5421

Szczegóły
Tytuł 5421
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

5421 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 5421 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5421 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

5421 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Ignacy Radziejowski "Pami�tnik powsta�ca 1831 roku" I Dzieci�stwo. Powstanie 1830�31 r. Urodzi�em si� w domu szlacheckim, bardzo miernej zamo�no�ci, dnia i lutego 1815 r. w podlaskim w�wczas wojew�dztwie (w dzisiejszej guberni lubelskiej), we wsi Kobylnicy, bardzo blisko pami�tnego dla wsp�rodak�w miejsca, tj. o 1/4 mili od Maciejowie, a jeszcze bli�ej od miejsca wzi�cia Ko�ciuszki. Ojciec m�j by� na�wczas posesorem trzech wiosek, powodzi�o mu si� nie�le, ale wczesn� �mierci�, bo w pi�tym roku po moim urodzeniu, zostawi� nas w bardzo krytycznym po�o�eniu. Matka, obarczona sze�ciorgiem drobnych dzieci, gospodarstwem zajmowa� si� nie mog�a, a mo�e i nie wydo�a�a. Zaufany ekonom i procesy po �mierci ojca wynik�e wycie�czy�y fundusze do tego stopnia, �e po spieni�eniu inwentarzy i po op�aceniu koszt�w wygranego procesu, kt�ry zbyt wiele kosztowa�, matka z kilkoma tysi�cami wyjecha�a na mieszkanie do Warszawy, a ekonom, daleko rz�dniejszy, kupi� sobie cz�stk� i na w�asnym kawa�ku gospodarowa�. W Warszawie, za rad� wuja Kazimierza Miecznikowskiego, kapitalik zosta� ulokowany na procencie, a procederem �ycia mia�o by� utrzymywanie student�w i akademik�w. Nieszcz�cie chcia�o, �e d�u�nik zbankrutowa� i wszystko straconym zosta�o. Akademicy cz�stokro� nie uiszczali si� w op�atach, trzeba zatem by�o i to zarzuci� i wzi�� si� do pracy r�cznej. Po�o�enie by�o okropne, biedna matka szyciem musia�a wy�ywi� nas z sze�ciorgiem ma�oletnich, z kt�rych dwie siostry starsze s�ab� tylko mog�y by� pomoc�. Ja najwcze�niej przesta�em by� ci�arem rodze�stwa. Staraniem �yczliwych przyjaci� matki w dziesi�tym roku �ycia zosta�em umieszczony w szkole lubelskiej na koszt fundusz�w Gompersa. Ka�dy komu zdarzy�o si� opuszcza� rodze�stwo, �atwo pojmie, z jak� bole�ci� serca po�egna�em matk�, siostry i brata. D�ugo nie mog�em si� oswoi� z obcymi lud�mi, kt�rzy matk� zast�pi� mieli. Smutny, zda�em egzamin i przyj�ty zosta�em do drugiej klasy. Odt�d raz na rok, tylko w czasie wakacji, robi�em uszczerbek matce. Przyjazd m�j i odjazd zawsze kosztowa� kilka z�otych ci�ko zapracowanych, opr�cz tego przez p�tora miesi�ca przybywa�a jedna g�ba do nakarmienia, dla kt�rej par� godzin wi�cej pracowa� trzeba by�o. Rado�� z przybycia mego zawsze kr�tk� bywa�a, troskliwo�� matki o byt codzienny odbiera� jej wszelkie chwile nawet dostatecznego spoczynku. Smutne to wspomnienie lat dziecinnych dzi� serce �ciska. Dzieci nigdy nie s� w stanie wywdzi�czy� si� troskliwo�ci rodzic�w! Starszy brat m�j, Micha�, bardzo m�odo, bo w szesnastym roku �ycia, poszed� do s�u�by wojskowej do 5 pu�ku piechoty. Bieda by�a przyczyn�, �e tak�e musia� ust�pi� z domu, �eby nie by� ci�arem matce. Pozosta�e cztery siostry uczy�y si� i pracowa�y pod�ug mo�no�ci. Najstarsza Anna posz�a za m�� w siedemnastym roku za doktora Krauze. Zmar�a w dwudziestym sz�stym roku �ycia, pozostawi�a dw�ch syn�w, Stanis�awa i Tadeusza, i c�rk� Ann�. Druga siostra, Eleonora, zmar�a w dwudziestym pierwszym roku �ycia pann� (w roku 1833). Narzeczony jej, �ukowski, zmar� pierwej - w 1831 roku. Trzecia siostra, J�zefa, zmar�a w 1831 roku, w czternastym roku �ycia. Czwarta Zofia, maj�c lat osiemna�cie, posz�a za m�� za wdowca po Annie! Rok tylko �y�a z m�em i po urodzeniu dziecka razem z nim zmar�a w 1839 roku. Nieszcz�liwa matka moja prze�y�a wszystkie c�rki, kt�re na jej r�kach kona�y. Pozosta�a przy wnukach u doktora Krauzego, gdzie w roku 1841 dnia 8 lutego w Krasnymstawie �ycie zako�czy�a. Rewolucja nasza 1830 roku zasta�a mnie w 5 klasie. Kt� ze starszych nie wie, jaki zapa� panowa� w�r�d �wczesnej m�odzie�y szkolnej (nie maj�cej rozwini�tych jeszcze w�adz umys�owych i si� fizycznych) i ja pragn��em do czego� by� po�ytecznym krajowi. Z jaka� zazdro�ci� patrzy�em na doro�lej szych koleg�w, kt�rzy gotowali si� do broni! Dla zbyt m�odego wieku pomijano mnie i o ksi��ce my�le� kazano. Genera� Weyssenhoff, dowiedziawszy si�, �e m�odzie� klas wy�szych uda�a si� na cmentarz dla z�o�enia przysi�gi na grobach ojc�w, �e b�dzie broni� kraju do ostatniej kropli krwi, zaprosi� j� do swego mieszkania, gdzie mia� przemow� do starszych, dzi�kuj�c im za zapa� oraz zach�caj�c do wytrwania w chwalebnym przedsi�wzi�ciu. M�odszych za� stara� si� przekona�, �e nie tylko broni�, ale i g�ow� mo�na by� krajowi po�ytecznym, kto zatem nie jest jeszcze w stanie dzieli� trud�w wojennych, powr�ci� ma do szk�, kt�re podczas og�lnego uniesienia ucz�szczane nie by�y. Przemowa ta nie trafi�a do przekonania mego. By� u�ytecznym krajowi kiedy�, po uko�czeniu nauk (do kt�rych ch�ci wiele nigdy niestety nie mia�em), podczas gdy koledzy dzi� ju� s� mu dzieln� pomoc� - ta my�l tak� gor�c� ch�ci� mnie nape�ni�a, �e nie pojmuj�c trudno�ci, zaledwie z kilku groszami w kieszeni, sam jeden, piechot� wybra�em si� do Warszawy w nadziei zobaczenia si� z bratem, kt�ry by dopom�g� mi wej�� do wojska. Szczera ch�� wszystko przezwyci�a i rodzi si�y do pokonania najwi�kszych trudno�ci. Pierwszego dnia po wyj�ciu z Lublina, grudniow� por� o kilku obwarzankach, z bia�� kokardk� u czapki, wieczorem stan��em za Pu�awami. Ksi��� Konstanty w�a�nie nocowa� po drugiej stronie Wis�y w Abramowiczach. Awangard� min��em ju� w Ko�skowoli, a na szosie oko�o Pu�aw spotkany przez oddzia� �konopolc�w", za kokard� przez oficera napastowany by�em - ten kokard� zerwa� mi, a czapk� rzuci� na pole. Nic to nie ostudzi�o mojej energii, podnios�em czapk� z ziemi, a nasun�wszy j� na bakier, przeszed�em Pu�awy, d���c ku Wi�le, aby jeszcze za dnia przeprawi� si� na drug� stron�. Jako� trafi�em szcz�liwie, powracaj�cy prom po piechot� oczekuj�c� na przeciwnym brzegu zabra� mnie za par� groszy, ale gdy przysz�o wysi��� ju� na grobl�, do kt�rej prom przybija�, to by�o tak pe�no �o�nierzy, �e chc�c przej�� po samym brzegu, obsun��em si� i wpad�em w wod�, na szcz�cie p�ytk�. Przemoczenie n�g nic mi nie zaszkodzi�o, ale noc i zmordowanie kaza�y my�le� o noclegu, tym bardziej �e porozk�adane ogniska, przy kt�rych �o�nierze nocowali, nape�nia�y mnie obaw�, a�ebym nie by� obdarty. W karczmie zaraz za Wis�� mia�em zamiar odpocz��, posili� si� i na nocleg zd��y� do Abramowicz, bardzo blisko le��cych. Jaki� pu�kownik polskiej gwardii, zdziwiony mym studenckim mundurkiem, zapyta�, sk�d si� tu wzi��em. Opowiedzia�em mu otwarcie, �e id� z Lublina do Warszawy w celu wej�cia do wojska. Zdziwienie pu�kownika by�o wielkie, widz�cego mnie samego jednego w�r�d tylu nieprzyjaci�, tak naiwnie opowiadaj�cego, przyznaj�cego si� do ch�ci wej�cia do wojska rewolucyjnego. Da� mi przestrog�, a wskazuj�c na Abramowicze powiedzia�: �Tam nocuje wielki ksi���, niechby ci� zobaczy�, pewnie ci� zabra�by ze sob�, a wtedy b�dziesz w wojsku, ale nie polskim". Zrozumia�em ca�e niebezpiecze�stwo mego po�o�enia. Wszed�em do karczmy, kt�ra nie tylko �e kawa�ka chleba nie mia�a, ale nabita by�a �o�nierzami, z tym wszystkim wyj�� z niej ju� obawia�em si�. Karczmarz przera�ony takimi go��mi rad mi by� bardzo, pomie�ci� mnie na �awce za szynkwasem, na kt�rej po tak silnym znu�eniu zasn��em jak na piernacie i zaledwie przede dniem gwarem so�dat�w rozbudzony by�em. Opisanie spotkania mego z pu�kownikiem gwardii Turno, kt�ry odprowadza� w. ksi�cia do granicy, by�o umieszczone w �Nowej Polsce", pi�mie wtedy wychodz�cym, kt�rego wsp�redaktorem by� �ukowski, narzeczony siostry mojej Eleonory. Dla rozbudzenia wi�kszej energii w narodzie wprowadzono na scen� samego w. ksi�cia, a ja czytaj�c ten artyku� o studencie z Lublina, nie pozna�em w nim siebie. Chc�c przede dniem wymin�� w. ksi�cia, wysun��em si� z karczmy, a nie zwa�aj�c na ruch wojska go�ci�cem, zg�odnia�y szybko szed�em dalej. W pierwszej wiosce za Abramowiczami dowiedzia�em si�, �e ju� wojska przesz�y. Uradowany t� wiadomo�ci�, chcia�em si� troch� posili�, a zarazem, gdyby si� uda�o, u dziedzica wyprosi� furmank� cho� na par� mil. Z t� my�l� uda�em si� do dworu, gdzie tylko pan rz�dca mieszka�. Ten przyj�� mnie bardzo go�cinnie, obieca� podwod� i chcia� pocz�stowa� �niadaniem. Podano ju� na st� doskona�y bigos z kie�bas�, wtem wpada oddzia� huzar�w na podw�rze, a dow�dca ich, wywo�awszy rz�dc�, da� mu rozkaz dostawy fura��w i mi�sa. Zak�opotany rz�dca wybieg� da� dyspozycj�, a ja niecierpliwy, nie mog�c si� go doczeka�, nie skosztowawszy nawet bigosu i nie trac�c czasu na nadziej� spe�nienia obietnicy, ruszy�em w dalsz� drog� ku Kozienicom. W karczmie posili�em si� troch�, wzi��em ze sob� nieco obwarzank�w i o takim pokarmie szed�em, ledwie czuj�c nogi pod sob�. O ma�� mil� od Kozienic, przed wieczorem, min�y mnie cztery bryczki z m�odzie�� uzbrojon�. Pr�dko p�dzi�y, nie �mia�em ich zatrzyma� pro�b� o zabranie mnie ze sob�, ale domy�la�em si�, �e b�d� popasa� w Kozienicach. To mi si� doda�o, prawie bieg�em, �eby ich jeszcze zasta�. Jako� �atwo znalaz�em popasaj�cych, a dowiedziawszy si� od s�u��cych, �e w liczbie jad�cej m�odzie�y s� tak�e Radziejowscy z Lublina, �e wszyscy jad� do Warszawy do wojska, zaszed�em do nich i zarekomendowawszy si� i o�wiadczywszy, w jakich zamiarach id�, zosta�em z uprzejmo�ci� przyj�ty do ich towarzystwa. Ukontentowanie moje by�o nie do opisania. Na ca�� noc wyruszyli�my do Warszawy. Zmordowany, nie czuj�c n�g, drzema�em na ko�le najtyczanki, szcz�ciem droga nadzwyczajnie piaszczysta i daleka podr� nie dozwala�y pr�dkiej jazdy, a za to ja mog�em drzema� bezpieczniej. Nad ranem, gdy byli�my na szosie oko�o Pilicy, mija� nas jaki� pow�z zafordeklowany, kto� z naszych pozna�, �e by� to pow�z Ro�nieckiego, tak w�wczas poszukiwanego. W nadziei znalezienia w nim niecnego genera�a, kazano zawr�ci� najtyczank� i goni� za powozem. Zatrzymali�my go wkr�tce, a na zapytanie nasze, s�u��cy odpowiedzia�, �e rzeczywi�cie to pow�z Ro�nieckiego. Otrze�wiony tym wypadkiem, wyskoczy�em z bryczki. Z pistoletami w r�kach protektorowie moi otworzyli, a raczej oderwali fordekel, a zamiast genera�a znale�li jak�� przestraszon� dam� ze s�u��c�. Na pytanie: �kto jeste�", odpowiedzia�a: �Led�chowska" i �e o generale �adnych wiadomo�ci nie ma. Jeden z towarzyszy powiedzia� w�a�ciwy jej powo�aniu komplement, a wsiad�szy na bryczk� znowu� pop�dzili�my ku Warszawie. Zobaczywszy wie�e warszawskie poczu�em, �e serce bije mi gwa�townie, mia�em u�ciska� matk� i siostry, kt�re serdecznie kocha�em. Spodziewa�em si� rozpocz�� nowe �ycie, ju� m�skie, wed�ug w�asnej woli, ale co na to powie matka? Czy i tu, mimo spodziewanej protekcji brata, nie zarzuc� mi zbyt m�odego wieku? Przyj�ty by�em ze �zami rado�ci, ale musia�em si� t�omaczy�, dla czego w niew�a�ciwym czasie opu�ci�em szko�y. Biedna matka trwo�y�a si� o mnie, prosi�a na wszystko, �ebym powr�ci� do szk�, a przy pomocy �uk�wskiego i J�zefa Ostrowskiego, ludzi poczciwych, �wiat�ych i w rewolucji bardzo czynnych, wymog�a na mnie, �e po �wi�tach Bo�ego Narodzenia mia�em powr�ci� do Lublina. Przez ca�y czas pobytu w Warszawie stara�em si� dowiedzie� o pi�tym pu�ku piechoty w nadziei zobaczenia brata, przez kt�rego m�g�bym prosi� u matki pozwolenia wej�cia do wojska. Wszystko na pr�no. Pu�k poszed� do Raszyna, brat by� przeznaczony na instruktora do 3 batalionu, formuj�cego si� w Radomiu. Nie widz�c si� z bratem, musia�em powr�ci� do Lublina �ydowsk� karet�. By�o nas kilku pasa�er�w, t�umok�w wprawdzie �adnych nie mia�em, ale za to broni mn�stwo w Warszawie od znajomych nadostawa�em: pistolet�w, pa�aszy, z arsena�u za� karabinek kirasjerski. W drodze zgin�� mi prze�liczny rapier, z�otem nabijany, pewnie sta� si� �upem kt�rego� z pasa�er�w. Po przybyciu do Lublina znalaz�em tam wielk� zmian�. Pu�k krakus�w lubelskich ju� prawie by� sformowany, w kt�rym niemal wszyscy moi koledzy s�u�yli. Klasy wy�sze, z powodu braku uczni�w, by�y puste. Kilku m�odszych koleg�w, r�wnie jak ja zapalonych, nie my�la�o o ksi��kach, jedynie wola rodzic�w lub s�abe si�y wstrzymywa�y nas od zaci�gni�cia si� do pu�ku. Bro�, kt�r� przywioz�em z Warszawy, cz�ci� rozda�em kolegom krakusom, cz�� sprzeda�em za ma�� cen�. Zebra�em sto kilkadziesi�t z�otych. Z t� sum� w innym czasie ile� to plan�w by si� uroi�o! Przeje�d�aj�c przez Siedlce, s�ysza�em, �e tam formuj� pu�k strzelc�w pod dow�dztwem Kuszla, do kt�rego nawet malc�w przyjmuj�, byle tylko strzela� umieli dobrze. Opowiedzia�em o tym kolegom. Zapale�si przyj�li t� wiadomo�� z rado�ci�, snuj�c projekty udania si� tam. I tak Marceli G�uski i Pawe� Stryje�ski, r�wnego wieku i wzrostu ze mn�, powodowani tymi samymi ch�ciami, zm�wili si� ze mn�, jako ju� z praktykantem pierwszej podr�y, aby niezw�ocznie do Siedlec pow�drowa�! Wystarczy�o rzuci� projekt, na ch�ciach i pieni�dzach nie zbywa�o, a wi�c raniutko w pocz�tkach stycznia wymaszerowali�my we trzech, z pistoletami za pasem i kokardami u czapek. Do Lewartowa ledwo moi koledzy doszli, tak trudna pokaza�a si� im droga, dalej gdzieniegdzie najmowali�my furmanki, chocia� g��wnym zadaniem mia�o by� przyzwyczajanie si� do pieszej podr�y, ale c� by�o robi�, gdy si�y na to nie pozwala�y. W Siedlcach okaza�o si�, �e nie umiej�cych strzela� nie przyjmowano. Co by�o robi� z now� trudno�ci�? Powraca� do Lublina - wstyd przed kolegami, trzeba by�o zatem rzuci� si� na nowe plany. Mia�em znajomego adiutanta pu�kowego 4 pu�ku strzelc�w pieszych, Skroba�skiego, wi�c nie trac�c czasu i nadziei pu�cili�my si� do Ka�uszyna, gdzie wtedy pu�k stacjonowa�. Skroba�ski przedstawi� nas wprawdzie pu�kownikowi Zawidzkiemu, ale ten z pewnym politowaniem spogl�da� na nas, a w ko�cu powiedzia�: �Mia�bym was na sumieniu, gdybym takich dzieciak�w przyj��". Tu zmartwienie nasze by�o bardzo wielkie. Co ze sob� robi�? Kiedy tu nie przyj�li nas, pewnie i w innych pu�kach nie przyjm�! Zmartwieni, nic jeszcze nie przedsi�wzi�wszy, poszli�my na obiad do ober�y, gdzie wszyscy oficerowie wraz z genera�em brygady Czy�ewskim i pu�kownikiem sto�owali si�. W czasie obiadu pu�kownik, wskazuj�c na nas, powiedzia� do genera�a: �Oto mamy trzech ochotnik�w, ale czy podobna ich przyj��?" Genera� ruszy� ramionami i rzek�: �Trudy wojenne ci�kie do zniesienia dla ludzi dojrza�ych i silnych, a c� dopiero dla m�odzie�c�w nie maj�cych poj�cia o jakichkolwiek niewygodach". Oczy wszystkich oficer�w zwr�ci�y si� na nas. To mnie troch� zaniepokoi�o i niejako obrazi�o, a wi�c nie spodziewaj�c si� ju� �adnego skutku dla naszych dobrych ch�ci, odpowiedzia�em genera�owi: �Co tam, panie generale, o tym m�wi�, kto ma ch��, to dla niego nic trudnego znosi� bied� w obronie ojczyzny." Genera� co� na to odpowiedzia�, ale nie uwa�a�em, co, gdy� jeden z oficer�w blisko siedz�cych zagadn�� mnie, kto ja jestem; zrobi� to z tak przyjazn� min�, �e od razu pozyska� moje zaufanie. Gdy dowiedzia� si�, �e nazywam si� Radziejowski i �e w 5 pu�ku s�u�y m�j brat, tak by� z tego uradowany, �e natychmiast zwr�ci� si� do genera�a z pro�b�, aby mnie przyj�� do pu�ku, dodaj�c przy tym, �e w 5 pu�ku w jego plutonie s�u�y�, r�wnie jak ja m�odo przyj�ty, m�j rodzony brat i najdzielniejszy by� z niego kadet, tak �e w bardzo kr�tkim czasie pos�ano go na ordynansa do w. ksi�cia, a ksi��� nie m�g� si� nim nacieszy�. Kilku starszych oficer�w do��czy�o swe pro�by, przytaczaj�c przyk�ady na to, jak z m�odzie�c�w wychodz� najdzielniejsi �o�nierze. Genera� nie m�g� si� oprze� og�lnemu naleganiu oficer�w i wszystkich trzech kaza� przyj�� do pu�ku. Oficerowie dobijali si� o nas, ka�dy rad by mie� w swojej kompanii cho�by jednego. Dziewi�tego stycznia 1831 roku zapisano nas do kontroli pu�kowych i pomieszczono w 1 batalionie, dowodzonym przez starego �o�nierza, szanowanego, poczciwego i m�nego majora Piweckiego. Ja, rozumie si�, dosta�em si� do mego protektora, porucznika Domagalskiego, do 2 kompanii strzeleckiej, dowodzonej przez kapitana Wolfa. G�uski dosta� si� do 3 kompanii, a Stryje�ski do 1 karabinier�w. Rado�� nasza by�a niewypowiedziana, gdy z naszych mundur�w i p�aszczy studenckich natychmiast kazano zrobi� mundury wojskowe. Musztry uczyli�my si� z zapa�em, ale karabin dwunastofuntowy nie�atwo da� si� podnosi� na rami�, a przy celowaniu zawsze bagnet ucieka� mi do ziemi, co mnie gniewa�o, innych za� �mieszy�o. II S�u�ba w wojsku powsta�czym Nied�ugo potrwa�y nasze musztry, gdy� 7 lutego w nocy otrzymali�my rozkaz w sztabie kompanii w Chwatowicach, by�my si� udali do sztabu pu�kowego w Ka�uszynie, sk�d pu�k mia� wyst�pi� w pole przeciw zbli�aj�cemu si� nieprzyjacielowi. Na placu Ka�uszy�skim jeszcze o zmroku pu�kownik Zawidzki mia� energiczn� przemow� do zebranego pu�ku i po wzniesieniu okrzyk�w �Niech �yje Polska!" ruszyli�my ku Siedlcom. Pierwszy marsz ze stu �adunkami w pakunku i z karabinem, pomimo niewygas�ej energii i najszczerszej ch�ci, okaza� si� dla mnie bardzo uci��liwym. Dla G�uskiego jeszcze bardziej, bo nie by� w stanie doj�� do miejsca, a Stryje�skiego ju� w pu�ku nie by�o. Familia boj�c si� o niego, jako o jedynego sukcesora znacznego maj�tku, podst�pem zabra�a go z pu�ku. Szwagier wyprosi� dla niego urlop na dni 10, na kt�ry Pawe�ek dop�ty jecha� nie chcia�, dop�ki szwagier nie da� mu s�owa honoru, �e go z powrotem przywiezie. Pod tym warunkiem opu�ci� pu�k, ale biedak musia� ulec przemocy, gdy� wi�cej si� nie pokaza�. My za� byli�my przekonani, �e to by�o nawet zgodne z wol� pu�kownika. W Siedlcach pierwsze biwaki na mrozie trudne by�y do zniesienia, ale wszystko znosi�em m�nie, pami�taj�c, �eby nie tylko kt�remu� z nas, ale nawet i protektorowi nie przysz�o by� zawstydzonym z powodu okazanej niewytrwa�o�ci. Do 16 lutego byli�my w ci�g�ym ruchu mi�dzy Siedlcami a Ka�uszynem. Pod Boimiami stali�my na posterunku 3 dni, a w nocy 15 na 16 przeszli�my do Ka�uszyna i oczekiwali�my zbli�aj�cego si� nieprzyjaciela. Tu w pewnym momencie konie artyleryjskie rozbiega�y si� z w�zkiem na amunicj�. Zleciawszy z szosy w r�w g��boki, jeden ko� po�ama� sobie nogi i z tego powodu zosta� zastrzelony. Kapitan Wolf, do�wiadczony stary �o�nierz, kaza� wykroi� najlepszy kawa� mi�sa z niego, naszpikowa� s�onin� i nale�ycie przygotowawszy, zaprosi� nas na ko�sk� piecze�. Zajadali�my ze smakiem, ale jeszcze nie sko�czyli�my naszego �niadania, gdy pierwszy wystrza� armatni nieprzyjaciela powo�a� nas do broni. Dojadaj�c porcj� pieczeni, stan��em na swoim miejscu. Poprowadzono nas na lew� stron� szosy i postawiono dla asekuracji dw�ch dzia�. Kule nieprzyjacielskie przelatywa�y nad naszymi g�owami, robi�c na wszystkich wielkie wra�enie. B�d�cy pierwszy raz w ogniu pochylali si�, s�ysz�c �wist kuli lub granatu. Nic nie pomog�y napomnienia starych, do�wiadczonych oficer�w, dop�ki nie przekonali�my si� sami, �e nie tylko nie ka�da kula trafia, ale nawet bardzo rzadko kt�ra. Pierwszy ten dzie� by� najlepszym tego dowodem, nieprzyjaciel tak �le celowa�, �e nawet ani jednego ranionego nie mieli�my. Wed�ug rozkazu wojska nasze cofa�y si� pod Mi�sk, gdzie przenocowawszy, raniutko znowu� by�y atakowane i odesz�y ku Mi�osnej. Przed wieczorem pu�kownik Zawidzki pozosta� w lesie za �a�cuchem naszych tyralier i na oczach wszystkich da� si� wzi�� kozakom, wcale si� nie broni�c. Czy by�o to zdarzenie zamierzone, czy te� przypadek, dot�d nie wiem. Kiedy cz�owiek przypomni jego energiczn� przemow� przy wyruszeniu z Ka�uszyna, zdaje si�, �e to by�a nieostro�no��. Prawie zaprzestano dzia�a� z obu stron. Sformowani, sekcjami maszerowali�my spokojnie szos�, gdy zacz�y nas niepokoi� wystrza�y r�cznej broni nieprzyjacielskiej. Jad�cy na przedzie genera� Czy�ewski kr�tk� a w�z�owat� przemow� i w ko�cu okrzykiem "hura!" �hura!" wla� w nas ducha m�stwa. Rzucili�my si� wszyscy bez porz�dku, jednak�e nieprzyjaciel odparty cofa� si�, ju� ku Mi�skowi. Uderzono w b�bny dla wstrzymania nieporz�dku, a po sformowaniu si� zacz�li�my zn�w spokojnie posuwa� si� ku Mi�osnej. W tej bitwie zdobyli�my kilku je�c�w, ale te� kilku naszych zgin�o. Odznaczy� si� szczeg�lnie w naszej kompanii Nieprzecki. W Mi�osnej czy te� gdzie� blisko Mi�osnej, gdy� ciemno�� nie pozwala�a rozpozna� pozycji, pod laskiem kazano nam rozebra� jaki� drewniany pa�acyk bardzo pi�knie umeblowany. Fortepian, lustra, pyszne kanapy i krzes�a - wszystko posz�o w ogie� bez �alu. Raczono si� winem z piwnicy, a mnie dosta�o si� troch� bia�ej kwaszonej kapusty, kt�ra po ca�odziennym g�odzie niezr�wnanie dobr� mi si� wyda�a. P�niej dowiedzia�em si�, �e pa�acyk ten by� w�asno�ci� ksi�cia Lubeckiego, owego pos�a do Petersburga wys�anego z pocz�tkiem rewolucji, kt�ry wi�cej do kraju nie powr�ci�. Na drugi dzie�, tj. 18 lutego, jeszcze si� nie rozwidni�o, gdy wojska nasze zacz�y koncentrowa� si� pod Wawrem. Tam mia�y nas zmieni� w pierwszej linii bojowej inne pu�ki, lecz nieprzyjaciel natar� na nas przy wyj�ciu z lasu na pole. Bitwa, rozpocz�ta o �wicie 19 lutego, trwa�a uporczywie ca�y dzie�. Nie ust�pili�my ani kroku z miejsca, pomimo znacznie przewa�aj�cej si�y nieprzyjacielskiej. Szeregi nasze znacznie si� przerzedzi�y, ja wynios�em kul� w boku tornistra. Na drugi dzie� ju� z drugiej linii patrzyli�my na krwaw� zn�w bitw�, gdzie u�ywano rakiet kongrewskich. Plac boju pozosta� jak poprzednio nie ust�pionym, a �e z obu stron straty by�y wielkie, nast�pi�o wi�c zawieszenie broni, kt�re trwa�o od 23 do 25 lutego. Przez ten czas pikiety, plac�wki i patrole, n�kane mrozem i g�odem, dokucza�y nam niepospolicie. Wojska nasze rozlokowa�y si� pod Grochowem. Dnia 24 lutego otrzyma�em rozkaz od- prowadzi� chorych i lekko rannych, kt�rym na mrozie pogarsza� si� zacz�y rany, do Warszawy i tam pozostawi� ich w jakimkolwiek szpitalu, a sam natomiast mia�em powraca� jak najpr�dzej do pu�ku. Poczciwy Skroba�ski, adiutant pu�kowy, pami�ta� o mnie, wiedzia�, �e mia�em matk� w Warszawie, �e si� tam ogrzej� i posil� nale�ycie. Na ulicy Bednarskiej zaraz pozabierano moich chorych do dom�w, tak �e nie mia�em kogo do szpitala prowadzi�. Poszed�em wi�c na Nowy �wiat, wprost do mieszkania matki. Nim tam doszed�em, ka�dy widz�c mnie wracaj�cego z pola bitwy, rad by� o wszystkich znajomych si� dowiedzie�, nie pytaj�c, zna�em ich czy nie. Pytano wci��, czy ten lub �w �yje jeszcze. Ale kt� zdo�a opisa� zdumienie matki i jej bole��, kt�ra wyobra�a�a sobie, �e ja spokojnie w Lublinie si� ucz�. Pokrytego sadzami i kurzem �zami prawie obmy�a, a p�niej nakarmiwszy, pogodzi�a si� z my�l�, �e ju� inaczej by� nie mo�e. Obdarzaj�c mnie b�ogos�awie�stwem, wype�niwszy tornister m�j chlebem i serdelkami, wieczorem matka i siostry odprowadzi�y mnie do mostu, gdy� dalej warta wzbrania�a przechodzi�, i tu po�egnali�my si�. Ju� po ciemku przyby�em do ognisk pu�kowych, wprost Olszynki Grochowskiej roz�o�onych. Skroba�ski zdziwi� si�, zobaczywszy mnie, powiedzia�, i� pewny by�, �e chocia� zanocuj� u matki, ale ja rozkaz, a�eby spiesznie wraca�, �wi�cie wype�ni�em. Najdotkliwsze by�y nasze zmiany pozycji w celu zmylenia nieprzyjaciela. Zwykle nad ranem odchodzili�my od ogniska i gdzie� na roli lub na ��ce stali�my po kilka godzin na grudzie pod broni� w szyku bojowym. Zimno by�o przera�liwe, a sen trapi� niezmiennie. Gdy ju� mia�o si� rozwidnia�, w brzasku jutrzenki wracali�my do ognisk i zaczynali�my gotowa� kasz� lub groch. Tak te� by�o i 25 lutego. Zaledwie postawiono na ogniskach kocio�ki, gdy wystrza� armatni zmusi� nas do wylania strawy i stawania pod bro�. Rozwijali�my si� na lodzie, kartacze dochodzi�y do nas, rykoszetuj�c, jeden trafi� w kolb� mego karabinu, nie robi�c mi �adnej krzywdy. W pierwszym ataku nasz pu�k odebra� nieprzyjacielowi za rowami dwa dzia�a, ale niepodobna by�o ich zabra�, pozosta�y wi�c tu zagwo�d�one. Tu widzia�em oficera Malkowa z 2 pu�ku strzelc�w z chor�giewk� nieprzyjacielsk� w r�ku, kt�r� nazywano sztandarem. Trzykrotnie atakowali�my Olszynk� i trzykrotnie musieli�my ust�powa� przeci�gaj�cej sile, ale ostatni raz odst�puj�c, kapitan Wolf, nie mog�c przej�� przez r�w dosy� szeroki, jako �e by� oty�y, musia� si� broni�, i tu raniony w nog�, z dziesi�cioma �o�nierzami wzi�ty zosta� do niewoli. Ja, szukaj�c miejsca do przeskoczenia, dosta�em ci�cie w g�ow�. Wida�, �e oficer r�bi�cy mia� albo z�y pa�asz, albo niewprawn� r�k�, gdy� st�uk� mi tylko g�ow�, nawet krwi nie doby�, czym dopom�g� mi do przeskoczenia rowu, bo strach ma du�e oczy. Po po�udniu ma�a garstka nas pozosta�a. W liczbie zabitych policzony by� Skroba�ski, ugodzony kul� w udo. Gdy niepodobna by�o mu amputowa� nogi, musia� po�egna� si� z tym �wiatem. Po sformowaniu si�, post�pili�my w drug� bojow� lini�, ale i tu jeszcze niekiedy kule armatnie rwa�y szeregi. Kiedy stali�my z batalionem na jednym miejscu, zacz�o przera�liwie dokucza� zimno. Chc�c si� troch� ogrza�, rozdmucha�em tlej�ce si� ognisko, a korzystaj�c z czasu, zdj��em tornister i doby�em chleba, a�eby i g��d u�mierzy�. Chleb by� zmarzni�ty, trzeba go by�o pa�aszem odci��. Gdy mozoli�em si� nad tym, kula armatnia jak gdyby dla �artu ugodzi�a w sam �rodek ogniska. Obsypany w�glem i popio�em, zmieszany, porzuciwszy tornister i chleb po�pieszy�em na swoje miejsce! �miech og�lny batalionu przywr�ci� mi przytomno��, zmiarkowa�em, �e druga kula nie tak �atwo w to samo miejsce trafi, powr�ci�em wi�c i zabra�em si� do �niadania, a zarazem do obiadu. Wieczorem s�awny atak kirasjer�w rosyjskich ksi�cia Alberta i nasz� kolumn� zmusi� do sformowania czworoboku przeciw kawalerii. Kolumna nasza przerzedzi�a do reszty t� gar�� zuchwa�ych pijanych �o�nierzy, z kt�rych podobno �aden nie wr�ci� do swoich. Za wa�em, u rogatek grochowskich, wieczorem stracili�my jeszcze kilku ludzi, mi�dzy innymi �o�nierza Gadaj�, o kt�rym �wczesne gazety pisa�y. Dnia 26 lutego maszerowali�my do Warszawy na plac broni; tu by� zbi�r naszych m�nych niedobitk�w. Wieczorem poszli�my do obozu na Pow�zkach, gdzie rozlokowano nas w szopach. Nie mieli�my w korpusie �adnego oficera, wszyscy wygin�li, a Domagalski by� translokowany do 3 batalionu. Nie mia�em nikogo, �eby prosi� o pozwolenie odwiedzenia matki, tak up�yn�y trzy dni, dopiero kiedy otrzymali�my dow�dc� kompanii, porucznika Mro�ka, od niego dosta�em pozwolenie wyj�cia na par� godzin. W domu ju� by�em op�akany, bo po takiej bitwie nie maj�c przez kogo zawiadomi� matki, �e �yj�, gdy ka�dy, kto zosta� �ywy, ju� po�pieszy� do rodziny, smutne domys�y wzbudzi�em. Cieszyli�my si� sob� bardzo kr�tko, bo urlop by� bardzo ograniczony. W kilka dni potem dow�dztwo armii obj�� Skrzynecki. Do ka�dego batalionu mia� zwi�z�� przemow�, pe�n� zapa�u. Jeden z �o�nierzy naszej kompanii, nazwiskiem Kwiecie�, wykrzykn��: �B�dziem bi� Moskali!" Skrzynecki nie zrozumia� i zapyta�, co ten m�wi. Kwiecie� powt�rzy� i doda�: �A w og�le wiwat! Niech �yje Polska i Naczelny W�dz!" Zadowolni�o to genera�a. Wkr�tce wyszli�my z obozu na kwatery do Warszawy. Zaj�li�my naszym pu�kiem Nowe Miasto, ulic� Franciszka�sk�. Wtedy dope�niono pu�k nowym �o�nierzem. Co trzy dni chodzili�my na posterunki na Prag�, gdzie obozuj�c przy ogniskach na dworze, odbywali�my s�u�b� na pikietach, plac�wkach, patrolach. Raz byli�my na rekonesansie za Grochowem, tu da�a si� widzie� r�nica mi�dzy ostrzelanym �o�nierzem i m�odym rekrutem; my nie k�aniali�my si� ju� kulom nieprzyjacielskim i �artowali�my z m�odych, pierwszy raz w ogniu b�d�cych, nie pomn�c, jakie wra�enie na nas na pocz�tku ten ogie� sprawi�. W Wielki Czwartek po us�anych s�om� ulicach i mo�cie wyszli�my na Prag�, gdzie ca�a armia koncentrowa�a si�. Spostrzegli�my, �e co� wa�niejszego ni� pikiety tu nas sprowadzi�o. Z roz�witem zacz�a si� s�awna bitwa (31.III.1831), w kt�rej nieprzyjaciel ogromn� kl�sk� poni�s�. Nasz pu�k do wieczora by� w drugiej linii, a� dopiero pod D�bem wprowadzono nas w ogie�. Tu wytrzymali�my s�awn� szar�� trzech kolumn kawalerii rosyjskiej, po odparciu kt�rej na b�otach zanocowa� mieli�my. W Wielki Pi�tek my rozpoczynali�my bitw� (1.IV.1831). Po lewej stronie szosy dosta�o nam si� w r�ce z �atwo�ci� 6 dzia� nieprzyjacielskich. Nieprzyjaciel spiesznie rejterowa� za Ka�uszyn. St�d armia nasza rozesz�a si� za nieprzyjacielem w r�ne strony. 4 pu�k wraz z innymi poszed� na Ceg��w, gdzie zatrzyma� si� kilka dni bez bitwy. Stamt�d robili�my poruszenia w rozmaitych kierunkach. W jednym z takich porusze�, czyli rekonesans�w, by�em pos�any z nocnej plac�wki na patrol awangardowy, zwany szpic�. Mieli�my dotrze� do jakiego� miasteczka, zdaje si� do Siennicy. Przechodz�c przez las, spostrzegli�my poprzywi�zywane do drzew siwe konie. Nie wiedzieli�my, �e nasza kawaleria id�ca z innego traktu mog�a by� przed nami, zatem przypuszczali�my, �e jaki� oddzia� nieprzyjacielskiej kawalerii odpoczywa. Wtem spostrzegamy naszego szasera z pu�ku; rzecz si� natychmiast wyja�ni�a, a poniewa� mia�em w tym pu�ku wuja Franciszka Miecznikowskiego i brata ciotecznego Titenbruna, zaraz zapyta�em �o�nierza o nich. Wskaza� drzewo, pod kt�rym wuj przygotowywa� �niadanie. Titenbruna nie by�o z nimi. Posili�em si� napr�dce, bo nie by�o czasu do stracenia, a przy czu�ym po�egnaniu wuj obdarzy� mnie czterema z�otymi polskimi, kt�re wcale mi nie zawadza�y. Tego samego dnia powr�cili�my do Ceg�owa. W kilka dni znowu wypad�a na mnie plac�wka. By�o ju� dosy� ciep�o, dniem nawet ju� s�o�ce grza�o, pozwoli�em wi�c bez wy�szego rozkazu zdj�� �o�nierzom tornistry. Nadjecha� nasz dy�urny, pu�kownik Majkowski, aresztowa� mnie za to. Po odbyciu plac�wki zameldowa�em si� do ariergardy i tam pozosta�em jako aresztowany. Wtem pu�k otrzyma� rozkaz wymarszu dla zaj�cia posterunku w Kuflewie. W marszu, pu�kownik nie widz�c mnie jak zwykle zgi�tego pod tornistrem i broni� na przodzie batalionu, zapyta� dow�dc� batalionu, majora Piweckiego: - Gdzie si� podzia� �Ma�y? (tym przydomkiem zwykle mnie nazywano) - a gdy major odpowiedzia�, �e jeszcze jestem aresztowany, kaza� natychmiast mnie zwolni� i przeprasza�, �e zapomnia� o mnie. Wszyscy te� �artowali sobie z mego wypadku, winszuj�c mi tego, �e ju� jestem prawdziwym �o�nierzem, bo w kozie siedzia�em. Pod Kuflewem by� z nami 5 pu�k u�an�w Zamoyskiego. Kt�rego� dnia napadli na nich nie przygotowanych kozacy i zabrali 80 ludzi wraz z ko�mi. Alarm by� powszechny. Z naszej kompanii podporucznik Wi�niewski, z plutonem stoj�cy na lewym skrzydle wsi, otrzyma� rozkaz, a�eby wys�a� patrol z�o�ony z podoficera i sze�ciu ludzi na grobl� za wsi�, gdzie by�y pastwiska w�o�cia�skie i olszynka na bagnach, dla przekonania si�, czy stamt�d nieprzyjaciel si� nie zbli�a. Wi�niewski chcia� komenderowa� S�ugockiego, lecz ten wymawia� si�, �e niedawno by� na patrolu i �e nie na niego kolej. Wi�niewski pr�bowa� go zawstydzi�, ale gdy S�ugocki zuchwale mu odpowiada� i p�j�� nie chcia�, przymuszony by� aresztowa� go, a na patrol wezwa� ochotnika. Mnie czasami oszcz�dzano jako bardzo m�odego, chc�c wi�c to powetowa�, wyst�pi�em naprz�d, prosz�c, �eby mnie na patrol pos�ano. Podporucznik ch�tnie zezwoli� na to, kaza� wybra� sze�ciu ludzi i ruszy� na miejsce wskazane, a S�ugockiego tym bardziej upokarza�, �e najm�odszy go zast�pi�. Przechodz�c z patrolem przez wie�, spotka�em jad�cego u�ana 5 pu�ku. By� to m�j kolega szkolny, Ignacy Gumowski. St�ka� biedak, by� ca�y zbroczony krwi� i pok�uty przez kozak�w. Nie mog�em mu da� pomocy, ale doradzi�em, �eby jecha� do ksi�dza proboszcza w Kuflewie, gdzie rzeczywi�cie znalaz� pomoc, jak o tym dowiedzia�em si� w 26 lat p�niej. Poszed�szy dalej na grobl� mi�dzy olszyn�, spotkali�my oddzia� kozak�w, jad�cych ku nam. Niestraszna nam by�a kawaleria, cho� w znacznie przemagaj�cej sile, gdy� byli�my zupe�nie bezpieczni, maj�c za sob� p�oty, rowy i b�ota. Przyczajeni, oczekiwali�my ich zbli�enia na strza� karabinowy. Kozacy, nie przewiduj�c zasadzki, zbli�yli si� na strza� karabinowy, a spotkawszy raptowny ogie�, zmuszeni byli jak najspieszniej cofa� si�, uprowadzaj�c ranionych. Kilka dni p�niej znajdowa�em si� na plac�wce z prawej strony wsi pod wiatrakiem. Nad ranem przyszed� do nas jaki� poczciwy wie�niak, z uwiadomieniem, �e Dybicz z 40 tysi�cami ci�gnie na Kuflew i nied�ugo poka�� si� jego awangardy. Wedle zwyk�ego porz�dku odes�a�em go pod stra�� do dow�dcy pu�ku. W zwi�zku z jego doniesieniami na wzmocnienie pikiety przyby� podporucznik Wi�niewski z reszt� plutonu. Szwadron jazdy mazowieckiej stan�� daleko przed nami w zaro�lach, za� szwadron 4 pu�ku u�an�w zakrywa� nasz� pikiet� pod samym wiatrakiem. R�wno ze wschodem s�o�ca pokazali si� kozacy. Zacz�y si� pojedyncze zaczepki pikiet Mazur�w, lecz gdy awangarda w par�set kozak�w zacz�a si� formowa� do ataku, Mazury rzucili si� na nich i zacz�a. si� r�banina. U�ani widz�c przybywaj�cych kozak�w, po�pieszyli swoim na pomoc, ale i oni nie mogli poradzi� coraz wzrastaj�cej sile i ca�� mas� zacz�li si� cofa� ku nam. Pi�kny to, cho� smutny widok szar�uj�cej na siebie kawalerii, przy pysznym wschodzie s�o�ca. Serce si� �ciska�o, kiedy patrzyli�my na wsp�rodak�w, padaj�cych z r�ki naje�d�cy. Jak�eby si� chcia�o da� im pomoc, pod�wign�� z ziemi, usadzi� na nowo na koniu, lecz powinno�� zatrzymywa�a nas na miejscu w oczekiwaniu dalszych rozkaz�w. Mieli�my rozkaz, a�eby przed kawaleri� cofa� si� ku pu�kowi do wsi. Kiedy ju� zacz�li�my odst�powa�, przyby� do nas z nowym rozkazem adiutant, a�eby rozsypa� si� w tyraliery dla odstraszenia kozak�w, kt�rzy z regularn�piechot�nielubilimie� doczynienia. Wi�niewski pos�a� mnie w �a�cuch, a sam pozosta� w rezerwie jako g��wny komendant. Kawaleria nasza chcia�a nam ust�pi� miejsca do dzia�ania, ale nie mia�a tejprzezorno�ci, �eby nas omin��naskrzyd�achnaszych,nierozdzielaj�c tyraliery. Kozacy obcesowo nast�powali za nimi, tym sposobem przeci�li nas na pojedyncze cz�ci, nie byli�my w stanie sformowa� grup zwr�conych przeciw kawalerii nieprzyjacielskiej, ka�dy musia� si� broni� jak m�g� lub razem z kawaleri� biec ku swoim. Ja by�em jednym z ostatnich, a uczepiwszy si� strzemienia u�ana, bieg�em, nie zwa�aj�c na jego wo�anie, �e mog� go z konia �ci�gn��. Tak dotarli�my do p�ot�w, gdzie ju� ocalony by�em,tu�mia�omog�embra�nacelkozaka, gdy� nie mog�em poprzednio strzela� w kup�, gdzie byli swoi. Za p�otami znalaz� si� te� dzielny nasz porucznik Mrozek z drugim plutonem naszej kompanii, kt�ry nie zwa�aj�c na swoich, kaza� z ty�u da� ognia. Kozacy spostrzeg�szy niebezpiecze�stwo gro��ce im z ty�u, rzucili si� w bok i oczy�cili plac boju, na kt�rym z mego �a�cucha tyraliery pozosta�o czternastu ludzi. Z��czywszy si� z pu�kiem, maszerowali�my przez wie� w kierunku Ceg�owa, ale jeszcze nie wyszli�my zupe�nie ze wsi, kiedy kozacy ju� zajechali na podw�rze pana Trzci�skiego, dziedzica czy te� posesora Kuflewa, i zacz�li zsiada� z koni. Przej�ty �alem nad losem wsp�braci, kt�rzy trafiali w r�ce wrog�w, prosi�em majora Piweckiego, �eby mi pozwoli� dla postrachu strzeli� do naje�d�c�w. Roze�mia� si� poczciwy major i rzek�: �Pal! ale pal dobrze!". Wycelowa�em zza p�otu i wypali�em. Nie wiem, czy trafi�em kt�rego, ale zaraz rozproszyli si� za zabudowania. Tego� dnia ci�gle odpieraj�c natarczywo�� nieprzyjaciela, przybyli�my wieczorem do Ceg�owa, gdzie znale�li�my znaczn� cz�� naszego wojska. W nocy odst�powali�my wszyscy do Mi�ska bez walki. Na drugi dzie� by�a walna bitwa, w kt�rej zgin�� nasz m�ny Nieprzecki, nie doczekawszy si� munduru oficerskiego, bo by� ju� rozkaz o jego awansie. Tu pewien kozak na swym koniu podst�pem chcia� zabi� kapitana Fausta, komenderuj�cego tyralierami. Wyjecha� zza karczmy, wo�aj�� i, prosz�c, aby do niego nie strzela�, zsiad� z konia i opar�szy karabin na koniu wystrzeli� do Fausta, szcz�ciem nie trafi�, ale sam pr�dko i zr�cznie skry� si� za karczm�. Potem, gdy si� kiedy pokaza� kozak na siwym koniu, to p�ty strzelano do niego wo�aj�c: �Pal do Marcina!", p�ki nie zap�aci� �yciem za zdrad� swego towarzysza. Spod Mi�ska w bitwie cofali�my si� do D�bego. Plan Skrzyneckiego nie uda� si�, nieprzyjaciel pod D�be Wielkie nie przyszed�, przew�cha� niebezpiecze�stwo i zn�w za Mi�sk Mazowiecki odst�pi�. Kilka dni stali�my pod Mi�skiem, tu sprawili�my pogrzeb Nieprzeckiemu, tutaj stracili�my pu�kownika Majkowskiego. Cholera by�a przyczyn� jego �mierci. Dow�dztwo obj�� pu�kownik Brzeski z 2 pu�ku strzelc�w pieszych i ten ju� do ko�ca kampanii pozosta� dow�dc� naszego pu�ku. W ci�gu tego czasu pewnego dnia przyszed� po mnie podporucznik Wi�niewski, obudzi� mnie, kaza� si� oczy�ci� i ubra� jak najpr�dzej, m�wi�c, �e genera� mnie wzywa. Wiarusy pomogli mi oczy�ci� amunicj�, a ja myj�c si�, zapytywa�em Wi�niewskiego, po co jestem wzywany, Wi�niewski u�miecha� si� tylko i m�wi�: �Po�piesz si�, to si� dowiesz". Pewny by�em, �e mnie odkomenderuj� do Warszawy z jakim poleceniem, dusza si� a� rwa�a do rodze�stwa, ale gdy�my przyszli na plac, zastali�my tam genera�a Gie�guda, genera�a Czy�ewskiego i ca�y sztab oraz kilkunastu �o�nierzy. Wi�niewski przyst�pi� do genera�a Gie�guda i przedstawi� mnie. Genera�owie ca�owali mnie, jak si� ca�uje pachol�ta, i tu otrzyma�em podzi�kowanie za �w patrol pod Kuflewem, obiecano przy tym przedstawi� mnie do krzy�a. Krzy�a nie otrzyma�em, bo te� nie takie czyny powinny by� nagradzane Orderem Virtuti Militari. Po niejakim czasie otrzymali�my rozkaz maszerowa� jak najspieszniej pod Ostro��k�. By�a to wyprawa na gwardi� rosyjsk�. Maszerowali�my te� dzie� i noc lasami, w�skimi dro�ynami. Znu�enie by�o ogromne, sen morzy� nas do tego stopnia, �e id�c drzemali�my i nieraz stukn�wszy nog� o korze�, rozci�ga�em si� jak d�ugi, co na kr�tki czas otrze�wia�o, bo wkr�tce znowu sen ogarnia�. W Ostro��ce awangarda naszego pu�ku, pod dow�dztwem majora Ostrowskiego, zabra�a na Narwi 5 berlinek z �ywno�ci� i kompani� eskortuj�c� je. Dosta�o si� nam suchark�w i po czarce w�dki. Po kr�tkim odpoczynku ruszyli�my szos� ku �om�y. Prawie z p�aczem maszerowa�em, tak mi si� brak�o. Stan�li�my w lasku o mil� od �om�y. Jak kamie� pad�em na ziemi� i zasn��em, nie my�l�c o posi�ku, n�g prawie nie czuj�c. Raniutko podnie�li nas do broni. Sformowani w porz�dek bojowy, polami post�powali�my pod �om��. Usypane baterie kaza�y si� spodziewa� silnego oporu nieprzyjaciela. Rozsypali�my si� w tyraliery; pierwszy raz mia�em bra� udzia� w ataku baterii. Nieprzyjaciela nie by�o wida�, by�a niewiadoma jego liczba, tote� i strachu by�o wi�cej. Cicho�� w baterii wzbudza�a podejrzenie, �e nieprzyjaciel ma zamiar jak najbli�ej nas dopu�ci�, aby tym pewniejszy cios zada�. Pr�ne jednak by�y nasze obawy i domys�y, w bateriach ju� nikogo nie by�o. Gwardia rosyjska nie oczekiwa�a starcia z nami. Rosjanie opu�cili �om��, spaliwszy za sob� mosty na Narwi, pozostawiwszy wszystkie baga�e i fura� bez jednego strza�u. Kiedy ju� most sta� w p�omieniach, mieszka�cy �om�y wyszli nam na spotkanie, go�cinnie nas przyjmuj�c. Kto co m�g�, wynosi� na nasze spotkanie, rado�� ich by�a niewypowiedziana, za to i my te� wynagrodzili�my ich, czym mogli�my. Trzy stodo�y ogromne na�adowane by�y rozmaitymi baga�ami. Gwardia, szykuj�c si� do przysz�ej ostentacji przy wej�ciu do Warszawy, mia�a ze sob� rozmaite zbytkowne rzeczy. Z zimy za� z�o�one tu ju� by�o ciep�e odzienie �o�nierskie jako obci��aj�ce �o�nierzy. Niejeden z mieszczan �om�y�skich na�adowa� w�z moskiewskich ko�uszk�w albo nowiutkich mundur�w gwardyjskich i zawi�z� do domu, nikomu za to nie potrzebuj�c dzi�kowa�. Z oficerskich t�umok�w �o�nierze zaopatrywali si� w prze�liczn� bielizn�, fularowe chustki, cz�sto nawet znajdowano srebra, kt�re za bezcen �om�anom sprzedawano. Powozy, dywany i inne kosztowne rzeczy porozbierali oficerowie, s�owem, co kto m�g�, zabiera�. Byli i tacy, co na�adowane powozy odsy�ali do dom�w. Par� dni oczekiwali�my rozkazu, a kiedy odebrali�my go, na ca�� noc wyruszyli�my pod Tykocin. Szli�my forsownym marszem, w ciemno�ci ci�gle b�yska�y wystrza�y pod Tykocinem i huk r�cznej broni, za naszym zbli�eniem si�, uporczywie w jednym miejscu by� s�yszany. Pospieszyli�my w t� stron�, ale smutny widok nas oczekiwa�. Przybyli�my ju� za dnia, wsz�dzie by�o cicho, mn�stwo le�a�o zabitych i ranionych, a wszystko tylko nasi, nieprzyjacielskiego trupa ani jednego. Pokaza�o si�, �e dwa nasze pu�ki Inwalidzki i 16 pu�k liniowy po ciemku napad�y na siebie, a nim spostrze�ono pomy�k�, ofiar pad�o bardzo wiele. Nieprzyjaciel tymczasem zrejterowa� i pomoc nasza by�a ju� niepotrzebna. Powr�cili�my ze wszystkim do �om�y. Rozkaz marszu pod Ostro��k� by� sp�niony, z tego powodu nasz korpus pod dow�dztwem genera�a Gie�guda pozosta� w �om�y, oczekuj�c dyspozycji Naczelnego Wodza. Jako� wkr�tce przywi�z� j� nam jaki� sztabsoficer, na skutek kt�rej ruszyli�my na Litw�. Rzucono pontony przez Narew i po przej�ciu ca�ego korpusu, co trwa�o ca�y tydzie�, przeszli�my do Szczuczyna na nocleg. W tym marszu ja by�em dy�urnym w swojej kompanii. Kiedy stan�li�my ju� na miejscu w nocy, nim zawo�ano dy�urnych dla oddania rozkaz�w wzgl�dem rozporz�dzania ogniem, s�om�, woda i gotowaniem strawy, po�o�y�em si� odpocz��, nie zdejmuj�c nawet tornistra, bo zobaczywszy le��cy jaki� bez w�a�ciciela, po�o�y�em na nim g�ow�imocnozasn��em. Nie wiem, jak d�ugo spa�em, ale obudzony by�em silnym kopni�ciem w nog� z wykrzyknikiem: �Jaki tu ga�gan le�y na moim tornistrze!" Zerwa�em si� na r�wne nogi, a poznawszy S�ugockiego, zacz��em mu robi� ostre wym�wki, �e tak niebacznie ze mn� post�pi�, dodaj�c, i� wiem, �e mu chodzi o ca�o�� bogactw w �om�y�skim rabunku szop zdobytych, kt�rych wcale nie mia�em zamiaru wykrada�. S�ugocki zamiast przeprosi� mnie, przynajmniej uniewinni�si�niepoznaniem,burkn��mi,m�wi�c: �Cicho, smarkaczu, bo jeszcze po uszach dostaniesz!" To mnie wprowadzi�o w gniew najgwa�towniejszy,wiedzia�em, �e by� podszytytch�rzem, porwawszy za karabin, krzykn��em: �Bro� si�, tch�rzu! bo nim dostaniesz si� do moich uszu, zakole ci� jak bydl�!" S�ugocki wyci�gn�� naprz�d r�ce i tak si� w ty� cofa�, a ja chc�c go nastraszy�, zrobi�empchni�cie wpowietrzu, ale wyci�gni�ta r�ka jako� trafi�a na koniec bagnetu, poczu�em zaraz, �e go gdzie� uk�u�em. Nie wiedz�c nawet, jaka jest rana, i dosy� maj�c satysfakcji, postawi�em karabin. S�ugocki wola� i�� na skarg� ni� odem�ci� krzywd�, wi�c walka bez po�rednik�w si� sko�czy�a. Wkr�tce zawo�ano dy�urnych, wydano rozkazy, kt�rych spe�nieniem natychmiast si� zaj��em, nic nie wiedz�c, co S�ugocki przedsi�wzi��, gdy wtem g�os porucznika Mro�ka, wo�aj�cy mnie po nazwisku, uprzedzi�, �e sprawa si� wytoczy�a. Zasta�em przy ognisku oficer�w i S�ugockiego z okrwawion� r�k�. Mrozek zapyta� mnie gro�nie: �Co to znaczy?" Z pokor� opowiedzia�em moj� krzywd�, dodaj�c, �e nie mia�em wcale zamiaru zak�u� S�ugockiego, chcia�em tylko go przekona�, �e do moich uszu nie�atwo si� dosta�. Oficerowie, zawsze przychylni dla mnie, u�miechali si�, a Mrozek zacz�� nas obydw�ch �aja�, wymawiaj�c nam, �e z�y przyk�ad dajemy �o�nierzom, a za kar� rozkaza� mi pozosta� nast�pnego dnia dy�urnym, co w czasie marszu by�o dosy� uci��liwe. S�ugocki, wcale z tego niezadowolony, dosy� zuchwale powiedzia� porucznikowi, �e on sam wymierzy sprawiedliwo��. Z tego powodu Mrozek, obra�ony, z�aja� S�ugockiego, a gdy ten nie przestawa� zuchwale odpowiada�, sko�czy�o si� na tym, �e z ran� dosta� si� do kozy. Rana by�a bardzo ma�a, koniec bagnetu trafi� mi�dzy palce i sk�r� rozdrapa�. Na drugi dzie� Mrozek opowiedzia� ten wypadek pu�kownikowi. Ja pozosta�em dy�urnym, a S�ugocki jako aresztowany musia� jeszcze d�wiga� dwa karabiny za zuchwalstwo przeciwko dow�dcy kompanii, a najbardziej go bola�o to, �e pu�kownik kaza� mu nie�� m�j karabin, przez co tytn bardziej by� upokorzonym. Przybyli�mypodRajgr�d.Tustoczonaby�a bitwa (29.V.31 r.) z korpusem Sackena, rozbitego na wszystkich punktach. Do niewoli wzi�to 2 sztabsoficer�w, 7 oberoficer�w i 1200 �o�nierzy. Tu dosta�em lekk� ran� w praw� nog� kul�, skutkiem czego kilka dni jecha�em z lazaretem. Sacken z reszt� swego korpusu odst�powa� z najwi�kszym po�piechem za Niemen, ze wszystkich wsi okolicznych zabiera� podwody, magazyny za sob� pali�, od kt�rych niezmiennie wzmaga�y si� po�ary. Gie�gud wys�a� parlamentarza z ostrze�eniem, �e je�eli jeszcze gdzie po�ar zastanie, to na pogorzelisku ka�e rozstrzela� stu je�c�w. To poskutkowa�o, po�ar�w do samego Niemna wi�cej nie spotkali�my. Nasz pu�k i cz�� kawalerii w awangardzie �ciga�y niedobitk�w do Niemna. Tu zastali�my ju� most spalony i tu par� dni odbywali�my posterunek. Korpus za� uda� si� wprost pod Gie�gudyszki. Gdy stali�my na posterunku, przyby�o do nas kilkudziesi�ciu akademik�w wile�skich. Rozdzielono ich na pewien czas po kompaniach. Do mego 8 sier�anctwa byli przeznaczeni dwaj bracia Borowscy, lecz po przej�ciu za Niemen otrzymali oni inne zadanie i dopiero w Prusach byli�my razem. Od m�odszego otrzyma�em na pami�tk� chustk� fularow�, kt�r� w p�niejszych nieszcz�ciach utraci�em. Spod Kowna w ci�gu jednego dnia przeszli�my pod Gie�gudyszki, gdzie by�a ju� urz�dzona przeprawa przez Niemen. W tym przemarszu znowu� na mnie przypad� dy�ur. Zm�czony po tak znacznym marszu, kiedy stan�li�my w lasku pod Gie�gudyszkami, bez si� prawie wsun��em si� pod krzak ja�owcowy z tornistrem i jak kamie� zasn��em. Kiedym si� obudzi�, by� ju� dzie�, ale jakie� by�o moje zdziwienie, gdy zamiast piechoty spostrzeg�em si� otoczony kawaleri�. Dwa szwadrony 3 pu�ku u�an�w sta�y na miejscu naszego batalionu. Dzielono fura� w�a�nie blisko krzaku, pod kt�rym spa�em, ha�as mnie obudzi�, a gdym si� pyta�, gdzie si� nasz pu�k podzia�, u�ani odpowiedzieli tysi�cem �art�w, �e jeszcze w nocy wyruszy�, nie wiadomo w kt�r� stron�. Bro� moja by�a zabrana, poszed�em jej szuka� niezmiernie strapiony, gdy� jako dy�urny zamiast drugich budzi�, sam tak fatalnie zaspa�em. Spodziewa�em si� porz�dnej bury od Mro�ka, tote� mnie nie min�a. Pu�k oczekiwa� pod laskiem na przepraw�, w mojej nieobecno�ci kto inny podj�� dy�ur, musia�em si� zameldowa� porucznikowi, z pokor� przyznaj�c si� do winy najserdeczniej. Wyburcza�, co wlaz�o, a co gorsza, kaza� odszukiwa� swoich baga�y, kt�re powinny by�y razem z ariergard� przyby� pod moim dozorem, i rzeczywi�cie przyby�y, ale gdzie si� podzia� z nimi s�u��cy, nie wiedzia�em. Ledwo w��cz�c nogi poszed�em go szuka�, ale na szcz�cie sam przyby�, nie da� mi wi�c daleko chodzi�. Za kar� pozosta�em na drugi dzie� dy�urnym, na szcz�cie w dniu tym marsz by� bardzo kr�tki, gdy� przeprawiwszy si� przez Niemen zaraz na drugiej stronie pu�k stan�� na dziedzi�cu jakiego� starego zamku. Powsta�cy przybywali do nas znacznymi oddzia�ami, pieszo i konno, wsz�dzie witani okrzykami: �Niech �yje Polska!" Po d�ugim kr��eniu w r�nych kierunkach po Litwie przybyli�my nareszcie pod Wilno. Pe�ni�em w�wczas obowi�zek oficera, bro� odda�em, pozosta�em tylko z pa�aszem, co na moje si�y by�o w marszach daleko l�ejsze. Smutnie sko�czy�a si� dla nas bitwa pod Wilnem. Powracali�my przez zapalone lasy nad Wilejk�, gdzie w czasie przeprawy pu�kownik in�ynier�w Walentyn, instruktor niegdy� p�ywak�w, k�pi�c si� uton��. W kilka dni p�niej stali�my pod jakim� spalonym miasteczkiem. Wszystko upada�o na duchu. Genera� Gie�gud nie mia� g�owy do tak wa�nych poczyna�, jakim by� nasz pobyt na Litwie, albo te� nie obawiaj�c si� ju� w�adzy nad sob�, nie chcia� dzia�a� tak, jak powinien by� dzia�a� ka�dy dobry Polak. Wszyscy to widzieli, ale nikt si� nie sprzeciwia�, nikt z�emu zaradzi� nie umia�. P�niej w nocy Litwini, kt�rymi nasz pu�k dope�niono, wszyscy opu�cili nas. Widz�c, �e �le wszystko idzie, nie chcieli doczeka� si� smutnego ko�ca kampanii. Nareszcie rozpocz�a si� bitwa pod Szawlami (2.VII.31 r.), gdzie poleg� nasz szanowny Piwecki, dowodz�c. 19 pu�kiem piechoty. I tu r�wnie� sz�o jako� dziwnie, bez porz�dku i �adu, to ka�dy �o�nierz m�g� spostrzec, a c� dopiero genera�owie! Jak oni na to pozwolili, trudno poj��, nie mo�na tego t�omaczy� subordynacj� wojskow�, gdy si� widzia�o oczywist� zgub�. �al serce �ciska, kiedy si� wspomni rol� starszych! Armia nie op�acana by�a od maja, cho� kasa by�a pe�na. Powsta�cy wi�c opu�cili nas, udaj�c si� do dom�w. Niejeden pad� ofiar� za przywi�zanie do kraju, a wszystko przez niech�� zwierzchnik�w! Pewnego dnia Gie�gud kaza� spali� zapasowe furgony i prochowe jaszczyki, nawet proch zatopi�, i temu nikt si� nie sprzeciwi�! Chorych i ranionych wieziono na 300 przesz�o podwodach, kilka furgon�w wypr�niono prawie z �ywno�ci i pod przykryciem jecha�o 50 ludzi z i pu�ku strzelc�w pieszych, odci�tych w bitwie pod Tykocinem i po��czonych z naszym korpusem. Ludzie ci dostali si� pod komend� jednego z oddzia��w do naszego pu�ku, do kt�rego i ja nale�a�em. Byli�my wys�ani do jakiego� miasteczka, kt�rego nazwy nie pami�tam. Mi�dzy lasami zostali�my napadni�ci przez kozak�w. Podwody by�y rozci�gni�te niezmiernie daleko, za pierwszym wystrza�em powsta� ogromny nie�ad, ka�dy z go�ci�ca wje�d�a� w zbo�e, potyka� si�, a cz�sto przewraca�, stawiaj�c w ten spos�b tam� wszelkiemu porz�dkowi. Broni� takiej masy podw�d by�o niepodobie�stwem. Konw�j zatem odst�pi� t� smutn� zdobycz nieprzyjacielowi. Powr�cili�my do korpusu, kt�ry maszerowa� zupe�nie inn� drog� ku granicy pruskiej. Oficer, dowodz�cy t� nieszcz�sn� zbieranin� (ci�ar armii w czasie kampanii), zda� spraw� z tego, co si� sta�o. W sztabie przyj�to to oboj�tnie, co nas przekona�o, �e by� to manewr w

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!