5158
Szczegóły |
Tytuł |
5158 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5158 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5158 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5158 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Fritz Leiber
W�drowiec
(Prze�o�y�a Julita Wroniak)
- A mo�e kana� mi�dzyprzestrzenny?
- Hm... ca�kiem mo�liwe.
W jednej chwili kosmos by� pusty, w nast�pnej pe�en okr�t�w wojennych.
Planety. Siedem planet. Tak uzbrojonych i silnych, jak mog� by� tylko planety.
dr Edward E. Smith �Second Stage Lensmen�
O, Tygrysie, w g�stwinie nocy
Gorej�cy, jakiej mocy
Nie�miertelna d�o� lub oczy
Mog�y stworzy� twej symetrii groz�?
W jakiej g��bi czy nieba oddali
Twoich oczu ogie� si� pali�?...
I w jakim tyglu ��dz twych p�omie�?...
William Blake W. Blake, �Tygrys�,
prze�o�y� Roman Klewin.
I widzia�em, gdy otworzy� sz�st� piecz��, a oto sta�o si� trz�sienie ziemi, a
s�o�ce sczernia�o
jako wi�r w�osiany, i ksi�yc wszystek sta� si� jako krew.
A gwiazdy niebieskie pada�y na ziemi� tak, jako drzewo figowe zrzuca z siebie
figi swoje
niedosta�e, gdy od wiatru wielkiego bywa zachwiane.
A niebo ust�pi�o jako ksi�gi zwinione, a wszelka g�ra i wyspy z miejsca si�
swego
poruszy�y...
I zatr�bi� trzeci anio�, i spad�a z nieba gwiazda wielka, gorej�ca jako
pochodnia, i upad�a
na trzeci� cz�� rzek, i na �r�d�a w�d.
Objawienie �w. Jana
Prawdziwe podr�e mi�dzygwiezdne sta�y si� po raz pierwszy mo�liwe, kiedy za
pomoc�
odpowiednio ustawionych czasowo i przestrzennie impuls�w rakietowych oderwano
planet� od jej
naturalnej orbity i wys�ano w kosmos z pr�dko�ci� znacznie wi�ksz� od normalnych
pr�dko�ci
planetarnej i gwiezdnej...
A potem nast�pi�y wojny, jakie nigdy jeszcze nie mia�y miejsca w naszej
galaktyce. Floty
�wiat�w, prawdziwych i sztucznych, manewrowa�y mi�dzy gwiazdami i niszczy�y si�
subatomowymi
promieniami dalekiego zasi�gu. W miar� jak walka obejmowa�a dalsze obszary
przestrzeni, ca�e
uk�ady planetarne ulega�y zag�adzie.
Olaf Stapledon �The Star Maker�
Rozdzia� 1
Opowie�ci o katastrofach i nadprzyrodzonych zjawiskach zaczynaj� si� na og� od
ukazania
si� w rombie okna twarzy o�wietlonej blaskiem Ksi�yca, od starych r�kopis�w
pokrytych
wyblak�ym pismem albo od rozlegaj�cego si� po pustych wrzosowiskach wycia psa.
Ta historia
zacz�a si� jednak od za�mienia Ksi�yca i od czterech nowych, l�ni�cych
fotografii
astronomicznych, z kt�rych ka�da przedstawia�a pola gwiezdne i obiekt
planetarny. Tylko �e... co�
dziwnego sta�o si� z gwiazdami.
W chwili gdy nast�pi�o za�mienie, up�yn�o dopiero siedem dni od wywo�ania
pierwszej
fotografii. Jedna z nich pochodzi�a z teleskopu umieszczonego na sztucznym
satelicie, a pozosta�e z
trzech odleg�ych od siebie obserwatori�w. By�y to wyryte przez gwiazdy runy
najczystszej wiedzy
- stanowi�y kra�cowe przeciwie�stwo wszelkich zabobon�w, a jednak ka�da
fotografia budzi�a
niepok�j w m�odym naukowcu, kt�ry pierwszy je ogl�da�.
Patrz�c na fotografi� widzia� czarne kropki, kt�re powinny by�y na niej si�
znajdowa�... ale
widzia� te� niewyra�ne czarne zygzaki, kt�rych by� nie powinno. Ogarnia�o go
wtedy mgliste
poczucie nierealno�ci przybli�aj�ce go na chwile do jaskiniowc�w, czcicieli
szatana i ludzi
�redniowiecza, �ywi�cych l�k przed czarownicami.
Wszystkie cztery fotografie, uznane za dokumenty najwy�szej wagi, dotar�y do Los
Angeles do Dow�dztwa Projektu Ksi�ycowego przy ameryka�skim lotnictwie
kosmicznym -
siedziby ameryka�skich bada� Ksi�yca, kt�re ledwo dor�wnywa�y radzieckim i
pozostawa�y
daleko w tyle za radzieckimi badaniami Marsa. Tote� Dow�dztwo Ameryka�skiego
Projektu
Ksi�ycowego ogarn�� niepok�j, a nawet l�k, cho� - jak zawsze kiedy naukowcy
staj� wobec spraw
pozornie nadprzyrodzonych - zbywano go ironicznym �miechem, daj�c jednocze�nie
upust bujnej
wyobra�ni.
Te cztery fotografie - a w�a�ciwie to, co zwiastowa�y - wywar�y wp�yw na ka�d�
istot�
ziemsk�, na ka�dy atom naszej planety. Pozostawi�y g��bokie bruzdy w duszy
ka�dego cz�owieka.
Przez nie tysi�ce ludzi straci�o rozum, a miliony �ycie. Wywar�y r�wnie� wp�yw
na
Ksi�yc.
Mo�emy wi�c zacz�� t� opowie�� od czegokolwiek - od Wolfa Lonera na �rodku
Atlantyku,
od Fritza Schera w Niemczech, od Richarda Hillaryego w Somerset, od Araba Jonesa
pal�cego
skr�ta z marihuan� w Harlemie, od Barbary Katz w czarnym kombinezonie
skradaj�cej si� przez
trawnik w Palm Beach. od Sally Harris szukaj�cej mocnych wra�e� w Nowym Jorku,
od Rudolfa
Brechta sprzedaj�cego pianina w Los Angeles, od Charlie'ego Fulby prowadz�cego
wyk�ad o
lataj�cych talerzach, od genera�a Spike'a Stevens'a pe�ni�cego obowi�zki szefa w
ameryka�skim
lotnictwie kosmicznym, od Ramy Joan Huntington interpretuj�cej buddyzm, od
Bagonga Bunga na
Morzu Po�udniowo-chi�skim, od Dona Merriama w ameryka�skiej bazie ksi�ycowej, a
nawet od
Tigrana Biriuzowa na orbicie wok� Marsa. Mogliby�my r�wnie� zacz�� od Tygryski
lub od Miau,
od Ragnaroka lub od prezydenta Stan�w Zjednoczonych. Ale poniewa� byli oni
blisko pierwszego
o�rodka niepokoju pod Los Angeles i poniewa� mieli odegra� w tej historii
decyduj�c� rol�,
zaczniemy od Paula Hagbolta, rzecznika prasowego Projektu Ksi�ycowego, i od
Margo Gelhorn,
narzeczonej jednego z czterech m�odych Amerykan�w, kt�rzy odlecieli na
ameryka�sk� baz�
ksi�ycow�; zaczniemy r�wnie� od nale��cej do Margo kotki Miau, kt�r� czeka�a
bardzo dziwna
podr�; od czterech fotografii, cho� w tym czasie by�y one jeszcze �ci�le
strze�on� tajemnic�
pa�stwow� a r�wnocze�nie zagadk�, nie za� zwiastunem nieszcz�cia; i od
Ksi�yca, kt�ry mia�
pogr��y� si� w po�yskliwym mroku za�mienia.
Wychodz�c na trawnik, Margo Gelhorn ujrza�a po�rodku nieba Ksi�yc w pe�ni.
Satelita
ziemski by� wyra�nie tr�jwymiarowy: wygl�da� jak nakrapiana, marmurowa pi�ka do
koszyk�wki.
Jego bladoz�oty odcie� idealnie pasowa� do tego spokojnego wieczoru wyj�tkowego
na zachodnim
wybrze�u.
- O, jest ta dziwka Selena - powiedzia�a Margo. Paul Hagbolt ukaza� si� w
drzwiach i
roze�mia� si� niepewnie.
- Ty zupe�nie serio traktujesz Selen� jak rywalk� - rzek�.
- Do cholery, rywalka to ma�o. Przecie� ona zabra�a mi Dona - odpowiedzia�a
stanowczo
blondynka. - Zahipnotyzowa�a nawet Miau.
Na r�ku trzyma�a le��c� spokojnie szar� kotk�, w kt�rej zielonych oczach Ksi�yc
odbija�
si� jak dwie przybrudzone per�y.
Paul r�wnie� skierowa� wzrok na Ksi�yc, a w�a�ciwie na punkt przy g�rnym jego
brzegu,
nad zaciemnionym obszarem Morza Deszcz�w. Nie m�g� dostrzec krateru Platona z
ameryka�sk�
baz� ksi�ycow�, ale wiedzia�, �e powinien znajdowa� si� w polu widzenia.
Margo powiedzia�a z gorycz�:
- Nie do��, �e musz� patrze� na to ohydne cmentarzysko, wiedz�c, �e tam jest
Don,
wystawiony na wszystkie niebezpiecze�stwa czyhaj�ce na tym pustkowiu, ale teraz,
kiedy na
dodatek pomy�l� o tych fotografiach astronomicznych...
- Margo! - �achn�� si� Paul, ogl�daj�c si� odruchowo. - To jest nadal tajemnica
pa�stwowa.
Nie powinni�my o tym m�wi�. W ka�dym razie nie tutaj.
- Przez ten Projekt Ksi�ycowy boisz si� w�asnego cienia. Przecie� nic mi prawie
nie
powiedzia�e�...
- W og�le nic ci nie powinienem by� m�wi�.
- A wi�c o czym mamy rozmawia�? Paul westchn��.
- S�uchaj - powiedzia�. - My�la�em, �e mamy obejrze� za�mienie albo mo�e
pojecha� na
przeja�d�k�...
- Ojej, zapomnia�am o za�mieniu! Ksi�yc jest chyba troch� ciemniejszy. Czy ju�
si�
zacz�o?
- Na to wygl�da - odpar� Paul. - Ju� zreszt� czas.
- Co b�dzie teraz z Donem?
- Nic specjalnego. Przez jaki� czas b�dzie tam ciemno. To wszystko. Aha, i
temperatura
wok� bazy ksi�ycowej spadnie o jakie� dwie�cie pi��dziesi�t stopni.
- Lodowaty podmuch z si�dmego kr�gu piekie�, a on m�wi: �to wszystko�.
- To nie takie straszne, jakby si� wydawa�o. Bo widzisz, temperatura w dzie�
wynosi tam
jakie� sto pi��dziesi�t stopni - wyja�ni� Paul.
- Lodowate wiatry syberyjskie w po��czeniu ze straszliw� spiekot� to dla ciebie
pestka? A
kiedy jeszcze pomy�l� o tym drugim, nieznanym okropie�stwie, sun�c/m z kosmosu w
stron�
Ksi�yca...
- Przesta�! - u�miech znik� z twarzy Paula. - Ponosi ci� wyobra�nia.
- Wyobra�nia? Przecie� sam mi m�wi�e� o czterech astrofotografiach, na kt�rych
wida�
by�o...
- Nic ci nie m�wi�em - w ka�dym razie nic takiego, czego by� nie zrozumia�a
opacznie. Nie,
Margo. Nie chc� ju� o tym m�wi�. Ani wys�uchiwa� tych bredni. Wejd�my do domu.
- Do domu? Kiedy Don jest na Ksi�ycu? B�d� ogl�da�a za�mienie a� do ko�ca. Z
szosy
nadbrze�nej, je�eli b�dzie jeszcze trwa�o.
- W takim razie - powiedzia� spokojnie - we� lepiej co� cieplejszego ni� ta
kurtka. Teraz jest
ciep�o, ale noce w Kalifornii s� zdradliwe.
- A noce na Ksi�ycu nie? Potrzymaj Miau.
- Po co? Je�eli my�lisz, �e wpuszcz� kotk� do samochodu...
- Bo mi za ciep�o w kurtce. Masz, we� kurtk� i oddaj mi Miau. A dlaczego nie
chcesz, �eby
z nami pojecha�a? Kot to te� cz�owiek. Prawda, Miau?
- Wcale nie. To tylko pi�kne zwierz�.
- A w�a�nie, �e tak. Nawet tw�j wielki b�g Heinlein przyznaje, �e koty to
obywatele drugiej
klasy, nie gorsze od buszmen�w lub fellach�w.
- Nie obchodzi mnie ta teoria, Margo. Po prostu nie mam zamiaru wie��
kabrioletem
przera�onej kotki.
- Miau nie jest przera�ona. To grzeczna panienka.
- A panienki charakteryzuje spok�j? Sp�jrz na siebie!
- Nie zabierzesz jej?
- Nie!
Ksi�yc, odleg�y zaledwie o marne czterysta tysi�cy kilometr�w od Ziemi, powoli
wchodzi�
w cie� planety i zmienia� stopniowo kolor z bladoz�otego w jasnobr�zowy. S�o�ce,
Ziemia i
Ksi�yc ustawia�y si� w jednej linii. By�o to ju� chyba dziesi�ciomiliardowe z
kolei za�mienie
Ksi�yca. Doprawdy nic szczeg�lnego, a jednak spod przytulnej pierzyny atmosfery
ziemskiej po
tej stronie Ziemi, gazie zapad�a noc, czyli nad Atlantykiem i w obu Amerykach,
od Morza
P�nocnego po Kaliforni�, od Ghany po wysp� Pitcairn setki tysi�cy ludzi -
obserwowa�o ten
widok.
Prawie wszystkie inne planety znajdowa�y si� po przeciwnej stronie S�o�ca -
daleko,
niczym ludzie ukryci na drugim ko�cu olbrzymiego domu.
Gwiazdy l�ni�y w ciemno�ciach jak zimne, bezdenne oczy lub jak roz�wietlone okna
hen na
przeciwleg�ym brzegu oceanu.
Ziemia i Ksi�yc by�y jakby samotn� par� grzej�c� si� przy ognisku s�onecznym
po�r�d
ciemnego lasu ci�gn�cego si� przez trzydzie�ci dwa biliony kilometr�w.
Przera�aj�ce
osamotnienie, szczeg�lnie je�eli si� pomy�li, �e co� nieznanego sunie po lesie,
podkrada si� coraz
bli�ej, a gdy rozsuwa czarne ga��zie przestrzeni kosmicznej, sprawia, �e gwiazdy
zaczynaj�
chybotliwie migota�.
Daleko na p�nocnym Atlantyku krople wody morskiej spad�y na twarz Wolta Lonera
i
wyrwa�y go ze z�ego snu w sam� por�, �eby przez ostatni postrz�piony prze�wit
wysoko na
zachodzie mi�dzy czarnymi chmurami zd��y� zobaczy� miedzian� tarcz� ksi�yca.
Wiedzia�, ze to
z powodu za�mienia Ksi�yc jest jakby przys�oni�ty dymem, ale we w�adzy snu,
zdawa�o mu si�,
�e Ksi�yc wola o ratunek z p�on�cego budynku - Diana w niebezpiecze�stwie.
Wzburzone czarne
fale i silny wiatr wydymaj�cy �agle wkr�tce rozmy�y i zatar�y niepokoj�cy obraz.
- R�wnowaga psychiczna to rytm - powiedzia� sam do siebie Loner; nie by�o �ywej
duszy w
zasi�gu jego g�osu, a w�a�ciwie, o ile mu by�o wiadomo, to i w zasi�gu trzystu
dwudziestu
kilometr�w - tyle bowiem, wed�ug jego oblicze�, dzieli�o go od Bostonu w jego
samotnej
wyprawie ze wschodu na zach�d, kt�r� rozpocz�� w Bristolu.
Sprawdzi� lin� mi�dzy grot�aglem a sterem, kt�ra utrzymywa�a siedmiometrowy
jacht na
w�a�ciwym kursie, a nast�pnie wsun�� si� ty�em do kabiny nie szerszej od trumny,
�eby w cieple
wn�trza uci�� d�u�sz� drzemk�.
Pi�� tysi�cy kilometr�w na po�udnie od jachtu, �Prince Charles�, luksusowy
transatlantyk o
nap�dzie atomowym, sun�� jak p�yn�cy masyw skalny przez niewidzialn� mg��
nak�adaj�cych si�
na siebie fal radiowych w kierunku Georgetown w Gujanie i dalej ku Antylom. Pod
klimatyzowan�, pogr��on� w ciemno�ciach kopu�� kilka starszych os�b, ziewaj�c z
powodu p�nej
pory, ogl�da�o za�mienie, a m�ode pary ca�owa�y si� dyskretnie i tr�ca�y
pieszczotliwie nogami w
modnych d�ugich, mi�kkich botkach, z g��wnej za� sali balowej dobiega�y
przyt�umione d�wi�ki
przypominaj�ce daleki odg�os grzmotu - by� to neojazzowy utw�r oparty na
motywach Wagnera.
Kapitan Sithwise policzy� na li�cie pasa�er�w znanych brazylijskich faszyst�w, z
tych m�odych i
nieobliczalnych, i pomy�la�, �e pewno b�dzie rewolucja.
Ukryta w cieniu pod nowym molo w dzielnicy rozrywkowej Coney Island, szczup�a
Sally
Harris trzyma�a r�ce na szyi pod stercz�cymi, trwale naelektryzowanymi w�osami i
u�miechaj�c si�
czeka�a cierpliwie, podczas gdy Jake Lesher usi�owa� rozpi�� jej na plecach
stanik nie zsuwaj�c
eleganckiej czarnej sukienki.
- Weso�ej zabawy - powiedzia�a - ale pami�taj, �e mamy obejrze� za�mienie ze
szczytu
dziesi�ciostopniowej rakiety w parku. Ze wszystkich dziesi�ciu szczyt�w po
kolei.
- E, kto by tam chcia� si� gapi� na Ksi�yc? To nudne, to okropnie nudne -
stwierdzi� nieco
zdyszany. - Sal, gdzie do cholery s� te haftki i koniki?
- Na dnie kufra twojej babci - poinformowa�a go dziewczyna; zahaczy�a
pomalowanymi na
srebrno paznokciami o dekolt - dzi�ki magnetycznemu zapi�ciu mo�na go by�o
powi�ksza� lub
zmniejsza� zale�nie od nastroju - i szarpn�a w d�.
- Magnetyczne urz�dzenie jest na dziobie, a nie na rufie, ty szczurze l�dowy -
powiedzia�a
Sally i poruszy�a wprawnie ramionami. - Widzisz! Rozumiesz teraz, dlaczego
nazywa si�
�znikaj�cym stanikiem�?
- Bo�e! - zawo�a� Jake - zupe�nie jak �wie�e, gor�ce bu�eczki. Och, Sal...
- Pobaw si� - nozdrza dziewczyny rozchyli�y si� lekko - ale pami�taj, �e
obieca�e� mnie
wzi�� na kolejk� g�rsk�, i b�d� �askaw ostro�nie si� obchodzi� z wypiekami.
Usi�uj�c dostrzec przez g�stwin� czarnych chmur nad Nikaragu� metaliczn�
powierzchni�
jeziora Managua, don Guillermo Walker siedz�c w samolocie doszed� do wniosku, �e
bombardowanie podczas za�mienia warowni el presidente by�o pomys�em czysto
teatralnym,
rozpaczliw� improwizacj�, r�wnie absurdaln� jak to, �e w trzecim akcie �Decyzji
algierskiej�
g��wnej bohaterce, Jean, kazano by� nag� pod przezroczystym negli�em, co jednak
nie uratowa�o
sztuki przed ca�kowitym fiaskiem.
Okaza�o si�, �e w czasie za�mienia zapada niepe�ny mrok i trzy my�liwce el
presidente w
ci�gu kilku sekund mog�yby podziurawi� na sito t� star� maszyn�, ko�cz�c tym
samym Rewolucj�
Najlepszych, a przynajmniej udzia� w tym przedsi�wzi�ciu don Guillerma Walkera,
samozwa�czego potomka :i kontynuatora tradycji niegdysiejszego Williama Walkera,
kt�ry w
po�owie dziewi�tnastego wieku uprawia� korsarstwo w Nikaragui.
Nawet gdyby uda�o mu si� wyskoczy� z samolotu na spadochronie i tak by go
z�apano.
Podejrzewa�, �e nie wytrzyma�by obrabiania kijem elektrycznym u�ywanym do
p�dzenia byd�a i
wrzeszcza�by jak trzyletnie dziecko. Za jasno, za jasno!
- Ty n�dzny aktorzyno! - krzykn�� don Guillermo do uparcie �wiec�cego Ksi�yca.
- Nie
mo�esz zej�� ze sceny?
Trzy tysi�ce kilometr�w od Wolfa Lonera i otaczaj�cych go czarnych chmur, nie
opodal
ciemnych zarys�w eksperymentalnej elektrowni p�ywowej w Severn, poeta walijski,
Dai Davies,
pe�en energii, cho� pijany w dym, pomacha� na dobranoc okopconemu Ksi�ycowi,
kt�ry opada�
do bezchmurnego Kana�u Bristolskiego za cyplem Portishead, gdy tymczasem
pierwszy brzask
gasi� na niebie gwiazdy.
- Spij smacznie, Kopciuszku - zawo�a� Dai - umyj twarz i id� spa�, ale jutro
masz
koniecznie wr�ci�!
Zupe�nie trze�wy Richard Hillary, chorowity powie�ciopisarz angielski, wtr�ci� z
przek�sem:
- Tak to m�wisz, Dai, jakby� si� ba�, �e ju� nigdy nie wr�ci, - Wszystko mo�e
si� zdarzy�,
m�j Ricky - odpowiedzia� z�owieszczo Dai, - Za ma�o my�limy o Ksi�ycu.
- Ty my�lisz o nim a� za du�o - odci�� si� Richard - wci�� tylko czytasz
powie�ci
fantastycznonaukowe. Rzyga� si� chce!
- Ach, literatura fantastycznonaukowa to dla mnie jak jedzenie i picie, no,
przynajmniej
jedzenie. Rzyga� si� chce? Pewnie przypomnia� ci si� smok z �Kr�lowej Wieszczek�
i wyobrazi�e�
sobie, jak najpierw wypluwa ksi��ki znienawidzone przez Spensera, a potem dzie�a
zebrane H. G.
Wellsa, Arthura C. Clarkea i Edgara Ricea Burroughsa?
- Literatura fantastycznonaukowa jest r�wnie bezwarto�ciowa, jak wszystkie formy
sztuki,
kt�re zajmuj� si� raczej zjawiskami ni� lud�mi - stwierdzi� Richard bliski
irytacji. - Ty, Dai,
powiniene� o tym wiedzie�. Przecie� Walijczycy s� �yczliwi i serdeczni.
- Nie. S� nieczuli jak drewno - rzek� z dum� poeta. - Nieczuli jak ten oto
Ksi�yc, kt�ry ma
dla naszej planety znacznie wi�ksze znaczenie, ni� kiedykolwiek b�dziecie w
stanie zrozumie�, wy,
sentymentalni heretycy, potomkowie Saks�w i Norman�w, pijacy pochrapuj�cy w
knajpach,
zdegenerowani i maj�cy obsesj� humanitaryzmu.
Ruchem r�ki wskaza� elektrowni�.
- Energia prosto od Mony.
- Dawidzie - nie wytrzyma� wreszcie powie�ciopisarz. - Doskonale wiesz, �e to
cudo
zbudowano tylko po to, �eby zatka� usta ludziom takim jak ja, przeciwnym - z
obawy przed bomb�
- wszelkiemu stosowaniu energii atomowej, i prosz� ci�, nie nazywaj Ksi�yca
Mon� - to
etymologia ludowa. Mona to wyspa walijska - inaczej Anglesey - nie ma natomiast
walijskiego
Ksi�yca. Dai wzruszy� ramionami i dalej patrzy� na blady, zachodz�cy Ksi�yc.
- Mona to �adne imi�, a to jest najwa�niejsze. Ca�a cywilizacja to tylko
smoczek, kt�rym si�
zatyka usta niemowl�ciu zwanemu ludzko�ci�. A poza tym - doda�, u�miechaj�c si�
drwi�co - na
Ksi�ycu s� przecie� ludzie.
- Owszem - odpar� ch�odno Hillary. - Czterech Amerykan�w i nieznana, ale
niewielka
liczba Rosjan. Zanim zaczniemy trwoni� miliardy na podr�e kosmiczne, powinni�my
zlikwidowa�
n�dz� i cierpienie.
- A jednak na Monie s� ludzie zmierzaj�cy ku gwiazdom.
- Czterech Amerykan�w. Mam wi�cej szacunku dla tego Lonera z Nowej Anglii, kt�ry
w
zesz�ym miesi�cu wyp�yn�� z Bristolu na swojej �odzi. On przynajmniej nie
twierdzi, �e od sukcesu
jego wyprawy zale�y przysz�o�� �wiata.
Dai, wci�� patrz�c na zach�d, wyszczerzy� z�by.
- Pal diabli Lonera, ten bezsensowny anachronizm! Pewno dawno uton�� i ryby go
po�ar�y.
Ale Amerykanie pisz� �wietne ksi��ki fantastycznonaukowe i buduj� statki
kosmiczne niewiele
gorsze od radzieckich. Dobranoc, kochana Mono! Wr�� z brudn� twarzyczk�, ale
wr�� koniecznie.
Rozdzia� 2.
Przez panoramiczny otw�r w he�mie wypuk�ym jak kapelusz grzyba, wci�� do po�owy
spolaryzowany, �eby chroni� oczy przed blaskiem s�onecznym, porucznik Don
Merriam z
ameryka�skiego lotnictwa kosmicznego obserwowa�, jak ostatni kolisty skrawek
S�o�ca, zamglony
ju� przez atmosfer� ziemsk�, znika za solidn� p�aszczyzn� ojczystej planety.
Ostatnie smugi pomara�czowego �wiat�a z niesamowit� wprost dok�adno�ci�
przypomina�y
Donowi, jak w zimie S�o�ce o zachodzie kry�o si� w pl�taninie czarnych ga��zi
nagich drzew nie
opodal farmy w Minnesocie, na kt�rej Don sp�dzi� dzieci�stwo.
Odwracaj�c g�ow� w prawo, w stron� miniaturowego pulpitu sterowniczego, j�zykiem
nacisn�� guzik, �eby zmniejszy� polaryzacj�. (�Drogi do planet bez atmosfery
utoruj� ludzie i
d�ugimi, gi�tkimi j�zykami� - powiedzia� kiedy� komandor Gompert. �Mo�e lepiej
mr�wkojady?� -
podsun�� Dufresne).
Na niebie wystrzeli�y setki gwiazd - noc na pustyni zwielokrotniona, usiana
cekinami.
Perlista czupryna S�o�ca zlewa�a si� z Drog� Mleczn�.
Ziemi� otacza� czerwony pier�cie� - �wiat�o s�oneczne za�amane przez g�st�
atmosfer�
planety - kt�ry mia� pozosta� do ko�ca za�mienia. Pier�cie�, jaskrawy przy samej
skorupie,
przygasa� o jedn� czwart� �rednicy Ziemi dalej, ale najja�niejszy by� przy tej
kraw�dzi, za kt�r�
przed chwil� znik�o S�o�ce.
Don nie zdziwi� si�, �e �rodkowy obszar Ziemi jest czarniejszy, ni� kiedykolwiek
zdarzy�o
mu si� widzie�. W trakcie za�mienia mleczna po�wiata Ksi�yca nie pada�a na
Ziemi�.
Don kuca� lekko odchylony do ty�u i opiera� si� na lewej r�ce - w tej pozycji
lepiej m�g�
obserwowa� Ziemi�, znajduj�c� si� w po�owie drogi do zenitu. Teraz jednak
odepchn�� si� jedn�
r�k�, a ruch ten, dopasowany do ospa�ej grawitacji Ksi�yca, wystarczy�, �eby
m�czyzna wsta�.
Don rozejrza� si� dooko�a.
�wiat�o gwiazd i blask pier�cienia nada�y miedziany odcie� ciemnoszarej r�wninie
pokrytej
mi�kkim py�em sproszkowanego pumeksu i ferryt�w magnetycznych.
Ongi, kiedy Cromwellowska Armia Nowego Wzoru rz�dzi�a Angli�, Heweliusz nazwa�
ten
krater Wielkim Czarnym Jeziorem. Ale nawet w pe�nym �wietle Don nie zdo�a�by
ujrze� �cian
Platona. Ten niemal p�torakilometrowej wysoko�ci naturalny, kolisty wat,
pi��dziesi�t kilometr�w
na wsch�d, p�noc, po�udnie i zach�d od Dona, wed�ug kierunk�w na Ksi�ycu,
ukryty by� za
wygi�ciem powierzchni Ksi�yca, powierzchni znacznie bardziej chropowatej ni�
ziemska.
Ten sam zaw�ony horyzont przys�ania� doln� cz�� stacji ksi�ycowej znajduj�cej
si�
zaledwie sto metr�w od Dona. Przyjemnie by�o widzie� mi�dzy ciemn� r�wnin� a
polem
gwiezdnym pi�� ma�ych b�yszcz�cych iluminator�w - a obok nich na tle gwiazd
zarysy �ci�tych
sto�k�w trzech statk�w kosmicznych, stoj�cych na tr�jno�nych podstawach.
- Jak si� czujesz w tych egipskich ciemno�ciach? - odezwa� si� w s�uchawce cichy
g�os
Johannsena. - Odbi�r.
- Ciep�o i przytulnie. Nasza kochana Luna ci� pozdrawia - odpowiedzia� Don. -
Odbi�r.
- A temperatura?
Kosmonauta spojrza� przez otw�r w he�mie na powi�kszone, fluoryzuj�ce tarcze.
- Spad�a poni�ej dwustu stopni Kelwina - oznajmi�, podaj�c niemal dok�adny
odpowiednik
siedemdziesi�ciu trzech stopni poni�ej zera w skali Celsjusza.
- System SOS dzia�a? - dopytywa� Johannsen.
Don nacisn�� j�zykiem guzik i w he�mie rozleg�o si� ciche, melodyjne buczenie.
- G�o�no i wyra�nie, drogi kapitanie - powiedzia� weso�o.
- S�ysz� - zapewni� go kwa�no Johannsen. Don wy��czy� j�zykiem aparat.
- Zebra�e� ju� plony? - pad�o nast�pne pytanie. Johannsen mia� na my�li ma�e,
podtrzymywane na pr�tach kanistry, regularnie wystawiane na zewn�trz w r�nych
odleg�o�ciach
od stacji i zbierane po to, �eby sprawdzi� przemieszczanie si� py�u ksi�ycowego
i innych
substancji, mi�dzy innymi specjalnie znaczonych atom�w.
- Jeszcze nie naostrzy�em kosy - odpar� Don.
- Nie �piesz si� - poradzi� mu Johannsen i z porozumiewawczym chrz�kni�ciem
wy��czy�
si�. Rozmieszczanie i zbieranie kanistr�w, jak obaj dobrze wiedzieli, stanowi�o
przede wszystkim
pretekst do wystania kt�rego� z kosmonaut�w poza obr�b stacji podczas
najwi�kszego zagro�enia
wstrz�sami sejsmicznymi - to znaczy wtedy, kiedy Ziemia i S�o�ce tak jak teraz
przyci�ga�y
Ksi�yc od tej samej strony albo z dw�ch przeciwnych stron, co mia�o nast�pi� za
dwa tygodnie.
Sadzono, �e skoro si�a grawitacji wywo�uje trz�sienie ziemi, mo�e te� powodowa�
wstrz�sy
sejsmiczne na Ksi�ycu. W bazie ksi�ycowej nie notowano dot�d �adnych wi�kszych
wstrz�s�w,
jedynie leciutkie drgania, podczas kt�rych wahad�o sejsmografu przytwierdzonego
do pokrytej
py�em ska�y pod stacj� prawie wcale si� nie porusza�o; mimo to Gompert
postanowi� wysy�a�
kogo� ze stacji na kilka godzin co dwa tygodnie - w �nowiu Ziemi� i �pe�ni
Ziemi� (to jest w czasie
pe�ni lub w nowiu Ksi�yca, wed�ug terminologii ziemskiej, albo po prostu
podczas p�yw�w
syzygijnych). Tote� gdyby zasz�o co� nieprzewidzianego i stacja zosta�a powa�nie
uszkodzona,
kto� jednak m�g�by si� uratowa�.
By� to jeden z wielu przemy�lnych �rodk�w ostro�no�ci, jakie podj�to w bazie
ksi�ycowej
w celu bezpiecze�stwa. Ponadto mia�o si� dobry, systematyczny sprawdzian
wytrzyma�o�ci
kombinezon�w i zdolno�ci personelu do pracy w pojedynk�.
Kosmonauta zn�w podni�s� oczy i spojrza� na Ziemi�. Otaczaj�cy j� pier�cie� sta�
si�
znacznie bardziej regularny. Nie m�g� dojrze� w ciemnym kole �adnego zarysu,
chocia� wiedzia�,
�e wschodnia cz�� Pacyfiku i obie Ameryki znajduj� si� po lewej stronie,
Atlantyk za� i zachodnie
wybrze�a Afryki i Europy po prawej. Pomy�la� o kochanej, nierozwa�nej Margo i o
poczciwym
nerwusie Paulu, ale doprawdy nawet i oni wydali mu si� w tej chwili czym�
nieistotnym - ma�ymi
�uczkami snuj�cymi si� pod kor� atmosfery ziemskiej.
Spojrza� w d� - sta� na l�ni�cej bieli. Powierzchnia Ksi�yca nie by�a w
rzeczywisto�ci
bia�a, ale Don mia� wra�enie, �e �wie�o spad�y �nieg w Minnesocie, po�yskuj�cy w
blasku gwiazd,
zosta� tu odtworzony z diabelsk� precyzj�. Dwutlenek w�gla ustawicznie
wydobywaj�cy si� przez
mia�ki pumeks i ferryty z dna Platona skrystalizowa� si� w suche p�atki, kt�re
tworzy�y si�
bezpo�rednio na warstwie py�u lub od razu na ni� opada�y.
Don u�miechn�� si�, czuj�c si� przez chwil� bli�szy �yciu na Ziemi. Luna jeszcze
nie sta�a
si� dla niego matk� - daleko jej by�o do tego - ale zaczyna�a z lekka
przypomina� ozi�b�� starsz�
siostr�.
Orze�wiaj�ce morskie powietrze owiewa�o samoch�d, kt�rym Paul Hagbolt, Margo
Gelhorn i kotka Miau jechali szos� wzd�u� wybrze�a Pacyfiku. W regularnych
odst�pach czasu
wy�ania� si� w blasku reflektor�w podniszczony ��ty znak drogowy, r�s�, a�
wreszcie ukazywa�
wyra�nie napis �Teren zagro�ony� lub �Uwaga lawiny�, po czym znik� w
ciemno�ciach nocy.
Szosa bieg�a po w�skim pa�mie mi�dzy pla�� a niemal�e pionowym,
trzydziestometrowym
urwiskiem skalnym, kt�rego nawarstwienia wskazywa�y na bardzo wczesn� er�
geologiczn� -
skamienia�y mu�, piasek, �wir i inne osady - cho� gdzieniegdzie stercza�y
wi�ksze kamienie.
Margo siedzia�a bokiem z podkurczonymi nogami, �eby m�c lepie] obserwowa�
przydymiony, miedziany Ksi�yc. Wiatr rozwiewa� jej w�osy. Na kolanach mia�a
roz�o�on� kurtk�,
na kt�rej zwini�ta w szary k��bek Miau spa�a smacznie, a przynajmniej doskonale
udawa�a, �e �pi.
- Zbli�amy si� do Vandenberau Dwa - powiedzia� Paul. - Mogliby�my obejrze�
Ksi�yc
przez tamtejszy teleskop.
- Czy Morton Opperly tam jest? - zapyta�a Margo.
- Nie - odpar� z lekkim u�miechem Paul. - Ostatnio przebywa w Dolinie, w
Vandenberau
Trzy, i odgrywa wielkiego czarownika przed innymi teoretykami.
Margo wzruszy�a ramionami i spojrza�a w g�r�.
- Kiedy wreszcie Ksi�yc zniknie nam z oczu? - spyta�a. - Jest ju� ciemniejszy,
ale wci�� po
wida�.
Paul wyt�umaczy� jej, dlaczego pier�cie� b�yszczy.
- Ale jak d�ugo trwa za�mienie? - spyta�a, a kiedy Paul odpowiedzia�, �e dwie
rodziny,
zaprotestowa�a:
- My�la�am, �e to trwa kilka sekund. Wszyscy si� denerwuj�, aparaty
fotograficzne
wypadaj� im z r�k, a tu ju� koniec.
- Tak si� dzieje podczas za�mienia S�o�ca - i to kiedy za�mienie jest pe�ne.
Margo u�miechn�a si� i usiad�a wygodniej.
- Opowiedz mi teraz o fotografiach gwiazd - poprosi�a. - Nikt ci� tutaj nie
pods�ucha. A ja
jestem ju� znacznie spokojniejsza. Przesta�am si� martwi� o Dona - po prostu
znajduje si� pod
z�ocist� os�on� za�mienia, a to mu niczym nie grozi.
Paul zawaha� si�.
Dziewczyna zn�w si� u�miechn�a. - Przyrzekam ci, �e nie b�d� si� denerwowa�.
Chc�
tylko zrozumie�, o co chodzi.
- Nie mog� obieca�, �e co� zrozumiesz - odpowiedzia�. - Nawet wielkie s�awy
astronomiczne robi�y tylko m�dre miny i mrucza�y pod nosem. Opperly te�.
- Wi�c jak?
Paul wymin�� obsuni�te grudki �wiru i zacz��:
- Fotografie gwiezdne ogl�da si� zazwyczaj dopiero po latach, czasem w og�le si�
ich nie
ogl�da, ale nasi w Biurze Projektu Ksi�ycowego um�wili si� z kumplami z
obserwatori�w, �eby
ci im przekazywali zdj�cia, je�eli b�dzie na nich co� niezwyk�ego. Mieli�my
fotografie ju� dzie� po
zrobieniu.
- Dodatek nadzwyczajny do atlasu gwiezdnego? - roze�mia�a si� Margo.
- W�a�nie! Pierwsza fotografia nadesz�a tydzie� temu. Przedstawia�a pole
gwiezdne i
Plutona. Ale co� si� sta�o podczas na�wietlania i gwiazdy wok� Plutona znik�y
albo zmieni�y
pozycje. Sam widzia�em t� fotografi� - tam, gdzie najbardziej jaskrawe gwiazdy
przy Plutonie
zmieni�y pozycj�, zosta�y trzy niewyra�ne w�yki. Czarne w�yki na bia�ym tle,
astronomowie
ogl�daj� tylko negatywy.
- �ci�le tajne - rzek�a uroczystym tonem Margo. - Paul! - krzykn�a nagle. - W
dzisiejszej
gazecie by� artyku� o cz�owieku, kt�ry twierdzi�, �e widzia�, jak niekt�re
gwiazdy wirowa�y.
Zapami�ta�am tytu� artyku�u: GWIAZDY SI� RUSZA�Y - M�WI LEWOSTRONNY
KIEROWCA.
- Czyta�em ten artyku� - powiedzia� Paul i u�miechn�� si� kwa�no. - Facet jecha�
kabrioletem i mia� wypadek. M�wi�, �e tak go te gwiazdy zafascynowa�y. Okaza�o
si�, �e by�
pijany.
- Tak, ale poparli go ludzie, z kt�rymi jecha�. A potem inni dzwonili do
planetarium,
melduj�c o tym samym.
- Wiem, do Biura Projektu Ksi�ycowego te� dzwonili - rzek� Paul. - Zwyk�a
masowa
sugestia. S�uchaj, Margo, fotografi�, o kt�rej ci m�wi�em, zrobiono tydzie�
temu, a zjawisko
mo�na by�o dostrzec jedynie za pomoc� niezwykle silnego teleskopu. Nie
zawracajmy sobie g�owy
tym, co pisz� gazety - zawsze w nich pe�no bzdur typu lataj�ce talerze. A wi�c,
mamy zdj�cie
Plutona, przedstawiaj�ce trzy niewyra�ne w�yki pozostawione przez gwiazdy. Ale
s�uchaj -
Pluton wcale nie zmieni� swojego miejsca! Na negatywie by� czarn� kropk�!
- Co w tym takiego dziwnego?
- Zazwyczaj nikogo nie dziwi �wiat�o gwiazd ani nawet lekkie dr�enie gwiazd.
Powoduje to
atmosfera ziemska, tak jak w upalny dzie� powoduje dr�enie wzg�rz - w�a�nie
dlatego gwiazdy w
og�le migocz�. Ale w tym wypadku to, co zniekszta�ci�o �wiat�o gwiazd, musia�o
si� znajdowa� za
Plutonem. Po tej stronie gwiazd, ale za Plutonem.
- Jak daleko jest Pluton?
- Czterdzie�ci razy dalej od Ziemi ni� S�o�ce.
- A co mog�o zniekszta�ci� �wiat�o gwiazd?
- To w�a�nie staraj� si� rozgry�� nasi spece. Mo�e jakie� pole elektryczne lub
magnetyczne,
ale musia�oby by� niezwykle silne.
- No a co z innymi fotografiami? - zapyta�a Margo. Paul zamilk� na chwil� i
wyprzedzi�
warcz�c� ci�ar�wk�.
- Druga fotografia, zrobiona cztery noce temu przez naszego astrosatelit� i
przes�ana na
Ziemi� przez nadajnik telewizyjny, to w�a�ciwie ta sama historia, tylko �e tym
razem chodzi o
Jowisza i pole zniekszta�ce� jest wi�ksze.
- A wi�c to, co spowodowa�o zniekszta�cenie �wiat�a gwiazd, musia�o by� bli�ej?
- Mo�e. Ale warto doda�, �e ksi�yce Jowisza nie zmieni�y pozycji. Trzecia
fotografia,
kt�r� ogl�da�em przedwczoraj, przedstawia�a Wenus i jeszcze wi�ksze pola
zniekszta�ce�. Ale tym
razem sama planeta zatoczy�a wielki �uk.
- Jakby �wiat�o przesun�o si� na t� stron� Wenus?
- Tak. Mi�dzy Wenus a Ziemi�. Oczywi�cie tym razem przyczyn� mog�y by� drgania
atmosfery, ale nasi s�dz�, �e to raczej w�tpliwe.
Paul umilk�, - No - nalega�a Margo - m�wi�e�, �e by�y cztery fotografie.
- Czwart� zobaczy�em dzisiaj - powiedzia� ostro�nie. - Zrobiona tej nocy.
Jeszcze wi�ksze
pole zniekszta�ce�. Tym razem wida� by�o skrawek Ksi�yca. Obraz Ksi�yca
pozosta� nie
zmieniony.
- Paul! Na pewno w�a�nie to widzia� ten facet prowadz�cy w�z. To by�o dzi� w
nocy.
- Nie wydaje mi si� - odpowiedzia� Paul. - Go�ym okiem prawie wcale nie mo�na
dostrzec
gwiazd w pobli�u Ksi�yca. Poza tym relacje laik�w nie maj� �adnego zmoczenia.
- A jednak wygl�da na to, jakby co� si� skrada�o coraz bli�ej Ksi�yca. Najpierw
Pluton,
potem Jowisz, nast�pnie Wenus, za ka�dym razem coraz bli�ej.
Szosa skr�ca�a na po�udnie i miedziany Ksi�yc towarzysz�cy im w drodze zawis�
teraz
nisko nad Pacyfikiem.
- Poczekaj, Margo - zaprotestowa� Paul, podnosz�c na chwil� lew� r�k� znad
kierownicy. -
Mnie to samo przysz�o na my�l, wi�c spyta�em Van Brustera, co o tym s�dzi.
Twierdzi, �e to
ca�kiem nieprawdopodobne, �eby tylko jedno pole w�druj�ce po kosmosie
spowodowa�o wszystkie
cztery zniekszta�cenia. Przypuszcza, �e w gr� wchodz� cztery nie zwi�zane ze
sob� pola - tote� nie
ma mowy o tym, �eby co� si� podkrada�o do Ksi�yca. Co wi�cej, Van Bruster
twierdzi, �e wcale
go nie zdziwi�y te fotografie. M�wi, �e astronomowie od lat wiedzieli o
teoretycznej mo�liwo�ci
istnienia takich p�l, a �e dopiero teraz uzyskujemy na to dowody, to nie przez
przypadek, ale dzi�ki
zastosowaniu po raz pierwszy w tym roku elektronicznie wzmacnianych teleskop�w i
b�yskawicznych emulsji fotograficznych. Zniekszta�cenia mo�na uchwyci� na
fotografiach
migawkowych, natomiast nie by�oby ich wida� przy robieniu zdj�� na czas.
- A co Morton Opperly o tym s�dzi? - spyta�a Margo.
- On nic... Zaraz, czekaj, to w�a�nie on nalega�, �eby ustali� tras�
zniekszta�ce� od Plutona
do Ksi�yca. Hej, min�li�my szos� g�rsk�. Nowa, wspania�a droga przez g�ry Santa
Monica do
Vandenbergu Trzy, gdzie obecnie przebywa Opperly.
- Czy ta trasa biegnie po linii prostej? - spyta�a Margo, nie pozwalaj�c mu
zmieni� tematu.
- Nie. To najbardziej zygzakowata linia, jak� mo�na sobie wyobrazi�.
- Ale czy Opperly co� powiedzia�? - nalega�a dziewczyna.
Paul zawaha� si�, ale po chwili rzeki:
- Roze�mia� si� cicho i powiedzia� co� w tym rodzaju: �Je�eli ich celem jest
Ziemia albo
Ksi�yc, to z ka�dym strza�em s� coraz bli�ej�.
- Widzisz? - zawo�a�a z satysfakcj� Margo. - Widzisz? Cokolwiek to jest, celuje
w planety!
Barbara Katz, m�oda poszukiwaczka przyg�d i gor�ca mi�o�niczka literatury
fantastycznonaukowej, cofn�a si� na trawnik i ukry�a za grubym pniem palmy z
dala od latarni
ulicznych Palm Beach i �wiat�a latarki policjanta, nim zimny, jasny promie�
zd��y� na ni� pa��.
Podzi�kowa�a Mentorowi, bogowi science-fiction, �e kupione dawno temu, wysokie,
obcis�e buty,
kt�re ma na nogach pod czarnym kombinezonem, s� r�wnie� czarne - modny pastelowy
kolor
rzuca�by si� w oczy nawet i bez �wiat�a latarki. Torba linii lotniczych Black
Bali Jetline,
przewieszona przez rami�, te� by�a czarna. O twarz i r�ce mog�a si� nie martwi�
- by�a tak �niada,
�e wtapia�a si� w mrok nocy, a w ci�gu dnia brano j� za Mulatk�. Barbara nie
by�a rasistk�, ale
czasem �a�owa�a, �e tak szybko opala si� na ciemny br�z.
Jeszcze jedno brzemi�, kt�re nar�d �ydowski musi d�wiga� bez szemrania - tak by
powiedzia� jej ojciec, kt�ry by jednak nie pochwala� tego, �e odwa�na dziewczyna
poluje na
milioner�w w ich siedlisku na Florydzie, kt�r� okupuj� wesp� z aligatorami. Nie
pochwala�by
r�wnie� tego, �e ma bikini w po�yczonej torbie.
Policjant skierowa� latark� na krzaki po przeciwnej stronie ulicy i dziewczyna
spr�ystym
krokiem przebieg�a przez trawnik. Dosz�a do wniosku, �e w�a�nie z tego domu
widzia�a b�ysk
lornetki, kiedy si� k�pa�a ukradkiem o zachodzie s�o�ca.
Im bli�ej by�a domu, tym g�stsze otacza�y j� ciemno�ci. Obchodz�c nast�pn�
palm�,
us�ysza�a pomruk ma�ego silnika elektrycznego i o ma�o nie wpad�a na posta� w
bia�ym garniturze,
wpatruj�c� si� w okular wielkiego bia�ego teleskopu, kt�ry sta� na bia�ym
tr�jnogu i skierowany
by� w niebo.
Posta� wsta�a, przechylaj�c si� na bok tak, jakby cz�owiek w bia�ym garniturze
podpiera�
si� lask�, a dr��cy g�os znad garnituru zapyta�:
- Kto tam?
- Dobry wiecz�r - odpowiedzia�a Barbara najmilej i najuprzejmiej, jak potrafi�a.
- Pan mnie
chyba zna. To ja si� przebiera�am w czarne bikini w ��te paski. Czy mog� razem
z panem obejrze�
za�mienie?
Rozdzia� 3
Paul Hagbolt patrzy� na wzg�rza, ko�o kt�rych szosa nadbrze�na skr�ca�a w stron�
l�du i
pi�a si� pod g�r�. Za najbli�szym zakr�tem, mi�dzy szos� a morzem, majaczy�
stumetrowy
p�askowy� z Vandenbergiem 2, siedzib� Projektu Ksi�ycowego i najnowsz� baz�
ameryka�skiego
lotnictwa kosmicznego, s�u��c� jednocze�nie za wyrzutni� rakietow� i l�dowisko.
Stacja
kosmiczna, otoczona drucian� siatk� z kilkoma ciemnoczerwonymi �wiat�ami
b�yszcz�cymi na
ci�gn�cym si� w niesko�czono�� dachu, g�rowa�a tajemniczo nad obszarem mi�dzy
szos� a
oceanem - z�owieszcza twierdza przysz�o�ci.
Przeje�d�ali przez p�aski betonowy most nad zalewem: ko�a samochodu zadudni�y
g�o�no i
Margo nagle si� wyprostowa�a. Miau drgn�a przestraszona. Dziewczyna obejrza�a
si�.
- Paul, zatrzymaj si� - poprosi�a.
- Co si� sta�o? - zapyta� nie zwalniaj�c. Szosa zacz�a si� pi�� pod g�r�.
- Mog�abym przysi�c - powiedzia�a Margo, wci�� odwr�cona do ty�u - �e widzia�am
tablic�
z napisem ,,Lataj�ce talerze�.
- Lataj�ce talerze? Mo�e to reklama nowych hamburger�w. W ko�cu maj� taki sam
kszta�t -
stwierdzi� Paul.
- Nie, nie widzia�am tam �adnego motelu ani baru. Tylko ma�y, bia�y znak. Tu�
przed
zalewem. Zawr��my. Chcia�abym zobaczy�, co tam jest.
- Jeste�my prawie w Vandenbergu Dwa - zaoponowa� Paul. - Nie chcesz obejrze�
przez
teleskop za�mienia, p�ki jeszcze czas? Mogliby�my te� obejrze� krater Platona,
trzeba by tylko
podnie�� dach i zostawi� Miau w samochodzie. Do Vandenbergu nie wolno wprowadza�
zwierz�t.
- Nie mam ochoty - powiedzia�a Margo. - Dosy� ju� mam okazywanej mi przez nich
uprzejmo�ci. A poza tym nie cierpi� wszelkich instytucji, kt�re nie chc� uzna�,
�e koty to ludzie!
- No dobrze ju�, dobrze - roze�mia� si� Paul.
- Zawracajmy. Z tej strony lepiej b�dzie wida� Ksi�yc.
Paul robi�, co m�g�, �eby min�� niepostrze�enie bia�� tabliczk�, ale Margo
kaza�a mu
stan��.
- To tutaj! Przy zielonej lampie! Zatrzymaj si�! Kiedy samoch�d zjecha� na
wyboiste
pobocze, Miau usiad�a, przeci�gn�a si� i bez wi�kszego zainteresowania
rozejrza�a si� doko�a.
Wzd�u� pla�y bieg�a droga - szosa bowiem przy samym cyplu skr�ca�a pod g�r� w
stron�
l�du, najpierw ku niewielkim wzniesieniom, a potem na p�askowy� Vandenberg 2.
Po jednej stronie drogi wisia�a migoc�ca lampa naftowa, kt�rej p�omyk os�oni�ty
by�
zielonym szk�em. Po drugiej stronie w �wietle reflektor�w wida� by�o bia��
tabliczk� ze starannie
wykonanym czarnym napisem: �Lataj�ce talerze - sympozjum�.
- Co� takiego mo�e si� zdarzy� tylko w po�udniowej Kalifornii - pokr�ci� g�ow�
Paul.
- Chod�, zobaczymy, co si� tam dzieje - poprosi�a Margo.
- Za nic w �wiecie! - zdenerwowa� si� Paul. - Ty nie cierpisz Vandenbergu Dwa, a
ja nie
cierpi� fanatyk�w lataj�cych talerzy.
- Ale� Paul, to nie wygl�da na zebranie fanatyk�w - upiera�a si� dziewczyna. -
To ma
pewien szyk. Sp�jrz, jak ten napis jest pi�knie wykaligrafowany.
Wzi�a na r�ce Miau i wysiad�a z samochodu, �eby si� lepiej przyjrze� tabliczce.
- Zreszt�, nie wiemy, czy zebranie jest dzi�! - zawo�a� za ni� Paul. - Mo�e
by�o po po�udniu
albo nawet tydzie� temu. Kto wie? Nie wida� �adnych �wiate�, �adnych oznak
�ycia.
On r�wnie� wysiad� z samochodu.
- Zielona lampa �wiadczy o tym, �e jest dzisiaj! - zawo�a�a Margo, kt�ra wci��
sta�a przy
tablicy. - Chod�my tam, Paul.
- Zielona lampa pewnie nie ma z tym nic wsp�lnego. Margo odwr�ci�a si� do Paula
i w
blasku reflektor�w pokaza�a mu czarny palec.
- Farba jeszcze nie wysch�a - powiedzia�a.
Ksi�yc zapada� si� coraz ni�ej w cie� Ziemi, zbli�aj�c si� do swojego miejsca
na linii
��cz�cej trzy cia�a niebieskie. Jak zawsze Ksi�yc i S�o�ce, cho� S�o�ce ze
znacznie mniejsz� si��,
niewidzialnymi mackami grawitacji przyci�ga�y planet� znajduj�c� si� po�rodku -
napinaj�c
skorup� ziemsk� i jej twarde ja(k z �elaza wn�trze, powoduj�c zar�wno olbrzymie,
jak i drobne
trz�sienia ziemi oraz wprawiaj�c wody ocean�w i m�rz, zatok i kana��w, cie�nin i
przesmyk�w,
jezior i rzek w powolny, cho� zr�nicowany rytm przyp�yw�w i odp�yw�w, kt�rych
pojedyncze
wibracje s� niewiele d�u�sze od dnia lub nocy.
Po przeciwleg�ej stronie kuli ziemskiej Bagong Bung, kt�remu krople potu
sp�ywa�y spod
brudnego turbanu na �niade ramiona i pier�, krzykn�� do swojego pomocnika i
przyjaciela, sk�po
ubranego Australijczyka, �eby wy��czy� silnik ich kutra �Machan Lumpur�. Je�eli
si� pospiesz�,
zd��� dop�yn�� do niewielkiej zatoki na po�udnie od DonSon, zanim trzymetrowa
fala przyp�ywu
zepchnie ich na mielizn� - tu w Zatoce Tonki�skiej nieujarzmiony pot�ny
przyp�yw nast�puje raz
na dwadzie�cia cztery godziny. Mo�e si� nimi zainteresowa� patroluj�cy
helikopter, je�eli b�d�
czeka� przy wej�ciu do zatoki, zamiast wp�yn�� do niej i dostarczy� bro� i leki
antykomunistycznemu podziemiu wietnamskiemu - a nast�pnie pop�yn�� do Hanoi z
g��wnym
�adunkiem (r�wnie� broni i lek�w) dla komunist�w.
Woda przy dziobie uspokoi�a si�: zardzewia�y kuter ko�ysa� si� teraz po�rodku
szerokiej na
trzysta kilometr�w zatoki, kt�ra b�yszcza�a jak jezioro roztopionego mosi�dzu.
Bagong Bung sta� z
r�k� opart� o mosi�n� opraw� lunety wetkni�tej za pas i mru��c oczy wpatrywa�
si� w l�ni�cy
horyzont - nie zaprz�ta� sobie jednak g�owy za�mieniem, bo po pierwsze, by�o
teraz po�udnie, a po
drugie, Ksi�yca i tak nie by�o tu wida�. Je�eli chodzi o �cis�o��, to ma�y
Malajczyk, jego
wys�u�ony statek (na kt�rym ci��y� d�ug hipoteczny zaci�gni�ty u bankier�w
chi�skich) i ciep�a
woda morska znajdowa�y si� po drugiej stronie Ziemi, a s�o�ce przypiekaj�ce mu
turban, gdyby
tylko mog�o przenika� przez planet�, parzy�oby stopy milionom ludzi na
przeciwleg�ym
kontynencie.
Bagong Bung rozmy�la� o setkach zatopionych wrak�w le��cych na dnie p�ytkich w�d
na
po�udnie i na wsch�d od jego kutra i o bogactwach, jakie z nich wydob�dzie,
kiedy zgromadzi do��
pieni�dzy z obrzyd�ego mu ju� przemytu, �eby kupi� sprz�t i op�aci� nurk�w.
Don Guillermo Walker pomy�la�, �e skupisko zamglonych �wiate�ek, nad kt�rymi
przed
chwil� przelecia�, to na pewno Metapa. Ale poniewa� jego umiej�tno�ci
astronawigacyjne nie
przerasta�y jego zdolno�ci aktorskich, z czas�w gdy grywa� w Europie role
szekspirowskie, to
r�wnie dobrze m�g� si� znajdowa� nad p�wyspem Zapata lub nad La Libertad, i co
wtedy? Mo�e
to i lepiej; je�eli ominie cel, omin� go tortury. Brod� i policzki mia� zroszone
potem.
Powinien by� si� ogoli� - pomy�la�. Je�eli da si� z�apa�, oprawcy wsadz� go do
rozgrzanej
celi i tam b�d� mu wymachiwa� pod nosem kijem elektrycznym, a widz�c brod�,
uznaj� go za
zwolennika Fidela Castro, za komunist�, a kart� skrajnie prawicowej organizacji
politycznej im.
Johna Bircha za sfa�szowan�. Spali� mu la barba za pomoc� la electricidad!
- A niech ci� diabli, przez ciebie si� w to wpakowa�em, ty �igolaku w czarnych
slipach, ty
m�ska dziwko! - krzykn�� don Guillermo do przydymionego, pomara�czowego
Ksi�yca.
Transatlantyk �Prince Charles� i jacht Lonera �Wytrwa�y� wci�� p�yn�y w
przeciwne strony po
ciemnych wodach Atlantyku. Wi�kszo�� m�odych pasa�er�w w obcis�ych, mi�kkich
botkach
posz�a spa� - jedni wtulili si� w ko�dry, inni w ramiona kochank�w i tylko
kapitan Sithwise pe�ni�
wacht� na mostku. Czu� dziwny niepok�j. M�wi� sobie, �e to z powodu tych
brazylijskich
powsta�c�w na pok�adzie: ta nowa banda wywrotowc�w post�powa�a w spos�b zupe�nie
nieodpowiedzialny - jakby stale pili eter.
Wolf Loner ko�ysa� si� na falach morza, a p�torakilometrowa warstwa s�onej wody
s�u�y�a
mu za mi�kk� poduszk�. G�sta mg�a, na kt�rej wschodni skraj wp�yn�� jacht
�Wytrwa�y�, okaza�a
si� niezwykle rozleg�a - ci�gn�ce si� za ni� smugi si�ga�y do Edmonton i
Wielkiego Jeziora
Niewolniczego i od Bostonu na p�noc do cie�niny Hudsona.
Sally pozwoli�a Jake'owi na nowe pieszczoty w ciemnym zak�tku Salonu Grozy.
- Ty, pognieciesz mi sp�dnic� - napomnia�a go. - Od czego jest to rozci�cie z
ty�u?
- Majtki te� masz magnetycznie zawieszone? - zapyta�.
- Nie. Ale te� maj� znikaj�ce w�a�ciwo�ci. Uwa�aj - i na mi�o�� bosk� tylko mi
nie m�w, �e
mam po�ladki jak okr�g�e bochenki chleba, kt�re piek�a twoja matka. Do�� tego
dobrego, bo
zamkn� kolejk�, zanim zd��ymy obejrze� za�mienie.
- Sal, jeszcze nigdy si� tak nie interesowa�a� astronomi�, a ta kolejka g�rska
wcale nam nie
jest potrzebna do szcz�cia. Przecie� masz klucze do mieszkania Hasseltinea, a
mieszkanie stoi
puste. Nigdy tam jeszcze nie by�em. Je�eli drapacz chmur jest dla ciebie za
niski...
- Co mi tam drapacz chmur. Ja chc� kolejk� wysokog�rsk�! - zawo�a�a dziewczyna.
-
Przesta�, m�wi�!
Wyrwa�a mu si� i przebieg�a obok reklamy trzymetrowego wojownika z Saturna,
kt�ry
kierowa� na ni� p�metrow� luf� pistoletu - z lufy wydobywa� si� iskrz�cy
niebieski p�omie�.
Asa Holcomb, nieco zasapany, wspi�� si� na szczyt niewielkiego p�askowy�u na
zach�d od
G�r Zabobonu w Arizonie. W tej w�a�nie chwili p�k�a mu �cianka aorty i krew
zacz�a si� s�czy�
do klatki piersiowej. Nie czu� b�lu, tylko os�abienie, ale wiedzia�, �e co� si�
sta�o. Ostro�nie
po�o�y� si� na p�askiej skale wci�� jeszcze nagrzanej od s�o�ca.
Nie by� zaskoczony ani przera�ony. Wiedzia�, �e albo os�abienie minie, albo nie.
Zdawa�
sobie spraw�, �e marsz pod g�r� w poszukiwaniu dobrego miejsca, z kt�rego m�g�by
obserwowa�
za�mienie, jest niebezpieczny dla jego zdrowia. Przecie� ju� siedemdziesi�t lat
temu matka
ostrzega�a go przed samotnymi wyprawami w g�ry, szczeg�lnie niebezpiecznymi dla
kogo�, kto
ma aort� cienk� jak bibu�ka. Ale zawsze got�w by� wiele zaryzykowa�, �eby uda�
si� samotnie w
g�ry i m�c obserwowa� niebo.
Przez jaki� czas patrzy� z �alem na �wiate�ka osiedla, potem jednak odwr�ci�
wzrok i
spojrza� w niebo. Chyba ju� po raz pi��dziesi�ty widzia� przys�oni�t� Lun�, ale
dzi� w swej
ciemnej szacie wyda�a mu si� pi�kniejsza ni� kiedykolwiek - przypomina�a owoc
granatu, kt�ry
Persefona zerwa�a w ogrodzie zmar�ych. Os�abienie nie mija�o.
Rozdzia� 4
Samoch�d, kt�rym jechali Paul, Margo i kotka Miau lekko podskakiwa� na wyboistym
gruncie - po prawej stronie, tu� przy drodze, ci�gn�y si� nagie ska�y, a po
lewej pla�a. Z dala od
szosy noc by�a znacznie ciemniejsza. Tr�jka pasa�er�w u�wiadomi�a sobie wyra�nie
samotno��
Ksi�yca wspinaj�cego si� po gwie�dzistym niebie. Nawet Miau usiad�a, �eby mu
si� lepiej
przyjrze�. - Zdaje si�, �e ta droga biegnie mi�dzy innymi na ty�y Vandenbergu
Dwa, do tak zwanej
Bramy Pla�owej - rozmy�la� na g�os Paul. - Oczywi�cie powinienem wjecha� przez
g��wn� bram�,
no ale w tej sytuacji... To �mieszne - doda� po chwili - �e ci fanatycy
lataj�cych talerzy zawsze
spotykaj� si� w bezpo�rednim s�siedztwie wyrzutni rakietowych czy urz�dze�
atomowych. Jakby
mieli nadziej�, �e przypadnie im cz�� blasku i chwa�y. Wiesz, kiedy� dow�dztwu
wyda�o si� to
naprawd� podejrzane.
�wiat�o reflektor�w pad�o na osypisko zagradzaj�ce znaczn� cz�� drogi. Osypisko
si�ga�o
maski samochodu i s�dz�c po wilgotnych grudkach by�o tu od niedawna. Paul
zatrzyma�
samoch�d.
- Koniec ekspedycji! - og�osi� rado�nie.
- Innym uda�o si� przejecha� - zaprotestowa�a Margo, zn�w si� prostuj�c. -
Wida�, kt�r�dy
obje�d�ali.
- No, dobrze - powiedzia� z drwi�c� rezygnacj� Paul - ale je�eli ugrz�niemy w
piasku,
b�dziesz musia�a szuka� na pla�y desek, �eby je pod�o�y� pod ko�a.
Ko�a zabuksowa�y, ale po chwili samoch�d bez trudu ruszy� z miejsca. Wkr�tce
dojechali
do p�ytkiego wg��bienia w skale: droga by�a teraz trzy razy szersza ni�
przedtem. Z dodatkowej
wolnej przestrzeni skorzysta�o kilku kierowc�w, kt�rzy zaparkowali swoje
samochody jeden przy
drugim, zderzakami do ska�y. Sta�a tu czerwona limuzyna, mikrobus i bia�a
furgonetka.
Za ostatnim samochodem wida� by�o nast�pna zielon� lamp� i starannie wykonany
napis:
PARKOWA� TUTAJ, POTEM I�� W KIERUNKU WSKAZANYM PRZEZ ZIELONE
�WIAT�A.
- Oznakowanie jak na stacji metra na Times Square - ucieszy�a si� Margo. - Na
pewno
w�r�d tych ludzi s� nowojorczycy.
- Musieli bardzo niedawno przyjecha� do Kalifornii - rzek� Paul, parkuj�c obole
ostatniego
wozu i nieufnie patrz�c na ska��. - Nic jeszcze nie wiedz� o tutejszych
lawinach.
Margo, trzymaj�c Miau w ramionach, wyskoczy�a z samochodu. Paul wysiad� za ni� i
poda�
jej kurtk�.
- Jest ciep�o - zaprotestowa�a Margo. Paul, nic nie m�wi�c, przewiesi� kurtk�
przez rami�.
Trzecia zielona lampa sta�a na pla�y obok k�py wysokiej trawy morskiej. Pla�a
by�a
idealnie r�wna. Nareszcie us�yszeli szum fal. Kotka zamiaucza�a i Margo
uspokoi�a j� szeptem.
Tu� za parkingiem ska�y ostro skr�ca�y w prawo i pla�a ci�gn�a si� za nimi w
g��b l�du.
Paul u�wiadomi� sobie, �e najprawdopodobniej znajduj� si� przy zalewie, nad
kt�rym dwukrotnie
przeje�d�ali szos�. Dalej teren zn�w si� wznosi�. Na szczycie Paul dostrzeg�
mrugaj�ce czerwone
�wiate�ko, a ni�ej b�ysk drucianej siatki. Te dwa dowody istnienia Vandenbergu 2
jako� go dziwnie
uspokoi�y.
Mijaj�c k�p� trawy morskiej, szli w stron� oceanu i czwarte! lampy, kt�rej
zielone �wiat�o
by�o niewiele wi�ksze od dalekiej planety. Piasek skrzypia� lekko pod nogami.
Margo wzi�a Paula
pod r�k�.
- Wiesz, �e za�mienie wci�� jeszcze trwa? - szepn�a. M�czyzna skin�� g�ow�.
- A gdyby tak gwiazdy wok� Ksi�yca zacz�y teraz wirowa�? - zapyta�a. - Za
czwart�
lamp� widz� chyba bia�e �wiate�ko - powiedzia� Paul - poza tym jakie� postacie i
niski budynek.
Szli dalej. Niski budynek m�g� niegdy� by� du�ym, prywatnym domkiem pla�owym
albo
siedzib� o�rodka wypoczynkowego. Teraz okna by�y zabite deskami. Zbli�aj�c si�
do niego,
zobaczyli niski, ods�oni�ty taras, kt�ry dawniej m�g� s�u�y� jedynie za parkiet
do ta�ca. Ustawiono
na nim kilkadziesi�t sk�adanych krzese�, z czego tylko ze dwadzie�cia pierwszych
by�o zaj�tych.
Krzes�a sta�y zwr�cone do morza i do d�ugiego sto�u na niewielkim podwy�szeniu,
kt�re niegdy�
stanowi�o podium dla orkiestry. Przy stole siedzia�y trzy osoby. Twarze ich
o�wietla�o ma�e bia�e
�wiate�ko - jedyne o�wietlenie, nie licz�c zielonej lampy w g��bi.
Pierwsza z trzech os�b mia�a brod�, druga, w okularach, by�a �ysa, a trzecia
zwraca�a na
siebie uwag� frakiem z bia�� muszk� i zielonym turbanem.
Brodacz co� m�wi�, ale Margo i Paul byli zbyt daleko, �eby go wyra�nie s�ysze�.
Margo �cisn�a Paula za rami�.
- Ten w turbanie to kobieta - sze