Matthews Jessica - Miasto nadziei

Szczegóły
Tytuł Matthews Jessica - Miasto nadziei
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Matthews Jessica - Miasto nadziei PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Matthews Jessica - Miasto nadziei PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Matthews Jessica - Miasto nadziei - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Jessica Matthews Miasto nadziei Strona 2 ROZDZIAŁ PIERWSZY – Gdzie mo´j pacjent? Annie McCall podniosła wzrok na Jareda Tremaine’a, wysokiego ciemnowłosego lekarza ze szpitala Hope City. Była zdumiona, z˙e ja˛ wys´ledził w tym małym pokoju, i chwile˛ trwało, nim zrozumiała, o co chodzi. Gdyby to Galen Stafford zadał jej takie pytanie, zaz˙artowałaby na temat gubienia pacjento´w, ale Jared to nie wyrozumiały i bezpos´redni Galen. – Jes´li pyta pan o me˛z˙czyzne˛, kto´rego włas´nie przy- wiez´lis´my... – Oczywis´cie, z˙e o niego – burkna˛ł. Juz˙ nieraz w obecnos´ci Annie doktor Tremaine zmywał głowe˛ piele˛gniarkom z powodo´w, kto´rych ani ona, ani jej partner z karetki, Mic Haines, nigdy nie pojmowali. Zapo- wiadało sie˛, z˙e tym razem Annie na własnej sko´rze dos´wiad- czy jego humoro´w, a nie była to radosna perspektywa. – Jest na urazo´wce, w jedynce. Ravi był z nim. – Ravi Kadar, piele˛gniarz s´wiez˙o po dyplomie, doła˛czył do personelu szpitala mniej wie˛cej w tym czasie, kiedy Annie przeprowadziła sie˛ do Hope. Jared Tremaine przewro´cił oczami. – Nikogo tam nie ma. – Jack miał zwichnie˛te ramie˛, strasznie cierpiał i... Lekarz skina˛ł głowa˛, w jego oczach pojawił sie˛ trudny do okres´lenia błysk. Strona 3 – Czy ten Jack był mniej wie˛cej pani wzrostu, blondyn ze znamieniem tutaj? – Pokazał miejsce na szyi. – Tak – odparła ostroz˙ nie. – Jack Jones alias John Johnson, Jonathan Jackson, Jerry Jacks. Przychodził tu bez przerwy, miał nadzieje˛, z˙ e trafi na jakiegos´ nowicjusza, kto´ ry mu wstrzyknie działke˛. Annie poczuła skurcz w z˙ oła˛dku. – Potwornie go bolało. – Przypomniała sobie, jak go znalez´ li. Lez˙ ał pod drabina˛ i błagał, z˙ eby dała mu cos´ na bo´ l, a ona podała mu dokładnie to, o co prosił. ´ wie˛ta Mario, s´ wie˛ty Michale i S´ wie˛ta Oblubienico! S – wpadło jej do głowy ulubione powiedzonko jej dziadka. – Pewnie bolało – przyznał Jared – ale nie z powodu re˛ki. Od razu zgadłem, z˙ e to oszust. Nie wiedziała, czy tylko przechwala sie˛ intuicja˛, czy chce utrzec´ jej nosa. – No co´ z˙ , ja nie. – Choc´ teraz, kiedy odtworzyła w pamie˛ci tamte wydarzenia, przypomniała sobie, z˙ e me˛z˙ czyzna z miejsca przycichł, gdy zobaczył, z˙ e przygo- towuje zastrzyk. Ale ona chciała byc´ aniołem. – Nawet nazwisko nie zwro´ ciło pani uwagi? – Przepraszam, ale Jones to popularne nazwisko. – Czy posta˛piłaby pani tak samo, gdyby przedstawił sie˛ jako John Doe? John Doe to imie˛ i nazwisko uz˙ ywane przez policje˛ i personel medyczny w przypadkach, gdy chodzi o anoni- mowos´ c´ albo wtedy, gdy pacjenta nie da sie˛ ziden- tyfikowac´ . – Z pewnos´ cia˛ tak – rzekła sztywno. – A co do pana Jonesa, policja go znajdzie. Mam jego adres. – Jest pani pewna, z˙ e ten adres istnieje? Strona 4 MIASTO NADZIEI 5 – W takim razie odnajdziemy go przez jego znajome- go. Zabralis´ my go z jego domu. Był wyraz´ nie zdumiony jej naiwnos´ cia˛. – Ale znajomego nie było w domu, prawda? Jones dzwonił do was z komo´ rki, kto´ ra˛ przypadkowo miał w kieszeni. – Tak. – Jej policzki płone˛ły, kiedy ten wyniosły facet opisał ze szczego´ łami sytuacje˛, przy kto´ rej go nie było. – Nie podaje˛ leko´ w, jes´ li uwaz˙ am, z˙ e nie sa˛ pacjentowi potrzebne – broniła sie˛. – Ten człowiek był wyja˛tkowo przekonuja˛cy. Jared westchna˛ł znacza˛co. – No jasne. A teraz, kiedy facet wie, z˙ e pani jest głupia, ponownie spro´ buje swoich sztuczek. – Powiem szefowi, przekaz˙ e to innym. – Annie nie miała ochoty przyznawac´ sie˛ do błe˛du, ale lepiej wyznac´ prawde˛ niz˙ narazic´ sie˛ na nagane˛ szefa. – Dobrze. I niech to sie˛ wie˛cej nie powto´ rzy. – Nie powto´ rzy sie˛... – Z˙ yje pani. Dwa dni po´ z´ niej Annie patrzyła na tego samego wysokiego ciemnowłosego me˛z˙ czyzne˛, choc´ tym razem była w domu, a on stał przed nia˛ w dz˙ insach. Zobaczyła w jego re˛ce listy i odgadła, co go tu przywiodło. Całe z˙ ycie bazgrała jak kura pazurem. Kiedy wprowadziła sie˛ do Robin Estates, do lokalu 3C, wie˛kszos´ c´ oso´ b od- czytywała zapisany przez nia˛ adres jako 3D. Nie zdawała sobie z tego sprawy, dopo´ ki Jared, kto´ ry zajmował lokal 3D, nie zacza˛ł dostarczac´ jej poczty. A jednak nie tłumaczy to jego dziwnego komentarza. – Oczywis´ cie, z˙ e z˙ yje˛. Co´ z˙ to za pytanie?! Strona 5 6 MIASTO NADZIEI – Sa˛dziłem, z˙ e kogos´ tu morduja˛. Nie byłem pewny, czy dzwonic´ na policje˛, czy kupic´ zatyczki do uszu. – Morduja˛? W kon´ cu do niej dotarło. Poranne c´ wiczenia nie wyszły jej najlepiej, ale tez˙ nie tak strasznie. Jasne, z˙ e skrzeczała i piszczała, ale zdołała wydobyc´ z instrumentu jaka˛s´ melodie˛. – Jezu, dzie˛ki – rzekła oschle. – Dziwie˛ sie˛, z˙ e jestem pierwsza˛ osoba˛, kto´ rej prze- szkadza ten potworny hałas – cia˛gna˛ł – ale nie dlatego przyszedłem. – Wcisna˛ł jej koperty. – Czy wie pani, jak to jest budzic´ sie˛ rano i odkryc´ , z˙ e budzik stana˛ł? Albo wskoczyc´ do wanny i stwierdzic´ , z˙ e nie ma ciepłej wody? Przyjrzała sie˛ uwaz˙ niej przypro´ szonej zarostem piersi, wyblakłym dz˙ insom i gołym stopom. Włosy me˛z˙ czyzny wygla˛dały tak, jakby czesał je palcami, na brodzie miał cien´ zarostu. Jego zazwyczaj zimne ciemne oczy miały w sobie dziki błysk. Cos´ go zdenerwowało i wyraz´ nie winił za to ja˛. – Nie – odparła. – Zwykle najpierw sprawdzam wode˛. Rozumiem, z˙ e jest pan zirytowany, ale wie pan, z˙ e w budziku moz˙ na wymienic´ baterie, prawda? – Nie chodzi o moje zwyczaje czy budzik – warkna˛ł. – Chodzi o pania˛. Niech pani maszeruje do elektrowni i zapłaci rachunek, z˙ eby mi wła˛czyli pra˛d. I to juz˙ ! Przestraszyła sie˛ jego tonu, choc´ widok był uroczy. Niestety, Jared miał jedna˛ wade˛, brał siebie – i z˙ ycie – zbyt powaz˙ nie. – Nie ma pan pra˛du? Wznio´ sł oczy do nieba. – Chryste, nic do pani nie dociera? Zignorowała jego sarkazm. Strona 6 MIASTO NADZIEI 7 – Moz˙ e to gło´ wny wyła˛cznik? – Juz˙ sprawdziłem, jest w porza˛dku. – Nie rozumiem, co mam z tym wszystkim wspo´ l- nego? – Moz˙ e cos´ pani powie rachunek, kto´ ry pani s´ ciska. Zerkne˛ła na koperte˛ na wierzchu. Przegro´ dka na ra- chunki w jej biurku była pusta, co znaczyło, z˙ e wszystko zapłaciła. A jednak nie mogła zaprzeczyc´ , z˙ e list w jej re˛ce mo´ wił co innego. Moz˙ e mys´ lała o poprzednim miesia˛cu... Ale nawet gdyby zapomniała zapłacic´ , prze- ciez˙ nie wyła˛czaliby jej pra˛du bez uprzedzenia? Nie wyła˛czaliby jemu, poprawiła sie˛, i list zacza˛ł palic´ jej palce. – Chodzi o to – podja˛ł – z˙ e jes´ li bawi pania˛ z˙ ycie w cia˛głym napie˛ciu, prosze˛ bardzo. Ale niech pani roz- wia˛z˙ e te˛ sprawe˛ z adresem raz na zawsze, z˙ eby to pani wyła˛czali pra˛d, a nie mnie. Zaczerwieniła sie˛ z zakłopotania. Z pocza˛tku przeka- zywał jej poczte˛ bez komentarza, ale potem zacza˛ł sie˛ irytowac´ . Nie mogła miec´ mu tego za złe. Pracowała na zmiany, a całodobowe dyz˙ ury oznaczały, z˙ e przez nie- kto´ re tygodnie była w zasadzie niedoste˛pna. – Przepraszam. W zeszłym miesia˛cu byłam u nich. Sa˛dziłam, z˙ e sprawa adresu jest definitywnie załatwiona. – Jak widac´ nie. – Jes´ li chodzi o rachunek, jestem pewna, z˙ e wypisa- łam czek. – Ale czy go pani wysłała? – Oczywis´ cie. – A moz˙ e otrzymał upomnienie, kto´ re- go jej nie przekazał? – Nie wyła˛czaja˛ pra˛du dla kaprysu. – Naprawde˛ mi przykro. Be˛de˛ wdzie˛czna za cierp- Strona 7 8 MIASTO NADZIEI liwos´ c´ , dopo´ ki tego nie wyprostuje˛. – Błysk w jego oczach nie łagodniał. – Wiem, z˙ e to wkurzaja˛ce – cia˛g- ne˛ła. – Brak mi sło´ w, z˙ eby podzie˛kowac´ , z˙ e pan to wszystko znosi. Ktos´ inny kazałby odesłac´ list do nadaw- cy albo wyrzucił go do s´ mieci. – Prosze˛ mnie nie kusic´ . Kiedy skrzyz˙ ował re˛ce na piersi, jego mie˛s´ nie sie˛ napre˛z˙ yły. Nogi Annie ugie˛ły sie˛ w kolanach, a otrzez´ wił ja˛ dopiero znaczek na kopercie z zaległym rachunkiem. – Dopilnuje˛, z˙ eby pana z powrotem podła˛czyli. – Dzisiaj. – Jako lekarz przywykł wydawac´ polecenia i oczekiwał, z˙ e zostana˛ niezwłocznie wykonane. – Zaczynam prace˛ o o´ smej. – Nie wspomniała, z˙ e nie wro´ ci do domu do naste˛pnego ranka. – Nie moge˛ obie- cac´ ... – Dzisiaj. Jez˙ eli na oddziale jest tak bezwzgle˛dny, cud, z˙ e ktokolwiek chce z nim pracowac´ . Na szcze˛s´ cie do niej nalez˙ ało jedynie dostarczenie pacjenta do szpitala. Jared nie dawał sie˛ udobruchac´ , a ona była juz˙ zme˛czo- na pro´ bami ugłaskania go. – Słyszałam. Moge˛ jedynie powiedziec´ , z˙ e zrobie˛, co w mojej mocy. – Biuro spo´ łki energetycznej znajduje sie˛ blisko straz˙ y poz˙ arnej, gdzie pracowała jako ratownik, wie˛c jes´ li los be˛dzie łaskawy, zdoła naprawic´ te˛ pomyłke˛. – Niech sie˛ pani postara. Licze˛, z˙ e jak wro´ ce˛ dzis´ wieczorem, wszystko be˛dzie działac´ . – Zrobie˛, co w mojej mocy – powto´ rzyła. Jez˙ eli cie˛z˙ ko załatwic´ tak prosta˛ sprawe˛ jak korekta adresu, trudno przewidziec´ , ile czasu trzeba, by na nowo wła˛czyc´ pra˛d. A poniewaz˙ uczono ja˛, z˙ e nalez˙ y dbac´ o dobre stosunki z sa˛siadami, zaproponowała: – Moz˙ e skorzysta Strona 8 MIASTO NADZIEI 9 pan z mojej łazienki? Nie pije˛ kawy, ale zapraszam, niech pan sobie zagotuje wode˛. Tyle moge˛ w tej chwili zrobic´ . – Lepiej niech pani stanie na głowie, z˙ eby to sie˛ nie powto´ rzyło – odparował, po czym ruszył do siebie. – Nie powto´ rzy sie˛. Obiecuje˛. Przystana˛ł w progu swego mieszkania. – A tak z czystej ciekawos´ ci, co pani robiła? Zalała sie˛ rumien´ cem wstydu. Sama kilka razy krzywi- ła sie˛, słysza˛c produkowane przez siebie dz´ wie˛ki, ale nikt nie opanował gry na z˙ adnym instrumencie, nie robia˛c hałasu. – C ´ wiczyłam. – Co? Piszczy pani z bo´ lu czy przecia˛ga palcami po tablicy? – Bardzo zabawne. Nie kaz˙ dy muzyk jest od pocza˛tku wirtuozem. – To była muzyka? Pani gra? – Skrzyz˙ ował ramiona. – Na jakim instrumencie? No i nadszedł ten moment, kiedy spojrzał na nia˛ w takim osłupieniu, jak jej były narzeczony. Nikt w Hope nie znał jej hobby. Niestety, Jared miał poznac´ je pierwszy. – Na dudach. – Dudach? – Zamkna˛ł oczy. – Boz˙ e, dopomo´ z˙ . – Nie mam jeszcze wprawy... – No, to delikatnie powiedziane. Zignorowała go. – Ale c´ wicze˛, wie˛c be˛dzie lepiej. Jared Tremaine patrzył na nia˛ ze zbolała˛ mina˛. – Nie moz˙ e pani c´ wiczyc´ gdzie indziej? Na przykład w piwnicy albo w innym budynku? – W piwnicy jest za ciemno i za głos´ no, bo obok jest Strona 9 10 MIASTO NADZIEI pralnia. Nie wiem, dlaczego to panu przeszkadza. Miesz- kam tu od dwo´ ch miesie˛cy, musiał mnie pan juz˙ słyszec´ . – Jes´ li nie miałem dota˛d tej wa˛tpliwej przyjemnos´ ci, to pewnie dlatego, z˙ e zamykała pani okna i drzwi. To prawda. Teraz, gdy nadeszła wiosna, otwierała okna i drzwi balkonowe. Mieszkała na drugim pie˛trze i nie musiała sie˛ martwic´ o bezpieczen´ stwo. – Jez˙ eli pani sie˛ tego nie domys´ la – podja˛ł – to nie nazwałbym tego graniem. Powiedziałbym, z˙ e pani kogos´ zarzyna. Obraziła sie˛. Nic nie budziło w niej takiej złos´ ci jak złos´ liwa krytyka. Tak włas´ nie zachowywał sie˛ jej były narzeczony, co ostatecznie doprowadziło do zerwania. – Na pewno sie˛ poprawie˛. Jared patrzył na nia˛ z wyraz´ nym niedowierzaniem. – Taa, na pewno. Ale nie przyszło pani do głowy, z˙ eby posłuchac´ nagrania kogos´ , kto juz˙ to potrafi? – Słuchałam, i dlatego da˛z˙ e˛ do doskonałos´ ci. – Miała waz˙ niejsze powody, ale wa˛tpiła, by Jared je docenił. – To moz˙ e niech pani wypro´ buje inny instrument. Oczami wyobraz´ ni zobaczyła swojego eks i usłyszała argumenty, kto´ re brzmiały podobnie jak słowa Jareda. ,,Nie moz˙ esz grac´ na jakims´ tradycyjnym instrumencie? Mniej pretensjonalnym? Bardziej normalnym?’’ Przypu- szczalnie gra na dudach nie zajmuje wysokiego miejsca na lis´ cie zalet, kto´ re robia˛ wraz˙ enie na nalez˙ a˛cej do wyz˙ szych sfer rodzince Brandona. Po roku przemian, jakim poddał ja˛ Brandon, pocza˛wszy od ubioru, a na mieszkaniu skon´ czywszy, zdała sobie w kon´ cu sprawe˛, z˙ e do kon´ ca z˙ ycia ,,wygładzałby jej chropowatos´ ci’’. Ostateczny cios padł, gdy Brandon poinformował ja˛, z˙ e po s´ lubie nie wolno jej kontynuowac´ pracy ratownika. Strona 10 MIASTO NADZIEI 11 Dzie˛ki jego znakomitym kontaktom mieli ja˛ przyja˛c´ do prestiz˙ owej szkoły medycznej na wschodnim wybrzez˙ u. Jedyny kłopot polegał na tym, z˙ e Annie była zadowolona ze swej pracy, a zatem odrzuciła jego tak zwane przewo- dnictwo. Gdy Brandon zrozumiał, z˙ e mu nie ulegnie, zerwał zare˛czyny. Ostatnie wies´ ci głosiły, z˙ e spotyka sie˛ z dziewczyna˛ z Dallas, kto´ ra zdaniem Annie miała wie˛cej pienie˛dzy niz˙ rozumu. Niepoz˙ a˛dana rada Jareda otworzyła rany, kto´ re zo- stawił po sobie Brandon. Annie nie zamierzała czuc´ sie˛ gorsza. I w ogo´ le na jakiej podstawie Jared ocenia jej zdolnos´ ci? – Kaz˙ dy ma prawo sie˛ rozwijac´ , prawda? – rzekła słodko. Me˛z˙ czyzna westchna˛ł i zrobił owa˛ cierpie˛tnicza˛ mine˛, kto´ ra˛ przybierał zawsze na jej widok. – Powinienem sie˛ chyba cieszyc´ , z˙ e nie gra pani na be˛bnach. – Albo na tra˛bce – dodała. Wznio´ sł oczy z niemym błaganiem. – Bo´ g istnieje – wymamrotał. – Ale prosze˛ mi zrobic´ przysługe˛ i rzucic´ te dudy, zanim pozostali mieszkan´ cy zechca˛ pania˛ zlinczowac´ . Po prostu nie ma pani talentu. Przez kilka sekund zamroz˙ ony us´ miech nie pozwalał jej odpowiedziec´ . Jared ja˛ zranił. Wiedziała, z˙ e gra fatalnie. Fakt, z˙ e jej to wytkna˛ł, wcale jej nie speszył. Gdyby to koledzy ze straz˙ y powiedzieli jej cos´ takiego, przyznałaby z us´ miechem, z˙ e przed nia˛ jeszcze długa droga. Nie, nie to ja˛ zraniło, ale sugestia, z˙ e nigdy nie be˛dzie lepsza. Mo´ głby na nia˛ cały dzien´ wrzeszczec´ z powodu braku pra˛du, poniewaz˙ zapewne jest temu winna. Ale to Strona 11 12 MIASTO NADZIEI zupełnie inna historia. On zas´ zaatakował cos´ , co jest dla niej waz˙ ne – jej marzenie oraz duchowy zwia˛zek z dziad- kiem, kto´ ry ja˛ wychował, ocierał jej łzy przez prawie dwadzies´ cia lat, wysłuchiwał jej wynurzen´ i nauczył ja˛, ile jest warta rodzina. Kryja˛c bo´ l, uniosła lekko głowe˛. – Nie chce˛. – To niech sobie pani znajdzie nauczyciela. Dobra, zapewne trudno uczyc´ sie˛ samemu, ale to najbardziej ekonomiczny sposo´ b. Kupiła CD oraz pod- re˛cznik do nauki gry na dudach, no i pamie˛tała wska- zo´ wki dziadka. – W mie˛dzyczasie – kontynuował bezlitos´ nie – prosze˛ zamkna˛c´ okna, z˙ ebys´ my nie musieli byc´ s´ wiadkami, jak popełnia pani zbrodnie˛ przeciw muzyce. – Niech sie˛ pan nie obawia – odparła sztywno. – Za- mkne˛. – Pokazała mu plecy z najwyz˙ szym dostojen´ st- wem, na jakie było ja˛ stac´ , i zamkne˛ła drzwi. – Dzie˛ki, z˙ e mnie zasta˛piłes´ – rzekł Jared do kolegi z pracy, a prywatnie przyjaciela, Galena Stafforda, gdy tylko przyjechał na oddział ratunkowy szpitala Hope City. – Nie ma sprawy, ale umieram z ciekawos´ ci. Dlacze- go zaspałes´ ? Czy moz˙ e powinienem zapytac´ , jak spe˛dzi- łes´ ostatnia˛ noc? – Galen pus´ cił do niego oko. – Spe˛dziłem spokojny wieczo´ r w domu, wie˛c nic sobie nie wyobraz˙ aj. Zaspałem przez moja˛ sa˛siadke˛. Zapach s´ wiez˙ o zaparzonej kawy sprawia cuda. Kiedy Jared wypił pierwsza˛ filiz˙ anke˛, poczuł sie˛ znowu soba˛. – Kto´ ra˛? – A kto´ ra jest zmora˛ mojego z˙ ycia? – Chyba nie Annie McCall? – spytał Galen ze s´ mie- chem. Strona 12 MIASTO NADZIEI 13 – Włas´ nie ona. – Co z toba˛? To ładna, inteligentna i zabawna dziew- czyna. Co z tego, z˙ e kilka razy musiałes´ jej przekazac´ poczte˛? Wie˛kszos´ c´ faceto´ w robiłaby to z ochota˛. – Dostarczanie poczty to jedno, ale zapomniałes´ , jak cze˛sto ona pakuje sie˛ w tarapaty, kto´ rych kaz˙ dy inny unikałby jak ognia. No włas´ nie. Pamie˛tasz, jak urza˛dziła barbecue na balkonie? Moje ubrania nadal s´ mierdza˛ dymem. Ich mieszkania znajdowały sie˛ obok siebie, w połu- dniowej cze˛s´ ci budynku. Z ˙ elazna barierka sie˛gaja˛ca pasa oddzielała jej połowe˛ niewielkiego balkonu od jego. Galen wzruszył beztrosko ramionami. – No dobra, spaliła pare˛ hot dogo´ w. To sie˛ zdarza. – Dym wpadł do mnie i wła˛czył sie˛ alarm przeciw- poz˙ arowy. – Moz˙ e powinien potraktowac´ to tak beztrosko jak Galen, ale niefortunne wypadki Annie przypominały mu o wyskokach jego sio´ str, o tym, jak cze˛sto wkraczał do akcji, by ratowac´ je przed nimi samymi. Kiedy został głowa˛rodziny, miał jakis´ cel i nie paraliz˙ owało go juz˙ tak mocno poczucie winy za s´ mierc´ matki. Niestety, jego nadopiekun´ czos´ c´ wbiła klin mie˛dzy niego a rodzen´ stwo. – A teraz – podja˛ł, zdecydowany odmalowac´ Annie w najgorszym s´ wietle – uczy sie˛ grac´ na dudach! – Z˙ artujesz! – Galen pokazał ze˛by w us´ miechu. – Czy ja bym z˙ artował na ten temat? Istny koszmar. – Wiesz, na czym polega two´ j problem? Musisz sie˛ wyluzowac´ . Jared spojrzał na kolege˛ wzrokiem bazyliszka. – Musisz przyznac´ , z˙ e ta dziewczyna to z˙ ywe srebro. – Raczej s´ rodek draz˙ nia˛cy – rzekł ponuro Jared. Strona 13 14 MIASTO NADZIEI Mieszkał tam od roku, ale Annie McCall była jedyna˛ sa˛siadka˛, kto´ ra wstrza˛sne˛ła jego spokojna˛ egzystencja˛. – Ma charakter – zauwaz˙ ył Galen. – Straz˙ poz˙ arna to me˛ski s´ wiat. Kobieta musi byc´ twarda, jes´ li ma w nim przetrwac´ . Ma charakter, no dobra. Widział to, kiedy obsztor- cował ja˛ za Jonesa. Kaz˙ da inna baba na jej miejscu uderzyłaby w szloch, a Annie tylko patrzyła na niego wielkimi, skrza˛cymi z˙ yciem oczami i oddawała cios za ciosem. W kaz˙ dym razie dopo´ ki nie skrytykował bezli- tos´ nie jej muzycznych zdolnos´ ci. Wyraz´ nie zranił jej uczucia. Nie czułby sie˛ teraz jak dupek, gdyby trzasne˛ła drzwia- mi z całej siły. Ale ona ucichła i cicho zamkne˛ła drzwi, i to nie dawało mu spokoju przez ostatnia˛ godzine˛. Nie znosił przepraszac´ . Jego siostry twierdziły, z˙ e gdyby robił to cze˛s´ ciej, nie odnosiłby wraz˙ enia, z˙ e odcina sobie re˛ke˛. Nie powinien był tak ostro atakowac´ Annie. Złos´ c´ go nie usprawiedliwia. W kon´ cu chodziło mu przeciez˙ jedynie o to, z˙ eby była bardziej odpowiedzialna. – Wie˛c co włas´ ciwie wydarzyło sie˛ dzis´ rano? – Nie zapłaciła rachunku, a poniewaz˙ w spo´ łce ener- getycznej mys´ la˛, z˙ e ona mieszka pod 3D, odcie˛li mi pra˛d. – Groza! – Ona potrzebuje kogos´ , kto by jej pilnował. Zanim zadasz pytanie, odpowiem: to nie be˛de˛ ja. – Nic nie mo´ wiłem. – Galen unio´ sł ramiona. – Ale skoro o tym wspomniałes´ , dlaczego nie ty? – Mowy nie ma. Wychowywałem braci i siostry, nie oddam juz˙ swojej wolnos´ ci. – Zastanowił sie˛, czy narzu- cona wolnos´ c´ to jeszcze wolnos´ c´ , a potem stwierdził, z˙ e nie be˛dzie sie˛ spierał o semantyke˛. Strona 14 MIASTO NADZIEI 15 – Nawet dla kogos´ tak atrakcyjnego jak Annie McCall? Jest pie˛kna, to fakt. Jasna szatynka z rozjas´ nionymi słon´ cem pasemkami we włosach. Miała radosny us´ miech i ciemnobra˛zowe oczy, kto´ re patrzyły ciepło nawet wte- dy, gdy spojrzał na nia˛ bardzo groz´ nie. Nie chciał sie˛ nia˛ interesowac´ . Nie chciał sobie wyob- raz˙ ac´ Annie w T-shircie i bokserkach, w kto´ rych zapewne sypia, ani marzyc´ o jej nogach, kto´ re go oplataja˛. To denerwuja˛ce marzyc´ na jawie o osobie, kto´ rej nie moz˙ na zrozumiec´ . Jak wspomniał Galen, w pracy Annie była kompetentna, ale przysia˛głby, z˙ e w domu chodzi z głowa˛ w chmurach. – Nie – rzekł stanowczo. – Twoje z˙ ycie byłoby o wiele ciekawsze z Annie niz˙ z Erica˛– stwierdził Galen, maja˛c na mys´ li kobiete˛, z kto´ ra˛ Jared ostatnio kilka razy sie˛ umo´ wił. Erica Brown, wiceprezes szpitala od spraw administ- racji, robiła włas´ nie dyplom MBA i wspinała sie˛ po szczeblach kariery. Była niezalez˙ na i powaz˙ na jak Jared. Zacze˛li sie˛ spotykac´ , gdy wyznaczono ja˛ do pomocy przy opracowaniu budz˙ etu jego oddziału. Na razie z jego strony nie było mowy o głe˛bszym zaangaz˙ owaniu. Ale Eriki nie musiałby pilnowac´ , a ona nie zapominałaby o rachunkach. – Po wyskokach moich braci monotonne z˙ ycie brzmi w moich uszach wre˛cz kusza˛co. Nie, Annie McCall nie jest kobieta˛ dla niego, mimo z˙ e jego hormony maja˛ własne zdanie na ten temat. – Jedynka do Hope. Annie nacisne˛ła przycisk radiowego mikrofonu i cze- Strona 15 16 MIASTO NADZIEI kała, az˙ ktos´ z Hope ja˛ usłyszy. Szcze˛s´ liwie czekała kro´ tko. – Tu Hope. Mo´ w. Natychmiast poz˙ ałowała swojego szcze˛s´ cia. Ten wyra- z´ ny me˛ski głos nalez˙ ał do doktora Tremaine’a. Ze wzgle˛- du na pacjenta ucieszyła sie˛, z˙ e to on ma dyz˙ ur, poniewaz˙ Jared był bardzo dobrym lekarzem. Z innych wzgle˛do´ w wolałaby, z˙ eby był tam ktos´ inny. Nadal miała w uszach jego bolesne słowa. Gdyby go nie spotkała do kon´ ca swej po´ łrocznej umowy najmu, nie byłoby jej wcale przykro. Nacisne˛ła znowu przycisk i oznajmiła chłodnym to- nem: – Mamy kod z˙ o´ łty. – Posiadali specjalny, oparty na kolorach system, kto´ rym opisywali ogo´ lny stan pacjen- ˙ o´ łty oznaczał stan powaz˙ny. – Pie˛c´ dziesia˛t pie˛c´ lat, to´ w. Z biały me˛z˙ czyzna, skarz˙ y sie˛ na bo´ l w klatce piersiowej. Oddech przyspieszony, puls podwyz˙ szony, cis´ nienie sto na szes´ c´ dziesia˛t. EKG pokazuje okazjonalne zaburzenia rytmu. Podła˛czylis´ my kroplo´ wke˛ i tlen. Prosze˛ o dalsze instrukcje. – Jak szybko dotrzesz? – Za dziesie˛c´ minut. – Monitorujcie. Annie potwierdziła odbio´ r. Jared widocznie uznał, z˙ e Gary Turlow nie wymaga nic poza tym, co ona i Mic juz˙ zrobili. Zaburzenia rytmu moga˛ byc´ skutkiem palenia albo naduz˙ ywania alkoholu, a takz˙ e zawału czy niedo- krwienia. Jared i jego personel musza˛ to zdiagnozowac´ . Do niej nalez˙ y dostarczenie pacjenta na oddział ratun- kowy. Us´ miechne˛ła sie˛ do Gary’ego, kto´ ry siedział na sofie, oddychał płytko i powoli. Jego co´ rka kra˛z˙ yła w pobliz˙ u. Strona 16 MIASTO NADZIEI 17 – Moz˙ emy jechac´ ? Gary skina˛ł przypro´ szona˛ siwizna˛ głowa˛. Co´ rka po- klepała ojca po ramieniu i powiedziała: – Spotkamy sie˛ w szpitalu. Wszystko be˛dzie dobrze. – Oczywis´ cie, kochanie. To pewnie niestrawnos´ c´ . Annie i Mic połoz˙ yli pacjenta na wo´ zku z butla˛ tlenowa˛. Potem, zabrawszy reszte˛ sprze˛tu i medykamen- to´ w, ruszyli ostroz˙ nie do karetki. Annie, bardziej do- s´ wiadczona, zazwyczaj siedziała z chorym, podczas gdy Mic prowadził. Ten dwudziestoczteroletni me˛z˙ czyzna zamienił swoje hobby, kto´ rym były wys´ cigi motocyk- lowe, na prace˛ w słuz˙ bach ratunkowych, by zrobic´ przyje- mnos´ c´ swojej z˙ onie. Jazda na sygnale rekompensowała mu te˛ zamiane˛. Zanim Annie zamkne˛ła drzwi, co´ rka pacjenta za- pytała: – Czy on z tego wyjdzie? – Im szybciej znajdzie sie˛ w szpitalu, tym pre˛dzej lekarze stwierdza˛, co sie˛ stało – odparła uprzejmie Annie. Kobieta s´ cia˛gne˛ła wargi zmartwiona. – Oczekuje˛, z˙ e dobrze sie˛ nim zajmiecie. Ojciec jest aktywnym działaczem i członkiem rady miejskiej. Zupełnie jakby jego pozycja społeczna oznaczała, z˙ e Annie ma go traktowac´ inaczej. Pacjent to pacjent, nie- zalez˙ nie od tego, czy jest se˛dzia˛ sa˛du federalnego, czy zamiataczem ulic, lecz Annie nie miała czasu tego wy- jas´ niac´ . – Zaopiekujemy sie˛ nim. – Zdje˛ła mała˛ butle˛ tlenowa˛ z wo´ zka i zamocowała na jej stałym miejscu. Karetka ruszyła. – Jak pan sie˛ czuje, panie Turlow? – Trudno mi oddychac´ . Strona 17 18 MIASTO NADZIEI Odkre˛ciła bardziej dopływ tlenu, zmierzyła choremu cis´ nienie i zauwaz˙ yła, z˙ e lekko spadło, podobnie jak te˛tno. Sko´ ra pacjenta pozostała zimna i lepka. Miał wszystkie objawy szoku, a poniewaz˙ nie krwawił, nie skarz˙ ył sie˛ na z˙ adna˛ chorobe˛ czy infekcje˛ i nie był cukrzykiem, Annie podejrzewała, z˙ e ma to zwia˛zek z niedomaganiem serca. Postanowiła podac´ dopamine˛, kto´ ra pobudzi skurcze serca. Odczekała kilka sekund i zapytała: – Jak sie˛ pan czuje? – Bez zmian. Włoz˙ yła kon´ co´ wki stetoskopu do uszu i przystawiła słuchawke˛ do klatki piersiowej me˛z˙ czyzny. Płuca praco- wały słabo. Raptem me˛z˙ czyzna przewro´ cił oczami i za- słabł. Annie mrukne˛ła pod nosem nieprzystaja˛ce damie sło- wo i sprawdziła puls na arterii szyjnej. Nic. Otworzyła drzwi podre˛cznej szafki i krzykne˛ła do Mica: – Mamy kod niebieski. Strona 18 ROZDZIAŁ DRUGI – Chcesz sie˛ zatrzymac´ ? – zawołał Mic przez ramie˛. Annie przydałaby sie˛ dodatkowa para ra˛k, ale nie chciała opo´ z´ niac´ przyjazdu do szpitala. – Ile jeszcze? – Zdje˛ła pacjentowi maske˛ tlenowa˛, od- chyliła jego głowe˛ do tyłu i wsune˛ła mu rurke˛ do gardła. – Mniej niz˙ dwie minuty. Mic nacisna˛ł pedał gazu. Annie skupiła sie˛ na pacjen- cie, wiedziała, z˙ e Mic zgłosi przez radio, z˙ e to pilne. Jak zawsze w takich wypadkach, adrenalina wyost- rzyła jej zmysły. Fachowo wykonywała niezbe˛dne ruty- nowe czynnos´ ci. Raz jeszcze sprawdziła poziom tlenu. Kiedy rozwia˛zała problem z oddychaniem, musiała zaja˛c´ sie˛ kra˛z˙ eniem. Zacze˛ła uciskac´ klatke˛ piersiowa˛ pacjenta. Po chwili EKG wykazało regularny rytm oraz szerokie i dziwaczne pe˛tle. No tak, cze˛stoskurcz komorowy. Annie przyłoz˙ yła do piersi Turlowa elektrody przenos´ nego defi- brylatora i wła˛czyła aparat. Kiedy nate˛z˙ enie pra˛du osia˛g- ne˛ło wymagany poziom, nacisne˛ła przycisk, kto´ ry wysłał napie˛cie dwustu dz˙ uli do chorego serca. Lecz serce nadal biło za szybko. – Jak tam? – zawołał Mic. – Nie za dobrze. Ile jeszcze? – Jakies´ po´ ł minuty. – Dawaj, facet! – rzekła do pacjenta, tłocza˛c tlen do jego płuc. – Nie moz˙ esz mi tego zrobic´ . Strona 19 20 MIASTO NADZIEI Zwie˛kszyła napie˛cie i raz jeszcze nacisne˛ła. Na wy- kresie pokazała sie˛ nieregularna linia, kto´ ra zbliz˙ ała sie˛ do linii prostej. Skurcze były tak gwałtowne i szybkie, z˙ e mie˛sien´ sercowy mo´ gł tylko drz˙ ec´ zamiast powro´ cic´ do normalnego rytmu. Migotanie komo´ r. – Mam nadzieje˛, z˙ e sie˛ spieszysz, Mic! – Chwyciła strzykawke˛ z adrenalina˛, wstrzykne˛ła lek do kroplo´ wki i w tym samym momencie drzwi karetki otworzyły sie˛ szeroko. Z ulga˛ powitała znajomy głos Jareda. Kontynuowała ucisk klatki piersiowej, az˙ pot wysta˛pił jej na czoło, relacjonuja˛c przy tym wszystko, co zrobiła od momentu, gdy Turlow stracił przytomnos´ c´ . – Czas? – spytał Jared. – Około trzech minut – wysapała. Jared wzia˛ł wykres EKG. Mic i Annie ruszyli z wo´ z- kiem. W zasadzie to Mic go pchał, a Annie stała na dolnej ramie i kontynuowała masaz˙ serca z pomoca˛piele˛gniarki. Re˛ce jej odpadały, zalewała sie˛ potem, ale w gre˛ wchodzi- ło z˙ ycie. Gdy tylko znalez´ li sie˛ na oddziale, piele˛gniarki przenio- sły pacjenta na ło´ z˙ ko. Zgodnie z protokołem, gdy przycho- dzi informacja o kodzie niebieskim, na pacjenta oczekuja˛ technicy medyczni rozmaitych specjalnos´ ci. Annie, nie podnosza˛c wzroku, wiedziała, z˙ e Jared wlepia wzrok w monitor, by sprawdzic´ , czy adrenalina zadziałała. – Migotanie komo´ r – oznajmiła piele˛gniarka. – Dzie˛ki temu gos´ ciowi zasłuz˙ ymy na pensje – rzekł ponuro Jared i kazał Annie odsuna˛c´ sie˛ na bok. – Łyz˙ ki – zaordynował, s´ cia˛gaja˛c elektrody, kto´ re przyłoz˙ yła wczes´ niej Annie. Piele˛gniarka wycisne˛ła z˙ el na ich gładka˛ powierzchnie˛. – Cofna˛c´ sie˛! – zawołał. Strona 20 MIASTO NADZIEI 21 Jak wszyscy pozostali, Annie odsta˛piła kilka kroko´ w. Ciało Turlowa drgne˛ło, i na tym koniec. Annie ogarne˛ły złe przeczucia. – Dalej, Gary – mrukne˛ła pod nosem. – Nie poddawaj sie˛. – Podkre˛cic´ do trzystu – polecił Jared. Nadal bez zmian. Serce nie chciało wro´ cic´ do normal- nego zatokowego rytmu. – Podkre˛c´ na trzysta szes´ c´ dziesia˛t. – W dalszym cia˛gu migotanie komo´ r – oznajmiła piele˛gniarka, wpatrzona w punkcik przesuwaja˛cy sie˛ po ekranie monitora. – Lidokaina. Ile on waz˙ y? – Jakies´ dziewie˛c´ dziesia˛t pare˛ kilo. – Annie podje˛ła na nowo masaz˙ . – Sporo. – Jared obliczył dawke˛, a piele˛gniarka wstrzykne˛ła ja˛ do kroplo´ wki. – Zme˛czona? – spytał Annie. Dzien´ , w kto´ rym nie be˛dzie w stanie wykonywac´ swojej pracy, be˛dzie jej ostatnim dniem w pracy. – Niech Mic cie˛ zasta˛pi – polecił Jared. Obserwowała poczynania Mica, stana˛wszy bliz˙ ej drzwi. – Nadal migotanie, doktorze – oznajmiła piele˛gniarka. – Jedziemy dalej. Annie znała te˛ procedure˛. Lek, potem pra˛d. Jared pracował spokojnie, ani razu nie podnio´ sł głosu, jak niekto´ rzy lekarze w podobnych okolicznos´ ciach. Nieza- lez˙ nie od owego spokoju i rezerwy czuła, z˙ e walka o z˙ ycie pozostawia w nim s´ lady. Widziała plamy potu na jego koszuli, krople zbieraja˛ce sie˛ na czole. Od czasu do czasu przygryzał wargi.