2676
Szczegóły |
Tytuł |
2676 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2676 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2676 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2676 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Aleksander So��enicyn
Jeden dzie� Iwana Denisowicza
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1996
Warszawa 1989
Pisa�a K. Pabian
Korekty dokona�y
E. Chmielewska
i I. Stankiewicz
O pi�tej rano, jak zawsze,
m�otkiem o szyn� ko�o baraku
komendy wydzwonili pobudk�.
Drgaj�cy d�wi�k s�abo przenika�
przez szyby, oszronione na dwa
palce, i rych�o zacich� - by�o
zimno i stra�nikowi nie chcia�o
si� za d�ugo macha� r�k�.
D�wi�k ucich�, a za oknem
nadal, jak noc�, kiedy Szuchow
wstawa� na kibel, by�o ciemno i
tylko wpada�o w okno ��te
�wiat�o trzech latar�, dwu na
zonie i jednej w samym �agrze.
Jako� nikt nie przychodzi�
otworzy� baraku, ani nie by�o
s�ycha�, �eby dy�urni brali
parasz� na dr�gi, do wylania.
Szuchow nigdy nie przesypia�
pobudki, zawsze wstawa�
natychmiast. Do rozprowadzania
wi�ni�w by�o p�torej godziny
czasu w�asnego, nie pa�stwowego,
i ka�dy, kto si� nauczy� �y� w
�agrze, mo�e sobie dorobi�:
uszy� komu ze starej podszewki
pokrowiec na r�kawice, zamo�nemu
wi�niowi poda� na prycz� suche
walonki, �eby si� tamten nie
musia� fatygowa� na bosaka,
wyszukiwa� je ze sterty, albo
przelecie� si� pod magazyny, a
nu� si� komu uda przys�u�y�,
mo�e co podnie�� albo polecie�
do sto��wki zbiera� ze sto��w
miski i znosi� je do mycia -
mo�na podje��, ale tam ch�tnych
wielu, wal� t�umem, a najgorsze,
�e je�li co zosta�o, to nie
strzymasz, zaczniesz miski
wylizywa�. A Szuchow dobrze
sobie zapami�ta� s�owa
pierwszego swego brygadzisty,
Kuziemina - starego wygi
�agrowego, w czterdziestym
trzecim siedzia� ju� dwunasty
rok, i kiedy� przy ognisku na
pustym wyr�bie powiedzia� do
swoich przywiezionych z frontu i
uzupe�nie�:
- Tutaj, ch�opcy, jest tylko
jedno prawo - tajga. Ale ludzie
i tutaj �yj�. Wiecie, kto w
�agrze zdycha? Ten, co miski
wylizuje, ten, co liczy, �e si�
w szpitalu zadekuje, a tak�e
kapu�.
Co do kapusi�w, to oczywi�cie
zasun��. Ci to si� uchowaj�. Ale
uchowaj� si� za cen� ludzkiej
krwi.
Na pobudk� Szuchow zawsze
wstawa� natychmiast, a dzi� nie
wsta�. Ju� z wieczora czu� si�
nie najlepiej, ni to go trz�s�o,
ni to �ama�o. Nawet w nocy nie
zdo�a� si� zagrza�. We �nie raz
mu si� zdawa�o, �e si� na dobre
rozchorowa�, raz �e mu si�
polepsza. Bardzo nie chcia�,
�eby nadszed� ranek.
Ale nadszed� o zwyk�ej porze.
No i jak�e si� tu ugrza�? Okno
lodem zasz�o, po �cianach na
styku z sufitem przez ca�y barak
- a barak nie byle jaki! - bia�a
paj�czyna. Szron.
Szuchow nie wstawa�. Le�a� na
g�rnej pryczy, przykryty z g�ow�
kocem i busz�atem - a w
podwini�ty r�kaw waciaka wsun��
obie stopy naraz. Nie patrzy�,
ale s�ysza� wszystko, co si�
dzia�o, tam gdzie spa�a jego
brygada i w ca�ym baraku. Oto
ci�kie kroki w korytarzu,
dy�urni wynosz� jeden z
osiemdziesi�ciolitrowych kibli.
Lekka niby robota, jak raz dla
inwalid�w, ale spr�buj no
wynie��, �eby si� nie przela�o!
Teraz w siedemdziesi�tej pi�tej
brygadzie zwalili na pod�og�
przyniesione z suszarni walonki.
A teraz w naszej. (Bo i naszej
wypad�a kolej suszy� walonki).
Brygadzista i zast�pca
brygadzisty ubieraj� si� w
milczeniu, tylko prycza skrzypi.
Zast�pca brygadzisty p�jdzie
teraz do magazynu po chleb, a
brygadzista do baraku, do
dyspozytor�w.
Ale nie ot tak, po prostu po
przydzia� pracy, jak chodzi co
dzie�. Szuchow przypomnia�
sobie, �e dzi� wa�� si� losy -
ich, sto czwart� brygad�, chc� z
budowy warsztat�w wykopa� na
nowy obiekt - Socgorodok. A ten
Socgorodok to szczere pole,
zaspy �nie�ne i zanim co� si�
tam zacznie, trzeba b�dzie robi�
wykopy, ustawia� s�upy, naci�ga�
drut kolczasty - dla samych
siebie, �eby nikt nie uciek�. A
potem budowa�.
Jasna sprawa, �e przez miesi�c
nie b�dzie si� tam gdzie
zagrza�, nic tylko szczere pole.
I ogniska si� nie rozpali, bo i
z czego? Tyraj do upad�ego -
jedyny ratunek.
Brygadzista zatroskany, idzie
za�atwia�. �eby tam jak�� inn�,
mniej roztropn� brygad� wepchn��
zamiast naszej. Jasne, �e nie
dogadasz si� przychodz�c z
pustymi r�kami. P� kilo s�oniny
starszemu dyspozytorowi trzeba
zanie��. Albo i kilogram.
Spr�bowa� nie kosztuje, a nu�
si� uda w izbie chorych urwa�
chocia� jeden dzie�? �amie we
wszystkich ko�ciach.
I jeszcze jedno: kt�ry
stra�nik ma dzisiaj s�u�b�?
Przypomnia� sobie - s�u�b� ma
P�tora Iwana, chudy i d�ugi
czarnooki plutonowy. Na pierwszy
rzut oka a� strach patrze�, a
kiedy pozna si� go bli�ej -
najbardziej ludzki ze wszystkich
stra�nik�w: do karceru nie
wsadza, nie donosi na wi�ni�w.
Wi�c mo�na jeszcze pole�e�, p�ki
dziewi�ty barak nie wyjdzie do
sto��wki.
Prycza zatrz�s�a si�,
zachwia�a. Dw�ch wstawa�o naraz
- nad Szuchowem baptysta
Aloszka, a na dole Bujnowski,
kapitan �eglugi wielkiej, by�y.
Staruszkowie dy�urni wynie�li
ju� obydwa kible i zacz�li si�
wyk��ca�, kt�ry ma i�� po
wrz�tek. Wyk��cali si�
jazgotliwie jak baby. Spawacz z
dwudziestej brygady warkn��:
- Ej, zdechlaki! - i rzuci� w
nich walonkiem. - Ja was
pogodz�!
Walonek g�ucho stukn�� o s�up.
Zamilkli.
W s�siedniej brygadzie burcza�
zast�pca brygadzisty:
- Wasyl Fiodorycz! W
�ywno�ciowym podpieprzyli, gady
- by�y cztery dziewi��setki, a
s� tylko trzy. Komu urwa�?
Powiedzia� to cicho, ale ca�a
brygada dobrze us�ysza�a,
przytai�a si� komu� wieczorem,
od g�by odejm�.
A Szuchow le�a� i le�a� na
sprasowanych trocinach swojego
siennika. �eby si� jako�
przemog�o: albo niech ju� na
dobre zacznie trz���, albo niech
przestanie �ama�. A to ni tak,
ni siak.
P�ki baptysta szepta�
modlitwy, Bujnowski wr�ci� z
dworu, gdzie chodzi� za ma��
potrzeb�, i o�wiadczy�, niby do
nikogo, ale z�owieszczo:
- No, trzymajcie si�, matrosy!
Trzydzie�ci stopni gwarantowane!
I Szuchow zdecydowa� - p�jdzie
do ambulatorium.
W tym momencie czyja�
uprawniona do tego r�ka zerwa�a
z niego waciak i koc. Szuchow
�ci�gn�� busz�at z g�owy, uni�s�
si�. Sta� przy nim chudy
Tatarin, si�gaj�cy g�ow� g�rnej
pryczy.
Mia� wida� s�u�b� poza kolejk�
i skrada� si� po cichu.
- Sz_osiemset pi��dziesi�t
cztery! - przeczyta� Tatarin z
bia�ej �aty na grzbiecie
czarnego busz�atu. - Trzy doby
karcu z wychodzeniem do pracy!
I jak tylko si� rozleg� jego
charakterystyczny przyt�umiony
g�os, w ca�ym mrocznym baraku, w
kt�rym nie wszystkie �ar�wki si�
pali�y i w kt�rym na
pi��dziesi�ciu zapluskwionych
pryczach spa�o dwustu ludzi,
wszyscy, kt�rzy dot�d nie
wstali, od razu o�yli i zacz�li
si� �piesznie ubiera�.
- Za co, obywatelu naczelniku?
- zapyta� Szuchow, przydaj�c
swemu g�osowi wi�cej �a�o�ci,
ni� odczuwa�.
Z wychodzeniem do pracy to
jeszcze p� karceru. I jedzenie
gor�ce, jak dla wszystkich, i za
bardzo my�le� nie ma kiedy.
Prawdziwy karcer to taki bez
wychodzenia do pracy.
- Nie wsta�e� na pobudk�?
Idziemy do komendantury -
leniwie wyja�ni� Tatarin. I on,
i Szuchow, i wszyscy dobrze
wiedzieli, za co karcer.
Wymi�ta, pozbawiona zarostu
twarz Tatarina nie wyra�a�a
niczego. Rozejrza� si� szukaj�c
nast�pnej ofiary, ale ju�
wszyscy, jedni w p�mroku, inni
przy �ar�wce, na dole prycz, i
na g�rze, naci�gali czarne
watowane spodnie z numerem na
lewym kolanie, a ju� ubrani
opatulali si� i spieszyli do
wyj�cia, �eby Tatarina
przeczeka� na dworze.
Gdyby Szuchow dosta� karcer za
co innego, je�liby rzeczywi�cie
zas�u�y�, nie by�oby mu tak
przykro. A by�o mu przykro, bo
przecie� zawsze wstawa� jeden z
pierwszych. Wiedzia�, �e u
Tatarina �adne pro�by nie
pomog�. Wi�c nie przerywaj�c
pr�b - po prostu dla zasady,
naci�gn�� watowane spodnie (nad
lewym kolanem tak�e by�a naszyta
przybrudzona, zniszczona
szmatka, a na niej czarn�
zblak�� farb� wymalowany numer
Sz_#854), w�o�y� waciak (by�y
na nim dwa takie numery - na
piersi i na plecach), odnalaz�
swoje walonki w stercie na
pod�odze, w�o�y� czapk� (z tak�
sam� szmatk� z numerem po�rodku)
i wyszed� za Tatarinem.
Ca�a sto czwarta brygada
widzia�a, jak wyprowadzano
Szuchowa, ale nikt nie
powiedzia� s�owa - bo i po co?
Brygadzista mo�e m�g�by si�
wstawi�, ale ju� go nie by�o.
Szuchow te� do nikogo si� nie
odezwa�, �eby Tatarina nie
dra�ni�. Zostawi� mu �niadanie,
domy�l� si�.
I wyszli we dw�ch.
By�a mg�a, mr�z zapiera� dech.
Dwa silne reflektory z odleg�ych
kra�cowych wie�yczek bi�y na
krzy� po zonie. Pali�y si�
latarnie zony i latarnie
wewn�trz obozu. By�o ich tyle,
�e ca�kiem za�miewa�y gwiazdy.
Skrzypia� �nieg pod walonkami,
wi�niowie szybko przebiegali
za�atwiaj�c swoje sprawy - jedni
do latryny, inni do magazynu,
ten po paczk�, a tamten �eby
odda� kasz� do indywidualnej
kuchni. Wszyscy z g�owami
wci�ni�tymi w ramiona,
zapatuleni w busz�aty, zimno im
nie tyle od mrozu, co od my�li,
�e przez ca�y dzie� opr�cz mrozu
nic ich nie czeka.
A Tatarin w starym szynelu z
zaszarganymi b��kitnymi
naramiennikami szed� r�wnym
krokiem, jakby mr�z si� go nie
ima�.
Min�li wysoki p�ot z desek
wok� Bur_u, murowanego
wewn�trz�agrowego wi�zienia,
min�li druty kolczaste
zabezpieczaj�ce obozow�
piekarni� przed wi�niami,
naro�nik baraku komendantury,
gdzie na grubym drucie na s�upie
wisia�a pokryta szronem szyna,
min�li i drugi s�up, na kt�rym
os�oni�ty od wiatru, �eby nie
pokazywa� za nisko, ca�y osypany
ig�ami szronu wisia� termometr.
Szuchow popatrzy� z nadziej� na
mlecznobia�� rurk� - gdyby
pokaza�a czterdzie�ci jeden, nie
pogoniliby do pracy. Ale dzisiaj
na pewno nie doci�gn�o do
czterdziestu.
Weszli do baraku komendantury,
prosto na wartowni�. I tam si�
wyja�ni�o - a Szuchow skapowa�
to ju� po drodze - �e o �adnym
karcerze nie ma mowy, po prostu
trzeba umy� pod�og� na wartowni.
Tatarin o�wiadczy� teraz, �e
wybacza Szuchowowi, i kaza�
wyszorowa� pod�og�.
Mycie pod�ogi na wartowni by�o
obowi�zkiem specjalnego zeka,
kt�ry pracowa� w zonie,
dy�urnego baraku komendantury, i
niczyim innym. Ale dobrze ju�
zadomowiony w baraku
komendantury dy�urny mia� dost�p
do gabinetu majora i naczelnika
re�ymu, obs�ugiwa� ich, nieraz
s�ysza� takie rzeczy, o kt�rych
nawet stra�nicy nie wiedzieli, i
od pewnego czasu uwa�a�, �e
mycie pod��g u zwyk�ych
stra�nik�w jest jakby poni�ej
jego godno�ci. Stra�nicy
zawo�ali go raz i drugi, potem
zrozumieli, w czym rzecz, i
zacz�li ci�ga� do pod��g to
tego, to owego z barak�w.
Na wartowni buzowa� ogie�.
Rozebrani a� do brudnych koszul
dwaj stra�nicy grali w warcaby,
a trzeci, jak przyszed�, w
przepasanym tu�upie i w
walonkach, spa� na w�skiej
�awce. W k�cie sta�o wiadro ze
szmat�.
Szuchow ucieszy� si� i
powiedzia� Tatarinowi, dzi�kuj�c
za �askawo��:
- Dzi�kuj�, obywatelu
naczelniku! Teraz ju� nigdy
wi�cej nie b�d� si� wylegiwa�.
Prawo tu obowi�zywa�o proste:
sko�czysz - idziesz sobie.
Teraz, kiedy Szuchow dosta�
robot�, jakby i �ama� go
przesta�o. Wzi�� wiadro i bez
r�kawic - w po�piechu zostawi�
je pod poduszk� - poszed� do
studni.
Paru brygadzist�w, kt�rzy
przyszli do Ppcz, skry�o si�
przy s�upie, a jeden, m�odszy,
by�y Bohater Zwi�zku
Radzieckiego, wlaz� na s�up i
przeciera� termometr.
Z do�u radzili:
- Nie w bok chuchaj, bo si�
podniesie.
- Hujniesie!... Podniesie!...
bez znaczenia.
Tiurina, brygadzisty Szuchowa,
w�r�d nich nie by�o. Szuchow
postawi� wiadro, schowa� d�onie
w r�kawy i patrzy� z
ciekawo�cia.
A tamten ochryple powiedzia�
ze s�upa:
- Dwadzie�cia siedem i p�,
g�wno z chrzanem.
Jeszcze raz si� przyjrza� dla
pewno�ci i zeskoczy�.
- Do niczego, zawsze �le
pokazuje - powiedzia� kt�ry�. -
Bo to w zonie dobry powiesz�?
Brygadzi�ci rozeszli si�.
Szuchow pobieg� do studni. Pod
opuszczonymi, ale nie
zawi�zanymi nausznikami szarpa�
za uszy mr�z.
Zr�b studni pokryty by� grubo
lodem, wiadro ledwie przesz�o
przez otw�r. I linka by�a
sztywna jak dr�g.
Nie czuj�c palc�w, wr�ci�
Szuchow z dymi�cym wiadrem na
wartowni� i zanurzy� d�onie w
studzienn� wod�. Zrobi�o si�
cieplej.
Tatarina nie by�o, za to
stra�nik�w zesz�o si� ju�
czterech, porzucili warcaby i
spanie, dociekali, ile prosa
dostan� za stycze�. W osiedlu z
�ywno�ci� by�o kiepsko i cho�
kartki ju� dawno znie�li,
niekt�re produkty spo�ywcze
sprzedawano stra�nikom
oddzielnie i taniej ni�
miejscowym.
- Drzwi szczelnie zamykaj,
�cierwo! Wieje! - odezwa� si�
kt�ry�.
W �adnym razie nie nale�a�o z
samego rana przemoczy� walonek.
A przezu� si� nie ma w co,
cho�by i do baraku pobiec.
R�nie ju� z butami bywa�o, na
niejedno napatrzy� si� Szuchow
przez osiem lat odsiadki.
Zdarza�o si�, �e ca�� zim�
trzeba by�o przetrwa� w og�le
bez walonek, bywa�o, �e nawet
but�w nie ogl�dali, tylko �apcie
i gumiaki, �lad jak po oponach.
Teraz z obuwem jakby si�
poprawi�o. W pa�dzierniku
Szuchow dosta� - a dosta�, bo
przyczepi� si� do zast�pcy
brygadzisty, jak tamten szed� do
magazynu - buty nowe, z twardymi
nosami, do�� w nich by�o miejsca
na dwie pary ciep�ych onuc.
Przez tydzie� chodzi� jak
solenizant, postukiwa�
nowiutkimi obcasami. A w grudniu
na walonki przysz�a pora, �y�
nie umiera�. Wtedy jaki� czort z
buchalterii musia� szepn��
naczelnikowi: walonki niech
sobie pobieraj�, ale buty musz�
zda�. To nie w porz�dku, �eby
zek mia� dwie pary naraz. I
musia� Szuchow wybiera� - albo w
butach ca�� zim� na okr�g�o,
albo odda� buty i w walonkach,
cho�by w odwil�. Strzeg� ich,
towotem smarowa�, buty
nowiute�kie, eech, niczego nie
by�o mu tak �al przez te osiem
lat jak tych but�w. Rzucili na
stert�, wiosn� ju� ich nie
zobaczysz.
Teraz Szuchow tak si�
uchytrzy� - migiem wylaz� z
walonek, odstawi� je w k�t,
�ci�gn�� onuce - (�y�ka
brz�kn�a o ziemi� - jak szybko
by si� nie zbiera� do karceru,
�y�ki przecie nie zapomnia�) - i
na bosaka, obficie rozlewaj�c
szmat� wod�, rzuci� si� pod
walonki stra�nik�w.
- Ty! Bydl�! Ostro�niej! -
zorientowa� si� stra�nik i
podci�gn�� nogi na krzes�o.
- Ry�? Ry� idzie wed�ug innej
normy, z ry�em nie por�wnuj!
- Ile wody lejesz, durniu? Kto
tak myje?!
- Inaczej nie da rady wymy�,
obywatelu naczelniku! Brud si�
przecie w�ar�...
- Widzia�e� chocia� kiedy�,
jak twoja baba pod�og� my�a,
�winiaku?
Szuchow wyprostowa� si�
trzymaj�c ociekaj�c� wod�
�cierk�. U�miechn�� si�
prostodusznie, pokaza� resztki
z�b�w przerzedzonych szkorbutem
w Ust_I�mie w czterdziestym
trzecim, kiedy by� trzy �wierci
od �mierci. Niewiele mu
brakowa�o, mia� krwaw� biegunk�,
wszystko przez niego
przelatywa�o, wym�czony �o��dek
niczego nie przyjmowa�. A teraz
z tamtych czas�w tylko mu
seplenienie zosta�o.
- Od baby odstawili mnie w
czterdziestym pierwszym,
obywatelu naczelniku. Ju� nawet
nie pami�tam, co to baba.
- Jak to myj�!... Nic,
�cierwa, nie umiej� robi�, i nie
chc�. Niewarci tego chleba, co
si� im daje. G�wnem by ich
karmi�.
- Po kiego wa�a my� j� co
dzie�? Tylko wilgo� si� wdaje.
Wiesz, jak r�b, osiemset
pi��dziesi�ty czwarty? Przetrzyj
troch� po wierzchu, �eby tylko
by�a wilgotna, i zje�d�aj st�d.
- Ry�! Prosa z ry�em nie
r�wnaj!
Szuchow uwija� si�.
Robota jak kij, ma dwa ko�ce -
dla ludzi robisz, r�b porz�dnie,
a robisz dla zwierzchno�ci, to
byle wygl�d mia�o.
Inaczej wszyscy by dawno
wyzdychali, wiadoma rzecz.
Szuchow przetar� deski, byle
suchych miejsc nie zostawi�, nie
wy��t� szmat� rzuci� za piec,
naci�gn�� przed progiem swoje
walonki, wod� wychlusn�� na
�cie�k�, kt�r� w�adza zwyk�a
chodzi�, i na skr�ty ko�o �a�ni,
ko�o ciemnego budynku �wietlicy
pop�dzi� do sto��wki.
Trzeba by�o jeszcze na izb�
chorych zd��y�, zn�w ca�y by�
po�amany. A jeszcze nale�a�o
uwa�a�, �eby przed sto��wk� nie
nawin�� si� stra�nikom na oczy.
By�o surowe polecenie naczelnika
�agru: pojedynczych
sp�niaj�cych si� wy�apywa� i
sadza� do karceru.
Dziwna rzecz, przed sto��wk�
nie g�stnia� dzi� t�um, nawet
kolejki nie by�o. Wolna droga.
Wewn�trz parno jak w �a�ni,
k��by zamrozu od drzwi miesza�y
si� z par� znad misek z ba�and�.
Brygady siedzia�y przy sto�ach,
t�oczy�y si� w przej�ciach,
czeka�y na zwalniane miejsca.
Przepychaj�c si� w t�oku dwaj
albo trzej z ka�dej brygady
nosili na drewnianych tacach
miski z ba�and� i z kasz�,
wypatruj�c wolnego kawa�ka
sto�u. I prosz�, je�op jeden,
stoi jak s�up, nic nie s�yszy i
masz, tr�ci� tac�! Rraz, rrraz!
- woln� r�k� po karku go, po
karku! Nie stawaj na drodze, nie
wypatruj, gdzie by co wyliza�.
Przy tamtym stole m�ody
ch�opak prze�egna� si�, zanim
jeszcze �y�k� zanurzy�. To
znaczy, �e banderowiec, i to od
niedawna w �agrze: starzy
banderowcy, co d�ugo tu siedz�,
ju� o krzy�u nie pami�taj�.
A Rosjanie to nawet
zapomnieli, kt�r� r�k� si�
�egna�.
W sto��wce zi�b, po wi�kszej
cz�ci zeki w czapkach jedz�,
ale bez po�piechu, wy�awiaj�
spod czarnych li�ci kapusty
rozpadaj�ce si� kawa�eczki
rozgotowanych bezcielesnych
drobnych rybek, o�ci wypluwaj�
na st�. Kiedy ju� mi�dzy
miskami o�ci pe�no, kto� je
zgarnie ze sto�u, zanim si�dzie
nast�pna brygada, i trzeszcz�
potem pod butami.
Wypluwanie o�ci wprost na
pod�og� uwa�a si� za
niestosowne.
�rodkiem baraku bieg�y dwa
rz�dy ni to s�up�w, ni to
wspornik�w, pod jednym siedzia�
Fetiukow z brygady Szuchowa,
pilnowa� jego �niadania.
Fetiukow w brygadzie by� jeden z
ostatnich, ni�ej ni� Szuchow. Na
oko ca�a brygada jednakowa,
czarne waciaki i numery na
wszystkich takie same, ale w
�rodku r�wno�ci nie ma, ka�dy
swoje miejsce zna. Bujnowskiego
nie posadzisz, �eby miski
pilnowa�, Szuchow te� nie za
ka�d� robot� si� we�mie, s�
gorsi.
Fetiukow zobaczy� Szuchowa i
westchn�� ust�puj�c mu miejsca.
- Ca�kiem zakrzep�o. Ju�
mia�em je��, my�la�em, �e� w
bunkrze.
I poszed�. Nie mia� po co
czeka�, wiedzia�, �e Szuchow mu
nie zostawi, sam obie miski
wyczy�ci na glanc.
Szuchow wyci�gn�� �y�k� z
walonka. Ceni� sobie t� �y�k�,
zw�drowa�a z nim ca�� P�noc,
sam j� odla� w piasku z
aluminiowego drutu, sam na niej
wyskroba�: "Ust_I�ma, 1944".
Potem zdj�� czapk� z ogolonej
g�owy - zimno nie zimno, nie
pozwala� sobie je�� w czapce - i
zamiesza� usta�� ba�and�, �eby
sprawdzi�, co trafi�o do miski.
Okaza�o si�, �e tak sobie,
�rednio. Nie z samego wierzchu
kot�a, ale i nie z dna.
Fetiukowa sta� na to, �eby
powy�awia� ziemniaki z miski,
kiedy jej pilnowa�.
Tyle pociechy z ba�andy, �e
gor�ca, ale ta zupe�nie
wystyg�a. Mimo to Szuchow jad�
jak zawsze powoli, w skupieniu.
�eby kije z nieba lecia�y, z
jedzeniem �pieszy� si� nie
wolno. Zek, je�li nie liczy�
snu, �yje dla siebie tylko te
dziesi�� minut rano przy
�niadaniu, przy obiedzie pi�� i
pi�� przy kolacji.
Ba�anda by�a dzie� w dzie�
taka sama, zale�a�a tylko od
tego, jakie zielsko przygotowano
na zim�. W zaprzesz�ym roku sam�
marchew zasolili i od wrze�nia
do czerwca by�a na okr�g�o zupa
marchwiana. A w tym roku -
czarna kapusta. Najsytniej jada
zek w czerwcu, wtedy ko�czy si�
wszelkie warzywo i daj� zamiast
niego kasz�. A najgorzej w
lipcu, pokrzyw� do kot�a kraj�.
Z ma�ych rybek zosta�y g��wnie
o�ci, mi�so od nich odpad�o,
rozgotowa�o si�, tylko na g�owie
i przy ogonie troch� go jeszcze
by�o. Na w�t�ym rybim
szkieleciku Szuchow nie zostawi�
ani kawa�eczka mi�sa, ani
�useczki, a jeszcze mia�d�y�
z�bami kr�gos�up, jeszcze
wysysa� i dopiero wypluwa� na
st�. W ka�dej rybie zjada�
wszystko - i skrzela jad�, i
p�etwy, i oczy zjada�, je�li
by�y na swoim miejscu, ale kiedy
wypad�y w gotowaniu i p�ywa�y w
misce oddzielnie - ogromne rybie
oczy - nie jad� ich. Na�miewali
si� z niego przez to.
Dzisiaj Szuchow
przyoszcz�dzi�, nie zachodz�c do
baraku nie pobra� chleba i teraz
jad� nie zagryzaj�c. Chleb mo�na
potem zje�� osobno, nawet
lepiej.
Na drugie by�a kasza z magary.
Zastyg�a w jedn� bry��, Szuchow
od�amywa� po kawa�ku. Magara,
nawet gor�ca, jest ca�kiem bez
smaku, naje�� si� nie mo�na, a
co dopiero zimna - trawa, jak
trawa, tyle �e ��ta, wygl�da
jak proso. Wymy�lili, �eby
karmi� ni� zamiast kaszy,
chi�skie �wi�stwo podobno.
Ugotuj�, trzysta gram�w dadz� i
dobrze, kasza nie kasza, a biega
za kasz�.
Szuchow obliza� �y�k�, wsun��
j� po staremu za walonek, w�o�y�
czapk� i poszed� do izby
chorych.
Niebo, z kt�rego latarnie
�agru przegoni�y gwiazdy, nadal
by�o ciemne. I niezmiennie dwa
reflektory ci�y szerokimi
smugami obozow� zon�. Kiedy
zaczynano budowa� ten �agier,
specjalny, stra� mia�a do diab�a
i troch� rakiet �wietlnych,
jeszcze z frontowych zapas�w,
ledwie si� �ciemni - ju� si�
rakiety sypi�, bia�e, zielone,
czerwone, prawdziwa wojna.
P�niej przestali strzela�
rakietkami. Za drogo wychodzi�o,
czy co?
By�a wci�� taka sama noc, jak
kiedy wstawa�, ale �atwo mo�na
by�o wywnioskowa� z r�nych
drobnych szczeg��w, �e rych�o
zadzwoni� na wyj�cie do pracy.
Pomocnik Kulasa - Kulas, dy�urny
w sto��wce, na w�asny rachunek
trzyma� i �ywi� pomocnika -
poszed� wo�a� na �niadanie barak
sz�sty, inwalid�w, tych co nie
wychodz� na zon�. Stary malarz z
br�dk� powl�k� si� do Kwcz po
farb� i p�dzelek, numery b�dzie
malowa�, za� Tatarin �piesznie,
wielkimi krokami przez plac
apelowy poszed� do baraku
komendantury. I w og�le ludzi
wida� jakby mniej na dworze,
znaczy le�� na pryczach, grzej�
si� wykorzystuj�c ostatnie
spokojne minuty.
Szuchow na widok Tatarina
b�yskawicznie schowa� si� za
w�gie� baraku - drugi raz si�
napatoczysz - znowu si�
przypieprzy. Zreszt� w og�le
nigdy nie wolno si� zagapi�.
Trzeba uwa�a�, �eby �aden
stra�nik nigdy nie widzia� ci� w
pojedynk�, zawsze w t�umie. Mo�e
w�a�nie szuka kogo do roboty,
mo�e nie ma na kim z�o�ci
wy�adowa�. Czy nie czytano w
barakach zarz�dzenia: zdejmowa�
czapk� na pi�� krok�w przed
stra�nikiem, a wk�ada� dwa kroki
za nim? Poniekt�ry stra�nik
idzie jak �lepy, wszystko mu
jedno, a zn�w dla innego to sam
cymes. Ilu za te czapki do
karceru pos�ali, psy przekl�te!
Post�jmy ju� lepiej za w�g�em.
Tatarin przeszed� i ju�
Szuchow rusza� w kierunku izby
chorych, kiedy go ol�ni�o, �e
przecie� d�ugi �otysz z si�dmego
baraku kaza� mu zaj�� dzi� rano
przed rozprowadzeniem po dwa
kubki samosieja, co go mia�
kupi�, ale Szuchow by� taki
zaganiany, �e wylecia�o mu to z
g�owy. D�ugi �otysz dosta�
wczoraj wieczorem paczk� i do
jutra mo�e ju� nie mie� tytoniu,
czekaj wtedy miesi�c na now�
paczk�. A samosiej ma dobry,
mocny w sam raz i w miar�
pachn�cy. Bury jak trzeba.
Zirytowa� si� Szuchow, a�
przystan��, niepewny, czy nie
zawr�ci� do si�dmego baraku. Ale
izba chorych by�a tu�, pobieg�
truchtem w stron� ganku.
G�o�no skrzypia� �nieg pod
nogami.
Na izbie chorych, jak zawsze,
w korytarzu by�o tak czysto, �e
a� strach bra� st�pa� po takiej
pod�odze. I �ciany pomalowane
olejn� farb� na bia�o. I
wszystkie sprz�ty bia�e.
Ale drzwi gabinet�w by�y
pozamykane. Wida� doktorzy
jeszcze z ��ek nie powy�azili.
A w dy�urce, przy czystym
stoliku, w �wie�utkim bia�ym
fartuchu siedzia� felczer, Kola
Wdowuszkin, m�ody ch�opak, i co�
pisa�.
Nikogo wi�cej nie by�o.
Szuchow zdj�� czapk� jak przed
w�adz� i z �agrowego
przyzwyczajenia, �eby widzie�
wszystko, czego widzie� nie
powinien, nie m�g� nie zauwa�y�,
�e Niko�aj pisa� r�wniute�ko
linijkami, jedna pod drug�, z
odst�pem od brzegu i ka�d�
linijk� zaczyna� z du�ej litery.
Dla Szuchowa oczywi�cie od razu
by�o jasne, �e to nie praca,
tylko lewizna, ale co mu do
tego.
- Wi�c... Niko�aj
Siemionycz... co� jakbym
zachorowa�... - powiedzia�
Szuchow wstydliwie, jakby po
cudze si�ga�.
Wdowuszkin podni�s� znad
kartki wielkie, spokojne oczy.
Mia� bia�� czapeczk� i bia�y
fartuch, numer�w nie by�o wida�.
- Czemu tak p�no? Dlaczego
nie przyszed�e� wieczorem?
Przecie� wiesz, �e rano nie ma
przyj��. Lista zwolnionych ju�
jest w Ppcz.
O tym wszystkim Szuchow
wiedzia�. Wiedzia� te�, �e i
wieczorem nie jest �atwiej si�
zwolni�.
- Ale widzisz, Kola...
Wieczorem, jak trzeba, to nie
chce bole�...
- A co ci� boli?
- Jak si� tak zastanowi�, to
niby nic nie boli. Ale ca�ego
mnie rozbiera.
Szuchow by� nie z tych, co si�
pchaj� na izb� chorych, i
Wdowuszkin wiedzia� o tym. Ale
mia� prawo zwalnia� rano tylko
dw�ch - i tych dw�ch ju�
zwolni�, pod zielonkawym szk�em
na stole by�y zapisane dwa
nazwiska i podkre�lone grub�
krech�.
- Dlaczego wcze�niej nie
pomy�la�e�? Co ty tak, przed
samym rozprowadzeniem? Trzymaj.
Wdowuszkin wyj�� termometr ze
s�oika, do kt�rego termometry
by�y powtykane przez
poprzecinan� gaz�, otar� go do
sucha i da� Szuchowowi.
Szuchow usiad� na �awce pod
�cian�, na samym brze�ku, byle
tylko nie przewr�ci� si� razem z
ni�. Wybra� tak niewygodne
miejsce nie naumy�lnie nawet, a
mimo woli okazuj�c, �e nie jest
tu zadomowiony i przyszed� z
powodu g�upstwa.
A Wdowuszkin pisa� dalej.
Izba chorych znajdowa�a si� w
najdalszej cz�ci zony, na
uboczu, i �aden d�wi�k tu nie
dociera�. Nawet zegarek nie
tyka� - zegarki wi�niom nie
przys�uguj�, godzin� za nich zna
naczalstwo. I nawet myszy nie
skroba�y - wszystkie wy�owi�
szpitalny kot, specjalista do
tego wyznaczony.
Szuchow czu� si� nieswojo w
takim czystym pokoju, w takiej
ciszy, przy jasnej lampie, przez
ca�e pi�� minut siedz�c i nic
nie robi�c. Obejrza� wszystkie
�ciany - by�y puste. Obejrza�
sw�j waciak - numer na piersi
wyblak�, trzeba poprawi�, bo
mo�na podpa��. Woln� r�k� potar�
jeszcze zarost na twarzy, niez�a
szczecina, od ostatniej �a�ni
ro�nie ju� przesz�o dziesi��
dni. A niech sobie. Za trzy dni
znowu �a�nia, to wtedy i ogol�.
Po co w kolejce do fryzjera czas
niepotrzebnie traci�? Niby komu
ma si� tu Szuchow podoba�.
A potem, patrz�c na bielute�k�
czapeczk� Wdowuszkina,
przypomnia� sobie Szuchow polowy
szpital nad rzek� �owa�, jak tam
przyszed�, ranny w szcz�k�, i
jak - wa� nieszcz�sny! - z
dobrej woli wr�ci� do szereg�w.
A m�g� z pi�� dni pole�e�.
Marzy mu si� teraz, �eby tak
zachorowa� na dwa, trzy tygodnie
- nie na �mier� i bez operacji,
ale �eby wzi�li do szpitala.
Trzy tygodnie m�g�by chyba le�e�
i nie ruszy� si�, a �e karmi�
postnym roso�em - niech tam.
Ale przypomnia� sobie Szuchow,
�e teraz i w szpitalu nie mo�na
si� wyle�e�. Kt�rym� transportem
przyjecha� nowy doktor, Stiepan
Grygorycz, wsz�dzie go pe�no,
szumu robi od cholery, sam
spokojnie nie usiedzi i chorym
nie daje �y�, wymy�li�, �eby
goni� do roboty ko�o szpitala
wszystkich chodz�cych, do
stawiania p�otk�w, do ubijania
�cie�ek, do noszenia ziemi na
klomby, a w zimie do odwalania
�niegu. Na chorob� najlepszym
lekarstwem - powiada - jest
praca.
Od roboty i ko� zdycha. To
trzeba rozumie�. Sam by si�
uszarpa� przy budowie,
siedzia�by wtedy cicho.
A Wdowuszkin pisa� swoje. W
samej rzeczy zajmowa� si� lew�
robot�, nie do poj�cia dla
Szuchowa. Przepisywa� nowy d�ugi
wiersz, kt�ry wczoraj sko�czy�,
a dzi� obieca� pokaza�
Stiepanowi Grygoryczowi, temu
w�a�nie lekarzowi.
Jak to si� tylko w �agrze mo�e
zdarzy�, Stiepan Grygorycz
doradzi� Wdowuszkinowi, �eby si�
poda� za felczera, i da� mu
felczersk� robot�. Wdowuszkin
uczy� si� robi� zastrzyki
do�ylne na ciemnych robociarzach
oraz na spokojnych Litwinach i
Esto�czykach, kt�rym nawet do
g�owy nie przysz�o, �e felczer
mo�e w og�le nie by� felczerem.
Bo naprawd� to Kola studiowa�
filologi�. Aresztowano go na
drugim roku studi�w. Stiepan
Grygorycz chcia�, �eby Kola za
drutami napisa� to, czego mu nie
dali napisa� na wolno�ci.
...Przez podw�jne,
nieprzejrzyste, bo pokryte
bia�ym lodem szyby dobieg�o
ledwie s�yszalne dzwonienie na
wyj�cie. Szuchow westchn�� i
wsta�. Trz�s�o go jak i
przedtem, ale wida� ze
zwolnienia nic nie b�dzie.
Wdowuszkin wyci�gn�� r�k� po
termometr, popatrzy�.
- No, widzisz, ni to, ni owo,
trzydzie�ci siedem i dwie. �eby�
mia� trzydzie�ci osiem, sprawa
by�aby jasna. Ja ci� zwolni� nie
mog�. Jak chcesz, to zosta� na
w�asne ryzyko. Je�li na
obchodzie doktor uzna ci� za
chorego, to zwolni, a nie uzna -
to odmowa p�j�cia do pracy i
karcer. Ju� lepiej do roboty.
Szuchow nic nie odpowiedzia�,
nawet g�ow� nie kiwn��, nacisn��
czapk� i wyszed�.
Bo to kiedy syty g�odnego
zrozumie?
Mr�z d�awi�. Mr�z �r�c�
mgie�k� osaczy� Szuchowa, zmusi�
do kaszlu. Mr�z mia� dwadzie�cia
siedem, Szuchow trzydzie�ci
siedem. Teraz - kto kogo.
Szuchow szybkim truchtem
pobieg� do baraku. Na placu
apelowym ani �ywego ducha,
wsz�dzie pustki. By�a to taka
chwila kr�tka, rozmarzaj�ca,
kiedy ju� wszystko jest
przygotowane, ale jeszcze
udajesz, �e to nieprawda, �e nie
pop�dz� do pracy. Konw�j siedzi
w ciep�ych koszarach, senne
g�owy oparli na karabinach - dla
nich w taki mr�z na wie�yczkach
przytupywa� te� nies�odko.
Wartownicy na g��wnej wartowni
dorzucaj� w�gla do pieca.
Stra�nicy na swojej wartowni
dopalaj� ostatniego papierosa
przed rewizj�. A wi�niowie, ju�
ubrani w swoje �achy, przepasani
sznurkami, od mrozu omotani
szmatami od podbr�dka po oczy,
le�� w walonkach na zas�anych
pryczach, poprzymykali oczy,
zamarli. A� brygadzista
krzyknie: "Wstaa_wa�".
Sto czwarta brygada drzema�a
wraz z ca�ym dziewi�tym
barakiem. Tylko Paw�o, zast�pca
brygadzisty, porusza� wargami
podliczaj�c co� o��wkiem i na
g�rnej pryczy s�siad Szuchowa,
baptysta Aloszka, czy�ciutki,
domyty, czyta� ze swego notesu,
w kt�rym mia� przepisane p�
Ewangelii.
Szuchow wbieg�. Zachowywa� si�
jak najciszej, cho� ogromnie si�
�pieszy� - i prosto do pryczy
zast�pcy brygadzisty.
Paw�o podni�s� g�ow�.
- Ne posady�y, Iwan Denisycz?
�ywy? - Zachodnich Ukrai�c�w do
�mierci nie oduczysz, nawet w
�agrze zwracaj� si� na "wy".
Wzi�� skibk� ze sto�u, poda�.
A na chlebie - cukru bia�y
pag�reczek.
Bardzo �pieszy� si� Szuchow, a
przecie� odpowiedzia� uprzejmie.
(Zast�pca brygadzisty te�
w�adza, od niego nawet wi�cej
zale�y ni� od naczelnika �agru).
Wargami zebra� cukier z chleba,
j�zykiem zliza� i postawi� nog�
na poprzeczk�, �eby wej�� na
g�r�, za�cieli� prycz�. Spieszy�
si� bardzo, a przecie� swoj�
racj� dok�adnie obejrza�, na
d�oni zwa�y� - ma te pi��set
pi��dziesi�t gram�w, co si�
nale��, czy nie ma? Tysi�ce razy
pobiera� Szuchow sw�j chleb po
wi�zieniach i �agrach i cho�
nigdy nie zdarzy�o mu si�
sprawdzi� go na wadze, cho� jako
cz�owiek cichy nie pr�bowa�
awanturowa� si� i prawowa� o
swoje, ten przecie� wiedzia�,
jak ka�dy zek, �e kto uczciwie
wa�y, nie utrzyma si� w
magazynie. Niedowaga jest w
ka�dej porcji - tylko jaka, czy
bardzo du�a? Wi�c za ka�dym
razem patrzysz, a nu� si�
poszcz�ci�o, mo�e dzisiaj
niewiele urwali? Mo�e tylko paru
gram�w brak?
- Ze dwa deko obci�li - uzna�
Szuchow i prze�ama� chleb na
dwoje. Po��wk� wsun�� za
pazuch�, pod waciak, mia� tam
bia�� kiesze� specjalnie
przyszyt�, bo fabryka dla zek�w
szyje waciaki bez kieszeni.
Drug� po��wk�, przyoszcz�dzon�
od �niadania, zamierza� zje�� od
razu, ale �pieszne jedzenie to
�adne jedzenie, po�ytku z niego
nie b�dzie ani �adnej syto�ci.
Ju� chcia� schowa� chleb do
swojej skrzynki, ale zn�w si�
rozmy�li�, przypomnia� sobie, �e
ju� dwa razy dy�urni byli bici
za kradzie�. W takim wielkim
baraku to jak w zaje�dzie.
Wi�c Iwan Denisowicz nie
wypuszczaj�c chleba z r�k zsun��
z n�g walonki tak zr�cznie, �e
zostawi� w nich i onuce, i
�y�k�, boso wlaz� na g�r�,
rozszerzy� dziur� w sienniku i
tam wsun�� pomi�dzy wi�ry swoje
p� porcji. Zerwa� czapk� z
g�owy, wyci�gn�� z niej ig�� z
nitk�, wpi�ta by�a g��boko, bo
przy kipiszu czapki tak�e
obmacuj� - jak raz stra�nik si�
uk�u�, to ma�o �ba Szuchowowi
nie rozbi� ze z�o�ci. �cieg,
�cieg, �cieg - i zaszy� dziur� z
chlebem. Tymczasem cukier
rozpu�ci� si� w ustach. Wszystko
w Szuchowie by�o napi�te do
ostateczno�ci - zaraz w drzwiach
wrza�nie dyspozytor. Palce
Szuchowa zwinnie �miga�y, g�owa
zawczasu planowa�a, co dalej.
Baptysta czyta� Ewangeli�
p�szeptem, ale jakby nie tylko
dla siebie, mo�e nawet
specjalnie dla Szuchowa, oni
przecie�, ci bapty�ci, lubi�
agitowa�.
- "A �aden z was niechaj nie
cierpi jako m�ob�jca albo
z�odziej, albo z�om�wca, albo
jako cudzego pragn�cy. Lecz
je�li jako chrze�cijanin, niech
si� nie sroma, a niech chwali
Boga w tem imieniu" (Piotr -
List I, rozdz. IV, wiersz 15,
Biblia w przek�adzie ks. Jakuba
Wujka z r. 1599, wyd. z roku
1966).
Zuch z tego Aloszki, sw�j
notes tak sprytnie ukrywa w
szparze �ciany, �e jeszcze go
przy �adnym kipiszu nie
znale�li.
R�wnie szybkimi ruchami
Szuchow przewiesi� waciak przez
poprzeczn� belk�, wyci�gn�� spod
siennika r�kawice, drug� par�
cienkich onuc, sznurek i szmatk�
z dwoma tasiemkami. Wi�ry w
sienniku troch� podr�wna� -
ci�kie, zbite wi�ry - koc ze
wszystkich stron popodtyka� pod
siennik, rzuci� poduszk� na
miejsce, zlaz� na d� i zacz��
si� obuwa�. Najpierw zawin��
lepsze onuce, te nowe, potem
gorsze, na wierzch.
W�a�nie brygadzista
odchrz�kn��, wsta� i
zapowiedzia�:
- Ko�czy� spanie, sto czwarta!
Wychodzi�!
I od razu ca�a brygada, kto
spa�, kto nie spa�, wsta�a,
ziewn�a i posz�a do wyj�cia.
Brygadzista siedzi ju�
dziewi�tna�cie lat, nie wygoni z
baraku nawet o minut� wcze�niej,
ni� trzeba. Powiedzia�:
"Wychodzi�!", to znaczy ostatnia
chwila, �eby wyj��.
W czasie kiedy brygada
ci�kimi krokami w milczeniu
wychodzi�a na korytarz, a
stamt�d do sieni i na ganek, a
brygadzista dwudziestej
na�laduj�c Tiurina tak�e
zawo�a�: "Wyy_chodzi�!", Szuchow
zd��y� obu� walonki na obie pary
onuc, w�o�y� busz�at na waciak i
ciasno przepasa� si� sznurkiem.
Kto mia� sk�rzane rzemienie, to
mu odebrali, w spec�agrze
rzemienie niedozwolone.
Tak wi�c Szuchow ze wszystkim
nad��y� i w sieni dop�dzi�
swoich. Numerowane plecy znika�y
w drzwiach na ganek. Pogrubiali,
ubrani we wszystko, co kto mia�,
ludzie z brygady oci�ale,
g�siego, nie pr�buj�c wyprzedza�
si� wzajem, szli na skr�t w
stron� placu apelowego i tylko
�nieg poskrzypywa�.
Jeszcze wci�� by�o ciemno,
cho� niebo od wschodu
pozielenia�o. Wia� ostry, z�y,
wschodni wiatr.
Nie ma nic gorszego od tej
chwili, kiedy o �wicie wychodzi
si� do pracy. Po ciemku, na
mr�z, o pustym brzuchu, na ca�y
dzie�. J�zyk ko�owacieje. G�by
si� nie chce otworzy�.
Na placu miota� si� m�odszy
dyspozytor.
- No, Tiurin, d�ugo mam
czeka�?! Znowu si� sp�niasz?
M�odszego dyspozytora nawet
Szuchow nie bardzo si� boi, a co
dopiero Tiurin. Ten nawet po
pr�nicy ust nie otworzy na
mrozie, milczy, idzie dalej. I
brygada za nim po �niegu:
tup_tup, skrzyp_skrzyp.
A kilo s�oniny widocznie
Tiurin zani�s�, bo po staremu do
swojej kolumny podesz�a sto
czwarta, po s�siednich brygadach
pozna�. Na Socgorodok pogoni�
jakich� g�upszych i
biedniejszych. Oj, ci�ko tam
dzi� b�dzie: dwadzie�cia siedem
i wiatr, ani gdzie si� schowa�,
ani przy czym ogrza�.
Brygadzista du�o s�oniny
potrzebuje - i do Ppcz musi
zanie�� i swojemu brzuchowi
dogodzi�. Ale s�oniny mu nie
zabraknie, cho� sam nie dostaje
paczek. Kto z brygady dostanie,
zaraz mu go�ciniec niesie.
Inaczej nie wy�yjesz.
Starszy dyspozytor sprawdza
zapisane na dykcie:
- Ty, Tiurin, masz dzi�
jednego chorego? Wychodzi
dwudziestu trzech?
- Dwudziestu trzech - kiwa
brygadzista.
Kogo nie ma? Pantielejewa.
Jaki on tam chory?!
I od razu szu_szu_szu mi�dzy
sob�. - Pantielejew, suka, znowu
zostanie w zonie. Nic mu nie
jest, oper go zostawi�. Zn�w na
kogo� b�dzie kapowa�.
W dzie� mo�na wezwa� bez
k�opotu. Cho�by go i trzy
godziny trzymali - nikt nie
widzi, nikt nie us�yszy.
A zapisuj�, �e na izbie
chorych...
Ca�y plac czernia� od
busz�at�w i wzd�u� niego brygady
powoli przesuwa�y si� naprz�d,
do rewizji. Szuchow przypomnia�
sobie, �e powinien poprawi�
numer na waciaku, przecisn�� si�
przez plac na drug� stron�.
Czeka�o tam w kolejce do malarza
dw�ch czy trzech zek�w. Stan�� i
Szuchow. Numer dla zeka gorszy
od zarazy - i stra�nik po nim z
daleka przyuwa�y, i konw�j
zapisze, a nie odnowisz numeru w
por�, p�jdziesz do bunkra:
dlaczego nie dbasz o numer?
Malarzy jest w �agrze trzech,
maluj� zwierzchno�ci obrazy za
darmo i kolejno wychodz� rano
poprawia� numery. Dzisiaj jest
staruszek z siwiute�k� br�dk�.
Kiedy maluje p�dzelkiem numer na
czapce, to zupe�nie jakby pop
olejami �wi�tymi ci� namaszcza�
na wieczny odpoczynek.
Pomaluje, pomaluje i chucha w
r�kawiczk�. R�kawiczka
dziergana, cienka, r�ka
grabieje, trudno rysowa� cyfry.
Malarz poprawi� Szuchowowi
"Sz_#854" na waciaku i Szuchow
dogoni� brygad� w nie zapi�tym
busz�acie, trzymaj�c sznurek w
r�ku, bo do kipiszu by�o ju�
niedaleko. I od razu zauwa�y�,
�e Cezar, z jego brygady, pali,
i to nie fajk� pali, a
papierosa, znaczy mo�na go
ustrzeli�. Ale Szuchow nie
poprosi� wprost, stan�� tu� obok
Cezara, i na wp� odwr�cony
patrzy� w bok.
Patrzy� w bok i niby
oboj�tnie, ale widzia�, jak po
ka�dym sztachni�ciu - Cezar
zaci�ga� si� rzadko, w
zamy�leniu - obr�czka czerwonego
popio�u sun�a po papierosie,
zmniejszaj�c go, coraz bli�sza
cygarniczki.
A ju� i Fetiukow szakal si�
przyp�ta�, stan�� na wprost
Cezara, oczy mu p�on�, w gard�o
tamtemu zagl�da.
Szuchow nie mia� ju� ani
szczypty tytoniu i nie
spodziewa� si� przed wieczorem
znik�d wydosta�. Spr�y� si�
ca�y w oczekiwaniu. Zdawa�o mu
si�, �e bardziej teraz pragn��
tego niedopa�ka ni� nawet samej
wolno�ci. Ale nie poni�a�by si�
tak jak Fetiukow, w g�b� by si�
nie gapi�.
W Cezarze kilka racji razem
wymieszanych, ni to on Grek, ni
to �yd, ni to Cygan, trudno
zgadn��. M�ody jeszcze. Filmy
kr�ci� dla kina. Ale i
pierwszego nie dokr�ci�, jak go
posadzili. W�sy ma czarne,
g�ste, zbite. Nie zgolili mu
tutaj, bo na zdj�ciu w aktach
tak figuruje.
- Cezar Markowicz! - nie
wytrzyma�, zach�ysn�� si�
Fetiukow. - Dajcie raz
poci�gn��!
I twarz mu drga�a z
�apczywo�ci i po��dania.
...Cezar podni�s� na wp�
opuszczone powieki i czarnymi
oczyma patrzy� na Fetiukowa.
W�a�nie dlatego zacz�� cz�ciej
pali� fajk�, �eby mu nie
przerywali palenia, �eby nie
prosili o peta. Nie tytoniu by�o
mu �al, a przerwanej my�li.
Pali�, �eby si� skupi�, �eby
domy�le� co� do ko�ca. Ale jak
tylko zapala� papierosa, od razu
w wielu oczach widzia�: "Zostaw
poci�gn��".
...Cezar odwr�ci� si� do
Szuchowa i powiedzia�:
- We�cie, Iwan Denisycz!
I du�ym palcem wy�uska�
gorej�cy niedopa�ek z
bursztynowej cygarniczki.
Szuchow drgn�� - tego w�a�nie
oczekiwa�, �e Cezar sam mu
zaproponuje - jedn� r�k� z
wdzi�czno�ci� �piesznie wzi��
niedopa�ek, drug� asekurowa� od
spodu, �eby nie upu�ci�. Nie
obra�a� si� o to, �e Cezar
brzydzi� si� da� mu peta w
cygarniczce (jeden ma usta
czyste, a drugi parszywe); jego
palce zrogowacia�e nie czu�y
�aru, cho� trzyma� za sam ogie�.
Najwa�niejsze, �e on jest g�r�,
a nie ten szakal Fetiukow. Teraz
ci�gn��, p�ki ogie� nie zacz��
parzy� warg. M_m_m_m_m! Dym
rozszed� si� po wyg�odzonym
ciele, poczu� go i w g�owie, i w
nogach.
Ledwie si� ta b�ogo�� po nim
rozla�a, kiedy us�ysza� Iwan
Denisowicz szum g�os�w:
- Podkoszulki odbieraj�!
Takie jest �ycie zeka. Szuchow
ju� przywyk� - nic, tylko si�
pilnuj, �eby ci do gard�a nie
skoczyli.
- Dlaczego podkoszulki? Sam
komendant przecie� je wydawa�?
Ej, co� tu chyba nie tak...
Dzieli�y ich od kipiszu ju�
tylko dwie brygady i ca�a sto
czwarta zobaczy�a: nadszed� od
swojego baraku naczelnik re�ymu,
lejtnant Wo�kowoj, i krzykn��
co� stra�nikom. Stra�nicy,
kt�rzy dot�d rewidowali, aby
zby�, o�ywili si� nagle,
skoczyli jak psy, a ichni
sier�ant rykn��:
- Roo_zpi�� koszule!
Nie tylko zeki, nie tylko
stra�nicy - i sam komendant
�agru boi si� Wo�kowoja. Tak
m�wi�. B�g na �ajdakach swoje
pi�tno k�adzie, da� draniowi
nazwisko! - inaczej ni� wilkiem
Wo�kowoj nie popatrzy.
Czarniawy, d�ugi, nas�piony i
wsz�dzie go nosi. Wyjdzie zza
baraku: "Co tu za zgromadzenie?"
Nie upilnujesz si� przed nim. Z
pocz�tku jeszcze pejcz nosi�
gruby jak r�ka do �okcia,
sk�rzany, pleciony. W karcu nim
t�uk�, powiadaj�. Albo na
wieczornym apelu: t�ocz� si�
zeki przed barakiem, a ten z
ty�u si� podkradnie i - lu! -
pejczem po karku: "Dlaczego nie
w szeregu, �cierwo?!" T�um przed
nim odskoczy jak fal� zmyty.
Uderzony z�apie si� za szyj�,
obetrze krew, milczy - �eby
jeszcze bunkra nie do�o�y�.
Teraz jako� pejcza nie nosi.
W mr�z przy zwyk�ym kipiszu
przynajmniej rano nie by�o za
ostro. Zek rozpina� waciak i
rozchyla� po�y. Szli tak
pi�tkami, pi�ciu stra�nik�w
sta�o naprzeciw. Obmacali
wi�nia przez zapi�ty waciak,
klepn�li po jedynej dozwolonej
kieszeni na prawym kolanie nie
zdejmuj�c r�kawic. A je�li
wymacali co� podejrzanego, to z
lenistwa nie wyci�gali od razu,
tylko pytali: "Co to jest?"
Czego szuka� rano u zeka?
No�y? Przecie� je nie z �agru
nosz�, a do �agru. Rano trzeba
sprawdzi�, czy kto� nie ma przy
sobie paru kilogram�w �arcia,
�eby uciec. By� okres, kiedy tak
si� tego chleba bali, tych
kawa�k�w dwustugramowych
wydawanych na obiad, �e
og�oszono rozkaz, ka�da brygada
ma sobie zrobi� drewniany
kuferek i nosi� w nim ca�y sw�j
chleb, wszystkie pozbierane od
ludzi kawa�ki. Nie wiedzie�,
czego si� po tym spodziewali, a
najpr�dzej chcieli ludzi
pom�czy�. K�opot tylko
niepotrzebny - nadgry� sw�j
kawa�ek, zapami�taj, w�� do
kuferka, a wszystkie kawa�ki i
tak jednakowe, wszystkie z
takiego samego chleba, wi�c
przez ca�� drog� my�l o tym,
dr�cz si�, czy ci twojego nie
podmieni�, wyk��caj si� potem,
nieraz nawet do b�jki
dochodzi�o. Ale raz trzech
uciek�o samochodem, kiedy
pracowali za zon�, i ca�� tak�
skrzyni� chleba zabrali.
Opami�ta�o si� wtedy naczalstwo,
wszystkie kuferki por�bali na
wartowni. Niech znowu ka�dy
sobie nosi.
I jeszcze trzeba sprawdzi�
rano, czy nie ma kt�ry cywilnego
ubrania pod �agrowym. Ale
przecie� w�asnego ubrania dawno
u nikogo nie u�wiadczysz.
Poodbierali, powiedzieli, �e do
ko�ca wyroku nie oddadz�. A
dot�d nie by�o wypadku, �eby si�
w tym �agrze komu� wyrok
sko�czy�.
I jeszcze - sprawdzi�, czy
nikt listu nie wynosi, �eby mu
kto� z wolnych wys�a�. Ale znowu
szuka� listu u ka�dego - to by
do obiadu zesz�o.
Wo�kowoj krzykn��, �eby czego�
tam szuka�, i stra�nicy
po�ci�gali r�kawiczki. Ka��
rozwi�zywa� waciaki. Ka�dy tego
ciep�a z baraku broni� - a tu
koszul� ka�� ci porozpina� i
dawaj wymacywa�, czy nie
naruszy�e� regulaminu i nie
w�o�y�e� czego� pod sp�d. Wolno
mie� koszul� i podkoszulek, a
wszystko inne pozdejmowa�! -
powtarzali zeki od szeregu do
szeregu rozkaz Wo�kowoja. Te
brygady, co przesz�y wcze�niej,
to ich szcz�cie. Niekt�re ju�
s� za bram�, a nasi maj� si�
rozbiera�. W�o�y�e� co� pod sp�d
- zdejmuj teraz na mrozie!
Zacz�li wi�c, ale wysz�o
niesk�adnie, na bramie zrobi�o
si� pusto, za bram� od wartowni
konw�j si� wydziera: "Pr�dzej!
Pr�dzej!" I Wo�kowoj przy sto
czwartej �askawie kaza� tylko
zapisywa�, co kto ma na sobie
nieregulaminowego. Niech
wieczorem sami zdaj� do magazynu
z wyja�nieniem na pi�mie, jak i
dlaczego ukryli.
Szuchow wszystko ma �agrowe,
masz, macaj - gnaty, dusza, i
tyle. Ale Cezarowi zapisali
flanelow� koszul�, a
Bujnowskiemu zdaje si� kamizelk�
czy jaki� �akiecik. Bujnowski
podni�s� g�os, jak przywyk� na
swoim niszczycielu. W obozie by�
nieca�e trzy miesi�ce:
- Nie macie prawa rozbiera�
ludzi na mrozie! Dziewi�tego
artyku�u kodeksu karnego nie
znacie!
Maj�! Znaj�! To ty, bracie,
jeszcze �agru nie znasz!
- Ludzie radzieccy tak nie
post�puj�! - dobija ich kapitan.
- Ani komuni�ci!
Artyku� kodeksu Wo�kowoj
jeszcze �cierpia�, ale teraz
cisn�� si� jak czarna
b�yskawica:
- Dziesi�� dni �cis�ego! - I,
spokojniej, do sier�anta: - Od
wieczora.
Nie lubi� bra� do karceru
rano, dni�wka przepada. Przez
dzie� niech si� natyra, a
wieczorem - do karceru.
Karcer nie opodal, po lewej
r�ce od placu apelowego,
murowany, dwa skrzyd�a. Drugie
skrzyd�o dobudowano tej jesieni,
w jednym ju� si� nie mie�cili.
Karcer_bunkier ma osiemna�cie
cel, ale cele poprzedzielane na
pojedynki. Ca�y �agier
drewniany, tylko karcer
murowany.
Zalaz� ch��d pod koszul�,
teraz go stamt�d nie wygonisz.
Okutali si� zeki - i wszystko na
darmo. Niezno�nie �amie Szuchowa
w krzy�u. Oj, pole�e� by sobie w
szpitalnym ��ku. Pospa�. To
jedno, na co ma ochot�. Aby koc
jak najcieplejszy.
Stoj� zeki przed bram�,
zapinaj� si�, przewi�zuj�, a
konw�j zza drut�w:
- Pr�dzej! Pr�dzej!
I dyspozytor szturcha w plecy:
- Pr�dzej! Pr�dzej!
Jedna brama. Pas ziemi mi�dzy
drutami. Druga brama. I �erdzie
poprzeczne po obu stronach
wartowni.
- Sta� - krzyczy wartownik. -
Jak stado baran�w! Pi�tkami
ustaw si�!
Ju� si� rozwidnia�o. Za
wartowni� dogasa�o ognisko.
Zawsze przed rozprowadzeniem
konw�j rozpala ognisko, �eby si�
ogrza� i nie liczy� wi�ni�w po
ciemku.
Wartownik ostro i g�o�no
odlicza�:
- Pierwsza! Druga! Trzecia!
Pi�tki odrywa�y si� i
maszerowa�y, ka�da oddzielnie,
czy patrzysz z ty�u, czy z
przodu - pi�� g��w, pi��
waciak�w i n�g dziesi�cioro.
A drugi wartownik - kontroler,
stoi milcz�c przy drugiej
por�czy i tylko sprawdza, czy
si� rachunek zgadza.
I jeszcze lejtnant stoi,
patrzy.
To z komendy �agru.
Naszym najwi�kszym skarbem
jest cz�owiek. Jednej g�owy
zabraknie za drutami - twoja j�
zast�pi.
I znowu ca�a brygada jest
razem. Teraz liczy sier�ant z
konwoju:
- Pierwsza! Druga! Trzecia!
I znowu pi�tki maszeruj�
oddzielnie.
A pomocnik komendanta warty z
drugiej strony sprawdza.
I jeszcze jeden lejtnant.
To dow�dca konwoju.
Nie wolno si� pomyli�. Za
cudz� g�ow� zap�acisz w�asn�.
Ponatykali konwojent�w od
cholery! P�kolem otoczyli
kolumn� z elektrociep�owni.
Automaty wycelowali - prosto w
mord�. Stoj� szare psy ze swoimi
przewodnikami. Jeden pies z�by
wyszczerzy� - z zek�w si�
�mieje. Konwojenci w
p�ko�uszkach, tylko sze�ciu w
tu�upach. Tu�upy dostaj� ci, co
id� na wie�yczki.
I zn�w przemiesza�y si�
wszystkie brygady - konw�j
przelicza ca�� kolumn�
elektrociep�owni, pi�tkami.
- Przed wschodem s�o�ca mr�z
jest najsilniejszy - wyja�nia
kapitan. - Nad ranem przypada
w�a�nie moment najwi�kszego
nocnego spadku temperatury.
Kapitan w og�le lubi
obja�nia�. Jaki ksi�yc: czy na
nowiu, czy stary - to ci powie z
g�ry, oblicza na ka�dy dzie�, na
jaki chcesz rok.
Szybko kapitan si� wyka�cza,
policzki mu si� zapad�y - a
dziarski.
Wia� silny wiatr i mr�z zdrowo
k�sa� nawet nawyk�� do
wszystkiego twarz Szuchowa.
Widz�c, �e przez ca�� drog� na
budow� b�dzie mu dmucha� w pysk,
Szuchow zdecydowa� zawi�za�
szmatk�. Szmatka na wypadek
przeciwnego wiatru wi�zana by�a
na dwie d�ugie tasiemki. Wielu
zek�w mia�o podobne,
przyznawali, �e to pomaga.
Szuchow zas�oni� twarz po same
oczy, przeci�gn�� tasiemki pod
uszami i zawi�za� je na karku.
Potem opu�ci� uszank� na kark i
podni�s� ko�nierz busz�atu.
Jeszcze przedni� klap� czapki
nasun�� na czo�o, tylko mu oczy
by�o wida�. Waciak mocno w pasie
zaci�gn�� sznurkiem. Wszystko
by�oby w porz�dku, tylko
r�kawice cienkie i r�ce ju�
zgrabia�y. Wi�c zaciera� d�onie,
uderza� po bokach r�kami,
wiedzia�, �e zaraz b�dzie je
musia� wzi�� do ty�u i trzyma�
tak przez ca�� drog�.
Dow�dca warty zm�wi�
codzienn�, znan� do znudzenia
aresztanck� modlitw�:
- Uwaga, wi�niowie! W czasie
marszu �ci�le przestrzega� szyku
w kolumnie! Zachowa� odst�py,
nie przechodzi� z pi�tki do
pi�tki, nie rozmawia�, nie
rozgl�da� si�, r�ce do ty�u!
Krok w prawo albo krok w lewo
b�dzie uwa�any za pr�b� ucieczki
i konw�j otworzy ogie� bez
ostrze�enia! Prawoskrzyd�owy,
krokiem marsz!
I wida� ruszyli dwaj
konwojenci od czo�a, bo ca�a
kolumna drgn�a, zako�ysa�a
ramionami i pomaszerowa� konw�j
trzymaj�c automaty w pogotowiu,
o dwadzie�cia krok�w od kolumny
po lewej i po prawej, konwojent
za konwojentem co dziesi��
krok�w.
�nieg ju� z tydzie� nie pada�,
droga by�a przetarta, ubita.
Obeszli �agier, wiatr bi� teraz
w twarz z ukosa. Trzymaj�c r�ce
z ty�u, opu�ciwszy g�owy, sz�a
kolumna jak za pogrzebem.
Widzisz tylko nogi dwu czy
trzech przed sob� i skrawek
wydeptanej ziemi, gdzie masz
postawi� nog�. Od czasu do czasu
kt�ry� konwojent krzyknie:
"Jot_czterdzie�ci osiem! R�ce do
ty�u!", "Be_pi��set dwa!
Do��czy�!" Potem i oni krzycz�
coraz rzadziej - wiatr zacina,
przeszkadza patrze�. Dla nich
szmatka regulaminowo nie
przewidziana. Te� s�u�ba
nielekka...
Kiedy jest cieplej, w kolumnie
rozmaw