5219

Szczegóły
Tytuł 5219
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5219 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5219 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5219 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Adam Marczuk Je� Autor pisze o sobie: A wi�c: rocznik 81, obecnie "obijam si�" na Polibudzie, od czasu do czasu zabijam czas jakim� aktem grafomanii (g��wnie opowiadania fantasy rzadziej sf) tudzie� wierszyd�em (zwykle tak smutnym, �e trafia do szuflady przed ponownym przeczytaniem). Lubi� wymagaj�ce ksi��ki i niewymagaj�ce kino... chyba tyle starczy. Mo�na by pomy�le�, �e niespodziewane spotkania to nic z�ego, ale te, kt�re przydarzy�o si� mnie, by�o najgorszym pechem jakiego mo�e do�wiadczy� cz�owiek. * * * Dzie� zacz�� si� pogodnie, obudzony przez z�ote promienie porannego s�o�ca czu�em si� wspaniale. Po raz pierwszy od d�u�szego czasu wyspa�em si� jak nale�y. Spogl�daj�c na s�o�ce oceni�em, �e jest ko�o dziesi�tej. Wsta�em i przeci�gn��em si� z rozkosz�. Nigdzie nie by�o wida� mojej natr�tnej o tej porze kotki, co powita�em jako niespodziewany u�miech losu. Wyszed�em za dom, gdzie szemrz�cy strumyk przecina� m�j ogr�dek i zanurzy�em si� w ch�odnej, orze�wiaj�cej wodzie. Po k�pieli ubra�em si� i wyczarowa�em sobie najobfitsze �niadanie, jakie przysz�o mi do g�owy. Z u�miechem na ustach pod��y�em w stron� wie�y mojego pryncypa�a. Gdzie� tak w po�owie drogi napotka�em ma�� dziewczynk�. - Czy mo�esz mi pom�c? - zapyta�a. Poniewa� mia�em wyj�tkowo dobry humor, spyta�em w czym mog� jej pom�c. Tak, wiem nie powinno si� pomaga� samotnym, ma�ym dziewczynkom, ale ja mia�em taki dobry humor... - Chcia�abym dosta� si� do wie�y maga Abatikussa. - odpar�a z rozbrajaj�cym u�miechem. - Nic prostszego, w�a�nie tam id�. - Jeste� czarodziejem? - Oczywi�cie - po jej pob�a�liwym u�miechu stwierdzi�em, �e nie wywar�em odpowiedniego wra�enia, ale do tego zd��y�em si� ju� przyzwyczai�, c�, niekt�rzy rodz� si� z dostojnym wygl�dem, a inni nie. Moja tragedia polega�a na tym, �e nale�a�em zdecydowanie do tej drugiej kategorii. Poszli�my wi�c razem do wie�y mego pryncypa�a. Po dotarciu na miejsce Abatikuss zby� mnie lakonicznym "Witaj Bindonie" i zaj�� si� przyprowadzon� przeze mnie dziewczynk�. Po godzinie zosta�em oderwany od studiowania g�owy �limaka b�otnego i przywo�any do arcymaga. - Bindonie, pami�tasz zapewne dziewczynk�, kt�ra przysz�a tu dzi� rano. - Skin��em tylko g�ow�, czuj�c jak ulatnia si� m�j dobry humor. - Ot� poprosi�a mnie, bym wyekspediowa� jednego z moich uczni�w do pomocy przy znalezieniu jej magicznego je�a. Tak si� sk�ada, �e jest ona moj� wnuczk� i postanowi�em spe�ni� jej pro�b�. A ty, jako jeden z najzdolniejszych, p�jdziesz z ni� do Maunty i pomo�esz znale�� tego cholernego je�a. Odetchn��em z ulg�. To tylko zwyk�y, magiczny je�. A ju� my�la�em, �e ma�ej dokuczy�y borostwory i b�d� musia� je przegoni� z okolicy jej domu, albo gigantyczny paj�k uwi� sobie gniazdo w ��ku dziewczynki... - Jakie� wskaz�wki mistrzu? - Nic specjalnego, to tylko zwyk�y, magiczny je�, ale ma�a prosi�a o najlepszego, wi�c idziesz ty. Zreszt� przyda ci si� troch� ruchu. Dowiedzia�em si� jeszcze, �e ma�a ma na imi� Kris (a przynajmniej tak kazano mi na ni� m�wi�) i �e Maunty le�y jakie� dwadzie�cia kilometr�w na wsch�d st�d. Tak wi�c spakowa�em sw�j �wie�o odzyskany dobry humor oraz kilka sk�adnik�w do zakl�� i ruszy�em na spotkanie, jak mi si� w�wczas wydawa�o, o�ywczej przygody. Ma�a okaza�a si� doskona�ym towarzyszem podr�y, zape�nia�a czas przer�nymi opowiadaniami i anegdotami. - Powiedz mi Kris, gdzie zgin�� ci ten je�. Kris lekko posmutnia�a na wspomnienie zaginionego je�a. Ale zaraz u�miechn�a si�, widocznie przypomnia�a sobie, �e mam go uratowa�. - Zgin�� w lesie. Kiedy wyszli�my na spacer nagle znikn�� mi z oczu. - Zagapi�a� si�? - Nie, zasn�am. Jedyne co mi pozosta�o, to przytakn�� i zmieni� temat. - To co m�wi�a� na temat tej c�rki mleczarza? - Ot� ona... I tak dalej, a� do samego Maunty. Gdy doszli�my ju� do tej wioski, a raczej ma�ego miasteczka nie otoczonego murami okaza�o si�, �e znam je na tyle dobrze, by trafi� do wa�niejszych miejsc (a tak�e co ciekawszych os�b). Jednak pobudzony ciep�em s�o�ca i powodowany dobrym samopoczuciem wypowiedzia�em s�owa, kt�re do dzi� napawaj� mnie przera�eniem: - Chod�my poszuka� je�a. Zaprowadzi�a mnie do swojego domku pod lasem. Trzeba przyzna�, �e by�a to schludna ma�a chatka z �adnym i dobrze utrzymanym ogr�dkiem. Kris powiedzia�a, �e p�jdzie przywita� si� z mam� i zaraz wr�ci. Rozsiad�em si� wi�c wygodnie na ogrodowej �aweczce i rozkoszowa�em si� popo�udniowym s�o�cem. By�o mi tak dobrze, �e po chwili zasn��em. Przebudzenie by�o za to o wiele mniej przyjemne i stanowczo odbiega�o od tego czego bym sobie �yczy�. - My�la�am, �e nigdy si� nie obudzisz - z rozbawieniem obserwowa�a, jak rozcieram bol�ce ucho. - Chod�my do lasu. No wiesz, tam gdzie zgubi�am je�a. - Jasne, Kris. Ale naprawd� wystarczy�o g�o�niej chrz�kn��. - Taa, znudzi�o mi si� po pi�ciu minutach, zag�usza�e� mnie swoim chrapaniem. Jako� nie mog� sobie wyobrazi�, �e chrapi�. Nigdy nie do�wiadczy�em czego� takiego. Ale nie zamierza�em si� sprzecza� z podlotkiem. Poszli�my zatem do lasu. Nie mog� powiedzie�, �e by� to brzydki las. Owszem, mia� sw�j urok, ale by�o w nim co� niepokoj�cego. Mo�e to, �e wszystkie zwierzaki gapi�y si� na nas, jakby�my byli w zoo. Tyle, �e po innej stronie krat ni� zwykle. - T�dy szli�my z je�em. O, widzisz t� polank�? To tam zasn�am i on znikn��. Kr�tko, zwi�le i na temat. Pozosta�o mi tylko kiwa� g�ow� i i�� we wskazanym kierunku. Polanka nie r�ni�a si� od tysi�ca innych polanek rozrzuconych tu i tam po lasach. Miejsce dobre na wypoczynek i popo�udniow� drzemk�. - Ani mi si� wa� - jej syk by� odpowiedzi� na moje ziewni�cie. - Hmm... Wyj��em z kieszeni czarny proszek powsta�y z jelit borostwora chorego na bulimi� i rzuci�em czar rozpoznawania �lad�w magicznych zwierz�t. Po chwili na �cie�ce za polank� wy�oni�y si� �wiec�ce na czerwono �lady magicznego je�a. U�miechn��em si� mniemaj�c, i� b�dzie to bu�ka z mas�em. No c�, ka�dy ma prawo si� pomyli�... Poszli�my za �ladami zachowuj�c cisz�. My�l�, �e nie by�a ona konieczna, ale przecie� przygoda straci�aby na smaku, gdyby�my, przedzieraj�c si� przez las w poszukiwaniu magicznego je�a, gadali o puszczalskiej c�rce m�ynarza. W lesie panowa�a radosna krz�tanina ma�ych zwierz�tek, gnaj�cych co si� w �apkach w poszukiwaniu jedzenia. Lub schronienia, pomy�la�em, gdy w pobli�u rozleg� si� wysoki pisk, przypominaj�cy d�wi�k, kt�ry wydaje szk�o, kiedy przejecha� po nim paznokciami. - Pewnie musznica upolowa�a kolacj� - mimo, �e te s�owa mia�y uspokoi� Kris, to jej mina nie by�a najlepsz� nagrod� za moje starania. �lady prowadzi�y g��biej w las, wi�c zaproponowa�em ma�ej, �e wr�cimy do domu na kolacj� i wznowimy poszukiwania rano. Nie spodziewa�em si� us�ysze� zgody na moj� propozycj�, wi�c gdy odm�wi�a tylko skin��em g�ow� i poszli�my dalej. Pami�tajcie, by nigdy w takich sprawach nie s�ucha� ma�ych dziewczynek, kt�re zgubi�y co� dla nich cennego. Zacz�o si� �ciemnia�, wi�c ju� chcia�em stanowczo sprzeciwi� si� dalszemu marszowi w g��b lasu. Jednak nie dane mi by�o to szcz�cie. �wietlisty trop, kt�rym pod��ali�my urywa� si� w czarnym, p�ytkim leju. W powietrzu a� iskrzy�o od wy�adowa� magicznych. Poczu�em ci�gni�cie za r�kaw. - Co dalej? - to proste pytanie potwierdzi�o moje najgorsze obawy. - No c�, schodzimy... I zeszli�my. Na dnie p�ytkiego leja znajdowa�a si� ma�a, srebrna obro�a. Kris podnios�a j� ze �zami w oczach. �adne s�owa nie by�y potrzebne, bym dowiedzia� si� do kogo nale�a�a. Musz� przyzna�, �e zrobi�o mi si� jej �al. To by� jeden, jedyny moment, kt�ry mo�e by� usprawiedliwieniem dla tego, co zrobi�em. - Kris, trzymaj si� mnie. Udamy si� za nim. W sumie czar by� prosty, ale wymaga� du�ej koncentracji. Po chwili opu�cili�my las. Jestem pewny, �e lej zosta� przynajmniej dwukrotnie pog��biony. Cho� lot trwa� zaledwie u�amki sekund, to przemie�cili�my si� na ca�kiem spor� odleg�o��. Pla�a, na kt�r� przybyli�my, przykryta by�a ca�unem ciemno�ci, a ma�y rogal ksi�yca w�a�nie tu zachodzi�. R�nica czasu by�a wi�c do�� znaczna - przynajmniej pi�� godzin. W sk�pym �wietle gwiazd wida� by�o tylko r�nic� pomi�dzy czarnym piaskiem, a jeszcze czarniejsz� wod�. Rzuci�em czar, kt�ry pokazywa� �lady je�a. Zab�ys�y one blado��tym �wiat�em, prowadz�c w g��b l�du. Kris bezwiednie uwiesi�a si� na moim r�kawie, a ja przygarn��em j� uspokajaj�cym gestem. Trzeba przyzna�, �e nie do ko�ca tego si� spodziewa�em. Wspi�li�my si� na wydm� i stan�li�my zupe�nie zaskoczeni. Tutaj gwiazdy ju� nie �wieci�y. Zas�ania�a je gigantyczna budowla przypominaj�ca zamek wykreowany przez chorego na umy�le ba�niopisarza. Setki wie�yc i wie�yczek widocznych jako dziury w czerni oraz wielkie, przera�aj�ce mury zniech�ca�y do patrzenia na�. Jednak po dok�adnym przyjrzeniu si� stwierdzi�em, �e to nie kszta�t zamku wydaje si� taki odstr�czaj�cy tylko to, i� odcina� si� plam� czerni absolutnej od absolutnie czarnego nieba. - Idziemy? - sam nie wiem, kt�re z nas zada�o to pytanie, jednak odpowied� na nie jarzy�a si� na ��to prowadz�c do zamczyska. Ruszyli�my wolno w jego kierunku rozgl�daj�c si� czujnie na boki. To, co wydawa�o nam si� tylko ja�ow� pustk� ci�gn�c� si� do samych wierzei, okaza�o si� ��kami i polami, z rozsianymi gdzie niegdzie ma�ymi, przysadzistymi domkami. Co dziwne domki te by�y wyra�nie stylizowane na grzyby, ��cznie z ich roz�o�ystymi kapeluszami. Jakby tego by�o ma�o, okaza�o si�, �e brama wiod�ca ni dziedziniec jest otwarta i przypomina paszcz� jakiego� legendarnego stwora. Mo�e lewa, albo mastikory? Nie potrafi�em odpowiedzie�. Mi�ym zaskoczeniem okaza�y si� pochodnie na dziedzi�cu. W ich �wietle wida� by�o, �e mury, kt�re omy�kowo wzi�li�my za smoli�cie czarne, s� �nie�no bia�e. Z�udzenie czerni wywo�ywa� pewnie fakt, �e zamek skutecznie odcina� �r�d�o �wiat�a i rzuca� niezwykle wielki cie�. U�miechn��em si� na my�l, jak te� to zamczysko musi l�ni� w pe�nym s�o�cu dnia. �lady urwa�y si� nagle zamazane przez czerwonaw� po�wiat� dziedzi�ca. Wiecie, czary wcale nie s� tak doskona�e jak my�l� niedouczeni bajarze. - Chyba b�dziemy musieli wej�� do �rodka i zapyta� o tego twojego je�a. - No to chod�my, bo ju� skostnia�am. Rzeczywi�cie wyra�nie dr�a�a. A ja by�em zbyt poch�oni�ty analiz� niezwyk�ego zamku, by zwr�ci� na to uwag�. Podeszli�my do bocznej furtki, zapewne wej�cia kuchennego, a ja zapuka�em �agodnie. - Czego tam! - ten g�os przywodzi� na my�l wielki gar groch�wy, stary poplamiony fartuch i wielk�, grub� bab�. - Czego chcecie, si� pytam. I czego tak si� gapisz? Kto jednak po takim g�osie spodziewa� by si� trzydziestoletniej, szczup�ej kobiety o inteligentnym spojrzeniu? Dodaj�c do tego jeszcze jej bialutki fartuch, mo�na mi wybaczy�, �e sta�em i gapi�em si� jak w� na malowane wrota. - Nie widzia�a pani mojego magicznego je�a? - Kris postanowi�a przej�� inicjatyw�, gdy tylko zacz��em sylabizowa� s�owa powitania. - Ja tam o �adnej magii nic nie wiem! Ale jak chcecie mo�ecie zapyta� Olyckan, to ona zajmuje si� w zamku kuglarskimi sztuczkami. Odsun�a si� zach�caj�co robi�c miejsce, wi�c weszli�my. - Zmarz�y�cie ptaszki, co? Zaczekajcie, dam wam troch� gor�cej herbatki. - B�dziemy bardzo wdzi�czni - wreszcie uda�o mi si� odzyska� g�os. - Przybywamy z daleka i nie wiemy jak nazywa si� ta ziemia i kto ni� w�ada. Kucharka skrzywi�a si� z budz�c� groz� nietolerancj�, ale po chwili z�agodnia�a i przem�wi�a i�cie mentorskim tonem (wida� mia�a ton na ka�d� okazj�, bo herbat� proponowa�a nam tak, jak mog�aby j� proponowa� moja babcia). - To kr�lestwo nazywa si� Luftslott, a nasz w�adyka to znany na ca�ym �wiecie Rumlare Zdobywca. Zdobywca dlatego, �e ju� cztery razy by� detronizowany przez wredn� opozycj�, ale za ka�dym razem zdobywa� tron na nowo. Nigdy nie s�ysza�em ani o Luftslott, ani o Rumlare Zdobywcy, ale nie zamierza�em urazi� naszej gospodyni wspominaj�c o tym, tak ma�o istotnym, fakcie. Kris musia�a doj�� do tego samego wniosku, bo pokiwa�a tylko g�ow�. Kucharka, najwyra�niej zadowolona z naszej reakcji, powiod�a nas w g��b swego w�asnego kr�lestwa - wielkiej kuchni. Wok� kr�ci�o si� mn�stwo os�b, jednak nikt nie zwraca� uwagi na par� przemoczonych i zzi�bni�tych w�drowc�w. Chcia�em od razu zobaczy� si� z ow� Olyckan - no c�, przecie� nikt nie jest doskona�y, ale pani tego kr�lestwa (to znaczy kuchni) upar�a si�, �e musi nas napoi� i odkarmi�. Wlali�my wi�c w siebie galon herbaty przegryzaj�c ton� herbatnik�w i babki piaskowej, a potem grzecznie podzi�kowali�my i poprosi�em o wskazanie drogi do miejscowej wied�my. - Wied�ma? A, Olyckan! Tylko nie u�ywajcie przy niej tego zwrotu, bardzo go nie lubi - w jej g�osie s�ycha� by�o, �e bardzo troszczy si� o nasze zdrowie. Pami�tajcie, �eby s�ucha� dobrych rad. Mi to ju� niewiele pomo�e... - Potrafimy o siebie zadba� - jak�e by�em g�upi. - Gdzie wi�c mo�emy znale�� pani� Olyckan? - To nie powinno by� trudne. Id�cie tymi drzwiami, potem skr��cie w lewo, a w wielkim holu spytajcie jakiego� pazia o drog� dalej. Na pewno nie zab��dzicie. Wyrzuci�a nas czym pr�dzej z kuchni wskazanymi uprzednio drzwiami, t�umacz�c, �e ma du�o pracy. By�em rozgrzany i syty. Prawd� m�wi�c to do szcz�cia brakowa�o mi jedynie snu. Spojrza�em na Kris. Wygl�da�a ca�kiem nie�le. - Wygl�dasz jakby� mia� zasn�� tu, gdzie stoisz - jej minka wyra�a�a ni mniej ni wi�cej tylko odraz�. - Daj�e mi spok�j, idziemy do tej wied�my? Skin�a g�ow� i pomaszerowali�my we wskazanym kierunku. Zamek od wewn�trz by� r�wnie okaza�y, jak na zewn�trz. I r�wnie wyra�nie go widzia�em przez klej�ce si� powieki. Chyba musia�em przysn�� id�c, bo nast�pne co pami�tam, to fakt, �e jaki� ch�opak pomaga� mi wstawa� z pod�ogi. - Hm. Przepraszam, jak dotrze� do... - nigdy nie mia�em pami�ci do imion. - No, do wied�my. Ch�opak zrobi� przera�on� min�, rozejrza� si� w ko�o, zupe�nie jak cz�owiek z pe�n� sakiewk� na zat�oczonym rynku miejskim. - Do Pani Olyckan? Tamtymi schodami na trzecie pi�tro. Trzecie drzwi po lewej. - Zaniepokoi�em si�, czy biedak nie ma na przyk�ad febry, ale on szybko wzi�� si� w gar�� i uciek� do najbli�szej komnaty nie ogl�daj�c si� za siebie. Schody pokona�em z lekkimi problemami i przy wydatnej pomocy Kris. Dziewucha mrucza�a co� do siebie wrednym g�osem. - S�ucham? - moje zdziwienie by�o jeszcze wi�ksze, gdy powt�rzy�a g�o�niej, to co tylko podejrzewa�em, �e s�ysz�. - Sk�d znasz takie s�owa? - M�j magiczny je� mnie ich nauczy�. - W tym momencie zw�tpi�em w celowo�� poszukiwa� magicznego zwierzaka. Trzeba przyzna�, �e ma�e dziewczynki cechuje pewna determinacja. Gdy stan�li�my przed drzwiami Olyckan, kopn�a mnie w kostk� tak, �e do dzi� mam na ten temat koszmarne sny. - Au! Co ty wyrabiasz? - Nie �pij. I popraw ubranie. M�g�by� przynajmniej sprawia� wra�enie, �e jeste� czarodziejem. I nie wa� si� nazywa� jej wied�m�, jak ju� s�ysza�e�, ona tego nie lubi. - Trzeba przyzna�, �e ma�e dziewczynki maj� te� czasami przeb�yski geniuszu. Zapuka�em najdelikatniej i najuprzejmiej jak umia�em. Po dw�ch minutach zapuka�em troch� g�o�niej. - Kto tam? - zaspany, kobiecy g�os sugerowa�, �e jego w�a�cicielka nie zosta�a uszcz�liwiona obudzeniem w �rodku nocy. Wcale si� jej nie dziwi�em. - Czarodziej Bindon i wnuczka arcymaga Abatikussa Kris. M�j anons musia� odnie�� po��dany skutek, gdy� zza drzwi dobieg�y odg�osy gor�czkowej krz�taniny. - Ju�, momencik, zaraz, chwileczk�, ju� otwieram. Drzwi uchyli�y si� ukazuj�c w�a�cicielk� aksamitnego g�osu. Wied�ma obrzuci�a nas taksuj�cym spojrzeniem i wykona�a zapraszaj�cy gest r�k�. W jej komnacie moj� uwag� przyku�o wielkie �o�e z baldachimem, ca�e w b��kitach. Lubi� b��kit, uspokaja. - Tak, s�ucham? - w jej g�osie by�o co� takiego, ale by�em zbyt zm�czony, by zwr�ci� na to uwag�. - Taaaa... - to ziewni�cie by�o nie do powstrzymania. - Przepraszamy, ale mam d�ug� drog� za sob� i m�j "opiekun" ledwie trzyma si� na nogach. Przybyli�my tu szuka� mojego magicznego je�a. - Magicznego je�a... - A mo�e by� si� tak po�o�y�? - g�os wydobywa� si� z otaczaj�cej mnie pustki. - Mog� dla ciebie sprokurowa� jakie� ��ko. - Aksamitna barwa nie pozostawia�a w�tpliwo�ci co do jego w�a�ciciela. - Nieeeee... Nie trzeba. Machn��em r�k� i wyziewa�em zakl�cie. Cud, �e si� nie pomyli�em. W pokoju pojawi�a si� kopia �o�a wied�my. Jak ju� m�wi�em, lubi� b��kit. Jej westchnienie to ostatnie rzecz jak� s�ysza�em przed za�ni�ciem. B�dzie mnie ono prze�ladowa� do ko�ca �ycia... Obudzi� mnie promie� s�o�ca padaj�cy na twarz. Wstaj�c odruchowo os�oni�em si� przed atakiem mojej kotki. Jednak ten nie nadszed�. Dopiero po chwili przypomnia�em sobie wszystkie wydarzenia poprzedniego dnia. I nocy. Jak tylko si� podnios�em ucich�o to, co pocz�tkowo wzi��em za szmer strumyka za moim domem, a co okaza�o si� cich� rozmow�. Na �o�u Olyckan siedzia�a Kris w towarzystwie ciemnookiej (i ciemnow�osej) pi�kno�ci. Olyckan, ubrana w jedwabn� sukni�, w moim ulubionym odcieniu b��kitu (z kusz�co du�ym dekoltem), zapar�a mi dech w piersiach. Wyg�adzi�em pomi�te ubranie (ze wstydem musz� przyzna�, �e przespa�em w nim t� noc), poczym uk�oni�em si� i dokona�em prezentacji. - Nazywam si� Bindon, jestem czarodziejem z Lycklig. Przyby�em do... - wraz z brakiem pami�ci do imion idzie brak pami�ci do nazw. - ...Luftslott - ma�a najwyra�niej nie mia�a �adnych k�opot�w z nazwami. - Tak, do Luftslott, wraz wnuczk� arcymaga Abatikussa Kris, by odszuka� jej magicznego je�a, kt�ry ulotni� si� jaki� czas temu. Wied�ma, czy te� czarodziejka (jak sama woli o sobie my�le� i m�wi�), kt�ra siedzia�a do tej pory z zagadkow� min�, unios�a r�k�. - Ju� rozmawia�am z Kris i wiem po co przybyli�cie. Prawd� m�wi�c, to nie wygl�dasz mi na czarodzieja - to szyderstwo zabrzmia�o wyj�tkowo nieszczerze. Spojrza�em na moje �o�e i klasn��em w d�onie. W mgnieniu oka jego kontury rozmy�y si� i tysi�ce kolorowych motyli wylecia�o przez otwarte okno. Widok by� cudowny, jakby ogr�d kwietny uni�s� si� w powietrze i powoli wspina� po z�otych linach promieni s�onecznych. Obie, Kris i Olyckan, westchn�y g�o�no. Jednak ta ostatnia, jak na prawdziw� wied�m�, przepraszam - czarodziejk�, przysta�o, dosz�a do siebie w mgnieniu oka. - Nie powiedzia�am, �e nie jeste� czarodziejem, ale, �e na� nie wygl�dasz. Ale na to mo�na co� poradzi� - zdecydowanie nie spodoba� mi si� jej ton. Za to przepi�kny u�miech, kt�ry mi pos�a�a omal nie zwali� mnie z n�g. - Widzisz, wiem gdzie jest ten wasz je�. Jest tylko jeden problem. - Tak? Umiem sobie radzi� z problemami - najwyra�niej jej u�miech pozbawi� mnie resztek zdrowego rozs�dku, ale wtedy rozwi�za�bym dla niej wszelkie problemy �wiata... - To dobrze. Widzisz, ten je� nie jest tak na prawd� jedn� istot�. Gdy ostatni raz detronizowano Rumlare Zdobywc�, po��czono go w jedno ze zwyk�ym magicznym je�em. Prawd� m�wi�c bardzo mu wsp�czu�am, jednak nie potrafi�am go odczarowa�. - Skrzywi�a si�, gdy pokiwa�em ze zrozumieniem g�ow�. - Hm, widzisz, wygnali go gdzie� na drugi koniec kontynentu. Da�am mu jednak magiczny amulet, kt�ry pozwala� wr�ci� do zamku. Po kilku tygodniach pojawi� si� zn�w. Niestety nadal w postaci je�a. Przej�� w�adz�, ale przyjmuje u siebie tylko ministra Gardina. Nikt wi�c nie wie w jakim jest stanie. - To sk�d ty to wiesz? - No chyba �artujesz! Przecie� jestem czarodziejk� i to jedn� z najlepszych! - Ach, zupe�nie zapomnia�em. Wie... To znaczy czarodziejki kojarz� mi si� raczej z ma�o atrakcyjnymi osobami. Kto� taki jak ty... - Dziwne, ale m�g�bym przysi�c, �e si� zarumieni�a. - Niewa�ne. Ty jeste� czarodziejem, mo�e m�g�by� pom�c? - Mog� spr�bowa�, ale nie mog� zagwarantowa� sukcesu. - A co z moim je�em? - Kris my�la�a najwyra�niej tylko o jednym. - Jak uda mi si� oddzieli� je�a od Rumlare, to b�dziesz mog�a go zabra� do domu... - m�j wyw�d zosta� brutalnie przerwany przez m�j w�asny �o��dek, kt�ry zd��y� ju� si� pozby� herbatnik�w i babki. Olyckan poci�gn�a za z�oty sznur, zako�czony wielkim kutasem. Prawie natychmiast do pokoju dumnie wmaszerowa� kamerdyner. Prawd� powiedziawszy to wygl�da� jakby po�kn�� kij od szczotki. Sk�oni� si� tak oszcz�dnie, jak tylko mo�na. - Czego sobie pani �yczy? - Przyjrza�em si� mu dok�adniej sprawdzaj�c, czy aby na pewno jest �ywy. By�. - Janie, przynie� mi i moim go�ciom �niadanie, byle szybko. - Jan! Co za oryginalno��! Podczas gdy Jan "p�dzi�" po �niadanie, Olyckan poci�gn�a za kolejny sznur. Tym razem jasno czerwony. Do pokoju wpad�a starsza kobieta. Wygl�da�o na to, �e �atwiej j� przeskoczy� ni� obej��. Sk�oni�a si� lekko w stron� czarodziejki. - Tak, pani? - On - tu Olyckan wskaza�a palcem na mnie - ma do po�udnia wygl�da� jak czarodziej. - Ale... - Cisza! Je�li masz si� stawi� u kr�la, to nie pozwol�, by� poszed� w tych... �achmanach! - Pod mask� wzburzenia dostrzeg�em, �e jest wyra�nie czym� rozbawiona. - Ma�a te� ma wygl�da� jak nale�y. I przygotujcie k�piel. Dla obojga. Dalsze rozporz�dzenia zosta�y, na ca�e szcz�cie, przerwane przez pazi�w wnosz�cych przer�ne potrawy. Pono� �niadanie to najwa�niejszy posi�ek dnia, wi�c z zapa�em zaj��em si� pa�aszowaniem pasztet�w, jaj w przer�nych sosach, pieczonych go��bk�w i wreszcie niezliczonej ilo�ci owoc�w i s�odyczy. Olyckan skuba�a tylko tu i tam, zerkaj�c na mnie co jaki� czas. Musz� przyzna�, �e ma pi�kne oczy. Gdy ju� zaspokoili�my g��d, do pracy ruszy� m�ody m�czyzna z miark� krawieck� na szyi. Najwyra�niej wiedzia�, co robi, bo ju� po kwadransie by�em wolny. A przynajmniej zdawa�o mi si�, �e b�d� wolny. Zaci�gni�to mnie do jakiego� pokoju wy�o�onego ceramicznymi p�ytkami, z wielkim basenem po �rodku. Dopiero po godzinie zdecydowa�em si� wyj��. Jednak stwierdzi�em, �e kto� podw�dzi� mi ubranie a zostawi� jakie� �mieszne szmatki. W�o�y�em je na siebie i pomaszerowa�em do pokoju Olyckan, zdecydowany interweniowa� w tej sprawie. W pokoju zasta�em ju� Kris ubran� w prze�liczn� b��kitn� sukienk�. - Co tak d�ugo? Id� do tamtego pokoju. Na przymiarki. - By�em tak sko�owany, �e gdyby kazali mi wyskoczy� przez okno "na przymiarki", to prawdopodobnie bym to zrobi�. Przymiarki potrwa�y jeszcze godzin�, podczas kt�rej przeszed�em r�wnie� zabiegi fryzjerskie. Wyszed�em z tego pokoju tortur z w�osami r�wno przyci�tymi do ramion i wystrojony w nowy str�j sk�adaj�cy si� z czarnych spodni, czarno b��kitnej koszuli i z�otej peleryny. Na nogach mia�em ca�kiem wygodne czarne, sk�rzane buty. Stroju dope�nia� czarno b��kitny pas z licznymi schowkami i sakiewkami (od mojego starego pasa r�ni� si� tylko kolorem). My�l�, �e miny Olyckan i Kris wynagrodzi�y mi ca�kowicie t� godzin� m�czarni. - Nareszcie wygl�dasz jak mag - pierwsza otrz�sn�a si� tym razem Kris. Duma nie pozwoli�a mi na to odpowiedzie�. Omin��em je obie i zaj��em si� przek�adaniem rzeczy z mojego starego pasa. - No to idziemy do tego waszego kr�la? - Wprawi�em Olyckan w os�upienie podaj�c jej rami�, ale b�yskawicznie przysz�a do siebie i pos�a�a mi kolejny zniewalaj�cy u�miech. Poszli�my razem do Rumlare Zdobywcy. Dopiero teraz by�em w stanie przyjrze� si� zamkowi od �rodka. Trzeba przyzna�, �e robi� ogromne wra�enie. �ciany obwieszone by�y gobelinami, przedstawiaj�cymi zapewne sceny z �ycia dawnych kr�l�w i ksi���t. Wsz�dzie by�o pe�no z�ota i drogich kamieni. - Widz�, �e wasz kraj jest do�� zamo�ny. - Tak, zbili�my fortun� na handlu z piratami �upi�cymi s�siednie kraje. Na handlu z tymi krajami r�wnie�. Musisz zapewne wiedzie�, �e nasz kraj nie jest du�y. Si�ga zaledwie tak daleko jak daleko si�ga wzrok cz�owieka stoj�cego na najwy�szej wie�y w pogodny dzie�. - Bior�c pod uwag� wysoko�� wie� zamku, kr�lestwo wcale nie by�o takie ma�e. Doszli�my do wielkich drzwi, bogato inkrustowanych z�otem i srebrem. - To sala tronowa. Nikt opr�cz mnie i ministra nie ma prawa tam wchodzi�. Zaczekajcie tu chwil�. Uchyli�a troch� drzwi i w�lizn�a si� do �rodka. Po chwili wysun�a na zewn�trz r�k� i pokaza�a, �e mo�emy wej��. Komnata by�a ogromna. Zmie�ci�yby si� w niej trzy moje domki i jeszcze zosta�oby miejsce na ogr�dek. Kr�l-je� siedzia� na ogromnym tronie, naprzeciw drzwi. Nie wygl�da� najlepiej. Kolce stercza�y na r�ne strony, a niekt�re z nich le�a�y wok� tronu. Podpiera� �ap� sm�tny pyszczek i �ypa� na nas wielkimi, smutnymi oczyma. - Kr�lu m�j, to jest w�a�nie czarodziej Bindon, o kt�rym ci m�wi�am. - Taaa... I co, czarodzieju, da si� co� zrobi�? Powiadaj�, �e by pozby� si� takiej kl�twy trzeba poszuka� se kobity. Ale jak mam to zrobi� z takim ryjem? - jego g�os wyra�a� raczej zrezygnowanie ni� z�o��. Musia�em przyzna�, �e jest to do�� trudny przypadek. Ale nie beznadziejny. - Kr�lu, by� mo�e da si� co� na to poradzi�, ale nie mog� zagwarantowa� efektu - po co robi� nieszcz�nikowi niepotrzebn� nadziej�. - Je�li mo�esz, kr�lu, to chcia�bym by� stan�� przede mn� na tej plamie s�o�ca. Wykona� polecenie bez oci�gania. Zabra�em si� za przeszukiwanie sakw. Znalaz�em w ko�cu sproszkowane oczy polnej myszy i rzuci�em czar u�pienia. Kr�l-je� osun�� si� na pod�og�. Ustawi�em wok� niego kadzide�ka z guana wielkiego, bia�ego nietoperza, posypa�em jego g�ow� popio�em ze skrzyd�a gryfa i zacz��em inkantacj�. Sz�o ca�kiem nie�le. Lepiej, ni� si� obawia�em, jednak gorzej, ni� mia�em nadziej�. Sporo czasu zaj�o mi wyt�umaczenie magicznemu je�owi, czemu powinien wypu�ci� uwi�zionego w nim cz�owieka. W ko�cu zwierzak poj��, o co chodzi, a gdy pozwoli�em mu zdublowa� wiedz� kr�la, na pod�odze pojawi�o si� jego cia�o. - Ju� po wszystkim. Radz� ci kaza� s�u�bie przenie�� go do �o�a. Stworzy�em kolejn� kopi� �o�a czarodziejki. A ona, zamiast wzywa� s�u�b�, wymamrota�a zakl�cie. Pojawi�o si� kilka duch�w, kt�re bez k�opotu przenios�y kr�la na pos�anie. Olyckan przykry�a go puszyst� ko�dr�. - A m�j je�? - Kris wskaza�a le��ce na posadzce zwierz�. Obudzi�em je�a prostym zakl�ciem. - Zabierz go st�d. Najlepiej do kuchni, niech co� zje. Wiem jak jest si� g�odnym po magicznym �nie. - Ja te�. - Jestem pewny, �e gdyby spojrzenie mog�o zabija�, leg�bym trupem tam gdzie sta�em. Skoro jednak nie mog�o, to zamarkowa�em kopniaka i pogoni�em oporne zwierz�. - Chod�, Albercie. Tu nie jeste�my mile widziani. - �a�owa�em, �e nie mog� odpowiedzie� jej tym samym co je�owi. Albert! Te� co�! Gdy tylko dziewczyna znalaz�a si� za drzwiami, Olyckan uwiesi�a mi si� na szyi. Nie powiem, �e to, co zrobi�a potem, by�o nieprzyjemne. Wprost przeciwnie. - Dzi�kuj� ci, Bindonie. Jeste� wspania�y! Prawd� m�wi�c nie za bardzo rozumia�em, jaki �ywotny interes mia�a w odczarowaniu kr�la, ale jej reakcja by�a wystarczaj�cym powodem, by si� tym nie przejmowa�. - Naprawd�, to nie by� taki wielki wycz... - moja, wcale nie udawana, skromno�� zosta�a nagrodzona kolejnym, gor�cym poca�unkiem. - Mo�e obudzimy kr�la i damy mu co� do jedzenia? - Och tak! Id� powiedzie� s�u�bie, �eby przynios�a tu jedzenie. Wymamrota�a zakl�cie i kolejne duchy przytaszczy�y sk�d� st� i kilka krzese�. Troch� zdziwi� mnie jej zapa�, ale w tym momencie zrobi�bym dla niej prawie wszystko. Korzystaj�c z chwili wolno�ci, wyjrza�em przez wysokie okno. S�o�ce opada�o ju� w kierunku zachodniego horyzontu. Troch� to dziwne, ale na czarach zesz�y ze trzy godziny. Dopiero teraz, gdy min�o podniecenie, poczu�em odp�yw si�. Zwykle czary nie powodowa�y fizycznego zm�czenia, ale przy zdejmowaniu kl�tw by�o inaczej. Olyckan wr�ci�a na czele parady kelner�w, kt�rzy, jakby nigdy nic, zabrali si� za okrywanie sto�u potrawami. Szybki gest r�k� i �o�e kr�la zosta�o otoczone parawanem. Czarodziejka skin�a g�ow� na znak zgody. Po chwili pojawi�a si� pokojowa z jakimi� szatami w r�ku. Olyckan zaprowadzi�a j� za parawan. - Jeszcze jakie� �yczenia, panie? - Widz�c min� Jana, zmaza�em ze swojej twarzy wyraz bezmiernego zdumienia. - Nie, dzi�kuj�. Jak b�dziemy czego� jeszcze potrzebowa�, to na pewno damy zna�. Uk�oni� si� i wyszed�. Wraz z reszt� s�u�by. Z za parawanu dobieg� mnie g�os Olyckan. - Bindonie, m�g�by� na chwilk�... Oczywi�cie, �e mog�em, a nawet musia�em. Nie zdj��em przecie� czaru snu z Rumlare Zdobywcy. Czym pr�dzej naprawi�em ten b��d, a dwie kobiety pomog�y mu si� ubra�. Wygl�da� teraz znacznie lepiej. Wysoki, ciemnow�osy i ciemnooki. Mia�em niejasne wra�enie, �e kogo� mi przypomina. Kiedy jego przenikliwy wzrok spocz�� na mnie, zrozumia�em, co to znaczy sta� przed kr�lem. - Witaj kr�lu Rumlare - cho� zabrzmia�o to jako� s�abo, to m�j uk�on zosta� przyj�ty aprobuj�cym skinieniem g�owy. - Witaj czarodzieju. Mi�o, �e wpad�e�. Chod�, idziemy co� zje��, zanim wszystko wystygnie. Uroczysty nastr�j, jak i dostojno�� Rumlare, prys�y jak ba�ka mydlana. Usiedli�my przy stole. Skubi�c potrawy parzy�em jak kr�l Luftslott ob�era si� w najlepsze, rezygnuj�c przy tym z czego� tak niewygodnego, jak sztu�ce. Zauwa�y�em te� b�ysk dezaprobaty w oczach Olyckan. - Chcia�bym ci� czym� nagrodzi� - czkni�cie. - Zastanawia�em si� nad po�ow� kr�lestwa, ale i tak jest ma�e, wi�c dzielenie nie ma sensu. Nie sta� mnie te� na wykupienie od ciebie tej po�owy kr�lestwa. - Rozumowa� ca�kiem rozs�dnie, ale wcale mi si� ten rozs�dek nie podoba�. - Co w takim razie powiesz na ca�y Luftslott? Nie, oczywi�cie nie od razu. Ale to wszystko mo�e by� wkr�tce twoje. - �cisn�� mnie za rami�. - Nie jestem ju� najm�odszy, nie mam syna, �ona uciek�a dawno temu z w�drownym grajkiem i wcale mi si� nie spieszy do pojmowania nast�pnej. Za to mam pi�kn� c�rk�. Na pewno ci si� podoba. Widzia�em w jej spojrzeniu, �e ty te� jej si� podobasz. Co by� powiedzia� na ma��e�stwo? I stanowisko. Na przyk�ad nadworny mag Luftslott? No i oczywi�cie dziedzic tronu! Wprawi� mnie w ca�kowite os�upienie. Olyckan najwyra�niej te�. My�l�, �e ja mia�em wi�ksze powody do os�upienia. Wiedzia�em teraz do kogo podobny jest Rumlare Zdobywca, kr�l Luftslott. Dostrzega�em iskierki buntu w jej oczach, oczach wied�my (czy te� czarodziejki). By�a rzeczywi�cie �adna, ba, pi�kna! Ale tak od razu? Zupe�nie si� nie znali�my. Z drugiej strony bycie kr�lem nie poci�ga�o mnie za bardzo. Kupa papierkowej roboty. Mn�stwo zmartwie� na g�owie, poselstwa, wojny. Nie, to zdecydowanie nie dla mnie. - Hmm, panie, poznali�my si� z Olyckan dopiero wczoraj, wi�c nie wiem, czy powinni�my si� spieszy�. Prawie wcale si� nie znamy. Mo�e nie pasujemy do siebie, ona jest przecie� wied�m�. - Dopiero teraz przypomnia�o mi si� ostrze�enie kucharki. Olyckan nie by�a zadowolona z tego, co powiedzia�em. - Po za tym nie wydaje mi si�, bym m�g� zosta� dobrym kr�lem... - Ch�opcze! Kr�l nie musi by� dobry - jego �miech odbija� si� echem od �cian komnaty. - Kr�l musi mie� dobrego ministra! By�em kilka razy zdetronizowany, ale to Gardin trzyma� w tym czasie gospodark� w swych t�ustych �apach! Kraj nawet nie odczu� przewrot�w pa�acowych. Ch�opi pewnie my�l�, �e rz�dzi jeszcze kt�ry� z moich szanownych przodk�w. - Ale, panie... - Co za ale? �e si� nie znacie? Poznacie si�. Macie na to ca�e �ycie! - Tym razem w jego �miechu da�o si� wyczu� nutk� irytacji. - Gdzie b�dziesz mia� lepsze �ycie? No, powiedz. To� to najwspanialsze kr�lestwo na tym kontynencie, a kto wie, mo�e i na ca�ym �wiecie! Rumlare bynajmniej nie mia� zamiaru dopuszcza� mnie do s�owa. Zacz��em si� zastanawia� na wyborem drogi ucieczki. - Panie, twoja propozycja jest bardzo kusz�ca - z oczu Olyckan wyczyta�em nieme ostrze�enie. - Jednak i tak musz� odprowadzi� ma�� Kris i jej je�a do domu, poza�atwia� tam wszystkie sprawy i tak dalej. Wi�c daj mi, kr�lu, miesi�c czasu, a zjawi� si� tutaj i niezw�ocznie dam ci moj� odpowied�. Dziwne, ale to zdawa�o si� go zadowala�. Nagle dostrzeg�em niebezpieczny b�ysk w jego oczach. - Kochanie, pojedziesz z tym m�odzie�cem. Narzeka�, �e wcale si� nie znacie. To si� poznajcie. Od lat marudzisz mi, �ebym pozwoli� ci zwiedzi� troch� �wiata. Teraz masz dobr� opiek�, pot�nego czarodzieja - skrzywi�em si�, gdy� u siebie by�em zaledwie uczniem. Uzdolnionym co prawda, ale zawsze uczniem. - No to dzieci - obj�� nas ramionami - id�cie si� pakowa�! Rumlare powr�ci� do ob�erania si�, a my wymkn�li�my si� z sali tronowej. - Co ty wyrabiasz! - pod warstewk� aksamitu kry�a si� twarda stal. - Ja? To tw�j ojciec! Co mia�em niby zrobi�? Zreszt� - spojrza�em na ni� - to wcale nie taki g�upi pomys�. - Bydl�! - �artowa�em! Spokojnie. Mamy ca�y miesi�c na przemy�lenie naszych dalszych krok�w. Dotarli�my do jej komnaty. Wezwa�a duchy, kt�re zacz�y znosi� przer�ne rzeczy. - Nie mog�a� poprosi� s�u�by? - Tak jest �atwiej, same wiedz� czego ja chc�. Przypomnia�em sobie jej poca�unki i zacz��em zastanawia�, czy ona sama wie czego chce. - Nie bierz za du�o, po przeniesieniu mamy ca�kiem spory kawa�ek do przej�cia. - Mam moje duchy. Pami�tasz? Jestem przecie� wied�m�. - Zupe�nie nie podoba� mi si� jej ton. Pozosta�o mi tylko wzruszy� ramionami. Kris odnale�li�my w kuchni. Nie starali�my si� jej niczego t�umaczy�. Wzi�li�my wa��wk� i ruszyli�my na pla��. Troch� zaj�o nam wygrzebanie si� z do�u, w kt�rym wyl�dowali�my. Duchy zaj�y si� baga�ami Olyckan (dobrych pi�� kuferk�w). Tutaj by�o wczesne popo�udnie. Las przypomina� zoo, w kt�rym jaki� odwiedzaj�cy zadudni� kijem w pr�ty wszystkich klatek. Do domku Kris dotarli�my w godzin�. Uspokojenie zaniepokojonej mamy dziewczynki zaj�o nam troch� czasu. W ko�cu rozlokowali�my si� w go�cinnej izbie domku. Dzie� ko�czy�by si� wspaniale, gdyby nie Olyckan, kt�ra wci�� kr�ci�a na co� nosem. Nast�pnego dnia pow�drowali�my (ja i Olyckan) do Lycklig. Po drodze nie rozmawiali�my wiele. Pr�by nawi�zania kontaktu sko�czy�y si� trwa�ym milczeniem. Prawd� m�wi�c liczy�em na to, �e gdy dotrzemy do mojego domu, to atmosfera troch� si� roz�aduje. Mrzonki. * * * Mieszkamy obok siebie ju� czwarty tydzie� i nic z tego. Ze strachem oczekuj� nadej�cia um�wionego terminu. M�j pryncypa� radzi mi odda� dziewczyn� ojcu i czym pr�dzej wr�ci� pod opiek� Colegium Magicum. Ale ja nie mam zielonego poj�cia, co zrobi�. Im wi�cej o tym my�l�, tym moja sytuacja okazuje si� bardziej beznadziejna. Czy do ko�ca �ycia mam ukrywa� si� pod skrzyd�ami Colegium, oczekuj�c niezadowolonego ojca (lub jednego z jego assasyn�w...) za ka�dym krzakiem? A mo�e mam po�lubi� (wyra�nie wbrew jej woli) Olyckan? Horror...