Marcin Adam - Leśna Rzeka

Szczegóły
Tytuł Marcin Adam - Leśna Rzeka
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Marcin Adam - Leśna Rzeka PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Marcin Adam - Leśna Rzeka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Marcin Adam - Leśna Rzeka - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Marcin Adam Leśna Rzeka Strona 3 Fonts by «ParaType» Redakcja i korekta: Anna Kandzior-Zug Korektor Anna Kandzior-Zug © Marcin Adam, 2022 „Przez długi czas między nami panowała cisza, ale teraz wszystko się zmieni. Znowu rozbłysło dla  Ciebie zielone światło”  — te słowa z  tajemniczego maila uruchamiają spiralę śmierci w Szpitalu Psychiatrycznym św. Wawrzyńca w Quebec City w Kanadzie. Ich adresatka, Jasmine Reynolds, przebywa tam z  powodu oskarżenia o  morderstwo rodziców, do  którego jednak nigdy  się nie  przyznaje. Niejednoznaczni bohaterowie i  dynamiczna akcja naszpikowana sekretami. Zakończenie skrywa prawdę, która wbija w fotel. ISBN 978-83-8273-755-4 Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero Strona 4 SPIS TREŚCI Leśna Rzeka Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Strona 5 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Rozdział 33 Rozdział 34 Rozdział 35 Rozdział 36 Rozdział 37 Rozdział 38 Rozdział 39 Rozdział 40 Rozdział 41 Rozdział 42 Rozdział 43 Rozdział 44 Rozdział 45 Rozdział 46 Rozdział 47 Rozdział 48 Rozdział 49 Rozdział 50 Rozdział 51 Rozdział 52 Rozdział 53 Rozdział 54 Rozdział 55 Zakończenie Podziękowanie Strona 6 Tę książkę dedykuję Mamie, która była moim aniołem Strona 7 Strona 8 Wielkie wydarzenia poruszają się na małych zawiasach. Stephen King Strona 9 Strona 10 ROZDZIAŁ 1 Powszechna to wada ludzi nie pamiętać o burzy, gdy morze spokojne. Niccolò Machiavelli, Książę Sally Kanada, Saint-Hyacinthe Była już  jesień, a  w  Saint-Hyacinthe, sennej miejscowości leżącej na północny-wschód od Montrealu, wiatr gnał pożółkłe liście klonów. Na ulicy Eugène Delacroix przy numerze tysiąc dziewięćset dwudziestym droga zakręca ostro, a pędzone wichrem liście zawsze tworzą w tym miejscu naturalny kopiec. Stojący tu dom od  pięciu lat był opuszczony. Służby miejskie jakoś nie kwapiły się, by sprzątnąć susz nagromadzony przed nim przez ten czas. Podobno budynki stojące na  zakrętach lub  rozstajach dróg nie  należą do  zbyt szczęśliwych. Sally Paterson, mieszkająca w  domu obok, wierzyła w  to  bardzo mocno, co  było zrozumiałe, gdyż była pasjonatką feng shui. Nie  lubiła mieszkać obok  tego opuszczonego domu, przerażał ją. Wiązało  się z nim to wszystko, o czym chciała raz na zawsze zapomnieć. Tego wieczoru Sally usiadła na  welurowej kanapie w  salonie i  delikatnie przejechała dłonią po  nowym obiciu. Było przyjemnie gładkie i  miękkie, przypominało jej skórę cieląt, które widywała na  farmie wujka Maurice’a, gdy była małą dziewczynką. —  Nalejesz wina?  — zwróciła  się do  męża, który kręcił  się przy  wyspie kuchennej. — Właśnie otwieram butelkę — odparł Thomas. — Dzisiaj jest piątek i nasz romantyczny wieczór. — Thomas był w dobrym nastroju. Za trzy lata miał przejść na emeryturę, a Sally stale mu się podobała. Miała w sobie coś z arystokratki, zawsze myślał o  niej właśnie w  ten sposób. Błyszczące, jasne włosy falami spływały jej na  ramiona. Nie  wiedział, jak  to  robiła, ale  wyglądały i  pachniały dokładnie jak tego dnia, kiedy ją poznał na uniwersytecie. Naprawdę mało się Strona 11 zmieniła i  nie  widać było po  niej, że  skończyła pięćdziesiąt osiem lat. Ciągle miała w sobie dużo dziewczęcej świeżości. Jej dziadek i babka byli Rosjanami, uciekli przed rewolucją, zostawiając w  kraju pokaźny majątek, pałac, kilka kamienic i  fabrykę. Wiatr historii zdmuchnął to  wszystko niczym garść okruszków. Zabrali tylko siebie i  swoją miłość. Może jednak właśnie to  było najcenniejsze. Ta historia i  słowiańskie geny Sally sprawiły, że  była taka niezwykła. Znała tylko dwa słowa po rosyjsku — kartinki, czyli obrazki, i bladź, podobno jakieś straszne przekleństwo. Nie potrafiła jednak wyjaśnić, co oznaczało. Bladź i tyle. —  To  ja zrobię nastrój.  — Sally wstała i  wzięła z  regału ciemny lampion z  ręcznie robioną świecą Stoneglow Leather & Saffron. Takie świece można znaleźć w  paryskim hotelu Ritz. Sally kochała ekskluzywne przedmioty. Postawiła świecę na  barku przed kanapą i  włączyła telewizor. Natychmiast rozległ  się dźwięk o  wiele za  głośny, gdyż Thomas poprzedniego wieczoru słuchał koncertu The Rolling Stones, swojego ulubionego zespołu. Włosy miał już  przerzedzone, ale  ta muzyka sprawiała, że  znowu mógł poczuć ducha buntowniczej młodości. —  My również jesteśmy drapieżnikami. Pionowa postawa, oczy ustawione na  wprost, niezwykła inteligencja to  cechy typowego drapieżnika.  — Z telewizora przemówił poważnym głosem spiker. — Gen zabijania… Czy można w ogóle o czymś takim mówić? Zdecydowanie tak. —  Co  to  ma być? — oburzyła  się Sally, natychmiast wyciszając dźwięk.  — Znowu jakieś głupoty. Czy  w  tej telewizji nie  mogą puścić już  niczego normalnego? Ciągle tylko jakieś zabójstwa. — Kochanie, wyłącz to pudło, już nadciągam z winem. — No właśnie, po co ja w ogóle włączyłam telewizor? — zbeształa się Sally. — Tadam! — zawołał wesoło Thomas, podchodząc ze srebrną tacą, na której stały kryształowe kieliszki i butelka Pillitteri Cabernet Merlot z regionu Ontario, rocznik dwa tysiące trzynaście. Nie  zabrakło małego talerza serów beaufort i camembert, prosto z Francji. — Dziękuję, pięknie to przygotowałeś — pochwaliła go Sally, czyniąc jeden zgrabny ruch, by  wyłączyć telewizor. Uśmiechnęła  się przy  tym w  filmowy sposób. Strona 12 Mam żonę jak Trump — pomyślał Thomas z dumą. Nie lubię drania, ale nie jest głupi i wie, co dobre. Słowianki są najpiękniejsze na świecie. Postawił tacę na  barku przed kanapą. Wino zakołysało  się w  kieliszkach. Z jednego z nich kilka czerwonych kropel poleciało na śnieżnobiały dywan. —  Uważaj, co  robisz?!  — fuknęła Sally, której dobry nastrój prysł nagle jak bańka mydlana. Już przestały ją obchodzić romantyczny wieczór i początek weekendu. Czerwona plama na  białym dywanie i  słowa spikera uruchomiły spiralę ponurych wspomnień. — To się da wyczyścić — bąknął Thomas, ale żona już go nie słuchała. Podał jej kieliszek, który odebrała machinalnie, patrząc daleko w przestrzeń. Zapadło krępujące milczenie, zupełnie jak  na  pierwszej randce, kiedy niespodziewanie skończą  się tematy, a  przecież Sally i  Thomas byli małżeństwem od ponad trzydziestu lat. — Słuchaj — odezwała się nagle — jak myślisz, co się z nią mogło stać? — Niby z kim? — zdziwił się Thomas. — Z tą małą od Reynoldsów. — Sally wskazała ręką w stronę opuszczonego domu sąsiadów. — Nie udawaj, że nie pamiętasz, co się tam stało pięć lat temu. Thomasowi stężała twarz. Upił łyk wina. Już  wiedział, że  wieczór jest zniszczony. Zoo Polska, Warszawa —  Witam, tu Robert z  recepcji — oznajmił głos w  domofonie. — Przyszła dziennikarka na spotkanie. Czy mogę ją do pana wysłać na górę? —  Tak, niech wjedzie  — mruknął Zoo, przecierając oczy. Włosy miał rozczochrane, bo  przed chwilą drzemał na  kanapie. Spojrzał na  zegarek, dochodziła piętnasta. Pewnie znowu jedna z tych blogerek, których teraz pełno — pomyślał, udając  się do  łazienki, by  trochę  się odświeżyć. Z  lustra spojrzała na  niego twarz czterdziestoletniego mężczyzny, łudząco podobna do  twarzy aktora grającego Sawyera w  serialu Lost. Zoo często w  swoim życiu słyszał to porównanie. Miał jeszcze sporo czasu do  wizyty. Wjechanie windą na  ostatnie, pięćdziesiąte drugie piętro najwyższej wieży mieszkalnej w  Unii Europejskiej, potocznie nazywanej Żaglem, zabierało trochę czasu. Co  ciekawe, inspiracją dla projektanta budynku Daniela Libeskinda wcale nie był kształt żagla, tylko Strona 13 skrzydło orła — symbol zmieniającej  się Warszawy. Jak  to zwykle bywa dzieło na  przekór zamysłowi twórcy zaczęło żyć własnym życiem. Skrzydło jako inspiracja gdzieś uleciało, a żagiel pozostał. Wczoraj też jakaś była — przypomniał sobie Zoo, przemywając twarz. Sama nie  wiedziała, o  co  ma pytać. Dziennikarki od  siedmiu boleści. I  wszystkie w okularach zerówkach. Ruszył do  kuchni, nalał wody do  szklanki i  wyszedł na  balkon. Powoli zbliżył  się do  balustrady, która była podłużną taflą szyby, i  oparł  się o  nią. Widok na  centrum Warszawy był oszałamiający, ale  Zoo miał lęk wysokości. Codziennie jednak starał  się z  nim walczyć, chociaż serce zawsze mocniej mu biło, gdy  był na  balkonie. Gdy  tylko podchodził do  balustrady, upewniał  się, że ta znajduje się na swoim miejscu. Muszę powiedzieć Tatianie, żeby nie czyściła tej szyby tak dokładnie, może wtedy będzie lepiej widoczna — pomyślał. Gdy  zadźwięczał dzwonek, Zoo otworzył drzwi, za  którymi stała ciemna szatynka w  wysokich szpilkach, prawie równa z  nim wzrostem. Miała duże brązowe oczy, a pod jej bluzką rysował się kształt całkiem sporych piersi. Usta też miała wydatne. Czy  one wszystkie usta i  cycki robią sobie u  tego samego chirurga?  — przemknęło mu przez myśl. Ostatnio przeżywał istny najazd młodych dziennikarek. Wszystko przez artykuł o muzykach, którzy stali się milionerami. Ponad dziesięć lat temu Zoo nagrał piosenkę, która nie  schodziła z  list przebojów. Później dobrze zainwestował pieniądze z  pierwszej i  zarazem ostatniej płyty. Teraz, jak za  dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszyscy sobie o  nim przypomnieli. Nawet jakaś telewizja śniadaniowa chciała go zaprosić, ale  odmówił i  oświadczył, że  o  siódmej nie  wstanie nawet dla  papieża, przez co zrobił  się wokół niego jeszcze większy szum. Wszystko przypominało wielką śnieżną kulę pędzącą ze  stoku. Z  każdą sekundą kula rosła, przyklejając do  siebie nowe warstwy śniegu, choinki i  zabłąkanych narciarzy. Zoo miał szczerze dosyć tej odgrzewanej popularności. Nie pracował nad żadnym materiałem, a po tym, co ostatnio się wydarzyło, najbardziej chciał, by  o  nim zapomniano. Na  szczęście jak  na  razie nikt nie odkrył jego tajemnicy. Był jednak czujny, dobrze wiedział, że dziennikarze potrafią dotrzeć do najpilniej skrywanych sekretów. Niby rozumiał, że taka była Strona 14 ich praca, ale  uważał, że  tak  naprawdę to  lubowali  się w  wyciąganiu trupów z  szafy. Niczego nie  tworzyli sami, tylko krążyli w  bezpiecznej odległości niczym sępy wypatrujące ofiar. Zoo zmierzył wzrokiem dziewczynę. W  zeszłym tygodniu odwiedziła go podobna dziennikarka. Cholera, może to  ta sama? Odruchowo dotknął czoła. Na szczęście rozwiała jego wątpliwości. —  Bianka Kowalska.  — Wyciągnęła do  niego dłoń. Jej paznokcie zdobił starannie wykonany hybrydowy manicure w  kolorze klasycznej czerwieni. Ten sam odcień miały jej szpilki. Poprzednia dziewczyna nazywała się jakoś inaczej, ale  na  pewno nie  Bianka, to  dosyć charakterystyczne imię, zapamiętałby. Poza tym gdyby się znali, to by się nie przedstawiała. Te laski czasami są strasznie głupie, ale z pewnością nie aż tak — pomyślał. — Witam. — Uścisnął jej rękę. Przedstawianie się uznał za zbędne. Przyszła, więc wiedziała, kim jest. —  Chciałam zrobić z  panem wywiad  — powiedziała dziewczyna, uśmiechając się szeroko. —  Zapraszam w  moje skromne progi.  — Uczynił szeroki gest ręką, ale  towarzyszyło temu lekkie westchnienie, sugerujące, że  kosztowało go to sporo wysiłku. Dziewczyna nie zauważyła tego, wodząc ciekawie wzrokiem po  luksusowym apartamencie. Rozległy hol, wyłożony po  sufit płytami z naturalnego kwarcu, otaczały masywne filary. Po lewej stronie hol zmieniał się w  kuchnię, która błyszczała czernią i  łączyła  się z  salonem odgrodzonym od  aneksu kompletem wypoczynkowym i  doskonale wyposażonym barem, którego nie  powstydziłby  się najbardziej ekskluzywny nocny klub. Salon przechodził w sypialnię z ponadstandardowo szerokim łóżkiem umieszczonym na  lekkim podwyższeniu. Wszystko było jedną wielką przestrzenią. Zero funkcjonalności, ale rozmach zapierał dech w piersiach. Spokojnie można by tu było biegać i porządnie się przy tym zmęczyć. Od  sypialni biegł korytarz prowadzący w  głąb do  dalszej części apartamentu, która niknęła w  mroku. Tam znajdowało  się studio nagrań i jeszcze parę innych pokoi, do których Zoo rzadko zaglądał. Na samym końcu było wyjście na  rozległy taras, gdzie znajdował  się prywatny odkryty basen, teraz nieczynny z  powodu zimy. Wzdłuż niego rozciągał  się zewnętrzny bar. Wszystko przygotowane do  organizowania wielkich imprez. W  zasadzie odbyła  się tylko jedna, ale  to  był istny armagedon. Usuwanie zniszczeń Strona 15 i  sprzątanie trwało tydzień. Na  tym  się skończyło, Zoo więcej imprez już nie urządzał. Główny element wystroju salonu stanowiła olbrzymia tafla szkła sięgająca od podłogi do sufitu. Rozpościerający się za nią widok na miasto był naprawdę powalający. „Architektura jest jak  muzyka, ma poruszać duszę”  — w  istocie, w tym wnętrzu słowa Libeskinda nabierały prawdziwego znaczenia. —  Tam jest szafa.  — Zoo wskazał na  lustrzane drzwi. — Jeżeli chcesz coś powiesić. Bianka uśmiechnęła  się, podając mu płaszcz. Kobieta niewielu słów  — pomyślał. —  Zapraszam. — Podszedł do  czarnej skórzanej sofy. Już  czuł, że  czeka go kolejny sztampowy wywiad. Ale  musiał ich udzielać; może był dupkiem, ale na pewno inteligentnym. Fala go niosła, płynął więc na niej. W końcu życie było teatrem i gdy wzywano na scenę, po prostu trzeba było wyjść i grać swoją rolę najlepiej, jak się potrafiło. Dziewczyna usiadła w  wyreżyserowany sposób, odwracając  się trochę bokiem w  stronę Zoo. Dobrze wiedziała, jakie przybierać pozy, by  wyglądać lepiej. On tymczasem rozsiadł się wygodnie i zarzucił ręce na oparcie. — Pierwsze pytanie zadam ja — powiedział. —  Zatem słucham  — odparła, a  Zoo spostrzegł, że  obserwuje go z zaciekawieniem dziewczyny, której podoba się mężczyzna. Na chwilę zapadła pełna oczekiwania cisza. — Czego się napijesz? —  Może być woda, cokolwiek.  — Uczyniła nieokreślony ruch dłonią. W drugiej trzymała planer. Pewnie tam są te „inteligentne” pytania. Ale dłonie ma ładne — pomyślał Zoo. Zawsze zwracał uwagę na dłonie. Gdy  podał jej szklankę wody, poprawiła  się na  kanapie. Burgundowa spódnica z czystego jedwabiu opinała jej pośladki. Ona jest całkiem, całkiem  — przyznał w  myślach. Lubił kobiece kształty i  ubolewał, że  ludzie, którzy obecnie zajmowali  się modą, oględnie mówiąc, nie  przepadali za  kobietami. A  w  końcu to  oni kreowali trendy. Teraz każda kobieta z  założenia była za  gruba. Zoo nigdy nie  spotkał dziewczyny, która nie miałaby kompleksów, a zawsze chciał taką poznać. Normalną dziewczynę, Strona 16 człowieka z  krwi i  kości. Było to  jednak nierealne marzenie. W zwariowanych czasach spotkanie kogoś normalnego zakrawa na cud. —  Będę nagrywała, dobrze?  — Bianka poczekała, aż  Zoo zaaprobuje skinieniem jej propozycję, a następnie włączyła dyktafon w telefonie i położyła go na stoliku przed kanapą. — Nie ma problemu. — Zoo wzruszył ramionami. — Nie mam nic do ukrycia. — Jest pan nazywany awangardą hip-hopu… — zaczęła. —  Doprawdy?  — parsknął śmiechem. Skąd biorą  się te grafomanki?  — pomyślał. Dziewczyna zmieszała się lekko. —  Jakie są teraz pana plany? W  końcu od  wydania pierwszej płyty, która była niezwykłym sukcesem, minęło już wiele lat. — Jaki pan? — żachnął się. — Po prostu Zoo. — A więc jakie są twoje plany… Zoo? — poprawiła się. —  Myślę o  nagraniu nowego materiału ze  starym składem. Ale  do  tego muszę przekonać jeszcze resztę. To  nie  jest proste. Każdy zajął  się swoimi sprawami i potrzeba czasu, nim się ich wszystkich pozbiera. Na przykład Misiek projektuje ubrania, ale sądzę, że powrócimy do robienia muzyki. Czuję odzew publiczności. — A czy nie myślałeś o innym gatunku muzycznym? —  Tak.  — Zoo podrapał  się po  brodzie.  — Ostatnio zastanawiam  się nad operą. — Nad operą? — Dziewczyna szerzej otworzyła oczy. —  Właśnie tak, nie  chcę  się zamykać.  — Zoo spojrzał na  wydatny biust rysujący  się pod  bluzką dziennikarki. Zastanawiał  się, jak  wyglądałaby nago na sofie. Bianka spostrzegła to i poczuła się nieswojo. — Proszę, powiedz coś więcej. —  To  tajemnica.  — Zoo uśmiechnął  się krzywo.  — Nie  mogę zdradzać wszystkich moich pomysłów. Co  by  to  było, gdybyście wszystko o  mnie wiedzieli z  wyprzedzeniem. Jak  podam terminarz na  dziesięć lat do  przodu, to  nikt do  mnie nie  przyjdzie i  będę musiał siedzieć tu sam.  — Wskazał ręką na apartament. — No tak. Strona 17 —  Widzę, że  obserwujesz mój tatuaż.  — Zoo lekko podniósł rękaw T- shirtu.  — To  celtycki znak szczęścia — wyjaśnił. — Tu mam najnowsze dzieło. Chcesz zobaczyć? — Dotknął dłonią lewej piersi. Dziewczyna skinęła głową. —  To  chyba bardziej zainteresuje czytelników niż  moje kolejne wymądrzanie  się o  muzyce. Chyba wszyscy mają mnie już  dosyć. Nie  jestem przecież żadnym Chopinem czy Lutosławskim. — Roześmiał się. Bianka również się uśmiechnęła. — Ale to będzie kosztowało — powiedział z zawadiacką nutą w głosie. — Nie rozumiem. — Skoro mam zdjąć koszulkę, to ty też coś zdejmij. Nie ma nic za darmo. Dziennikarka uniosła brew. — Może szpilki? O, jaka negocjatorka — pomyślał Zoo. —  Szpilki nie. Ja zdejmuję koszulkę, a  ty bluzkę — stwierdził z  kamienną twarzą. —  Nie, to  nie  najlepszy pomysł.  — Dziewczyna udała oburzenie, ale  on już widział, jak błyszczą jej oczy, a powiększone usta rozchylają się. Idziemy w dobrym kierunku — pomyślał. Sally podejmuje decyzję Kanada, Saint-Hyacinthe Thomas nic nie odparł. Od dawna nie rozmawiali na ten temat, który teraz znowu powrócił jak  bumerang, roztrzaskując w  drobny mak ich strefę komfortu. Nieraz byle szczegół potrafił uaktywnić i wydobyć na powierzchnię wspomnienia. — No, powiedz, co myślisz? — drążyła dalej Sally. —  Przecież mieliśmy o  tym nie  rozmawiać  — odparł ostrożnie Thomas. Czasami czuł się jak ofiara demonów swojej żony. —  Mieliśmy również nie  wylewać czerwonego wina na  nowy dywan  — skrzywiła się złośliwie. — Daj spokój. Rozmawialiśmy już o tym z tysiąc razy. — I może właśnie za mało. Ciągle uważam, że ona to zrobiła. Słyszałam te krzyki, a  gdy  wyszłam z  domu od  strony ogrodu, przez duże okno ich salonu Strona 18 widziałam, jak  ta mała stoi z  zakrwawionym nożem, a  krew kapie na  dywan obok ciał rodziców. W tym miejscu żywopłot jest tak przerzedzony, że wszystko widać… —  Przestań, znam tę historię na  pamięć. Do  domu Reynoldsów jest dobre dwadzieścia metrów, może coś ci  się przywidziało. Przyznaj  się, nigdy o  tym nie pomyślałaś? — Przestań wszystko bagatelizować! — Sally z rozmachem wstała z kanapy. W ręce trzymała kieliszek, z którego znowu rozlało się trochę wina. — Uważaj, dywan — ostrzegł ją Thomas. — A co, tylko tobie wolno wylewać? — Proszę, uspokój się. Porozmawiajmy. Nie chcę, żebyś się denerwowała tą sprawą, to już jest dawno za nami. —  Nie, mój drogi. Nie  sądzę, żeby to  było za  nami. Dobrze wiem, co  widziałam. Kiedy przyjechała policja, byłam pierwszą osobą, która złożyła zeznania. Ta mała zabiła swoich rodziców. Miała wtedy trzynaście lat. Wyobrażasz to  sobie? Oczywiście każdy powie, że  po  nastolatce można  się wszystkiego spodziewać. W każdym razie ja złożyłam zeznania i byłam na kilku rozprawach w sądzie. Siedziała w kapturze i wyglądała jak mniszka, a wierz mi, do  świętej jej daleko. Ty jeździłeś do  pracy, ale  ja spędzałam tu całe dnie i  widziałam co  nieco. Ona wcale nie  była taka porządna. Mam wrażenie, że prawo w naszym kraju ma jeden cel: chronić bandziorów, a jeśli przestępca jest niepełnoletni, to  już  z  miejsca staje  się świętą krową.  — Mówiąc to, rozłożyła ręce. — Najgorsze jest jednak zupełnie coś innego. — No powiedz, co — zachęcił ją pojednawczo Thomas. — To, że ona niedługo wyjdzie. Może jutro, może pojutrze. Pewnie zwolnią ją za dobre sprawowanie. Wróci do swojego domu, bo niby gdzie miałaby się podziać? Będzie znowu naszą sąsiadką, może nawet kiedyś urządzi grilla i zaprosi ciebie, bo mnie to na pewno nie. Myślisz, że chciałabym stanąć z nią oko w oko?! —  Rozumiem, ale  już  o  tym rozmawialiśmy  — uciął Thomas. Wiedział, do czego zmierza tyrada żony. —  Przestań mi to  powtarzać jak  mantrę. Po  prostu chcę sprzedać dom i wynieść się daleko stąd. Zeznawałam przeciw niej, a ona tu niebawem wróci. To  cholerne prawo tak  działa, że  uczciwy człowiek zostaje na  lodzie. Strona 19 Zeznawałam przeciw tej małej psycholce, narażając siebie. Powinni byli skazać ją na długie lata, żeby gniła gdzieś w lochu… — Kochanie, to tak nie działa. To nie średniowiecze. — Thomas zaśmiał się lekko. W odpowiedzi Sally spiorunowała go wzrokiem. — Przestań, bo znowu się czuję jak w sądzie. Nikt nie bierze mojej strony. — Daj spokój, nie mów tak, przecież ja jestem z tobą. — To się wyprowadźmy — wypaliła. — Wiesz, że na razie jest to niemożliwe — odparł Thomas. — Musimy spłacić kredyt. Zostały nam jeszcze dwa lata. No i  kupiliśmy nowy dywan i  kanapę, nie mówiąc już o pomalowaniu salonu. — Dywan jest poplamiony, a kolor ścian przestał mi się podobać, to nie jest dokładnie ten odcień lawendy, o  który mi chodziło, jest za  zimny. Jedynie kanapa jest w  porządku. Ma ładne obicie, ale  ją przecież możemy zabrać do nowego domu. I proszę, nie powtarzaj ciągle o kredycie, nie jestem idiotką. Można dogadać  się z  bankiem i  spłacić go wcześniej. Mamy w  końcu trochę oszczędności. Pomyśl, możemy sprzedać ten dom i  wynieść  się, gdziekolwiek chcemy. Może gdzieś nad jakieś piękne jezioro. W końcu dzieci są już dorosłe, a  ty już  niedługo przechodzisz na  emeryturę. Chyba nie  zamierzasz tu tkwić do samego końca? — I co wtedy? — spytał Thomas. — Chcesz powiedzieć, że wszystkie twoje traumy miną? — Oczywiście, że miną — stwierdziła bez chwili wahania. — Mogę ci obiecać, że w nowym domu nigdy nie wrócimy już do tego tematu. Daleko stąd nie będę musiała się zastanawiać, czy ta mała faktycznie zabiła, czy mi się przywidziało. — Nigdy nie mów nigdy. — Thomas roześmiał się. — Ja nie żartuję — odpowiedziała. W głębi duszy czuła jednak, że nie mówi mężowi prawdy. Obawa tkwiła w  niej bardzo głęboko, a  wielka niewiadoma dotycząca Jasmine i  miejsca jej pobytu napawała ją grozą. Sally odbyła już z  mężem dziesiątki takich rozmów, ale  każdy drobiazg mógł przywołać te natarczywe myśli o  ponurym listopadowym piątku sprzed pięciu lat, kiedy to wszystko się wydarzyło, a światła radiowozów rozświetliły senną zazwyczaj ulicę. Sally podświadomie czuła, że  Jasmine pewnego dnia pojawi  się nieproszona jak  zjawa z  koszmaru. Rozmawiając z  mężem, który niechętnie Strona 20 wracał do  tego tematu, świetnie zdawała sobie sprawę, że  dobre kłamstwo może zadziałać niczym magiczne zaklęcie. — Pojedźmy jutro nad jezioro Saint Matthias — zaproponowała. — Wspaniały pomysł — odparł Thomas, nie dając po sobie poznać, że słowa małżonki wzbudziły w nim czujne zdziwienie. —  Moglibyśmy obejrzeć domy. Podobno budują tam piękne strzeżone osiedle — dodała Sally, przytulając się do męża. — Dobrze, pojedziemy — zgodził się z westchnieniem. — A czy teraz możemy już zapomnieć o tej sprawie i spokojnie napić się wina? — Teraz tak. — Sally uśmiechnęła  się szeroko. Nadal czuła jednak w  sercu dziwny chłód i  mimo że  usiłowała toczyć normalną, przyjemną rozmowę, jej myśli wciąż krążyły wokół nastoletniej zabójczyni. Ta mała kiedyś tu wróci. Muszę zrobić to, co zaplanowałam tydzień temu — pomyślała.