2779
Szczegóły |
Tytuł |
2779 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2779 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2779 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2779 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRZEJ PEREPECZKO
DZIKA MR�WKA
I TAM-TAMY
ROZDZIA� PIERWSZY,
W KT�RYM POZNAJEMY DZIK� MR�WK�
I JEGO BRATA
Przy stanie bramek 6 : 5 dla "Korsarzy", pod sam koniec trzeciej tercji, kiedy do gwizdka s�dziego pozosta�y ju� trzy, no mo�e najwy�ej cztery minuty, pan Staszek, trener i opiekun dru�yny "Pirat�w", zdecydowa� si� rzuci� do rozpaczliwej akcji najsilniejsz�, najbardziej bojow�, cho� ju� mocno zm�czon�, pi�tk� zawodnik�w.
Dzisiejszy mecz by� decyduj�cy dla "Pirat�w", kt�rzy w ci�gu ostatnich rozgrywek prze�ywali wyra�ny spadek formy i - co tu ukrywa� - przegrali do�� wysoko kilka wa�nych spotka� i to w mocno niekorzystnym dla siebie stosunku bramek. Kolejna przegrana z "Korsarzami" eliminowa�a ich z mo�liwo�ci zaj�cia jakiego� honorowego miejsca w grupie, wygrana natomiast - lub chocia�by remis - pozostawia�a nadziej�. Nik�a to by�a nadzieja, ale zawsze. Wiadomo, �e w sporcie liczy si� ka�da szansa, a co jak co, lecz "Piraci" uwa�ali si� za prawdziwych sportowc�w.
Przez chwil� zrobi�o si� ma�e zamieszanie przy bramce wyj�ciowej z lodowiska. Pi�ciu spoconych, rozgrzanych akcj� zawodnik�w z dru�yny "Pirat�w" przepycha�o si� przez w�skie przej�cie i ku�tyka�o niezgrabnie ku �awce. Inni t�oczyli si� niecierpliwie, wyskakiwali na lodowisko i od razu nabierali p�du w kr�ciutkiej rozgrzewce.
"Korsarze" tymczasem kr�cili si� na swojej po�owie lodowiska rzucaj�c raz po raz nie�yczliwe spojrzenia na zatrzymane w tym momencie wskaz�wki du�ego zegara odmierzaj�cego czas spotkania.
Ju� czterech zawodnik�w bojowej pi�tki "Pirat�w" znalaz�o si� na tafli. Brakowa�o pi�tego. Pan Staszek - zdziwiony, a nawet zaniepokojony, co mo�na by�o wyra�nie pozna� po uniesionej wysoko w g�r� lewej brwi - rozgl�da� si� w�r�d publiczno�ci zgromadzonej ko�o �awki zawodnik�w, jakby kogo� szuka�.
- Jestem! Jestem! - rozleg� si� g�o�ny okrzyk i w tym samym momencie nad barier� mign�a ma�a figurka zawodnika p�kata od bojowego rynsztunku hokeisty. Ch�opak niemal przefrun�� nad band�, przemkn�� przez lodowisko i zatrzyma� si� w miejscu wzbijaj�c w powietrze fontann� kryszta�owych odprysk�w, kt�re zamigota�y w �wietle reflektor�w.
Gracze stan�li na pozycjach wyj�ciowych. Gwizdek s�dziego i czarny kr��ek wzlecia� w g�r�.
Zakot�owa�o si�, prysn�y w g�r� lodowe strugi, za�omota�y hokejowe kije. Ruszy�y wskaz�wki du�ego zegara.
- "Pi-ra-ci"! "Pi-ra-ci"! - rozdar�o si� kilkaset m�odych, zaprawionych w niejednym wrzasku garde�. To kibice "Pirat�w" usadowieni ko�o bramki "Korsarzy" rozpocz�li rozpaczliwy doping.
- "Kor-sa-rze"! Go-la! Do-bi�! Do-bi�! - kibice "Korsarzy" ciasno obsiad�szy �awki za bramk� "Pirat�w" starali si� przekrzycze� kibic�w przeciwnej dru�yny.
Wrzask sta� si� pot�ny, a� stado utrudzonych srodze wron, kt�re przysiad�o na pobliskim drzewie, zerwa�o si� czarn� chmur� w przestrachu wielkim i do��czy�o si� krakaniem rozg�o�nym do kibicowych krzyk�w.
Sytuacja na boisku tymczasem zmienia�a si� z sekundy na sekund�. Czarny kr��ek �miga� spod jednej bramki pod drug�, znika� w tumulcie pod �y�wami zawodnik�w, wypryska� w g�r� uderzony gwa�townie kijem.
�wietlna tablica w dalszym ci�gu wskazywa�a wynik 6 : 5. A du�e wskaz�wki by�y coraz bli�ej celu i nied�ugo mia� zabrzmie� gwizdek s�dziego ko�cz�cy mecz. Ju� kibice "Korsarzy" zerwali si� ze swych miejsc, machali proporczykami klubowymi, zdartymi z grzbiet�w swetrami, rozwijali transparenty, na kt�rych krzywe nieco i rozmazane litery g�osi�y, �e:
"Smutne s� "Pirat�w" twarze,
bo za�atwi� ich "Korsarze"!!!"
albo:
"Gdy "Korsarze" atakuj�,
to "Piraci" stracha czuj�!!!"
Po ka�dym ha�le trzy albo cztery du�e wykrzykniki mia�y oddawa� nasilenie g�osu.
W tym momencie do kr��ka odbitego od bandy za bramk� "Pirat�w" dorwa� si� najmniejszy z zawodnik�w - ten, kt�ry tak zgrabnie przefrun�� nad barier�. G��bokim unikiem ca�ego cia�a w lewo zwi�d� atakuj�cego go, znacznie wi�kszego, napastnika "Korsarzy". Pchn�� kr��ek kijem, strzeli� nim delikatnie o band�; drugi unik cia�a, tym razem w prawo, i ju� odbity kr��ek przyklei� si� do kija, wyrwa� si� z pola i pomkn�� przez lodowisko. Na �awkach piratowych kibic�w powsta� tumult i zgie�k.
- Pi-xi, go-la!!! Dzi-ka Mr�w-ka!!! Go-la!! Go-la!!!
Kibice "Korsarzy" przycichli, druga za� po�owa boiska wrzeszcza�a coraz g�o�niej, skandowa�a rytmicznie ju� tylko dwa s�owa;
- DZI-KA MR�W-KA!
- DZI-KA MR�W-KA!!
- DZI-KA MR�W-KA!!!
Ma�y zawodnik tymczasem rwa� jak wicher. Zdawa�o si�, �e ostrza �y�ew sun� tu�, tu� nad g�adkim lodem, �e czarny kr��ek przymocowany jest niewidzialn� nitk� do �opatki kija. Min�� ju� po�ow� boiska i mkn�� tak na skrzyd�ach og�uszaj�cego dopingu kibic�w.
Wyprzedzi� wszystkich. Jeszcze tylko dw�ch obro�c�w "Korsarzy" dzieli�o go od bramki przeciwnika. Pierwszy z nich, ros�y ch�opak z twarz� pokryt� absolutnie i dok�adnie piegami, usi�owa� zatrzyma� atakuj�cego "Pirata".
Z jednej strony malutki, rozp�dzony Pixi, czyli Dzika Mr�wka, z gumowym kr��kiem jakby przymocowanym do �opatki hokejowego kija, a z drugiej piegowaty i rudy, rozro�ni�ty w barach i poszerzony jeszcze dodatkowo olbrzymimi bodiczkami "Korsarz"
Dawid i Goliat!
Kibice obu stron zamilkli, rozg�o�ny wrzask zgas� nagle jak p�omie� �wiecy zdmuchni�ty nag�ym uderzeniem porywistego szkwa�u.
Dzika Mr�wka p�dzi� prosto na obro�c�. Szed� wyra�nie na czo�owe zderzenie! Niekt�rzy - z mniej odpornych kibic�w - zacisn�li mocno powieki, aby nie widzie� potwornej masakry, kt�ra musia�a nast�pi�. Bardziej wra�liwi zatkali sobie uszy, aby nie s�ysze� trzasku �amanych ko�ci i kij�w.
Tymczasem Dzika Mr�wka tu� przed zderzeniem popchn�� delikatnie, prawie niewidocznym ruchem kr��ek, kt�ry leniwie przesun�� si� mi�dzy �y�wami absolutnie zaskoczonego obro�cy. A Dzika Mr�wka wygi�� si� w p�dzie jak toreador przepuszczaj�cy atakuj�cego byka, przykucn�� na �y�wach, skuli� si� i przemkn�� pod wyci�gni�tym ramieniem obro�cy, lekko tylko ocieraj�c si� swoim prawym bodiczkiem o roz�o�yste biodro "Korsarza". W nast�pnym u�amku sekundy przy�pieszy� i dogoni� kr��ek, kt�ry zn�w jakby przyklei� mu si� do �opatki hokejowego kija.
Nad lodowisko wzbi� si� wielusetg�bny wrzask rado�ci ,,Pirat�w" i rozpaczy ,,Korsarzy".
Mi�dzy Dzik� Mr�wk� a bramkarzem "Korsarzy" pozosta� ju� tylko jeden obro�ca, kt�ry ruszy� w kierunku bramki, by ustawi� si� na linii: Dzika Mr�wka - bramka "Korsarzy".
Male�ki hokeista p�dzi� tymczasem prosto ku bramce. Gdy drog� zastawi� mu drugi obro�ca, strzeli� kijem w kr��ek, ten odbi� si� od bandy i wpad� za bramk� "Korsarzy". Na trybunach piratowych kibic�w rozleg� si� g�o�ny, zbiorowy j�k. Jednak�e w tym samym momencie Dzika Mr�wka skr�ci� w bok, omin�� obro�c�, wpad� prawie r�wno z kr��kiem na w�ski pas lodu mi�dzy bramk� a band�, odbi� si� bokiem od bariery z desek, z�apa� kr��ek �opatk� kija, przelecia� z rozp�du na drug� stron� bramki i zawijaj�c kijem zdo�a� b�yskawicznie wrzuci� czarny kr��ek w luk�, jaka zosta�a mi�dzy zdezorientowanym bramkarzem "Korsarzy" a prawym s�upkiem bramki.
Kr��ek zatrzepota� w siatce jak ryba w sieci. Jednocze�nie male�ki hokeista podni�s� wysoko w g�r� sw�j kij, a .spoza bramki
"Korsarzy" wystrzeli�a ju� nie petarda, ale chyba kosmiczna rakieta zbiorowego, ob��kanego rado�ci� ryku i wrzasku kilkuset m�odych garde�. S��w nie mo�na by�o absolutnie rozr�ni�, bo ka�dy krzycza� co innego, ale wszyscy dobrze wiedzieli, �e ten, wspania�y wrzask jest wy��cznie na cze�� male�kiego hokeisty "Pirat�w" - na cze�� Dzikiej Mr�wki. Przez zbiorowy, radosny krzyk przebija�y odg�osy gwizdk�w i d�wi�ki tr�bek. Nad g�owy kibic�w wzlecia�y czapki, szaliki, a co bardziej zapalczywi machali �ci�gni�tymi po�piesznie z grzbiet�w kurtkami. Rozwin�y si� te�, dot�d wstydliwie ukrywane, kolorowe transparenty g�osz�ce wielkimi literami, �e:
"Ka�dy "Korsarz" ducha traci,
gdy w ataku s� "Piraci"!!!"
oraz:
"Gdy "Piraci" na l�d rusz�,
to "Korsarze" przegra� musz�!!!"
Z boku dw�ch dryblas�w wymachiwa�o jaskraw�, pomara�czow� p�acht�, na kt�rej po obu stronach naszyte by�y emblematy klubu "Pirat�w", a na �rodku czerni� si� napis:
"Kl�ska wrog�w jest ju� blisko,
bo...
Dzika Mr�wka na boisku!"
Tymczasem do ma�ego hokeisty podjechali z radosnym krzykiem wszyscy zawodnicy "Pirat�w". Nawet z odleg�ej bramki wyjecha� ci�ko zbrojny bramkarz. Podjechali i rzucili si� w p�dzie na zdobywc� sz�stej bramki. Ma�y znik� dos�ownie pod zwalistymi cia�ami swych koleg�w, zwi�kszonych jeszcze przez bodiczki, kaski, na�okietniki i sto innych fragment�w hokejowego wyposa�enia bojowego.
Na �wietlnej tablicy zamigota�o, zamruga�o i wyskoczy� aktualny wynik 6 : 6.
Znowu ryk rado�ci piratowych kibic�w.
Gracze obu dru�yn ustawili si� do wznowienia gry. Jeszcze tylko nieca�a minuta. Ju� chyba nic si� nie zmieni, ju� - praktycznie rzecz bior�c - pasjonuj�cy mecz dobieg� ko�ca.
Gwizdek! Wznowienie gry!
Jeszcze tylko pi��dziesi�t sekund! Jeszcze czterdzie�ci pi��!
Zn�w male�ki hokeista przyklei� si� do czarnego kr��ka. Zn�w ruszy� do przodu!
- DZI-KA MR�W-KA!!! - poderwali si� kibice "Pirat�w".
Rozpocz�� si� wy�cig ma�ego �y�wiarza z czarnymi wskaz�wkami du�ego zegara. Kto z nich pr�dzej dopadnie celu? Kto b�dzie pierwszy?
Ch�opak min�� jednego gracza, poda� kr��ek koledze, ten odbi� natychmiast. Ju� drugi gracz ,,Korsarzy" zosta� z ty�u. Znowu pchni�cie kijem.
Kibice obu stron zamarli w pe�nej napi�cia ciszy. Widzowie nie wiedzieli, gdzie patrze�. Czy na ma�ego �y�wiarza rozpaczliwie goni�cego uciekaj�cy kr��ek, czy na wskaz�wki zegara.
Kr��ek jednak by� odrobin� szybszy od hokeisty. Nie pomog�o wyci�ganie kija przed siebie. Kij w �aden spos�b nie chcia� si� wyd�u�y�, w �aden spos�b nie chcia� dosi�gn�� do ma�ego kr��ka, kt�ry wci�� by� na przedzie.
Czarny kr��ek, jasny kij i czerwony z wysi�ku i napi�cia ch�opak!
W tej kolejno�ci min�li lini� bramkow� "Korsarzy" i w tej kolejno�ci uderzyli o band�!
R�wnocze�nie z g�o�nym trzaskiem w g�uch� cisz� lodowiska wpad� �wiergotliwy gwizdek s�dziego.
Koniec meczu!
Znowu zerwa�a si� lawina krzyk�w i wiwat�w. Przez band� lodowiska przeskoczyli wszyscy zawodnicy "Pirat�w". Otoczyli zwartym ko�em ma�ego hokeist�, kt�ry po chwili wzlecia� w g�r� podrzucony r�koma klubowych koleg�w.
- Brawo Piksuwa! Brawo Dzika Mr�wka!
- Dajcie spok�j! Niech chocia� odsapn�. Przesta�cie ju� do licha! - zasapany ch�opak z trudem �apa� powietrze szeroko otwartymi ustami.
Obie dru�yny ustawi�y si� wreszcie naprzeciw siebie na tafli, krzykn�y na po�egnanie i pocz�y zje�d�a� do szatni. Na tablicy wci�� �wieci� remisowy, szcz�liwy dla "Pirat�w" wynik 6 : 6.
W szatni pomiesza�y si� obie dru�yny, ale po radosnych g�bach, roze�mianych od ucha do ucha, od razu mo�na by�o rozpozna� faktycznych triumfator�w dzisiejszego - remisowego przecie� w ko�cu - spotkania.
- �eby jeszcze par� minut gry! - perorowa� rozbieraj�cy si� obok ma�ego jego kolega z ataku - byli�my w transie, no nie, Mr�wa?
- Aha! - ma�y �ci�ga� z siebie koszulk� z du��, czarn� si�demk�. - Ale, �e te� nie mog�em dogoni� tego kr��ka!
- I tak ju� by�o za p�no.
- Nie za p�no - zaperzy� si� ma�y - gdybym tylko go dogoni�. Czu�em, �e jakbym strzeli�, to nie ma mocnych. Oboj�tnie, by�aby si�dma bramka,
- Przesadzasz, Mr�wa. Przecie� ich bramkarz tez nie �pi. Mo�e by wy�apa�.
- Nie ma mowy. Nie spodziewa�by si�. Ju� by� ca�kiem lu�ny. By�oby siedem - sze�� jak nic. I bez szans dla "Korsarzy" na poprawienie wyniku.
- Gratuluj�, Marek! - do Dzikiej Mr�wki podszed� trener "Pirat�w", pan Staszek. - Uratowa�e� nasz� sytuacj�. A ju� mia�em wyrzuty sumienia, �e rzucam wasz� pi�tk� do akcji. Nie zd��yli�cie przecie� odpocz��.
Bohater meczu u�miechn�� si�.
- Odpocznie si� p�niej. Ale, panie Staszku, gdybym doszed� do tego kr��ka...
- Daj sobie spok�j. I tak zrobi�e� bardzo du�o. Po tym meczu widz�, �e warto si� z wami pom�czy�, warto nad wami popracowa�. Tylko pilny trening, zwy�ka formy i koncentracja. Wszystko w miar� i w odpowiednim czasie. Ot i ca�a tajemnica sukces�w. A to by�a naj�adniejsza bramka ca�ego meczu. Nie zdziwi�bym si�, gdyby trafi�a do kroniki sportowej. Byli tu filmowcy z telewizji. Zaraz ich zapytam. No, to cze��, ch�opaki! Spotkamy si� na treningu.
Ma�y hokeista rozebra� si� tymczasem do ko�ca. Gdy wy�uska� si� ze wszystkich bodiczk�w, sweterk�w, koszulek, ochraniaczy, skarpet i but�w wyda� si� jeszcze drobniejszy i mniejszy ni� na lodowisku. Cho� mia� na imi� Marek, wszyscy koledzy zar�wno w klasie, jak i w dru�ynie znali go tylko pod przezwiskiem. A w�a�ciwie pod przezwiskami, bo mia� ich wiele.
A wi�c po pierwsze nazywano go Pixi od jednej z bohaterek telewizyjnych film�w rysunkowych. Bo te� rzeczywi�cie podobny by� nieco z bu�ki do ma�ej myszki p�ataj�cej wraz ze sw� siostr� (czy bratem) ci�g�e figle dobrodusznemu w rzeczywisto�ci, lecz udaj�cemu niezwykle gro�nego, kotowi D�inksowi. Zreszt� podobny by� nie tylko z wygl�du, ale i z charakteru, nie potrafi� bowiem ani chwili usiedzie� spokojnie, ani na moment nie opuszcza�a go fantazja i mia� co godzina dziesi�� tysi�cy nowych pomys��w. No, mo�e nie tysi�cy, ale setek to ju� na pewno. I to nie takich przeci�tnych, nie takich zwyczajnych pomys��w. Sk�d�e by? Piksuw� sta� by�o na bardzo du�o. "Na o wiele za du�o" jak twierdzi�a Mama.
No, bo i racja. Kiedy�, na przyk�ad, Marek wymy�li�, �e dla utrzymania niezb�dnej w hokeju zr�czno�ci operowania kr��kiem i kijem konieczna jest "sucha zaprawa". Polega�a ona na pr�bnych strza�ach hokejowym kijem. Wszystko by�oby w porz�dku, gdyby nie fakt, �e Marek �wiczy� te strza�y w mieszkaniu, a �ci�lej m�wi�c w Mamy pokoju. K�ad� kr��ek na dywanie i strzela� w drzwi. Strzela� nawet do�� celnie, ale mo�e nieco za mocno, od�upa� si� bowiem ca�y prawie lakier z drzwi, a dodatkowo raz nie trafi� do celu.
- Tylko raz nie trafi�em, Mamo - broni� si� potem - tylko jeden raz na trzydzie�ci strza��w i zaraz tyle krzyku o to.
- Ja te� i nie gniewam si� o to, �e nie trafi�e� w drzwi, ale o to, �e trafi�e� w okno. Podw�jna szyba zbita, firanka poci�ta na szkle. Do wyrzucenia.
- A to moja wina, �e firanka taka s�aba? Bo to, widzi Mama, kr��ek poszed� w okno z rykoszetu. Odbity od szafy.
- Nie zawracaj mi g�owy. Dosy� mam tych zwariowanych �wicze� w domu. Nie do��, �e przychodzisz z ka�dego treningu posiniaczony, �e nigdy nie masz czasu na lekcje, to jeszcze i to... Przez dwa dni wiatr hula� po domu, zanim przyszed� szklarz.
Masz sko�czy� raz na zawsze swoje zabawy z tym kr��kiem w domu, bo inaczej spal� kij.
- Mamo! To niemo�liwe! Nie by�aby� zdolna do takiego �wi�tokradztwa. A zreszt� gdzie Mama chce spali�? W kaloryferach? A mo�e w elektrycznym bojlerze?
- Ach, daj mi spok�j! Zawsze wykr�cisz na swoje - Mama z trudem powstrzymywa�a ogarniaj�cy j� �miech.
- Mama to zawsze tak - mrucza� Marek, widz�c, �e bezpo�rednie niebezpiecze�stwo Maminego gniewu zosta�o za�egnane - najpierw zaczyna dyskusj�, a jak cz�owiek wysuwa powa�ne argumenty, to zaraz "daj mi spok�j". Nawet nie mo�na podyskutowa�.
Na drugi dzie� Mama us�ysza�a dolatuj�ce z jej pokoju podejrzane trzaski.
- Marek! - Mama wpad�a do pokoju ca�a czerwona. Nie wiadomo, ze zdenerwowania czy te� od piecyka, bo piek�a w�a�nie ulubion� przez wszystkich domownik�w szarlotk�. - Jak mo�esz znowu? Przecie� m�wi�am ci wczoraj!
- Mama m�wi�a o kr��ku - Pixi spojrza� na Mam� z wyra�nym zdziwieniem i najniewinniejsz� pod s�o�cem min� - ale nie by�o �adnej rozmowy na temat pingpongowej pi�eczki. Ani �adnych zakaz�w.
Rzeczywi�cie, tym razem ch�opak �wiczy� "suche strza�y" ma��, celuloidow� pi�eczk� pingpongow�.
- Marek, Marek, ty mnie na pewno wp�dzisz do grobu - zacz�a Mama, ale w tej chwili poczu�a dolatuj�cy z kuchni podejrzanie silny zapach i wybieg�a z pokoju zd��ywszy tylko krzykn�� co� na temat przypalonego ciasta.
- To zawsze tak, jak kobieta nie pilnuj� swoich obowi�zk�w - mrukn�� Pixi z min� do�wiadczonego znawcy �e�skiej po�owy rodzaju ludzkiego, ale tak cicho, �eby Mama nie us�ysza�a. Zreszt� nie by�o obawy, w chwili przypalania si� ciasta Mama stawa�a si� absolutnie nieczu�a i niewra�liwa na wszelkie inne przejawy �ycia.
Drugie przezwisko, Dzika Mr�wka, pod kt�rym Pixi by� znany g��wnie w klubie, na lodowisku czy te� na basenie, chyba wymy�li� kiedy� Tata, kt�ry do�� rzadko bywa� w domu, bowiem od kilkunastu lat p�ywa� na statku jako ochmistrz. Dzi� ju� w�a�ciwie nikt dok�adnie nie pami�ta�, od czego to posz�o, w ka�dym razie przezwisko przylgn�o do Marka i ani Tata w domu, ani �aden kolega w klubie hokejowym nie m�wi� do ch�opca inaczej jak Dzika Mr�wka. No, z wyj�tkiem jednego pana Staszka - klubowego trenera i w og�le "bardzo wdechowego faceta" - jak wielokrotnie podkre�la� Marek.
Pan Staszek by� dla ch�opca niedo�cignionym idea�em. Je�dzi� bardzo dobrze na �y�wach i na nartach, p�ywa� wszystkimi stylami i skaka� z trampoliny. Ale jak skaka�! I z jakiej wysoko�ci! Dzika Mr�wka wdrapa� si� raz na basenie na wie�� ze szczerym zamiarem skoczenia w d� bez wzgl�du na konsekwencje, ale gdy spojrza� z g�ry, to po pierwsze - odesz�a go wszelka ochota, a po drugie - zakr�ci�o mu si� w g�owie i niewiele brakowa�o, a znalaz�by si� na dole w basenie zupe�nie niezale�nie od swojej woli.
Od�o�� to na p�niej - pomy�la� schodz�c na dr��cych nieco nogach z wie�y - kiedy nareszcie troch� urosn�.
Z tym ro�ni�ciem jako� jednak na razie nie by�o najlepiej i Marek vel Pixi, vel Dzika Mr�wka bez przerwy dzier�y� palm� pierwsze�stwa, je�eli chodzi o najni�szy wzrost w swojej klasie.
Mo�e te� i dla swych nieznacznych wymiar�w zosta� przezwany przez Tat� DZIK� MR�WK�.
- Dlaczego dzika? - zapyta�a raz Mama, kt�ra nie lubi�a tego przezwiska.
- A s�ysza�a� kiedy� o oswojonych mr�wkach? - odpowiedzia� pytaniem na pytanie Tata.
Ch�opak mia� jeszcze kilka innych przezwisk, jak "Pawo, Wielki Obro�ca Plec�w Szefa", "Marek Pigeliusz" - co nawi�zywa�o do niezliczonej ilo�ci pieg�w na ma�ej bu�ce, tak �e Tata nawet kiedy� powiedzia�: "Dzika Mr�wka to ma piegi o powierzchni wi�kszej ni� ca�a jego twarz", ale przezwiska te by�y znacznie rzadziej w u�yciu.
Pora teraz przedstawi� pozosta�ych cz�onk�w rodziny Markowej. Ch�opak nie by� jedynakiem, mia� bowiem brata i to w dodatku bli�niaka. Dziwnym jednak zrz�dzeniem Natury (a jak twierdzi� Tata wy��cznie, na skutek przekory Dzikiej Mr�wki) obaj bracia-bli�niacy byli do siebie absolutnie niepodobni. Ani pod wzgl�dem wygl�du, ani pod wzgl�dem wymiar�w, ani te� charakteru.
Brat Marka, o imieniu Jarek, by� znacznie wy�szy, znacznie szerszy w barach i znacznie powolniejszy, w�a�ciwie - zdecydowanie flegmatyczny. Cho� obaj ch�opcy trzymali si� prawie bez przerwy razem, cho� wsp�lnie realizowali niezliczone ilo�ci najrozmaitszych figli, pomys�odawc� zawsze by� Marek. Jarek by� tylko wiernym wykonawc�, a z racji swego wzrostu i si�y wielokrotnie stawa� si� obro�c� Dzikiej Mr�wki.
Razem te� zacz�li gra� w hokejowej dru�ynie. Marek w ataku, a Jarek na bramce. Jednak�e - o dziwo - hokej sta� si� nieustannym punktem zapalnym w bratersko-bli�niaczych stosunkach. Krytykowali nawzajem ka�dy sw�j ruch na lodowisku i sprzeczali si� do tego stopnia, �e nie by�o innej rady jak tylko rozdzieli� braci raz na zawsze. Oczywi�cie wy��cznie w hokeju.
- On p�jdzie do "Korsarzy" - zdecydowa� Pixi, gdy pan Staszek stan�� bezradny wobec nieustaj�cej sprzeczki obu braci podczas gry.
I tak si� tez sta�o. Odt�d Marek gra� po dawnemu w klubie "Pirat�w", Jarek za� broni� dzielnie, i z du�ym powodzeniem bramki "Korsarzy".
Jarek te� mia� przezwisko. I w szkole, i w klubie nazywano go po prostu "JEGO BRAT". Wiadomo, oczywi�cie, czyim bratem by� Jego Brat. Jasne, �e Dzikiej Mr�wki.
Ostatnim wreszcie cz�onkiem rodziny by� chomik, trzymany w. szklanym akwarium - po odpowiednim przystosowaniu tego zbiorniczka - w pokoju ch�opc�w. Chomik nazywa� si� Mysz�, chocia� Mama zaprotestowa�a, gdy okaza�o si�, �e chomik jest rodzaju m�skiego.
- Nazwijcie go jako� inaczej - zaproponowa�a ch�opcom - po pierwsze - jako� �adniej, a po drugie - nale�a�oby wynale�� m�skie imi�.
- Mamo, ale� chomik ma m�skie imi� - Dzika Mr�wka jak zwykle zaoponowa� szczeg�lnie, �e to on w�a�nie wymy�li� chomikowe imi�.
- Jak to?.
- Tak to, �e jak mo�e by� "ta mysz" to i mo�e by� "ten mysz�", no nie?
- To mi nie przysz�o do g�owy - Mama spojrza�a jako� dziwnie na syna.
Ostatecznie na chomika ch�opcy zacz�li wo�a� "Tenmysza" co w�a�ciwie nie mia�o wi�kszego znaczenia, bo zwierz�tko w og�le nie reagowa�o na �adne wo�anie i wypuszczone ze swego pomieszczenia szybciutko w�lizgiwa�o si� w najbardziej zakamarkowaty zakamarek pokoju, sk�d bardzo trudno je by�o wyci�gn��.
Wr��my teraz jednak do szatni lodowiska, gdzie zostawili�my Dzik� Mr�wk�, pe�nego s�awy i chwa�y, udaj�cego si� pod gor�cy prysznic.
- �adnie� uplasowa� t� sz�st� bramk�, Mr�wa! - krzykn�� kt�ry� z "Korsarzy". - Nie ma co m�wi�. Co prawda to prawda.
- Iii... nie przesadzaj - skrzywi� si� drugi z "Korsarzy", te� id�cy do �a�ni. - Mo�e po prostu oni si� um�wili.
- Kto? - Marek zatrzyma� si� nagle.
- Nie udawaj... Wiadomo kto. Ty i tw�j brat-bli�niaczek. Cho� nasz zawodnik, ale zawsze... to tw�j brat.
- Ty si� jego nie czepiaj! - Pixi zaperzy� si�, a� ca�y poczerwienia�.
- Bo co?
- Bo to m�j brat.
- I co z tego?
- To z tego, �e jest uczciwy. Jak gramy w przeciwnych dru�ynach, to nie ma brata. Wtedy on jest "Korsarz", a ja "Pirat". I ka�dy gra dla swojej dru�yny!
- No, no, przypu��my, �e to prawda - skrzywi� si� ten "Korsarz", kt�ry pow�tpiewa� w uczciwo�� braci-bli�niak�w.
- Co� powiedzia�? - Pixi zacisn�� pi�ci.
- No, no, dajcie spok�j - wtr�ci� si� drugi z "Korsarzy" - Chod�my lepiej do �a�ni, bo zmarzniemy tu tak na p� nago.
- Ale pami�taj - Dzika Mr�wka doda� wchodz�c do �a�ni - �e ja i m�j brat...
Spod prysznica wyszli razem. Dzika Mr�wka i Jego Brat. Wytarli si� obaj do�� niedbale jednym r�cznikiem, otworzyli swoje szafki i zacz�li si� ubiera�.
- Tego sz�stego gola to wpu�ci�e� przez gapiostwo - krytykowa� brata Mr�wka.
- �atwo ci m�wi� - powoli, jakby namy�laj�c si� nad ka�dym s�owem powiedzia� Jarek. - Przecie� by�e� za bramk�, a ja z ty�u nie mam oczu. Fakt.
- Ty to i z przodu nie za du�o widzisz.
- No, no, �ebym nie musia� sta� si� przykry - oburzy� si� Jego Brat.
- No, a jak za�o�ysz na twarz t� mask�, w kt�rej wygl�dasz jak sama �mier� z herodowych jase�ek, to ju� zupe�ne dno. Oboj�tnie.
- A jak nie za�o�y�? Czasem kr��ek idzie g�r�, mo�na �adnie oberwa�. Fakt.
- Mog�e� stan�� bardziej z prawej strony bramki i z przodu, �eby zas�ania� ca�o��.
- A sk�d mog�em wiedzie�, �e z prawej? Mog�e� wr�ci� z lewej.
- Z lewej by� wasz obro�ca. Mog�em strzela� tylko z prawej. Oboj�tnie.
- Fakt - przyzna� Jego Brat. - Ale o co ci chodzi? Gdybym ja obroni� ten strza�, to ty by� nie zdoby� bramki.
- No, niby racja. Ale co innego strzeli� bramk�, a co innego mie� za brata bramkarza fajt�ap� o dziurawych r�kach. I do tego bli�niaka. A� wstyd pomy�le� - machn�� z rezygnacj� r�k�.
- Nie bardzo rozumiem, o co si� czepiasz. Fakt.
- Fakt, faktem - zdenerwowa� si� Marek - a ja ci m�wi�, �e mog�e� obroni� ten strza�. Oboj�tnie.
Bracia tymczasem ubrali si� i wyszli z szatni. Rozgrzanych gor�c� wod� prysznica owion�o mro�ne, lutowe powietrze i wiatr wiej�cy od morza.
- Oho, sztormowe - mrukn�� Jarek,
- Nie tak za bardzo. Najwy�ej dmucha czw�rka - skorygowa� Marek.
Przez jaki� czas szli w milczeniu. Reszta zawodnik�w pojecha�a do domu albo tramwajem, albo poblisk� kolejk� elektryczn�. Oni, jak zwykle, wracali z lodowiska piechot�. Mieszkali niedaleko, w Oliwie. Po lewej mieli zalesione wzg�rza, po prawej, na szosie ��cz�cej Gdyni� z Gda�skiem raz po raz przemyka�y stada samochod�w wypuszczone ze skrzy�owania zielonym �wiat�em jak psy ze smyczy.
Zapada� ju� zmierzch. S�o�ce dopiero co schowa�o si� za pokryte lasem wzg�rza i na niebo wdrapa�y si� pierwsze gwiazdy. Za plecami ch�opc�w ja�nia�y rz�si�cie o�wietlone szklane �ciany OLIVII - obszernej, nowoczesnej hali sportowej - i reflektory zawieszone na wysokich s�upach nad tafl� sztucznego lodowiska pod go�ym niebem, gdzie niedawno obaj bracia walczyli zajadle przeciwko sobie w dw�ch konkurencyjnych dru�ynach.
- A ja ci m�wi�, �e dogoni�bym ten kr��ek, gdyby nie oddech - odezwa� si� nagle Dzika Mr�wka.
- Jaki oddech? - zdziwi� si� Jego Brat.
- M�j - Mr�wka wzruszy� ramionami z politowaniem nad niedomy�lno�ci� brata.
- Tw�j oddech? A dlaczego?
- Bo za kr�tki. Gdybym mia� troch� d�u�szy oddech, tobym m�g� rzadziej oddycha� i wtedy... wtedy bym mia� wi�ksz� szybko��. No i doszed�bym na czas i strzeli� tobie si�dmego gola.
- Mnie?
- A komu? Kto sta� na bramce "Korsarzy"?
- Ja.
- No, widzisz. Wi�c tobie.
- To wobec tego dobrze, �e masz za kr�tki oddech.
- A ja ci m�wi�, �e na ten kr�tki oddech musi by� spos�b".
- Najlepiej pomaga nurkowanie. Nabierasz powietrza w p�uca, nurkujesz i siedzisz pod wod� coraz d�u�ej. Najpierw p� minuty, potem minut�, potem dwie. I w ten spos�b wy�wiczysz oddech.
- To tak jak z tymi dwoma Szkotami.
- Jakimi znowu Szkotami?
- Za�o�y�o si� dw�ch Szkot�w o grubsz� sum�, kt�ry z nich d�u�ej wytrzyma pod wod�. Zak�ad wygra� mister Mc Intosh. Nie wynurzy� si� dotychczas.
Tak pogaduj�c doszli do domu. Drzwi otworzy�a im - jak zwykle - Mama. Otworzy�a i... za�ama�a r�ce.
- Ch�opcy, b�jcie, si� Boga!.
- Co si� sta�o, Mamo? - zapytali bracia, o dziwo, zgodnym ch�rem.
- Jeszcze si� pytacie? - w g�osie Mamy zabrzmia�a jednocze�nie i szczera rozpacz, i r�wnie szczere zdziwienie. - Jak wy wygl�dacie?
Dzika Mr�wka spojrza� na brata. Jego Brat na Dzik� Mr�wk�.
- Mama ma troch� racji - skrzywi� si� Dzika Mr�wka - przystojniak to z Jarka nie za bardzo, ale powinna si� Mama ju� przyzwyczai�. Ale co do mnie, to doprawdy nie wiem...
- A gdzie SZALIKI? - wybuchn�a Mama �wi�tym oburzeniem.
- Niech Mama si� nie martwi, jest - Marek z triumfuj�c� min� wyci�gn�� z kieszeni kurtki d�ugi, przez Mam� r�cznie na drutach robiony szalik.
- Ja te� mam sw�j - Jarek rozpi�� kurtk� i pokaza� wystaj�cy z r�kawa taki sam jak Markowy szalik.
- No, w�a�nie - Mama znowu za�ama�a r�ce. - Bez szalika w tak� pogod�!
- Czemu si� Mama denerwuje? - zdziwi� si� szczerze Marek. - Przecie� obaj mamy szaliki. Grunt, �e nie zgin�y, bo by�aby szkoda, Mama sama robi�a je na drutach. Nawet Tata si� z�o�ci�, �e nic tylko te szaliki i szaliki.
- Ale taka pogoda, a wy bez szalik�w i pewnie jeszcze rozpi�ci. Taki wiatr!
- Niech Mama si� nie martwi. Nie szli�my pod wiatr tylko tak zakosami. Halsowali�my w p� wiatru.
- Co robili�cie?
- Halsowali�my - wyja�ni� Marek z niewinn� min�.
- Ach, ciebie to zawsze tylko g�upie �arty si� trzymaj�. A potem to kto was b�dzie leczy�?
- Pani lekarka. Ta znajoma Mamy, kt�ra zawsze do nas przychodzi.
- Lekarka, lekarka. Przyjdzie, zbada, lekarstwo zapisze i p�jdzie. A ja sama na wszystko. A to podaj, a to zr�b, a to przypilnuj, �eby wszystko poza�ywa� i w odpowiednim czasie, a to wsta� w nocy i zobaczy�, czy� si� nie odkry�. I na dodatek nigdy nie chorowali�cie od razu razem. Tylko jak jeden wsta�, to drugi si� k�ad�. Skaranie boskie z wami.
- Jarek, podejmiemy zobowi�zanie dla Mamy? Od jutra.
- Jakie?
- Ze odt�d b�dziemy zawsze razem chorowa�.
- Marek, nie wywo�uj wilka z lasu. Czy jeszcze mam za ma�o k�opot�w?
- Mama to jest dziwna. Przed chwil� narzeka�a, �e ka�dy z nas choruje osobno, a teraz jak chcemy jednocze�nie, to znowu �le. Oj, doros�ym to nigdy nie mo�na dogodzi�. I tak �le, i tak niedobrze.
- Nie gadaj tyle, tylko szybko rozbierajcie si�, umyjcie r�ce i siadajcie do kolacji. I tak ju� sp�nili�cie si�. Zaraz przyjdzie profesor.
- O rany! Znowu? - j�kn�li obaj tym samym g�osem.
- Jak to znowu? - zdziwi�a si� Mama. - Przecie� wiecie, �e pan profesor przychodzi dwa razy w tygodniu. We wtorki i pi�tki. A dzisiaj przecie� pi�tek. Jak mo�na zapomnie�?
- Mama to tam nie zapomnia�a, bo dla Mamy to nic tylko angielski i angielski - powiedzia� z wyrzutom Dzika Mr�wka - I nas jeszcze zadr�cza,
- Id�cie wreszcie umy� r�ce, bo herbata wystygnie.
- To po co my�? Przecie� mieli�my r�kawice. Ale Mama to tak zawsze. A szalik czy na szyi, a angielski, a r�ce umy�. Tylko o najwa�niejsze to Mama si� nigdy nie spyta.
- A co si� sta�o?
- Jak to? Jeszcze Mama nie wie? Przecie� by� mecz.
- Wiem. Wy to tylko mecz i mecz. A lekcje na dalekim ko�cu.
- A wynik Mamy nie interesuje?
- Tak, tak oczywi�cie - Mama szykowa�a ch�opcom kolacj� w kuchni.
- Sze�� sze��, Mamo! - triumfalnie zawo�a� Pixi.
- To du�o - Mama smarowa�a olbrzymie pajdy chleba. - A kto wygra�?
- Mamo! - zawo�ali obaj bracia z wielkim, wyra�nym wyrzutem w g�osie.
- Mam� to koniecznie trzeba pos�a� na przeszkolenie - Stwierdzi� Dzika Mr�wka lej�c strumie� wody na r�ce, podczas gdy Jarek mydli� je powoli i starannie. - Bo jeszcze nas kiedy� skompromituje. Sze�� do sze�ciu i Mama si� pyta, kto wygra�. Przecie� to wo�a o pomst� do nieba.
Za chwil� w domu zapanowa�a cisza, gdy obaj ch�opcy zaj�li si� jedzeniem. Przygotowana przez Mam� ca�a g�ra chleba znika�a w b�yskawicznym tempie.
- Co ty wyrabiasz, Marek? - panuj�c� w kuchni cisz� przerwa� g�os Mamy.
Dzika Mr�wka nabra� pe�ne usta herbaty i siedzia� z wyd�tymi nienaturalnie policzkami.
- Przesta� wydziwia�! Nie umiesz si� zachowa� przy stole. Z wami to si� nawet nigdzie nie mo�na pokaza�. Wstydu tylko narobicie.
- Dlaczego Mama do nas obu? - oburzy� si� Jarek. Marek milcza� w dalszym ci�gu z pe�n� buzi� herbaty.
- Ach, bo wy zawsze... - �achn�a si� Mama. - Co si� jemu sta�o? - zapyta�a wreszcie Jarka.
- On �wiczy - powiedzia� tajemniczo Jego Brat.
- Co takiego?
- �wiczy oddech - wyja�ni� Jarek. - Ale to na nic, Mr�wa, zapomnia�e� o nosie - zwr�ci� si� do brata. W tym momencie zad�wi�cza� gong przy drzwiach.
- Bo�e, pan Ozdobny! - poderwa�a si� Mama i odruchowo przyg�adzi�a rudawe w�osy uczesane zazwyczaj w do�� obfity kok, a kt�re teraz rzeczywi�cie by�y nieco rozburzone. - Ko�czcie, ch�opcy. Marek, s�yszysz?
Dzika Mr�wka prze�kn�� herbat� i spyta� brata.
- Co� m�wi� o nosie? Dlaczego zapomnia�em?
- No, bo oddychasz przez nos.
- Nie oddycha�em - zaperzy� si� Marek.
- Pod�wiadomie.
- To mo�e zatka� nos? Takimi drewnianymi szczypcami, kt�rych Mama u�ywa przy suszeniu bielizny.
Na dalsz� dyskusj� nie by�o ju� czasu, bowiem pan Tymoteusz Ozdobny zdj�� sw� karaku�ow� czapk� i d�ugi p�aszcz z futrzanym ko�nierzem, wysup�a� si� z ogromnych kaloszy i sta� teraz, niewielki, okr�glutki, z zaczerwienionymi od wiatru policzkami i nosem, kt�ry nabra� lekko fioletowego zabarwienia.
- Good evening, boys - powiedzia� rozk�adaj�c kordialnie r�ce. Po czym doda�:
P�na ju� godzina.
Lekcj� czas zaczyna�!
Pan Tymoteusz Ozdobny, nauczyciel j�zyk�w obcych, kawaler w wieku tu�, tu� przedemerytalnym mia� bowiem do�� oryginalne hobby, polegaj�ce na m�wieniu przy lada jakiej okazji mniej lub wi�cej udanych dwuwierszy b�d�cych niew�tpliw� improwizacj�, lecz - co tu ukrywa� - posiadaj�cych do�� problematyczn� warto�� literack�.
Pan Tymoteusz Ozdobny mia� interesuj�ce i burzliwe �ycie i posiada� - jak sam zapewnia� wielokrotnie - niejeden zaw�d. Ima� si� najbardziej nieraz fantastycznych prac w rozmaitych zak�tkach ca�ego niemal �wiata, na starsze jednak lata ustatkowa� si� i osiad� jako nauczyciel j�zyka angielskiego i niemieckiego w jednej z wybrze�owych szk�, dorabiaj�c prywatnymi lekcjami, na kt�re zjawia� si� niezwykle punktualnie i z nieod��cznym i zawsze innym powitalnym wierszem.
Przesadzi�by mocno ka�dy, kto okre�li�by stosunek obu braci do lekcji z panem Tymoteuszem Ozdobnym jako przepe�niony entuzjazmem. Uczyli si� tyle tylko, aby pan Tymoteusz nie mia� powod�w do narzekania przed Mam� i aby Mama nie mia�a powod�w do dodatkowego za�amywania r�k nad lekkomy�lno�ci� obu syn�w, kt�rzy nie odczuwaj� dreszczu emocji na sam d�wi�k s��w wypowiadanych w j�zyku angielskim. Pan Tymoteusz zreszt� by� cz�owiekiem nadzwyczaj �agodnym i wyrozumia�ym i wielokrotnie podkre�la�, �e brak entuzjazmu ze strony braci-bli�niak�w kompensuje mu ca�kowicie ,,niezwyk�e - jak powtarza� - i godne najwy�szego szacunku zainteresowanie j�zykiem angielskim ze strony �askawej pani", czyli Mamy Marka i Jarka.
W dniu dzisiejszym obaj ch�opcy po�wi�cali jeszcze mniej uwagi wysi�kom pana Tymoteusza Ozdobnego wbicia w m�ode g�owy zasad rz�dz�cych j�zykiem wielkiego Szekspira i szeregu pomniejszych poet�w, my�licieli i pisarzy, a tak�e wsp�czesnych marynarzy, zaprz�tni�ci bowiem byli wy��cznie wra�eniami z niedawnego dramatycznego meczu hokejowego i - co tu ukrywa� - do�� solidnie zm�czeni.
Poniewa� jednak wszystko na �wiecie ma sw�j koniec, wi�c i lekcja z panem Tymoteuszem Ozdobnym dobrn�a do szcz�liwego fina�u. Pan Tymoteusz wsta�, zakr�ci� swe wieczne pi�ro (jeszcze przedwojenne, prosz� �askawej pani, kupowane w przedstawicielstwie firmy na Marsza�kowskiej, prosz� �askawej pani), wyg�osi� po�egnalny dwuwiersz przeznaczony na dzie� dzisiejszy, kt�ry brzmia�:
Teraz si� ju� po�egnamy
i we wtorek si� spotkamy.
Powiedzia� Mamie par� zupe�nie dla ch�opc�w niezrozumia�ych komplement�w po angielsku, na kt�re Mama poprawi�a odruchowo, teraz ju� starannie uczesane w�osy, i odpowiedzia�a r�wnie niezrozumiale w tym samym j�zyku, wbi� si� kolejno: w kalosze, d�ugi p�aszcz z futrzanym ko�nierzem i karaku�ow� czapk� i opu�ci� dom ch�opc�w �ycz�c Mamie w angielskim dwuwierszu dobrej nocy.
- Uff! - Dzika Mr�wka sapn�� z wyra�n� ulg� w momencie, gdy drzwi zamkn�y si� za panem Tymoteuszem Ozdobnym.
- Marek! Jak mo�esz tak si� zachowywa� - skarci�a go. - �e te� wy nie rozumiecie, �e to dla waszego dobra.
- Wszystko dla naszego dobra. �e te� Mama zawsze wie lepiej, co my powinni�my lubi�, co nam odpowiada i co nam smakuje - westchn�� Dzika Mr�wka, ale tak cicho, �eby Mama nie dos�ysza�a.
Mama albo rzeczywi�cie nie us�ysza�a, albo uda�a, �e nie s�yszy.
- Czas ju� my� si� i spa� - zdecydowa�a spojrzawszy na zegarek.
- Ja si� k�pi� dzisiaj!!! - wrzasn�� Pixi. - Zamawiam!
- A ja? - zaoponowa� natychmiast Jarek.
- Ty� si� k�pa� ostatnio. Teraz moja kolej.
- Ostatnio to k�pa�a si� Mama.
- Ale przedtem ty.
- Ch�opcy, dajcie spok�j - w��czy�a si� Mama - dzisiaj k�pie si� Marek - orzek�a.
- A bo Mama zawsze po stronie Mr�wy - skrzywi� si� Jarek. - Mama go faworyzuje, bo taki niedorozwini�ty.
- Nie b�d� g�uptasem. Teraz jego kolej. A on jest jedynie nie wyro�ni�ty, a nie niedorozwini�ty.
- To na jedno wychodzi - mrucza� Jarek.
- A u ciebie to ca�y rozum poszed� we wzrost - zawo�a� Marek z �azienki.
Gdy po kilkunastu minutach, zaniepokojona panuj�c� absolutn� cisz�, zajrza�a do �azienki, jej przera�onym oczom ukaza� si� nast�puj�cy widok. Na powierzchni wody, kt�ra si�ga�a prawie do g�rnej kraw�dzi wanny, p�ywa�y swobodnie do�� d�ugie blond w�osy Marka. Nad g�ow� wystawa�a zaci�ni�ta d�o� ch�opca. Ca�a reszta - niewielka co prawda - Dzikiej Mr�wki schowana by�a dokumentnie pod wod�.
- B�j si� Boga, Marek! Co ty najlepszego wyprawiasz? - Mama krzykn�a przera�liwie i z�apa�a syna za w�osy.
- Auuuu! - wrzasn�� Pixi - dlaczego Mama mi chce wyrwa� w�osy?
- Bo topielc�w trzeba w�a�nie za w�osy. Gdzie� czyta�am.
- Ale ja nie topielec - zauwa�y� bystro Marek.
- Chwa�a Bogu. Ale co ty w�a�ciwie wyprawiasz?
- Z�by sobie musia�em przep�uka�. Mama przecie� zawsze m�wi: "umyj z�by" - no nie?
- Marek, dziecko drogie, co ty wygadujesz za g�upstwa? Z�by p�uczesz w takiej brudnej wodzie! Zastan�w si�. I z zegarkiem w r�ku - dopiero teraz zauwa�y�a, �e ch�opak �ciska� w d�oni zegarek.
- Eee, bo Mama to tak wszystko bierze na serio. Po prostu �wicz� oddech.
- Oddech �wiczysz? Co to znowu za komedia?
- Bo mam za kr�tki - wyja�ni� Pixi. - Dzisiaj nie mog�em dogoni� kr��ka na lodowisku, bo mi zabrak�o oddechu. �ebym mia� cho� odrobink� d�u�szy, to na pewno bym dogoni�. I by�by si�dmy gol. Oboj�tnie. No, to �wicz� oddech. A w wodzie najlepiej. Nabieram powietrza w p�uca, zanurzam si� i mierz� czas na zegarku. A Mama nie ma zrozumienia dla treningu. Przerwa�a mi ca�y eksperyment.
- Eksperyment, eksperyment. Ju� p�no, a ty� si� nawet nie namydli� jeszcze. No, daj, umyj� ci g�ow�, bo do rana to b�dzie trwa�o, a spoci�e� si� na pewno na tym meczu solidnie.
- Jasne, �e si� spoci�em. Nasza pi�tka najcz�ciej by�a na boisku. Wiadomo - fundament dru�yny.
- Wymyj si� i szybko wy�a� z wanny, bo mi jeszcze tu za�niesz.
- Eee tam, co to, ��ka nie mam? W wannie bym mia� zasn��?
- A w wannie. Mnie samej si� to zdarzy�o.
- Mama zasn�a w wannie?
- No... nie tak ca�kiem - Marna zacz�a co� niewyra�nie b�ka� pod nosem - zdrzemn�am si� tylko troch�. By�am bardzo zm�czona...
- Mamo - Marek poderwa� si� z wanny - to Mama mo�e uton��. Bo po pierwsze - Mama nie umie p�ywa�, a po drugie - Mama si� k�pie wtedy, kiedy my ju� �pimy.
- A kiedy mam si� k�pa�? Kto za mnie pozmywa po kolacji? Kto przygotuje wam ubranie na drugi dzie�? Kto poprasuje wszystko?
- Ale �eby spa� w wannie... powiem wszystko ojcu, jak tylko wr�ci z rejsu.
- Ani mi si� wa�.
- Oho! Od razu wida�, �e Mama ma nieczyste sumienie - pomy�la� Pixi.
Wylaz� z wanny. Szybko, byle jak wytar� si� du�ym r�cznikiem k�pielowym, kt�ry zostawi� na pod�odze �azienki, wci�gn�� pi�am� drukowan� w kolorowe sportowe motocykle (same YAMAHY, HONDY, HARLEJE) i na bosaka, zostawiaj�c mokre �lady na l�ni�cym parkiecie pod�ogi, pobieg� do swego biureczka. Wyci�gn�� z szuflady mazak i kawa�ek papieru i z zapa�em zacz�� co� rysowa�.
- Co ty znowu wyprawiasz? - Mama zajrza�a do pokoju ch�opc�w - k�ad� si� natychmiast, bo si� zazi�bisz.
- Nie mog�, musz� sko�czy�.
- A co tam rysujesz?
- O, niech Mama popatrzy. To s� projekty zabezpieczenia Mamy w k�pieli. Ten pierwszy to ma trzy bloczki podwieszone pod sufitem. Jeden koniec linki przymocowany jest do �ciany, a drugi uwi�zany do n�g. W �rodku uchwyt na g�ow�. Dop�ki Mama ma nogi w wodzie, g�owa si� nie zanurzy.
Ten drugi projekt oparty jest na zasadzie pasa ratunkowego. Takie okr�g�e k�ko z otworem na szyj�. Nadmuchiwane. W ten spos�b g�owa nie ma prawa zanurzy� si� pod wod�. Oboj�tnie.
A wreszcie ten trzeci to jest na zasadzie takiej... no... deski do sedesu. Po prostu taka deska zawieszana na brzegu wanny jak podstawa pod miednic�, co jest u nas. W �rodku deska jest przeci�ta i na zawiasach, �eby mo�na by�o wsadzi� g�ow� do �rodka do otworu - o tu jest widok z g�ry. A �eby by�o mi�kko, to ca�y otw�r wy�o�ony g�bk�.
- Oj, Marek, Marek, co z ciebie wyro�nie, ch�opcze - roze�mia�a si� Mama. - A swoj� drog� to �adnie, �e� o mnie pomy�la� - poca�owa�a go w oba policzki. - Ale teraz ju� spa�, bo naprawd� bardzo p�no, a ja jeszcze mam tyle roboty.
- Ale ju� dzisiaj si� Mama nie b�dzie k�pa�?
- Nie, nie b�d�.
- Na pewno? - upewnia� si� Marek.
- Na pewno, na pewno. Spijcie ju�. Dobranoc.
- Dobranoc, Mamo! - powiedzieli zgodnie obaj bracia-bli�niacy.
Po kilkunastu minutach, gdy Mama zajrza�a do pokoju ch�opc�w, obaj ju� mocno spali. Dzika Mr�wka zwini�ty w k��buszek, obejmuj�cy mocno obiema r�koma poduszk�, a Jego Brat na wznak, z r�koma pod�o�onymi pod g�ow�.
Mama podesz�a cichutko do ��ka Dzikiej Mr�wki i wy��czy�a radio tranzystorowe, a potem przy drugim ��ku magnetofon Jarka. Zajrza�a jeszcze do zakopanego w wat� i wi�rki chomika, zgasi�a nocne lampki i cichutko zamykaj�c drzwi szepn�a sama do siebie:
- Kochane moje dwa zwariowane urwipo�cie.
ROZDZIA� DRUGI,
W KT�RYM TATA WRACA Z REJSU,
MAMA MA WSZYSTKIEGO DOSY� l CO Z TEGO WYNIK�O
Ka�dy przyjazd Taty Marka i Jarka z rejsu by� �wi�tem w ich rodzinnym domu. Rytua� takiego �wiata by� starannie przez Mam� przestrzegany i to bez wzgl�du na to czy Tata wraca� z bardzo dalekiego rejsu do Japonii lub Australii, trwaj�cego nieraz i siedem miesi�cy, czy te� z bardzo kr�tkiego, jak na przyk�ad wtedy, kiedy p�ywa� na statku odbywaj�cym regularne podr�e na trasie Gdynia -Londyn i przeloty mi�dzy portami liczy�o si� w godzinach.
Zaczyna�o si� to wszystko w przeddzie� powrotu, a dok�adniej od momentu, kiedy Tata telefonowa� z morza przez Gdynia- lub Witowo- Radio. Zaraz po takim telefonie Mama radosnym g�osem oznajmia�a synom i chomikowi, a dawniej jeszcze kanarkowi Maciusiowi i starej leniwej kotce, kt�ra przyw�drowa�a z Mam� w ramach jej panie�skiego posagu, �e: JUTRO WRACA TATA!!!
Zdanie to by�o has�em do rozpocz�cia skomplikowanych przygotowa�, kt�re ch�opcy - gdy nieco podro�li - okre�lili zgodnie jako ,,popisow� rol� Mamy w przedstawieniu pod tytu�em:
"Powr�t TATY, wed�ug w�asnego scenariusza Mamy i w re�yserii w�asnej z udzia�em dw�ch uciskanych niewolnik�w".
Spektakl zaczyna� si� od WIELKICH PORZ�DK�W z pastowaniem i froterowaniem pod�ogi, trzepaniem dywan�w, myciem okien i �cieraniem kurzu w najbardziej nawet niemo�liwych zakamarkach. Od momentu, gdy obaj bracia zacz�li chodzi� do szko�y, do ich obowi�zk�w nale�a�o froterowanie pod�ogi we wszystkich trzech pokojach, trzepanie dywan�w i �cieranie kurzu, starannie przez Mam� kontrolowane z wpraw� i umiej�tno�ci�, kt�rej by nie powstydzi� si� nawet najsurowszy szef kompanii w wojsku. St�d te� powroty Taty z rejsu kojarzy�y si� obu ch�opcom nieodparcie z froterk� i �cierkami do kurzu.
Drugim - znacznie przyjemniejszym we wspomnieniach Dzikiej Mr�wki i Jego Brata - punktem Maminego spektaklu by�o pieczenie ciasta. Nie �eby Mama piek�a ciasto tylko wtedy, kiedy Tata mia� przyjecha�. O nie, Mama piek�a jakie� ciasto co tydzie�, ale na przyjazd Taty musia� by� obowi�zkowo sernik. Du�y, smakowity sernik. Bo Tata przepada� za sernikiem. Takim s�odkim, z rodzynkami, a przede wszystkim du�ym, na ca�� form�, kt�ra si� ledwo mie�ci�a w piecyku.
I nieodmiennie przy ka�dym kolejnym serniku, odk�d ch�opcy si�gali pami�ci�, Tata - rozpoczynaj�c jedzenie tej kulinarnej Maminej wspania�o�ci mawia�:
- Miciu (bo Tata m�wi� do Mamy "Miciu"), tw�j sernik to ma wszystkie serniki pod sob�.
A Tata na kuchni si� zna�. Nie na darmo by� ochmistrzem i na niejednym statku i z niejednym kucharzem p�ywa�.
- No, no, nie przesadzaj - krygowa�a si� w takich momentach Mama - sernik jak sernik.
- Ju� ja dobrze wiem, co m�wi�, Miciu - Tata bra� drugi, a potem trzeci kawa�ek. - Tw�j sernik to SUPERSERNIK!
Opr�cz sernika, Mama piek�a - w zale�no�ci od pory roku - szarlotk�, placek ze �liwkami lub wi�niami.
- Oho, ju� jesie�, Miciu - mawia� Tata po powrocie z rejsu - placek ze �liwkami na stole.
Trzecim punktem powitalnego programu, kt�ry odbywa� si� mi�dzy punktem pierwszym, a drugim by�o mycie w�os�w przez Mam� w jakich� skomplikowanych mieszankach-p�ukankach, po kt�rych Mamine w�osy nabiera�y intensywnej, jasnokasztanowej barwy.
Obecnie Tata p�ywa� na statku obs�uguj�cym do�� regularn� lini� na trasie Gdynia - porty Zachodniej Afryki. Rejsy trwa�y przeci�tnie dwa miesi�ce i w takich �e odst�pach czasu Mama wpada�a w trans przygotowa� do POWROTU TATY.
Gdy w kilka dni po s�awetnym meczu hokejowym mi�dzy "Korsarzami" a "Piratami" obaj ch�opcy wpadli jak zwykle g�odni i zziajani (po drodze rozegrali szybki mecz pi�ki no�nej na s�siednim podw�rzu) do domu, ju� na schodach poczuli intensywny zapach pasty do pod�ogi.
- Mr�wa, qhyba Tata przyje�d�a! - wrzasn�� Jarek i pop�dzi� do g�ry przeskakuj�c po dwa stopnie.
- Nie ma co si� tak �pieszy� - przystopowa� go Marek - id� o zak�ad, �e sernik jeszcze nie przygotowany. Nie ma co liczy� na wylizanie miski. Za wcze�nie.
- No, nareszcie! - przywita�a ich Mama. - Kt�ra to godzina?
- Nie tak p�no - wtr�ci� Marek - dopiero druga.
- Druga. W�a�nie. A dzisiaj mieli�cie sko�czy� lekcje o pierwszej. Czekam na was, bo TATA PRZYJE�D�A, a wy si� gdzie� w��czycie.
- Do jutra wszystko si� zd��y - Marek bez entuzjazmu spojrza� na zapastowan� pod�og� i zwini�te dywany le��ce w przedpokoju.
- A w�a�nie, �e nie do �adnego jutra - Mama by�a wyra�nie zdenerwowana.
- No, to kiedy Tata przyje�d�a? - zapytali r�wnocze�nie obaj bracia-bli�niacy.
- Ju� sama nie wiem, od czego zacz�� - Mama jedn� r�k� odgarn�a spadaj�ce na oczy w�osy, bo kok rozlecia� si� ca�kowicie, a drug� podci�ga�a zsuwaj�cy si� uparcie z prawego ramienia niebieski fartuch kuchenny. - Wszystko mi z r�k leci. Normalnie Tata zawsze telefonowa� z morza dzie� przed przyjazdem. By� czas i na porz�dki, i na upieczenie ciasta, i na odpowiednie przygotowanie domu. A teraz zadzwoni� rano, �e po po�udniu wchodz� do portu. I nawet nie powiedzia�, o kt�rej godzinie. Po po�udniu to mo�e by� cho�by za pi�� minut. Ju� przecie� po drugiej. Bo�e drogi! Przecie� wy�cie nie jedli jeszcze obiadu, a tu prawie p� do trzeciej. Ca�y obiad wystyg� na amen i znowu trzeba odgrzewa�.
- Mamo, daj spok�j, zjemy tak, jak jest. Nie trzeba odgrzewa� - wtr�ci� pojednawczo Dzika Mr�wka.
- Co ty wygadujesz?! Zimny obiad? �eby wam zaszkodzi�o?
Id�cie wytrzepa� dywan z pokoju, a ja tymczasem podgrzeje zup� i drugie. Tylko po�pieszcie si�, bo nie wiadomo, ile jeszcze czasu zosta�o. Widzicie, co si� dzieje. Wszystko mi z r�k leci.
- To mo�e poszuka� kawa�ka sznurka, Mamo?. Albo drutu? - zaofiarowa� si� Pixi.
- Po co zn�w sznurek?
- No, jak Mamie z r�k wszystko lepi, to trzeba przywi�za�. Wtedy nie b�dzie lecia�o.
- Marek, nie do��, �e Tata mo�e lada chwila si� zjawi�, to ty bez przerwy pleciesz g�upstwa, zamiast zrobi� to, o co ci� prosz�. A ja g�owy nie zd��� umy�.
- A po co my�? I tak jeste� �adna - odezwa� si� milcz�cy dot�d Jarek.
Mama u�miechn�a si�.
- Te� wymy�li� - �achn�� si� Dzika Mr�wka. - Ruszy�o martwe ciel� ogonem. Wiadomo, �e bardzo �adna. Naj�adniejsza z wszystkich mam. Bo nasza Mama to NAJWA�NIEJSZA Z MAM, CO MA WSZYSTKIE INNE MAMY POD SOB�.
- Dajcie ju� spok�j, ch�opcy - roze�mia�a si� Mama - wytrzepcie wreszcie ten dywan.
Obiad, kt�ry ch�opcy dostali po powrocie z podw�rka, tylko przy bardzo du�ej dozie wyobra�ni mo�na by�oby zaliczy� do udanych. Kotlety by�y spieczone i gor�ce "jak ca�e piek�o i wszyscy szatani" - jak stwierdzi� autorytatywnie Dzika Mr�wka, natomiast kartofle mia�y temperatur� zaledwie pokojow�.
- Uff - mrukn�� Pixi do Jego Brata - szcz�cie, �e Tata przyje�d�a raz na dwa miesi�ce. Bo pomy�l, jakby tak mia�o by� co tydzie� albo co dwa... lepiej nie wyobra�a� sobie. Dobrze, �e w tym ca�ym ba�aganie uda�o mi si� nie my� r�k. Chocia� taki zysk.
- Ch�opcy! - zawo�a�a Mama z kuchni.
- S�ucham, Mamo - Jarek ju� sko�czy� drugie danie.
- Sko�czyli�cie je��?
- Tak jakby - w��czy� si� Marek.
- Co znaczy: "tak jakby"?
- No, bo w�a�ciwie dopiero teraz mam apetyt na obiad. Zjad�bym co� uczciwego, a przynajmniej solidnego.
- Nic nie poradz�. Musisz zaczeka�, a� wszystko sko�cz�. Teraz po�cierajcie dok�adnie kurze we wszystkich pokojach, a ja tymczasem doko�cz� ten sernik; Ju� na szarlotk� absolutnie nie mam czasu.
- A mo�na wyliza� misk� po serniku?
- Na razie jeszcze nie. Pozmywajcie swoje talerze po obiedzie.
- A Mama jad�a? - w pytaniu Marka wi�cej by�o zmartwienia z powodu tego, �e Mama nie pozmywa (je�eli sama by zjad�a, to automatycznie zabra�aby si� do zmywania), ani�eli troski o to, �e Mama jest g�odna,
- Nie. Nie mia�am czasu.
- Mama to na pewno wyko�czy siebie przez te przyjazdy Taty i nas przy okazji, a Tata nawet nie zauwa�y, �e dywan wytrzepany i kurze wytarte na bardzo wysoki po�ysk. Jemu to tam wszystko jedno. Wystarczy�by w zupe�no�ci sam sernik. No, jeszcze szarlotka na dodatek. Te rzeczy to Tata NA PEWNO zauwa�y!
- Jak mo�ecie tak m�wi�? Tata jest ochmistrzem na statku. Na jego g�owie spoczywa staranie o porz�dek, o kuchni�, o wszystko... Gdyby nie Tata...
- Mamo, a gdyby Mama zrobi�a raz, chocia� jeden, jedyny raz taki eksperyment. Jak Tata ma przyjecha�, to nie wytrzepa� dywan�w, nie zrobi� takiego ekstra wycierania kurz�w, a Mama niechby nie umy�a w�os�w i nie zrobi�a manicure. Ciekawe czyby Tata zauwa�y� cokolwiek.
- Marek, nie wygaduj g�upstw. Zauwa�y�by natychmiast. I nie b�d� taki leniwy, tylko zaraz bierzcie si� do roboty, Ty w jednym pokoju, Jarek w drugim.
- A w trzecim, Mamo?
- W trzecim razem. No, raz dwa, bo ju� po trzeciej.
- Mamo, a mo�e statek przetrzyma w porcie WOP albo celnicy i Tata przyjedzie dopiero p�nym wieczorem.
- Daj spok�j. Wiesz, jak to jest. Jakby�my czekali na nabrze�u, to na pewno by przetrzymali statek, a teraz to odprawi� ich raz dwa. Ju� ja mam takie szcz�cie.
- Ja mam pomys� - Dzika Mr�wka podrapa� si� w g�ow�. - Mo�e by tak Mama zadzwoni�a do Urz�du Celnego i powiedzia�a, �e ma wiadomo�ci, �e na statku gdzie� schowany jest wi�kszy przemyt, tylko Mama dok�adnie nie wie gdzie. Jak zaczn� szuka�, to do jutra nikogo na l�d nie puszcz� i Mama zd��y wszystko zrobi� i nawet w�osy umy�, pofarbowa� i wysuszy�.
- Ja nie farbuj� - zaperzy�a si� Mama.
- No, no, a co Mama za cuda wyczynia przy ka�dym myciu w�os�w. Jakie� p�ukanki - Marek przymru�y� domy�lnie oko.
- Ach, co ty tam wiesz. To tylko... �eby utrwali� w�asny kolor i nada� w�osom odpowiedni po�ysk. Zreszt�... co ciebie to obchodzi, smarkaczu?
- Oho, zaraz smarkaczu. Ju� wszystko wiem.
- Nic nie wiesz, a w og�le to uspok�j si� ze swoimi zwariowanymi pomys�ami i zabierajcie si� do �cierania kurz�w.
Przez najbli�sze kilkana�cie minut ka�dy z czekaj�cych na powr�t Taty cz�onk�w rodziny zaj�ty by� w oddzielnym pomieszczeniu stosunkowo niewielkiego, lecz przytulnego mieszkanka w Oliwie, podle�nej dzielnicy Gda�ska rozci�gni�tej mi�dzy wzg�rzami a torami elektrycznej kolejki. No, nieca�kowicie ka�dy z cz�onk�w rodziny, bowiem chomik wydawa� si� absolutnie oboj�tny na wa�ne - b�d� co b�d� - wydarzenie w �yciu prawdziwie marynarskiej rodziny.
Mama szcz�liwie zd��y�a wsadzi� olbrzymi sernik do piecyka i zdo�a�a odgarn�� w ostatniej chwili - tu�, tu� przed zapaleniem si� - w�osy spadaj�ce uparcie na twarz, kiedy do uszu jej dolecia�y g�o�ne krzyki obu ch�opc�w dobiegaj�ce z trzeciego pokoju.
Oho - pomy�la�a - ch�opcy ju� s� razem. Jeszcze troch� i kurze b�d� po�cierane w ca�ym mieszkaniu.
Po chwili jednak odg�osy synowskiej dyskusji wzmocni�y si� wyra�nie i nat�enie braterskich rozm�wek przekroczy�o o kilkana�cie co najmniej decybeli poziom alarmowy. Ucho Mamy zareagowa�o jak najczulszy czujnik.
Przez kr�tki moment Mama prze�y�a okre