3705
Szczegóły |
Tytuł |
3705 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3705 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3705 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3705 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JOE ALEX
�MIER� M�WI W MOIM IMIENIU
MACIEJ S�OMCZY�SKI
STARY
- To nie ja b�d� m�wi�...
Przem�wi w moim imieniu.
Przekonasz si�.
STARA
- Czy stanie si� to dzi� wieczorem?
EUGENE IONESCO Krzes�a
I. ZBYT WIELKA TOREBKA
Kiedy inspektor Beniamin Parker, tak bardzo niepodobny do inspektora Scotland Yardu w swoim doskonale skrojonym wieczorowym stroju, zadzwoni� do drzwi mieszkania Joe Alexa, ten ostatni zawi�zywa� w�a�nie krawat. On tak�e nie przypomina� autora powie�ci kryminalnych. By� wysoki, m�ody, przystojny i raczej pogodny, nie by� tak�e ma�om�wny, co na og�l stanowi nieod��czn� cech� detektywa amatora.
Nikt tak�e, spojrzawszy po raz pierwszy na Karolin� Beacon, nie przypu�ci�by, �e jest ona obiecuj�cym archeologiem. By�a to dziewczyna �liczna, spokojna, w�osy mia�a zwi�zane w d�ugi jasny ogon i przypomina�a raczej m�od� aktork� ni� m�odego uczonego. W tej chwili, ubrana w wieczorow� sukni�, siedzia�a na por�czy fotela i przygl�da�a si� Alexowi, kt�ry walczy� z krawatem, staraj�c si� nie dotyka� palcami gorsu koszuli.
- Zwyci�ysz w ko�cu... - mrukn�a. - Cz�owiek zawsze w ko�cu zwyci�a materi�...
- W miar� up�ywu lat zaczynam by� o tym coraz mniej przekonany. - Alex spojrza� z u�miechem na swoj� pi�kn� przyjaci�k�. Potem nie puszczaj�c krawata, zerkn�� na zegarek. - Ben Parker powinien zaraz zadzwoni� do drzwi.
W tej samej chwili inspektor zadzwoni� Alex przedstawi� go Karolinie i wyci�gni�t� r�k� wskaza� mu fotel, ale cofn�� j� natychmiast i zawo�a�:
- Pom�, cz�owieku!
Inspektor zawi�za� krawat i wszyscy usiedli.
- Mamy jeszcze p� godziny czasu, a m�j w�z stoi przed domem - powiedzia� Alex. - B�dziemy na miejscu w ci�gu pi�ciu minut. Powiniene� wzmocni� czym� nadw�tlone si�y... - zwr�ci� si� do inspektora, a potem zerkn�� na Karolin�. - Czy napijesz si� z nami?
- Nawet sama - u�miechn�a si� skromnie panna Beacon. - Pan inspektor zapewne whisky bez wody? Ja te�, ale z odrobin� lodu.
Joe nala�, ostro�nie zanurzy� w jednej ze szklanek l�ni�c� kostk� lodu i usiad�.
- To dobrze, �e nareszcie poznali�cie si� - powiedzia� ze szczerym zadowoleniem. - Lubi�, kiedy moi przyjaciele chodz� stadami.
Karolina u�miechn�a si�, a Parker sk�oni� lekko g�ow�.
- Jestem zaszczycony poznaniem pani - szepn��, a potem normalnym ju� g�osem doda�: - wiele o pani s�ysza�em, nie tylko od Joego. Ale wydaje mi si�, �e czyta�em gdzie� w prasie o pani wyje�dzie. Na pewno si� myl�, ale kiedy pisano o ekspedycji, kt�ra mia�a wyruszy� do Persji, wydawa�o mi si�, �e wymieniono pani nazwisko.
- Nie. Nie myli si� pan. Ale nie odp�yn�li�my, bo kierownik wyprawy, sir Thomas Dodd, zachorowa� ci�ko. To wprowadzi�o wiele zmian, a ca�a sprawa odwlek�a si� o dwa miesi�ce. Podobno jest mu lepiej, ale nie wierz�, �eby pojecha�. Sir Thomas by� operowany na raka... No, ale nie m�wmy o tym, bo to smutne sprawy. Joe, jeszcze pr�dko kropelk� whisky i wyruszamy! Bardzo chc� zobaczy� te Krzes�a. To dobrze, �e pan nas zaprosi�, inspektorze.
Od rana do po�udnia jechali�my dzisiaj samochodem z Torquay i zaledwie mia�am czas pojecha� do domu i przebra� si�...
Inspektor zauwa�y�, �e przy tych s�owach Karolina Beacon zarumieni�a si� lekko, a Aiex si�gn�� po butelk� i zacz�� po�piesznie nalewa� do szklaneczek. Parker zsumowa� to b�yskawicznie z trzema stoj�cymi w hallu walizkami i zrozumia�, �e Karolina Beacon rzeczywi�cie jecha�a dzi� w ci�gu ca�ego dnia autem z Joe Alexem, ale zapewne nie by�a jeszcze u siebie w domu i prawdopodobnie dzisiaj tam ju� nie dotrze. Ciekawi�o go, dlaczego ta para interesuj�cych, samotnych m�odych ludzi, kt�rzy nie mogli si� ju� od roku bez siebie oby�, nie bierze �lubu. Ale inspektor Parker widzia� w swoim, �yciu nie takie zagadki, a tej, na szcz�cie, nie mia� obowi�zku rozwi�zywa�. Przypomnia� sobie tylko nagle, �e prawdziwe zbli�enie mi�dzy Karolin� a Joe Alexem nast�pi�o w�a�nie przed rokiem, po tym, gdy obaj rozwi�zali zagadk� �mierci ich wsp�lnego przyjaciela i kolegi z czas�w wojny, Iana Drummonda... Wi�c to ju� pe�ny rok... pomy�la� nagle z cichym zdumieniem, jakie ludzie cz�sto odczuwaj� na wspomnienie szybko�ci up�ywania czasu. Wyrwa� si� z zamy�lenia i �eby nawi�za� przerwane rozmow�, powiedzia�:
- Podobno to przedstawienie jest bardzo, ale u bardzo nowoczesne. A przyznam si�, �e dla zwyk�ego policjanta sztuka nowoczesna jest troch� trudna...
- Czyta�am t� sztuk�... - powiedzia�a Karolina - i my�l�, �e nie ma w niej niczego dziwacznego. M�wi ona po prostu, �e �ycie ludzkie jest nonsensem, �e do niczego ni prowadzi, niczemu nie s�u�y, �e nikt nikogo nie zapami�ta i nikt niczego nigdy nikomu nie wyja�ni.
- Hm... - mrukn�� Parker - je�eli w takim stosunku �ywego cz�owieka do �ycia nie ma niczego dziwacznego, to... - Urwa� i spojrza� na zegarek. - Ale musimy ju� i��. A zreszt�, mam nadziej�, wyt�umaczy mi pani to po przedstawieniu, je�eli b�dzie pani taka uprzejma, i to w�asnymi, przyst�pnymi s�owami.
- Odwagi! - mrukn�� Alex, nie wiadomo czy do inspektora, czy do Karoliny. Karolina wsta�a i uj�a Parkera pod rami�,
- Nowoczesna sztuka s�u�y do odgadywania pod�wiadomo�ci cz�owieka i ukrytych pobudek jego dzia�ania.
- To znaczy, �e s�u�y mniej wi�cej temu samemu celowi co policja! - Alex roze�mia� si�.
Zeszli do samochodu, a po paru minutach znale�li si� ju� na Crosby Street i zatrzymali przed jasno o�wietlonym gmachem, wzd�u� kt�rego frontonu bieg� na wysoko�ci pierwszego pi�tra ruchomy, migotliwy napis: DZI� KRZES�A... DZI� KRZES�A... DZI� KRZES�A...
Weszli.
- Jeszcze tylko jednego papierosa! - powiedzia� Alex. - Zd��ymy chyba. W przeciwnym wypadku b�d� si� m�czy� pod koniec aktu. Nie umiem d�u�ej ni� godzin� wytrzyma� spokojnie bez palenia.
W palarni by�o jeszcze do�� du�o os�b. Usiedli wszyscy troje przy jednym z ukrytych w rogu stolik�w i zapalili.
- Pe�no! - powiedzia� Parker. - Zdaje si�, �e pisarz, kt�ry m�wi ludziom, �e ich �ycie nie ma sensu, zarobi na tym tyle, �e przynajmniej jego w�asne �ycie stanie si� bardziej sensowne.
Alex roze�mia� si�. Karolina potrz�sn�a g�ow� z dezaprobat� i otworzy�a usta, ale jej uwag� przyku�a ma�a grupka os�b stoj�cych niedaleko wej�cia do foyer. Wskaza�a je oczyma Alexowi.
- To w�a�nie oni, rodzina sir Thomasa Dodda. �ona, c�rka i narzeczony c�rki.
- Czy to jest Anna Dodd? - zapyta� Parker, wskazuj�c m�od�, �adn� dziewczyn� w prostej, doskonale skrojonej sukni.
- Tak. S�ysza� pan o niej?
- Niewiele. Tylko tyle, ile podawa�a prasa. Od dw�ch tygodni jest jedn� z najbogatszych dziewcz�t w Anglii. Jaki� spadek, zdaje si�,
- Tak. Umar� jej stryjeczny dziadek, sir Hugh Garry, ten potentat w�glowy. Ona sama by�a najbardziej chyba zdziwiona tym spadkiem, bo pozna�a sir Hugha b�d�c dzieckiem i nie widzia�a go wi�cej ni� pi�� albo sze�� razy w �yciu. Ale podobno gdy jako dziecko by�a u niego kiedy� w odwiedzinach podczas jego choroby, piel�gnowa�a go nie odst�puj�c ani na krok, p�acz�c i nie daj�c si� odci�gn�� starszym. Po paru dniach wyzdrowia� i wydawa�o si�, �e po latach nie b�dzie o tym pami�ta�. Ale w testamencie napisa�, �e by� to jedyny w ci�gu ostatnich czterdziestu lat jego �ycia wypadek, kiedy kt�ry� z krewnych bezinteresownie okaza� mu sympati�. C�, pieni�dze nie zawsze przynosz� prawdziw� przyja��, raczej przeciwnie. No i tej jedynej osobie, kt�ra mu wsp�czu�a nie licz�c na jego pieni�dze, zapisa� je wszystkie. By� zreszt� starym kawalerem i m�g� z nimi zrobi�, co zechce.
- Tak. Czyta�em. Nie by� to d�ugi testament. Prasa poda�a go w ca�o�ci: Ca�y m�j maj�tek, bez �adnych ogranicze�, zapisuj� mojej krewnej Annie Dodd, a gdyby, czego niech B�g nie da, zmar�a przed jego uzyskaniem, przejdzie on na w�asno�� mojej dalszej rodziny, z tym �e dziedziczy� po mnie mog� tylko ci, kt�rzy po��czeni s� ze mn� w�z�ami krwi, a nie powinowactwem... - I w ten spos�b ta �adna dziewczyna sta�a si� posiadaczk� astronomicznej sumy dwudziestu pi�ciu milion�w. Zdaje si�, �e przekazanie spadku nast�pi� ma za kilka tygodni.
- A czy ten m�ody cz�owiek otrzyma ow� sum� wraz z jej r�k�? - zapyta� Joe.
- Nie s�dz�, �eby nalega� na to. Na szcz�cie sam jest dostatecznie bogaty, �eby nie m�wiono o nim jako o �owcy posagu. Zreszt� zar�czyli si�, zanim komukolwiek przysz�o do g�owy, �e Anna mo�e uzyska� tak� fortun�. W chwili zar�czyn to raczej on �eni� si� z nie bardzo zamo�n� pann�. To Charles Cresswell, drugi syn lorda Conthorpe.
- Jeden z najlepszych strzelc�w i fechtmistrz�w, jakich mamy... - mrukn�� Parker. - Zetkn��em si� z nim kiedy� w sprawie jednego z jego m�odych przyjaci�. To dobry ch�opak. Sportowiec, dobrze urodzony i bez zawodu, s�owem, posiada wszystko, czego wymaga si� od Anglika z towarzystwa.
- Mimo to nie wygl�daj�, jak gdyby tych dwadzie�cia pi�� milion�w dawa�o im wiele szcz�cia - zauwa�y� Alex. - Miny maj� raczej jak ludzie o paru tysi�cach funt�w rocznego dochodu.
- Na pewno znowu pogorszy�o si� zdrowie sir Thomasa... - powiedzia�a Karolina - ale w takim razie dlaczego s� w teatrze?... W dodatku mama Dodd ma koszmarn� torebk�.
- Przesta�my plotkowa� o naszych bli�nich. Wystarczy, �e oni plotkuj� o nas... - mrukn�� Alex, ale mimo to zerkn�� na torebk�, kt�r� pani Angelica Dodd, matka Anny, trzyma�a w r�ku.
Rzeczywi�cie, torebka by�a kilka razy wi�ksza ni� zwyk�e teatralne male�stwa i jak gdyby wypchana czym�. Angelica Dodd by�a niewysok� kobiet� o twarzy, kt�rej drobne, wyraziste rysy zachowa�y jeszcze wiele �lad�w pi�kno�ci. W pewien spos�b by�a nawet �adniejsza ni� c�rka, chocia� policzki jej nie mia�y tej �wie�o�ci, kt�r� mo�e da� tylko nie przekroczony dwudziesty rok �ycia. Sta�a pomi�dzy m�odymi, wachluj�c si� lekko programem. W pewnej chwili skin�a na Ann� i ruszy�a w stron� foyer.
- Chod�my! - Karolina unios�a si� lekko z fotela i posz�a w tym samym kierunku co znikaj�ca w drzwiach tr�jka os�b. Zad�wi�cza� dzwonek.
Sala by�a pe�na. �wiat�a przygas�y nieco, daj�c jak gdyby sygna�, �e nale�y po�pieszniej zajmowa� miejsca. Alex kupi� dwa programy, z kt�rych jeden poda� Karolinie, a drugi Parkerowi. Usiedli. Miejsca ich by�y po�rodku czwartego rz�du. Tu� przed nimi, nieco na lewo, usiad�a Angelica Dodd, maj�c po obu stronach c�rk� i jej narzeczonego.
- Znakomite miejsca - Karolina u�miechn�a si� do Parkera. - Najbardziej lubi� czwarty i pi�ty rz�d. Nie jest tak blisko, �eby widzie� szmink� i szczeg�y charakteryzacji, a z drugiej strony jest tak blisko, �e widzi si� ka�de drgnienie twarzy aktora. Zreszt� ci, kt�rzy si� znaj� na tym, m�wi�, �e z tych rz�d�w nale�y ogl�da� sztuk�, bo w�a�nie siedz�c w nich re�yser prowadzi pr�by.
Alex pochyli� si� i zajrza� do programu, kt�ry Karolina trzyma�a na kolanach. Odczyta� obsad�:
STARY - lat 95 - Stephen Vincy
STARA -lat 94- Ewa Faraday
M�WCA - lat 45-50 - Henryk Darcy.
I WIELE INNYCH OS�B
Re�yseria: HENRYK DARCY
W tej samej chwili �wiat�a zgas�y zupe�nie. Nasta�a chwila ciemno�ci, roz�wietlona jedynie czerwonym blaskiem male�kich �ar�wek bezpiecze�stwa nad wej�ciowymi drzwiami.
R�wnocze�nie zapali�y si� dwa wielkie reflektory za plecami widz�w, k�ad�c na powierzchni ciemnej kurtyny dwa nachodz�ce na siebie niemal kr�gi ostrego �wiat�a. Niedostrzegalnie dla publiczno�ci kurtyna unios�a si� i blask reflektor�w wy�oni� z pustki scenicznej dwie postacie starych ludzi siedz�cych w krzes�ach. Ubrani byli oboje dziwacznie. Stary mia� na sobie lu�n� szar� bluz�, uszyt� jak gdyby z worka. Do jej ramion doczepione by�y epolety. Granatowe spodnie zaopatrzone by�y w czerwony huzarski lampas. Na nogach, zar�wno on, jak i Stara, mieli znoszone ciep�e bambosze. Stara ubrana by�a w sukni� podobn� z barwy i kroju do bluzy Starego, bezkszta�tn� i workowat�.
Przygl�daj�cy si� kostiumom i dekoracjom Alex opu�ci� dwie czy trzy kwestie, ale zaraz potem tekst dotar� do jego uszu. Stary cz�owiek wsta� i podszed� do jednego z dwu okien umieszczonych w lewym i prawym ko�cu dekoracji.
- ...Barki na powierzchni wody l�ni� w s�onecznym blasku... - powiedzia� w rozmarzeniu.
- Nie mo�esz ich dostrzec. S�o�ce sko�czy�o si�. Jest noc, m�j milutki.
- Pozosta� po nich cie�...
Kwestie bieg�y dalej, szybko, jedna po drugiej i Alex od razu, od pierwszych s��w zrozumia�, �e jest �wiadkiem niecodziennego wydarzenia w sztuce. Tekst obna�a� prosto i przera�aj�co tragedi� wsp�czesnego cz�owieka, jego nie zrealizowane nadzieje, bezmiern� samotno��, nie wyzwolone marzenia i p�ask� rzeczywisto�� istnienia, kt�rego jedyn� drog� jest droga do grobu. Aktorzy mieli na twarzach maski przypominaj�ce maski greckie i wyra�aj�ce og�lnie poj�t� staro��. G�os i ruchy nie podlega�y prawom staro�ci, ale ukazywa�y wieczn�, tragiczn� m�odo�� i naiwno�� cz�owieka wobec losu. W ten spos�b aktorzy nie musieli gra� starych ludzi, ale stwarzali na scenie spraw� o wiele wa�niejsz�: dawali syntez� staro�ci, grali wszystkich starych ludzi, kt�rzy istnieli i istniej�, co podnosi�o wymiar tej zdumiewaj�cej sztuki nieomal do godno�ci greckiej tragedii.
Alex spojrza� na Parkera. Inspektor siedzia� pochylony nieco ku przodowi, oczy mia� lekko przymru�one i od czasu do czasu wykonywa� drobne, potakuj�ce ruchy g�ow�. Karolina siedzia�a zupe�nie nieruchomo, ale oczy jej b�yszcza�y jak dwie b��kitne gwiazdy.
Sztuka dosz�a do momentu, kiedy Stary, zaprosiwszy wszystkich znanych sobie w przesz�o�ci i znacz�cych co� obecnie ludzi, czeka na ich kolejne pojawienie si�. Nie wszed� oczywi�cie nikt, ale wizja dwojga starych trwa�a nadal. Urojeni go�cie zacz�li przybywa�, a starzy ludzie wszystkimi drzwiami wnosili krzes�a dla tych cieni przesz�o�ci. Stefan Vincy by� niezr�wnany, k�ania� si� w powietrzu, podawa� r�k�, tak sugestywnie bra� pod rami� niewidzialnych, �e ca�y ten pusty teatr zjaw zdawa� si� wype�nia� uchwytnymi istotami. W tej chwili wprowadza� w�a�nie nowego urojonego go�cia: Pani� Pi�kn�. Aksamitny, g��boki g�os aktora zmieni� si� nagle w gruchanie go��bia:
- ...to jednak pani! Przed stu laty kocha�em pani�... Tak ogromnie zmieni�a si� pani... Zupe�nie si� pani nie zmieni�a... Kocha�em pani�... kocham pani�...
Nieomal p�acz�c, Vincy m�wi� dalej:
- ...ach, gdzie� s� niegdysiejsze �niegi...
Zafascynowany g�osem aktora, upojony tragikomiczn� sytuacj�, Alex us�ysza� nagle st�umione westchnienie i cichy, urwany szloch. Odwr�ci� na chwil� wzrok od sceny. Kt� to p�aka�? Rzadko spotyka�o si� w Anglii ludzi, kt�rym ciek�y �zy podczas przedstawienia w teatrze. To nie by�y W�ochy, ale spokojny, zr�wnowa�ony Londyn.
Ku swemu zdumieniu dostrzeg�, �e p�acze pani Angelica Dodd. Nie p�aka�a w ca�ym tego s�owa znaczeniu, ale ociera�a chusteczk� za�zawione oczy.
To dziwne... - pomy�la� Joe, kt�rego pasj� by�o ocenianie ludzi od pierwszego wejrzenia. - By�bym przysi�g�, �e ta kobieta umie ukrywa� swoje prawdziwe uczucia, a c� .dopiero wzruszenia wywo�ane tekstem teatralnym.
Ale pani Dodd wyprostowa�a si� ju� i zauwa�y�, �e odwr�ciwszy g�ow� w stron� c�rki obdarowa�a j� lekkim, przepraszaj�cym u�miechem.
Po chwili pierwsza po�owa spektaklu dobieg�a kresu i zab�ys�y �wiat�a.
II. VIN-CY! VIN-CY! VIN-CY!
Dzwonek wzywaj�cy do zaj�cia miejsc zad�wi�cza� powt�rnie - d�ugo i przenikliwie. Karolina dopi�a kaw�, kt�r� Alex przyni�s� jej z bufetu. Wok� palarnia szumia�a fragmentami podnieconych rozm�w. Ludzie dyskutowali zawzi�cie, o�ywienie by�o ogromne. Wstali. Parker potrz�sn�� g�ow�,
- Patrz�c na to - powiedzia� ze zdziwieniem, kt�re jak gdyby dopiero w tej chwili przenikn�o do jego �wiadomo�ci - nie rozumiem zupe�nie, dlaczego ludzie pope�niaj� zbrodnie. Przepraszam za moj� skaz� zawodow�, ale zbrodnia to, b�d� co b�d�, bardzo powa�ne wydarzenie w �yciu mordercy, najcz�ciej decyduj�ce. Po co zabija�? Po co niszczy� istnienie innego cz�owieka, je�eli i on, i ja, i my wszyscy jeste�my tak beznadziejnie, okropnie skazani na �mier�? Czy nie przyzwoiciej by�oby spokojnie przeby� �ycie, staraj�c si�, �eby by�o zno�ne dla nas i dla innych, r�wnie skazanych jak my? Przecie� po tej sztuce �wiat wygl�da nieomal jak cela wi�zienna, z kt�rej jest tylko jedno wyj�cie: na szafot. A w celi powinna panowa� solidarno��.
- Morderca - odpowiedzia� Alex - my�li podobnie, ale troch� inaczej. Je�eli nawet rozumuje tak jak Ionesco, �e wszyscy ludzie musz� zgin�� i nie pozostaje po nich nic osobistego, mo�e jednak s�dzi�, �e w takim razie wolno zabija� ludzi, kt�rych si� nienawidzi, bo przecie� przy�piesza si� tylko nieuchronny koniec, a r�wnocze�nie umila si� �ycie sobie. Ka�da zbrodnia ma jaki� podstawowy motyw. Niszcz�c kogo�, morderca zyskuje co�: skarby, mi�o��, zaspokojenie instynktu zemsty. Czasem jest to zbyt daleko posuni�ta samoobrona, czasem pasja. Ale ka�dy z tych motyw�w mo�e by� przedstawiony przez morderc� jako absolutna konieczno��, a im bardziej literatura b�dzie przekonywa�a ludzi, �e ich istnienie jest przej�ciowe i niezbyt wa�ne, tym bardziej usprawiedliwieni b�d� mordercy we w�asnych oczach. Na szcz�cie rzadko wywodz� si� oni spo�r�d mi�o�nik�w nowoczesnej literatury.
- Dosy�! - powiedzia�a Karolina. - Jeden z was zajmuje si� zabijaniem ludzi na papierze, a drugi chwytaniem zab�jc�w w rzeczywisto�ci. Ale pami�tajcie, �e dziewi��dziesi�t dziewi�� procent ludzi na �wiecie nie widzia�o nigdy zamordowanego cz�owieka, a gdyby nie prasa, nie s�ysza�oby o nim tak�e. Zbrodnie zdarzaj� si� zawsze gdzie� bardzo daleko i nikt nie wierzy w nie naprawd�, dop�ki si� z nimi nie zetknie. Stosunek do zbrodni nie nale�y do podstawowych cech �wiatopogl�du.
- Nie jestem tego taki pewien - zauwa�y! inspektor. Umilkli.
- A�eby zmieni� temat - powiedzia�a Karolina - trzeba przyzna�, �e i re�yseria jest znakomita, Ale Vincy przechodzi samego siebie w roli Starego.
- Wobec tego my zajmiemy si� chwaleniem Ewy Faraday. Czy wiesz, �e ona ma 25 lat? - powiedzia� Alex. - To wielki talent.
- Tak, ale...
W tej chwili przygas�y �wiat�a, Karolina odwr�ci�a g�ow� ku zapuszczonej kurtynie, jakby pragn�a przebi� j� wzrokiem i wy�owi� dzia�aj�ce postacie. Zab�ys�y reflektory.
Przerwa nie zatrzyma�a biegu spektaklu. Podczas niej naros�y na scenie rz�dy krzese�, stanowi�y ju� one ca�e g�ry i w�wozy, w�r�d kt�rych jak w upiornym pejza�u poruszali si� aktorzy. Nagromadzenie urojonych go�ci dosz�o ju� do fantastycznych rozmiar�w. Dwie�cie, trzysta krzese�... a oboje Starzy wnosili coraz, to nowe. Atmosfera zag�szcza�a si� coraz bardziej. Stary i Stara rozmawiali z nieobecnymi, strofowali ich, obsypywali komplementami, odprowadzali na przeznaczone miejsca. Lecz Alex, kt�ry nie spuszcza� wzroku z aktor�w, wyczu� inny nieco ton ni� na pocz�tku. Vincy sta� si� bardziej twardy, bardziej by� symbolem ni� cz�owiekiem, jego tekst pada� teraz jak tekst kogo�, kto nie chce widzowi powiedzie�: "Oto jestem Ja, aktor, i wcielam si� w posta�, kt�r� widzicie!" - ale bardziej: "Wyra�am tylko t� posta� i przy jej pomocy chc� si� z wami podzieli� my�l� autora!"
Alex wola� t� drug� koncepcj�. By�a mniej melodramatyczna i bli�sza wsp�czesnemu, my�l�cemu cz�owiekowi. Natomiast Ewa Faraday gubi�a si� troch� w roli i jakby nie wytrzymywa�a ogromnej koncepcji, kt�r� narzuci�a sobie w pierwszej po�owie sztuki. Ale mo�e to tylko ol�niewaj�ca, rozwijaj�ca si� z ka�d� sekund� kreacja jej partnera zepchn�a j� po prostu w cie�? Zdawa�a si� troch� szara przy tym fajerwerku ludzkiej my�li, jakim stawa� si� Vincy.
Ale ko�cowa scena samob�jstwa obojga Starych przemieni�a si� jednak w koncert gry obojga. Po�egnanie ich na parapecie okna, a p�niej skok w szumi�ce w dole morze by�y wstrz�saj�ce. Tak ko�czy ka�dy cz�owiek - m�wi� widzom Ionesco - bez wzgl�du na to, ile wysi�ku w�o�y w swoje �ycie i jak mu si� ono uda. Ale spos�b, w jaki Vincy wykona� sw�j samob�jczy skok, by� niespodziewanie pe�en wyzwania i wiary, optymizmu i zuchwa�ej naiwno�ci. Skok w przysz�o��, nie w nico��. Ewa Faraday spad�a jak t�umoczek, jak rzecz, kt�ra towarzyszy cz�owiekowi.
Wiatr wyd�� teraz zas�ony okien na scenie i powia�y one jak sztandary. �wiat�a zacz�y wzmaga� si�, rosn��, osi�gn�y kulminacj� i nieomal o�lepi�y widz�w, odbijaj�c si� od bia�ych, pustych �cian dekoracji. �rodkowymi, wielkimi drzwiami wszed� ten, kt�ry mia� przekaza� �wiatu my�li i idee Starego.
Wszed� M�wca. Ubrany by� zupe�nie tak samo jak Stary, ale nie nosi� maski. G�ow� jego ocienia� wielki, czarny kapelusz. I teraz dopiero rozegra� si� dramat w�a�ciwy. Z ust m�wcy wydoby� si� nieartyku�owany be�kot. Kilka razy zaczyna� to, co mia�o by� jego przem�wieniem. Potem zrezygnowa� i rozejrza� si� bezradnie. Obok niego sta�a wielka, czarna tablica. M�wca uj�� lew� r�k� kred� i spr�bowa� pisa�. Ale litery uk�ada�y si� w ten sam be�kot, kt�rego tre�ci� by�o tylko jedno: "Wszystko nie ma sensu, istnienie ludzkie jest bezproduktywne, tragiczne przez niemoc dzia�ania i niemoc porozumienia..."
Kurtyna opad�a wolno. Na sali by�a nadal cisza pe�na skupienia. A� wreszcie run�� grzmot oklask�w.
Kurtyna unios�a si� ku g�rze, ukazuj�c stoj�cego po�rodku sceny M�wc�. Owacje, kt�re go spotyka�y w tej chwili, by�y wyra�nie adresowane do niego jako do re�ysera tego wstrz�saj�cego spektaklu. M�wca - Henryk Darcy - sk�oni� si� lekko. Ale publiczno�� nie przestawa�a klaska�. Czeka�a na dwoje bohater�w wieczoru.
Kurtyna opad�a i znowu posz�a w g�r�. Z lewej strony wesz�a na scen� lekkim, m�odzie�czym krokiem Ewa Faraday. Mask� trzyma�a w r�ku przed sob�. Stan�a wyprostowana, podaj�c spojrzeniom ludzkim swoj� pi�kn�, jasn� twarz, tak bardzo niepodobn� do twarzy, kt�r� trzyma�a w r�ce i kt�ra jeszcze przed chwil� by�a nieomal zro�ni�ta z ca�� jej sylwetk�. Oklaski znowu uros�y i opad�y. A potem znowu uros�y.
- Vin-cy! - zawo�a� jaki� g�os, a potem inne podj�y za nim: Vin-cy! Vin-cy! Vin-cy!
Spojrzenia kierowa�y si� w prawo, sk�d wed�ug praw symetrii scenicznej powinien by� si� pojawi�. Kurtyna opad�a jeszcze raz i raz jeszcze posz�a w g�r�, zn�w ukazuj�c tylko Ew� Faraday i Henryka Darcy. Publiczno�� niezmordowanie bi�a brawo. Okrzyki: - Vincy! Vincy! - przerywa�y rytm braw i znowu rozp�ywa�y si� w oklaskach. Kurtyna jeszcze trzykrotnie posz�a w g�r� i opad�a. Ewa Faraday i Henryk Darcy stali nieruchomo, jak gdyby zawstydzeni owacj� dla nieobecnego. Wreszcie kurtyna ostatecznie zapad�a. Zab�ys�y �wiat�a na widowni. Stefan Vincy nie ukaza� si�. Nieco zawiedziona publiczno�� ruszy�a z wolna ku szatniom.
- To dziwne - powiedzia�a Karolina, wsuwaj�c d�o� w r�kaw swego p�aszcza trzymanego przez Parkera - wydawa�oby si�, �e dla tych ludzi, kt�rzy z takim napi�ciem walcz� o to, �eby si� podoba� publiczno�ci, ukazanie si� w chwili takiego triumfu powinno by� prawdziw� przyjemno�ci�. Widzia�am Vincy'ego ju� tyle razy i zawsze mia�am wra�enie, �e lubi to ogromnie. Bywa� nawet troch� staro�wiecki na innych spektaklach. Przyk�ada� r�ce do serca, k�ania� si� nisko jak aktor z ubieg�ego stulecia. A przecie� nigdy prawie nie by�o takiej �ywio�owej owacji. Rzadko zdarza si� taka reakcja sali. A dzi� nie wyszed�.
- Mo�e to w�a�nie s� ich sposoby... - mrukn�� Alex. - Je�eli a� tak bardzo wam si� podobam, to udam, �e oboj�tne mi s� wasze oklaski. Wtedy, opr�cz podziwu, zyskam wasz szacunek. Mo�e rozumowa� i w ten spos�b. A mo�e, po prostu, �pieszy� si� gdzie� bardzo? Na jak�� randk� albo poci�g?
Wyszli po�r�d t�umu o�ywionego jeszcze bardziej ni� w czasie przerwy. Wsiedli do auta. Klub Zielonego Pi�ra, kt�rego cz�onkiem by� Alex, znajdowa� si� do�� daleko od Chamber Theatre i dotarli tam dopiero po kwadransie. Przez ca�y czas milczeli wszyscy, rozmy�laj�c nad sztuk�. Dopiero kiedy zasiedli na wygodnych, mi�kkich krzese�kach, a Alex zam�wi� zak�ski i napoje, nastr�j p�k�.
- Bardzo panu dzi�kuj� za zaproszenie - powiedzia�a Karolina do Parkera. - To by� niezapomniany wiecz�r. My�l�, �e jeszcze nieraz b�dziemy m�wili o nim... Niestety, zapomnia�am, �e nasza ekspedycja wkr�tce wyrusza... - Zamy�li�a si�, a potem spojrza�a na Alexa. - A mo�e przyjechaliby�cie tam, panowie, kiedy inspektor otrzyma urlop?
Parker u�miechn�� si�. - Znamy si� ju� prawie dwadzie�cia lat, ten oto Joe Alex i ja, i prze�yli�my wsp�lnie tysi�ce przyg�d smutnych i weso�ych. Ale w Persji jeszcze razem nie byli�my. Oczywi�cie nie wspominam o przyjemno�ci, jak� sprawi�oby mi spotkanie pani. Czy ekspedycja ma ju� �ci�le z g�ry okre�lony plan? To znaczy, czy wiecie, co chcecie wykopa� i gdzie dok�adnie?
Rozpocz�a si� rozmowa o archeologii i Alex z przyjemno�ci� i z pewnym zdumieniem s�ucha� Karoliny, kt�ra z �adnej, nie za m�drej i nie zanadto b�yskotliwej dziewczyny przeistoczy�a si� nagle w cz�owieka m�wi�cego z du�� pewno�ci� o bardzo skomplikowanych sprawach, sypi�cego jak z r�kawa datami i faktami dotycz�cymi czas�w, o kt�rych on sam mia� zaledwie mgliste poj�cie ze szko�y i kilku popularnych ksi��ek historyczno-geograficznych. Karolina-naukowiec, Karolina-badacz to by� kto� zupe�nie inny ni� Karolina w g��boko wyci�tej wieczorowej sukni i z d�ugim ogonem w�os�w wysoko upi�tym nad karkiem. Wydawa�o si�, �e jedna z nich powinna by� brzydka, m�dra i nosi� okulary w drucianej oprawce, a druga powinna papla� sympatycznie o nowoczesnej, modnej sztuce, doskonale ta�czy� i by� nieobowi�zuj�c� rado�ci� dla ci�ko pracuj�cego m�czyzny. Do tej pory widzia� tylko t� drug�, teraz zrozumia�, �e Karolina by�a, szczerze m�wi�c, bardziej wykszta�cona ni� on sam. Nie przerywa� jej ani jednym s�owem. S�ucha�, kiedy wyja�nia�a Parkerowi stare sprawy ziem Bliskiego Wschodu w tak jasny i �atwy, a jednocze�nie doskona�y spos�b, �e przy rozmowie z ignorantem b�ysn�y jej wielkie talenty pedagogiczne. Zapala�a si� przy tym, ko�ski ogon fruwa� od czasu do czasu, gdy porusza�a wysmuk��, g�adk� szyj�, a niebieskie, m�ode oczy stawa�y si� to promienne, to zamy�lone. Parker tak�e s�ucha� z przej�ciem. Karolina urwa�a i roze�mia�a si�.
- Nalej mi czego�, Joe! - powiedzia�a. - Zagalopowa�am si�. Archeologia to nie tylko m�j zaw�d, ale wielka, jedyna mi�o��. Mog� ni� zanudzi� ka�dego; je�eli mi tylko pozwoli.
I Joe spostrzeg� nagle, �e nigdy jeszcze nie rozmawia�a z nim o tych sprawach... Widocznie jej na to nie pozwala�em... - pomy�la� ze zdumieniem.
- Karolino - powiedzia� - jeste� najwi�kszym zaskoczeniem tego wieczoru!
Ale myli� si�, bo w tej samej chwili nad ich stolikiem pochyli� si� kelner i powiedzia� cicho:
- Pan Parker jest proszony do telefonu.
- Przepraszam bardzo - inspektor wsta� i oddali� si�.
- Karolino - powiedzia� Joe - o moja �liczna Karolino.
- Prawda? Nie jestem brzydka. Czy lubisz mnie troch�?
- Nad �ycie! - spowa�nia�. Roze�mia�a si�.
- Nie. Nie b�j si�. Nie z�api� ci� za s�owo i nie wyjd� za ciebie za m��. Tak jest lepiej. Nale�ymy do siebie tylko o tyle, o ile chcemy. I nikt nas nie zmusza do niczego. Gdybym wysz�a za ciebie, ci�gle �ciera�abym kurze i otwiera�abym okna. A kiedy to robi� teraz, my�l�, �e jest w tym troch� wdzi�ku kobiecego, bo w ko�cu p�jd� do siebie, do w�asnego mieszkania, a ty zostaniesz sam i b�dziesz m�g� robi�, co zechcesz. Ale dobrze mi z tob�...
- I mnie z tob�... - powiedzia� Joe Alex. - Chcia�bym ju� wr�ci� do domu. Nastawi�aby� herbat� i pos�uchaliby�my muzyki przez radio. Wiesz, takiego cichego jazzu.
- Och, znakomicie. A potem u�niemy i radio b�dzie gra�o a� do rana... Kiedy obudzimy si�, b�dzie cichute�ko m�wi�o o hodowli burak�w albo o kongresie urz�dnik�w pocztowych. Dobrze, Joe! Sko�czymy je�� i pojedziemy...
Ale i ona myli�a si�, bo w tej samej chwili Ben Parker zbli�y� si� do stolika i nie siadaj�c powiedzia�:
- Musicie mi wybaczy�, ale odchodz�.
- Dlaczego? - zapyta� Alex. - Czy nigdy twoja praca nie mo�e pozostawi� ci godziny spokoju? Czy sta�o si� co�?
- Tak - powiedzia� Parker. Usiad�, pochyli� si� ku nim i powiedzia� p�g�osem: - Stefan Vincy, odtw�rca roli Starego w dzisiejszym przedstawieniu Krzese�, zosta� przed chwil� znaleziony w swojej garderobie ze sztyletem w sercu.
III. PAMI�TAJ, �E MASZ PRZYJACIELA
Karolina znieruchomia�a z kieliszkiem wina przy ustach, potem postawi�a go powolnym ruchem r�ki na stole, ale nie powiedzia�a ani s�owa,
- Jak to? - Joe zerwa� si� i usiad� natychmiast. - Kiedy to si� sta�o? Przecie�... - urwa�. - Czy ju� wiadomo, kto go zabi�?
- Na razie nic nie wiadomo. Za chwil� przyjedzie tu po mnie nasz samoch�d. Sier�ant Jones jest ju� na miejscu. Nocny portier znalaz� trupa i zadzwoni� od razu do dyrektora teatru, pana Davidsona, a ten zna mnie, wi�c natychmiast po��czy� si� z moim numerem w Yardzie.
Sier�ant Jones by� na dy�urze. Kaza�em mu jecha� na miejsce zbrodni, bo od nas do Chamber Theatre jest kilka krok�w, a potem mia� natychmiast wys�a� samoch�d po mnie. Powinni ju� tu by�... - spojrza� na zegarek, potem na Alexa. - Czy chcesz tam ze mn� pojecha�, Joe? - zapyta� bez �adnych wst�p�w.
- Ja? Tak, oczywi�cie, je�eli s�dzisz, �e..,
- Twoja znajomo�� �rodowiska mo�e okaza� si� bardzo wa�na. Wiesz o wiele wi�cej ni� ja o teatrze. Poza tym byli�my dzisiaj razem na przedstawieniu. - Zwr�ci� si� do Karoliny: - Przepraszam, miss Beacon, to na pewno jest bardzo niegrzeczne z mojej strony. Przyszli�my tu razem i teraz nagle opu�cimy pani� obaj... Ale... - roz�o�y� r�ce.
- Oczywi�cie! - Karolina wsta�a. - Chod�my. Daj mi tylko kluczyk od twojego samochodu, Joe. Wr�c� nim do domu, a rano ci go odstawi�... - Kiedy Parker oddali� si� do szatni po okrycia, doda�a p�g�osem: - Daj mi pr�dko klucze od twojego mieszkania, bo klucze mojego s� u ciebie w walizce.
- Zaczekaj na mnie... - Joe dotkn�� lekko jej ramienia. - Nie mog� odm�wi� Parkerowi, a poza tym... za godzin� na pewno b�d� w domu.
- Nie. Nie b�dziesz, ale to nic nie szkodzi. M�czy�ni maj� swoje pasje, zupe�nie jak kobiety. B�d� spa�a jak kamie�, kiedy przyjdziesz. Obud� mnie, dobrze? Nastawi� herbat� i pos�uchamy muzyki, tak jak chcia�e�, je�eli b�dziesz mia� ochot�. To ci na pewno dobrze zrobi, bo za par� minut b�dziesz patrzy� na umar�ego. Cz�owiek nigdy nie mo�e bezkarnie patrze� na umar�ych. Zawsze nam to przypomina o najwa�niejszym... M�j Bo�e, musz� by� chyba bardzo zm�czona... To przecie� takie okropne... Zamordowali cz�owieka, kt�rego przed dwoma godzinami widzieli�my i oklaskiwali�my... a ja my�l� o tym, �eby po�o�y� si� i usn��. Jestem na pewno znu�ona po tej podr�y... Daj klucze! - doda�a szybko, bo Parker ukaza� si� nios�c p�aszcze.
Joe poda� jej nieznacznym ruchem klucze.
- Do widzenia, Karolinko - u�miechn�� si� do niej serdeczniej, ni� chcia�. Serdeczno�� by�a nieco poza granic� ich wzajemnych stosunk�w. Zawsze traktowali si� jak koledzy, czasem jak przyjaciele, nigdy jak zakochani.
Zeszli razem. Dziewczyna wsiad�a do samochodu Alexa i zapu�ci�a silnik. Kiwn�a im obu r�k� i auto wystrzeli�o do przodu jak torpeda. Na rogu ulicy o ma�o nie zderzy�o si� z wielk� czarn� limuzyn�, kt�ra ze zgrzytem gum zarzuci�a na pe�nym gazie i zatrzyma�a si� po chwili przed stoj�cymi.
- Wsiadaj! - zawo�a� Parker.
Tym razem droga trwa�a o wiele kr�cej. Samoch�d p�dzi� jak gdyby nie jechali przez miasto, ale ustronn�, wiejsk� szos�. Dwa razy przed wi�kszymi skrzy�owaniami kierowca w��czy� syren� i w�z wyj�c przelecia� przed maskami hamuj�cych po�piesznie aut.
- �wietna dziewczyna! - powiedzia� inspektor niespodziewanie.
- Co? - Alex ockn�� si� z zamy�lenia. - Kto?
- Miss Karolina Beacon. Nigdy jeszcze nie spotka�em kobiety, kt�ra by po us�yszeniu takiej nowiny nie zada�a stu niedorzecznych pyta�. A ona wsiad�a bez s�owa do auta i znikn�a. Skarb!
- Czy naprawd� nad tym si� teraz zastanawia�e�? - zapyta� Alex ze zdumieniem.
- Nie. Ale nie chc� zastanawia� si� nad tym morderstwem, dop�ki nie dowiem si� czego� wi�cej. Nic tak nie przeszkadza w �ledztwie jak podejrzenie czy uprzedzenie, kt�re powe�mie si� z g�ry. Wtedy mimowolnie cz�owiek chce nagi�� fakty do swojej tezy, co mo�e mie� fatalny skutek, bo traci si� ostro�� widzenia i mo�na nie zauwa�y� prawdy, kt�ra zwykle wygl�da zupe�nie inaczej, ni� to sobie pocz�tkowo wyobra�ali�my. Dlatego staram si� odwr�ci� w�asn� uwag� od tego zab�jstwa. B�dzie wiele ha�asu w prasie... znowu wiele ha�asu... Bez wzgl�du na to, czy przyjdzie to �atwo, czy trudno, chcia�bym mie� morderc� w ci�gu dwudziestu czterech godzin pod kluczem...
- Nie wiesz przecie� jeszcze nawet, czy nie ma ju� �lad�w, kt�re pozwol� ci go zamkn�� za p� godziny.
Parker potrz�sn�� g�ow�.
- Ju� teraz nie bardzo mi si� to podoba. Je�eli aktor nie wyszed� si� k�ania�, a potem pozosta� w garderobie i nikt z koleg�w ani nawet garderobiany nie zauwa�yli, �e co� jest nie w porz�dku, to znaczy, �e morderca dzia�a� nie w pasji, lecz z premedytacj�, �e wybra� odpowiedni� chwil�, �eby zatrze� za sob� �lady... Ale nie uprzedzajmy fakt�w.
- W�a�nie. Nie uprzedzajmy. Przecie� m�g� zgin�� w godzin� po przedstawieniu. M�g� mie� go�cia, m�g� si� kto� na niego zaczai�...
Parker po�o�y� palec na ustach.
- Przesta�my wr�y�. Zaczekajmy.
W tej samej chwili w�z zahamowa� gwa�townie. Wyjrzawszy przez okno Alex zauwa�y�, �e mijaj� fronton teatru i skr�caj� w jak�� ma�� uliczk�, Auto przejecha�o kilkana�cie jard�w i zatrzyma�o si�.
Wysiedli. Przed nimi by�o boczne wej�cie Chamber Theatre. Uliczka by�a w�ska i cicha. Kilka kamiennych stopni prowadzi�o do oszklonych, zaopatrzonych mistern� krat� drzwi, obok kt�rych l�ni�ca tabliczka g�osi�a: CHAMBER THEATRE WEJ�CIE TYLKO DLA PERSONELU TEATRALNEGO. Parker natychmiast ruszy� w g�r�, przeskakuj�c po dwa stopnie naraz. Na odg�os hamuj�cego auta w drzwiach ukaza�a si� ros�a, barczysta posta� w mundurze policyjnym.
- Panowie do kogo?... - policjant urwa� i usun�� si� salutuj�c, wypr�ony w s�u�bistej postawie. - Dobry wiecz�r, panie inspektorze. Przepraszam, �e nie pozna�em pana.
- Dobry wiecz�r, MacGregor - odpowiedzia� Parker i rozejrza� si�.
Wej�cie do teatru o�wietlone by�o siln� �ar�wk� umieszczon� nad zas�oni�tym ��t� firank� okienkiem �o�y portiera. Od lo�y bieg�o kilka schodk�w w g�r�, gdzie by�a ma�a platforma. W �cianie po lewej stronie by�y zamkni�te drzwi z napisem: SZATNIA PERSONELU TECHNICZNEGO, dalej by� odchodz�cy w lewo korytarz. Wynurzy� si� w�a�nie z niego m�ody i pyzaty sier�ant Jones.
- Dobry wiecz�r, szefie! - Dostrzeg� Alexa i uni�s� brwi z wyrazem lekkiego zdziwienia, ale zaraz rozpromieni� si�. - Dobry wiecz�r panu! Spotykamy si� znowu w takich okropnych okoliczno�ciach. Pewnie b�dzie z tego nowa ksi��ka, co?...
- Jones! - powiedzia� Parker - wasze zainteresowania literackie b�dziecie zaspokaja� poza godzinami s�u�bowymi. Na razie m�wcie o tym, co si� tu sta�o.
- Tak jest, szefie! Cia�o znalaz� nocny portier... - Jones zerkn�� na zegarek - dwadzie�cia minut temu, o godzinie dwunastej pi��, kiedy po zmianie obchodzi� gmach, �eby sprawdzi�, czy wszystko w porz�dku i czy nikt nie zapr�szy� ognia. Natychmiast zadzwoni� do dyrektora Davidsona, kt�ry po��czy� si� z nami. Dyrektor Davidson jest u siebie w gabinecie i czeka na pana, szefie, tak jak pan sobie tego �yczy�. Stefan Vincy zosta� zabity uderzeniem sztyletu, s�dz�c z tego, co widzia�em. Albo mo�e sam si� zabi�, chocia� nie wygl�da mi na to. Le�y u siebie na kozetce. Na razie nic wi�cej nie umiem powiedzie�. Doktor, fotograf i daktyloskop s� zawiadomieni i zaraz tu b�d�. Ani dyrektor Davidson, ani portier nie informowali nikogo o zbrodni, tak �e poza nimi i nami nikt jeszcze o niczym nie wie.
- Wie o tym jeszcze ten facet, kt�ry wbi� sztylet w Stefana Vincy - doda� Parker z ponurym u�miechem - ale miejmy nadziej�, �e dowie si� on wkr�tce wielu innych rzeczy, mniej przyjemnych dla niego ni� mordowanie aktor�w w ich garderobach. Chod�my!
Weszli po stopniach i skr�cili w korytarz. By�y tam tylko jedne drzwi, po lewej stronie, w do�� du�ej odleg�o�ci od wylotu; dalej szed� inny, poprzeczny korytarz. Naprzeciw by�a �ciana, a na niej wielki, czarny napis: CISZA!
- To tam, szefie! - powiedzia� Jones, wskazuj�c owe jedyne drzwi w korytarzu. Przed drzwiami sta� barczysty m�czyzna w cywilnym ubraniu. Na widok inspektora wyprostowa� si�.
- Garderoba Vincy'ego?
- Tak, szefie.
- Stephens!
Cz�owiek w cywilnym ubraniu zbli�y� si� i stan�� na baczno��.
- Id�cie do dyrektora Davidsona, kt�ry oczekuje mnie, i powiedzcie, �e musi jeszcze zaczeka�, bo musz� za�atwi� najpierw pewne formalno�ci.
- Tak jest, szefie.
Detektyw Stephens zawr�ci� i znikn�� na ko�cu korytarza, zakr�ciwszy w prawo.
- Gdzie jest nocny portier, ten, kt�ry znalaz� cia�o ?
- U siebie, w portierce. Ale kaza�em mu siedzie� za firank� i zabroni�em kr�ci� si� po gmachu. Czeka, a� go pan wezwie, szefie. Czy mam go zawo�a�?
- Jeszcze nie. Tymczasem przyjrzymy si� miejscu zbrodni, zanim przyjdzie lekarz i reszta ludzi. Niech nikt nam nie przeszkadza, Jones. Zawiadom mnie, gdy tamci przyjd�. Chod�, Joe.
- Tak, szefie - powiedzia� Joe.
Parker zbli�y� si� do nie domkni�tych drzwi po lewej stronie korytarza i lekko pchn�� je nog�. Na korytarz pad�a w�ska smuga ostrego �wiat�a. Inspektor wpu�ci� Alexa do pokoju, os�aniaj�c ostro�nie �okciem klamk�.
W garderobie Stefana Vincy by�o niezwykle jasno. .O�wietlona by�a ona kilkuset�wiecow� �ar�wk� umieszczon� po�rodku sufitu, a poza tym dwiema silnymi lampami, znajduj�cymi si� po obu stronach wielkiego lustra wspartego o nisk� toaletk�, przed kt�r� sta�o wygodne, proste krzes�o z oparciem. Po prawej stronie pokoju sta�a wielka, zajmuj�ca prawie ca�� �cian�, zamkni�ta szafa dwudrzwiowa. Po lewej stolik i dwa krzese�ka, a naprzeciw drzwi kozetka, obita jasnym, kwiecistym materia�em.
Na kozetce le�a� Stefan Vincy. By� wyprostowany, lew� r�k� trzyma� na sercu, a prawa zwisa�a bezw�adnie, dotykaj�c pod�ogi. Tu� przy le��cym sta� obok kozetki wielki kosz czerwonych r�, smuk�ych i eleganckich jak baletnice.
Inspektor podszed� i pochyli� si� nad cia�em. Alex tak�e zbli�y� si� i stoj�c obok siebie, patrzyli przez chwil� w milczeniu na zmar�ego.
Le��ca na piersi r�ka zabitego zamyka�a si� na r�koje�ci poz�ocistego sztyletu, jak gdyby pragn�c go wyrwa� z rany albo spoczywaj�c po zadaniu samob�jczego ciosu. By� to prawdopodobnie ostatni odruch konaj�cego: pragnienie oswobodzenia si� od tkwi�cego w piersi obcego cia�a. Rana by�a na pewno straszliwa, bo sztylet tkwi� wbity po sam� r�koje��.
- To nie wygl�da na samob�jstwo... - mrukn�� Parker. - Cz�owiek nie�atwo mo�e wbi� sobie n� tak g��boko, le��c na wznak. Raczej zamordowano go... Doktor chyba powie to samo co ja... Chocia� oczywi�cie lepiej by by�o, gdyby to si� okaza�o samob�jstwem... - Urwa� i po chwili znowu mrukn��: - By�oby znacznie lepiej... Kiedy cz�owiek odbiera sobie �ycie, to chocia� robi g�upstwo, ale odbiera sobie tylko to, co do niego nale�y. Ale kiedy odbiera je drugiemu cz�owiekowi... - Znowu urwa�. - Tak. To jednak chyba morderstwo. Nie m�g� wbi� sobie no�a siedz�c, a p�niej upa�� na wznak. Cia�o nie mia�oby takiego po�o�enia. Nie, to by�oby niemo�liwe. Zab�jca pochyli� si� i uderzy� z g�ry, dodaj�c do ciosu ca�� wag� swego cia�a. Vincy zgin�� w u�amku sekundy... A ty jak s�dzisz?
Alex sta� nie odpowiadaj�c i spogl�da� w pi�kn�, nieomal spokojn� twarz umar�ego aktora. Pocz�tki siwizny na skroniach. G�ste, ciemne brwi. Du�e, zmys�owe usta. Prosty, wspania�y nos. Jak�e inna twarz ni� ta, kt�r� wyra�a�a jego maska wieczorem na scenie. Tamta by�a stara i nieruchoma. Ta, nawet po �mierci, �wiadczy�a o ��dzy �ycia.
Vincy ubrany by� nadal w sw�j dziwaczny, na p� wojskowy, na p� b�aze�ski kostium. Szara, workowata, bezkszta�tna bluza ze sztywnymi epoletami na ramionach. Huzarskie spodnie z czerwonym lampasem i bambosze na nogach. W miejscu, gdzie wbite by�o ostrze sztyletu, widnia�a w�ska, ciemna, wilgotna obw�dka. Poza tym krwi nie by�o wida�. Ale na prawej piersi - na tle jasnoszarego materia�u bluzy odcina�a si� jaskrawa, czerwona smuga. Parker pochyli� si� nad tym.
- To szminka, prawda? - zapyta� Alex nie poruszaj�c si�.
- Tak... - inspektor wyprostowa� si�.
- Nie ma nic wsp�lnego ze zbrodni� - mrukn�� A!ex. - To powsta�o w czasie przedstawienia, w chwili gdy Stara obejmuje Starego i wtula twarz w jego pier�... Ewa Faraday jest... by�a o wiele ni�sza ni� on i musia�a go po prostu zabrudzi�... - Wskaza� twarz Vincy'ego. - Oni s� oboje mocno uszminkowani, bo re�yser operuje w tym spektaklu nadzwyczaj silnymi reflektorami. Przyjrzyj mu si�: ma grub� pow�ok� szminki na ustach i mocno ucharakteryzowan� opraw� oczu. Czo�a, brody i policzk�w oczywi�cie nie charakteryzowa�, graj�c w nylonowej masce.
- Tak... - Parker znowu si� pochyli�. Nie dotykaj�c sztyletu, odczyta� napis:
Pami�taj, �e masz przyjaciela
- Co? - Alex nie zrozumia�. Inspektor, nie m�wi�c s�owa, przywo�a� go ruchem d�oni. Joe pochyli� si�. Wzd�u� r�koje�ci sztyletu bieg� wygrawerowany napis, kt�ry przed chwil� zosta� odczytany przez Parkera.
- Pami�taj, �e masz przyjaciela - inspektor podrapa� si� w g�ow�. - Mam nadziej�, �e to nie �mier� z r�ki jakiego� tajnego stowarzyszenia albo sekty... Ale takie rzeczy nie zdarzaj� si�. Ostatni wypadek tego rodzaju mia� miejsce w roku 1899. Dwudziesty wiek jest o wiele mniej romantyczny. Ludzie zabijaj� wy��cznie z pobudek osobistych. Ale zaczekajmy... Mo�e to jednak samob�jstwo?
Nie s�ysz�c odpowiedzi odwr�ci� g�ow�, �eby zobaczy�, co si� dzieje z Alexem. Joe sta� przed koszem z kwiatami i przygl�da� si� r�om.
- S� �liczne... - szepn�� - zupe�nie na miejscu tutaj. "Umar�y spoczywa� w powodzi kwiecia..." Tak si� to podaje w prasie, prawda? - Jeszcze raz spojrza� na kosz, a potem pochyli� nisko g�ow�. Po chwili po�o�y� si� na pod�odze obok kozetki.
- O co chodzi? - zapyta� inspektor. - Uwa�aj, �eby� nie dotkn�� czego�.
Alex w milczeniu potrz�sn�� g�ow�, a potem na p� wsun�� si� pod kozetk�, staraj�c si� spojrze� od wewn�trz w lekko zaci�ni�t�, dotykaj�c� pod�ogi d�o� zmar�ego.
- On co� trzyma... - powiedzia� - jak�� zmi�t� kartk� papieru.
- Tak? - Parker ukl�k�. - To, niestety, musi zaczeka�. Nie chc� niczego rusza�, zanim nie przyjdzie daktyloskop i lekarz...
Rozleg�o si� pukanie do drzwi, a potem w szpar� wsun�a si� pyzata twarz sier�anta Jonesa.
- Wszyscy ju� s�, szefie: doktor, fotograf i daktyloskop.
- Dawaj ich tu - powiedzia� Parker, a jednocze�nie ruszy� ku drzwiom i wyszed� na korytarz. Alex otrzepa� ubranie i rozejrza� si�.
Czego� brakowa�o w tym obrazie. Ale czego? Czego? Zatrzyma� si�, rozejrza� marszcz�c brwi i staraj�c si� wyci�gn�� na powierzchni� �wiadomo�ci my�l, kt�ra tkwi�a gdzie� w g��bi m�zgu i nie chcia�a si� wydoby�. Potar� r�k� czo�o. Nie. Nie wiedzia�. A got�w by� przysi�c, �e wie, �e za sekund� zawo�a: - Wiem!
Podszed� ku drzwiom i zerkn�wszy raz jeszcze na cia�o Stefana Vincy i otaczaj�ce je przedmioty, wyszed� na korytarz, gdzie Parker przyt�umionym g�osem dawa� instrukcje grupie t�ocz�cych si� przed nim ludzi,
- Zaczynajcie, panowie! - powiedzia� inspektor. - Chcia�bym przede wszystkim zobaczy� t� kartk�, kt�r� nieboszczyk trzyma w r�ce. Prosz� mnie zawo�a�, kiedy b�dzie mo�na j� wzi��. Nie chc� tam wchodzi� i przeszkadza� wam, bo i tak dosy� ludzi wejdzie r�wnocze�nie do tej garderoby.
Skin�� na Alexa i ruszy� wraz z nim w kierunku lo�y portiera.
IV. BY� ZNIENAWIDZONY W TEATRZE
Kiedy znale�li si� przed lo�� portiera, inspektor wszed� i da� oczyma znak dy�uruj�cemu policjantowi, �eby si� usun��. Policjant poprawi� pasek pod broda i wyszed�.
Parker usiad� i wskaza� drugie krzes�o siwemu, wyblad�emu cz�owiekowi, kt�ry uni�s� si� z miejsca, kiedy weszli.
- Jeste�cie nocnym portierem tego teatru, prawda?
- Tak, prosz� pana! - Cz�owiek poderwa� si� z krzese�ka, ale na znak inspektora opad� na nie znowu.
- Jak brzmi wasze nazwisko?
- Soames, prosz� pana, George Soames.
- Czy od dawna tu pracujecie?
- Od trzydziestu o�miu lat, prosz� pana.
- Na tym stanowisku?
- Tak, prosz� pana.
- Opowiedzcie nam o tym, jak znale�li�cie zw�oki. - Parker wyj�� notes. Alex sta� oparty o �cian� i przygl�da� si� twarzy starego cz�owieka. Wida� by�o, �e �mier� Vincy'ego, a mo�e po prostu fakt, �e to on pierwszy odkry� zw�oki, zrobi�y na nim wielkie wra�enie.
- Wi�c, prosz� pana, przyszed�em jak zawsze, o dwunastej, �eby zmieni� Gullinsa...
- Gullinsa? To znaczy dziennego portiera?
- Tak, prosz� pana, co dwa tygodnie zmieniamy kolejno�� dy�uru, raz on ma nocny dy�ur, a ja dzienny, a potem odwrotnie.
- Tak. Wi�c przyszli�cie zmieni� Gullinsa i co?
- Wszed�em, prosz� pana, a on ju� czeka�. Porozmawiali�my przez chwil�, o tym i o owym, jak zawsze...
- Jak d�ugo rozmawiali�cie?
- Mo�e minutk�, mo�e dwie, prosz� pana. Potem on wyszed�, a ja zamkn��em za nim drzwi i ruszy�em na g�r�, �eby obej�� wszystkie garderoby i scen�, bo to mamy w regulaminie. Trzeba zawsze sprawdzi�, czy kto� nie zapr�szy� ognia albo czy jaki� kabel nie ma gdzie� spi�cia. To jest teatr, prosz� pana, i du�o ludzi tu pracuje, a mo�e si� zdarzy� kto� nieuwa�ny... Cz�sto taki po�ar tli si� par� godzin, zanim wybuchnie...
- Tak. Wi�c ruszyli�cie w obch�d...
- Otworzy�em drzwi do szatni personelu technicznego i zajrza�em tam, a potem ruszy�em dalej...
- A gdyby w tej chwili kto� zadzwoni� do teatru, to co?
- W nocy nikt, w zasadzie, prosz� pana, do teatru nie ma powodu przychodzi�, je�li nie odbywa si� nocna pr�ba. Ale nawet gdyby co� takiego si� zdarzy�o, to dzwonek nocny jest bardzo g�o�ny i kiedy w teatrze nie ma nikogo, to g�os jego niesie si� wsz�dzie, prosz� pana. Us�ysza�bym na pewno.
- Dobrze. Co dalej?
- Wi�c potem ruszy�em dalej korytarzem i pierwsza garderoba to by�a w�a�nie pana Vincy. Zobaczy�em �wiat�o przez dziurk� od klucza i chocia� Gullins nie powiedzia� mi, �e pan Vincy jeszcze jest, to jednak wola�em zapuka�. Przez tych trzydzie�ci osiem lat w teatrze niejedno si� ju� widzia�o. M�g� kto� by� u pana Vincy. Aktorzy czasem maj� takich sp�nionych go�ci. Jakie� panie, kt�re przychodz�... Pan wie, prosz� pana, to ta atmosfera garderoby teatralnej tak poci�ga...
- Tak. Wiem. A co dalej?
- Wi�c zapuka�em. A kiedy nikt nie odpowiedzia�, zapuka�em jeszcze raz. Kiedy nikt i tym razem nie odpowiedzia�, pochyli�em si� do dziurki od klucza i zobaczy�em, �e klucz tkwi od wewn�trz w zamku. Otworzy�em wi�c drzwi, bo pomy�la�em sobie, �e pewnie pan Vincy zapomnia� zgasi� �wiat�o wychodz�c.
- Czy by�y zamkni�te na klucz?
- Nie. Nacisn��em tylko klamk� i otworzy�y si�. Pocz�tkowo my�la�em, �e pan Vincy �pi, a mo�e nawet wypi� troch� za du�o, prosz� pana. Nieraz ju� takie rzeczy widzia�em. Wtedy wzywa si� taks�wk� i razem z szoferem pakuje go�cia do auta, �eby zbudzi� si� u siebie w domu.
- Tak. Ale pan Vincy nie spa�...
- W�a�nie, prosz� pana. Wi�c kiedy podszed�em i zobaczy�em, �e ma ten sztylet wbity w serce, struchla�em i zacz��em si� trz���, i nie mog�em si� ani ruszy�, ani oderwa� od niego oczu. Ale potem przemog�em si� i podszed�em, �eby zobaczy�, czy �yje. Zmusi�em si�, �eby go dotkn��...
- Czego dotykali�cie?
- Czo�a, prosz� pana. Po�o�y�em mu r�k� na czole, ale by�o ju� zupe�nie zimne. Zrozumia�em, �e to trup i wtedy w�osy mi stan�y d�ba. By�em przecie� sam w ca�ym gmachu, a morderca m�g� kry� si� gdzie� tutaj. Wi�c wypad�em z garderoby, pobieg�em do portierki, zamkn��em si� w niej na klucz i zadzwoni�em do pana dyrektora Davidsona, a potem nie rusza�em si� z miejsca a� do przyjazdu policji i pana dyrektora, tylko modli�em si� i czeka�em...
- A czy w ci�gu tego czasu morderca, je�eli by� w gmachu, m�g� uciec?
- Uciec, prosz� pana? - Stary zastanowi� si�. - W �aden spos�b, prosz� pana. Teatr zosta� dwa lata temu przebudowany i ca�e zaplecze sceny jest odgrodzone od widowni ogniotrwa�� �cian�. Prowadz� przez ni� tylko trzy ma�e wyj�cia z korytarza za kulisy i w�ziutki korytarzyk do foyer. Ale one wszystkie maj� stalowe drzwi i automatyczne zamki, a po przedstawieniu inspicjent zamyka je i oddaje klucz portierowi, tak �e wyj�cie jest tylko t�dy. Okna te� s� okratowane, jeszcze z czas�w, kiedy by� tu teatrzyk komediowy, pi��dziesi�t lat temu... Pami�tam go jeszcze jako ch�opiec...
- Chwileczk�... - Parker wyszed� na korytarz i Joe us�ysza� go m�wi�cego do Jonesa: - We�cie ludzi i przeszukajcie ca�y teatr od strychu do piwnic, �eby sprawdzi�, czy morderca nie m�g� wyj�� albo czy nie ma gdzie� wy�amanego okna lub drzwi.
- Tak jest, szefie!
Parker powr�ci� do portierki.
- A ten Gullins, wasz kolega, czy nie m�g�, na przyk�ad, przepu�ci� jakiej� obcej osoby, nie zauwa�yszy jej?
- Nie wiem, prosz� pana. My�l�, �e nie, bo st�d wida� ca�e schody, prosz� pana, a po wyj�ciu personelu zamyka si� drzwi, wi�c chyba nie.
- A dlaczego mia�by zamyka� drzwi, je�eli pan Vincy jeszcze nie wyszed�?
- W�a�nie tego to ju� nie wiem, prosz� pana... - Stary zawaha� si�. - By�y zamkni�te, kiedy przyszed�em...
- Czy macie co� jeszcze do powiedzenia? - zapyta� szybko Parker.
- Nie, nie, nic... - Stary znowu zawaha� si�. - Nic, prosz� pana.
- Pami�tajcie, �e tu zamordowano cz�owieka! - inspektor wsta� i podszed� do niego. - Je�eli dostrzegli�cie jaki� drobiazg, nawet najmniejszy, to nie wolno wam go ukrywa�, nawet je�eli zdaje si� wam, �e nie ma on najmniejszego znaczenia.
- Tak jest, prosz� pana - portier wsta� szybko i wyprostowa� si� s�u�bi�cie.
- Siadajcie - Parker po�o�y� mu r�k� na ramieniu i zmusi� go, �eby usiad�. Nie zdejmuj�c r�ki, pochyli� si� nad nim. - M�wcie, Soames, tylko m�wcie ca�� prawd�, bo inaczej mo�ecie zosta� poci�gni�ci do odpowiedzialno�ci za ukrywanie przed policj� istotnych dla �ledztwa informacji.
- Kiedy, prosz� pana... To nie jest istotne, bo...
- O tym ja b�d� s�dzi�. M�wcie, prosz�.
- Wi�c, prosz� pana, chodzi tylko o to, �e Gullinsowi urodzi�o si� wczoraj dziecko... W nocy si� urodzi�o. Synek... I on ca�� noc poprzedni� nie spa�, a potem przyszed�, oczywi�cie, do pracy...
- Tak. I co?
- Wi�c kiedy ja przyszed�em i zapuka�em do drzwi, to nie odpowiedzia�. Musia�em dzwoni� par� razy. Dopiero wtedy si� obudzi�. Ale niech pan nie m�wi tego panu dyrektorowi, bo Gullins straci�by prac�... A on... jemu �ona trzecie dziecko w�a�nie urodzi�a... I to by�oby dla niego straszne.
- Rozumiem. Nikt si� o tym nie dowie, kto nie musi si� dowiedzie�. Ale jakie to wed�ug was ma znaczenie?
- A takie, prosz� pana, �e to on, William Gullins, mia� obowi�zek obej�� za pi�tna�cie dwunasta wszystkie garderoby i scen�, �eby odda� mi teatr po swoim obchodzie. Taki jest przepis. Je�eli spa�, to znaczy, �e nie obszed�. Bo gdyby obszed�, to on by znalaz� pana Vincy. Poz