5500
Szczegóły |
Tytuł |
5500 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5500 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5500 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5500 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LUCIUS SHEPARD
ballada o Billu P�klarzu
NAGRODY HUGO 1993 i LOCUS 1993
LUCIUS SHEPARD
Ballada o Billu P�klarzu
(Barnacle Bill the Spacer)
Prze�o�y� Micha� Jakuszewski
GDY MOWA o wydarzeniach, nie o wielkich, historycznych wstrz�sach, lecz o
zwyk�ych sprawach, kt�re czyni� nas tym, kim jeste�my, okrutnych
przypadkach towarzysz�cych naszym narodzinom, prostych ��dzach, kt�re -
przez czyj�� fantazj� albo ran� zadan� dumie - przeradzaj� si� w wielkie
mi�osne tragedie, o bezlitosnym dzia�aniu zmian, szalonej s�odyczy innych
dusz, kt�re przecinaj� orbit� naszego �ycia, podr�uj� przez jaki� czas
tym samym kursem, a potem oddalaj� si� od nas i nikn� w niepami�ci, nie
pozostawiaj�c niczego konkretnego, co mogliby�my wspomina�, �adnych �atwo
dostrzegalnych regularno�ci, kt�re mog�yby nas o�wieci�... zastanawiam si�
cz�sto, dlaczego, gdy z takich materia��w powstaj� opowie�ci, ich autor na
og� daje si� przekona� do zamaskowania nagiego smrodu �ycia zapachem
perfum, zast�pienia krwawej utraty gl�dzeniem o szlachetnym po�wi�ceniu,
zredukowania �a�oby do rzewnego smuteczku. Przypuszczam, �e wi�kszo��
ludzi woli, gdy podaje im si� prawd� przyprawion� odrobin� sentymentu.
Przera�a ich niebezpieczna niepewno�� �wiata i wol� unikn�� czo�owego
zderzenia z ni�. W ten spos�b jednak wyrzekaj� si� dog��bnego smutku,
kt�ry mo�e si� zrodzi� z kontemplacji ludzkiego ducha in extremis i
o�lepiaj� samych siebie na pi�kno. M�wi� o tym pi�knie, kt�re jest twardym
szkieletem naszego bytu, kt�re wchodzi do �rodka przez rany, kt�re szepcze
nam do uszu na pogrzebach mroczne s�owo, to s�owo, kt�re sprawia, �e
wyswobadzamy si� ze zrodzonej z �a�oby s�abo�ci i m�wimy sobie: "Do��
tego. Nigdy wi�cej". O pi�knie, kt�re sk�ania nas do gniewu, nie do �alu,
prowokuje do walki, nie do ja�owych zachwyt�w nad estetyk�. Takie w�a�nie
pi�kno kryje si�, moim zdaniem, w sercu wszystkich historii, jakie warto
opowiada�. To w�a�nie jest fundamentalny cel sztuki opowiadania: ukazywa�
owo pi�kno, g�osi� jego kluczowe znaczenie, uwalnia� jego �wiat�o z
nieuniknionej ruiny naszych nadziei i �a�osnego dogasania naszego bytu.
Oto wi�c najpi�kniejsza opowie��, jak� znam.
WSZYSTKO TO wydarzy�o si� nie tak dawno temu na stacji "Solitaire", poza
orbit� Marsa, gdzie buduje si� i wysy�a w podr� �wiat�owce, kt�re znikaj�
w d�ugich na tysi�c mil szczelinach. Bohaterem tej historii jest cz�owiek
o nazwisku William Stamey, znany te� jako Bill P�klarz.
Chwileczk�, zauwa�y wielu z was, znam t� opowie��. Powtarzano j� ju� setki
razy. Jaki sens robi� to raz jeszcze?
Tak, ale co w�a�ciwie s�yszeli�cie?
Pewnie to, �e Bill by� mi�ym, spokojnym ch�opakiem. �e wi�d� beztroskie
�ycie, nosi� w piersi specjaln� z�ot� iskr� pochodz�c� od Stw�rcy, a w
oczach mia� co� nie z tego �wiata, i by� przyjacielem wszystkich, kt�rzy
go znali. �e by� nawiedzony, ale nie niedorozwini�ty; szalony, lecz nie
chory na duszy; �e by� ofiar� pecha, a nie przemocy, gwa�tu i grzechu.
Je�li tak w�a�nie maj� si� sprawy, to lepiej mnie wys�uchajcie, w Billu
�yli bowiem i m�czyzna, i ch�opiec, a �aden z nich nie by� w najmniejszej
mierze beztroski, to za�, co Bill uczyni� i jak uda�o mu si� tego dokona�,
ma w ostatecznym rozrachunku mniejsze znaczenie od powodu, kt�ry go do
tego sk�oni� i jak �w czyn i jego konsekwencje obna�aj� duchowe ub�stwo
oraz beznadziej� naszego wieku.
Podejrzewam, �e o tym wszystkim nie s�yszeli�cie prawie nic.
W czasie, o kt�rym opowiada moja opowie��, Bill mia� trzydzie�ci dwa lata
i by� oci�a�ym, niechlujnym, cuchn�cym facetem o przerzedzonych w�osach i
puco�owatej twarzy przyg�upa, kt�rej poszczeg�lne elementy -
kr�tkowzroczne niebieskie oczy, usta wygi�te w �uk Kupidyna i perkaty nos
- wydawa�y si� w por�wnaniu z ni� za ma�e, wskutek czego przewa�aj�ca
cz�� tego wielkiego okr�g�ego placka pozostawa�a pusta. D�onie zawsze
mia� brudne, a na stacyjnym kombinezonie roi�o si� od plam. Rzadko
rozstawa� si� z niewielk� p��cienn� torb�, w kt�rej nosi� mi�dzy innymi
swoje skarby, czyli cukierki oraz pornograficzne wirtuokryszta�y. W�a�nie
jego upodobanie do s�odyczy i pornografii by�o przyczyn� naszych cz�stych
spotka�, gdy� moja kobieta, Arlie Quires, prowadzi�a kantyn�, w kt�rej
Bill uzupe�nia� swoje zapasy, ja za� pomaga�em jej za lad�, gdy nie
zatrzymywa�y mnie obowi�zki w Sekcji Bezpiecze�stwa. Bill zawsze wola�,
�ebym to ja go obs�ugiwa�. Rozumiecie, wstydzi� si� wszystkich, kt�rych
spotyka�, lecz �adnych kobiet w szczeg�lno�ci. Arlie, gibka, smag�a i o
urodziwej twarzy, by�a nie tylko �adna, lecz r�wnie� wyszczekana, co
odstrasza�o go jeszcze bardziej.
By�em �wiadkiem zdarzenia, kt�re najlepiej zilustruje sytuacj� Billa i
u�atwi wam zrozumienie p�niejszych wydarze�. Dosz�o do niego jakie� sze��
miesi�cy przed powrotem �wiat�owca "Perseverance". Robotnicy w�a�nie
zeszli ze zmiany na platformie monta�owej i w kantynie roi�o si� od ludzi.
Arlie gdzie� uciek�a, zostawiaj�c mi wszystko na g�owie. Siedz�c za lad� w
przedpokoju, w kt�rym �ciany pokrywa� holograficzny fotomural
przedstawiaj�cy pogodny dzie� w nieistniej�cej ju� tundrze Alaski, a na
metalowych krzes�ach przy metalowych stolikach nikogo akurat nie by�o,
widzia�em kolorowe �wiat�a ta�cz�ce wewn�trz lokalu i s�ysza�em natarczywe
rytmy grupy pulsowej. Bill - jak mia� to w zwyczaju - zajrza� ostro�nie z
korytarza, by si� upewni�, �e nie ma tu �adnego z jego wrog�w, po czym
wlaz� ci�ko do �rodka, zerkaj�c na obie strony, pochylaj�c g�ow� i
garbi�c plecy. Z pewno�ci� wygl�da� jak cz�owiek, kt�ry przed chwil� co�
przeskroba�. Podsun�� mi sw� skarbonk� - trzy �wiat�a migaj�ce zielonym
blaskiem na smuk�ym metalowym cylindrze symbolizowa�y sum� kredyt�w, kt�re
oddaje kantynie - i chrapliwym, nosowym g�osem za��da�, �ebym da� mu "co�
nowego". Chodzi�o oczywi�cie o wirtuokryszta�y.
- Nie mam dla ciebie nic nowego - oznajmi�em mu.
- Przylecia� statek. - Przeszy� mnie wzrokiem pe�nym nieskrywanej
podejrzliwo�ci. - Widzia�em. By�em na zewn�trz i widzia�em go!
Pok��cili�my si� rano z Arlie. Posz�o o drobiazg: o to, na kogo przysz�a
kolej skorzystania z priorytetowego po��czenia, by porozmawia� z rodzin� w
Londynie. Sp�r przerodzi� si� jednak w powa�n� awantur� i nie mia�em
nastroju do podobnych rozm�w.
- Nie chrza� g�upot - burkn��em. - Dobrze wiesz, �e jeszcze nie wy�adowali
towaru.
Jego podejrzliwo�� os�ab�a nieco, lecz nie znikn�a do ko�ca.
- Wy�adowali - upiera� si�. - �lizgi zapycha�y wte i wewte.
Jego oczy nabra�y rozmarzonego wyrazu, a g�owa zako�ysa�a si� lekko. W
pierwszej chwili pomy�la�em, �e wyobra�a sobie, i� wr�ci� na pow�ok�
stacji i obserwuje �lizgi opr�niaj�ce �adowni� statku, po chwili jednak
zda�em sobie spraw�, �e gapi si� na fragment holograficznego muralu, na
kt�rym nied�wied� brunatny wylaz� w�a�nie z lasu i obw�chiwa� stos ga��zek
i ma�ych drzewek widoczny na brzegu strumienia. Mog�a to by� tama bobr�w.
Cho� Bill nigdy w �yciu nie widzia� �ywych zwierz�t, fascynowa�a go sama
my�l o nich. Gdy nie przychodzi�o mu do g�owy nic bardziej istotnego do
powiedzenia, wymienia� liczne fakty dotycz�ce �yraf, s�oni, kangur�w,
wieloryb�w i innych, jeszcze bardziej egzotycznych zwierz�t, kt�re
wszystkie sta�y si� ju� tylko legend�.
- Niech ci� szlag! - zawo�a�em. - Nawet je�li wy�adowali towar, trzeba go
jeszcze rozpakowa� i zaksi�gowa�. Minie co najmniej tydzie�, nim cokolwiek
od nich dostan�. Je�li chcesz co� konkretnego, to z�� zam�wienie, zamiast
tu przy�azi� i m�wi�: "Daj mi co� nowego" - doko�czy�em, staraj�c si�
przedrze�nia� jego g�os.
W tej samej chwili do �rodka wesz�o dw�ch m�czyzn i kobieta, kt�rzy
stan�li w kolejce, trzymaj�c si� na dystans od Billa. Gdy tylko us�yszeli,
�e daj� mu ochrzan, spojrzeli mi wszyscy w oczy i konfidencjonalnymi
u�mieszkami dali do zrozumienia, �e popieraj� moj� ostr� reakcj�. Poczu�em
si� zawstydzony.
- Pos�uchaj... - zacz��em, wiedz�c, �e nie ma mowy, by poradzi� sobie z
konkretnym zam�wieniem. - Mo�e ci co� wyszukam? Pewnie znajd� jeden albo
dwa, kt�rych jeszcze nie mia�e�.
Zwiesi� sw�j wielki �eb i kiwn�� nim na znak zgody. Uda�o mi si� go
zastraszy�. Z mowy jego cia�a mog�em wyczyta�, �e ma ochot� si� odwr�ci� i
sprawdzi�, czy stoj�cy za nim ludzie byli �wiadkami jego upokorzenia, ale
boi si� to zrobi�. Dr�a� i dygota�, jakby k�u�y go ich spojrzenia.
Zaciska� d�onie na kraw�dzi lady, ugniataj�c palcami g�adk� powierzchni�.
Nim wr�ci�em z magazynu, z korytarza nap�yn�li ju� kolejni ludzie. Grupka
m�czyzn i kobiet zatrzyma�a si� przy wej�ciu do baru, �miej�c si� i
rozmawiaj�c. By� w�r�d nich Braulio Menzies, by� mo�e najbardziej
konsekwentny z dr�czycieli Billa, pot�ny �ysiej�cy m�czyzna o po��k�ej
cerze, l�ni�cych czarnych w�osach, szerokich barach i masywnych
przedramionach. Nosi� mefistofelesow�, upstrzon� pasemkami siwizny br�dk�,
kt�ra nadawa�a jego szerokiej twarzy zdecydowanie gro�ny wygl�d. Zostawi�
w Sao Paulo matk�, �on� oraz siedmioro dzieci i zatrudni� si� na stacji
jako brygadzista kieruj�cy prac� grupy metalowc�w. Wi�ksz� cz�� zarobk�w
wysy�a� rodzinie i na rozrywki zostawa�o mu niewiele. Nie ulega�o
w�tpliwo�ci, �e jest pijany, a nie przychodzi�o mi do g�owy nic, co
mog�oby go sk�oni� do picia, pomijaj�c wie�ci z domu. Poniewa� mia�
wyra�nie kiepski nastr�j, informacje zapewne nie by�y dobre.
Od�r wrogo�ci rozchodzi� si� po pomieszczeniu niczym wo� tanich perfum.
Bill nadal sta� ze zwieszon� g�ow�, �ciskaj�c lad�, lecz nie utrzymywa�
ju� pasywnie tej pozycji. Zesztywnia� ca�y, napr�y� mi�nie szyi i
ugniata� palcami plastik. Wiedzia�, �e to w niego wymierzony jest ka�dy
pogardliwy szept i szyderczy �miech. Napi�cie narasta�o w nim tak
gwa�townie, �e wydawa�o si�, i� lada moment eksploduje. Braulio gapi� si�
na niego z nieskrywan� nienawi�ci�. Postawi�em kryszta�y na ladzie.
- Nigdy nie mia� kobiety, prawdziwej kobiety, niestety, to on, Kosmiczny
Bill P�klarz - zanuci�a chuda blondynka uczepiona ramienia Braulia.
Wszyscy rykn�li �miechem. Twarz Billa poczerwienia�a, a z gard�a wydoby�
mu si� brzydki, urywany d�wi�k. Dziewczyna, kt�rej niewielkie piersi
prawie wyskakiwa�y ze sk�pej sukni z jaskrawoniebieskiego plastiku,
zacz�a �piewa� kolejn� zwrotk� okrutnej piosenki.
- Och, jakie to wspania�e! - odezwa�em si�. - Nigdy nie przestan� mnie
zadziwia� osi�gni�cia tw�rczego umys�u.
M�j sarkazm na ni� nie podzia�a�.
Poda�em Billowi trzy wirtuokryszta�y i dwie gar�ci landrynek, jego
ulubionych cukierk�w.
- Masz. - Stara�em si� m�wi� �agodnym tonem, lecz jednocze�nie przekaza�
mu, �e sytuacja jest niebezpieczna. - Lepiej si� tu teraz nie kr��.
Poderwa� si� nagle. Uni�s� powieki i spojrza� mi w oczy. Jego p�aska twarz
zastyg�a w wyrazie gniewu. Zapewne potrzebowa� tego uczucia, by zachowa�
cho� odrobin� godno�ci, ukry� si� przed narastaj�cym przera�eniem, a nie
by�o tu nikogo poza mn�, na kim odwa�y�by si� je wy�adowa�.
- Nie! - zaprotestowa�, zgarniaj�c landrynki. Spora ich cz�� posypa�a si�
na pod�og�. - Oszuka�e� mnie! Chc� wi�cej!
- Poka�� ci drog�, zasmarka�cu! - odezwa� si� jaki� czarnosk�ry
chudzielec, spogl�daj�c Billowi przez rami�. - I zmiataj st�d!
Pozostali wsparli go ochoczo, a kto� popchn�� Billa w stron� korytarza.
- Oszuka�e� mnie, musisz mi da� wi�cej! - zawo�a�, nadal patrz�c mi w
oczy. - Nale�y mi si� wi�cej!
- Jasne! - Zacz��em traci� cierpliwo��. - Jestem bardzo nieuczciwym
cz�owiekiem. Uwielbiam nabiera� takich �wok�w jak ty.
Doda�em do kupki jeszcze kilka landrynek i gestem kaza�em mu znika�.
Braulio podszed� do niego chwiejnym krokiem. Spojrzenie mia� m�tne.
- Nie wyganiaj skurczybyka - za��da� g�osem trz�s�cym si� z gniewu. - Chc�
z nim pogada�.
Wyszed�em zza lady i stan��em mi�dzy Brauliem a Billem. Nie dlatego, �ebym
szczeg�lnie lubi� przyg�upa. Nie �yczy�em mu �le, ale nie �yczy�em mu te�
dobrze. Mo�na powiedzie�, �e widzia�em w nim nie tyle cz�owieka, ile
k�opotliwy problem. Po cz�ci kierowa�a mn� z�o��, jaka pozosta�a mi
jeszcze po k��tni z Arlie, a do tego by�em przecie� funkcjonariuszem
Sekcji Bezpiecze�stwa i utrzymywanie porz�dku nale�a�o do moich
obowi�zk�w. Przypuszczam jednak, �e stan��em w jego obronie przede
wszystkim z nudy. Na "Solitaire" wszyscy byli znudzeni. Znudzeni, �li i
zdesperowani. Z�era�a nas gor�czka bior�ca si� z poczucia bezradno�ci.
- Do�� tej zabawy - rzuci�em znu�onym tonem do Braulia. - Spierdala� st�d!
Wszyscy!
- Nie chc� ci zrobi� krzywdy, John. - Brazylijczyk spr�bowa� skupi� na
mnie spojrzenie, chwiej�c si� lekko na nogach. - Zejd� mi z drogi!
Paru jego podw�adnych stan�o za nim. Z ich ostrzy�onych na je�a g��w
stercza�y zag�uszarki ze srebrnymi ko�c�wkami, antenami odbiornik�w, kt�re
wy�apywa�y fale radiowe, energi� s�oneczn� czy jakiekolwiek inne sygna�y i
przekazywa�y je do rozmaitych o�rodk�w m�zgowych, wywo�uj�c euforyczn�
kinestezj�. Z za�o�enia by�em przeciwny zag�uszaniu, zapewne dlatego, �e
�y�y we mnie jeszcze jakie� resztki chrze�cija�stwa. Moja irytacja
wzros�a.
- Nastawili�cie si� na z�y kana�, g��by - oznajmi�em. - Dzwonek was nie
uratuje. Nie dzisiaj. Nie b�dzie happy endu.
G�uszce u�miechn�li si� do siebie nawzajem. Jeden B�g wie, jaki ob��kany
jazgot wzbudzi� w nich takie zadowolenie. Ja r�wnie� si� u�miechn��em.
Potem kopn��em bli�szego z nich w g�ow�. Celowa�em w srebrn� ko�c�wk�,
lecz, niestety, chybi�em. Jego kolesia za�atwi�em zgrabnie wyprowadzonym
uderzeniem na odlew. Obaj padli na pod�og�, nie przestaj�c si� u�miecha�.
Mo�e zag�uszarki zamieni�y ciosy w przechadzk� po parku, pomy�la�em.
Braulio cofn�� si� o krok i przyj�� postaw� obronn�. Gapie odsun�li si� od
nas. Dobiegaj�ca z baru rytmiczna muzyka zdawa�a si� ilustracj� powsta�ego
w pomieszczeniu napi�cia.
Nadal czu�em potrzeb�, by si� na kim� wy�adowa�, nie mia�em jednak ochoty
zmierzy� si� z Brauliem. Nawet po pijanemu by�by nader gro�nym
przeciwnikiem, a obowi�zki nakazywa�y mi okaza� umiarkowanie, cho�bym
nawet nie wiem jak bardzo mia� ochot� komu� dokopa�.
- Przemoc - parodiowa�em plebejski akcent w nadziei roz�adowania sytuacji
- to wino dla pierdolonej podklasy. Jak mawia� m�j tatko: "Synu, kiedy
odbiera ci rozum, a �onka wys�czy�a ca�� sherry, id� do najbli�szego pubu
i naszczaj komu� w g�b�". Nie ma nic logiczniejszego ni� cios �okciem w
gard�o, �aden argument nie przebije zmia�d�enia obcasem z�b�w przeciwnika.
Trzask �amanych ko�ci jest j�zykiem filozof�w. A je�li naznaczysz komu�
ryj �adn� blizn�, to ma potem o czym rozmy�la�, patrz�c w lustro.
Arystoteles, Platon, Einstein, wszyscy wielcy my�liciele zaczynali od
bijatyk w barach. Cios pi�ci� w krocze albo �okciem w gard�o cz�sto staje
si� pierwszym krokiem ku wyra�eniu najbardziej wyrafinowanych
matematycznych idei. Czeka nas fantastyczne do�wiadczenie intelektualne.
Panie i panowie, osobi�cie czuj� si� podekscytowany.
Gapiom wyra�nie zrzed�y miny. Paru zachichota�o. Braulio jednak nie
spuszcza� spojrzenia z Billa.
- To �mieszne - spr�bowa�em go uspokoi�. - Przyjacielu, b�d� taki dobry i
daj sobie spok�j.
Potrz�sn�� g�ow� ospale i niezdarnie jak nied�wied� atakowany przez
pszczo��.
- O co ci chodzi, kolego? - Wskaza�em g�ow� na Billa. - On chce tylko st�d
zmiata�. Czemu mu na to nie pozwolisz?
- Co ci tak, kurwa, zale�y na tym g�upolu? - krzykn�a piskliwym g�osem
blondynka. - Walisz si� z nim czy co?
- Nie dos�ysza�em, jak masz na imi�, kochanie - odpar�em spokojnie. -
Tarantula, tak? Powiniene� j� cz�ciej karmi�, Braulio. Jak dostanie dwie
muchy dziennie, zrobi si� potulniejsza.
Zignorowa�em jej przekle�stwa, obserwuj�c ramiona Braulia. Gdy opu�ci�
nieco prawy bark, spr�bowa�em wyprowadzi� kopni�cie, pad� jednak na
pod�og�, przetoczy� si� i wsta�, przyjmuj�c chwiejn�, swobodn� postaw�
capoeiristy. Kr��yli�my wok� siebie, czekaj�c na okazj�. T�um odsun��
si�, robi�c nam wi�cej miejsca. Nagle kto� - chyba Bill - otar� si� o
mnie. Braulio odbi� si� od pod�ogi, by wykona� co�, co wygl�da�o na
m�ynek, lecz w po�owie ruchu zatrzyma� si� na jednej r�ce, wyci�gn��
d�ug�, lew� nog� i trafi� mnie w skro�. Oszo�omiony, zatoczy�em si� do
ty�u, otrzyma�em drugi, silniejszy cios w bok szyi i grzmotn��em o lad�.
Gdyby by� trze�wy, z pewno�ci� by mnie za�atwi�, okaza� si� jednak zbyt
wolny i kiedy spr�bowa� p�j�� za ciosem, kopn��em go w w�trob�. Zgi�� si�
wp�. Waln��em go kolanem w twarz, a potem zbi�em z n�g. Pad� ci�ko na
pod�og�, a ja rzuci�em si� na niego. Zapomnia�em o technice. Ok�ada�em go
jak ulicznik, chc�c wy�adowa� nagromadzone emocje. Kto� przeora� mi
pazurami szyj� i twarz. Blondynka.
- Nie, nie, przesta�, zabijesz go - powtarza�a, wrzeszcz�c i �kaj�c.
Nagle kto� inny z�apa� mnie od ty�u i wykr�ci� mi r�ce za plecami.
Ujrza�em, co narobi�em. Braulio mia� z�aman� ko�� policzkow� i zamkni�te
od sinej opuchlizny oko, a z jego g�rnej wargi zosta�a miazga.
- On jest w �a�obie! - Blondynka opad�a na kolana obok Brazylijczyka. - To
dlatego! W �a�obie po swoich male�stwach!
Dotyka�a pospiesznie jego twarzy. Wi�kszo�� obecnych gapi�a si� na to
milcz�c zoboj�tnia�a nagle, jakby widok przemocy ugasi� nagromadzon� w
nich z�o��.
Wyszarpn��em si� trzymaj�cemu mnie m�czy�nie.
- Jebany kutas z bezpieki! - skrzecza�a blondynka. - To by�a tylko �a�oba.
- Guzik mnie to obchodzi. Nie ma takiego prawa... - przerwa�em, by
zaczerpn�� tchu - ...kt�re m�wi, �e mo�na sobie ul�y� w ten spos�b. Mam
racj�?
To pytanie by�o skierowane do gapi�w. Cho� niekt�rzy z nich nie chcieli
spojrze� mi w oczy, wielu pokiwa�o z niech�ci� g�owami. Nic ich nie
obchodzi� los m�j ani Braulia i byli gotowi zaakceptowa� ka�de
rozstrzygni�cie. Ja jednak zrozumia�em, �e co� si� sta�o dzieciom
Brazylijczyka i poj��em te�, dlaczego wybra� sobie Billa na koz�a
ofiarnego zamiast tych, kt�rzy naprawd� ponosili win�. Moje serce przeszy�
nag�y b�l na my�l o tym, co zrobi�em.
- Zabierzcie go do szpitala - poleci�em. - Ich te� - doda�em, wskazuj�c na
g�uszc�w, kt�rzy nadal le�eli u�miechni�ci z zamkni�tymi oczyma. Dotkn��em
r�k� karku. Za moim prawym uchem zmaterializowa� si� ju� solidny, bolesny
guz.
Bill podszed� do mnie, �ciskaj�c w r�ku torb�. Irytowa� mnie jego smr�d,
nalana g�ba i g�upie zachowanie, ka�dy aspekt jego osobowo�ci. Pewnie
chcia� co� powiedzie�, ja jednak nie mia�em ochoty go s�ucha�. Nagle
zobaczy�em w nim to, co z pewno�ci� widzia� wcze�niej Braulio: pokracznego
przyg�upa, nikomu niepotrzebnego niedorajd�.
- Zje�d�aj st�d! - warkn��em, zniesmaczony tym, �e stan��em w jego
obronie. - Zmiataj do swojej cholernej dziury i nie wa� si� wi�cej z niej
wy�azi�.
Skuli� si�, jakby oczekiwa� ciosu, i ruszy� do wyj�cia, przepychaj�c si�
przez zbiegowisko. Nim opu�ci� pomieszczenie, odwr�ci� si� i spojrza� na
mnie. Przypuszczam, �e nadal pragn�� mi co� powiedzie�, by� mo�e
podzi�kowa� albo - co r�wnie prawdopodobne - raz jeszcze podkre�li�, �e go
oszuka�em. Na twarzy Billa wida� by�o �lady agresji i z�o�ci pomieszanej
ze strachem, to jednak nic mi nie m�wi�o o jego intencjach. Zawsze mia�
tak� min�. Pracowa� na ni� trzydzie�ci dwa lata. Bior�c pod uwag�
szczeg�ln� przesz�o�� tego typka, mia� wszelkie powody do napastliwo�ci i
strachu.
MATKA BILLA by�a technikiem medycznym. Na stacj� skierowa�a j� korporacja
Seguin, z kt�r� podpisa�a kontrakt na badania rozwojowe w ramach projektu
budowy �wiat�owc�w. Gdy badania prenatalne jej p�odu wykaza�y cechy
powa�nego niedorozwoju umys�owego, wykorzysta�a sw� pozycj�, by zmieni�
zapis komputerowy i ukry� ten fakt. W takich przypadkach prawo stacji -
czyli w praktyce prawo korporacji - nakazuje aborcj�. Dlaczego post�pi�a
tak irracjonalnie, i dlaczego siedemna�cie miesi�cy po narodzinach Billa
pope�ni�a samob�jstwo, pozostaje tajemnic�, aczkolwiek uwa�a si�, �e
liczy�a na to, i� ojciec Billa - kolonista podr�uj�cy na �wiat�owcu
"Perseverance" - nigdy nie powr�ci.
Gdy odkryto, �e Bill jest niedorozwini�ty, dosz�o do powa�nej
kontrowersji. Zdecydowana wi�kszo�� pracuj�cych na stacji robotnik�w
domaga�a si� egzekucji niemowl�cia z powodu niedostatku przestrzeni
�yciowej. Gdyby pozwolono �y� tak bezwarto�ciowej istocie, by�oby to
zniewag� dla wszystkich, kt�rzy kosztem wielkich osobistych wyrzecze�
przybyli na "Solitaire". Grupa ta sk�ada�a si� g��wnie z ludzi, kt�rych
�ycie ukszta�towa� system limit�w albo takich, do kt�rych obowi�zk�w
nale�a�o jego podtrzymywanie: bezdzietnych kobiet, administrator�w oraz -
i to by�a najliczniejsza cz�� tej wi�kszo�ci, a tak�e ca�ej populacji -
takich jak Braulio, kt�rzy dzi�ki pracy na stacji zdobyli szans� ucieczki
od n�dzy i przeludnienia panuj�cych na Ziemi, lecz nie byli wystarczaj�co
wa�ni, by pozwolono im zabra� ze sob� rodziny, w konsekwencji musieli je
wi�c opu�ci�. Opozycj� stanowi�a ha�a�liwa mniejszo�� sk�adaj�ca si� z
tych, kt�rym religijne lub filozoficzne przekonania nie pozwala�y na tak
brutalny akt przemocy. S�dz� jednak, �e awanturowali si� wy��cznie dla
zasady i w�tpi�, by wielu z nich odnosi�o si� z entuzjazmem do samego
Billa. By�o te� sporo takich, kt�rzy trzymali si� na uboczu, zachowuj�c
neutralno��, lecz jestem przekonany, �e gdyby ich o to zapytano,
przynajmniej po�owa wyrazi�aby niech�� wobec perspektywy dalszej
egzystencji idioty. Pysk�wki i bijatyki sta�y si� czym� codziennym.
Odbywa�y si� zebrania, zg�aszano postulaty, wysy�ano ultimata. Na koniec
jednak spraw� rozstrzygn�a nie polityka, gro�by u�ycia przemocy b�d�
apele do zdrowego rozs�dku, ale decyzja kierownictwa korporacji.
Seguin by�o ogromnym koncernem, w kt�rego sk�ad wchodzi�a mi�dzy innymi
kompania zajmuj�ca si� hodowl� specjalnie zaprojektowanych zwierz�t na
potrzeby prywatnych firm i agencji rz�dowych, kt�re wykorzystywa�y je w
warunkach uznawanych za zbyt trudne lub stresuj�ce dla ludzkich
robotnik�w. Jednak nad takimi zwierz�tami trudno by�o zachowa� kontrol�,
co stanowi�o nie lada problem. Nowe nanotechnologiczne systemy by�y zbyt
kosztowne i uwa�ano je za niegodne zaufania, natomiast komputerowe
implanty, cho� spe�nia�y swoje zadanie, pr�dzej czy p�niej si� psu�y. Nad
ich udoskonaleniem pracowano w wielu laboratoriach i dlatego Seguin,
widz�c szans� na przeprowadzenie testu w polowych warunkach - nie
wspominaj�c ju� o poprawieniu swych notowa� w oczach opinii publicznej
poprzez okazanie g��bokiego humanitaryzmu - zdecydowa�o si� na lustrzane
odbicie tradycyjnej metodologii i postanowi�o wypr�bowa� na Billu nowy
implant, przeznaczony do sterowania zachowaniem szympans�w, ps�w i innych
zwierz�t.
Urz�dzenie by�o czarnym, metalowym dyskiem wielko�ci wafelka sojowego i
zawiera�o osobowo�� maj�c� dostarcza� gospodarzowi rozrywki, rozmawia� z
nim i dba� o jego dobry nastr�j. Wszczepiano je pod sk�r� tu� za uchem.
Implant monitorowa� stan emocji, stymuluj�c po��dan� aktywno�� za pomoc�
elektrycznych impuls�w, kt�re wywo�ywa�y przyjemno�� b�d� b�l. Zgodnie ze
s�owami Billa, wszczepiony mu implant zwa� si� panem C i by� jego
najlepszym przyjacielem, chocia� zadawa� mu b�l, gdy tylko Bill sp�nia�
si� z wykonywaniem jego rozkaz�w. Zawsze by�em w stanie si� zorientowa�,
kiedy pan C przemawia do Billa. Twarz przyg�upa traci�a wtedy wszelki
wyraz, a jego oczy porusza�y si� jak szalone, jakby pr�bowa�y wypatrzy�
m�wi�c� osob�. Zaciska� te� i rozlu�nia� pi�ci. Nie by� to przyjemny
widok, przypuszczam jednak, �e pan C rzeczywi�cie by� najlepszym
przyjacielem Billa. Z pewno�ci� po�wi�ca� mu wiele uwagi i nigdy nie by�
zbyt zaj�ty, by z nim pogada�. Co wa�niejsze, umo�liwia� swemu
gospodarzowi wykonywanie pomocniczych prac, jakie mu zlecano: wo�nego,
go�ca, a po uko�czeniu pi�tnastego roku �ycia r�wnie� roboty, dzi�ki
kt�rej otrzyma� przydomek Billa P�klarza. Wszystko to jednak nie
z�agodzi�o panuj�cej na stacji niech�ci wobec niego, kt�ra wzros�a jeszcze
po incydencie z Brauliem. Dw�ch syn�w Brazylijczyka zamordowa�a brygada
�mierci, kt�ra omy�kowo wzi�a ich za cz�onk�w gangu. Po tej tragedii
zacz�to m�wi�, jaka to wielka niesprawiedliwo��, �e Bill jest tak
uprzywilejowany, podczas gdy inni, wi�cej warci od niego, s� skazani na
piek�o, jakim jest Ziemia. Wkr�tce potem ponownie podniesiono kwesti�
statusu Billa. Uczyni� to Menckyn Samuelson, jeden z g��wnych boss�w
"Solitaire" i - ku mojemu zawstydzeniu, poniewa� by� wyj�tkow� kanali� -
londy�czyk, tak samo jak ja. Samuelson wyemigrowa� na stacj� jako fizyk
niskich temperatur, lecz od tego czasu zdo�a� si� wkr�ci� na wysokie
stanowisko w administracji. Nie rozumia�em, co chce zyska� na
prze�ladowaniu Billa, domy�la�em si� jednak, �e ma w tym jaki� ukryty
polityczny interes. Przy ka�dej okazji podjudza� przeciw nieszcz�nikowi
ka�dego, kto zechcia� go s�ucha�, i wkr�tce obudzi� gwa�towne, negatywne
uczucia wobec Billa. Opinie podzieli�y si� niemal r�wno. Jedni byli za
egzekucj� - oficjaln� b�d� nie - drudzy za� za odes�aniem Billa do zak�adu
zamkni�tego na Ziemi. Wszyscy wiedzieli, �e by�aby to jedynie powolniejsza
i bardziej kosztowna wersja pierwszej opcji.
B�jka z Brauliem wywar�a te� niekorzystny wp�yw na moje �ycie osobiste.
By�em teraz zmuszony sp�dza� mn�stwo czasu w towarzystwie Billa.
Swej prawdziwo�ci dowiod�o stare chi�skie przys�owie m�wi�ce, �e ten, kto
ratuje drugiemu �ycie, staje si� za niego odpowiedzialny. By� mo�e Billowi
nie grozi�a w�wczas �mier�, z pewno�ci� jednak ocali�em go przed powa�nymi
obra�eniami. Tote� zacz�� mnie uwa�a� za swego opiekuna czy mo�e adwokata,
ja za�... no c�, pocz�tkowo nie mia�em ochoty podejmowa� si� �adnej z
tych r�l, ostatecznie jednak zosta�em skazany na obie. Bill by�
przera�ony. Gdziekolwiek si� pojawi�, przeklinano go, wymierzano mu
kuksa�ce b�d� te� maltretowano go w jaki� inny spos�b. By�a to drastyczna
eskalacja prze�ladowa�, kt�re zawsze musia� cierpie�. By�a te� piosenka
blondynki, "Kosmiczny Bill P�klarz". Niemal codziennie s�ysza�em now�
zwrotk�. Pisali je wszyscy. Gdy tylko Bill pojawia� si� na korytarzu albo
wchodzi� do pomieszczenia, natychmiast zaczynano j� �piewa�. Piosenka
�ciga�a go bezustannie. S�ysza� j�, budz�c si� i zasypiaj�c. Je�li mia�
dot�d cho� odrobin� szacunku dla siebie, wkr�tce obr�ci�a si� w py�.
Przyczepi� si� do mnie i zacz�� za mn� �azi�, gdy tylko wychodzi�em na
patrol. Z pocz�tku pr�bowa�em si� go pozby�, lecz bezskutecznie. Czu�em
si� cz�ciowo winny temu, �e wzros�a niech�� wobec niego. Gdybym nie
potraktowa� Braulia tak brutalnie, Bill m�g�by unikn�� podobnego losu.
Istnia� te� jednak inny, wa�niejszy pow�d mojej tolerancji. Wygl�da�o na
to, �e pojawi�o si� u mnie sumienie. Tak przynajmniej postanowi�em
zinterpretowa� sw�j narastaj�cy niepok�j o Billa. Mia�em powody, by si�
g�owi�, czy owe opieku�cze instynkty, kt�re nagle wychyn�y z jakiego�
zakamarka mojego umys�u, nie s� postaci� zwyk�ej przewrotno�ci, czy nie
wykorzystuj� Billa po to, by pokaza� reszcie mieszka�c�w stacji, �e mam
wi�cej w�adzy ni� wi�kszo�� z nich i mog� bez obaw i�� pod pr�d. Jestem
jednak przekonany, �e owo wsp�czucie stanowi�o efekt odrodzenia si�
idea��w, kt�re pozna�em w bezpiecznym domu rodzinnym w Chelsea, wiary w
honor, zaufanie i odpowiedzialno��. Do tej pory s�dzi�em, �e te poj�cia
znikn�y ze �wiata r�wnie nieodwo�alnie jak tygrysy i go��bie. By� mo�e
by�o to ostrzegawcze przeczucie, gdy� jestem sk�onny teraz uwa�a�, i�
odrodzenie moich osobistych nadziei by�o zwiastunem szerszego odrodzenia.
Niemniej jednak, bior�c pod uwag�, co si� p�niej sta�o i w jaki spos�b
moje nadzieje zosta�y spe�nione, mam r�wnie� powody, by w�tpi� we wszelkie
nadzieje i ka�de odrodzenie, a tak�e zadawa� sobie pytanie, czy dla tak
pogmatwanych, bezlitosnych i niezdyscyplinowanych istot jak my nadzieja w
og�le jest mo�liwa.
Pewnego dnia, gdy wraca�em z patrolu, a Bill jak zwykle wl�k� si� tu� za
mn�, zauwa�y�em wymalowany na jego drzwiach czarny p�ksi�yc z czerwon�
gwiazd� na ko�cu dolnego rogu. Tym symbolem Niezwyk�a Wspania�o��,
najs�awniejsza z kwitn�cych na Ziemi gangsterskich religii, znakowa�a
mieszkania swych przysz�ych ofiar. W�tpi�, by Bill zdawa� sobie spraw� z
jego znaczenia, wiedzia� jednak instynktownie, �e to gro�ba i to nie ot,
taka sobie zwyk�a. Uczepi� si� mojego ramienia, b�agaj�c, �ebym z nim
zosta�, a kiedy mu powiedzia�em, �e nie mog�, dosta� ataku histerii. Pad�
na pod�og�, skomla�, zalewa� si� �zami, wrzeszcza�, �e stanie mu si� co�
z�ego. Zapewni�em go, �e bez trudu ustal�, kto namalowa� symbol. Nie
wierzy�em, by na "Solitaire" przebywa�a wi�cej ni� garstka ludzi maj�cych
powi�zania ze Wspania�o�ci�. Jednak wcale si� nie uspokoi�. W ko�cu - cho�
wiedzia�em, �e pewnie oka�e si� to b��dem - obieca�em, �e pozwol� mu
zosta� na noc u mnie.
- Ale tylko ten jeden raz - ostrzeg�em. - I lepiej trzymaj g�b� na k��dk�,
bo inaczej wykopi� ci� na zbity pysk.
Pokiwa� g�ow� i rozpromieni� si� rado�nie. Przest�powa� z nogi na nog�; a�
dr�a� ze szcz�cia. Gdyby mia� ogon, z pewno�ci� by nim pomerda�. Nim
jednak dotarli�my do mnie, jego nastr�j zd��y�y ju� zmieni� dziesi�tki
wrogich spojrze� i przekle�stw, jakimi go obrzucono. Usiad� na poduszce,
ko�ysz�c si� i zawodz�c przera�liwie. Zupe�nie nie zwraca� uwagi na
wystr�j wn�trza, kt�ry omal nie zwali� mnie z n�g, gdy tylko otworzy�em
drzwi. Arlie najwyra�niej r�wnie� nie by�a w zbyt radosnym nastroju, gdy�
w��czy�a hologram pe�en ciemnych zieleni i br�z�w, z ci�kimi fotelami,
kanap� i drewnianymi sto�ami rze�bionymi w smocze g�owy, pazurzaste �apy i
tego typu rzeczy. Na �cianach wisia�y mosi�ne ozdoby w kszta�cie
zwierz�cych masek o �wiec�cych �lepiach, a wn�trze pokoju przeobrazi�o si�
w perspektyw� coraz mniejszych sze�ciennych element�w, czarnych i
otoczonych bia�ymi liniami. Wygl�da�o to jak tunel wiod�cy donik�d,
�ywi�em jednak nadziej�, �e w rzeczywisto�ci nadal mo�na tamt�dy doj�� do
czego� przypominaj�cego sypialni�. Panowa�a tu atmosfera chaosu,
zagraconej nory czarodzieja z dziur� w tylnej �cianie prowadz�c� do
jakiego� ujemnego wymiaru. Na ten widok zw�tpi�em, by Arlie ucieszy�a si�
z obecno�ci Billa, gdy jednak pojawi�a si� na ko�cu tunelu - z
kasztanowatymi w�osami upi�tymi wysoko, w bia�ej szacie w greckim stylu,
zmierzaj�ca przez bezkresn� czarn� otch�a�, w pierwszej chwili male�ka,
lecz z ka�dym nast�pnym segmentem wi�ksza o po�ow� - przywita�a go
zdawkowym skinieniem g�owy i skupi�a uwag� na mnie.
- Jad�e� co�? - zapyta�a. Nim zd��y�em odpowiedzie�, poinformowa�a mnie,
�e nie jest g�odna, ale mamy troch� kanapek albo mog� sobie zrobi� na co
tylko mam ochot�. Ca�y czas przemawia�a wyj�tkowo zgn�bionym tonem. Jak
ju� wspomnia�em, by�a �adn� kobiet� o kociej sylwetce i smuk�ych,
muskularnych ko�czynach. Jej twarz charakteryzowa�o zbyt wiele
interesuj�cych linii, by spe�nia�a wsp�czesne kryteria urody, z pewno�ci�
jednak by�a bardzo zmys�owa. W normalnej sytuacji seksualny potencja�
otacza� j� niczym aura. Dzisiaj jednak twarz Arlie przypomina�a mask�
b�lu, a plecy mia�a przygarbione i w og�le wygl�da�a nieciekawie.
- Co si� sta�o? - zapyta�em.
Potrz�sn�a g�ow�.
- Nic.
- Nic? - zdziwi�em si�. - No jasne! Masz min�, jakby przed chwil� umar�a
kr�lowa, a mieszkanie wygl�da jak �mier� filozofii. Ale poza tym jest
cudownie, tak?
- Co ci do tego?! - warkn�a. - To osobista sprawa!
- Osobista? No c�, wybacz. Nie chcia�bym, by po��czy�o nas co�
osobistego. Co si� sta�o, do cholery? Dosta�a� miesi�czki?
Przeszy�a mnie jadowitym spojrzeniem.
- Boziu, jeste� obrzydliwy! Co ci� ugryz�o? Nie rozwali�e� dzi� nikomu �ba
i chcesz si� odegra� na mnie?
- Ju� dobrze, dobrze - uspokaja�em j�. - Przepraszam.
- Nie! - zaprotestowa�a. - Gadaj se zdr�w. Kurwa, kocham, kiedy odgrywasz
prawdziwego pana! Naprawd� kocham! - Odwr�ci�a si� i ruszy�a w g��b
tunelu. - Zaczekam, a� raczysz do mnie przyj��, zgoda?! - zawo�a�a przez
rami�. - Wtedy mi powiesz, jak jeszcze mog� ci us�u�y�!
- Chryste! - j�kn��em, obserwuj�c, jak jej ty�eczek porusza si� pod bia��
szat�. Przemkn�o mi przez g�ow�, �e bez aktu szczerej skruchy Arlie nie
pozwoli mi znowu po�o�y� na nim r�ki. Rzecz jasna, wiedzia�em, dlaczego j�
sprowokowa�em - z tego samego powodu, kt�ry sta� za jej depresj� i za
zdecydowan� wi�kszo�ci� anormalnych zachowa� zdarzaj�cych si� na stacji.
Frustracja, gniew, rozpacz, wszystkie te uczucia - bez wzgl�du na ich
bezpo�rednie przyczyny - wyp�ywa�y z faktu, �e "Solitaire" okaza�a si�
tragiczn� kl�sk�. Z dwudziestu siedmiu statk�w, kt�re tu zbudowano i
wystrzelono, wr�ci�y dot�d tylko trzy. Dwa z nich zameldowa�y, �e nie
odkry�y �adnych nadaj�cych si� do zasiedlenia miejsc, za�oga trzeciego za�
nie mog�a przekaza� �adnych informacji. Wszyscy na statku zgin�li;
najwyra�niej wymordowali si� nawzajem.
Zbyt p�no podj�li�my kolonizacj� kosmosu. Nie istnia�y ju� szanse
uratowania ojczystej planety i nie by�o te� jasne, czy cienko prz�d�ce
kolonie na Marsie, Europie i planetoidach umo�liwi� nam przetrwanie. By�
mo�e powinno to by� jasne, by� mo�e nale�a�o zda� sobie spraw�, �e mimo
grozy i chaosu panuj�cych na Ziemi, ci�g�ych wojen, upadaj�cych niemal co
tydzie� rz�d�w, mimo tego, �e z trudem zdo�ali�my opanowa� nowe
technologie, a "Solitaire" ponios�a kl�sk�, tak jak wszystko inne... by�
mo�e powinno by� wi�cej ni� jasne, �e wrodzona nieust�pliwo�� naszego
gatunku pozwoli mu przetrwa� wszystko poza kataklizmem na zupe�nie
niewyobra�aln� skal� i �e nasze kolonie pr�dzej czy p�niej rozkwitn�.
Nigdy jednak nie b�d� w stanie wch�on�� zdesperowanej populacji Ziemi, a
�wiadomo��, �e nasi bracia, siostry i rodzice s� skazani na egzystencj�
coraz bardziej pozbawion� nadziei, na g��d, wojny i katastrofy
przemys�owe, kt�re pr�dzej czy p�niej doprowadz� do zag�ady miliard�w,
przyprawia�a szcz�liwc�w, kt�rym uda�o si� uciec, o oszo�omienie i
zachwianie r�wnowagi umys�owej. Zanadto ci��y�o nam poczucie
odpowiedzialno�ci, by�my byli w stanie spe�nia� moralne wymogi zwi�zane z
naszym fortunnym losem. Nawet gdyby program budowy �wiat�owc�w zako�czy�
si� powodzeniem, b�dzie mo�na zabra� z Ziemi jedynie male�ki procent jej
ludno�ci. Nie w�tpi�em, �e �aski dost�pi� ludzie pracuj�cy dla Seguin oraz
ci, kt�rych korporacja albo jaka� skorumpowana agencja rz�dowa uzna za
tego godnych. Mimo to uwa�ali�my si� za ostatni� i najlepsz� nadziej�
szarych ludzi, a ka�de kolejne niepowodzenie wype�nia�o nasze serca
fundamentaln� trwog�. Dlatego rozwin�� si� w nas zdumiewaj�cy talent do
samozniszczenia. Niczym neurotyczni prometejczycy wy�erali�my sobie
w�troby, staraj�c si� splugawi� ka�de szcz�liwe zdarzenie w naszym �yciu.
A gdy stawali�my si� zbyt wyczerpani, by czynnie oddawa� si�
samozniszczeniu, popadali�my w kliniczn� depresj�, tak jak Arlie w tej
chwili.
Przez d�ugi czas rozmy�la�em o podobnych sprawach, obserwuj�c jednocze�nie
Billa, kt�ry ko�ysa� si� w prz�d i w ty�, od czasu do czasu wsadzaj�c
sobie do ust landrynk� i mamrocz�c co� pod nosem. Nie doszed�em do �adnych
odkrywczych wniosk�w, chyba �e uzna� za takie dalsze pog��bienie si�
wstr�tu, jaki czu�em do korporacji, �wiata i ca�ego uniwersum. W ko�cu
znu�y�em si� b��dnym ko�em, w jakim kr��y�y moje my�li, i doszed�em do
wniosku, �e pora pogodzi� si� z Arlie. W�tpi�em, bym znalaz� si�y na
d�u�sze przeprosiny, mia�em jednak nadziej�, �e �arliwo�� wystarczy.
- Mo�esz spa� na kanapie - oznajmi�em Billowi. - �azienka jest gdzie� tam
- doda�em, wskazuj�c w g��b korytarza.
Pokiwa� g�ow�, lecz wzrok nadal wlepia� w pod�og�, nie wiedzia�em wi�c,
czy to jest odpowied�, czy tylko przypadkowy ruch.
- S�ysza�e�? - zapyta�em.
- Musz� co� zrobi� - j�kn��.
- �azienka jest tam.
Ponownie wyci�gn��em r�k� w kierunku korytarza.
- Zabij� mnie, je�li czego� nie zrobi�.
Zrozumia�em, �e nie ma na my�li potrzeby fizjologicznej.
- O co ci chodzi?
Zerkn�� na mnie, po czym natychmiast odwr�ci� wzrok.
- Je�li nie zrobi� czego� dobrego, naprawd� dobrego, to mnie zabij�.
- Kto ci� zabije?
- Ludzie - odpowiedzia�.
Ludzie, pomy�la�em. S�odki Jezu! Zrobi�o mi si� go niewypowiedzianie �al.
- Musz� co� wymy�li� - m�wi� z narastaj�c� emfaz�. - Co� dobrego, �eby
znowu mnie polubili.
Wreszcie zrozumia�em. Przysz�o mu do g�owy, �e je�li dokona jakiego�
dobrego uczynku albo przys�u�y si� stacji, ludzie zmieni� opini� o nim.
- Nic na to nie poradzisz, Bill. R�b tylko to, co do ciebie nale�y, a
wszystko z czasem przyschnie. Masz na to moje s�owo.
- Mmn-mn. - Potrz�sn�� gwa�townie g�ow� niczym uparte dziecko. - Musz�
wymy�li� co� dobrego.
- Pos�uchaj - przekonywa�em go. - Je�li spr�bujesz co� zrobi�, na pewno
b�d� komplikacje. Rozumiesz? Je�li spieprzysz robot�, ludzie pogniewaj�
si� na ciebie jeszcze bardziej.
Wsun�� doln� warg� pod g�rn� i przymru�y� powieki, lecz nadal uparcie
milcza�.
- A co na to pan C? - zapyta�em.
To najwyra�niej by�a nowa my�l. Bill zamruga� i z jego twarzy znikn�o
napi�cie.
- Nie wiem.
- No to go zapytaj. Po to w�a�nie go masz. �eby ci pomaga�.
- Nie zawsze mi pomaga. Czasami po prostu nie wie.
- Ale spr�buj. Spr�bowa� nie zaszkodzi.
Nie wydawa� si� zbytnio przekonany do tego pomys�u, po chwili jednak
przebieg� d�oni� po kr�tko ostrzy�onej czaszce, zacisn�� powieki i zacz��
powtarza� d�ugie, mamrotliwe zdania, przerywaj�c tylko dla zaczerpni�cia
oddechu. Wygl�da� jak dziecko odmawiaj�ce modlitwy najszybciej, jak tylko
potrafi. Domy�li�em si�, �e opisuje panu C ca�� sytuacj�. Po jakiej�
minucie jego twarz straci�a wszelki wyraz, a czubek j�zyka wysun�� si� z
ust. Wyobrazi�em sobie g�os jak z filmu rysunkowego - s�ysza�em, �e takim
w�a�nie przemawiaj� implanty - powtarzaj�cy g�upie rymowanki. Po kr�tkiej
chwili otworzy� oczy i u�miechn�� si� rado�nie.
- Pan C m�wi, �e dobre uczynki zawsze s� dobre - oznajmi� z dum�, wyra�nie
zadowolony z tego, �e przyznano mu racj�. Wetkn�� sobie do ust kolejn�
landrynk�.
Przekl��em prostot� oprogramowania implantu i usiad�em obok Billa. Przez
jakie� p� godziny usi�owa�em go przekona�, �e najlepiej b�dzie, je�li nie
zrobi absolutnie nic i postara si� nie rzuca� w oczy. Zapewni�em go, �e
je�li tak post�pi, pr�dzej czy p�niej sprawa przycichnie i wszystko wr�ci
do normy. Kiwa� g�ow� i powtarza� "tak, tak, ehe", ale nie mia�em
pewno�ci, czy moje s�owa do niego docieraj�. Wiedzia�em, �e potrafi by�
bardzo odporny na logik� i wydawa�o si� mo�liwe, �e chce tylko sprawi� mi
przyjemno��. Gdy jednak wsta�em, by si� z nim po�egna�, zrobi� co�, co w
pewnym stopniu przekona�o mnie, �e przej�� si� moimi s�owami. Z�apa� mnie
nagle za r�k�. Trwa�o to najwy�ej sekund�, lecz przez ten czas poczu�em
wszystkie ciosy, jakie spotka�y go w �yciu, s�abe wibracje sm�tnych,
pozbawionych mi�o�ci nocy i samotnych wytrysk�w. Pu�ci� moj� d�o� i
odwr�ci� si�, wyra�nie za�enowany. Ja r�wnie� czu�em wstyd. Wstyd i -
musz� przyzna� - odrobin� odrazy na my�l, �e ten paskudny przyg�up da�
wyraz swej sympatii do mnie. By�em jednak wzruszony. Znieruchomia�em na
chwil�, uwi�ziony mi�dzy dwoma przeciwstawnymi biegunami uczu�. Nie
wiedzia�em, co powiedzie� czy zrobi�. Nie musia�em jednak wdawa� si� w
dalsze wywody. Nim zdo�a�em cokolwiek z siebie wykrztusi�, Bill znowu
zacz�� mamrota�, pogr��ony w konwersacji z panem C.
- Dobranoc, Bill - powiedzia�em.
Nie zareagowa�. Siedzia� na poduszce nieruchomo niczym Budda.
Sta�em tam jeszcze przez moment, nie tyle obserwuj�c Billa, ile pr�buj�c
si� rozezna� we w�asnych emocjach. Zdumiewa�a mnie ich z�o�ono��. Potem
zostawi�em go z jego landrynkami, przera�eniem i wewn�trznymi g�osami.
PRZEPROSINY okaza�y si� zadaniem �atwiejszym, ni� si� tego obawia�em.
Arlie r�wnie dobrze jak ja zna�a demony, kt�re nas op�ta�y. Wystarczy�o
symboliczne upokorzenie, by si� udobrucha�a i zgodzi�a ze mn� kocha�. By�a
dzi� wymagaj�ca, dzika i g�o�na, a jej z�by zostawi�y �lady na moim barku
i szyi, lecz gdy le�eli�my potem w ciemno�ci obok siebie, a z g�o�nik�w
nad nami s�czy�a si� jaka� cicha, trywialna muzyczka, Arlie sta�a si�
czu�a i �agodna. Wydawa�a si� te� szczerze zainteresowana tym, co mnie
dzi� spotka�o.
- Boziu, zmi�uj si�! - zawo�a�a. - Naprawd� my�lisz, �e mamy tu
Wspania�o��?
- Chryste, nie! - uspokoi�em j�. - Jaki� �a�osny �wok zadzia�a� pod
wp�ywem szalonego impulsu, to wszystko. Prawdopodobnie dlatego, �e w
dzieci�stwie niania za mocno go wali�a po ty�ku.
- Oby� mia� racj�. W domu cz�sto widzia�am, co wyprawiaj�, i wola�abym ju�
wi�cej na to nie patrze�.
- Nigdy mi nie m�wi�a�, �e mia�a� jakie� kontakty ze Wspania�o�ci�.
- Nie nazwa�abym tego kontaktami, ale w naszej okolicy by�o ich od groma.
Na po�owie cholernych dom�w namalowano jakie� �wirni�te znaki. To by�a dla
nich istna wyl�garnia. Nikt nie mia� roboty, a ch�opaki tylko w��czyli si�
po ulicach i kurzyli gandzi�. Prawie co dzie� �apsy zeskrobywali z
chodnika jakiego� zakapiora, kt�remu zrobiono z flak�w krawat, a na czole
wyr�ni�to symbol jego zbrodni. Nocami s�ysza�o si�, jak �piewaj� przy
stadionie. Naprawd� okropne piosenki. Wszyscy mieli tanie, czarne at�asowe
�achy i paskudne maski. Ale to si� podoba�o. Wszyscy starzy,
zesklerotyczniali chuligani wyci�gali brzytwy i buciory z cholewami,
licz�c na to, �e wr�c� dobre czasy. A w pubach moczymordy powtarzali:
"Tak, tak, Wspania�o�� czasem zrobi co� z�ego, ale ma na sercu dobro
og�u". Czasem zrobi co� z�ego! Jezuniu! Widzia�am zdania wypisane na
chodniku ludzkimi ko��mi. Kolorowe dziewczyny z powy�amywanymi biodrami i
nogami za�o�onymi od ty�u na szyj�. Jeszcze oddycha�y i gapi�y si� na
cz�owieka pustymi oczami, jakby koniecznie chcia�y umrze�. Mia�e� farta,
John, �e mieszka�e� w Chelsea.
- Pewnie masz racj� - odpar�em sztywno, nie chc�c podkre�la� tej r�nicy.
Cho� dawne brytyjskie wojny klas przycich�y nieco na "Solitaire", nie
nale�a�y bynajmniej do przesz�o�ci, a mi�dzy kochankami r�nica
pochodzenia mog�a by� dra�liw� kwesti�. - Ale Chelsea to te� wcale nie
Pola Elizejskie.
- Bez obrazy, kochanie. Nie musisz mi t�umaczy�, �e ca�y cholerny �wiat
dawno ju� poszed� w diab�y. Pami�tam, �e jak tam mieszka�am, nawet
najbardziej g�wniane perspektywy wydawa�y mi si� wspania�� karier�. Sama
teraz nie wiem, jak to wytrzyma�am.
Przytuli�em j� mocno i przez d�ug� chwil� le�eli�my bez s�owa.
- Wiesz co, to nawet fajnie, �e go tu mamy - odezwa�a si� wreszcie Arlie.
- Billa?
- Ehe, Billa.
- Mam nadziej�, �e nie zmienisz zdania, je�li nie trafi do klopa -
zaniepokoi�em si�.
Zachichota�a.
- Nie, powa�nie. Czuj� si�, jakbym znowu mia�a rodzin�. Kto� chrapie w
s�siednim pokoju. Tego w�a�nie nam tutaj brak. �yjemy w cholernej
izolacji. Troje to ju� t�um i tak dalej. Brakuje nam ciep�a.
- Pewnie masz racj�.
Dotkn��em jej piersi, przesun��em d�oni� po biodrze i wkr�tce znowu
wzi�li�my si� do roboty, tym razem delikatniej ni� poprzednio. Wi�cej
dawali�my sobie nawzajem, jakby to, co powiedzia�a Arlie o rodzinie,
wywar�o jaki� wp�yw na nasze cia�a. Potem czu�em si� tak zm�czony, �e
wydawa�o mi si�, i� ciemno�� wiruje powoli wok� nas, przeszywana
s�abiutkimi rozb�yskami aktynicznego �wiat�a, tak jak d�inn kr��y po swej
butelce, mroczny ob�ok ducha i magii. Ogarn�� mnie spok�j, lecz
jednocze�nie czu�em si� dziwnie podekscytowany. R�wnie� moje my�li by�y
nietypowe, mi�kkie i bezkszta�tne, zupe�nie jak w latach dzieci�stwa, gdy
jeszcze nie zdawa�em sobie sprawy, �e wszystkie moje marzenia zostan�
sprasowane i poci�te na ko�ci do gry, by mog�y znie�� straszliwy nacisk
pozbawionego marze� �wiata.
Arlie przysun�a si� bli�ej, odnalaz�a moj� d�o� i u�cisn�a j� mocno.
- Ach, Johnny - szepn�a. - W takich chwilach wydaje mi si�, �e urodzi�am
si� po to, �eby o tym wszystkim zapomnie�.
NAST�PNEGO DNIA uda�o mi si� wytropi� �obuza, kt�ry wymalowa� z�owieszczy
znak na drzwiach lokum Billa. Kamery na korytarzu uleg�y awarii, dzi�ki
czemu �w akt wandalizmu pozosta� niezauwa�ony, co jednak nie by�o
niespodziank�. Te cholerstwa ci�gle si� psu�y, a zreszt� nie by�o wielkim
wyczynem unieszkodliwienie ich za pomoc� elektromagnesu. Nie maj�c dowodu
na ta�mie, skoncentrowa�em si� na aktach osobistych. Tylko dziewi�cioro
ludzi na "Solitaire" mia�o cho� minimalne udokumentowane kontakty z
Niezwyk�� Wspania�o�ci�. Drog� eliminacji uda�o mi si� ograniczy� liczb�
podejrzanych do trzech. Pierwszy, kt�rego przes�ucha�em, Roger Thirwell,
blady, boja�liwy erudyta w wieku dwudziestu kilku lat, przyby�y tu z
Manchesteru zaledwie przed rokiem, przyzna� si� do winy, nim jeszcze
zd��y�em si� rozkr�ci�.
- Chcia�em tylko zrobi� to, co m�dre i sprawiedliwe - oznajmi�, prostuj�c
ramiona i nadymaj�c cherlaw� pier�. - Samuelson ci�gle nam powtarza,
�eby�my nie przygl�dali si� biernie wydarzeniom. Ludzie musz� us�ysze�
nasz g�os. "Solitaire" to nasz dom. Nasze zdanie powinno tu decydowa�.
- I dlatego - stwierdzi�em - gdy nadszed� czas, by wasz majestatyczny g�os
da� si� s�ysze�, najwa�niejszym tematem, na jaki uznali�cie za stosowne
si� wypowiedzie�, by� los przyg�upa.
- To nie takie proste i �wietnie o tym wiesz. Jego przypadek to tylko
ilustracja znacznie powa�niejszego problemu. Samuelson m�wi...
- Mam ci� w dupie - przerwa�em mu. - I Samuelsona te�.
Niedobrze mi si� robi�o od jego widoku, od jego �rodkowoangielskiego
akcentu, a ju� szczeg�lnie od wzmianek o Samuelsonie. Zastanawia�em si�,
na co taki �wok przydawa� si� Wspania�o�ci? To pewnie mia�o co� wsp�lnego
z logistyk�. Przewidywa� strategi� policji albo rozgryza� zabezpieczenia
komputerowe. S�dz�c z tego, co wiedzia�em o wyznawcach tej religii, trudno
mi by�o sobie wyobrazi�, by byli oni sk�onni tolerowa� podobnego mato�a
zbyt d�ugo. Wykorzystaj� go do cna, a potem spotka go przykry wypadek.
- Po kiego diab�a namalowa�e� mu na drzwiach ten znak? - zapyta�em. - Nie
wm�wisz mi, �e Samuelson ci kaza�.
Na jego twarzy b�ysn�o �wiate�ko nadziei. M�g�bym przysi�c, �e zamierza�
opowiedzie� mi jak�� bajeczk� o Samuelsonie, by zrzuci� win� na
pot�niejsze barki.
- Chcia�em go nastraszy� - odpar� jednak tylko.
- Wystarczy�oby narysowa� cholernego ludzika.
- Ehe, ale nikt poza nim by tego nie zrozumia�. Samuelson m�wi, �e nawet
je�li stawiamy sobie tylko ograniczone cele, musimy si� stara� wp�yn�� na
jak najwi�ksz� grup� ludzi. W ten spos�b werbujemy ich do naszego dialogu.
Zaczyna�em si� domy�la�, jak mog� wygl�da� plany Samuelsona, nie s�dzi�em
jednak, by Thirwell m�g� mi powiedzie� na ten temat co� wi�cej.
- W ten spos�b tylko ich wystraszy�e� - zauwa�y�em. - A mo�e s�dzisz, �e
s� tu tacy, kt�rzy ucieszyliby si� z powstania u nas kapitu�y
Wspania�o�ci?
Spu�ci� wzrok i nie odpowiedzia� mi.
- Je�li tak si� za ni� st�skni�e�, to mog� ci za�atwi� bilet powrotny do
Manchesteru.
Thirwell zasypa� mnie b�aganiami i obietnicami. Zrozumia�em, �e nic ju� z
niego nie wydusz�. Ostrzeg�em, �e je�li jeszcze raz zaczepi Billa, bez
wahania zrealizuj� sw� gro�b�, po czym zwolni�em go i uda�em si� z wizyt�
do Menckyna Samuelsona.
JEGO APARTAMENT, podobnie jak mieszkania wi�kszo�ci bonz�w korporacji,
znajdowa� si� w wielkim module przylegaj�cym do drugiego, jeszcze
wi�kszego, w kt�rym znajdowa�y si� systemy kieruj�ce nap�dem stacji. W
apartamencie pe�no by�o antyk�w i obraz�w, za kt�re na Ziemi mo�na by
otrzyma� niez�� cen�, tutaj za� by�y po prostu bezcenne. Stanowi�y nie
tyle dow�d bogactwa, ile wyraz wiary... tej, kt�r� wszystkich nas nauczono
podziela�, wiary w to, �e pewnego dnia �ycie znowu stanie si� takie jak
przedtem i nie�� b�dzie wiele wspania�ych perspektyw oraz mo�liwo�ci.
Problem z mieszkankiem Samuelsona polega� jednak na tym, �e jego
w�a�ciciel mia� koszmarnie z�y gust. Zgromadzi� nieprawdopodobn�
zbieranin� eksponat�w: kufry Guilforda i jasne fi�skie krzes�a, rogow�
szafk� we wczesnoameryka�skim stylu i awangardowe wideorze�by,
wiktoria�ski kredens i �yrandol z w��kien �wiat�owodowych. Czu�em si� tak,
jakbym trafi� do lombardu dla milioner�w. By� mo�e nie uda�o mi si� do
ko�ca ukry� rozbawienia na widok tego przera�aj�cego zestawu, gdy� cho�
Samuelson u�miechn�� si� do mnie i wyci�gn�� r�k� na przywitanie, wyczu�em
w jego zachowaniu pewn� sztywno��. By� jednak urodzonym politykiem i jako�
przebrn�� przez ten k�opotliwy moment. Zaraz te� zasypa� mnie potokiem
s��w, nala� mi whisky, wskaza� krzes�o, usiad� na drugim, westchn�� g�o�no
i oznajmi�:
- Strasznie si� ciesz�, �e mnie odwiedzi�e�, John. No wiesz, od dawna
mia�em ochot� zaprosi� ci� na kielicha, �eby troch� powspomina�. Dw�ch
starych londy�czyk�w, takich jak my, na pewno znajdzie jakie� wsp�lne
tematy.
Uni�s� g�ow� i u�miechn�� si� beznami�tnie z p�przymkni�tymi powiekami,
jakby spodziewa� si�, �e za chwil� spotka go co� przyjemnego. By�o to
tanie aktorstwo, imitacja zachowania wy�szych klas, z tak daleka cuchn�ca
zadzieraniem nosa, �e znowu musia�em t�umi� �miech. Wszystko w nim
pobrzmiewa�o z lekka fa�szyw� nut�. By� szczup�ym m�czyzn� w �rednim
wieku, odzianym w lu�n� bawe�nian� koszul� i spodnie z mechatej bawe�ny,
o�ywionym i niemal przystojnym, lecz jego nos by� odrobin� zbyt ostry,
oczy osadzone nieco za blisko, ko�ci policzkowe niedostatecznie
uwydatnione, podbr�dek ociupin� za s�aby, czo�o zanadto wysokie, a w�osy
zbyt rzadkie. W og�lnych zarysach przypomina� cz�owieka z towarzystwa,
lecz brakowa�o mu budz�cych sympati� szczeg��w. Przywodzi� na my�l
nadliczbowe szczeni�, odrzucone z rodowodowego miotu.
- Tak - zgodzi�em si�. - Musimy to kiedy� zrobi�. Dzisiaj jednak
przyszed�em w sprawach s�u�bowych.
- Rozumiem. - Opar� si� wygodnie, skrzy�owa� nogi i po�o�y� na kolanach
r�ce, w kt�rych �ciska� szklaneczk� whisky. - Ale jak si� z tym uporamy,
to mo�e chwilk� pogadamy, h�?
- Niewykluczone. - Poci�gn��em �yk whisky, delektuj�c si� jej smakiem. -
Chcia�bym z tob� porozmawia� o Williamie Stameyu.
- Ach, tak. Billu P�klarzu. - Samuelson uni�s� brwi i na jego czole
uwydatni�a si� pojedyncza bruzda, jak� w komiksach przedstawia si� lekko
faluj�ce morze. - To k�opotliwa sprawa.
- By�aby znacznie mniej k�opotliwa, gdyby� przesta� si� do niej wtr�ca�.
Nie zdo�a�em skruszy� jego mask