2695

Szczegóły
Tytuł 2695
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2695 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2695 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2695 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Michael Moorcock Kronika czarnego Miecza (Prze�o�y�a: Justyna Zandberg) KSI�GA PIERWSZA Z�odziej dusz W kt�rej Elryk ponownie spotyka si� z Kr�low� Yishan� z Jharkor, a tak�e z Thelebem K'aarn� z Pan Tang i w ko�cu dokonuje zemsty. ROZDZIA� 1 W Bakshaan, mie�cie tak bogatym, �e wszystkie inne osiedla ludzkie na p�nocnym wschodzie wygl�da�y przy nim niczym ubogie mie�ciny, znajdowa�a si� zwie�czona wysok� wie�� gospoda. Pewnego wieczoru w gospodzie tej siedzia� Elryk, pan na dymi�cych zgliszczach Melnibon�. Na wargach albinosa b��ka� si� przebieg�y, ironiczny u�mieszek. Melnibon�anin gaw�dzi� bowiem w�a�nie, przeplataj�c rozmow� wyrafinowanymi �artami, z czterema wielmo�ami stanu kupieckiego, kt�rych w najbli�szych dniach zamierza� doprowadzi� do bankructwa. Moonglum Elwheryjczyk, towarzysz Elryka, przygl�da� si� albinosowi z podziwem i niepokojem zarazem. U�miech niecz�sto go�ci� na wargach Elryka, a to, �e Melnibon�anin �artowa� z kupcami, by�o ju� zupe�nie nie do pomy�lenia. Moonglum pogratulowa� sobie w duchu, �e stoi po stronie Elryka i zastanowi� si�, co te� mo�e wynikn�� z tak niecodziennego spotkania. Albinos, jak zwykle, nie zwierzy� si� kompanowi ze swych plan�w. - Jeste�my, panie Elryku, zainteresowani wynaj�ciem twych us�ug jako wojownika i czarnoksi�nika. Oczywi�cie, dobrze za nie zap�acimy. - Pilarmo, krzykliwie odziany, ko�cisty i powa�ny, pe�ni� funkcj� rzecznika ca�ej czw�rki. - A jak�e to zap�acicie, moi panowie? - spyta� uprzejmie Elryk, wci�� si� u�miechaj�c. Towarzysze Pilarma unie�li w zdumieniu brwi, a i sam m�wca wygl�da� na lekko zaskoczonego. Zamacha� r�kami w powietrzu, rozgarniaj�c k��by dymu, kt�re unosi�y si� w zajmowanej przez sze�ciu tylko ludzi izbie gospody. - Z�otem, klejnotami... - odpar� Pilarmo. - Czyli �a�cuchami - powiedzia� Elryk. - Nam, wolnym w�drowcom, niepotrzebne s� podobne wi�zy. Moonglum wychyli� si� z cienia, w kt�rym si� wcze�niej usadowi�, a wyraz jego twarzy �wiadczy� dobitnie o tym, �e nie zgadza si� z wypowiedzian� przez Melnibon�anina kwesti�. Pilarma i pozosta�ych kupc�w najwyra�niej tak�e zbi�a z tropu odpowied� Elryka. - A wi�c, jak mamy zap�aci�? - O tym zadecyduj� p�niej - u�miechn�� si� Elryk. - Ale po c� m�wi� o takich rzeczach przed czasem? Jakie zadanie macie dla mnie? Pilarmo odchrz�kn�� i wymieni� spojrzenia ze swymi kamratami. Ci skin�li twierdz�co. Pilarmo zni�y� g�os i przem�wi� z wolna: - Zdajesz sobie spraw�, panie Elryku, �e kupiec w naszym mie�cie natyka si� na bardzo siln� konkurencj�. Wielu handlarzy wsp�zawodniczy ze sob� o klient�w. Bakshaan jest bogatym miastem i znakomita wi�kszo�� jego mieszka�c�w �yje dostatnio. - To og�lnie znany fakt - zgodzi� si� Elryk; w g��bi duszy por�wnywa� zamo�nych obywateli Bakshaan do owieczek, a siebie do wilka, kt�ry zamierza poczyni� spustoszenie w owczarni. Takie to my�li sprawia�y, �e szkar�atne oczy albinosa b�yska�y humorem, kt�ry Moonglum bezb��dnie rozszyfrowa� jako ironiczny i z�owr�bny. - Jest w mie�cie pewien kupiec, przewy�szaj�cy pozosta�ych liczb� posiadanych sk�ad�w i sklep�w - ci�gn�� Pilarmo. - Jego karawany s� liczne i dobrze strze�one, wi�c kupiec �w mo�e sprowadza� do Bakshaan du�e ilo�ci towar�w i sprzedawa� je po zani�onych cenach. To z�odziej! Przecie� te nieuczciwe metody nas zrujnuj�! - Pilarmo najwyra�niej czu� si� mocno ura�ony. - M�wisz, panie, o Nikornie z Ilmar? - odezwa� si� zza plec�w Elryka Moonglum. Pilarmo bez s�owa skin�� g�ow�. Elryk zmarszczy� brwi. - Nikorn osobi�cie prowadzi w�asne karawany; stawia czo�o niebezpiecze�stwom g�r, las�w i pusty�. Zas�u�y� sobie na sukces. - To nie ma nic do rzeczy - sapn�� gniewnie Tormiel, grubas o zwiotcza�ym ciele, upier�cienionych d�oniach i przypudrowanej twarzy. - Oczywi�cie, �e nie - stara� si� za�agodzi� elokwentny Kelos, poklepuj�c kompana po ramieniu. - Jestem pewien, �e wszyscy tu obecni podziwiamy jego odwag�. Kupcy przytakn�li. Cichy Deinstaf, ostatni z czw�rki, tak�e odkaszln�� i sk�oni� sw� kosmat� g�ow�. Pog�adzi� bezkrwistymi palcami wysadzan� klejnotami r�koje�� bogato zdobionego, lecz najwyra�niej nigdy nie u�ywanego sztyletu i rozprostowa� ramiona. - Przecie� jednak - ci�gn�� Kelos, spogl�daj�c z aprobat� na Deinstafa - niczego nie ryzykuje, sprzedaj�c taniej swe towary. A niskie ceny zabijaj� w�a�nie nas. - Nikorn jest jak cier� w naszym ciele - dopowiedzia� niepotrzebnie Pilarmo. - A wy, panowie, pragniecie, aby�my usun�li ten cier� -raczej stwierdzi� ni� zapyta� Elryk. - Mo�na to i tak uj��. - Czo�o Pilarma pokry�o si� potem. U�miechaj�cy si� albinos zdawa� si� przyprawia� kupca o co� wi�cej, ni� lekki niepok�j. O Elryku i jego przera�aj�cych wyczynach kr��y�o wiele legend. Opowiadano je sobie nie pomijaj�c najdrobniejszych szczeg��w. Gdyby nie skrajna desperacja, kupcy nigdy nie staraliby si� uzyska� pomocy albinosa. Jednak�e potrzebowali kogo�, kto potrafi�by r�wnie dobrze w�ada� sztuk� czarnoksi�sk�, co mieczem. Przybycie Elryka do Bakshaan mog�o stanowi� o ich ocaleniu. - Chcemy zniszczy� pot�g� Nikorna - ci�gn�� Pilarmo. -Je�eli b�dzie to r�wnoznaczne ze zniszczeniem samego Nikorna, c�... - Kupiec wzruszy� ramionami, na jego wargach pojawi� si� cie� u�miechu. Bacznie obserwowa� twarz Elryka. - �atwo jest wynaj�� pospolitego morderc�, zw�aszcza w Bakshaan - zauwa�y� Elryk spokojnie. - To prawda - zgodzi� si� Pilarmo. - Nikorn jednak�e zatrudnia czarnoksi�nika. I ma w�asn� armi�. Czarnoksi�nik chroni swego chlebodawc� i jego pa�ac za pomoc� magii. W odwodzie za� pozostaje stra� z�o�ona z pustynnych wojownik�w. Je�eli magia zawiedzie, zawsze pozostaj� metody naturalne. Mordercy ju� przedtem usi�owali wyeliminowa� kupca, lecz niestety ich pr�by zako�czy�y si� niepowodzeniem. Elryk parskn�� �miechem. - C� za pech, przyjaciele. Nie wydaje mi si� jednak, by spo�eczno�� Bakshaan zbyt d�ugo op�akiwa�a utrat� kilku najemnych morderc�w. Ich dusze niew�tpliwie u�agodzi�y jakiego� demona, kt�ry w przeciwnym razie gn�bi�by uczciwych obywateli. Kupcy roze�miali si� nieszczerze, a siedz�cy w cieniu Moonglum pokaza� z�by w u�miechu. Elryk nala� wina do naczy� wsp�biesiadnik�w. Trunek pochodzi� z winoro�li, kt�rej uprawa by�a w Bakshaan zakazana. Zbyt wielkie jego ilo�ci doprowadza�y pij�cego do szale�stwa. Melnibon�aninowi jednak zdarza�o si� pija� go w przesz�o�ci i jak dot�d nie wyst�pi�y �adne skutki uboczne. Albinos uni�s� wype�niony ��t� ciecz� kubek do ust i opr�niwszy go jednym haustem odetchn�� g��boko, z zadowoleniem czuj�c, jak alkohol rozlewa mu si� ciep�em po ca�ym ciele. Pozostali s�czyli trunek ostro�nie. Kupcy zaczynali ju� �a�owa� pochopnego d��enia do spotkania z Melnibon�aninem. Powoli dochodzili do wniosku, �e legendy nie tylko nie k�ama�y, ale te� nie oddawa�y sprawiedliwo�ci dziwnookiemu cz�owiekowi, do kt�rego zwr�cili si� o pomoc. Elryk ponownie nape�ni� sw�j kielich ��tym winem. R�ka dr�a�a mu lekko. Szybko obliza� wargi suchym j�zykiem. Poci�gn�� kolejny �yk i zacz�� szybciej oddycha�. Ka�dego innego cz�owieka podobna ilo�� owego trunku zamieni�aby w skaml�cego idiot�; przyspieszony oddech by� jedyn� oznak�, �e wino mia�o jakikolwiek wp�yw na Melnibon�anina. Trunek ten pili ludzie, kt�rzy pragn�li �ni� o innych, mniej rzeczywistych �wiatach. Elryk pi� w nadziei, �e przynajmniej w ci�gu najbli�szej nocy nie nawiedz� go �adne sny. - A kim�e jest �w pot�ny czarnoksi�nik, panie Pilarmo? - zapyta� albinos. - Zwie si� on Theleb K'aarna - brzmia�a nerwowa odpowied� kupca. Purpurowe oczy Elryka zw�zi�y si�. - Czarnoksi�nik z Pan Tang? - Tak, stamt�d w�a�nie pochodzi. Elryk odstawi� kielich na st� i wsta�, g�adz�c palcami wykut� z czarnej stali kling� swego miecza, Zwiastuna Burzy. - Pomog� wam, panowie - powiedzia� z przekonaniem. Postanowi� mimo wszystko nie puszcza� kupc�w z torbami. W jego umy�le zacz�� si� kszta�towa� zupe�nie nowy, o wiele powa�niejszy plan. A wi�c, Thelebie K'aarno, pomy�la� albinos, wybra�e� sobie Bakshaan na now� kryj�wk�? Theleb K'aarna zachichota�. By� to okropny d�wi�k, zw�aszcza �e dochodzi� z g��bi trzewi bieg�ego w swej sztuce czarnoksi�nika. Odg�os ten absolutnie nie pasowa� do wysokiej, czarnobrodej, patriarchalnej postaci odzianej w purpurowe szaty. D�wi�k ten po prostu nie przystoi� komu� obdarzonemu g��bok� m�dro�ci�. Theleb K'aarna zachichota� i le��c na �o�u wpatrywa� si� rozmarzonymi oczyma w wyci�gni�t� u jego boku kobiet�. Szepta� jej prosto do ucha niesk�adne s�owa, kt�rymi zapewnia� j� o swym uczuciu, a ona u�miecha�a si� pob�a�liwie, g�adz�c d�ugie, czarne w�osy czarnoksi�nika, jak gdyby g�aska�a psi� sier��. - Pomimo ca�ej swej uczono�ci jeste� g�upcem, Thelebie K'aarno - mrukn�a. Nie patrzy�a na m�czyzn�; spod przymru�onych powiek obserwowa�a jasnozielone i pomara�czowe gobeliny zdobi�ce kamienne �ciany sypialni. Pomy�la�a nagle, �e �adna kobieta nie opar�aby si� pokusie wykorzystania m�czyzny, kt�ry ca�kowicie odda� si� pod jej w�adz�. - Yishano, jeste� dziwk� - wymamrota� bezmy�lnie Theleb K'aarna - a ca�a m�dro�� tego �wiata nie mo�e przezwyci�y� mi�o�ci. Kocham ci�. - M�wi� szczerze, prostymi s�owami, nie rozumiej�c le��cej u swego boku kobiety. Theleb K'aarna wejrza� w czarne otch�anie piekie� i nie popad� w ob��d; pozna� tajemnice, kt�rych znajomo�� doprowadzi�aby umys� przeci�tnego cz�owieka do stadium trz�s�cej si�, rozbe�tanej galaretki. Na pewnych sprawach rozumia� si� jednak r�wnie ma�o jak najm�odszy z jego uczni�w. Arkana mi�osne w�a�nie do takich spraw nale�a�y. - Kocham ci� - powtarza�, nie rozumiej�c, czemu jest ignorowany. Yishana, Kr�lowa Jharkor, gwa�townie odepchn�a od siebie czarnoksi�nika i wsta�a, opuszczaj�c z otomany nagie, kszta�tne nogi. By�a atrakcyjn� kobiet�. W�osy mia�a r�wnie czarne jak dusz�. Mimo �e nie pierwszej ju� m�odo�ci, nadal promieniowa�a dziwnym urokiem, kt�ry jednocze�nie przyci�ga� i odpycha� m�czyzn. Ubiera�a si� ch�tnie w szaty z barwnego jedwabiu, wirowa�y wok� niej, gdy porusza�a si� zgrabnie i z gracj�. Teraz podesz�a do okratowanego okna swej komnaty i zapatrzy�a si� w rozpo�cieraj�c� si� na zewn�trz rozedrgan� ciemno��. Czarnoksi�nik spojrza� na ni� spod przymru�onych powiek, zaskoczony i niezadowolony z przerwy w mi�osnych zapasach. - Co si� sta�o? Kr�lowa nie odrywa�a wzroku od widoku za oknem. Nawa�nica czarnych chmur p�dzi�a po smaganym wichrem niebie niczym stado potwor�w, kt�re wysz�y na �er. Nad Bakshaan zapad�a niespokojna, pe�na chrapliwych odg�os�w noc. Taka noc zwiastowa�a nieszcz�cie. Theleb K'aarna powt�rzy� pytanie, lecz zn�w nie otrzyma� odpowiedzi. Wsta� raptownie i przy��czy� si� do stoj�cej przy oknie Yishany. - Odjed�my st�d, Yishano, p�ki nie jest za p�no. Je�eli Elryk odkryje nasz� obecno�� w Bakshaan, oboje ucierpimy. Kobieta nie odpowiedzia�a, lecz zacisn�a usta, a jej piersi poruszy�y si� pod zwiewn� tkanin�. Czarnoksi�nik sykn�� gniewnie i zwar� palce na ramieniu kochanki. - Zapomnij o tym swoim zdradzieckim flibustierze Elryku. Teraz masz mnie, a ja mog� zrobi� dla ciebie o wiele wi�cej ni� wymachuj�cy mieczem magik z le��cego w gruzach imperium. Yishana roze�mia�a si� jadowicie i odwr�ci�a twarz� ku niemu. - Jeste� g�upcem, Thelebie K'aarno, i nie tobie r�wna� si� z Elrykiem. Trzy bolesne lata min�y, odk�d porzuci� mnie, wykrad� si� noc�, by ruszy� za tob� w po�cig; odk�d zostawi� mnie usychaj�c� z t�sknoty! Lecz ja nadal pami�tam jego nami�tne poca�unki i gwa�towne pieszczoty. Bogowie! Jak�e chcia�abym spotka� m�czyzn� takiego jak on. Odk�d odszed�, nigdy nie spotka�am nikogo, kto m�g�by mu dor�wna� - chocia� wielu pr�bowa�o i wielu okaza�o si� lepszymi od ciebie. W ko�cu pojawi�e� si� ty i przegna�e� lub pokona�e� pozosta�ych za pomoc� magii. - Yishana prychn�a sarkastycznie, drwi�co. - Zbyt wiele czasu sp�dzi�e� po�r�d swych pergamin�w, bym mog�a mie� z ciebie jakikolwiek po�ytek! Mi�nie twarzy czarnoksi�nika drgn�y pod spalon� s�o�cem sk�r�. Theleb K'aarna spojrza� spode �ba na Kr�low� Jharkor. - Czemu wi�c nadal tolerujesz mnie przy sobie? W ka�dej chwili mog� sporz�dzi� eliksir, kt�ry uczyni ci� powoln� mej woli, dobrze o tym wiesz! - Mo�esz, ale tego nie zrobisz. I dlatego to ty jeste� moim niewolnikiem, pot�ny czarowniku! Kiedy zaistnia�a gro�ba, �e Elryk zajmie twoje miejsce przy moim boku, czarami zawezwa�e� demona i Elryk musia� z nim walczy�. Zwyci�y� go przecie�, lecz jego duma nie pozwoli�a mu na tym poprzesta�. Wtedy to musia�e� si� przed nim kry�, a on ruszy� za tob� w po�cig i pozostawi� mnie sam�! To w�a�nie zrobi�e�. Jeste� zakochany, Thelebie K'aarno... - Yishana roze�mia�a mu si� prosto w twarz. -1 ta mi�o�� nie pozwoli ci u�y� magii przeciwko mnie, a jedynie przeciw mym innym kochankom. Toleruj� ci�, bo jeste� u�yteczny, lecz je�liby Elryk mia� powr�ci�... Theleb K'aarna odwr�ci� si�, gniewnie skubi�c palcami sw� d�ug�, czarn� brod�. - To prawda, �e na wp� nienawidz� Elryka - powiedzia�a Yishana. - Ale to i tak lepsze ni� na wp� kocha� ciebie! - Czemu� wi�c przy��czy�a� si� do mnie w Bakshaan? -warkn�� czarnoksi�nik. - Czemu wyznaczy�a� swego bratanka na regenta i przyby�a� tutaj? Pos�a�em po ciebie, a ty przyby�a�. Musisz do mnie co� czu�, skoro zrobi�a� co� takiego! Yishana roze�mia�a si� ponownie. - Us�ysza�am, �e bladolicy czarnoksi�nik o purpurowych oczach, nosz�cy u boku obdarzony moc� miecz, w�druje po krainach le��cych na p�nocnym wschodzie. Dlatego w�a�nie przyby�am, Thelebie K'aarno. Gniew wykrzywi� rysy czarnoksi�nika. Theleb K'aarna pochyli� si� w prz�d i zacisn�� szponiast� d�o� na ramieniu kobiety. - Nie zapominaj, �e ten to w�a�nie bladolicy czarnoksi�nik jest odpowiedzialny za �mier� twego rodzonego brata - wyrzuci� z siebie. - Pok�ada�a� si� z cz�owiekiem, na kt�rym ci��y krew zar�wno jego w�asnego, jak i twojego ludu. Opu�ci� flot�, kt�r� prowadzi� na podb�j w�asnej ziemi, gdy tylko W�adcy Smok�w zdecydowali si� stawi� jej czo�o. Dharmit, tw�j brat, by� na pok�adzie jednego z tych okr�t�w i teraz jego cia�o, poparzone i gnij�ce, spoczywa gdzie� na dnie oceanu, kt�ry jest jego mogi��. Yishana, znu�ona, potrz�sn�a g�ow�. - Zawsze wyci�gasz t� histori� w nadziei, �e mnie zawstydzisz. Tak, to prawda, uprawia�am mi�o�� z cz�owiekiem, kt�rego mo�na nazwa� morderc� mych braci, lecz przecie� Elryk mia� na sumieniu o wiele bardziej mro��ce krew w �y�ach zbrodnie, a mimo to - czy mo�e w�a�nie dlatego -ja go kocha�am. Twoje s�owa nie wywar�y po��danego efektu, Thelebie K'aarno. A teraz zostaw mnie. Chc� spa� sama. Paznokcie czarnoksi�nika nadal wbija�y si� w ch�odn� sk�r� Yishany. Teraz ich u�cisk zel�a�. - Wybacz mi - powiedzia� �ami�cym si� g�osem. - Pozw�l mi zosta�. - Id� - odezwa�a si� cicho. W�wczas, cierpi�c m�ki z powodu w�asnej s�abo�ci, Theleb K'aarna, czarnoksi�nik z Pan Tang, odszed�. Do Bakshaan przyby� Elryk z Melnibon�, kt�ry wielokro� ju� zaprzysi�ga� Thelebowi K'aarnie zemst�. Okazja po temu nadarzy�a si� w Lormyr, Nadsokor, Taueloru, a tak�e w Jharkor. W g��bi serca czarnobrody czarnoksi�nik dobrze wiedzia�, kt�ry z nich dw�ch zwyci�y, je�eli dojdzie do pojedynku. ROZDZIA� 2 Czterej kupcy opu�cili gospod� �ci�le owini�ci w ciemne p�aszcze. Doszli bowiem do wniosku, �e bezpieczniej b�dzie, je�eli nikt si� nie dowie o ich zwi�zku z Elrykiem. Albinos zosta� wiec sam, dumaj�c nad kolejnym kielichem ��tawego wina. Zdawa� sobie spraw�, �e bez pomocy jakich� nadprzyrodzonych, pot�nych si� nie dostanie si� do zamku Nikorna. Siedziba kupca z natury by�a trudna do zdobycia, a czarnoksi�ska os�ona Theleba K'aarny czyni�a z niej fortec� mog�c� ulec jedynie szczeg�lnie pot�nej magii. Elryk wiedzia�, �e magicznymi zdolno�ciami dor�wnuje Thelebowi K'aarnie, a nawet go pod pewnymi wzgl�dami przewy�sza. Rozumia� jednak, �e nie wolno mu trawi� wszystkich si� na walk� z, czarnoksi�nikiem, je�eli ma si� jeszcze przebi� przez stra� z�o�on� z doborowych pustynnych wojownik�w, zatrudnianych przez kupieckiego magnata. Elryk potrzebowa� pomocy. Wiedzia�, �e w lasach na po�udnie od Bakshaan znajdzie ludzi, kt�rych pomoc mog�aby si� okaza� nieoceniona. Lecz czy zechc� mu jej udzieli�? Postanowi� przedyskutowa� ten problem z Moonglumem. - S�ysza�em, �e grupa moich wsp�plemie�c�w pojawi�a si� ostatnio na p�nocy. Przybyli oni z Vilmir, gdzie spl�drowali kilka znaczniejszych miast - poinformowa� swego towarzysza. - Przez cztery lata, kt�re min�y od wielkiej bitwy o Imrryr, Melnibon�anie rozproszyli si� po M�odych Kr�lestwach i albo stali si� najemnikami, albo dzia�aj� na w�asn� r�k�. Imrryr upad�o z mojego powodu, i oni to wiedz�. Jednak je�eli dam im mo�liwo�� zagarni�cia bogatych �up�w, by� mo�e przy��cz� si� do mnie. Moonglum u�miechn�� si� krzywo. - Nie liczy�bym na to zbytnio, Elryku - powiedzia�. -Wybacz mi szczero��, ale tw�j uczynek nie nale�y do tych, kt�re �atwo si� zapomina. Twoi rodacy nie z w�asnej woli stali si� w�drowcami. S� teraz obywatelami zr�wnanego z ziemi� miasta, najstarszego i najwi�kszego z miast, jakie zna� �wiat. Kiedy Imrryr Pi�kne Miasto upad�o, niejeden musia� prosi� Bog�w, aby spad�y na ciebie wszelkie mo�liwe kl�ski. Teraz u�miechn�� si� Elryk. - By� mo�e - powiedzia�. - Ale to s� nadal moi ludzie, a ja ich znam. My, Melnibon�anie, jeste�my star� i ekscentryczn� ras�. Rzadko pozwalamy, by uczucia bra�y g�r� nad naszym opanowaniem. Moonglum zmarszczy� brwi w ironicznym grymasie. Elryk w�a�ciwie zinterpretowa� wyraz twarzy kompana. - Przez pewien czas stanowi�em odst�pstwo od tej regu�y - powiedzia�. - Ale teraz Cymoril i m�j kuzyn le�� pogrzebani pod ruinami Imrryr, a b�l, jaki odczuwam po ich stracie stanowi wystarczaj�ce zado��uczynienie za wszelkie z�o, jakie wyrz�dzi�em. My�l�, �e moi rodacy potrafi� to zrozumie�. Moonglum westchn��. - Mam nadziej�, �e si� nie mylisz, Elryku. Kto przewodzi tej grupie? - Stary przyjaciel - odpar� Elryk. - By� W�adc� Smok�w i poprowadzi� atak na statki barbarzy�c�w, odp�ywaj�ce po spl�drowaniu Imrryr. Zwie si� on Dyvim Tvar, niegdy� Pan Smoczych Jaski�. - A co z jego zwierz�tami? - Znowu �pi� w swych jaskiniach. Z rzadka jedynie mo�na je budzi�. Potrzebuj� ca�ych lat, by zregenerowa� utracone si�y i odtworzy� zu�yty jad. Gdyby nie to, W�adcy Smok�w w�adaliby �wiatem. - Masz szcz�cie, �e tak nie jest - zauwa�y� Moonglum. - Kto wie - odpar� Elryk powoli. - Mo�e pod moim przyw�dztwem sta�oby si� to mo�liwe. A w ka�dym razie mogliby�my pod�wign�� nowe imperium, tak jak nasi dziadowie. Moonglum nic nie odpowiedzia�, lecz w g��bi ducha pomy�la�, �e M�ode Kr�lestwa nie da�yby si� tak �atwo pokona�. Melnibon�anie byli ludem staro�ytnym, okrutnym i m�drym, ale nawet ich okrucie�stwo zosta�o przyt�pione przez niewidzialn� chorob�, kt�ra towarzyszy d�ugowieczno�ci. Brakowa�o im witalno�ci, cechuj�cej barbarzy�sk� ras� ich przodk�w, budowniczych Imrryr i jego bli�niaczych, z dawna zapomnianych miast. Witalno�� zosta�a zast�piona przez tolerancj�; tolerancj� wiekowego narodu, pami�taj�cego jeszcze dni chwa�y, lecz wiedz�cego, �e dni te min�y bezpowrotnie. - Rano - powiedzia� Elryk - nawi��emy kontakt z Dyvimem Tvarem. Mam nadziej�, �e zemsta, kt�r� wywar� na statkach naje�d�c�w, a tak�e �wiadomo�� wyrzut�w sumienia, jakie musia�em cierpie�, pozwol� mu nabra� bardziej obiektywnego stosunku do planu, jaki mu przedstawi�. - A teraz pora do ��ka - odezwa� si� Moonglum. -Czuj�, �e przyda mi si� odrobina snu, a poza tym dziewka, kt�ra mnie oczekuje, pewnie zaczyna ju� si� niecierpliwi�. Elryk wzruszy� ramionami. - R�b jak uwa�asz. Ja wypij� jeszcze troch� wina, a na spoczynek udam si� nieco p�niej. Chmury, kt�re zgromadzi�y si� w nocy nad Bakshaan nie rozpierzch�y si� z nastaniem �witu. S�o�ce ju� wzesz�o za ich zas�on�, lecz mieszka�cy miasta jeszcze o tym nie wiedzieli. Nic nie zwiastowa�o wstaj�cego dnia, gdy w rze�ki poranek, po�r�d si�pi�cego deszczu, Elryk i Moonglum jechali konno w�skimi uliczkami, kieruj�c si� ku po�udniowej bramie i le��cym za ni� lasom. Elryk zrezygnowa� ze swego zwyk�ego ubioru na rzecz prostego kubraka z zielono barwionej sk�ry, zdobnego w insygnia kr�lewskiego rodu Melnibon�: purpurowego krocz�cego smoka na z�otym polu. Na palcu Melnibon�anin nosi� Pier�cie� Kr�l�w; kamie� Aktorios osadzony w pokrytym runicznymi znakami srebrze. Ten licz�cy sobie wiele stuleci klejnot Elryk odziedziczy� po swych pot�nych przodkach. Z ramion albinosa zwiesza� si� kr�tki p�aszcz. W�skie, b��kitne spodnie by�y wpuszczone w wysokie, czarne buty do konnej jazdy. U boku Melnibon�anina tkwi� w pochwie Zwiastun Burzy. Cz�owiek i miecz trwali w dziwnej symbiozie. Bez miecza cz�owiek sta�by si� niedowidz�cym, pozbawionym energii kalek�; bez cz�owieka miecz nie m�g�by si� �ywi� krwi� i duszami, niezb�dnymi dla jego istnienia. Jechali wsp�lnie, cz�owiek i miecz, i �aden z nich nie potrafi� powiedzie�, kt�ry jest panem drugiego. Moonglum, bardziej od swego kompana wra�liwy na s�ot�, jecha� szczelnie owini�ty w p�aszcz z podniesionym ko�nierzem, kln�c od czasu do czasu na nieprzyjazne �ywio�y. Po godzinie intensywnej jazdy dotarli do obrze�y lasu. Jak dot�d po Bakshaan kr��y�y jedynie pog�oski o przybyciu imrryria�skich flibustier�w. S�yszano o wysokich przybyszach pojawiaj�cych si� czasami w podejrzanych gospodach wzd�u� po�udniowego muru, jednak mieszczanie, pewni swego bogactwa i si�y, nie przejawiali niepokoju. Wierzyli bowiem, i nie mijali si� zbytnio z prawd�, �e Bakshaan wytrzyma ataki dalece bardziej gwa�towne ni� te, kt�rym nie opar�y si� s�abiej ufortyfikowane vilmiria�skie mie�ciny. Elryk nie mia� poj�cia, czemu jego rodacy zapu�cili si� tak daleko na p�noc. By� mo�e zamierzali jedynie odpocz�� i na jednym z licznych targ�w w Bakshaan wymieni� zagrabione dobra na �ywno��. Dym z kilku wi�kszych ognisk powiedzia� Elrykowi i Moonglumowi, gdzie znajduje si� ob�z Melnibon�an. Zwolniwszy kroku, skierowali konie w t� w�a�nie stron�. Mokre ga��zie uderza�y ich po twarzach, a nozdrza dra�ni� s�odki le�ny aromat, spot�gowany przez �yciodajny deszcz. Elryk poczu� niemal�e ulg�, gdy nagle z poszycia wychyn�� uzbrojony m�czyzna i zagrodzi� im drog�. Imrryria�ski stra�nik odziany by� w futra i stal. Spod przy�bicy kunsztownie wykonanego he�mu spogl�da�y na Elryka czujne oczy. Przy�bica i skapuj�ce z niej krople deszczu zaw�a�y nieco pole widzenia Imrryrianina, tak �e nie od razu rozpozna� on Elryka. - Sta�. Co robicie w tych stronach? - Przepu�� mnie - odpar� niecierpliwie Elryk. - Jestem Elryk, tw�j pan i cesarz. Stra�nik wzdrygn�� si� i opu�ci� trzyman� w r�ce pik� o d�ugim ostrzu. Podni�s� przy�bic� i wlepi� wzrok w stoj�cego naprzeciw m�czyzn�. Na twarzy Imrryrianina zna� by�o setki targaj�cych nim uczu�, w�r�d kt�rych dominowa�y zdumienie, uwielbienie i nienawi��. Sk�oni� si� sztywno. - Panie m�j, nie jeste� tu ch�tnie widziany. Pi�� lat temu wyrzek�e� si� swego ludu i zdradzi�e� go. Chocia� �ywi� nale�ny szacunek dla p�yn�cej w twych �y�ach krwi kr�l�w, nie mog� by� ci pos�usznym ani z�o�y� ho�du, do czego w innych okoliczno�ciach by�bym zobowi�zany. - Oczywi�cie - odpar� dumnie Elryk, siedz�c wyprostowany na koniu. - Ale niechaj tw�j dow�dca, a m�j przyjaciel z lat ch�opi�cych, Dyvim Tvar, zadecyduje, jak ze mn� post�pi�. Zaprowad� mnie do� natychmiast i pami�taj, �e m�j towarzysz nie wyrz�dzi� wam �adnej krzywdy. Traktuj go z szacunkiem nale�nym serdecznemu przyjacielowi Cesarza Melnibon�. Stra�nik sk�oni� si� ponownie i uj�� w d�o� wodze konia Elryka. Poprowadzi� je�d�c�w le�nym traktem na rozleg�� polan�, gdzie sta�y rozbite imrryria�skie namioty. Po�rodku wytyczonego przez nie wielkiego kr�gu migota�y obozowe ogniska. Wok� nich rozsiedli si�, gwarz�c z cicha, wojownicy o szlachetnych rysach. Nawet w ponurym �wietle pochmurnego dnia kolorowe p��tno namiot�w wygl�da�o �ywo i rado�nie. Tonacja barw bezb��dnie zdradza�a melnibon�a�skie pochodzenie. Na polanie wida� by�o g��bokie, przyt�umione odcienie zieleni, lazuru, ochry, z�ota i b��kitu. Wszystkie te kolory nie k��ci�y si� ze sob�, lecz harmonijnie zlewa�y. Elryka ogarn�a nagle nostalgia za smuk�ymi, wielobarwnymi wie�ami Pi�knego Imrryr. W miar� jak dwaj przyjaciele i ich przewodnik zbli�ali si�, siedz�cy przy ogniu m�czy�ni podnosili na nich zdumione oczy, a odg�osy zwyczajnych rozm�w zast�powa�y przyt�umione pomruki. - Pozosta� tu, prosz� - rzek� stra�nik do Elryka. - Powiadomi� lorda Dyvima Tvara o twym przybyciu. Elryk skin�� g�ow� na znak przyzwolenia i poprawi� si� w siodle, �wiadom, �e spoczywaj� na nim spojrzenia zgromadzonych wojownik�w. �aden z nich si� nie zbli�y�. Ci, kt�rych Elryk zna� osobi�cie za dawnych dni, byli wyra�nie zak�opotani. Nie patrzyli si� na albinosa, lecz odwracali wzrok, podk�adaj�c drew do ognia lub udaj�c, �e ca�kowicie poch�ania ich polerowanie pi�knie kutych mieczy i sztylet�w. Co poniekt�rzy pomrukiwali gniewnie, lecz stanowili oni zdecydowan� mniejszo��. Lwia cz�� wojownik�w by�a po prostu zaszokowana - a tak�e zaciekawiona. Czemu ten cz�owiek, kr�l i zdrajca w jednej osobie, zawita� do ich obozu? Najokazalszy namiot, ca�y w z�ocie i purpurze, zwie�czony by� proporcem, na kt�rym widnia� herb przedstawiaj�cy spoczywaj�cego smoka, b��kitnego na bia�ym polu. Z tego to namiotu, przypasuj�c w po�piechu miecz, wybieg� teraz Dyvim Tvar. Inteligentne oczy Pana Smoczych Jaski� wyra�a�y zaskoczenie i czujno��. Dyvim Tvar, m�czyzna o szlachetnych rysach Melnibon�anina, liczy� sobie kilka lat wi�cej ni� Elryk. Jego matka by�a ksi�niczk�, kuzynk� matki albinosa. Pan Smoczych Jaski� mia� wyra�nie zarysowane ko�ci policzkowe, lekko sko�ne oczy i w�sk� czaszk� o tr�jk�tnym, wysuni�tym podbr�dku. Uszy W�adcy Smok�w przypomina�y uszy Elryka; by�y r�wnie delikatne, praktycznie pozbawione p�atk�w i zw�aj�ce si� szpiczaste. Dyvim Tvar zacisn�� lew� r�k� na g�owni miecza, przy czym da�o si� zauwa�y�, �e jego d�o� o d�ugich palcach jest bardzo blada. Blado�� owa nie mog�a si� jednak r�wna� z trupi� biel� sk�ry albinosa. Pan Smoczych Jaski�, ca�kowicie panuj�c nad swymi emocjami, ruszy� w stron� siedz�cego na koniu Cesarza Melnibon�. Gdy jedynie pi�� st�p dzieli�o go od Elryka, Dyvim Tvar sk�oni� si� z wolna, pochylaj�c g�ow� i kryj�c twarz przed wzrokiem swego w�adcy. Nast�pnie wyprostowa� si�, spojrza� je�d�cowi prosto w oczy i wytrzyma� jego spojrzenie. - Dyvim Tvar, Pan Smoczych Jaski�, wita Elryka, W�adc� Melnibon�, dzier��cego Tajemn� Wiedz� Smoczej Wyspy. - W�adca Smok�w z powag� wypowiedzia� rytualne s�owa prastarego pozdrowienia. Elryk odpowiedzia� pewnym g�osem, chocia� w g��bi serca wcale nie czu� pewno�ci. - Elryk, W�adca Melnibon�, wita swego lojalnego poddanego. Jego �yczeniem jest udzieli� audiencji Dyvimowi Tvarowi. - Staro�ytna etykieta Melnibon� nie przewidywa�a sytuacji, w kt�rej kr�l musia�by prosi� o mo�liwo�� udzielenia audiencji poddanemu i Dyvim Tvar odczu� niezr�czno�� zaistnia�ych okoliczno�ci. - B�d� zaszczycony, je�eli m�j pan pozwoli mi towarzyszy� sobie do namiotu - odpar� natychmiast. Elryk zeskoczy� z konia i ruszy� w stron� kwatery Dyvima Tvara. Moonglum chcia� i�� za nim, lecz Elryk gestem nakaza� mu pozosta� na miejscu. Obaj szlachetni Imrryrianie weszli do namiotu. Blask bij�cy z niewielkiej lampki oliwnej wsp�zawodniczy� z s�cz�cym si� przez kolorow� tkanin� ponurym �wiat�em poranka. Wn�trze namiotu urz�dzone by�o z prostot�; znajdowa�o si� tu twarde, �o�nierskie ��ko, st� i kilka rze�bionych, drewnianych sto�k�w. Dyvim Tvar sk�oni� si� i bez s�owa wskaza� Elrykowi jeden z nich. Albinos usiad�. Obaj m�czy�ni przez kilka chwil trwali w milczeniu. �adne uczucie nie malowa�o si� na kamiennych, opanowanych twarzach. Po prostu siedzieli i przypatrywali si� sobie nawzajem. W ko�cu odezwa� si� Elryk: - Uwa�asz mnie za zdrajc�, z�odzieja, morderc� w�asnych krewnych i zab�jc� swych rodak�w, W�adco Smok�w. Dyvim Tvar skin�� g�ow�. - Za pozwoleniem mojego pana, jestem zmuszony z nim si� zgodzi�. - Za dawnych czas�w nasze samotne rozmowy nigdy nie by�y tak formalne - powiedzia� Elryk. - Zapomnijmy o rytua�ach i tradycji. Melnibon� upad�o, a jego synowie stali si� tu�aczami. Tak jak dawniej, spotykamy si� jako r�wni sobie, tylko �e teraz rzeczywi�cie jest to prawda. Rubinowy Tron le�y potrzaskany w�r�d ruin Imrryr i ju� nigdy cesarz nie zasi�dzie na nim w chwale. Dyvim Tvar westchn��. - To prawda, Elryku. Czemu� tu jednak przyby�e�? Byli�my zadowoleni mog�c o tobie zapomnie�. Nawet gdy �ywe jeszcze by�o nasze pragnienie zemsty, nie uczynili�my �adnego kroku, by ci� odnale��. Czy przyjecha�e�, by si� z nas naigrawa�? - Wiesz przecie�, �e nigdy nie post�pi�bym w ten spos�b, Dyvimie Tvarze. Rzadko sypiam ostatnimi czasy, a gdy ju� zasn�, dr�cz� mnie sny takie, �e co rychlej si� budz�. Wiesz, �e to Yyrkoon, ponownie uzurpuj�c w�adz�, po tym, jak obdarzy�em go zaufaniem i wyznaczy�em na regenta, zmusi� mnie do takiego, nie innego post�powania. On to sprawi�, �e jego siostra, kt�r� darzy�em mi�o�ci�, zapad�a w magiczny sen. Udzielenie pomocy barbarzy�skiej flocie stanowi�o jedyn� szans�, by zdj�� z Cymoril zakl�cie. Powodowa�a mn� zemsta, lecz to m�j miecz, Zwiastun Burzy, pozbawi� Cymoril �ycia, nie ja. - Zdaj� sobie z tego spraw�. - Dyvim Tvar westchn�� ponownie i potar� twarz upier�cienion� r�k�. - To jednak nie wyja�nia, czemu tu przyby�e�. Nie powiniene� kontaktowa� si� ze swymi rodakami. Musimy mie� si� przed tob� na baczno�ci, Elryku. Nawet je�li oddaliby�my si� pod twoje rozkazy, ruszy�by� swoj� przekl�t� drog� i poci�gn�� nas za sob�. Nie tam le�y przysz�o�� moja i mojego ludu. - Zgoda. Ale ten jeden raz potrzebna mi jest wasza pomoc. Potem nasze drogi ponownie si� rozejd�. - Powinni�my ci� zabi�, Elryku. Ale co by�oby wi�kszym grzechem: zaniechanie sprawiedliwo�ci i darowanie zdrajcy �ycia czy zbrodnia kr�lob�jstwa? Przed takim to dylematem nas postawi�e� i to w chwili, gdy do�� mamy innych problem�w. Czy powinienem spr�bowa� odpowiedzie� na to pytanie? - Ale� ja by�em tylko narz�dziem w r�kach historii -powiedzia� �arliwie Elryk. - Czas pr�dzej czy p�niej dokona�by tego samego. Ja jedynie przybli�y�em to, co nieuniknione. Zdzia�a�em tylko tyle, �e ostateczny dzie� nadszed� w chwili, gdy nasz nar�d by� jeszcze dostatecznie elastyczny, by m�c mu si� przeciwstawi� i przystosowa� si� do nowych warunk�w. Dyvim Tvar u�miechn�� si� ironicznie. - To jeden punkt widzenia, Elryku, i zapewniam ci�, �e jest w nim sporo prawdy. Ale powiedz to ludziom, kt�rzy z twojej winy stracili swe rodziny i domy. Powiedz to wojownikom, kt�rzy musieli opatrywa� okaleczonych kompan�w. Powiedz to braciom, ojcom i m�om, kt�rych �ony, c�rki i siostry, dumne Melnibon�anki, sta�y si� igraszk� w r�kach barbarzy�skich �upie�c�w. - To prawda - Elryk spu�ci� oczy. Po chwili odezwa� si� z cicha: - Nie mog� nic zrobi�, by wynagrodzi� mym ludziom poniesion� strat�. Zrobi�bym to, gdybym by� w stanie. Cz�sto t�skni� za Imrryr, za jego kobietami, winem i rozrywkami. Mog� jednak zaoferowa� wam grabie�. Mog� wam zaoferowa� najbogatszy pa�ac w Bakshaan. Zapomnijcie o starych urazach i tym jednym razem udajcie si� za mn�. - Zale�y ci na bogactwach Bakshaan, Elryku? Nigdy nie troszczy�e� si� o klejnoty i szlachetne metale! O co ci naprawd� chodzi? Albinos przesun�� r�k� po mlecznobia�ych w�osach. Czerwone oczy patrzy�y z zak�opotaniem. - Jak zwykle, o zemst�, Dyvimie Tvarze. Musz� sp�aci� d�ug Thelebowi K'aarnie, czarnoksi�nikowi z Pan Tang. Mo�e s�ysza�e� o nim. Jest obdarzony pot�n� moc�, jak na kogo� wywodz�cego si� ze stosunkowo m�odej rasy. - A wi�c mo�esz liczy� na nasz� pomoc, Elryku - przem�wi� Dyvim Tvar z zawzi�to�ci� w g�osie. - Nie jeste� jedynym Melnibon�aninem, kt�ry jest co� winien Thelebowi K'aarnie. Zaledwie rok temu jeden z naszych ludzi zosta� z powodu kr�lowej-dziwki, Yishany z Jharkor, zam�czony na �mier� w okrutny i odra�aj�cy spos�b. Zabi� go Theleb K'aarna, gdy� u�ciski naszego towarzysza stanowi�y dla Yishany namiastk� twojej mi�o�ci. Przy��czymy si� do ciebie, Kr�lu Elryku, by pom�ci� przyjaciela. To powinno wystarczy� ludziom, kt�rzy pragn�liby zobaczy� twoj� krew �ciekaj�c� z ostrzy no�y. Elryk nie by� szcz�liwy. Nagle tkn�o go przeczucie, �e ten korzystny zbieg okoliczno�ci zaowocuje w przysz�o�ci jakimi� donios�ymi, nieprzewidywalnymi skutkami. Mimo to si� u�miechn��. ROZDZIA� 3 W zadymionej czelu�ci, gdzie� poza ograniczeniami przestrzeni i czasu, poruszy�a si� pewna istota. Wsz�dzie dooko�a niej wirowa�y cienie. By�y to cienie ludzkich dusz. Ciemno�ci a� drga�y od przepe�niaj�cych je cieni dusz ludzi, kt�rzy posiadali w�adz� nad owym stworzeniem. Stworzenie bowiem zezwala�o ludziom panowa� nad sob� - tak d�ugo, jak d�ugo p�acili oni za to odpowiedni� cen�. W ludzkim j�zyku istota posiada�a imi�. Zwano j� Quaolnargn, i na to imi� odpowiada�a, gdy j� wzywano. Teraz si� poruszy�a. Us�ysza�a swe imi� przebijaj�ce si� przez bariery zwykle zagradzaj�ce drog� na Ziemi�. D�wi�k s�owa Quaolnargn spowodowa� powstanie tunelu w owych niewidzialnych barierach. Stworzenie poruszy�o si� znowu, gdy ponowne wo�anie przenikn�o do zajmowanej przez nie czelu�ci. Nie wiedzia�o, kto je wo�a ani te� w jakim celu. Mgli�cie zdawa�o sobie spraw� z jednego tylko faktu; otwarcie tunelu oznacza�o jedzenie. Istota owa nie �ywi�a si� cia�ami swych ofiar ani nie pi�a ich krwi. Jej po�ywieniem by�y dusze doros�ych m�czyzn i kobiet. Od czasu do czasu, traktuj�c to raczej jako przek�sk�, delektowa�a si� przepyszn�, s�odziutk� si�� �yciow� wysysan� z cia�ek niewinnych dzieci. Na zwierz�ta nie zwraca�a uwagi, gdy� zwierz�tom brakowa�o smakowitej �wiadomo�ci. Pomimo ca�ej swej ograniczono�ci, istota owa przejawia�a cechy smakosza i konesera. D�wi�k s�owa Quaolnargn po raz trzeci przenikn�� do czarnej czelu�ci. Istota d�wign�a si� z miejsca i ruszy�a tunelem, p�yn�c w powietrzu. Zbli�a� si� moment, kiedy znowu b�dzie mog�a si� naje��. Theleb K'aarna si� wzdrygn��. W gruncie rzeczy uwa�a� si� za pokojowo nastawionego cz�owieka. Nie by�o jego win�, �e nieposkromiona mi�o�� do Yishany doprowadzi�a go do szale�stwa. Nie by�o jego win�, �e z jej powodu mia� teraz pod swym nadzorem kilka pot�nych i krwio�erczych demon�w, kt�re w zamian za pokarm z�o�ony z cia� niewolnik�w i pokonanych wrog�w, chroni�y pa�acu kupca Nikorna. Theleb K'aarna by� dog��bnie przekonany, �e nic z tego nie jest jego win�. Czu�, �e jego przekle�stwem s� okoliczno�ci. �a�owa� teraz, �e spotka� na swej drodze Yishan�, �e powr�ci� do niej po po�a�owania godnym incydencie poza murami Tanelorn. Czarnoksi�nik wzdrygn�� si� znowu i stan�� wewn�trz pentagramu, przyzywaj�c istot� zwan� Quaolnargn. Jego szcz�tkowy zmys� przewidywania przysz�ych zdarze� podpowiada� mu, �e Elryk szykuje si�, by wyda� mu bitw�. Theleb K'aaraa postanowi� wezwa� na pomoc wszystkie istoty, nad kt�rymi posiad� w�adz�. Quaolnargn musi zniszczy� Elryka i to jeszcze zanim albinos dotrze do zamku. Czarnoksi�nik pogratulowa� sobie w duchu faktu, �e zachowa� jeszcze lok bia�ych w�os�w, kt�ry niegdy� pozwoli� mu wys�a� przeciw Melnibon�aninowi innego, teraz ju� pokonanego demona. Quaolnargn wiedzia�, �e zbli�a si� do swego pana. Ruszy� z wolna przed siebie. Nag�y b�l przenikn�� ca�� jego istot�, gdy przedosta� si� do obcego kontinuum. Bole�nie odczu� te� fakt, �e mimo i� dusza jego pana znajdowa�a si� tu� przed nim, by�a ona dla jakiej� przyczyny nieosi�galna. Nagle stw�r spostrzeg� jaki� nowy przedmiot. Poczu� jego zapach i ju� wiedzia�, co ma zrobi�. Przedmiot �w stanowi� fragment przeznaczonego mu po�ywienia. Przepe�niony wdzi�czno�ci� Quaolnargn ruszy� w dalsz� drog�, zamierzaj�c dopa�� swej ofiary, zanim b�l towarzysz�cy przed�u�aj�cemu si� przebywaniu w obcej krainie stanie si� nie do zniesienia. Elryk jecha� na czele oddzia�u swych rodak�w. Po jego prawej r�ce znajdowa� si� Dyvim Tvar, W�adca Smok�w, po lewej - Moonglum z Elwher. Za nimi pod��a�y dwie setki wojownik�w, wozy wioz�ce �upy, a tak�e machiny wojenne i niewolnicy. Ca�y poch�d a� mieni� si� od dumnych proporc�w i b�yszcz�cych imrryria�skich pik o d�ugich ostrzach. Wojownicy odziani byli w stal. S�o�ce odbija�o si� w zw�aj�cych si� spiczasto nagolennikach, he�mach i naramiennikach. Wypolerowane napier�niki po�yskiwa�y w rozci�ciach futrzanych kubrak�w. Na kubraki je�d�cy zarzucili jaskrawe p�aszcze z imrryria�skich tkanin, iskrz�ce si� w mglistym �wietle. Tu� za Elrykiem i jego kompanami jechali �ucznicy. Dzier�yli oni pot�ne, ko�ciane, pozbawione ci�ciw �uki, kt�rych nikt poza nimi nie potrafi� naci�gn��. Przez plecy przewieszone mieli ko�czany pe�ne strza� o czarnopi�rych brzechwach. Za nimi post�powali pikinierzy. Piki o b�yszcz�cych ostrzach trzymali poziomo, by nie zaczepia�y o ni�sze ga��zie drzew. Za pikinierami jecha�y g��wne si�y oddzia�u: imrryria�scy rycerze uzbrojeni w d�ugie miecze i w dziwn� bro� o ostrzu zbyt kr�tkim jak na miecz i zbyt d�ugim na sztylet. Jechali mijaj�c �ukiem Bakshaan, gdy� pa�ac Nikorna le�a� na p�noc od miasta. Podr�owali w milczeniu, nie mog�c znale�� stosownych s��w. Oto Elryk, Cesarz Melnibon�, po raz pierwszy od pi�ciu lat prowadzi� ich na wojenn� wypraw�. Zwiastun Burzy, czarny, piekielny miecz Elryka, zadr�a� u boku swego pana, przeczuwaj�c zbli�aj�c� si� walk�. Moonglum poruszy� si� niespokojnie w siodle. Denerwowa� si� przed bitw�, wiedz�c, �e zastosowana w niej zostanie czarna magia. Moonglum nie mia� zaufania do sztuki czarnoksi�skiej ani te� do istot, kt�re by�y jej tworem. Wed�ug niego m�czy�ni powinni za�atwia� swe porachunki bez niczyjej pomocy. Jechali niespokojni i pe�ni napi�cia. Zwiastun Burzy poruszy� si� u boku Elryka. Cichy j�k doby� si� z czarnego metalu. W j�ku tym pobrzmiewa�a nuta ostrze�enia. Albinos uni�s� r�k� i poch�d zatrzyma� si�. - Zbli�a si� niebezpiecze�stwo, kt�remu ja jedynie mog� stawi� czo�o - powiedzia�. - Pojad� naprz�d. Spi�� konia do kr�tkiego galopu i ruszy� przed siebie, bacznie si� rozgl�daj�c. Zwiastun Burzy odzywa� si� coraz dono�niejszym, bardziej przenikliwym g�osem, a� w ko�cu j�k przeszed� w st�umiony krzyk. Wierzchowiec Elryka zadr�a�, a i sam je�dziec by� niespokojny. Nie spodziewa� si�, �e k�opoty nadejd� tak wcze�nie. Modli� si�, by to, co kryje si� w lesie, nie by�o skierowane przeciw niemu. - Ariochu, b�d� ze mn� - wyszepta�. - Wspom� mnie teraz, a ofiaruj� ci dwie dziesi�tki wojownik�w. Wspom� mnie, Ariochu. Obrzydliwy od�r uderzy� nozdrza Elryka. Albinos rozkaszla� si�, zakrywaj�c usta d�o�mi i rozgl�daj�c si� doko�a w poszukiwaniu �r�d�a smrodu. Ko� zar�a�. Elryk zeskoczy� z siod�a i klepn�� wierzchowca po zadzie, tak �e ten pogalopowa� z powrotem. Melnibon�anin przykucn�� i wydoby� z pochwy Zwiastuna Burzy. Czarna klinga dr�a�a od ostrza a� po r�koje��. Odziedziczony po przodkach magiczny wzrok powiedzia� mu, �e stw�r nadchodzi, zanim jeszcze mog�y go dostrzec oczy. Rozpozna� te� jego kszta�t. Sam Elryk r�wnie� zalicza� si� do jego w�adc�w. Tym razem jednak nie mia� �adnej w�adzy nad Quaolnargnem. Nie znajdowa� si� w obr�bie pentagramu, a jako jedyn� obron� mia� miecz i w�asny rozum. Wiedzia� tak�e, jak� moc� obdarzony jest Quaolnargn i zadr�a�. Czy zdo�a w pojedynk� rozprawi� si� z potworem? - Ariochu! Ariochu! Wspom� mnie! - Z ust albinosa doby� si� cienki, pe�en desperacji okrzyk. - Ariochu! Nie by�o czasu, by wypowiedzie� zakl�cie. Quaolnargn pojawi� si� przed Elrykiem, skacz�c pokracznie po �cie�ce w jego stron� niczym wielka, zielona ropucha. Co chwila stw�r wydawa� bolesny j�k, gdy� ka�de dotkniecie ziemi przyprawia�o go o cierpienia. Wzrostem g�rowa� nad Elrykiem tak znacznie, �e albinos znalaz� si� w jego cieniu, gdy potw�r by� ode� odleg�y jeszcze o dziesi�� st�p. Melnibon�anin zaczerpn�� oddechu i krzykn�� raz jeszcze. - Ariochu! Krew i dusze, je�eli mnie teraz wspomo�esz! Nagle ropuchokszta�tny demon skoczy�. Elryk odskoczy� w bok, lecz zako�czona d�ugimi pazurami �apa trafi�a go i pos�a�a w le�ne poszycie. Quaolnargn obr�ci� si� niezgrabnie. Ohydna, wiecznie g�odna paszcza otworzy�a si�, ujawniaj�c bezz�bn� czelu��, z kt�rej dobywa� si� obrzydliwy od�r. - Ariochu! W swej potwornej, bezrozumnej niewra�liwo�ci stw�r nie rozpozna� nawet imienia pot�nego demona-Boga. Nie mo�na go by�o nastraszy�. Trzeba go by�o pokona�. Potw�r zbli�a� si� w�a�nie do Elryka po raz drugi, gdy chmury lun�y deszczem. Ulewa zadudni�a o li�cie drzew. Na wp� o�lepiony przez smagaj�ce go po twarzy krople, albinos cofn�� si� za drzewo, trzymaj�c miecz w pogotowiu. W potocznym tego s�owa rozumieniu Quaolnargn by� �lepy. Nie widzia� ani Elryka, ani lasu. Widzia� i wyczuwa� w�chem jedynie ludzkie dusze; swoje po�ywienie. Potworna ropucha, posuwaj�c si� po omacku, min�a albinosa, a w�wczas ten wyskoczy� wysoko w powietrze i trzymaj�c miecz obur�cz zatopi� go a� po r�koje�� w mi�kkim, rozedrganym karku demona. Rozcinane cia�o - je�eli tak mo�na nazwa� co�, co stanowi�o ziemsk� pow�ok� stwora - zachlupota�o obrzydliwie. Elryk z ca�ej si�y napar� na r�koje�� miecza, staraj�c si� natrafi� jego ostrzem na kr�gos�up bestii. Kr�gos�upa jednak nie by�o. Quaolnargn wrzasn�� przera�liwie. G�os mia� piskliwy i donios�y, nawet mimo cierpienia. Potw�r przyst�pi� do kontrataku. Elryk poczu� jak ogarnia go odr�twienie. Chwil� potem jego czaszk� przeszy� b�l nie maj�cy nic wsp�lnego z fizycznym urazem. Nie m�g� wydoby� z siebie g�osu. Oczy albinosa rozszerzy�y si� w przera�eniu, gdy zrozumia�, co si� z nim dzieje. Oto jego dusza opuszcza�a cia�o. Wiedzia� o tym. Nie czu� fizycznego os�abienia. �wiadom by� jedynie tego, �e z daleka spogl�da na... Ale wkr�tce i ta �wiadomo�� znikn�a. Wszystko zanika�o, nawet b�l, nawet przera�aj�cy, piekielny b�l. - Ariochu! - wychrypia�. Nagle pocz�a wype�nia� go si�a. Nie zgromadzi� jej sam z siebie; nie pochodzi�a ona nawet od Zwiastuna Burzy. Jej �r�d�o le�a�o gdzie indziej. Co� wreszcie udzieli�o mu pomocy, doda�o mu si�. Wystarczaj�co du�o si� dla doko�czenia dzie�a. Wyszarpn�� miecz z karku demona. Stan�� nad Quaolnargnem. Ponad nim. Szybowa� w przestworzach, lecz nie po�r�d ziemskiego powietrza. Po prostu p�yn�� ponad demonem. W spos�b gruntownie przemy�lany wybra� pewien punkt na czaszce potwora. Nie wiadomo czemu nabra� nagle pewno�ci, �e aby zg�adzi� wroga tam w�a�nie, musi zada� cios. Powoli i uwa�nie opu�ci� Zwiastuna Burzy i przekr�ci� miecz w czaszce Quaolnargna. Potworna ropucha zaskowyta�a, upad�a - i znik�a. Obola�y Elryk pad� na �ci�k� i le�a� tam, dr��c na ca�ym ciele. Podni�s� si� powoli. Ca�a energia go opu�ci�a. Zwiastun Burzy r�wnie� le�a� bez �ycia, lecz Elryk wiedzia�, �e wkr�tce miecz odzyska si�y i nape�ni nimi swego pana. Nagle albinos poczu�, �e jego cia�o sztywnieje. To go zaskoczy�o. Co si� z nim dzia�o? Wkr�tce zacz�� traci� przytomno��. Zda�o mu si�, �e spogl�da z g�ry w d�ugi, czarny tunel prowadz�cy donik�d. Wszystko sta�o si� rozmazane, mgliste. Zda� sobie spraw�, �e si� porusza. �e dok�d� pod��a. Dok�d - ani te� w jaki spos�b - nie potrafi� powiedzie�. Podr�owa� tak przez kilka sekund. Jego zmys�y rejestrowa�y jedynie niesamowite wra�enie ruchu i to, �e nadal zaciska� w prawej d�oni Zwiastuna Burzy, sw� �yciodajn� bro�. Potem poczu� pod sob� twardy kamie� i otworzy� oczy. Przez moment zastanawia� si�, czy to nie dalsza cz�� halucynacji. Nad sob� ujrza� oblicze zadowolonego z siebie cz�owieka. - Thelebie K'aarno - wyszepta� ochryple. - Jak tego dokona�e�? Czarnoksi�nik pochyli� si� i wyszarpn�� Zwiastuna Burzy z os�abionego u�cisku Elryka. - Przygl�da�em si� chwalebnej walce, kt�r� stoczy�e� z moim wys�annikiem, panie Elryku - powiedzia� z szyderstwem w g�osie. - Kiedy sta�o si� jasne, �e w jaki� spos�b uda�o ci si� zawezwa� pomoc, szybko wypowiedzia�em kolejne zakl�cie, kt�re przynios�o ci� tutaj. Teraz mam tw�j miecz, a z nim twoj� si��. Wiem, �e bez Zwiastuna Burzy jeste� nikim. Znalaz�e� si� w mojej mocy, Elryku z Melnibon�. Elryk wci�gn�� powietrze w p�uca. Ca�ym jego cia�em szarpa� dotkliwy b�l. Spr�bowa� si� u�miechn��, ale nie potrafi�. Nie le�a�o w jego naturze u�miecha� si� po poniesieniu kl�ski. - Oddaj mi m�j miecz - powiedzia�. Theleb K'aarna u�miechn�� si� pod nosem z satysfakcj�. - I kto teraz m�wi o zem�cie, Elryku? - zachichota�. - Daj mi m�j miecz! - Elryk spr�bowa� si� podnie��, ale by� zbyt s�aby. Oczy zasz�y mu mg��; ledwo widzia� promieniej�cego zadowoleniem czarnoksi�nika. - A co mo�esz ofiarowa� mi w zamian? - spyta� Theleb K'aarna. - Nie jeste� ca�kiem zdrowy, panie Elryku, a ludzie chorzy si� nie targuj�. Mog� jedynie b�aga�. Elryk zadygota� w bezsilnym gniewie. Zacisn�� wargi. Nie b�dzie b�aga�; nie b�dzie si� te� targowa�. Nic nie m�wi�c patrzy� na czarnoksi�nika spode �ba. - My�l�, �e przede wszystkim - powiedzia� Theleb K'aarna z u�miechem - zamkn� to w bezpiecznym miejscu. - Zwa�y� w r�ce Zwiastuna Burzy i odwr�ci� si� w stron� kredensu. Spomi�dzy fa�d szaty wyj�� klucz, otworzy� szafk� i umie�ci� w niej czarny miecz, starannie zamykaj�c drzwi. - Potem zaprowadzimy naszego dzielnego bohatera do jego by�ej damy, siostry cz�owieka, kt�rego zdradzi� cztery lata temu. Elryk nic nie odpowiedzia�. - P�niej za� - ci�gn�� Theleb K'aarna -m�j pryncypa�, Nikorn, obejrzy sobie morderc�, kt�remu wydawa�o si�, �e zdo�a dokona� tego, co nie uda�o si� innym. - Czarnoksi�nik u�miechn�� si�. - Co za dzie� -zachichota�. - Co za dzie�! Taki pracowity. Taki pe�en rozrywek. Theleb K'aarna zachichota� ponownie i uj�� w r�k� niewielki dzwonek. Zadzwoni�. Drzwi za Elrykiem otworzy�y si� i wesz�o dw�ch wysokich pustynnych wojownik�w. Rzucili przelotne spojrzenie na albinosa, a nast�pnie na Theleba K'aarn�. Najwyra�niej byli zaskoczeni. - �adnych pyta� - rzuci� czarnoksi�nik. - Zabierzcie tego n�dznika do komnaty Kr�lowej Yishany. Elryk parskn�� gniewnie, gdy stra�nicy d�wign�li go i ponie�li miedzy sob�. Byli to ciemnosk�rzy, brodaci m�czy�ni o oczach skrytych pod krzaczastymi brwiami. Na g�owach mieli charakterystyczne dla swej rasy obrze�one we�n� metalowe czapki, ich zbroje za� wykonano nie ze stali, lecz z twardego, pokrytego sk�r� drewna. Stra�nicy powlekli zwisaj�cego bezw�adnie Elryka d�ugim korytarzem. Jeden z nich g�o�no za�omota� w drzwi. Elryk rozpozna� g�os Yishany ka��cy im wej��. Za d�wigaj�cymi albinosa pustynnymi wojownikami pojawi� si� chichocz�cy, podekscytowany czarnoksi�nik. - Prezent dla ciebie, Yishano - zawo�a�. Stra�nicy weszli do pokoju. Elryk nie widzia� Yishany, ale us�ysza� jej st�umiony okrzyk. - Na otoman� - rozkaza� czarnoksi�nik. Stra�nicy z�o�yli albinosa na mi�kkiej tkaninie. Elryk by� kompletnie wyczerpany; le�a� na sofie, wpatruj�c si� w kolorowy, nieprzyzwoity fresk wymalowany na suficie. Yishana pochyli�a si� nad Melnibon�aninem. Elryk poczu� podniecaj�cy zapach jej perfum. - Niespodziewane spotkanie, Kr�lowo - powiedzia� ochryple. Yishana przez moment patrzy�a na� z trosk�, po czym jej spojrzenie zoboj�tnia�o. Kr�lowa roze�mia�a si� cynicznie. - Och, m�j bohater wreszcie do mnie powr�ci�. Wola�abym jednak, �eby przyby� tu z w�asnej woli, a nie przyniesiony za kark niczym szczeni�. Wilkowi wyrwano z�by i nie ma si� co spodziewa�, �e zdo�a powt�rzy� swe drapie�ne zaloty. - Yishana odwr�ci�a si�. Na jej pokrytej makija�em twarzy malowa�a si� niech��. - Zabierz go st�d, Thelebie K'aarno. Dowiod�e� swego. Czarnoksi�nik skin�� g�ow�. - A teraz - powiedzia� - z�o�ymy wizyt� Nikornowi. My�l�, �e ju� nas oczekuje... ROZDZIA� 4 Nikorn z Ilmar nie by� m�odym cz�owiekiem. Liczy� ju� sobie dobrze ponad pi��dziesi�t lat, ale zdo�a� zachowa� m�odzie�czy wygl�d. Mia� twarz wie�niaka; gruboko�cist�, lecz nie nalan�. Przenikliwymi, zimnymi oczyma patrzy� na wspieraj�cego si� bezsilnie o oparcie krzes�a Elryka. - A wi�c to ty jeste� Elryk z Melnibon�, Wilk Rycz�cego Morza, niszczyciel, grabie�ca i zab�jca kobiet. My�l�, �e teraz mia�by� k�opoty z pokonaniem dziecka. Mimo to musz� przyzna�, �e zasmuca mnie widok cz�owieka doprowadzonego do takiego stanu. Zw�aszcza cz�owieka niegdy� r�wnie aktywnego jak ty. Czy ten czarownik m�wi prawd�? Czy przys�ali ci� tu moi wrogowie, aby� mnie zabi�? Elryk niepokoi� si� o swoich ludzi. Co zrobi�? Zaczekaj� czy przyst�pi� do szturmu? Je�eli zaatakuj� pa�ac, b�d� zgubieni - tak jak on. - Czy to prawda? - powt�rzy� Nikorn. - Nie - wyszepta� Elryk. - Chodzi�o mi o Theleba K'aarn�. Mam z nim do za�atwienia stare porachunki. - Nie obchodz� mnie stare porachunki, przyjacielu -powiedzia� �agodnie Nikorn. - Interesuje mnie jedynie zachowanie �ycia. Kto ci� tu przys�a�? - Theleb K'aarna nie m�wi ci prawdy, je�li twierdzi, �e zosta�em przys�any - sk�ama� Elryk. - Chcia�em jedynie sp�aci� mu d�ug. - Obawiam si�, �e nie tylko czarnoksi�nik twierdzi co� podobnego - odpar� Nikorn. - Mam w mie�cie wielu szpieg�w, a dw�ch z nich niezale�nie od siebie poinformowa�o mnie, �e miejscowi kupcy zawi�zali spisek, kt�rego celem by�o wynaj�cie ciebie, aby� mnie zabi�. Elryk u�miechn�� si� s�abo. - A wi�c dobrze - potwierdzi�. - To jest prawda. Nie zamierza�em jednak spe�nia� ich pro�by. - By�bym sk�onny ci uwierzy�, Elryku z Melnibon�. Ale teraz nie wiem, jak z tob� post�pi�. Nikogo nie chcia�bym widzie� zdanym na �ask� i nie�ask� Theleba K'aarny. Czy dasz mi s�owo, �e ju� nigdy nie b�dziesz nastawa! na moje �ycie? - Czy�by�my przyst�pili do targu, panie Nikornie? -spyta� Elryk s�abo. - Owszem. - Co wi�c zyskam w zamian za danie owego s�owa, panie? - �ycie i wolno��, panie Elryku. - A miecz? Nikorn z ubolewaniem roz�o�y� ramiona. - Przykro mi, ale nie miecz. - Wi�c lepiej ju� mnie zabij - powiedzia� Elryk �ami�cym si� g�osem. - Ale� daj spok�j, to dobra propozycja. Zachowasz �ycie i odzyskasz wolno��, a w zamian dasz mi s�owo, �e nigdy ju� nie b�dziesz mnie n�ka�. Elryk wzi�� g��boki oddech. - A wi�c dobrze. Nikorn odszed� na stron�. Theleb K'aarna, kt�ry dotychczas sta� w cieniu, po�o�y� r�k� na ramieniu kupca. - Zamierzasz go wypu�ci�? - Owszem - odpar� Nikorn. - Teraz ju� nie stanowi zagro�enia dla �adnego z nas. Albinos ze zdumieniem pomy�la�, �e Nikorn zachowuje si� tak, jak gdyby �ywi� wobec niego przyjazne uczucia. On zres