiedy spod ko�nierzyka koszuli wy�ania�
si� zaczynaj� wyra�nie widoczne, blado��te, papierowe liszaje, w�wczas nie mo�na ju� nikogo zmyli�.
Wszyscy bywalcy i bibliotekarze od razu wiedz�: kolejny, smutny przypadek choroby, kt�rej, niestety,
nie mo�na wyleczy�, ani te� kt�rej nie spos�b zapobiec. Bez zb�dnych komentarzy patrz�, jak si� biedak
m�czy, jak coraz trudniej jest mu chodzi�, porusza� si�, a nawet pisa�. Szeleszcz�cy oddech s�abnie coraz
bardziej. Papierowo blada twarz powoli zatraca swe wyraziste rysy, resztki w�os�w wypadaj�, jedynie
oczy ja�niej� jeszcze czas jaki�, niczym znaki wodne, lecz potem gasn� i one. Koniec nast�puje
przewa�nie noc�, pod nieobecno�� innych. Zmar�y po prostu znika, a dzie�o jego �ycia oprawiane jest w
mniej czy bardziej ozdobn� ok�adk� (dzi� s� one wyj�tkowo tandetne) i odstawiane na p�k�, co
oczywi�cie odnotowane zostaje w katalogu. I stoj� tak rz�dem.
Wracaj�c jednak do g��wnego toku naszych rozwa�a�, nie nale�y si� dziwi� temu, �e wie�niacy spod
Rozewia z tak� zaci�t� determinacj� zareagowali na podjudzenia ksi�dza i nabrawszy � s�usznego zreszt�
� podejrzenia, �e ksi�gi markiza Orii zawieraj� obelgi przeciwko Naj�wi�tszej Panience, zamierzali je
spali�.
Byli bowiem na to szczeg�lnie uwra�liwieni i ich �agodna dobrotliwo�� mog�a w jednej chwili
przerodzi� si� w gniew, a nawet w okrucie�stwo. Niejeden si� o tym przekona�, i to bez wzgl�du na sw�
narodowo�� czy wyznanie. Wystarczy�o, �eby J� obrazi�, a stawa� si� wrogiem numer jeden, nie m�wi�c
ju� o tych zwyrodnialcach, kt�rzy r�k� �mieli podnie�� na miejscow� Madonn�, t� s�ynn� z cud�w rze�b�
stoj�c� od dawien dawna w ko�ci�ku. Przekona� si� o tym, na przyk�ad, pewien kaznodzieja-reformator,
kt�ry jako rozbitek, uratowany (razem z pierwszymi w tych stronach indykami) w sierpniu 1525 roku
przez miejscowych, pr�bowa� w swej nadgorliwo�ci nawraca� wszystkich (jak tylko doszed� do siebie i
gdy wypompowano mu z brzucha z p� wiadra wody). By� to Niemiec z Wittenbergi i b��dnie s�dz�c, �e
trafi� tu na bratnie i �yczliwe mu dusze, w d�ugim kazaniu, jakie wyg�osi� przy wiejskiej studni, otwiera�
przed s�uchaj�cymi go z uwag� wie�niakami otch�anie rzymskiej herezji. Kiedy jednak zacz�� kalumnie
rzuca� na sprzeczny jakoby z Pismem �wi�tym kult obraz�w i Matki Boskiej, nie dano mu doko�czy�,
schwytano za r�ce i nogi, wrzucono do �odzi, wywieziono w g��b morza i dok�adnie w miejscu, z kt�rego
go wyci�gni�to z topieli, oddano na powr�t wodzie. Jego przypadek opisuje dok�adnie w swej �Ksi�dze
m�czennik�w� niestrudzony badacz protestanckiej martyrologii, a tak�e tw�rca protestanckiej hagiografii
� John Foxe, podaj�c go jako przyk�ad wrodzonego okrucie�stwa katolik�w. Pisze Foxe mi�dzy innymi:
�a kt� nie s�ysza� o tym nieszcz�snym kaznodziei niemieckim, uczniu i towarzyszu samego Lutra,
Johanie Becherze, kt�rego nieszcz�ciem by�o, �e nie dano mu zgin�� od razu. Kiedy okr�t, kt�rym
10
p�yn��, nazwany �Gideon� roztrzaska� si� na mieli�nie przy miejscu, co go zw� Rozewiem, wy�owili go
z wody katoliccy oprawcy, lecz nie przez lito�� czy mi�o�� i bli�niego, lecz by �mier� jego jeszcze
okrutniejsz� uczyni�. Becher, wierz�c w ich dobre intencje, cieszy� si� jak dziecko z uratowanego �ycia,
tym bardziej �e pragn�� przez sw� dzia�alno�� jeszcze wiele dusz przywr�ci� prawdziwemu Ko�cio�owi,
wyrywaj�c je ze szpon�w antychrysta, obj�� babilo�skiej nierz�dnicy. Daremna to by�a rado��, gdy� nie
min�o par� godzin, a ci podli ludzie, widz�c jego rado��, pojmali go znienacka, niczym szara�cza
egipska, p�ta na r�ce i nogi za�o�yli, po czym go na powr�t do morza, wci�� jeszcze wzburzonego,
wrzucili�.
Przekona� si� r�wnie� o tym pewien �o�nierz szwedzki, w czasie kiedy w 1656 roku wojska jego
kr�la bezskutecznie pr�bowa�y zdoby� Gda�sk � obok Jasnej G�ry jedynej wyspy niepodleg�o�ci w kraju
zalanym szwedzkim potopem. Ot� oddzia� jego � a byli to rajtarzy � stacjonowa� latem tego� roku w
�arnowcu, gdzie, poza zgwa�ceniem mniszek z klasztoru, niewiele by�o dla �o�nierzy rozrywek. Ot,
ukrzy�owano jeszcze kiedy� dla zabawy schwytanego katolickiego ksi�dza i wbito na pal miejscow�
wied�m�-czarownic�. �o�nierze lubili wi�c wypady do okolicznych wiosek, gdy� zawsze dostarcza�o to
jakich� wra�e� ich nudnemu � jak przysta�o na prowincj� � �yciu. Nasz rajtar � kt�rego imienia ani
nazwisku nie znamy � przeje�d�aj�c kiedy� samotnie w poszukiwaniu wra�e� przez le��c� na uboczu
wiosk�, wst�pi� do ko�ci�ka, by sprawdzi�, czy jest on protestancki czy te� heretycki, no i czy
przypadkiem nie schroni�y si� tam jakie� wiejskie dziewuchy, co to w swej naiwnej g�upocie wierzy�y, i�
ciemne i �wi�te wn�trze ocali ich cnot� przed gwa�tem. Ujrzawszy bogato rze�biony o�tarz, obrazy na
�cianach, �wiece i prawie naturalnej wielko�ci rze�b�, przedstawiaj�c� Matk� Bosk�, wzburzy� si� nasz
rajtar wielce, tym bardziej �e jego podniecone widokiem ko�cio�a chucie dozna�y wielkiego zawodu:
�adnych kobiet w �rodku. nie by�o. Zakl�� szpetnie, po czym nie namy�laj�c si� wiele, wyci�gn�� pistolet
i strzeli� prosto w serce alabastrowej Madonny. I wtedy sta�a si� rzecz dziwna: kula przeszy�a rze�b� na
wylot, lecz zupe�nie nie jak kamie�, ob�ok pary � nie zostawiaj�c najmniejszego �ladu, wbijaj�c si� za to
z impetem w mur absydy, gdzie pozosta�a jako dow�d kolejnego cudu. Szwed wybieg� z ko�cio�a z
przera�liwym krzykiem. Legenda g�osi � innego �r�d�a niestety nie ma � �e zwariowa� i zamieszka� w
nieprzebytych lasach ze zwierz�tami, tylko na rocznic� tego przedziwnego wydarzenia zbli�aj�c si� noc�
do wsi, by wy� przera�liwie do �witu: N�ka� podobno stacjonuj�ce w okolicy oddzia�y swoich rodak�w,
nie daj�c im spa� wyciem lub piekielnym �miechem, przez co niew�tpliwie os�abia� w nich bojowego
ducha i przyczyni� si� poniek�d do wygnania naje�d�cy. Podobno jaki� obrotny cz�owiek schwyta�
kiedy� nieboraka i obwozi� p�niej w klatce po jarmarkach, wmawiaj�c ludziom, �e jest to prawdziwy
wilko�ak. W archiwum miejskim w Rydze jeszcze do niedawna znajdowa�a si� kopia zezwolenia,
wydanego przez Rad� Miejsk� w grudniu 1662 roku, na pokaz publiczny z okazji �wi�t �le�nego
potwora�, kt�rego z Gda�ska przywi�z� niejaki Frantz Straszeck. Czy to by� w�a�nie �w Szwed � trudno
powiedzie�. W ka�dym razie, pami�� tego do ko�ca nie wyja�nionego zdarzenia przetrwa�a do dzisiaj w
ta�cach ludowych ta�czonych na Kaszubach ka�dego sierpnia: beztroskie pl�sy i przy�piewki dziewcz�t
przerywa pojawienie si� �dzikiego cz�owieka�, kt�ry goni je ujadaj�c jak pies, wyj�c upiornie jak
pot�piona dusza.
Przekona� si� o tym r�wnie� pewien �o�nierz napoleo�ski, by�y rewolucjonista z 1789 roku, kt�ry �
je�li wierzy� do�� mglistym relacjom jego kompan�w � w tym�e ko�ci�ku, pijany mocno, s�dzi�
bezecnie, i� Madonna jest �yw�, pi�kn� kobiet� i szepcz�c jej do ucha mi�osne s��wka, wpychaj�c
srebrn� monet� do kamiennej d�oni, zacz�� lubie�nie J� obejmowa�. Trudno powiedzie�, co si� dalej
dzia�o, tylko nad ranem znale�li go koledzy na ko�cielnej posadzce, pokr�conego w jakim� potwornym
parali�u. Jego r�ce i nogi w dziwnych, nieludzkich wprost splotach obejmowa�y w�asny tu��w i �adn�
si�� nie da�o si� ich ju� rozczepi�. Pisane mu jeszcze by�y d�ugie lata m�ki i nigdy nie wyleczony z tej
katalepsji zako�czy� sw�j obmierz�y �ywot. Poniewa� jeszcze za �ycia rodzina sprzeda�a jego cia�o
Akademii Francuskiej, po �mierci nieszcz�nika umieszczono w specjalnym naczyniu w gabinecie
osobowo�ci. Przetrwa� tam a� do drugiej wojny �wiatowej, kiedy to przypadkowa bomba sprawi�a, �e
wszystkie potwory wyp�yn�y na wolno��.
Przekona� si� o tym r�wnie� pewien pruski pastor, kt�ry wm�wi� lokalnym w�adzom administracji
pa�stwowej, �e najlepszy spos�b na wykorzenienie rodzimych tradycji kaszubskich to nawr�cenie
Kaszub�w na prawdziw� wiar�, poniewa� w katolicyzmie o polskiej proweniencji tkwi element
antyniemiecki i utrwalone jest poczucie odr�bno�ci narodowej. W zwi�zku z tym � a by�o to w
pierwszych latach zabor�w �w�adze wyda�y nakaz przej�cia mocno ju� przez czas nadgryzionego
11
ko�cio�a przez konsystorz i przekazanie go protestantom, kt�rych jeszcze w okolicy nie by�o. Owszem,
mieszkali od dawna po okolicznych miastach i miasteczkach, ale na wsi nie. I w�a�nie o to, �eby i wsie
sta�y si� protestanckie, mia� �w pastor zadba�. Przyje�d�a� on do wsi w ka�d� niedziel� w towarzystwie
czterech policjant�w z Pucka i do zgonionych do ko�cio�a wie�niak�w wyg�asza� p�omienne kazania.
B�d�c cz�owiekiem bystrym, szybko si� zorientowa�, �e jego wysi�ki oratorskie na niewiele si� zda�y,
gdy� on gada� swoje, a wie�niacy po swojemu modlili si� do Naj�wi�tszej Panienki. Jakiekolwiek pr�by
oczyszczenia ko�cio�a z katolickich pozosta�o�ci spe�za�y na niczym, co z czasem doprowadzi�o do tego,
�e pastor zacz�� nienawidzi� nie tylko miejscowy fanatyzm, ale i jego bezpo�redni� przyczyn� �
alabastrow� Madonn�. Nienawi�� i zacietrzewienie podsuwaj� jednak zgubne pomys�y, a do takich z
pewno�ci� zaliczy� mo�na... [W tym miejscu tekst si� urywa � przyp. J.L.]
Mo�na jeszcze na koniec napomkn�� o przypadku bardziej nam wsp�czesnym, kt�ry �wiadczy�
b�dzie, �e cudowno�� miejsca nie nale�y wy��cznie do zamierzch�ej czy te� legendarnej przesz�o�ci i
rozci�ga si� terytorialnie znacznie poza okolice Rozewia. Przekona� si� bowiem o tym pewien �o�nierz
rosyjski, rewolucjonista z 1917 roku, uczestnik wojny domowej, �wiadek cudu nad Wis��, obro�ca
Moskwy, kt�ry przewodz�c z oddzia�em przez t� okolic� � a by�o to wczesn� wiosn� 1945 roku � zaszed�
do ko�cio�a, by sprawdzi�, czy aby jakie� miejscowe kobiety si� tam nie ukry�y (a by� to ju� inny ko�ci�,
jako �e ten stary poch�on�o morze). Zamiast nich ujrza�... nie, nie wspomnian� ju� tyle razy rze�b� � bo
po tej �lad zagin��, lecz Matk� Bosk�, kt�ra mu si� objawi�a � t� sam�, kt�r� widzia� pod Warszaw�.
Ujrzawszy J�, chcia� pa�� na kolana, lecz w po�owie drogi skamienia� i w tej pozie ju� pozosta� na
zawsze. Sta� tak w ko�ciele przez kilka dni, pozostawiony przez koleg�w, kt�rzy wprawdzie w
poszukiwaniu zaginionego przeszukali i ko�ci�, to jednak w zbytnim po�piechu zrobili to pobie�nie i nie
przypatrzywszy si� dobrze, wzi�li go za figur� �wi�tego. Miejscowi przenie�li go p�niej na cmentarz,
gdzie po dzi� dzie� stoi jako pomnik. Dzieci co roku sk�adaj� kwiaty na grobie �o�nierza radzieckiego,
kt�ry jest pod sta�� opiek� Szko�y Podstawowej im: W�adys�awa IV, kt�rej urz�dzono r�wnie� izb�
pami�ci. W okolicy nikt nie w�tpi jednak, �e w dniu zmartwychwstania padnie on na kolana i dost�pi
zbawienia. [Warto nadmieni�, �e i dzisiaj, pomimo zmian politycznych w kraju, dzieci nadal sk�adaj�
kwiaty na tym grobie. Dla wielu jest to dziwne, ale nie dla tych, kt�rzy znaj� miejscow� tradycj� � przyp.
J.L.]
Bole�nie przekona� si� r�wnie� o tym pewien m�ody agitator partyjny, kt�ry latem 1949 roku, w
towarzystwie funkcjonariuszy Urz�du Bezpiecze�stwa, przyjecha� w te strony, by zbada� sytuacj� na
froncie rolnym, a tak�e przeprowadzi� agitacj� na rzecz za�o�enia sp�dzielni i przy okazji sprawdzi�,
czy aby jaki ku�ak si� tu na odludziu nie ukry�. Wie�niak�w zgoniono przed dom so�tysa, a m�odzieniec
wyg�osi� p�omienne przem�wienie, w kt�rym nakre�li� histori� sojuszu robotniczo-ch�opskiego, po czym
przeszed� do walki z zacofaniem i o lepsze jutro, czego do pewnego momentu s�uchano uwa�nie. Kiedy
jednak widz�c � jak s�dzi� � wdzi�czny odzew, zacz�� gromy ciska� na ostatni bastion ciemnoty, czyli
Ko�ci� katolicki, kt�ry pod p�aszczykiem religijno�ci skrywa jadowite ��d�o reakcji i sanacji i kt�rego
fa�szywe macki t�umi� � jak to okre�li� � zdrowe instynkty ludu pracuj�cego, kiedy zacz�� pomstowa� na
zabobony, kt�rych najlepszym przyk�adem s� odpusty, wiara w cuda (nie zauwa�y� przy tym, �e na jego
retoryczne pytanie: �Czy widzieli�cie kiedy� cud na w�asne oczy?�, ca�e zgromadzenie zgodnie
przytakn�o skinieniem g�owy) i kult Matki Boskiej, w�wczas t�umek zaszemra�, zafalowa�... [W tym
miejscu tekst si� urywa � przyp. J.L.]
Wszystkie te przyk�ady maj� �wiadczy� o tym, �e nie powinno nas dziwi� zachowanie wie�niak�w w
1591 roku, kt�rzy podejrzewaj�c, i� ksi�gi markiza Orii zawieraj� obelgi przeciwko Naj�wi�tszej
Panience, zamierzali je spali�. Tym bardziej �e w ich ko�ci�ku sta�a s�ynna z cud�w alabastrowa rze�ba.
Z dokument�w zachowanych w Bibliotece Gda�skiej Polskiej Akademii Nauk (a tak�e z innych �r�de�)
wynika; �e nie zosta�a ona wykonana przez �aden rodzimy warsztat, lecz znalaz�a si� w tych stronach na
skutek dziwnego splotu okoliczno�ci. Oczywi�cie, okoliczni mieszka�cy nigdy nie upatrywali w tym
przypadkowo�ci, a wr�cz przeciwnie: Opatrzno�� i spe�nienie obietnicy danej jeszcze przez �wi�tego
Wojciecha: Bowiem kaszubska Madonna pochodzi�a � jak �atwo si� mo�na domy�li� � z jeszcze jednego
rozbitego okr�tu. Wyprzedzaj�c nieco fakty, o kt�rych b�dzie zaraz mowa, mo�emy wst�pnie
napomkn��; �e by� to okr�t, kt�ry w sierpniu 1390 roku wi�z� ksi�cia angielskiego, przysz�ego kr�la
Henryka IV i przysz�ego ojca Filippy, �ony Eryka Pomorskiego, kt�ry to m�odzieniec udawa� si� przez
Gda�sk do Malborka; by wzi�� udzia� w wyprawie po��czonych si� krzy�ackich i kniazia Witolda na
Wilno, pozostaj�ce w r�kach Jagie��y. Dla Wielkiego Mistrza wi�z� Henryk wspania�y dar od swego
12
nie�yj�cego ju� dziadka: by�a to pi�kna alabastrowa rze�ba, naturalnej pono wielko�ci, czyli w�a�nie owa
wspomniana ju� wielokrotnie pi�kna Madonna, kt�ra w zamy�le ofiarodawcy mia�a by� krzy�acka, a nie
kaszubska. Podobnie jak markiz Orii, r�wnie� i kr�lewicz Henryk by� urodzony pod szcz�liw� gwiazd�,
kiedy bowiem jego okr�t rozbi� si� w pobli�u Rozewia, uratowa� si� nie tylko on, ale i znaczna cz�� jego
znamienitej �wity, w��czaj�c w to muzykant�w i b�azna. Miejscowi wie�niacy; przodkowie tych, kt�rzy
ratowali markiza Orii, zaj�li si� troskliwie wszystkimi rozbitkami, umieszczaj�c ich na noc w m�ynie,
gdzie jeszcze wieczorem uczczono cudowne ocalenie winem i piwem oraz ta�cami przy angielskiej
muzyce. Powod�w do szcz�cia by�o wi�cej, gdy� po�r�d porzuconych na brzeg resztek okr�tu
znaleziono cz�� kosztowno�ci, a tak�e i alabastrow� rze�b� przedstawiaj�c� Matk� Bosk�. Ta ostatnia
by�a jednak troch� uszkodzona: odpad�a jej d�o�, kt�ra b�ogos�awi�a wiernych i mimo wysi�k�w nigdzie
nie mo�na jej by�o odnale��. W ka�dym razie w encyklopedycznym skr�cie mo�na powiedzie�, �e
Henryk � wdzi�czny za cudowne ocalenie i wzruszony msz� �wi�t� w miejscowym ubogim ko�ci�ku �
postanowi� ofiarowa� t� rze�b� ko�cio�owi; tym bardziej �e Ona tak� w�a�nie wol� wyrazi�a. Tak si�
przynajmniej wszystkim wydawa�o.
Nale�y podkre�li�, �e zanim jeszcze Henryk si� urodzi�, jego waleczny dziad � r�wnie� Henryk �
wyruszy� z zamiarem zdobycia s�awy do Francji, gdzie jeszcze nadarza�a si� coraz w tych czasach
rzadsza szansa zabicia