7888

Szczegóły
Tytuł 7888
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7888 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7888 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7888 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zbigniew Dworak �� � � Planeta Grozy � � Z oddali ten glob pora�a� wzrok zieleni�, odwiecznym kolorem nadziei. W promieniach swego s�o�ca, niczym specjalnie nie wyr�niaj�cej si� gwiazdy, b�yszcza� na tle czarnego nieba niczym szmaragd. Ta osobliwa ziele� planety wydo�a�a niema�e zamieszanie w�r�d egzobiolog�w, kiedy rakieta Automatycznego Zwiadu Kosmicznego przesta�a na Ziemi� barwne obrazy uk�adu planetarnego gwiazdy oznaczonej zaledwie numerem katalogowym. � � Poniewa� gwiazda znajdowa�a si� w odleg�o�ci kilku parsek�w od Ziemi, zorganizowano pospiesznie wypraw� za�ogow� i z niecierpliwo�ci� oczekiwano bezpo�rednich relacji z powierzchni nowo odkrytej planety... Niestety, pierwszy - po latach podr�y - komunikat donosz�cy o wej�ciu na orbit� stacjonarn� i przygotowaniu do l�dowania by� zarazem ostatnim. I - co dziwniejsze - nie odebrano �adnego sygna�u zagro�enia. � � �eglarze oceanu pr�ni znajduj� si� w stokro� niewygodniejszej sytuacji ni� dawni podr�nicy i odkrywcy, niemniej tak nag�a zamilkni�cie statku w najbardziej nieoczekiwanym momencie. zaniepokoi�o i zdumia�o ludzko��. Podczas gdy dziennikarze, kt�rych nastawienie do wszelkiego rodzaju wydarze� nie zmieni�o si� od tysi�cleci, wysuwali coraz to �mielsze hipotezy maj�ce jakoby wyja�ni� zagini�cie wyprawy, naukowcy przyst�pili do ponownego, niezwykle skrupulatnego sprawdzania danych o zielonej planecie. � � By� to po prostu stracony czas. �adnej znacz�cej informacji o nowo odkrytym uk�adzie planetarnym nie uda�o si� uzyska�. Gwiazda jak gwiazda, planeta poza barw� te� niczym osobliwym nie wyr�nia�a si� spo�r�d setek odkrytych dot�d planet. Uznano wi�c zagini�cie wyprawy za ma�o prawdopodobny, ale jednak mo�liwy przypadek katastrofy -innymi s�owy zawiedli, b�d� zawinili ludzie. � � Kiedy jednak kolejna wyprawa pomimo zachowania szczeg�lnych �rodk�w ostro�no�ci - nie, �eby podejrzewano o co� planet�, ale tak na wszelki wypadek - przepad�a bez wie�ci, zatrwo�ono si� ju� powa�nie i poczyniono stosowne kroki w celu wyja�nienia niezrozumia�ych zagini��. Przede wszystkim poproszono dziennikarzy by nie wspominali nawet o zielonej planecie. By�o to nad wyraz rozs�dne postanowienie - w brulionach, szkicach doniesie� dziennikarskich by�y tak radykalne hipotezy dotycz�ce rzeczonej planety, �e wielu naukowc�w jak te� pracownik�w Federacji Lot�w Kosmicznych doora�o zawrotu g�owy. W wycofanych materia�ach by�a na przyk�ad mowa o zielonych promieniach �mierci, o agresywnie (?) nastawionej do �wiata cywilizacji zasiedlaj�cej rzekomo Verdian� (jak nazwano planet�), o magicznym znaczeniu zieleni, o rezonansie gwiazdowo-planetarnym w zakresie promieniowania widzialnego... Ta ostatnia rewelacja wzi�ta si� z niezbyt uwa�nego przekartkowania szkolnego podr�cznika astronomii i ze zbyt wybuja�ej fantazji dziennikarza "Echa Kosmosu". � � Przygotowano trzeci� wypraw� ubezpieczaj�c j� na wszelkie mo�liwe sposoby, jakie pod�wczas by�y dost�pne nauce i technice ziemskiej. � � Ogromna rakieta z zachowaniem maksymalnej ostro�no�ci wesz�a na stacjonarn� orbit� Verdiany. Przez d�ugie tygodnie prowadzono obserwacje powierzchni tajemniczej .plakiety. Wreszcie podj�to decyzj� l�dowania. Statek, pozostawiwszy na stacjonarnej orbicie przeka�nik, wolno opada� na powierzchni� Verdiany, przesy�aj�c nieustannie na Ziemi� informacj� o przebiegu operacji l�dowania. Majestatycznie zni�aj�ca si� rakieta zetkn�a si� na moment z powierzchni� Zielonego Globu - czujniki natychmiast zasygnalizowa�y ten fakt, lecz jeszcze przez chwil� rakieta sta�a na s�upie ognia gotowa wystartowa� przy najmniejszej oznace zagro�enia. Nic si� jednak nie dzia�o, je�li nie liczy� tego, �e statek spowi� ob�ok dymu zmieszanego z mg��. ��czno�� nie ulega�a zak��ceniu. � � Wy��czono silniki. Rakieta osiad�a. Czekano, p�ki nie rozwieje si� ob�ok wok� statku. Nadal nic nie zwiastowa�o niebezpiecze�stwa. A potem wydarzenia zacz�ty biec w osza�amiaj�cym tempie - ��czno�� gwa�townie pogorszy�a si�, po czym usta�a bez widmowej przyczyny. Nim jednak si� to sta�o, ostatnie sygna�y przynios�y na Ziemi� wzburzone, przera�one g�osy: "co to?... co to?... uwaga!..." Potem nast�pi�a cisza i tylko przeka�nik orbitalny beznami�tnie emitowa� sygna�y wywo�awcze. � � Panika wybuch�a na Ziemi. Blokada informacja nie okaza�a si� szczelna i wiadomo�� o zagini�ciu trzeciej wyprawy dotar�a do ca�ej spo�eczno�ci ziemskiej. Nag��wki telegazet krzycza�y: "PLANETA GROZY", "KOSMICZNA PU�APKA", "CZY�BY ZIELONA CZARNA DZIURA?" - to tylko niekt�re tytu�y, te jeszcze do przyj�cia. Pod naciskiem og�u i wobec psychozy, jaka ogarn�a nawet trze�we umys�y, Federacja Lot�w Kosmicznych wsp�lnie z Wszech�wiatow� Akademi� Nauk i Departamentem Ochrony Ludzko�ci - instytucj� przestarza�� i w�a�ciwie zajmuj�c� si� dostarczaniem broni... my�liwskiej ekspedycjom badaj�cym planety obdarzone �yciem (faun�) zorganizowa�a Czwart� Wypraw�. ��� Tak pokr�tce przedstawia�a si� historia odkrycia i pierwszych trzech wypraw na Verdian�, kiedy powierzono nam Misj� wyja�ni� zagadk� "planety grozy". I oto w�a�nie wchodzimy na wok� planetarn� orbita �ledz�c w napi�ciu obraz obcego �wiata, jaki pojawi� si� na naszych monitorach. Nie pierwszy raz go widzimy - wiele godzin sp�dzili�my w infortece odtwarzaj�c bez ko�ca zarejestrowane przez poprzednie ekspedycje wizerunki oblicza planety. Stwierdzili�my, na przyk�ad, �e do�� cz�sto spowijaj� Verdian� g�ste mg�y i to w skali globalnej. Natomiast jaskrawo zielony odcie� planety bra� si�, co wyja�niono ju� uprzednio, z wszechobecno�ci pokrycia ro�linnego odmiennego od ziemskiej flory przede wszystkim intensywno�ci� barwy - jadowicie jasnozielonej - a tak�e wielko�ci� zajmowanego przez ro�linno�� obszaru. Brak by�o pusty� i rozleg�ych masyw�w g�rskich, brak te� by�o wielkich, otwartych zbiornik�w wodnych. Uderza�a natomiast obfito�� i rozmaito�� rzek - od ogromnych, leniwie tocz�cych swoje fale, po ma�e, lecz o du�ej powierzchni dorzecza. Jedynie kilkana�cie rzek uchodzi�o do niewielkich, p�ytkich m�rz - pozosta�e rozga��zimy si� tworz�c olbrzymie delty ��cz�ce si� z... deltami innych rzek! Wykryto te� tak zwany Wielki Kana� przebiegaj�cy przez wiele delt i opasuj�cy niemal ca�y glob. Woda w Wielkim Kanale nie p�yn�a - martwot� jego powierzchni narusza� tylko wiatr. O ile rzeki mia�y z regu�y barw� niebieskozielon�, o tyle woda stoj�ca w Wielkim Kanale by�a prawie czarna, co wywo�ywa�o skojarzenia bezdennej g��bi. Wobec takiej obfito�ci w�d zrozumiale sta�o si� bogactwo �wiata ro�linnego oraz cz�ste wyst�powanie mgie�. Nie mog�o to jednak w pe�ni t�umaczy� przyczyn zagini�cia poprzednich wypraw, chocia� dawa�o to pow�d do przypuszcze�, �e warunki l�dowania s� trudne. W sprzeczno�ci poniek�d z tym twierdzeniem by� brak jakichkolwiek �lad�w l�dowania. Najczulsze metody teledetekcyjne nie doprowadzi�y do wykrycia zaginionych statk�w lub chocia�by pozosta�o�ci po l�dowaniach. � � Na przyk�ad jest raczej pewne, �e �adna ekspedycja nie l�dowa�a w rejonach podbiegunowych, akurat wolnych od ro�linno�ci, bowiem z wysy�anymi do tych rejon�w sondami tracono zwykle ��czno��, a zdj�cia tych obszar�w uwidacznia�y osobliwie ukszta�towan� powierzchni�, nie maj�c� odpowiednika na poznanych dot�d planetach. � � Nieliczne masywy g�rskie nie wygl�da�y zach�caj�co - by�y to albo strzeliste, nieprzyst�pne nagie tumie o stromych zboczach, albo te� nieprawdopodobny chaos skalny, w�r�d kt�rego darmo by szuka� w miar� p�askiego terenu odpowiedniego dla wyl�dowania przynajmniej rakiety patrolowej. Kilka obszar�w wy�ynnych pokrytych by�o tak g�st�, spl�tan� ro�linno�ci� - drzewokrzewami - �e l�dowa� trzeba by "na o�lep". W deltach rzek eksplozja najdziwniejszych gatunk�w ro�linnych osi�ga�a swoje maksimum skutecznie przes�aniaj�c powierzchni� planety; opr�cz tego opary, fantastyczne pasma mg�y nigdy w tych rejonach nie znika�y, powa�nie ograniczaj�c widoczno��. Nawet u�ycie radaru czy aparatury noktowizyjnej nie poprawia�o warunk�w widzialno�ci - echa powraca�y zamazane, rozmyte, nieustannie zmieniaj�ce si�. � � D�ungle i selwy, odznaczaj�ce si� ogromnymi drzewami podobnymi do boabab�w, o wysoko�ci przekraczaj�cej dwie�cie metr�w i grubo�ci pni wynosz�cej kilkana�cie metr�w, r�wnie� by�y niedost�pne. Nie wiadomo by�o nawet, jak wygl�da dolne pi�tro ro�linno�ci i warunki tam panuj�ce - wszystkie sondy utkn�y w... koronach drzew, spl�tanych i wzajemnie przenikaj�cych si�. � � Nieliczne sawanny wzbudza�y metafizyczny l�k, co odnotowa�a r�wnie� trzecia wyprawa, a to z nast�puj�cego powodu: sondy �agodnie opada�y i nie znajdowa�y �adnych symptom�w zagro�enia, mimo to sprawa wygl�da�a nader podejrzanie gdzie jak gdzie ale w�a�nie na sawannie �lady l�dowania nie powinny ulec zatarciu; lecz sawanny by�y wprost dziewicze, sk�d nasuwa� si� wniosek, �e ani pierwsza, ani druga wyprawa - z niewiadomych powod�w -`nie wybra�a tych miejsc za l�dowiska. Podobnie przysz�o przyj��, �e nale�y unika� owych nielicznych akwen�w - wersja nieudanego wodowania narzuca�a si� wr�cz. � � Ostatecznie poprzednia ekspedycja jako miejsce l�dowania wybra�a niewielki obszar o do�� regularnym, kolistym kszta�cie. Obszar przylega� do rozleg�ej wy�yny poprzecinanej we wszystkich kierunkach w�wozami i jarami. Wybrany teren wolny by� od drzew, tylko gdzieniegdzie ros�y k�py roz�o�ystych krzew�w. Ze szczeg�ln� uwag� wpatrywali�my si� wi�c w zdj�cia przedstawiaj�ce to miejsce. By� to w�a�ciwie wielogodzinny zapis, kt�ry wydobyli�my z przeka�nika orbitalnego. Przetworzyli�my go w film. Przedstawia� on moment zetkni�cia si� rakiety z powierzchni� globu. Po udanym l�dowaniu statek zosta� otoczony przez ob�ok, co by�o zupe�nie zrozumia�e, lecz kiedy ob�ok rozwia� si�, rakiety ju� nie by�o - widnia�y co prawda �lady l�dowania, ale tylko do zmroku. Gdy gwiazda centralna ponownie o�wietli�a miejsce l�dowania, kamera na przeka�niku w��czy�a si� automatycznie, lecz na odtworzonym filmie nie uda�o si� ju� dostrzec �adnych oznak przebywania rakiety na planecie. W ci�gu kilkunastu minut jeden z najdoskonalszych wytwor�w my�li ludzkiej, wyposa�ony w niezawodne systemy ostrzegawcze i alarmowe, rozp�yn�� si� w nico��. By�o to o tyle przera�aj�ce, te r�wnie� sondy automatyczne - zrzucone w celach rozpoznania terenu - nie wykry�y �adnych oznak niebezpiecze�stwa! A ogromny statek znikn��... � � Kilkaset klatek filmu przejrzeli�my szczeg�lnie starannie stosuj�c maksymalne powi�kszenia i tylko na niewielu klatkach uda�o nam si� zaobserwowa� co� w rodzaju zawirowania, a na jednej jedynej klatce zobaczyli�my... dziwn�, przezroczyst� kopu�� znajduj�c� si� dok�adnie na miejscu rakiety. Zreszt� mog�o to by� zlodzenie - oko usi�owa�o si� doszuka� jakiejkolwiek przyczyny zagini�cia statku i ��czy�o rozwiewaj�ce si� fragmenty ob�oku w okre�lony kszta�t. Pomiary nie dawa�y podstaw s�dzi�, te kopu�a istnia�a naprawd�. Margines b��d�w zmusza� do przyj�cia, �e s� tylko fluktuacje t�a. Niestety, zdolno�� rozdzielcza kamery by�a zbyt ma�a, tote� kiedy na ekranach naszych monitor�w pojawi� si� obraz obszaru l�dowania trzeciej wyprawy, wszyscy porzucili chwilowo swoje zaj�cie gromadz�c si� przed ekranami w nadziei, �e uda si� dostrzec co� wi�cej ni� na filmie. Trudno by�o jednak po tylu latach zauwa�y� co� osobliwego - monotonna, chocia� jaskrawa ziele�, a przy wi�kszej zdolno�ci rozdzielczej dostrzec mo�na by�o bujnie rozro�ni�te zaro�la, faluj�c� traw�, ma�e jeziorka z opalizuj�c� w odcieniach zieleni, b��kitu i br�zu wod� - i to by�o w�a�ciwie wszystko. Dziewiczy, tajemniczy kraj. � � W odr�nieniu od poprzednich wypraw komandor Alan Warren poleci� wprowadzi� statek na ,polarn� orbit� chc�c mie� nieco lepsze warunki do obserwacji ca�ej planety. -Nast�pnie komandor zarz�dzi� narad�, to znaczy wymian� informacji i hipotez na temat Verdiany. Jedynie cz�� za�ogi zebra�a si� w Centralnej Dyspozytorni statku - pozostali uczestniczyli w dyskusji za po�rednictwem videofon�w nie opuszczaj�c swoich stanowisk. � � Pierwsze pytanie, nazbyt mo�e lakoniczne, postawi� Warren: � � - Co dalej?... � � - To znaczy, chcesz powiedzie�, czy mamy l�dowa�, czy te� przedsi�wzi�� co� innego? - zabra� g�os przedstawiciel Departamentu Ochrony Ludzko�ci Olaf Svensen. � � - Tak! � � - L�dowa� nie mo�emy - odezwali si� naraz wszyscy piloci i nawigatorzy. � � - Sk�d ta stanowczo��? - Svensen by� jakby zdziwiony. Znowu kilka os�b odezwa�o si� naraz. Uciszy� ich socjolog Juan Rez: � � - Nim zdecydujemy si� na l�dowanie, powinni�my znale�� odpowied� na pytanie, dlaczego nie powiod�y si� poprzednie pr�by, czy� nie tak? � � - S�dzisz, �e przynajmniej uczestnicy trzeciej ekspedycji nie zastanawiali si� nad tym? I nie byli chyba gorsi od nas... � � - To prawda. Musieli jednak co� szczeg�lnego przeoczy�. Co� wyj�tkowo specyficznego dla tej planety. A mo�e zmyli�o ich podobie�stwo do naszej Ziemi: obfita ro�linno��, rzek�?... � � - No, nie. Odkrywano przecie� inne planety obdarzone �yciem, nie tak hojnie, ale niespodzianek napotykano wiele i na nich i... � � - Ot� to - wpad� Warrenowi w s�owo socjolog. - Za du�o tej nadziei i optymizmu, pod�wiadomego poszukiwania podobie�stwa. Zreszt� czy to w og�le ma sens tak na o�lep wyprawia� si� do gwiazd? Wieczny po�piech - odkryto urzekaj�c� planet�, wi�c natychmiast, bez najmniejszego wahania ruszamy eksplorowa� j� bezpo�rednio. Nie uda�o si�, wi�c rusza nast�pna wyprawa. I znowu kolejna wyprawa... A przecie� lata dziel� te wyprawy, informacja dochodzi z ogromnym op�nieniem. Najbli�sze bazy s� tak czy owak daleko. Pozostawiona swojemu losowi za�oga statku mi�dzygwiezdnego chc�c nie chc�c podejmuje ryzykowne zadanie nie maj�c mo�liwo�ci przekonsultowania z kimkolwiek decyzji. Czy aby nie w tym le�y przyczyna niepowodze�? � � S�owa socjologa wywar�y wra�enie wi�ksze, ni� on sam tego oczekiwa�. D�u�sz� chwil� panowa�o milczenie. � � - Wi�c co twoim zdaniem nale�y uczyni�? - zapyta� wreszcie Svensen. � � - Albo ja wiem? Na przyk�ad rzu�my bomb� w to przekl�te miejsce... � � G�os socjologa uton�� we wrzawie oburzenia i protest�w. Rez usi�owa� przekrzycze� zgie�k, lecz dopiero Svensen zaprowadzi� jaki taki spok�j. � � - ... i to kto tak nam radzi? Kto przed chwil� zaleca� rozwag�?! - brzmia� dono�nie glos Svensena. - Owszem, to bardzo �atwe, lecz potem pozostanie ju� tylko wojna! A je�li nawet nie, to ostatecznie zatrzemy wszelkie, mo�e dla nas nieuchwytne, ale na pewno istniej�ce �lady l�dowania i nigdy ju� nie dowiemy si�, co si� sta�o! � � - To mi si� tak tylko powiedzia�o - broni� si� socjolog. - I niejako wy��cznie pod twoim adresem, bo po to tu chyba jeste�, czy� nie? � � Svensen, zrezygnowany, machn�� r�k�. � � Nagle z g�o�nik�w rozleg� si� nieprzyjemny, obcy d�wi�k. Wszyscy ucichli. � � - Co to? - zapyta� kto� niepewnie. � � - Przelatujemy nad obszarem bieguna p�nocnego odezwa� si� dy�urny nawigator. - To rejon anomalii magnetycznej i grawitacyjnej. A ukszta�towanie terenu... Sami zobaczcie. � � Juan Rez o�ywi� si�. Patrz�c na widniej�cy na ogromnym, g��wnym ekranie pejza� niezwyk�ych kszta�t�w powiedzia� powoli: � � - Czy w�a�nie nie tu nale�a�oby wybra� miejsce pod przysz�� baz�? Uparli�my si� uznawa� jedynie analogie... � � - Nie - przerwa� komandor. - Dwie wyprawy temu sk�onny by�bym tak samo my�le�. Teraz nie mamy prawa ryzykowa�. . � � - W�a�nie - odezwa� si� botanik Gleb Tichomirow - ta ro�linno��. Bujna, jaskrawa, jak nigdzie dot�d... � � - Tylko prosz� bez wdawania si� w dywagacje o zielonych ludzikach lub o "magicznym znaczeniu koloru zieleni" - powiedzia� komandor. - Mamy spektrogramy. Ach, zreszt�... Niczego ju� nie jestem pewien. � � - Potrzebna jest zupe�nie zwariowana hipoteza - zauwa�y� kto� p�g�osem. � � Ekran zap�on�� ol�niewaj�co jasnym blaskiem. � � - Co... � � - Przepraszam - rzuci� pospiesznie nawigator - to tylko gwiazda centralna, tutejsze s�o�ce. Prze��czam kamery. � � Na ekranach znowu pojawi� si� obraz planety. Ziele�. Wszechobecna ziele�. Nawet ob�oki i pasma mg�y wydawa�y si� zielone. Gdzie� tam bez �ladu przepad�y trzy rakiety. � � - Za��my, �e mamy do czynienia z nadcywilizacj� tak rozwini�t�, i� nie potrzebuje miast, ogromnych o�rodk�w przemys�owych, �e woli �ycie na �onie natury, nie w sensie powrotu do stanu dziko�ci, lecz w�a�nie dlatego, i� jest tak bardzo pot�na i m�dra - przem�wi� jeden z elektronik�w, Bratisiav Milanowi�, znajduj�cy si� w sekcji maszyn matematycznych. - �agodny klimat, ziele�, spokojne �ycie; mo�na si� po�wi�ci� kontemplacji i medytacji. To nie jest m�j pomys� wyja�ni�. - Nie pami�tam, kiedy i gdzie o tym czyta�em, ale opisana w tej ksi��ce sytuacja pasuje jakby do tego, co tutaj zastali�my. Rejony podbiegunowe mog� by� o�rodkami ich energetyki, jako mniej przydatne do zamieszkania. Aha, nie znaj� po�piechu, maj� przed sob� wiele czasu, s� zapewne d�ugowieczni. A� tu zjawiamy si� my i szastprast, l�dujemy znienacka i to jeszcze z jakim hukiem! Co pozostaje im uczyni�? Nie chc�, �eby zak��cano im spok�j, wi�c te� raz dwa uruchamiaj� rezerwy energetyczne, otwieraj� kana� hiperprzestrzenny i pozbywaj� si� rakiety. St�d brak �lad�w i raptowna utrata ��czno�ci... � � - Planeta "Tr�jk�t�w Bermudzkich"? Tak? Ile w�tk�w fantastycznych zamierzasz jeszcze wykorzysta�? � � - Mog� dalej nie m�wi�. A masz, komandorze, lepsze wyt�umaczenie? � � - No dobrze. Ogromnie m�dra i do�wiadczona rasa galaktyczna. Lecz po co taka izolacja? I okrucie�stwo? � � - Jakie znowu okrucie�stwo? - zdziwi� si� Bratislav. � � - A wysy�anie trzech wypraw na "tamten �wiat"? � � - Nic podobnego nie twierdzi�em! Mo�e po prostu przenie�li ich do innej galaktyki, gdzie �yj� sobie na jakiej� stosownej planecie i mo�e nawet wysy�aj� do nas sygna�y, lecz dotr� one za miliony lat. A izolacja? Socjolog opowiada� co� tu o bezsensowno�ci naszych lot�w, wi�c oni, jako rozs�dniejsi, dawno ju� zapewne zaniechali wa��sania si� po Drodze Mlecznej... � � - Ach tak? I to wobec mo�liwo�ci dokonywania momentalnych skok�w przez przestrze�? � � Nie wiem, czy momentalnych dla nie bior�cych udzia�u w takiej translokacji. A poza tym nie m�wi� wcale o bogach. Nawet superinteligentne istoty nie b�d� wolne od wad. � � - W porz�dku. Nie chc� nas. Nie mogliby jednak jako� inaczej nas o tym powiadomi�? � � - Och, nie! - wmiesza�a si� Anika Maurin, lekarz pok�adowy - darujcie sobie t� dyskusj�, to przecie� do niczego nie prowadzi. M�j ojciec bra� udzia� w poprzedniej ekspedycji i jeszcze przed opuszczeniem przez statek orbity zapewnia� nas w ostatnim swoim doniesieniu, �e jest to zupe�nie normalna planeta. Przyczyna niepowodze� tkwi� musi w nas samych, lecz my wolimy udawa�, �e jest to "planeta grozy". � � Na ekranach przep�ywa�y monotonne w gruncie rzeczy obrazy powierzchni Verdiany. Milczeli�my zawstydzeni s�owami Aniki. Narada utkn�a w-martwym punkcie. Pos�pnie wpatrywali�my si� w zamglony krajobraz. Raptem wizerunek globu zafalowa�, zawirowa�... - siedz�cy w Dyspozytorni zerwali si� ze swoich miejsc. Ekrany na sekund� �ciemnia�y, lecz natychmiast ponownie rozja�ni�y si�, chocia� tylko w po�owie. Nim zorientowali�my si�, co teraz widzimy, nawigator oznajmi�: � � - Trzecie okr��enie. Obraz w pobli�u terminatora wschodniego, po�udniowa p�kula. � � Zdziwili�my si�. Ju� trzecie okr��enie? Wi�c dwukrotnie przelatywali�my nad nocn� stron� i nikt na to nie zwr�ci� uwagi? Jak to mo�liwe? � � - Prosz� obserwowa� brzeg tarczy planety - glos nawigatora zdradza� podniecenie - w tamtym rejonie najwidoczniej rozp�ta�a si� burza. � � Komandor Warren ockn�� si� z dziwnego jakby letargu. � � - Wystrzeli� sond� automatyczn� nad rejon burty - poleci� bezzw�ocznie. � � Wszyscy o�ywili si�. Burza. To by�o co� nowego. W poprzednich doniesieniach nie by�o najmniejszej wzmianki o gwa�townych zjawiskach meteorologicznych, chocia� by�o oczywiste, i� wobec tak wielkiej obfito�ci rzek musi nast�powa� intensywny obieg wody w przyrodzie tej planety. W nerwowym po�piechu wyja�niania przyczyn zagini�cia jednej po drugiej ekspedycji nikt jako� nie zwr�ci� uwagi na brak danych o opadach. I oto po raz pierwszy chyba w historii odkrywania Verdiany mieli�my by� �wiadkami burzy. � � Obraz znowu zmieni� si�. Obszar globu ogarni�ty burz� zdawa� si� p�dzi� na spotkanie z nami. Zobaczyli�my, �e warstwa wysokich chmur, ciemnych i nabrzmia�ych, rozpo�ciera si� a� po rejon podbiegunowy. Nagle o�lepiaj�ce b�yski wype�ni�y ca�y niemal ekran. Po chwili nast�pi�y kolejne wy�adowania, nieco s�absze. W ich blasku dostrzegli�my skomplikowane warstwy chmur burzowych zwie�czonych na g�rnym pu�apie sinofioletowymi, kalafiorowatymi naro�lami podobnymi do cumulus�w. Dolny pu�ap chmur zlewa� si� z szar� �cian� mg�y i deszczu, a w�a�ciwie - ulewy przywodz�cej my�l o �wiatowym potopie. Szczeg�ln� intensywno�ci� odznacza�y si� wy�adowania na granicy rejonu oko�opolarnego, lecz nie by�y to znane z ziemskiego do�wiadczenia niemal nieprzerwanie trwaj�ce b�yskawice, ale raczej feeria b�yskawic, chaotyczny fajerwerk... W miar� up�ywu czasu burza nasila�a si�, a� z g�rnego pu�apu chmur, owych kalafiorowatych utwor�w wyrastaj�cych ponad jednolit� warstw� ob�ok�w, zacz�y i�� wy�adowania do jonosfery i w kr�tkim czasie strzela�y ju� w g�r� kilkudziesi�ciokilometrowej d�ugo�ci pioruny, rozga��ziaj�ce si� wielokrotnie. Dopiero w ich blasku oceni� mogli�my prawdziwy rozmiar i ogrom �ywio�u, jaki rozszala� si� w atmosferze zielonej planety. Gwa�towno�� narastania burzy pora�a�a nas, p�ki nie zorientowali�my si�, �e jest to proces z bardzo silnym dodatnim sprz�eniem zwrotnym. Nawa�nica wzmagaj�c si� nieustannie trwa�a par� godzin, dop�ki �w samopodtrzymuj�cy si� proces nie zosta� wysycony. Koniec burzy by� gwa�towniejszy ni� sam jej przebieg. W pewnym momencie nast�pi�o zawirowanie, kt�re w mgnieniu oka ogarn�o ca�y skomplikowany uk�ad chmur i przy akompaniamencie potwornego ryku (kolejne sondy wysy�ane w rejon burzy wyposa�one by�y w zewn�trzne detektory akustyczne) oraz w blasku jednej lecz rozci�gaj�cej si� na setki kilometr�w b�yskawicy nawa�nica sczez�a nagle, a powierzchni� Verdiany w rejonie burzy zala� istny potop. � � Podczas nast�pnego okr��enia stwierdzili�my, �e w atmosferze nie ma �adnego ob�oku, ale nad zatopionym obszarem podnios�a si� g�sta mg�a. w � � - Ciekawe, jaka mo�e by� cz�sto�� wyst�powania takich burz? - zapyta� socjolog. � � - Nale�y przypuszcza�, �e powtarzaj� si� z du�ym okresem - powiedzia� geofizyk Adam Otard. - Wynika to chocia�by st�d, �e nasi poprzednicy nic nie wiedzieli o tym fenomenie. � � - Jeste� pewien? A co, je�li kt�ra� wyprawa l�dowa�a tu� przed burz�? Utrata ��czno�ci jest nieuchronna w takiej sytuacji i trudno te� przewidzie�, czy rakieta ustoi przed podobnym huraganem, wy�adowaniami, a na zako�czenie - potopem. � � - Mo�liwe, lecz mato prawdopodobne. Poza tym nie t�umaczy to przypadk�w zagini�cia wszystkich ekspedycji, a odnosz� wra�enie, i� przyczyna znikni�� jest w ka�dym przypadku taka sama - odpar� geofizyk. � � - Czy mo�liwe jest, �eby l�dowanie rakiety uruchamia�o mechanizm rozp�tywania si� nawa�nicy? - zainteresowa� si� Warren. � � - Trudno powiedzie�. W pewnych przypadkach - tak. W�tpliwe jednak, �eby to by�a regu�a. � � - Tak dobrze znasz meteorologi� tej planety? - wtr�ci� zjadliwie socjolog. � � - Na tyle, �eby stwierdzi�, jaki jest og�lny charakter zachodz�cych zjawisk, proces�w i warunk�w atmosferycznych - tak! - Otard nie chcia� da� si� sprowokowa� do sporu. � � - Zawie�my prosz�, t� dyskusj� do jutra - spokojny glos Warrena przywr�ci� nas do rzeczywisto�ci. Wi�c, to tak d�ugo kr��ymy nad planet�? Nie spodziewali�my si�, i� nast�pi� ju� czas odpoczynku - trudno bowiem na statku kosmicznym nazwa� t� por� noc�, o kt�rej przypomina� nam utrwalony przez setki tysi�cy pokole� rytm biologiczny. � � W rakiecie zapad�a cisza. Jakkolwiek wielkie by�o poruszenie wydarzeniami, dawa� o sobie zna� d�ugotrwa�y trening i autodyscyplina niezb�dne w mi�dzygwiezdnych wyprawach. � � Nazajutrz ponownie usi�owali�my dociec przyczyn niepowodzenia naszych poprzednik�w i tak min�y trzy doby, a my ani na krok nie przybli�yli�my si� do rozwi�zania okrutnej zagadki, nie podj�li�my te� decyzji l�dowania i to by� chyba nasz jedyny sukces w tej wyprawie. � � O sz�stej godzinie czwartej doby okr��enia miody pilot Ramon Torrena opuszczaj�c swoj� zmian� i udaj�c si� na spoczynek zak��ci� zwyk�y rytm pracy i po��czywszy si� z komandorem zakomunikowa�; i� chcia�by si� podzieli� z nami pewn� my�l�, do jakiej doszed� w trakcie pe�nienia dy�uru nawigacyjnego. � � Pomimo "wczesnej" pory Warren obudzi� wszystkich prosz�c o wys�uchanie przez intercom, co pilot Ramon Torrena ma do przekazania. Ten by� nieco zmieszany, ale rozpocz�� swoj� rzecz dosy� spokojnie: � � - To, co powiem, mo�e jest nieistotne; ale by� mo�e nie jest te� zbyt b�ahe. Zastanawia�em si� nad nieudanymi l�dowaniami, ci�gle tylko o nich m�wimy. Dlaczego w takim razie nie po�wi�camy uwagi udanym l�dowaniom?... � � Te s�owa sprawi�y, �e nikt nie czul si� wi�cej �pi�cy. Udane l�dowanie? Pytania pad�y jednocze�nie. � � - Prosz�, nie przerywajcie - przywo�a� nas do porz�dku Warren. � � - Mia�em na my�li sondy automatyczne - wyja�ni� Ramon. Na naszych twarzach musia�o si� odbi� rozczarowanie, mo�e nawet lekcewa�enie, co jednak nie zmiesza�o pilota, a wr�cz przeciwnie, doda�o mu jakby odwagi i Ramon przem�wi� twardym, metalicznym g�osem jakby uprzedzaj�c indagacje. � � - Czy my tak prawd� m�wi�c nie demonizujemy ca�ej sprawy? Planeta grozy. Supercywilizacja. Zamiast szuka� bardziej prozaicznych przyczyn, straszymy si�, ostatnio niedawn� burz�... Jedno bowiem mamy za pewnik niewzruszony: nie m�g� to by� b��d sztuki. Cz�ciowo to prawda, zbyt s� przecie� identyczne te znikni�cia, cz�ciowo za� nie - zadzia�a� nieznany splot okoliczno�ci i to, co wydawa�o si� nie by� b��dem sztuki, sta�o si� nim prawdopodobnie. Dowodz� tego udane l�dowania sond. Czy powinni�my si� oszukiwa� nawzajem w dalszym ci�gu? Wys�uchiwa� uroje� typu: sondy nie zosta�y zniszczone, poniewa� nie zawiera�y istot �ywych, b�d� te�, i� automaty s� jakoby lepsze od cz�owieka. Jedno i drugie to majaczenia! Statki sprowadza�y do l�dowania automaty i kto wie, czy to nie okaza�o si� fatalne dla za��g - przecie� autonawigatory odtwarzaj� program l�dowania sond, a te l�dowa�y pomy�lnie. Nie wierz� w czyj� z�y zamys� i podejrzenie, �e sondy to automaty, a w. rakietach znajduj� si� inteligentne istoty. Zreszt� - doda� po chwili, kiedy nikt si� nie odezwa� uderzony trafno�ci� wywodu - zamierzam tego dowie��. � � - W jaki spos�b? - Warren niezmiennie by� rzeczowy. � � - Udam si� na powierzchni� Verdiany jednoosobow� rakiet�. Od tego nale�a�o zacz�� - uzupe�ni� ciszej. � � Nie zwa�a� na protesty. Komandor s�ucha� ich z nieodgadnionym wyrazem twarzy. � � - M�g�bym ci zabroni� - powiedzia� wreszcie. - Zbyt wielkie ryzyko... � � Ramon wzruszy� tylko ramionami. � � - A niby po co tu jeste�my? I nie zamierzam ryzykowa� ponad miar�, nie w g�owie mi bohaterskie czyny, lecz w ko�cu co jeszcze mo�emy postanowi�?! Wszyscy przecie� doskonale zdajemy serie spraw� z tego, i� nie powr�cimy, p�ki nie rozwik�amy tego splotu tajemniczych znikni��. Jest Nieznane, wi�c naprz�d rycerze �wi�tego Kontaktu - zako�czy� ironicznie. � � - W porz�dku! - uci�� komandor. - Przekona�e� nas. Prawie. Czego chcesz dla wype�nienia swego zadania? � � - Odpocz��. Dobrze si� wyspa�. Polec� za cztery godziny. Przygotujcie, prosz�, rakiet� kr�tkiego zwiadu, . t� dla planet obdarzonych atmosfer�. Zamierzam l�dowa� w pobli�u miejsca wybranego przez trzeci� ekspedycj�. � � Kiedy Ramon uda� si� na spoczynek, egzobiolog John Hynes odwa�y� si� ponownie zaprotestowa�: � � - Co b�dzie, je�li on zginie? � � - Wtedy polec� sam! Tymczasem og�aszam rozpocz�cie operacji "Zwiad". Anika, prosz� uciszy� swoje wzburzenie i przygotowa� bioczujniki dla Ramom. Dotkn�o ci�, te swat wypowiedzi� Ramon godzi po�rednio w cze�� twojego ojca? Czyni przecie� to samo, co on. I nie uwa�am, �eby mia� naszych poprzednik�w za mniej rozwa�nych. Wierz�, �e wyja�nimy nie tytko przyczyn�, ale i mechanizm znikni��, kt�ry doprowadzi� do potr�jnego niepowodzenia. ��� Przed startem Ramon urz�dzi� piekieln� awantur�, jakiej dawno ju� nie ogl�dano na pok�adach mi�dzygwiezdnych statk�w. Poleci� wyrzuci� z rakiety wszystko, co jego zdaniem by�o zb�dne i uzupe�ni� zwolnione miejsca zapasami materia��w p�dnych. � � - M�wi�em przecie�, �e nie zamierzam zosta� bohaterem! � � - B�dzie ci niewygodnie - upiera� si� dyspozytor wyrzutni. � � - Wol� niewygodnie �y�, ni� wygodnie umrze�! � � Komandor u�miecha� si� tylko nieznacznie, lecz nie interweniowa� wtedy, kiedy Ramon wyrzuci� wszystkich zebranych z dyspozytorni lot�w ma�ego zwiadu. � � - Wykonuj� po prostu to, co do mnie nale�y. A na kondukt �a�obny i op�akiwanie cokolwiek jeszcze za wcze�nie, wi�c wyno�cie si�... do stu tysi�cy planet grozy! � � Pocz�tkowo lot zaniepokoi� nas. Rakieta opada�a gwa�townie, lecz automatyczny pilot monotonnie podawa� dane, za� Ramon zachowywa� si�, jakby przeci��enie nie jego dotyczy�o. Potem rakieta przesz�a nagle do lotu poziomego, wykona�a kilka ewolucji w atmosferze Verdiany i s�ycha� by�o, jak na tle wyra�nych sygna��w autopilota Ramon p�g�osem sypie z niewiadomego powodu przekle�stwami, nast�pnie odezwa� si� zupe�nie spokojnie: � � - Przyjmuj� r�czne sterowanie. A propo, zdj�cia mimo ca�ej naszej techniki niewiele s� warte. � � Rakieta zni�a�a si� podchodz�c do miejsca l�dowania trzeciej ekspedycji. � � - Przekl�ta ziele�, mieni si� tylko w oczach...Aha, tu jest co� ciekawego! Przekazuj� obraz. � � I wtedy zobaczyli�my niewielkie, kopulaste budowle... Kto�, chyba egzobiolog, zakrzykn��: � � - Ramon! Ostro�nie! � � Rakiata �wiec� wystrzeli�a ku zenitowi i znowu us�yszeli�my niewyra�ne przekle�stwa, po czym Ramon zawo�a�: � � - Co tam jeszcze? Bez paniki! Przeszkadzacie mi pracowa�. Kopu�y jak kopu�y. Ni to cerkiew, ni to obserwatorium... � � Tymczasem na podr�cznym monitorze g��wny komputer wy�wietla� dane. Rzeczywi�cie, niczego podejrzanego w wygl�dnie tych kopu� nie by�o. Sta�y sobie w cieniu roz�o�ystych drzew nad brzegiem rzeki p�yn�cej nie opodal l�dowiska trzeciej wyprawy. � � - Wszystko nie tak jak mimo by�! - oznajmi� z niezadowoleniem Ramon, kiedy otrzyma� dane z g��wnego komputera. - Podejrzane jest istnienie kopu�, ale nie one same jako takie. To nawet interesuj�ce. Niech b�dzie. Spr�buj� znale�� kawa�ek miejsca dla l�dowania. � � - Zezwalam -rzuci� kr�tko Warren nie bacz�c na nieufno�� egzobiologa do nowej niespodzianki, jak� zgotowa�a nam planeta. � � Teraz rakieta opada�a powoli. Rozpo�cieraj�cy si� w jej nadirze teren obserwowali�my na dw�ch ekranach. Jeden pokazywa� obraz z kamery zainstalowanej na naszym statku, drugi - z rakiety patrolowej. Na pierwszym kopu�y by�y niewidoczne, na drugim z trudem dawa�y si� rozpozna� i to tylko dlatego, �e ju� wiedzieli�my o ich istnieniu. Widocznie kopu�y mo�na by�o dostrzec patrz�c pod okre�lonym k�tem i z niezbyt du�ej odleg�o�ci. � � - Kopu�y - powiedzia� w zamy�leniu planetolog Casimir Marvin. - Tak jakby co� podobnego zauwa�yli�my na jednej z klatek filmu wykonanego ze stacjonarnego przeka�nika. � � - Daj�e spok�j - odezwa� si� beztrosko Ramon. - U�udy kontaktu. Fantasmagofie XX wieku. I nie pr�bujcie interweniowa�! Mrowiska na przyk�ad te� s� kopulaste. � � Inteligentne mr�wki -- tak instynktownie wi�kszo�� zapewne pomy�la�a, ale paru osobom s�owa te wymkn�y si� nieopatrznie z ust, na co Ramon zareagowa� �ywio�owym wybuchem �miechu. � � - Oczywi�cie. superinteligentne mr�wki! A moce mr�wkoludy? - zapyta� szyderczo. - Wyrzuconym ze swych wn�trzno�ci kwasem w mig rozpu�cili korpusy rakiet, a cz�onk�w za�ogi obrali do samych ko�ci... � � - Przesta�, Ramon! - krzykn�a nieswoim g�osem Anika. � � - Przepraszam - mrukn�� trac�c po raz pierwszy pewno�� siebie. � � Zapad�a cisza. Niespokojnie obserwowali�my ekrany. Na obrazie przekazywanym z rakiety patrolowej powierzchnia wybranego obszaru szybko ros�a i zmienia�a si� zadziwiaj�co. Niemal przez p� przecina�a go wst�ga rzeki powoli tocz�cej swoje wody. Znowu przez moment widzieli�my wyra�nie kopu�y. Ramon manewrowa� rakiet� w poszukiwaniu dogodnego l�dowiska. � � - To jest prawdziwe zielone piek�o. Nova Amazonia komentowa� okaz Ramon. - Nie wiadomo, jak tu siada�. Ha, naprawd� cz�owieka zaczyna ogarnia� zgroza, kiedy na to patrzy. Kto wie, czy nie lepiej by�oby szuka� miejsca w skalistych turniach. � � Obraz nagle zmieni� si�. Zobaczyli�my rzek� �ukiem wyginaj�c� si� w stron� terenu l�dowania trzeciej ekspedycji. � � - Widz� cypel skalny nad rzek�. Tam spr�buj�... � � Manewr l�dowania Ramon przeprowadza precyzyjnie. Niewiele mia� miejsca, jednak zdo�a� posadzi� rakiet� w r�wnej odleg�o�ci od wszelkich rzeczywistych i ewentualnych niebezpiecze�stw. � � Kamera przekazywa�a obraz otoczenia. Wspania�a, dziewicza przyroda, monumentalna i gro�na zarazem... � � - Co z tob� Ramon? � � - Kontempluj� obcy �wiat. Wszystkie czujniki w normie. Niestety, b�d� musia� opu�ci� rakiet�, inaczej nie dowiem si� niczego. � � - To moce by�... Sam wiesz. Czy statek nie potrafi�by na tym samym miejscu wyl�dowa�? � � - To b�dzie trudne i mimo wszystko niebezpieczne. Wychodz�. � � - Poczekaj!... � � Nie zwr�ci� nawet uwagi na wezwanie. � � - Wynios� poza rakiet� dodatkow� kamer� automatyczn� i przeka�nik, �eby zawsze i bez przeszk�d mie� z wami ��czno��. � � �ledzili�my jego poczynania. Operacja "Zwiad" wydawa�a si� przebiega� pomy�lnie. Teraz Ramon sta� si� ma�om�wny. Ustawi� kamer� i przeka�nik, od��czy� zapasowe zdalne sterowanie, po czym podszed� do... rzeki. � � - No, no! Ale� zoologowie b�d� tu mieli u�ywanie - us�yszeli�my jego radosny g�os. - I botanicy... I w og�le egzobiologowie. Fantastyczny �wiat ro�lin i zwierz�t! A jaka tu wilgo�, parno i duszno, ultratropikalny klimat. Reumatyzmu i febry mo�na tu chyba w jeden dzie� si� nabawi�. Ska�a za to solidna - doda� po chwili. - Udam si� w przeciwnym kierunku. � � - Ramon. � � - Tak. � � - Znikn��e� z pola widzenia. � � Milcza� przez moment. � � - To nic - odezwa� si� wreszcie. - Teren jest nier�wny, a kamera ma ograniczony k�t widzenia. Przecie� to tylko automat. Podrzuc� do g�ry kamie�... � � - Jest! � � - Tak jak m�wi�em - zako�czy� zwi�le Ramon. - O! Dalej ska�a uchodzi pod wod�. Od strony rzeki grunt jest grz�ski, z drugiej strony nie lepiej. Zawracam... � � Ramon zamilk� bez wyra�nego powodu, a po chwili dobieg�y nas nieartyku�owe d�wi�ki, potem co� w rodzaju "no, puszczaj..." i ju� zupe�nie nieoczekiwanie us�yszeli�my jakby st�umiony �miech, a� wreszcie Ramon odezwa� si�, lecz g�os jego brzmia� dziwnie �piewnie, za� s�owa... � � - ...kadryl, ...dwa kroki do przodu, sk�on ku partnerowi... tak. Rzeczywi�cie dostojny, tylko nie nadeptuj mi na palec! Czemu wleczesz si� tak? - rzek�a do �limaka bia�oryba. Ten mor�win, kt�ry nas dogna�, na ogon wdepnie ci chyba... � � Zamarli�my. Co to ma znaczy�? Ob��d? Tajemnicza euforia narkotyczna? O czym Ramon m�wi?... � � - Ale� on cytuje "Przygody Alicji w Krainie Czar�w"! zawo�a�a nagle Anika. � � Na to Ramon roze�mia� si�, po czym zwr�ci� si� najwyra�niej do kogo� obcego: � � - Chod�! Pora ci� przedstawi�. � � - Ramon, z kim ty rozmawiasz? � � - A, jest tu taki szalenie sympatyczny, niezmiernie ciekawski i towarzyski ��wiciel... � � - Nie! On zwariowa�! - wykrzykn�� kto�, lecz w tym momencie Ramon pojawi� si� na ekranach. Obejmowa� si� rzeczywi�cie z kim� na razie niewidocznym i przytupuj�c ta�czy� zawzi�cie. Na ten widok buchn�� �miech. � � - �miejcie si�, �miejcie. Co ja temu bydl�ciu uczyni�em, �e tak sobie mnie upodoba�o? Nie stoi ani sekundy bez ruchu, tylko wci�� posuwi�cie podryguje. No, podejd� bli�ej, - niech ci� zobacz�. � � Na ekrany wype�z�a zabawna morda i z nieukrywan� ciekawo�ci� patrzy�a w nasz� stron�. Ramon szamota� si� z tym dziwnym stworem chc�c, �eby�my go w ca�o�ci zobaczyli. I faktycznie, stworzenie przypomina�o nieco ��wiciela wymy�lonego przez Carrolla. Nie widzieli�my tylko dolnych ko�czyn. � � - Z gatunku gad�w - zacz�� zoolog. - Typ... - i dalej posypmy si� same uczone nazwy. � � - Sk�d pan to wie? - zawo�a� Ramon. - Niby gad, a �apy ma jak u p�az�w. To zapewne te ��lwiciele buduj� kopu�y! - doda�. - I wydaje mi si� do�� inteligentny. � � Skonsternowany zoolog zamilk�. � � - Dobrze, ju� dobrze. Wracaj do swego kopulastego domu - Ramon pchn�� delikatnie zwierz�, kt�re wyrzuciwszy z siebie seri� d�wi�k�w oddali�o si� tanecznym krokiem. Ramon w zamy�leniu patrzy� za nim w �lad. � � - Swoj� drog� co� w tym musi tkwi� - podj�� Ramon. � � - W czym? - zdziwi� si� zoolog. � � - Jeszcze nie wiem. Tylko na razie �adnej grozy, poza nieprzychylnym klimatem, tu nie znajduj�. Wskazuje na to zreszt� zachowanie ��lwiciela. � � - B�yskawicznie przyswoi�e� sobie elementy zoopsychologii obcej fauny - zauwa�y� sarkastycznie egzobiolog. � � - Nie taki bowiem diabe� straszny... - odci�� si� gniewnie pilot. - Zreszt� nie mam czasu na dyskusj�. Wyruszam do miejsca l�dowania trzeciej wyprawy. Zajmie mi to zapewne sporo czasu, a wola�bym wr�ci� przed zachodem tutejszego s�o�ca ��czno�� na fonii, a p�ki b�d� w zasi�gu pola kamery, r�wnie� na wizji. Obci��a� si� nie zamierzam. Szerokie, p�askie stopy - to wzbudza moj� nieufno��. � � I wyruszy� kieruj�c si� poprzez wolne od zwartej ro�linno�ci przej�cie ku wybranemu obszarowi. � � - Ogromnie trudno porusza� si� - komentowa�. - P�ki jeszcze by�o skaliste pod�o�e, by�o �atwo posuwa� si�. Teraz tylko jest �liska trawa oplataj�ca si� wok� n�g. Pe�no owad�w i innych drobnych zwierz�tek. Miejscami poprzez ziele� prze�wituje rdzawe pod�o�e. Po obu stronach ci�gn� si� nieprzyst�pne zaro�la, wol� si� do nich nie zbli�a�. Gor�co. Najch�tniej zdj��bym he�m, bo tlenu tu wi�cej ni� na Ziemi. � � - Ani si� wa�! � � - Ani my�l� -roze�mia� si� Ramon. - Pojawi�y si� k�py jakiego� pierzastego sitowia - komentowa� znowu. - A mo�e to zwierz�ta? Od nadmiaru wra�e� brak mi ju� s��w i wyobra�am sobie, co si� znajduje poza otwart� przestrzeni�. � � Raptem na monitorach rozb�ys�o o�lepiaj�ce �wiat�o i zaraz ekrany pokry�y si� ciemnymi, ruchliwymi plamkami. � � - Co to by�o? - zapyta� komandor. � � - Pseudow��. Ogromny! Wola�em nie sprawdza�, jakiego jest uspo�obienia. � � Ledwie stan�li�my na tej planecie, ju� zabijamy - odezwa� si� z gorycz� zoolog. � � - Nie lubi� taniego humanitaryzmu - odpar� ze z�o�ci� Ramon i zamilk� na d�u�szy czas. � � - Widz� pag�rek - zakomunikowa� ju� spokojnym g�osem. - Wejd� na niego. i rozejrz� si� po okolicy. � � S�yszeli�my przyspieszony nieco oddech, potem jakby :westchnienie ulgi i nagle rozleg� si� �oskot. Ramon zakrzykn��: � � - A niech ci�... To jaki� ��w ogromny, kt�remu przeszkodzi�em w drzemce. Nie obawiajcie si�, nie b�d� go kara� dora�nie. Zdo�a�em dostrzec jednak jakie� jeziorko po�o�one do�� blisko. Wygl�da�o raczej niezwykle. � � W polu widzenia kamery zn�w pojawi� si� ��wiciel. Kr��y� jakby zaniepokojony, po czym oddali� si� i znikn��. � � - Wydaje mi si�, �e tw�j przyjaciel st�skni� si� za tob� - za�artowa� Warren. � � W odpowiedzi rozleg�o si� g�o�ne mla�ni�cie, co� zabulgota�o i zachlupota�o, potem plusk i krzyk, kt�ry urwa� si� mocnym przekle�stwem. S�ycha� by�o obrzydliwe cmokni�cia, syk i szum. .. � � - Ramon!? - rzuci� komandor. � � - Ot� le�� w bagnie przesyconym mineraln� wod�. Musuje i usi�uje mnie wci�gn��. Pr�buj� si� ostro�nie przekr�ci� - raportowa� beznami�tnie Ramon, lecz dawa�o si� wyczuwa� w jego glosie napi�cie. - Przygotujcie sond� bez aparatury, ale porz�dnie obci��on� i wystrzelcie j� w sam �rodek tego przekl�tego terenu. I niech spada bez spadochronu. � � - Po co ci to?! � � - Mnie mo�e ju� na nic, ale wy obserwujcie pilnie, co si� stanie, kiedy sonda upadnie na powierzchni� planety. Spieszcie si�, mo�e jeszcze zd��a skomentowa� upadek sondy. � � - Ramon! - w glosie Aniki zabrzmia�a trwoga. - Dlaczego?... � � - Boje si�. Boj� si� my�li, jakie mi teraz przychodz� do g�owy. Grz�zn�, rozumiecie. � � Nikt z nas nie zrozumia� go w�a�ciwie, ale szybko przygotowali�my sond� i drog� rakiet� patrolow�, co te� oznajmili�my Ramonowi. � � - B�dzie ju� chyba za p�no - powiedzia� ze sztucznym spokojem... - Chocia�... Nie chc� ani was ani siebie �udzi�, lecz moja sytuacja jakby przesta�a si� pogarsza�. � � Zn�w us�yszeli�my nieartyku�owane d�wi�ki - co� jakby "hrrjach" - a potem zdziwiony okrzyk Raniona, kt�ry zag�uszy�o ci�kie posapywanie. Ponownie rozleg�o si� obrzydliwe smokanie, bulgotanie... � � - Jak ja ci si� odwdzi�cz� - wo�a� Ramon - chyba znowu Zata�cz� kadryla!... � � - Dlaczego komandorze tak spokojnie tego s�uchasz! to Anika napad�a na Warrena. - Tam na dole dzieje si� co� niedobrego, a pan siedzi bezczynnie! Ramon albo strach rozs�dek, albo, albo... - zaj�kn�a si�, po czym doko�czy�a bez sensu - l�dujmy natychmiast! � � - Nie, tylko nie to! - przera�ony g�os Ramona rozleg� si� w ka�dym zakamarku statku. - Du�e rakiety nie mog� l�dowa�! Wystrzelcie sond�. � � - Du�e rakiety nie mog� l�dowa�? - powt�rzy� Svensen. � � - Tak! Zaraz postaram si� wam wyja�ni� dlaczego, tylko odejdziemy z ��wicielem dalej od tego przekl�tego miejsca. O, Bo�e, jakie to wszystko proste, a my doszukiwali�my si� nie wiadomo czego. Grozy! To mnie ogarnia zgroza, kiedy pomy�l� o naszym zadufaniu, a tak naprawd� to g�upocie. Gubi nas po�piech i wybuja�a wyobra�nia... � � - Uwaga! - przerwa� Warren. - Sonda X zosta�a wystrzelona. � � - Wracam do rakiety i zaraz po eksperymencie startuj�. � � Dalej s�yszeli�my tylko przyspieszony i przyciszony g�os Ramona, kt�ry czule przemawia� do ��wiciela - �egna� si� z nim. Nam rzuci� tylko "gotowe", kiedy znalaz� si� w rakiecie. Wszyscy w napi�ciu czekali�my na wynik eksperymentu, kt�rego idea nadal pozostawa�a dla nas niejasna. Domy�lali�my si�, �e Ramon chce sprawdzi�, jaki b�dzie efekt upadku obci��onej sondy na powierzchni� Verdiany. Jednak statki l�dowa�y �agodnie!? � � - Widz� sond�. Uwaga! � � I sonda spad�a z wielk� pr�dko�ci�... I nie roztrzaska�a si�! Podni�s�- si� ob�ok pary, potem dostrzegli�my zawirowanie, sonda zamilk�a i sta�o si�. Znikn�a. � � Tu� przed momentem uderzenia Ramon poderwa� swoj� rakiet�. Dwukrotnie zatoczy ko�o nad dziwnym obszarem, po czym bez s�owa skierowa� rakiet� w stron� statku. Wyl�dowa� na zapasowej platformie, do wn�trza wszed� przez specjaln� �luz� z os�on� biologiczn�, zrzuci� umazany b�otem skafander i d�ugo bra� prysznic. Tymczasem operator przyni�s� nagrane ta�my magnetowidu, na kt�rych zarejestrowany by� upadek sondy. � � Kiedy pilot zjawi� si� wreszcie w dyspozytorni, zaleg�a g�ucha cisza. Ramon upad� raczej na fotel, ni� usiad�, powi�d� po nas zm�czonym spojrzeniem i bezbarwnym g�osem powiedzia�: � � - Sami jeste�my winni zag�ady trzech wypraw. Mam na my�li Ziemi� i jej mieszka�c�w, nie bezpo�rednio nas. Zastan�wmy si�, jak mo�e wygl�da� naprawd� planeta, na powierzchni kt�rej p�ynie tyle osobliwych rzek, na kt�rej brak jest wi�kszych m�rz, za to istnieje niezwyk�y Wielki Kana�. Planeta, na kt�r� obruszaj� si� straszliwe nawa�nice, jej powierzchnia pokryta jest przebogat� ro�linno�ci�, a atmosfera przesycona jest wilgoci�? Ogromne bagno, jedno wielkie trz�sawisko! S�dzili�my, domy�lali�my si� istnienia bagien- i b�ot, ale tylko w rejonach delt, pseudodelt, rozlewisk i rozga��zie� rzek. Tymczasem bagna mog� zajmowa� wi�ksz� cz�� powierzchni Verdiany. Podejrzewam, �e i dna m�rz s� grz�skie, szczeg�lnie pod przybrze�nymi wodami. A owe p�askie r�wniny to wr�cz pu�apki - prawdopodobnie zaro�ni�te bagna lub jeziora. Fatalny zbieg okoliczno�ci spowodowa�, �e poprzednie wyprawy trafia�y w�a�nie do tych pu�apek. Oraz po�piech. Odkryto pi�kn� planet�, wi�c pierwsza ekspedycja l�duje, gdzie? - na r�wninie zapewne - i przepada. Przybywa nast�pna i r�wnie� znika bez �ladu. Trzecia ekspedycja stara si� ju� by� bardzo rozwa�na, lecz kolejna eliminacja miejsc nie nadaj�cych si� na polowy kosmodrom okaza�a si� niezupe�na niestety, i rakiet� spotka� los poprzedniczek. My za� wymy�lali�my coraz to fantastyczniejsze hipotezy... - Ramon umilk� i roz�o�y� r�ce. � � - Przyjmijmy, �e tak mog�o by� - odezwa� si� Svensen. - Jak jednak wyt�umaczy� zanik sygna��w i brak pr�b ratowania si�? � � Uprzedzi� pilota geofizyk. � � - To mo�na wyja�ni�. Sondy opada�y na spadochronach i chocia� pobiera�y pr�bki gruntu, nie by�o mo�liwo�ci sprawdzi�, i� pod paro - czy nawet kilkunastometrow� warstw� znajduje si� topiel. Zwiad automatyczny - mamy to zaprogramowane ju� w nas samych, nie tylko w pok�adowych komputerach. A nast�pnie l�duje masywna rakieta. Z regu�y wznosi ona g�sty ob�ok py�u, tu jeszcze opar�w. Czujniki sygnalizuj� �agodne l�dowanie. Za �agodne - powiedzia�bym. Pod dzia�aniem rakiet hamuj�cych warstwa nibygruntu zostaje przebita, a masa statku dokonuje dzie�a. Rakieta pogr��a si� w grz�skie bagno, a jeszcze nic nie sygnalizuje niebezpiecze�stwa. Potem jest ju� za p�no. Sygna�y zanikaj� natomiast dlatego, poniewa� woda przesycona jest solami, w tym zwi�zkami �elaza. Po prostu elektrolit, s�aby, lecz w bardzo du�ej ilo�ci. I statek ani nie mo�e wydosta� si� ze straszliwej pu�apki, ani o tym powiadomi� Ziemi�... � � - Jak�e to? Przecie� statek jest sprawny! Wystarcza�oby uruchomi� silniki... � � - Wysoce ryzykowne. Dysze s� ju� zatkane, zamulone. Nawet je�li w��czenie silnik�w nie rozsadzi statku, to tylko pogorszy jego sytuacj�. Do�� nieznacznego odchylenia od pionu, �eby rakieta zamiast wystartowa�, zary�a si� jeszcze beznadziejniej. Bardziej prawdopodobna jest jednak eksplozja. � � - Powinny wi�c zosta� jej �lady! - zakrzykn�� wzburzony egzobiolog. � � - I ty to m�wisz? - zdziwi� si� milcz�cy dot�d Warren. - Po tylu latach taka ro�linno�� z powrotem pokryje wszystko. Zreszt� ostatni statek nie eksplodowa�. Przeka�nik bez w�tpienia odnotowa�by ten fakt. � � - I to jest w�a�nie najgorsze - cicho dopowiedzia� socjolog. � � - Jak?... Co?... Dlaczego?... - odezwa�o si� kilka os�b r�wnocze�nie. � � - Pomy�lcie. Statek jest nieuszkodzony. Nie mo�e tylko startowa�. Nie mo�na go opu�ci�. Nie mo�na nawi�za� ��czno�ci... � � - Okropna �mier� - powiedzia� kto� wstrz��ni�ty wizj�, jak� roztoczy� Rez. � � - Nie! Mo�e by� znacznie gorzej. Przecie� statek jest w pe�ni autonomiczny. Zrozumcie! Oni mog� nadal �y�! � � - To potworne! To niesamowite!... Anika zerwa�a si�, jakby zamierza�a pobiec dok�d�. � � Warren podszed� do niej. � � - Uspok�j si�, Aniko. Nie wszystko jest jeszcze stracone w takim razie... � � - Nie, nie, ja wiem, co Rez chcia� powiedzie�, co mia� na my�li - zawo�a�a z rozpacz� w g�osie Anika. - Jak� oni tam wegetacj� prowadz�! Jakie mog�y si� pojawi� efekty uboczne. Po tylu latach... Czy oni potrafi� by� jeszcze normalni? � � - Uspok�j si� - powt�rzy� cierpliwie Warren. - Maj� przecie� anabiozatory. � � - Ale z nich nie skorzystaj�, bo nie wiedz� dok�adnie, co si� zdarzy�o, bo pr�buj� znale�� wyj�cia z tej sytuacji, bo wreszcie czekaj�! By� mo�e cz�� za�ogi umieszczono w anabiozatorach - och�on�a nieco - jednak w to w�tpi�. Ka�dy prawdopodobnie b�dzie uwa�a�, i� mo�e by� potrzebny. A je�li b�oto poprzez dysze przenika do wn�trza?... � � - Zablokuj� grodzie. � � - Lecz w ci�gu tylu lat stos mo�e wyj�� spod kontroli, w�a�nie dlatego, �e przez dysze wtargn�o bagno wraz z tym elektrolitem. I co wtedy? Powolna agonia. Coraz mniej energii, coraz mniej tlenu... - i nie mog�c si� wi�cej powstrzyma� Anika wybuchn�a p�aczem. � � - I oto mamy groz� tej planety - powiedzia� kto� ledwie dos�yszalnym szeptem. � � Ramon jednak us�ysza�. Podni�s� si�, podszed� do Aniki, obj�� j�. � � - Prosz� si� nie martwi� - powiedzia� z rzadko spotykan� u niego �agodno�ci�. - Na ma�ych rakietach przygotujemy polowe kosmodromy w g�rach, na wy�ynach, wreszcie w rejonach oko�obiegunowych, bo przecie� i t� zagadk� musimy rozwik�a�. I dotrzemy do pogr��onego statku. We�miemy t� planet� nie szturmem, lecz podst�pem. Tylko na co nam ona?... - zako�czy� ciszej. � � Zrozumieli�my, co mia� namy�li. W milczeniu spogl�dali�my na Akrany, na kt�rych widnia�y zdradliwie kusz�ce obrazy szmaragdowej planety grozy. ��� powr�t