571
Szczegóły |
Tytuł |
571 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
571 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 571 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
571 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Isaac Asimov
Nastanie nocy
Gdyby gwiazdy �wieci�y przez jedn� noc na tysi�c lat, jak�e ludzie czciliby i wielbili, jak zachowywaliby przez pokolenia pami�� o mie�cie Boga!
EMERSON
Inny �wiat! Nie ma �adnego innego �wiata! Tutaj lub nigdzie - to ca�a rzeczywisto��.
EMERSON
Pami�ci szanownego Johna W. Campbella juniora i dwojga przera�onych dzieci z Brook-lynu, kt�re, dr��c ze strachu, odby�y budz�c� groz� pielgrzymk� do jego biura - jedno w 1938, a drugie w 1952 roku.
Wszystkie postacie wyst�puj�ce w tej ksi��ce s� fikcyjne, a jakiekolwiek podobie�stwo do rzeczywistych os�b, �yj�cych b�d� umar�ych, jest czysto przypadkowe.
Powie�� ta jest oparta na opowiadaniu Isaaca Asimova "Nastanie nocy", kt�re ukaza�o si� po raz pierwszy w magazynie "Astounding Science Fiction" w 1941 roku (na j�zyk polski przet�umaczy� Tadeusz Jan Dehnel; pierwsza publikacja w antologii "Kryszta�owy sze�cian Wenus" wydanej przez "Iskry" w 1966 roku). Decyzj� Autor�w uleg�y zmianie niekt�re imiona i nazwy.
Do Czytelnika
Kalgasz to zupe�nie odmienny �wiat i nie chcieliby�my, aby� my�la�, i� jest taki sam jak Ziemia, nawet je�eli zamieszkuj�cych go ludzi opisujemy jako m�wi�cych w zrozumia�ym dla ciebie j�zyku i pos�uguj�cych si� znanymi ci poj�ciami. Te s�owa nale�y rozumie� jedynie jako odpowiedniki termin�w obcych - czyli jest to typowy zbi�r odpowiednik�w, taki sam, jakiego u�ywa autor powie�ci, gdy J(r)^0 cudzoziemscy bohaterowie porozumiewaj� si� mi�dzy sob� w swoim ojczystym j�zyku, a on przek�ada ich s�owa na j�zyk czytelnika. Tak wi�c je�eli mieszka�cy Kalgasza m�wi� o "kilometrach", "r�kach", "samochodach" czy "komputerach", to maj� na my�li w�asne jednostki odleg�o�ci, w�asne ko�czyny chwytne, w�asne �rodki transportu, w�asne urz�dzenia przetwarzaj�ce informacje itd. Komputery na Kalgaszu niekoniecznie musz� by� kompatybilne ze stosowanymi w Nowym Jorku, Londynie czy Sztokholmie, a s�owo kilometr, kt�rego u�ywamy w tej ksi��ce, nie musi oznacza� jednostki odleg�o�ci r�wnej tysi�cu metrom. Uznali�my jednak, �e pro�ciej i lepiej b�dzie wykorzysta� znane terminy do opisywania zdarze� na tamtym ca�kowicie odmiennym �wiecie, ni� wymy�la� d�ug� list� kalgasja�skich wyraz�w.
Innymi s�owy, mogliby�my opowiedzie� ci, jak to jeden z naszych bohater�w zatrzyma� si�, aby strapn�� swe kanglisze przed wyj�ciem na siedmiowerkow� przechadzk� po g��wnej libiszy swojego rodzinnego subna, i ca�a tre�� ksi��ki mog�aby wygl�da� r�wnie obco i odleg�e. Wtedy
jednak o wiele trudniej by�oby wy�owi� sens tego, co opisujemy, a to nie wydawa�o nam si� celowe. Istota tej opowie�ci nie le�y bowiem w liczbie dziwacznych poj��, kt�re mogliby�my wymy�li�; zawiera si� raczej w reakcji grupy ludzi nieco nas przypominaj�cych, �yj�cych w �wiecie troch� podobnym do naszego - we wszystkim, z wyj�tkiem jednego, wa�nego szczeg�u - kiedy ci ludzie staj� w obliczu sytuacji, r�ni�cej si� ca�kowicie od tego, z czym kiedykolwiek borykali si� mieszka�cy Ziemi. Wzi�wszy pod uwag� wszystkie okoliczno�ci uznali�my, �e lepiej opowiedzie� ci, i� kto� za�o�y� buty przed wyj�ciem na siedmiokilometrow� przechadzk�, ni� za�mieca� ksi��k� kangliszami, werkami i libiszami.
Je�li wolisz, mo�esz sobie wyobra�a�, �e w tek�cie pojawiaj� si� "werki" wsz�dzie tam, gdzie jest mowa o "kilometrach", "glabery" tam, gdzie wyst�puj� "godziny", a "slado�y" tam, gdzie s� "oczy". Mo�esz te� wymy�li� w�asne terminy. Werki czy kilometry - wszystko to straci znaczenie w chwili, gdy pojawi� si� gwiazdy.
I. A.
R. S.
Cz�� pierwsza
Szar�wka
Popo�udnie ja�nia�o blaskiem czterech s�o�c. Wielki z�ocisty Onos g�rowa� wysoko na zachodzie, a ni�ej ma�y czerwony Dovim wy�ania� si� w�a�nie na horyzoncie. Je�li spojrza�o si� w przeciwn� stron�, mo�na by�o zobaczy� b�yszcz�ce bia�e punkciki Treya i Patru, ja�niej�ce na tle purpury wschodniej cz�ci nieba. Cudowne �wiat�o zalewa�o pofa�dowane r�wniny najbardziej na p�noc wysuni�tego kontynentu Kalgasza. Biuro Kelaritana 99, dyrektora Miejskiego Instytutu Psychiatrii w Jonglorze, mia�o szerokie okna wychodz�ce na cztery strony �wiata, mog�ce w pe�ni odda� wspania�o�� tego zachwycaj�cego widoku.
Szirin 501 z Uniwersytetu Saryjskiego, kt�ry kilka godzin wcze�niej przyby� do Jongloru na pilne wezwanie Kelaritana, zastanawia� si�, dlaczego nie jest w lepszym nastroju. Szirin mia� pogodne usposobienie, dnie czterech s�o�c zwykle jeszcze zwi�ksza�y jego i tak wysok� aktywno��;
lecz dzisiaj by� podenerwowany i niespokojny, chocia� ze wszystkich si� stara� si� to ukry�. Przecie� ostatecznie wezwano go do Jongloru jako eksperta w dziedzinie chor�b psychicznych.
- Czy chcia�by pan zacz�� od rozm�w z ofiarami? - zapyta� Kelaritan. Dyrektor szpitala psychiatrycznego by� wychudzonym, ko�cistym cz�owieczkiem o bladej cerze i zapadni�tej klatce piersiowej. Szirin, rumiany i daleki od wychudzenia, �ywi� wrodzon� podejrzliwo�� wobec ka�dego doros�ego, kt�ry wa�y� mniej ni� po�ow� tego co on sam. "Mo�e to Kelaritan tak mnie wyprowadza z r�wnowagi -
11
pomy�la� Szirin. - Wygl�da jak �ywy ko�ciotrup". - Czy te� uwa�a pan, panie profesorze, �e lepiej b�dzie najpierw pozna� samemu Tunel Tajemnic?
Szirin zdoby� si� na kr�tki �miech, maj�c nadziej�, �e nie zabrzmia�o to bardzo wymuszenie.
- Porozmawiam najpierw z paroma ofiarami - odpar�. - W ten spos�b nieco lepiej przygotuj� si� na potworno�ci tunelu.
Ciemne, okr�g�e jak paciorki oczy Kelaritana b�ysn�y niepewnie. G�os zabra� Sibello 54, ugrzeczniony, ale stanowczy prawnik Jongloryjskiej Wystawy Stulecia.
- Ale�, panie profesorze! - wykrzykn��. Potworno�ci tunelu? To nieco przesadne okre�lenie. Opiera si� pan tylko na sprawozdaniach w prasie! Nazywa pan pacjent�w ofiarami! Jak mo�na ich tak okre�la�?!
- Tego terminu u�y� doktor Kelaritan - stwierdzi� oschle Szirin.
- Jestem pewien, �e doktor Kelaritan u�y� tego s�owa w sensie najbardziej og�lnym. Zak�ada ono bowiem co�, czego zaakceptowa� nie mog�.
W spojrzeniu, kt�re Szirin rzuci� prawnikowi, by� zar�wno niesmak, jak i zawodowy brak wszelkiego zaanga�owania.
- O ile wiem, w wyniku przejazdu przez Tunel Tajemnic kilkoro ludzi zmar�o - odpowiedzia�. - Czy tak?
- Owszem, by�o kilka zgon�w. Nie ma jednak �adnego powodu, by s�dzi�, �e ci ludzie zmarli w�a�nie w wyniku przejazdu przez tunel, panie profesorze.
- Doskonale rozumiem, dlaczego nie dopuszcza pan tej my�li do siebie, panie radco - odpar� Szirin cierpko.
- Doktorze Kelaritan! - Sibello rzuci� pe�ne w�ciek�o�ci spojrzenie dyrektorowi szpitala. - Je�eli badanie ma wygl�da� w ten spos�b, musz� zg�osi� sw�j protest! Pa�ski profesor Szirin ma tu wyst�powa� w roli bezstronnego eksperta, a nie �wiadka oskar�enia!
Szirin zachichota�.
- Wyrazi�em sw�j og�lny pogl�d na prawnik�w, nie za� moj� opini� o tym, co si� sta�o lub nie sta�o w Tunelu Tajemnic.
12
- Doktorze Kelaritan! - wykrzykn�� czerwony ze z�o�ci Sibello.
- Panowie, prosz�... - powiedzia� Kelaritan, przenosz�c szybko wzrok z Szirina na prawnika i z prawnika na Szirina. - Postarajmy si� nie wyst�powa� przeciwko sobie. Moim zdaniem badania nasze maj� wsp�lny cel. Jest nim odkrycie, co naprawd� zdarzy�o si� w Tunelu Tajemnic, aby te nieszcz�sne... hm... przypadki si� nie powt�rzy�y.
- Zgoda - rzuci� Szirin pojednawczo. Uzna�, �e dogryzanie prawnikowi to strata czasu. By�y wa�niejsze rzeczy do zrobienia. Z u�miechem zwr�ci� si� do Sibella: - Nigdy w�a�ciwie nie interesowa�o mnie szukanie winnego, a tylko szukanie sposob�w odwr�cenia sytuacji, kiedy to ludzie chc� winnego znale��. Doktorze Kelaritan, obejrzyjmy teraz kt�rego� z pa�skich pacjent�w. Potem mo�emy zje�� obiad i przedyskutowa� wypadki, do kt�rych dosz�o w tunelu, tak jak je teraz widzimy, a po obiedzie chcia�bym zobaczy� jeszcze jednego czy dw�ch chorych...
- Obiad? - powt�rzy� Kelaritan, jakby to poj�cie by�o mu ca�kiem obce.
- Tak, obiad. Po�udniowy posi�ek. Jedzenie obiadu to m�j stary zwyczaj, panie doktorze. Ale oczywi�cie poczekam. Z pewno�ci� najpierw mo�emy odwiedzi� kt�rego� z pacjent�w.
Kelaritan kiwn�� g�ow�. Potem zwr�ci� si� do prawnika:
- My�l�, �e zaczniemy od Harrima. Jest dzisiaj w zupe�nie dobrej formie. Na tyle dobrej, �e chyba zniesie badanie przez kogo� obcego.
- A co z Gistin 190? - zapyta� Sibello.
- Ona nie jest tak silna jak Harrim. Niech profesor Szirin dowie si� zasadniczych rzeczy od Harrima, a potem porozmawia z Gistin i... hm, mo�e z Chimmilitem. To znaczy po obiedzie.
- Dzi�kuj� - powiedzia� Szirin.
- Prosz� t�dy, panie profesorze...
Kelaritan wskaza� oszklony pasa� prowadz�cy z biura do szpitala. By� to wysoki, napowietrzny chodnik z widokiem na trzysta sze��dziesi�t stopni dooko�a - na niebo
13
i na niskie szarozielone wzg�rza otaczaj�ce Jonglor. �wiat�o czterech s�o�c wpada�o tu ze wszystkich stron.
Dyrektor szpitala zatrzyma� si� na moment, spogl�daj�c najpierw w lewo, a potem w prawo, obejmuj�c w ten spos�b wzrokiem ca�� panoram�. Wydawa�o si�, �e powa�ne, zm�czone oczy dyrektora szpitala psychiatrycznego zap�on�y nagle m�odzie�czym blaskiem w ciep�ych promieniach Onosa i kontrastuj�cych z nimi promieniach Dovima, Patru i Treya, kt�re zlewa�y si� razem, tworz�c ol�niewaj�ce widowisko.
- C� za pi�kny dzie�! - wykrzykn�� Kelaritan z entuzjazmem, kt�ry dla Szirina by� troch� niepokoj�cy, wzi�wszy pod uwag�, �e wyrazi� go kto� tak opanowany i surowy jak ten psychiatra. - Wspania�e s� te cztery s�o�ca razem na niebie! Cudownie si� czuj� sk�pany w ich blasku! Ach, czasem zastanawiam si�, co by�oby z nami bez naszych wspania�ych s�o�c!
- Dzie� mamy rzeczywi�cie pi�kny - zgodzi� si� Szirin. Faktycznie, i on poczu� si� troch� lepiej.
2
P� �wiata dalej jedna z kole�anek Szirina 501 z Uniwersytetu Saryjskiego r�wnie� spogl�da�a w niebo, ale czu�a jedynie przera�enie.
By�a to doktor Siferra 89 z Wydzia�u Archeologii, kt�ra przez ostatnie p�tora roku prowadzi�a wykopaliska na terenie staro�ytnego miasta Beklimot, le��cego na odleg�ym p�wyspie Sagikan. Zesztywnia�a ze zgrozy, obserwowa�a zbli�aj�c� si� katastrof�.
Tu niebo nie wygl�da�o przyja�nie. W tej cz�ci �wiata jasno �wieci�y tylko Tano i Sitha; ich zimny blask nigdy nie przynosi� rado�ci, a jedynie smutek. Na tle g��bokiego, ponurego b��kitu nieba w tym dniu dw�ch s�o�c by�a to z�owroga, przyt�aczaj�ca iluminacja, rzucaj�ca poszarpane, z�owieszcze cienie. Mo�na te� by�o dojrze� Dovima, kt�ry
14
w�a�nie zacz�� pi�� si� po niebie z prawej strony, tu� ponad szczytami odleg�ych g�r Horkkan. Jednak przy�miony blask ma�ego czerwonego s�o�ca by� niewielk� pociech�.
Siferra wiedzia�a, �e ciep�e ��te �wiat�o Onosa pojawi si� wkr�tce na wschodzie i rozja�ni �wiat. Niepokoi�o j� jednak co� znacznie powa�niejszego ni� chwilowy brak g��wnego s�o�ca.
Do Beklimotu zbli�a�a si� burza piaskowa, za kilka minut przetoczy si� nad nimi, a wtedy wszystko mo�e si� wydarzy�. Wszystko. Burza mo�e zniszczy� namioty, tace ze starannie posortowanymi znaleziskami archeologicznymi mog� zosta� przewr�cone, a ich zawarto�� rozsypana. W jednej chwili ekipa mo�e straci� aparaty fotograficzne, sprz�t konieczny do wykopalisk, pracowicie zestawione rysunki stratygraficzne i wszystko, nad czym tak d�ugo pracowali.
Nawet gorzej. Wszyscy mog� zgin��.
I jeszcze gorzej. Ruiny staro�ytnego Beklimotu - kolebki cywilizacji, najstarszego znanego miasta na Kalgaszu - by�y w niebezpiecze�stwie.
Rowy na otaczaj�cej miasto aluwialnej r�wninie, kt�re Siferra wykopa�a prowadz�c badania, nie by�y zabezpieczone przed tak siln� burz�. Je�eli nadchodz�cy wiatr, ju� unosz�cy ogromne masy piasku, b�dzie wystarczaj�co silny, naniesie go jeszcze wi�cej i rzuci z ogromn� si�� na kruche pozosta�o�ci Beklimotu - zetrze je, zniszczy, zagrzebie, a fundamenty potrzaska i rozrzuci po rozpra�onej r�wninie.
Beklimot to historyczny skarb b�d�cy w�asno�ci� ca�ego �wiata. Siferra ods�aniaj�c miasto nara�a�a je na prawdopodobne uszkodzenie, ale to by�o normalne w takich przypadkach ryzyko. Nie da si� przeprowadzi� �adnych wykopalisk bez zniszczenia czego� innego - na tym polega praca archeologa. Ale ods�oni� samo serce r�wniny i mie� takiego pecha, by zosta� zaskoczon� przez najstraszliwsz� w ca�ym stuleciu burz� piaskow�...
Nie, nie! To naprawd� zbyt wiele! Je�eli w wyniku tego, co zrobi�a, Beklimot zostanie zniszczony, jej imi� b�dzie opluwane przez ca�e wieki.
15
A mo�e nad tym miejscem wisi jaka� kl�twa, o czym m�wi� przes�dni ludzie? Siferra 89 zawsze z pogard� patrzy�a na podobnych pomyle�c�w. Jednak te wykopaliska, kt�re -jak mia�a nadziej� - ukoronuj� jej karier�, od samego pocz�tku przyprawia�y o b�l g�owy. A teraz gro�� zniszczeniem jej zawodowej kariery na reszt� �ycia - je�eli w og�le to wszystko prze�yje.
Przybieg� jeden z asystent�w, Eilis 18. By� to niski, �ylasty m�czyzna, wygl�daj�cy bardzo niepozornie w por�wnaniu z wysok�, wysportowan� Siferra.
- Zamocowali�my ju�, co by�o mo�na! - zawo�a�, z trudem �api�c oddech. - Reszta jest w r�kach bog�w!
- Bog�w? Jakich bog�w, Eilisie, czy widzisz tu jakich� bog�w? - spyta�a Siferra gniewnie.
- Ja tylko chcia�em powiedzie�...
- Wiem, co chcia�e� powiedzie�. Niewa�ne. Z przeciwnej strony nadszed� nadzoruj�cy prace Tuwik 443 z szeroko otwartymi z przera�enia oczami.
- Prosz� pani, gdzie mo�emy si� schowa�?! Tu nie ma �adnego bezpiecznego miejsca!
- Tuwiku, ju� ci m�wi�am. Na dole pod urwiskiem.
- Zakopie nas tam! Zmiecie!
- Urwisko was ochroni, nie martw si� - uspokaja�a go Siferra z pewno�ci� siebie, kt�rej wcale nie czu�a. - Id�cie tam! I przypilnuj, �eby wszyscy si� tam znale�li!
- A pani? Dlaczego pani tam nie idzie?
Spojrza�a na niego z nag�ym przestrachem. Czy�by my�la�, �e ma swoj� prywatn� kryj�wk�, w kt�rej b�dzie bezpieczniejsza ni� inni?
- Zaraz p�jd�, Tuwiku! Id� ju� i nie zawracaj mi g�owy! Po przeciwnej stronie drogi, w pobli�u sze�ciobocznego budynku z ceg�y, kt�ry poprzedni badacze nazwali �wi�tyni� S�o�c, pojawi�a si� zwalista posta� Balika 338. Mrugaj�c i zakrywaj�c oczy przed zimnym �wiat�em Tano i Sithy spogl�da� w kierunku p�nocy, sk�d nadci�ga�a burza piaskowa. Na twarzy mia� wyraz udr�ki.
Balik pe�ni� funkcj� g��wnego stratygrafa, ale tak�e meteorologicznego eksperta ekspedycji. Do jego obowi�z-
16
k�w nale�a�o opracowywanie raport�w dotycz�cych warunk�w pogodowych i przewidywanie wszelkich mo�liwych odchyle�.
Pod wzgl�dem pogody na p�wyspie Sagikan zazwyczaj nie dzia�o si� wiele - by�o to miejsce niezwykle suche, a deszcz pada� raz na dziesi�� czy dwadzie�cia lat. Jedynym niezwyk�ym wydarzeniem klimatycznym, kt�re si� tam zdarza�o, by�o przesuni�cie w dominuj�cym modelu pr�d�w powietrznych, co uruchamia�o cyklon, ale to nie zdarza�o si� cz�ciej ni� kilka razy w stuleciu.
Czy przygn�bienie na twarzy Balika oznacza�o wyrzuty sumienia, kt�re musia� czu�, bo nie uda�o mu si� przewidzie� nadci�gaj�cej burzy? A mo�e by� tak przera�ony dlatego, �e u�wiadomi� sobie ca�� groz� tego, co si� mia�o zdarzy�?
Siferra pomy�la�a, �e wszystko mog�oby by� inaczej, gdyby mieli czas przygotowa� si� do kataklizmu. Teraz dostrzega�a te wszystkie znaki, kt�re go zwiastowa�y, gdyby tylko zechciano je odczyta� - najpierw nies�ychanie suchy, nawet jak na warunki Sagikanu upa�, zaraz potem martwa cisza zast�pi�a normalny powiew od p�nocy, nast�pnie za� dziwny, wilgotny wiatr nadszed� od po�udnia. Kiedy zacz�� wia�, ptaki khalla, osobliwe wychudzone stworzenia �ywi�ce si� padlin�, kt�re niczym wampiry nawiedza�y okolic�, natychmiast uciek�y, jakby goni�y je demony, i ukry�y si� w�r�d wydm zachodniej pustyni.
To trzeba by�o przyj�� jako znak. Ptaki khalla uciekaj�ce z krzykiem w krain� wydm.
Byli zbyt zaj�ci kopaniem, by zwraca� uwag� na to, co dzia�o si� wok�. Zwyk�e zaprzeczanie faktom. Udawaj, �e nie zauwa�asz znak�w �wiadcz�cych o nadchodz�cej burzy, a burza p�jdzie gdzie indziej.
A potem ta ma�a szara chmurka, kt�ra pojawi�a si� znik�d na dalekiej p�nocy, ta brudna plama na ognistej tarczy pustynnego nieba, zwykle przejrzystego jak szk�o...
"Chmura? Czy widzisz jak�� chmur�? Nie widz� �adnej chmury".
Zn�w zaprzeczanie faktom.
A teraz chmurka przekszta�ci�a si� w olbrzymiego
2 Nastanie nocy 17
czarnego potwora, zas�aniaj�cego p� nieba. Wiatr wia� z po�udnia, ale ju� nie by� wilgotny; przypomina� raczej powiew z rozpalonego pieca. Pojawi� si� jeszcze inny wiatr, silniejszy, dm�cy z przeciwnego kierunku. Jeden wiatr podsyca� drugi. A kiedy si� spotkaj�...
- Siferro! - rykn�� Balik. - Nadchodzi! Chowaj si�!
- Id�! Id�!
Nie mia�a ochoty nigdzie si� chowa�. Chcia�a biec od jednej strefy wykopalisk do drugiej, wszystko jednocze�nie ogarn�� spojrzeniem, przytrzyma� mocno �ciany namiot�w, okry� ramionami drogocenne p�yty fotograficzne, w�asnym cia�em os�oni� odkryty w zesz�ym miesi�cu Dom O�mio-boczny, by uchroni� znajduj�ce si� tam, zapieraj�ce dech w piersiach mozaiki. Balik mia� jednak racj�. Tego szale�czego poranka Siferra zrobi�a wszystko, aby zabezpieczy� teren wykopalisk. Teraz pozosta�o jej jeszcze skuli� si� pod wysok� ska�� i mie� nadziej�, �e urwisko stanie si� dla nich bastionem chroni�cym przed rozszala�� burz�.
Pobieg�a w tamtym kierunku. D�ugie, mocne nogi z �atwo�ci� nios�y j� po wypalonym, skrzypi�cym piachu. Siferra nie mia�a jeszcze czterdziestu lat; by�a wysok�, siln� kobiet� w pe�ni fizycznego rozkwitu i nigdy - a� do tej chwili - nie odczuwa�a niczego poza optymizmem w odniesieniu do ka�dego aspektu istnienia. I nagle wszystko zosta�o zagro�one: jej naukowa kariera, jej zdrowie, a nawet �ycie.
Wszyscy pozostali ju� siedzieli st�oczeni u podstawy urwiska za pospiesznie sklecon� zas�on� z drewnianych pali, na kt�rych rozci�gni�to p�achty nieprzemakalnego p��tna.
- Posu�cie si� - powiedzia�a Siferra, toruj�c sobie drog�.
- Prosz� pani - j�kn�� Tuwik. - Niech pani sprawi, aby burza si� odwr�ci�a.
Jak gdyby by�a bogini� o magicznej mocy! Siferra roze�mia�a si� szorstko. Nadzorca zrobi� jaki� gest w jej kierunku. "�wi�ty znak" - pomy�la�a Siferra.
Inni robotnicy, wszyscy z tej samej ma�ej wioski le��cej tu� po wschodniej stronie ruin, wykonali ten sam gest
18
i zacz�li co� do niej mrucze�. Modlitwy? Do niej? Upiorna chwila. Ci ludzie, podobnie jak ich ojcowie i dziadowie, ca�e �ycie sp�dzili kopi�c w Beklimocie, zatrudnieni przez tego czy innego archeologa, cierpliwie ods�aniaj�c staro�ytne budowle i przesiewaj�c piasek w poszukiwaniu drobnych wytwor�w r�k ludzkich. Prawdopodobnie prze�ywali ju� burze piaskowe. Czy zawsze odczuwali takie przera�enie? Czy mo�e w tej w�a�nie burzy by�o co� a� tak bardzo niezwyk�ego?
- Ju� jest - odezwa� si� Balik. Zakry� twarz r�koma.
Nad nimi rozszala�a si� burza piaskowa.
Siferra sta�a, przez szpar� w p��tnie obserwuj�c monumentalne cyklopowe mury miasta po drugiej stronie drogi, jak gdyby spojrzeniem chcia�a je ochroni� przed zniszczeniem. Po chwili nadesz�y podmuchy tak nieprawdopodobnego gor�ca, i� mia�a wra�enie, �e za chwil� jej w�osy, a nawet brwi zajm� si� ogniem. Odwr�ci�a si� i ukry�a twarz w d�oniach.
Potem nadszed� piasek i nic ju� nie by�o wida�.
Przypomina�o to zwyk�� burz�, ale nie spad�a ani jedna kropla wody. Ca�y czas rozlega� si� huk, lecz nie by�y to grzmoty, tylko dudnienie niezliczonych drobinek piasku o ziemi�. Przez ten d�wi�k przebija�y si� inne: narastaj�cy szept, niepokoj�ce skrobanie, delikatne b�bnienie. Siferra wyobra�a�a sobie kaskady piasku grzebi�ce mury, grzebi�ce �wi�tynie, grzebi�ce rozleg�e fundamenty dzielnicy mieszkalnej, grzebi�ce obozowisko.
I grzebi�ce ich wszystkich.
Odwr�ci�a si� twarz� do �ciany urwiska czekaj�c, a� nadejdzie koniec. Nagle ku swemu zdumieniu i upokorzeniu stwierdzi�a, �e histerycznie szlocha, wstrz�sana gwa�townym �kaniem z g��bi swego cia�a. Nie chcia�a umiera�. Oczywi�cie, �e nie: kt� chcia�by? Ale do tego momentu nie u�wiadamia�a sobie, �e mo�e by� co� gorszego od �mierci.
Beklimot, najs�awniejszy teren archeologiczny na �wiecie, najstarsze znane ludzko�ci miasto, kolebka cywilizacji ulegnie zniszczeniu - wy��cznie w wyniku jej zaniedbania. Pracowali tutaj od p�tora wieku, bo tak dawno odkryto
19
Beklimot, najs�awniejsi archeologowie Kalgasza: najpierw najwi�kszy z nich wszystkich Galdo 221, potem Marpin, Stinnupad, Szelbik, Numoin - d�uga wspania�a lista - a teraz Siferra, kt�ra przez sw� g�upot� pozostawi�a teren ods�oni�ty i nara�ony na burz� piaskow�.
Dop�ki Beklimot by� pogrzebany pod piaskami, jego ruiny przez tysi�clecia spa�y spokojnie, zachowane w takim stanie, w jakim znajdowa�y si� w dniu, kiedy opu�cili go ostatni mieszka�cy, zmuszeni do tego ostro�ci� zmieniaj�cego si� klimatu. Poczynaj�c od czas�w Galdo wszyscy archeologowie, kt�rzy tu pracowali, odkrywali jedynie niewielkie wycinki miasta i troszczyli si�, by ustawia� ekrany i p�oty chroni�ce przed ma�o prawdopodobnym, ale wielkim niebezpiecze�stwem burzy piaskowej. A� do tej chwili.
Naturalnie, ona te� ustawi�a ekrany i p�oty, ale nie przed nowymi wykopaliskami, nie na terenie, gdzie skoncentrowa�a swe badania. Tam w�a�nie by�y najstarsze i najpi�kniejsze budynki Beklimotu. A ona, niecierpliwa i wiedziona swym sta�ym, silnym p�dem do posuwania si� ci�gle naprz�d, nie zrobi�a nawet elementarnych zabezpiecze�. Oczywi�cie, wtedy tak nie my�la�a, ale teraz, przy tym rozrywaj�cym jej uszy demonicznym ryku burzy piaskowej i czarnym, siej�cym zniszczenie niebie...
"R�wnie dobrze mog� tego nie prze�y� - przemkn�o jej przez g�ow�. - Nie b�d� wtedy musia�a czyta� tego wszystkiego, co o mnie napisz� w ci�gu najbli�szych pi��dziesi�ciu lat w podr�cznikach archeologii".... Wspania�e wykopaliska Beklimotu, dostarczaj�ce niezr�wnanych danych o rozwoju cywilizacji na Kalgaszu a� do momentu, kiedy uleg�y zniszczeniu w wyniku niefortunnych praktyk m�odej, ambitnej doktor Siferry 89 z Uniwersytetu Saryjskiego...
- Chyba ju� si� ko�czy - szepn�� Balik.
- Co si� ko�czy? - spyta�a.
- Burza. Pos�uchaj! Jest ju� cicho.
- Pewnie jeste�my tak zagrzebani w piasku, �e nic nie s�yszymy.
- Nie, Siferro. Nie jeste�my zagrzebani! - Balik poci�gn�� za p�acht� i uda�o mu si� troch� j� podnie��. Siferra
20
wyjrza�a na otwart� przestrze� mi�dzy urwiskiem a murem miejskim.
Nie mog�a uwierzy� w�asnym oczom.
Zobaczy�a g��boki, przejrzysty b��kit nieba i promie� s�onecznego �wiat�a. Nawet je�eli by� to tylko ponury, przenikliwy, blady blask bli�niaczych s�o�c, Tano i Sithy, dla Siferry stanowi� on teraz najpi�kniejsze �wiat�o, jakie kiedykolwiek pragn�a ujrze�.
Burza min�a. Zn�w zapanowa� spok�j.
Gdzie si� podzia� piasek? Dlaczego wszystko nie zosta�o zasypane piaskiem?
Miasto by�o doskonale widoczne: wielkie kamienne bloki mur�w, migotliwie po�yskuj�ce mozaiki, kanciasty, granitowy dach �wi�tyni S�o�c. Nawet wi�kszo�� ich namiot�w - a prawie wszystkie, w kt�rych przechowywa�a najcenniejsze znaleziska - znajdowa�a si� tam, gdzie by� powinna. Tylko ob�z robotnik�w zosta� bardziej uszkodzony, ale to mo�na by�o w ci�gu kilku godzin naprawi�.
Siferra oszo�omiona, ci�gle nie maj�ca odwagi uwierzy� w to, co zobaczy�a, wysz�a z ukrycia i rozejrza�a si� wok�. Pod nogami nie czu�a lotnego piasku. Twarda, wypalona, ciemna warstwa znajduj�ca si� na powierzchni widoczna by�a r�wnie� w rejonie wykopalisk. W dziwaczny spos�b wyszorowana, wygl�da�a teraz troch� inaczej, ale burza nie pozostawi�a na niej �adnych �lad�w.
- Najpierw przyszed� piasek - m�wi� Balik z namys�em - a za nim wiatr. Wiatr uni�s� ten piasek, kt�ry na nas spad� i przeni�s� na po�udnie. Sta� si� cud, Siferro! Tylko tak mo�emy to nazwa�. Popatrz, wiatr star� z ziemi ca�� t� p�ytk�, g�rn� warstw� piasku. Czego erozja dokona�aby w pi��dziesi�t lat, sta�o si� w jednej chwili, ale...
Siferra nie s�ucha�a. Schwyci�a Balika za rami�.
- Sp�jrz tam - powiedzia�a, patrz�c gdzie� daleko od g��wnego terenu wykopalisk.
- Gdzie? Co?
- Wzg�rze Tombo! - pokaza�a palcem. Barczysty stratograf os�upia�.
- Bogowie! P�k�o w �rodku!
21
Wzg�rze Tombo by�o nieregularnym, niezbyt wysokim wzniesieniem, oddalonym o jakie� pi�tna�cie minut drogi na po�udnie od g��wnej cz�ci miasta. Od ponad stu lat, to znaczy od czas�w drugiej ekspedycji wielkiego pioniera, Galda 221, nikt tam nie pracowa�, a i sam Galdo nie znalaz� tam nic ciekawego. Uwa�ano je za stos odpadk�w, na kt�ry mieszka�cy staro�ytnego Beklimotu wyrzucali kuchenne �miecie - samo w sobie dosy� interesuj�ce, ale absolutny drobiazg w por�wnaniu z tymi wszystkimi cudami, od kt�rych roi�o si� gdzie indziej na terenie wykopalisk.
Na wzg�rzu Tombo skupi�a si� widocznie ca�a si�a burzy - i to, czego nie zrobi�y ca�e pokolenia archeolog�w, zosta�o dokonane nagle, w�a�nie teraz. Ze �ciany frontowej wzg�rza wyrwany zosta� nier�wny, zygzakowaty pas, ods�aniaj�c, niczym jaka� okropna rana, wn�trze g�rnej cz�ci stoku. Ludziom o takim do�wiadczeniu, jak Siferra i Balik, wystarczy�o jedno spojrzenie, aby oceni� wag� odkrycia.
- Miasto pod odpadkami - wymamrota� Balik.
- My�l�, �e nie tylko jedno. Chyba ca�y ci�g - stwierdzi�a Siferra.
- Tak my�lisz?
- Sp�jrz tam na lewo. Balik gwizdn��.
- Pod naro�nikiem tych cyklopowych fundament�w to chyba mur w stylu kreskowym, prawda?
- W�a�nie.
Siferze dreszcz przebieg� po plecach. Obejrza�a si� na Balika, r�wnie jak ona oszo�omionego. Oczy mia� szeroko otwarte, twarz poblad��.
- W imi� Ciemno�ci - mrukn�� ochryple. - C� my tu mamy, Siferro?
- Nie jestem pewna. Ale natychmiast zaczynam to bada�. - Odwr�ci�a si� w stron� kryj�wki pod urwiskiem, gdzie Tuwik i jego ludzie, ci�gle skuleni z przera�enia, czynili �wi�te znaki i mamrotali modlitwy, jak gdyby nie byli w stanie poj��, �e burza min�a i s� ju� bezpieczni. -
22
Tuwiku! - rykn�a niemal z gniewem, wymachuj�c r�kami w jego kierunku. - Wy�a�cie stamt�d wszyscy! Mamy co� do zrobienia!
3
Harrim 682 by� wielkim, muskularnym m�czyzn� oko�o pi��dziesi�tki, z pot�nymi bicepsami i szerok� klatk� piersiow�; wszystko to pokrywa�a gruba, ochronna warstwa t�uszczu. Szirin, obejrzawszy go dok�adnie przez okno szpitalnej sali, od razu wiedzia�, �e z Harrimem dogada si� natychmiast.
- Zawsze bra�em stron� ludzi, kt�rzy s�, powiedzmy, pot�nie zbudowani - wyja�ni� Kelaritanowi i Sibellowi. - Rozumiecie, panowie, przez wi�ksz� cz�� �ycia sam taki by�em. No, nie zawsze a� tak umi�niony jak ten tutaj. - Szirin za�mia� si� z sympati�. - Ca�y ton� w t�uszczu. Z wyj�tkiem oczywi�cie tego - doda�, klepi�c si� w g�ow�. - Kim z zawodu jest ten Harrim?
- Robotnikiem portowym - odrzek� Kelaritan. - Trzydzie�ci pi�� lat w dokach Jongloru. Bilet na otwarcie Tunelu Tajemnic wygra� na loterii. Wzi�� ca�� rodzin�. Wszyscy zostali w jakim� stopniu dotkni�ci, ale on najsilniej. To dla niego bardzo �enuj�ce, taki silny m�czyzna i takie ca�kowite za�amanie.
- Wyobra�am sobie. Wezm� to pod uwag�. Chod�my z nim porozmawia�.
Harrim siedzia� na ��ku, z zainteresowaniem wpatruj�c si� w wiruj�c� kostk� rzucaj�c� wielokolorowe �wiat�o na przeciwleg�� �cian�. U�miechn�� si� do�� uprzejmie do Kelaritana, ale wydawa�o si�, �e na widok Sibella, krocz�cego za dyrektorem szpitala, twarz mu spos�pnia�a, a zobaczywszy Szirina zlodowacia� ca�kowicie.
- Kto to? - zapyta� Kelaritana. - Jeszcze jeden prawnik?
23
- Nie. Profesor Szirin 501 z Uniwersytetu Saryjskiego. Jest tu po to, aby pom�c ci doj�� do siebie.
- Ech - prychn�� Harrim. - Jeszcze jeden inteligent. C� dobrego kt�rykolwiek z was dla mnie zrobi�?
- Masz absolutn� racj� - odpar� Szirin. - Jedyn� osob�, kt�ra mo�e pom�c Harrimowi, jest sam Harrim, prawda? Ty o tym wiesz i ja o tym wiem, a mo�e uda mi si� przekona� o tym ludzi ze szpitala. - Usiad� na brzegu ��ka, kt�re zatrzeszcza�o pod jego ci�arem. - No, przynajmniej maj� tu przyzwoite ��ka. To musi by� dobre, skoro nie zawali�o si� pod nami dwoma... rozumiem, �e nie lubisz prawnik�w? Ja te�, przyjacielu.
- To n�dzni awanturnicy! Tylko oszustwa i podst�py. Ka�� ci m�wi� nie to, co chcesz, bo twierdz�, �e pomog� ci, je�li powiesz tak i tak, a potem twe w�asne s�owa obracaj� przeciwko tobie. W ka�dym razie mnie si� tak wydaje.
Szirin spojrza� na Kelaritana.
- Czy jest absolutnie konieczne, �eby Sibello by� przy tej rozmowie? My�l�, �e posz�oby znacznie bardziej g�adko bez niego.
Sibello zesztywnia�.
- Jestem upowa�niony do brania udzia�u w... - zacz��.
- Prosz� - przerwa� mu Kelaritan. To s�owo wywar�o wi�ksze wra�enie ni� grzeczno��, z jak� zosta�o wypowiedziane. - Szirin ma racj�. Trzech go�ci to za du�o dla Harrima, przynajmniej dzisiaj. A pan ju� s�ysza� ca�� t� histori�.
- No... - Sibello, kt�rego twarz nagle poszarza�a, zawaha� si�, po chwili jednak wyszed�.
Szirin ukradkiem da� znak Kelaritanowi, by usiad� w oddalonym ko�cu sali. Potem, zwr�ciwszy si� do siedz�cego na ��ku m�czyzny, u�miechn�� si� naj�yczliwiej, jak potrafi�, i rzek�:
- To by�o okropne, prawda?
- Pan to powiedzia�.
- Jak d�ugo tu jeste�?
- Tydzie�, dwa. - Harrim wzruszy� ramionami. - Mo�e troch� d�u�ej. Chyba nie wiem. Od czasu...
24
Zamilk�.
- Wystawy Jongloryjskiej? - powiedzia� Szirin.
- Tak, od czasu tej przeja�d�ki.
- To ju� d�u�ej ni� tydzie� czy dwa - stwierdzi� Szirin.
- Tak? - Od Harrima nagle powia�o ch�odem. Pacjent nie chcia� s�ysze� o tym, ile czasu sp�dzi� w szpitalu. Szirin zmieni� taktyk�.
- Za�o�� si�, �e nigdy ci si� nie �ni�o, i� nadejdzie dzie�, w kt�rym b�dziesz marzy� o p�j�ciu do dok�w, co?
- Jasne! - Harrim si� rozpogodzi�. - O rany, czeg� bym nie da�, �eby jutro zn�w przesuwa� skrzynki. - Spojrza� na swoje r�ce. Du�e, mocne r�ce, o grubych, sp�aszczonych na czubkach palcach; jeden by� skrzywiony od jakiego� wypadku dawno temu. - S�abn� od tego le�enia. Kiedy wr�c� do pracy, b�d� do niczego.
- C� ci� tu w takim razie zatrzymuje? Dlaczego nie wstaniesz, nie za�o�ysz zwyczajnego ubrania i nie wyjdziesz?
Kelaritan ze swego k�ta pos�a� psychologowi nieme ostrze�enie. Szirin gestem nakaza� mu by� cicho.
- Po prostu wsta� i wyj��? - Harrim rzuci� na Szirina przera�one spojrzenie.
- Dlaczeg� by nie? Nie jeste� wi�niem.
- Ale gdybym to zrobi�... gdybym to zrobi�... - G�os dokera si� za�ama�.
- No, co by si� sta�o, gdyby� to zrobi�? - spyta� Szirin. Przez d�u�szy czas Harrim milcza�. G�ow� mia� spuszczon�, brwi bole�nie �ci�gni�te. Kilka razy zaczyna� m�wi�, ale za ka�dym razem urywa�. Psycholog czeka� cierpliwie. Wreszcie Harrim odezwa� si� zduszonym i ochryp�ym g�osem:
- Nie mog� st�d wyj��, bo... bo... bo... - Chwil� walczy� ze sob�. - Ciemno�� - wydusi� w ko�cu.
- Ciemno�� - powt�rzy� Szirin.
To s�owo zawis�o mi�dzy nimi niczym co� ci�kiego, co�, czego mo�na by�o niemal dotkn��.
Harrim wygl�da� na zak�opotanego, nawet zawstydzonego tym stwierdzeniem. Szirin przypomnia� sobie, �e ludzie z jego sfery rzadko u�ywali tego s�owa w towarzystwie. Dla
25
Harrima by�o ono mo�e nie tyle nieprzyzwoite, co blu�-niercze. Nikt na Kalgaszu nie lubi� my�le� o Ciemno�ci, ale im mniej kto� by� wykszta�cony, tym gro�niejsza wydawa�a mu si� my�l, i� mo�e nast�pi� dzie�, w kt�rym wszystkie sze�� s�o�c jednocze�nie zniknie z nieba i nad �wiatem zapanuje Ciemno��. To by�o nie do pomy�lenia - po prostu nie do pomy�lenia.
- Tak, Ciemno�� - rzek� Harrim. - Boj� si�, �e je�li... je�li wyjd� na dw�r, zn�w znajd� si� w Ciemno�ci. To jest w�a�nie to. Ciemno, zn�w wsz�dzie ciemno.
- Ca�kowite odwr�cenie symptom�w w ci�gu kilku ostatnich tygodni - odezwa� si� cicho Kelaritan. - Na pocz�tku by�o dok�adnie odwrotnie. Nie mo�na go by�o bez �rodk�w uspokajaj�cych wprowadzi� do budynku. Najpierw ostry przypadek klaustrofobii, a po jakim� czasie ca�kowite przesuni�cie na klaustrofili�. My�limy, �e mo�e jest to oznaka powrotu do zdrowia.
- Mo�liwe - powiedzia� Szirin. - Ale je�li nie ma pan nic przeciwko temu... - Zwr�ci� si� �agodnie do Harrima: - Przejecha�e� przez Tunel Tajemnic jako jeden z pierwszych, prawda?
- Zaraz pierwszego dnia. - W g�osie Harrima zabrzmia�a nutka dumy. - Zorganizowano loteri� miejsk�. Setka ludzi wylosowa�a bezp�atny przejazd. Musieli sprzeda� z milion los�w, a m�j numer wyci�gni�to jako pi�ty. Ja, �ona, syn i dwie c�rki, wszyscy pojechali�my. Zaraz pierwszego dnia.
- Czy chcia�by� mi powiedzie� co� o tym, jak tam by�o?
- No - b�kn�� Harrim. - By�o... - Przerwa�. - Nigdy, przenigdy nie by�em w ciemno�ci. Nawet w ciemnym pokoju. Przenigdy. Nie interesowa�o mnie to. Pami�tam z dzieci�stwa, �e zawsze mieli�my bo�e �wiate�ko w sypialni, a kiedy si� o�eni�em i mia�em ju� sw�j dom, oczywi�cie r�wnie� tak by�o. Moja �ona te� tak to odczuwa. Ciemno�� nie jest czym� naturalnym. To nie powinno nigdy si� zdarza�.
- Ale jednak wzi��e� udzia� w loterii.
- Tylko jeden raz. I pan wie, to by�o co� w rodzaju
26
zabawy. Co� specjalnego. �wi�to. Wielka wystawa, pi��set-lecie miasta, prawda? Wszyscy kupowali losy. I pomy�la�em, �e to musi by� co� innego, co� naprawd� dobrego, bo inaczej dlaczego by mieli w og�le to budowa�? Kupi�em wi�c los. I kiedy wygra�em, wszyscy w dokach mi zazdro�cili, wszyscy chcieliby mie� ten los, niekt�rzy nawet proponowali, �e go ode mnie odkupi�... Powiedzia�em im: "Nie, panowie, to nie jest na sprzeda�, to m�j bilet, m�j i mojej rodziny!"
- By�e� wi�c bardzo podniecony perspektyw� przeja�d�ki w tunelu?
- Tak, jasne, �e tak.
- I kiedy to zrobi�e�, kiedy przeja�d�ka si� zacz�a, jak to wygl�da�o?
- No... - Harrim zwil�y� wargi i wydawa�o si�, �e spojrzeniem b��dzi gdzie� bardzo daleko. - Widzi pan, to by�y takie ma�e wagoniki, bez dachu, w �rodku tylko siedzenia z deseczek. Wsiada�o si� po sze�� os�b do ka�dego, ale nam pozwolili jecha� w pi�tk�, zreszt� wagonik by� pe�ny, nie m�g�by si� nikt dosi���. A potem zacz�li gra� i wagonik wjecha� do tunelu. Bardzo wolno, tak, bardzo wolno, nie tak jak samoch�d na szosie, on si� raczej czo�ga�. I potem znale�li�my si� w tunelu. I potem... potem...
Szirin zn�w czeka�.
- M�w dalej - odezwa� si� po chwili, kiedy Harrim nie podejmowa� w�tku. - Opowiedz mi o tym. Naprawd� chc� wiedzie�, jak to wygl�da�o.
- I potem zapad�a ciemno�� - powiedzia� ochryple Harrim. Jego wielkie r�ce dr�a�y na samo wspomnienie. - Wie pan, ogarn�a nas tak, jakby kto� rzuci� na nas olbrzymi kapelusz. Wszystko od razu sta�o si� czarne. - Dr�enie przesz�o w gwa�towne dygotanie. - Us�ysza�em, �e m�j syn Trinit si� �mieje. Trinit to m�dry ch�opak. Za�o�� si�, �e my�la�, i� ciemno�� to co� nieprzyzwoitego i dlatego si� �mia�. Kaza�em mu, �eby si� zamkn��, a wtedy jedna z moich c�rek zacz�a troch� p�aka� i powiedzia�em jej, �e wszystko jest w porz�dku, nie ma si� czym martwi�,
27
bo to tylko pi�tna�cie minut i powinna potraktowa� to jako przygod�, a nie co�, czego trzeba si� ba�. A potem, potem... Zn�w zamilk�. Tym razem Szirin nie nalega�.
- Potem poczu�em, jak to si� na mnie zaciska. Wszystko by�o ciemno�ci�... ciemno�ci�... Nie wyobra�a pan sobie, jak to wygl�da�o... jakie to by�o czarne... jakie czarne... Ciemno��... Ciemno��...!
Harrim zadygota� gwa�townie, a z jego piersi doby� si� urywany, spazmatyczny szloch.
- Ciemno��... Bo�e, ciemno��...!
- Spokojnie, cz�owieku. Tu nie ma si� czego ba�. Popatrz na �wiat�o s�oneczne! Cztery s�o�ca na niebie! Harrimie, uspok�j si�!
- Pozwoli pan, �e si� nim zajm�... - Kelaritan podbieg� do ��ka. W r�ku b�ysn�a mu ig�a. Przytkn�� j� do nied�wiedziego ramienia Harrima, po czym rozleg� si� kr�tki syk. Pacjent ucich� prawie natychmiast. Opad� na poduszki z b�ogim u�miechem na twarzy. - Trzeba go teraz zostawi� w spokoju - rzek� psychiatra.
- Ale w�a�ciwie dopiero zacz��em...
- Nic sensownego panu nie powie przez kilka najbli�szych godzin. Mo�emy r�wnie dobrze p�j�� sobie na obiad.
- Aha, obiad - zgodzi� si� Szirin bez entuzjazmu. Ku swemu zdziwieniu prawie wcale nie by� g�odny. Chyba nie pami�ta�, kiedy ostatni raz tak bardzo nie mia� apetytu. - I on jest u was jednym z najsilniejszych?
- Tak, jednym z najmniej rozchwianych.
- To jak w takim razie wygl�daj� inni?
- Niekt�rzy s� ca�kowicie katatoniczni. Inni przez ca�y czas potrzebuj� �rodk�w uspokajaj�cych. Jak ju� m�wi�em, w pierwszej fazie nie chcieli wchodzi� do pomieszcze� zamkni�tych. Kiedy wyjechali z tunelu, wydawa�o si�, �e s� w doskona�ym stanie. Tyle �e rozwin�a si� u nich nag�a klaustrofobia. Odmawiali wej�cia do budynk�w - wszelkich budynk�w, w��cznie z pa�acami, zamkami, blokami mieszkalnymi, willami, chatami, sza�asami, domkami kempingowymi i namiotami.
Szirin by� wstrz��ni�ty do g��bi. Napisa� prac� doktorsk�
28
o zaburzeniach spowodowanych ciemno�ci� - dlatego poproszono go, by tu przyjecha� - ale nigdy w �yciu nie s�ysza� o tak kra�cowych przypadkach.
- W og�le nie chcieli wej�� do jakiegokolwiek pomiesz-'czenia? Gdzie wi�c spali?
- Pod go�ym niebem.
| - Czy pr�bowano si�� wprowadzi� ich pod dach? \ - O tak, stosowano ten �rodek. Reagowali w�wczas silnym atakiem l�ku. Niekt�rzy chcieli pope�ni� samob�js-i two - podbiegali do �cian i walili w nie g�ow�. Chorego, | wprowadzonego si�� do budynku, niepodobna by�o utrzyma� bez zastrzyku �rodka uspokajaj�cego i kaftana bez-: piecze�stwa.
Szirin spojrza� na ogromnego dokera, kt�ry teraz spa�, i potrz�sn�� g�ow�.
- Biedacy.
- To by�a pierwsza faza. Harrim znajduje si� teraz w fazie drugiej, klaustrofobicznej. Przystosowa� si� do pobytu tutaj i syndrom obr�ci� si� o sto osiemdziesi�t stopni. Wie, �e w szpitalu jest bezpieczny: tu ca�y czas pali si� �wiat�o. Ale chocia� przez okno widzi s�o�ca, boi si� wyj�� na zewn�trz. My�li, �e tam jest ciemno.
- Ale� to absurd! - wykrzykn�� Szirin. - Tam nigdy nie jest ciemno.
W tym samym momencie, w kt�rym to powiedzia�, poczu� si� jak g�upiec.
Kelaritan jednak przyj�� to zupe�nie normalnie.
- Wszyscy to wiemy, panie profesorze. Ka�dy zdrowy psychicznie cz�owiek to wie. Tylko �e ci, kt�rzy przeszli groz� Tunelu Tajemnic, nie s� zdrowi psychicznie.
- Tak. Te� tak uwa�am - przyzna� Szirin zawstydzony.
- P�niej pan pozna kilku naszych innych pacjent�w - odpar� Kelaritan. - Mo�e oni pozwol� panu spojrze� na problem z szerszej perspektywy. A jutro pojedziemy na teren wystawy i poka�emy panu tunel. Oczywi�cie zamkn�li�my go, kiedy wynik�y k�opoty, ale ojcowie miasta bardzo chcieliby znale�� jaki� spos�b, aby ponownie udost�pni� ludziom t� atrakcj�. My�l�, �e w Tunel
29
Tajemnic zainwestowano olbrzymie pieni�dze. Ale najpierw powinni�my zje�� obiad, prawda, panie profesorze?
- Obiad, naturalnie - powt�rzy� Szirin jeszcze mniej entuzjastycznie ni� poprzednio.
4
Wielka kopu�a Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Saryjskiego, majestatycznie wznosz�ca si� nad zalesionymi stokami Wzg�rza Obserwatoryjnego, jasno b�yszcza�a w �wietle p�nego popo�udnia. Ma�a czerwona tarcza Dovima ju� si� skry�a za horyzont, ale Onos sta� jeszcze wysoko na zachodzie, Trey i Patru za�, przecinaj�ce pod ostrym k�tem niebo na wschodzie, zostawia�y b�yszcz�ce, jasne smugi �wiat�a na ogromnej powierzchni kopu�y.
Biney 25, szczup�y m�czyzna o szybkich, nerwowych ruchach, niespokojnie przemierza� znajduj�ce si� nie opodal obserwatorium ma�e mieszkanie, kt�re dzieli� z kontraktow� partnerk�, Raiss� 717. Zacz�� sk�ada� swe ksi��ki i papiery.
Raissa, rozci�gni�ta wygodnie na ma�ej, nieco podniszczonej zielonej kanapie, spojrza�a na niego i zmarszczy�a brwi.
- Wychodzisz? - spyta�a.
- Tak, do obserwatorium.
- Przecie� jest jeszcze wcze�nie. Zwykle nie zagl�dasz tam przed zachodem Onosa, a b�dzie �wieci� jeszcze kilka godzin.
- Dzisiaj mam um�wione spotkanie, Raisso. Rzuci�a mu ciep�e, uwodzicielskie spojrzenie. Obydwoje byli doktorantami - on na Wydziale Astronomii, ona za� na Biologii - a kontraktow� par� stanowili ju� od siedmiu miesi�cy. Ich zwi�zek znajdowa� si� co prawda w stadium rozkwitania, ale ju� powstawa�y pewne problemy. Biney pracowa� wieczorami, kiedy na niebie �wieci�y tylko mniejsze s�o�ca. Ona czu�a si� najlepiej w pe�nym blasku dnia, pod z�otym �wiat�em ja�niej�cego Onosa.
30
Ostatnio sp�dza� wi�cej czasu w obserwatorium i prawie nigdy si� nie zdarza�o, by obydwoje szli spa� o tej samej porze. Biney wiedzia�, jak ci�k� jest to dla niej pr�b�. Zreszt� r�wnie ci�k� i dla niego. Przeprowadza� badania orbity Kalgasza, co by�o prac� niezmiernie absorbuj�c�, a poza tym zag��bia� si� w rejony coraz trudniejsze, rzucaj�ce wci�� wi�ksze wyzwania i coraz bardziej przera�aj�ce. �eby tylko Raissa mia�a jeszcze troch� cierpliwo�ci -jeszcze kilka tygodni, mo�e miesi�c lub dwa...
- Czy nie m�g�by� dzi� zosta� jeszcze chwil�? - zapyta�a.
Serce skoczy�o mu do gard�a. Raissa spogl�da�a na niego tym swoim pow��czystym, zapraszaj�cym spojrzeniem, kt�remu tak trudno by�o si� oprze�. Zreszt� nie mia� ochoty si� opiera�. Tylko �e Imot i Faron b�d� czeka�.
- Powiedzia�em ci. Mam...
- ...um�wione spotkanie, tak. No c�, ja te�. Z tob�.
- Ze mn�?
- Powiedzia�e� wczoraj, �e mo�esz mie� troch� wolnego czasu dzi� po po�udniu. Wiesz, liczy�am na to. Zorganizowa�am sobie wszystko tak, aby te� mie� wolny czas. Ca�� prac� w laboratorium zrobi�am rano, po to tylko...
"Coraz gorzej" - pomy�la� Biney. Rzeczywi�cie, przypomnia� sobie, i� m�wi� co� o dzisiejszym popo�udniu, kompletnie zapominaj�c, �e mia� si� spotka� z dwoma studentami.
Raissa wyd�a wargi jakby w u�miechu - rodzaj sztuczki, kt�r� opanowa�a do perfekcji. Biney zapragn�� zapomnie� o Faronie i Imocie i natychmiast wzi�� j� w ramiona. Gdyby to zrobi�, m�g�by godzin� si� sp�ni�. A mo�e nawet dwie.
Musia� przyzna� sam przed sob�, �e rozpaczliwie chcia� wiedzie�, czy ich obliczenia potwierdzi�y jego w�asne.
Praktycznie rzecz bior�c walczy�y w nim dwa r�wnie silne pragnienia: pozosta� z Raissa i po�wi�ci� si� ca�kowicie rozwa�aniom problemu naukowego o ogromnym znaczeniu. Chocia� powinien stawi� si� punktualnie na spotkanie, zmieszany u�wiadomi� sobie, �e faktycznie um�wi� si�
31
tak�e z Raiss� - i �e nie by�a to tylko sprawa zobowi�zania, ale i przyjemno�ci.
- Widzisz - powiedzia� podchodz�c do kanapy i bior�c dziewczyn� za r�k�. - Nie mog� by� w dw�ch miejscach naraz, prawda? I kiedy m�wi�em ci wczoraj to, co powiedzia�em, zapomnia�em, �e Imot i Faron przyjd� do obserwatorium na spotkanie ze mn�. Ale chcia�bym zawrze� z tob� uk�ad. P�jd� tam, za�atwi� moj� spraw�, a potem si� wymkn�. Wr�c� tu za kilka godzin. Odpowiada ci to?
- Przecie� mia�e� dzi� wieczorem fotografowa� asteroi-dy - zn�w wyd�a wargi, ale tym razem absolutnie bez u�miechu.
- Niech to licho! No to poprosz� Tiland�, �eby zrobi�a za mnie t� fotograficzn� robot�. Albo Hikkinana. Albo kogokolwiek. Wr�c�, kiedy b�dzie zachodzi� Onos, obiecuj� ci to.
- Obiecujesz?
- Tak, i tej obietnicy dotrzymam. - �cisn�� jej d�o� i u�miechn�� si� szybko, filuternie. - Mo�emy si� za�o�y�. Dobrze? Nie gniewasz si�?
- No...
- Pozb�d� si� Farona i Imota najszybciej, jak b�d� m�g�.
- Dobrze by by�o. - Kiedy zn�w zacz�� zbiera� papiery, doda�a: - Nawiasem m�wi�c, co to za okropnie wa�na sprawa zwi�zana z Faronem i Imotem?
- Praca laboratoryjna. Studia nad grawitacj�.
- Musz� powiedzie�, �e nie brzmi to dla mnie jak rzecz wielkiej wagi.
- Mam nadziej�, �e nie oka�e si� rzecz� wielkiej wagi dla kogokolwiek - westchn�� Biney. - Ale w�a�nie to chc� sprawdzi�.
- Chcia�abym wiedzie�, o czym m�wisz. Spojrza� na zegarek i odetchn��. Pomy�la�, �e mo�e tu jeszcze pozosta� minut� lub dwie.
- Wiesz, �e ostatnio bada�em ruch Kalgasza po orbicie Onosa, prawda?
- Oczywi�cie.
32
- No tak, a par� tygodni temu natkn��em si� na anomali�. Moje obliczenia nie zgadza�y si� z teori� powszechnego ci��enia. Naturalnie sprawdzi�em je, ale wysz�o to samo po raz drugi. I po raz trzeci. I po raz czwarty. Zawsze ta sama anomalia, niezale�nie jak� zastosowa�em metod� oblicze�.
- Och, Bineyu, tak mi przykro. Tyle si� nad tym napracowa�e�, by w ko�cu odkry�, �e twoje wnioski s� b��dne...
- A co, je�eli s� s�uszne?
- Przecie� w�a�nie powiedzia�e�...
- W tej chwili nie wiem, czy moje wyliczenia s� poprawne czy niepoprawne. Na tyle, na ile ja mog� je oceni�, s� poprawne, ale trudno poj��, �e si� nie omyli�em. Sprawdza�em i jeszcze raz sprawdza�em, i jeszcze raz, stosuj�c wszelkie mo�liwie-metody, aby upewni� si�, �e nie zrobi�em b��du w obliczeniach. A wynik, jaki mi wychodzi, jest niemo�liwy do przyj�cia. Jedyne wyja�nienie, kt�re mi si� nasuwa, to �e wyszed�em z mylnej przes�anki i od tego punktu robi�c wszystko poprawnie, zawsze dochodzi�em do tej b��dnej odpowiedzi, niewa�ne, jak� przyjmowa�em metod� sprawdzania rachunk�w. R�wnie dobrze mog� nie dostrzega� jakiej� nie�cis�o�ci u podstaw mojego zbioru za�o�e�. Na przyk�ad je�eli zaczniesz od nieprawid�owej liczby oznaczaj�cej mas� planetarn�, otrzymasz dla planety z�� orbit�, niezale�nie od tego, jak poprawna by�aby reszta twoich oblicze�. Czy rozumiesz mnie?
- Do tej pory tak.
- Dlatego da�em to zadanie Faronowi i Imotowi i poprosi�em, aby ca�� prac� wykonali od pocz�tku, nie m�wi�c im, na czym polega problem. To bystre dzieciaki. Mog� liczy� na nich, je�li chodzi o przyzwoit� matematyk�. I je�eli dojd� do tego samego wniosku co ja, zaczynaj�c z punktu ca�kowicie wykluczaj�cego ewentualn� pomy�k� w moim sposobie rozumowania, wtedy b�d� musia� przyzna�, �e moje wyniki mimo wszystko s� poprawne!
- Ale�, Bineyu, przecie� one nie mog� by� poprawne! Sam powiedzia�e�, �e twoje odkrycia s� sprzeczne z prawem ci��enia!
3 - Nastanie nocy 33
- A je�eli prawo ci��enia si� myli, Raisso?
- Co? Co? - W jej oczach malowa�o si� najwy�sze os�upienie.
- Czy widzisz teraz, gdzie le�y problem? - zapyta� Biney. - Dlaczego musz� natychmiast wiedzie�, jakie wyniki otrzymali Imot i Faron?
- Nie, w og�le nic z tego nie rozumiem.
- Porozmawiamy o tym p�niej, obiecuj�.
- Biney! - Zacz�a ogarnia� j� rozpacz.
- Musz� i��. Wr�c�, jak tylko b�d� m�g�. Na pewno.
Siferra zatrzyma�a si� na chwil�, aby z namiotu, w kt�rym magazynowali ekwipunek, zabra� miote�k� i oskard. Burza przekrzywi�a namiot, ale poza tym by� wzgl�dnie nie naruszony. Siferra zacz�a gramoli� si� po zboczu wzg�rza Tombo, a Balik niezgrabnie wl�k� si� tu� za ni�. M�ody Eilis 18 w�a�nie wy�oni� si� spod urwiska, kt�re udzieli�o im schronienia, i sta� na dole gapi�c si� na nich. Tuwik i jego ludzie stali troch� dalej, tak�e obserwowali ich wspinaczk� i ze zdumienia drapali si� po g�owach.
- Uwa�aj, Baliku! - ostrzeg�a Siferra, kt�ra w�a�nie dotar�a do brzegu wy��obienia w zboczu. - Chc� zrobi� pr�bne ci�cie.
- Czy nie powinni�my najpierw tego sfotografowa�, a potem...
- Powiedzia�am ci, �eby� uwa�a� - powt�rzy�a ostro. Wbi�a oskard w zbocze, rozsypuj�c deszcz ziemi i kamyk�w na jego g�ow� i ramiona.
Balik odskoczy� wypluwaj�c piasek.
- Przepraszam. - Siferra nawet nie spojrza�a na niego. Po raz drugi uderzy�a oskardem, poszerzaj�c uczynione przez burz� wy��obienie. Wiedzia�a, �e traktowanie jakiegokolwiek odkrycia w ten spos�b nie jest najlepsz� z technik. Jej nauczyciel, wspania�y stary Szelbik prawdopodobnie
34
przewraca si� w grobie. A tw�rca ich nauki, szacowny Galdo 221, bez w�tpienia smutno kr�ci g�ow�, spogl�daj�c na ni� ze swego szczytnego miejsca w panteonie archeolog�w.
Z drugiej jednak strony obydwaj, Szelbik i Galdo, mieli szans� odkry�, co le�a�o w �rodku wzg�rza Tombo, a nie zrobili tego. Je�eli by�a teraz troch� zanadto podniecona, zareagowa�a troch� zbyt gwa�townie... c�, musz� jej wybaczy�. Teraz, kiedy kl�ska, kt�r� mia�a przynie�� burza piaskowa, przedziwnym zbiegiem okoliczno�ci przerodzi�a si� w pomy�lno��, kiedy oczekiwane przez ni� zburzenie jej kariery niespodziewanie przerodzi�o si� w co� absolutnie odwrotnego, Siferra nie mog�a powstrzyma� si� od zajrzenia, co kryje si� w zboczu. Nie mog�a. Absolutnie nie mog�a.
- Popatrz - mrukn�a. Odrzuci�a ju� zwa�y ziemi zalegaj�ce na wierzchu i zabra�a si� do pracy miote�k�. - Mamy tu wypalon� warstw�, tu� na poziomie fundament�w tego cyklopowego miasta. Musia�o zosta� doszcz�tnie spalone. Ale sp�jrz nieco ni�ej. To miasto w stylu kreskowym jest tu� pod lini� ognia, po prostu po�o�ono monumentalne fundamenty na szczycie jeszcze starszego miasta...
- Siferro... - przerwa� zaniepokojony Balik.
- Wiem, wiem. Pozw�l mi tylko zobaczy�, co tutaj jest. Szybka pr�ba i zaraz zaczniemy pracowa� jak nale�y. - Czu�a si� tak, jakby od czubka g�owy do st�p sp�ywa� po niej pot. Od intensywnego wypatrywania zacz�y j� bole� oczy. - Popatrz! Jeste�my w�a�ciwie na szczycie, a ju� mamy dwa miasta. �miem twierdzi�, �e je�eli przekroimy wzg�rze troch� g��biej, gdzie� tu znajdziemy fundamenty z okresu kreskowego... tak! Tak! Tam! Na Ciemno��, Baliku, patrz! Patrz!
Triumfalnie wskaza�a mu kierunek czubkiem oskarda. W pobli�u fundament�w budynku w stylu kreskowym wida� teraz by�o nast�pn� ciemn� lini� popio�u drzewnego. Drugi po najwy�szym poziom zosta� r�wnie� zniszczony przez ogie�, podobnie jak poziom cyklopowy. Najwyra�niej by� umieszczony na ruinach jeszcze starszej osady.
35
Balika tak�e ogarn�a gor�czka. Zacz�li pracowa� razem, staraj�c si� odrzuci� zewn�trzn� cz�� wzg�rza w po�owie drogi mi�dzy podstaw� a potrzaskanym szczytem. Eilis krzycza� do nich pytaj�c, co te�, w imi� Kalgasza, oni tam robi�, ale zignorowali jego wrzaski. Rozpaleni ciekawo�ci�, szybko przekopywali si� przez warstwy nawianego piasku, posuwaj�c si� w g��b wzg�rza dziesi�� centymetr�w, pi�tna�cie, dwadzie�cia...
- Czy widzisz to, co ja widz�?! - wykrzykn�a po jakim� czasie Siferra.
- Tak, jeszcze jedna osada. Ale jak my�lisz, jaki to styl architektoniczny?
- To dla mnie nowo��. - Wzruszy�a ramionami.
- Dla mnie te�, ale z pewno�ci� jest to co� bardzo archaicznego.
- Bez w�tpienia. W dodatku nie jest to jeszcze najbardziej archaiczna warstwa, jak� tu mamy. - Siferra spojrza�a w d�, w kierunku bardzo odleg�ej podstawy wzg�rza. - Wiesz, Baliku, co my�l�? Mamy tu pi�� miast, sze��, siedem, mo�e osiem, ka�de na szczycie poprzedniego. Ty i ja mo�emy sp�dzi� reszt� �ycia kopi�c w tym wzg�rzu!
Spojrzeli na siebie w zamy�leniu.
- Lepiej zejd�my teraz na d� i zr�bmy par� zdj�� - powiedzia� Balik cicho.
- Tak, tak. Oczywi�cie. - Nagle poczu�a si� prawie spokojna. "Wystarczy tego w�ciek�ego kopania i rozbijania - pomy�la�a. - Pora wr�ci� do profesjonalizmu. Pora podej�� do tego wzg�rza jak naukowiec, a nie jak poszukiwacz skarb�w czy dziennikarz.
Niech Balik najpierw zrobi zdj�cia z ka�dej strony. Potem trzeba wzi�� pr�bki ziemi z najwy�szego poziomu i odpowiednio je oznakowa�, a potem przej�� przez ca�� reszt� standardowych procedur wst�pnych.
Potem pr�bny r�w, �mia�e ci�cie przez wzg�rze, daj�