2676

Szczegóły
Tytuł 2676
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2676 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2676 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2676 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Aleksander So��enicyn Jeden dzie� Iwana Denisowicza Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1996 Warszawa 1989 Pisa�a K. Pabian Korekty dokona�y E. Chmielewska i I. Stankiewicz O pi�tej rano, jak zawsze, m�otkiem o szyn� ko�o baraku komendy wydzwonili pobudk�. Drgaj�cy d�wi�k s�abo przenika� przez szyby, oszronione na dwa palce, i rych�o zacich� - by�o zimno i stra�nikowi nie chcia�o si� za d�ugo macha� r�k�. D�wi�k ucich�, a za oknem nadal, jak noc�, kiedy Szuchow wstawa� na kibel, by�o ciemno i tylko wpada�o w okno ��te �wiat�o trzech latar�, dwu na zonie i jednej w samym �agrze. Jako� nikt nie przychodzi� otworzy� baraku, ani nie by�o s�ycha�, �eby dy�urni brali parasz� na dr�gi, do wylania. Szuchow nigdy nie przesypia� pobudki, zawsze wstawa� natychmiast. Do rozprowadzania wi�ni�w by�o p�torej godziny czasu w�asnego, nie pa�stwowego, i ka�dy, kto si� nauczy� �y� w �agrze, mo�e sobie dorobi�: uszy� komu ze starej podszewki pokrowiec na r�kawice, zamo�nemu wi�niowi poda� na prycz� suche walonki, �eby si� tamten nie musia� fatygowa� na bosaka, wyszukiwa� je ze sterty, albo przelecie� si� pod magazyny, a nu� si� komu uda przys�u�y�, mo�e co podnie�� albo polecie� do sto��wki zbiera� ze sto��w miski i znosi� je do mycia - mo�na podje��, ale tam ch�tnych wielu, wal� t�umem, a najgorsze, �e je�li co zosta�o, to nie strzymasz, zaczniesz miski wylizywa�. A Szuchow dobrze sobie zapami�ta� s�owa pierwszego swego brygadzisty, Kuziemina - starego wygi �agrowego, w czterdziestym trzecim siedzia� ju� dwunasty rok, i kiedy� przy ognisku na pustym wyr�bie powiedzia� do swoich przywiezionych z frontu i uzupe�nie�: - Tutaj, ch�opcy, jest tylko jedno prawo - tajga. Ale ludzie i tutaj �yj�. Wiecie, kto w �agrze zdycha? Ten, co miski wylizuje, ten, co liczy, �e si� w szpitalu zadekuje, a tak�e kapu�. Co do kapusi�w, to oczywi�cie zasun��. Ci to si� uchowaj�. Ale uchowaj� si� za cen� ludzkiej krwi. Na pobudk� Szuchow zawsze wstawa� natychmiast, a dzi� nie wsta�. Ju� z wieczora czu� si� nie najlepiej, ni to go trz�s�o, ni to �ama�o. Nawet w nocy nie zdo�a� si� zagrza�. We �nie raz mu si� zdawa�o, �e si� na dobre rozchorowa�, raz �e mu si� polepsza. Bardzo nie chcia�, �eby nadszed� ranek. Ale nadszed� o zwyk�ej porze. No i jak�e si� tu ugrza�? Okno lodem zasz�o, po �cianach na styku z sufitem przez ca�y barak - a barak nie byle jaki! - bia�a paj�czyna. Szron. Szuchow nie wstawa�. Le�a� na g�rnej pryczy, przykryty z g�ow� kocem i busz�atem - a w podwini�ty r�kaw waciaka wsun�� obie stopy naraz. Nie patrzy�, ale s�ysza� wszystko, co si� dzia�o, tam gdzie spa�a jego brygada i w ca�ym baraku. Oto ci�kie kroki w korytarzu, dy�urni wynosz� jeden z osiemdziesi�ciolitrowych kibli. Lekka niby robota, jak raz dla inwalid�w, ale spr�buj no wynie��, �eby si� nie przela�o! Teraz w siedemdziesi�tej pi�tej brygadzie zwalili na pod�og� przyniesione z suszarni walonki. A teraz w naszej. (Bo i naszej wypad�a kolej suszy� walonki). Brygadzista i zast�pca brygadzisty ubieraj� si� w milczeniu, tylko prycza skrzypi. Zast�pca brygadzisty p�jdzie teraz do magazynu po chleb, a brygadzista do baraku, do dyspozytor�w. Ale nie ot tak, po prostu po przydzia� pracy, jak chodzi co dzie�. Szuchow przypomnia� sobie, �e dzi� wa�� si� losy - ich, sto czwart� brygad�, chc� z budowy warsztat�w wykopa� na nowy obiekt - Socgorodok. A ten Socgorodok to szczere pole, zaspy �nie�ne i zanim co� si� tam zacznie, trzeba b�dzie robi� wykopy, ustawia� s�upy, naci�ga� drut kolczasty - dla samych siebie, �eby nikt nie uciek�. A potem budowa�. Jasna sprawa, �e przez miesi�c nie b�dzie si� tam gdzie zagrza�, nic tylko szczere pole. I ogniska si� nie rozpali, bo i z czego? Tyraj do upad�ego - jedyny ratunek. Brygadzista zatroskany, idzie za�atwia�. �eby tam jak�� inn�, mniej roztropn� brygad� wepchn�� zamiast naszej. Jasne, �e nie dogadasz si� przychodz�c z pustymi r�kami. P� kilo s�oniny starszemu dyspozytorowi trzeba zanie��. Albo i kilogram. Spr�bowa� nie kosztuje, a nu� si� uda w izbie chorych urwa� chocia� jeden dzie�? �amie we wszystkich ko�ciach. I jeszcze jedno: kt�ry stra�nik ma dzisiaj s�u�b�? Przypomnia� sobie - s�u�b� ma P�tora Iwana, chudy i d�ugi czarnooki plutonowy. Na pierwszy rzut oka a� strach patrze�, a kiedy pozna si� go bli�ej - najbardziej ludzki ze wszystkich stra�nik�w: do karceru nie wsadza, nie donosi na wi�ni�w. Wi�c mo�na jeszcze pole�e�, p�ki dziewi�ty barak nie wyjdzie do sto��wki. Prycza zatrz�s�a si�, zachwia�a. Dw�ch wstawa�o naraz - nad Szuchowem baptysta Aloszka, a na dole Bujnowski, kapitan �eglugi wielkiej, by�y. Staruszkowie dy�urni wynie�li ju� obydwa kible i zacz�li si� wyk��ca�, kt�ry ma i�� po wrz�tek. Wyk��cali si� jazgotliwie jak baby. Spawacz z dwudziestej brygady warkn��: - Ej, zdechlaki! - i rzuci� w nich walonkiem. - Ja was pogodz�! Walonek g�ucho stukn�� o s�up. Zamilkli. W s�siedniej brygadzie burcza� zast�pca brygadzisty: - Wasyl Fiodorycz! W �ywno�ciowym podpieprzyli, gady - by�y cztery dziewi��setki, a s� tylko trzy. Komu urwa�? Powiedzia� to cicho, ale ca�a brygada dobrze us�ysza�a, przytai�a si� komu� wieczorem, od g�by odejm�. A Szuchow le�a� i le�a� na sprasowanych trocinach swojego siennika. �eby si� jako� przemog�o: albo niech ju� na dobre zacznie trz���, albo niech przestanie �ama�. A to ni tak, ni siak. P�ki baptysta szepta� modlitwy, Bujnowski wr�ci� z dworu, gdzie chodzi� za ma�� potrzeb�, i o�wiadczy�, niby do nikogo, ale z�owieszczo: - No, trzymajcie si�, matrosy! Trzydzie�ci stopni gwarantowane! I Szuchow zdecydowa� - p�jdzie do ambulatorium. W tym momencie czyja� uprawniona do tego r�ka zerwa�a z niego waciak i koc. Szuchow �ci�gn�� busz�at z g�owy, uni�s� si�. Sta� przy nim chudy Tatarin, si�gaj�cy g�ow� g�rnej pryczy. Mia� wida� s�u�b� poza kolejk� i skrada� si� po cichu. - Sz_osiemset pi��dziesi�t cztery! - przeczyta� Tatarin z bia�ej �aty na grzbiecie czarnego busz�atu. - Trzy doby karcu z wychodzeniem do pracy! I jak tylko si� rozleg� jego charakterystyczny przyt�umiony g�os, w ca�ym mrocznym baraku, w kt�rym nie wszystkie �ar�wki si� pali�y i w kt�rym na pi��dziesi�ciu zapluskwionych pryczach spa�o dwustu ludzi, wszyscy, kt�rzy dot�d nie wstali, od razu o�yli i zacz�li si� �piesznie ubiera�. - Za co, obywatelu naczelniku? - zapyta� Szuchow, przydaj�c swemu g�osowi wi�cej �a�o�ci, ni� odczuwa�. Z wychodzeniem do pracy to jeszcze p� karceru. I jedzenie gor�ce, jak dla wszystkich, i za bardzo my�le� nie ma kiedy. Prawdziwy karcer to taki bez wychodzenia do pracy. - Nie wsta�e� na pobudk�? Idziemy do komendantury - leniwie wyja�ni� Tatarin. I on, i Szuchow, i wszyscy dobrze wiedzieli, za co karcer. Wymi�ta, pozbawiona zarostu twarz Tatarina nie wyra�a�a niczego. Rozejrza� si� szukaj�c nast�pnej ofiary, ale ju� wszyscy, jedni w p�mroku, inni przy �ar�wce, na dole prycz, i na g�rze, naci�gali czarne watowane spodnie z numerem na lewym kolanie, a ju� ubrani opatulali si� i spieszyli do wyj�cia, �eby Tatarina przeczeka� na dworze. Gdyby Szuchow dosta� karcer za co innego, je�liby rzeczywi�cie zas�u�y�, nie by�oby mu tak przykro. A by�o mu przykro, bo przecie� zawsze wstawa� jeden z pierwszych. Wiedzia�, �e u Tatarina �adne pro�by nie pomog�. Wi�c nie przerywaj�c pr�b - po prostu dla zasady, naci�gn�� watowane spodnie (nad lewym kolanem tak�e by�a naszyta przybrudzona, zniszczona szmatka, a na niej czarn� zblak�� farb� wymalowany numer Sz_#854), w�o�y� waciak (by�y na nim dwa takie numery - na piersi i na plecach), odnalaz� swoje walonki w stercie na pod�odze, w�o�y� czapk� (z tak� sam� szmatk� z numerem po�rodku) i wyszed� za Tatarinem. Ca�a sto czwarta brygada widzia�a, jak wyprowadzano Szuchowa, ale nikt nie powiedzia� s�owa - bo i po co? Brygadzista mo�e m�g�by si� wstawi�, ale ju� go nie by�o. Szuchow te� do nikogo si� nie odezwa�, �eby Tatarina nie dra�ni�. Zostawi� mu �niadanie, domy�l� si�. I wyszli we dw�ch. By�a mg�a, mr�z zapiera� dech. Dwa silne reflektory z odleg�ych kra�cowych wie�yczek bi�y na krzy� po zonie. Pali�y si� latarnie zony i latarnie wewn�trz obozu. By�o ich tyle, �e ca�kiem za�miewa�y gwiazdy. Skrzypia� �nieg pod walonkami, wi�niowie szybko przebiegali za�atwiaj�c swoje sprawy - jedni do latryny, inni do magazynu, ten po paczk�, a tamten �eby odda� kasz� do indywidualnej kuchni. Wszyscy z g�owami wci�ni�tymi w ramiona, zapatuleni w busz�aty, zimno im nie tyle od mrozu, co od my�li, �e przez ca�y dzie� opr�cz mrozu nic ich nie czeka. A Tatarin w starym szynelu z zaszarganymi b��kitnymi naramiennikami szed� r�wnym krokiem, jakby mr�z si� go nie ima�. Min�li wysoki p�ot z desek wok� Bur_u, murowanego wewn�trz�agrowego wi�zienia, min�li druty kolczaste zabezpieczaj�ce obozow� piekarni� przed wi�niami, naro�nik baraku komendantury, gdzie na grubym drucie na s�upie wisia�a pokryta szronem szyna, min�li i drugi s�up, na kt�rym os�oni�ty od wiatru, �eby nie pokazywa� za nisko, ca�y osypany ig�ami szronu wisia� termometr. Szuchow popatrzy� z nadziej� na mlecznobia�� rurk� - gdyby pokaza�a czterdzie�ci jeden, nie pogoniliby do pracy. Ale dzisiaj na pewno nie doci�gn�o do czterdziestu. Weszli do baraku komendantury, prosto na wartowni�. I tam si� wyja�ni�o - a Szuchow skapowa� to ju� po drodze - �e o �adnym karcerze nie ma mowy, po prostu trzeba umy� pod�og� na wartowni. Tatarin o�wiadczy� teraz, �e wybacza Szuchowowi, i kaza� wyszorowa� pod�og�. Mycie pod�ogi na wartowni by�o obowi�zkiem specjalnego zeka, kt�ry pracowa� w zonie, dy�urnego baraku komendantury, i niczyim innym. Ale dobrze ju� zadomowiony w baraku komendantury dy�urny mia� dost�p do gabinetu majora i naczelnika re�ymu, obs�ugiwa� ich, nieraz s�ysza� takie rzeczy, o kt�rych nawet stra�nicy nie wiedzieli, i od pewnego czasu uwa�a�, �e mycie pod��g u zwyk�ych stra�nik�w jest jakby poni�ej jego godno�ci. Stra�nicy zawo�ali go raz i drugi, potem zrozumieli, w czym rzecz, i zacz�li ci�ga� do pod��g to tego, to owego z barak�w. Na wartowni buzowa� ogie�. Rozebrani a� do brudnych koszul dwaj stra�nicy grali w warcaby, a trzeci, jak przyszed�, w przepasanym tu�upie i w walonkach, spa� na w�skiej �awce. W k�cie sta�o wiadro ze szmat�. Szuchow ucieszy� si� i powiedzia� Tatarinowi, dzi�kuj�c za �askawo��: - Dzi�kuj�, obywatelu naczelniku! Teraz ju� nigdy wi�cej nie b�d� si� wylegiwa�. Prawo tu obowi�zywa�o proste: sko�czysz - idziesz sobie. Teraz, kiedy Szuchow dosta� robot�, jakby i �ama� go przesta�o. Wzi�� wiadro i bez r�kawic - w po�piechu zostawi� je pod poduszk� - poszed� do studni. Paru brygadzist�w, kt�rzy przyszli do Ppcz, skry�o si� przy s�upie, a jeden, m�odszy, by�y Bohater Zwi�zku Radzieckiego, wlaz� na s�up i przeciera� termometr. Z do�u radzili: - Nie w bok chuchaj, bo si� podniesie. - Hujniesie!... Podniesie!... bez znaczenia. Tiurina, brygadzisty Szuchowa, w�r�d nich nie by�o. Szuchow postawi� wiadro, schowa� d�onie w r�kawy i patrzy� z ciekawo�cia. A tamten ochryple powiedzia� ze s�upa: - Dwadzie�cia siedem i p�, g�wno z chrzanem. Jeszcze raz si� przyjrza� dla pewno�ci i zeskoczy�. - Do niczego, zawsze �le pokazuje - powiedzia� kt�ry�. - Bo to w zonie dobry powiesz�? Brygadzi�ci rozeszli si�. Szuchow pobieg� do studni. Pod opuszczonymi, ale nie zawi�zanymi nausznikami szarpa� za uszy mr�z. Zr�b studni pokryty by� grubo lodem, wiadro ledwie przesz�o przez otw�r. I linka by�a sztywna jak dr�g. Nie czuj�c palc�w, wr�ci� Szuchow z dymi�cym wiadrem na wartowni� i zanurzy� d�onie w studzienn� wod�. Zrobi�o si� cieplej. Tatarina nie by�o, za to stra�nik�w zesz�o si� ju� czterech, porzucili warcaby i spanie, dociekali, ile prosa dostan� za stycze�. W osiedlu z �ywno�ci� by�o kiepsko i cho� kartki ju� dawno znie�li, niekt�re produkty spo�ywcze sprzedawano stra�nikom oddzielnie i taniej ni� miejscowym. - Drzwi szczelnie zamykaj, �cierwo! Wieje! - odezwa� si� kt�ry�. W �adnym razie nie nale�a�o z samego rana przemoczy� walonek. A przezu� si� nie ma w co, cho�by i do baraku pobiec. R�nie ju� z butami bywa�o, na niejedno napatrzy� si� Szuchow przez osiem lat odsiadki. Zdarza�o si�, �e ca�� zim� trzeba by�o przetrwa� w og�le bez walonek, bywa�o, �e nawet but�w nie ogl�dali, tylko �apcie i gumiaki, �lad jak po oponach. Teraz z obuwem jakby si� poprawi�o. W pa�dzierniku Szuchow dosta� - a dosta�, bo przyczepi� si� do zast�pcy brygadzisty, jak tamten szed� do magazynu - buty nowe, z twardymi nosami, do�� w nich by�o miejsca na dwie pary ciep�ych onuc. Przez tydzie� chodzi� jak solenizant, postukiwa� nowiutkimi obcasami. A w grudniu na walonki przysz�a pora, �y� nie umiera�. Wtedy jaki� czort z buchalterii musia� szepn�� naczelnikowi: walonki niech sobie pobieraj�, ale buty musz� zda�. To nie w porz�dku, �eby zek mia� dwie pary naraz. I musia� Szuchow wybiera� - albo w butach ca�� zim� na okr�g�o, albo odda� buty i w walonkach, cho�by w odwil�. Strzeg� ich, towotem smarowa�, buty nowiute�kie, eech, niczego nie by�o mu tak �al przez te osiem lat jak tych but�w. Rzucili na stert�, wiosn� ju� ich nie zobaczysz. Teraz Szuchow tak si� uchytrzy� - migiem wylaz� z walonek, odstawi� je w k�t, �ci�gn�� onuce - (�y�ka brz�kn�a o ziemi� - jak szybko by si� nie zbiera� do karceru, �y�ki przecie nie zapomnia�) - i na bosaka, obficie rozlewaj�c szmat� wod�, rzuci� si� pod walonki stra�nik�w. - Ty! Bydl�! Ostro�niej! - zorientowa� si� stra�nik i podci�gn�� nogi na krzes�o. - Ry�? Ry� idzie wed�ug innej normy, z ry�em nie por�wnuj! - Ile wody lejesz, durniu? Kto tak myje?! - Inaczej nie da rady wymy�, obywatelu naczelniku! Brud si� przecie w�ar�... - Widzia�e� chocia� kiedy�, jak twoja baba pod�og� my�a, �winiaku? Szuchow wyprostowa� si� trzymaj�c ociekaj�c� wod� �cierk�. U�miechn�� si� prostodusznie, pokaza� resztki z�b�w przerzedzonych szkorbutem w Ust_I�mie w czterdziestym trzecim, kiedy by� trzy �wierci od �mierci. Niewiele mu brakowa�o, mia� krwaw� biegunk�, wszystko przez niego przelatywa�o, wym�czony �o��dek niczego nie przyjmowa�. A teraz z tamtych czas�w tylko mu seplenienie zosta�o. - Od baby odstawili mnie w czterdziestym pierwszym, obywatelu naczelniku. Ju� nawet nie pami�tam, co to baba. - Jak to myj�!... Nic, �cierwa, nie umiej� robi�, i nie chc�. Niewarci tego chleba, co si� im daje. G�wnem by ich karmi�. - Po kiego wa�a my� j� co dzie�? Tylko wilgo� si� wdaje. Wiesz, jak r�b, osiemset pi��dziesi�ty czwarty? Przetrzyj troch� po wierzchu, �eby tylko by�a wilgotna, i zje�d�aj st�d. - Ry�! Prosa z ry�em nie r�wnaj! Szuchow uwija� si�. Robota jak kij, ma dwa ko�ce - dla ludzi robisz, r�b porz�dnie, a robisz dla zwierzchno�ci, to byle wygl�d mia�o. Inaczej wszyscy by dawno wyzdychali, wiadoma rzecz. Szuchow przetar� deski, byle suchych miejsc nie zostawi�, nie wy��t� szmat� rzuci� za piec, naci�gn�� przed progiem swoje walonki, wod� wychlusn�� na �cie�k�, kt�r� w�adza zwyk�a chodzi�, i na skr�ty ko�o �a�ni, ko�o ciemnego budynku �wietlicy pop�dzi� do sto��wki. Trzeba by�o jeszcze na izb� chorych zd��y�, zn�w ca�y by� po�amany. A jeszcze nale�a�o uwa�a�, �eby przed sto��wk� nie nawin�� si� stra�nikom na oczy. By�o surowe polecenie naczelnika �agru: pojedynczych sp�niaj�cych si� wy�apywa� i sadza� do karceru. Dziwna rzecz, przed sto��wk� nie g�stnia� dzi� t�um, nawet kolejki nie by�o. Wolna droga. Wewn�trz parno jak w �a�ni, k��by zamrozu od drzwi miesza�y si� z par� znad misek z ba�and�. Brygady siedzia�y przy sto�ach, t�oczy�y si� w przej�ciach, czeka�y na zwalniane miejsca. Przepychaj�c si� w t�oku dwaj albo trzej z ka�dej brygady nosili na drewnianych tacach miski z ba�and� i z kasz�, wypatruj�c wolnego kawa�ka sto�u. I prosz�, je�op jeden, stoi jak s�up, nic nie s�yszy i masz, tr�ci� tac�! Rraz, rrraz! - woln� r�k� po karku go, po karku! Nie stawaj na drodze, nie wypatruj, gdzie by co wyliza�. Przy tamtym stole m�ody ch�opak prze�egna� si�, zanim jeszcze �y�k� zanurzy�. To znaczy, �e banderowiec, i to od niedawna w �agrze: starzy banderowcy, co d�ugo tu siedz�, ju� o krzy�u nie pami�taj�. A Rosjanie to nawet zapomnieli, kt�r� r�k� si� �egna�. W sto��wce zi�b, po wi�kszej cz�ci zeki w czapkach jedz�, ale bez po�piechu, wy�awiaj� spod czarnych li�ci kapusty rozpadaj�ce si� kawa�eczki rozgotowanych bezcielesnych drobnych rybek, o�ci wypluwaj� na st�. Kiedy ju� mi�dzy miskami o�ci pe�no, kto� je zgarnie ze sto�u, zanim si�dzie nast�pna brygada, i trzeszcz� potem pod butami. Wypluwanie o�ci wprost na pod�og� uwa�a si� za niestosowne. �rodkiem baraku bieg�y dwa rz�dy ni to s�up�w, ni to wspornik�w, pod jednym siedzia� Fetiukow z brygady Szuchowa, pilnowa� jego �niadania. Fetiukow w brygadzie by� jeden z ostatnich, ni�ej ni� Szuchow. Na oko ca�a brygada jednakowa, czarne waciaki i numery na wszystkich takie same, ale w �rodku r�wno�ci nie ma, ka�dy swoje miejsce zna. Bujnowskiego nie posadzisz, �eby miski pilnowa�, Szuchow te� nie za ka�d� robot� si� we�mie, s� gorsi. Fetiukow zobaczy� Szuchowa i westchn�� ust�puj�c mu miejsca. - Ca�kiem zakrzep�o. Ju� mia�em je��, my�la�em, �e� w bunkrze. I poszed�. Nie mia� po co czeka�, wiedzia�, �e Szuchow mu nie zostawi, sam obie miski wyczy�ci na glanc. Szuchow wyci�gn�� �y�k� z walonka. Ceni� sobie t� �y�k�, zw�drowa�a z nim ca�� P�noc, sam j� odla� w piasku z aluminiowego drutu, sam na niej wyskroba�: "Ust_I�ma, 1944". Potem zdj�� czapk� z ogolonej g�owy - zimno nie zimno, nie pozwala� sobie je�� w czapce - i zamiesza� usta�� ba�and�, �eby sprawdzi�, co trafi�o do miski. Okaza�o si�, �e tak sobie, �rednio. Nie z samego wierzchu kot�a, ale i nie z dna. Fetiukowa sta� na to, �eby powy�awia� ziemniaki z miski, kiedy jej pilnowa�. Tyle pociechy z ba�andy, �e gor�ca, ale ta zupe�nie wystyg�a. Mimo to Szuchow jad� jak zawsze powoli, w skupieniu. �eby kije z nieba lecia�y, z jedzeniem �pieszy� si� nie wolno. Zek, je�li nie liczy� snu, �yje dla siebie tylko te dziesi�� minut rano przy �niadaniu, przy obiedzie pi�� i pi�� przy kolacji. Ba�anda by�a dzie� w dzie� taka sama, zale�a�a tylko od tego, jakie zielsko przygotowano na zim�. W zaprzesz�ym roku sam� marchew zasolili i od wrze�nia do czerwca by�a na okr�g�o zupa marchwiana. A w tym roku - czarna kapusta. Najsytniej jada zek w czerwcu, wtedy ko�czy si� wszelkie warzywo i daj� zamiast niego kasz�. A najgorzej w lipcu, pokrzyw� do kot�a kraj�. Z ma�ych rybek zosta�y g��wnie o�ci, mi�so od nich odpad�o, rozgotowa�o si�, tylko na g�owie i przy ogonie troch� go jeszcze by�o. Na w�t�ym rybim szkieleciku Szuchow nie zostawi� ani kawa�eczka mi�sa, ani �useczki, a jeszcze mia�d�y� z�bami kr�gos�up, jeszcze wysysa� i dopiero wypluwa� na st�. W ka�dej rybie zjada� wszystko - i skrzela jad�, i p�etwy, i oczy zjada�, je�li by�y na swoim miejscu, ale kiedy wypad�y w gotowaniu i p�ywa�y w misce oddzielnie - ogromne rybie oczy - nie jad� ich. Na�miewali si� z niego przez to. Dzisiaj Szuchow przyoszcz�dzi�, nie zachodz�c do baraku nie pobra� chleba i teraz jad� nie zagryzaj�c. Chleb mo�na potem zje�� osobno, nawet lepiej. Na drugie by�a kasza z magary. Zastyg�a w jedn� bry��, Szuchow od�amywa� po kawa�ku. Magara, nawet gor�ca, jest ca�kiem bez smaku, naje�� si� nie mo�na, a co dopiero zimna - trawa, jak trawa, tyle �e ��ta, wygl�da jak proso. Wymy�lili, �eby karmi� ni� zamiast kaszy, chi�skie �wi�stwo podobno. Ugotuj�, trzysta gram�w dadz� i dobrze, kasza nie kasza, a biega za kasz�. Szuchow obliza� �y�k�, wsun�� j� po staremu za walonek, w�o�y� czapk� i poszed� do izby chorych. Niebo, z kt�rego latarnie �agru przegoni�y gwiazdy, nadal by�o ciemne. I niezmiennie dwa reflektory ci�y szerokimi smugami obozow� zon�. Kiedy zaczynano budowa� ten �agier, specjalny, stra� mia�a do diab�a i troch� rakiet �wietlnych, jeszcze z frontowych zapas�w, ledwie si� �ciemni - ju� si� rakiety sypi�, bia�e, zielone, czerwone, prawdziwa wojna. P�niej przestali strzela� rakietkami. Za drogo wychodzi�o, czy co? By�a wci�� taka sama noc, jak kiedy wstawa�, ale �atwo mo�na by�o wywnioskowa� z r�nych drobnych szczeg��w, �e rych�o zadzwoni� na wyj�cie do pracy. Pomocnik Kulasa - Kulas, dy�urny w sto��wce, na w�asny rachunek trzyma� i �ywi� pomocnika - poszed� wo�a� na �niadanie barak sz�sty, inwalid�w, tych co nie wychodz� na zon�. Stary malarz z br�dk� powl�k� si� do Kwcz po farb� i p�dzelek, numery b�dzie malowa�, za� Tatarin �piesznie, wielkimi krokami przez plac apelowy poszed� do baraku komendantury. I w og�le ludzi wida� jakby mniej na dworze, znaczy le�� na pryczach, grzej� si� wykorzystuj�c ostatnie spokojne minuty. Szuchow na widok Tatarina b�yskawicznie schowa� si� za w�gie� baraku - drugi raz si� napatoczysz - znowu si� przypieprzy. Zreszt� w og�le nigdy nie wolno si� zagapi�. Trzeba uwa�a�, �eby �aden stra�nik nigdy nie widzia� ci� w pojedynk�, zawsze w t�umie. Mo�e w�a�nie szuka kogo do roboty, mo�e nie ma na kim z�o�ci wy�adowa�. Czy nie czytano w barakach zarz�dzenia: zdejmowa� czapk� na pi�� krok�w przed stra�nikiem, a wk�ada� dwa kroki za nim? Poniekt�ry stra�nik idzie jak �lepy, wszystko mu jedno, a zn�w dla innego to sam cymes. Ilu za te czapki do karceru pos�ali, psy przekl�te! Post�jmy ju� lepiej za w�g�em. Tatarin przeszed� i ju� Szuchow rusza� w kierunku izby chorych, kiedy go ol�ni�o, �e przecie� d�ugi �otysz z si�dmego baraku kaza� mu zaj�� dzi� rano przed rozprowadzeniem po dwa kubki samosieja, co go mia� kupi�, ale Szuchow by� taki zaganiany, �e wylecia�o mu to z g�owy. D�ugi �otysz dosta� wczoraj wieczorem paczk� i do jutra mo�e ju� nie mie� tytoniu, czekaj wtedy miesi�c na now� paczk�. A samosiej ma dobry, mocny w sam raz i w miar� pachn�cy. Bury jak trzeba. Zirytowa� si� Szuchow, a� przystan��, niepewny, czy nie zawr�ci� do si�dmego baraku. Ale izba chorych by�a tu�, pobieg� truchtem w stron� ganku. G�o�no skrzypia� �nieg pod nogami. Na izbie chorych, jak zawsze, w korytarzu by�o tak czysto, �e a� strach bra� st�pa� po takiej pod�odze. I �ciany pomalowane olejn� farb� na bia�o. I wszystkie sprz�ty bia�e. Ale drzwi gabinet�w by�y pozamykane. Wida� doktorzy jeszcze z ��ek nie powy�azili. A w dy�urce, przy czystym stoliku, w �wie�utkim bia�ym fartuchu siedzia� felczer, Kola Wdowuszkin, m�ody ch�opak, i co� pisa�. Nikogo wi�cej nie by�o. Szuchow zdj�� czapk� jak przed w�adz� i z �agrowego przyzwyczajenia, �eby widzie� wszystko, czego widzie� nie powinien, nie m�g� nie zauwa�y�, �e Niko�aj pisa� r�wniute�ko linijkami, jedna pod drug�, z odst�pem od brzegu i ka�d� linijk� zaczyna� z du�ej litery. Dla Szuchowa oczywi�cie od razu by�o jasne, �e to nie praca, tylko lewizna, ale co mu do tego. - Wi�c... Niko�aj Siemionycz... co� jakbym zachorowa�... - powiedzia� Szuchow wstydliwie, jakby po cudze si�ga�. Wdowuszkin podni�s� znad kartki wielkie, spokojne oczy. Mia� bia�� czapeczk� i bia�y fartuch, numer�w nie by�o wida�. - Czemu tak p�no? Dlaczego nie przyszed�e� wieczorem? Przecie� wiesz, �e rano nie ma przyj��. Lista zwolnionych ju� jest w Ppcz. O tym wszystkim Szuchow wiedzia�. Wiedzia� te�, �e i wieczorem nie jest �atwiej si� zwolni�. - Ale widzisz, Kola... Wieczorem, jak trzeba, to nie chce bole�... - A co ci� boli? - Jak si� tak zastanowi�, to niby nic nie boli. Ale ca�ego mnie rozbiera. Szuchow by� nie z tych, co si� pchaj� na izb� chorych, i Wdowuszkin wiedzia� o tym. Ale mia� prawo zwalnia� rano tylko dw�ch - i tych dw�ch ju� zwolni�, pod zielonkawym szk�em na stole by�y zapisane dwa nazwiska i podkre�lone grub� krech�. - Dlaczego wcze�niej nie pomy�la�e�? Co ty tak, przed samym rozprowadzeniem? Trzymaj. Wdowuszkin wyj�� termometr ze s�oika, do kt�rego termometry by�y powtykane przez poprzecinan� gaz�, otar� go do sucha i da� Szuchowowi. Szuchow usiad� na �awce pod �cian�, na samym brze�ku, byle tylko nie przewr�ci� si� razem z ni�. Wybra� tak niewygodne miejsce nie naumy�lnie nawet, a mimo woli okazuj�c, �e nie jest tu zadomowiony i przyszed� z powodu g�upstwa. A Wdowuszkin pisa� dalej. Izba chorych znajdowa�a si� w najdalszej cz�ci zony, na uboczu, i �aden d�wi�k tu nie dociera�. Nawet zegarek nie tyka� - zegarki wi�niom nie przys�uguj�, godzin� za nich zna naczalstwo. I nawet myszy nie skroba�y - wszystkie wy�owi� szpitalny kot, specjalista do tego wyznaczony. Szuchow czu� si� nieswojo w takim czystym pokoju, w takiej ciszy, przy jasnej lampie, przez ca�e pi�� minut siedz�c i nic nie robi�c. Obejrza� wszystkie �ciany - by�y puste. Obejrza� sw�j waciak - numer na piersi wyblak�, trzeba poprawi�, bo mo�na podpa��. Woln� r�k� potar� jeszcze zarost na twarzy, niez�a szczecina, od ostatniej �a�ni ro�nie ju� przesz�o dziesi�� dni. A niech sobie. Za trzy dni znowu �a�nia, to wtedy i ogol�. Po co w kolejce do fryzjera czas niepotrzebnie traci�? Niby komu ma si� tu Szuchow podoba�. A potem, patrz�c na bielute�k� czapeczk� Wdowuszkina, przypomnia� sobie Szuchow polowy szpital nad rzek� �owa�, jak tam przyszed�, ranny w szcz�k�, i jak - wa� nieszcz�sny! - z dobrej woli wr�ci� do szereg�w. A m�g� z pi�� dni pole�e�. Marzy mu si� teraz, �eby tak zachorowa� na dwa, trzy tygodnie - nie na �mier� i bez operacji, ale �eby wzi�li do szpitala. Trzy tygodnie m�g�by chyba le�e� i nie ruszy� si�, a �e karmi� postnym roso�em - niech tam. Ale przypomnia� sobie Szuchow, �e teraz i w szpitalu nie mo�na si� wyle�e�. Kt�rym� transportem przyjecha� nowy doktor, Stiepan Grygorycz, wsz�dzie go pe�no, szumu robi od cholery, sam spokojnie nie usiedzi i chorym nie daje �y�, wymy�li�, �eby goni� do roboty ko�o szpitala wszystkich chodz�cych, do stawiania p�otk�w, do ubijania �cie�ek, do noszenia ziemi na klomby, a w zimie do odwalania �niegu. Na chorob� najlepszym lekarstwem - powiada - jest praca. Od roboty i ko� zdycha. To trzeba rozumie�. Sam by si� uszarpa� przy budowie, siedzia�by wtedy cicho. A Wdowuszkin pisa� swoje. W samej rzeczy zajmowa� si� lew� robot�, nie do poj�cia dla Szuchowa. Przepisywa� nowy d�ugi wiersz, kt�ry wczoraj sko�czy�, a dzi� obieca� pokaza� Stiepanowi Grygoryczowi, temu w�a�nie lekarzowi. Jak to si� tylko w �agrze mo�e zdarzy�, Stiepan Grygorycz doradzi� Wdowuszkinowi, �eby si� poda� za felczera, i da� mu felczersk� robot�. Wdowuszkin uczy� si� robi� zastrzyki do�ylne na ciemnych robociarzach oraz na spokojnych Litwinach i Esto�czykach, kt�rym nawet do g�owy nie przysz�o, �e felczer mo�e w og�le nie by� felczerem. Bo naprawd� to Kola studiowa� filologi�. Aresztowano go na drugim roku studi�w. Stiepan Grygorycz chcia�, �eby Kola za drutami napisa� to, czego mu nie dali napisa� na wolno�ci. ...Przez podw�jne, nieprzejrzyste, bo pokryte bia�ym lodem szyby dobieg�o ledwie s�yszalne dzwonienie na wyj�cie. Szuchow westchn�� i wsta�. Trz�s�o go jak i przedtem, ale wida� ze zwolnienia nic nie b�dzie. Wdowuszkin wyci�gn�� r�k� po termometr, popatrzy�. - No, widzisz, ni to, ni owo, trzydzie�ci siedem i dwie. �eby� mia� trzydzie�ci osiem, sprawa by�aby jasna. Ja ci� zwolni� nie mog�. Jak chcesz, to zosta� na w�asne ryzyko. Je�li na obchodzie doktor uzna ci� za chorego, to zwolni, a nie uzna - to odmowa p�j�cia do pracy i karcer. Ju� lepiej do roboty. Szuchow nic nie odpowiedzia�, nawet g�ow� nie kiwn��, nacisn�� czapk� i wyszed�. Bo to kiedy syty g�odnego zrozumie? Mr�z d�awi�. Mr�z �r�c� mgie�k� osaczy� Szuchowa, zmusi� do kaszlu. Mr�z mia� dwadzie�cia siedem, Szuchow trzydzie�ci siedem. Teraz - kto kogo. Szuchow szybkim truchtem pobieg� do baraku. Na placu apelowym ani �ywego ducha, wsz�dzie pustki. By�a to taka chwila kr�tka, rozmarzaj�ca, kiedy ju� wszystko jest przygotowane, ale jeszcze udajesz, �e to nieprawda, �e nie pop�dz� do pracy. Konw�j siedzi w ciep�ych koszarach, senne g�owy oparli na karabinach - dla nich w taki mr�z na wie�yczkach przytupywa� te� nies�odko. Wartownicy na g��wnej wartowni dorzucaj� w�gla do pieca. Stra�nicy na swojej wartowni dopalaj� ostatniego papierosa przed rewizj�. A wi�niowie, ju� ubrani w swoje �achy, przepasani sznurkami, od mrozu omotani szmatami od podbr�dka po oczy, le�� w walonkach na zas�anych pryczach, poprzymykali oczy, zamarli. A� brygadzista krzyknie: "Wstaa_wa�". Sto czwarta brygada drzema�a wraz z ca�ym dziewi�tym barakiem. Tylko Paw�o, zast�pca brygadzisty, porusza� wargami podliczaj�c co� o��wkiem i na g�rnej pryczy s�siad Szuchowa, baptysta Aloszka, czy�ciutki, domyty, czyta� ze swego notesu, w kt�rym mia� przepisane p� Ewangelii. Szuchow wbieg�. Zachowywa� si� jak najciszej, cho� ogromnie si� �pieszy� - i prosto do pryczy zast�pcy brygadzisty. Paw�o podni�s� g�ow�. - Ne posady�y, Iwan Denisycz? �ywy? - Zachodnich Ukrai�c�w do �mierci nie oduczysz, nawet w �agrze zwracaj� si� na "wy". Wzi�� skibk� ze sto�u, poda�. A na chlebie - cukru bia�y pag�reczek. Bardzo �pieszy� si� Szuchow, a przecie� odpowiedzia� uprzejmie. (Zast�pca brygadzisty te� w�adza, od niego nawet wi�cej zale�y ni� od naczelnika �agru). Wargami zebra� cukier z chleba, j�zykiem zliza� i postawi� nog� na poprzeczk�, �eby wej�� na g�r�, za�cieli� prycz�. Spieszy� si� bardzo, a przecie� swoj� racj� dok�adnie obejrza�, na d�oni zwa�y� - ma te pi��set pi��dziesi�t gram�w, co si� nale��, czy nie ma? Tysi�ce razy pobiera� Szuchow sw�j chleb po wi�zieniach i �agrach i cho� nigdy nie zdarzy�o mu si� sprawdzi� go na wadze, cho� jako cz�owiek cichy nie pr�bowa� awanturowa� si� i prawowa� o swoje, ten przecie� wiedzia�, jak ka�dy zek, �e kto uczciwie wa�y, nie utrzyma si� w magazynie. Niedowaga jest w ka�dej porcji - tylko jaka, czy bardzo du�a? Wi�c za ka�dym razem patrzysz, a nu� si� poszcz�ci�o, mo�e dzisiaj niewiele urwali? Mo�e tylko paru gram�w brak? - Ze dwa deko obci�li - uzna� Szuchow i prze�ama� chleb na dwoje. Po��wk� wsun�� za pazuch�, pod waciak, mia� tam bia�� kiesze� specjalnie przyszyt�, bo fabryka dla zek�w szyje waciaki bez kieszeni. Drug� po��wk�, przyoszcz�dzon� od �niadania, zamierza� zje�� od razu, ale �pieszne jedzenie to �adne jedzenie, po�ytku z niego nie b�dzie ani �adnej syto�ci. Ju� chcia� schowa� chleb do swojej skrzynki, ale zn�w si� rozmy�li�, przypomnia� sobie, �e ju� dwa razy dy�urni byli bici za kradzie�. W takim wielkim baraku to jak w zaje�dzie. Wi�c Iwan Denisowicz nie wypuszczaj�c chleba z r�k zsun�� z n�g walonki tak zr�cznie, �e zostawi� w nich i onuce, i �y�k�, boso wlaz� na g�r�, rozszerzy� dziur� w sienniku i tam wsun�� pomi�dzy wi�ry swoje p� porcji. Zerwa� czapk� z g�owy, wyci�gn�� z niej ig�� z nitk�, wpi�ta by�a g��boko, bo przy kipiszu czapki tak�e obmacuj� - jak raz stra�nik si� uk�u�, to ma�o �ba Szuchowowi nie rozbi� ze z�o�ci. �cieg, �cieg, �cieg - i zaszy� dziur� z chlebem. Tymczasem cukier rozpu�ci� si� w ustach. Wszystko w Szuchowie by�o napi�te do ostateczno�ci - zaraz w drzwiach wrza�nie dyspozytor. Palce Szuchowa zwinnie �miga�y, g�owa zawczasu planowa�a, co dalej. Baptysta czyta� Ewangeli� p�szeptem, ale jakby nie tylko dla siebie, mo�e nawet specjalnie dla Szuchowa, oni przecie�, ci bapty�ci, lubi� agitowa�. - "A �aden z was niechaj nie cierpi jako m�ob�jca albo z�odziej, albo z�om�wca, albo jako cudzego pragn�cy. Lecz je�li jako chrze�cijanin, niech si� nie sroma, a niech chwali Boga w tem imieniu" (Piotr - List I, rozdz. IV, wiersz 15, Biblia w przek�adzie ks. Jakuba Wujka z r. 1599, wyd. z roku 1966). Zuch z tego Aloszki, sw�j notes tak sprytnie ukrywa w szparze �ciany, �e jeszcze go przy �adnym kipiszu nie znale�li. R�wnie szybkimi ruchami Szuchow przewiesi� waciak przez poprzeczn� belk�, wyci�gn�� spod siennika r�kawice, drug� par� cienkich onuc, sznurek i szmatk� z dwoma tasiemkami. Wi�ry w sienniku troch� podr�wna� - ci�kie, zbite wi�ry - koc ze wszystkich stron popodtyka� pod siennik, rzuci� poduszk� na miejsce, zlaz� na d� i zacz�� si� obuwa�. Najpierw zawin�� lepsze onuce, te nowe, potem gorsze, na wierzch. W�a�nie brygadzista odchrz�kn��, wsta� i zapowiedzia�: - Ko�czy� spanie, sto czwarta! Wychodzi�! I od razu ca�a brygada, kto spa�, kto nie spa�, wsta�a, ziewn�a i posz�a do wyj�cia. Brygadzista siedzi ju� dziewi�tna�cie lat, nie wygoni z baraku nawet o minut� wcze�niej, ni� trzeba. Powiedzia�: "Wychodzi�!", to znaczy ostatnia chwila, �eby wyj��. W czasie kiedy brygada ci�kimi krokami w milczeniu wychodzi�a na korytarz, a stamt�d do sieni i na ganek, a brygadzista dwudziestej na�laduj�c Tiurina tak�e zawo�a�: "Wyy_chodzi�!", Szuchow zd��y� obu� walonki na obie pary onuc, w�o�y� busz�at na waciak i ciasno przepasa� si� sznurkiem. Kto mia� sk�rzane rzemienie, to mu odebrali, w spec�agrze rzemienie niedozwolone. Tak wi�c Szuchow ze wszystkim nad��y� i w sieni dop�dzi� swoich. Numerowane plecy znika�y w drzwiach na ganek. Pogrubiali, ubrani we wszystko, co kto mia�, ludzie z brygady oci�ale, g�siego, nie pr�buj�c wyprzedza� si� wzajem, szli na skr�t w stron� placu apelowego i tylko �nieg poskrzypywa�. Jeszcze wci�� by�o ciemno, cho� niebo od wschodu pozielenia�o. Wia� ostry, z�y, wschodni wiatr. Nie ma nic gorszego od tej chwili, kiedy o �wicie wychodzi si� do pracy. Po ciemku, na mr�z, o pustym brzuchu, na ca�y dzie�. J�zyk ko�owacieje. G�by si� nie chce otworzy�. Na placu miota� si� m�odszy dyspozytor. - No, Tiurin, d�ugo mam czeka�?! Znowu si� sp�niasz? M�odszego dyspozytora nawet Szuchow nie bardzo si� boi, a co dopiero Tiurin. Ten nawet po pr�nicy ust nie otworzy na mrozie, milczy, idzie dalej. I brygada za nim po �niegu: tup_tup, skrzyp_skrzyp. A kilo s�oniny widocznie Tiurin zani�s�, bo po staremu do swojej kolumny podesz�a sto czwarta, po s�siednich brygadach pozna�. Na Socgorodok pogoni� jakich� g�upszych i biedniejszych. Oj, ci�ko tam dzi� b�dzie: dwadzie�cia siedem i wiatr, ani gdzie si� schowa�, ani przy czym ogrza�. Brygadzista du�o s�oniny potrzebuje - i do Ppcz musi zanie�� i swojemu brzuchowi dogodzi�. Ale s�oniny mu nie zabraknie, cho� sam nie dostaje paczek. Kto z brygady dostanie, zaraz mu go�ciniec niesie. Inaczej nie wy�yjesz. Starszy dyspozytor sprawdza zapisane na dykcie: - Ty, Tiurin, masz dzi� jednego chorego? Wychodzi dwudziestu trzech? - Dwudziestu trzech - kiwa brygadzista. Kogo nie ma? Pantielejewa. Jaki on tam chory?! I od razu szu_szu_szu mi�dzy sob�. - Pantielejew, suka, znowu zostanie w zonie. Nic mu nie jest, oper go zostawi�. Zn�w na kogo� b�dzie kapowa�. W dzie� mo�na wezwa� bez k�opotu. Cho�by go i trzy godziny trzymali - nikt nie widzi, nikt nie us�yszy. A zapisuj�, �e na izbie chorych... Ca�y plac czernia� od busz�at�w i wzd�u� niego brygady powoli przesuwa�y si� naprz�d, do rewizji. Szuchow przypomnia� sobie, �e powinien poprawi� numer na waciaku, przecisn�� si� przez plac na drug� stron�. Czeka�o tam w kolejce do malarza dw�ch czy trzech zek�w. Stan�� i Szuchow. Numer dla zeka gorszy od zarazy - i stra�nik po nim z daleka przyuwa�y, i konw�j zapisze, a nie odnowisz numeru w por�, p�jdziesz do bunkra: dlaczego nie dbasz o numer? Malarzy jest w �agrze trzech, maluj� zwierzchno�ci obrazy za darmo i kolejno wychodz� rano poprawia� numery. Dzisiaj jest staruszek z siwiute�k� br�dk�. Kiedy maluje p�dzelkiem numer na czapce, to zupe�nie jakby pop olejami �wi�tymi ci� namaszcza� na wieczny odpoczynek. Pomaluje, pomaluje i chucha w r�kawiczk�. R�kawiczka dziergana, cienka, r�ka grabieje, trudno rysowa� cyfry. Malarz poprawi� Szuchowowi "Sz_#854" na waciaku i Szuchow dogoni� brygad� w nie zapi�tym busz�acie, trzymaj�c sznurek w r�ku, bo do kipiszu by�o ju� niedaleko. I od razu zauwa�y�, �e Cezar, z jego brygady, pali, i to nie fajk� pali, a papierosa, znaczy mo�na go ustrzeli�. Ale Szuchow nie poprosi� wprost, stan�� tu� obok Cezara, i na wp� odwr�cony patrzy� w bok. Patrzy� w bok i niby oboj�tnie, ale widzia�, jak po ka�dym sztachni�ciu - Cezar zaci�ga� si� rzadko, w zamy�leniu - obr�czka czerwonego popio�u sun�a po papierosie, zmniejszaj�c go, coraz bli�sza cygarniczki. A ju� i Fetiukow szakal si� przyp�ta�, stan�� na wprost Cezara, oczy mu p�on�, w gard�o tamtemu zagl�da. Szuchow nie mia� ju� ani szczypty tytoniu i nie spodziewa� si� przed wieczorem znik�d wydosta�. Spr�y� si� ca�y w oczekiwaniu. Zdawa�o mu si�, �e bardziej teraz pragn�� tego niedopa�ka ni� nawet samej wolno�ci. Ale nie poni�a�by si� tak jak Fetiukow, w g�b� by si� nie gapi�. W Cezarze kilka racji razem wymieszanych, ni to on Grek, ni to �yd, ni to Cygan, trudno zgadn��. M�ody jeszcze. Filmy kr�ci� dla kina. Ale i pierwszego nie dokr�ci�, jak go posadzili. W�sy ma czarne, g�ste, zbite. Nie zgolili mu tutaj, bo na zdj�ciu w aktach tak figuruje. - Cezar Markowicz! - nie wytrzyma�, zach�ysn�� si� Fetiukow. - Dajcie raz poci�gn��! I twarz mu drga�a z �apczywo�ci i po��dania. ...Cezar podni�s� na wp� opuszczone powieki i czarnymi oczyma patrzy� na Fetiukowa. W�a�nie dlatego zacz�� cz�ciej pali� fajk�, �eby mu nie przerywali palenia, �eby nie prosili o peta. Nie tytoniu by�o mu �al, a przerwanej my�li. Pali�, �eby si� skupi�, �eby domy�le� co� do ko�ca. Ale jak tylko zapala� papierosa, od razu w wielu oczach widzia�: "Zostaw poci�gn��". ...Cezar odwr�ci� si� do Szuchowa i powiedzia�: - We�cie, Iwan Denisycz! I du�ym palcem wy�uska� gorej�cy niedopa�ek z bursztynowej cygarniczki. Szuchow drgn�� - tego w�a�nie oczekiwa�, �e Cezar sam mu zaproponuje - jedn� r�k� z wdzi�czno�ci� �piesznie wzi�� niedopa�ek, drug� asekurowa� od spodu, �eby nie upu�ci�. Nie obra�a� si� o to, �e Cezar brzydzi� si� da� mu peta w cygarniczce (jeden ma usta czyste, a drugi parszywe); jego palce zrogowacia�e nie czu�y �aru, cho� trzyma� za sam ogie�. Najwa�niejsze, �e on jest g�r�, a nie ten szakal Fetiukow. Teraz ci�gn��, p�ki ogie� nie zacz�� parzy� warg. M_m_m_m_m! Dym rozszed� si� po wyg�odzonym ciele, poczu� go i w g�owie, i w nogach. Ledwie si� ta b�ogo�� po nim rozla�a, kiedy us�ysza� Iwan Denisowicz szum g�os�w: - Podkoszulki odbieraj�! Takie jest �ycie zeka. Szuchow ju� przywyk� - nic, tylko si� pilnuj, �eby ci do gard�a nie skoczyli. - Dlaczego podkoszulki? Sam komendant przecie� je wydawa�? Ej, co� tu chyba nie tak... Dzieli�y ich od kipiszu ju� tylko dwie brygady i ca�a sto czwarta zobaczy�a: nadszed� od swojego baraku naczelnik re�ymu, lejtnant Wo�kowoj, i krzykn�� co� stra�nikom. Stra�nicy, kt�rzy dot�d rewidowali, aby zby�, o�ywili si� nagle, skoczyli jak psy, a ichni sier�ant rykn��: - Roo_zpi�� koszule! Nie tylko zeki, nie tylko stra�nicy - i sam komendant �agru boi si� Wo�kowoja. Tak m�wi�. B�g na �ajdakach swoje pi�tno k�adzie, da� draniowi nazwisko! - inaczej ni� wilkiem Wo�kowoj nie popatrzy. Czarniawy, d�ugi, nas�piony i wsz�dzie go nosi. Wyjdzie zza baraku: "Co tu za zgromadzenie?" Nie upilnujesz si� przed nim. Z pocz�tku jeszcze pejcz nosi� gruby jak r�ka do �okcia, sk�rzany, pleciony. W karcu nim t�uk�, powiadaj�. Albo na wieczornym apelu: t�ocz� si� zeki przed barakiem, a ten z ty�u si� podkradnie i - lu! - pejczem po karku: "Dlaczego nie w szeregu, �cierwo?!" T�um przed nim odskoczy jak fal� zmyty. Uderzony z�apie si� za szyj�, obetrze krew, milczy - �eby jeszcze bunkra nie do�o�y�. Teraz jako� pejcza nie nosi. W mr�z przy zwyk�ym kipiszu przynajmniej rano nie by�o za ostro. Zek rozpina� waciak i rozchyla� po�y. Szli tak pi�tkami, pi�ciu stra�nik�w sta�o naprzeciw. Obmacali wi�nia przez zapi�ty waciak, klepn�li po jedynej dozwolonej kieszeni na prawym kolanie nie zdejmuj�c r�kawic. A je�li wymacali co� podejrzanego, to z lenistwa nie wyci�gali od razu, tylko pytali: "Co to jest?" Czego szuka� rano u zeka? No�y? Przecie� je nie z �agru nosz�, a do �agru. Rano trzeba sprawdzi�, czy kto� nie ma przy sobie paru kilogram�w �arcia, �eby uciec. By� okres, kiedy tak si� tego chleba bali, tych kawa�k�w dwustugramowych wydawanych na obiad, �e og�oszono rozkaz, ka�da brygada ma sobie zrobi� drewniany kuferek i nosi� w nim ca�y sw�j chleb, wszystkie pozbierane od ludzi kawa�ki. Nie wiedzie�, czego si� po tym spodziewali, a najpr�dzej chcieli ludzi pom�czy�. K�opot tylko niepotrzebny - nadgry� sw�j kawa�ek, zapami�taj, w�� do kuferka, a wszystkie kawa�ki i tak jednakowe, wszystkie z takiego samego chleba, wi�c przez ca�� drog� my�l o tym, dr�cz si�, czy ci twojego nie podmieni�, wyk��caj si� potem, nieraz nawet do b�jki dochodzi�o. Ale raz trzech uciek�o samochodem, kiedy pracowali za zon�, i ca�� tak� skrzyni� chleba zabrali. Opami�ta�o si� wtedy naczalstwo, wszystkie kuferki por�bali na wartowni. Niech znowu ka�dy sobie nosi. I jeszcze trzeba sprawdzi� rano, czy nie ma kt�ry cywilnego ubrania pod �agrowym. Ale przecie� w�asnego ubrania dawno u nikogo nie u�wiadczysz. Poodbierali, powiedzieli, �e do ko�ca wyroku nie oddadz�. A dot�d nie by�o wypadku, �eby si� w tym �agrze komu� wyrok sko�czy�. I jeszcze - sprawdzi�, czy nikt listu nie wynosi, �eby mu kto� z wolnych wys�a�. Ale znowu szuka� listu u ka�dego - to by do obiadu zesz�o. Wo�kowoj krzykn��, �eby czego� tam szuka�, i stra�nicy po�ci�gali r�kawiczki. Ka�� rozwi�zywa� waciaki. Ka�dy tego ciep�a z baraku broni� - a tu koszul� ka�� ci porozpina� i dawaj wymacywa�, czy nie naruszy�e� regulaminu i nie w�o�y�e� czego� pod sp�d. Wolno mie� koszul� i podkoszulek, a wszystko inne pozdejmowa�! - powtarzali zeki od szeregu do szeregu rozkaz Wo�kowoja. Te brygady, co przesz�y wcze�niej, to ich szcz�cie. Niekt�re ju� s� za bram�, a nasi maj� si� rozbiera�. W�o�y�e� co� pod sp�d - zdejmuj teraz na mrozie! Zacz�li wi�c, ale wysz�o niesk�adnie, na bramie zrobi�o si� pusto, za bram� od wartowni konw�j si� wydziera: "Pr�dzej! Pr�dzej!" I Wo�kowoj przy sto czwartej �askawie kaza� tylko zapisywa�, co kto ma na sobie nieregulaminowego. Niech wieczorem sami zdaj� do magazynu z wyja�nieniem na pi�mie, jak i dlaczego ukryli. Szuchow wszystko ma �agrowe, masz, macaj - gnaty, dusza, i tyle. Ale Cezarowi zapisali flanelow� koszul�, a Bujnowskiemu zdaje si� kamizelk� czy jaki� �akiecik. Bujnowski podni�s� g�os, jak przywyk� na swoim niszczycielu. W obozie by� nieca�e trzy miesi�ce: - Nie macie prawa rozbiera� ludzi na mrozie! Dziewi�tego artyku�u kodeksu karnego nie znacie! Maj�! Znaj�! To ty, bracie, jeszcze �agru nie znasz! - Ludzie radzieccy tak nie post�puj�! - dobija ich kapitan. - Ani komuni�ci! Artyku� kodeksu Wo�kowoj jeszcze �cierpia�, ale teraz cisn�� si� jak czarna b�yskawica: - Dziesi�� dni �cis�ego! - I, spokojniej, do sier�anta: - Od wieczora. Nie lubi� bra� do karceru rano, dni�wka przepada. Przez dzie� niech si� natyra, a wieczorem - do karceru. Karcer nie opodal, po lewej r�ce od placu apelowego, murowany, dwa skrzyd�a. Drugie skrzyd�o dobudowano tej jesieni, w jednym ju� si� nie mie�cili. Karcer_bunkier ma osiemna�cie cel, ale cele poprzedzielane na pojedynki. Ca�y �agier drewniany, tylko karcer murowany. Zalaz� ch��d pod koszul�, teraz go stamt�d nie wygonisz. Okutali si� zeki - i wszystko na darmo. Niezno�nie �amie Szuchowa w krzy�u. Oj, pole�e� by sobie w szpitalnym ��ku. Pospa�. To jedno, na co ma ochot�. Aby koc jak najcieplejszy. Stoj� zeki przed bram�, zapinaj� si�, przewi�zuj�, a konw�j zza drut�w: - Pr�dzej! Pr�dzej! I dyspozytor szturcha w plecy: - Pr�dzej! Pr�dzej! Jedna brama. Pas ziemi mi�dzy drutami. Druga brama. I �erdzie poprzeczne po obu stronach wartowni. - Sta� - krzyczy wartownik. - Jak stado baran�w! Pi�tkami ustaw si�! Ju� si� rozwidnia�o. Za wartowni� dogasa�o ognisko. Zawsze przed rozprowadzeniem konw�j rozpala ognisko, �eby si� ogrza� i nie liczy� wi�ni�w po ciemku. Wartownik ostro i g�o�no odlicza�: - Pierwsza! Druga! Trzecia! Pi�tki odrywa�y si� i maszerowa�y, ka�da oddzielnie, czy patrzysz z ty�u, czy z przodu - pi�� g��w, pi�� waciak�w i n�g dziesi�cioro. A drugi wartownik - kontroler, stoi milcz�c przy drugiej por�czy i tylko sprawdza, czy si� rachunek zgadza. I jeszcze lejtnant stoi, patrzy. To z komendy �agru. Naszym najwi�kszym skarbem jest cz�owiek. Jednej g�owy zabraknie za drutami - twoja j� zast�pi. I znowu ca�a brygada jest razem. Teraz liczy sier�ant z konwoju: - Pierwsza! Druga! Trzecia! I znowu pi�tki maszeruj� oddzielnie. A pomocnik komendanta warty z drugiej strony sprawdza. I jeszcze jeden lejtnant. To dow�dca konwoju. Nie wolno si� pomyli�. Za cudz� g�ow� zap�acisz w�asn�. Ponatykali konwojent�w od cholery! P�kolem otoczyli kolumn� z elektrociep�owni. Automaty wycelowali - prosto w mord�. Stoj� szare psy ze swoimi przewodnikami. Jeden pies z�by wyszczerzy� - z zek�w si� �mieje. Konwojenci w p�ko�uszkach, tylko sze�ciu w tu�upach. Tu�upy dostaj� ci, co id� na wie�yczki. I zn�w przemiesza�y si� wszystkie brygady - konw�j przelicza ca�� kolumn� elektrociep�owni, pi�tkami. - Przed wschodem s�o�ca mr�z jest najsilniejszy - wyja�nia kapitan. - Nad ranem przypada w�a�nie moment najwi�kszego nocnego spadku temperatury. Kapitan w og�le lubi obja�nia�. Jaki ksi�yc: czy na nowiu, czy stary - to ci powie z g�ry, oblicza na ka�dy dzie�, na jaki chcesz rok. Szybko kapitan si� wyka�cza, policzki mu si� zapad�y - a dziarski. Wia� silny wiatr i mr�z zdrowo k�sa� nawet nawyk�� do wszystkiego twarz Szuchowa. Widz�c, �e przez ca�� drog� na budow� b�dzie mu dmucha� w pysk, Szuchow zdecydowa� zawi�za� szmatk�. Szmatka na wypadek przeciwnego wiatru wi�zana by�a na dwie d�ugie tasiemki. Wielu zek�w mia�o podobne, przyznawali, �e to pomaga. Szuchow zas�oni� twarz po same oczy, przeci�gn�� tasiemki pod uszami i zawi�za� je na karku. Potem opu�ci� uszank� na kark i podni�s� ko�nierz busz�atu. Jeszcze przedni� klap� czapki nasun�� na czo�o, tylko mu oczy by�o wida�. Waciak mocno w pasie zaci�gn�� sznurkiem. Wszystko by�oby w porz�dku, tylko r�kawice cienkie i r�ce ju� zgrabia�y. Wi�c zaciera� d�onie, uderza� po bokach r�kami, wiedzia�, �e zaraz b�dzie je musia� wzi�� do ty�u i trzyma� tak przez ca�� drog�. Dow�dca warty zm�wi� codzienn�, znan� do znudzenia aresztanck� modlitw�: - Uwaga, wi�niowie! W czasie marszu �ci�le przestrzega� szyku w kolumnie! Zachowa� odst�py, nie przechodzi� z pi�tki do pi�tki, nie rozmawia�, nie rozgl�da� si�, r�ce do ty�u! Krok w prawo albo krok w lewo b�dzie uwa�any za pr�b� ucieczki i konw�j otworzy ogie� bez ostrze�enia! Prawoskrzyd�owy, krokiem marsz! I wida� ruszyli dwaj konwojenci od czo�a, bo ca�a kolumna drgn�a, zako�ysa�a ramionami i pomaszerowa� konw�j trzymaj�c automaty w pogotowiu, o dwadzie�cia krok�w od kolumny po lewej i po prawej, konwojent za konwojentem co dziesi�� krok�w. �nieg ju� z tydzie� nie pada�, droga by�a przetarta, ubita. Obeszli �agier, wiatr bi� teraz w twarz z ukosa. Trzymaj�c r�ce z ty�u, opu�ciwszy g�owy, sz�a kolumna jak za pogrzebem. Widzisz tylko nogi dwu czy trzech przed sob� i skrawek wydeptanej ziemi, gdzie masz postawi� nog�. Od czasu do czasu kt�ry� konwojent krzyknie: "Jot_czterdzie�ci osiem! R�ce do ty�u!", "Be_pi��set dwa! Do��czy�!" Potem i oni krzycz� coraz rzadziej - wiatr zacina, przeszkadza patrze�. Dla nich szmatka regulaminowo nie przewidziana. Te� s�u�ba nielekka... Kiedy jest cieplej, w kolumnie rozmaw