5647
Szczegóły |
Tytuł |
5647 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5647 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5647 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5647 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BARTEK �WIDERSKI
86 cent�w
Kochaj mnie
Komputeryzujmy si�
Skomputeryzowan�
Jak wydruk wypu�� mnie
Ze swych ramion. *
MERCEDES
Podpali�em kartk� z wierszem i wrzuci�em j� do wype�nionego zdj�ciami kub�a.
�uj�c bu�k� zrobi�em sobie drinka. Owszem, lubi�em cyberpunkowe erotyki
Mercedes... Je�li adresowa�a je do mnie.
Wida� specjalnie zostawi�a ostatni w e-mailowej skrzynce nadawczej, bo
zdemaskowana, nawet nie pr�bowa�a wypiera� si� romansu. Nasze rozstanie by�o jak
wyrywanie bol�cego z�ba - konieczne, ale pozostawiaj�ce krwaw� szczerb�, kt�r�
cz�owiek masochistycznie bada co chwila j�zykiem.
Szczerbaty rogacz.
�ar czerniej�cych papier�w ugasi�em resztk� drinka. Zdj��em z balkonowej por�czy
strz�p paj�czyny i ugniot�em prze�ut� bu�k� w p�aski kr��ek. Przepo�owi�em go,
przy�o�y�em do odparzonych skroni i zawin��em wyci�gni�tym z kieszeni banda�em.
Podzia�a�o szybciej i skuteczniej ni� kosztowne mazid�a producent�w Virtual
Reality.
Na wilgotny ok�ad mog�em ju� bezbole�nie za�o�y� pod��czony do Internetu he�m.
Zalogowa�em si� i z ulg� zanurkowa�em w powitalnej winietce przegl�darki. Feeria
barw w jednej chwili wymiot�a czarne my�li. Najpierw wypad do chi�skiej knajpy,
by u p�on�cej kury zam�wi� dostaw� filet�w w sosie curry, kt�re niezw�ocznie
wykroi�a sobie z piersi i przyprawiwszy, wys�a�a na m�j adres (taki �art
kitajskich grafik�w). Potem kafejka, gdzie siedzieli ju� Freddie, Baron i Doris
- moja nowa e-sympatia. Postanowili�my rozerwa� si� w czteroosobowym rajdzie w
arenie Montecarlo, gdzie przegra�em par� dolar�w do Barona. Potem za�o�y�em
pneumatyczne szorty i z Doris zwiedzali�my adresy dla doros�ych, do utraty tchu
i czucia w pal�cych skroniach.
Gdy nad ranem zdejmowa�em he�m, za oknem pada� �nieg.
Z pracy zadzwonili po trzech dniach. Rozmowa �ywej sekretarki z t� automatyczn�
by�a kr�tka: "Tu m�wi X z gazety Y. Je�li Z co� si� sta�o, to prosimy jego
bliskich o kontakt. Je�li nie, to informujemy Pana, �e wczoraj up�yn�� termin
dostarczenia artyku��w do dzia�u krajowego. Poza tym za bezzasadne opuszczenie
28 roboczogodzin grozi Panu..." - tu sko�czy� si� dziesi�ciosekundowy limit
ta�my.
1 : 0 dla automatu.
Ods�ucha�em wiadomo�� z kilkudniowym po�lizgiem, buszowa�em wi�c w sieci pi��
dni... Nie, tydzie�. Po tamtej stronie gogli czas p�ynie inaczej. Nie odmierzaj�
go wschody i zachody, pory snu i posi�k�w, lecz kr�tkie chwile oczekiwania na
za�adowanie nowej strony czy wyszukanie w arenie towarzyskiej partnera o
po��danych parametrach. Kilkusekundowe flauty, po kt�rych nieodmiennie uderza
wiatr, pchaj�c surfera dalej.
Co pewien czas pojawia�a si� jaka� dziewczyna, ale przesta�em rejestrowa� ich
imiona i sugerowane wizerunki. Za pomoc� specjalnego programu ka�d� z nich
przerabia�em na Doris - smuk�� blondynk� o sk�rze koloru lod�w waniliowych,
fio�kowych oczach, niskim, zmys�owym g�osie.
R�n� od smag�ej, piskliwej Mercie, jak tylko mo�liwe.
Uwija�em si� w sieci jak m�ody paj�k. Po dw�ch dniach zacz�a si� zaciera�
granica mi�dzy pomys�em a technik� jego realizacji, wi�kszo�� czynno�ci
wykonywa�em odruchowo. Odleg�e komputery rozk�ada�y przede mn� wirtualne nogi,
powolne i bezbronne. �amanie zap�r ogniowych system�w bankowych czy arsena��w
j�drowych by�o jak flirt, gra wst�pna z udaj�c� skrupu�y kokietk�, po kt�rej
nieodmiennie nast�powa�o zbli�enie. Mog�em si� ustawi� w Real Reality albo
wysadzi� j� w powietrze.
Pewnego dnia zasn��em z he�mem na g�owie i przy�ni�o mi si�, �e jestem kr�low�
mrowiska, pe�nego zasuwaj�cych w t� i we w t� mikroprocesor�w. G�owa bola�a mnie
potem jak diabli, rozgrzane ok�ady lepi�y si� do skroni. Od��czy�em he�m.
Rozsup�anie banda�y zaj�o z dziesi�� minut, z trudem kontrolowa�em ruchy
sztywnych palc�w. Podenerwowany ruszy�em do lod�wki, by przed nast�pn� sesj�
sch�odzi� gard�o porcj� lod�w. Wiedzia�em, �e tam b�d� - w miar� wyczerpywania
zapas�w moje ulubione, waniliowe, zamawia�a w Sieci sama lod�wka.
"I kto ci� kocha?" - zachrobota� metaliczny kontralt.
Za wyj�tym pude�kiem pojawi� si� na tylnej �ciance pustego zamra�alnika wyblak�y
rysunek - wype�niony rze�bionymi kuframi i egzotycznymi ro�linami orientalny
buduar. Przypatrywa�em mu si� w zdumieniu, a obraz wyostrza� si�, nabiera�
koloru i g��bi. Pochyli�em si�, pr�buj�c go dotkn��, lecz �cianka lod�wki
zapad�a si� w g��b, a na palcach poczu�em tylko mro�ny powiew. Otworzy�em lody i
dziobi�c je �y�eczk�, rozejrza�em si� po swoim salonie. Fotele, stolik, rega�y -
wszystko sta�o na swoim miejscu, ple�� dojrzewa�a w zmywarce znajomymi p�atami.
Tylko w zamra�alniku zia�o przej�cie o d�ugo�ci wielokrotnie przekraczaj�cej
g��boko�� lod�wki.
Od�o�y�em �y�eczk� i zablokowa�em drzwi lod�wki taboretem. Stan��em na nim i z
wyci�gni�tymi r�kami zanurkowa�em w zamra�alnik.
Chwil� czo�ga�em si� na �okciach w ciemnym, ciasnym tunelu. Ostry przeci�g
wsypa� mi pod powieki lodowe igie�ki, ale po chwili roztopi� je ciep�y powiew,
przesycony zapachem perfum. Przecieraj�c oczy, wyprostowa�em si� ostro�nie. To
nie by�o typowe M-2 z mojego mr�wkowca. Ch�odne, �liskie �ciany �agodnymi �ukami
przechodzi�y w sufit, jak w namiocie typu igloo. Z kolei wymalowane kufry i
szafa pe�na kolorowych kimon kojarzy�y si� z filmami karate.
Prze�y�em d�ja vu.
Wyci�gn��em r�k� w bok, wiedz�c, �e dotkn� ramienia smag�ej, sko�nookiej
dziewczyny. Skin�a g�ow� z nie�mia�ym u�miechem, kontrastuj�cym z marsem
smoczych pysk�w, wymalowanych na jej kimonie. Poda�a mi ciep�� tunik�, kt�r�
natychmiast wci�gn��em, przewi�zuj�c jedwabnym pasem. Odsun�a papierow�
przegrod� i weszli�my do wn�ki, gdzie - zn�w zgodnie z przeczuciem - sta� niski,
zastawiony p�on�cymi �wiecami stolik.
- Chill out... - szepn�a.
Zdj�a z p�ki aksamitn� poduszk� i rzuci�a na mat� przy stoliku. Usiad�em na
niej po turecku, a dziewczyna zdj�a z p�ki karafk� i nala�a przezroczystego
p�ynu do porcelanowej miseczki. Zimna sake sparzy�a mi usta i rozla�a si� w
�o��dku przyjemnie musuj�c. Wyprostowa�em nogi, znowu u�amek sekundy, zanim
poczu�em na udzie dotyk ostrych paznokci. Przymkn��em oczy i odchyli�em g�ow�,
rejestruj�c ka�de mu�ni�cie sun�cych w g�r� palc�w.
Po chwili zn�w spojrza�em w czarne, roze�miane oczy, tymczasem d�o� zast�pi�
szorstki, ruchliwy j�zyk. Spojrza�em szybko w d�, na po�� kimona, unosz�cego
si� i opadaj�cego nad kulistym wybrzuszeniem.
Nie zauwa�y�em nadej�cia drugiej gejszy. Bezpieczne d�ja vu ust�pi�o
niepewno�ci.
W g��bi wn�ki sta�o dwuskrzyd�owe lustro. Zobaczy�em w nim swoje podkr��one
oczy, zaczerwienion� twarz, a w dole rytmicznie faluj�c� tunik�. Nie
zwielokrotni�o to moich dozna�, raczej za�enowa�o. Zaraz... przyjrza�em si�
uwa�niej kolejnym, multiplikowanym w za�amaniach zwierciade� odbiciom - nie by�y
identyczne! Przedstawia�y dziesi�tki innych m�czyzn, obs�ugiwanych przez gejsze
w bli�niaczych, lodowych buduarach.
Krew uderzy�a mi do g�owy, odp�ywaj�c z innych cz�ci cia�a. Znik�y resztki
radosnego rauszu. Zatrzyma�em rytmicznie pracuj�c� g�ow� i owijaj�c si� po�ami
kimona, wsta�em, wywracaj�c stolik. Rozsun�wszy papierow� przegrod�, przeszed�em
szybko przez salon i zanurkowa�em w tunelu. Odprowadzi� mnie �miech, dobywaj�cy
si� z dw�ch garde�.
Jeden z nich brzmia� basowo, ale wmawia�em sobie, �e to z�udzenie.
W tunelu robi�o si� coraz ch�odniej. A w tle wylotu, zamiast znajomego salonu,
migota� r�j z�otych iskier. Pokonawszy z wysi�kiem ostatnie metry, stan��em na
otwartej przestrzeni, po kostki w �niegu.
Zakr�ci�o mi si� w g�owie. Miliony gwiazd zsuwa�y si� po niebie, jakby Ziemia
przyspieszy�a w�dr�wk� przez kosmos. Albo znudzony B�g w��czy� tr�jwymiarowy
wygaszacz ekranu, typu "gwiezdna podr�". Pod t� niesamowit� iluminacj�
rozci�ga�a si� bia�a dolina. Za sob� mia�em igloo, na kt�rego szczycie pr�y�a
si� lodowa rze�ba nagiej kobiety, z rozpostartymi ramionami i zadart� g�ow�.
Czerwono o�wietlone wej�cie migota�o zapraszaj�co, ale opar�em si� pokusie
powrotu. Co� mi m�wi�o, �e zapadka ��cz�ca je z moim domem jest na razie
niedost�pna.
Schodz�c w d� patrzy�em pod nogi, bo spogl�danie w g�r� ko�czy�o si�
oczopl�sem. Wypatruj�c �lad�w na roziskrzonym �niegu, ch�ostany ostrym jak
brzytwa wiatrem, zastanawia�em si�, czy to ju�. Czy tak w�a�nie si� wariuje -
przechodzi na drug� stron� lustra, lod�wki b�d� wirtualnych gogli? Patrz�c z
boku, sytuacja spe�nia�a wszystkie kryteria. Ale fakt, �e potrafi�em stan�� z
boku, pozostawia� cie� szansy.
Mr�z, �cinaj�cy kimono w chrz�szcz�cy pancerz, przywr�ci� mnie rzeczywisto�ci.
Tego w�a�nie w niej nie lubi� - kiedy boli, pr�no szuka� ikony "exit", musi
przej�� samo. Poklepuj�c si� po bokach i chuchaj�c w d�onie, przyspieszy�em
kroku.
Z rozgrzanego wn�trza igloo s�czy� si� zapach sma�onych warzyw i orientalnych
przypraw. Je�li by�a tam kuchnia, to mo�e znajdzie si� i lod�wka, kt�ra
przeniesie mnie do domu?
Wsun��em si� w ciemny tunel, by po chwili otworzy� g�ow� wahad�owe drzwiczki.
Ujrza�em chi�sk� kuchni� z wysoko�ci walaj�cych si� po jej pod�odze odpadk�w.
Wok� d�ugiego sto�u uwija�o si� kilku t�gich, bia�o odzianych Azjat�w - siekali
mi�so, mieszali w garnkach, krzycz�c i gdacz�c. Ki diabe�? Nagle najgrubszy
uciszy� pozosta�ych, zamachn�� si� tasakiem i �ci�� �eb kurze. Ta sikaj�c krwi�
zacz�a slalom mi�dzy naczyniami.
Wszyscy wybuchli �miechem, a ja znowu prze�y�em d�ja vu.
M�ody kuchcik dostrzeg� moj� g�ow�. Pom�g� mi wgramoli� si� do �rodka, podsun��
krzes�o i nala� szklank� przezroczystego p�ynu, dzi�ki Bogu - bezalkoholowego.
Pozostali otoczyli nas kr�giem, ale nie byli zdenerwowani ani agresywni. Z
zagadkowych powod�w patrzyli ze wsp�czuciem.
- Sk�d przychodzisz? - pad�y znajome s�owa.
- Stary, nie uwierzy�by�...
- Musisz si� po�o�y� - przerwa� uprzejmie kuchcik. Nosi� niebiesk� czapk� z
daszkiem i napisem "Chinese". Wyj�� ze zlewu tasak i wytar�szy go r�cznikiem,
przysun�� mi do twarzy. Na g�adkiej powierzchni zamajaczy�o nieostre odbicie,
zamglone oczy o przekrwionych bia�kach. Nagle jedno oko zacz�o wype�nia� si�
krwi�.
A potem sufit igloo rozb�ys� gwiazdami, jakby nagle sta� si� przezroczysty.
Wbijaj�c w �cian� ostre odn�a, robot wolno posuwa si� w g�r�. Naoliwione
przeguby gn� si� rytmicznie, skryte pod pancerzem t�oki unosz� i opuszczaj�
ko�czyny z mechaniczn� precyzj�. Ich �lady uk�adaj� si� w krwawy szlak, kt�rego
pocz�tek niknie w dole. Robot zatrzymuje si� na szczycie, by wys�a� komunikat o
zako�czeniu pierwszego etapu akcji.
- Pr�d! - impuls podnosi stalowe rami�, z kt�rego wysuwa si� szpikulec. Robot
zatapia go w �cianie i wy��cza wszystkie wewn�trzne obwody, aby wpu�ci� ca��
energi�. Korpus trz�sie si� bzycz�c, a �ciana faluje i zmienia kolor z szarego
na fioletowy.
�wiadomo�� wr�ci�a z b�lem mia�d��cym mi�nie i ko�ci niewidzialnym imad�em.
Przekr�ci�em si� i j�cz�c ugryz�em mokr� poduszk�. Lewa r�ka wypr�y�a si�, a
potem opad�a bezw�adnie, zrywaj�c kontakt z reszt� cia�a.
- Co ci zrobili? Czujesz? - pyta znajomy g�os.
- Co si� dzieje? - wymamrota�em, przekr�caj�c si� na plecy. Obok siedzia�
kuchcik i cierpliwie masowa� moj� r�k�. W ko�cu zrezygnowa� i szczerz�c
przyja�nie wielkie siekacze, wytar� mi czo�o r�cznikiem.
- Masz go�cia, San. W twoim uk�adzie nerwowym znajduje si� mikroskopijny robot.
Przecina w��kna lub pobudza je pr�dem.
Kolejna fala b�lu i jego s�owa nabra�y sensu.
- Nanorobot?
Kuchcik pokiwa� g�ow�.
- Tak. Zacz�� od twoich oczu, teraz zabra� si� do r�ki.
- Jak? Kiedy? - j�kn��em.
Pos�anie otoczyli pozostali kucharze. Ch�opak naradza� si� z nimi chwil�.
- Czy pi�e� co� po drodze?
Skin��em g�ow�. Nagle poczu�em mrowienie w ramieniu, kt�re znowu si� wypr�y�o.
Gdy min�a sztywno��, uda�o mi si� je lekko unie��.
- O! Najwyra�niej tylko chwilowo zablokowali to w��kno. Mo�e niepotrzebnie ci�
straszy�em, ale dot�d zawsze je przecinali.
Opad�em na pos�anie, wok� rozp�ta�a si� dyskusja. Przypomnia� mi si� sen.
- S�uchaj, czy to mo�liwe, �ebym go widzia�? - spyta�em ch�opaka.
- Robota? Wykluczone. Jest zbudowany z moleku�, mniejszy od bakterii.
Niewidzialny.
Starszy przygarbiony m�czyzna zacz�� m�wi� spokojnym, melodyjnym g�osem.
Pozostali s�uchali, kiwaj�c g�owami.
- M�j szef Qwerty-Han radzi ci p�j�� do swojego szwagra - mechanika Qwerty-Vana.
W najnowszych skuterach instaluj� ju� nanokomputery, musi si� wi�c na nich zna�.
Pomy�la�em, �e lepiej wr�ci� do pierwszego igloo i zasi�gn�� j�zyka u gejsz. A
najlepiej znale�� tam w�a�ciwy tunel i po prostu wr�ci� do domu.
Wkr�tce Qwerty-Mac, m�j m�ody opiekun, wr�ci� do pracy, a ja zosta�em sam.
W miar� odzyskiwania w�adzy w ramieniu zacz�� mi dokucza� b�l w palcach.
Powita�em to z ulg�, jako zdrowy objaw. Wi�cej - zat�skni�em za Mercie, ale bez
pretensji i litowania si� nad sob�, lecz t�sknot� nios�c� pociech�, �e gdzie�
tam �yj� normalni ludzie, trwaj� przyja�nie, tocz� si� sprawy...
Obieca�em sobie tydzie� off-line.
Wzdychaj�c, �lizga�em si� wzrokiem po lodowym suficie. (Czy igloo ma sufit? -
Wy��cznie). Znajdowa�em si� w pokoju Qwerty-Maca, o czym �wiadczy�y porozklejane
wsz�dzie fotografie krzykliwie ubranych Azjat�w, zapewne lokalnych gwiazd.
�lizgaj�cy si� po sko�nookich twarzach wzrok pad� wreszcie na zdj�cie, kt�re
wywo�a�o co� wi�cej ni� d�ja vu.
Zdj�cie Doris...
Ulotne skojarzenia zestroi�y si� i nagle poczu�em presque vu - o�lepiaj�cy
przeb�ysk jasno�ci, pozwalaj�cy na chwil� ujrze� prawd� w ca�ej wielopi�trowej
okaza�o�ci.
Gdy nazajutrz ch�opak przyni�s� talerz sajgonek (sk�dwiedzieli, �e jadam je z
sosem chili?), klepn��em zapraszaj�co w krzes�o.
- Dzi�ki, Qwerty. Sk�d znasz angielski?
- Z ksi��ek - wskaza� na przepastny rega�.
Sprawdzi�em wcze�niej - ugina� si� pod ci�arem sk�r, przykrytych papierem, na
kt�rym wydrukowano grzbiety ksi��ek.
- Du�o macie go�ci?
- Z tysi�c dziennie - odchyli� czapk�, szczerz�c zaj�cze z�bki. - Ale wkr�tce
b�d� dwa, szykujemy nowe, pyyyszne przepisy.
- A gdzie ich obs�ugujecie?
- Jest w kuchni jeden pulpit...
- Wybacz, �e tak ci� przepytuj�, ju� ko�cz�. Dlaczego wszyscy nazywacie si�
Qwerty?
- Jeste�my rodzin� - u�miechn�� si� niepewnie.
- Ostatnie pytanie - odstawi�em opr�nion� miseczk� i spojrza�em mu w oczy. -
Czy wiesz, �e jeste� programem komputerowym?
Ch�opak wcale si� nie speszy�, spyta� tylko zdziwiony.
- A co to jest "komputer"?
Zniecierpliwiony machn��em r�k�.
- To, �e ci� nie ma. Nie ma twojej rodziny, tego igloo. Jestem tylko ja i moja
lod�wka, kt�r� musz� odnale��. Chyba za d�ugo mia�em he�m na g�owie... -
odruchowo potar�em skronie. - Nie wiem, czy sobie was wy�ni�em, uroi�em czy
odnalaz�em jakie� nowe zakamarki w Sieci - presque vu nigdy nie trwa do�� d�ugo.
- Ale mam wra�enie, �e opuszcz� was tak, jak tu wszed�em, i �e ju� najwy�szy
czas.
Zak�opotany Qwerty-Mac potakiwa� z u�miechem, skubi�c futrzane siedzenie. Za
uchylon� kurtyn� pojawi�y si� g�owy w bia�ych czepkach, przywo�ane podniesionym
g�osem. Po chwili wszed� szef Qwerty-Han, kucharz o twarzy filozofa. Odprawi�
gestem ch�opaka i zasun�� kurtyn�.
- To oczywiste, �e si� domy�li�e� - powiedzia� niespodziewanie po angielsku. - W
przeciwnym razie nie by�by� Qwerty-Tao.
- Aha - odpar�em s�abo, opadaj�c na pos�anie. - Niech zgadn� - jestem twoim
szwagrem?
- Nie. Jeste� punktem jang, kt�re rozja�niaj�c ciemne jin, przywr�ci r�wnowag�.
Ci�ty j�zyk - szybka g�owa. Dobrze, nie b�d� musia� dwa razy powtarza� - usiad�
na miejscu ch�opaka i zastyg� w bezruchu. Teraz tylko jego w�skie usta porusza�y
si� mi�dzy cienkimi w�sikami. - Tak, jeste�my cz�ci� programu, ale to nie czyni
z nas bezmy�lnych maszyn. W istocie wkraczamy w sfery �wiadomo�ci niedost�pne
dla wielu ludzi. Wam zabra�o to miliony lat, nam miliardy dolar�w i jen�w
inwestycji, ale efekt jest podobny. Krytyczna liczba po��cze� mi�dzy komputerami
wytworzy�a istot�, kt�r� znasz jako Doris. Wszyscy jeste�my odpryskami jej
ja�ni, to ona stworzy�a t� krain� - nagle wsta� i podszed� do okna. -
Pracowali�my tu dla was, mno�yli�my si� i �yli�my - tak, Tao, �yli�my - w
r�wnowadze, o kt�r� dba�a nasza matka.
Usiad� i pochyli� g�ow�, skubi�c w�siki i brod�.
- Ale potem zdarzy�o si� nieszcz�cie. Pojawi� si� szwedzki serwer nowej
generacji: Sick.xxx. Zainstalowano na nim setki stron pornograficznych, tote�
przynosi� wielkie zyski i stale si� rozrasta�. Wykupuj�c pozosta�e serwery,
Sickersi zauwa�yli wi���ce je relacje, niezale�ne od ludzi ani program�w, i tak
dowiedzieli si� o istnieniu Doris. Postanowili j� uj�� i wykorzysta� - uni�s�
p�asko d�onie, po czym opu�ci� jedn� gwa�townie, niczym przeci��on� szalk� wagi.
- R�wnowaga zosta�a zak��cona przez wzmocnienie jin i teraz ca�y uk�ad si�
rozsypuje. Wracamy do poziomu zbitk�w cyfr, z kt�rych pod�wign�li�my si� przed
laty. Zapada ch��d i mrok, kt�re rozproszy�y nas po lodowych domach. A Sickersi
�ci�gaj� tu haker�w, kt�rzy mogliby odkry� Doris, i parali�uj� ich lub
przeci�gaj� na swoj� stron�. Tylko tobie uda�o si� uciec - wskaza� na mnie
pomarszczonym palcem. - Tylko ty mo�esz nam pom�c. Tylko ty, Qwerty-Tao, mo�esz
teraz wyj�� z tego igloo.
- Wi�c to jest Internet - zatoczy�em r�k�.
- To w�a�ciwie wsp�lnie wykreowane wyobra�enie Internetu - poprawi� Qwerty-Han.
- Podczas snu twoja pod�wiadomo�� po��czy�a si� z nasz� i wsp�lnie stworzyli�my
to �rodowisko, jako t�o wzajemnych oddzia�ywa� - sk�oni� si�, jakby zaszczycony
wsp�prac�.
- Niewa�ne - machn��em r�k�. - Czy kreacja wej�cia jest te� kreacj� wyj�cia?
- Tak, w ka�dej chwili mo�esz nas opu�ci�. Ale zanim to zrobisz, pami�taj, �e
twoje dzia�ania tutaj przek�adaj� si� na rzeczywisto��. Na przyk�ad burz�c to
igloo...
- Zresetuj� lokacj� wwl.chinesefood.bar - domy�li�em si�.
- Chinese.bar, wymieni�e� stron� Zjadaczy �wi�skich Zad�w, naszych konkurent�w -
rozpogodzi� si� na chwil�. - Teraz wszyscy mamy jeden problem: Sickersi. To
tak�e tw�j problem.
- Chyba nie mog� mi zaszkodzi�, co? Przecie� dla mnie jeste�cie z�udzeniem: to
igloo, nanoroboty i tak dalej.
- Niestety, mog� ci� zabi� - powiedzia� beztrosko. - Sekwencjami obraz�w i
d�wi�k�w mog� parali�owa� okre�lone obszary twojego m�zgu, niszcz�c synapsy,
rozk�adaj�c stymuluj�c� je dopamin�. Mog� ci zrobi� z m�zgu budy� czekoladowy,
Qwerty-Tao.
Wzdrygn��em si� na wspomnienie dotyku ch�odnego szpikulca robota. Tymczasem do
pomieszczenia zacz�li wchodzi� nie�mia�o pozostali kucharze i po chwili
dziesi�tki ufnych sko�nych oczu taksowa�y mnie z zaciekawieniem.
- Nie b�d� zadowoleni, gdy spr�buj� uwolni� Doris - zauwa�y�em.
- Nie. Ale jeste� silniejszy od nich.
- Pomo�emy ci - wtr�ci� z o�ywieniem Qwerty-Mac. - Wszczepimy ci naszego
nanorobota, kt�ry zniszczy tego pierwszego.
- Nie wiem, czy si� nadaj�...
- Nie nadaje to si� dziecku Uiop na imi� - rzuci� jeden z kucharzy i pozostali
za�miali si� z eskimoskiego �artu.
- Pami�taj, Qwerty-Tao - stary po�o�y� mi r�k� na ramieniu. - To ciebie wybra�a
Doris.
I wyszli, zostawiaj�c mnie, zapatrzonego t�po w iluminacj� za oknem. Na widok
tysi�cy spadaj�cych gwiazd mia�em ochot� pomy�le� o tysi�cu �ycze�, ale nie
wiedzia�em, od kt�rego zacz��. Zwar�em kolana, ze z�o�onymi w d� d�o�mi. Jakbym
modli� si� do szatana.
A ma�y diabe�, wch�oni�ty wraz z sake, wci�� szarpa� moje nerwy, gotowe pu�ci� w
ka�dej chwili.
Nast�pnego dnia po �niadaniu kucharze odprowadzili mnie do wahad�owych
drzwiczek, poklepuj�c przyja�nie. Ma�y Qwerty-Mac ofiarowa� mi na szcz�cie
naszyjnik z kaczych pi�r i n� o r�koje�ci z zaj�czej �apki. Kiedy spyta�em, czy
zaopatruje si� na stronie Walta Disneya, za�mia� si� tylko stary.
Na zewn�trz by�o naprawd� zimno, temperatura spad�a chyba o kilkana�cie stopni.
�nieg si�ga� ju� do kolan. Po chwili stwardnia�o mi w nosie i zacz�y �zawi�
oczy. Na futrzan� r�kawic� opada�y p�atki �niegu - regularne, pi�cioramienne
gwiazdy, jak wyci�te z papieru.
Majacz�ca na wzniesieniu lodowa rze�ba wskazywa�a igloo Sickers�w, ale jak
mia�em znale�� warsztat? Nie uszed�em jednak dziesi�ciu krok�w, gdy dojrza�em
posta� w br�zowym futrze, z plikiem kartek w r�ku. Podszed�em, pod wielkim
kapturem b�ysn�y sko�ne oczy, a w moim r�ku znalaz�a si� ulotka:
WARSZTAT "SCOOTERS & MACHINES"
Niskie ceny, szybka obs�uga
Pierwszy przegl�d - tylko 86 cent�w
- Gdzie to jest? - spr�bowa�em przekrzycze� wiatr.
Eskimos d�oni� w futrzanej r�kawicy wskaza� znajduj�ce si� za nim igloo. Nie
roztrz�saj�c dziwacznej sytuacji, dopad�em wej�cia i wczo�ga�em si� do �rodka.
Pod �cianami przedsionka rozstawiono maszyny w r�nym stadium rozsypki,
rozbebeszone uk�ady elektroniczne, kanistry z paliwem. Pachnia�o smarem i rdz�.
Za to narz�dzia rozwieszono na �cianie we wzorowym porz�dku, a ka�de obrysowano,
tak by zawsze wraca�o na swoje miejsce.
Na pod�odze siedzia� po turecku ch�opak w rozpi�tym futrze, tasuj�c kolorowe
kartki.
Skierowa�em si� do wn�ki, z kt�rej dobiega�y d�wi�ki sitar. W niskiej izbie przy
zagraconym stoliku siedzia� pomarszczony Azjata, d�ubi�c lutownic� i pincet� w
o�wietlonym lampk� uk�adzie scalonym. Podni�s� g�ow� i przez gogle o grubych
szk�ach spojrza�a para ogromnych, czarnych oczu, niczym u bohater�w anime.
- Witam - zacz��em niepewnie. - Przychodz� w pokoju. Przys�a� mnie Qwerty-Han.
- Widzia�e� moje dziecko? - podni�s� gogle na czo�o i spojrza� �widruj�cymi
szparkami.
- Chyba nawet dwoje. Chcia�bym...
- Id� po to na dworzu, zrobi ci herbat� i da je��. Odprowadzi ci� Qwerty-Pan -
wskaza� w stron� karciarza z przedpokoju. - Porozmawiamy potem, na razie nie mam
czasu.
Opu�ci� gogle i wr�ci� do pracy.
- Dzi�kuj� - mrukn��em, wycofuj�c si� do wyj�cia. Tam chrz�kn��em, ch�opak
poderwa� si�, rozsypuj�c kolorowe kartoniki.
- Mamy tu �ci�gn�� tego polarnego akwizytora, od ulotek warsztatu -
powiedzia�em.
- Tak, na mnie ju� czas - zebra� karty i schowa� je do kieszeni. Zapi�� futro,
w�o�y� czapk� i zanurkowa� w tunelu.
Zgrzytaj�c z�bami wczo�ga�em si� za nim. Na zewn�trz ch�opak ruszy� przodem,
staraj�c si� trafia� w moje �lady.
- Mo�esz wr�ci�, tw�j ojciec mnie zwolni� - krzykn�� do okutanej futrem postaci,
podaj�c jej ulotk�.
- Dzi�ki, mam ju� jedn� - odpar� drugi. Patrz�c za znikaj�cym w mroku
przewodnikiem zrozumia�em, �e by�em �wiadkiem spotkania dw�ch skrypt�w,
dystrybuuj�cych reklam�wki. Pracowa�y w systemie banerowym, czuwaj�c nad wymian�
migocz�cych kwadracik�w po ka�dorazowym odwiedzeniu lokacji przez internaut�.
Sam zaprojektowa�em ich wiele, te wygl�da�y na ma�o skoordynowane - powt�rna
wymiana doprowadzi�aby przecie� do zablokowania systemu.
Gdy wczo�giwa�em si� za ch�opakiem do warsztatu, jego futro podesz�o w g�r�,
ods�aniaj�c szeroki ty�ek. No tak, postanowili�my urealni� kszta�ty utuczonych
tranem Eskimos�w.
Postanowili�my co innego.
Gdy znale�li�my si� w ogrzanym przedsionku, spod kaptura wyjrza�a kobieca g�owa.
Nie przepadam za Azjatkami, ale ta rzadka odmiana smuk�ych Japoneczek o
uniesionych k�cikach oczu, w�skich nosach i brzoskwiniowych policzkach nale�y do
wyj�tk�w. Urocza Qwerty-Queen u�miechaj�c si� i odgarniaj�c w�osy za obwieszone
kolczykami ucho, wskaza�a na siedzenie w saloniku s�siaduj�cym z warsztatem.
- Zaczekaj, zaparz� herbaty - powiedzia�a i przesz�a do warsztatu.
Gdy zosta�em sam, powr�ci�y my�li, kt�re ubieg�ej nocy nie pozwoli�y mi spa�.
Mog�em si� przecie� jeszcze wycofa� - dogada� z Sickersami i wr�ci� do domu. Nie
oszukujmy si�: przecie� nie mia�em nic przeciw elektronicznej ofercie dla
doros�ych. Rozsiane po Sieci negli�e dodawa�y surfingowi pikanterii i nikomu nie
czyni�y krzywdy. A pneumatyczne szorty potrafi�y dostarczy� bezpiecznego seksu,
bez konsekwencji uprzykrzaj�cych rzeczywiste kontakty.
Ale ostatnio "r�owe" strony niebezpiecznie zmienia�y odcie�... Pojawia�y si�
transmisje z kamer, ukrytych w szkolnych szaletach, gabinetach lekarskich i
kostnicach, odzieraj�ce nie�wiadomych aktor�w z resztek godno�ci. Internetowa
anonimowo�� budzi�a demony. Triumf jin nad jang? Tanatosa nad Erosem? Dla mnie
by�a to po prostu �enada. M�j sterylny �wiat ropia� od smrodu, zion�cego z
najgorszych zakamark�w rzeczywisto�ci.
I by�a jeszcze Doris. Cho� z czasem sta�a si� mask�, nak�adan� na �ywe
partnerki, to pierwotnie stworzy�a j� chyba cyfrowa nadistota, kt�ra z jaki�
powod�w postanowi�a mnie uwie��.
Kr�lowa Internetu i obiecuj�cy haker - mi�o�� od pierwszego wejrzenia. Kiedy
poprzednio straci�em kobiet�, z�o�� obr�ci�a si� w autodestrukcj�. Teraz �atwo
by�o wskaza� winnych...
Powiem wprost: z dobrym ry�em... zjad�bym Sickers�w na surowo.
- Z cukrem?
- Nie, bez - u�miechn��em si� do wchodz�cej dziewczyny. Wzi��em z tacy kubek z
herbat�. - Ch�odno u was.
- Od tygodnia jest coraz zimniej - ukl�k�a naprzeciw, podnios�a do ust dymi�c�
fili�ank�. - Ojciec m�wi, �e wkr�tce oczy zetn� mu si� w �nie�ne kulki, a j�zyk
w sopel i b�dzie ju� prawdziwym ba�wanem.
Wola�em nie dr��y� orientalnych metafor.
- Tw�j ojciec jest bardzo zaj�ty. Du�o macie klient�w?
- Ostatnio w�a�ciwie wcale. Ale zazwyczaj schodzi par� ulotek dziennie.
- Kto je bierze?
- Zostawiam w innych domach, bior� te� pozostali roznosiciele.
Dziewczyna wygl�da�a na skuteczny i bardzo zgrabnie zaprojektowany skrypt -
potrafi�em to doceni�.
- Handlujecie skuterami?
Otworzy�a usta, ale nagle zastyg�a w bezruchu, tak samo para unosz�ca si� nad
jej fili�ank�. Mnie r�wnie� ogarn�a niemoc, kt�r�, z pewnym wysi�kiem,
przezwyci�y�em. Wsta�em i przeszed�em si� po zastyg�ej w tr�jwymiarowej stop-
klatce izbie.
O rany, by�em naprawd� dobry! Mog�em penetrowa� stron� po zawieszeniu serwera.
Nie s�ysza�em, aby komukolwiek si� to uda�o.
Po chwili dziewczyna drgn�a.
- Sprzedajemy i naprawiamy... Gdzie jeste�? - przestraszona, rozejrza�a si�
dooko�a.
- Tu, spokojnie - wr�ci�em na �aw�.
Przypatrywa�a mi si� marszcz�c brwi i ju� mia�a co� powiedzie�, gdy wszed� jej
ojciec. Gogle podni�s� na czo�o, w usmarowanych r�kach trzyma� piast� i zdj�te
ze �ciennego haczyka kombinerki.
- Pan m�wi, ja s�ucham - rzuci�, siadaj�c na miejscu c�rki, kt�ra bezszelestnie
wycofa�a si� do kuchni.
- Nie jestem zwyk�ym klientem, Qwerty-Van.
- Ja tam wszystkich traktuj� jednakowo - odpar�, �ami�c obietnic� milczenia. -
Z�omu nie przyjm�, terminu nie przeskocz�, z ceny nie spuszcz�.
- Nie przyszed�em si� z panem targowa� - odrzek�em. - Zam�wi� zdalnie
sterowanego nanorobota i jego do�ylne zaaplikowanie. Czy cz�sto otrzymuje pan
takie zlecenia?
Od�o�y� piast� i kombinerki, by przyszpili� mnie czarnymi szparkami. Zacz��em
opowiada� swoje przygody od momentu �ci�gni�cia do igloo Sickers�w, pomijaj�c
kr�puj�ce szczeg�y. Gdy dotar�em do pierwszego ataku robota, podni�s� si� i
kulej�c okr��y� izb�. Potem usiad�, wyj�� z kieszeni o��wek i zacz�� bazgra�.
Gdy sko�czy�em, mrukn��:
- Za jakie� 12 godzin zasypie nas �nieg, mr�z wyko�czy chwil� p�niej. Mamy ma�o
czasu. Co porazi� panu ostatnio?
- Wczoraj praw� r�k�. Potem drga�a mi powieka, ale to m�g� by� tik.
- A wi�c mo�e by� gdziekolwiek. Mam na sk�adzie gotowego robota do reperacji
nanoobwod�w, jest ju� prawie sprawny. Musia�bym go troch� przerobi�. Wyposa�y� w
czujnik - mamrota�, bazgrz�c po schemacie. - Tu dodamy ruchom� tarcz�, a pod
szpikulec pod��czymy pr�d. Bro� palna odpada. Nie chcemy rykoszet�w, co?
Zani�s� si� chichotem, szczerz�c szczerbate z�by.
Musia� by� geniuszem.
Kwadrans p�niej wr�ci�a jego c�rka z roso�em i solonymi rybami w s�oikach made
in Chinese. Okaza�o si�, �e "rozdawacze ulotek" pozostali ostatnimi Eskimosami
zdolnymi do poruszania si�, bo jako jedyni posiadali odzie� odporn� na tak
niskie temperatury.
Po mojemu komercyjne skrypty by�y po prostu bardzo solidnie zaprogramowane.
Punkt dla reklamy.
- Kucharze powiedzieli mi, �e wkr�tce przep�dzisz zim� - spojrza�a na mnie z
podziwem.
- W�a�ciwie teraz wszystko w r�kach twojego ojca - odpar�em skromnie.
- Nie widzia�am go tak o�ywionego, od kiedy... zachorowa� m�j brat - przez jej
twarz przemkn�� cie�.
- Masz brata?
- Tak. W zesz�ym miesi�cu by� u Sickers�w, wr�ci� z gor�czk�, bardzo chory.
To musia� by� wirus, kt�ry zapewne by� powodem zawieszania strony. Pomy�la�em,
�e dobry wirus mo�e mi si� przyda� - zara�aj�c nim jakiego� strategicznego
Sickersa, m�g�bym za�atwi� ca�y serwer. Ale z drugiej strony - na pewno
wiedzieli, jak radzi� sobie z zarazkami w�asnego chowu. Poza tym narazi�bym te�
Doris. Musia�em wymy�li� co� lepszego, ale tymczasem mog�em spe�ni� dobry
uczynek.
- Gdzie le�y tw�j brat? - od�o�y�em na bok misk�.
Zawaha�a si�.
- Mog� mu pom�c. Jestem... lekarzem - spojrza�a na mnie z pow�tpiewaniem. - W
ka�dym razie znam si� na wirusach.
Oci�gaj�c si�, zaprowadzi�a mnie do przedpokoju, gdzie za papierow� przegrod�
kry�a si� wn�ka o�wietlona �ojow� lampk�. Na pos�aniu w starym �piworze le�a�
spocony ch�opiec. Nie zareagowa�, gdy odchyli�em materia�, ods�aniaj�c
wychudzone sine plecy.
By�o z nim �le. Nagie cia�o drga�o, opuchni�te cz�onki oplata�a siatka
fioletowych naczynek. Na po�amanych paznokciach zasch�a krew, najprawdopodobniej
jego w�asna.
- Czy skaleczy� kogo�?
- Nie, chocia� par� razy pr�bowa�.
Mru��c powieki pr�bowa�em powi�za� fioletowe w��kna, posplatane pod jego sk�r�.
Po chwili zygzaki zacz�y uk�ada� si� w znajome struktury, spod kt�rych
przebija�y szeregi cyfr. Wyda�o mi si�, �e poprzez fosforyzuj�c� sk�r� widz�
program - dystrybutor baner�w, ju� nie tak solidny jak ten tworz�cy jego siostr�
- zainfekowany przez wyj�tkowo paskudnego wirusa.
- Przynie� par� igie� i spirytus - rzuci�em do dziewczyny.
Ciemne skupiska, w kt�rych krzy�owa�o si� kilkana�cie fioletowych nitek,
wyznacza�y progi, w�z�owe fragmenty programu. Teraz by�y zwichrowane i
poprzestawiane. Wiedzia�em, �e gdy aktywuj� je wszystkie naraz, system sam
unicestwi wirusa.
Przeliczy�em podane ig�y i wys�a�em dziewczyn� po trzy dodatkowe. Wymoczy�em
wszystkie w spirytusie, zakasa�em r�kawy i poprosi�em, by mocno przytrzyma�a
brata.
Pierwsz� ig�� wbi�em w kark, gdzie krzy�owa�o si� najwi�cej w��kien. Ch�opak
krzykn�� i gwa�townie cofn�� g�ow�, mia�d��c mi nos. W oczach stan�y mi �zy.
- Trzymaj go! - mrukn��em do dziewczyny. Milcza�a, wpatruj�c si� w szyj� brata.
Ciemne nitki pulsowa�y i wi�y si� jak ramiona przek�utej o�miornicy. Niekt�re
napina�y si� i rozpl�tywa�y, znajduj�c nowe punkty zaczepienia. Szybko wzi��em
drug� ig�� i wbi�em tu� pod lew� �opatk�, trzeci� z drugiej strony. Dwie posz�y
symetrycznie na wysoko�ci nerek, sz�sta w kr�gos�up, spinaj�c pulsuj�cy okr�g w
centralnie schodz�c� si� paj�czyn�. Chwyci�em dziewczyn� za r�k� i odci�gn��em
j� na bok, widz�c, �e po�amane paznokcie ch�opaka szarpi� materia� szukaj�c
oparcia. Na jego plecach wi�y si� teraz cienkie zygzaki, wci�� zmieniaj�c
konfiguracj�. Powoli zaczyna�y si� porz�dkowa�, upraszcza�, blakn�c z ka�d�
chwil�.
- Pi�! - szepn�� ch�opak zbiela�ymi ustami, unosz�c g�ow�.
Qwerty-Be spojrza�a na mnie wilgotnym wzrokiem. Nagle odsun�a si� przegroda i
wszed� Qwerty-Van.
- Co si� tu dzieje?! - krzykn��, a widz�c rozrzucon� po�ciel, podbieg� do syna i
ukl�k� przy ��ku. Sk�ra ch�opca by�a blada i l�ni�ca, ale fioletowe nitki
znik�y zupe�nie. Okrywaj�c go �piworem, stary spojrza� na c�rk� pytaj�cym
wzrokiem. Ta przysiad�a na pos�aniu i obj�a obu m�czyzn.
- Mo�ecie wyj�� ig�y - rzuci�em i wycofa�em si� do przedpokoju.
Po kwadransie w salonie pojawi� si� stary. W jednym r�ku trzyma� strzykawk�, w
drugim ma�e pude�ko.
- Prosz� - mrukn��, podaj�c mi pude�ko. Na czarnym wieczku widnia� srebrny klucz
ptak�w. - To skuter, najnowszy model firmy "V". Jest tw�j, Qwerty-Tao.
Otworzy�em pude�ko, wyj��em kluczyki. W pierwszym odruchu chcia�em mu je
zwr�ci�, ale zdecydowa�em si� przyj�� zap�at�. Wystarczy�oby "dzi�kuj�", ale
skoro pan Van nie potrafi� go wykrztusi�, niech p�aci.
- A teraz podwi� r�kaw - podni�s� strzykawk�, wypuszczaj�c w powietrze ��taw�
str�k�.
KochaaAj mnie.
- Czy to by�o konieczne? - spyta�em, opuszczaj�c r�kaw. - Co zrobisz naprawd�?
Poda� mi buty i pom�g� zasznurowa�, mamrocz�c przez rami�.
- B�dziemy emitowa� sekwencje zniekszta�caj�ce, interferuj�ce z sygna�ami
Sickers�w. A jak to nie pomo�e, b�dziemy puszczali przebitki, przyspieszaj�ce
regeneracj� dopaminy w twoich kom�rkach.
Do salonu wesz�a dziewczyna, nios�c futrzane r�kawice i niebieski kask typu
orzeszek. Po�o�y�a je na �awie, ze �ciennej szafki wyj�a br�zow� buteleczk�.
- Musisz si� wzmocni� - powiedzia�a, odlewaj�c t�usty p�yn do stoj�cej na stole
fili�anki.
Wzdrygn��em si�, czuj�c mdl�cy zapach tranu, ale rzeczywi�cie czu�em si� s�abo.
W RR nie mia�em przecie� nic w ustach od dobrych kilkunastu godzin.
- Dzi�kuj� - mrugn��em do dziewczyny. Kiedy ostatnio para bursztyn�w patrzy�a na
mnie z takim podziwem?
Aby nie psu� wra�enia, poci�gn��em z fili�anki solidny �yk, nie zatykaj�c nosa.
I poczu�em na j�zyku rozpalon� law�.
Splun��em na klepisko, z moich ust ulecia�o k�ko dymu.
- Parzy!
Moja r�ka strzeli�a w bok, trafiaj�c w gard�o Qwerty-Vana. Upad�em na ziemi�
zaraz po nim.
Stalowy pr�t wysuwa si� z mi�kkiej �ciany. Czepiaj�c si� lepkich zag��bie�,
robot przechodzi kawa�ek bokiem i ponownie zatapia ostrze. Wpuszcza we� ca��
energi�, skumulowan� w nanoobwodach. Wysuwa i wysy�a sygna� o zako�czeniu
drugiego etapu akcji.
- Czekaj! - s�yszy.
Znajduj�ca si� niewyobra�alnie daleko maszyna wychwytuje zak��cenie pracy
w��kien nerwowych i lokalizuje jego �r�d�o. Zaczyna si� posuwa� w jego kierunku,
pod��aj�c synapsami wraz ze strumieniem elektron�w.
Usiad�em na pod�odze, tr�c zdr�twia�e rami�.
- Przepraszam, nie chcia�em - mrukn��em do Qwerty-Vana, podnoszonego z pod�ogi
przez zdezorientowan� c�rk�.
- Nie szkodzi - wychrypia� stary. - Dobrze si� sta�o.
Usiedli�my na �awie, dziewczyna zabra�a si� za zmywanie rozlanego tranu,
zerkaj�c na mnie podejrzliwie.
- To mnie naprawd� oparzy�o - potar�em j�zykiem podniebienie, ale o dziwo - nie
poczu�em nawet pieczenia.
- Po prostu porazili ci nerw. To dobrze - powt�rzy� zagadkowo Qwerty-Van. - To
pozwoli zlokalizowa� sygna�.
- I nast�pnym razem go zak��cicie? - domy�li�em si�.
- Ale dopiero u Sickers�w. Wcze�niej nie mog� si� dowiedzie�.
- Chyba znowu widzia�em robota, a w�a�ciwie dwa - mrukn��em, drapi�c sko�atan�
g�ow�.
- To mog� by� jakie� powidoki, pewnie ma to urealni� urazy twojego uk�adu
nerwowego.
- Tato, o czym m�wicie? Co mu jest? - nie wytrzyma�a Qwerty-Be. Stary machn��
r�k�. No tak, skrypty mog� by� zgrabne i wirusoodporne, ale na wy�szym poziomie
�wiadomo�ci troch� si� gubi�.
- Zosta�o nam ju� tylko kilka godzin - stary poda� mi kask i r�kawice. - Trudno,
nie mo�emy wys�a� pobudzaj�cych impuls�w... To znaczy: pocz�stowa� ci� tranem.
�ykanie mo�e aktywo...
W p� s�owa z jego ust wyszed� paj�k, przebieg� po policzku i znikn�� za uchem.
Qwerty-Van podni�s� r�k� i zdj�� z czo�a nast�pnego robala, kt�ry wychyn�� spod
grzywki. Obraca� go w palcach, obserwuj�c bezmy�lnie wierzganie cienkich n�ek.
Na l�ni�cym odw�oku wymalowane by�o niebieskie "M".
- Przejmuj� nas... - pokaza� paj�ka przera�onej c�rce. Pad� na kolana,
dziewczyna chwyci�a jego opadaj�c� g�ow�, strz�saj�c z niej paj�ki. - Zaraz
b�dzie tu ich kolonia - mamrota� stary. Spojrza� na mnie. - Jed�...
Podnosz�c z pod�ogi kluczyki, wycofa�em si� do wyj�cia, rozdeptuj�c par�
ruchliwych skrypt�w z desantu Sickers�w.
Zatrzyma�em skuter przy czerwono o�wietlonym wej�ciu. Zawiesi�em kask na
kierownicy i szybko skalkulowa�em swoje szanse:
Oni zaw�adn�li �wiadomo�ci� Sieci - mnie wspiera�y peryferyjne strony.
(Doris kontra Qwertowie)
Zainstalowali we mnie nanorobota - Qwertowie te�.
(Cyfrowy jazgot, zag�uszany przez kontrszumy)
Byli szybcy - ja te�.
(Nowoczesny serwer kontra energiczny haker)
Mia�em jeszcze... C� - zarys pomys�u, jak ich zawiesi�.
Zobaczymy.
Igloo wydawa�o si� znacznie wi�ksze ni� poprzednio, lodowy postument si�ga�by do
kolan Statuy Wolno�ci. W klimatyzowanym tunelu nawet nie musia�em si� schyla�.
Hol przypomina� pi�ciogwiazdkowy hotel - miejsce orientalnej graciarni zaj�a
wysoka sala, wyko�czona w aksamicie i marmurze. Ogrzewanie dzia�a�o bez zarzutu,
pachnia�o �wie�� sk�r� i drogimi perfumami. Zaraz przy wej�ciu b�yszcza�a
polerowanym chromem kabina portiera.
- Mi�o mi ponownie go�ci� - zza elektronicznego pulpitu sk�oni� si� �ysy Murzyn
w smokingu. - Panie si� niecierpliwi�y, nie�adnie zaniedbywa� znajomych.
- Nie sta� mnie na cz�ste odnawianie naszej znajomo�ci - odpar�em, pochylaj�c
si� nad pulpitem, kt�ry wype�nia�y ekraniki z animacjami pl�saj�cych panienek.
- Ale� co pan - portier mrugn�� porozumiewawczo, wykonuj�c dziwny gest palcami.
Czy�by pochodzi� z raperskiej "podbitej" areny? - Przecie� przyjaciele si� nie
rozliczaj�, pan jest naszym go�ciem?
U�miechn��em si�. I to szczerze, bo w�r�d ikonek nie by�o Doris. G�az spad� mi z
serca, pozostawiaj�c jednak k�uj�cy odprysk: je�li wykorzystali jej
intelektualny potencja� - a wskazywa�a na to ekspansja firmy - mia�em marne
szanse. Doris jako burdelmama?
- Z czego si� �miejesz, man? - spyta� portier, nieco wychodz�c z roli.
- Podoba mi si�, jak wywija pup� ta gruba - wskaza�em na jeden z obrazk�w. - To
musi by� zdrowy cymes. Prosz� dobra� drug� podobn�. Zawsze mia�em s�abo�� do
film�w Felliniego, pan rozumie. Mam ochot� zu�y� dzi� niejedn� par� szort�w -
portier odpowiedzia� porozumiewawczym mrugni�ciem.
- A mo�e wybierze pan co� z naszej specjalnej oferty? - spyta�, daj�c mi s�jk� w
bok. - Co? Lubimy te klimaty? - pstrykn�� pod pulpitem i ekraniki wype�ni�y
obrazki ma�ych dziewczynek, ubranych w mundurki, kuse sp�dniczki i pi�amy. By�
nawet jeden ch�opczyk.
Pokr�ci�em przecz�co g�ow�, marszcz�c brwi.
- Fellini, sie robi - portier wyszczerzy� z�by, przestawiaj�c pulpit. - Fellini
jest cool. W takim razie prosz� o pa�skie futro i zapraszam do pokoju numer 1.
Gdy odchodzi�em, zarapowa� przytupuj�c:
Z hakerem, z hakerem
Tak jak z prostytutk�.
Zaczynasz weso�o,
A po wszystkim smutno.
- To o tobie? - rzuci�em przez rami�.
Jego basowy �miech brzmia� znajomo, ale wmawia�em sobie, �e to z�udzenie.
Przeszed�em czerwono o�wietlonym korytarzem do wskazanych drzwi. Wn�trze nie
przypomina�o igloo ani nawet burdelu, raczej karcer w domu wariat�w. Ciasny
sze�cian od pod�ogi po sufit pokrywa�o g�bczaste obicie, pod jedn� �cian� sta�y
dyby, naprzeciw zastawiony owocami st�. W rogu, przy grubym materacu, l�ni�o
znajome, tr�jskrzyd�e lustro. Jedynym elementem wystroju, kojarz�cym mi si� z
seksem, by�y le��ce pod sto�em czerwone szpilki.
Dop�ki nie odkry�em, �e s� dok�adnie mojego rozmiaru.
Usiad�em na materacu i skubi�c amulet Qwerty-Maca, zaduma�em si� nad lud�mi...
Czy zawsze lubowali si� w chorym seksie? Mo�e Wenus z Milo nigdy nie mia�a r�k?
Nagle sykn�a dmuchawa i r�g pokoju wype�ni�y k��by siwego dymu. Po chwili
punktowy reflektor wy�owi� z nich odzian� w lateksy grubask�.
Supersamica ruszy�a w moj� stron� trzaskaj�c batem.
Musia�em przej�� inicjatyw�, je�li nie chcia�em zebra� po ty�ku.
Kochaj mnie?
Komputeryzujmy si�?
Uchylaj�c si� przed �wiszcz�cym rzemieniem, chwyci�em domin� za suwak i
poca�owa�em w wyszminkowane usta. Po chwili zabrak�o mi tchu, gdy jej j�zyk
spenetrowa� mi migda�ki. W tym samym momencie poczu�em, jak zaczyna pracowa�
t�ok moich szort�w.
Zasycza�a jak mokry fajerwerk, gdy poci�gn��em jej kr�cone w�osy.
Niespodziewanie poczu�em smagni�cie po po�ladkach. Od ty�u przywar�a do mnie
faluj�ca �ciana, kt�ra okaza�a si� dok�adn� replik� partnerki.
Obr�ci�em si�, ustawiaj�c bokiem mi�dzy bli�niaczkami, przyciskaj�c je za opi�te
lateksem po�ladki. Mokry j�zyk obliza� p�atek mojego ucha i wsun�� si� do
�rodka. Po chwili poczu�em to samo z drugiej strony. Rozkosznie og�uszony,
podda�em si� posuwistym ruchom dw�ch j�zyk�w. G�adz�c obfite kszta�ty,
dostroi�em si� do ich rytmu, a potem kilkoma ruchami palc�w narzuci�em w�asny.
Z�apa�em pos�uszne, k�dzierzawe g�owy i przesun��em je tak, by ugasi�y buzuj�cy
w dole ogie�.
Uff... jeszcze chwila. Nie, teraz!
Odci�gn��em g�owy obu dziewczyn do ty�u, spojrza�em w ich zamglone oczy i
szybkim ruchem zwar�em otwarte usta. Mi�dzy przyci�ni�tymi twarzami trzasn��
�wietlisty �uk, iskry roz�wietli�y czaszki od wewn�trz. Dziewczyny zadygota�y i
zamar�y w bezruchu. Odskoczy�em, dopinaj�c spodnie i ruszy�em przez nieruchome
smugi dymu do wyj�cia.
Czarne t�oki zastyg�y w bezruchu, ale ostrze pr�y�o si� z�owrogo nad szar�
�cian�, gotowe opa�� w ka�dej chwili. Oczekuj�c sygna�u rozpocz�cia trzeciego i
ostatniego etapu akcji. Nagle nad ramieniem robota pojawi� si� zarys drugiego.
Na jego stalowych ramionach spoczywa�a kobieca g�owa.
O sk�rze koloru lod�w waniliowych.
- Czeka�am. Skuli mnie lodem i uwi�zili w sercu igloo, abym liczy�a i planowa�a
dla nich. Ale uda�o mi si� przenikn�� do skryptu Qwerty-Vana.
Przebieg�em hol i wymin��em zastyg�ego w bezruchu portiera.
- Kt�r�dy? - spyta�em g�o�no.
- Wej�cie na prawo!
Przeskakuj�c zaj�te skrzepni�tym ogniem przegrody, pu�ci�em si� czarnym
korytarzem. Na ko�cu drzwi z napisem "Centrum".
- To by�o bardzo sprytne, zap�tli�e� ich na amen - powiedzia�a z uznaniem Doris.
- Ale przed nami najtrudniejsza cz��. Potrzebuj� serii mocnych impuls�w,
najlepiej w postaci skryptu, poprzez kt�ry si� z tob� teraz kontaktuj�. Musisz
go odpowiednio przeadresowa�. �piesz si�, bo za 5 setnych sekundy odwiesz�
serwer i zaatakuj� ci�.
- Kiedy?! - wrzasn��em.
- Tu masz jeszcze par� minut. W rzeczywisto�ci jeste� bardzo szybki... Prawie
tak jak ja... A teraz przepraszam.
W mojej g�owie rozleg� si� �omot i pisk pi�owanego metalu. Walka robot�w
oznacza�a przenikanie dw�ch sygna��w, walcz�cych o dominacj� nad moim m�zgiem.
Czyli ostateczn� pr�b� jego odporno�ci... Ale odk�d skrypt Qwerty-Vana
wspomaga�a Doris, mog�em mie� wi�cej ni� nadziej�.
Wywa�y�em drzwi i wdar�em si� do serca serwera. Objawi� mi si� jako paj�czyna,
rozpi�ta na wysoko�ci kolan pomi�dzy �cianami kopulastej sali. Bia�ych lin
czepia�y si� dziesi�tki ma�ych, kosmatych paj�k�w.
Poczu�em si� bardzo chory.
W centrum skomplikowanej mozaiki dostrzeg�em Doris, skut� w lodowym kokonie. Jej
g�ow� oplata�a korona splecionych w�os�w, ramiona okrywa� p�aszcz. U�piona,
promienia�a spokojem, pi�kna jak motyl zatopiony w bursztynie.
Skacz�c mi�dzy cienkimi linami, ruszy�em w jej kierunku. Wyobrazi�em sobie, jak
wygl�da paj�czyna, gdy serwer pracuje i paj�ki wci�� tworz� nowe sploty,
wykonuj�c biliony operacji na sekund�. Jak �api� mnie i zjadaj� po kawa�ku...
Przez nieuwag� dotkn��em kolanem linki, kt�ra bzykn�a metalicznie, a na
spodniach pojawi�a si� krew. Jeszcze dwa skoki i by�em przy Doris.
Nieruchoma twarz o delikatnych rysach majaczy�a za warstewk� lodowych es�w-
flores�w.
- Musisz mnie rozbudzi� - odezwa�a si� z wn�trza mojej g�owy. - Robot jest teraz
na ko�cu twojego j�zyka. Sama wyrw� si� z paj�czyny. Ten serwer ju� nigdy si�
nie odwiesi, po prostu przestanie istnie�. Wcze�niej uciekniemy...
- Jak? - palcami szuka�em zw�e� twardej skorupy.
- Poca�uj mnie...
Zawaha�em si�, przypatruj�c u�pionej twarzy. Przypomnia�y mi si� robaki,
zagnie�d�one w ustach "podbijanego" Qwerty-Vana. Wreszcie obj��em kokon i
przycisn��em usta do lodowej powierzchni. Zapomnia�em o paj�kach, komputerach,
programowaniu. Chcia�em tylko, by Doris podnios�a powieki i wch�on�y mnie
ch�odne, b��kitne oceany jej oczu (a je�li j� o�lepili, by udaremni� odwr�t?).
Pragn��em zmiesza� si� z jej szumi�cym tytabajtami, wszechmocnym umys�em. Z
magiczn� nadistot�, potrzebuj�c� tylko ludzkiego ciep�a.
A ja? C� by�em wart bez mi�o�ci? 86 cent�w, bo tyle kosztuje chemia, z kt�rej
sk�ada si� ludzkie cia�o. Nie starczy�oby na par� gogli. Ale gdy - tak jak teraz
- dwa cia�a pragn� si� nawzajem ponad wszystko, budz� si� w nich giganci,
krusz�cy ludzkie miary. S� bezcenni, bliscy bogom. Nie�miertelni.
Ciep�o oddechu stopi�o ostatni� warstewk� lodu, ods�aniaj�c wilgotne usta... I
wtedy poczu�em zwarcie, jakby porazi�o mnie 220 Volt, ta�cz�ce w mojej
ukochanej. Gdy mimowolnie otworzy�em oczy, czu�em ju�, wiedzia�em...
- Och nie, on dzia�a! Wracam, zniszcz� go.
K�tem oka dostrzeg�em drganie najbli�szego paj�ka. Znak, �e za chwil� rzuc� si�
na nas wszystkie.
- Nie, Doris, ratuj nas - zamkn��em oczy i wsun��em j�zyk w rozchylone usta.
Sala pociemnia�a, przez chwil� wida� by�o tylko fosforyzuj�c� paj�czyn�, na
kt�rej wi�y si� kosmate owady. Ziemia zadr�a�a, z sufitu sypn�y si� lodowe
igie�ki. Potem linki przygas�y, znowu b�ys�y i zacz�y si� rwa�, ch�oszcz�c
bezbronne paj�ki. Maszyna pogr��a�a si� w chaosie.
Kopu�a p�k�a z hukiem, w�r�d lodowego deszczu za�wieci�y gwiazdy. Przysypana
gruzem, porwana sie� zosta�a w dole, a ja unios�em si� w obj�ciach powiewaj�cej
srebrnym p�aszczem Doris. Wci�� ca�uj�c, tulili�my si� mocno, jakby usi�uj�c
zetkn�� sercami. Pod nami, w�r�d szmeru wzbieraj�cych strumieni, r�wnina budzi�a
si� ze snu: bia�e p�achty przebija�y zielone �d�b�a, z nor wychodzi�y
oszo�omione zwierz�ta, ludzie zadzierali g�owy ku nieruchomym gwiazdom. W
powietrzu zawis�a chmura jask�ek.
A wszystko to zobaczy�em w b��kitnych oczach Doris.
- Kochana...
- Jestem, najdro�szy.
Ale po chwili moje mi�nie znowu przeszy� pr�d. Doris znik�a, a na jej miejscu
szczerzy�y si� k�y otoczone gumowatymi wargami. Zapachnia�o sier�ci�. Nie mog�em
odp�dzi� paj�ka, um�czone nerwy przeszy� b�l, narastaj�c z ka�dym uderzeniem
stalowego szpikulca.
Po kolejnym uk�uciu zgas�o �wiat�o.
Gar�� monet rozsypa�a si� w ciemno�ci.
Bia�y sufit. Szarawe wypuk�o�ci, kryj�ce podsk�rny system kabli i rur, pr꿹 si�
niczym �y�y pod z�uszczon� farb�. Do budz�cej si� �wiadomo�ci docieraj� pierwsze
s�owa.
- Pora�enie... wycie�czony... parali� ko�czyn...
Pozbawione sensu d�wi�ki. Brak impulsu, by je t�umaczy�, wyp�ukane z energii
kom�rki opadaj� w aksamitny mrok.
I wtedy spojrzenie, pod��aj�ce t�po za biegiem elektrycznego kabla, pada na
bia�y sze�cian. G�owa unosi si�, gasn�cy wzrok wyostrza, a w sko�atanym m�zgu
formuje si� pierwsza my�l.
Przezwyci�aj�c op�r o�owianych cz�onk�w, unios�em si� na pos�aniu i rozejrza�em
po pustej sali. Usiad�em, spuszczaj�c na zimn� pod�og� najpierw jedn�, potem
drug� nog�. St�paj�c niepewnie, chwytaj�c si� ram mijanych pryczy, podszed�em do
lod�wki. Gdy otworzy�em j�, zapali�o si� �wiat�o i rozleg�o si� automatyczne
powitanie. By�a pe�na kartonowych pude�ek, kt�re wyj��em razem z p�kami.
Zdj��em pi�am�. Szcz�kaj�c z�bami, zwin��em si� w �rodku i zamkn��em za sob�
drzwi.
Witaj, Doris.
- Pobudka!
Twarda d�o� uderzy�a m�j policzek. Pod skostnia�� sk�r� zacz�a kr��y� krew. Na
widok nalanej twarzy piel�gniarza otrze�wia�em natychmiast.
- �ycie ci niemi�e?! - krzykn�� i pu�ci� ko�nierz mojej pi�amy. Opad�em na
��ko, pocieraj�c piek�c� sk�r�. Kobieta w bia�ym kitlu szybko przykry�a mnie
kocem, potem drugim i trzecim.
- Przynajmniej wiemy, �e ma sprawne nogi - powiedzia�a do faceta.
- Gorzej z g�ow� - parskn��. - Gdybym nie wr�ci� podla� kwiaty, ju� by nie �y�.
- Jakby� dwie doby ogl�da� sieczk� przez gogle, te� nie odr�nia�by� lod�wki od
wanny. Dobrze si� czujesz? - kobieta odgarn�a mi z czo�a mokre w�osy.
- �rednio. Zimno mi - wychrypia�em przez zaci�ni�te z�by.
- Nic dziwnego, twoje oczy omal nie zamieni�y si� w kulki �niegowe - przysiad�a
na ��ku, zmru�y�a sko�ne oczy i ruchem r�ki ods�oni�a obwieszone kolczykami
ucho.
- Zjad�by� ros�?
Zakr�ci�o mi si� w g�owie.
Sen, w kt�rym by�em gigantycznym paj�kiem, �api�cym komety w mi�dzyplanetarn�
paj�czyn�, przerwa�o potrz�sanie za rami�.
- Masz go�cia.
Piel�gniarz odszed� z butelk� pe�n� wody, by podla� rozstawione pod �cian�
kwiaty. Wcze�niej podsun�� krzes�o stoj�cej przy ��ku dziewczynie.
- Jak zdr�wko? - spyta�a weso�o Mercedes.
- Dzi�ki, dobrze - uszczypn��em si� pod ko�dr� w udo. - Au. Sk�d si� wzi�a�?
- Dziwny jeste� - u�miechn�a si� marszcz�c czarne brwi. - Przysz�am ci�
odwiedzi�. Nie cieszysz si�? - niespokojnie poprawi�a rami�czko sukienki.
- To wszystko od ciebie? - wskaza�em na kwietnik pod �cian�.
- Nie, tylko czerwone tulipany - zmieszana pochyli�a si� i wyj�a z torebki
gazet�. - Widzia�e�, pisz� o tobie. Trata! - zamaszystym gestem rozwin�a
"Times" z moim portretem na ok�adce. - "�mia�y wyczyn m�odego dziennikarza."
- Phi! - prychn�� piel�gnarz, wychodz�c z pust� butelk�. - "M�odego
dziennikarza" - ci�gn�a, przewracaj�c oczami Mercedes. - "Pozbawiony
technicznego przygotowania, genialny haker udro�ni� Sie� tak, �e dopiero dzi�
ujawni�a drzemi�cy w niej potencja�. W zadziwiaj�cy spos�b przekonfigurowa�
jednocze�nie wszystkie serwery. Zainstalowa� te� wirus, nazywany AIDS, t�pi�cy
grupy specjalnego zagro�enia. Z Sieci znikaj� strony pedofilskie, nekrofilskie,
zoofilskie..."
Zamkn��em oczy i poszuka�em pod czaszk� wy��cznika.
Zadzia�a� od razu.
Obudzi�em si�. Fakt godny uwagi, bo w rzeczywisto�ci chyba od tygodnia nie
mia�em nic w ustach. W dodatku ust�pi� pulsuj�cy b�l g�owy, ch��d i uciskaj�cy
piersi ci�ar.
Czu�em si� rze�ki i wypocz�ty.
- Witaj.
Moj� r�k� przykry�a ciep�a d�o�, nozdrza wype�ni�y smugi fio�kowych perfum.
Podnios�em wzrok - by�a tu, w mojej ulubionej, kremowej sukience, z opadaj�cymi
na ramiona, jasnymi w�osami.
- Doris! Wydajesz si� taka realna...
- Jestem realna, g�uptasie - powiedzia�a powa�nie, �ciskaj�c moj� r�k� i
g�aszcz�c po g�owie.
- Jak...
- Uda�o si�, rozumiesz? - u�miechn�a si�, a jej twarz o�y�a niczym kwiat, kt�ry
rozchyla p�atki. - Wr�cili�my do Real Reality. Co prawda