2873

Szczegóły
Tytuł 2873
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2873 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2873 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2873 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TANITH LEE SERCE BESTII (PRZE�O�Y�A: JOANNA HETMAN-KRAJEWSKA) CZʌ� PIERWSZA 1. Przez spuszczone rolety do pokoju przes�cza�o si� ��te �wiat�o przypominaj�ce barw� mi��sz brzoskwini. W tym ��tym kr�gu cia�a kobiety i m�czyzny oplata�y si� nawzajem jak dwie nagie statuetki z bursztynu. By�o samo po�udnie. Na zewn�trz, ponad znajom� uliczn� wrzaw�, dochodz�cy z minaretu bezcielesny g�os wzywa� wiernych na modlitw�. Czarne w�osy Marjannah zwisa�y z kraw�dzi ��ka w trzech rozrzuconych pasmach. R�ce, odrzucone do ty�u, zaciska�y si� na br�zowych poduszkach. Usta koloru morwy rozchyli�y si� w cichym okrzyku. Szczup�e nogi oplata�y plecy m�czyzny. Cienkie, z�ote bransolety na kostkach pobrz�kiwa�y. Daniel Vehmund dosiad� jej cia�a, wykonuj�c odwieczne pchni�cia mi�osnego aktu. Mia� w�skie, twarde biodra, podobnie jak plecy g�adkie niczym ko�� s�oniowa. Wok� jego ko�ysz�cej si� g�owy falowa�y w�osy - z�ociste jak �wiat�o w pokoju. Marjannah ponownie krzykn�a i jej cia�o wygi�o si� w �uk. Poruszone tajemniczym pr�dem zmys�owo�ci czy te� podmuchem wiatru zad�wi�cza�y ma�e dzwoneczki zawieszone na cienkim �a�cuszku. ��ty ptak zakwili� w klatce. - Zabij mnie - powiedzia�a Marjannah. Unios�a r�ce z poduszek, zaciskaj�c je kurczowo na plecach m�czyzny. Krzykn�a dwa razy dziko, za�ka�a, a jej g�os wzbi� si� ponad inne d�wi�ki i zapad� w cisz�. Ci�ko dysz�c, Daniel zawis� nad ni�, po czym opad� bezw�adnie na jej nieruchome cia�o. - �mier� - powiedzia�a Marjannah. - M�j kochany. Le�eli w milczeniu przez kilkana�cie sekund, wreszcie Daniel uwolni� si� z jej obj�� i przewr�ci� na plecy. Marjannah westchn�a. - W takich chwilach jeste� naprawd� m�j - powiedzia�a. Daniel u�miechn�� si�. Pomy�la�, �e w takich chwilach nie nale�y do nikogo, nawet do siebie samego. W�ada� nim wtedy niepodzielnie demon rozkoszy, jaka� �lepa, spazmatyczna si�a. Marjannah pog�aska�a jego w�osy, policzki. Ptak w klatce zacz�� �wierka�, trzepocz�c skrzyd�ami. - Ka�� dziewczynie przynie�� kaw� i s�odycze. - Nie dzisiaj, Mariannah. - Mo�esz by� na tyle okrutny, �eby odchodzi� ode mnie tak pr�dko? - Mam wa�ne spotkanie. - K�amiesz. Po prostu nie chcesz ze mn� zosta�. Nie myli�a si�. - By�bym w si�dmym niebie, gdybym m�g� zosta� z tob�, ale B�g narzuca nam jakie� obowi�zki. - Nie masz �adnych obowi�zk�w. - A jednak. Pewien cz�owiek ma mi przekaza� list od matki. - Nie wierz� w twoj� matk�. - A jednak j� mam. Marjannah wsta�a z ��ka i przeci�gn�a si�, pr꿹c swe pi�kne cia�o. Czarne w�osy posypa�y si� kaskad�, bransolety na kostkach zad�wi�cza�y. Z nabo�nym, cichym podziwem Daniel przypatrywa� si� przez chwil� jej wdzi�kom, o kt�rych dzisiaj nie mia� ju� my�le�. Kobieta w�o�y�a tymczasem haftowan� sukni� i podnios�a rolety. Do wn�trza wdar�o si� jaskrawe �wiat�o, ukazuj�c podniszczony pok�j: wystrz�pione nitki, mysi� dziur�. ��ty ptak przybra� barw� bieli. Z dum� st�pa� po �erdce. Daniel podni�s� si�. Wk�adaj�c bielizn�, koszul� i spodnie, rzuci� okiem na zewn�trz, na ciasno st�oczone dachy, kt�re pi�trzy�y si� nad placem targowym. W dali, po przeciwnej stronie bazaru, wznosi�y si� wysokie, smuk�e wie�e o mozaikowych kopu�ach w kszta�cie �ez. W�a�ciwie nie czu� si� szcz�liwy, jednak my�l o prawdopodobnym nadej�ciu listu ekscytowa�a go. Wiedzia�, �e tre�� przygn�bi go jak mocne wino. Przepe�ni go ��dza gniewu i nienawi��. Potrafi jednak trzyma� si� na wodzy. Ju� kiedy� wpad� w furi� i dlatego trafi� do tego dziwnego, egzotycznego kraju, pe�nego jaskrawych barw i nieznanych d�wi�k�w, pachn�cego przyprawami i wyst�pkiem, tutejszych pi�knych kobiet i ekstaz religijnych, kt�re wobec zimnych ko�cio��w, jakie spotyka� we wczesnej m�odo�ci, by�y dla niego jak gwa�towny wybuch po�aru. - Czy zobacz� jeszcze mojego w�adc� po zachodzie s�o�ca? - zapyta�a Marjannah tonem, kt�ry uzna� za fa�szyw� pokor�. Bez w�tpienia przestanie o nim my�le�, kiedy tylko zniknie jej z oczu. - Nie, kochanie. Nie dzisiaj. - Szkoda - u�miechn�a si� jednak. By� mo�e zamiast jemu, b�dzie umila� czas jakiemu� Turkowi, kt�ry j� adorowa�. Niewiele go to obchodzi�o. Marjannah by�a wcieleniem tego egzotycznego otoczenia i jego obyczaj�w. Z glinianego naczynia wzi�� owoc, po czym wyszed� z pokoju. - Do widzenia - powiedzia�a. W korytarzu zobaczy� "dziewczyn�" - star� s�u��c� - przygotowuj�c� w niszy g�st�, s�odk� kaw�. Zamrucza�a co� pod nosem, ale nie odezwa�a si� s�owem. Na zewn�trznych schodach, gdzie prostytutki przyprowadza�y niekiedy noc� swych klient�w, le�a�y po�amane kwiaty, uderza�o s�oneczne �wiat�o i ostry zapach moczu. Min�� pust� izdebk� tragarza zwanego Czarnym Olbrzymem. Wielki �ar wisia� ju� w powietrzu. Przeszed� uliczk� spowit� br�zowymi cieniami, nad kt�r� drzewa figowe zwiesza�y swoje woskowane owoce. Harmonijka w�skich stopni zbiega�a w d� miedzy �cianami, kt�re si� niemal styka�y. Nad schodami zwisa�a z balkonu waza z czerwonymi r�ami. W g�rze powiewa�o susz�ce si� pranie, za nim pozbawione kropli wilgoci niebo zdawa�o si� bledsze ni� indygo. Daniel Vehmund znalaz� si� na suku1, pod jego czerwonymi i ��tymi baldachimami. Tego dnia targowisko zdawa�o si� pe�ne wielb��d�w. Cuchn�ce i dumne, przystrojone jak oblubienice, zwierz�ta chodzi�y dostojnie pomi�dzy straganami na �rodku otwartego placu. Cz�owiek z listem nie przyby� z karawan� z g�r, lecz od strony portu. Daniel mia� si� z nim spotka� tam, gdzie zawsze przysy�a� ich agent - we Francuskim Zaje�dzie, w najbardziej na po�udnie wysuni�tej cz�ci suku. Zbity t�um jak zwykle przesuwa� si� leniwie. Daniel torowa� sobie drog� mi�dzy lud�mi. Nie by�o tu ani jednej kobiety z wyj�tkiem tych nale��cych do najni�szej klasy, pogardzanych s�u��cych i niewolnic. Kilka razy przez t�um przemyka�a lektyka z zas�oni�tym, ozdobionym paciorkami wej�ciem, rozsiewaj�ca zapach ja�minu i pi�ma. Jaki� cz�owiek podrzuci� w powietrze pi�� kind�a��w, kt�re zamigota�y, po czym znowu znalaz�y si� w jego r�kach trzymane za gardy. Tu� przy straganach lalkarzy urz�dowa� ten sam co zwykle zaklinacz w�y. Gad wygl�da� gro�nie, gdy pod��aj�c za ruchem fletu, ko�ysa� si� ponad dzbanem. Nast�pnym widowiskiem by� teatr marionetek. Daniel zatrzyma� si�, by popatrzy� na walk� wojownika w turbanie z d�inem. Wojownik zamierzy� si� zakrzywionym mieczem i d�in upad� przy szcz�ku miedzianych kr��k�w. W ba�niach walka dobra ze z�em ko�czy�a si� zawsze oczywistym rozwi�zaniem. T�um wiwatowa� i klaska� w d�onie. Za rz�dami stragan�w �ciana zajazdu stawa�a si� coraz bardziej widoczna; zdobi�cy go symbol w kszta�cie statku by� zbyt europejski i razi� ponad gwiazdami, ostrzami no�y i magicznymi przedmiotami, kt�rymi kipia�o targowisko. Daniel przecisn�� si� przez grup� targuj�cych si� m�czyzn, po czym min�� skupionych na ziemi graczy. Zd��y� ju� przyzwyczai� si� do wydawanych czasem przez przechodni�w okrzyk�w pod swoim adresem i wytykania palcami. Jasna, nordycka cera by�a tu znana, komentarze wywo�ywa�y jednak jego blond w�osy, a oczy bywa�y ju� nieraz przyczyn� k�opot�w. Wygl�da�o na to, �e Oka Szatana obawiali si� zar�wno prostaczkowie, jak i m�drcy, i ka�da niezwyk�a rzecz z nim zwi�zana mog�a by� tego dowodem. Oczy Daniela mia�y dziwn� barw�; by�y ��tobr�zowe jak wypolerowany mosi�dz. Orzechowe, jak mawia�a o nich jego matka. Jaki� wysoki m�czyzna w d�ugiej, ciemnej szacie sta� na niewielkiej, wolnej przestrzeni, wpatruj�c si� uwa�nie w Daniela. Mia� przed sob� st�, a na nim trzy gliniane kubki. Kilku gapi�w przystan�o w pobli�u, by popatrzy� na t� star� sztuczk�, �aden jednak nie mia� ochoty obstawi�, gdzie pojawi si� przedmiot schowany pod jednym z kubk�w. M�czyzna mia� d�ug�, ko�cist� twarz, ospowat� i ziemist�. G�ow� owi�za� sp�owia�ym bia�ym p��tnem. W�adczym ruchem skin�� na Daniela. Vehmund ju� mia� odej��, gdy jaki� cz�owiek z t�umu, prawdopodobnie wsp�lnik tamtego, chwyci� go za rami�, zach�caj�c, �eby podszed� bli�ej. - Chod�, chod�. Daniel strz�sn�� z ramienia jego d�o�. - Nie. Dziobaty m�czyzna zademonstrowa� co�, co zab�ys�o w s�o�cu jak widziane wcze�niej ostrza no�y. Najpewniej jaki� szklany klejnot. Wsun�� przedmiot pod �rodkowy kubek, po czym rytmicznie zacz�� przesuwa� naczynia po stole, kre�l�c nimi ko�a, znajduj�c im nowe miejsca. W chwili, gdy przesta� porusza� kubkami, gapie wybuchn�li �miechem. �aden nie odwa�y�by si� zgadn��, gdzie znajduje si� teraz ukryty przedmiot, wiedz�c, i� nie ma go tam, gdzie wydawa�oby si�, �e jest, poniewa� w sztuczce tej, si�gaj�cej czas�w staro�ytnej Grecji, widz zawsze przegrywa�. Daniel wzruszy� ramionami i poszed� dalej przez targowisko. Cz�owiek, kt�ry go zaczepi�, nie zatrzyma� go ju� po raz drugi. Przed Francuskim Zajazdem t�oczy�y si� g�odne psy i nie rozbieg�y si� nawet na widok Daniela. Kto� odegna� je kopniakami. Z zajazdu wytoczy� si� pijak i powita� Vehmunda jak dawno nie widzianego przyjaciela. Daniel wymin�� go i wszed� w wonn� ciemno�� tawerny. Natychmiast ogarn�� go dziwny strach. Zna� to uczucie i nie przywi�zywa� do niego wagi. Podszed� do kontuaru i zwr�ci� si� do jednookiego m�czyzny. - Jest tu jaki� marynarz z "Algeracu"? - Tam, prosz� pana. Ten brodaty w rogu. Potr�cony twardymi ramionami Daniel ruszy� przez ciemne pomieszczenie rozbrzmiewaj�ce rozmowami prowadzonymi w trzech czy czterech j�zykach. Dotar� do stolika i usiad� naprzeciwko brodatego marynarza. - Ma pan dla mnie list? - Musi pan poda� swoje nazwisko - odpar� zagadni�ty. - Vehmund. - Mam list dla cz�owieka nazwiskiem Vehmund. Brudne palce zag��bi� w brudn� kurt� i wyci�gn�� zapiecz�towany papier. Tak wi�c znak �ycia od matki Daniela nadszed� wreszcie. B�g wie, w jak parszywych miejscach spoczywa� po drodze i jakie wstr�tne �apska go dotyka�y. Cud, �e list w ko�cu dotar� do adresata. Daniel wyci�gn�� r�k�. - Musi mi pan zap�aci�. - Najpierw list. Marynarz zamrucza�, poda� mu list, po czym przyj�� gar�� sou. - Nie jest pan zbyt hojny, panie Vehmund. - Dosta�e� tyle, ile by�o um�wione. Ile to ju� razy mia� miejsce podobny dialog? Marynarz wys�czy� swoje cierpkie wino i odwr�ci� si�, by spojrze� na stoj�ce na galerii kobiety. Jedna z nich, m�oda Arabka w chu�cie z fr�dzlami i o podczernionych oczach, przyci�gn�a jego uwag�. Wsta� i odszed� ponury. Daniel z�ama� piecz�� listu. Trz�s�y mu si� r�ce i w gruncie rzeczy wcale nie mia� ochoty czyta� o rozpocz�ciu nowego �ycia... o powrocie. Jednak drobne i staranne litery znalaz�y si� ju� przed jego oczami. "Najdro�szy"... Od czasu do czasu charakter pisma zmienia� si� na jaki� dziewcz�cy i obcy, jak gdyby matka czu�a si� zbyt zm�czona i prosi�a kogo�, by pisa� list zamiast niej - kog� jednak mo�na tam by�o o to poprosi�? Daniela zala�a taka fala smutku, �e siedzia� jak odr�twia�y. Matka pisa�a tak zwyczajnie, jak gdyby wszystko by�o w najzupe�niejszym porz�dku. Wiadomo�ci o farmie, kt�r� zarz�dza� jego brat, o porach roku, urodzonych zim� jagni�tach, wiosennej burzy. Jak gdyby by�a pewna, �e t�skni� za wszystkim tym, o czym w�a�ciwie nie mia� wielkiego poj�cia. Kiedy pierwszy raz wr�ci� do niej, by� obcym cz�owiekiem i takim te� jej si� wyda�. Pami�ta� chwil�, kiedy zobaczy� j� w drzwiach domu, siw� i blad� w jasnej sukni. Madonna pogorzeliska. Po wiadomo�ciach o farmie matka przesz�a do mieszaniny prawdy i k�amstw o sobie samej. "Miewam si� ostatnio ca�kiem dobrze i razem z Janet nieustannie co� pieczemy. Chodzimy obsypane m�k� od st�p do g��w. Wszystkie koty maj� m�ode, grasuj� po ca�ym domu i s� jeszcze gorsze od myszy. Pozwalam im nawet sypia� w swoim ��ku, je�eli maj� na to ochot�". Sama ta informacja wystarczy�a, by upewni� go o ogromnej zmianie, jak� zdo�a� osi�gn��, zrywaj�c wi�zy z domem. Na my�l o tym serce zacz�o mu wali� gwa�townie, zapieraj�c niemal dech. Odrzuci� wspomnienia i czyta� dalej o codziennym �yciu na farmie, a� dotar� do najwa�niejszych, lecz jakby mimochodem napisanych s��w. "Tak bardzo za tob� t�skni�, z ka�dym dniem coraz bardziej. Ciesz� si� jednak, mog�c t�skni� za tob�, kiedy wiem, �e dobrze ci si� powodzi. Odpisz zaraz i opowiedz mi o wszystkim. Czy nadal masz wystarczaj�co du�o pieni�dzy i czy tw�j pracodawca p�aci ci lepiej? Czy jeste� zdrowy?" Potem za�: "Obawiam si�, �e musisz pozosta� za granic� jeszcze kilka miesi�cy, by zapewni� sobie powodzenie". Ile kosztowa�o j�, by napisa� takie s�owa? By okre�la� tamten fakt takimi og�lnikami? "Kilka miesi�cy"... Up�yn�� rok od chwili, gdy j� opu�ci�. Obydwoje wiedzieli, �e nie powinien pokazywa� si� co najmniej przez taki okres. Jego brat by� bydlakiem, lecz niezupe�nym g�upcem. Zdawa�o si� jednak, �e matce nie grozi nic z jego strony. Obieca�a Danielowi, �e powiadomi go, je�eli b�dzie inaczej. Czy zamierza dotrzyma� obietnicy? Ile� to lat up�yn�o - jego dzieci�stwo, czasy w miejskiej szkole - podczas kt�rych matka ukrywa�a wszystko, on za� udawa�, �e nic nie dostrzega. Siedz�c w dusznym, mrocznym zaje�dzie, odczyta� jeszcze s�owa po�egnania, i list si� sko�czy�. Przy stoliku pojawi� si� ch�opiec, wyczuwaj�c odpowiedni moment. - Urak. Ch�opiec odszed�, po czym powr�ci� kilka minut p�niej, nios�c zwodniczo ma�y dzbanek alkoholu oraz na poz�r niewielk� szklaneczk�. Daniel wypi� trunek i otoczy�a go straszliwa ciemno��, g��bsza, intensywniejsza ni� mrok zalegaj�cy wn�trze zajazdu. W rogu, kt�ry przed chwil� opu�ci� marynarz, zd��aj�c na podb�j m�odej Arabki, nie siedzia�a ju� jasno opalona, s�oneczna istota o z�ocistych oczach i w�osach, lecz stworzenie czarne jak noc. Zajazd jakby usun�� si�, pozostawiaj�c go we w�asnym, jeszcze g��bszym mroku. Dopiwszy trunek, zgodnie z tutejszym obyczajem Daniel postawi� dzbanek dnem do g�ry, po czym wsta� i wyszed� z tawerny. Trzyma� si� zupe�nie prosto. Upojenie urakiem podzia�a�o jedynie na stan jego ducha, docieraj�c do ogniska niezno�nego b�lu, rany, kt�r� sam j�trzy�, by m�c walczy� z tym cierpieniem. T�oczne targowisko ze swymi zapachami i gwarem teraz opustosza�o. M�czyzna w sp�owia�ym turbanie pozostawa� za sto�em. Otaczaj�cy go t�um rozproszy� si�, on jednak nadal przesuwa� naczynia. Daniel przystan��, obserwuj�c go. W miejscu trzyma�a go jaka� dziwna fascynacja. Kubki porusza�y si� hipnotycznie niczym w�� w takt muzyki zaklinacza. Gdzie znajdowa� si� szklany klejnot? Kubki stan�y bez ruchu. Dziobaty m�czyzna podni�s� wzrok i spojrza� czarnymi oczami na Daniela. Vehmund potrz�sn�� g�ow�. M�czyzna odwr�ci� wszystkie kubki jeden po drugim. Pod �adnym nic nie le�a�o. Rozci�gaj�cy si� doko�a suk zdawa� si� odleg�y, oddalony o mil�. Ten cz�owiek jednak by� blisko, a st� pozostawa� pusty. Nagle m�czyzna otworzy� usta i wysun�� j�zyk, szary i wstr�tny jak j�zor jaszczurki. Na nim, niczym kropla rosy na p�atku chorego kwiatu, spoczywa� szklany klejnot. Zab�ysn�� przez moment jak b�yskawica. By� zimny i czysty, bardziej prawdziwy ni� wszystko dooko�a, suk, niebo, ziemia czy powietrze. - Bo�e, to brylant - odezwa� si� Daniel. Jaszczurczy j�zyk cofn�� si� gwa�townie i klejnot znikn��. M�czyzna trwa� w tajemniczym oczekiwaniu. - Czego chcesz? - zapyta� Daniel. M�czyzna, z klejnotem uwi�zionym w ustach, gwa�townie potrz�sn�� g�ow�, po czym podni�s� r�k� i w�adczym gestem przywo�a� Daniela, jak gdyby zna� swego jedynego widza i by� jego przewodnikiem. Daniel si�gn�� do wewn�trznej kieszeni surduta, wyci�gn�� monet� wart� znacznie wi�cej ni� kwota, kt�r� zap�aci� za list, i cisn�� pieni�dz na puste kubki. - Zmy�lna sztuczka. Odszed� pospiesznie, przechodz�c przez nierealny suk. Obraz diamentu nie opuszcza� go. Odcisn�� si� jak skrawek mroku na jasno�ci dnia, jak bia�y p�omie� tkwi�cy pod powiekami. Popo�udnie sp�dzi� w gaju pomara�czowym na dziedzi�cu domu Surim Beya. Siedzia� za biurkiem pod markiz�, przepisuj�c w kwiecistej angielszczy�nie i bardziej wyszukanym francuskim listy swojego pracodawcy do r�nych zagranicznych kupc�w dzia�aj�cych w kraju. Daniel by� sekretarzem Surim Beya, kt�ry wyp�aca� mu tygodni�wki, pozwalaj�ce Vehmundowi na przetrwanie. Rzadko zdarza�o si�, by spotyka� osobi�cie tego oty�ego m�czyzn� w sile wieku, o sk�rze koloru kawy i jasnogranatowych oczach. Jednak tego popo�udnia Surim Bey zszed� ze znajduj�cego si� na dachu pawilonu na dziedziniec, by pop�ywa�. Jak zwykle w domu mia� na sobie d�ug� bia�� szat�, czerwon� czapeczk� i g�sto haftowane maureta�skie trzewiki. Jego ch�d by� r�wnie �agodny jak g�os. - M�j m�ody sekretarz przy pracy. Zamienia moje niezdarne s�owa w pi�kne zwroty. - Tak - powiedzia� kr�tko Daniel. Od samego pocz�tku nie przysta� na zwracanie si� do pracodawcy zaszczytnym "panie". - Prosz� sobie nie przerywa� - powiedzia� Surim Bey, po czym przeci�� rzucany przez markiz� cie� i usiad� na otomanie. Natychmiast pokornie zbli�y� si� niewolnik, podaj�c s�odycze i sorbet. Daniel nie przestawa� pisa�. Surim Bey obserwowa� go na poz�r ospa�ym, b�yszcz�cym wzrokiem. Daniel intrygowa� go i chocia� ten niewierny by� troch� za stary, jak na seksualne upodobania Surim Beya, to jednak pobudza� inwencj�. To blask m�odo�ci sekretarza przyci�ga� tak uwag� pracodawcy. Niekiedy popo�udniami Surim Bey pozwala� sobie eksperymentowa� na Danielu. Czasami pr�by te by�y tak nieznaczne, �e uchodzi�y uwagi. Pewnego razu jednak przez dziedziniec, pomi�dzy donicami z drzewkami pomara�czowymi, kt�re odbija�y si� w sadzawce, przesz�a naga dziewczyna z woalem na twarzy. Innym razem z okna na pierwszym pi�trze zeskoczy� na wp� oswojony gepard. Na obydwa te widowiska Daniel ledwie rzuci� okiem. Zna� zakres w�adzy swego pracodawcy; to, co zobaczy�, potraktowa� jak w�asno�� Surim Beya i szybko o tym zapomnia�. Gepard - w przeciwie�stwie do dziewczyny - rzeczywi�cie podszed� do sto�u, przy kt�rym urz�dowa� sekretarz, lecz Daniel nie przerywa� pracy. Nie okaza� strachu, ani ��dzy czy zawstydzenia nago�ci� dziewczyny. Z komnaty na pi�trze, przez powi�kszaj�cy szmaragd, Surim Bey chciwie przygl�da� si� tej scenie. Jednak przez t� zielon� po�wiat� gepard jedynie przebieg�, dziewczyna za� przemkn�a pod pobliskim �ukiem. Daniel pozosta� oboj�tny na otoczenie jak wyrzucona na brzeg muszla. Tego dnia eksperymentator dysponowa� innymi �rodkami. Gdy Daniel sko�czy� przepisywa� listy, uk�adaj�c je starannie jeden na drugim, Surim Bey wezwa� go �agodnie. - Chod�, usi�d� tutaj. Nagrodz� tw�j trud tym boskim lakum. - Nie jadam takich s�odyczy - odpar� Daniel, staj�c przed pracodawc�. Surim Bey by� oczarowany urod� Daniela i jego odmienno�ci�. Gdyby tylko ten ch�opak mia� mniej lat i by� niewolnikiem z targowiska. Daniel jednak by� wolnym cz�owiekiem, m�czyzn�, naznaczonym pi�tnem tajemnicy znanej chyba jedynie Bogu. Ten cie� przysiada� czasami na jego ramieniu, czarny jak demon. Tak jak teraz. - Nie, nie mo�esz mi odmawia�. Usi�d� tutaj. Pozw�l, �e opowiem ci co� na temat natury tego przysmaku, kt�rym tak gardzisz. Daniel by� s�ug� tego cz�owieka. Usiad� zbyt blisko, lecz te� niezbyt daleko Surim Beya, i czeka�. Ten wdzi�cznym ruchem nakre�li� w powietrzu jaki� �wi�ty znak. Metalowe pier�cienie na jego t�ustych palcach b�ysn�y. - �y� pewien su�tan, kt�rego zdradzi�a faworyta. Zabi� j� i jej kochanka. Potem jednak, pogr��ony w rozpaczy, przesta� je��. Marnia� w oczach, z dnia na dzie� by� coraz chudszy. Wielki wezyr sprowadzi� na dw�r s�awnego cukiernika. "Stw�rz taki s�odki przysmak, kt�ry skusi usta su�tana. Je�eli ci si� powiedzie, czeka ci� wielkie szcz�cie. Je�eli zawiedziesz, spotkasz si� z katem". Cukiernik pogna� do domu, �miertelnie przera�ony. Tej nocy nawiedzi� go anio� i podarowa� mu sk�r� m�odego buhaja, kt�ry nigdy nie pozna� samicy. Na sk�rze, literami ze szczerego z�ota spisany by� przepis na s�odycze, jakich nigdy jeszcze nie pr�bowano i o jakich dot�d nie �niono. Cukiernik zabra� si� do pracy i do wschodu s�o�ca zdo�a� przyrz�dzi� tak wspania�e lakum, �e nim samym wstrz�sn�� dreszcz. Specja� zaniesiono do pa�acu i podano su�tanowi, kt�ry, poczuwszy jego wo�, nie by� w stanie si� powstrzyma�. Smak potrawy by� tak wyborny, �e krew nap�yn�a mu z powrotem do serca i powr�ci�a rado�� �ycia. Wyzdrowia� i �y� szcz�liwie przez nast�pne sto lat. I taka w�a�nie, drogi Danielu, jest historia lakum, rajskiej rozkoszy, kt�r� ty pogardzasz. - Post�pi�by lepiej, oszcz�dzaj�c kobiet� - skomentowa� ch�odno Daniel. - Kobiet�? Jak� kobiet�? - Faworyt�, kt�ra wola�a innego. - A fe - powiedzia� swobodnie Surim Bey. - Wy, Europejczycy, jeste�cie nieokrzesani. Okrucie�stwo te� ma sw�j smak. Nie o to chodzi w opowie�ci. Daniel nic nie odpowiedzia�, po chwili za� odezwa� si�: - Sw� opowie�ci�, sir, nie uda�o si� panu nak�oni� mnie do spr�bowania tych s�odyczy. Surim Bey si�gn�� i wybra� z p�miska kawa�ek ciemnego, ocukrzonego obficie lakum. Delektowa� si� przez chwil� przysmakiem, po czym go prze�kn��. - A jednak opowiedzia�em ci ba��. Teraz ty w zamian musisz mi opowiedzie� co� niezwyk�ego. - Widzia�em dzi� na targu brylant - powiedzia� Daniel. - Rzeczywi�cie niezwyk�e. To nie by� brylant. �eby znale�� takie klejnoty, trzeba i�� do sklep�w za Alej� Jedwabn�. A mo�e to �art? Widzia�e� brylant, ale na jakim� bogaczu id�cym w otoczeniu niewolnik�w? - Widzia�em brylant na j�zyku kuglarza, kt�ry przesuwa� po stole trzy kubki. Surim Bey zamy�li� si�. - Bardzo dziwne. W ka�dym razie to nie m�g� by� brylant. Potrafisz rozpoznawa� brylanty? Cz�sto je widywa�e�? - Tylko w ksi��kach. - Szk�o. To by�o szk�o. No, mo�e kwarc. - Wi�c to wcale nie takie niezwyk�e. - Przeciwnie, wzbudzi�e� moj� ciekawo��. Pozw�l, �e powiem ci jeszcze co� na temat tego lakum. Zawiera kilka �d�be� innego specyfiku. Zdziwisz si�. - Opium. - Wcale nie. Haszysz, tak doskona�y, �e zw� go "Dobro�". - I co mi to da, �e zjem? - zapyta� Daniel. - A co ci da� urak, kt�ry pi�e�, jak wida� po twoich oczach? Mo�e pozna�e� siebie. Albo co� jeszcze. W ka�dym razie widzia�e� brylant. Daniel wzi�� kawa�ek lakum. Zjad� powoli, oboj�tnie. Surim Bey obserwowa� go uwa�nie, z u�miechem. Tym razem zmys�ow� przyjemno�� da�o mu samo patrzenie. Jednak wygl�da�o na to, �e w Danielu nie zasz�a �adna zmiana. Zdawa� si� tylko troch� przygn�biony. Z rysuj�cych si� na niebie minaret�w ten sam, jakby nie nale��cy do cz�owieka, g�os zacz�� zwo�ywa� na modlitw�. - Musz� uda� si� do Boga - powiedzia� Surim Bey, podnosz�c si� zwinnie. - Ty za� wracaj do swej kryj�wki, m�j lwie. - Mam przyj�� jutro? - Tak. Dotr� listy z trzech miast i chc�, �eby� mi je przeczyta�. Daniel skin�� g�ow�. Gdy po chwili wsta�, dziedziniec wybrzuszy� si� nieco, jak gdyby oddycha�. Nie wydarzy�o si� nic innego. Przed domem Surim Beya, za drzwiami, na kt�rych widnia� wykuty z br�zu maszkaron, lampart z ludzk� g�ow� i ogonem skorpiona, w�skie uliczki skrzy�y si� teraz blaskiem zachodz�cego s�o�ca. Tragarze spieszyli ze swoimi pakunkami i nie obowi�zywa� ich czas modlitwy, podobnie jak kobiet ni�szego stanu nie obowi�zywa�y zasady obyczajno�ci. Na podw�rzach i w miejscach dooko�a jakiej� kamiennej studni czy samotnej palmy wszyscy inni dotkn�li czo�ami ziemi. Na targowisku Daniel ujrza�, jak najpobo�niejsi modlili si�. Za rysuj�cymi si� w dali wie�ami l�ni�a z�ocista kula s�o�ca. Daniel podszed� do miejsca, gdzie dziobaty m�czyzna pokazywa� rano sztuczk�. Ale nie by�o go ju� za sto�em, wszelki �lad po nim zagin��. Teraz sta� tam rozstawiony na noc kram czarnow�osego astrologa. Daniel pragn�� brylantu, chcia� zobaczy� go po raz drugi, mo�e dotkn��. Ten kryszta� b�lu, czysty i twardy; �za udr�czonej w�ciek�o�ci wypchni�ta z wn�trza ziemi jak strumie� ropy z zagojonej rany. Daniel nie mia� poj�cia, dlaczego go pragn��. Jednak ju� od tak dawna jego uczucia sta�y si� zagadkowe i rz�dzi�y nim niepodzielnie. Nie broni� si� przed nimi, kontrolowa� jedynie spos�b, w jaki si� uzewn�trznia�y, by nie nara�a� si� ludziom. W zimnej krainie, kt�r� opu�ci�, nadszed� jednak taki moment, w kt�rym przekroczy� granic� mi�dzy rzeczywisto�ci� a grzechem, rzeczywisto�ci� a emocjami. Chwyci� wtedy tamtego za gard�o, a w�ciek�o�� da�a mu si��, by wycisn�� z niego �ycie. Ogarni�ty jak�� pal�c� rado�ci�, r�bn�� t� kud�at�, wstr�tn� g�ow� o kamienne obramowanie kominka. Od tamtego czasu Daniel Vehmund w��czy� si� po �wiecie jakby we �nie. Gdy ucieka� i kry� si�, widzia� rzeczy, kt�rych w normalnych warunkach nigdy nie by�oby mu dane ujrze�. Prowadzi� odmienne, niezwyk�e �ycie. On sam zmieni� si� tak�e. Wyrzek� si� swej natury, czy te� dopiero sta� si� sob� w spos�b, w jaki niewielu ludzi potrafi�o albo pragn�oby si� zmieni�. Z tego tak�e zdawa� sobie mgli�cie spraw�. Teraz za�, na tym targowisku w egzotycznej krainie Wschodu, kt�r� wybra� sobie za miejsce pobytu, co wielu uwa�a�o za tajemnicze i poci�gaj�ce, zapragn�� brylantu jak dziecko chce gwiazdki z nieba, jak m�czyzna po��da kobiety. Mia� wra�enie, �e ten kamie� nale�y do niego. �e brylant �yje. Zacz�� szuka� go wzrokiem, odwracaj�c nieco g�ow�. S�o�ce chowa�o si� za horyzontem. Niebo pociemnia�o i unios�o si� na niewiarygodn� wysoko��, ukazuj�c zawieszone na niewidzialnych sznurach planety i gwiazdy. Zza straganu astrologa wyszed� jaki� ch�opiec w �achmanach i zapali� pochodni� na s�upie. Daniel wycofa� si� z targu, po czym skr�ci� w boczne zau�ki, biegn�ce w d�, w kierunku portu. Kwiaty haszyszu zwanego "Dobro�" zd��y�y ju� rozkwitn�� w jego g�owie. Podsyci�y niepohamowan� ��dz� brylantu, kt�ry mo�e by� tylko kawa�kiem szk�a, i poprowadzi�y Daniela w jego kierunku, ku niebezpiecznym dzielnicom, mrowiskom jednoizbowych dom�w, ulepionych z b�ota i st�oczonych jak kopce termit�w. Pozostawi� za sob� wszelkie jasne �wiat�o, z wyj�tkiem blasku rzucanego przez male�kie planety i gwiazdy nad g�ow�. Od czasu do czasu przez p�kni�cia i szczeliny dochodzi� nag�y b�ysk �wiat�a, kt�re wcale nie �wieci�o, lecz by�o ciemno��te jak olej. Albo w g�rze na czarnym tle pojawia�o si� okratowane okno, ciemnobrunatne jak wypalona glina. Szczury ucieka�y w pop�ochu. Ludzie p�dzili od drzwi do drzwi. W rynsztoku le�a�o �cierwo psa, szkliste od much. Upiorna, wielka �ma trzepota�a na �cianie. Nagle, miedzy kopu�� nieba a mrowiskiem dom�w, daleko w dole, za staro�ytnym murem b�ysn�o stalowe morze. Pod murem st�oczy�y si� rz�dy ruder, wspinaj�c si� na siebie nawzajem. Szczeliny drzwi g�rowa�y nad wyci�ciami okien. Z tego miejsca nie dochodzi�o �adne �wiat�o ani �aden d�wi�k z wyj�tkiem zawodzenia nocnych owad�w i przera�liwego, rytmicznego stukotu, jak gdyby kto� uderza� o siebie dwoma garnkami. Daniel poczu� si� zagubiony. Po chwili nasienie haszyszu ponownie rozja�ni�o przed nim drog�. Dojrza� otw�r w glinianej �cianie. Podszed� do niej. Odrobiny posypa�y si� w ciemno��, we wszystkie strony. Podni�s� r�k� i poczu� drewniane drzwi, kt�re otworzy�y si� pod jego dotkni�ciem. Schyli� g�ow� i wkroczy� do groty pe�nej oczu, kt�re z r�nych poziom�w mroku obserwowa�y go, podobnie jak czyni�a to Marjannah i Surim Bey. Wtedy w przeciwleg�ym kra�cu groty zab�ys�a lampa. Na pod�odze za lamp� siedzia� m�czyzna, kt�ry pokazywa� na targu sztuczk� z kubkami. On tak�e obserwowa� przybysza. Setka pozosta�ych oczu zap�on�a. Izba pe�na by�a, spi�trzonych jeden na drugim, przedmiot�w; starych br�zowych pergamin�w, zmatowia�ych sk�r, mo�e nawet ozdobionymi z�otymi literami sk�r byk�w, kt�re nigdy nie pozna�y samicy... Skrzynie i szkatu�ki migota�y. Kocie mumie wyba�usza�y oczy z lazurytu i zielonego szk�a. W tej ruderze znajdowa� si� skarbiec. By�y tam rzeczy cenne i potworne. Za lamp� siedzia� dziobaty m�czyzna i ponownie wykona� r�k� w�adczy gest, tak jak wcze�niej na targowisku. Daniel nie zapyta�, czego ten ��da. Teraz liczy�o si�, czego pragnie on, Daniel. Przeci�� izb� i usiad� twarz� w twarz z m�czyzn� tak, �e lampa �wieci�a mi�dzy nimi. Ten nape�ni� dwa kamienne kubki ze sk�rzanego buk�aka. Poda� jedno naczynie Danielowi. Nad �wiat�em lampy jego d�o� przebi� czerwony p�omie�. - Urak. - Mo�e zatruty. - Daniel wyobrazi� sobie swoje oprawione starannie cia�o; celowo odci�te w�osy, z�by, ko�ci; rozwieszona odarta sk�ra, z kt�rej powstanie ksi��ka. - Jeste� moim go�ciem, mile widzianym w domu. Musz� traktowa� ci� tak, jak traktowa�bym w�asnego syna. Tak nakazuje wiara. - Wiec tutaj obowi�zuj� nakazy wiary? - Wsz�dzie. - Ale twoja wiara nie jest moj� - odpar� Daniel. - B�g jest �askawy. Musisz tylko przyzna� si� przed Nim, �e zb��dzi�e� i wypowiedzie� Jego prawdziwe imi�, a On ci� wys�ucha. Daniel spr�bowa� uraku. Mia� smak ziemi i ognia. Zdawa� si� nieszkodliwy, a teraz potrafi�by z pewno�ci� rozpozna�, gdyby by�o inaczej. Prze�kn�� �yk trunku. W kamiennym kubku co� brz�kn�o. Zajrza� do �rodka. Nap�j l�ni� czarno i Daniel niczego nie dostrzeg�. - Jest tam - powiedzia� ospowaty. Daniel zanurzy� palce w kubku i poczu� miedzy nimi co� twardego. Wyci�gn�� r�k� i z czarnego p�ynu wychyn�a bia�a kula. Spocz�o na niej �wiat�o lampy. B�ysn�a. W palcach trzyma� brylant. Odstawi� kubek i wytar� klejnot w r�kaw. Kamie� by� owalny, wielko�ci go��biego jaja. Przez jego przezroczyste wn�trze przemkn�� b�ysk zieleni, jakby zmarszczka na tafli angielskiego jeziora. Mia� jednak nik�� skaz� - jaki� cie� zalegaj�cy w samym sercu l�nienia cofa� si� i powraca�. By� nierzeczywisty; kszta�tu jakiego� szczeg�lnego kawa�ka kwarcu czy krzemu, przyci�tego starannie i wypolerowanego do po�ysku. Przesyci� urak, kt�ry wypi� Daniel. Vehmund trzyma� klejnot, jakby to by� roz�arzony piorun. - Zmy�lna zabawka - odezwa� si�, podobnie jak kilka godzin wcze�niej pochwali� na targu sztuczk�. - Nie, to kamie� stary jak stworzenie �wiata. - M�czyzna z�o�y� r�ce. - Powiem ci, gdzie go znalaz�em. - Kolejna opowie�� - stwierdzi� Daniel. - Okradam groby - powiedzia� cicho ospowaty. - Wiele razy rzucono na mnie kl�tw� �mierci. Te zakl�cia z�eraj� mnie po kawa�ku, a jednak wci�� �yj�. Teraz niczego si� ju� nie boj�, nawet samego strachu. - To szk�o albo kwarc - powiedzia� Daniel. Poci�gn�� jeszcze �yk uraku i poczu�, jak kwiat haszyszu obumiera w jego g�owie. - To brylant wydarty z wn�trza ziemi, odkryty w ciemno�ciach, uwolniony, kiedy twoja rasa by�a jeszcze m�oda, a moja niewiele starsza. - M�czyzna schyli� g�ow�. - To by� bardzo stary gr�b, a w �rodku znajdowa�y si� bogactwa zmar�ych. Na odrzwiach wyryto kl�tw�, wchodz�c wstrzyma�em wi�c oddech na wypadek, gdyby powietrze by�o zatrute. W �rodku, w malowanej skrzyni ozdobionej uschni�tymi nagietkami, spoczywa�o cia�o m�czyzny. Mia� na sobie diadem z pere�, brylant jednak znalaz�em w jego dawno przegni�ym jelicie. Tak, mia� go w odbycie. - Gdzie to by�o? - zapyta� Daniel, trzymaj�c niedbale klejnot. - W krainie ska� i wykutych w kamieniu �wi�ty�. Mo�e ten cz�owiek by� kiedy� kr�lem. Wewn�trz klejnotu pojawiaj�cy si� i znikaj�cy cie� nabra� kszta�tu, czego� na czterech �apach, d�ugiego i skulonego jak zwierz�. - O ile twoja historia jest prawdziwa - stwierdzi� Daniel. - Jest bardziej prawdziwa ni� �ycie czy tera�niejszo��. Ta nigdy nie jest prawdziwa. Prawdziwa jest tylko przesz�o��. Czasem przysz�o��. - Prosz� - powiedzia� Daniel i poda� m�czy�nie krzem, kwarc czy cokolwiek to by�o. - Ten kamie� zowie si� Wilk ze wzgl�du na obraz, jaki widz� w nim niekt�rzy. A ty widzisz? - Nie. Z pu�apu rudery, kt�ry zdawa� si� nieproporcjonalnie wysoki, zwisa�y mumie nietoperzy i s�p ze z�ot� g�ow�. Na pergaminie, do kt�rego dosi�ga� blask lampy, widnia�y znaki zodiaku, skupione wok� jakich� kontur�w, prawdopodobnie Indii. Daniel poda� ospowatemu brylant. Ten odsun�� jego r�k� na bok. - Jest tw�j - powiedzia�. - Nie zamierzam go kupi�. - Czasami mo�na co� kupi�, ale on nie jest na sprzeda�. Jest tw�j. - Wi�c nie chc� go. Po�o�y� brylant obok lampy. Jej p�omie� zadr�a�, przygas�, po czym buchn�� na nowo. Danielowi zbiera�o si� na wymioty, by� zzi�bni�ty, brakowa�o mu tchu, jak gdyby trawi�a go jaka� z�o�liwa gor�czka. M�czyzna nie podni�s� wzroku, gdy Daniel wsta� z miejsca. �ciany s�ania�y si� na boki; wszystkie martwe koty obserwowa�y go, z dala za� dochodzi� niezmienny, upiorny klekot skorup. - We� go - powiedzia� ospowaty. - B�agam ci�, na mi�o�� bosk�. Daniel odnalaz� drzwi i wydosta� si� na brudne ulice obiegaj�ce wzg�rza pi�trz�cych si� dom�w. Ponad morzem na horyzoncie �wieci� ksi�yc w kwadrze. Jego blask k�ad� si� na oczach Daniela jak cienkie srebrzyste �a�cuszki. M�czyzna opar� si� o r�g jakiej� lepianki i zwymiotowa� w mrok. Stukot glinianych garnk�w przyprawia� go o md�o�ci. Gdyby wreszcie ucich�y. Natrafi� na nie po omacku - by� to sznur powi�zanych, pot�uczonych naczy�, kt�re szorowa�y o siebie na wietrze; amulety przeciwko d�inowi. Daniel zatacza� si�. Cicha jak �mier� kobieta poci�gn�a go za r�kaw. - Chod� ze mn�. Ukoj� tw�j b�l... Przez za�miecony zau�ek pobieg�y za nim trzy wychudzone psy. Nagle znowu zobaczy� na �cianie tamt� �m�, a zreszt� mo�e to by�a inna. Wycofa� si� z w�skich uliczek. Min�� dziedziniec poro�ni�ty drzewami cytrynowymi, rozbrzmiewaj�cy d�wi�kami pi�ciostrunowej lutni. Dosta� si� na g�r� do mieszkania i po�o�y� na ��ku. Pok�j ko�ysa� si� jak ��d�. W fotelu siedzia�a wyprostowana matka. Z nozdrzy �cieka�a jej stru�ka drwi. Na stole, niby skrawek ksi�yca, le�a� brylant, zielony i pulsuj�cy. Zamkni�ta wewn�trz bestia biega�a szale�czo w mroku, podnosz�c �eb na d�wi�k g�osu przyzywaj�cego z wie�y na modlitw�. Nast�pnego dnia, tu� po wschodzie s�o�ca, zjawi�a si� Marjannah z Czarnym Olbrzymem. Pochyli�a si� nad Danielem, otoczona promieniem s�onecznego �wiat�a. Powiedzia�a od rzeczy, �e wr�bita dowiedzia� si� o jego chorobie ze �lad�w ma�ego w�a na piasku. Czarny Olbrzym wzi�� Daniela na r�ce i zawini�tego w koc poni�s� przez puste jeszcze ulice do pokoju o szafranowych roletach. Przez dwa dni i dwie kr�tkie, ciemne noce Daniel le�a� w gor�czce. Na zmian� odzyskiwa� �wiadomo�� i j� traci�. Nawet gdy majaczy�, s�ysza� w�asne s�owa i nie zdradzi� si�. Marjannah przyprowadzi�a lekarza z s�siedztwa, pachn�cego przyjemnie perfumami i any�kiem starca, kt�ry delikatnie dotkn�� czo�a, serca i skroni chorego. Przepisa� jakie� lekarstwo, a na podstawce pod jednym z okien spali� kadzide�ko. Intensywny zapach tl�cych si� zi� tak odurzy� ptaka, �e �piewa� przez ca�y dzie�, czasami te� i w nocy. Jego trele zdawa�y si� s�odsze ni� �piew s�owika, a mo�e tylko tak my�la� chory. Marjannah nakarmi�a Daniela zup� mleczn� i kawa�kami owoc�w. Nie czu� do niej wdzi�czno�ci. Wola�by, �eby zostawi�a go w spokoju. �ni�o mu si�, �e wisi w g��bokiej rozpadlinie w ziemi, zielonkawy brylant za� o�wietla jego posta�. Cia�o skr�ca�o si� to w jedn�, to w drug� stron� jak w wodnym wirze. Zdo�a� wyczo�ga� si� na spowity ksi�ycowym �wiat�em l�d. Wsz�dzie zalega� piach, na urwisku za� wznosi�y si� kopce �wi�ty�. Nie m�g� stan�� na nogi. Jak zwierz� zacz�� biec po bia�ym piasku. Nawet �ni�c wiedzia�, �e ta wizja jest k�amstwem, szyfrem, nawet nie symbolem rzeczywisto�ci. Za ka�dym razem budzi� si� w�wczas w ��ku Marjannah, ona za� le�a�a na dywaniku na pod�odze z poduszk� pod g�ow�. Przez pierwsze dwa dni i noce Czarny Olbrzym przychodzi� odrywaj�c si� od pracy i zanosi� Daniela do ust�pu jak ma�e dziecko. Jednak trzeciego dnia Daniel znowu sta� si� m�czyzn�. Podzi�kowa� tragarzowi za opiek� i da� mu troch� pieni�dzy. Podzi�kowa� Marjannah. B�dzie musia� kupi� jej jaki� prezent. Kobieta b�aga�a go, �eby zosta�. Ju� wcze�niej wys�a�a do domu Surim Beya pos�a�ca, by wyt�umaczy� nieobecno�� sekretarza. Musi zosta� i pozwoli�, by si� nim opiekowa�a. Marjannah by� wyzwolon� niewolnic�. Nale�a�a kiedy� tylko do jednego cz�owieka, kt�ry wyzwoli� j� na �o�u �mierci. Na pocz�tku swego pobytu w tej dzielnicy Daniel zobaczy� j� w oknie. Jej nie os�oni�ta, u�miechni�ta twarz powiedzia�a mu wszystko. Wszed� na g�r� do jej mieszkania. W duszy Marjannah pozosta�o co� z niewolnicy. T�skni�a, by ponownie sta� si� w�asno�ci� jednego m�czyzny. Robi�a, co mog�a, by zwi�za� si� trwale z Danielem, zafascynowana tym cudzoziemcem i jego odmienno�ci�. A je�li nie zechcia�by jej Daniel, mog�a nale�e� do Turka. Ten zamknie j� w marmurowej klatce, kt�r� oplecie r�ami. Marjannah wdzi�czy�a si� do Daniela, prosz�c, �eby zosta�, a� wreszcie zacz�a kusi� go sw� kobieco�ci�. Odpar�, �e nie jest jeszcze wystarczaj�co sprawny. Powiedzia�a, �e skoro nie jest jeszcze wystarczaj�co sprawny na stosunek z kobiet�, nie ma tak�e si�, by wr�ci� samemu do domu. Stara s�u��ca wnios�a talerz pikantnych ciasteczek i razowca. Jedli, a z minaret�w ten sam g�os przyzywa� wiernych na modlitw�. Daniel pomy�la� o glinianych skorupach klekocz�cych na wietrze tamtej cichej nocy. "Dobro�" da�a mu si��, by odszuka� ospowatego, a mo�e by� to tylko jeszcze jeden sen? Wreszcie wyrwa� si� z mieszkania Marjannah i poszed� do domu Surim Beya. Przyj�� go nie pracodawca, lecz sekretarz, tubylec w okularach, kt�ry wys�ucha�, jak Daniel odczytuje wa�ne listy i przez ca�y czas zapisywa� co� w notesie. Daniel doszed� wolnym krokiem do studni na targowisku i przygl�da� si�, jak m�czy�ni poj� mu�y i wielb��dy. Zakwefione kobiety podchodzi�y z dzbanami. Choroba przygn�bi�a go. Nie widzia� sensu istnienia, tylko rozrzucone bez znaczenia na stole gry Losu ko�ci. Mieszkanie Daniela by�o po�o�one na wsch�d od targowiska. Pi�trzy�y si� tutaj ciasno wysokie ��te domy zamieszkane przez rzemie�lnik�w, muzyk�w i okolicznych sklepikarzy. Nawet noc� rzadko kiedy panowa�a tu cisza. Praca wrza�a nieustannie i rozlega�y si� sprzeczki. S�ycha� by�o szcz�k m�ota o metal czy rozbijan� pospiesznie sk�r�, odg�osy gry, strojenia instrument�w, ciche d�wi�ki pie�ni i ostre wrzaski rozz�oszczonych kobiet. Pod oknem Daniela, na podw�rzu pod winoro�l�, rezydowa�y dwie kozy. Stadko kurczak�w grzeba�o zawzi�cie w ziemi. Kogut pia� o �wicie albo wtedy, kiedy uzna� to za stosowne. Zbli�aj�c si� do mieszkania mistern� siatk� ulic, Daniel przypomnia� sobie po�o�ony na farmie dom swego dzieci�stwa, odg�osy st�pania w zimowe poranki, we�niste owce na szarozielonych wzg�rzach. Z m�cz�cym zdziwieniem stwierdzi�, �e nie czuje krztyny t�sknoty za przesz�o�ci�. A wi�c prawd� jest to, co powiedzia� ospowaty, �e tylko tera�niejszo�� pozostaje nierzeczywista. To miejsce tak�e nie nabierze wiarygodnych kszta�t�w, dop�ki nie odejdzie w przesz�o��. Na razie pozostaje tylko mira�em. S�o�ce zd��y�o schowa� si� za horyzontem, kiedy doszed� do ostatniej uliczki, kt�ra mia�a najpierw kolor g��bokiej czerwieni, po czym nabra�a jakiej� nieokre�lonej barwy, jakby popio�u. W g�rze wy�sze pi�tra chyli�y si� na boki. Wznosi� si� te� tu stary �uk z wielk� kamienn� st�gwi�, poobijan� i zniszczon�, tkwi�c� u jego podn�a. Daniel znowu wszed� na schody i wdrapa� si� na pi�tro. Otworzy� drzwi bez zamka i wszed� do mieszkania. Oczekiwa� na niego znajomy i zawsze mu oboj�tny skromniutki pokoik. Nie przywi�z� ze sob� nic, by si� urz�dzi�. Pos�anie - zwyk�y siennik na pod�odze, sto�ek, pod oknem dzbanek na wod�, lecz pojawi�o si� co� jeszcze. Co� niezwyk�ego. Spoczywa�o w cieniu przy oknie, pod st�uczonym lustrem, oparte o skrzyni� z ubraniami. Daniel zbli�y� si�. Ospowata jak powierzchnia ksi�yca twarz wychyla�a si� z mroku, a oczy wpatrywa�y si� w niego. Brudne p��tno nadal by�o owini�te wok� g�owy. Z rozchylonych warg sp�yn�a na ciemne ubranie rdzawa czer�. Na pewno by�a to twarz kogo�, kto nie �yje. I Daniel widzia� j� ju� wcze�niej. Ukl�k� obok martwego m�czyzny. Trup mia� podci�te gard�o i wyrwany j�zyk. Na ka�dej z d�oni, kt�re spoczywa�y rozchylone na pod�odze, widnia� narysowany krwi� wizerunek oka. Trup wygl�da� przera�aj�co, a jednocze�nie tajemniczo, gdy tak siedzia� we wpadaj�cej przez okno po�wiacie nocy. Po chwili Daniel otrz�sn�� si� z os�upienia. Zrozumia�, co nast�pi�o. Tym razem to z�odziej grob�w odnalaz� jego mieszkanie i przyszed� tutaj, by ponownie wcisn�� mu brylant. By� jednak kto� jeszcze, kto omamiony l�nieniem klejnotu �ledzi� ospowatego, przyszed� tu i zamordowa� go, zabieraj�c brylant. Daniela ogarn�o dzikie przera�enie. St�umi� je. Nie by�o wcale zwi�zane z potwornym trupem, lecz z kradzie�� klejnotu. Ale brylant wcale do niego nie nale�a�. Nawet gdyby by� prawdziwy, co go to mog�o obchodzi�? Nie rozumia� sensu gromadzenia bogactw, nie znaczy�y dla niego zupe�nie nic. Jednak zdawa�o si�, �e kradn�c brylant, z�odziej skrad� tak�e jak�� cz�stk� Daniela, nieuchwytny, lecz istotny element, nie nazwany, nieokre�lony i bezcenny. Wyprostowa� si�. Nale�a�o usun�� cia�o z pokoju. Widniej�cy na d�oniach rysunek oka by� z pewno�ci� znakiem jakiego� z�odziejskiego bractwa i wskazywa� na sprawc�w morderstwa. Dlatego b�dzie mo�na po prostu porzuci� cia�o na ulicy. Rysunek oka skieruje podejrzenia we w�a�ciwym kierunku, cho� nie b�dzie pogoni za zbrodniarzem. Zabity nie by� nikim wa�nym. Daniel mia� w g�owie pustk�, przez jego umys� przebiega�y fragmenty my�li. Za oknem panowa� mrok. Na dziedzi�cu kr�ci�y si� kozy, owe szata�skie istoty. Okolic� zaleg�a dziwna cisza. Znowu pochyli� si� nad trupem i podci�gn�� go do g�ry, opieraj�c o okno. Mo�na b�dzie z trudem przerzuci� cia�o przez mur, poza obr�b dziedzi�ca, jak wyrzuca si� w�r �mieci czy odchody. Podci�ta grdyka zgi�a si� i g�owa opad�a bezw�adnie na rami� Daniela. Martwe wargi zadrga�y, jak gdyby chcia�y przem�wi�. Mo�e kuglarz ukry� brylant w ustach tak jak poprzednio na targu i dlatego tak brutalnie wyrwano mu j�zyk? Zmar�y kr�l po�kn�� brylant w ca�o�ci. Klejnot zatka� mu jelito i mo�e by� przyczyn� �mierci. D�wign�� cia�o, zako�ysa� nim i rzuci�. Czarny kszta�t przemkn�� w powietrzu, otar� si� o winoro�l, powoduj�c jedynie szelest li�ci, i wypad� przez zewn�trzny mur. Przestraszone kozy zabecza�y przera�liwie i rozbieg�y si� zdenerwowane. Zadr�a� i przycisn�� na moment twarz do ciep�ego tynku. Po chwili nala� z dzbanka troch� wody i umy� r�ce. Ludzie zaczn� si� w ko�cu skar�y�, kiedy b�d� potyka� si� w przej�ciu o trupa. A mo�e wcale nie zwr�c� na niego uwagi. Kto� z parteru, nie mog�c znie�� fetoru, zorganizuje w ko�cu poch�wek. Przemierza� pok�j, pr�buj�c och�on�� ze strachu, kt�ry �ciska� mu gard�o. Nie czu� nic do m�czyzny, kt�rego krew zakrzep�a w tym pokoju. My�la� o cz�owieku, kt�rego sam zabi�, o jego cielsku rozci�gni�tym na kamiennym palenisku. Nie by�o wtedy rozlanej krwi. Teraz tak�e na pok�j nie spad�a �adna kropla, czerwie� wsi�k�a w d�ug� szat� kuglarza. Kl�kn�� na pod�odze. - Ojcze nasz, kt�ry� jest w niebie... Modli� si� �arliwie jak dziecko, nie rozumiej�c wypowiadanych s��w, lecz pozwalaj�c, by koi�y go swoj� magiczn� moc�. Pi�tro ni�ej szewc zacz�� wbija� gwo�dzie, a jego �ona nuci�a przy kuchni. Kozy przesta�y ju� becze�. Dziedziniec i s�siedni� ulic� zaleg�y ciemno�ci. Maszkaron na drzwiach Surim Beya p�on��, noc� bowiem o�wietla� go z g�ry p�omie� lampy. Daniel wpatrywa� si� w besti�, czekaj�c na otwarcie drzwi. - Przychodzi pan nie w por� - powiedzia� od�wierny z przygan�. - Prosz� mnie wpu�ci�. - M�j pan jest zaj�ty. - Oczywi�cie, swoimi ch�opcami. W ka�dym razie wpu�� mnie. M�czyzna zdj�� z drzwi sztab� i otworzy� zamki. Daniel znalaz� si� w przedsionku. Pod �ukami, wok� sadzawki ze z�otymi rybkami rozci�ga� si� o�wietlony lampami cichy dziedziniec. Pojawi� si� jaki� cz�owiek. My�l�c zapewne, �e Daniela sprowadzi�a jaka� pilna sprawa, pok�oni� si� nisko, po czym ruszy� na g�r�. Surim Bey zszed� wkr�tce po schodach i przeci�� dziedziniec. Mia� na sobie lu�n� bia�� szat� z fioletowym haftem w kszta�cie irysa. Ramionami obejmowa� dw�ch milutkich ch�opc�w, kt�rzy stali spokojnie, nieco onie�mieleni obecno�ci� Daniela. - Jestem do us�ug - odezwa� si� Surim Bey bez gniewu, lecz z pewnym zak�opotaniem brzmi�cym w melodyjnym g�osie. - Przepraszam, �e przychodz� w nocy. - O tak, noc to pora pie�ni. Ale ty nie przyszed�e� tu po to, �eby �piewa�. - Chc� prosi� o pomoc. - Prosi� mnie o pomoc? - Granatowe oczy Surim Beya podkre�lone czarn� obw�dk� sta�y si� jeszcze wi�ksze. Jeden z ch�opc�w zachichota�. - Cicho. Stoimy twarz� w twarz z przeznaczeniem. - W moim mieszkaniu zjawi�a si� �mier� - powiedzia� Daniel. Surim Bey rozprostowa� ramiona, wypuszczaj�c obydwu ch�opc�w. - Odejd�cie - rozkaza� i dzieci, �miej�c si� beztrosko, pobieg�y w mrok, podskakuj�c jak gazele. Daniel stan�� nad brzegiem sadzawki. K�tem oka dostrzega� podp�ywaj�ce i znikaj�ce ryby, kt�rych �uski odbija�y �wiat�o lamp i majacz�cych w oddali gwiazd. - �mier�? - zapyta� Surim Bey. - Martwy cz�owiek. Ten z targowiska, o kt�rym panu opowiada�em. - Cz�owiek ze szklanym brylantem. - Klejnot musia� by� prawdziwy. I wiedzia� o tym kto� inny. - Kto? - Z�odziej, kt�ry �ledzi� tamtego i zamordowa� go pod moim oknem. Surim Bey spojrza� w niebo. - Co si� sta�o z cia�em? - Le�y na ulicy. Ma na d�oniach narysowany krwi� wizerunek oka. Mo�e to znak jakiej� bandy rzezimieszk�w? Surin Bey pokr�ci� g�ow� wolno, jak gdyby znajdowa� si� pod wod�, a nie w mroku nocy. - Nie. To nie jest znak mordercy, ale sprawowanej nad nim ochrony, Oko oznacza, by ci, kt�rzy widz�, odwr�cili oczy. To wszystko. - Nie ma powod�w, by ktokolwiek m�g� skojarzy� trupa z moj� osob�. - Przypuszczam, �e nie - odpar� Surim Bey. - Nie chcia�bym bardzo, gdyby� zjawia� si� u mnie ze stra�nikami depcz�cymi ci po pi�tach. Czego w og�le chcesz ode mnie? - Brylantu - odpar� Daniel. - Nie chcia�by pan na niego spojrze�? - O tak. Nawet bardzo. R�wnie mocno, jak chcia�bym ogl�da� rajskie ogrody. - Tamten cz�owiek przyni�s� mi klejnot, a z�odziej go zabra�. - I chcia�by� teraz, �ebym u�y� swoich wp�yw�w, wytropi� z�odzieja, odebra� mu brylant i odda� tobie. Ale chyba zdajesz sobie spraw�, �e je�li ten klejnot jest rzeczywi�cie takim cudem, ja go zatrzymam. Taka jest moja cena. - Nie zatrzyma go pan - powiedzia� Daniel. Ci��y na nim kl�twa. A pan unika takich rzeczy. - W takim razie dlaczego mia�bym zadawa� sobie trud? - Na wypadek, gdybym by� w b��dzie lub nie m�wi� prawdy. Tylko wtedy, gdy brylant znajdzie si� w pa�skich r�kach, pozna pan jego w�a�ciwo�ci. - Jak nazywa si� ten brylant? - zapyta� Surim Bey. - Cz�owiek z targu m�wi� o nim Wilk. - Nie s�ysza�em o takim brylancie - stwierdzi� Surim Bey - ale nie podoba mi si� ta nazwa. - Jest troch� mniejszy od kurzego jaja, oszlifowany, z zielonkawym odcieniem. Na dnie jest jaka� skaza, przypominaj�ca kszta�tem zwierz�, psa albo wilka, i st�d nazwa. - Nie obchodzi mnie opis. Zjadliwie zielony jak ksi�yc, z zatopion� w �rodku besti�. - Zabrany z grobowca jakiego� kr�la. - Mo�e w Sind. - Albo przylecia� z kosmosu - orzek� Daniel - jak piorun. - Jeste� pijany? - spyta� Surim Bey. Podszed� bli�ej i spojrza� Vehmundowi w oczy. - Nie, to nie urak. Nigdy przedtem nie m�wi�e� w taki spos�b. Ten kamie� ci� op�ta�. - Tak - odrzek� Daniel. - Powiedz, �e wcale nie chcesz, abym odnalaz� brylant. Tak b�dzie lepiej. - Mo�e samemu uda mi si� go znale��. Prosz� mi powiedzie�, gdzie mog� kupi� "Dobro�". Surim Bey roze�mia� si� pogardliwie, jak gdyby �piewa�. - To nie dla ciebie. Zrobi� w twojej sprawie, co tylko zdo�am. A teraz id� ju� i nigdy wi�cej nie nachod� mnie w taki spos�b. Zrozumia�e�? Daniel skin�� g�ow�. Twarz mia� nawiedzon� jak oblicze anio�a. Surim Bey przygl�da� si�, jak sekretarz nerwowym, niespokojnym krokiem przecina dziedziniec i uczyni� r�k� znak b�ogos�awie�stwa. Ludzie o twarzach anio��w, poruszaj�cy si� w ten spos�b, zawsze zmierzaj� ku mi�o�ci lub �mierci. Wym�wi� kilka s��w modlitwy i zgasi� zwisaj�c� nad sadzawk� lamp�. Potem wolno wdrapa� si� z powrotem do swej komnaty rozkoszy, gdzie nie oczekiwa�a na� mi�o��, lecz bez w�tpienia co� w rodzaju agonii. �ni�o mu si�, �e jest w lesie, r�wnie g�stym jak zaro�la wok� farmy, ale cichym i mrocznym. Natrafi� po�r�d drzew na martwego cz�owieka, kt�rego sam zabi�. Na piersi trupa przysiad� czarny wilk i wbi� z�by w jego szyj�. Pojawi�y si� strugi krwi, a wilk zlizywa� j� z martwego cia�a. Daniel obudzi� si�. - Co� si� sta�o - powiedzia� g�o�no. Rzeczywi�cie co� si� sta�o - ale z nim. Mo�e tylko nawiedzi�o go wspomnienie wydarzenia sprzed wielu miesi�cy. Towarzyszy�o mu przez ca�� drog�, przez l�dy i morza. Po�o�y� si� na plecach, obserwuj�c przez okno l�ni�ce w oddali gwiazdy. W domu nie cich�y ha�asy: stukanie, skrzypienie, rytmiczne dudnienie ko�a garncarskiego. Psy zawy�y i nagle ucich�y. Us�ysza� jeszcze jaki� ha�as, dochodz�cy nie wiadomo sk�d. Mo�e z dachu budynku. Cichy, monotonny d�wi�k, kt�ry zacz�� s�abn�� w tej samej chwili, gdy dotar� do uszu Daniela. Mo�e by� to jaki� dziwny wiatr od g�r albo r�wninny samum2. Daniel zwl�k� si� z siennika i podszed� do skrzyni. Zapali� stoj�c� tam �wiec� i wyci�gn�� listy od matki. Spojrza� na nie i wtedy, jak na ironi�, us�ysza� p�acz kobiety. Gorzko brzmia�a ta muzyka. Po chwili znowu zerwa� si� wiatr i ponownie ucich�. Daniel usiad�, odczytuj�c pi�� list�w, kt�re nadesz�y w ci�gu kilku miesi�cy wygnania. Nie opuszcza�o go prze�wiadczenie, �e nie ma domu, do kt�rego m�g�by powr�ci�, ani �adnego miejsca, dok�d m�g�by si� uda�. Jest zupe�nie sam jak dryfuj�cy po morzu kawa�ek drewna. Przypomnia� mu si� jednak brylant. Surim Bey m�g� go odnale��, bo by� cz�owiekiem wp�ywowym i chytrym. Ale natychmiast odbierze Danielowi klejnot, kt�ry wcale nie jest przekl�ty, a jedynie dziwny. Jednak, gdyby on sam mia� odzyska� brylant... Rozja�ni�o mu si� w g�owie i nagle zobaczy� klejnot przeliczony na pieni�dze: banknoty i monety. Pieni�dze zapewniaj� si�� i bezpiecze�stwo, wi�c warto je mie�. Czy mimo wszystko nie m�g�by wr�ci�, gdyby je posiada�? Nagle przemkn�o mu przez my�l, �e brylant nie jest prawdziwy. Od�o�y� listy, zdmuchn�� �wiec� i po�o�y� si� do ��ka. Gdy zapada� w sen, kt�ry przyszed� niespodziewanie szybko, po dachu harcowa� wiatr. Marjannah zjawi�a si� z zas�oni�t� twarz�, w towarzystwie Czarnego Olbrzyma, i zn�w zabra�a Daniela do swojego szafranowego pokoju. Mia�a na sobie od�wi�tn� sukni� z cienkiego czerwonego jedwabiu w odcieniu henny, nakrapian� mosi�nymi cekinami. Od kilku dni w domu Surim Beya nie by�o dla Daniela �adnego zaj�cia. Dzie� w dzie� po po�udniu sekretarz w okularach odsy�a� go grzecznie. Surim Bey m�wi�, lecz nie potrafi� pisa� w j�zykach, kt�rymi Daniel pos�ugiwa� si� w lista