5471
Szczegóły |
Tytuł |
5471 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5471 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5471 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5471 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Rados�aw Rz�po�uch
Pami��
W ciemno�ci dr�ka by�a tylko ciemno�ci�, lecz szed� pewnie i szybko, st�paj�c
po zmarzni�tej ziemi. Po obu stronach wyrasta�y nieprzeniknione, cho�
niewidoczne �ciany, nie dawa�o si� odr�ni� ziemi ani nieba, ca�kiem
pozbawionego gwiazd, bez okrucha ksi�yca. Nie ujrza�yby go teraz najbystrzejsze
oczy, za� uszy nie pos�ysza�yby go - wsz�dzie wok� panowa�a cisza, wielka i
odwieczna jak mrok, nie odzywa�y si� nocne stworzenia, czarny wiatr bezg�o�nie
pa��ta� si� w chwastach przy �cie�ce i nagich ga��zkach drzew, a stopy jego,
stawiaj�c d�ugie, jakby �lizgaj�ce si� kroki nie wydawa�y �adnego d�wi�ku, nie
szele�ci�y szaty. Zda�o si�, �e ca�y �wiat zastyg� w g��bokim �nie.
Nagle gwa�townie przystan��, wyprostowa� si� i ur�s� bardzo, zach�annie wci�gn��
w p�uca zimne jak l�d powietrze, a� w nozdrzach mu za�wiszcza�o, zagwizda�o
piskliwie jak niezwyk�y ptak. Przez chwil� sta� absolutnie nieruchomo, zmieniony
w pos�g na �rodku �cie�ki, lecz wkr�tce przygarbi� si� i pod��y� dalej, jak
przedtem �lizgaj�c si� po ziemi, bezg�o�nie jak widmo, co przemierza noc.
�cie�ka prowadzi�a w pobli�u wioski, teraz ca�kiem u�pionej. Obr�ci� g�ow�.
Stamt�d te� nie dochodzi� go �aden d�wi�k, jednak jego wra�liwe zmys�y wyra�nie
doznawa�y obecno�ci ludzi, ukrytych w domostwach, wyczuwa�y ciep�o ich cia�,
zawini�tych w grube futra zwierz�ce, ich spokojne b�d� nier�wne oddechy dziwnych
sn�w, ogie� buzuj�cy pod �cian�, cienkie j�zyki dymu, z wie� komin�w wznosz�ce
si� pod czarne niebo. Czu� te� zwierz�ta w zagrodach, ogromne wo�y i �agodne
krowy, chrapanie �wi� i psy, �pi�ce czujnym snem w budach.
Odwr�ci� si� i pod��a� dalej.
Wkr�tce wyczu�, �e ziemia pod jego nogami nieznacznie si� wznosi, i oto ju�
znalaz� si� tam, gdzie zmierza�. Wsz�dzie tu ros�y suche, zesz�oroczne chwasty,
lecz bez �adnego szelestu poszukiwa� w�r�d wielkich kamieni, co w niesamowitym
mroku zdawa�y si� promieniowa� �agodnym, niebieskawym �wiat�em. Nagle pojawi�
si� leciutki powiew i przyni�s� mu zapach, mocny i �yciodajny opar �wie�ej
ziemi. Skoczy� i dotar� do �r�d�a, pad� na ziemi�, rozp�aszczaj�c cia�o,
rozcapierzy� r�ce i nogi i podsun�� si�, podpe�z� silnymi skurczami pasji i
uwielbienia. Wystawi� g�ow� za kraw�d� otworu, po brzegi pe�nego przejmuj�cej
woni, za� g��boki d� otwiera� jeszcze wi�ksz� ciemno��, zia� mrokiem nieznanych
przestrzeni, wi�d� wewn�trz.
Wtem zda�o mu si�, �e co� nagle odmieni�o si� w otoczeniu - mo�e by� to ruch,
mo�e nik�y d�wi�k, mo�e odcie� zapachu. Momentalnie poderwa� si� i wypr�y�,
lecz nic ju� tam nie by�o. Sta� jeszcze kr�tk� chwil�, potem skoczy� i roztopi�
si� w ciemno�ciach.
- To pogrzebiesz j�, Nomalu - stwierdzi� Styron. By� to starszy ju� cz�owiek i
przemawia� z pewnym smutkiem, jak m�wi� ludzie o nieszcz�ciach, kt�re spotka�y
innych i prawdopodobnie dotkn� te� ich.
W wiosce nie by�o gospody, lecz wie�niacy zwykli si� gromadzi� w domu
naczelnika, najwi�kszym ze wszystkich, gdzie zawsze mo�na by�o zasi��� kr�giem
na pogaw�dki i piwo.
- Ano musz� - prychn�� Nomal z niech�ci�.
- Patrze� tylko, bez niczego pomar�a - zauwa�y� Ugan, mieszkaj�cy na skraju
wioski. Rozleg�o si� kilka potakuj�cych g�os�w.
- Ale kto� si� narodzi� - Talzol, �ona naczelnika, nie mog�a si� powstrzyma�, by
nie uzupe�ni� - bowiem w wiosce niedawno przysz�o na �wiat dziecko jej s�siadki,
dziewczynka. Talzol by�a tu jedyn� kobiet� w�r�d m�czyzn, pozosta�e plotkowa�y
po innych domach.
- �e pomar�a, to �le - upiera� si� Ugan.
- Nikogo nie zostawi�a, to dobrze - Talzol te� potrafi�a by� uparta.
- Pieni�dz�w podobno zostawi�a - odezwa� si� Dider, ma�y ch�op o ci�tej twarzy,
o kt�rym wszyscy wiedzieli, �e swarliwy jest prawie jak kobieta.
- To pogrzeb b�dzie mia�a okaza�y - skwitowa�a Talzol, wywo�uj�c u�miech
zadowolenia u swojego m�a.
- Co komu po pieni�dzach?
- Dziwne, dziwne. Nikt nie ma pieni�dz�w, a ona ma. Ciekawym, sk�d - zastanowi�
si� Waran. By� gruby, �ysy i zd��y� do tej pory wypi� najwi�cej piwa ze
wszystkich, wprawiaj�c si� w refleksyjny nastr�j.
- �eby kozy trzyma�, za stara jest.
- I na pole za stara.
- Chyba ona nigdy pola nie mia�a.
- I nawet krowy nie mia�a.
- Kury te� ani jednej - pad�o kilka propozycji.
- Sk�r mog�a mie� - rzuci� Nomal.
- A za co? Za pieni�dze? M�wi�em ju�, pieni�dz�w tu na nic - zaoponowa� Dider.
- Ja tak my�l�, �e ona, jak m�oda by�a, to gdzie� tych pieni�dzy dosta�a, a
potem nie by�o co z tym robi� - m�wi� Waran. Dzisiaj do�� szybko uda�o mu si�
zaspokoi� pragnienie i siedzia�, wpatruj�c si� w pochodni� p�on�c� pod sufitem.
- To po co trzyma�a?
- A co, mia�a wyrzuci�?
Pozostali na serio zabrali si� do piwa mniej wi�cej wtedy, gdy Waran sko�czy�.
Jak zawsze, rozmowa wzbudzi�a w nich pragnienie zimnego napoju. Trzymany na
dworze, osi�ga� odpowiedni� temperatur�, trzeba by�o tylko uwa�a�, by za szybko
jej nie utraci�, bo w pomieszczeniu, gdzie na wielkim palenisku wci�� trzaska�y
drwa i poci�o si� tylu ludzi, by�o bardzo ciep�o.
- Jakby pomy�le�, to po�y� jeszcze mog�a.
- Ale chyba lekko jej by�o - powiedzia� jeden z biedniejszych gospodarzy. Ci
siedzieli dalej od beczki i trzeba by�o podawa� im kubki, jednak cz�sto zdarza�o
si�, �e �wie�o nape�niony kubek, kt�ry rozpoczyna� sw� drog� do nich, ko�czy� j�
gdzie� wcze�niej.
- Mo�e i lekko, ale patrzy�a dziwnie jako� - rzek� inny. Siedzia� na sto�ku z
niedoko�czonym kuflem piwa i wpatrywa� si� w pod�og�.
- Tobie wszystko dziwne, Ancobol.
- Nie dziw si�, Ancobol - zwr�ci� si� do niego
Nomal. - Piwa si� napij.
Ch�op odda� napocz�ty kubek innemu, a sam wzi�� pe�ny, kt�ry mu podali. Szybko
wypi� po�ow� i zn�w wpatrzy� si� w klepisko.
- Ancobol pije ostatni, pierwszy zalewa si� - rzuci� kto� z boku. Rozleg�y si�
�miechy.
- Nie krzycza�a ale chyba? - spyta� Styron.
- Nie, nie, nie krzycza�a - zapewni�o go jednocze�nie kilka g�os�w.
- Zulan tylko krzycza�a - zauwa�y�a Talzol.
- Jakby krzycza�a, mo�e by wiadomo by�o, od czego pomar�a - zastanowi� si� gruby
Waran. - A tak to nie wiadomo.
- Nie wiadomo, ale na cmentarz i tak jej trzeba - rzek� Nomal.
- To g�upiego Edama spotka! - zawo�a� Mazidol.
- Nie ona, a pogrzeb go spotka - pad� sprzeciw. Dider na chwil� oderwa� si� od
kurzego udka. Ka�dy go�� powinien przynosi� jedzenie ze sob�, kur� czy sznur
kie�bas i wi�kszo�� stosowa�a si� do dobrych obyczaj�w, lecz Dider zawsze mia�
ze sob� niewiele albo nic i m�wi�, �e jest ma�y, to ma�o je, a zreszt� nie jest
g�odny. A potem opycha� si�, jakby w domu nic nie mia�.
- Patrz, cz�owiecze, taki �yje bez niczego i jak pomrze, nie zmiarkuje nic -
ch�op zwany Stamilo rzuci� w dym od paleniska. Piek�o si� tam na kiju kilka kur,
z kt�rych ta pierwsza zaczyna�a si� ju� porz�dnie rumieni�.
- Ciekawe, czy kur� by lubi� - rzek�a Tolzal od tamtej strony.
- Co ty gadasz, kobieto?! - podni�s� g�os jej m��. - Nieszcz�cie do domu by
przyni�s�!
- Jeszcze pomy�li, �e to cmentarz! - potwierdzi� szybko Styron.
- Nie ka�demu on nieszcz�cie przynosi - mrukn�� Dider.
Numal od razu poj�� aluzj�. W wiosce chodzi�y pog�oski, �e Edam podobno robi z
kim� interesy. Z kim, tego ludzie nie wiedzieli, ni te�, czym mo�na handlowa� z
takim �az�g�, i dlatego budzi�o to ich ciekawo��. A skoro wszyscy siedzieli
teraz w domu Numala, to jego najprawdopodobniej mia� Dider na my�li. To w�a�nie
dlatego m�g� nie przynosi� jedzenia i ob�era� si� za dw�ch - wiedzia� o
wszystkim, co si� dzia�o w wiosce, a jak nic si� wcale nie dzia�o, i tak by�o
trzeba na niego uwa�a�.
- W�a�nie. Pomrze i nie powie ni s�owa - powt�rzy� Stamilo.
- Tak jak Bubartul stara - dopowiedzia� Ugan.
- Ciekawym, czy aby nie od nieszcz�cia.
- Umar�a stara, nie wiedzie� od czego - rzek� Nomal, marszcz�c brwi.
Rozmowa ci�gn�a si� d�ugo, wci�� wracaj�c do tego samego miejsca. Potem
odbiega�a od niego dalej, gdzie indziej za ka�dym razem, by potem do niego
powr�ci�. Gdy kolejny raz tam si� znalaz�a i zn�w chcia�a si� rozwin��, okaza�o
si�, �e zabrak�o piwa.
Stara kobieta siedzia�a cicho, bez s�owa, od dawna samotna w swej chacie, bez
dzieci, kt�re dawno wyprowadzi�y si� daleko st�d i odwiedza�y j� rzadko, bez
zwierz�t w obej�ciu, kt�re mog�yby wyczu� t� smu�k� niewidzialnego dymu, co
wznios�a si� nad strzech� i rozwia�a na wietrze; nie by�o konia, by zar�a�;
krowy, by zarycza�a smutno; psa, by zani�s� si� urywanym szczekaniem; jedyna
�ywa istota, kt�ra z ni� mieszka�a, wielki kot w bure pr�gi, kilka miesi�cy temu
poszed� do puszczy, nie wiadomo po co i nie powr�ci� ju�. By�a wtedy zima, gdy
posz�a go szuka�, lecz drog� zagrodzi� jej strumyk, co p�yn�� pod lodem tak
cienkim, �e nie utrzyma� nawet jej cia�a, lekkiego jak przepi�rka; jednak wcale
nie poczu�a zimna, przej�ta poszukiwaniem, lecz cho� d�ugo drepta�a po �niegu,
kot nie odpowiedzia� na jej wo�ania i w ko�cu wr�ci�a, prawie nie czuj�c �alu,
bo wida� wola� pozosta� w�r�d drzew, pi�knych i bia�ych jak kr�lewny z ba�ni...
Odt�d by�y z ni� tylko jej domowe sprz�ty, milcz�cy, wierni towarzysze,
drewniana �y�ka, do po�ysku wyg�adzona jej d�oni�, palenisko, gdzie zupa dawno
wystyg�a w �eliwnym, sczernia�ym garze, jej stary zydel, jedyny w chacie, zawsze
tak wygodny i przyjazny jej, �e chroni� przed upadkiem nawet gdy spa�a, i
pokruszone �ciany, przez kt�re patrzy�a teraz na horyzont, gdzie powoli d�wiga�o
si� czerwone s�o�ce.
Mimo wszystko, pogrzeb zapowiada� si� efektownie. Pieni�dze Bubartul by�y to
zwyk�e miedziaki, lecz okaza�o si�, �e Gomana, wioskowy bogacz, zechcia�
zamieni� cz�� swego maj�tku na monety, kt�rych mia� bardzo ma�o, lecz za to
mn�stwo byd�a, sk�r, garnk�w i no�y.
Zmar�a nie mia�a krewnych, wi�c Nomal, naczelnik wioski, musia� poszuka� ludzi,
kt�rzy zgodziliby si� urz�dzi� pogrzeb. Uda�o mu si� to bez k�opot�w, bo suto
zap�aci� im towarami, kt�re Gomana da� za Bubartul pieni�dze. Pogrzeb mia�
wygl�da� tak okazale, jak tylko mo�na.
W ma�ej wioseczce, z dala od zewn�trznego �wiata, nie by�o a� tyle but�w do
naprawy, by potrzebny by� szewc i a� tylu woz�w, by dopominali si� ko�odzieja.
Ka�dy potrafi� wszystko po trochu i to wcale nie wychodzi�o �le, bo w ko�cu
wszyscy nabrali pewnej wprawy. Garnki zrobione przez kobiety nie wygl�da�y tak
udatnie, jak wyroby prawdziwego garncarza, lecz to nikomu nie robi�o r�nicy.
Ka�dy, gdyby po�wi�ci� troch� wysi�ku, m�g�by wyd�uba� pie�, w kt�rym umieszcza
si� cia�o, za� gotowe, wydr��one ju� pnie mo�na by�o kupi� u Gomany za bardzo
nisk� op�at� jednej koziej sk�ry. D� nale�a�o wykopa� od nowa, lecz by�a to
prosta praca i ka�dy potrafi�by j� wykona�.
Za to obrz�dy, kt�re zawsze odprawia si� nad cia�em, musia�y si� odby� w
naprawd� fachowy spos�b. W wiosce mieszka� stary cz�owiek imieniem Orotutok,
kt�ry, jak tylko si�ga�a pami�� wie�niak�w, zajmowa� si� sprawami b�stw. To
w�a�nie na op�acenie jego us�ug po�wi�cono wi�kszo�� maj�tku zmar�ej.
Chyba nikt go nie lubi�. W ka�dym razie nikt si� z tak� sympati� nie obnosi�,
poniewa� Orotutok zawsze ��da� za wiele - cho� czasem zdarza�o mu si� nie bra�
nic. Jego metoda polega�a na tym, �e liczy� sobie zale�nie od tego, co kto mia�.
Od biedak�w nie bra� wcale lub prawie wcale, od bogatszych ca�kiem sporo,
wszak�e nieodmiennie tak, by op�ata stanowi�a do�� dotkliwy ubytek. Jakim�
sposobem zawsze wiedzia�, ile kto naprawd� chowa pod pod�og�.
Przecie� niejeden raz dzia�o si�, �e gdy kto� zmar� czy zachorowa� powa�nie,
wzywano Orotutoka, a ten podawa� cen�, kt�ra by�a o wiele za du�a, lecz nie
chcia� opu�ci� nic. M�czy�ni kl�li i zaciskali z�by, kobiety zalewa�y si�
�zami, lecz on pozostawa� nieust�pliwy i sta� tak d�ugo, a� okazywa�o si�, �e
jednak znajdzie si�, ile trzeba.
- Sprawy boskie to nie garnki - pr�bowali sobie usprawiedliwi� sw� niemoc. - To
nie ka�dy umie.
Kto wie, mo�e w�a�nie on by� najbogatszy w wiosce, mia� nawet wi�cej od Gomany?
Niekt�rzy m�wili, �e tak, za� inni, �e nie. W ka�dym razie bez Gomany mo�na by�o
si� obej��, gdy kto� nie potrzebowa� wi�kszych luksus�w, jak naostrzy� n�
specjalnym przyrz�dem, czy chwali� si� pi�kniejszym ni� inne, ca�kiem okr�g�ym
garnkiem. Lecz Orotutok by� niezb�dny.
Nie mo�na by�o d�ugo czeka� z pogrzebem. W wiosce panowa� raczej dziwny klimat,
by�o bardzo wilgotno, poza tym zawsze za zimno albo za ciep�o, z las�w zewsz�d
otaczaj�cych wiosk� dochodzi�o z�e powietrze, w kt�rym nieco trudniej by�o
oddycha�, za� na trupy �w klimat dzia�a� w�a�nie tak, �e cia�a rozk�ada�y si�
znacznie szybciej.
Wci�� trwa�y ch�ody, wi�c pozostawa�o nieco wi�cej czasu, lecz Nomal orzek�, i�
nie wiadomo, jak b�dzie, bo nagle mo�e si� zrobi� bardzo gor�co, jak przecie�
ju� nieraz bywa�o, wi�c op�aci� ludzi do kopania grobu, zakupi� u Gomany
wydr��on� k�od�, a gdy pogrzeb ruszy� spod chaty Bubartul, le��cej po drugiej
stronie wioski, pr�dko znalaz� si� t�umek zaciekawionych wie�niak�w. Gdy uda�o
si� wprowadzi� jako taki porz�dek - nikomu nie chcia�o si� wierci� ni du�o gada�
w ten zi�b - wszyscy ruszyli w stron� cmentarza.
Na czele zbiegowiska szed� Orotutok. By� to cz�owiek �redniego wzrostu, o
szarych oczach, z rozkraczonymi kolanami, o d�ugich, obgryzionych paznokciach.
Twarz Orotutoka w�a�ciwie nie mia�a kontur�w, by�a rozmazana, rysy tworzy�y si�
nie tam, gdzie trzeba, ale gdzie im si� podoba�o. Poza tym na samym �rodku tkwi�
mi�sisty, fioletowy nos z d�ug�, bia�aw� ko�c�wk�, co kiwa�a si� w g�r� i w d�
si�, gdy stary m�wi�, mimo i� reszta twarzy pozostawa�a w zupe�nym bezruchu.
Wszyscy ju� nieraz brali udzia� w pogrzebie, lecz ostatni raz mia� miejsce ju�
dawno temu i zd��yli ju� prawie wszystko zapomnie�. Tote� niemal zdziwili si�,
gdy ujrzeli, �e wszystko jest takie, jak zawsze, �e droga prowadz�ca na cmentarz
jest tak� sam� dr�k�, jak� idzie si� na pole, �e po jej brzegach rosn� takie
same chwasty, jak wsz�dzie, i jeszcze bardziej byli zawiedzeni, �e nie �wieci
s�o�ce, �e nie jest cho� troch� cieplej, ni� wczoraj, �e wszystko jest takie,
jak powinno by�, gdy wci�� waha si� wiosna.
Wyszli spomi�dzy chat i zobaczyli Edama. Samotna posta� sta�a w pobli�u dr�ki,
nieruchoma, ciemna na tle nieba, ubrana w �achmany, trzepocz�ce na wietrze.
Gdy przechodzili obok niego, wpatrzy� si� w twarze wie�niak�w, jakby na co�
czeka�. Szli powoli, nie zwracaj�c na niego uwagi, za� Edam uparcie obmacywa�
wszystkich spojrzeniem.
- Gdzie idziecie? - zapyta� nagle z ciekawo�ci�.
- Ci�gle na cmentarz chcesz doj��, Edam? - u�miechn�� si� Dider, id�cy na ko�cu.
- Na cmentarz, na cmentarz! - zgodzi� si� Edam. - A wy gdzie idziecie?
- A po co ci na cmentarz, biedaku? - spyta�a jaka� kobieta.
- Musz� i�� na cmentarz! - Edam wyprostowa� si�. - A wy gdzie idziecie?
- Nie b�j si�, Edam, kiedy� tam trafisz na cmentarz - odezwa� si�
niespodziewanie Orotutok z czo�a pochodu, wci�� niedaleko dziwaka.
- �ebym to ja wiedzia�? - zastanowi� si� Edam - Jako� go znale�� nie mog�. Gdzie
idziecie?
Poch�d ju� prawie ca�kiem si� zatrzyma�. Wszyscy jak najch�tniej przeszliby
obok, wcale na niego nie spogl�daj�c, jednak jako� nie mogli. Edam irytowa� ich
w dosy� dziwny spos�b. Czuli, �e po prostu nie mog� zwyczajnie obok niego
przej�� i zostawi� za sob�.
- Widzisz, Edamie, nauczy�by� si� jakiego rzemios�a, to i mieszka�by� w wiosce,
jak inni - rzek� Nomal.
- Mo�e, mo�e - pokiwa� g�ow� Edam.
- Blado co� wygl�dasz - odezwa�a si� Talzol. - Nie lepiej to ci w porz�dnej
chacie, co w twej lepiance, gdzie zim� w �rodku wiatr hula?
- Mo�e, mo�e - powt�rzy� Edam.
- Jak chcesz, to zosta�. Lecz gdy trzeba ci b�dzie pomocy, wnet do wioski
przychod�.
- To drog� na cmentarz mi poka�ecie?
- Nie my�l, �e oszuka� ci� chcemy, Edamie - powiedzia� Nomal. - My chcemy tylko
dla ciebie dobrze.
- A przyjd� kiedy do mnie na piwo i pieczonego kap�ona, Edam - zaproponowa�a
Remedu, jedna z bogatszych kobiet.
- Ee, mnie to dawno w wiosce nie by�o... - mrukn�� Edam troch� zawstydzonym
g�osem.
- Przyjd�! Czemu by� nie przyszed�? - zawo�a�a kobieta. - Przyjd� jutro do mnie!
Przyjdziesz?
- Oj, nie wiem... - Edam zarumieni� si� jeszcze bardziej, co wygl�da�o zupe�nie
tak, jakby mimo zimna sparzy� go powiew wiatru.
- Nie wstyd��e si�, biedaku! A wiesz no co? Przyjd� dzisiaj z wieczora! Nie
b�dzie u mnie nikogo. Ja sama b�d� z piwem i kurami czeka� - oznajmi�a Remedu.
- I do mnie przyjd� kiedy! - wyrwa�a si� inna kobieta, Flanor.
- Za� o mnie nie zapomnij! B�d� na ciebie czeka�a! - krzykn�a jeszcze inna.
- I ja tak�e!
- Nie b�d� z�y, Edam! Wszystkich nas odwiedzaj, kiedy tylko chcesz!
- A to naprawd�? - Edam patrzy� raz pod nogi, raz w niebo, rozgl�da� si� na
boki. - I drzwi przede mn� otworzycie?
- A pewno, Edam! Przyjd� tylko...
- No to przyjd� - zdecydowa� si�.
- Na pewno przyjd�!
- Przyjd�, przyjd�! - zawo�a� g�o�no.
- To id� uszykowa� si�, a z wieczora przyjd� do mnie rzek�a Remedu.
- Uszykowa� si�? - zdziwi� si� Edam.
- No to nie szykuj! Pewno, biedaku, w czym teraz stoisz, wszystkim jest co masz.
Wszak zmyj ten brud z twej twarzy.
- Nie mog�, nie mog� zmy�!
- Ale id� do chaty teraz, nie na cmentarz, bo zimno na dworze, na deszcz si�
zanosi. Id� do chaty i przyjd� do mnie potem - u�miecha�a si� Remedu.
- A lec� ju�, lec�! - krzykn�� rado�nie Edam, po czym odwr�ci� si� i pogna� w t�
stron�, gdzie z dala od wioski sta�a jego chatka, a gdy tak p�dzi� po szarej
ziemi, w�r�d wysokich, suchych chwast�w, zda�o im si�, �e to wiatr wieje i z
piersi wszystkich doby�o si� niechciane westchnienie, bo Edam zawsze bieg� jak
wiatr.
Prawie od razu po wyj�ciu z cha�up wszyscy tego po�a�owali. W my�li kl�li sw�
ciekawo��, co wygna�a ich z domu, gdzie p�on�� ciep�y ogie�, za� na dworze by�o
zimno i szaro, do sk�ry przylega�a nieprzyjemna, zaraz marzn�ca wilgo�, i
jeszcze trafi� si� ten �achmaniarz Edam, cho� mieli nadziej�, �e tym razem nie
przyjdzie. W�a�ciwie przychodzi� zawsze, wi�c mogli si� go spodziewa� i dzisiaj,
lecz jako� tym bardziej byli rozz�oszczeni. Ciekawo�� bardzo pr�dko zmieni�a si�
w odraz�, jednak skoro szli ju� w pogrzebnym orszaku, nie przystawa�o go opu�ci�
i mogli tylko mie� nadziej�, �e to jak najszybciej si� sko�czy. Na widok
cmentarza ich oblicza zachmurzy�y si� jeszcze bardziej, bo miejsce to wygl�da�o
niebywale paskudnie tego szarego, zimnego po�udnia, bez jednego drzewa, zwyk�e
kamienie, jakie znosili z p�l, gdzie wyrasta�y przy ka�dej orce jak grzyby z
le�nej runi, tkwi�y tutaj rzadkim zagajnikiem; tego pola nie uprawia� nikt.
- S�o�ca nie ma - powiedzia� Orotutok.
Panowa�a cisza. Ch��d czyni� powietrze prawie krystalicznym, oddychali wiele
ostro�niej ni� zwykle i s�owa, kt�re w�a�nie pad�y, zabrzmia�y w niezwyk�y
spos�b, chyba nie zapowiadaj�c nic dobrego. Fakt braku s�o�ca zapewne kry� w
sobie jakie� znaczenie, lecz nie mieli poj�cia, jakie. Patrzyli na szamana w
nadziei, �e udzieli im wyja�nie�.
- Jak s�o�ca nie ma, to nie wiadomo, gdzie cie� - rzek�.
To zabrzmia�o jak zagadka. Ch�opi mocniej wytrzeszczyli oczy na Orotutoka,
milczenie sta�o si� jeszcze bardziej wyra�ne.
- Nie wiadomo, gdzie cie� pada, nie wiadomo, w kt�r� stron� k�a��! - prawie
krzykn�� Orotutok i zani�s� si� kaszlem.
- I co z tego? - spyta� kto�.
Lecz Orotutok spojrza� na niego z takim wyrazem twarzy, �e ch�opu z kla�ni�ciem
zamkn�y si� usta.
- G�owa musi w cieniu by� - wysycza�.
Na szcz�cie zna� si� na swojej robocie. Przecie� robi� to samo ju� od bardzo
dawna, za� nieporozumienie zasz�o jedynie z chwilowej s�abo�ci pami�ci. By� ju�
stary.
- Nie ma cienia, k�a�� jak ostatni pogrzeb - oznajmi�.
- Na zach�d k�a�� - doda� szybko.
Wie�niacy odetchn�li. Nikt nie by� ciekawy tego, czy starzec rzeczywi�cie
pami�ta, gdzie bardzo dawno temu pochowano ostatnie cia�o, czy tylko m�wi, co mu
do g�owy przysz�o.
- Bra� j� - rzuci� Nomal.
- Nie jeszcze! - sprzeciwi� si� szaman.
Spojrzeli na niego, t�umi�c z�o��.
- Czy w grobie korzeni drzew nie ma?
- Jakich korzeni? - burkn�� Nomal. - Gdzie tu jakie drzewo?
- Korzenie s� wsz�dzie - rzek� Orotutok. - Korzeni w grobie zrani� nie mo�na.
Albo trza kopa� od nowa, gdzie indziej.
Ludziom zrzed�y miny. Je�li w grobie rzeczywi�cie nie wiadomo sk�d wzi�y si�
korzenie, kt�re nie�wiadomie naci�li �opatami, to nie b�dzie pogrzebu, ca�y
dzie� zmarnowany na tym zimnie. Mieli ju� tego wszystkiego powy�ej uszu. Lecz
Stamilo zajrza� do otworu i zakrzykn��:
- Nie ma!
- To dobrze - Orotutok skin�� g�ow�. - Do grobu trza te� wrzuci� gar�� �wie�ej
ziemi.
Chc�c nie chc�c, jeden z wie�niak�w zgrabia�ymi z zimna r�kami wygrzeba� gar��
ziemi, kt�r� cisn�� do dziury i zgrzytaj�c z�bami ze z�o�ci cofn�� si� mi�dzy
innych.
- Wi�c jakiego� drzewa nasienie wrzuci� i kamie�... - powiedzia� Orotutok,
patrz�c w niebo.
O kamie� by�o bardzo �atwo, lecz chyba wszystkim ch�opom zdawa�o si�, �e zaraz
p�kn� z w�ciek�o�ci, bo sk�d teraz wzi�� nasienie drzewa? Jednak kto� jakim�
cudem znalaz� w kieszeni pestk� wi�ni.
- Pomodli� si� trzeba!
- Nim si� z�o�y w ziemi�, trzeba si� pomodli� - stwierdzi� Orotutok ju�
spokojniej. - Mo�na patrze�.
Wszyscy zacz�li t�oczy� si� wko�o trumny, ca�kiem jakby spodziewali si� cudu.
�adnego cudu nie by�o. Bubartul spoczywa�a w wydr��onej k�odzie i by�a tak samo
spokojna, jak za �ycia. Jej sk�ra wydawa�a si� bardziej napi�ta. Z czo�a
znikn�a wi�kszo�� zmarszczek. Prawie nie by�o wida�, �e ma zamkni�te oczy.
Wie�niacy szybko odst�pili od niej i ustawili si� w pewnej odleg�o�ci, jak
zawsze dzia�o si� przy uroczysto�ciach na cze�� bog�w.
Orotutok stan�� tak, by trup znalaz� si� mi�dzy nim a do�em, i wzni�s� r�ce.
Trzyma� je tak w milczeniu przez d�u�sz� chwil�, a potem opu�ci�. Potem znowu
wzni�s� i opu�ci� zn�w. Odwr�ci� si� do ch�op�w i wtedy zobaczyli, �e na twarzy
ma wyraz zm�czenia, jakby przed chwil� mocno si� wysila�.
- Stary ju� jestem! - krzykn�� gniewnie. - Zapomnia�em!
Wszcz�� si� szmer. Gdy szaman zapomina�, jak si� odmawia modlitw�, to znaczy�o,
�e ju� d�ugo si� nim nie naciesz� i nie b�dzie komu prowadzi� obrz�d�w.
T�umek zbli�y� si� na kilka krok�w, a jeden z ch�op�w, Sefar, wyszed� przed
innych.
- Zapomnia�e� czego? Czego to? - zapyta� gro�nie.
- My tu, a zapomnia�! - krzykn�� kto�.
- Co ze star� b�dzie?!
Podnios�o si� zamieszanie. Ch�opi przepychali si�, ch�opki z�orzeczy�y cicho,
jeden nadeptywa� drugiemu na nog�, lecz Orotutok nie zwraca� na nich uwagi.
Patrzy� tylko na jednego z nich, kt�ry by� najbardziej z�y, kt�ry by� najbli�ej.
- Czego zapomnia�e�?! - hukn�� ch�op.
Orotutok odskoczy� w ty�, uderzy� nog� o k�od� i ma�o brakowa�o, a polecia�by do
wykopanego do�u razem z trumn�. Podniesionym ze strachu g�osem zaj�cza�:
- Boga zapomnia�em! Boga zapomnia�em! Jakiego boga stara wierzy�a, zapomnia�em!
Sefar zatrzyma� si�. Spojrza� na Orotutoka z namys�em.
- To boga zapomnia�e�. A ja te� zapomnia�em...
- Starej boga zapomnia�! - zawo�a�, odwracaj�c si� do innych. - Ja te�
zapomnia�em!
Twarze wszystkich rozpogodzi�y si�, jakby przez chmury nagle przebi� si� promie�
s�o�ca.
- Ja boga zapomnia�em! - Orotutok natychmiast odzyska� odwag� i znowu zacz�� si�
drze�. - Mo�e kto pami�ta?! Stary jestem! Kto pami�ta?
Wszyscy zacz�li si� przekrzykiwa�:
- Pieni�dze mia�a! Pewno Winobaniak!
- Gdzie tam Winobaniak! W wiosce sp�dzi�a �ycie!
- Stara by�a! Nocek mo�e?
- G�upi ty! Jak stara, to Nocek? A jak nie�ywa, to co, od razu Parabol?
- Ja wiem! Dzieci rodzi�a! Oj, na pewno b�dzie Tulisan!
- I co, Tulisan by zabi�a j�?
- Albo to kiedy m�wi�a o swym bogu?
- Mo�e i m�wi�a, lecz nikt jej nie pyta�.
Orotutok przys�uchiwa� si� temu par� chwil, a potem zawo�a�:
- Wiecie czy nie wiecie? Jak nie, cicho sta�!
Ch�opi zacz�li rzuca� imiona r�nych bog�w, jakby nie rozumieli, o co mu
chodzi�o. Nikt nie zwraca� uwagi, czy naprawd� pami�ta, czy tylko krzyczy, co
�lina mu na j�zyk przyniesie, ani co krzycz� inni, ani �e przed chwil�
wrzeszcza� co innego.
- G�upie ch�opy! Jak nie wie, niech nie gada - obruszy� si� w ko�cu szaman. -
Czy nie wiecie, �e gdy si� pomodli� do nieprawdziwego boga, prawdziwy si� obrazi
na star�, ukarze j� i nie przyjmie do siebie? Czy nie wiecie, �e b�dzie musia�a
b��ka� si� przez wieki, nigdy nie zazna spoczynku?
Czyste powietrze zapiera�o dech w piersiach, wiatr szepta� w�r�d chwast�w
niezrozumiale, cho� jakby ca�kiem wyra�nie, wiatr ju� nabiera� rozmachu i
dmucha� w uszy tym, co przyszli bez czapki i teraz bardzo tego �a�owali,
Orotutok mia� czapk� na g�owie i jedyna rzecz, kt�ra si� porusza�a w pobli�u
trumny, to rozwiewana wiatrem mgie�ka d�ugich w�os�w Bubartal - wiatr nape�nia�
je, podnosi� i ko�ysa�, i zamienia� w ma��, ta�cz�c� posta� ze srebra. S�o�ce
wci�� nie chcia�o si� pokaza�. To jeden, to drugi ch�op u�wiadamia� sobie, �e
z�by go bol� od zgrzytania i je�li spodziewa� si� czego� niezwyk�ego, to w�a�nie
by�o to.
Jednak Orotutok prze�ama� milczenie. Patrzyli w g�r�, on w d�, nagle podni�s�
wzrok i odezwa� si� niespodziewanie:
- Wiem, co b�dzie! - i odwr�ci� si� do wszystkich plecami.
Jak poprzednio czyste powietrze d�awi�o im gard�a, tak nios�ce radosne s�owa
szamana nape�ni�o p�uca �wie�ym oddechem:
- Bo�e! Kt�ry jeste�! Kt�ry kr�lujesz! Kt�ry mieszkasz! Do kt�rego nale�y! Kt�ry
stworzy�! Kt�ry si� troszczy�! Przyjm do siebie sw� s�ug� Bubartul i daj jej
miejsce w swoim! Niech zasi�dzie przy twoim! Niech spo�ywa twoje! Niech zazna
twojego! Twojemu, twoimi, twoich!
Lecz gdy Orotutok wypowiedzia� ostatnie s�owa, to machaj�c r�kami, zamachn�� si�
zbyt mocno - straci� r�wnowag� i run�� do do�u, przy kt�rym sta�. Po d�ugiej
chwili, jakby do ko�ca nie mog�a si� zdecydowa�, osun�a si� za nim k�oda.
Rozleg� si� trzask i zaraz urwa�. Wie�niacy rzucili si� w stron� grobu; ci,
kt�rzy dobiegli pierwsi, ledwo sami nie wpadli w g��b, z trudem utrzymali
r�wnowag� nad kraw�dzi�. Stali os�upieni, bo w �rodku nie by�o szamana, tylko
k�oda, troch� przykryta osypan� ziemi�. Lecz g�rny koniec opiera� si� o �cian�
do�u, i zaraz wysun�a si� spod pnia nieforemna g�owa Orotutoka.
- Czy �yj�? - odezwa� si� dr��cym g�osem.
Aazrane ostro�nie odemkn�� rozpadaj�ce si� drzwi i wszed� do chatki. Wcale nie
by�a w lepszym stanie. Prawie wszystkie deski tkwi�y nier�wno, zia�y mi�dzy nimi
szerokie szpary, przez kt�re do �rodka wlatywa� mro�ny wiatr, z �atwo�ci�
przenikaj�c jego �achmany. Czu�, jak ca�a chata ko�ysze si� pod jego naporem,
trzeszcz�c cichutko, jakby nast�pny silniejszy podmuch mia� j� rozwia� jak
dmuchawiec i unie�� w�t�e deski nad szar�, ogromn� otch�ani� p�l. Pomy�la�, �e
gdyby to wygl�da�o tak w innej sytuacji, by�by nawet bardzo zdziwiony. Omin��
rozwalony ceber, przekroczy� jak�� plam�, i by� ju� przy stole. Popatrzy� przez
blat i znalaz� cia�o, le��ce mi�dzy �aw� a �cian�.
Cia�o by�o ca�kiem nagie i na pierwszy rzut oka przypomina�o ludzkie, jednak gdy
si� uwa�nie wpatrzy�, ujrza� jego niezwyk�� blado��, jednak nie usprawiedliwion�
nawet przejmuj�cym zimnem i �mierci�, zauwa�y� jego nadmiern� d�ugo�� i chudo��,
dostrzeg� nieco odmienn� budow� dolnych, jak g�rnych ko�czyn, tak�e niewielkie
r�nice w po�o�eniu ko�ci, rze�bie mi�ni, konstytucji sk�ry. W niekt�rych
miejscach trup a� czerni� si� od brudu, jakby nie usuwanego nigdy, szczeg�lnie
jego twarz, teraz ca�kiem ludzka - lecz gdyby nie brud, jednak nie mog�oby by�
w�tpliwo�ci.
Chwyci� zw�oki za nogi i wytaszczy� na dw�r. Nie chcia� zostawia� tego w chacie,
by tam je znale�li. Ci ludzie zapomnieli ju� dawne legendy, zdawa�o im si�, �e
nie maj� nic wsp�lnego z histori� i ba�ni�. Uzna�, �e lepiej pozostawi� ich w
tym prze�wiadczeniu, cho�by i by�o b��dne - niech jeszcze przez czas pewien, nie
wiadomo jak d�ugi, �yj� swym codziennym �yciem, pewni, i� nigdy nie zdarza si� w
nim nic niezwyk�ego, w nudnej, spokojnej nie�wiadomo�ci.
Wrzuci� ghola do dziury i chwyci� pierwszy kamie� ze stosu. Nie obawia� si�, �e
stw�r wr�ci do �ycia; cho� zna� opowie�ci, �e Starym Gholom nie wystarczy i �ba
uci��, jednak zna� te� sposoby, jak naprawd� zabija� Stare Ghole.
Nagle odrzuci� kamie� i wr�ci� do chaty. Zebra� ze sto�u lu�no rozrzucone kartki
pergaminu. Gdy stan�� nad do�em, spojrza� na nie jeszcze raz. Litery by�y
nier�wne, jakby pisane bardzo niewprawn� r�k�, jednak w ich kszta�tach jego
wyrobione oko dostrzega�o teraz pewne podobie�stwo do rysunk�w, kt�re bardzo,
bardzo dawno temu ujrza� na �cianach Grobowc�w Chekkt. Zmarszczy� czo�o. Albo to
cia�o, znajduj�ce si� teraz oko�o dw�ch metr�w poni�ej niego, przebywa�o kiedy�
w tamtej niezmiernie odleg�ej krainie, b�d� owe tajemnicze, ezoteryczne rysunki
by�y w�a�nie dzie�em gholi... C�, ta intryguj�ca zagadka musia�a pozosta�
nierozwi�zana.
Upu�ci� kartki w g��b do�u, zwali� tam kamienie, przykry� ziemi� i wyr�wna� j�
dok�adnie. Sta� teraz nad ca�kiem niewidoczn� mogi��, poch�oni�ty przez my�li.
Tak, Stare Ghole w por�wnaniu do ich liczniejszych, m�odszych braci zawsze
odznacza�y si� wi�kszym sprytem. Wszelako teraz okaza�o si�, �e to mo�e posun��
si� o wiele dalej, ni� my�la�. Ten osobnik, kt�rego tu znalaz�, natrafi� na
niewielkie, lecz stabilne skupisko ludzkie i nie tylko korzysta� z jego zasob�w,
lecz sta� si� podobny do swych s�siad�w odmiennej rasy, mo�e tak, jak pasterz
staje si� podobny do owiec, za� le�nik do drzew. Nie tylko nauczy� si� chodzi� w
ubraniu i porusza� jak oni, lecz tak�e pozna� ich mow�, jego krta� przystosowa�a
si� do obcych mu d�wi�k�w i cho� nie ca�kiem przej�� ich spos�b my�lenia, to
jednak - co by�o tu najdziwniejsze - powsta� w nim tak specyficzny, tak bardzo
ludzki odruch, jak zapisywanie swych wspomnie�. Notowa� wydarzenia ze swojego
�ycia, mi�dzy innymi w�a�nie spotkania z lud�mi, ich s�owa, reakcje, uczucia;
u�omnym, a przecie� tak wyrazistym j�zykiem omawia� wszystko, jednakowo
zwracaj�c uwag� na uczynki i s�owa, jak na brzmienie g�osu, spos�b poruszania
si�, pogod� i uk�ady planet, kt�re wyczuwa� nieomylnie. Ten stw�r stanowi� ze
�wiatem jedno�� innego rodzaju ni� ludzie, by� bardziej mu bliski, swoisty, a
jednak przyj�� ludzkie zwyczaje, kt�re wida� poruszy�y go; tak bardzo upodobni�
si� do ludzkiej formy, co przemija.
Aazrane spojrza� na ziemi�, gdzie zosta�o jeszcze kilka kamieni. Z ci�kim,
zm�czonym westchnieniem przysiad� na jednym z nich. Odruchowo podrapa� si� w
twarz, pokryt� warstw� brudu. Czu� zimno, przewiewaj�ce jego cia�o, jednak nie
zwraca� na to uwagi. Mia� jeszcze bardzo du�o czasu na rozmy�lania - s�o�ce
dopiero chyli�o si� ku zachodowi, wielkie i szkar�atne, i nareszcie mo�na by�o
patrze� w jego �agodny blask bez mru�enia powiek.