5434
Szczegóły |
Tytuł |
5434 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5434 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5434 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5434 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eryk Remiezowicz
Godzina pi�ta, minut trzydzie�ci
Urodzony w lutym dawno temu, z zami�owania chemik i in�ynier chemik, lubi czyta�, ogl�da�, gra�, �piewa�, biega�,
�mia� si� i mie� du�o pracy. Pisze du�o i ch�tnie, czasem sensownie.
Debiutowa� we Framzecie, opowiadaniem "Trzy ma�e problemy" .
Publikowane opowiadanie zosta�o wyr�nione w pierwszym Konkursie Literackim "Esensji"
O godzinie 17.30 czasu centralnego, druga
mi�dzygwiezdna stacja transportu Uk�adu S�onecznego zosta�a wybita ze swojej orbity. Natychmiast wys�ano kilka
holownik�w, kt�re mia�y �ci�gn�� j� do najbli�szej stoczni w celu przeprowadzenia niezb�dnych napraw. W tym
samym czasie, kiedy na Thalass� odholowywano uszkodzone instalacje, na Ziemi po�piesznie szukano winnych, a tam,
gdzie dawniej istnia�a stacja numer dwa, stworzono niewielki rezerwowy punkt komunikacyjny, os�aniany przez ci�ki
lotniskowiec "Moltke" i wsp�pracuj�cy z nim zesp� uderzeniowy "Teuta".
Podczas remontu, w trakcie usuwania szcz�tk�w pocisk�w z resztek stacji, odkryto kapsu�� z wyj�tkowo trwa�ego
molibdenowego organostopu. Otworzono j� z najwy�sz� ostro�no�ci�, bardziej pieszcz�c ni� tn�c. W �rodku znajdowa�
si� ozdobiony czerwon� lakow� piecz�ci� papierowy rulon, kt�rego tre�� wys�a�a znaczn� cz�� dow�dztwa Floty na
przyspieszon� emerytur�. Wystarczy�o tych kilka prostych zda�: "Pr�bowali�cie zniszczy� nasz dom, licz�c na to, �e
usuniecie nas w ten spos�b. Nie uda�o si�. �yjemy. Uda�o wam si� jedynie przerwa� ostatnie ��cz�ce nas z Sol wi�zy.
Spotkamy si� jeszcze. Pozdr�wcie admira�a Konopackiego.".
Oznacza�o to, �e najbardziej sporna z operacji ziemskiej Floty nie przynios�a spodziewanych efekt�w. M�j przyjaciel
Kemal Pahor �y� i mia� jeszcze wi�cej powod�w, �eby nas nie lubi�. Winny ca�ego zamieszania Konopacki wywin��
si� od sprawy - ju� nie �y�. Wojna z Warn� trwa�a dalej.
***
Nigdy nie zrozumiem jakim cudem ludzko�� zgromadzi�a a� tyle g�upoty, kr�tkowzroczno�ci, zapalczywo�ci i
bierno�ci zarazem, �eby przekszta�ci� niewinne i bzdurne spory handlowe w ludob�jstwo. Dziwi� si� tym bardziej, �e
pami�tam jeszcze czasy, kiedy by�o prosto i pi�knie, bo trwa�a w�a�nie ekspansja poza Uk�ad S�oneczny. Sama idea
wojny mi�dzyplanetarnej uwa�ana by�� przez opini� publiczn� za wybitny kretynizm i pojawia�a si� jedynie jako
pretekst do rozdymania drajdewizyjnych produkcji. Na �adnej z planet nie by�o niczego, czego nie da�oby si� taniej i
lepiej wytworzy� w strefie S�o�ca. W dodatku wszystkie skolonizowane �wiaty uznawa�y z dobrej woli przewodnictwo
swojej ojczyzny cz�sto prosz�c j� o po�rednictwo i rozs�dzanie spor�w. Kiedy za� Rada Sol grzecznie poprosi�a o
przesy�anie na Ziemi� nadwy�ek, t�umacz�c, �e wysy�a� emigrant�w trzeba, a surowce nie s� niewyczerpane,
otrzyma�a w odpowiedzi kurtuazyjne zapewnienie, �e pomoc dla macierzy jest najwy�szym zaszczytem, poparte, co
wi�cej, ca�kiem powa�n� liczb� kontener�w. Niewiarygodne, prawda? Ale byli�my wtedy sercem ludzko�ci
wysy�aj�cym do gwiazd dzie� w dzie� tony sprz�tu i tego co najwa�niejsze - ludzi.
Idylla trwa�a jeszcze, kiedy zacz�to zaludnia� Warn�, najwi�kszy uk�ad planetarny jaki kiedykolwiek odkryli�my.
Dwadzie�cia jeden planet, w tym cztery nadaj�ce si� prawie od razu do zamieszkania. Od razu rozpocz�a si� masowa
emigracja w tamtym kierunku. Budowano, tworzono, rozwi�zywano problemy, a przy okazji na najwi�kszym z
nadaj�cych si� do kolonizacji �wiat�w odkryto �ycie. Nie by�o to pierwsze tego typu znalezisko, ale po raz pierwszy
stwierdzono podobie�stwo (niewielkie, ale jednak) substancji tworz�cych organizmy ziemskie i pozauk�adowe.
Pokrywa�o si� nawet kilkana�cie aminokwas�w. Na pro�b� Rady Ziemi Warne�czycy przes�ali nam par� zbiornik�w
pe�nych tamtejszych porost�w, kt�re nast�pnie szczeg�owo przebadano w ziemskich laboratoriach, odnajduj�c w
warne�skich zi�kach krocie fascynuj�cych substancji. By�y tam leki i �rodki przeciwb�lowe, ca�kiem niez�e
halucynogeny, niekt�re z ro�lin sta�y si� te� modnymi przyprawami. W du�ych dawkach by�y owe warne�skie dodatki
truj�ce, ale w ma�ych miewa�y zbawienne, wzgl�dnie zabawne dzia�anie. Na nasz� pro�b�, Warne�czycy zacz�li z
ka�dym transportem przysy�a� regularnie kilka kontener�w z "zi�kami". W zamian za to ich statki emigracyjne
dostawa�y dodatkowe automatyczne minizak�ady, absurdalnie olbrzymie pojemniki z lekami, czy te� inne
oprzyrz�dowanie, kt�re Warne�czycy uznali akurat za potrzebne. I tak to trwa�o przez ca�e sto dziewi��dziesi�t lat, od
pierwszego statku z transportem z Warny do Sol, a� do pocz�tku awantur. Sam nie wiem komu ten uk�ad przeszkadza�.
Mnie na pewno nie, ale ja na pocz�tku ca�ego zamieszania mia�em jakie� pi��dziesi�t lat, mieszka�em w Kalabrii i
by�em pilotem wewn�trzuk�adowego frachtowca. Kr�tko m�wi�c, nikt mnie o zdanie nie pyta�, bo i niby dlaczego.
Z naszej strony ca�a ta bezsensowna historia zacz�a si� od komisarza McCullana. Znalaz�szy silne plecy, stwierdzi� na
jednym z posiedze� komisji ekonomicznej Ziemi, �e wymiana z Warn� przynosi nam wiele strat. Oznajmi�, �e nale�y
powo�a� specjalne biuro do zbadania sprawy, potem uchwali� podstawy prawne dla handlu mi�dzygwiezdnego,
rozszerzy� je na ca�e Sol i reszt� uk�ad�w, a na ko�cu utworzy� komisj� Handlu Mi�dzyplanetarnego. Rzecz jasna
szefem nowo powsta�ej agencji mia� by� McCullan. Chodzi�o prawdopodobnie o dodatkowe sto�ki dla krewnych i
znajomych, w zwi�zku z czym spraw� na�wietlono w gazetach ze znudzeniem, uwa�aj�c j� za kolejn� typow�
biurokratyczn� ruchawk�. A szkoda. W tym samym czasie podobn� kampani� rozpocz�to bowiem na Warnie.
Prowadzi� to niejaki Zlati��, szermuj�c dziwnie podobnym do naszego has�em "Nie dajmy si� wykorzystywa�!". Na
Ziemi nikt tego nie zauwa�y�, a je�eli nawet, to zignorowa�, bo kogo tak naprawd� obchodzi� prosty wiceminister bez
jakiegokolwiek demokratycznego mandatu. B��d by� to straszny, bo �w zdawa�oby si� nieznaczny urz�dnik, mia�
powi�zania z kilkunastoma najwa�niejszymi klanami tamtego uk�adu gwiezdnego. Nikt nie zauwa�y�, �e na Warnie
faktycznym ustrojem rz�dz�cym by�a oligarchia, a rodzina Zlati��, do sp�ki z familiami Pahor, Sonal, Kutlay i
Solakovi decydowa�a o wszystkim, o czym si� da�o.
Pierwszy ruch nale�a� do McCullana, kt�ry wys�a� list domagaj�cy si� przyznania Ziemi uprzywilejowanego statusu w
handlu z Warn�. To bardzo zdenerwowa�o przeci�tnych Warne�czyk�w, kt�rzy w mi�dzyczasie zd��yli ju� si� poczu�
wykorzystywanymi pionierami. Opr�cz tego, McCullan zdo�a� rozw�cieczy� szef�w klan�w, bo skierowa� swoje dzie�o
do prezydenta, podczas gdy ka�dy na Warnie wiedzia�, �e jest on nieznaczn� marionetk� z drugorz�dnego klanu, a
wybiera si� go wy��cznie dla uspokojenia nastawionych demokratycznie sola�skich polityk�w. Warne�czycy, kln�c po
cichu, zaproponowali rozmowy. Ziemianie zachowali jeszcze resztki zdrowego rozs�dku, co sk�oni�o ich do przyj�cia
oferty i rozpocz�cia negocjacji. Z Sol wys�ano dyplomat�w, najwy�szej rangi specjalist�w, wydaj�c przy tym sumy
wi�ksze ni� rzekome straty w handlu. Na Warnie przyj�to ich wystawnie, formuj�c na ten cel specjalnie kompani�
honorow� i ozdabiaj�c w po�piechu port pasa�erski. Warne�czycy wydali na to prawie tyle samo co my na naszych
negocjator�w, co jasno dowodzi, �e g�upota jest zara�liwa i ani mi�dzygwiezdna pr�nia, ani ponad sto lat �wietlnych
nie jest dla niej przeszkod�.
Rozmowy zacz�y si� od p�omiennych deklaracji, z kt�rych jasno wynika�o, �e �adna stron nie ma specjalnego poj�cia
o tym czego chce druga. W�a�ciwie, to ma�o kto wiedzia� czego chce. Dyplomaci z obu oboz�w przyst�pili do
spotkania pewni, �e maj� racj�, a ci drudzy s� g�upsi i robi� im na z�o��. Nic dziwnego, �e negocjacje przypomina�y
nieco uk�ad dw�ch gwiazd - Ziemianie i Warne�czycy kr��yli wok� siebie w sta�ej odleg�o�ci i nic nie mog�o ich do
siebie zbli�y�. Trwa�o to kilka miesi�cy, po kt�rych nasi pojechali do domu, nie osi�gn�wszy niczego. Nie mogli
jednak dopu�ci� do tego, �eby wyda�o si�, jak bardzo s� niepotrzebni. W celu unikni�cia wydatk�w zdecydowano si�
na bardzo prost� i tani� metod� kontynuowania negocjacji. Wys�ano kapsu�� z listem, co samo w sobie nie by�oby
mo�e takie z�e, gdyby nie fakt, �e by�o to dzie�o bardzo obra�liwe w tre�ci. Stwierdzono tam dobitnie, �e Warne�czycy
istniej� tylko dzi�ki pomocy i pracy wszystkich Solan, a w szczeg�lno�ci Ziemian. Zaznaczono wyra�nie, �e ich
poczynania s� niewdzi�czno�ci�, po czym zagro�ono bli�ej niesprecyzowanymi konsekwencjami.
W odpowiedzi na nasze ultimatum przys�ano nam z Warny kapsu��, w kt�rej znajdowa� si� list ze zwi�z�ym "Idi u
piczku materinu". Wtedy klika McCullana wpad�a na drugi z kolei idiotyczny pomys�, decyduj�c o zaprezentowaniu
naszej si�y. Mocno ju� byli zdesperowani i wyda�o im si� to najlepszym wyj�ciem z sytuacji. Postanowiono wi�c
napr�y� ziemskie mi�nie i pokaza� drzemi�c� w Uk�adzie Sol pot�g� (jako� tak to uzasadniano). Wzi�to kilkadziesi�t
frachtowc�w, obito p�ytami pancernymi, doklejono do ka�dego kilkana�cie wie� z prost� artyleri� i pos�ano w drog�.
Nasi ch�opcy mieli troch� postrzela� do sztucznych satelit�w, mo�e zniszczy� par� instalacji i wr�ci�. Nic prostszego,
gdyby nie podstawowy b��d pope�niony w trakcie planowania ekspedycji. Za�o�ono mianowicie milcz�co, �e
Warne�czycy nie wpadn� na ten sam pomys�. Nasze frachtowce pojawi�y si� w ich uk�adzie, ustawiono instalacj� do
odpalenia powrotnego, zacz�to �adowa� do niej energi�, a statki bojowe ruszy�y ra�no w kierunku jednej z
zewn�trznych stacji uk�adu. Zanim jednak osi�gni�to cel, pojawi�y si� pociski Warne�czyk�w. Kilka miliard�w ton
ska�, rozdrobniono i rozproszono na kilka tysi�cy kilometr�w sze�ciennych, tworz�c rozleg�� chmur� py�u, kt�r�
rzucono na nasz� oci�a�� flot�, kt�ra �atwo wpad�a w kosmiczn� zasadzk�. Zanim zdecydowali si�, czy hamowa�, czy
te� skr�ca� i dopasowali do tego ca�� formacj�, byli ju� w �rodku chmury. Kamienne pociski dziurawi�y pancerze,
za�ogi gin�y od pr�ni i promieniowania. Od�amki nie by�y du�e, ale przy wzgl�dnych pr�dko�ciach si�gaj�cych
kilkuset tysi�cy kilometr�w na godzin� ziarna wielko�ci groszku wybija�y dziury zdolne wy��czy� z akcji ogromny
frachtowiec. Kr�tko m�wi�c, kuzyni przewidzieli nasze otwarcie i stworzyli bardzo nieprzyjemny system obronny. Na
szcz�cie straty w ludziach by�y niewielkie. Ale koszty nie.
Decydenci uznali kl�sk� pierwszej ekspedycji za wypadek przy pracy, przedstawiaj�c to wszystko jako nieszcz�liwe
nieporozumienie. Zaakcentowali jednak przy tym nadmiern� nerwowo�� i agresj� strony warne�skiej. Dzi�ki temu
mogli zawy� zgodnie "Krwi i zemsty!" oraz wykrzesa� poparcie i fundusze na drug� wypraw� z cyklu "Karz�ca d�o�
macierzy". Potroili liczb� frachtowc�w, opancerzyli je ci�ej, wyposa�yli w lepsze dzia�a i czujniki, a na dodatek
wcielili do Floty Sol mnie. Nie b�d� wspomina�, jak skomentowa�em swoje powo�anie. Do�� powiedzie�, �e kiedy
mama jak us�ysza�a jak kln�, to ma�o co mnie po pysku nie obi�a. O ma�y w�os zd��y�em uciec i wyt�umaczy� si�,
utrzymuj�c oczywi�cie odpowiedni dystans.
Druga ekspedycja zako�czy�a si� tak jak musia�a, czyli r�wnie� pora�k�. Zacz�o si� narad� wojenn�, w trakcie kt�rej
kto� wpad� na pomys�, �eby wyhamowa� w odleg�o�ci kilku milion�w kilometr�w przed celem i zacz�� zbli�a� si� do
przeciwnik�w powoli. Po pojawieniu si� fali wrogich pocisk�w mieli�my da� ca�� wstecz i spr�bowa� wymija�
bokiem. Ollis, nasz �wczesny szef postanowi�, �e przyjmiemy taki plan bitwy i, niestety, ruszyli�my do boju. Podr�
bieg�a zwyk�ym torem - najpierw dali�my si� porwa� wytworzonej za Plutonem (co by nam planet w przestrze�
mi�dzygwiezdn� nie wymiot�o) inflacyjnej fali no�nej, potem kilka dni lotu przez tajemnicz�, niezrozumia�� i jak
zwykle niezbadan� przestrze� Heinemanna (pr�bowali�my mierzy�, ale czujniki zn�w odm�wi�y wsp�pracy), a na
ko�cu powolne hamowanie. Dolecieli�my, ustawili�my si� w p�sfer� i ruszyli�my w kierunku tamtejszego s�o�ca.
Celem by� Huvali, ksi�yc szesnastej planety Warny, najwa�niejszy punkt prze�adunkowy w zewn�trznej cz�ci
uk�adu. Planowali�my uszkodzi� znajduj�ca si� na nim stoczni� remontow�, co zmusi�oby Warne�czyk�w do
wycofywania wszystkich uszkodzonych statk�w kilkaset milion�w kilometr�w dalej, do stoczni na Lutferze. Ca�kiem
sensowna strategia, nie uwzgl�dniaj�ca jednak tego, �e instalacje by�y pe�ne ludzi. Od s�owa do s�owa doszli�my z paru
kumplami do wniosku, �e mamy kiepskie uk�ady celownicze i nasze pociski �adn� miar� nie dotr� do przewidzianego
celu.
Dolecieli�my na jakie� pi�� milion�w kilometr�w i zacz�li�my wyhamowywa� do uzgodnionej wcze�niej pr�dko�ci,
czyli marnych dw�ch tysi�cy kilometr�w na godzin�, po czym dumni z naszej pomys�owo�ci pocz�li�my sun�� g�adko
po wyznaczonych torach. Dzie�, drugi, trzeci, a my nadal wisimy w pr�ni, prawie �e w bezruchu. Tlenu i �arcia
mieli�my a� za du�o, a masy reakcyjnej wystarczy�oby na kilkusetletnie orbitowanie, tylko �e naszym ludziom od
czujnik�w zaczyna�y z wolna puszcza� nerwy. Musieli oni siedzie� kilka godzin dziennie i wypatrywa�, czy
Warne�czycy nie odpalili ju� swojej obronnej kurtyny. Po kilku dniach takiej wojny na cierpliwo�� uznali�my
wy�szo�� przeciwnika i podwoili�my pr�dko��. �adnego efektu. Znowu przyspieszyli�my. Warna dalej milczy.
Dali�my wi�c pe�ny gaz, licz�c na to, �e ich zaskoczymy. Na pocz�tku wszystko wygl�da�o rzeczywi�cie ca�kiem
r�owo, ale nasze uniesienie nie mia�o trwa� zbyt d�ugo.
Nagle na ekranach radar�w pojawi�o si� bardzo du�o ma�ych plamek. Po chwili zla�y si� one w jednolity z�owieszczy
kszta�t zmierzaj�cy w naszym kierunku. Prostoduszne czujniki zg�osi�y alarm meteorytowy, proponuj�c wys�anie
komunikatu do lokalnej kontroli ruchu mi�dzyplanetarnego. C�, nikt si� jeszcze w naszej historii na tak� skal� niczym
nie obrzuca�. W��czyli�my przedni silnik, wy��czyli�my tylny i zacz�li�my si� oddala� po wiod�cej poza obszar
chmury krzywej. Plama na ekranie zmniejszy�a tempo, ale nadal zbli�a�a si�, p�ki naprawd� nie wykorzystali�my
u�pionych w naszym nap�dzie mo�liwo�ci Zacz�li�my powoli zakr�ca�, zgodnie z ruchem reszty formacji, pr�buj�c
wyj�� poza zagro�ony fragment przestrzeni.
Bawili�my si� tak w berka kilka minut, a� w ko�cu zda�em sobie spraw� z tego, �e nie uda nam si� wymin�� pocisk�w
wroga i dotrze� do naszej floty. Kamienia by�o za du�o i lecia� zbyt g�sto, a nasz frachtowiec by� zwinny niczym
opancerzony hipopotam. Statki, kt�re by�y na kraw�dziach naszej formacji, zdo�a�y ju� omin�� chmur�, ale my niestety
lecieli�my w centrum. Ucieka� mogli�my sobie w niesko�czono��, ale z oblicze� wynika�o, �e po wyj�ciu poza zasi�g
skalnej zapory mieliby�my do�� masy reakcyjnej na powr�t do domu i nic wi�cej. Kusi�o mnie jak cholera, �eby w
spokoju wr�ci� i po�o�y� si� nad Mare Nostrum. Odlecie�, da� sobie spok�j z t� ca��, zupe�nie mi oboj�tn� bitw�.
Niestety, akurat wtedy musia�o mi si� przypomnie�, �e opr�cz mnie, w tej samej sytuacji znajdowa�o si� kilkadziesi�t
innych statk�w, pe�nych dowcipnisi�w, kt�rzy, gdybym uciek�, jeszcze przez lata dawaliby mi popali�, opowiadaj�c w
ka�de knajpie anegdoty o bojowych W�ochach.
Jak to bywa, nastr�j obr�ci� mi si� o sto osiemdziesi�t stopni. Postanowi�em zaryzykowa� i spr�bowa� manewru, kt�ry,
cho� w teorii sensowny, w praktyce m�g� si� okaza� �miertelnie zawodny. Powiadomi�em s�siednie statki o moich
zamiarach - niech moje niepowodzenie b�dzie dla nich nauk� - po czym bardzo ostro�nie przekaza�em m�j genialny
pomys� zgromadzonej na mostku za�odze. Pokiwali g�owami, pozastanawiali si�, poklepali w klawisze i doszli do
wniosku, �e jest to wykonalne. Ul�y�o mi troch�, bo mog�em r�wnie dobrze oczekiwa�, �e mnie zwi��� i wypuszcz� ze
statku dopiero na Ziemi, albo i wcze�niej. Postanowi�em bowiem przedrze� si� przez chmur� "na chama", odbijaj�c
kosmiczny �wir pancerzem. Oczywi�cie, wszystko to mia�o odby� si� bardzo powoli i ostro�nie, w ko�cu ostatecznym
celem ca�ej bitwy by�o zachowanie nas przy �yciu. Zmniejszyli�my pr�dko��, podczas gdy komputer zacz�� oblicza�
rozk�ad szybko�ci z jakimi zbli�a�y si� pociski. Chcieli�my by� troch� wolniejsi od zbli�aj�cego si� skalnego roju i
prze�lizgn�� si� mi�dzy ska�ami, pozwalaj�c im na powolne �cieranie naszych ekran�w obronnych. Zapora sk�ada�a si�
g��wnie z py�u i lec�c z ma�� pr�dko�ci� powinni�my przej��, trac�c par� co wra�liwszych skaner�w i zyskuj�c w
zamian ca�e mn�stwo zadrapa�.
W teorii brzmia�o to sensownie, ale i tak ba�em si� jak nigdy. Wystarczy�a niewielka lokalna fluktuacja, jaki� wi�kszy,
szybszy g�az, i nasz "Stalowy Ogier" m�g�by zyska� dodatkowe, zupe�nie niepotrzebne otwory. Cho� komputer
zmniejsza� nasz� szybko��, to nadal poruszali�my si� przecie� z pr�dko�ci� kilkudziesi�ciu tysi�cy kilometr�w na
godzin�, szukaj�c jednocze�nie miejsca, w kt�rym grubo�� zapory by�aby jak najmniejsza. Kl��em w duchu idiot�,
kt�ry wys�a� do walki toporne i niezwrotne frachtowce. Powiem jednak uczciwie - dreszczyk emocji durnego
zafascynowania gr� o �ycie z g�upi� ska�� te� prze�y�em, aczkolwiek bardzo kr�tko. Bardzo szybko walk� o
najsilniejsze uczucie wygra� strach. Pohamowa�em jednak wszystkie emocje, rozlu�ni�em mi�nie d�oni, aby nie
przekazywa� komputerowi pilotuj�cemu �adnych fa�szywych sygna��w i rozpocz��em walk� z nakazuj�cymi mi
odwiedzenie toalety sygna�ami z okolic �o��dka. Zaczyna�o si�. Wchodzili�my. Przez chwil� mia�em wra�enie, �e
�ciany dr�� i zaczynaj� si� do mnie zbli�a�. Odwr�ci�em si� wi�c i zacz��em wpatrywa� si� w ekran g��wnego radaru.
Wcale nie poczu�em si� lepiej. Nadal mia�em wra�enie, �e gdzie� zza w�t�ych burt dobiega g�uchy chrz�st zdzieranych
pancerzy. Musz� te� powiedzie�, �e obserwacja ekranu, na kt�rym jeste� po�rodku, a dooko�a ciebie porusza si� powoli
rozpylony w pr�ni kamie� jest jedynym w swoim rodzaju uczuciem, dost�pnym chyba jedynie ludziom zakopywanym
�ywcem. Po mojej lewej siedzia� Jong-Ho, kt�rego zadaniem by�o kontrolowanie stanu naszych os�on, jedyny facet,
kt�ry mia� wyra�nie gorsz� min� ni� ja. Nie do��, �e musia� na bie��co obserwowa� niszczycielskie zabiegi
otaczaj�cego nas gruzu, to jeszcze wiedzia�, jak przek�ada si� to na realny stan naszego opancerzenia. Nasz dzielny
mechanik nie dar� si� jednak ze strachu, co dawa�o nam pewne widoki na prze�ycie ci�gu dalszego.
Chmura przesuwa�a si� dooko�a nas. Wolniutko, bez po�piechu, w ko�cu gdzie mo�e si� �pieszy� kamieniowi? Jest mu
oboj�tne, co stoi na jego drodze, czy metal, czy cia�o. Ska�a ani nie zobaczy �adnych rozpaczliwych gest�w ani nie
us�yszy wycia wylatuj�cego powietrza i pozbawionych tlenu ludzi. B�dzie sobie lecie� przekl�ta bez po�piechu,
nieczu�a na m�j los i oboj�tna na moje �yciowe plany. Nigdy nikogo w �yciu nie nienawidzi�em tak, jak tej bezmy�lnej
masy.
Tak filozofowa�em pe�en obaw, zastanawiaj�c si�, czemu nie uciek�em, jak nakazywa� zdrowy rozs�dek, a� w ko�cu
pokaza�a si� granica. Brakowa�o nam kilku kilometr�w do wyj�cia. Zacz��em wierzy�, �e si� uda. Patrzy�em w ekran
hipnotyzuj�c otaczaj�c� nas materi�, staraj�c si� przekona� ja do oszcz�dzenia mojego statku. Nie wiem, czy sprawi�y
to moje milcz�ce pro�by, ale wyszli�my ze starcia z pierwsz� lini� obrony Warne�czyk�w jedynie z kilkoma
dra�ni�ciami. Nasz statek by� w pe�ni sprawny i gotowy do dalszych dzia�a�. Nadali�my komunikat o powodzeniu
naszego szale�czego przelotu i po kilkunastu sekundach dostali�my wiadomo��, �e nast�pne statki b�d� pr�bowa�
naszego manewru. Czekali�my po drugiej stronie w napi�ciu, wypatruj�c �lad�w naszych towarzyszy. Pierwszy
wylecia� Irakli na "Elbrusie". Tu� po nim w niewielkich odst�pach czasu zacz�li si� pojawia� nast�pni. Przelecieli�my
zatem, z uszczuplonymi zapasami masy reakcyjnej, ale za to z morale si�gaj�cym najwy�szego pok�adu. Ruszyli�my
zn�w w kierunku Huvali. Potajemnie obawia�em si�, �e zostaniemy przywitani nast�pn� salw�, ale najwyra�niej
zebranie ilo�ci kosmicznego �miecia wystarczaj�cej do wytworzenia kamiennej zapory zajmowa�o troch� czasu.
Na ekranach pojawi� si� nasz cel. Przed nim wisia�o kilkadziesi�t warne�skich okr�t�w. Ca�� za�oga zacz�a blu�ni� z
wyj�tkiem dochodz�cego do siebie Jong-Ho, kt�ry mia� tylko tyle si�y aby st�kn��:
- Du�o ich. Dlaczego tak du�o?
Nie odpowiedzia�em. O ile mog�em, cho� z trudem wyja�ni�, sk�d Warne�czycy brali zapor�, o tyle na pytanie Jong-
Ho nie zna�em odpowiedzi. To, co widzieli�my na ekranach naszych skaner�w, to by�y kosmiczne okr�ty - konstrukcje,
kt�rych jedynym celem by�o robienie krzywdy innym. Podczas gdy nasze frachtowce mia�y jeden pot�ny silnik z
przodu i jeden z ty�u, plus osiem mniejszych, sterowniczych, warne�skie okr�ty mia�y sze�� g��wnych i kilkana�cie
pomocniczych. Nasze statki pos�ugiwa�y si� tym co da�o si� zbudowa� szybko i tanio, g��wnie tradycyjn� artyleri�
chemiczn�, niesterowanymi rakietami i zmontowanymi w po�piechu dzia�ami elektromagnetycznymi. Bro� nie by�a z�a
ale, jak si� wkr�tce mia�o okaza�, nasi przeciwnicy mieli lepsz�.
Wytrzymali�my nerwowo. Nie uciekli�my tylko zaj�li�my swoj� pozycj� w centrum sk�adaj�cej si� z ziemskich
statk�w p�sfery. Warne�czycy podzielili swoje si�y na dwie grupy. Jedna z nich polecia�a zgrabnym �ukiem atakowa�
nasze g�rne skrzyd�o, druga eskortowa�a instalacje. W odpowiedzi wys�ali�my statki z naszej dolnej eskadry w
kierunku zgromadzonych przy stoczni wrogich jednostek, podczas gdy centrum zacz�o powoli zakr�ca� staraj�c si�
uderzy� z do�u na atakuj�cego nas przeciwnika. Du�o szybsi Warne�czycy byli jednak ju� na samym szczycie naszej
formacji i zacz�li nas ostrzeliwa� z g�ry. Ustawili si� tak cwanie, �e je�eli nawet jaki� nasz statek unikn�� zderzenia z
ich salw�, to obrywa� i tak jaki� inny, kt�ry mia� pecha znajdowa� si� poni�ej.
W ko�cu nasze centrum wykona�o zwrot. Trwa�o to d�ugo, a kilka statk�w cudem wytrzyma�o tak wy�y�owany
promie� skr�tu. Znajdowali�my si� ju� na wysoko�ci naszego g�rnego skrzyd�a i zacz�liby�my mo�e ju� ostrzeliwa�
Warne�czyk�w, gdyby nie to, �e ci weszli teraz na drug� cz�� �uku, po kt�rym si� poruszali, i zd��yli ju� si� schowa�
za tym co pozosta�o z naszych koleg�w maj�cych pecha rozpocz�� bitw� na g�rze naszej formacji. Ollis kaza�
odskoczy� tym sm�tnym resztkom w d�, aby wspom�c nasze si�y na Huvali i ods�oni� nam warne�skie okr�ty.
Zdrowo przetrzepani piloci g�rnego skrzyd�a zrobili co kazano. Zawi�li�my wi�c naprzeciw warne�skiej grupy,
pr�buj�c ustawi� si� w nadaj�cym si� do walki szyku. Przeciwnicy przegrupowali si� dziel�c swoje statki na niewielkie
grupy i ustawiaj�c je, pozornie chaotycznie, naprzeciw naszej formacji. Ruszyli do przodu pluj�c z wszystkich luf i
spu�cili nam ci�kie baty.
Przyczyn by�o kilka. Po pierwsze, Warne�czycy u�ywali nowego typu dzia�, urz�dze� b�d�cych w rzeczywisto�ci
ma�ymi silnikami. Materia�em by�o to co zwykle - �miecie z ca�ego uk�adu, potraktowane grawitonami w celu
zwi�kszenia ich masy. Wyrzucali w ten spos�b kilkaset bardzo ci�kich pocisk�w na nasz jeden lekki , co wi�cej z
pr�dko�ciami du�o wi�kszymi ni� my. Umieli te� wykorzysta� to, �e ka�da z ich salw zmienia�a po�o�enie
strzelaj�cego okr�tu w przestrzeni, dodatkowo utrudniaj�c nam celowanie. Po drugie, oni byli przygotowani na
gwa�towne przeci��enia, skr�ty i obroty swoich statk�w. My nie. Mieli�my stabilizatory, kt�re redukowa�y skutki
przyspiesze�, ale i tak ka�dy gwa�towny manewr wymaga� od naszych za��g kilku sekund na przystosowanie si� i
walk� z w�asnym b��dnikiem, podczas gdy Warne�czycy mieli ju� ten etap za sob� i mogli spokojnie po�wi�ci� si�
demolce. Po trzecie, to oni �wiczyli walk� w kosmosie i mieli wypracowane metody szybkiej i ekonomicznej
dewastacji naszych metalowych pude�. Wiedzieli, jak si� ustawi�, gdzie si�ga pole naszego ostrza�u i jakie manewry
mo�emy wykona� a jakie nie. Po czwarte - kto m�g� si� spodziewa�, �e te wsiowe buraki wyprodukuj� takie okr�ty? I
to w takiej ilo�ci? Przecie� to zadupie skolonizowano raptem jakie� dwie�cie lat temu! Widok wrogiej floty przy Huvali
zdrowo nami wszystkimi potrz�sn�� i do bitwy przyst�powali�my przekonani o nieuchronnej kl�sce.
Znajdowa�em si� nieco z ty�u naszej grupy, w zwi�zku z czym walka chwilowo mnie omija�a. Lecia�em jaki� czas w
kierunku wroga staraj�c si� unika� lataj�cego dooko�a �miecia. Oczywi�cie, nie strzela�em. Z tej odleg�o�ci, przy
naszych poharatanych sensorach, nie mia�o to sensu. Poza tym uzgodnili�my z za�og�, �e naszym pierwszym celem jest
wyj�cie �ywym. Mieli�my przede wszystkim robi� uniki, pociski wykorzystywa� do zbijania wrogich salw, a pr�by
uszkodzenia Warne�czyk�w podejmowa� w wolnej chwili. Sz�o nam nawet nie�le, ale w ko�cu obie nasze formacje
przemiesza�y si� i zapanowa� chaos. Atakowali�my niewielk� grupk� os�aniaj�cych si� nawzajem warne�skich
okr�t�w, kt�re wbi�y si� w nasz szyk wal�c we wszystko dooko�a. W�a�ciwie nie tyle atakowali�my, co
kombinowali�my jak omin�� pociski mniejszego od nas o po�ow� statku, a przy tym odpali� co� w jego kierunku. Po
pe�nym lataj�cej �mierci wst�pie do naszej znajomo�ci z Warn� nie mieli�my ju� pacyfistycznych zahamowa�. Oni
strzelali do nas, a my do nich i tak mia�o by�, cho� nie wiem dlaczego. Ca�a ta filozofia by�a moim prywatnym
usprawiedliwieniem do u�ycia naszej Wunderwaffe. Przed odlotem dostali�my mianowicie kilkana�cie rakiet
samosteruj�cych. Wyposa�ono je w kilka silnik�w i szcz�tkow� inteligencj�, na tyle wielk�, na ile pozwala�o prawo.
Wymierzyli�my wi�c tak dobrze jak si� da�o i strzelili�my.
Jak ci cholerni Warne�czycy latali! Mia�em ochot� klaska�. Zwijali si� jak w ukropie, rozrzucaj�c swoja grup� i
zwinnie wpychaj�c si� pomi�dzy nasze okr�ty. Skr�cali w najmniej oczekiwanych kierunkach, myl�c prymitywne
m�d�ki rakiet i zmuszaj�c nasze oci�a�e jednostki do zmykania przed w�asn� broni�. Uda�o im si� pogubi� lub
zniszczy� nasze naukowe cuda. Co gorsze, par� og�upia�ych pocisk�w uzna�o za cel nasze w�asne jednostki. Innym
kapitanom odesz�a ju� ochota na wojn� high tech, zw�aszcza, �e po mojej salwie dwa frachtowce nadawa�y si� jedynie
do ucieczki. Zdo�ali�my jednak rozbi� ich formacj� i doprowadzi� do walki kilku na jednego. Wci�� jeszcze byli�my w
wi�kszo�ci i czerpali�my z tego nadziej�. W pe�ni nies�usznie, bo zn�w znale�li�my si� pod ostrza�em. "Nasz"
Warne�czyk co chwil� odpala� salw�. W ko�cu sko�czy�o si� nasze szcz�cie i jeden ze strza��w roztrzaska� ruf�
naszego partnera, olbrzymia chmura od�amk�w posz�a w kierunku dziobu naszego statku, podczas gdy resztki s�siada
odlecia�y w przestrze�. W tym samym momencie zauwa�yli�my, �e pot�na salwa idzie w kierunku naszej rufy.
- Strzela� do nich! Strzela�! - dar�em si�. Strzelcy, dobre ch�opaki, starali si�, ale z oblicze� wyra�nie wynika�o, �e
zaraz zostaniemy gwiezdnym py�em. Pozosta�o jedno. Wydusi� z silnik�w manewrowych ca�� moc i obr�ci� si� o
dziewi��dziesi�t stopni, przepuszczaj�c obie salwy.
Zaryzykowa�em wykonanie uniku, mimo konstrukcyjnych przeciwwskaza�. Standardowe frachtowce, a takim by� nasz
"Stalowy Ogier" sk�adaj� si� z dw�ch g�owic - dziobu i rufy - zawieraj�cych dwa g��wne silniki i ��cz�cej je rury.
Normalnie przymocowuje si� do niej zapasy paliwa, powietrza, �ywno�ci i wody, cz�ci zamienne i przewo�one przez
nas towary. Teraz znajdowa�a si� tam ca�a nasza artyleria pok�adowa, sk�ad amunicji, czujniki, a wszystko opancerzone
do granic mo�liwo�ci. I w�a�nie ta rura nie wytrzyma�a zwrotu i p�k�a. Obie g�owice zamkn�y si� hermetycznie,
podczas gdy ca�e wyposa�enie ze �rodka polecia�o tam, gdzie nios�y prawa mechaniki. Rufa, ci�ej uszkodzona od
dziobu polecia�a w kierunku Botevgradu, szesnastej planety uk�adu. Z tego co si� p�niej dowiedzia�em rozbili si� tam.
Nigdy nie pozna�em losu nikogo z tych, kt�rzy znajdowali si� na rurze. Boli mnie to. To by�a moja za�oga i to ja
mia�em ich przywie�� z powrotem.
Ja znajdowa�em si� na dziobie. Resztkami paliwa ustabilizowali�my nasz lot i przestali�my si� obraca� dooko�a
wszystkich trzech osi naraz. Niestety, nie starczy�o nam zapas�w na obranie jakiego� rozs�dnego kursu. Astrogator
Weimin wyliczy�, �e lecimy mniej wi�cej w kierunku Uk�adu S�onecznego. Zaproponowa�, �e policzy kiedy tam
dotrzemy, ale kaza�em mu si� zamkn��. Dryfowali�my wi�c. Wi�kszo�� czujnik�w posz�a razem z rur� w diab�y, ale
par� zosta�o. Po paru godzinach zacz�y pokazywa�, �e kto� si� do nas zbli�a. Jako� nie s�dzi�em, �eby by� to okr�t
zwyci�skiej Ziemskiej Floty �piesz�cy nam z pomoc�. Nie pomyli�em si�.
- Hej tam, rozbitkowie! - zabrzmia�o w s�uchawkach. - Poddajecie si�?
Os�upia�em.
- A mamy jaki� inny wyb�r? - spyta�em.
- Poprzedni chcia� walczy�. Ale w was zosta�o jeszcze co� rozs�dku. Jest tylko jeden problem. - zafrasowa� si� m�j
niewidoczny rozm�wca.
- Jaki znowu? - spyta�em. Stwierdzenie "jeden problem" zabrzmia�o nieco z�owieszczo.
- Nie mamy tu �adnych urz�dze� do holowania i dokowania - wyja�ni�.
- To rozstrzelajcie nas na miejscu! - wrzasn��em. - Nam si� tu tlen ko�czy a ten sobie dowcipy opowiada!
- Mamy w�a�nie zamiar do was troch� postrzela�. Spr�bujemy was w ten spos�b wyhamowa�. Zdo�amy wtedy
�ci�gn�� jaki� holownik. Mo�ecie poleci� nam jakie� miejsce, w kt�re mamy celowa�? - spyta�.
Z powodu tej ca�ej wojny lecieli�my, po raz pierwszy w �yciu, praw� burt� do przodu.
- Jong-Ho, stan prawego pancerza! - zawo�a�em.
- Prawie nienaruszony - wyburcza�.
- Co to znaczy prawie? - spyta�em mo�liwie grzecznie. - Rozlecimy si� po pierwszym trafieniu, czy dopiero po
drugim?
- Ani, ani - odpowiedzia� ch�odno m�j mechanik. - Mo�emy du�o znie��, ale to zale�y ju� od strzelaj�cego.
Tak my�la�em. Unikali�my powa�nego ostrza�u do�� skutecznie.
- Nasz prawy pancerz nie jest uszkodzony! Mo�ecie strzela�! - krzykn��em do mikrofonu.
- Prawy, czyli kt�ry?
Pytanie nie by�o nadto sensowne. Go�� widzia� czym lecimy do przodu. W normalnych warunkach zezwa�bym go, ale
chwilowo nie by�em w odpowiednim ku temu po�o�eniu.
Do dzi� nie rozumiem, czemu obaj ryczeli�my z ca�ych si� w mikrofony. Mnie bola�o ju� gard�o i struny g�osowe.
Mojego rozm�wc� zapewne r�wnie�. By�o to jednak niczym w por�wnaniu z moimi p�kaj�cymi b�benkami.
- Ten kt�rym lecimy do przodu! - wyda�em z siebie studecybelowy okrzyk.
- Dobra! Zapinajcie pasy i w��czajcie stabilizatory! A tak swoj� drog�, to z kim mam przyjemno��? - mojego
rozm�wc� wzi�o niestety na savoir-vivre. Jak ja nienawidz� tego pytania. Zawsze musz� si� przedstawia�.
- Astral Otanto kapitan frachtowca "Stalowy Ogier"! - mrukn��em, wyznaj�c swoje wiecznie ob�miewane imi�.
- Ilir Pahor, g��wnodowodz�cy Floty Warny! Mi�o mi! Dajcie sygna� kiedy mam zacz�� do was strzela�! - odkrzykn��
rozradowany.
- Wszyscy zamocowani? - rozejrza�em si� na tyle, na ile pozwala�y pasy. - Stabilizatory mamy ju� s�abe.
Odpowiedzi� by�o szemrane "tak".
- Dobra, strzelajcie - tym razem nie krzycza�em.
�up!
Ale� wymierzy�, skubany. Szarpn�o nami, zatrz�s�o, ale nie obr�ci�o.
- Jak tam w �rodku? - us�ysza�em pytanie.
- �yjemy i mamy si� dobrze - wyszepta�em. - Czy ju� wyhamowali�my?
- Odrobink�, ale ten by� tylko pr�bny. Nast�pny b�dzie mocniejszy - pocieszy� mnie niewidzialny zbawca.
�up!
Jak obieca�, tak zrobi�. Stabilizatory przej�y cz��, ale i tak czu�em wyra�nie ka�dy z przytrzymuj�cych mnie pas�w.
�up!
Przesta� mnie pyta� o zdanie. Liczy�, �e w razie czego b�d� si� dar�. Wali� tak w nas do�� d�ugo pytaj�c tylko od czasu
do czasu, czy i gdzie mamy jeszcze pancerz. Nie wiem ile razy pyta�, bo po paru salwach zacz�o nami w ko�cu kr�ci�.
Prawo, lewo, g�ra, d�. Czasem obracali�my si� swobodnie przez d�u�szy czas, czasem kilka razy na sekund�
zmieniali�my gwa�townie kierunek. Nie ma �o��dka, kt�ry by m�g� to wytrzyma�. Kiedy w ko�cu doholowali nas do
stacji przedstawiali�my sob� wyj�tkowo �a�osny widok. Zapach zreszt� te�. Warne�czycy popatrzyli na nas z
niesmakiem.
- Kapitanie Astral Otanto oznajmiam i� jeste�cie je�cami wojennymi - o�wiadczy� stoj�cy w �rodku, ma�y puco�owaty
blondasek. - Czy mog� spyta� sk�d takie niezwyk�e imi�?
- Matka chcia�a, �ebym zosta� kosmonaut� i uwa�a�a, �e przyniesie mi to szcz�cie - warkn��em.
- I przynios�o, kapitanie Otanto. Nawet panu nie wiadomo jakie. Jeste�cie jedynymi je�cami, kt�rych wzi�li�my. Reszta
uciek�a na Ziemi� albo na wieczn� wacht� - odpowiedzia� blondyn. - Ilir Pahor to ja, jak si� pan zapewne domy�la. Ten
po prawej, Kemal, to m�j syn - pokaza� na stoj�c� u jego boku wyd�u�on� kopi� samego siebie.
Kr�tko przedstawi� mi pozosta�ych. Zapami�ta�em jednak tylko pierwszych dw�ch. Nie by�em w formie. W
odpowiedzi przedstawi�em ocala�ych cz�onk�w za�ogi "Stalowego Ogiera".
- Proponuj�, aby�cie panowie znale�li si� w przeznaczonych wam pomieszczeniach. B�dziecie mogli zadba� o siebie,
co� zje�� i nieco wypocz��. Za dwana�cie godzin lecimy na Warn�, najwi�ksz� z naszych planet - Pahor szybko
zako�czy� poni�aj�c� nas ceremoni�.
Dolecieli�my na planet�, gdzie w bazie dostali�my wygodne pokoje, wspania�e jedzenie i dziwnych wartownik�w. Byli
bez broni, raczej mizernej postury i w dziesi�ciu, podczas gdy nas by�o szesnastu, w wi�kszo�ci ch�opy na schwa�.
Mia�em wra�enie, �e Warne�czycy mieli tyle poj�cia o traktowaniu je�c�w, co my o byciu nimi. C�, od bardzo dawna
nikt nie bra� ju� nikogo w niewol�, a w dodatku winni�my im byli wdzi�czno�� za uratowanie �ycia. W zwi�zku z
czym, nasza ocena sytuacji waha�a si� od "klatki" do "bezp�atnych wakacji". I b�d� tu m�dry cz�owieku - ucieka�, czy
po�o�y� si� na plecach i czeka� w spokoju ko�ca wojny. Wartownicy nie u�atwiali nam decyzji - patrzyli na nas z
sympati�, u�miechali si� i przepuszczali w drzwiach, ale nie reagowali na nasze pr�by nawi�zania rozmowy.
Pocz�tkowo my�leli�my, �e jest to wyj�tkowo skomplikowany manewr maj�cy nas zmi�kczy� psychologicznie. Nisa,
nasza pok�adowa ekspert od stosunk�w mi�dzyludzkich, kt�ra ca�ymi dniami chodzi�a pomarszczona od my�lenia,
twierdzi�a �e pleciemy bzdury. Ale na pro�b� o alternatywne wyt�umaczenie prycha�a i m�wi�a, �eby�my sami nat�yli
resztki naszych umys��w. Oczywi�cie pani psychosocjolog mia�a racj�, bo rzeczywisto�� okaza�a si� du�o bardziej
skomplikowana ni� nam si� zdawa�o.
- Kapitan Otanto. P�jdzie pan z nami - odezwa� si� jeden z naszych str��w.
- Dlaczego? - nie b�d� udawa�, nieprzyjemnie mi si� zrobi�o po tej propozycji.
- Kemal Pahor chce z panem porozmawia�. Czeka niedaleko w parku - wartownik m�wi� wsp�lnym prawie bez
akcentu. Co ja bym da� za umiej�tno�� m�wienia ich lokalnym! Wsp�lny by� tak ohydnie bezosobowy.
Kto� tam, na warne�skiej g�rze, podj�� decyzj�. Po�egna�em za�og�, �ciskaj�c si� z ka�dym. Musz� przyzna�, na statku
nieraz zdarza�o si� nam pok��ci�, ale kiedy przysz�y ci�kie czasy, wszyscy starali si� jako� pom�c, cho� ich
mo�liwo�ci ogranicza�y si� do poklepania mnie po plecach. Niekt�rym wyda si� to �a�osne, ale biada temu, kt�ry
odwa�y�by si� zadrwi�. Nie radz�.
Wartownicy powiedzieli, �e mam i�� za nimi i poszli sobie. Ot tak, po prostu. Nie pomy�leli, �e mog� skoczy� im na
plecy, uciec w innym kierunku, czy te� zrobi� co� z prezentowanego regularnie w ziemskich mediach repertuaru
g�upich bohaterskich wyczyn�w. A ja poszed�em za nimi, trzymaj�c si� jak grzeczne ciel� krowy, pomimo tego, �e na
ko�cu korytarza mog�a oczekiwa� mnie rze�nia. Ku mojemu zaskoczeniu wyszli�my poza budynki mieszkalne i
zacz�li�my i�� w kierunku lasu. Weszli�my na wydeptan� w trawie �cie�k� i po kilometrze, albo i wi�cej, znale�li�my
si� przy niewielkim, malowniczym, otoczonym krzywymi na wszelkie sposoby drzewami jeziorku. Na brzegu siedzia�
rzeczywi�cie Kemal Pahor. Zapraszaj�co wyci�gn�� w moim kierunku r�k�. Usiad�em obok niego. Wyci�gn�� zza
plec�w flaszk� czego� przezroczystego i zaproponowa�. Nie odm�wi�em, wzi��em pot�ny �yk, a potem zaplu�em si�,
polewaj�c w�dk� siebie i traw� dooko�a.
- Co to za �wi�stwo? - wykrztusi�em.
- Prawdopodobnie rakija. Nikt ju� nie pami�ta jak to naprawd� smakowa�o, ale tradycja jest tradycja - wyja�ni�. Mia�
niski g�os, i przeci�ga� samog�oski.
Wypi�em jeszcze �yk, tym razem ostro�niej.
- Po co tu jestem? - spyta�em. - Przes�uchiwa� mo�ecie mnie wsz�dzie, a tu nie ma wyposa�enia. Chyba, �e ci dwaj
maj� mnie bi�.
Teraz Kemal zacz�� si� krztusi�. Poklepa�em go po plecach, ale nie pomog�o. Przewr�ci� si� na ziemi� i charcza� dalej.
Po chwili zrozumia�em, �e si� �mieje.
- Pohohohobi�!!!!! - chichota� przez �zy. - Ale� wymy�li�! Oj, musz� to ojcu powiedzie�. Po�mieje si� staruszek do
nieprzytomno�ci. Sk�d ci to do �ba przysz�o?
- To przecie� wartownicy... - zacz��em niepewnie.
Kemal znowu zacz�� si� tarza� po trawie.
- Oj, nie mog� ju�. No powiem ci. Widzisz, to wycieczki by�y, dzieciaki chcia�y koniecznie zobaczy� prawdziwych
Ziemian - Kemal ociera� �zy lew� r�k�, podaj�c mi praw� rakij�.
- Nie bali�cie si�, �e we�miemy ich jako zak�adnik�w? - spyta�em zaskoczony.
- Nie - odpowiedzia�. - Od razu wida�, �e wy jeste�cie zwykli za�oganci, kt�rych zwerbowali za pomoc� jakiego�
oszukanego przepisu. Ni cholery nie wygl�dali�cie na �o�nierzy.
Machn�� r�k� odsy�aj�c obu ciekawskich. Nie wiedzia�em, czy poczu� si� obra�ony, czy te� potraktowa� jego s�owa
jako komplement. Goln��em sobie dla rozja�nienia w g�owie.
- Wiesz - Kemal ci�gn�� dalej - zaprosi�em ci�, bo pogada� chcia�em troch�. Wiecz�r �adny, a nie ma co robi�. Ale jak
nie masz ochoty, to wr��, nie b�d� ci� trzyma�.
- Zostaj� - odpar�em zdecydowanie. - Mnie te� si� wiecz�r podoba.
- Powiedz ty mi, po jak� zaraz� was tu przynios�o, co? - Kemal zacz�� rozmow� od najwa�niejszego z pyta�.
- Daj no t� flaszk� - odpar�em. - Albo lepiej nie, pomy�lisz, �e si� upi�em. Odpowied� brzmi nast�puj�co: paru facet�w
pr�buje wspi�� si� wy�ej i uznali, �e nasze plecy s� odpowiednim podium.
- I ty tak po prostu si� dajesz? Pysk obij mato�om, to si� oducz�! - Kemal mia� prosty obraz �wiata. Nie powiem,
podoba� mi si�.
- Nie mog�. Z ochron� da�bym sobie rad�, ale oni maj� sekretarki. Ja kobiety nie uderz�, ale ona mnie tak -
odpowiedzia�em spokojnie. Zda�em sobie spraw�, �e po utracie mojego statku i dobrych ch�opak�w z za�ogi mia�em
ochot� na obicie mordy McCullena, lub jednego z jego ugarniturowanych koleg�w. Kemal pom�g� mi trafnie opisa�
moje uczucia.
- Oj racja, racja, kobieta jest �wi�ta - zafrasowa� si� Kemal, przerywaj�c moje rozwa�ania. - To co mo�na zrobi�?
- Chwilowo nie mog� nic. Kiedy wr�c�, mog� spr�bowa� zorganizowa� kampani� pacyfistyczn� i namiesza� w
mediach. Ale nie oczekuj�, �e odniesie to specjalne efekty. Ludzi i informacji jest po prostu zbyt du�o - rozwa�a�em na
ca�y g�os.
- To mo�e wezwij tego, no McCullena na pojedynek? Da�by� sobie rad�, nie? Poharatasz go wdzi�cznie i b�dzie
wieczna cisza - Kemal by� pokojowo nastawiony. No, mo�e nie do ko�ca.
- Pojedynki s� niedozwolone - zripostowa�em. - Powyrzynaliby�my si� wszyscy nawzajem.
- �e niby jak ? - oburzy� si� Kemal. - Co to, s�dzi�w u was niedostatek? Zrobi� prawo i pilnowa�! Nie wolno da�
ka�demu bi� si� z ka�dym, proste nie? Straszne tam u was w ojczy�nie musi by� barbarzy�stwo.
Stada kontrargument�w pas�y si� w�a�nie na odleg�ych ��kach. J�ka�em si�, st�ka�em, kombinowa�em, a� w ko�cu
przytakn��em. I chyba w tym momencie Kemal mnie polubi�. Nie wiem na pewno, ale tak przypuszczam.
Zaakceptowa�em jednak jego punkt widzenia, bo w tej akurat chwili wydawa� mi si� sensowniejszy. W ten spos�b
otwar�em nam drog� do dalszego porozumienia. Wymienili�my tysi�c i jeden opinii na wszystkie wa�ne i niewa�ne
tematy, podpisali�my protok� zbie�no�ci odlewaj�c si� wsp�lnie do jeziorka, po czym, wspierani przez siebie
nawzajem dohalsowali�my do domu.
Dzi�ki naszej udanej rozmowie, znikn�y nawet resztki naszego dotychczasowego statusu je�ca. Zostali�my atrakcjami
turystycznymi. Je�dzili�my gdzie tylko si� da�o, witani w ka�dym mie�cie niczym bardowie ze starych bajek. Zawsze
kiedy przyje�d�ali�my, czy to w grupie, czy to pojedynczo, czeka�a na nas zwarta grupa g�odnych opowie�ci
Warne�czyk�w. Chcieli s�ucha� o Ziemi. Wszystko by�o dla nich fascynuj�ce. Czy m�wi�em o niebie w Kalabrii, czy o
pag�rkach w Tyrolu, czy te� o czymkolwiek innym, natrafia�em na zachwyconych s�uchaczy. Nigdy bym nie wpad� na
to, �e moje w�asne rodzinne okolice mog� by� tak wdzi�cznym tematem do rozm�w. Polubili�my si� z tymi
obcoplanetowcami.
Nasze nowe mo�liwo�ci wykorzystywali�my r�wnie� do zwiedzania samej Warny. Pi�kny by� to �wiat. Jedna z tych
rzadkich planet, gdzie mo�na by�o �y� pod otwartym niebem, bez skomplikowanych urz�dze� klimatycznych i
b�d�cych cudami in�ynierii kopu�. Nie trzeba by�o ry� pod ziemi�, zawiesza� si� w atmosferze, czy te� p�ywa� po
zalewaj�cej ca�� planet� cieczy. Ot, trzy kontynenty, par� ocean�w, niebo, jak sama nazwa wskazuje niebieskie, ro�liny
zielone, a dziewcz�ta u�miechni�te.
Cz�sto towarzyszy� mi Kemal. Polubi�em t� jego prostot� i rado�� �ycia. Jak by�o mu �le to p�aka�, jak dobrze to si�
�mia�. My�la� niech�tnie i tylko wtedy, jak si� go do tego zmusi�o, ale za to bardzo du�o s�ucha� i czu�. Ilir, jego ojciec,
by� podobny, ale ju� starszy, bardziej poznaczony rozczarowaniami, nieco mniej ufny, a bardziej przebieg�y. I jego da�o
si� jednak lubi�. Tym bardziej zdziwi�em si�, kiedy Ilir przyjecha�, usiad�, �eby z nami porozmawia�, po czym nie
odezwa� si� ani s�owem, a jedynie boczy� si� i patrzy� spode �ba.
- Ilir, co jest? - zagadn��em.
- A, nic takiego - zby� mnie.
- Ilir, widz� przecie�, �e jeste� z�y. Co jest, znowu ci Zlati��c' bru�dzi? - spyta�em.
Luan Zlati��c' bardzo nie lubi� Ilira Pahora i to z przepe�nion� pasj� wzajemno�ci�. By�a to jedna z niewielu rzeczy,
kt�re rozumia�em w warne�skiej polityce, pe�nej wa�ni i nienawi�ci od siedemdziesi�ciu pokole�.
Ilir popatrzy� na mnie z niech�ci�:
- Nie, nie on. Twoi rodacy znowu si� odezwali.
Niedobrze. Mia�em wra�enie, �e stado naszych weso�k�w znowu popisa�o si� bezmy�lno�ci�.
- Zreszt�, co ja ci b�d� opowiada� - ci�gn�� Ilir - przeczytaj sam, gdzie� mam kopi�.
Wzi��em i zacz��em czyta�. Autor listu nie sili� si� na �adn� dyplomacj�. Rzuca� obelgi i pogr�ki, miesza�
Warne�czyk�w z b�otem, przyr�wnuj�c ich na zmian�, to do rozpieszczonych niewdzi�cznych bachor�w, to do ledwo
cywilizowanych p�zwierz�t. Mia� si� Ilir czym denerwowa�, oj mia�.
- Ilir, nie traktuj tego tak powa�nie, wyluzuj si� - spr�bowa�em obr�ci� ca�� rzecz w �art. - To tylko kilku chciwych
durni�w, kt�rzy uznali, �e mog� tanim kosztem zyska� poparcie. We�cie ich na przeczekanie - przegraj� jeszcze jedn�,
g�ra dwie bitwy i pognaj� ich ze stanowisk.
Ilir przekrzywi� g�ow� i zmru�y� oczy:
- Czyli byle gnojki mog� sobie nas publicznie zniewa�a�, a my mamy si� u�miecha� i udawa�, �e nic si� nie dzieje, bo
to normalne? Powiem ci, Astral, ja mam w dupie taki pok�j. Ja si� domagam szacunku, dla mnie i moich ludzi. I go
dostan�, nawet je�eli b�d� musia� do tego doj�� po trupach waszych marynarzy - wysycza� z�o�liwie.
Warkn�� jeszcze par� razy pod nosem, ale nie by�y to rzeczy, kt�re nadawa�y si� do powtarzania. Dopiero po chwili by�
w stanie wyartyku�owa� reszt� swoich zarzut�w:
- I powiem ci jeszcze, �e je�eli u was jest normalne, �e takie barany, k�ami� i wysy�aj� na �mier� dobrych ludzi, a
jedyna kara dla nich to zdj�cie ze stanowiska, to mo�e dobrze, �e ta wojna wybuch�a. Skopiemy par� dup, to si� co
nieco ruszy.
Ilir mia� w sobie mn�stwo pionierskiej prostoty ducha. Ech, zazdro�ci�em mu tego jego optymizmu. Pomacha� jeszcze
troch� r�kami, po czym zwr�ci� si� do swojego potomka:
- Kemal, le� po w�d�.
- Musz�? - Kemal �mierdzia� lenistwem na kilometr. Jednak kiedy Pahor senior popatrzy� na niego przez chwil� spode
�ba, junior natychmiast pomkn�� w kierunku najbli�szego osiedla.
- Smutno troch� i g�upio, �e si� tak dzieje - st�kn�� Ilir. - Ale nie przejmuj si� Astral. Jak na razie, to oni nikogo jeszcze
nie wys�ali do boju. �l� tylko wyzwiska i upomnienia. Mo�e rzeczywi�cie trzeba usi��� i poczeka�.
Po chwili wr�ci� Kemal, zaopatrzony w odpowiednie zasoby. Rozmowa trwa�a jeszcze d�ugo, dop�ki wschodz�ce
s�o�ce nie og�osi�o przerwy. Okaza�o si�, �e ledwo widzimy na oczy, w zwi�zku z czym poszli�my spa� obiecuj�c
sobie powt�rk�.
Nie dosz�o jednak do drugiej libacji. �wiat zewn�trzny postanowi� si� wtr�ci�. Nadesz�a bowiem pora, �eby
Warne�czycy wykazali si� g�upot�. Zacz�li od zmiany na stanowisku g��wnodowodz�cego. Ilir Pahor by� nie tylko
geniuszem taktyki, zdolnym do wygrania ka�dej bitwy, ale r�wnie� bystrym strategiem i politykiem, kt�ry potrafi�
przewidzie� skutki swoich posuni��. W dodatku mia� poj�cie o Ziemi i sposobie w jaki jest rz�dzona. Ju� przed nasz�
rozmow� aktywnie promowa� strategi� przeczekania i zastanowienia, pos�uguj�c si� przy tym nieraz moimi
argumentami. Oczywi�cie wszystkie pozosta�e klany za��da�y zdj�cia go ze stanowiska, uwa�aj�c, �e Pahor zg�upia� i
ich zdradza. Po cichu m�wiono r�wnie� o tym, �e Ilir, jako komendant Floty i zwyci�zca dw�ch bitew, zaczyna sobie
na zbyt wiele pozwala�. Przyw�dztwo obj�� Luan Zlati��, znany mi jedynie z opowie�ci, warne�ski motor ca�ej
awantury. Wpad� on na genialny pomys� zniszczenia kompleksu stoczni na Tytanie, trzeciego co do wielko�ci w ca�ym
Uk�adzie S�onecznym.
Pomys� by� samob�jczy, ale, �eby to zrozumie�, warne�skie klany musia�yby zna� si� na historii Uk�adu S�onecznego.
Tytan jest bowiem dosy� daleko od Ziemi. Poniewa� przysy�anie tam pracownik�w i wysy�anie ich z powrotem by�o
zawsze kosztowne, ich kontrakty by�y zawsze d�ugoletnie. Nic wi�c dziwnego, �e zacz�li nalega� na zezwolenie na
zabieranie swoich rodzin. Jak rodziny, to i dzieci, co poci�ga za sob� konieczno�� stworzenia jakiej� minimalnej
o�wiaty i opieki zdrowotnej. Potem stwierdzono, �e skoro ju� tam s�, to po choler� wysy�a� ich z powrotem na Ziemi�
na nauk� zawodu. Powsta�a niewielka wy�sza szko�a techniczna. I tak to sz�o, a� do narodowo�ciowej mozaiki Uk�adu
S�onecznego doszed� nowy klocek - Tytani. Bardzo zreszt� lubili to miano.
Ca�y kompleks stoczni zamieszkiwa�o oko�o pi��dziesi�ciu milion�w ludzi. Rozci�ga� si� we wszystkich kierunkach na
kilkadziesi�t do kilkuset kilometr�w, niczym spl�tane ga��zie stoj�cych blisko siebie drzew. Tylko urodzeni Tytani
rozeznawali si� w tym g�szczu. By�y tam nie tylko urz�dzenia do budowy statk�w emigracyjnych - by�y szko�y,
szpitale, teatry, browary. I wszystko inne, czego mo�na potrzebowa� do �ycia.
Zlati�� nie pomy�la� o tym, �e b�dzie zabija� tysi�ce niczemu niewinnych cywili. Do g�owy mu nie wpad�o, �e Sol
mo�e uzna� to za precedens i rozpocz�� bombardowanie warne�skich planet. Nie powsta�a w jego rozumku �adna my�l
wskazuj�ca na to, �e Ziemianie mog� si� przestraszy�, �e nast�pne pociski spadn� na ich dom, bo dla Warne�czyk�w
nic ju� nie jest �wi�te. I nie domy�li� si� najwa�niejszej rzeczy - �e jego wrog�w jest wi�cej, a Uk�ad S�oneczny jest
jedn� wielk� stoczni� i nigdy nie uda mu si� wygra� wojny totalnej.
Tyle na temat g�upoty strategicznej. W taktyce okaza� si� durniem r�wnie wybitnym. Postanowi�, �e skorzysta z
nieobecno�ci ziemskich jednostek bojowych i podleci sobie postrzela� troch� bli�ej. Zapomnia� (mo�e nigdy tego nie
wiedzia�?), �e prawie wszystkie struktury orbitalne obracaj� si� powoli, co mia�o zmniejszy� koszt utrzymywania
sztucznej grawitacji oraz usztywni� pirsy - wielokilometrowe struktury do kt�rych dokowa�y statki. Je�li doda� do tego
ci�g�y ruch pomniejszych element�w spowodowany konieczno�ci� przerzucania materia��w i ludzi, to mo�na
zrozumie�, czemu dokowanie na Tytanie wymaga�o obecno�ci tamtejszego pilota. W taki to labirynt wpakowali si�
nasi adwersarze, wal�c rado�nie salwami we wszystko co popadnie.
Co si� sta�o, nietrudno sobie wyobrazi�. Pociski uderzy�y w stocznie niszcz�c wszystko co trafi�y po drodze,
dehermetyzuj�c jednakowo wszystko, obiekty wojskowe, jak i cywilne. Jednak po kilkunastu salwach na ekranach
warne�skich statk�w zaczerni�o si�. Po��czony efekt obrotowego ruchu stoczni, grawitacji Tytana i Saturna oraz p�du
pocisk�w wytworzy� gigantyczn� spiraln� chmur� od�amk�w, kt�ra obraca�a si� powoli, zmierzaj�c w kierunku
statk�w z Warny.
Wydawa�o si�, �e jest jeszcze du�o czasu, tote� Zlati�� kaza� strzela� dalej, pog��biaj�c jeszcze chaos. Planowa�
odskoczy� w ostatnim momencie. Zapomnia� o jednym wa�nym fakcie. Warne�czycy, kt�rzy, w przeciwie�stwie do
nas, nigdy dotychczas nie przedzierali si� przez sztuczne pasy meteor�w mieli radary, kt�rych zadaniem by�o
wykrywanie naszych kilkumetrowych pocisk�w. Szcz�tki urz�dze� z Tytana istnia�y r�wnie� w du�o mniejszych
kalibrach. W statku Flagowym Zlati��cia zapanowa�a konsternacja, kiedy par� zewn�trznych okr�t�w zameldowa�o
trafienia. Nakaza� wycofywanie si�. By�o ju� jednak troch� za p�no. Od�amk�w nadlatywa�o coraz wi�cej i lecia�y
coraz szybciej. Grawitacja Tytana podzia�a�a jak proca. Co kilka minut milk� jaki� statek. Warne�czycy stawiali na
szybko�� i si�� ognia, przez co ich statki by�y du�o bardziej wra�liwe na uderzenia, a ich pancerze du�o �atwiej p�ka�y.
I w ten oto spos�b Flota Warny zdo�a�a zada� sobie pierwsz� pora�k� w tej wojnie. Stracili prawie jedna trzeci�
statk�w z do�wiadczonymi za�ogami, nie zobaczywszy nawet jednego ziemskiego okr�tu bojowego. Ilir opowiada� mi
to z pian� na ustach. Jego w�ciek�o�ci nie �agodzi� nawet wygrany ze skutkiem �miertelnym pojedynek na no�e z
Luanem Z. po��czony z powrotem Pahora na stanowiska Komendanta Wojny. Co si� sta�o, to si� nie odstanie. Ziemia
przesta�a przysy�a� jakiekolwiek listy, a to bardzo �le wr�y�o.
Sko�czy� si� wycieczki i spotkania, a zacz�a cisza i