5497
Szczegóły |
Tytuł |
5497 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5497 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5497 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5497 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CHARLES SHEFFIELD
norymberskie przyjemno�ci
Ludzie zmieniaj� si� po dwudziestu pi�ciu latach, jednak moim zdaniem s� dwie
sta�e: oczy i mowa cia�a. Chocia� Chen Xiao przyszed� na widzenie w otoczeniu
grupy os�b, mimo jego zmarszczek i przerzedzonych w�os�w wypatrzy�em go
natychmiast.
Mia� �atwiejsze zadanie ni� ja. Mnie towarzyszyli wy��cznie umundurowani
stra�nicy.
Przywita� si� oficjalnym skini�ciem g�owy i rzek�:
- D�ugo si� nie widzieli�my, Leonie. Nie�le wygl�dasz. Jeste� zadowolony z tego,
jak ci� traktuj�?
Wyra�a� si� poprawnie pod wzgl�dem gramatycznym, jednak jego akcent nie by�
doskona�y. D�ugie lata sp�dzone za granic� zrobi�y swoje.
- Jest lepiej ni� si� spodziewa�em - odpar�em. - Jak na skazanego zbrodniarza
wojennego... To w�a�ciwe okre�lenie, prawda?
Obr�ci� jedyne poza moim krzes�o w pokoju w ten spos�b, �eby m�c ople��
ramionami oparcie, i usiad�.
- Nie jeste� zbrodniarzem, Leonie, dop�ki nie zosta�e� skazany przez
Mi�dzynarodowy Trybuna� Wojskowy. Zrobi�, co b�d� m�g�, �eby do tego nie dosz�o.
Jestem jednym z twoich obro�c�w. Wszyscy inni, kt�rzy ze mn� pracuj�, maj�
znakomite referencje.
- Wszyscy inni. Paru Amerykan�w czy tylko lojalni cz�onkowie Chi�skiego
Wyzwolenia?
- Musisz by� rozs�dny, Leonie. Oczywi�cie s� Chi�czykami. Przecie� to twoja
strona przegra�a wojn�. Ale s� �wietni, a chocia� wasz system prawny to nie
nasz, tw�j proces b�dzie przeprowadzony w spos�b uzgodniony z tob�. Obiecuj�, �e
nie b�dziesz w �aden spos�b obra�any, przymuszany ani zastraszany.
- A b�d� przes�uchiwany?
- Wyja�nijmy sobie, co rozumiemy przez przes�uchanie. B�d� ci� wypytywa�, na
pewno. Ale ca�kiem po ludzku. �adnych narkotyk�w, �adnego pozbawiania snu,
�adnych cierpie� fizycznych. Tylko testy oparte na stymulacji, a podobno dla
badanych te testy s� bardziej interesuj�ce ni� nieprzyjemne. Dodam, �e b�d� przy
nich obecny. Je�li poczujesz si� zm�czony albo z jakiego� powodu b�dziesz chcia�
przerwa� badanie, b�d� nalega�, �eby sesj� zawieszono. I powiem co� jeszcze. Bez
materia�u dowodowego ze stymtest�w nie mog� ci pom�c w �aden spos�b.
Ca�a ta sprawa by�a fars�, jednak musia�em wiedzie�.
- Stymtesty. Oczywi�cie s�ysza�em o nich, ale s�ysza�em sprzeczne rzeczy. Mo�na
je nazwa� czytaniem w my�lach, prawda?
- Poczekaj do jutra, a sam b�dziesz m�g� odpowiedzie� na to pytanie lepiej ni�
ja. Przeprowadzi�em du�o stymtest�w, ale sam nie przeszed�em �adnego. Powiem ci,
co wiem na pewno. Stymy wywo�uj� wspomnienia i pobudzaj� do automatycznego
pisania, ale nie mog� stworzy� nieprawdziwego wspomnienia albo zmusi� ci� do
napisania czego�, czego nie napisa�e� w przesz�o�ci.
- Sk�d wiesz?
- S�uchaj, je�li jeste� zaniepokojony, od�o�ymy badanie i damy ci czas, �eby�
m�g� o tym poczyta�. Z tak� g�ow� i talentem naukowym szybko wychwycisz zasady.
- Wola�bym zacz�� od jutra. Chc� mie� to za sob�.
- Wci�� ten sam Leon zapaleniec. Od razu sczepi� si� z problemem i przebi� si�
przez niego jak wiertarka. Stworzymy dobry zesp�. B�dzie ci�ko, ale mam cich�
nadziej�, �e w ko�cu zostaniesz uniewinniony.
- W�tpi�. - M�wi�c dalej, mog�em pope�nia� b��d, jednak wtedy by�em przekonany,
�e to niczego nie zmieni. - Nie jestem winien zbrodni wojennych. Wiem to i
my�l�, �e ty te� to wiesz. Ale masz okre�lone zamiary. Pami�tam Lavoisiera i
Marata. B�d� uznany za winnego i skazany na �mier�. Ty tego dopilnujesz.
- Lavoisier i Marat? - Na moment przesta� sprawia� wra�enie �yczliwego. - Nie
widz� zwi�zku.
- Poszukaj go, Chen. - Poniewa� by�em unieruchomiony na krze�le, nie mog�em
odej��, ale odchyli�em si� do ty�u i utkwi�em wzrok w suficie.
- O co ci chodzi?
Pu�ci�em to mimo uszu i po niespe�na minucie us�ysza�em, jak m�wi:
- Dobrze, wi�c jutro. Zaczniemy jutro. Ale jeste� dla mnie niesprawiedliwy,
Leonie, i wcale sobie nie pomagasz. Zrobi�, co b�d� m�g�, �eby� zosta�
oczyszczony z zarzut�w, ale to nie b�dzie �atwe. Dostarczy�e� pomys�u na co�, co
zabi�o trzydzie�ci milion�w moich rodak�w.
Us�ysza�em stukot but�w. Wpatrywa�em si� w sufit jeszcze przez minut�. Kiedy
znowu spojrza�em przed siebie, w pokoju nie by�o nikogo pr�cz stra�nik�w.
To dziwne, jak uparcie chwytamy si� tego, co znamy, bez wzgl�du na to, jakie to
przykre. Nie lubi�em Chena Xiao i nie ufa�em mu. Jednak kiedy zosta�em zabrany
na pierwsz� sesj�, gdy przyjrza�em si� ludziom stoj�cym wok� sto�u i nie
zobaczy�em Chena, odczu�em niedorzeczny niepok�j. By�o ich kilkana�cioro - grupa
powa�nych m�czyzn i kobiet o przyzwoitym wygl�dzie, identycznie ubranych w
bladoniebieskie mundury Chi�skiej Armii Wyzwolenia. Cz�� z nich by�a stron�
skar��c�, inni nale�eli do grona moich obro�c�w; nie potrafi�em ich rozr�ni�.
- Gdzie jest Chen Xiao? - spyta�em, zastanawiaj�c si�, czy ktokolwiek mnie
zrozumie.
- B�dzie tu na czas. Stymtesty to jego pomys�. - Siwow�osa kobieta, ucinaj�ca
s�owa w spos�b charakterystyczny dla cz�owieka, kt�ry m�wi przez implant
t�umacz�cy, ruchem g�owy wskaza�a mi krzes�o. - Je�li jest pan got�w, mo�emy
za�atwi� sprawy wst�pne.
A je�li nie by�em got�w? Niew�tpliwie za t� niezmienn� uprzejmo�ci� kry�y si�
inne formy perswazji.
- Prosz� nie zaczyna�, dop�ki nie przyjdzie Chen Xiao - powiedzia�em i usiad�em.
Na stole przede mn� le�a� blok o kartkach w kolorze b��kitu oraz zestaw
przybor�w do pisania. Moj� klatk� piersiow� i tali� obiega�y pasy
zabezpieczaj�ce. Metalowy kr��ek, kt�ry kobieta za�o�y�a mi na g�ow�, by�
ch�odny, ale nie dawa� mi si� we znaki. Kiedy przypi�to elektrod� do mojego
lewego nadgarstka, a do prawego pod��czono kropl�wk�, wszed� szybkim krokiem
Chen.
- Przepraszam za sp�nienie. - Popatrzy� na mnie z wyrzutem. - Marat i
Lavoisier. Jeste� dla mnie niesprawiedliwy.
W nocy zastanawia�em si� nad tym samym. Wysnu�em swoje podejrzenia z m�ciwej
natury Chena i z mojego w�asnego, zn�kanego sumienia, kt�re potraktowa�em jak
niezbite dowody. Zanim zd��y�em o tym powiedzie�, us�ysza�em s�abe dzwonienie w
uszach i ju� mnie nie by�o.
Jest �roda rano, a ja siedz� przy okr�g�ym, wypolerowanym stole we frontowym
pokoju. Grzejnik elektryczny po mojej prawej stronie nie wystarcza, �eby
podnie�� wystarczaj�co temperatur�, wi�c siedz� zmarzni�ty. Zapisuj� ostatni�
linijk� r�wna� i spogl�dam na r�czny zegarek na r�k�, le��cy przede mn� na
stole. Dwunasta. Jestem w trakcie rozwi�zywania problemu, ale wed�ug regu�,
kt�re sam sobie ustali�em, nie mam ju� czasu. Mog� sko�czy� p�niej - odetchn�
dopiero wtedy, kiedy to zrobi�, ale poniewa� sesja egzaminacyjna b�dzie trwa�a
tylko trzy godziny, tyle samo czasu musz� przeznacza� jednorazowo na �wiczenia.
Tym razem posz�o mi ca�kiem nie�le. Utkn��em nad jednym problemem, ale mam
absolutn� pewno�� co do rozwi�zania kilku innych. Odk�adam d�ugopis i wstaj�,
�eby rozprostowa� plecy. My�la�em i pisa�em bez przerwy od dziewi�tej, nie
zwracaj�c uwagi na nic poza kartkami papieru i wskaz�wkami zegara. Teraz dotar�y
do mnie inne wra�enia. Jestem g�odny. S�ysz�, jak pies szczeka w kuchni, i wiem,
�e m�j ojciec przyszed� do domu na lunch. Ulic�, kt�ra biegnie obok ogrodu przed
naszym domem, przetacza si� z ha�asem ci�ka ci�ar�wka. Wygl�dam przez okno
wykuszowe, ale ju� jej nie wida�.
Za par� minut matka zawo�a, �ebym przyszed� je��, a ojciec b�dzie chcia�
koniecznie wiedzie�, jak mi idzie, chocia� nie ma poj�cia o niczym, co wi��e si�
z moimi studiami. Nie cierpi� jego nieprecyzyjnych, lecz natarczywych pyta� i
zawsze chc� odwleka� t� rozmow� jak najd�u�ej. Dzisiaj przynajmniej sko�czy�em.
Gorzej jest, kiedy ojciec wraca do domu wcze�niej, wtyka g�ow� do frontowego
pokoju i zaczyna m�wi�. Nigdy nie zdaje sobie sprawy, �e przeszkadza.
Podchodz� do pianina, kt�re stoi pod �cian�, naprzeciwko grzejnika
elektrycznego, i uderzam w klawisze palcami prawej r�ki. Nuty utworu Schumanna,
kt�ry �wiczy�em wczoraj, nadal s� na statywie. Robi� ruch, �eby usi��� na
sto�ku...
...i patrz� na kr�g uwa�nych twarzy, skupionych wok� sto�u.
- O wiele za wcze�nie - m�wi� w�a�nie Chen do pozosta�ych. - W dalszym ci�gu
jest studentem i w�a�nie przygotowuje si� do ko�cowych egzamin�w.
Wskaza� na st�, zarzucony kartkami papieru. Ujrza�em, ku swojemu zdziwieniu, �e
pokrywa je znajome pismo - nie moja trudna do odczytania bazgranina, lecz
bardziej staranne i bardziej zdyscyplinowane, pochy�e pismo z czas�w mojej
m�odo�ci. Zapisa�em t� stron� zaledwie dziesi�� minut temu - ponad trzydzie�ci
lat temu - dziesi�� minut, po czym nast�pi�o nag�e rozwidlenie rzeczywisto�ci i
dotkn��em r�k� g�owy.
- Dobrze si� czujesz? - Chen pochyla� si� nade mn�, a z jego pobru�d�onej twarzy
przebija�a troska. Troska o Leona Hinsleya czy te� o jego popisowy numer w
procesie o zbrodnie wojenne?
- Jestem troch� zdezorientowany. Ale mia�e� racj�, to fascynuj�ce. Mo�emy
kontynuowa�. - Poczu�em nag�� ch�� ujrzenia twarzy mojej matki, nie u schy�ku
jej �ycia, lecz kiedy dobiega�a pi��dziesi�tki.
- Nie dzisiaj. - Na skinienie Chena kartki zosta�y zebrane i pooznaczane. -
Musimy zrobi� analiz�. Rzadko rozmijamy si� z okresem docelowym tak bardzo.
Niemniej jednak, jak m�wi�em moim wsp�pracownikom od samego pocz�tku, masz
niezwyk�y umys� i normalne zasady stymulacji mog� ci� nie dotyczy�. Spr�bujemy
jeszcze raz jutro.
Wr�ci�em wi�c do swojego pokoju, �eby sp�dzi� nast�pny dzie� na wymuszonej
bezczynno�ci. Chen obieca�, �e nie b�dzie �adnego nacisku z ich strony, jednak
na pewno dla wielu ludzi kolejne dni samotno�ci i odizolowania od wszystkich
bod�c�w zewn�trznych s� w�a�nie form� nacisku. Dla mnie nie, nie w normalnych
okoliczno�ciach. Dwa lata temu wzi��bym to za okazj� do solidnej pracy i by�bym
z tego zadowolony. Bertrand Russell powiedzia�, �e najbardziej p�odnym okresem w
jego �yciu by� czas sp�dzony w wi�zieniu za protestowanie przeciwko pierwszej
wojnie �wiatowej.
Szcz�ciarz Bertrand Russell. Ostatnie miesi�ce zmieni�y mnie. M�j pok�j
wyposa�ono w dodatkowe "luksusy": ma�y st�, krzes�o i blok do pisania, ale nie
potrafi�em skupi� si� na pracy. W nowym wspania�ym �wiecie Chi�skiego Wyzwolenia
wy�sza matematyka wydawa�a si� nie mie� znaczenia. Chodzi�em po mojej
wymalowanej na bia�o celi bez okien tam i z powrotem, po trzy kroki w ka�d�
stron�. Moje my�li by�y ca�kiem osobiste. �ywe wspomnienie mojej urazy do ojca
zbi�o mnie z tropu. Nie tak j� pami�ta�em. Czy�by stymtesty mog�y k�ama�?
My�la�em te� o Chenie, moim by�ym wsp�pracowniku. Kiedy� mia� biuro tu� obok
mojego. By� pracowity, zorganizowany i towarzyski, tote� cieszy� si� powodzeniem
w Instytucie, ale mia�em z nim styczno�� codziennie i wiedzia�em, �e brakuje mu
albo tw�rczej iskry, albo wyczucia form matematycznych. To w�a�nie z powodu
z�o�onej przeze mnie opinii - a raczej braku pochlebnych referencji - nie
zaproponowano mu sta�ej pracy.
Opu�ci� nie tylko Instytut, ale i kraj, by wr�ci� do ziemi swoich przodk�w i
b�yskawicznie wspi�� si� na wysokie stanowisko. Kiedy Chen odszed�, dowiedzia�em
si�, �e dyrektor Instytutu pokaza� mu moj� pisemn� ocen� jego zdolno�ci.
Wtedy �a�owa�em, �e z�ama�em etykiet�, a w przysz�o�ci mog�em po�a�owa� tego
jeszcze bardziej. Wielki francuski chemik Lavoisier ujawni� kiedy�, �e jeden z
jego wsp�pracownik�w, niejaki Marat, jest bardzo s�abym naukowcem, i
przeciwstawi� si� przyj�ciu Marata do Francuskiej Akademii Nauk. Marat zaj�� si�
inn� prac�, ale nigdy mu tego nie zapomnia�. Wiele lat p�niej, po rewolucji
francuskiej, to w�a�nie o�wiadczenie Marata zadecydowa�o o losie Lavoisiera -
"mistrza szarlatan�w, syna poborcy czynszu, terminuj�cego chemika, kr�lewskiego
sekretarza".
To wystarczy�o, �eby Lavoisier trafi� pod gilotyn�, a jego g�owa potoczy�a si�
do kosza - g�owa, kt�rej �ci�cie, jak powiedzia� matematyk Lagrange, zabra�o
tylko chwil�, cho� na drug� tak� trzeba by czeka� by� mo�e i sto lat.
Nie by�em ani Lagrange'em, ani Lavoisierem. Jak na ironi�, Chen musia�
udowodni�, �e jestem w�a�nie kim� takim.
Druga sesja stymtest�w okaza�a si� fiaskiem. Nie napisa�em niczego przydatnego
ani dla obro�c�w, ani dla oskar�ycieli, za to kiedy wyszed�em z trybu
stymulacji, mia�em w g�owie jasny obraz ca�ego epizodu. Jak powiedzia�em Chenowi
i r�nym �wiadkom w mojej sprawie, by�em na konferencji, gdzie Brenda Kaminski i
ja przedstawili�my nasze donios�e osi�gni�cia w dziedzinie rozwijania ci�g�w
znak�w. Chen odczeka�, a� inni wyjd� (z wyj�tkiem stra�nik�w, kt�rzy wydawali
si� oboj�tni jak meble i chyba niczego nie rozumieli). Potem wyja�ni� mi, �e
materia� dowodowy przyjmuje si� wy��cznie na pi�mie. W przeciwnym wypadku sk�d
s�dziowie mogliby wiedzie�, �e nie wymy�lam sobie czego�, co ma s�u�y� moim
celom?
- Wiesz, je�li si� nie myl� - powiedzia�em do Chena -m�j udzia� w pracach nad
modyfikatorem pola by� bardzo nieznaczny. M�zg, w kt�rym zrodzi�a si� fizyka
MoPo, nale�a� do Brendy, a rozwi�zania techniczne by�y dzie�em umys�u Wolfganga.
To oni b�ysn�li geniuszem.
- "B�ysn�li geniuszem", tak? Bo stworzyli machin� zag�ady, kt�ra mo�e zabi�
trzydzie�ci milion�w ludzi?
- Wiesz, co mam na my�li. Brenda zrobi�a to, co by�o najtrudniejsze: opracowa�a
podstawow� koncepcj� fizyczn�. Ja mia�em �atwiejsze zadanie: nada�em jej
pomys�om form� matematyczn�. Potem Wolfgang natrudzi� si� nad przetworzeniem
r�wna� w rozwi�zania techniczne. Na pewno wiesz to wszystko, nawet je�li nie ma
tego w aktach.
Chen u�miechn�� si�, a ja zauwa�y�em, �e w doskona�ym �wiecie chi�skiego
wyzwolenia przynajmniej jedn� rzecz robili gorzej. Chen mia� nier�wne z�by, a
jeden kie� by� zepsuty i poczernia�y.
- Leonie - powiedzia� - mo�e ty o tym wiesz i mo�e ja te�. Ale Brenda Kaminski
zgin�a w czasie inwazji na San Francisco, a po Wolfgangu Plaskym nie ma ani
�ladu. Uwa�a si�, �e uciek� do Afryki. Mo�e teraz rozumiesz, o co mi chodzi,
kiedy m�wi�, �e b�dzie ci�ko wygra� twoj� spraw�.
- Potrzeba ci koz�a ofiarnego.
- Nie m�w o mnie. M�w o nich. Ja jestem po twojej stronie. Dlatego te testy mog�
by� tak cenne. Nie wolno mi omawia� innych dowod�w �wiadcz�cych przeciwko tobie,
ale powiem ci, �e s� druzgoc�ce. Jednak je�li napiszesz w czasie stymulacji co�,
co poka�e, �e Brenda Kaminski dostarczy�a wszystkich pomys��w, a Wolfgang Plasky
przemieni� je w rozwi�zania techniczne, co znaczy, �e ci dwoje w�a�ciwie
stworzyli modyfikator pola bez twojej pomocy, to mo�e b�dziesz mia� szans�.
- Nie s�dz�, �eby tak by�o - powiedzia�em powoli. - Nie umia�bym opracowa�
koncepcji fizycznej. To wymaga pewnego poziomu intuicji, kt�rego mi brakuje. Ale
trzeba te� przyzna�, �e przekszta�cenie r�wna� w zbi�r wsp�rz�dnych przerasta�o
mo�liwo�ci Brendy. Ona zawsze wystrzega�a si� formalizacji. Dlatego dop�ki nie
zrobi�em tego, co do mnie nale�a�o, Wolfgang nie mia� w co si� wgry��.
Popatrzy� na mnie pustym wzrokiem.
- Nie s�ysza�em tego, co teraz powiedzia�e�. Nawet gdybym przyzna�, �e
s�ysza�em, by�oby to nieuzasadnione i nie do przyj�cia. - Zauwa�y�, �e zerkn��em
na stra�nik�w, i potrz�sn�� g�ow�. - Oni s� niegro�ni. Wybrano ich po cz�ci
dlatego, �e znaj� angielski s�abo albo wcale go nie znaj� i tym samym nie
m�g�by� ich nam�wi�, �eby pomogli ci pope�ni� samob�jstwo. Nie przejmuj si�
nimi. Skoncentruj si� na synchronizacji wydarze� z przesz�o�ci i pom� mi trafi�
na dow�d, kt�ry poprze za�o�enie, �e tw�rcami MoPo byli Brenda Kaminski i
Wolfgang Plasky.
- Nie wiem jak.
- Po ka�dej sesji u�ci�laj dat� wspomnianego wydarzenia najdok�adniej jak si�
da. I m�w mi, co si� zdarzy�o przedtem i potem.
- Co z oskar�ycielami?
- Pogubi� si� i zrobi� to, co ja. To dobrzy prawnicy, ale brakuje im mojego
obeznania z matematyk� i fizyk�. - M�wi� ironicznym tonem.
- Chen, przepraszam za tamt� uwag� o Lavoisierze i Maracie. To by�o idiotyczne i
na dodatek niegrzeczne.
- I, miejmy nadziej�, niestosownie przytoczy�e� historyczny precedens. - Wsta�.
- Jutro zrobimy nast�pn� sesj�. My�l pozytywnie, Leonie. My�l o niewinno�ci.
My�l o uniewinnieniu.
Brenda siedzi przy stole z g�ow� przekrzywion� w jedn� stron�, a jej b�yszcz�ce,
ptasie oczy wpatruj� si� bez zmru�enia powiek w kwadrat p�yty pil�niowej,
pokryty jej bez�adnymi rysunkami i moimi zgrabnymi r�wnaniami.
- Czego� brakuje - m�wi. - We� pod uwag� przypadek szczeg�lny, kiedy zostawiasz
tylko jeden stopie� swobody. Powinni�my odzyska� normalne pole
elektromagnetyczne. Nie odzyskujemy.
Jestem zm�czony. Pracowa�em przez sze�� godzin bez przerwy. Wiem z
do�wiadczenia, �e moja wytrwa�o�� wyczerpuje si� mniej wi�cej w tej chwili i
potrzebuj� przerwy przy fili�ance kawy. Brenda jest niestrudzona jak zwykle i
b�dzie pr�bowa�a zmusi� mnie do dalszej pracy. Dla niej to nie jest praca. To
najwy�sza forma rozrywki.
Podchodz� do sztalug i zapisuj� dwie linijki algebry w wolnym miejscu.
- Wybieraj - m�wi�. - Mog� przerobi� wszystko w kategoriach wsp�rz�dnych
Pl�ckera albo spr�bowa� u�y� wsp�rz�dnych czasoprzestrzeni. Decyduj si�: linie
zamiast punkt�w jako podstawowe wsp�rz�dne albo elementy lokalnego sto�ka
�wiat�a.
- Czasoprzestrzenne b�d� lepsze. - Brenda odpowiada tak szybko i pewnie, �e
jestem zaskoczony. - Zapisz wszystko w ten spos�b.
Skoro ma do�� intuicji, �eby od razu podj�� decyzj�, to dlaczego nie mo�e sama
przekszta�ci� r�wna� zmodyfikowanego pola? Nie wiem. Jednak nie mo�e. Mnie
formalizacja przychodzi �atwo. "Niech ka�dy robi to, co umie", jak mawia� m�j
ojciec. Brenda i ja tworzymy dobry zesp�.
- My�l�, �e to p�jdzie �atwiej - m�wi� - je�li przejdziemy na spinory, ale nie
mam pewno�ci, dop�ki nie spr�buj�. Nie mog� teraz tego zrobi�. Musz� przesta� na
par� minut.
- Dobrze. - Jest wyra�nie niezadowolona.
Siada, b�bni palcami po stole i patrzy w milczeniu na sztalugi. Wiem z
do�wiadczenia, �e w�a�nie pr�buje uchwyci� jak�� now� my�l, jaki� nowy problem,
kt�rym b�dzie mnie n�ka� i kt�rym mnie zachwyci. Brenda Kaminski my�li w
kategoriach geometrycznych. Gdy odpoczywam, gdy m�j umys� jest najbardziej
przejrzysty i przenikliwy, czasami udaje mi si� przez moment ujrze� �wiat takim,
jakim ona musi go widzie�.
Podchodz� do dzbanka na kaw�, zdaj�c sobie spraw�, �e to najszcz�liwszy okres w
moim �yciu. I nagle ma miejsce brutalna ingerencja w nasz �wiat.
Julian Birdsall wsadza g�ow� przez otwarte drzwi.
- Leonie, jest telefon do ciebie.
- Powiedz im, �e oddzwoni� do nich p�niej. - Chc� mie� przerw�, ale nie po to,
�eby rozmawia� przez telefon.
- My�l�, �e to nie przejdzie - Julian m�wi przepraszaj�cym tonem. - To twoja
matka. Tw�j ojciec mia� udar m�zgu. �le to wygl�da.
Id� za nim, nie zamieniaj�c z Brend� ani s�owa. M�j ojciec zawsze wdziera� si� w
moje my�li. I robi to dalej.
- Jeste�my coraz bli�ej - powiedzia� Chen - ale przez ciebie musieli�my nabiega�
si� jak bezg�owe kurczaki, �eby znale�� co�, na czym m�g�by� pisa�. Pracowa�e�
przy tablicy?
- Przy sztalugach.
Kartki papieru na stole przede mn� zosta�y zast�pione wielkimi kwadratami
tektury. Zapisane przeze mnie arkusze, starannie pooznaczane datami i godzinami,
by�y w�a�nie sk�adane na stos przez wsp�pracownik�w Chena.
- Nast�pnym razem b�dziemy lepiej przygotowani. - Wskaza� ruchem g�owy stert�
tektury. - To nam nie pomo�e. Masz wyj�cie z sytuacji, a zapisujesz r�wnania,
kt�re le�� u podstaw MoPo.
- Widzisz jedynie m�j wk�ad. W rzeczywisto�ci wszystko wymy�la�a Brenda
Kaminski. Ja tylko uporz�dkowa�em jej my�li i prze�o�y�em jej wykresy na
r�wnania.
- Ja rozumiem t� r�nic�, ale inni ludzie, na przyk�ad twoi s�dziowie,
przewa�nie b�d� to widzie� inaczej. Jednak mam dla ciebie jedn� dobr� wiadomo��.
Wymaz DNA z obrabowanego sklepu w stanie Wyoming pasuje do Wolfganga Plasky'ego.
Zdaje si�, �e tw�j znajomy nie uciek� do Afryki. Najwyra�niej ukrywa si� tutaj,
w tym kraju.
W tonie Chena pobrzmiewa�a satysfakcja, ale od tej chwili by�em mniej pewny jego
�yczliwo�ci. Dwadzie�cia pi�� lat temu widzia�em, jak sk�ada swojej kole�ance z
pracy gratulacje z okazji odznaczenia jej medalem Fieldsa, a wyraz jego twarzy
sugerowa� g��boko zakorzenion� zawi��. By� mo�e teraz ponios�a mnie wyobra�nia,
ale da�bym g�ow�, �e w�a�nie odczyta�em z jego twarzy dok�adnie to samo uczucie,
podobnie jak wtedy podkre�lone zaci�ni�ciem ust.
Z drugiej strony nie s�dzi�em, �eby obecno�� czy nieobecno�� Wolfganga
Plasky'ego na mojej rozprawie mog�a cokolwiek zmieni�. Wolfgang by� wielkim
egotyst� i uwa�a�, �e wszyscy inni ludzie na �wiecie mog� wykaza� co najwy�ej
marginaln� znajomo�� rzeczy, ale nie mia�em poj�cia, w jaki spos�b to mog�oby mi
pom�c. Gdyby Wolfgang stawi� si� na rozprawie, najprawdopodobniej nie jedna,
lecz dwie osoby zosta�yby rozstrzelane, powieszone, wbite na pal, zag�odzone na
�mier�, spalone na stosie albo poddane dzia�aniu modyfikatora pola - nie by�em
pewien, jaka forma egzekucji, stara czy nowa, szybka czy wolna, humanitarna czy
barbarzy�ska, najbardziej satysfakcjonuje �wiat�ych przyw�dc�w si� Wyzwolenia.
Ciekawa rzecz, �e cz�� mnie zgadza�a si� z moimi oskar�ycielami. Ogl�da�em
filmy wideo z MoPo w akcji. Widzia�em, jak wojska naje�d�c�w wspi�y si� na
szczyt wzg�rza wielk� gromad� czo�g�w, dzia� i uzbrojonej po z�by piechoty, a
potem uruchomiono i wycelowano MoPo. Wszystko na poziomie terenu stopi�o si� i
rozpad�o - ludzie, sprz�t, ro�liny. W ci�gu dziesi�ciu minut powierzchni� ziemi
pokry�a gruba warstwa szarego py�u, g�adka i jednolita jak rozci�gni�ta gumowa
p�achta. Nie by�o kogo wzi�� do niewoli, nie by�o kogo pochowa�.
Niew�tpliwie potwory, kt�re wymy�li�y tak� bro� i u�y�y jej przeciwko �ywym
istotom, w pe�ni zas�u�y�y na �mier�.
Moja matka ma rozstrojone nerwy. Siedz� na zewn�trz oszklonych drzwi, kt�re
wychodz� na ogr�d z ty�u domu, i niecierpliwi� si�, bezskutecznie pr�buj�c
ponownie u�o�y� r�wnania modyfikacji pola. Nie mog� si� skupi�.
M�j ojciec, przyczyna zm�czenia i zdenerwowania mojej matki, le�y w �rodku.
Przygna�em tu zaraz po rozmowie przez telefon, rzuciwszy wszystko, bo
us�ysza�em, �e ojciec umiera. Kiedy przyby�em na miejsce, przekona�em si�, �e
matka mia�a racj�, gdy m�wi�a, �e musz� si� spieszy�. Sk�ra ojca mia�a niezdrowy
kolor o dziwnym, szaroniebieskim odcieniu, kt�ry najmocniej zaznaczy� si� wok�
ust. Ojciec by� zawsze cz�owiekiem pe�nym wigoru, niskiej postury, lecz o
pot�nej klatce piersiowej i niespo�ytej energii �yciowej, jednak cho� pozna�
mnie, kiedy usiad�em przy jego ��ku i wzi��em go za r�k�, u�cisk jego d�oni by�
niepewny i s�aby. I zimny. Przesiedzia�em przy nim ca�� t� pierwsz� noc,
przekonany, �e �mier� nast�pi lada chwila.
Od tamtej nocy jego stan wydawa� si� na zmian� polepsza� i pogarsza�. Zawsze
wyobra�a�em sobie, �e udar m�zgu objawia si� pora�eniem jakiej� okre�lonej
cz�ci cia�a, parali�uje nog� lub r�k�, czyni�c j� bezu�yteczn�. Ojciec nie mia�
�adnych objaw�w tego typu. Na zawo�anie potrafi� porusza� ka�d� cz�ci� cia�a.
Co prawda, mia� trudno�ci z m�wieniem, ale jego s�owa zlewa�y si� po cz�ci z
powodu �le dopasowanego mostku dentystycznego, kt�ry zawsze przesuwa� mu si� w
ustach do przodu przy wymawianiu wyrazu z g�osk� "sz". Raczej �mieszy�o to nas
ni� przera�a�o, tym bardziej �e ojciec �mia� si� za ka�dym razem, kiedy to si�
zdarza�o. W�a�ciwie ta zmiana w jego zachowaniu by�a chyba najbardziej
oczywistym dowodem powa�nych zmian w m�zgu. Zawsze by� cz�owiekiem twardym i
wymagaj�cym. Teraz, cho� nadal by� wymagaj�cy, jego usposobienie wydawa�o si�
bardzo pogodne.
Matka nie mog�a doj�� do siebie, odk�d ojciec zmrozi� j� swoim zachowaniem,
kiedy to siedz�c przed telewizorem w salonie, zacz�� jej opowiada� zupe�ne
bzdury, jednocze�nie sprawiaj�c nieodparte wra�enie cz�owieka, kt�ry wierzy, �e
to, co m�wi, ma g��boki sens. Matka nie zmru�y�a oka przez nast�pne trzydzie�ci
sze�� godzin, dr��c w oczekiwaniu na najgorsze. Kiedy przyby�em na miejsce,
upar�em si�, �e zast�pi� j� czuwaj�c w nocy.
Spodziewa�em si�, �e ojciec prze�yje jeden dzie�, mo�e najwy�ej dwa. Dzi�, w ten
s�oneczny, bezchmurny poranek uprzytomni�em sobie, �e sp�dzi�em tu dziesi��
d�ugich dni i dziewi�� jeszcze d�u�szych nocy. Bardzo brakuje mi snu. Wiem, po
co trzymam ten blok na kolanach - pr�buj� wyliczy� jawn� form� spinor�w
w�asnych, kt�ra pozwoli na przekszta�cenie r�wna� modyfikacji pola - ale ka�da
zapisana przeze mnie linijka algebry wydaje si� dziwnie niepowi�zana z
poprzedni�. Brakuje mi nie lotno�ci umys�u, lecz determinacji do przeprowadzenia
tego, co instynktownie uzna�em za mo�liwe.
Siedz�c w cieniu tego wielkiego, kwitn�cego bzu, mam pewno��, �e jestem u progu
jakiego� niezwyk�ego odkrycia. Koniec czy spe�nienie? To brzmi jak pytanie
religijne. I przypomina mi tytu� poematu symfonicznego Ryszarda Straussa "�mier�
i wyzwolenie". U�miecham si� na my�l o tym dziwacznym skojarzeniu, cho� ze
zm�czenia w ten s�oneczny ranek kr�ci mi si� w g�owie. Gdy zapisuj� nast�pn�
linijk�, przez otwarte oszklone drzwi dobiega g�os ojca. Wo�a mnie, a zaraz
potem wo�a matk�.
Wstaj�. Spok�j i przyjemno�� skry�y si� za zniecierpliwieniem i irytacj�, kt�ra
ociera si� o nienawi��.
Czy to nie Karol II przeprasza�, �e zachowywa� si� niepoprawnie, kiedy umiera�?
Chen nie robi� tajemnicy ze swojej strategii. Zreszt� nie m�g�, bo ka�da sesja
stymtest�w musia�a by� zatwierdzona zar�wno przez obro�c�w, jak i przez
oskar�ycieli.
Byli�my o krok od przywo�ania wspomnienia chwili, kt�ra zdaniem Chena kry�a
kluczowy dow�d dla jednej albo drugiej strony - o krok od wgl�du w godziny czy
dni, w kt�rych r�wnania modyfikacji pola zosta�y zapisane w formie
umo�liwiaj�cej opracowanie projektu technicznego. Chen chcia� wiedzie�, kto by�
obecny przy tym donios�ym wydarzeniu i co ka�dy wtedy zrobi�.
Co ciekawe, ja te� chcia�em si� tego dowiedzie�. Powiedzia�em mu, �e wcale nie
pami�tam tej decyduj�cej chwili.
Popatrzy� na mnie, zmru�ywszy oczy. W s�abym �wietle pojedynczej �ar�wki,
umieszczonej wysoko na �cianie z betonowych blok�w, wyraz jego twarzy by� ponury
i pe�en napi�cia. W tej chwili, po raz pierwszy od tygodni, zastanowi�em si� nad
aktualn� sytuacj� na �wiecie. Czy podb�j Ameryki P�nocnej dobieg� ko�ca? Czy
Chi�czycy natrafiali jeszcze na gniazda oporu - grupy g�rali odpieraj�cych ataki
dzi�ki swym osobistym, �wietnie wyposa�onym arsena�om, walcz�cych z
przyjemno�ci� i przepe�nionych triumfem, odk�d ich uporczywe obstawanie przy
prawie do noszenia broni okaza�o si� s�uszne? Paradoksalnie wielu nowych
bojownik�w by�o Amerykanami chi�skiego pochodzenia, buntuj�cymi si� przed
"wyzwoleniem" bardziej ni� jakakolwiek inna grupa.
- Trudno mi uwierzy� - powiedzia� Chen - �e nie przypominasz sobie chwili, kt�ra
by�a tak wa�na w twoim �yciu.
To by�o o�wiadczenie mo�liwie jak najbli�sze pos�dzeniu mnie o k�amstwo.
Nie odpowiedzia�em na to ukryte pytanie. Nie k�ama�em. Wyniki ostatniej sesji
stymtest�w by�y dla mnie r�wnie zaskakuj�ce jak dla Chena Xiao. Wiedzia�em, �e
r�wnania ko�cowe zosta�y przedstawione na seminarium niespe�na trzy tygodnie po
tym ciep�ym poranku p�n� wiosn�, kiedy to siedzia�em wyczerpany pod krzakiem
bzu w ogrodzie moich rodzic�w. Jednak to, co napisa�em podczas stymulacji
wspomnienia tamtego dnia, bynajmniej nie by�o kompletne. Gorzej. Patrz�c
ponownie na rezultat moich wysi�k�w, odczyta�em go jako algebraiczny be�kot.
Kiedy i jak dokonano donios�ego odkrycia?
Wtedy nie umia�bym sobie tego przypomnie�, nawet gdyby stawk� by�o moje �ycie.
Mo�e by�o. Ale musia�em od�o�y� rozwa�anie tej kwestii na p�niej, bo Chen
powiedzia�:
- Dzi� rano odb�dzie si� prezentacja dowod�w przemawiaj�cych przeciwko tobie.
Pr�bowa�em j� odroczy� do czasu zako�czenia stymtest�w, ale mi si� nie uda�o.
Masz prawo by� przy niej obecny jako obserwator, je�li chcesz.
Spojrza� na mnie, unosz�c brwi w czysto zachodnim stylu, podczas gdy ja
zastanawia�em si�, co on z tego wszystkiego ma. Dlaczego prawnik, kt�ry zyska�
sobie uznanie w swoim kraju d�ugo przed Wyzwoleniem, podj�� si� obrony cz�owieka
b�d�cego w tak beznadziejnej sytuacji?
- Powinienem tam by�. Prawda?
- Tak my�l�. Jednak musz� ci� ostrzec, �e to nie b�dzie przyjemne. Dzisiejszy
dzie� nale�y do oskar�ycieli.
Skin�� na stra�nik�w, stoj�cych w milczeniu pod �cian�. Wsta�em i pod eskort�
wyszed�em z mojego ma�ego pokoju.
Moje zami�owanie i talent do liczb s� starsze ni� moje najwcze�niejsze
wspomnienia. Od czasu kiedy mnie schwytano, do�� nie�wiadomie liczy�em dni.
Kiedy przeszli�my szary korytarz o betonowych �cianach, przedostali�my si� przez
w�skie przej�cie, przeci�li�my poczekalni� wys�an� grubym dywanem i w ko�cu
weszli�my do zalanej s�o�cem sali s�dowej, pomy�la�em sobie: pi��dziesi�t sze��
dni. Po raz pierwszy od pi��dziesi�ciu sze�ciu dni ujrza�em �wiat zewn�trzny.
To w�a�nie ten �wiat na zewn�trz, nie maj�cy nic wsp�lnego ani z trzema
m�czyznami i dwoma kobietami ubranymi na szaro i stoj�cymi na �rodkowym podium,
ani z grup� nasro�onych adwokat�w w odgrodzonej cz�ci sali, ani z pier�cieniem
umundurowanych stra�nik�w obrze�aj�cym o�mioboczne wn�trze, ca�kowicie poch�on��
moj� uwag�.
Uj�to mnie jako Leona, najgorszego harcerza na �wiecie, kt�ry pr�bowa� przekra��
si� zim� przez las nie daj�cy �adnego schronienia ani mo�liwo�ci ukrycia si�
przed prze�ladowcami. Dosta�em si� do tego wi�zienia, zanim zakwit�y pierwsze
p�ki. Kiedy w zamkni�ciu poddawano mnie stymtestom, wiosna przysz�a i min�a. Za
wysokimi oknami sali rozpraw zobaczy�em bujn�, soczyst� ziele�. �wiat�o
s�oneczne wpadaj�ce przez wysokie okno by�o niewiarygodnie jasne. Tak d�ugo
widzia�em tylko blade �wiat�o �ar�wek, �e teraz s�o�ce mnie o�lepi�o i stan��em
na progu sali jak wryty, oszo�omiony pot�g� pe�ni lata.
- Nie zatrzymuj si� - powiedzia� �agodnie Chen za moimi plecami. - Miejsca dla
nas s� niedaleko �awy s�dziowskiej. Musz� ci� ostrzec: jakakolwiek wypowied� czy
inna reakcja z twojej strony na to, co us�yszysz i zobaczysz, sprawi, �e
wyprowadz� ci� z sali. Wolno ci tu by� w charakterze obserwatora, nie
uczestnika. B�d� twoim t�umaczem, ale mo�emy si� porozumiewa� tylko w jedn�
stron�. Wszystkie pytania, jakiekolwiek by one by�y, zachowaj na p�niej.
Odpowiem ci na nie, kiedy wyjdziemy.
Jego ostrze�enie wydawa�o si� niepotrzebne, chocia� z drugiej strony, dowody
mojej winy nie zosta�y mi jeszcze przedstawione.
Wst�pne pi�tna�cie minut min�o na wymianie zda� mi�dzy pi�cioma s�dziami a
stron� skar��c�. Dyskusja odby�a si� w ca�o�ci po chi�sku i by�a dla mnie
zupe�nie niezrozumia�a. Chen nie pr�bowa� niczego t�umaczy�, ale kiedy nagle
wszyscy z wyj�tkiem jednej osoby usiedli, wyja�ni�:
- Sko�czyli cz�� wst�pn�. Czas na podstawowe zarzuty przeciwko tobie. To b�dzie
wa�ne.
Wa�ne czy nie, m�czyzna m�wi� cicho, d�ugimi zdaniami, w kt�rych nie by�o ani
�ladu emocji. T�umaczenie Chena ogranicza�o si� do zwi�z�ych, urywanych
wypowiedzi.
- Kontrast mi�dzy Amerykanami a ich chi�skimi wyzwolicielami. Bro�
niehumanitarna w odr�nieniu od humanitarnej. Jedni nios� �mier�, drudzy jej
zapobiegaj�.
- Ale my... - zacz��em.
Podni�s� ostrzegawczo r�k�. M�wca patrzy� w moj� stron�, a jeden ze stra�nik�w
ju� rusza� naprz�d. Odchyli�em si� do ty�u i po�o�y�em d�onie na ustach w ge�cie
pos�usze�stwa.
Dalsze streszczenie Chena potwierdzi�o zas�yszane przeze mnie wcze�niej
pog�oski. Podczas gdy armia wyzwolenia posuwa�a si� naprz�d, rz�d ameryka�ski
uciek� si� do ostateczno�ci: podj�to decyzj� o u�yciu taktycznej broni j�drowej
w polu i spuszczeniu bomb wodorowych na g��wne miasta chi�skiego kontynentu. Nic
to nie da�o. Chi�czycy mieli w�asn� tajn� bro� - rzutowane pole, kt�re
powstrzymywa�o proces radioaktywnego rozk�adu. Wys�uchuj�c tych wie�ci, podczas
gdy grupa naszych z Instytutu umyka�a na wsch�d przez Nevad� jak sp�oszone
kr�liki, od razu pomy�la�em, �e gdzie� w Chinach pracuje genialny uczony
najwy�szej klasy, a ja nigdy nie b�d� mia� okazji dowiedzie� si�, kto to taki.
Na szcz�cie, a mo�e na nieszcz�cie, tajna chi�ska bro� nie powstrzyma�a MoPo.
Ameryka�ska armia wytraci�a miliony nacieraj�cych Chi�czyk�w, a tak�e wszystkie
ro�liny i zwierz�ta, kt�re mia�y nieszcz�cie znale�� si� na tym samym terenie.
Rozleg�e po�acie Waszyngtonu, Oregonu i Kalifornii zmieni�y si� w obszary owiane
py�em i musia�y poczeka�, a� wschodnie wiatry i deszcze w ko�cu u�y�ni� je
ponownie.
Chi�ski m�wca obr�ci� si� i wskaza� na mnie po raz pierwszy.
- Geniusz z�oczy�ca, g��wny tw�rca tej straszliwej broni - t�umaczy� Chen -
siedzi sobie, dobrze od�ywiony i zadowolony z siebie, nie okazuj�c najmniejszej
skruchy, a trzydzie�ci milion�w bohaterskich Chi�czyk�w, kt�rych pozbawi� �ycia,
nie mog�o nawet spocz�� godnie w osobnych grobach. - A potem innym tonem: - Nie
wolno mu m�wi� takich rzeczy bez niezbitych dowod�w.
Nagle wsta� i zacz�� sam przemawia� po chi�sku. Nie dowiedzia�em si�, jak
odebrali jego s�owa s�dziowie przysi�gli, bo zaraz wybuch� sp�r i wyprowadzono
mnie z sali i odstawiono do mojej celi. Stra�nicy jak zwykle dok�adnie mnie
przeszukali, �eby sprawdzi�, czy nie mam przy sobie czego�, co umo�liwi�oby mi
pope�nienie samob�jstwa, a potem zostawili mnie samego.
Przez trzy godziny by�em tylko ze swoimi my�lami. "G��wny tw�rca" modyfikatora
pola? "Geniusz z�oczy�ca"? Nigdy nie my�la�em o tym w ten spos�b. Co wi�cej,
nigdy nie s�dzi�em, �e na podstawie takiego za�o�enia mo�na wygra� spraw�. By�em
najmniejszym elementem triumwiratu, nie wi�cej ni� stref� buforow� mi�dzy
pot�nymi umys�ami i osobowo�ciami Brendy Kaminski i Wolfganga Plasky'ego. Kara
czy nagroda za stworzenie MoPo nale�a�a si� im, a nie mnie.
Jedna rzecz si� nie zgadza�a. Ja, do�� znany matematyk i zarazem cz�owiek o
rzekomo doskona�ej pami�ci, nie mog�em sobie przypomnie� kluczowego ci�gu
zdarze�, z kt�rych wy�oni�y si� r�wnania pola.
To ju� rutyna. Matka sprawdza stan ojca i m�wi dobranoc, a potem, pos�uszna
mojemu naleganiu, idzie si� po�o�y� we frontowej sypialni. To by� m�j pok�j,
zanim poszed�em do college'u. Zachowano go takim, jakim by�, kiedy go opu�ci�em,
co z jakiej� przyczyny sprawia, �e czuj� si� nieswojo. Ojciec jest w g��wnej
sypialni, na ty�ach domu i tym samym poza zasi�giem s�uchu matki. S� tam dwa
jednakowe ��ka. �pi� w tym, kt�re stoi bli�ej drzwi.
Ojciec cierpi na dokuczliwy, niewyt�umaczalny b�l g�owy, dlatego o wp� do
dziesi�tej matka podaje mu stosowany nie cz�ciej ni� raz dziennie �rodek
przeciwb�lowy, a tak�e proszek nasenny, kt�ry ojciec nazywa swoim "usypiaczem".
Ten drugi jak zwykle nie dzia�a od razu. Siedz� przy ��ku i czekam. Ojciec
przez ca�y czas ze mn� rozmawia. M�wi troch� chaotycznie, jednak i tak robi si�
z tego nudna, cz�sto powtarzana opowie�� o tym, �e nigdy nie powinien by�
odchodzi� z pracy, chocia� to zrobi�, i �e to praca utrzymywa�a go w zdrowiu i
dobrej formie, a jego nast�pca nie zna� si� na silnikach i nigdy nie zdo�a�
zrobi� cho�by po�owy tego, co on.
W p�mroku pokoju, przesyconym s�odk�, a jednak nieprzyjemn� woni� choroby,
chrz�kam od czasu do czasu, �eby pokaza�, �e s�ucham. To nieprawda. S�ysz�, ale
nie s�ucham, bo ojciec nigdy w �yciu nie powiedzia� niczego godnego uwagi. Obok
mnie le�y blok kartek, a ja nie mog� si� doczeka�, kiedy zaczn� pracowa�. Kilka
godzin temu mia�em nowy pomys� na obliczenie spinor�w w�asnych w spos�b jawny.
Je�li dobrze my�l�, r�wnania opisuj�ce modyfikacj� pola stan� si� dzi�ki temu o
wiele prostsze. Widz� nawet spos�b na przekszta�cenie pierwotnego systemu
nieliniowego w odpowiednik liniowy za pomoc� serii rozwi�za� dok�adnych. Brenda
Kaminski uwa�a, �e to niemo�liwe.
Czuj�, �e dzisiejszej nocy m�j umys� ma niecodzienn� moc koncentracji, jakby
ci�g�y brak snu uczyni� mnie zdolnym do skupienia si� na jednej i tylko jednej
rzeczy. Be�kot ojca niezno�nie i bez przerwy rozprasza moj� uwag�. Zgrzytam
z�bami i czekam, a� wreszcie s�ysz� chrapanie. Wymykam si� z sypialni do kuchni.
Jest prawie jedenasta. Powinienem popracowa� dobre pi�� godzin, zanim trzeba
b�dzie pom�c ojcu doj�� do �azienki.
Poczu�em na ramieniu czyj�� r�k�, kt�ra mn� potrz�sa�a. A przecie� na pewno nie
zasn��em przy stole w chwili, gdy by�em w stanie dokona� czego� wielkiego.
Podnios�em wzrok. To by� Chen, pochylaj�cy si� nade mn�. Twarze pe�ne napi�cia
nale�a�y do oskar�ycieli. Moich oskar�ycieli.
- Nic - powiedzia� Chen. - By�em pewny, �e tym razem trafili�my na decyduj�cy
moment. Ale nie napisa�e� ani s�owa.
- Wy�lij mnie tam z powrotem.
- Jutro...
- Nie. Natychmiast. - Nie potrafi�em wyrazi� nag�ej potrzeby, kt�r� poczu�em.
Popatrzy� na mnie niezdecydowanie.
- Zasady traktowania wi�ni�w zezwalaj� tylko na jedn� sesj� dziennie.
- To co innego. Ja wyra�nie prosz� o dodatkow� sesj�. Wy mnie do niczego nie
zmuszacie.
- Poczekaj chwil�. B�d� musia� poradzi� si� strony skar��cej i reszty obro�c�w.
Usiad�em i czeka�em. Cierpia�em katusze. Mia�em absurdalne wra�enie, �e
wydarzenia w domu moich rodzic�w tocz� si� dalej beze mnie. Traci�em
najwa�niejsze godziny mojego �ycia - godziny, kt�rych zupe�nie nie pami�ta�em.
- Doskonale. - Chen wr�ci� do pokoju, gdzie siedzia�em sztywno na krze�le. - W
takim razie bierzemy s�uchawki, kropl�wk�...
Mia�em racj�. Przekszta�cenia powstaj� jak w magii. Bior� si� sk�d� spoza mnie.
Wystarczy, �e je zapisz�. Mam jeszcze do przej�cia jeden, ko�cowy etap - musz�
zmierzy� si� z zawi�� transformat� odwrotn�, a to b�dzie wymaga�o u�ycia ka�dego
najmniejszego skrawka intelektu i zdolno�ci analitycznej.
Ingerencja w m�j �wiat jest jak zgrzyt paznokci o tablic�, jak drobina py�u,
kt�ra wpad�a do oka.
- Mary? Mary!
Wo�a matk�, kt�ra jest w przedniej cz�ci domu i nie mo�e go us�ysze�. Wstrz�sam
si�, wstaj� i przechodz� do sypialni. M�j umys� p�onie pomys�ami, tw�rczym
zapa�em, ogniem niecierpliwo�ci. Na moim zegarku jest wp� do pierwszej.
- B�l g�owy mnie zam�cza. - S�aby g�os w ciemno�ci. - Nie mog� spa�. Dali�cie mi
usypiacz?
- Nie. - Drugi mu nie zaszkodzi. Odnajduj� fiolk� z proszkami, przynosz� wod�,
pomagam mu podnie�� si� do pozycji siedz�cej. - Masz. We� dwie. I par� tabletek
przeciwb�lowych. Pomog�.
Kiwa g�ow�, prze�yka tabletki z trudem i k�adzie si� z powrotem. Odczekuj� pi��
minut, potem wymykam si� do kuchni. Mam wra�enie, �e pracowa�em tylko par�
minut, kiedy nieoczekiwanie g�os odzywa si� znowu.
- Mary? Mary?
Pr�buj� nie zwraca� na niego uwagi, ale nie potrafi�. Zerkam na zegarek. Ju�
dziesi�� po pierwszej, a mnie grozi utrata drogocennej inspiracji. Przechodz� do
sypialni dr�czony niecierpliwo�ci�.
- O co chodzi tym razem?
- Leon? Mia�em sen. G�owa mnie boli. Znowu nie mog� spa�.
- Przynios� ci co�.
Bior� dwie pigu�ki nasenne i dwie tabletki przeciwb�lowe, a po chwili dok�adam
jeszcze po dwie z ka�dych. �yka je g�o�no, pomrukuj�c, lecz nie sprzeciwiaj�c
si�, kiedy kolejno w�druj� do jego �o��dka. Potem m�wi:
- Posied� ze mn�, Leonie.
- Posiedz�. Musz� tylko przynie�� co� z kuchni. Wr�c� za par� minut.
- Chod� i posied� ze mn�.
- Dobrze. Zaraz wr�c�.
Wychodz� i czekam za drzwiami. W ci�gu niespe�na pi�ciu minut jego oddech
wyr�wnuje si�, zmieniaj�c si� w miarowe, g��bokie chrapanie. Wreszcie.
Po�piesznie wracam do kuchni, z powrotem do nie�miertelno�ci. Wiem, �e stwarzam
co� wiekopomnego.
Czas przesta� istnie�. Oto spinory w�asne, a oto przekszta�cone r�wnania pola.
Ich nowa forma wiele ujawnia. Widz� istot� rzeczy i odkrywam rozwi�zanie, o
kt�rym Brendzie Kaminski nawet si� nie �ni�o. W tej chwili jestem w posiadaniu
prawa fizyki, kt�rego nikt jeszcze nie pozna�.
- Leonie? Leonie!
G�os matki, przera�liwy i nagl�cy. Na dworze jest jasno, blask �witu wpada przez
okno kuchenne. Odk�adam d�ugopis, przez chwil� nie wiedz�c do ko�ca, gdzie
jestem. Zesztywnia�y i oszo�omiony, ku�tykam do sypialni rodzic�w.
Matka stoi zgarbiona nad zmi�t� po�ciel�. Ojciec le�y na ��ku nieruchomo, z
g�ow� zwr�con� w moj� stron�, obwis�� szcz�k� i otwartymi ustami. Patrz� na
niego, na fiolki z pigu�kami na nocnym stoliku, na szeroko rozwarte oczy
zdezorientowanej matki. Przypominam sobie niezwyk�o�� mojego odkrycia i
u�wiadamiam sobie, czym za nie zap�aci�em.
�atwo zapomnie�, �e realizatorzy stymtest�w maj� ograniczone mo�liwo�ci.
Wynurzam si� ze wspomnie� i jestem przekonany, �e Chen wie wszystko, co ja teraz
wiem. Rozumie, �e moja rola w stworzeniu modyfikatora pola by�a wi�ksza, ni�
twierdzi�em. Jestem sko�czony.
Zas�u�y�em na sw�j los. Moje wspomnienia nie s� ju� przede mn� ukryte.
Przypominam sobie rozpacz matki, wizyt� lekarza, powierzchowne badanie i jedno
jedyne pytanie:
- Czy skar�y� si� na b�le g�owy?
- Tak.
Lekarz kiwa g�ow� i pisze: Przyczyna �mierci: zakrzep w m�zgu.
Ale Chen Xiao - jak u�wiadamiam sobie, gdy m�j sparali�owany umys� zaczyna znowu
dzia�a� - wie tylko to, co napisa�em. Patrzy na arkusze pokryte r�wnaniami, a z
jego twarzy bije blask triumfu.
- Masz, czego chcia�e�, zgadza si�? - m�wi�. - Gdyby� nie zdoby� tego dowodu,
mia�bym szans�. Niewielk�, ale zbyt du��, �eby� m�g� zaryzykowa�.
Przenosi wzrok na mnie. Oczekuj� zaprzeczenia albo przynajmniej braku
odpowiedzi. Co najmniej kilku oskar�ycieli i obro�c�w obecnych w pokoju zna
troch� angielski i jestem pewien, �e nic nie uchodzi ich uwadze. Jednak ta
chwila jest dla niego zbyt rozkoszna, �eby milcze�.
- Zemsta to najlepsze danie na zimno - m�wi. - Lavoisier i Marat. Jak
wspomnia�e�, mamy tu interesuj�c� analogi� historyczn�.
Wr�cza asystentowi arkusze, na kt�rych zapisa�em przekszta�cone r�wnania pola.
My�l�, �e powiedzia�by wi�cej, ale w tej chwili do pokoju wchodzi pospiesznie
inny ubrany na niebiesko prawnik. Nast�puje kr�tka wymiana zda� po chi�sku, po
czym wszyscy prawnicy wychodz� razem. Naturalnie nikt nie m�wi mi, co si�
dzieje. Zostawiaj� mnie przypi�tego pasami do krzes�a dla badanych, w
towarzystwie moich my�li i milcz�cych stra�nik�w.
Pr�buj� spojrze� na zegarek i oczywi�cie okazuje si�, �e go nie mam. W mojej
g�owie beznadziejnie mieszaj� si� wspomnienia ze stymtest�w i obecna
rzeczywisto��. W ko�cu, po chwili introspekcji mojej przesz�o�ci i
prawdopodobnej przysz�o�ci, kt�ra wed�ug mojej oceny powinna potrwa� jeszcze co
najmniej dwie godziny, widz�, jak Chen wchodzi z powrotem do pokoju. Ma pod
pach� kartonowe pud�o. Gest i pojedynczy zwrot odprawiaj� stra�nik�w. Chen siada
i wbija we mnie wzrok, nic nie m�wi�c.
- Co si� sta�o? - Nie jestem spostrzegawczy, je�li chodzi o przejawiane przez
ludzi uczucia, ale wyraz jego twarzy wyra�nie nie pasuje do cz�owieka maj�cego w
zasi�gu r�ki dawno poszukiwany cel.
Nie spodziewam si� odpowiedzi, a ju� na pewno nie takiej, jak� dostaj�. Chen
k�adzie sobie kartonowe pud�o na kolanach i stuka w pokryw�.
- Tu s� kopie dokumentacji przechowywanej przez twojego wsp�pracownika
Wolfganga Plasky'ego. Powiedz mi, czy on jest cz�owiekiem zarozumia�ym?
- Jest egocentrykiem.
- Aha. - D�ugie milczenie, a potem: - Plasky zosta� schwytany wczoraj, podczas
rutynowej kontroli drogowej na granicy Wyomingu z Nebrask�. Jedno jest
zdumiewaj�ce; nie uwierzy�em w to, dop�ki nie zobaczy�em kopii: mia� ze sob�
dokumentacj� prac nad prototypem MoPo. Ze zdj�ciami. Wolfgang Plasky jest na
wi�kszo�ci z nich, Brenda Kaminski na kilku. Leona Hinsleya nie ma na �adnym.
- Od ma�ego nie cierpia�em by� fotografowany.
- Twoje szcz�cie... a mo�e raczej instynktowna przezorno��? Powiem wi�cej.
Wolfgang Plasky nie wstydzi si� swojego dzie�a. Jest z niego dumny. Kiedy go
uj�to, z�o�y� o�wiadczenie, w kt�rym oznajmi�, �e modyfikator pola powsta�
dzi�ki niemu i tylko dzi�ki niemu. Wszyscy inni odegrali co najwy�ej drugorz�dn�
rol�.
- To nonsens. Bez koncepcji Brendy Kaminski nie by�oby teorii modyfikacji pola.
- A bez matematycznego talentu Leona Hinsleya teoria nie mia�aby formy
umo�liwiaj�cej opracowanie projektu technicznego. Wiem, wiem. - Chen stuka w
kartonowe pud�o. - Ale Wolfgang Plasky przysi�ga, �e by�o inaczej. Brenda
Kaminski nie �yje. Obro�cy zapytaj� s�dzi�w, dlaczego Wolfgang Plasky mia�by
podpisa� na siebie wyrok �mierci.
- My�la�em, �e to ty jeste� moim obro�c�.
Wykonuje drobny ruch r�k�, jakby co� od siebie odgania�.
- Przez dwadzie�cia pi�� lat my�la�em, �e Leon Hinsley jest najwi�kszym
szcz�ciarzem w�r�d �ywych. W Instytucie zawsze pojawia�e� si� we w�a�ciwym
miejscu w odpowiednim momencie, got�w do�o�y� do nowego pomys�u jak��
matematyczn� sztuczk� i przypisa� sobie cz�� zas�ug. Widz�, �e szcz�cie nadal
ci dopisuje. - Jeszcze raz stuka w pud�o z kartonu. - To powinno ci� ocali�.
Nasi przyw�dcy bardzo ch�tnie demonstruj� swoje wielkie wsp�czucie dla reszty
�wiata. Zdaje si�, �e Wolfgang Plasky a� pali si� do roli symbolicznej ofiary.
Wstaje i podchodzi ca�kiem blisko. Raz po raz zaciska palce, jakby chcia�
wyci�gn�� r�ce i udusi� mnie tu i teraz, przypi�tego pasami do krzes�a. Ale
stra�nicy s� za drzwiami. Je�li nie dopuszczaj� do samob�jstwa, prawdopodobnie
nie pozwol� te� na morderstwo.
Robi krok do ty�u.
- Wykorzystam materia� ze stymtest�w jak najlepiej, ale w�tpi�, �eby ten dow�d
by� wystarczaj�cy. Wielu s�dzi�w ma podejrzenia co do jego wiarygodno�ci. Nie
dostaniesz tego, na co zas�u�y�e�. My�l�, �e prze�yjesz. Mo�e nawet b�dziesz
uniewinniony.
Wychodzi. Szcz�ciarz Leon Hinsley zostaje sam ze swoimi my�lami.
Po namy�le zgadzam si� z Chenem. Prawdopodobnie unikn� kary �mierci. Kara �ycia
to ca�kiem inna i bardziej powa�na sprawa.
Prze�o�y� Piotr Goraj
CHARLES SHEFFIELD
Zacz�� pisa� fantastyk� dopiero na pocz�tku lat siedemdziesi�tych, zafascynowany
"Pier�cieniem" Larry'ego Nivena oraz rozgoryczony faktem, �e tak niewielu
autor�w uprawia "tward�" SF opart� na sensownym i rzetelnie opracowanym pomy�le
naukowym oraz wype�nion� fascynuj�c� tre�ci�. Szybko przekona� si� na w�asnej
sk�rze, dlaczego tak jest - pisanie takiej fantastyki jest po prostu potwornie
trudne. Mimo to uparcie stara� si� zbli�y� do idea�u i na efekty nie trzeba by�o
d�ugo czeka� - obecnie jest autorem ponad dwudziestu cenionych powie�ci i ponad
stu opowiada�, laureatem niemal wszystkich najwy�ej cenionych nagr�d
literackich, z Hugo i Nebul� w��cznie.
(anak)