10977
Szczegóły |
Tytuł |
10977 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10977 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10977 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10977 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Katarzyna Ruszkowska
Zakazany owoc
Policzyła do trzech, po czym wychyliła się zza metalowego pudła i oddała kilka strzałów
z ciężkiego, starego pistoletu, nie używanego już raczej w tej części Galaktyki. Błyskawicznie
cofnęła głowę, tak, że seria z peemu minęła ją dosłownie o cal. Dyszała ciężko, mokra od
potu koszulka lepiła się do ciała, uwydatniając kształtne piersi i płaski brzuch. Dziewczyna
przyciskała plecy do chłodnej ściany pudła, modląc się w duchu, żeby Adamowi udało się
zajść gliny od tyłu. Sprawdziła szybko stan amunicji. Zostało już tylko dziesięć naboi.
Czekała jeszcze chwilę, starając się złapać oddech. Postrzelona noga doskwierała coraz
bardziej, prowizoryczny opatrunek zsunął się w trakcie walki i rana zaczęła mocniej krwawić.
Adam ciągle nie nadchodził, więc Angel postanowiła się ruszyć, żeby cwani kolesie
w czarnych mundurach nie dopadli jej znienacka. Policzyła znów do trzech, po czym dała
szybkiego susa do przodu, okręciła się w powietrzu i otworzyła ogień za siebie.
Odpowiedziały głośne szczeknięcia peemów, jedna z kul dosięgła prawego przedramienia.
Angel krzyknęła z bólu, opadając za kolejną skrzynią na ziemię. Cholera, ruszyła się za
późno, zdążyli podejść, psia ich mać. Przycisnęła rękę do rany, z której obficie sikała krew.
To tylko draśnięcie, pomyślała z ulgą. Sprawdziła, czy plecak nadal jest dobrze zamocowany
i czy cenny ładunek nie wypadł po drodze. Na szczęście wszystko było na swoim miejscu.
Nie miała już bandaży. Rozważała przez chwilę zdjęcie koszulki i owinięcie jej wokół rany
i w końcu instynkt przetrwania przeważył nad wstydem. Zdecydowanym ruchem szarpnęła
materiał i podarła go na pasy trzęsącymi się rękoma. Była teraz niemal zupełnie naga,
wytrenowane, spocone ciało lśniło w ciemności. Zawiązała prowizoryczny opatrunek na
ramieniu i przyjrzała mu się krytycznie. Krew zabarwiła szybko tkaninę na czerwono, ale
płynęła już znacznie mniejszym strumieniem. Angel ścisnęła w zdrowej ręce pistolet, żeby
dodać sobie otuchy. Adam wielokrotnie powtarzał jej, że powinna zacząć używać lepszego
sprzętu, ale ona była przywiązana do starego Smith&Wessona. Dostała go od ojca na
piętnaste urodziny.
Wiedziała, że musi działać. Czuła, że słabnie z upływu krwi, zaczynało jej się kręcić
w głowie, ale trzeba było wytrzymać jeszcze trochę, aż Adam znajdzie odpowiednią chwilę
i wykończy tych drani, którzy na nią polowali. Przykucnęła za skrzynią na drżących nogach,
po czym szybko wychyliła się i oddała kilka strzałów. Usłyszała wrzask – chyba udało jej się
kogoś trafić. Zanim się schowała, przeleciało nad jej głową kilkadziesiąt pocisków. Zatoczyła
się i upadła, krew z obu ran zaczęła sikać jak głupia, świat nieco rozmazał się przed oczami
dziewczyny. Walczyła z utratą przytomności, ale obraz coraz bardziej się zawężał, jak
podczas końcówki filmu. Kątem oka dostrzegła jakąś plandekę, zwisającą z sąsiedniego pudła
i ostatkiem sił wczołgała się pod nią.
Potem chyba straciła przytomność, obudził ją ból. Ktoś wyciągał ją za nogę spod
plandeki, odruchowo zaczęła szukać pistoletu. Okazało się, że nadal mocno ściska go
w garści. Kiedy tylko wyjechała ze swej kryjówki, nacisnęła spust. Huk wystrzału wyrwał ją
z otumanienia i z przerażeniem zobaczyła, że stoi nad nią Adam, a nie żaden gliniarz...
Wypuściła broń ze zbielałych rąk.
– Adam... – szepnęła, wpatrując się w spoconą i brudną twarz brata.
– Wszystko w porządku, aniołku. Nie trafiłaś. Ale następnym razem nie strzelaj do mnie,
ok? – Uśmiechnął się wesoło. – Chodź, droga wolna. Musimy się spieszyć, trochę mi zajęło,
zanim znalazłem cię pod tą plandeką.
– Pomóż mi wstać. – Angel odetchnęła z ulgą. Mężczyzna dopiero teraz dostrzegł jej rany,
gdyż w ciemności nie było widać zbyt wiele. Stwierdził również inny, niecodzienny dosyć
fakt.
– Aniołku, jesteś goła – powiedział nieco zdziwiony. Patrzył na nią przez chwilę, po czym
westchnął i ściągnął z grzbietu koszulę. – Masz, włóż to. Tymi dziurami po kulach zajmiemy
się już na statku. – Podał jej rękę i podniósł z podłogi. Dziewczyna nie była jednak w stanie
ujść więcej niż kilka kroków.
– Braciszku, chyba musisz spadać beze mnie. Trochę kiepsko mi idzie chodzenie. Może
ukryjesz mnie gdzieś i wrócisz po mnie później? Gliny w większych ilościach pewnie już tu
jadą. – powiedziała chrapliwie, opierając się o niego, żeby nie upaść. Ale on tylko roześmiał
się znowu i szybkim ruchem wziął ją na ręce. Chciała protestować, ale już ruszył, rozglądając
się czujnie przed wyjściem z magazynu. Na horyzoncie widzieli łuny wybuchów – wojsko
wykańczało zapewne oddziały, wysłane na chwalebną, lecz samobójczą misję, która miała
odciągnąć uwagę od zadania, które oni wykonywali.
Chyłkiem przeszli przez szosę i ukryli się w lesie, otaczającym hale fabryczne
i magazyny, w których rozegrała się walka. Do miejsca, gdzie ukryli lądownik, był jeszcze
kawałek drogi. Musieli się spieszyć, gdyż gliny mogły wypuścić bojowe psy, które
z łatwością dognałyby ich wśród drzew. Poza tym ściągnęły już na pewno posiłki i element
zaskoczenia nie dawał im już przewagi. Adam przedzierał się mozolnie przez las, starając się
odnaleźć ścieżkę, którą tu przyszli. Angel zasnęła, czy też może zemdlała z upływu krwi
i ciążyła mu bardzo, utrudniając poruszanie się w gąszczu. Sam też był już bardzo znużony
i kilka razy o mało nie upadł.
Szedł tak dopiero kilka minut, potykając się co chwila i dysząc z wysiłku, kiedy usłyszał
w oddali ujadanie psów. Ulepszone genetycznie, wspomagane wszczepami wilczury były
chlubą Herdonu. Adama przeszedł zimny dreszcz. Był przygotowany na to spotkanie, razem
z Angel obmyślili sposób na potwory, ale w tej chwili jasny i bezpieczny pokój, gdzie
omawiali szczegóły planu, wydawał się nieskończenie odległy. Pewność, że ucieczka się
powiedzie, nagle go opuściła.
Czując nieprzyjemne ściskanie w żołądku, przyspieszył jeszcze kroku, szukając
niezgrabnie w kieszeni środka, który udało im się kupić na czarnym rynku w stolicy Herdonu.
Miał ponoć zmylić węch wilczurów i dać obojgu dodatkowych kilka minut na ucieczkę. Nie
przewidzieli jednak wówczas tego, że Angel będzie ranna i całkowicie niezdolna do biegu.
Adam rzucił za siebie srebrzystą kapsułkę i pobiegł truchtem dalej. Usłyszał cichy syk, kiedy
gaz wydobywał się z urządzenia.
Ale nie miał wielkiej nadziei, że to wystarczy. Czynił taki hałas, przedzierając się przez
las, że psy nie potrzebowały węchu, ich ultraczuły słuch w zupełności wystarczy.
Zatrzymał się na chwilę przy kępie drzew. Noc otulała go nieprzeniknionym płaszczem
mroku, nie świecił żaden z księżyców Herdonu, a gwiazdy nie przebijały ciężkiej powłoki
chmur. Spływał potem i krwią Angel, lecz nie zwracał na to uwagi. Z plecaka wyjął
niewielkie urządzenie, które uruchamiało nadajniki, ukryte wcześniej w lesie. Według
obietnic handlarza miały one zmylić słuch psów, nadając dźwięki na odpowiednich
częstotliwościach i skierować je na mylny trop. Modlił się, żeby zadziałały.
Z trudem podniósł siostrę i ruszył dalej truchtem, co jakiś czas włączając kolejny
nadajnik. Ujadanie psów było coraz bliżej, doganiały swoją ofiarę, słyszał to w ich
triumfalnym wyciu. Starał się biec jak najszybciej, gałęzie drzew rozcinały mu twarz, potknął
się raz i prawie upadł, przygniatając ranną dziewczynę. Pogoń była tuż, deptała mu po
piętach, niemal czuł na plecach oddechy czerwonookich wilczurów, niezawodnych niczym
sama śmierć. Wreszcie wybiegł na niewielką polankę i prawie wpadł na burtę swego
lądownika. Chłód metalu otrzeźwił go trochę, Adam szybko wystukał kod, otwierający drzwi.
Wrzucił Angel niezbyt delikatnie do środka, sam wtoczył się za nią i ostatkiem sił walnął ręką
w przycisk, zamykający wejście. Doczołgał się do pulpitu sterowniczego i odpalił sekwencję
powrotu do statku-matki. Kiedy startowali, na polanę wbiegały pierwsze psy.
* * *
Adam odetchnął dopiero, kiedy Niepokalana 3 opuściła przestrzeń kosmiczną wokół
Herdonu i sobie tylko znanymi drogami poprowadził ją w stronę Terry, omijając wyznaczone
tunele i placówki Straży Granicznej. Teraz wreszcie mógł zająć się Angel jak należało,
a pilotowanie pozostawić komputerowi. Była nadal nieprzytomna. Puls miała bardzo wolny,
leżała w zamkniętej kapsule, która dostarczała jej odpowiednią ilość tlenu, utrzymywała stałą
temperaturę i chroniła przed przeciążeniami. Cienkie igły, tkwiące w żyłach Angel,
wprowadzały do krwi substancje odżywcze i leki, a automatyczny medyk zajął się
dezynfekcją i zaszyciem ran. Adam, ponieważ przynajmniej na razie nie mógł nic więcej
uczynić dla siostry, postanowił się wykąpać. Kiedy wyszedł z kabiny, czysty i pachnący,
przywdział swój zwykły, czarny strój, a pod kołnierzyk włożył koloratkę. Na szyi zawiesił
srebrne koło – symbol jedności, cyklu i płodności, znak Najświętszej Marii Panny
i przynależności do Kościoła Chrześcijańskiego. Ujął chłodny okrąg w dłoń i patrzył na niego
przez chwilę. To był jego cel, nadzieja i odkupienie. Miłość i spełnienie. Wiara.
Wreszcie wypuścił symbol z ręki i zajął się siostrą.
Jej rany były już zagojone, medyk podał środek nasenny, więc spała, oddychając równo.
Adam zwilżoną gąbką zaczął przemywać jej ciało, cal po calu. Była bardzo piękna, drobne,
jędrne piersi reagowały na dotyk. Mężczyzna przełknął głośno ślinę. Bardzo dobrze pamiętał
czasy, kiedy Angel należała do niego i traktował ją jak swoją kobietę, a nie siostrę. Dawno
jednak wyzbyli się grzechu i nie zamierzał zmieniać tego stanu. Wziął się za rozczesywanie
splątanych, jasnych włosów dziewczyny, które sięgały jej prawie do pasa i stanowiły
wspaniałą ozdobę. Kiedy była szczęśliwa i jej błękitne oczy błyszczały wesoło, wyglądała
naprawdę jak anioł. Potem z niejaką trudnością założył jej ciemny strój zakonnicy, na szyi
zawiesił koło. Zaczął się modlić. Teraz, kiedy niebezpieczeństwo minęło i znów myślał jasno,
modlitwa wydała mu się ukojeniem i rozwiązaniem wszystkich problemów. Nie rozumiał,
dlaczego w chwilach stresu nigdy o tym nie pamiętał. Może to jego grzeszna przeszłość tak
nad nim ciążyła.
Angel obudziła się z lekkim bólem głowy i przez chwilę zastanawiała się, gdzie się
znajduje. Zaraz jednak rozpoznała kapsułę medyczną na ich pięknym statku, Niepokalanej 3.
Kiedyś latali pierwszą Niepokalaną, jeszcze w czasach, gdy niczym kosmiczni piraci napadali
na inne statki, okradali świątynie i domy bogatych ludzi. Wtedy nazywali ją chyba inaczej, ale
Angel nie mogła sobie przypomnieć jak. Potem dostali od Ojca Piotra Niepokalaną 2, jako
prezent z okazji Chrztu Świętego, jednak po jednej z misji trzeba było oddać ją na złom –
działka Statku Allaha, przed którym uciekali, podziurawiły ją jak sito. Angel podniosła się
z kapsuły. Zauważyła na sobie świeże ubranie i uśmiechnęła się – Adam dobrze się nią zajął.
Ruszyła, żeby go znaleźć, ale jej wzrok przykuł zakurzony, niewielki plecak, leżący pod
ścianą. Podniosła go troskliwie i powoli otworzyła. Bała się tego, co było w środku,
nieznanego, a przez to strasznego. Siły specjalne Stanów Zjednoczonych przechwyciły tajne
dane, przewożone przez dobrze strzeżony statek kupiecki, należący do Eurosji. Przez dwa
miesiące chrześcijańscy agenci próbowali zlokalizować cenny ładunek i w końcu im się
udało. Dlatego właśnie rodzeństwo udało się na Herdon.
W ciemnej czeluści plecaka wymacała niewielki, podłużny przedmiot, gładki i chłodny
w dotyku. Wyjęła go ostrożnie. Był to metalowy pojemnik, zamknięty hermetycznie, bez
żadnych oznaczeń czy napisów. Żeby go otworzyć, trzeba było podać kod, ale Angel znała się
na łamaniu takich zabezpieczeń. Sięgnęła do bocznej kieszeni plecaka i wyłowiła stamtąd
małe urządzenie, podobne do kalkulatora, z kilkoma przyciskami i wyświetlaczem. Włączyła
je i przystawiła do pojemnika. Na wyświetlaczu zaczęły pojawiać się różne cyfry, aż wreszcie
urządzenie ustaliło właściwą kombinację: 789296543. Dziewczyna zawahała się. Nie
powinna otwierać pojemnika. Kod należało przekazać Ojcu Dowódcy i zapomnieć o całej
sprawie. Na tym kończyło się ich zadanie. "Ciekawość to pierwszy stopień do piekła" –
przypomniała sobie stare przysłowie. Obracała w dłoniach chłodny przedmiot, który jednak
parzył jej palce. Co było w środku? Jeśli odda swą zdobycz Dowództwu, nigdy się tego nie
dowie. Zerknęła w stronę kabiny pilota, ale nic nie zapowiadało, żeby Adam miał się zjawić
i uciąć jej grzeszne dylematy. Zaczęła wpisywać kod. 789265... Szybkim ruchem wrzuciła
pojemnik z powrotem do plecaka i ukryła twarz w dłoniach. "Matko, bądź miłościwa mnie
grzesznej. Matko nasza... I nie wódź nas na pokuszenie... Amen." Zacisnęła w dłoni srebrne
koło, pragnąc, żeby Bogini dodała jej sił.
Zaczęła kręcić się po pomieszczeniu, starając się znaleźć sobie jakieś zajęcie, ale nie
poszła przywitać się z Adamem – wiedziała, że wtedy bezpowrotnie straci szansę na odkrycie
tajemnicy pojemnika. Cały czas czuła jego obecność, palącą, drażniącą i nie dającą spokoju.
Stanęła przed iluminatorem, przez który było widać kosmos. Tak pusty i tak pełen życia
zarazem. Emanujący spokojem wieczności. Przerażający swą potęgą i niezmiennością.
A jednak małe, słabe istoty ludzkie wtargnęły w jego nieśmiertelną powagę, niszcząc swym
mrówczym wysiłkiem to, co niezbadane siły tworzyły przez miliardy lat. Narzucając swoje
własne struktury i porządki w miejsce tych zastanych, odwiecznych. Czy człowiek jest
Wszechświatem? Czy Wszechświat jest, jak człowiek, skomplikowanym organizmem,
działającym w jakimś rytmie, nadanym mu przez Rodzicielkę? Przez Najświętszą Panią
Cyklu i Wszechrzeczy? Czy Wszechświat jest Boginią...? Albo Bogini Wszechświatem?
Nagle Angel wydało się, że Święta Matka chce, żeby ona poznała zawartość tajemniczego
pojemnika. Że powierza jej ten sekret w dowód uznania za wierną służbę zakonnicy. W końcu
obie były kobietami i może Maria Panna bardziej ufała jej niż tym wszystkim księżom...
Dziewczyna zaraz zganiła się za tak bluźniercze myśli, ale powróciła do plecaka i wyjęła
z niego metalowe pudełko. 78996543. "Matko, chroń mnie..." wyszeptała, kiedy z cichym
szumem połowy pojemnika rozsunęły się, ukazując swoją zawartość. Była to szklana
kapsułka, wypełniona zielonym, opalizującym, zupełnie przejrzystym płynem. Angel
przyjrzała się temu, nieco rozczarowana. Spodziewała się czegoś bardziej widowiskowego po
przedmiocie, którego zdobycie nastręczyło tak wiele trudności. Obróciła go kilka razy
w dłoniach, po czym schowała znów w zacisznym wnętrzu metalowego pojemnika. Dopiero
teraz podążyła na spotkanie z bratem.
* * *
– Mamy kłopoty – rzucił Adam do siostry, która kończyła właśnie trzecią tego dnia
puszkę syntetycznej soi, usiłując nadać jej jakikolwiek smak za pomocą tych kilku przypraw,
które jakimś cudem znalazła na statku.
– Jakie kłopoty? – zapytała z pełnymi ustami.
– Wojownicy Allaha, jak sądzę. – Wskazał hologram, na którym rysowało się kilka
szybko zbliżających się, czerwonych punktów.
– Przeklęci poganie. – Angel zaklęła brzydko, w chwili stresu zapominając o cnotach
pobożnej kobiety.
Mahometanie byli największą zmorą chrześcijańskiego świata. W 2108 roku utworzyli
w Azji Allah-ab, Krainę Allaha i wypowiedzieli Dżihad całemu światu. Później zaczęli
działać również w kosmosie – wykradli z laboratoriów Eurosji kleszczyce, znalezione na
jednej z planet Alpha Centauri stworzenia, które znacznie zwiększały zdolności psioniczne
swoich żywicieli. Ponieważ jednak kleszczyce prędzej czy później zupełnie zjadały swego
żywiciela, a zdarzało się też, że przejmowały nad nim kontrolę, używanie ich zostało
zabronione zarówno w Eurosji, jak i w Stanach Zjednoczonych. Poza tym Kościół
Chrześcijański, a dokładniej papież i najwyżsi ranga dostojnicy kościelni, pragnęli zachować
monopol na moce psioniczne, które otrzymali od Najświętszej Marii Panny i nikt poza nimi
nie miał prawa ich używać pod groźbą ekskomuniki. Niestety, Wojownicy Allaha niewiele
sobie z tych zakazów robili i używali wszystkich dostępnych metod, żeby zniszczyć
innowierców.
– Siadaj za sterami, musisz mi pomóc – rzucił Adam, skupiając się całkowicie na
przygotowaniu statku do obrony. – Spróbujemy im uciec, ale to może być trudne.
– Jeśli znowu rozwalimy statek, Ojciec Piotr nas zabije – westchnęła Angel, przypinając
się do fotela drugiego pilota. Założyła na głowę hełm i zaczęła modlitwę aktywującą
psioniczne osłony statku. Dziś poszło jej wyjątkowo dobrze, czuła, że wszystkie zmysły ma
bardzo wyostrzone. Nie przestraszyła się szczególnie obcych statków, beztroska natura wzięła
górę nad rozsądkiem i Angel po prostu świetnie się bawiła.
Adam nie był tak dobrej myśli. Wiedział, że ich statek nie dysponuje zbyt wielką siłą
ognia, jego zaletą była za to szybkość i zwrotność, żeby jednak w pełni to wykorzystać,
musiał wysilić swoje umiejętności do maksimum. Wykonał zwrot, zmieniając kolizyjny kurs
na bardziej neutralny. Zawsze istniała możliwość, że to tylko flotylla handlowa Ligi
Międzyplanetarnej, Niepokalana 3 nie była przecież uwzględniona w żadnym planie lotu
i mogła niechcący przeciąć jakiś szlak. Odczekał w napięciu kilka chwil, odnotowując kolejne
działania Angel, włączającej systemy obronne statku. Niestety, obce jednostki wyraźnie
zmierzały do konfrontacji, rozdzieliły się nawet, próbując odciąć Niepokalanej 3 drogę
ucieczki. Trzy jednostki, pomyślał Adam, przy odrobinie szczęścia powinno się udać.
Wyłączył automatycznego pilota, ucałował koło na swej piersi i znacznie zwiększył
prędkość. Musieli uciekać. Jeśli to były rzeczywiście Statki Allaha, zależało im albo na
zniszczeniu Niepokalanej 3, albo też na jej cennym ładunku, jeżeli jakimś cudem udało im się
o nim dowiedzieć. Mogły to być również maszyny, należące do Stanów Zjednoczonych, ale
to wcale nie oznaczało większych szans, gdyż oni nie atakowaliby sił Kościoła
Chrześcijańskiego tak po prostu... Musieliby wiedzieć o wykradzionym pojemniku. Dlatego
Adam nie ryzykował konfrontacji i wybrał ucieczkę, choć Angel wolałaby trochę zabawy, jak
za starych, dobrych czasów... Wtedy potrafili zagrać na nosie każdemu statkowi we
Wszechświecie. Ale tym razem Niepokalana 3 nie należała do nich. Ich życie i zdrowie
również. Służyli Kościołowi i winni mu byli oddanie i posłuszeństwo. Dlatego właśnie Adam
wyszukał najlepsze miejsce na wyrwanie się z okrążenia i włączył pełną moc.
Zobaczymy, maleńka, na co cię stać, pomyślał. On też czuł podniecenie i upojenie
niebezpieczeństwem jak dawniej. A Niepokalana 3 posłusznie wystrzeliła w przestrzeń, jak
najdalej od wrogich jednostek. Angel odpaliła pierwszy pocisk atomowy, który wybuchając
w próżni tuż za nimi, pchnął statek jeszcze silniej do przodu. Przez chwilę wydawało się, że
umknęli prześladowcom, gdy wtem radar zawył, ukazując szybko zbliżające się do nich inne
jednostki, nadciągające z kierunku, w którym lecieli.
Z ust rodzeństwa bluznęły takie wiązanki, że co mniej odporni księża mogliby przeżyć
ciężki szok.
Pułapka się zamknęła. Paliwa mogło starczyć im już tylko na kilka manewrów
unikowych, dlatego dalsze wymykanie się prześladowcom było niemożliwe. Pozostała walka.
Jeśli dla tamtych liczył się tajny ładunek, to nie będą używać ciężkiej broni, żeby go nie
zniszczyć. Adam postanowił lecieć wprost na największy statek – według wszelkiego
prawdopodobieństwa kolos powinien się odsunąć, żeby Niepokalana 3 nie roztrzaskała się
o niego. Przez iluminatory dostrzegli potężny, ciemnoszary kształt z wymalowanymi znakami
Allaha. Był to amerykański model, skradziony zapewne podczas któregoś z licznych rajdów
po Układzie Słonecznym. Z prawej strony wykwitły nagle błękitne jęzory płomieni i statek
zaczął usuwać im się z drogi, zgodnie z przewidywaniami.
– Pole siłowe, kurwa, pole siłowe! – wykrzyknęła nagle Angel. Przestrzeń pomiędzy nimi
a statkiem falowała lekko, zagradzającą im drogę ucieczki. Na manewry było już za późno.
Niepokalana 3 gwałtownie zwolniła, niczym mucha złapana w pajęczą sieć. Adam
z wściekłością uderzył pięścią w pulpit sterowniczy. Olbrzym zaczął powoli, lecz
nieubłaganie przyciągać ich do siebie. Angel próbowała nadać sygnał SOS do wszystkich
kościelnych jednostek, ale nie wierzyła w skuteczność swoich działań – najbliższy statek
mógł być lata świetlne od nich.
Rodzeństwo popatrzyło na siebie, rozumiejąc, że śmierć zbliża się do nich wielkimi
krokami. W tym spojrzeniu było tyle miłości, że nie potrzebowali słów, żeby się pożegnać.
Znowu w chwili najbardziej odpowiedniej na modlitwę woleli po prostu patrzeć sobie
w oczy... Nagle dziewczyna drgnęła, jej spojrzenie utraciło ostrość, a oddech znacznie
przyspieszył. Adam przestraszył się nie na żarty. Potrząsnął nią mocno i zawołał po imieniu.
Zamrugała oczami jak ktoś przebudzony z długiego snu.
– Nadchodzi odsiecz... – wyszeptała cicho, bardzo blada, nie patrząc na brata. Nie zdążył
o nic spytać, gdyż w następnej chwili Niepokalaną 3 coś targnęło i nagle znów była wolna.
Przestrzeń kosmiczną przecinały promienie laserów, znacząc kadłub Statku Allaha kolejnymi
wybuchami. Nadciągała odsiecz, zgodnie ze słowami Angel. Zielone znaki Eurosji obok
srebrnych kół Kościoła Chrześcijańskiego przeciw krwawym symbolom Allaha –
zapowiadała się porządna bitwa. Adam wyprowadził Niepokalaną 3 z zasięgu obcych
jednostek i zawrócił, gotując się do ataku. Angel, jakby zapomniawszy o dziwnym
incydencie, dogadała się przez radio z sojusznikami, tak, że już po chwili atakowali
w całkiem skoordynowanym szyku. Po kilku minutach mahometanie zaczęli się wycofywać,
zostawiając dwa wraki za sobą. Niepokalana 3 miała zaś eskortę aż do samego Portalu.
* * *
Niebo nad Warszawą było bezchmurne, choć pełne gryzącego smogu. Statki kosmiczne
podchodziły do lądowania jeden za drugim, inne zaś startowały, aby opuścić bezpieczną
atmosferę Terry. Lecąc nisko nad stolicą Eurosji Adam podziwiał strzeliste, szklane budynki,
godzące w niebo niczym wieże potężnych katedr. Miliony świateł, rozświetlające noc
szkarłatną łuną, miliony dusz, stłoczone w małych pudełkach swoich mieszkań, rozlane
szeroką falą po ulicach, pełne nadziei, strachu i pożądania. Podwozie dotknęło płyty Portu
Kosmicznego, wylądowali. Zaraz po odprawie dostali wiadomość, że ojciec Piotr chce się
z nimi natychmiast widzieć – nie dał im nawet chwili na odświeżenie się w kwaterach.
Przysłał za to obstawę, czterech diakonów z ciężką bronią.
Wsiedli w samochód, poruszany dzięki antygrawom i pomknęli do Kwatery Głównej.
Przejeżdżali zatłoczonymi ulicami, nie przejmując się korkami – zielone światła pojazdu
kościelnego dawały im wolną drogę. Angel doznawała uczucia zagubienia i strachu, jak
zwykle na widok wysokich, gotyckich budynków ze szkła i stali, które górowały nad miastem
niczym surowi strażnicy moralności. Ażurowe zdobienia, misterne witraże, tytanowo-szklane
rozety i łuki czyniły z nich prawdziwe dzieła sztuki, jednak wykrzywione, straszne twarze
gargulców wzbudzały w przechodniach niemal zabobonny lęk. Wielu twierdziło, że gargulce
widzą i słyszą wszystko, a ich surowy wzrok przenika w głąb duszy i ocenia, odsiewając
pobożnych od grzeszników. Choć Angel była pewna swojej pobożności, widok olbrzymich,
ciemnych sylwetek, podtrzymujących balkony, sklepienia i ściany, przeszywał ją dreszczem.
Czuła się tak mała, tak krucha wobec potęgi Bogini, gdyż to Jej strażnikami były gargulce.
Z rozmyślań wyrwało ją zatrzymanie się pojazdu. Byli na miejscu.
* * *
– Ksiądz Adam Ulmer i siostra Angel Ulmer meldują się posłusznie.
Ojciec Piotr podniósł głowę znad potężnego, dębowego biurka, zawalonego księgami
i przeróżnymi papierami. Był starszym, łysawym mężczyzną o nalanej, sympatycznej twarzy,
niewielkich oczach, które skrywał za okularami. Przez chwilę przyglądał im się surowym
wzrokiem, jakby starając się przeniknąć najskrytsze myśli. Angel bała się, że zacznie się pod
tym spojrzeniem rumienić – nie miała przecież czystego sumienia – ale twarz ojca Piotra
rozjaśnił nagle uśmiech.
– Spocznij. Siadajcie, siadajcie dzieciaki i opowiedzcie, jak misja? – Wskazał im dwa
głębokie, skórzane fotele naprzeciw siebie. W pokoju było ciemno, światło wlewało się
jedynie przez wysokie, lecz wąskie gotyckie okno, ozdobione witrażem. Wzdłuż ścian stały
regały, uginające się pod ciężarem ksiąg, a sklepienie sali ginęło w mroku. Nad drzwiami
wisiało bogato zdobione koło z Sercem Matki wewnątrz. Od kamiennych ścian bił chłód
i Angel drżała lekko w swoim cienkim habicie.
– Misja zakończyła się powodzeniem – zaczął Adam, po czym pokrótce streścił przebieg
zadania. Angel wyjęła metalowy pojemnik z plecaka i podała go przełożonemu wraz
z kodem. Ojciec Piotr pokiwał w zamyśleniu głową. Wcisnął guzik, włączający interkom.
– Siostro Patrycjo, proszę posłać po Inkwizytora Markusa. – Znów zlustrował rodzeństwo
surowym wzrokiem. Chce nas zabić, przemknęło przez głowę Angel. Wiemy za dużo. Czuła
się tak, jakby myśli ojca Piotra docierały do niej niczym wibrujące fale – nigdy wcześniej tak
nie było... Nie umiała ich dokładnie odczytać, choć rozumiała ogólne przesłanie. Spojrzała
kątem oka na Adama. Był spokojny i zadowolony po udanej misji, niczego nie podejrzewał.
Chociaż wyczuwała w nim jakiś niepokój. To pewnie ten incydent na statku... Wolała o tym
nie myśleć.
Wzrok księdza spoczął teraz na niej. Przez chwilę bała się, że w jakiś sposób dowiedział
się o jej przewinieniu, ale po chwili z trudem opanowała rumieniec. Jego myśli... On jej
pożądał! Ale przecież ojciec Piotr miał żonę, swój łącznik z Boginią i poprzysiągł jej
wierność! Teraz wiedziała już, że nie zginie. Zaczęła martwic się o brata.
Drzwi otworzyły się z cichym sykiem. Oto pojawił się Inkwizytor. Ubrany w purpurową
szatę, wysoki, ciemnowłosy, wzbudzał szacunek samym tylko spojrzeniem. Otaczała go
również aura strachu – o lochach Inkwizycji krążyły przerażające opowieści. Angel
podejrzewała, że niewiele jest w nich prawdy, czasy stosów minęły już bowiem dawno.
Bogini jest łaskawa, nie pragnie krwi. Łagodnością więcej da się zdziałać niż przemocą. Tak
ją przynajmniej uczyli. Choć czasem przemoc bywa całkiem przydatna... Inkwizytor podszedł
do biurka, za którym siedział ojciec Piotr i bez słowa wziął od niego metalowy pojemnik.
– Dzięki Bogini, udało się odzyskać tę cenną przesyłkę – rzekł Markus, obracając
w palcach tajemniczy przedmiot. Miał ze sobą sporą skrzynkę, do której schował zdobycz. Na
rodzeństwo nawet nie spojrzał, choć Angel wyraźnie czuła, że intensywnie o nich myśli.
– Bogini jest łaskawa – zgodził się ojciec Piotr.
– Twoi ludzie dobrze się spisali. – Dopiero teraz ciemne, nieprzeniknione oczy
Inkwizytora spoczęły na Angel. Zadrżała, tyle w nich było chłodu i pasji zarazem. – Należy
im się wypoczynek. Odeślij ich do kwater.
– Odmaszerować. – Ksiądz odprowadził wzrokiem dziewczynę, podziwiając jej krągłe
kształty, opięte ciasnym habitem. – Co mam z nimi zrobić? – zwrócił się do Markusa, kiedy
drzwi się zamknęły.
– Chłopak jest lojalny, widać to po nim. Oddelegować gdzieś daleko, żeby nikt się do
niego nie dostał zbyt szybko. A co do tej małej... Coś mi się nie podoba w jej spojrzeniu.
Przyślij ją jutro do mnie. – Z twarzy mężczyzny nie można było nic wyczytać. Ojciec Piotr
nie był tak opanowany i nie potrafił ukryć zawodu. Jak zwykle Inkwizycja bierze dla siebie
najlepsze kąski...
– Dobrze, przyślę ją. To dobry żołnierz. Chciałbym, żeby służyła pode mną nadal – podjął
desperacką próbę zdobycia Angel dla siebie. Markus popatrzył na niego przeciągle.
– Porozmawiam z nią i sprawdzę, czy nie uległa podszeptom Złego. Jeśli jest czysta,
wróci do służby.
– Tak, oczywiście... Niech Bogini wyostrzy twój wzrok, abyś dobrze ocenił jej duszę. –
Ksiądz spisał już w myślach dziewczynę na straty.
– Łaska Bogini jest wielka. Do zobaczenia, Piotrze. – Inkwizytor zabrał ze sobą skrzynkę
i opuścił zawiedzionego kolegę.
* * *
Lochy Inkwizycji były jednak straszne. Prosta prycza, stolik i krzesło, kamienne ściany,
w które wmontowano liczne kółka na różnych wysokościach, tytanowe drzwi i lampa zamiast
okna. No i jeszcze urządzenia sanitarne, składające się z maleńkiej toalety i misy z wodą.
Angel domyślała się, że osadzono ją tutaj za grzech nieposłuszeństwa. Czuła się winna,
spodziewała się kary i uważała, że na nią zasłużyła. Chciała oczyścić duszę, odbyć pokutę
i na powrót służyć Bogini i Kościołowi. Ale potem zaczęła się nagle bardzo bać. Nie
wiedziała, jak długo będzie musiała spędzić w swojej celi. Raz dziennie podawano jedzenie
i wodę przez mały otwór w drzwiach, zazwyczaj zasłonięty metalową zasuwą. Angel nie
planowała ucieczki, jednak jej umysł automatycznie analizował wszystkie możliwości –
razem z Adamem dwukrotnie wydostawali się już z więzienia. Wiele czasu spędzała też na
modlitwie. W ten sposób zabijała jakoś nudę i zagłuszała strach.
Oczekiwanie skończyło się pewnego dnia, kiedy do celi wkroczyło dwóch strażników
i zabrało ją do sali przesłuchań. Było to duże, ciemne pomieszczenie, którego ściany
wyłożono gruba gąbką. Znajdowało się tam mnóstwo dziwnych, nieprzyjemnie
wyglądających urządzeń, których przeznaczenia Angel mogła się tylko domyślać. Ciężkie,
metalowe drzwi zatrzasnęły się z głuchym stęknięciem i została sama. Dopiero po chwili jej
wzrok przyzwyczaił się do ciemności i zauważyła siedzącą w kącie postać. Było bardzo
cicho. Wzdrygnęła się na trzask zapalanej zapałki, która oświetliła chybotliwym, czerwonym
płomieniem twarz Inkwizytora.
Zapalił świecę i skinął na dziewczynę ręką. Podeszła nieśmiało, gdyż surowa, niemal
piękna twarz mężczyzny pociągała ją i odpychała jednocześnie. Długie, czarne włosy spięte
miał na karku srebrną klamrą w kształcie koła. Ciemne, wyraźne brwi i krótko przystrzyżony
zarost nadawały ostrości rysom. Zmierzył Angel długim, poważnym spojrzeniem. Nie
poprosił, żeby usiadła, chciał dokładnie jej się przyjrzeć, ocenić, zważyć każdy ruch,
drgnienie ust, mrugnięcie. Drżała pod tym spojrzeniem, chciała się skurczyć, uciec gdzieś
przed jego mocą, czuła, że przenika ją na wylot, widzi każdą myśl, każdy uczynek i aż
płonęła ze wstydu, tak straszną grzesznicę widziała w sobie w tej chwili. Z trudem
powstrzymywała odruch padnięcia przed Inkwizytorem na kolana i błagania o przebaczenie.
Po boleśnie długiej chwili mężczyzna wstał i zaczął przechadzać się po komnacie,
założywszy ręce za plecy. Angel stała nadal w tym samym miejscu, niepewna, co powinna
zrobić.
– Czy siostra wie, dlaczego się tu znalazła? – Z odległego końca sali padło spokojne
pytanie.
– Nie wiem, Ekscelencjo – odparła lekko łamiącym się głosem.
– A może domyśla się siostra? – Angel zawahała się przez chwilę. Chciała wyznać swój
grzech, ale bardzo bała się kary. Dlatego nie powiedziała nic.
– Milczy siostra. Czy mam rozumieć to jako odpowiedź twierdzącą? – Głos rozbrzmiewał
dużo bliżej, czuła niemal gorący oddech mężczyzny na plecach. Milczała nadal, spuściła tylko
głowę.
– Rozumiem. Siostra wstydzi się swego postępku. To bardzo pięknie. Jeśli jednak miała
siostra tyle odwagi, żeby popełnić ten czyn, dlaczego nie potrafi siostra zdobyć się na jego
wyznanie? – Głos nadal był bardzo spokojny, choć można w nim było wyczuć rosnące
napięcie. Angel spróbowała przemówić, ale jej się nie udało.
– W takim razie pomogę siostrze. Wyznanie winy zawsze jest trudne. – Poczuła w tych
słowach prawie ciepło, życzliwość. Podniosła głowę w nadziei, że jej strach był
przedwczesny. Inkwizytor usiadł na powrót na swoim krześle i powiedział kilka słów do
interkomu. Po chwili drzwi się otworzyły i weszła niemłoda już kobieta, ubrana w czarny
habit. Ukłoniła się przed zakonnikiem, czekając na dalsze rozkazy.
– Siostro Małgorzato, proszę przygotować przesłuchiwaną do chłosty. – Na te słowa
Angel zadrżała. Była chłostana tylko raz, w więzieniu na barbarzyńskiej planecie Mekka,
należącej do Allah-ab. I nie wspominała tego mile. Postanowiła, że jednak opowie
Inkwizytorowi o wszystkim – nie zmniejszy tym swojej kary, ale przynajmniej zostaną jej
oszczędzone dodatkowe nieprzyjemności. Ale nie mogła wydobyć głosu. Wyznanie uwięzło
w gardle niczym lepka substancja, tamująca oddech i myśli. Nie rozumiała tego, chciała
krzyknąć, zrobić coś, ale na to nie było już czasu. Siostra Małgorzata zdarła z niej jednym
ruchem ubranie. Zanim Angel zdążyła zareagować, na jej przegubach zacisnęły się metalowe
obręcze, połączone z łańcuchem, zwieszającym się z sufitu. Dziewczyna została podciągnięta
do góry i zawisła, naga i bezbronna, całkowicie na łasce swego kata. Nogi przymocowano jej
do podłoża, dzięki czemu nie kręciła się wokół własnej osi jak zabawka na sznurku. Siostra
Małgorzata podała swemu przełożonemu długi, pleciony bicz, po czym cicho wyszła.
Ojciec Markus delektował się tą chwilą. Jego ofiara drżała ze strachu i wstydu,
wyprężone, piękne ciało czekało na dłoń artysty, który wyrzeźbi w nim symbole pokuty
i wiary. Zbrukana, zbłąkana dusza podda się zabiegom jego wprawnych rąk i wyjdzie stąd
czysta i silna, jak nigdy dotąd. Ojciec Markus wiedział, że przesłuchanie odmieni zupełnie
życie tej młodej kobiety. Jeśli kiedykolwiek jeszcze poczuje się brudna bądź winna, wróci do
niego i poprosi o pokutę. Wszystkie wracały...
Pierwsze uderzenie zabolało Angel szczególnie, przechodząc dziwnym dreszczem po
całym ciele, jakby budząc je z długiego letargu. Wszystkie nerwy były teraz wyczulone do
granic, przygotowując się na kolejne razy. Chwila oczekiwania ciągnęła się niemiłosiernie,
uderzenie prócz bólu niosło także ulgę. Na plecy dziewczyny spadały teraz nieregularne,
lekkie smagnięcia bicza. Inkwizytor przygotowywał ją, rozgrzewał, by do końca poczuła
i zrozumiała lekcję. Starał się nie przecinać skóry – blizny zeszpeciłyby niepotrzebnie
smukłe, białe ciało.
Po kilku razach Angel zaczęła jęczeć, potem płakać. Cały czas starała się wydobyć
z siebie wyznanie, poprosić o przerwanie chłosty, ale słowa nadal nie mogły przedostać się
przez gardło. Nagle uderzenia zaczęły spadać na jej plecy, pośladki i uda niczym grad, bez
żadnej przerwy, zalewając ją olbrzymią falą bólu. Nie jęczała już i nie płakała, jej krzyki
szybko przerodziły się w wycie. Myślała, że tego nie wytrzyma, że człowiek nie jest w stanie
znieść tyle bólu, ale omdlenie ciągle nie nadchodziło, a oprawca zdawał się być nieczuły na
jej cierpienie. Naraz wszystko się skończyło, a ona stała na rozległej polanie, porośniętej
błękitną trawą. Niebo miało ciemnoliliową barwę i świeciło na nim mnóstwo małych,
purpurowych gwiazd. Wokół niej unosił się odurzający, słodko-cynamonowy zapach.
Przyjrzała się uważniej niebu i gwiazdy nagle zawirowały. Po chwili ułożyły się w napis.
Dziewczyna przeczytała go i nagle padła zemdlona. Chłosta dobiegła końca.
* * *
Adam przejrzał już wszystkie świerszczyki, które wyszły od czasu, kiedy opuścił bazę
i zaczynał się nudzić. Nie wolno mu było pójść na dziwki – jako ksiądz mógł obcować tylko
z Boginią pod postacią swej małżonki, a takowej nie posiadał. Istniały jeszcze oczywiście
Czerwone Kapłanki, ale o rozmowę z nimi trzeba się było długo starać, bo chętnych nie
brakowało. Czerwona Kapłanka przyjmowała w swoim namiocie mężczyzn, którzy pragnęli
kontaktu z Boginią, jednak nie zawarli jeszcze sakramentu małżeństwa i ponoć stanowiło to
niezapomniane przeżycie. Angel wzięto na jakieś badania, wszystkim kumplom zdążył już
opowiedzieć o ostatniej wyprawie, oczywiście bez wyjawiania tajnych danych, ojciec Piotr
nie miał dla niego żadnych zleceń, słowem – totalne dno. W dodatku kiepsko ostatnio sypiał.
Wciąż śniła mu się siostra, wołająca o pomoc. Za każdym razem sen wyglądał podobnie –
dziwaczna sceneria w niebieskiej tonacji, Angel osuwająca się pod razami bata i jej błagalne,
smutne spojrzenie. Pytał ojca Piotra, co u niej słychać, ale niczego się nie dowiedział – ma
cierpliwie czekać, aż siostra skończy przydzielone jej zadanie w laboratoriach Kościoła. Więc
czekał, ale sny coraz bardziej nie dawały mu spokoju, z każdym dniem stawały się
wyraźniejsze. Próbował odreagować na siłowni, na strzelnicy, w symulatorach, ale
rozkojarzenie sprawiało, że miał dużo niższe niż zazwyczaj wyniki, więc zrezygnował. Po
tygodniu chodził z podkrążonymi oczami, a kumple pytali, czy ktoś mu umarł.
Aż w końcu jednej nocy sen się zmienił, odkrywając przed Adamem znacznie więcej
informacji. Otóż jego siostra siedziała w lochach Inkwizycji za to, że otworzyła pojemnik
z tajnymi danymi, które przywieźli z Herdonu. Ładny kwiatek z tej Angel! Nic mu
oczywiście nie powiedziała. Zawsze była wścibską, głupią gówniarą. Jak on nie cierpiał
takich dylematów. Bo z jednej strony rzeczywiście zgrzeszyła i powinna za to odpokutować –
przysięgała przecież wierność i posłuszeństwo Kościołowi. No i oczywiście Bogini. Ale
z drugiej strony to była, do cholery, jego siostra...
Miał jeszcze znajomości z dawnych czasów, postanowił odświeżyć je tak tylko, na
wszelki wypadek. Praga była jedynym miejscem w Warszawie, gdzie nie sięgał wzrok
wszechwiedzących gargulców. Kościół brzydził się tymi "wylęgarniami zła i występku",
jednak oczyszczenie i "ucywilizowanie" slumsów stanowiłoby pokaźny wydatek. Dlatego
Praga pozostawała solą w oku Kościoła, a wszelkiego typu męty oraz ludzie nieprzystosowani
społecznie znajdowali tam schronienie. Łysy nadal posiadał tam niewielki sklepik, a w nim
szeroki asortyment broni i sprzętu. Kiedy Adam otworzył przeszklone, niemiłosiernie brudne
drzwi i usłyszał dźwięk starego, rosyjskiego dzwonka, do oczu napłynęły mu łzy wzruszenia.
Przywitało go nieprzychylne spojrzenie starszej, bardzo tłustej i brzydkiej kobiety, która
trwała niewzruszenie za ladą niczym skalny gigant, strzegący swej fortecy.
– Dzień dobry. – Ugryzł się w język, żeby nie dodać "niech będzie pochwalona
Przenajświętsza Panienka." Za takie powitanie można było w tej części miasta zarobić
w zęby. Podejrzliwy wzrok sprzedawczyni przesunął się z twarzy Adama na jego szyję
i spoczął na koloratce, odcinającej się wyraźnie od czarnego stroju.
– Zamknięte. Przyjęcie towaru – zaskrzeczała kobieta, nadal wpatrując się w koloratkę.
Kurz i brud, pokrywający większość półek, a także całkowity brak ruchu w sklepie jawnie
przeczył jej słowom, Adam jednak zawahał się przez chwilę, odczuwając przemożną chęć
ucieczki z tego miejsca, które niegdyś było upragnionym azylem. Po chwili jednak zdobył się
na odwagę i cicho odparł:
– Jest może Łysy? Proszę przekazać, że Adam do niego. – Podejrzliwość sprzedawczyni
ustąpiła miejsca nieprzychylnemu zaciekawieniu.
– Może jest, a może nie ma.
– Pani mnie nie zna, ale Łysy się ucieszy, że przyszedłem. – Adam uczynił krok
w kierunku lady .
Nigdy nie spodziewałby się takiej szybkości po niemłodej już kobiecie. Iście kocim
ruchem wydobyła spod kontuaru wielkiego obrzyna i wycelowała w nieproszonego gościa.
– Ani kroku dalej, księżulku. Łysy nie zadaje się z klechami, dlatego zabieraj stąd swoją
czarną dupę. – Jej głos zyskał nagle na ostrości, w oczach zapaliły się groźne ognie. Adam
przystanął wpół kroku, zastanawiając się, czy zareagować na obelgę, czy też posłusznie
spełnić prośbę damy. Na szczęście z dylematu wybawił go znajomy głos, wołający
z zaplecza:
– Co tam słoneczko, czemu drzesz mordę?
– Jakiś palant do ciebie, misiaczku, może byś ruszył swój tłusty tyłek?
Jak się Adam po chwili przekonał, Łysy nadal był chudy jak szczapa i "tłusty tyłek"
stanowił jedynie malowniczą przenośnię jego uroczej przyjaciółki. W drzwiach,
prowadzących na zaplecze stanął zasuszony, lecz krzepki mężczyzna, lat koło sześćdziesięciu,
ubrany w stare dżinsy na szelkach i wyświechtaną koszulę. Z szyi zwieszały mu się słuchawki
przenośnego odtwarzacza dźwięku, a cybernetyczne oko błyskało niepokojąco. Na widok
Adama na jego twarzy odmalowało się wiele uczuć jednocześnie, od zdziwienia,
niedowierzania, przez podejrzliwość, aż wreszcie podszedł do starego druha, żeby uściskać go
z radością. Zawahał się przez chwilę na widok koloratki.
– Co ty, Adaś? Klechom służysz? – zapytał, szukając w oczach przyjaciela jakiegoś
wytłumaczenia tak nietypowej sytuacji.
– To długa historia – bąknął Adam. – Kopę lat, Łysy! Kopę lat. – Uśmiechnął się szeroko,
pragnąc zmienić szybko temat. Twarz starego rozjaśniła się w mgnieniu oka.
– Chodź na zaplecze, pogadamy. A właśnie, poznaj światło mego życia, Emilię. –
Wskazał dwornym ruchem sprzedawczynię, która zdążyła już schować broń. Jej twarz nie
zmieniła jednak wrogiego wyrazu. Adam skinął jej głową, po czym udał się za Łysym do
przytulnego pokoju na tyłach sklepu. O ile pamiętał był tam całkiem nieźle zaopatrzony
barek...
Tego samego dnia spotkał się także z Wilkiem, na jego zakazanej gębie przybyło kilka
blizn, ale poza tym niewiele się zmienił. On również nie przepadał za ludźmi Kościoła.
Dynia, Kicia i Mały także zareagowali nostalgicznie, lecz nieufnie i Adam zrozumiał, że jeśli
chce, żeby mu pomogli wyciągnąć Angel, musi przekonać ich, że dla Kościoła działał tylko
z przymusu. Ta w gruncie rzeczy przecież wspaniała instytucja nie cieszyła się zbytnią
popularnością w kręgach ludzi, którzy cenili sobie wolność, zwłaszcza wolność myślenia.
Adam musiał przyznać, że Kościół inwigiluje oraz indoktrynuje społeczeństwo, uważał
jednak, że dzieje się tak dla dobra ludzi, którzy błądzą, czują się zagubieni i potrzebują
przewodnika, Matki, która się nimi zaopiekuje. Cały czas bił się z myślami, pamiętał bardzo
dobrze nauki ojca Piotra i nie potrafił tak po prostu złamać wszystkich przysiąg, które składał
jemu, Bogini i sobie. Koloratka, którą przez całą swoją służbę nosił z dumą, zaczęła być nagle
ciasna, dusił się w niej niemal; symbol koła, który nauczył się kochać, teraz palił jego pierś.
A w snach ciągle stawała przed nim siostra, coraz smutniejsza, coraz bledsza...
Na jego decyzji zaważył rozkaz przeniesienia do jednostki na Falkren. Miał się tam udać
za kilka dni. Bał się, że już nigdy nie zobaczy Angel. Zebrał więc swoich kompanów,
zapożyczył się jak mógł, żeby kupić sprzęt. Żałował, że wszystkie pieniądze, z takim trudem
zdobyte przez wiele lat, powierzył Kościołowi – dobrowolnie, na dowód oddania. Kiedy
opowiadał towarzyszom zmyśloną historię o przymusowej pracy dla księży i obserwował ich
reakcje, zaczęło mu świtać, że w jego posłuszeństwie graniczącym z uwielbieniem dla ojca
Piotra jest coś dziwnego. Że przecież kiedyś z całej siły nienawidził Kościoła, że kochał
wolność i przestrzegał jedynie własnych praw. A po pobycie w warszawskim Centrum Wiary
im. św. Ojca Tadeusza nagle zmienił zapatrywania, zrozumiał swoje błędy, oddał się Matce
duszą i ciałem. Ta myśl nie dawała mu spokoju, dręczyły go wątpliwości i niepewność.
Wiedział, że w takim stanie ducha ma niewielkie szanse pomóc swojej siostrze. Jednak to ona
przyszła mu z pomocą, odwiedzając go w kolejnym śnie. Była smutna i zbyt wycieńczona,
żeby podnieść się z niebieskiej trawy, lecz wyciągnęła do niego rękę, przyzywając do siebie.
Kiedy pochylił się nad nią, zarzuciła mu ramiona na szyję i złożyła na ustach ciepły
pocałunek. Przypomnij sobie, braciszku. Przypomnij sobie, ukochany – szepnęła i wtedy
naraz zbudził się, ciągle słysząc jej słowa. Miały w sobie jakąś niepokojącą siłę i zamiast
cichnąć, stawały się coraz głośniejsze, aż w końcu zaczęły być nie do wytrzymania. Adam
złapał się za głowę, szukając ucieczki przed wszechobecnymi dźwiękami, przed żądaniem,
którego nie potrafił spełnić. Lecz nie mógł uciec, oto bowiem gdzieś na dnie jego umysłu coś
zaczęło się szamotać, jakby przebudzone głosem Angel.
Adam walczył jeszcze, lecz coraz słabiej. Płakał, klęcząc przy swoim łóżku, a srebrne
koło nie dało mu pocieszenie. Bo zrozumiał. Bo przypomniał sobie wszystko. Laboratoria,
dziwne czujniki i elektrody, monotonnie powtarzane słowa, porażenia prądem za niewłaściwą
odpowiedź... Zrobili mu pranie mózgu. Lecz nie udało im się zniszczyć tego, co miał
w środku, na samym dnie. Nie zniszczyli jego, Adama, który był kosmicznym piratem,
postrachem stróżów prawa i bogatych wałkoni. Uśmiechnął się do siebie. Już idę
siostrzyczko. Już idę.
* * *
Gmach Przenajświętszej Inkwizycji miał opinię niezdobytej twierdzy i najtrudniejszym
elementem całej operacji było dostanie się do środka. Otwarte wdarcie się tam nie wchodziło
w grę – dysponowali zbyt skromnymi siłami. Musieli znaleźć słaby punkt w obronie budynku
i go wykorzystać. Tutaj przydał się Mały. Znał mnóstwo ludzi z praskich slumsów i po
zużyciu kilku litrów solidnego bimbru, w stanie mocno wskazującym na spożycie, wrócił
z istotnymi informacjami. Dowiedział się od jakiegoś księdza-dezertera, który dokonywał
żywota w jakiejś nędznej norze i za łyk wódki był w stanie oddać duszę, że istnieje sposób na
dostanie się do gmachu Inkwizycji. Otóż, jak z każdego domu, również z tego budynku
wywożono śmieci. Tylko jeden strażnik pilnował zsypu, mieszczącego się w podziemiach,
gdyż w środku działały różne czujniki, uważające na nieproszonych gości. Jednak gdyby
jakoś oszukać czujniki... Wkrótce mieli gotowy plan. Łysy dostarczył im potrzebny sprzęt –
Adam czasem zastanawiał się w jaki sposób Łysy zdobywa kościelną broń i elektronikę–
i choć dużo za niego policzył, to było wiadomo, że można na nim polegać. Przyprowadził też
trzech swoich kumpli, którzy potrafili niezgorzej posługiwać się bronią.
Teraz do akcji przystąpiła Kicia. Adam, Wilk i Dynia przyglądali się z podziwem, ale
także typowo męską irytacją, kiedy czarnowłosa piękność znikała razem ze strażnikiem
w jego budce, skąd dobiegły ich potem niedwuznaczne odgłosy. Mieli zapewnione warunki
do działania. Dynia wlazł do zsypu i zaczął piszczeć jakimiś urządzeniami, w których
zastosowanie Adam wolał nawet nie wnikać. Czujniki jednak nie ustępowały, co można było
poznać po grubych kroplach potu na czole Dyni, a