2313

Szczegóły
Tytuł 2313
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2313 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2313 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2313 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

antoni f. ossendowski lenin Tom ca�o�� w #h tomach PWZN Print 6 Lublin 1999 Przedruku dokonano na podstawie pozycji wydanej przez Wydawnictwo "Alfa" Warszawa 1990 Redakcja techniczna wersji brajlowskiej: Franciszek Kwiatkowski Piotr Kali�ski Sk�ad, druk i oprawa: PWZN Print 6 sp. z o.o. 20_218 Lublin, Hutnicza 9 tel.8fax: 0_81 746_12_80 e-mail: [email protected] `gw2 Banicja za "Lenina" Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego (1878-1945) skazano w PRL na zapomnienie. Podzieli�y los autora jego ksi��ki, t�umaczone na blisko 30 j�zyk�w, ��cznie z urdu i japo�skim, przesz�o 120 tom�w prozy, obejmuj�cej obok utwor�w nie najwy�szego lotu r�wnie� dzie�a, kt�re powinny wej�� do skarbca kultury narodowej, reporta�e podr�nicze i opowiadania adresowane do - najm�odszych czytelnik�w, dzieci i m�odzie�y. Pisarz zmar� w ��winie, ko�o Podkowy Le�nej - niedaleko Warszawy - par� miesi�cy przed zako�czeniem dzia�a� wojennych. By� gor�cym patriot�, zwi�zanym z ruchem oporu w okupowanej Polsce. Imi� jego, swego czasu znane i popularne na ca�ym �wiecie, dzi� jeszcze nie jest zupe�nie zapomniane, chocia� w latach pi��dziesi�tych posz�y na przemia� wycofane z bibliotek ksi��ki Ossendowskiego. Ossendowski przecie� napisa� Lenina. To, �e fakt ten mia� miejsce pod koniec lat dwudziestych - niczego nie zmienia�. O wrogu Wielkiej Rewolucji Pa�dziernikowej spo�ecze�stwo "Priwislinskogo kraja" raz na zawsze powinno zapomnie�. Ossendowski dos�ownie w ostatniej chwili unikn�� karz�cej r�ki ludowej sprawiedliwo�ci. Staruszek grabarz cmentarza w Milan�wku, �yj�cy jeszcze do niedawna, pami�ta�, jak NKWD w 1945 roku, tu� po wkroczeniu Armii Czerwonej, nakaza�o mu wydobycie z grobu trumny, aby sprowadzony przemoc� dentysta m�g� stwierdzi�, czy naprawd� nieboszczyk by� tym, o kogo im chodzi�o. Towarzysze z NKWD dobrze wiedzieli, co robi�. Chocia� poj�cie "brain washing" zrobi�o karier� za naszych czas�w, propagandzie bolszewickiej bardzo skutecznie uda�o si� spreparowa� obraz Lenina jako szlachetnego wodza rewolucji, kryszta�owego idealisty o czystych r�kach i go��bim sercu. Znaczna cz�� inteligencji, m�odzie�y studenckiej i r�nych naiwnych pi�knoduch�w z Zachodniej Europy i Nowego �wiata uwierzy�a we�. Ba, s� tam nawet tacy, kt�rzy wierz� do dzi�. Gdy m�ode, powsta�e z popio��w pa�stwo polskie, odpiera�o najazd bolszewicki, a pod Radzyminem i Wyszkowem toczy�a si� bitwa, uwa�ana przez wielu historyk�w za jedn� z decyduj�cych w dziejach �wiata wsp�czesnego - robotnicy Francji, Anglii, Stan�w Zjednoczonych i Niemiec odmawiali za�adunku broni, jaka mia�a by� u�yta przeciw napastniczej Armii Czerwonej. Na apel Lenina proletariusze wszystkich kraj�w ��czyli si� wyra�aj�c solidarno�� dla pierwszego w dziejach pa�stwa proletariatu. Pa�stwa, kt�re oblekaj�c w realny kszta�t upiorn� utopi� swego tw�rcy, kierowane przez "leninowsk� parti� nowego typu", dokonywa� b�dzie na niespotykan� w dziejach powszechnych skal� ludob�jstwa w�asnych obywateli i uczyni Pawk� Morozowa, nikczemnika, kt�ry zadenuncjowa� w�asnego ojca, wzorcem osobowym m�odych pokole� przysz�ych komunist�w. Wzorcem, kt�ry mia� obowi�zywa� do dzi�. Niezwykle sugestywny obraz geniusza nienawi�ci klasowej, tytu�owego bohatera ksi��ki Ossendowskiego, pozostawa� na d�ugo w pami�ci ka�dego czytelnika. Trudno wi�c przeceni�, jak ogromn� warto�� mia� nakre�lony pi�rem naocznego �wiadka i wnikliwego obserwatora obraz rewolucji rosyjskiej. Ksi��ka Lenin zrobi�a karier� na obu p�kulach i odegra�a znacz�c� rol� w u�wiadomieniu ca�emu �wiatu, kto i jak "robi�" Rewolucj� Pa�dziernikow�. Ossendowski by� jednym z pierwszych, kt�rzy o�mielili si� uderzy� w mit, w symbol, w legend�, w bo�yszcze, w idola milion�w og�upia�ych z g�odu i n�dzy biedak�w z ca�ego �wiata. Nawet So��enicyn na takie obrazoburstwo sobie nie pozwoli�. Antoni Ferdynand Ossendowski w pierwszych latach naszego wieku studiowa� razem z Mari� Sk�odowsk� na paryskiej Sorbonie. Gdy po odsiedzeniu wyroku za udzia� w dzia�alno�ci rewolucyjnej 1905 roku na Dalekim Wschodzie i w podbijanej przez carsk� Rosj� Mand�urii nie m�g� dosta� pracy, zacz�� zarabia� na �ycie jako dziennikarz. Jednocze�nie coraz wi�ksze sukcesy odnosi� na polu literackim. W Petersburgu ukaza�y si� jego pierwsze ksi��ki. Po wybuchu rewolucji, unikaj�c �miertelnego zagro�enia, jakie przynios�o mu do�� powa�ne zaanga�owanie w dzia�alno�� konspiracyjn� i zamieszanie w afer� przekazania oficerowi ameryka�skiego wywiadu, Edgarowi Sissonowi, teki z korespondencj�, jak� prowadzili czo�owi przyw�dcy partii bolszewik�w z niemieckim Sztabem Generalnym - przedziera si� na Wsch�d. W Omsku, a p�niej w Tomsku, wyk�ada chemi� i ekonomi� na wy�szych uczelniach. Zostaje zaproszony do grona ekspert�w technicznych przy sztabie admira�a Ko�czaka. Przypadkowo odnalezione w Instytucie im. J. Pi�sudskiego zmikrofilmowane raporty Ossendowskiego, pisane ju� po przyje�dzie do Stan�w Zjednoczonych w pocz�tkach lat dwudziestych, s� wystarczaj�cym dowodem na to, �e by� r�wnie� zwi�zany z kontrwywiadem "bia�ych". Rozpracowywa� metody i kierunki dzia�ania propagandy bolszewickiej w krajach Azji. Uwa�a� - podobnie jak ogromna wi�kszo�� znajduj�cych si� na Syberii i Dalekim Wschodzie Polak�w - �e jego obowi�zkiem jest maksymalnie szkodzi� wrogowi, kt�ry w tym samym czasie usi�owa� zada� �miertelny cios Warszawie. U przeciwnik�w politycznych zyska� z czasem miano polskiego Lawrence'a. Po kl�sce Ko�czaka, przez dzikie stepy Kraju Urianchajskiego i bezludne g�ry U�an Tajga, przedziera si� do Mongolii. Niewykluczone, �e jest tajnym emisariuszem "bia�ych", usi�uj�cym skoordynowa� wsp�lne wyst�pienie przeciw bolszewikom wojsk r�nych ataman�w i genera��w, wa��saj�cych si� w pogranicznym Sinkiangu, Mongolii lub na Zabajkalu. W�r�d nich wyj�tkowego formatu indywidualno�ci� by� pochodz�cy z rodu ba�tyckich baron�w mistyk, buddysta; genera� i chan mongolski - Roman von Ungern-Sternberg. Przeszed� do historii jako ten, kt�ry snu� plany sfederowania pod swoim dow�dztwem lud�w Azji, aby przy ich pomocy "zgnie�� zal�g�� w Europie czerwon� zaraz�". Obfituj�c� w niezwykle dramatyczne epizody opowie�� o konnej podr�y przez Azj� Centraln�, powsta�� przy wsp�pracy ameryka�skiego wydawcy i t�umacza - L.S. Pallena Beasts Men and Gods wydano w Nowym Jorku w 1922 roku. Polskie wydanie bestselleru ukaza�o si� nieco p�niej pod tytu�em Przez kraj bog�w, zwierz�t i ludzi. W ci�gu paru lat dokonano przek�adu tej ksi��ki na siedemna�cie j�zyk�w. Sukces, jaki przed Ossendowskim by� udzia�em tylko jednego polskiego autora - Henryka Sienkiewicza. Pisarz pracuje niezwykle intensywnie pisz�c i wydaj�c w latach nast�pnych po pi��, sze�� ksi��ek rocznie. Jednocze�nie podr�uje, poluje, zabiera g�os w sprawach wielkiej polityki, odbywa liczne spotkania z czytelnikami w Odrodzonej Polsce i na ca�ym �wiecie. Na temat jego popularno�ci kursuje mn�stwo dowcip�w i anegdot. �adna z kilkudziesi�ciu napisanych p�niej ksi��ek nie przynios�a mu takiego �wiatowego rozg�osu jak Beasts, Men and Gods. �adna, z wyj�tkiem Lenina. J� te� prawie natychmiast prze�o�ono na wi�kszo�� j�zyk�w europejskich, drukowano w obszernych fragmentach na �amach najpowa�niejszych czasopism, odczytywano przez radio. 21 stycznia 1932 roku Lenin zosta�, na skutek interwencji ambasady radzieckiej, zasekwestrowany na terenie ca�ych W�och razem z ksi��k� Gorkiego Lenin i ch�op rosyjski. Warto pami�ta�, �e by�y to W�ochy Mussoliniego. Papie� za otrzymany egzemplarz podzi�kowa� jednak autorowi serdecznie. W kr�gach krajowych krytyk�w przyj�cie nowego bestselleru Ossendowskiego by�o raczej ch�odne, mimo �e za t� ksi��k� przyznano mu doroczn� nagrod� Towarzystwa Literackiego i Dziennikarzy za rok 1933, a recenzenci zagraniczni zestawiali jego utwory z dzie�ami Kiplinga, Maeterlincka, a nawet Conrada. Antoni Ferdynand Ossendowski mia� niezwykle barwne i ciekawe �ycie. By� autorem sztuki, w kt�rej Ludwik Solski ubrany w mongolski jedwabny ter�yk ze sfastyk� na piersi gra� rol� barona Ungerna. By� autorem scenariuszy pierwszych polskich film�w egzotycznych. Wytrawnym globtrotterem i my�liwym. Autorem wielu prac naukowych i wyk�adowc� na wy�szych uczelniach. Cz�owiekiem, kt�ry umia� zdobywa� rozg�os i pieni�dze. Walczy� i przezwyci�a� przeciwno�ci losu. Budzi� kontrowersje. Mia� wielu wrog�w, ale zawsze na pierwszym miejscu stawia� interes ojczystego kraju, propagand� polskiego imienia i polskiej kultury za granic�. Na banicj� i infami� nie zas�u�y� ani on, ani jego ksi��ki. Witold St. Micha�owski Rozdzia� I Ma�y W�odzimierz Uljanow siedzia� cicho i bacznie z pod namarszczonych brwi �ledzi� ka�dy ruch matki. Marja Aleksandr�wna, troch� przyblad�a i smutna, pomaga�a s�u��cej Ninie nakrywa� do sto�u. By�a sobota, - dzie�, w kt�rym do Uljanowych przychodzili znajomi ojca. Marja Aleksandr�wna nie lubi�a tych zebra�; starszy brat, pos�yszawszy o nich, ucieka� z domu, mrucz�c - Do djab�a, do djab�a z tymi jaskiniowcami! Siostry, sprz�taj�ce w saloniku, �mia�y si� po cichu, a Wo�odzia z niecierpliwo�ci� oczekiwa� go�ci. Nareszcie w saloniku zjawi� si� ojciec. Siwy, barczysty, o ciemnych sko�nych oczach, takich samych, jakie mia� m�odszy syn, z dum� nosi� granatowy surdut ze z�otemi guzikami i krzy�em �w. Stanis�awa na bia�oczerwonej wst��eczce, co nadawa�o mu wyraz uroczysto�ci i powagi. Siad� w fotelu, przysun�� ma�y stolik: ustawi� szachy, przygotowuj�c si� do partyjki z doktorem Titowym. Dokt�r zawsze wprawia� w podziw ma�ego W�odzimierza. Ch�opak chcia�by go widzie� p�ywaj�cego. Nie w�tpi�, �e dokt�r m�g�by sta� na najwi�kszej g��binie, jak korek jego w�dki na rzece. Taki by� gruby, okr�g�y ten dokt�r Titow. Ojciec nie odzywa� si� do Marji Aleksandr�wny, bo wiedzia�, �e nie lubi jego go�ci; nie chcia� psu� sobie zabawy sprzeczk� z �on�. Jednak pani Uljanowa sama wszcz�a rozmow�. - M�j kochany - rzek�a, - ju� da�by� raz spok�j sobie i mnie z tymi go��mi! Co ci przyjdzie z tego, �e zjawi si� stary op�j, proboszcz, ojciec Makary, w zielonej kamlotowej sutannie, dokt�r Titow i inspektor szk� ludowych - Piotr Piotrowicz Szustow. Ani Bogu �wieczka, ani djab�u - pogrzebacz, doprawdy! Ojciec poruszy� si� niespokojnie i zacz�� wyciera� czerwon� chustk� spocone czo�o, mrucz�c: - �yjemy w przyja�ni od dawna... zreszt�, wszyscy oni maj� rozleg�e stosunki, mog� si� wi�c przyda� w �yciu, dopom�c, komu� z silnych tego �wiata dobre s�owo o mnie szepn��... - Och! - westchn�a �ona. - Co do tego dobrego s�owa, to przypominasz mi Tiapkina-Lapkina z "Rewizora" Gogola. Ten te� bardzo o to dba� i prosi�, aby rewizor, po powrocie do Petersburga, powiedzia� ministrowi, �e w takim a takim mie�cie przebywa Tiapkin-Lapkin! Za�mia�a si� g�ucho i nieprzychylnie. - Masza, co te� za por�wnanie... - rzek� z wyrzutem. - Zupe�nie to samo! - zawo�a�a pani Uljanowa. - �mieszny jeste�! Dlaczego nie zapraszasz do siebie ludzi �wiat�ych, m�odych, my�l�cych, - naprzyk�ad, lekarza Dochtorowa, nauczyciela Ni�owa lub tego dziwnego mnicha - kaznodziej�, brata Aleksego? Spotka�am ich u gani W�asowoj, s� to bardzo rozumni, uczciwi ludzie! - Bo�e bro�! - wyl�k�ym g�osem wymachuj�c r�kami, sykn�� pan Uljanow. - S� to typy niebezpieczne, jacy� tam... dzia�acze. - Dzia�acze? - spyta�a Marja Aleksandr�wna. - Co to znaczy? - Co� z�ego! - odpar� szeptem. - Ostrzega� mnie przed nimi naczelnik policji... Ale zapomnia�em ci powiedzie�, Masza, �e i on dzi� nas odwiedzi... - Tego tylko brakowa�o! - klasn�wszy w d�onie, zawo�a�a z oburzeniem. - Dzi� to ju� �ywego s�owa nie pos�yszymy. Obecno�� policjanta, i to jeszcze takiego gorliwego, wszystkim zamknie usta. M�� milcza� i wyciera� spocone czo�o, wzdychaj�c ci�ko. - Ma�y cz�owiek, jak ja, powinien mie� silnych przyjaci�, - powiedzia� bardzo cicho. Marja Aleksandr�wna machn�a r�k� i wysz�a do jadalnego pokoju. O 8-ej wiecz�r bardzo punktualnie jeden po drugim przybywali go�cie. Wkr�tce wszyscy siedzieli w saloniku, prowadz�c o�ywion� rozmow�. Wo�odzia oczu nie spuszcza� z dwuch postaci. U�miecha� si� pokryjomu i tr�ca� siostr� Sasz�, wskazuj�c wzrokiem na doktora. Okr�g�a g�owa, �ysa i ca�a czerwona, o nadmiernie wypuk�ych oczach - bladych, prawie bia�ych, od do�u by�a zako�czona trzema podbr�dkami, wylewaj�cemi si�, jak g�sty kit, na bia�y, pofa�dowany gors koszuli; kulista g�owa opiera�a si� na okr�g�ej, podobnej do olbrzymiej pi�ki figurze, a tak jako� dziwnie, z tak� wzbudzaj�c� obaw� nier�wnowag�, �e zdawa�o si�, i� powinna z niej si� stoczy� przy silniejszem poruszeniu. Kr�tkie, t�u�ciutkie n�ki zwisa�y z do�� wysokiej kanapy, ledwie dotykaj�c pod�ogi. - Jab�ko na arbuzie... - szepn�� Wo�odzia do siostry, mru��c oczy. Sasza lekko uszczypn�a go w rami� i cicho pisn�a, zatkawszy usta r�k�. Ch�opak przeni�s� wzrok na nowego go�cia. By� to komisarz policji - radca kolegjalny Bogatow. O tym cz�owieku kr��y�y legendy po ca�em mie�cie. By� postrachem dla z�oczy�c�w wszellkiego rodzaju. Barczysty, chudy, mia� twarz okolon� pi�knemi bokobrodami; d�ugie, zuchowato podkr�cone do g�ry w�sy, ko�cami swemi si�ga�y zmru�onych, chytrych oczu. Siedzia� rozparty w fotelu i co chwila poprawia� szabl� i wisz�cy na szyi order. D�ugie lakierowane buty b�yszcza�y i cicho dzwoni�y ostrogi. Wo�odzia nie m�g� si� napatrze� na niego: Podoba�a mu si� si�a, bij�ca z muskularnej postaci Bogatowa, i pewno�� siebie, tryskaj�ca z ka�dego s�owa, z najmniejszego po�ysku bezczelnych oczu. Jednocze�nie na dnie ma�ego serca ch�opaka podnosi�a si� nieznana wrogo��, niemal nienawi��, ch�� zrobienia przykro�ci, b�lu, wstydu temu silnemu, pewnemu siebie cz�owiekowi. Komisarz, �mi�c grubego papierosa, opowiada�. Wszyscy pochyleni, z u�miechem s�u�alczego zachwytu s�uchali. Pan Uljanow siedzia� wyprostowany, zamieniony w uwag�, staraj�c si� nie przepu�ci� �adnego s�owa. Mia� zwyczaj s�ucha� uwa�nie - stare przyzwyczajenie nauczycielskie. Od niego t� sztuk� odziedziczy� m�odszy syn - ma�om�wny zwykle, skupiony, uwa�nie patrz�cy i s�uchaj�cy. Dokt�r Titow, przechyliwszy g�ow� nabok, pr�no usi�owa� odwr�ci� ci�kie cia�o swoje w stron� m�wi�cego. Inspektor Szustow pokrzykiwa� cicho i podskakiwa� na krze�le. Ojciec Makary oczy wznosi� ku niebu, jedn� r�k� - bia��, pulchn� g�aska� d�ug� brod�, a drug� - przyciska� do piersi wisz�cy na z�otym �a�cuchu ci�ki srebrny krzy� z niebiesk� emalj� i �wiec�cemi si� kamuszkami w wie�cu nad g�ow� Chrystusa. - Moi panowie, prosz� rozwa�y� tylko! - m�wi� dobitnym, basowym g�osem komisarz Bogatow. - Ch�opi, kt�rym szanowany, ceniony w ca�ej gubernji pan Aksakow, nale��cy do najstarszej szlachty, nie po�yczy� drzewa na odbudow� spalonej wsi, zrobili napad na dw�r. Spotkali ich tam strza�ami. Dw�ch ch�op�w zabito, trzech raniono, reszta rozbieg�a si�, nic nie wsk�rawszy. Pchni�to konnego parobka do mnie. Przyby�em, nie zwlekaj�c. Pow�szy�em tu i �wdzie, w ci�gu godziny wykry�em rannych i kaza�em przyprowadzi� do siebie. Pytam o szczeg�y, o uczestnik�w napadu. Milcz�... A wi�c wy tak, braciszkowie?! Jakem machn�� jednego, drugiego, trzeciego w ucho, w z�by, w nos; zalali si� ch�opy krwi�, no i wy�piewali prawd�! Gubernator nasz nie lubi ha�asu, niepokoj�cych doniesie� do Petersburga, bo to zaraz d�uga korespondencja, �ledztwo, awantura! Wo�a mnie i powiada: "Szymonie Szymonowiczu, pokaraj buntownik�w, aby raz na zawsze odechcia�o si� im wypraw na szlacht� star�!" Wzi��em wtedy kilku swoich policjant�w i wymierzy�em sprawiedliwo�� pod�ug sumienia. Ci, co napad uczynili, dostali po sto r�zeg, a dla postrachu - ca�a wie�, nawet baby, po dwadzie�cia pi��: Teraz cisza i spok�j, jak makiem zasia�! R�zeczki dla naszego dobrego ch�opka - to najpierwsza rzecz, najlepsze lekarstwo. Cha! Cha! Cha! - Bardzo s�usznie, bardzo s�usznie! - zgodzi� si� dokt�r. - �rodek na kszta�t baniek. Odci�ga krew od g�owy i serca... - �agodna, ojcowska kara! - �piewnym g�osem wt�rowa� mu ojciec Makary, pieszcz�c obydwiema r�kami krzy�. - Lud nasz - to dzieci, wi�c, jak dzieci, nale�y kara�... - Hm... lepsze to, ni� s�d, wi�zienie, Sybir... - doda� inspektor, patrz�c na Uljanowa. Marja Aleksandr�wna surowo spojrza�a na m�a i zacisn�a r�ce. Zmieszany obejrza� si� bezradnie i, chrz�kn�wszy, zwr�ci� si� do c�rki. - Sasza! - rzek�. - Pop�d�-no kuchark�. Drodzy go�cie, z pewno�ci�, g�odni s�. Marja Aleksandr�wna, skin�wszy na dzieci, wysz�a z saloniku. Panowie gaw�dzili dalej, opowiadaj�c sobie r�ne plotki miejskie i nowiny urz�dnicze. Wreszcie gospodarz zaproponowa� zagra� w karty i w szachy. Bogatow, ojciec Makary i inspektor zacz�li gra� w sztosa, Uljanow z doktorem �cierali si� zawzi�cie, posuwaj�c figury szach�w. Na zaproszenie Marji Aleksandr�wny wszyscy przeszli do jadalnego pokoju. Go�cie obficie popijali, wylewaj�c do gard�a ogromne kieliszki w�dki i przygryzaj�c �ledziem, kiszonemi og�rkami i marynowanemi grzybami. - Ale� umiecie pi�, ojcze Makary! - �mia� si� inspektor, z zachwytem patrz�c na proboszcza, nalewaj�cego sobie spor� szklank� w�dki. - Z Bo�� pomoc�, mog� jeszcze - �mia� si� tenorkiem ojciec Makary. - Niewielka to sztuka! Aby tylko gospodarze zaprosili do sto�u, dali w�dki, a gardziel zawsze przynosz� ze sob�... na wszelki wypadek! - �e te�, wasza wielebno��, nie przeszed� dot�d na bas, a trwasz przy tenorze? - dziwi� si� dokt�r. - Eh! - machn�� r�k� proboszcz. - Przecie� nie jestem diakonem... - Jaka� r�nica? - spyta� Uljanow, troch� ju� podpity. - Bardzo prosta! - za�mia� si� pop. - Diakon, kiedy wypije, chrz�ka i ryczy: a-a-a! Ja za�, po wypiciu piszcz� na najwy�sz� nut�: i-i! Wszyscy zacz�li si� �mia�, a ojciec Makary nala� sobie jeszcze jedn� szklank�, wypi�, zadar� g�ow� wysoko i pisn��: - I-i-i! Ot tak! Znowu rozleg� si� weso�y �miech rozbawionego towarzystwa. Pani Uljanowa, nakarmiwszy dzieci, wyprawi�a je spa�. Siedzia�a milcz�ca i pos�pna, robi�c uprzejm� twarz tylko wtedy, gdy na ni� zwracano uwag�. Wkr�tce jednak podochocone towarzystwo zapomnia�o o niej. Spostrzeg�szy to, wymkn�a si� z pokoju. Wo�odzia nie poszed� do oficyny, gdzie mieszka� z bratem. Powr�ci� pokryjomu i zaczai� si� w saloniku, z daleka przygl�daj�c si� ucztuj�cym. - Czy du�o mo�ecie wypi�, ojcze Makary? - pyta� popa Uljanow, klepi�c go po ramieniu. - Do niesko�czono�ci plus jeden kieliszek jeszcze! - odpar�, podnosz�c oczy, jak do modlitwy. - Wasza wielebno��, pod�ug wyra�enia Ku�my Prutkowa, mo�e ogarn�� nieogarni�te... - zauwa�y� ze �miechem inspektor. - Zaiste, Piotrze Piotrowiczu! - odpowiedzia� natychmiast ojciec Makary. - Albowiem powiedziane jest u Eklezjasty, syna Dawidowego, kr�la Jerozolimskiego: "Jedz chleb sw�j z weselem, a pij wino swe z rado�ci�, bo si� uczynki twoje Bogu podobaj�!" Wo�odzia zamy�li� si� nad temi s�owami. Matka uczy�a go modlitwy i prowadzi�a do cerkwi. Ludzie modlili si� przed pi�knemi, z�oconemi obrazami; jedni mieli rozrzewnione i rozja�nione twarze, drudzy - p�akali i wzdychali. B�g... Wielkie s�owo, straszne, kochane, niezrozumia�e s�owo. Istota, maj�ca takie wznios�e, wzruszaj�ce imi� - B�g, powinna by� pi�kna, wspania�a, pot�na, promienna; nie mo�e ona by� podobna ani do ojca, doktora, radcy kolegjalnego z orderem na szyi, ani do proboszcza w zielonej sutannie, z pi�knym krzy�em na piersi, ani nawet do mamy, kt�ra przecie� czasami gniewa si� i krzyczy na siostry i s�u��c� zupe�nie tak, jak to czyni sam Wo�odzia, podczas k��tni z rodze�stwem... Wielka Istota nie mo�e post�powa� w ten spos�b, a tymczasem sam ojciec Makary powiedzia�, �e B�g pochwala weso�o�� przy jedzeniu i piciu wina, na co tak cz�sto narzeka mama, z rozpacz� lub gniewem patrz�c na ojca. Zasmuci�o to ch�opaka. B�g wyda� mu si� mniej strasznym i mniej ukochanym, zupe�nie zwyczajnym, pozbawionym tajemniczo�ci: - Mo�e podobny jest do ojca Makarego, lub do biskupa Leontego? - spyta� samego siebie. Skrzywi� si� na t� my�l i zacz�� si� przys�uchiwa� rozmowom go�ci. Opar�szy si� �okciami o st� i kiwaj�c g�ow�, m�wi� inspektor Szustow: - Cz�sto obje�d�am dalekie wsie, gdzie zak�adamy szko�y ludowe. Zbieram ciekawe, bardzo zabawne materja�y na pro�b� mego kolegi z seminarjum. Mo�e, panowie, pami�tacie, garbusa Surowa? Uko�czy� on akademj� i teraz jest profesorem na uniwersytecie w Moskwie. Ho, ho! Wielki uczony - nie �arty! Osobi�cie znany ministrowi o�wiaty! Ksi��ki drukuje: Musia�em spe�ni� jego pro�b�, bo to, sami rozumiecie, protekcja, co si� zowie! Wyszuka�em dla niego materja�y - palce liza�! Wiecie, �e w dwuch wioskach wykry�em pogan? Tak, tak - pogan! Urz�dowo s� prawos�awni; gdy ka�� w�adze, jad� o 50 wiorst do cerkwi, pok�ony bij�, a� huczy, ale w domu przechowuj� "stare bogi", przed kt�remi stawiaj� miseczki z ofiarami - mlekiem, sol�, m�k�. Cha! Cha! Cha! - A gdzie� to widzieli�cie, Piotrze Piotrowiczu? - spytali jednocze�nie ojciec Makary i komisarz policji. - S� to wioski - Bejzyk i �ugowa - powiedzia� inspektor. - Musz� jutro donie�� o tem biskupowi - rzek� pop. - Nale�y skierowa� tam misjonarzy, nauczy�; ostrzec: nawr�ci�, utwierdzi� w prawdziwej wierze prawos�awnej! - Nim to zrobicie, po�l� tam swoich konnych policjant�w, oni tam nawr�c� i nanowo ochrzcz� ba�wochwalc�w nahajami! - zawo�a� ze �miechem Bogatow. - Dziki jeszcze nasz lud, oj, dziki, panowie! - To te� zak�adamy szko�y ludowe - odezwa� si� Uljanow, popijaj�c piwo. - O�wiata szybko si� szerzy. Ju� nie znajdziecie teraz wsi, gdzie nie by�oby kogo�, umiej�cego czyta� i jako-tako pisa�. - To dobrze! - pochwali� ojciec Makary. - Mo�na b�dzie da� im dobre ksi��ki o po�ytku ko�cio�a, o poszanowaniu dla duchownych os�b, o obowi�zkach synowskich wobec ojca-cara i panuj�cego nam szcz�liwie domu cesarskiego... - O tem, jak �yj� cywilizowane narody na Zachodzie - wtr�ci� Uljanow. - To zbyteczne! - �achn�� si� Bogatow. - Nie zrozumiej�, zreszt� nie jest to potrzebne, a nawet niebezpieczne, bo budzi�oby niewczesne marzenia, duch niezadowolenia, protestu, buntu... Przypomnijcie sobie, panowie, �e rewolucjoni�ci - zbrodniarze targn�li si� na drogocenne �ycie takiego �wi�tego, dobrego dla wie�niak�w monarchy, jakim by� car Aleksander II. Przebywa�em wtedy w Petersburgu i widzia�em, jak zawisali na szubienicy �elabow, Perowskaja i inni mordercy. Dusza si� radowa�a, �e dosi�g�a ich r�ka Boga. - R�ka Boga? - szepn�� Wo�odzia. - To B�g wiesza ludzi? B�g znowu si� oddali�. Nie by� ju� bliski, zrozumia�y, przyziemny. Nie powr�ci� te� na niebo, w tajemniczy b��kit, przetkany z�otem s�o�ca, srebrem ksi�yca i brylantami gwiazd, jak opowiada�a dzieciom stara nia�ka Marta. Oddali� si�, lecz w jaki� inny �wiat, mroczny, wrogi, nienawistny. B�g... wino... szubienica - wszystko si� skot�owa�o w g�owie ch�opca. �zy cisn�y si� do oczu. Serce ko�ata�o w piersi. Czu� �al gryz�cy, t�sknot� po czem�, co nagle utraci�. Nienawidzi� komisarza Bogatowa, nienawidzi� Boga. Jeden bi� w ucho wie�niak�w, a� si� krwi� zalewali, drugi - w�asn� r�k� wci�ga� na szubienic�. Komisarz bi� ch�op�w za to, �e chcieli pokara� nielito�ciwego bogacza; rewolucjoni�ci zabili cara... Za co? Z pewno�ci� by� te� niedobry... Tymczasem ojciec, wystraszony nagan� Bogatowa, usprawiedliwia� si�. - Chcia�em powiedzie�, �e mo�emy da� ch�opom opisy sposob�w uprawy roli, hodowli byd�a, stosowanych na Zachodzie... - A-a! To mo�na! - zgodzi� si� komisarz policji. - Musimy jednak przedewszystkiem, pos�uguj�c si� si�� w�adzy, ko�cio�em, szko��, utrzymywa� nasz lud w ryzach karno�ci, wiernopodda�czo�ci carowi, w spokoju i pokorze...: Inaczej nie mo�na! - Pewno, bo w przeciwnym razie zjawi� si� nowy Razin, Pugaczow - samozwa�czy wodzowie ludu, prowadz�cy do buntu! - ze �miechem zawo�a� dokt�r. - A gdy nasze ciemne mrowisko poruszy si�, to� to taniec by�by! Ze wszystkich nor wylaz�yby djab�y, wied�my, biesy, wilko�aki i pop�dzi�yby przed naszymi Iwanami, Stefanami, Wasylami! A ci spokojni, dobrzy, bogobojni ch�opkowie szliby z gro�nym pomrukiem, wymachuj�c no�ami, siekierami i dr�gami, puszczaj�c krew wszystkim, napotkanym na drodze, czy potrzeba, czy nie potrzeba! Dla przyjemno�ci ujrzenia gor�cej posoki, dla przekonania si� nareszcie, czy, naprzyk�ad, ojciec Makary ma w brzuchu czerwone, czy niebieskie wn�trzno�ci? Ha! Powsta�by wtedy wielki �omot i huczek, a �una ogarn�aby ca�� Rosj� �wi�t�! Znam ja nasz ludek! Niedaleko odszed� od dobrych czas�w tatarskiej niewoli. Tatarzy hulali, a� ziemia dr�a�a, ale to furda przed tem, jak pohula�yby nasze prawos�awne Iwany, Alekseje i Konrady. Brrr! A� ciarki przechodz� na t� my�l! Wszyscy zamy�lili si�, z niepokojem spogl�daj�c na siebie, chocia� na stole sta�a ju� baterja wypr�nionych butelek. - Oj, tak, tak, doktorze, �wi�ta prawda! - przerwa� milczenie komisarz policji. - By�by to taniec taki, �e kurzawa a� pod same niebo posz�aby! Opowiem wam co� o tem... Wszyscy usadowili si� wygodniej i zapalili papierosy. Uljanow dola� piwa. - Nad Wo�g�, ko�o Samary w roku ubieg�ym, koczowa� tabor cyga�ski. Drapie�ne to, niepoprawne plemi�! Wiadomo, �e gdzie cyganie, tam kradzie�. Ginie cnota dziewek wiejskich, gin� konie, cha, cha, cha! - Jedna zguba nie do naprawienia, drug� jeszcze mo�na odbi�! - zauwa�y�, pieszcz�c sw�j wspania�y krzy�, ojciec Makary. - Ot� to! - kiwn�� g�ow� Bogatow. - Tak si� te� sta�o. Jaki� zuch cyga�ski chadza� do pobliskiej wsi, wypatrzy� sobie krasawic� no, i spa� z ni� w noce jesienne na mi�kkiem sianku. Nietylko na amory traci� jednak czas! Wypatrywa�, co i gdzie u kogo z ch�op�w urwa� mo�na. Uprowadzili cyganie trzy najlepsze konie, dali nura na tamten brzeg, sprzedali zdobycz Tatarom i znikn�li w stepach, jak zgraja wilk�w. D�ugo szukali ch�opi skradzionych koni i dowiedzieli si�, �e s� one u Tatar�w. Szeptali o czem�, naradzali si� ze swoim popem i pewnej nocy zrobili napad. Zat�ukli dr�gami i zar�bali siekierami o�miu Tatar�w i odebrali konie. Awantura, skargi, ha�as, s�d! Pi�ciu z nich posz�o do katorgi... Na przysz�y rok tabor koczowa� wpobli�u i m�ody cygan zawita� do porzuconej kochanki. Schwytano go... Zacz�o si� przedstawienie, prawdziwy teatr! Oj, co to by�o! Dziewk� oskar�ono o to, �e jest wied�m�, gdy� jedna ze starych wie�niaczek na w�asne oczy widzia�a, jak krasawica lata�a na miotle! Uwi�zano dziewczynie do szyi stary kamie� m�y�ski i wrzucono tam, gdzie Wo�ga tworzy wir... Przepad�a jak szczeni�... Z cyganem zabawiono si� inaczej. Skr�powano mu r�ce rzemieniem, posmarowano go miodem i powieszono w lesie nad mrowiskiem tak, �e dotyka� go stopami. Ca�a wie� przez trzy dni i noce chodzi�a przygl�da� si�, jak koniokrada �ywcem po�era�y mr�wki! Dw�ch ch�op�w skazano p�niej na trzy lata ci�kiego wi�zienia... - Ci�ka, zbyt ci�ka kara! - zawo�a� ojciec Makary. - Za co? Za jakiego� cygana - poganina i kilku Tatar�w? Sam B�g cieszy� si� z pewno�ci�, �e ba�wochwalc�w pos�ano do piek�a! - B�g, znowu B�g... - j�kn�� Wo�odzia: Imi� to ostrzem przeszy�o m�zg i serce ch�opca. P�acz�c, wymkn�� si� z saloniku. Powr�ciwszy do oficyny, upad� twarz� na ��ko i d�ugo szlocha�, ci�ko, beznadziejnie. Obudzi� go brat, powracaj�cy do domu po p�nocy. Zdumia� si�, spostrzeg�szy zap�akan� twarz ch�opaka. - Co ci si� przydarzy�o? - spyta�. - P�aka�e�? Usn��e� w ubraniu... �zy nami�tne wyrwa�y si� z oczu W�odzimierza. Urywanym g�osem, j�cz�c i szlochaj�c, opowiedzia� wszystko i, zaciskaj�c pi�ci, szepn��: - B�g jest z�y... z�y! Starszy brat spojrza� na niego uwa�nie, pomy�la� chwil� i rzek� cicho, dobitnie: - Boga niema... Ch�opak zatoczy� si�, jak pijany, krzykn�� przera�liwie i pad� zemdlony. Rozdzia� II Wiosna zbli�a�a si� ku ko�cowi. Wo�ga zrzuci�a z siebie lodowe kajdany. Przep�yn�y ju� pierwsze statki pasa�erskie. Na rzece coraz cz�ciej zjawia�y si� sp�ywaj�ce z pr�dem tratwy. Przelecia�y, d���c na p�noc, ostatnie stada dzikich g�si i kaczek. Wo�odzia przyni�s� z gimnazjum cenzur�; by�y tam same pi�tki i rezolucja rady pedagogicznej, mianuj�cej go pierwszym uczniem drugiej klasy. Ojciec pog�aska� go po twarzy, matka uca�owa�a w czo�o i rzek�a: - Jeste� moj� pociech� i dum�! Spokojnie i oboj�tnie przyjmowa� te pochwa�y. Nie rozumia� nawet, za co go spotykaj�. Uczy� si� starannie, bo chcia�by jak najpr�dzej wch�on�� w siebie nauk�. Dawa�a mu si� z �atwo�ci�. Szczeg�lnie lubi� �acin� i na w�asn� r�k� pr�bowa� czyta� Cycerona, szperaj�c w grubym s�owniku Szulca lub prosz�c brata Aleksandra o pomoc. Mimo wszystkich tych zaj�� zostawa�o mu sporo wolnego czasu. Czyta� du�o, zachwycaj�c si� Puszkinem, Lermontowem, Niekrasowem; przewertowa� a� dwa razy "Wojn� i Pok�j" To�stoja i wprost prze�kn�� niezliczon� ilo�� ksi��ek. Dzieli� je zwykle na dwie kategorje: babskie, czyli sentymentalne, bezmy�lne; po kt�rych nic, opr�cz pi�knego brzmienia s��w, nie pozostawa�o, i prawdziwe - gdzie znajdywa� my�li, g��boko zapadaj�ce mu do serca i m�zgu. Czyta� zacz�� niedawno. Przeszkadza�a mu przedtem �lizgawka. Lubi� szybki ruch i ci�g�e panowanie nad swemi mi�niami dla zachowania r�wnowagi. Odrobiwszy lekcje, bieg� na �lizgawk� na rzek�. Powraca� znu�ony i senny. O czytaniu nie by�o mowy. K�ad� si� do ��ka i spa�, jak zabity. Ostatniej zimy zrozumia� dopiero, �e �y�wy zabieraj� mu du�o drogiego czasu i pozbawiaj� mo�no�ci wykorzystania go z po�ytkiem. Waha� si� kr�tko. Zacisn�wszy z�by, poszed� do kolegi Kry�owa i dobi� z nim targu. Odda� mu dobre ameryka�skie �y�wy, do domu za� przyni�s� cztery oprawne tomiki Turgieniewa. Wo�odzia by� pierwszym uczniem; najpilniejszym, najzdolniejszym i najlepszego prowadzenia si� ch�opcem. Nie przeszkadza�o mu to jednak cieszy� si� z powodu rozpoczynaj�cych si� wakacyj. Pa�stwo Uljanowowie wyje�d�ali na letnie mieszkanie do ma�ej wioski Kukuszkino, po�o�onej w�r�d las�w, niedaleko od rzeki. By� to wymarzony raj dla ma�ego W�odzimierza. Wie�niacy otaczali ich wszystkich przyja�ni�, szczeg�lnie za� lubili Marj� Aleksandr�wn�, kt�ra bezinteresownie leczy�a ch�op�w, zagl�daj�c do poradnika medycznego i rozdaj�c zio�a i mikstury, przywiezione z miasta. S�yn�a w�r�d ludno�ci okolicznej, jako doskona�a lekarka. Ch�opak mia� te� du�o przyjaci� na wsi. Ruchliwy, ��dny przyg�d, �mia�y zebra� liczn� band� ch�opc�w i imponowa� im pomys�owo�ci� i si��. Przepadali za nim, bo nie czuli w nim "panicza", kt�ry tylko zni�a� si� do nich; nigdy nie usi�owa� poucza� ich, lub wy�miewa�. Wo�odzia, zwykle nieufny i nieraz opryskliwy wzgl�dem swoich gimnazjalnych koleg�w, tu czu� si� w swoim �ywiole. By� r�wnym w�r�d r�wnych. Nieraz powraca� do domu z podbitem okiem. Gdy Marja Aleksandr�wna robi�a mu gorzkie wym�wki, odpowiada�, z �agodnym u�miechem, wpatruj�c si� w kochan� twarz matki: - To nic, mamusiu! Bawili�my si� w "kozak�w i rozb�jnik�w". Dosta�em pi�ci� w oko od Wa�ki rudego, ale ja mu te� nabi�em porz�dnego guza. Nie chcia�em si� podda� i walczy�em jeden przeciwko pi�ciu, a� nadbiegli moi rozb�jnicy... Teraz, po otrzymaniu cenzury i sko�czonym roku szkolnym, wszystkie te rozkosze oczekiwa�y Wo�odzi�. Starszy brat pozosta� w mie�cie, siostry Aleksandra i Olga by�y zaproszone do ciotki, wi�c jecha� tylko z rodzicami. Przybywszy do wsi, Wo�odzia natychmiast wymkn�� si� z chaty. Rodzice rozpakowywali walizy i kosze. Ch�opak pobieg� do lasu. S�o�ce mia�o si� ju� ku zachodowi. Drzewa, okryte �wie�emi, pachn�cemi li��mi, roni�y ostatnie kwiaty i nasiona. Jaskrawa, zielona trawa, bia�e, ��te i niebieskie kwiatki wiosenne s�czy�y aromat. Mocny zapach jeszcze wilgotnej ziemi nape�nia� powietrze. Lata�y motyle, po�yskuj�ce muchy, hucz�ce chrab�szcze i chybkie ��tki. �miga�y wiewi�rki na wierzcho�kach sosen. Ptaszki fruwa�y doko�a, szczebioc�c, gwi�d��c i uganiaj�c si� za owadami. Ch�opak stan�� w zachwycie. Wita� las, traw�, owady i ptaki. Wszystko doko�a wydawa�o mu si� pi�knem, niezmiernie szcz�liwem, nie�miertelnem. Mimowoli zerwa� czapk� i zatopi� oczy w bezdennym b��kicie pogodnego nieba. - B�g! Wiellki, dobry B�g!... - zawo�a� z wdzi�czno�ci� i rozrzewnieniem. Brzmienie tego s�owa przypomnia�o mu ojca Makarego i radc� kolegjalnego Bogatowa. Skrzywi� si� bole�nie, oczy zmru�y� z�o�liwie i nacisn�� czapk� zpowrotem. Przeszed� las, pl�cz�c si� w pe�zn�cych przez �cie�k� korzeniach drzew, i wyszed� na wysoki brzeg rzeki. Zaro�ni�ty krzakami dzikich malin i kaliny urywa� si� niemal prostopad�ym spychem. Ni�ej, niewidzialne z poza g�szczu, dzwoni�y i szemra�y wybiegaj�ce na w�ski piaszczysty brzeg fale. Rzeka, rozlana szeroko a� hen, do kwadrat�w p�l, ci�gn�cych si� od niskiego brzegu piaszczystego, od ��tych �ach, dobrze znanych ch�opakowi, a teraz ukrytych pod wod�, - p�yn�a spokojnie i majestatycznie. Niby powiewne szaty anio��w i archanio��w, pi�knie namalowanych na suficie kopu�y katedralnej, - blado niebieska, r�owa, z�ocista, zielonawa wst�ga rzeki. Chcia� si� rzuci� do jej barwnych, pieszczotliwych strug i p�yn��, p�yn�� daleko, ku s�o�cu, co rozpryskuje szkar�at i z�oto, wo�a i poci�ga ku sobie. Znowu obna�y� g�ow� ma�y W�odzimierz, sta� w zachwycie niewypowiedzianym - nieruchomy, zapatrzony, bezwiednie ca�� moc� p�uc wci�gaj�c �wie�y powiew, zalatuj�cy od Wo�gi. Z poza wystaj�cej ska�y, gdzie pieni�y si� i wirowa�y wartkie strugi, wyp�yn�a du�a tratwa. Ludzie, wparci ramionami w d�ugie bosaki, wbijali ich okute �elazem ko�ce w dno i popychali setki grubych pni sosnowych i bukowych, powi�zanych �ykami. Po�rodku tratwy sta� sza�as z kory i zielonych ga��zi, a przed nim na p�ycie kamiennej p�on�o ma�e ognisko. Gruby, brodaty kupiec siedzia� przed ogniem i pi� herbat�, nalewaj�c j� z kubka na spodek. Od czasu do czasu, pokrzykiwa� zach�caj�co: - Hej, hej! Mocniej, szybciej, t�ej! Za�piewajcie no, ch�opcy, praca lepiej sporzy� si� b�dzie! N-no! Schyleni nad bosakami robotnicy ponuremi g�osami pomrukiwa� zacz�li: "Ej, dubinuszka, uchniem! "Ej, zielonaja, sama pojdiot! "Ej, uchniem! Ej, uchniem!" Niech�tne, mrukliwe g�osy o�ywia�y si� powoli, nabiera�y g�o�niejszego, �mielszego tonu i rytmu. Stoj�cy przy d�ugiem wio�le sterowem m�ody robotnik, nagle za�piewa� d�wi�cznym, wysokim tenorem pie�� zb�jeck�: "Iz za ostrowa na strie�e�, "Na prostor riecznoj wo�ny "Wyp�ywajut razpisnyje "Stie�ki Razina cze�ny..." Ch�r przygarbionych postaci, tupi�cych bosemi stopami na ruchomych, mokrych belkach, poderwa� zgranym ch�rem: "Wyp�ywajut razpisnyje "Stie�ki Razina cze�ny!" Stromy spych odbi�, odrzuci� s�owa pie�ni; potoczy�y si� nad rzek�, spad�y nad nizin�, poci�t� kwadratami p�l i okryt� zieleni� ��k bez kresu. Tratwa nagle zawadzi�a o ukryty kamie� i gwa�townie obraca� si� zacz�a, porywana pr�dem na g��bin�. Rozleg� si� krzyk, umilk�a pie��, g�o�niej i cz�ciej tupa�y nogi, mocniej wpija�y si� oparcia d�ugich dr�g�w w um�czone ramiona pracuj�cych ludzi, pluska�a woda, skrzypia� ster, trzeszcza�y wi�zania belek. Jeszcze nie skona�o dalekie echo pie�ni, jeszcze drga�a, dr�a�a w powietrzu ostatniem s�owem: "... cze�ny... ", gdy siedz�cy przed sza�asem kupiec porwa� si� na r�wne nogi i podbieg� do sternika. Rozmachn�� si� szeroko i uderzy� walcz�cego z pr�dem cz�owieka w twarz, krzycz�c w�ciek�ym, chrapliwym g�osem: - Psi synu! Oby matk� twoj� - suk�... Do djab��w rogatych! Wy - n�dznicy, �ebracy podli, wyrzutki, wi�zienne �cierwo! Oby was cholera wydusi�a! Oby... Biega�, ciska� przekle�stwa, bi�, potr�ca�, wygra�a�, wykrzykiwa� z�e, zgni�e, ohydne s�owa... Wysoki brzeg powtarza� wszystko i odbija� ka�de s�owo, jak pi�k�; lecia�a ponad rzek� i pada�a tam, gdzie umar�y przed chwil� zwrotki pie�ni o hetmanie zb�jnik�w, Razinie, obro�cy um�czonego ludu. Rzeka nagle sta�a si� bezbarwna, szara i pomarszczona, jak twarz starca; przygas�o niebo, z kt�rego odlecia�y anio�y i archanio�y w szatach perlistych, r�owych, niebieskich, z�ocistych i zielonych, jak woda. Wo�odzia znowu czapk� nacisn�� jak najg��biej, w�o�ywszy r�ce do kieszeni spodni, zamy�lony i smutny powraca� do domu. Rado�� umar�a w jego sercu. Ju� nigdzie nie spostrzeg� weso�o�ci bezkresnej, nie�miertelnej. Wszystko przemin�o, odlecia�o bez �ladu, bez echa. Ch�opak ogl�da� si� doko�a i szepta�: - Mama m�wi i kapelan gimnazjalny uczy, �e B�g jest mi�osierny i wieczny... Dlaczego� wi�c umieraj� ludzie, psy, ptaki? Dlaczego� przemija cisza, pe�na �wiat�a i rado�ci? Dlaczego urywa si� pie�� nad rzek�? Dlaczego ten opas�y kupiec bije sternika i wykrzykuje na ca�e gard�o ohydne s�owa? Nie! B�g nie jest mi�osierny, bo nie da� wieczno�ci temu, co jest pi�kne i radosne! A mo�e, On sam nie jest wieczny? Mo�e �y� niegdy� i by� mi�osierny? Teraz umar� i - niema mi�osierdzia na ziemi? - Boga niema... - przypomnia� sobie s�owa brata Aleksandra. - Lepiej nie my�le� o tem - szepn��. Bolesny grymas przemkn�� po okr�g�ej twarzy i zaczai� si� w k�cikach dr��cych powiek. Na wsi pop�yn�y dni pe�ne wra�e�, nigdy niezapomnianych. Z ch�opakami wiejskimi Wo�odzia zapuszcza� si� do lasu, na pola i na brzeg rzeki, gdzie dzieci k�pa�y si� lub siedzia�y z w�dkami, �api�c ryby. W lesie m�ody Uljanow polowa�. Sporz�dzi� sobie prawdziwy �uk i strzela� do ptak�w. Czyni� to pokryjomu przed matk�, kt�ra gani�a go za to. - Pami�taj, synku, - m�wi�a, patrz�c na niego surowym wzrokiem, - �e najwi�kszym skarbem, posiadanym przez ludzi, jest �ycie. B�g w dobroci swojej wynagrodzi� niem istoty �yj�ce. Nikt nie powinien, nie obra�aj�c Boga, zabija� ani cz�owieka, ani nawet najdrobniejszego owadu. - Nawet komara, kt�ry tnie? - spyta� ch�opak. - No... komar to - szkodliwy owad... - odpar�a troch� zmieszana matka. - A wilk? nied�wied�? - pyta� dalej. - To znowu - drapie�niki... - obja�ni�a g�osem niepewnym. - Czy niema ludzi szkodliwych, drapie�nych? - naciera� ch�opak. - S�ysza�em, �e ojciec Makary nazywa� rewolucjonist�w szkodnikami, a komisarz policji, pan Bogatow, opowiada�; �e cyganie s� drapie�nikami... Powiedz, mamo! Marja Aleksandr�wna bacznie zajrza�a w pytaj�ce oczy syna. Chcia�a co� odpowiedzie�, lecz zacisn�a usta i po d�ugiem milczeniu szepn�a: Tego nie zrozumiesz teraz. Ma�y jeszcze jeste�. Z czasem dowiesz si� o wszystkiem... Nie pyta� wi�cej, ale do ptak�w strzela� tylko pokryjomu. Lubi� te� gra� w ko�ci. Wiedzia�, �e rodzice byli przeciwni temu i strofowali go. Jednak czu� nieprzeparty poci�g do hazardu. Przywi�z� ze sob� ko�ci i gra� z ch�opcami, wygrywaj�c od nich ma�e wiewi�rki, zaj�czki, wyj�te z gniazda, z�apane kosy i szczyg�y, laski o r�koje�ciach z cudacznie powyginanych korzeni. Nie przegrywa� nigdy. Wreszcie przy�apano go. Rzuca� ko��, nape�nion� o�owiem i wskazuj�c� najwy�sz� ilo�� punkt�w. Pobito go na poczekaniu, lecz nikt nie my�la� pogardza� nim. Budzi� w towarzyszach szacunek z powodu niebywa�ego pomys�u. On za� wzruszy� ramionami i rzek� spokojnie: - Za co poturbowali�cie mnie? Przecie� chcia�em wygra�; wi�c przygotowa�em dla siebie niezawodn� ko��. - Chwat z ciebie! - pokr�ci� g�ow� rudy wyrostek Sierio�ka Cha�turin, piegowaty i zwinny, jak kot. - Nie lubisz przegrywa�, bracie? - Przyst�puj� do gry, aby wygra�! - odpowiedzia�, mru��c oczy. Spodziewa� si�, �e us�yszy oskar�enie o nieuczciwo��. Cz�sto s�ysza� to s�owo w gimnazjum: najmniejsza niedok�adno�� w wykonaniu przepis�w zabawy powodowa�a wybuchy oburzenia i krzyki o nieuczciwo�ci. Wo�odzia prawie nigdy nie bawi� si� w przerwach mi�dzy lekcjami. Zwykle chodzi� do klasy rysunk�w i ogl�da� modele gipsowe, popiersia Wenus, du�� figur� Herkulesa, opartego o maczug�, przerzuca� karty album�w z obrazami Ermita�u, galerji Stroganowa i Luwru. Dziwi�y go liczne niedorzeczno�ci. Uczniowie podczas wypracowa� klasowych spisywali jeden od drugiego, podpowiadali sobie na lekcjach g�uchego kapelana i - nie nazywali tego ani pod�o�ci�, ani nieuczciwo�ci�, jak to ch�tnie czynili podczas zabaw. By�a w tem jaka� nierzetelno�� i nieprawda, czego obja�ni� nie m�g� i pogardliwie u�miecha� si�. Wiejscy ch�opcy pobili go za ko�� z o�owiem. To rozumia�. Byli �li, �e ogra� ich. Jednak nazwali go "chwatem", pochwalali i, cmokaj�c ustami, podziwiali niezawodn� ko�� i jej wynalazc�. O tem cz�sto duma� m�ody Uljanow, gdy ze swoimi przyjaci�mi chodzi� na ryby na brzeg cichej, g��bokiej zatoki rzecznej. Ch�opcy siadali w rz�d, o kilka krok�w jeden od drugiego i rzucali w�dki do czarnej na g��binne wody. Narazie milczeli, �ledz�c ruch kork�w i pi�rek g�sich, wskazuj�cych zbli�enie si� ryb. Od czasu do czasu tylko rozlega�y si� g�o�ne kla�ni�cia d�oni� po czole lub szyi, gdy sp�dzano natr�tne, �ar�oczne komary. Znudzeni milczeniem, zaczynali rozmow�. Uljanow s�ucha� przyjaci� uwa�nie, nie przepuszczaj�c �adnego s�owa. Szczeg�lnie lubi� opowiadania rudego Sierio�ki. Od niego po raz pierwszy dowiedzia� si�, kim by� przes�awny rozb�jnik Razin, niegdy� grasuj�cy na Wo�dze. Przedtem wiedzia�, �e by� to pot�ny wata�ka, porywaj�cy kupc�w z ich skarbami i p�yn�cych od morza Kaspijskiego bogatych Pers�w z towarami. Tu nad brzegiem Wo�gi, kt�ra widzia�a barwne �odzie rozb�jnika, us�ysza�, �e zdobycz swoj� Razin oddawa� ubogim ch�opom, wykupywa� ich z niewoli, broni� przed wojewodami carskimi biedak�w, uciekaj�cych od jarzma niezno�nego. Rudy wyrostek opowiada� te� o Pugaczowie i innych buntowniczych wodzach, wstawiaj�cych si� za uciemi�onych ch�op�w i o ich los skacz�cych do oczu carowej Katarzyny. - Ech! - wzdycha� i przeci�ga� si� nami�tnie Sierio�ka. - Gdyby tak teraz jaki Razin albo Pugaczow przyszli! Poszliby�my za nimi i poigrali z urz�dnikami, policj�! Siedz� oni nam tu, ot tu! Z temi s�owami, uderza� si� pi�ci� w kark, niezawodnie powtarzaj�c to, co mawia� i czyni� ojciec jego, lub brat, robotnik z fabryki. Od swoich przyjaci� pos�ysza� m�ody Uljanow o n�dzy ch�opskiej i ucisku. Wiele rzeczy nie rozumia�. Wyrazy: "Wa�ka �pi jedn� noc z Maszk�, drug� - z Wierk�", "Duniaszka zrzuci�a p��d, bo chodzi�a do znachorki, starej Anny, kt�ra za wsi� mieszka i z djab�ami si� wodzi", "babie humory z �ebra wybi�", "puszczono z torb� za niezap�acone podatki", "pa�szczyzna", "czerwony kogut, kt�rego swemu panu za krzywd� pu�ci� jaki� Iwan Griaznow" - by�o to wszystko niepoj�te, straszne, dziwne. Wypytywa� przyjaci�, nieraz si� rumieni�, s�ysz�c ich obja�nienia proste, dosadne, lecz jeszcze mia� zw�tpienia, niejasno�ci i z�udzenia. Postanowi� sam sprawdzi� wszystko, spojrze� w�asnemi oczami, dotkn�� r�kami strasznych ran, kt�re ju� wyczuwa� sercem dziecka. Przypomina� sobie skargi i �zy, zawarte w wierszach Niekrasowa, lub w "Zapiskach my�liwego", Turgieniewa. My�li zacz�y si� kojarzy� z domys�ami, formowa�, uk�ada�. Wy�ania� si� przed nim ponury obraz �ycia na wsi, tak odr�bny od bytu miejskiego, tajemniczy, wzbudzaj�cy l�k. Nale�a�o tylko stan�� po�rodku, aby mo�na by�o wszystko naraz ogarn�� okiem. My�la� o tem, zmieniaj�c przyn�t� na haczyku, i ju� wiedzia�, �e najciekawsze rzeczy dot�d omija�y go. Postanowi� ujrze� wszystko i zrozumie�. Przeczuwa�, �e oczekuj� go nowe, nieznane wra�enia, stokro� silniejsze ni� nocne wyprawy do ciemnego, nachmurzonego lasu, palenie ogniska na samotnych polanach i s�uchanie przera�aj�cych opowiada� o wilkach, nied�wiedziach, zjawach djabelskich i wied�mach, pij�cych krew ludzk�. Wilka spotka� raz, lecz ten uciek� przed nim, jak tch�rzliwy, pobity pies. Nie ba� si� odt�d wilk�w. Szukaj�c wied�m i zjaw tajemniczych, o p�nocy zapuszcza� si� do lasu, lub zagl�da� na stary cmentarz, kt�rego cz�� obsun�a si� ju� ze stromego brzegu do rzeki. Raz tylko czu� strach, gdy co� hukn�o nad nim i b�ysn�o w lesie. - Przyjrza� si� dobrze i przekona� si�, �e by� to puchacz. Od tej chwili nie wierzy� w istnienie djab��w i wied�m, niech�tnie s�uchaj�c gaw�dy ch�opak�w o tych "strachach na stare baby". My�li jego przerwa�y jednostajne, j�kliwe zawodzenia: - O-o-o-ej! O-o-o-ej! W�skim pasmem piasku nadbrze�nego szli; ci�gn�c sznur �adownej szkuty, "bur�aki". Wiedzia�, �e byli to bezdomni n�dzarze, w��cz�gowie, wynajmuj�cy si� za marny grosz do �adowania i ci�gni�cia statk�w przeciwko pr�dowi - od Astrachania do Ni�niego Nowgorodu. Brudni, bosi, obszarpani, obro�ni�ci, jak dzikie zwierz�ta, uginaj�c si� pod wrzynaj�cym si� w ramiona sznurem, ci�gn�li bur�aki ci�k� szkut� ze stoj�cym na sterze kupcem - w�a�cicielem: Grz�z�y w mokrym piasku okryte ranami i odciskami czarne stopy, pochyla�y si� coraz ni�ej, niby kryj�c si� przed s�o�cem, spocone karki, a piersi zdyszane i zziajane wydobywa�y tylko jeden d�wi�k: - O-o-ej! O-o-ej! By�a to pie�� bur�acka, pie�� n�dzy, rabiej niemocy i rozpaczy. - O-o-o-ej! O-o-o-ej! - Niech B�g dopomaga, bur�aki! - krzykn�� im jeden z ch�opc�w, usuwaj�c si� z drogi. - Do djab�a! - warkn�� id�cy na czele wysoki drab o pot�nej, nagiej piersi, okrytej czerwonemi wrzodami. - Nad nami tylko djabe� ma moc, szczeniaku... Przeszli i ju� zdaleka, z poza g��boko wcinaj�cego si� w rzek� przyl�dka dop�yn�� zacichaj�cy j�k: - O-o-o-ej! O-o-o-ej! Uljanowowi �cisn�o si� serce. Djab�a nigdzie nie spotyka�, a tymczasem mia� on moc nad bur�akami. Gdzie� jest siedziba djab�a? Chce ujrze� go i zmierzy� si� z nim, chocia�by p�niej musia� ca�e �ycie j�cze�, jak ci ludzie, ci�gn�cy szkut�. Wieczorem Wo�odzia przyni�s� na um�wione miejsce karmelki i kawa� czekolady. Zacz�� prosi� Sierio�ki, aby mu wszystko pokaza�, co wymaga�o pomocy Pugaczowa i Razina. - Wy - mieszczuchy nie znacie wsi i naszego �ycia, bo u was wszystko inaczej - rzek� rudy wyrostek, pogardliwie spogl�daj�c na przyjaciela. Niedaleko przechodzi� ch�op. Mia� na sobie bia�e portki i wypuszczon� nawierzch koszul� z domowego, grubego p��tna. Szed�, mocno st�paj�c, czarnemi, bosemi nogami i postukuj�c grubym kijem. Mrucza� co� do siebie i potrz�sa� grzyw� g�stych, spl�tanych kud��w. - Pawe� Chalin powraca z dworu. Z�y idzie, pewno, nic nie wsk�ra� - szepn�� Sierio�ka. - Poco chodzi�? - spyta� Uljanow. - Ju� dwa miesi�ce codzie� chodzi! - za�mia� si� wyrostek. - Taka rzecz si� sta�a, �e m�odszy syn pana Milutina zdyba� w lesie Na��k�, c�rk� Chalina. Tak i owak... �ask�, gro�b� i podarkami nam�wi� j�, zacz�a chadza� do panicza... - C� w tem z�ego, �e chodzi�a do Milutina? - spyta� ch�opak. - Eh, g�upi jeste�! - zawo�a� Sierio�ka i bardzo barwnie i zrozumiale obja�ni� wszystko przyjacielowi. - No, i zasz�a Na��ka w ci���... Chalin ��da od pana pi��dziesi�t rubli odszkodowania, albo, powiada, do grobu wp�dzi t� nierz�dnic�! - I c� Milutin? - spyta� dr��cym g�osem Wo�odzia. - Powiada: "nie dam grosza, bo sama biega�a do mego syna, on nie zniewala� jej przemoc�. Je�eli zabijesz dziewczyn� - do katorgi p�jdziesz!" Chalin jednak wci�� si� targuje. My�la�, �e wycygani pieni�dze, bo chcia� kupi� na jarmarku drug� krow�... - C� teraz b�dzie? - spyta�, z przera�eniem patrz�c na Sierio�k�, ma�y W�odzimierz. - A co? Bi� b�dzie bab�, a p�niej Na��k�. Upije si� wko�cu i chrapa� b�dzie. Jutro znowu podrepce do Milutina, k�ania� si� do ziemi zacznie, skam�a� i prosi�... - odpowiedzia� rudy wyrostek i splun�� niedbale. - Chc� zobaczy�, jak b�dzie bi�... - szepn�� Wo�odzia. - Chod�my! Ukryjemy si� za ogrodzeniem. Stamt�d wszystko ujrzymy i us�yszymy - zgodzi� si� ch�opiec, chrupi�c cukierek i g�o�no cmokaj�c. Obiegli wiosk� od strony rzeki i zaczaili si� w pobli�u chaty Chalina. Dochodzi� z niej w zburzony g�os wie�niaka: - Ten ��opacz krwi naszej, oprawca, krzywdziciel s�ucha� nie chce!... Powiada �e ta suczka sama psa szuka�a a� znalaz�a... - Oj, nie! Na Matk� Przeczyst� - nie! - krzykn�a dziewczyna. - Ja pokocha�am go, a on obiecywa� do cerkwi, przed o�tarz prowadzi�. Ja nie... Ci�ki cios spad� jej na pier�, a� j�kn�a. - Ty - suka, ty - n�dznica, szmata, ty - nierz�dnica pod�a! - powtarza� ch�op i bi�, nie wybieraj�c miejsca, kopi�c nogami i bluzgaj�c ohydnemi s�owami. - C� ty robisz, zwierzu! - rzuci�a si� do niego z krzykiem �ona. - Zabijesz dziewk�... Ch�op schwyci� bab� za w�osy, wywl�k� z chaty i, porwawszy kawa� drzewa, zacz�� ok�ada� j� po grzbiecie, bokach i g�owie. Wy�a przera�liwie: - Ludzie dobrzy! Ratujcie! Zabije! Za-bi-je!... Z s�siednich chat wybieg�y baby, a za niemi powolnym krokiem wychodzili m�owie. Otoczyli ko�em i patrzyli uwa�nie, spokojnie. �adnego wzruszenia i wsp�czucia, na ciemnych, ogorza�ych twarzach ch�op�w nie dostrzeg� ma�y Uljanow. M�czy�ni spogl�dali raczej z zaciekawieniem i z�o�liwo�ci�, kobiety wzdycha�y i z udanem przera�eniem zas�ania�y oczy r�kami. Sierio�ka za�mia� si� cicho. - Kochaj �on�, jak dusz�, a trz�, jak grusz� - szepn�� s�owami przys�owia. - Ten dopiero trz�sie! - Ratujcie s�siadk�, bo Pawe� zat�ucze j� na �mier�! - zawo�a�a stara wie�niaczka. - Nie nasza sprawa! - odpar� powa�nym g�osem w�jt. - �ona dwa razy w �yciu najdro�sz� bywa: gdy si� j� wprowadza do domu i gdy si� odprowadza do grobu. Nic to! Nauczy Pawe� bab� i spok�j b�dzie! Jednak wie�niak wpada� w coraz to wi�ksz� w�ciek�o��. Kln�c, odrzuci� od siebie drewno, kt�rem bi� �on�, i schyli� si� po ci�k� k�onic�. W�jt podszed� do niego i rzek� pojednawczym g�osem���������: - No, do��, do�� ju�, s�siedzie, Pawle Iwanowiczu! Zrobili�cie swoje, patrzcie: baba pokrwawiona i ju� wsta� nie mo�e. Do��! Chalin podni�s� na niego ponure, oszala�e oczy, nagle si� uspokoi� i prawie ze �zami uskar�a� si� zacz��: - Nie ustrzeg�a dziewki, n�dznica! Co ja teraz poczn�? B�d� b�karta karmi�? Pi