5092

Szczegóły
Tytuł 5092
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5092 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5092 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5092 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kot Lataj�cy Holender By�o to wiele lat temu. Akurat ko�czy�em Szko�� Morsk� w Gdyni i musia�em odb�bni� praktyki na kt�rym� ze statk�w PLO. Znajdowali�my si� w�a�nie na Morzu Karaibskim, gdy nadesz�o ostrze�enie o tajfunie i schronili�my si� do najbli�szego portu, kt�ry m�g� nas przyj�� - niewielkiej miejscowo�ci Vapescos u wschodniego wybrze�a Meksyku. Morze Karaibskie to paskudny obszar, nag�e zmiany pogody to tutaj normalna rzecz, niebo dot�d czystob��kitne mo�e nagle pokry� gruby ko�uch chmur, kt�remu towarzyszy� b�dzie huraganowy wiatr i deszcz. Nic dziwnego, �e gin� tutaj jachty, a nawet statki - je�li kt�ry� nie zd��y na czas do bezpiecznego portu, to mo�e by� z nim krucho. My zd��yli�my. Moim zdaniem mogliby�my wcale tam nie wchodzi�, bo o t� okolic� otar�o si� najwy�ej skrzyd�o huraganu, ale Stary wie lepiej co w wodzie piszczy. Nikomu z marynarzy o d�u�szym sta�u nie chcia�o si� wychodzi� na l�d, ale dla mnie by�a to pierwsza wizyta na zachodniej p�kuli i a� mnie trz�s�o, �eby zobaczy� jak to wygl�da, wi�c przekupi�em jeszcze dw�ch z za�ogi obietnic� kilku kolejek w barze i dostali�my pozwolenie wyj�cia. Rzeczywi�cie, by�o nieciekawie. Gdy wp�ywali�my do portu wszystko sk�pane by�o w krwawym blasku zachodz�cego s�o�ca, a od horyzontu gna�a w naszym kierunku �awa chmur rozja�nianych b�yskawicami. Teraz niebo zasnu�o si� zupe�nie i panowa�y prawie kompletne ciemno�ci z rzadka rozja�niane blaskiem latar� ledwo widocznych w zacinaj�cym deszczu. Na szcz�cie by�o bardzo ciep�o, wr�cz parno. Wiadomo - zwrotnik, tropiki. Wiatr z�o�liwie szarpa� moim p�aszczem odchylaj�c go w najmniej spodziewanych miejscach, �eby nala� mi wody tam, gdzie przypadkiem by�o jeszcze sucho i po kilku minutach marszu zacz��em przeklina� pomys� zwiedzania tej dziury. Moi towarzysze nie m�wili nic, ale zapewne w my�lach podnosili cen� za towarzyszenie mi w tym piekle. Przecie� pojutrze mieli�my wp�yn�� do Santa Lucia, gdzie rzeczywi�cie by�o co ogl�da�, je�li wierzy� opowie�ciom za�ogi. Gdyby nie strach, �e b�d� si� ze mnie nabija�, pewnie bym zawr�ci�. Min�li�my jakie� budynki, chyba magazyny, ciemne kszta�ty jednostek stoj�cych przy kei i nigdzie nie wida� by�o ani �ladu �ycia, a� czasem odnosi�em wra�enie, �e zacumowali�my w wymar�ym mie�cie - widmie. Zd��y�em nawet pomy�le�, �e opr�cz portu nic tu nie ma, gdy wiatr zmniejszy� nap�r i prawie wpad�em na jak�� �cian�. Poczu�em, �e przez opuszczeniem statku zapomnia�em odwiedzi� ubikacj� i zatrzyma�em si� rozpinaj�c rozporek. Ach, co za ulga. W tej chwili przypomnia�em sobie o moich dw�ch towarzyszach i rozejrza�em si� w panice dooko�a, ale w zacinaj�cym deszczu nie mia�em nawet szansy ich odnalezienia. Zrobi�em jeszcze kilka niepewnych krok�w, gdy nagle przez szum wiatru przebi�y si� jakie� odg�osy i w mroku przede mn� otwar�y si� drzwi ukazuj�c jasno o�wietlone wn�trze. Dobieg�y do mnie �miechy, d�wi�k szk�a, szuranie krzese� po pod�odze. Z wn�trza wysz�y dwie postacie, z kt�rych jedna prawdopodobnie by�a kobiet� i zamkn�wszy drzwi skierowa�y si� w sobie tylko znanym kierunku. Odg�osy �ycia znik�y jak uci�te no�em i zn�w poczu�em si� jak na pustkowiu. Macaj�c r�kami po �cianie posuwa�em si� w kierunku, gdzie ostatni raz widzia�em �wiat�o. Zrozumia�em, dlaczego wcze�niej niczego nie zauwa�y�em. Okna budynku by�y szczelnie zas�oni�te okiennicami zbitymi z desek, a przez szczeliny mi�dzy nimi przebija�y si� w�skie strumyki �wiat�a do tej pory ca�kowicie zag�uszane strugami deszczu. Nios�y ze sob� obietnic� ciep�ego i suchego wn�trza oraz szklaneczki czego� rozgrzewaj�cego. Teraz ju� wyra�nie s�ysza�em dobiegaj�ce ze �rodka odg�osy �ycia. Sta�em tak jeszcze przez chwil�, a po g�owie t�uk�y mi si� s�owa piosenki "Do Tawerny Pod Pijan� Zgraj�, do ta�cz�cych okopconych �cian...". Wymaca�em drzwi i wszed�em do �rodka. Jakbym znalaz� si� w innym �wiecie, �wiecie, kt�ry zawsze mia�em przed oczyma s�uchaj�c tamtej piosenki. To by�a rzeczywi�cie tawerna, jakie spotyka si� ju� chyba tylko w filmach o piratach albo w takich dziurach jak Vapescos. �ciany zbudowane z ledwo ociosanych bali, mo�e rzeczywi�cie okopcone, a mo�e po prostu brudne, podobnie jak pod�oga wydeptana setkami tysi�cy st�p, kt�re przesz�y po niej od chwili postawienia tej budy. Zauwa�y�em trzy czteroosobowe stoliki z prawej, jakby elegantszej strony pomieszczenia, reszta to by�y d�ugie sto�y przy kt�rych znajdowa�y si� �awy podobnej d�ugo�ci. W nozdrza uderzy� mnie zapach b�d�cy mieszanin� dymu tytoniowego, potu wydzielanego z niedomytych ludzkich cia� oraz bukiet kuchenny: sple�nia�e sa�atki, skwa�nia�e wino i ca�a reszta, do�� trudna do rozpoznania, jednak w ko�cowym efekcie troch� przypominaj�ca niezbyt starannie uprz�tni�tego pawia. Nie wygl�da�o na to, �eby co� z tego przeszkadza�o osobnikom zape�niaj�cym pomieszczenie. Patrz�c na nich odnios�em jeszcze wi�ksze wra�enie nierealno�ci tego miejsca. M�czy�ni o czerwonych, zaro�ni�tych twarzach w niczym nie przypominali bywalc�w europejskich knajp portowych, bo nigdy ju� wi�cej nie nazw� ich tawernami. Wielu z nich nosi�o pasiaste, marynarskie koszule spod kt�rych wygl�da�y ow�osione klatki piersiowe i okr�g�e brzuchy, paru by�o mokrych, jakby przyszli tu� przede mn�, kilku siedzia�o nie zdj�wszy nawet p�aszczy, a woda �ciekaj�ca na pod�og� tworzy�a b�otniste zacieki rozdeptywane we wszystkie strony. Wszyscy byli brudni, jakby mimo marynarskiego fachu cierpieli na wodowstr�t. W uszy wwierca� mi si� gwar kt�ry powstaje, gdy m�wi jednocze�nie wiele os�b. O ile mog�em si� zorientowa�, kr�lowa� j�zyk hiszpa�ski lub podobny, ale trafia�o si� tu i �wdzie s�owo angielskie, a nawet francuskie czy w�oskie. Przy mniejszych, "kawiarnianych" stolikach siedzia�o kilka os�b wygl�daj�cych, jakby za�atwiali jakie� ciemne interesy i niekt�rzy z nich sprawiali wra�enie czystszych, a i gwar z tej cz�ci sali dobiega� mniejszy. Uzna�em, �e ju� wystarczaj�co d�ugo sta�em w wej�ciu i ruszy�em przed siebie. Kontuar w niczym nie odbiega� od nastroju knajpy, a nawet gdzieniegdzie j� przewy�sza�. Wyszuka�em w�r�d starych i �wie�szych plam miejsce oparcie o kt�re nie zagra�a�o przyklejeniem i wspi��em si� na wysoki zydel. Barman, pot�ny grubas przepasany bia�ym fartuchem popatrzy� na mnie z tak� sam� ciekawo�ci�, z jak� ja patrzy�em na niego i podszed� bli�ej. Wida� by�o, �e kompletnie mu nie pasuj� do tego miejsca. Ja te� si� czu�em troch� nieswojo, ale za nic nie wyszed�bym teraz na dw�r i to nie tylko z powodu deszczu, ale chyba r�wnie� przez t� atmosfer�, dzi�ki kt�rej od�ywa�y marzenia z dzieci�stwa, kt�re pchn�y mnie do szko�y morskiej i kt�re okazuje si� nigdy nie umar�y, a tylko przysn�y gdzie� tam, w pod�wiadomo�ci, przyt�umione realizmem stalowych potwor�w przemierzaj�cych dzi� oceany. Mo�e po raz pierwszy poczu�em si� troch� marynarzem, jak wtedy, gdy u babci na wsi dorwa�em star� bali� i wyp�yn��em w rejs po sadzawce przed domem? Ile wtedy mia�em lat, siedem, osiem? - Co poda�? - ochryp�y g�os barmana wyrwa� mnie ze wspomnie�. G�os pasowa� do postaci i do tego miejsca, ale pewien zgrzyt stanowi�a idealna, niemal oksfordzka angielszczyzna. - Eeee - odpowiedzia�em niezdecydowanie. - Na tak� pogod� najlepsza b�dzie szklaneczka rumu dla rozgrzewki - popatrzy� na mnie ze zrozumieniem. - Eeee...tak - zgodzi�em si� skwapliwie. Je�li ju� zab��dzi�em w trakcie trwania kt�rego� z rejs�w szkoleniowych do baru, to jednak zawsze kr�lowa�y tam bardziej cywilizowane trunki. Gdzie by�y wtedy moje wspomnienia o piratach z ksi��ek Stevensona? Barman wyci�gn�� spod kontuaru butelk� zawieraj�c� jaki� ��tawy p�yn i postawiwszy przede mn� - o dziwo! - czyst� szklank� nala� do pe�na. Zap�aci�em i poci�gn��em ostro�ny �yk. O rany! Jak ci piraci mogli pi� takie paskudztwo! Omal nie wyplu�em ca�o�ci na blat kt�ry, s�dz�c po wygl�dzie, prze�y� ju� niejedno takie zdarzenie. Barman przygl�da� mi si� z tak� ciekawo�ci�, �e zacz��em podejrzewa� go o jaki� numer. Dopiero po chwili zobaczy�em swoj� min� w lustrze za barem i zrozumia�em jego spojrzenie. Dzielnie prze�kn��em i u�miechn�em si� zdr�twia�ymi wargami. Barman wr�ci� do wycierania szklanek i przesta� zwraca� na mnie uwag� - czy�bym zda� egzamin? Spr�bowa�em poci�gn�� jeszcze �yk i tym razem posz�o lepiej. A poza tym to paskudztwo naprawd� rozgrzewa�o. Przeci�gn��em palcem po blacie wyczuwaj�c szczeliny pozostawione w niewiadomych okoliczno�ciach przez ludzi, kt�rzy by� mo�e umarli na d�ugo przed moim narodzeniem. Czy to jest ten powiew historii, o kt�rym opowiada�a mi znajoma studiuj�ca archeologi�? Podobno odczuwa�a co� takiego chodz�c po miejscach, w kt�rych staro�ytni wznie�li jakie� swoje budowle, teraz obr�cone w ledwo odznaczaj�ce si� od otoczenia ruiny. Wy�mia�em j� wtedy, przez co si� na mnie �miertelnie obrazi�a. Ch�tnie bym j� teraz przeprosi�. Dyskretnie rozejrza�em si� po sali. Najwyra�niej marynarze podobni do mnie omijali t� bud� szerokim �ukiem, jednak teraz dostrzeg�em kilku zapl�tanych pomi�dzy fantazyjn� bra� nadal przypominaj�c� zbiorowisko karaibskich pirat�w. Dostrzeg�em te� kilka kobiet, r�wnie brudnych i niechlujnych jak ci, kt�rzy je obejmowali. I najwi�kszy powiew nowoczesno�ci: elektryczne �wiat�o bij�ce z nieos�oni�tych �ar�wek zwieszaj�cych si� spod sufitu. Cholera. Mo�e trzeba by�o wyj�� i zapami�ta� tylko pierwsze wra�enie? Poci�gn��em jeszcze �yk i okaza�o si�, �e szklanka jest pusta. Podnios�em j� znacz�cym gestem w kierunku barmana i po chwili zn�w by�a pe�na. W sumie, nie jest tu tak �le, a i zapach ju� przesta� by� taki uci��liwy. Zabra�em szklank� i poszed�em w kierunku jednego ze sto��w, przy kt�rym wypatrzy�em wolne miejsce. Wygl�da�o na to, �e jestem ostatnim z przyby�ych go�ci, bo od dobrych kilkunastu minut nikt nowy si� nie pojawi�. Pogoda wyra�nie nie zach�ca�a do spacer�w. Do�� szybko zawar�em znajomo�� z jednym z pirat�w siedz�cym obok mnie. Go�� nazywa� si� Miguel i w zasadzie by�by ca�kiem sympatyczny, gdyby nie cz�stowa� mnie czym�, co pi�, a co pachnia�o jak os�odzony denaturat i chyba podobnie smakowa�o (chyba, bo nigdy do tej pory nie pi�em s�odzonego denaturatu). Pos�ugiwa� si� �amanym dialektem hiszpa�sko - angielskim i co chwila poklepywa� mnie po ramieniu ci�k�, w�ochat� �ap�. W�a�nie zacz��em kombinowa� jakby tu si��� z jego drugiej strony, bo lewe rami� powoli zmienia�o mi si� w kotlet schabowy, gdy przez gwar rozm�w przebi� si� szum wiatru i powiew �wie�ego powietrza na chwil� rozproszy� wisz�ce w powietrzu zas�ony dymne, kt�re jednak natychmiast zwar�y swe szeregi, jednak co� ju� si� zmieni�o w atmosferze tawerny. Rozmowy po kolei milk�y i nawet m�j wsp�lnik do butelki zamar� w po�owie ruchu nie doko�czywszy nalewania. Przez chwil� patrzy�em na pust� szklank�, wreszcie przenios�em wzrok na niego. Gapi� si� gdzie� w kierunku drzwi. W ciszy, kt�ra nasta�a s�ysza�em nawet b�bnienie deszczu o okiennice. Odwr�ci�em si� tam, gdzie patrzyli wszyscy - w kierunku drzwi. Sta�a tam ubrana ca�kowicie na czarno posta� w d�ugim, si�gaj�cym kostek p�aszczu z kt�rego na brudne deski pod�ogi skapywa�a woda. Twarz zakryta by�a szerokim rondem kapelusza r�wnie mokrego, co p�aszcz. Wida� by�o tylko fragment g�adko ogolonej brody nale��cej do kogo� o bardzo jasnej cerze. Posta� powoli podnios�a wzrok ukazuj�c szczup��, bardzo blad� twarz nale��c� do m�czyzny o czarnych w�osach opadaj�cych mu na ramiona i je�li to mo�liwe, jeszcze czarniejszych oczach. Ko�c�wki w�os�w pob�yskiwa�y mokro w blasku �ar�wek s�cz�cym si� spod sufitu. W ciszy, jaka zapad�a niesamowicie g�o�no zabrzmia�o pytanie jednego z marynarzy w mundurach brytyjskiej marynarki handlowej: "Co to za pacan?" Obejrza�em si� na nich, ale zrobi�em to tylko ja - nikt inny nawet nie zwr�ci� na to uwagi i ci dwaj Anglicy te� zamilkli, jakby wyczuwaj�c niestosowno�� wszelkich drwin. Ponownie popatrzy�em na posta� stoj�c� w progu. Przybysz spokojnym ruchem obraca� g�ow� omiataj�c spojrzeniem zamar�� w bezruchu sal�, kt�ra przypomina�aby doskona�� fotografi�, gdyby nie snuj�ce si� powoli pasma dymu z fajek i papieros�w. One jako jedyne nie podda�y si� og�lnemu nastrojowi i nadal robi�y, co chcia�y. Ale nikt z ludzi nawet nie drgn�� pod badawczym spojrzeniem obcego. Bi� od niego jaki� niesamowity autorytet, wiedza o morzu i rzeczach, jakich nie uczono mnie w szkole. To by� zapach wielkiej przygody towarzysz�cej tej postaci chyba od czas�w, kiedy smuk�e klipry pru�y powierzchni� m�rz rozwo��c �adunki, ludzi i poczt�, a szantymeni nucili swoje za�piewy zagrzewaj�c za�og� do pracy. Sekund� p�niej zrozumia�em, dlaczego nikt nawet nie drgn��, gdy� posta� popatrzy�a r�wnie� w moim kierunku i ciarki przesz�y mi po plecach sprawiaj�c, �e w jednej chwili sta�em si� prawie zupe�nie trze�wy. Najbardziej niesamowite w ca�ej postaci by�y oczy, i to ich widok sprawi�, �e zapomnia�em o ca�ym �wiecie. Nie wiem, sk�d pochodzi� ich w�a�ciciel, ale gdyby wtedy kto� mi powiedzia�, �e z piek�a, w tamtej chwili uwierzy�bym bez zastrze�e�. W�a�ciwie to oczu nawet nie dostrzeg�em - w bladej twarzy tkwi�y jedynie dwie wielkie, ciemne plamy przypominaj�ce raczej oczodo�y mroczne jak otch�anie wysch�ych studni, bo nie dostrzeg�em nawet najs�abszej iskierki, kt�ra pojawia si� zawsze, gdy �wiat�o odbija si� w wilgotnej powierzchni ga�ki ocznej. Przez chwil� mia�em wra�enie, �e w u�amku sekundy lec� przed siebie do tej niesamowitej twarzy i w chwili, gdy widzia�em j� z takiego bliska, �e rozpoznawa�em pory na sk�rze przybysz przesun�� spojrzenie dalej, a ja g�o�no zach�ysn��em si� powietrzem. Najdziwniejsze by�o to, �e nawet w czasie tej dziwnej halucynacji nie dostrzeg�em jego oczu, a tylko ciemno��, przestrze� jak mrok kosmosu w kt�ry za moment wpad�bym z kretesem na ca�� wieczno��. Oczy mroczne jak gr�b. Obcy sko�czy� przegl�d i nie zdejmuj�c kapelusza ruszy� w kierunku kontuaru, gdzie barman ju� wyci�ga� butelk�. W miejscu, gdzie sta� przez te kilka sekund (mnie wydawa�o si�, �e ca�� wieczno��) pozosta�a mokra plama powoli wsi�kaj�ca w deski pod�ogi. Pierwsi bywalcy tawerny "Pod Pijan� Zgraj�" (bo tak j� w my�lach nazwa�em) jakby powoli otrz�sali si� z uroku i powoli szmerek rozm�w zaczyna� podnosi� si� na coraz wy�szy poziom. Jednak co� w nastroju knajpy si� zmieni�o. Odnosi�em wra�enie, �e wszystkie rozmowy prowadzone s� o ton ciszej, a w powietrzu wyczuwa�o si� napi�cie, jakby na co� czekano. Odwr�ci�em si� do mojego s�siada. - Miguel, co to za facet? Zagadni�ty dola� mi do szklanki czego� z butelki, kt�r� ostatnio przyni�s� od barmana. - Racja, m�ody jeste�, to i nie wiesz - odezwa� si� swoj� �aman� angielszczyzn� przetykan� tu i �wdzie hiszpa�skimi wtr�ceniami, po czym �ciszy� g�os. - To jest El Espiritu Del Velero, Duch �aglowca - zabrzmia�o to tak, jakby przekazywa� mi jak�� wielk� tajemnic�. Patrzy� przy tym z wyra�nym szacunkiem na sylwetk� przy kontuarze. - Duch �aglowca? - powt�rzy�em z rozbawieniem i te� spojrza�em w tamtym kierunku. Czarny p�aszcz zwiesza� si� prawie do samej pod�ogi, a jego w�a�ciciel zdawa� si� siedzie� bez ruchu. - Jakiego �aglowca? - Kiedy wp�ywa�e� do portu? - Oko�o �smej. - To jeszcze by�o do�� widno - stwierdzi� Miguel. Skin��em g�ow�. - Na pewno przep�ywa�e� obok wraku starego klipra stoj�cego przy nabrze�u si�dmym. Wszystkie wi�ksze statki przep�ywaj� obok niego. No, kiddo? Nie musia�em wyt�a� pami�ci. P� za�ogi wyleg�o, �eby ogl�da� wrak �aglowca zacumowany przy kei. To, co zwykle stoi w portach to odpicowane na wysoki po�ysk muzea przeznaczone do zwiedzania, ciesz�ce oko pi�knymi kszta�tami i �wie�� farb�. Ten by� inny. Przegni�e deski pok�adu mia�y kolor podobny do burt, czyli prawie czarny z br�zowymi zaciekami w miejscach, gdzie drewno by�o mniej zbutwia�e. Je�li kiedy� by� pokryty jak�� farb�, to teraz nie pozosta�o z niej nawet �ladu. Z drzewc�w rej podobnej barwy zwiesza�y si� resztki szmat, nieruchome w zastyg�ym przed burz� powietrzu. Gdzie� na horyzoncie k��bi�y si� chmury nadci�gaj�cego tajfunu, co i rusz roz�wietlane iskrami wy�adowa� przydaj�cymi atmosferze grozy. W czerwieni zachodz�cego s�o�ca nikt si� nie odzywa�, gdy przep�ywali�my obok wraka, kt�ry przemierza� morza i oceany na d�ugo przed naszym narodzeniem, jakby�my chcieli uczci� to zjawisko minut� ciszy. Gdy mijali�my dzi�b, da�o si� zauwa�y� resztki nazwy: "St..mf.re". Dziwnym trafem nikt nie oderwa� mosi�nych liter tworz�cych napis. A przecie� kiedy� by� to bez w�tpienia pi�kny �aglowiec. Nawet teraz w kszta�tach wraka wyczuwa�o si� jak�� lekko��, kt�ra przetrwa�a mimo dziesi�tek lat, jakie zapewne up�yn�y od jego ostatniego rejsu i kt�ra sprawia�a, �e odnosi�o si� wra�enie jakby lada chwila mia� zostawi� brudn�, martw� skorup� i ruszy� zn�w na morze jako pi�kny, smuk�y kliper - niczym motyl wykluwaj�cy si� z brzydkiej i nieciekawej poczwarki. Zauwa�y�em, �e nie�wiadomie zacisn��em pi�ci i rozlu�ni�em u�cisk. To tylko wrak, kt�ry ju� nigdy nie wyruszy na szlak i kt�ry dawno powinien zosta� rozebrany, �eby zwolni� miejsce dla jednostek, kt�re jeszcze zdolne s� wyj�� w morze. - Tak, pami�tam - powiedzia�em. - To jest duch tego klipra. Stormfire. Ogie� burzy. Tak si� nazywa� - powiedzia� Miguel i wychyli� szklank� jednym haustem. A� mnie otrz�sn�o. Nie wiem, jak on to prze�y�, ale je�li my�licie, �e rum jest niedobry, to powinni�cie spr�bowa� tamtego �wi�stwa. Umoczy�em wargi w swojej szklance, a on dola� sobie do pe�na. - Taak, kiedy� statki mia�y dusze - ci�gn��. - Wykonywali je �ywi ludzie u�ywaj�c drewna, kt�re te� �y�o zanim przyszli drwale i je �ci�li. Ka�dy �aglowiec by� jedyny w swoim rodzaju, nie jak te konserwy, co teraz robi� - podni�s� g�os i wymachiwa� r�kami na�laduj�c ruchy robotnika przybijaj�cego co� rytmicznie sztanc�. - Bach i nast�pny, bach i nast�pny - zawadzi� �okciem o butelk�, kt�ra przewr�ci�a si� i spad�a ze sto�u rozlewaj�c reszt� zawarto�ci na pod�og�. Dyskretnie kopn��em j� gdzie� dalej. - Zaczekaj, przynios� now� - powiedzia�em i przeliczywszy w my�lach diety otrzymane przed zej�ciem na l�d ruszy�em do baru. Opar�em si� o kontuar i zawo�a�em barmana. - Butelk� rumu - zakomenderowa�em �mia�o i popatrzy�em na czarn� posta� siedz�c� nieruchomo dwa sto�ki dalej. Nadal nie widzia�em jego oczu, cho� sta�em mo�e nieco ponad metr od niego. Mo�e to przez szerokie rondo, ale odnosi�em wra�enie, �e jest tam zbyt ciemno jak na o�wietlenie panuj�ce w tej budzie. Nawet pod sto�em, gdy szuka�em butelki �eby j� kopn�� gdzie� dalej, by�o ja�niej. Zn�w poczu�em dreszcz niesamowito�ci. Obcy nagle drgn�� i powoli zacz�� odwraca� g�ow� w moim kierunku. Z�apa�em stoj�c� przede mn� butelk� i prawie pobieg�em do swojego miejsca przy stole. W po�owie drogi przypomnia�em sobie, �e nie zap�aci�em i wyd�ubawszy pieni�dze z kieszeni zawr�ci�em do barmana. Da�em mu banknot pi�ciodolarowy i zgarn�wszy reszt� chcia�em odej��. Serce we mnie zamar�o gdy poczu�em, �e kto� mnie trzyma za r�kaw. Spojrza�em za siebie i odkrywszy, �e to tylko drzazga wczepi�a mi si� w szew uwolni�em si�, by pospiesznie wr�ci� do Miguela staraj�c si� nie patrze� na niesamowitego w�a�ciciela czarnego p�aszcza. Okaza�o si�, �e m�j towarzysz jakim� cudem wytropi� butelk�, kt�r� opr�niali�my wcze�niej i nala� nam po solidnej porcji. Prze�kn��em �lin�. - Ooo, muchacho, widz�, �e przynios�e� jeszcze co� - szeroko otworzy� ramiona. - Poka�, poka�. Rum? - chyba moja mina wiele mu powiedzia�a, bo doko�czy�: - Dobrze, b�dziemy pili rum. Odetchn��em z ulg�. Miguel podni�s� nasze szklanki, po czym wyla� ich zawarto�� na pod�og� i z wpraw� otworzy� przyniesion� przeze mnie butelk�. - Wi�c co z tym duchem? - spyta�em. - Aaa, duch. Si. Ka�dy �aglowiec mia� swojego espiritu, ducha - wypi� �yk i popatrzy� z szacunkiem na szklank�. - Mmm, no esta mal. Niez�e. Yeah. Pokiwa�em g�ow� i te� �ykn��em. - A raz w roku taki duch wychodzi� w miasto jako cz�owiek i pi� w portowych tawernach jak ta. To znaczy, �aglowiec. �aglowiec, rozumiesz, zmienia� si� w posta� ludzk� i szed� poby� z tymi, kt�rych na codzie� wozi�. Nikt tego nie widzia�, nigdy. Za�oga zasypia�a, �aglowiec zmienia� si� w cz�owieka i szed� ta�czy�. - I co, zabiera� ich ze sob�, czy zostawia� na kei? - spyta�em drwi�co. Miguel popatrzy� na mnie ze zgorszeniem. - Nie wierzysz, pequeno? To twoja sprawa. Ale tak by�o i nie pytaj, co si� dzia�o z za�og�, bo nikt tego nie wie. Dlatego ka�dy marynarz raz w roku m�g� zasn�� na wachcie i by�o mu to darowane. Teraz nie zasypiaj�, bo nie ma duch�w. Tylko stal i stal, blachy i nity - osuszy� szklank� do dna i nape�ni� j� z butelki. - Nie wierz� - ja te� sobie dola�em. - Przecie� statek nie sta� sam w porcie, inne jednostki sta�y obok. I nkt nic nie widzia�? - Nikt, ma�y. Jakby wszyscy byli na�pani - nikt nie zauwa�a�, czy statek jeszcze tam stoi, czy nie. A rano wszystko wraca�o do normy. Raz w roku. I nie ka�� ci w to wierzy�. Sko�czmy z tym, pequeno, mo�e jeszcze zdarzy si� co�, �e uwierzysz - zn�w opr�ni� sw� szklank� i zapatrzy� si� przed siebie. Ja te� zamilk�em i rozejrza�em si� po sali. Wszyscy zaj�ci byli swoimi sprawami i wygl�da�o na to, �e zapomnieli ju� o tajemniczym przybyszu. Odszuka�em go wzrokiem. Nadal siedzia� przy barze i chyba w�a�nie wypija� swoj� porcj� alkoholu, bo w charakterystyczny spos�b odchyli� g�ow�. Przez chwil� siedzia� nieruchomo i nagle wyda�o mi si�, �e us�ysza�em jaki� za�piew przebijaj�cy si� przez gwar rozm�w. Barman zamar� na chwil� i ha�as zacz�� si� ucisza� w miar� jak milkli poszczeg�lni marynarze. Teraz ju� by�em pewien - to nuci� przybysz. Piosenka by�a wolna i t�skna, a na pewno opowiada�a o dalekim domu i marzeniach, �eby do� wr�ci� i u�ciska� �on� i dzieci. To znaczy, nie wiem, on tylko nuci�, ale nastr�j... Odczu�em co� takiego pierwszy raz w �yciu i zn�w nie by�em pewien, co z opowie�ci Miguela jest prawd�. Wtedy obcy przesta� nuci� i zacz�� �piewa� szant� w jakim� j�zyku przypominaj�cym hiszpa�ski, a ja zorientowa�em si�, �e cho� nie znam s��w, to mrucz� razem z nim tak jak potrafi�, a z oczu ciekn� mi �zy, kt�rych nie potrafi�em opanowa�. Bardzo w tej chwili chcia�em by� w domu i i�� wieczornymi uliczkami Gdyni. Pod koniec nawet pr�bowa�em wymawia� zapami�tane s�owa refrenu. Gdy przybysz w czerni sko�czy� �piewa�, na chwil� zaleg�a cisza, po czym powr�ci� gwar przyciszonych rozm�w. Miguel odwr�ci� do mnie twarz i spostrzeg�em, �e ma wilgotne oczy. - Mo�e i to nie jest �aden el espiritu del velero, ale ja w to nie wierz� - powiedzia� i poci�gn�� nosem, po czym poci�gn�� ze szklanki. - Widz�, kiddo, �e i ciebie to ruszy�o. Poczekaj, noc jest d�uga, a na dworze wieje. I pij, dzi� barman stawia. Jak rok temu - doda� ciszej. I tak trwa�o ca�� noc. Czarna posta� przez ca�y czas nie zdj�a kapelusza ani na chwil�, nie m�wi�c ju� o p�aszczu. Nie ruszy�a si� te� do ta�ca, gdy�, jak twierdzi� Miguel, teraz duchy �aglowc�w - je�li jeszcze jakie� pozosta�y - ju� nie ta�cz� i trudno im si� dziwi�. Ich czas przemin��. Ale za ka�dym razem gdy zaczyna� �piewa� milk�y rozmowy, a marynarze, twardzi faceci kt�rzy zapewne nieraz sprzedali komu� n� pod �ebro, zachowywali si� jak dzieci - p�akali nuc�c t�skne pie�ni kubryku lub weselili si� ta�cz�c do rytmu szant, bo to by�y bez w�tpienia szanty, cho� prawie �adnej z nich nie zna�em. Przybysz �piewa� w r�nych j�zykach, zapewne z ka�dego portu do kt�rego zawija� podchwytywa� jak�� pie��, kt�r� teraz wykonywa�. A wykonywa� tak, �e na ka�dym festiwalu zdoby�by bez w�tpienia pierwsz� nagrod� i to nie tylko za wspania�y g�os, ale i za nastr�j - w ka�dej z nich pobrzmiewa� szum fal, �opot �agli i poskrzypywanie takielunku. Wyra�am si� o nim jakby rzeczywi�cie by� tym duchem, gdy� wtedy tak go traktowa�em, co przychodzi�o mi tym �atwiej, �e wci�� pami�ta�em spojrzenie tych jego oczodo��w. By�em r�wnie� nie�le pijany, ale to te� si� nie liczy�o. Liczy�y si� tylko szanty i nastr�j przesz�o�ci, �wiata, kt�ry jeszcze raz o�y�, by na kr�tko bawi� nas przez t� jedn� noc w roku. Gdy wreszcie przybysz wsta� i wyszed� zrobi�o si� jako� pusto i dziwnie, jakby ka�dy z nas obudzi� si� ze snu podobnego do narkotycznego transu. Wszyscy staraj�c si� nie patrze� sobie w oczy wychodzili po�piesznie w szarzej�cy poranek, jakby zmieszani, zawstydzeni. Tajfun poszed� sobie gdzie� indziej i wychodz�cych wita�o czyste, granatowe niebo z zanikaj�cymi gwiazdami. Przypomnia�em sobie, �e chodzi�em po jakie� butelki do baru i podszed�em tam pytaj�c si� barmana ile p�ac�, ale on odpowiedzia�, �ebym sobie nie zawraca� tym g�owy, nie tej nocy. W tawernie by�o ju� prawie pusto. Wyszed�em jako jeden z ostatnich i zatrzyma�em si� przed wej�ciem wystawiaj�c twarz na podmuchy porannej bryzy, jeszcze przyjemnie ch�odnej i niczym nie zapowiadaj�cej maj�cego nadej�� podzwrotnikowego upa�u. Na wschodzie niebo by�o ju� mocno r�owe, lada moment mia�o wzej�� s�o�ce, wi�c ruszy�em w kierunku nabrze�y. Po kilkunastu krokach pomy�la�em, �e dobrze by�oby obejrze� jeszcze raz z bliska wrak, kt�ry rzekomo raz w roku zmienia� si� w ducha. Do�� dobrze zapami�ta�em jego po�o�enie, wi�c ruszy�em w tamtym kierunku tak szybko, jak mi na to pozwala�y ci�kie nogi. Na miejsce dotar�em po kilkunastu minutach, ale w miejscu, gdzie sta� wrak klipra teraz by�o pusto. Zrobi�o mi si� zimno. Rozejrza�em si� po okolicy przypominaj�c sobie punkty orientacyjne. Tamten magazyn by� na swoim miejscu, resztki po spalonym budynku tak�e wygl�da�y na te same - nie s�dz�, �eby w jakim� porcie trzymali dwa zgliszcza po po�arach - a jednak klipra nie by�o. Podszed�em do samego brzegu i zapatrzy�em si� w wod�. Nie wiedzia�em, co o tym wszystkim s�dzi�. - Hej, amigo - odezwa� si� jaki� zachrypni�ty g�os. - Creo que estas buscando aquel naufrago que estuvo aqui desde el principio del siglo?- zabrzmia�o pytanie. Rozejrza�em si� sp�oszony dooko�a. Z kabiny stoj�cej obok brudnej, odrapanej krypy, ob�a��cej p�atami farby wyszed� r�wnie niechlujny w�a�ciciel i patrzy� na mnie z rozbawieniem. - Szukasz tego wraka, co sta� tu chyba od pocz�tku wieku? - powt�rzy� po angielsku. Skin��em g�ow�. - W�adze Vapescos zdecydowa�y, �e trzeba go st�d zabra�, bo zajmuje miejsce i jest siedliskiem szczur�w. O wschodzie s�o�ca przyszed� holownik i zabra� go na morze. Zatopi� go, bo nie ma pieni�dzy, �eby go przerobi� na muzeum. Szkoda, to by� pi�kny kliper. Konkurowa� kiedy� z sam� "Cutty Sark" - gdzie� z daleka dobieg� przyt�umiony odg�os gromu. - S�yszysz, amigo? To jego dzwon pogrzebowy. Odholowali go na pe�ne morze i wysadzili dynamitem - i nagle zrobi� co�, co mnie zdziwi�o: odwr�ci� si� w kierunku otwartego morza i zasalutowa�, po czym nie patrz�c na mnie schowa� si� z powrotem do kabiny swej krypy. Na wp� �wiadomie powt�rzy�em jego gest. Epilog Od tamtej chwili min�o wiele lat. Powoli awansowa�em w marynarskiej hierarchii i jak na razie dochrapa�em si� stopnia pierwszego oficera. Nawet zapomnia�em o ca�ej tej historii do chwili, gdy zn�w nie znalaz�em si� na Morzu Karaibskim i nie dosta�em ostrze�enia o zbli�aj�cym si� tajfunie. Tym razem nie zd��yli�my i wichry zagarn�y nas swymi �apami zapraszaj�c do szalonego ta�ca. Akurat mia�em wacht� i bezmy�lnie wpatrywa�em si� w okna mostku kapita�skiego, przez kt�re niewiele by�o wida�. Bryzgi fal wprawdzie tu dociera�y tylko z rzadka, ale z nieba la�y si� strugi deszczu ograniczaj�c widoczno�� prawie do zera. Nawet "wiruj�ca szybka" niewiele pomaga�a. Przez pok�ad wyczuwa�em wibracje, gdy kolejne tysi�ce ton wody wali�y w pok�ad. Wspomina�em ten sw�j pierwszy rejs po Zatoce Meksyka�skiej i Vapescos, kt�re mia�em o jakie� trzysta mil na trawersie po lewej. Wr�ci�em wtedy na sw�j statek w op�akanym stanie i jak na z�o�� od razu natkn��em si� na Starego. Stan��em przed nim w pozycji "baczno��" chwiej�c si�, rozczochrany, ziej�cy pijackim oddechem i czeka�em na bur�. - Gdzie� to praktykant si� tak urz�dzi�? - us�ysza�em jadowicie spokojny g�os i zacz��em si� czu� nieszczeg�lnie - Stary nigdy nie podnosi� g�osu ani nie u�ywa� s��w uwa�anych za wulgarne, ale je�li kogo� beszta�, to cz�owiek chcia� schowa� si� w mysi� dziur�. Zza jego plec�w zobaczy�em w�ciek�e twarze moich dw�ch towarzyszy wyprawy. Musieli nie�le oberwa� za to, �e mnie zgubili. - W tawernie "Pod Pijan� Zgraj�" - odpar�em, zanim zd��y�em si� ugry�� w j�zyk. I wtedy sta�o si� co� dziwnego. Stary na u�amek sekundy zastyg� z na wp� otwartymi ustami i z dziwnym wyrazem t�sknoty na twarzy popatrzy� w kierunku portu - jak mi si� zdawa�o, gdzie� w okolic� tej knajpy, po czym skierowa� wzrok z powrotem na mnie i mrukn��: "Nie pokazuj si�, dop�ki nie wr�cisz do siebie". P�niej wszyscy mnie pytali gdzie tak mo�na si� ur�ba� i nie zebra� od Starego. Podobno ten jedyny wypadek, kiedy kadetowi darowano powr�t w takim stanie, przeszed� do legendy. Taak, to by�o gdzie� nawet o tej porze roku. Porze tajfun�w. - Pierwszy, mam tu echo na radarze - ze wspomnie� wyrwa� mnie g�os wachtowego. - Idzie zbie�nym kursem, ale chyba przejdzie nam przed dziobem. Podszed�em do konsoli i popatrzy�em na ekran. Faktycznie, co� tam by�o, ale bardzo niewyra�ne, jakby du�y jacht z laminat�w, mo�e tylko z reflektorem radarowym na achtersztagu. Zdecydowa�em, �e zwolnimy i przepu�cimy go przed dziobem. Wyda�em polecenie i podszed�em do okna bez powodzenia usi�uj�c przebi� wzrokiem zas�on� deszczu i p�mrok panuj�cy na zewn�trz mimo, �e dopiero niedawno min�o po�udnie. Obiekt widoczny na radarze zbli�a� si� i jasne by�o, �e unikniemy zderzenia. Prawie przywar�em nosem do szyby i wtedy na chwil� zas�ona deszczu rozwar�a si� niczym kurtyna gigantycznego teatru. Wp�yn�li�my w fenomen atmosferyczny, w kt�rym z nieba nie spada�a ani kropla deszczu, cho� wiatr i fale wcale si� nie zmniejszy�y. Wytrzeszcza�em oczy usi�uj�c dojrze� jacht szale�ca, kt�ry nie zawin�� do portu po pierwszym ostrze�eniu meteo i by� mo�e potrzebuje teraz pomocy, gdy nagle dostrzeg�em wielki, czarny kszta�t, kt�ry bynajmniej jachtem by�. Porwa�em lornetk� z wieszaka i wyskoczy�em na zewn�trzn� galeryjk� okalaj�c� mostek kapita�ski. - Pierwszy, dok�d? - us�ysza�em przyt�umiony wichur� g�os kt�rego� z marynarzy, ale nie zwr�ci�em na to uwagi. Jedn� r�k� z�apa�em si� mocno relingu, a drug� usi�owa�em mimo ko�ysania utrzyma� lornetk� w jednym punkcie przy oczach. W tej chwili dosi�g�y mnie bryzgi fali i zala�y szk�a, ale i bez jej pomocy widzia�em ju� to, o co mi chodzi�o. Czarny, po�yskuj�cy mokrymi zaciekami na burtach wielki kliper szed� w ostrym przechyle zostawiaj�c za sob� burz� spienionej wody. Nie wiadomo co go tak pcha�o, gdy� �agle wisia�y w strz�pach na przegni�ych drzewcach rej, a na pok�adzie nie by�o wida� �adnej za�ogi, jedynie samotna, czarna sylwetka trzyma�a pewnie ko�o sterowe. Pi�kny mimo wszystko dzi�b ci�� fale jak brzytwa sprawiaj�c, �e tylko nieliczne krople spada�y na jego pok�ad, a lekko�� z jak� to czyni� przyprawi�a mnie o smutek, �e czas klipr�w ju� przemin��, bo �aden ze znanych mi statk�w motorowych nie mia� w sobie tyle wdzi�ku, co ten na wp� zgni�y wrak, statek - widmo. I wcale nie wzbudza� we mnie grozy, a wr�cz przeciwnie, tylko zachwyt i t�sknot�. Nagle dozna�em uczucia, jakbym lecia� na skrzyd�ach wiatru w kierunku widmowego klipra a� do chwili, gdy znalaz�em si� na pok�adzie i zajrza�em w oczy podobne do studni otwartych na bezgwiezdn� przestrze� kosmicznej otch�ani. Sternik w d�ugim p�aszczu, kt�rego po�y szarpa� huraganowy wiatr odwr�ci� g�ow� i popatrzy� w moim kierunku spod kapelusza o szerokim rondzie, a ja bez l�ku odwzajemni�em spojrzenie. Gdzie� z daleka us�ysza�em zdenerwowany g�os m�wi�cy "Zwariowa�, �ci�gnijmy go zanim sp�ynie z fal� za burt�" i z powrotem znalaz�em si� na pok�adzie hucz�cym wibracj� maszyn. Jakie� r�ce usi�owa�y mnie oderwa� od relingu. - Pierwszy, nic panu nie...- g�os zwin�� si� w j�k i doko�czy�: - Jezu Chryste! Czarna bry�a �aglowca w�a�nie przechodzi�a nam przed dziobem. Jej sternik podni�s� r�k� w ge�cie pozdrowienia, po czym odwr�ci� wzrok i zapatrzy� si� w szalej�cy przed nim sztorm, by wkr�tce znikn�� za zas�on� powracaj�cego deszczu. "Stormfire" p�yn�� do Vapescos.