Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Speer Albert - Wspomnienia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
15
Strona 4
ALBERT SPEER
Strona 5
WSPOMNIENIA
Edycja komputerowa: www.zrodla.historyczne.prv.pl Mail:
[email protected]
16
Rozdział 1
POCHODZENIE l MŁODOŚĆ
Moi przodkowie byli Szwabami albo też wywodzili się z biednych chłopów Westerwaldu, a
niektórzy z nich przybyli ze Śląska i Westfalii. Należeli do wielkiej masy ludzi prowadzących życie
bez rozgłosu. Jedynym wyjątkiem był graf Friedrich Ferdinand zu Pappenheim (1702-1793),
dziedziczący tytuł marszałka Rzeszy (Reichserbmar-schall) l . W nieślubnym związku z moją
praprababką nazwiskiem Humelin spłodził ośmiu synów. Wydaje się, że niezbyt troszczył się o
dalsze ich losy.
Trzy generacje później mój dziadek Hermann Hommel, syn niezamożnego leśniczego ze
Schwarzwaldu, był już pod koniec swego życia wyłącznym właścicielem jednego z największych w
Niemczech domów handlowych, sprzedających obrabiarki, oraz fabryki narzędzi precyzyjnych. Mimo
swego bogactwa żył skromnie, dobrze traktował
podległych mu ludzi. Ten marzyciel ze Schwarzwaldu, mogący całymi godzinami bez słowa
przesiadywać w lesie na ławce, nie tylko sam był
pracowity, ale także potrafił skłonić innych do samodzielnej pracy dla niego. Mój drugi dziadek,
Berthold Speer, stał się w tym czasie zamożnym architektem w Dortmundzie; wznosił liczne budowle
w rozpowszechnionym wówczas stylu klasycystycznym. Umarł wprawdzie wcześnie, ale środki,
które pozostawił, wystarczyły na wykształcenie jego czterech synów. Karierze moich dziadków
sprzyjała industrializacja, rozwijająca się w drugiej połowie XIX stulecia. Ale nie pomogła ona
wielu tym, którzy mogli startować w lepszych warunkach. Wcześnie posiwiała matka mojego ojca
wzbudzała we mnie w okresie dzieciństwa więcej respektu niż miłości. Była poważną kobietą,
trzymającą się 17
prostych poglądów na życie, obdarzoną wytrwałą energią. Dominowała nad swym otoczeniem.
Przyszedłem na świat w niedzielę, 19 marca 1905 roku, o dwunastej w południe, w Mannheimie.
Grzmot wiosennej burzy zagłuszał, jak mi często opowiadała matka, bicie dzwonów w pobliskim
kościele. Mój ojciec, po usamodzielnieniu się w wieku dwudziestu dziewięciu lat, w 1892 roku był
jednym z najbardziej wziętych architektów Mannheimu, rozkwitającego wówczas badeńskiego miasta
przemysłowego. Posiadał już pokaźny majątek, gdy w 1900 roku żenił
się z córką zamożnego handlowca z Moguncji.
Wielkomieszczański styl naszego mieszkania w jednej z mann-heimskich kamienic ojca odpowiadał
zamożności i pozycji społecznej moich rodziców. Przy wjeździe otwierały się wielkie żelazne bramy
Strona 6
ozdobione kutymi arabeskami: był to imponujący dom, na którego dziedzińcu mogły parkować
samochody. Zatrzymywały się przed wejściem na schody, harmonizującym z bogactwem całego
domu. Moi dwaj bracia i ja musieliśmy co prawda korzystać z kuchennych schodów.
Były one ciemne, strome i wąskie; kończyły się bardzo prozaicznie w tylnej sieni. Elegancka,
wyłożona dywanami klatka schodowa nie była przecież dla dzieci.
Nasze dziecięce królestwo rozciągało się w tylnej części domu, od naszych sypialni do dużej jak sala
kuchni. Obok przechodziło się do reprezentacyjnej części czternastopokojowego mieszkania. Z
przedpokoju, w którym stały meble holenderskie i znajdowała się atrapa kominka, wykonana z
drogich kafli z Delft, wprowadzało się gości do dużego pokoju, wyposażonego we francuskie meble i
empirowe tkaniny.
Do dziś stoją mi przed oczyma błyszczące wieloramienne kryształowe lichtarze i oranżeria, której
urządzenie zakupił mój ojciec na Paryskiej Wystawie Światowej w 1900 roku: bogato rzeźbione
meble indyjskie, ręcznie haftowane zasłony, otomana nakryta kobiercem, palmy i egzotyczne rośliny -
wszystko sprawiało wrażenie tajemniczego, obcego świata. Tu moi rodzice spożywali śniadanie i
tutaj mój ojciec przygotowywał dzieciom kanapki z szynką ze swej rodzinnej Westfalii.
Wspomnienie sąsiedniego salonu wprawdzie wyblakło, jednak ozdobiona boazerią, neogotycka
jadalnia zachowała swój czar. Przy stole mogło zasiąść ponad dwadzieścia osób. W niej to
urządzono moje chrzciny i do dziś jeszcze odbywają się nasze uroczystości rodzinne.
18
Moja matka z wielkim zapałem i mieszczańską dumą dbała o to, abyśmy należeli w Mannheimie do
rodzin najbardziej atrakcyjnych w życiu towarzyskim. Z pewnością było w tym mieście dwadzieścia
do trzydziestu domów, które mogły sobie na to pozwolić. By sprostać wymogom reprezentacji,
utrzymywaliśmy liczną służbę. Moi rodzice, oprócz kucharki, lubianej ze zrozumiałych powodów
przez dzieci, zatrudniali pomocnicę kuchenną, pokojówkę, często także kamerdynera, zawsze szofera,
oraz nadzorującą nas bonę. Służba żeńska nosiła białe czepki, czarne suknie i białe fartuchy,
kamerdyner -
fioletową liberię z pozłacanymi guzikami; najwspanialej prezentował
się kierowca.
Rodzice robili wszystko, by zapewnić swym dzieciom piękną i beztroską młodość. Ale spełnieniu
tego życzenia przeszkadzało bogactwo, względy reprezentacji, zobowiązania towarzyskie, wielkie
gospodarstwo domowe, bona i służba. W dodatku ja często miałem zawroty głowy, czasami traciłem
przytomność. Zaproszony na konsultację profesor z Heidelbergu stwierdził niedoczynność naczyń
krwionośnych. Ta dolegliwość oznaczała dość poważne obciążenie psychiczne i za młodu narażała
mnie na przykrą konfrontację z otoczeniem. Cierpiałem tym bardziej, że moi towarzysze zabaw i moi
dwaj bracia byli fizycznie silniejsi, wskutek czego czułem ich wyższość nad sobą. Okazywali mi to
nierzadko w sposób złośliwy.
Strona 7
Dolegliwość często wyzwala nowe zdolności. W moim przypadku doprowadziła do tego, że już jako
młody chłopiec nauczyłem się zręcznie dostosowywać do otoczenia. To, że później w nie
sprzyjających okolicznościach i wobec nieprzychylnych mi ludzi wykazywałem wytrwałość i
zręczność, było chyba wynikiem przede wszystkim mojej wcześniejszej słabości fizycznej.
Gdy wychodziliśmy na spacer z naszą francuską wychowawczynią, musieliśmy być, odpowiednio do
naszej pozycji społecznej, starannie ubrani. Naturalnie zabraniano nam bawić się w miejskich
parkach czy na ulicy. Miejscem naszych zabaw było więc podwórze niewiele większe niż kilka pokoi
razem wziętych, otoczone i ścieśnione tylnymi ścianami wielopiętrowych domów czynszowych.
Marniały tam dwa lub trzy złaknione powietrza platany, widniała ściana porośnięta bluszczem, a
bryły żużla w jednym z rogów pozorowały jaskinię. Gruba warstwa sadzy już wiosną pokrywała
drzewa, liście i wszystko inne, tak więc dotykając tu czegokolwiek mogliśmy upodobnić się po
prostu do nieeleganckich, brudnych, wielkomiejskich dzieci. Moją ulubioną towarzyszką zabaw,
zanim poszedłem do szkoły, była córka naszego dozorcy
19
Allmendingera, Frieda. Chętnie przebywałem u niej, w skromnym ciemnym mieszkaniu na parterze.
Atmosfera bezpretensjonalności i solidarność tej rodziny szczególnie mnie pociągały.
Pierwsze nauki pobierałem w ekskluzywnej szkole prywatnej, w której uczono czytać i pisać dzieci
najznakomitszych rodzin naszego przemysłowego miasta. Ponieważ dotychczas rozpieszczano mnie,
szczególnie ciężko znosiłem pierwsze miesiące w średniej szkole realnej, pośród rozhukanych
kolegów. Wkrótce jednak mój przyjaciel Quenzer zaznajomił mnie z różnego rodzaju kawałami, a
także namówił, bym ze swego kieszonkowego kupił piłkę futbolową. Plebejski kaprys, który wywołał
w domu wielkie zgorszenie, zwłaszcza że Quenzer pochodził z biednej rodziny. W tym czasie
zbudziła się we mnie, chyba po raz pierwszy, skłonność do statystycznego ujmowania zdarzeń:
wpisywałem wszystkie krytyczne uwagi z dziennika klasowego do swojego ,,Phonix-kalender fur
Schuler" i każdego miesiąca liczyłem, kto był najczęściej odnotowywany. Z pewnością dałbym temu
spokój, gdyby nie widoki, że od czasu do czasu sam znajdę się na czele tej tabeli.
Biuro architektoniczne mojego ojca łączyło się z naszym mieszkaniem. Tutaj kreślono wielkie plany
dla inwestorów budowlanych; powstawały rysunki wszelkich rodzajów na niebieskawej kalce
olejnej, której zapach dziś jeszcze kojarzy mi się ze wspomnieniem tego biura. Projekty budowlane
mego ojca ujawniały wpływy neorenesansu, wychodząc poza jugendstil. Później wzorem był dla
niego Ludwig Hoffmann, wpływowy architekt berliński, ze swym spokojniejszym klasycyzmem.
W tym biurze powstało, gdy miałem około dwunastu lat, moje pierwsze „dzieło sztuki" - rysunek
przedstawiający rodzaj zegara życia w obudowie ozdobionej wieloma esami-floresami,
podtrzymywanej korynckimi kolumnami i patetycznymi wolutami. Użyłem przy tym tuszów we
wszystkich kolorach, jakie miałem pod ręką. Przy współudziale pracowników biura powstał twór
wyraźnie ujawniający skłonność do stylu z epoki późnego empiru.
Oprócz odkrytego samochodu letniego rodzice moi mieli przed 1914 rokiem wóz zamknięty, używany
zimą i do jazdy po mieście. Auta te były głównym przedmiotem moich marzeń technicznych. Na
Strona 8
początku wojny musiano je umieścić na podporach, by oszczędzać opony; jeśli jednak byliśmy w
dobrej komitywie z kierowcą, mogliśmy w garażu zasiąść za kierownicą. Były to moje pierwsze
upojenia techniką w mini-20
malnie jeszcze wtedy stechnicyzowanym świecie. Uczucia podobnego szczęścia doznałem dopiero w
więzieniu w Spandau - gdzie przez dwadzieścia lat obywać się musiałem, jak człowiek żyjący,
powiedzmy, w XIX stuleciu, bez radia, telewizji, telefonu i samochodu, bez możliwości nawet
przekręcenia wyłącznika światła - gdy po dziesięciu latach wolno mi było obsługiwać froterkę
elektryczną.
W 1915 roku zetknąłem się z innym wynalazkiem rewolucji technicznej tych lat. Pod Mannheimem
stacjonował jeden ze sterowców (zeppelinów), których używano do ataków na Londyn. Dowódca i
jego oficerowie byli wkrótce stałymi gośćmi w naszym domu. Zaprosili moich dwóch braci i mnie do
zwiedzenia swego statku powietrznego; stanąłem, jako dziesięcioletni chłopiec, przed mechanicznym
olbrzymem, wspiąłem się do gondoli silnikowej i tajemniczymi mrocznymi przejściami wewnątrz
kadłuba nośnego przedostałem się do gondoli pilotów. Kiedy przed wieczorem statek powietrzny
startował, komendant kazał wykonywać nad naszym domem piękną pętlę, a oficerowie powiewali z
gondoli lnianą chustą, wypożyczoną od mojej matki. Co noc napełniała mnie strachem możliwość, że
statek stanie w płomieniach, a wszyscy przyjaciele zginą2.
Moja wyobraźnia żyła wojną, postępami i odwrotami frontu, cierpieniami żołnierzy. Nocą
słyszeliśmy niekiedy odległy grzmot wyniszczającej bitwy pod Verdun; przejęty dziecinnym
współczuciem spałem często przez kilka nocy obok swego miękkiego łóżka na podłodze, ponieważ
wydawało mi się, że twardsze posłanie bardziej odpowiada wyrzeczeniom żołnierzy frontowych.
Złe zaopatrzenie żywnościowe wielkiego miasta i „brukwiana zima" dały się także nam we znaki.
Mieliśmy wszelkie bogactwa, ale nie mieliśmy krewnych i znajomych na lepiej zaopatrzonej wsi.
Wprawdzie matka potrafiła wymyślać coraz to nowe warianty dań z brukwi, ale często byłem tak
głodny, że po kryjomu stopniowo pochłonąłem z wielkim apetytem cały worek twardych jak kamień,
pochodzących jeszcze z okresu pokojowego, sucharów dla psów. Ataki lotnicze na Mannheim,
całkiem niegroźne według dzisiejszych pojęć, były coraz częstsze; mała bomba trafiła jeden z
sąsiednich domów; zaczął się nowy rozdział mojej młodości.
W pobliżu Heidelbergu mieliśmy od 1905 roku letni dom, wzniesiony na zboczu kamieniołomów,
które służyły budowie położonego w pobliżu zamku heidelberskiego. Za tym terenem ciągnęły się
łańcuchy górskie Odenwaldu, wzdłuż ich zboczy biegły wśród starych lasów szlaki turystyczne, a
przesieki pozwalały niekiedy dostrzec dolinę
21
Wkrótce poczułem się zdrowszy. Codziennie, także gdy padał
śnieg, deszcz lub była burza, pokonywałem w ciągu trzech kwadransów drogę do szkoły, ostatni
odcinek najczęściej biegiem. W pierwszym, trudnym pod względem gospodarczym okresie
powojennym nie było bowiem rowerów.
Strona 9
Droga do szkoły prowadziła obok budynku klubu wioślarskiego. W 1919 roku zostałem jego
członkiem, dwa lata byłem sternikiem czwórki i ósemki. Mimo swej słabej budowy fizycznej
należałem wkrótce do najpilniejszych wioślarzy. Mając szesnaście lat awansowałem na sternika w
czwórce i ósemce szkolnej, startowałem w kilku wyścigach. Po raz pierwszy opanowała mnie
ambicja. Domagała się ode mnie osiągnięć, do których przedtem nie czułem się zdolny. Była to
pierwsza namiętność mojego życia. Możliwość narzucania swego rytmu drużynie pociągała mnie
jeszcze silniej niż szansa zdobycia, w niewielkim co prawda świecie wioślarskim, uznania i
respektu.
Najczęściej pokonywano nas. Ponieważ jednak chodziło o wyczyn drużynowy, nie decydowały tu
uchybienia poszczególnych zawodników. Przeciwnie, rodziło się poczucie wspólnego działania i
niepowodzenia. Dobrą stroną treningu było także uroczyste zobowiązanie się do wstrzemięźliwości.
Pogardzałem wtedy tymi spośród moich kolegów szkolnych, którzy znajdowali pierwsze
przyjemności w tańcu, winie i papierosach.
Mając siedemnaście lat poznałem w drodze do szkoły przyszłą towarzyszkę swojego życia.
Spotęgowało to moją pilność do nauki, ponieważ już w rok później przyrzekliśmy sobie, że gdy
skończę studia, pobierzemy się. Od lat byłem dobrym matematykiem, ale teraz poprawiłem stopnie
także z innych przedmiotów i stałem się jednym z najlepszych w klasie.
Nasz nauczyciel niemieckiego, żarliwy demokrata, czytał nam często liberalną „Frankfurter Zeitung".
Gdyby nie on, przebywałbym w szkole w zupełnie apolitycznej atmosferze. Wychowywano nas
bowiem w duchu konserwatywnego światopoglądu mieszczańskiego.
Mimo rewolucji ciągle jeszcze wpajano nam, że podział władzy w społeczeństwie, istnienie
tradycyjnych autorytetów to porządek pochodzący od Boga. Prądy, które na początku lat
dwudziestych dawały wszędzie znać o sobie, nas w znacznym stopniu ominęły. Tłumiono także
krytykę
22
programu nauki, przełożonych, w ogóle szkoły, żądano bezwzględnej wiary w jej niekwestionowany
autorytet; nie ośmielaliśmy się nawet wątpić w istniejący porządek, gdyż w szkole znajdowaliśmy się
pod dyktatem absolutnego poniekąd systemu władzy. W dodatku nie było wcale takich przedmiotów,
jak nauka o społeczeństwie, które mogłyby rozwijać w nas zdolność do ocen politycznych. Na
lekcjach niemieckiego, nawet jeszcze w ostatniej klasie, pisaliśmy wypracowania na tematy z historii
literatury, co wręcz utrudniało zastanowienie się nad problemami społecznymi. Ta apolityczność
procesu dydaktycznego nie pobudzała nas, rzecz jasna, do zajmowania stanowiska wobec wydarzeń
politycznych także w rozmowach na dziedzińcu szkolnym czy poza szkołą. Decydującą różnicą
między obecną a ówczesną sytuacją była również niemożność wyjazdu za granicę. Nawet gdyby
znalazły się pieniądze na takie podróże, nie było żadnej organizacji, która zajęłaby się w tym
wypadku młodzieżą. Uważam za konieczne wskazanie tych braków, które całą generację wydały
bezbronną na pastwę szybko wówczas mnożących się technicznych środków kształtowania opinii.
W domu też nie prowadzono żadnych rozmów politycznych.
Strona 10
Wydaje się to tym dziwniejsze, że ojciec mój był już przed 1914 rokiem liberałem z przekonania.
Każdego przedpołudnia oczekiwał
niecierpliwie „Frankfurter Zeitung", co tydzień czytywał krytyczne czasopisma „Simplicissimus" i
,,Jugend". Należał do duchowego kręgu Friedricha Naumanna, który opowiadał się za reformami
socjalnymi w potężnych Niemczech. Po roku 1923 ojciec został zwolennikiem Coudenho-ve-
Kalergiego i gorliwie wyznawał jego paneuropejskie idee. Z
pewnością chętnie rozmawiałby ze mną o polityce, ale ja raczej unikałem takich okazji, a on nie
nalegał. To zobojętnienie polityczne pozostawało wprawdzie w zgodności z postawą młodzieży,
zmęczonej i rozczarowanej przegraną wojną, rewolucją i inflacją, ale jednocześnie nie pozwalało mi
przyswoić sobie mierników politycznych, kategorii służących ocenie wydarzeń. Bardziej
odpowiadało mi wstępowanie po drodze ze szkoły do parku przy zamku heidelberskim, przyglądanie
się z Scheffelterrasse, w kilkuminutowym rozmarzeniu, staremu miastu i ruinom zamku. Ten
romantyczny pociąg do rozpadających się zamków i krętych zaułków pozostał już we mnie i
przejawiał się także później w namiętnym zbieraniu pejzaży, szczególnie romantyków heidelberskich.
Niekiedy po drodze spotykałem Stefana Georgego, który sprawiał wrażenie nadzwyczaj godnego i
dumnego i od którego biło niemal sakralne dostojeństwo. Miał w sobie jakąś magnetyczną siłę;
podobne wrażenie sprawiać
23
musieli wielcy apostołowie. Mój starszy brat był w ósmej klasie, gdy zdobył dostęp do bliskiego
otoczenia mistrza.
Najsilniej pociągała mnie muzyka. W Mannheimie słuchałem do 1922 roku młodego Furtwanglera, a
potem Ericha Kleibera.
Wówczas Verdi robił na mnie większe wrażenie niż Wagner, a Puccini był „straszny". Zachwycałem
się natomiast jedną z symfonii Rim-skiego-Korsakowa, również V symfonia Maniera wydawała mi
się wprawdzie „dość skomplikowana, ale spodobała mi się". Po obejrzeniu pewnego spektaklu
teatralnego zauważyłem, że Georg Kaiser „jest najwybitniejszym współczesnym dramaturgiem, który
w swych dziełach eksponuje pojęcie, wartość i władzę pieniądza", oglądając zaś Dziką kaczkę
Ibsena uznałem, że cechy wyższych warstw społecznych śmieszą nas: postacie te są „komediowe".
Romain Rolland swą powieścią Jan Krzysztof spotęgował mój entuzjazm dla Beethovena.
Tak więc to nie tylko na skutek przypływu młodzieńczej przekory nie podobało mi się w domu bogate
życie towarzyskie. Mój pociąg do autorów krytycznie patrzących na sprawy społeczne, jak również
szukanie sobie bliższych kolegów w klubie żeglarskim lub w schroniskach zrzeszenia alpinistów
miały całkowicie opozycyjny charakter. Znajomość ze skromną, mieszczańską rodziną rzemieślniczą
także wykraczała przeciwko zwyczajowi szukania sobie towarzystwa i przyszłej żony w
odizolowanej warstwie społecznej, do której należą rodzice. Żywiłem nawet spontaniczną sympatię
do skrajnej lewicy, ale skłonność ta nigdy nie przybrała uchwytnych form. Na jakiekolwiek
zaangażowanie polityczne byłem uodporniony; niczego przy tym nie zmieniał fakt, że miałem
poczucie dumy narodowej: na przykład w okresie okupacji Ruhry w 1923 roku oburzały mnie
niestosowne w tej sytuacji rozrywki i niepokoiłem się groźbą kryzysu węglowego.
Strona 11
Ku swojemu zdziwieniu napisałem najlepsze wypracowanie maturalne wśród uczniów mojego
rocznika. Mimo to, kiedy rektor szkoły w przemówieniu pożegnalnym oświadczył maturzystom, że
mają teraz „otwartą drogę do największych czynów i zaszczytów", pomyślałem sobie: „Nie bardzo
możesz na to liczyć".
Jako najlepszy w szkole matematyk chciałem studiować tę dziedzinę. Ojciec sprzeciwił się mojemu
zamiarowi, podając przekonywające powody, a ja nie byłbym matematykiem obeznanym z logiką,
gdybym nie ustąpił. Narzucał się zawód architekta, który tak dobrze znałem od wczesnej młodości.
Tak więc ku wielkiej radości ojca zdecydowałem się zostać architektem, podobnie jak on i jego
ojciec.
24
roiły się tak jak dzisiaj od różnorodnych łodzi; wśród ciszy płynęliśmy rzekami, a wieczorem
mogliśmy rozbijać namiot w miejscach o najpiękniejszym krajobrazie. Te spokojne wędrówki
dawały nam cząstkę szczęśliwości, która była czymś naturalnym dla naszych przodków. Jeszcze mój
ojciec podjął w 1885 roku wędrówkę pieszo i wozem konnym z Monachium do Neapolu i z
powrotem. Później, kiedy mógł podróżować swym autem po całej Europie, określał tę właśnie
wędrówkę jako najpiękniejsze przeżycie turystyczne.
Wielu z naszej generacji szukało kontaktu z naturą. Chodziło przy tym nie tylko o romantyczny protest
przeciw mieszczańskiej ciasnocie - uciekaliśmy także przed wymaganiami komplikującego się
świata. Dominowało w nas przeświadczenie, że zachwiana została równowaga otoczenia, a w
naturze, wśród gór i dolin rzecznych, odczuwalna była jeszcze harmonia. Im bardziej niedostępne
były góry, im bardziej samotne doliny rzek, tym mocniej nas pociągały. Nie należałem oczywiście do
żadnej organizacji młodzieżowej, gdyż ich masowa działalność przekreślałaby dążenie do izolacji, a
ja czułem raczej potrzebę odosobnienia.
Jesienią 1925 roku wraz z całą grupą monachijskich studentów architektury przeniosłem się na
politechnikę w Berlinie-Charlottenbur-gu. Chciałem się dostać do profesora Poelziga, który jednak
ograniczył
liczbę uczestników swego seminarium, poświęconego projektowaniu.
Ponieważ moje uzdolnienia do rysunku okazały się niewystarczające, nie zostałem przyjęty. I tak już
miałem wątpliwości, czy kiedykolwiek będę dobrym architektem, dlatego to orzeczenie nie
zaskoczyło mnie. W
następnym semestrze powołany został do Berlina profesor Heinrich Tessenow, obrońca stylu
małomiasteczkowo-rzemieślniczego. Swoje zasady architektoniczne zredukował do granic
możliwości: „Minimum nakładów to sprawa decydująca". Od razu napisałem do swojej przyszłej
żony: „Mój profesor jest najwybitniejszym i najświatlejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek
spotkałem. Jestem nim zachwycony i pracuję z wielkim zapałem. Nie jest nowoczesny, ale w
pewnym sensie nowocześniejszy niż inni. Z pozoru tak samo jak ja trzeźwy i bez fantazji, ale jego
budowle świadczą o głębokim przeżywaniu. Ma straszliwie bystry umysł. Postaram się znaleźć za
rok wśród »wychowanków mistrza«, a po upływie następnego roku spróbuję zostać jego asystentem.
Strona 12
Naturalnie widzę to wszystko zbyt optymistycznie, ale jest to droga, którą pójdę w najlepszym
wypadku". Już w pół roku po zdaniu egzaminu zostałem jego asystentem. Był on moim pierwszym
katalizatorem
- w siedem lat później zastąpił go inny, potężniejszy.
25
Bardzo ceniłem także naszego wykładowcę historii architektury. Profesor Daniel Krenker, z
pochodzenia Alzatczyk, był nie tylko zamiłowanym archeologiem, lecz także zaangażowanym
emocjonalnie patriotą: kiedy pokazywał na swym wykładzie katedrę w Strasburgu, rozpłakał się i
musiał przerwać zajęcia. U niego omawiałem książkę Albrechta Haupta Sztuka budowania u
Germanów. Ale jednocześnie pisałem do przyszłej żony: „Niewielka mieszanina ras jest zawsze
dobra. I jeśli dzisiaj tracimy na znaczeniu, to nie dlatego, że jesteśmy rasą mieszaną. Byliśmy nią
bowiem już w średniowieczu, kiedy mieliśmy w sobie jeszcze zarodki siły i rozprzestrzenialiśmy się,
kiedy wyparliśmy z Prus Słowian, czy później, kiedy przenosiliśmy kulturę europejską do Ameryki.
Pozostajemy na uboczu, ponieważ nasze siły zostały zużyte; to samo działo się kiedyś z Egipcjanami,
Grekami czy Rzymianami. Niczego tu zmienić nie można".
Lata dwudzieste w Berlinie były dla mnie źródłem inspiracji w okresie studiów. Liczne
przedstawienia teatralne: Sen nocy letniej w inscenizacji Maxa Reinhardta, Święta Joanna Shawa z
Elisabeth Bergner, Szwejk z Pallenbergiem i w inscenizacji Piscatora, robiły na mnie wielkie
wrażenie. Ale pociągał mnie także rozmach wystawnej rewii Charella. Natomiast wcale nie
przypadały mi do gustu bombas-tyczne parady Cecila B. de Mille'a; nie przeczuwałem jeszcze, że w
dziesięć lat później przewyższę tę filmową architekturę. Uważałem wówczas filmy Mille'a za
„pozbawione smaku typowo po amerykańsku".
Jednak wszystkie doznania przytłumiła panująca wokół bieda i bezrobocie. Upadek Zachodu
Spenglera przekonał mnie, że żyjemy w okresie rozkładu, który wykazuje podobieństwa z epoką
późnoromańską: inflacja, rozluźnienie obyczajów, bezsiła Rzeszy. Esej Prusactwo i socjalizm
zafascynował mnie swą pogardą dla luksusu i wygody. Tu nauki Spenglera spotykały się z naukami
Tessenowa.
Jednak mój profesor, w przeciwieństwie do Spenglera, widział nadzieję na przyszłość. W ironicznym
tonie występował przeciw „kultowi bohaterów" w tym okresie: „Może są wszędzie wokół nie
zrozumiani, rzeczywiście wielcy bohaterowie, którzy ze swej najwyższej woli i mocy mają prawo
tolerować i wyśmiewać nawet rzeczy najstraszliwsze jako nieważne zjawisko marginesowe. Może
zanim znowu będą mogły rozkwitnąć miasta i rzemiosło, musi najpierw padać coś w rodzaju deszczu
siarkowego, może ich przyszły rozkwit wymaga, by narody przeszły przez piekło".
26
Latem 1927 roku, po dziewięciu semestrach studiów, zdałem egzamin dyplomowy. Wiosną
następnego roku, mając dwadzieścia trzy lata, zostałem jednym z najmłodszych asystentów uczelni.
Na jarmarku, zorganizowanym w ostatnim roku wojny, pewna wróżka powiedziała mi: „Wcześnie
zdobędziesz sławę i wcześnie przejdziesz w stan spoczynku".
Strona 13
Miałem teraz powód, by pomyśleć o tej przepowiedni, gdyż nie bez podstaw mogłem przypuszczać,
że jeśli tylko zechcę, będę kiedyś, jak mój profesor, wykładać na politechnice.
Posada asystenta umożliwiała zawarcie małżeństwa. W podróż poślubną nie wybraliśmy się do
Włoch, lecz popłynęliśmy składakami, z namiotem, przez łańcuch jezior meklemburskich, położonych
ustronnie wśród lasów. Spuściliśmy nasze składane kajaki na wodę w Spandau, kilkaset metrów od
więzienia, w którym miałem spędzić dwadzieścia lat swego życia.
1 Marszałkowie Rzeszy von Pappenheim pełnili nieprzerwanie przez 600 lat, mniej więcej od 1192
roku, funkcję głównych kwatermistrzów armii niemieckiej. Byli ponadto najwyższymi sędziami
polowymi oraz odpowiadali za służbę drogową, transport i służbę zdrowia w armii (wg K. B o s l ,
Die Reichsministerialitat, Darmstadt 1967).
2 Wskutek strat w 1917 roku musiano zaniechać używania sterowców do celów wojennych.
27
Rozdział 2
ZAWÓD l POWOŁANIE
Omal nie zostałem już w 1928 roku architektem państwowym i nadwornym. Amanullah Chan, władca
Afgańczyków, chciał
zreformować swój kraj; w tym celu zabiegał o młodych techników niemieckich. Joseph Brix,
profesor zajmujący się budową miast i dróg, skompletował ekipę. Ja zajmowałbym się planowaniem
budowy miast, pełnił rolę architekta i był wykładowcą architektury w szkole technicznej, którą miano
utworzyć w Kabulu. Moja żona studiowała wspólnie ze mną wszystkie osiągalne książki o tym
egzotycznym kraju; zastanawialiśmy się, jak w prostych budowlach stworzyć właściwy dla tego kraju
styl, a patrząc na dziewicze góry, układaliśmy plany wędrówek narciarskich.
Zaproponowane warunki kontraktu były korzystne; ale gdy już wszystko zdawało się być zupełnie
pewne - król został właśnie przyjęty z wielkimi honorami przez Hindenburga - Afgańczycy obalili
swego władcę w drodze zamachu stanu.
Pocieszyła mnie jednak perspektywa dalszej pracy u Tessenowa. A ponieważ już wcześniej zaczęły
wyłaniać się pewne wątpliwości
- byłem zadowolony, że upadek Amanullaha uwolnił mnie od konieczności podjęcia decyzji.
Seminaria prowadziłem tylko trzy dni w tygodniu; poza tym było pięć miesięcy wakacji. Mimo to
otrzymywałem 300 marek; według dzisiejszej wartości pieniądza wynosiło to około 800
DM. Tessenow nie prowadził wykładów, lecz w wielkiej sali seminaryjnej poprawiał prace swych
około pięćdziesięciu studentów.
Pojawiał się tylko na cztery do sześciu godzin w tygodniu, w pozostałym czasie studenci zdani byli
na moje uwagi i korektury.
Strona 14
Szczególnie pierwsze miesiące były bardzo wyczerpujące.
Studenci, zrazu nastawieni do mnie krytycznie, próbowali przyłapać mnie na jakimś błędzie lub
wykryć jakąś słabość. Dopiero stopniowo 28
wyzbyłem się początkowego onieśmielenia. Nie otrzymywałem co prawda zleceń budowlanych, nad
którymi miałem nadzieję pracować w wolnym czasie, a pozostawało mi go bardzo dużo.
Prawdopodobnie robiłem nie najlepsze wrażenie z powodu zbyt młodego wyglądu, a ponadto
wskutek depresji gospodarczej w budownictwie panowała stagnacja. Wyjątkiem było zlecenie na
projekt heidelberskiego domu moich teściów. Był to niepozorny budynek, który posłużył za wzorzec
dla innych niepozornych obiektów, a mianowicie dwóch przybudówek do garaży przy willach w
Wannsee i berlińskiej siedziby Organizacji Wymiany Akademickiej.
W 1930 roku popłynęliśmy dwoma składakami Dunajem od Donaueschingen do Wiednia. Wkrótce po
naszym powrocie odbyły się 14 września wybory do Reichstagu, które tylko dlatego pozostały mi w
pamięci, że ich wynik wyjątkowo wzburzył mojego ojca. NSDAP
wywalczyła 107 mandatów i nagle znalazła się w centrum dyskusji politycznej. Ten nieoczekiwany
sukces wyborczy wywołał u ojca najczarniejsze obawy, które obracały się przede wszystkim przeciw
socjalistycznym tendencjom NSDAP; i tak już był przecież zaniepokojony siłą socjaldemokratów i
komunistów.
Nasza politechnika stała się tymczasem ośrodkiem działalności narodowosocjalistycznej. Podczas
gdy mała grupka studentów komunistów z wydziału architektury interesowała się seminarium
profesora Poelziga, narodowi socjaliści zbierali się u Tessenowa, chociaż był on i pozostał
zdeklarowanym wrogiem ruchu hitlerowskiego. Istniały jednak niezamierzone paralele między jego
naukami a ideologią narodowych socjalistów. Na pewno Tessenow był
nieświadomy istnienia tych paraleli. Bez wątpienia przeraziłaby go myśl o pokrewieństwie jego
poglądów z teoriami narodowosocjalistycznymi.
Tessenow uczył między innymi: „Styl pochodzi od narodu.
Miłość do ojczyzny jest sprawą oczywistą. Nie może istnieć prawdziwa kultura międzynarodowa.
Prawdziwa kultura pochodzi tylko z macierzystego łona narodu". Hitler także odżegnywał się od
umiędzynarodowienia sztuki, jego zwolennicy widzieli źródła odnowy w ziemi ojczystej,, Tessenow
potępiał wielkie miasta, przeciwstawiając im wizerunek chłopstwa: ,,Wielkie miasto jest tworem
bezpłodnym. Wielkie miasto jest gmatwaniną starego i nowego. Wielkie miasto jest walką, brutalną
walką. Wszystko, co dobre, powinno pozostać poza nim... Jeśli elementy miejskie zetkną się z
chłopskimi, chłopstwo ginie. Szkoda, że 29
nie można już myśleć po chłopsku". Nie inaczej mówił Hitler, który występował przeciw rozkładowi
obyczajów w wielkich miastach, ostrzegał
przed złymi skutkami cywilizacji, zagrażającymi biologicznej substancji narodu, i podkreślał ważną
rolę zdrowego chłopstwa - zasadniczego elementu podtrzymującego państwo.
Strona 15
Hitler intuicyjnie potrafił wyczuć, sformułować i wykorzystać do swoich celów różne nastroje, jakie
istniały w tym okresie, częściowo jeszcze rozproszone i nieuchwytne.
Gdy dokonywałem poprawek, studenci narodowi socjaliści często wciągali mnie do dyskusji
politycznych. Naturalnie dyskutowano przy tym namiętnie o poglądach Tessenowa. Nieśmiałe
zastrzeżenia, jakie zgłaszałem pod wpływem pewnych sformułowań ojca, łatwo zbijano z
dialektyczną zręcznością.
Młodzież studencka szukała wtedy swych ideałów przeważnie u ekstremistów, a partia Hitlera
odwoływała się właśnie do idealizmu tej niespokojnej generacji. A czy Tessenow także nie
przyczyniał się do pogłębienia łatwowierności studentów? W 1931 roku na przykład powiedział:
„Będzie chyba musiał pojawić się ktoś myślący całkiem prosto. Myślenie stało się dzisiaj zbyt
skomplikowane. Niewykształcony człowiek, powiedzmy chłop, rozwiązałby wszystko znacznie
łatwiej, ponieważ on właśnie jest jeszcze nie zepsuty. Miałby także siłę, by urzeczywistnić swe
proste myśli". Wydawało nam się, że ta jakby zawoalowana uwaga może się odnosić do Hitlera.
W tym okresie Hitler wygłaszał w berlińskiej „Hasenheide"
przemówienie do studentów Uniwersytetu Berlińskiego i politechniki.
Moi studenci namawiali mnie, abym z nimi poszedł. Nie przekonany wprawdzie, ale już niepewny
swego stanowiska, zgodziłem się. Brudne ściany, wąskie schody i zaniedbane wnętrze nie sprawiały
dobrego wrażenia; odbywały się tu poza tym robotnicze spotkania przy piwie.
Sala była przepełniona. Wydawało się, że niemal cała studenteria Berlina chce słuchać i oglądać
tego człowieka, któremu jego zwolennicy okazywali tyle podziwu i o którym przeciwnicy mówili tyle
złego. Liczni profesorowie siedzieli na uprzywilejowanych miejscach w środku nie ozdobionej
empory; właściwie dopiero ich obecność nadawała imprezie rangę. Naszej grupie także udało się
zdobyć dobre miejsca w amfiteatrze, niedaleko mównicy.
Pojawił się Hitler, witany burzliwie przez swych licznych zwolenników spośród studentów. Już sam
entuzjazm zrobił na mnie duże wrażenie. Ale zaskoczył mnie także wygląd tego człowieka. Na
plakatach i karykaturach widziałem go w koszuli mundurowej z „koali-30
cyjką", z opaską ze swastyką na rękawie, z dziką grzywą na czole. Tu jednak występował w dobrze
skrojonym niebieskim garniturze, wyraźnie demonstrując mieszczańską poprawność, co razem
stwarzało wrażenie rozsądnego umiarkowania. Później przekonałem się, że potrafił on, świadomie
lub intuicyjnie, doskonale dostosować się do otoczenia.
Starał się przerwać trwającą wiele minut owację, jak gdyby się przed nią broniąc. Następnie cichym
głosem, z ociąganiem i trochę nieśmiało, rozpoczął nie tyle przemówienie, ile pewnego rodzaju
wykład historyczny. Dla mnie było w tym coś ujmującego, zwłaszcza że przeczyło wszystkiemu,
czego oczekiwałem pod wpływem propagandy jego przeciwników: spodziewałem się zobaczyć
histerycznego demagoga, wrzeszczącego i gestykulującego fanatyka w mundurze. Nawet burzliwe
oklaski nie zdołały go odwieść od tego profesorskiego tonu.
Strona 16
Wydawało się, że szczerze i otwarcie wyraża swą troskę o przyszłość. Ironię łagodził pełnym
pewności siebie humorem, jego południowoniemiecki urok wprowadzał mnie w nastrój swojskości;
nie do pomyślenia było, by ujął mnie chłodny Prusak! Początkowa nieśmiałość Hitlera wkrótce
znikła, od czasu do czasu podnosił teraz głos, mówił dobitniej i z sugestywną siłą przekonywania.
Wywoływało to znacznie głębsze wrażenie niż sama treść przemówienia, z której niewiele
zapamiętałem.
Ponadto udzielił mi się entuzjazm, który z każdym zdaniem zdawał się niemal fizycznie unosić
mówcę. Entuzjazm ten rozwiewał
sceptyczne zastrzeżenia. Przeciwników nie dopuszczano do głosu.
Wskutek tego powstawało, przynajmniej chwilami, złudzenie jednomyślności. Pod koniec wydawało
się, że Hitler nie mówi po to, by przekonywać, lecz raczej z przekonaniem wyraża to, czego
oczekiwała od niego publiczność zamieniona w jednolitą masę - jak gdyby prowadzenie za sobą
studentów i części grona profesorskiego dwóch największych uczelni w Niemczech było
najoczywistszą rzeczą na świecie. Przy czym owego wieczoru nie występował on jeszcze jako
absolutny władca, chroniony przed wszelką krytyką, lecz był narażony na ataki ze wszystkich stron.
Później omawiano ten podniecający wieczór przy kuflu piwa; oczywiście moi studenci i mnie do tego
namawiali. Chciałem jednak jak najprędzej znaleźć się w samotności, by dojść ze sobą do ładu,
opanować zamęt myśli. Wzburzony jechałem wśród nocy swym małym samochodem, zatrzymałem się
pod sosnowym lasem, charakterystycznym dla krajobrazu nad Hawelą, i odbyłem długą wędrówkę.
31
W tym, wydawało mi się, jest nadzieja, nowe ideały, nowe spojrzenie, nowe zadania. Ponure
przepowiednie Spenglera stawały się teraz nieistotne, choć jednocześnie spełniała się jego wróżba o
nadejściu przyszłego imperatora. Niebezpieczeństwo komunizmu, który wydaje się niepowstrzymanie
zbliżać do władzy - tak przekonywał nas Hitler -
można zlikwidować, i nawet mimo beznadziejnego bezrobocia realne jest osiągnięcie rozkwitu
gospodarczego. O problemie żydowskim wspomniał tylko marginesowo. Uwagi te jednak nie raziły
mnie, chociaż nie byłem antysemitą, a z czasów szkolnych i studenckich, jak niemal wszyscy, miałem
przyjaciół Żydów.
W kilka tygodni po tym przemówieniu, które stało się dla mnie tak ważne, przyjaciele zabrali mnie ze
sobą na wiec w pałacu sportowym; przemawiał gauleiter Berlina, Goebbels. Jak inne robił
wrażenie niż Hitler: wiele frazesów, dobrze wycelowanych i ostro sformułowanych, szalejący tłum,
który popychany był do coraz fanatyczniej szych wybuchów entuzjazmu i nienawiści, piekło
namiętności, jakie dotychczas przeżyłem, tylko oglądając nocą sześciodniówkę *. Czułem odrazę,
pozytywne wrażenie, jakie wywarł na mnie Hitler, osłabło, choć nie zatarło się.
Pałac sportowy pustoszał, ludzie szli spokojnie wzdłuż Potsdamer Strasse. Umocnieni w swej
pewności siebie przemówieniem Goebbelsa, zajmowali wyzywająco całą szerokość jezdni, blokując
Strona 17
ruch samochodowy i tramwajowy. Policja początkowo nie reagowała, może nie chciała drażnić
tłumu. W bocznych ulicach jednak oczekiwały w pogotowiu oddziały konne i na samochodach
ciężarowych. Policjanci dosiedli koni i ruszyli z podniesionymi pałkami gumowymi w tłum, by
opróżnić jednię. Przyglądałem się wzburzony, dotychczas nie widziałem jeszcze stosowania tego
rodzaju przemocy. Jednocześnie poczułem zaangażowanie, które zrodziło się z mieszaniny
współczucia i protestu. Z
motywami politycznymi nie miało to chyba nic wspólnego. Właściwie nie zdarzyło się nic
nadzwyczajnego. Nie było nawet rannych. Jednak któregoś z następnych dni zgłosiłem się do partii i
zostałem w styczniu 1931 roku członkiem NSDAP, z numerem legitymacji 474481.
Była to decyzja całkiem pozbawiona dramatyzmu. I wtedy, i przez cały czas późniejszy nie bardzo
czułem się członkiem partii politycznej; nie wybrałem NSDAP, lecz stanąłem przy boku Hitlera.
Gdy zobaczyłem go po raz pierwszy, zrobił na mnie tak sugestywne wrażenie, że nie opuściło mnie
od tamtej pory. Siła przekonywania,
* Sześciodniowe zawody kolarskie (przyp. tłum.).
32
swoista magia jego głosu, który wcale nie był przyjemny, odmienność raczej banalnego zachowania,
kusząca prostota, z jaką podchodził do naszych skomplikowanych problemów - wszystko to
zamieszało mi w głowie i urzekło mnie. Jego programu prawie wcale nie znałem.
Owładnął mną, zanim cokolwiek pojąłem.
Nie zirytowałem się nawet na pewnej imprezie ludowej organizacji Kampfbund Deutscher Kultur*,
chociaż potępiano tu wiele z tego, co reprezentował nasz nauczyciel Tessenow. Jeden z mówców
żądał powrotu do dawnych form i dawnej interpretacji sztuki, zaatakował modernę i zelżył na koniec
zrzeszenie architektów „Der Ring", do którego poza Tessenowem należeli także Gropius, Mies van
der Rohe, Scharoun, Mendelssohn, Taut, Behrens i Poelzig. Ktoś z naszych studentów wysłał poten
do Hitlera list, w którym ustosunkowywał się krytycznie do tego przemówienia i z uczniowskim
entuzjazmem opisywał naszego podziwianego mistrza. Wkrótce otrzymał na reprezentacyjnym arkuszu
odpowiedź centrali partyjnej, utrzymaną w poufałym i szablonowym tonie. W liście zapewniano go o
najwyższym szacunku dla działalności Tessenowa. Nam wydawało się, że ma to duże znaczenie.
Naturalnie nie mówiłem wtedy nic Tessenowowi o swej przynależności partyjnej1. W tych chyba
właśnie miesiącach moja matka zobaczyła przemarsz SA ulicami Heidelbergu. Widok porządku w
okresie chaosu, wrażenie energii w atmosferze powszechnej beznadziejności musiały także ją
poruszyć: w każdym razie, nie wysłuchawszy ani jednego przemówienia i nie przeczytawszy żadnego
pisma, wstąpiła do partii. Obydwoje traktowaliśmy tę decyzję jako złamanie liberalnej tradycji
rodzinnej, ukrywając to wzajemnie przed sobą i przed ojcem. Dopiero po latach, kiedy już od dawna
zaliczałem się do bliskiego otoczenia Hitlera, odkryliśmy przypadkiem tę wspólną wczesną
przynależność do partii.
* Związek Walki o Niemiecką Kulturę (przyp. tłum.).
Strona 18
1 Po 1933 roku postawiono Tessenowowi wszystkie wysunięte na tym zebraniu zarzuty oraz
wytknięto mu powiązania z wydawcą Cassirerern i jego otoczeniem.
Tessenow uznany został w związku z tym za podejrzanego i pozbawiony profesury. Udało mi się
wprawdzie, dzięki swojej uprzywilejowanej pozycji, wyjednać u narodowosocjalis-tycznego
ministra wychowania przywrócenie mu na Politechnice Berlińskiej katedry, którą utrzymał aż do
końca wojny. Po 1945 roku dostąpił wielkich zaszczytów, wybrano go jednym z pierwszych rektorów
Uniwersytetu Technicznego w Berlinie. „W latach po 1933
roku stał mi się wkrótce całkiem obcy", pisał w 1950 roku z Neubrandenburga do mojej żony, ale
,,Speer był dla mnie zawsze uprzejmym, życzliwym człowiekiem".
33
Rozdział 3
Strona 19
NASTAWIENIE ZWROTNIC
Byłoby właściwiej, gdybym opisując tamte lata opowiadał
przede wszystkim o swej pracy zawodowej, życiu rodzinnym i swoich skłonnościach. Nowe
przeżycia i doświadczenia odgrywały bowiem w moim sposobie myślenia rolę podrzędną. Byłem
przede wszystkim architektem.
Jako posiadacz samochodu zostałem członkiem nowo utworzonego przy partii
Narodowosocjalistycznego Związku Kierowców (NSKK), a ponieważ była to nowa organizacja,
mianowano mnie jednocześnie kierownikiem grupy w dzielnicy Wannsee, miejscu naszego
zamieszkania. Wcale jednak nie myślałem początkowo o poważnej działalności partyjnej. Byłem
zresztą jedynym w Wannsee, a tym samym w swej grupie członkiem partii, który posiadał
samochód, inni zamierzali go zdobyć dopiero w wypadku ,,rewolucji", o której marzyli. Tymczasem
przeprowadzali rozpoznanie, gdzie na bogatym przedmieściu willowym znajdują się samochody
odpowiednie na dzień X.
To moje stanowisko partyjne wymagało niekiedy złożenia wizyty w kierownictwie obwodu
zachodniego, któremu przewodził
prosty, ale inteligenty i pełen energii młody czeladnik młynarski, Karl Hanke. Właśnie wynajął w
eleganckiej dzielnicy Grunewald willę na przyszłą siedzibę swej organizacji obwodowej, bowiem
po sukcesie wyborczym z 14 września 1930 roku potężna już partia bardziej dbała o oprawę
zewnętrzną. Hanke zaproponował mi, bym urządził willę, naturalnie bez honorarium.
Naradzaliśmy się w sprawie tapet, zasłon i kolorów. Młody kreisleiter wybrał na moją propozycję
tapety projektu architektów z Bauhaus, choć zaznaczyłem, że są to tapety „komunistyczne". Zbył
jednak tę uwagę szerokim ruchem ręki: „Bierzemy co najlepsze od 34
wszystkich, także od komunistów". Potwierdził w ten sposób praktykę, jaką Hitler ze swoim sztabem
stosował już od lat: bez zwracania uwagi na ideologię brał wszędzie to. co obiecywało sukces, a
nawet kwestie ideologiczne rozstrzygał kierując się oddziaływaniem na wyborcę.
Hall kazałem pomalować jaskrawą czerwienią, a pomieszczenia robocze mocnym kolorem żółtym, z
którym czerwone zasłony tworzyły ostry kontrast. To wyzwolenie długo tłumionej chęci czynu
architektonicznego, którym wyrazić chciałem rewolucyjnego ducha, spotkało się z różnymi ocenami.
Na początku 1932 roku obniżono pensje asystentów - mały wkład na rzecz wyrównania napiętego
budżetu pruskiego państwa. Nie było widoków na większe budowle, sytuacja gospodarcza stawała
się beznadziejna. Mieliśmy z. żoną dosyć trzech lat asystentury; postanowiliśmy więc zrezygnować z
posady u Tessenowa i przenieść się do Mannheimu. Prowadzenie administracji domów będących
własnością rodziny dawało mi zabezpieczenie finansowe, a jednocześnie chciałem tam rozpocząć
poważną pracę architekta, dotychczas bowiem nie odniosłem w niej żadnych sukcesów. Jako
,,samodzielny architekt"
Strona 20
wysiałem zatem niezliczoną ilość pism do pobliskich przedsiębiorstw i przyjaciół mego ojca. z
którymi prowadził interesy. Ale, rzecz jasna, na próżno czekałem na znalezienie inwestora, który
chciałby spróbować współpracy z dwudziestosześcioletnim architektem. Bowiem nawet dawno
osiadli w Mannheimie architekci nie otrzymywali wtedy żadnych zleceń. Próbowałem zwrócić na
siebie uwagę biorąc udział w konkursach; nie wyszedłem jednak ponad trzecie nagrody i "wykupy".
Przebudowa sklepu w jednej z rodzicielskich kamienic była w tym beznadziejnym okresie moją
jedyną akcją na placu budowy.
Życie partyjne było tu bardzo swojskie. Po wyjściu z niespokojnej berlińskiej maszynerii partyjnej,
w którą byłem coraz bardziej wciągany, czułem się w Mannheimie jak w klubie kręglarskim. Nie
było tu NSKK, więc Berlin przydzielił mnie do zmotoryzowanych oddziałów SS; wtedy sądziłem, że
jako członka, ale prawdopodobnie tylko honorowo, gdy bowiem w roku 1942 chciałem wznowić
członkostwo, okazało się, że nie należałem do zmotoryzowanych oddziałów SS.
Kiedy zaczęto przygotowania do wyborów, mających się odbyć 31 lipca 1932 roku. pojechaliśmy z
żoną do Berlina, by włączyć się w podniecającą atmosferę wyborczą i w miarę możności pomóc.
Stały bowiem brak perspektyw zawodowych bardzo zintensyfikował moje zainteresowania
polityczne - albo to, co tak określałem. Chciałem wnieść swój skład w zwycięstwo wyborcze
Hitlera. Miała to być co 35
prawda tylko kilkudniowa przerwa w podróży, gdyż z Berlina zamierzaliśmy udać się dalej, na
dawno już zaplanowaną wędrówkę składakami przez jeziora Warmii i Mazur.
Zameldowałem się z samochodem u szefa NSKK berlińskiego obwodu zachodniego, Willa Nagela.
który wykorzystał mnie jako kuriera jeżdżącego do najróżniejszych lokali partyjnych. Kiedy
udawałem się przy tym do dzielnic opanowanych przez "czerwonych", czułem się często w
najwyższym stopniu nieswojo. W suterenach, które bardziej przypominały jamy. rozlokowały się
oddziały narodowych socjalistów, powadząc tam egzystencję prześladowanych. Nie inaczej było w
placówkach komunistycznych na terenie opanowanym przez hitlerowców.
Nie mogę zapomnieć niewyspanej, strapionej i wystraszonej twarzy pewnego truppenfuhrera z
centrum Moabitu, wtedy jednej z najniebezpieczniejszych dzielnic miasta. Ludzie ci ryzykowali życie
i poświęcali zdrowie dla idei, nie wiedząc, że byli wykorzystywani w imię fantastycznych
wyobrażeń człowieka żądnego władzy.
27 lipca 1932 roku Hitler miał przybyć z porannego wiecu w Eberswalde na lotnisko Berlin-Staaken.
Przydzielono mi zadanie przewiezienia łącznika ze Staaken do miejsca następnego wiecu, na stadion
w Brandenburgii. Trzysilnikowy samolot zatrzymał się na płycie, wysiadł z niego Hitler oraz jego k i
l k u współpracowników i adiutantów. Oprócz nas nie było na lotnisku prawie nikogo. Wprawdzie z
respektu zachowywałem odległość, ale widziałem, jak Hitler nerwowo robił wyrzuty jednej z
towarzyszących mu osób. ponieważ nie przybyły jeszcze samochody. Zły chodził tam i z powrotem,
uderzał pejczem po wysokich cholewach butów i w sumie sprawiał wrażenie człowieka
nieopanowanego, ponurego, który pogardliwie traktuje swych współpracowników.
Bardzo się różnił od Hitlera zachowującego się w sposób spokojny i cywilizowany, jakiego