5337

Szczegóły
Tytuł 5337
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5337 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5337 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5337 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tomasz Pacy�ski "Dziedzictwo" (Ma�a brzydka dziewczynka) - I - Ksi�niczka u�miecha�a si� swym �agodnym u�miechem, jak zwykle. Jak zwykle z�y czarownik wykrzywia� cienkie wargi w z�ym grymasie. Jak zwykle ksi��� ze sw� ma��onk� siedzia� dumnie wyprostowany, zdaj�c si� nie po�wi�ca� nadmiernie swej pa�skiej uwagi otoczeniu. Wszystko by�o jak zwykle, nawet teraz. Zbrojni ustawieni r�wnym szeregiem, �ciskaj�cy w s�katych d�oniach swe halabardy i glewie. Spod okap�w nisko opuszczonych p�askich he�m�w b�yska�y tylko czujne spojrzenia, ogorza�e twarze starych wojak�w nie wyra�a�y �adnych uczu�. Rozkaz by� sta� na stra�y, to stali. Jak zwykle. Ksi�niczka wci�� si� u�miecha�a. Nawet teraz, gdy na zrytym podkowami podw�rcu Czarny Rycerz sta� nieruchomo nad zwalonym z konia przeciwnikiem, w tej przejmuj�cej ciszy, kt�ra zapada zawsze wtedy, gdy przychodzi czas na ten ostatni cios, ko�cz�cy walk�. Na uderzenie, kt�re nie wiadomo dlaczego zwyk�o si� zwa� ciosem �aski. Czas stan�� w miejscu. Wszyscy czekali, a� Czarny Rycerz wniesie sw�j straszliwy morgenstern, zakr�ci nim nad g�ow�, a� zawyje powietrze. Po czym spu�ci kolczast�, �elazn� kul� na nie chronion� ju� str�conym w walce he�mem g�ow�. G�ow� z twarz� wtulon� w poryt� ziemi�, g�ow�, z kt�rej wida� tylko jasne, splamione krwi� w�osy. Wszyscy czekali, a� rozlegnie si� ohydny, g�uchy trzask, a� g�owa dzielnego m�odzie�ca rozpry�nie si� w krwawej mgie�ce, bryzgaj�c wko�o strz�pami m�zgu i od�amkami ko�ci. Wszyscy czekali. Ksi�niczka z �agodnym u�miechem na twarzy. Z�y czarownik z krzywym grymasem cienkich warg. Dumnie wyprostowany ksi���. I zbrojni, nieporuszeni niczym mur zamkowy, bez drgnienia r�k zaci�ni�tych na drzewcach. Ci�ka, naje�ona kolcami kula na �a�cuchu zatacza�a coraz szybsze kr�gi. Pokonany m�odzian le�a� bez ruchu, z twarz� skryt� w ziemi. To nie by� zwyk�y m�odzian. Walczy� o swe �wi�te prawa, o swe dziedzictwo. To prawowity nast�pca, dziedzic zamku, pierworodny z dziedzictwa wyzuty noc�, w ko�ysce jeszcze, moc� pod�ych czar�w i zwyk�ej zawi�ci. Te� pod�ej. Walczy�. I przegra�. Pokonany przez Czarnego Rycerza, w s�u�bie owych z�ych czar�w, ciemnych mocy. Przegra�, i czeka� na ostatni cios. U�miechaj�c si� zapewne. Jednak ukryta w zrytej ziemi twarz nie pozwala�a nikomu dojrze� tego u�miechu. Coraz szybciej wiruje �elazna kula. Coraz bli�ej do zwyci�stwa z�ych mocy. Coraz bli�ej... Ciemno�� sp�ywa na zamkowy podw�rzec. W ciemno�ci ton� mury, szczyty wie�. W ciemno�ci ginie u�miech na twarzy ksi�niczki. Czarny Rycerz wypuszcza z nagle odr�twia�ej d�oni r�koje�� morgensterna, rozp�dzona kula zarywa si� nieszkodliwie w ziemi. Mrok rozszerza si�, zakrywa ca�e nieszcz�sne ksi�stwo, zginienia bliskie. Mo�e to skrzyd�a smoka, �piesz�cego z odsiecz� zakry�y s�o�ce. Mo�e to dobra czarodziejka zgasi�a jego blask, by trwog� porazi� s�ugi demon�w i zwyk�ej ludzkiej zawi�ci. Z�y czarownik spogl�da ze strachem, krzywi�c wargi w z�ym u�miechu, teraz ju� tylko przypominaj�cym nerwowy grymas. To nastanie ostatecznej nocy, kara za z�e uczynki... To tylko cie�. ( Ksi�niczka wci�� u�miecha si� swym �agodnym u�miechem, wymalowanym w�glem na szmacianej twarzyczce. W�osy z czesanego lnu ocieniaj� oczy z okr�g�ych, rogowych guziczk�w. To st�d ten wyraz wiecznego zdziwienia, wiecznej, u�miechni�tej naiwno�ci. Zbrojni stoj� nadal bez ruchu, pod he�mami z �o��dziowych czapeczek, okryci �uskowatym pancerzem szyszek, �ciskaj�c nieruchomo patyczki swej broni. Stoj� pod murem z kilku cegie�, na kt�rego szczycie powiewa dumnie postrz�piona szmatka na kijku, ksi���ca chor�giew. Wyrzezany z lipowego klocka ksi��� wci�� trzyma si� sztywno, pod lipow� kr�lewsk� koron� zamiast ksi���cej mitry. Co tam, sta� go, mo�e awansuje. Czarodziej przewr�ci� si�, na pooranej sosnowymi s�ojami twarzy wci�� ma ten z�y grymas. Za� Czarny Rycerz... Nie ma ju� Czarnego Rycerza. Spotka�a go kara za wys�ugiwanie si� si�om ciemno�ci. Z suchym trzaskiem p�k�, rozsypa� si� gubi�c �uski pancerza, wgnieciony w zryt� ziemi�. P�k� pod podeszw� ogromnego buta. Mrok okry� ksi�stwo. Nie by� to jednak mrok nios�cy odsiecz, mrok nios�cy wybawienie. Dobra czarodziejka wiedzia�a o tym doskonale. To by�o co� gorszego, co�, z czym nawet czarodziejka sobie nie poradzi. Nawet dobra czarodziejka. Ci�ki bucior wgni�t� resztki Czarnego Rycerza w ziemi�. Celnym kopniakiem pos�a� z�ego czarodzieja w odleg�y niebyt, tam, gdzie jego miejsce. Kopniak by� mocny, czarodziej nie odby� swej ostatniej drogi w jednym kawa�ku, jednak na zastyg�ej twarzy wci�� mia� krzywy grymas imituj�cy u�miech. - Zje�d�aj st�d, odmie�cu! Zje�d�aj, bo kulasy poprzetr�cam! Brzydka dziewczynka pisn�a wbrew woli ze strachu. Ten, co rzuci� cie� na ksi�stwo, okry� je mrokiem i trwog�, by� w jej oczach straszniejszy od smoka. Smoki nie przetr�caj� kulas�w. Nie zion� przetrawionym piwskiem, najwy�ej ogniem i dymem. Nie maj� takich przekrwionych oczu, ton�cych w t�uszczu zaro�ni�tej g�by. Po prawdzie, takiej g�by te� nie maj�, to by�oby zbyt straszne. Chwyci�a to, co najcenniejsze, szmacian� ksi�niczk� o lnianych w�osach i wiecznie zdziwionych oczach, przycisn�a do piersi. Chcia�a ocali� jeszcze dzielnego m�odzie�ca, co le�a� czekaj�c na cios �aski, kt�ry wci�� nie nadchodzi�. Nie zd��y�a, rzemie� ze �wistem spad� na wyci�gni�t� d�o�, przekre�li� j� szybko nabrzmiewaj�ca pr�g�. Odskoczy�a, drug� r�k� tul�c wci�� do piersi u�miechni�t� ksi�niczk�. To, i pal�cy b�l spowodowany uderzeniem spowodowa�, i� nie by�a tak zwinna, jak zawsze. Upad�a na plecy. Pijany wozak zamachn�� si� biczyskiem, chc�c skorzysta� z niespodziewanej okazji. Skuli�a si� tylko, zwin�a jak embrion, chroni�c i os�aniaj�c sw� szmacian� lalk� jak najlepiej potrafi�a. Czeka�a na nast�pne pal�ce ogniem uderzenia. Spod zaci�ni�tych powiek nie pop�yn�a ani jedna �za. Brzydka dziewczynka nigdy nie p�aka�a, cho� by�o po temu wiele okazji. Nie umia�a. Uderzenie spad�o, jak si� spodziewa�a. Chcia�a wytrzyma�, nie poruszy� si�, jak zwykle wtedy, gdy nie mog�a ju� ucieka�. Wiedzia�a, �e wtedy zazwyczaj szybko si� nudz�, �adna przyjemno�� bi�, gdy nie wida� reakcji. Cz�owiek m�czy si� niepotrzebnie, bez �adnych spodziewanych efekt�w, �adna zabawa. Zazwyczaj ko�czy si� wtedy na jednym czy dw�ch kopniakach w �ebra. Mo�na wytrzyma�. Nie doceni�a wozaka. Uderzy� z ca�ej si�y, wk�adaj�c ca�y entuzjazm swej robaczywej duszy. Rzemie� uderzy� z trzaskiem, spadaj�c na obna�on� sk�r�, tam, gdzie przypominaj�ca worek sukienka podci�gn�a si� do po�owy ud. Nie wytrzyma�a b�lu. Cia�o zwin�o si� wbrew woli, zadrga�o. Z zagryzionych warg doby� si� cichy pisk. Nie krzykn�a. Nie umia�a krzycze�. M�czyzna zarechota� z zadowoleniem, wzni�s� bat do ponownego uderzenia, zamachn�� si�. Ju� sam �wist rzemienia wystarczy�, by ma�a, skurczona posta� w workowatej, podci�gni�tej ju� do samych bioder sukience zatrz�s�a si� w mimowolnym skurczu. Rzemie� omin�� cel, uderzy� w ziemi� wzbijaj�c kurz. Dziewczynka na sam odg�os drgn�a, skurczy�a si� jeszcze bardziej. Na pijackiej g�bie rozla� si� szeroki u�miech. To te� niez�a zabawa. Bat zn�w uni�s� si� w g�r�, lecz nie opad� z powrotem. Na zaro�ni�tej g�bie odbi�o si� zastanowienie, ma�e oczka taksowa�y zaokr�glaj�ce si� ju� kszta�ty bioder. Wozak opu�ci� bat, podrapa� si� po skudlonej czuprynie. - Ech, brzydka jeste� jak kupa, ale co tam... - mrukn�� gmeraj�c u pasa. Smoki nie przetr�caj� kulas�w. Nie robi� te� innych, paskudnych rzeczy. Nie �ciskaj� bole�nie, zostawiaj�c granatowe siniaki. Nie zion� piwem i czosnkiem w twarz, nie �lini�, nie pokazuj� spr�chnia�ych z�b�w. Nie wsadzaj� �ap... Wiedzia�a, �e nie ucieknie, jak si� zawsze dot�d udawa�o. Nie teraz, kiedy le�a�a sparali�owana b�lem. Nie przed tym cz�owiekiem, wystarczaj�co pijanym, by zrobi� to, co zamierza�, ale nie na tyle, by jej nie dogoni�. Nie zastanawiaj�c si� nad tym, co robi podnios�a si� niezdarnie, wpi�a wzrok w t�ust�, poczerwienia�� od pija�stwa i podniecenia g�b�. Zna�a o�lizg�e my�li, k��bi�ce si� jak w�e pod niskim czo�em. Wci�� przyciskaj�c do piersi szmacian� laleczk� z wymalowanym w�glem u�miechem spojrza�a prosto w g�r�, w przekrwione oczy prze�ladowcy. Nie by�a �adna. To nie tylko pozlepiane, sztywne jak sznurki w�osy opadaj�ce na chude ramiona, nie tylko zbyt g��boko osadzone, br�zowe oczy, ocienione wydatnymi brwiami. Nie tylko zbyt cofni�ty podbr�dek. Nie tylko smugi brudu na twarzy. Nie tylko nie by�a �adna. W rozszerzonych oczach wpatruj�cych si� w twarz wozaka by�o co� obcego. Co�, co sparali�owa�o jego ruchy, co�, od czego zacz�� gwa�townie trze�wie�. Co�, co u�wiadomi� sobie dopiero teraz, za p�no, jak spostrzeg�a cz�� jego niezbyt lotnego umys�u. Resztki mizernego rozs�dku, ton�cego z wolna w przepastnej g��bi br�zowych oczu powiedzia�y mu, �e to nie by� najlepszy pomys�. �e zaczepianie tego odmie�ca to co innego, ni� napastowanie innej biedoty, dorastaj�cych dziewek, kt�rych tyle roi�o si� na podgrodziu. To nie to samo, co kopn�� tak�, obmaca�, albo wykorzysta� w zacisznym k�ciku mi�dzy kup� gnoju a za�omkiem mur�w. P�k�y naczynia krwiono�ne w wyba�uszonych oczach, we wzroku m�czyzny czerwono b�ysn�o szale�stwo. Na rozpi�tych ju�, lecz jeszcze nie opuszczonych spodniach wykwit�a powi�kszaj�ca si�, mokra plama. Ta cz�� cia�a, kt�ra przed chwil� jeszcze stercza�a pr�nie, gotowa do akcji zwiotcza�a teraz, skurczy�a si� �a�o�nie. Taka ju� mia�a pozosta�, na zawsze. Ugi�y si� kolana. �mierdz�cy teraz opr�cz piwska tak�e moczem, sflacza�y strz�p cz�owieka usiad� ci�ko, opieraj�c si� o rozwalaj�cy si� murek, otaczaj�cy wysypisko. Wozak zwany jeszcze nie tak dawno Knurem, od swej jurno�ci, a zapewne tak�e i obyczaj�w, spogl�da� przed siebie szklistym wzrokiem. D�oni� gmera� w rozporku, co mia�o by� jego jedynym zaj�ciem przez reszt� �ycia. Brzydka dziewczynka popatrzy�a na t� scen� zimnym spojrzeniem swych br�zowych oczu. Ogarn�a workowat� sukienk�, okrywaj�c podrapane na u�omkach cegie�, chude kolana. Podnios�a si� posykuj�c z b�lu. Odchodzi�a trzymaj�c w opuszczonej d�oni sw� szmacian� laleczk� z nakre�lonym w�glem u�miechem na wiecznie zdziwionej twarzyczce. Odchodzi�a w mrok zmierzchu, kt�ry tymczasem okry� ksi�stwo, w kt�rym z�o nie zawsze jest rycerzem w s�u�bie ciemnych mocy, a znacznie cz�ciej pijanym bydlakiem, napastuj�cym brzydk�, bezdomn� dziewczynk�. W kt�rym nie trzeba by� ksi�ciem, by zosta� wyzutym z dziedzictwa. ( Dwa uczucia. To ma�o, jak na dwana�cie lat �ycia. Zaskakuj�co ma�o. Owszem, zna�a poj�cia na okre�lenie innych uczu�. Takich jak mi�o��, wdzi�czno��, rado��. Wiedzia�a, co oznaczaj�. Ale na og� doznawa�a jednego z dw�ch, tych najcz�stszych. G��d i zimno. Tym razem by� to g��d. Na prawdziwe zimno trzeba by�o jeszcze poczeka�, jesie� tego roku by�a wyj�tkowo ciep�a, snuj�ce si� nitki babiego lata tylko przypomina�y, �e ju� nied�ugo zaczn� opada� li�cie z drzew, �e szron zacznie srebrzy� zesch�� traw� o poranku. Zimno sp�nia�o si�, lecz na pewno nadejdzie. Skoro jednak jeszcze nie nadesz�o, nie nale�y tego �a�owa�. G��d nigdy nie czeka�. Nie by� zjawiskiem sezonowym, niestety. Co rano nadchodzi� i dr�czy� zawzi�cie, rzadko daj�c si� oszuka�. Nawet zim�, gdy przybrani opiekunowie dawali od czasu do czasu misk� polewki g��d by� wiernym towarzyszem. Za� w lecie... W lecie nikt nie chcia� karmi� przyb��dy. Odmie�ca. Niech sobie sama co� znajdzie. Wykopie spod ziemi, znajdzie na wysypisku, ukradnie wreszcie. Jej sprawa. Na podgrodziu nie by�o czego szuka�. Zbyt du�a konkurencja, dzieciak�w takich jak ona by�o mrowie. W dodatku by�y zorganizowane, po��czone w grupy, do kt�rych nigdy jej nie przyj�to. Odmieniec. Niemowa. W dodatku brzydka. Pozostawa�o miasto. Tam, za murami �atwiej co� znale��. Zarobi�. Nawet odmie�cowi si� to czasem udawa�o. Trzeba tylko przemkn�� si� niepostrze�enie przez bram�, pod okiem stra�nik�w. Czasem si� udawa�o. Czasem nie, ko�czy�o si� na kopniakach. Trudno, takie jest �ycie. Ranek zmitr�y�a zastanawiaj�c si�, czy dzisiaj warto. Nie czu�a si� specjalnie na si�ach, pr�gi po uderzeniach bicza nabrzmia�y, podesz�y krwi�. Bola�o st�uczone kolano. Nie chcia�a przemyka� si� przez bram�, w takim stanie mia�a du�e szanse na schwytanie przez stra�nika, a w perspektywie nast�pne bicie. Jednak g��d spowodowa� podj�cie decyzji. Nie jad�a ju� od dw�ch dni, a os�abienie i choroba by�y ryzykowne. W mie�cie, na placu targowym, pod straganami, mo�na znale�� zgni�� brukiew, rybie �by i inne dobre rzeczy. Mo�na pom�c kupcom, nosi� ci�kie skrzynki, dosta� za to grosz czy p�groszak. Wprawdzie rzadko, ale czasami nawet brzydki odmieniec co� zarobi�, co� innego ni� po grzbiecie. W dobrych czasach udawa�o si� sprzeda� wystrugane z drewna laleczki, pomalowane w�glem i ochr�. Rze�bione drewniane paciorki, nawleczone na rzemyk. W dobrych czasach... Dobre czasy min�y, odk�d kt�ry� z konkurencyjnych �obuz�w zabra� jej u�amany kozik, najwi�kszy skarb. Uda�o si� przej�� bram�, unikn�� stra�nik�w, kt�rzy dzi� wydawali si� bardziej pijani ni� zwykle. Sz�a b�otnist� uliczk�, staraj�c si� ukrywa� opuszczon� nisko twarz. Kiedy� kto� powiedzia�. �e ma "z�e oko". Wtedy jeszcze nie wiedzia�a, co to znaczy, ale dowiedzia�a si� bardzo szybko. Sko�czy�o si� wybiciem z�ba, na szcz�cie mlecznego. Wola�a nie powtarza� tego do�wiadczenia. Mimo ciep�a owin�a si� szczelnie dziuraw� burk�, kryj�c twarz pod spadaj�cymi na oczy w�osami. Od czasu do czasu rzuca�a spod w�os�w spojrzenia, by wiedzie�, dok�d idzie. Zbyt rzadko. W miejskim gwarze nie nas�uchiwa�a zbyt dok�adnie, nie rozgl�da�a si� wystarczaj�co uwa�nie. T�um wype�niaj�cy uliczk� zacz�� si� nagle rozst�powa�, ludzie usuwali si� pod �ciany dom�w. Chcia�a zrobi� to samo, spojrza�a jednak najpierw, co jest przyczyn� zamieszania. Z przeciwka jecha� rycerz. Wyprostowany w kulbace, posta� dumnie wznosz�ca si� nad mrowi�ce si� posp�lstwo. P�yn�� nad ludzk� mierzw�, zda si� nad ca�ym b�otem i gnojem rynsztok�w. Bez zbroi, tylko w sk�rzanym kubraku, poznaczonym odciskami i rdzawymi plamami od pancerza. Spod misiurki wymyka� si� niesfornie kosmyk jasnych w�os�w. Zamar�a na �rodku uliczki, nie bacz�c, �e stoi po kostki w ka�u�y wype�nionej w r�wnej mierze wod�, co ko�skim moczem i czym� jeszcze, czemu lepiej by�o nie przygl�da� si� bli�ej. Nie odskoczy�a pod mur. Bowiem z naprzeciwka zbli�a� si� prawowity ksi���. Ten, kt�rego z dziedzictwa wyzuto, kt�ry walczy� b�dzie z mocami ciemno�ci. Kt�ry pokona Czarnego Rycerza i wszelkie plugastwo, gdy nadejdzie czas zap�aty. - Prrr! Chcia�a odskoczy�, s�ysz�c nagle za sob� turkot k� i ko�skie chrapanie. Chcia�a, lecz zawiod�o spuchni�te kolano. Co� uderzy�o w plecy, owia� gor�cy oddech. Pad�a p�asko, nie czuj�c jeszcze b�lu, rozpryskuj�c ka�u��. Podnosi�a si� niezdarnie, obok g�owy z pluskiem wpar�o si� w ziemi� ogromne kopyto. Przeturla�a si� na bok, pod ta�cz�cym w zaprz�gu koniem, wstrzymywanym brutalnie �ci�gni�tymi lejcami. W�z przechyli� si� przy akompaniamencie przekle�stw wo�nicy, poturla�y si� z niego dorodne g��wki kapusty. Skuli�a si� w b�ocie, s�ysz�c �wist bata. Wprawdzie teraz celem by� ko�ski zad, wiedzia�a jednak, �e i na ni� przyjdzie kolej. Zn�w nie mog�a ucieka�, noga by�a zdr�twia�a, jak bezw�adna. Ucich�o mlaskanie kopyt na rozmi�k�ej uliczce, przycich�o r�enie. Tylko przekle�stwa nie milk�y. Gdy w powietrzu �wisn�� rzemie�, wiedzia�a, �e to na ni� kolej. Mija�y chwile odmierzane szale�czo bij�cym sercem. Rzemie� nie spad�, nie oparzy� pal�cym uderzeniem. Zamiast tego da�o si� s�ysze� g�uche uderzenie, po��czone z chrupni�ciem. Cisza. Po chwili zn�w zaszemra� zwyk�y miejski gwar. Ciemno��. ( Nie pami�ta�a, jak wydosta�a si� ze �mierdz�cej ka�u�y, co sprawi�o, �e siedzia�a oparta o zimny mur kamieniczki. Pierwsze, co zobaczy�a, to pochylaj�ca si� nad ni� twarz z wymykaj�cym si� spod misiurki kosmykiem jasnych w�os�w. Opu�ci�a g�ow�, t�uste str�ki w�os�w zas�oni�y oczy. Kosmyk wymykaj�cy si� spod misiurki nie by� jasny, by� siwy. To nie prawowity ksi���, z dziedzictwa wyzuty. To nawet nie rycerz. To tylko �o�nierz, mo�e ksi���cy zbrojny, mo�e najemnik. Nawet nie jest m�ody. Nie ma prawowitego ksi�cia, zgin�� gdzie�, mo�e pod butem pijanego wozaka. Mo�e kto� wrzuci� drewnian� figurk� do ogniska, jakich wiele palono na podgrodziu. Nie ma ju� ksi�cia. Chude ramiona okryte powalan� b�otem burka zadrga�y. Tylko tyle. Nie by�o �ez, brzydka dziewczynka nie potrafi�a p�aka�. Nawet teraz. Kto� chwyci� pod brod�, pr�bowa� podnie�� jej g�ow�, spojrze� w twarz. Szarpn�a si�, odwr�ci�a w bok. - Spokojnie, ma�a - us�ysza�a g�os. Chropawy wprawdzie, jak na �o�nierza przysta�o, lecz �agodny. - Ju� wszystko w porz�dku, ju� nie b�dzie ci� bi�. �o�nierz urwa�, nie widz�c reakcji. - Sam sobie winien, jedzie jak wariat. - podj�� po chwili. - Jak na go�ci�cu, galopem, ma� jego... Do bicia si� bierze... Ju� dobrze, skarci�em chmyza.... Szybkie spojrzenie spod opadaj�cych na oczy w�os�w. Przechylony w�z, g��wki kapusty w b�ocie. Skarcony chmyz, obejmuj�cy twarz d�o�mi, spomi�dzy kt�rych wycieka krew. Skapuje wolno, kropla po kropli, miesza si� w ka�u�y z wod�, ko�skim moczem i czym� jeszcze. Ludzie omijaj�cy ca�� scen�, zaj�ci swoimi sprawami, nie po�wi�caj�cy uwagi �o�nierzowi pochylonemu na skulon� dziewczynk� ani skarconemu chmyzowi ze z�amanym niechybnie nosem. Zwyk�a rzecz, kto� komu� krwi upu�ci�. Pono� to nawet zdrowo. - Ju� dobrze - powt�rzy� troch� bezradnie �o�nierz, nie wiedz�c dobrze, co dalej. Zaczyna� po trosze �a�owa�, �e po skarceniu wozaka pi�ci� w zbrojonej �elaznymi �uskami r�kawicy nie pojecha� po prostu dalej. - Ju�... Nagle podnios�a g�ow�, spojrza�a wybawcy prosto w twarz. Widzia�a, jak nagle zw�zi�y si� oczy �o�nierza. Jak urwa� wp� s�owa, wci�gaj�c powietrze. Widywa�a ju� takie reakcje. Tak naprawd�, to zawsze. Teraz zajrzy w oczy, potem splunie i po�piesznie odejdzie, mrucz�c pod nosem s�owa od uroku. Dobrze, jak nie kopnie. Tym razem si� omyli�a. Spojrzenie prze�lizgn�o si� po twarzy, po g��boko osadzonych oczach pod zbyt ci�kimi brwiami, wydatnych wargach, zbyt ma�ym podbr�dku. Po szopie sztywnych w�os�w, opadaj�cych na czo�o. Zatrzyma�o si� dopiero na d�oni, kt�r� przyciska�a do piersi ub�ocon� szmacian� laleczk� z ledwie widocznym ju�, prawie zatartym u�miechem. Tylko oczy z guzik�w spogl�da�y z takim samym naiwnym zdziwieniem. �o�nierz nie patrzy� na laleczk�. Patrzy� na przecinaj�c� d�o�, podbieg�� krwi�, nabrzmia�� kres�, naznaczon� ju� po brzegach czerwieni� zaka�enia. - Wida� bat ci nie pierwszyzna... - mrukn�� pod nosem, ujmuj�c zranion� d�o� zaci�ni�t� na r�czce lalki. Brzydka dziewczynka nie wyrwa�a d�oni, jak to zwykle czyni�a, gdy kto� pr�bowa� jej dotkn��. Nie mog�a, trzyma�a przecie� ksi�niczk�. Tylko ksi�niczka jej zosta�a, nie mog�a pozwoli�, by sta�a jej si� krzywda. Nie mog�a. A mo�e... Dotyk twardej r�ki nie by� nieprzyjemny. Nie by� twardy, jak pi�ci, kt�rych dot�d do�wiadcza�a. D�o� nie pe�z�a jak o�lizg�y paj�k, by w�lizgn�� si� pod sukienk�. - Przy�� babki - �o�nierz zmarszczy� brwi. - Wiesz, takie ziele... Kiwn�a g�ow�. - Wyci�gnie z�� krew, zagoi si�. A jak nie, to paj�czyny... Zn�w kiwn�a g�ow�. Zna�a te wszystkie sposoby, mia�a wiele okazji do ich stosowania. Pu�ci� jej r�k�. - Rozmowna nie jeste� - stwierdzi�. - Trudno... Jednak zamiast odej��, przykucn�� obok niej, opieraj�c si� o mur. - Imi� jakie� masz? - spyta� po chwili. Potwierdzaj�ce skinienie g�owy. Nic wi�cej. - Nie chcesz powiedzie�? - spyta� bez nacisku. - Ja jestem Wilfried. Setnik Wilfried. Nie mog�a powiedzie�. Nie potrafi�a. A nawet, gdyby potrafi�a... Nie mo�na przecie� powiedzie� nikomu swego imienia. �o�nierz postanowi� wreszcie odej��. Czu� si� g�upio. Na og� nie wyst�powa� w obronie poniewieranych dzieci, sam by� zdziwiony, co go dzi� napad�o. A teraz... Ma�a jest przestraszona, nie dziwota, pomy�la�. Zreszt�, dzi� jej pomog�em, jutro j� kto� bezkarnie skatuje. Nic na to, kurwa, nie poradz�, pomy�la� bezradnie, sam dziwi�c si�, sk�d przychodz� mu do g�owy takie my�li. Dzieci by�o przecie� du�o. Nawet gdy kt�re� skatowa� na �mier�, to zawsze mo�na zrobi� nowe... Ech, o diab�a z tym wszystkim... Skarcony chmyz zatamowa� krwotok z nosa, przemkn�� si� obok �o�nierza chy�kiem jak zbity pies. Nie zbiera� rozsypanej kapusty, zaci�� konia batem po zadzie, ruszy� pospiesznie. Gdy przeje�d�a� obok �o�nierz pos�a� mu z�o�liwy u�miech. Na ten widok wo�nica jeszcze raz smagn�� konia, przynaglaj�c do po�piechu. - Pos�uchaj, ma�a - zacz�� �o�nierz jeszcze raz. - Nic tu w mie�cie po tobie. Sama widzisz. To nie dla ciebie, batem mo�na dosta�. Zw�aszcza teraz. To niedobry czas, boj� si� ludzie. Miasto czary gn�bi�, nieszcz�cia sprowadzaj�. Dziwne rzeczy si� dziej�. A ty, nie obra� si�, wygl�dasz troch� nie tego... Urwa�, sam nie wiedz�c, sk�d to za�enowanie wobec brzydkiej g�wniary. - No wiesz, inna jeste�... Ludzie pos�dzi� mog�... Wczoraj cz�eka rozszczepili, bo spojrzenie mia� kose... Boj� si� ludziska... Id� za mury, we wiosce �acniej b�dzie... Pogrzeba� w trzosiku u pasa, chudym zreszt� i mizernym. Wcisn�� w brudn� �apk� monet�, kt�r� wyj�� nawet na ni� nie patrz�c. Wsta�, poczeka� jeszcze chwil�. Dziewczynka siedzia�a nieruchomo. Na co czekasz, na podzi�kowanie, pomy�la� niech�tnie. Przecie to niedojda... Ludzkiej mowy nawet nie zna... Brzydka dziewczynka spojrza�a mu w oczy. Setnik Wilfried poj��, �e do podzi�kowa� nie s� potrzebne s�owa. ( Aby bezpiecznie opu�ci� miasto najlepszy by� zmierzch. Wtedy stra�nicy z dziennej zmiany nie byli ju� tak czujni, czekaj�c na upragniony koniec s�u�by. Kupcy opuszczali mury na swych wozach. W zamieszaniu �atwo si� przemkn��, nie zwracaj�c niczyjej uwagi. S�o�ce schowa�o si� ju� za murami, kryj�c w cieniu b�otniste zau�ki. Dziewczynka przykucn�a w mrocznym ju� zakamarku, na ty�ach karczmy. To by�o dobre miejsce, wiedzia�a z do�wiadczenia. Zdarza�a si� wyrzucona ko��, dobrze jeszcze obro�ni�ta mi�sem, ogryzek pieczonej rzepy. Je�eli by�a szybsza od bezpa�skich ps�w mog�a si� nie�le naje��. Dzi� nie musia�a �ciga� si� wychud�ymi, je��cymi grzbiety kundlami. Gwarna zwykle karczma by�a dzi� cicha i wyludniona. Na miasto spad� strach, ludzie przed zmierzchem zamykali si� w domostwach, kre�l�c na futrynach znaki od uroku i z�ych duch�w lub wieszaj�c �wi�te obrazki, w zale�no�ci od tego, w co kto bardziej wierzy�. Uliczki pustosza�y wcze�nie, ju� teraz kr��y�y po nich tylko ronty i nieliczne, zap�nione postaci. Dzi� nie mo�na by�o liczy� na ko�ci czy brukiew. Dzi� by�a jednak syta. I nie tylko. W zawini�tku spoczywa� prawdziwy bochenek chleba i ma�a gom�ka sera. Za� najcenniejszy nabytek �ciska�a w r�ce, boj�c si� nawet na chwil� od�o�y� go na bok. Jeszcze mia�a czas. Chcia�a wyj�� z miasta przed samym zamkni�ciem bram, jak zwykle to czyni�a. Zwykle odchodzi�a s�ysz�c za sob� �oskot spuszczanej brony, nawo�ywania i komendy zmieniaj�cych si� stra�y. Miasto by�o obce, lecz mimo to lubi�a je. Tu by�o prawdziwe �ycie, nie straszliwa walka o byt jak na podgrodziu. Tu nad kamieniczkami i chatami na zr�b wznosi�y si� mury zamku, tu na rynku by�y kramy, czasem wyst�py trubadur�w i w�drownych kuglarzy, szubienica i inne atrakcje. Tu, za wynios�ymi murami, na podw�rcu potykali si� rycerze. Tu by� ca�y �wiat, tak inny i poci�gaj�cy. Dzi� ten �wiat by� pogr��ony w l�ku. Unosi�a si� nad nim ci�ka aura fatum i ludzkiego strachu. Wsz�dzie podejrzliwe spojrzenia, ci�ki wzrok zbrojnych taksuj�cy przechodni�w. Niewiele woz�w kupieckich i kram�w. Za to szubienica obci��ona nad miar� wisz�cymi cia�ami, zamkni�ta na g�ucho zamkowa brama. Nawet osobnik pod pr�gierzem, co ochryp�ym ju� g�osem bez wi�kszego przekonania zapewnia� o swej niewinno�ci nie mia� wielkiego powodzenia, tylko kilku obdartych ulicznik�w ciska�o grudkami ko�skiego �ajna. Przy pr�gierzu nie by�o zwyk�ego t�umu, l��cego skaza�ca, ciskaj�cego pr�cz �ajna zdech�ymi szczurami, kotami martwymi i �ywymi czy zwyk�ymi kamieniami. Ludzie nie mieli najwyra�niej g�owy do rozrywek, za� o koty by�o w mie�cie coraz trudniej. Co najdziwniejsze, osobnik pod pr�gierzem wydawa� si� by� nieco ura�ony swym brakiem popularno�ci. Nie powinien si� dziwi�. Nie mo�na spodziewa� si� uciech i rado�ci w mie�cie okrutnie do�wiadczanym przez czary. W mie�cie, nad kt�rym zawis�a moc szata�ska, wybieraj�c swe ofiary. Gdy przemyka�a si� po mie�cie, us�ysza�a du�o. O wszystkich niepoj�tych nieszcz�ciach, co dotkn�y miasto, sprawiedliwie, mo�nych nie oszcz�dzaj�c. Ot, chocia�by nie dalej jak wczoraj, w szrankach na podw�rcu stan�li dwaj rycerze, co ksi�ciu w sukurs przybyli, by przeciw szata�skiej sile wspom�c. Nie wspomogli wiele. Jeden z nich, broni� przeciwnika nie tkni�ty zwali� si� nagle na ziemi�, jak piorunem z nag�a ra�ony. Nie dziwota by by�a, jako �e niebo pociemnia�o jak przed burz�, jednak �aden grom z niego nie uderzy�. A rycerz zwali� si� jak zr�bane drzewo pod toporem drwala, a �wiadkowie tego� wydarzenia dostrzegli, jak szczelinami zbroi posoka czarna wyp�ywa� poczyna. Gdy zbroj� kowal zdj��, tak pogi�ta by�a, okaza�o si�, i� w ciele nieszcz�nika ni jedna kosteczka ca�� si� nie osta�a. Cz�ek, kt�ry to opowiada�, zatrz�s� si� ca�y z przej�cia. Otaczaj�cy go kamraci nie wybuchn�li �miechem, jak to zwykle bywa�o, gdy kto� wodze fantazji popu�ci�. Pokiwali tylko ponuro g�owami. Bo te� i nie koniec nieszcz�� to by�, jak wszyscy w mie�cie ju� wiedzieli. Bo moc diabelska nie tylko rycerza do�wiadczy�a, nie tylko! Komorzy ksi���cy si�� straszliw� na mur rzucony rozpukn�� si� jak dynia na bruk upuszczona, za� sama ksi���ca ma��onka ust od wczoraj otworzy� nie mo�e, tajemn� niemoc� zdj�ta. Pono szcz�ki pugina�em jej trzeba by�o rozwiera�, by wina nieco wla�... Przys�uchuj�cej si� z ukrycia brzydkiej dziewczynce zab�ys�y oczy. Wyobrazi�a sobie rozpukni�tego komorzego. Nie roze�mia�a si�. Nigdy si� nie �mia�a. Tak to, kamraci, prawi� cz�ek, diabelska to sprawka. Widno wied�ma jakowa� na miasto nasze si� uwzi�a. Spos�b jedyny, to znale�� tak� i pokara� sprawiedliwie, by winy swe wyzna�a i przed �mierci� czarta si� wypar�a. Kamraci pokiwali g�owami. Jedyny to spos�b, istowo, na wied�mie czary. Z�apa� tak� i powiesi�. Jeno t� w�a�ciw� trzeba znale��. Wypadki wczorajszego dnia �wiadczy�y jasno, �e nie jest to jednak taka prosta sprawa. Trzy powieszone dot�d czarownice nie by�y najwyra�niej w�a�ciwe, co dziwniejsze, mimo i� wszystkie si� przyzna�y. Tak�e cz�ek o kosym spojrzeniu pomniejszym by� najwidoczniej s�ug� szatana, bowiem po rozszczepieniu go nie nast�pi�a znacz�ca poprawa. Bo te�, jak stwierdzi� jeden z ponuro dot�d milcz�cych kamrat�w, znale�� czarownic� to rzecz najtrudniejsza. Nawet jego wielebno�� opat, cz�ek tak do�wiadczony, dokona� tego dot�d nie mo�e. Ca�a nadzieja w tym �owcy, co to nazajutrz ma przyby�... Dziewczynka chcia�a dalej pos�ucha�, tak ciekawe to by�o, lecz nie mog�a. W wyniku r�nicy zda� mi�dzy zwolennikami opata, a stawiaj�cymi raczej na �owc� czarownic ponura pogaw�dka kamrat�w przerodzi�a si� w r�wnie ponur� b�jk�. C�, r�wnie ciekawych informacji mo�na by�o pos�ucha� gdzie indziej. W mie�cie tylko o tym m�wiono, za� dziewczynka mia�a wa�niejsze sprawy na g�owie. ( Mrok powoli g�stnia�. Wiedzia�a, �e nied�ugo trzeba rusza�, b�dzie najlepsza pora na opuszczenie miasta. Podnios�a w�ze�ek z zapasami, nie wiedzia�a jednak, co zrobi� ze swoim najwi�kszym skarbem. Skarbem, kt�ry od po�udnia �ciska�a w r�ce, spogl�daj�c od czasu do czasu by si� upewni�, �e to jednak prawda. �e jednak go ma. Ma�y no�yk z ko�cian� r�koje�ci�. Nie z�amany, z pocienia�� od ostrzenia kr�tk� kling� jak ten, kt�ry straci�a. Nowy, b�yszcz�cy jeszcze �wie�o ostrzonym �elazem. Gdy stan�a przed kramem p�atnerza, zaciskaj�c w d�oni otrzyman� od Wilfrieda monet� serce bi�o jej mocno. Wiedzia�a, �e nie b�dzie �atwo, �e prawdopodobnie zostanie przep�dzona szybkim kopniakiem, zanim zd��y wskaza� upragniony no�yk. Jeden z wielu le��cych na deskach kramu. Nie pomyli�a si� wiele. Kramarz widz�c obdart� posta� z pochylon� g�ow� mrukn�� co� pod nosem o z�odziejach i pocz�� si� podnosi�. Zatrzyma� go matowy b�ysk srebra. Moneta by�a srebrna. Dziewczynka nie zna�a jej warto�ci, za to zna� j� doskonale p�atnerz. Gdy wskaza�a wybrany no�yk g�ba kramarza rozja�ni�a si� jeszcze bardziej. Poda� go, chciwym gestem zgarn�� monet� po�o�on� na deskach. Twarz dziewczynki rozpromieni�a si� tak, �e kramarz nawet nie splun�� na jej widok. Jej rysy, z t� nieuchwytn� obco�ci� nie spowodowa�y odrazy czy l�ku, skutecznie t�umi�a je �wiadomo�� nadspodziewanego zarobku. Sta�o si� nawet wi�cej. Gdy dziewczynka odwr�ci�a si�, by odej��, wpatrzona w sw�j nabytek, si�gn�� do kiesy. - Na! - zawo�a� za ni�. Gdy odwr�ci�a si�, cisn�� miedziaka. Starczy�o na chleb i gom�k� sera. No�yk pow�drowa� do zawini�tka, ono za� pod sukienk� na piersi, przyciskane r�k�. Dziewczynka wsta�a, ruszy�a w kierunku bramy. Nie musia�a si� kry�, na wyludnionych ulicach popiskiwa�y tylko t�uste szczury. Teraz tylko przej�� bram�. Przemierzy� podgrodzie, wiosk�, zaszy� si� w kryj�wce nad strumieniem, wyci�gn�� na zesch�ych li�ciach. Jutro znajdzie kawa�ek lipowego lub topolowego drewna. Lepiej topolowego, r�wnie �atwe w obr�bce, a bardziej odporne. B�d� koraliki, mo�e i g��d da si� troch� oddali�. A co najwa�niejsze, u�miechni�ta ksi�niczka o naiwnych, okr�g�ych oczach ju� nie b�dzie samotna. B�dzie i ksi���, i rycerze. I mo�e z�y czarownik. - II - Brona opad�a z hukiem i zgrzytaniem ko�owrotu. Na blankach mur�w nawo�ywa�y si� stra�e. Miasto ogarni�te strachem okopa�o si�, jak sp�oszony je� swe kolce wystawi�o ostrza w��czni stra�nik�w. Jak �cigany przez wilki w�drowiec wpatrywa�o si� w mrok, nas�uchuj�c, czy nie zbli�a si� wycie. Z�o nie wy�o w oddali. Czai�o si� blisko, bezd�wi�cznie, czekaj�c na moment, by rzuci� si� do gard�a. W roz�wietlonych kagankami i �uczywami izbach odmawiano litanie lub wzywano dobre duchy. Pod p�on�cym w �elaznej kunie �uczywem pan na zamku czuwa� przy �o�u z�o�onej tajemn� niemoc� ma��onki. W sklepionej, wyzi�b�ej kaplicy, przy woskowych �wiecach modli� si� opat. Mimo zimna �ysina �wi�tobliwego m�a pokryta by�a kropelkami potu. Mokra od potu by�a d�o� zaci�ni�ta nie na krucyfiksie, lecz na r�koje�ci miecza, wpartego ostrzem w posadzk�. R�koje�ci o kszta�cie narz�dzia ka�ni samego Zbawiciela. Gdy s�udze bo�emu przed prawdziwym z�em stan�� przyjdzie, wtedy miecza ima� si� musi. Nie spowiedzi wys�ucha�, a zezna�. Nie hosti� ofiarowa�, lecz szczypce �elazne, dla pewno�ci rozpalone. Trudna to droga, nie ka�demu kap�anowi przeznaczona. Nie ka�dy p�j�� ni� mo�e. Nie ka�dy p�j�� zdo�a. Opat pod��a� t� drog� od lat. Bogu s�u�y� mo�na na wiele sposob�w. Dobroci� i �ask�. Albo walk�. Tward� walk� z nieprzyjacielem rodzaju ludzkiego, co pod r�nymi postaciami na zgub� przywie�� usi�uje. Pod r�nymi postaciami, osobliwie jednak, po czym zna� jego perfidi�, pod postaci� kobiety, kt�ra jak�e cz�sto bywa jego narz�dziem. Pod postaci� czarownicy. Trudna to droga, twarda i pe�na wyrzecze�. Czasem... Natr�tne my�li zm�ci�y tok modlitwy. Opat otworzy� oczy, jasne, prawie bia�e w �wietle �wiec. Czasem si� nie wiedzie, przyzna� niech�tnie. Wsta�, opasa� biodra obci��onym pochw� miecza pasem. Niech�tni m�wili nieraz, i� nie przystoi duchownej osobie or�a d�wiga�. Taka misja. Gdyby nie �w or�... Opat przypomnia� sobie po raz kolejny owego cz�eka szalonego, niew�tpliwie przez wied�m� op�tanego. �w cz�ek nie bacz�c, �e o dusz� jego kobiety chodzi, przez diab�a nawiedzonej, rzuci� si� z wid�ami na opata. Nie rozumia�, nieszcz�sny, i� by dusz� zbawi�, cia�o um�czy� trzeba, aby dusza owa, ogniem oczyszczona, przed obliczem Pana stawi� si� mog�a, by otrzyma� odpowiedni�, sprawiedliw� pokut�. Nie rozumia�, albo i sam by� na z�ego us�ugach. Gdyby nie miecz... Opat zacisn�� d�o� na r�koje�ci. Gdyby wtedy nie ten miecz... Nie tylko wtedy, zreszt�... Przypadki op�tania postronnych, bliskich wied�mie os�b by�y zadziwiaj�co cz�ste. Ta �lepa, niczym nieuzasadniona agresja, zwierz�ca nienawi�� do Ko�cio�a i s�ug jego... Tak, z�y w tym palce macza niew�tpliwie. Wiele jest z�a na tym �wiecie. Duchowny wstrz�sn�� si�, przypomniawszy sobie wszystkie tego z�a przejawy, jakich zd��y� si� w �yciu naogl�da�. A tutaj, to przechodzi wszelkie poj�cie. I ci�gnie si� od roku. W�a�nie, pomy�la�, od roku. A ja tu ju� jestem cztery niedziele bez ma�a, i nic. Drwi sobie czart w �ywe oczy, z Boga i s�ug Jego si� naigrywa. Coraz gorzej. Zaczyna� si� ba�. Zawsze si� ba�, zawsze by� dumny z prze�amywania swego strachu. To nic przyjemnego sta� nad czarownic�, do wyrzeczenia si� z�ego namawia�, gdy ona bluzga i demony na pomoc przyzywa. Gdy oskar�enia ciska na niewinnych ludzi, kt�rzy j� przed s�d przywiedli. Gdy szczeg�y straszliwe po�ycia swego z szatanem wyjawia. Pancerz wiary mocarny jest, lecz pod nim �mierteln� dusz� l�k straszliwy skr�ca. A w tym mie�cie... W tym mie�cie si�y straszne si� sprzysi�g�y, jakich dot�d nie widzia�. Dot�d czarownice wywo�ywa�y zarazy, pom�r byd�a czasami. Uroki rzuca�y. Ale nie widzia� dot�d nigdy, by z�y mordowa� tak jawnie, tak na oczach wszystkich, w spos�b tak plugawy i niepoj�ty. Zas�u�y�o to miasto na to, mrukn�� prawie na g�os ze z�o�ci�. Rozpusta tu i upadek obyczaj�w. Lasy doko�a nieprzebyte, ciemne i ponure, uroczyska schronieniem z�ych mocy b�d�ce. Poganie po lasach, obrz�dy swe odprawuj�cy. Nawet tu, pod ksi���cym bokiem, zielark� pono mieli. Co dekokty warzy�a, zio�a o p�nocy zbiera�a i o�miela�a si� ludzi leczy�. Jak mawiano, nawet lepiej od cyrulika. Pewnie jeszcze p�ody sp�dza�a, tfu... I zamiast lodu na rzece odr�ba� i bab� sp�awi�, ho�ubili j� tu pod bokiem. Nic dziwnego, �e kary boskiej doczekali. Przekl�te miasto... Lasy ciemne i ponure, pe�ne pogan, �wi�te gaje i d�by. Stwory nieludzkie i niezwierz�ce, nie Boga b�d�ce dzie�em. Przed �wiat�em Bo�ym w ost�pach si� kryj�ce. Zaczyna� si� ba�. Zwykle wystarcza�o kr�tkie �ledztwo. Zawsze znalaz� si� dobry cz�ek, kt�ry wied�m� wyda�, dojrzawszy jej post�pki. Zawsze okazywa�o si�, i� winna by�a, mimo pozor�w, kt�re diabe� roztacza�. Wystarczy�o wyzna� pod perswazj� mistrza czynionych pos�ucha�, wyrzeczenie z�ego ducha przyj��, dusz� oczy�ci�. I po sprawie. A tutaj... Te trzy, s�u�ki diabelskie niew�tpliwe. Przyzna�y si� wszak, nawet szybko, ku rozczarowaniu mistrza. Ale musia�y by� to czarownice pomniejsze, s�u�ki jedynie tej g��wnej. Bowiem ich oczyszczenie, ich �mier� nic nie pomog�a. Zaczyna� si� ba�. Nigdy jeszcze nie spotka� takiego z�a, z jakim teraz przysz�o si� zmierzy�. Zaczyna� si� obawia�, czy go nie przeros�o. W tym wszystkim tkwi�a jeszcze jedna zadra. Jego reputacja. Ju� z bez ma�a cztery niedziele trudzi� si� i nic nie wsk�ra�. Za� jutro przybywa� �owca czarownic. Reputacj� psi ze szcz�tem zjedz�, pomy�la�. Nie bacz�c na powag� miejsca, w kt�rym si� znajdowa� zakl�� pod nosem. ( Ranek wstawa� szary, zasnuty dumami unosz�cymi si� spod okap�w przucupni�tych wok� miejskich mur�w chat. Dni by�y ciep�e i pogodne, za to poranki odpowiada�y bardziej porze roku. Po raz pierwszy szron osiad� na wysychaj�cych ju� trawach. Mg�a zasnuwa�a horyzont, zas�ania�a wst�g� lasu pyszni�c� si� z�otem i czerwieni� bukowych li�ci. Tylko szaro��, szaro�� szronu, mg�y i snuj�cych si� nisko dym�w. Zzi�bni�ty stra�nik, kul�cy si� w za�omku mur�w drgn��, gdy przez cisz� m�tnego poranka przebi� si� g�os rogu. Kto� pod murami obwieszcza� swe przybycie. Zbrojny ruszy� do bramy, z trudem stawiaj�c zesztywnia�e z zimna nogi. Kl�� pod nosem na my�l, �e trzeba b�dzie kr�ci� ko�owrotem podnosz�cym bron�, obudziwszy wprz�dy drzemi�cych w bramie kompan�w. Oni mieli dobrze, trafi� im si� lepszy posterunek, mogli grza� si� przy wype�nionym tl�cym si� torfem �elaznym koszu. Z tym wi�ksz� przeto satysfakcj� stra�nik pocz�� tr�ca� drzewcem glewii skulone postaci. Zakutani w derki stra�nicy pocz�li porusza� si� zwolna, jak ospa�e jesienne muchy. Z jedn� r�nic�, muchy nie u�ywaj� takich wyraz�w. - �ywo, sukinsyny! - rozruszany ju� nieco stra�nik w randze dziesi�tnika szturcha� ich coraz mocniej. - A uwa�a� tam, co gadacie, �ebym nie musia�... �ywo, powiadam, orszak przed bram� czeka. A na orszak czeka ksi���, wi�c �ebym nie musia�... Podw�adni j�li rusza� si� nieco �wawiej. Wzmianka o ksi�ciu, kt�ry ostatnio istotnie mia� powody do nerwowych zachowa�, podzia�a�a lepiej ni� szturchanie drzewcem po �ebrach. Wkr�tce spogl�daj�c z nienawi�ci� na dziesi�tnika, smarkaj�c i przecieraj�c zapuchni�te oczy pod��yli w stron� ko�owrotu. - Zara, zara... - osadzi� ich dziesi�tnik. - Nie tak chybko. Obaczy� najpierw trzeba... Do niego ju� dotar�o, �e co� jest nie w porz�dku. Ten, kto sta� pod murami i kolejnym zniecierpliwionym tr�bieniem og�asza� sw� obecno�� zjawi� si� o dziwnej porze. By stan�� tu bladym �witem musia� jecha� ca�� noc, lub nocowa� na podgrodziu. Noc� ju� od dawna nikt nie je�dzi� w tej okolicy. Za� kto nocowa� na podgrodziu, na podgrodziu zazwyczaj pozostawa�, nie domaga� si� gromko wpuszczenia do miasta. Trzeciej mo�liwo�ci nie by�o. Rozwa�ywszy w swym nieco ospa�ym umy�le te obie mo�liwo�ci dziesi�tnik postanowi� najpierw wyjrze�. I to szybko, bior�c pod uwag�, �e tr�bienie rogu zast�pi�y niewyra�ne okrzyki, niepokoj�co przypominaj�ce przekle�stwa. Co� by�o nie w porz�dku. Wyjrzawszy przez wykusz dziesi�tnik nie ujrza� orszaku czy taboru. Pod bram� sta� konno jeden, jedyny cz�owiek. Napotkawszy jego dalekie spojrzenie zbrojny poczu� mr�wki w�druj�ce po krzy�u. Co� by�o w tej samotnej postaci, nad czym wola� si� nie zastanawia�. Przypad� do muru, otar� nerwowym gestem wiechcie w�s�w. - Ty, jak ci tam, Piskorz - przypomnia� sobie. - Zapierdalaj po setnika... Zbrojny zwany Piskorzem wyba�uszy� oczy, rzeczywi�cie ma�e i paciorkowate, jak u owego wodnego stworzenia. - �e jak? - spyta�, nie ruszaj�c si� z miejsca. R�g zabucza� znowu. Znowu dobieg�y niewyra�ne przekle�stwa, g�o�niejsze teraz. Mo�na by�o nawet rozr�ni� niekt�re s�owa, co� o g�uchych skurwysynach. - To nie podnosim? - spyta� Piskorz, puszczaj�c korb� ko�owrotu. Dziesi�tnik poczerwienia� na twarzy. - Zapierdalaj, m�wi�, bo jak nie... Piskorz nie by� ciekaw, co si� stanie. Znikn�� z nieoczekiwan� szybko�ci�. Drugi zbrojny popatrzy� z wahaniem. - Nie podnosim? - spyta� on z kolei. Dziesi�tnik zdesperowanym gestem pokr�ci� g�ow�. - D.. dostanie si� nam... - zaj�kn�� si� zbrojny. - Szlachetny pan si� denerwuj�. R�g zabrzmia� jeszcze g�o�niej. - S�yszycie? - doda� zbrojny. Zupe�nie niepotrzebnie, g�uchy by us�ysza�. - Zamknij pysk! - wrzasn�� dostatecznie wyprowadzony z r�wnowagi dziesi�tnik. - Sk�d wiesz, kto tam pod bram� stoi? Sam, samiute�ki, ze �lepiami takimi pa�aj�cymi jak... Nie na nasz to, kurwa, rozum... Podw�adny skuli� si� tylko, s�uchaj�c coraz to wyra�niejszych przekle�stw. Nie zamierza� konkurowa� rozumem z prze�o�onym, uznaj�c prost� prawd�, i� w wojsku rozum przypisany jest do rangi. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Setnik Wilfried przyby� szybko. On doskonale wiedzia�, kto m�g� przyby� wczesnym rankiem, by obwie�ci� sw� obecno�� pod murami. Doskonale wiedzia�, kogo wyczekiwano od wielu dni. Kto m�g� przyby� podr�uj�c samotnie noc� przez zdj�ty strachem kraj. Wiedzia� te�, na kim skrupi si� ksi���cy gniew, gdy go�� poskar�y si� na d�ugie oczekiwanie pod bram�. Na nim. Dlatego te� biegn�cy za nim dziesi�tnik trzyma� si� skrzywiony za g�b�. Wilfried rzadko bi�. Ale ju� jak to czyni�, czyni� to porz�dnie. - Podnosi�, kurwa, �ywo! Zaskrzypia� ko�owr�t, brona drgn�a i z hurkotem pocz�a si� podnosi�. Setnik nie czeka�, schyli� si�, przeszed� na drug� stron�. Wola� jak najwcze�niej powita� przyby�ego. Mo�e da w pysk raz, czy drugi, wy�aduje gniew. Lepsze to, ni� mia�by si� p�niej skar�y�. Zbli�y� si� ostro�nie do nieruchomej postaci, wyprostowanej w siodle. Schyli� si� w g��bokim uk�onie. Mo�e od razu w �eb nie zajedzie, pomy�la� z nadziej�, cho� podobne przypadki zdarza�y si� nader cz�sto. Nie tym razem. Wilfried nie doczeka� si� nawet smagni�cia po g�owie d�ug�, je�dzieck� r�kawic�. - Nie spieszyli�cie si� - us�ysza� zamiast tego. Nawet bez specjalnej z�o�ci, nawet z rozbawieniem. - Wybaczcie, szlachetny panie - odpowiedzia� setnik, wci�� zgi�ty w uk�onie. - Nie spodziewalim si� o takiej porze, moja wina, winienem was, panie, wypatrywa�... - Nie zwalisz na g�upich podw�adnych? - zdziwi� si� przyby�y. - Nie powiesz, �e zaraz im mordy skujesz, bo nie dopilnowali? No, no... - Ja zawini�em, szlachetny panie, moi to ludzie... Przybysz roze�mia� si�. - Wyprostuj si�, �o�nierzu. I daj ju� spok�j. Trudno si� dziwi�, �e wola�e� sprawdzi�, kto zacz. Setnik wyprostowa� si�. Zaryzykowa� kr�tkie spojrzenia na g�ruj�cego nad nim cz�owieka. Spojrzenie mia�o by� kr�tkie. Jednak Wilfried zagapi� si� na ocienion� kapturem twarz. Gdzie� ju� widzia� te oczy. Przybysz nie zwr�ci� na to uwagi. Przerzuci� nog� nad ��kiem, zeskoczy� z wierzchowca, nie wypuszczaj�c z r�ki wodzy stoj�cego za nim jucznego luzaka. - Prowad� - rozkaza� kr�tko. Wilfried sta� jeszcze przez chwil�. - Jeszcze jedno... - doda� przybysz, kt�ry gdy sta� na ziemi by� o dobre p� g�owy wy�szy od setnika, te� nie u�omka. - Nie tytu�uj mnie szlachetnym panem. Nie jestem rycerzem ani nikim w tym rodzaju. Panem te� nie, a ju� na pewno nie szlachetnym. Wilfried ockn�� si�. - Jak mam si� zatem zwraca�, szla... - urwa�. - Jak mam do was m�wi�? - Mistrzu. Mistrzu Armagh. Jak poznamy si� bli�ej, b�dziesz m�g� pomin�� mistrza. - przybysz b�ysn�� z�bami w u�miechu. - Ruszajmy wreszcie... Cisn�� wodze luzaka Wilfriedowi. - Co to za imi�, Armagh? - spyta� zdziwiony setnik, zanim ugryz� si� w j�zyk. - Moje imi�. W przej�ciu bramy zatrzyma� si�. - Konie ka� zaprowadzi� do stajni, dobrze wytrze�, zaobrokowa�. Sprawdz�, uprzedzam. Setnik p�g�osem wyda� polecenia. - Teraz prowad� - Armagh skin�� na Wilfrieda. - Jak�e to, pieszo? - zdziwi� si� setnik po raz kolejny tego poranka. - Pieszo, na zamek? Nie uchodzi, mistrzu... - M�w mi Armagh. Znamy si� wystarczaj�co d�ugo. Nie na zamek, do karczmy. Setnik nie ruszy� si� z miejsca, wyraz twarzy mia� lekko og�upia�y. - Macie tu chyba jak�� karczm�? - zniecierpliwi� si� Armagh. - Nie powiesz, �e wied�my porwa�y karczmarza, a skrzaty ze szcz�tem naszcza�y do piwa? - Nie, ale... - To w porz�dku. Zak�adaj�c oczywi�cie, �e m�wisz o piwie. Na karczmarzu a� tak mi nie zale�y. - Ale oczekuj� was, szla... Mistrzu... To jest, Armagh... - Tak lepiej. Oczekuj�, to jeszcze poczekaj�. Czekali ju� dosy� d�ugo, przyzwyczaili si�. A ja, wyobra� sobie, jecha�em ca�� noc. Piwa bym si� napi�, usiad� na �awie, nie w kulbace. Dowiedzia� si� czego�. I wiesz, na ciebie chyba pad�o, ty mi opowiesz, wszystko, co wiesz. A p�jdziemy piechot�, po co sensacj� wzbudza�. - Ale ksi���... - wyj�ka� Wilfried. - Panowie szlachta. I opat... Armagh skrzywi� si� na d�wi�k ostatnich s��w. - Opat mnie znajdzie, nie ma obawy - mrukn�� cicho, jakby do siebie. - To on ma do mnie interes, nie odwrotnie. Chod� wreszcie, szkoda pi�knego poranka. ( Pachn�ce stru�yny spada�y spod kozika. U�miechni�ta ksi�niczka, wyp�ukana z b�ota w strumieniu spogl�da�a okr�g�ymi oczyma, jak z lipowej szczapki z wolna wy�ania si� dzielny rycerz. Ju� wida� mocarne ramiona, dumn� g�ow�. Gdyby mog�a, u�miechn�aby si� szerzej. Dzielny rycerz m�g� si� podoba�, zapowiada� si� na dzielnego wojownika. Obok siedzieli rz�dem z�y czarodziej, sam ksi��� pan i czarny charakter. Brzydka dziewczynka pracowa�a z pasj�. Br�zowe oczy ze skupieniem obserwowa�y klocek, obracany w przekre�lonej podbieg�� krwi� pr�ga d�oni. Ju� mniej zaognion�, li�cie babki pomog�y. Ju� nied�ugo, ksi�niczko, nied�ugo ju� przyb�dzie tw�j brat, z dziedzictwa wyzuty noc�. Pokona z�ego czarownika, pokona z�y czar i ludzk� zawi��. A ty, czarowniku, nie krzyw tak warg w z�ym u�miechu, ju� bliski tw�j koniec. Teraz trzeba precyzji. Delikatnie naciska�a ostrze, stru�yny by�y coraz drobniejsze. Ju� mo�na pozna� misiurk� z wymykaj�cym si� spod niej kosmykiem jasnych w�os�w. ( Sensacji nie by�o, lecz nieliczni o tej porze ludzie schodzili z drogi, chowaj�c twarze jak od uroku. Armagh by� przyzwyczajony. Wszyscy wiedzieli, kim jest, kto m�g� przyby� samotnie przed otwarciem bram. A komu�, kto ma tak cz�sto do czynienia z czarownicami lepiej schodzi� z drogi. Inaczej mo�na zarazi� si� z�em, kt�re bez w�tpienia i na niego nieco przelaz�o. Jak pch�y. Jak zwykle plotka uprzedzi�a jego przybycie. Jak zwykle widzia� przed sob� l�k. L�k przed zara�liwym z�em. L�k przed tym, �e mo�e wskaza� na cz�owieka, oskar�y� o konszachty z diab�em. Zaprowadzi� tam, sk�d nie ma powrotu. L�k przed �owc� czarownic. Przed �owc�, kt�ry stokro� okrutniejszy jest dla s�u�ek szatana, stokro� okrutniejszy od s�d�w �wieckich i ko�cielnych. Kt�ry z�o zabija od razu, nie daj�c szansy wyrzeczenia si� szatana, szansy wyznania win, przez co i dusz� wiedzie na niechybne pot�pienie. Nie daj�c oczyszczaj�cego cierpienia. By� przyzwyczajony. Wiedzia�, �e je�li chodzi o kontakty towarzyskie, to jego s�awa dor�wnuje katu. Taka praca. Wilfried by� wyj�tkiem. U setnika �owca czarownic nie zauwa�y� tego przymilnego, psiego spojrzenia, jakim zwykle obdarzali go ludzie, z kt�rymi musia� rozmawia�. Mo�nych zleceniodawc�w nie wy��czaj�c. Nie zobaczy� wynios�o�ci i odrazy. W zachowaniu �o�nierza by� respekt przed wy�ej postawionym, ale nic poza tym. Nie by�o zabobonnego l�ku, w ukradkowych spojrzeniach Armagh �owi� tylko ciekawo��. Wywleczony z pos�ania przez uporczywe walenie w zamkni�te okiennice karczmarz by� zbyt zaspany, by si� ba�. Nie skojarzy� jeszcze, kogo b�dzie go�ci� w swych progach. Dostrzeg� tylko dw�ch m�czyzn o postawie �o�nierzy, kt�rzy zapragn�li napi� si� z samego rana. Nic dziwnego, a w ostatnich czasach nie do pogardzenia. Obroty w karczmie ostatnio bardzo spad�y, ludziom w mie�cie nie by�o do zabawy. Wszystko posz�o sprawnie. Gdy dostali wreszcie du�y dzban paruj�cego grzanego piwa w pustej izbie towarzyszy�y im tylko wyj�tkowo rozpanoszone szczury. Armagh zmarszczy� brwi. To typowe. W miastach zagro�onych przez czary pierwsz� ofiar� pada�y koty. Jak wiadomo powszechnie, koty by�y wyj�tkowo cz�sto narz�dziem diab�a, na us�ugach czarownic. Pozbywano si� ich najwcze�niej, nie daj�c nawet szansy na wyparcie si� b��d�w. Co prawda, kotom niezbyt na tym zale�a�o. �owca odpi�� pas z broni�, po�o�y� na �awie obok siebie. Setnik przyjrza� si� mieczowi z mimowolnym podziwem. Bro� musia�a kosztowa� kilka dobrych grzywien. I to nie z racji zdobie�, kt�rych by�a pozbawiona. Ma�a g�owica �wiadczy�a o tym, �e klinga musia�a by� bardzo lekka. Przy p�torar�cznej, bastardowej r�koje�ci i d�ugo�ci samej klingi dowodzi�o to jednego, �e klinga jest bardzo lekka, mo�e nawet a�urowana. Wyku� j� musia� wielki mistrz w swym zawodzie. I z nie byle jakiego materia�u. R�koje�� obci�gni�ta jaszczurem nosi�a wyra�ne �lady zu�ycia. Na pierwszy rzut oka wida� by�o, �e nie jest to bro� paradna. Wilfried pomy�la� mimo woli, dla jak wielu ludzi b�ysk tej klingi by� ostatnim widokiem. Piwo by�o niez�e, wida� skrzaty nie zd��y�y jeszcze narobi� szk�d. Zagrzane z ��tkiem i korzeniami. - No, to do rzeczy - Armagh odstawi� gliniany kubek, butem odepchn�� bardziej natarczywego szczura. - Opowiedz, co si� tu dzieje... Zawaha� si�, patrz�c na rozm�wc� spod ci�kich brwi. - Ale najpierw powiedz mi jedno... Opu�ci� wzrok na st�, palcem umoczonym w piwie kre�li� co� na pociemnia�ym ze staro�ci d�bowym blacie. - Wiesz, kim jestem, prawda? - to nie by�o pytanie, to by�o stwierdzenie. - Wiesz, co robi�? Setnik skin�� g�ow�, bez komentarza. - Wiesz, a si� nie boisz. Nie odwracasz g�owy - Armagh m�wi� cicho. - Nie wyczuwam odrazy. Dlaczego, Wilfridzie? - Sk�d wiesz, jak mnie zw�? Szybkie spojrzenie spod opuszczonej g�owy. Lekcewa��cy gest. - M�wi�e� mi... Setnik milcza�. Da�by g�ow�, �e nie m�wi�. Mo�e kt�ry� ze zbrojnych? Nie, niemo�liwe, nikt nie zwr�ci�by si� imieniem. - Odpowiedz. Wiesz, co robi�... - Wiem - odpar� wreszcie Wilfried. - Tropisz wied�my. Znajdujesz. I zabijasz. - Wi�c? Setnik poci�gn�� ze swego kubka, zwlekaj�c chwil� z odpowiedzi�. - Wi�c nic - mrukn�� wreszcie. - Kto� to musi robi�. Ja te� zabijam, kiedy mi ka��. I kogo ka��. Niech wi�c ka�dy pilnuje swego nosa. - To wystarczy? Chwila ciszy. Nie, nie wystarczy, pomy�la� Wilfried. - Nie wystarczy - setnik sam dziwi� si�, �e to powiedzia�. Nie powiedzia�by o tym nikomu, poza tym mrocznym cz�owiekiem, przed kt�rym sz�a mroczna s�awa. - Zabijasz. Szybko. Nie tak, jak... To blu�nierstwo, durniu, pomy�la� �o�nierz. To zaprzeczanie naukom Ko�cio�a. To si�, kurwa, �le sko�czy. Ogie� i cierpienie oczyszcza dusz�. To �aska dla zb��kanych. Nieprawda, to tylko... A co tam, by�o nie by�o... - Zabijasz szybko - doko�czy� twardo. - Nie m�czysz. Nie prowadzisz na �mier� ku uciesze gawiedzi. Teraz mo�esz powt�rzy� to opatowi. Pieprz� to, �mier� jednaka... - Nie jednaka, jak doskonale wiesz - Armagh uni�s� g�ow�. - nie obawiaj si�. Nie powt�r