5014
Szczegóły |
Tytuł |
5014 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5014 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5014 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5014 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dariusz S. Jasi�ski
Wielki odlot
1.
Ciemno�ci powoli, lecz zdecydowanie ust�powa�y miejsca znanemu obrazowi. Wok�
dominowa�a biel. Bia�e �ciany, bia�e okna, drzwi. Bia�e ��ko, po�ciel, a pod
ni� ra��cy kontrastem, ciemniejszy od wszystkiego tu, kszta�t. Powoli wyostrza�
mi si� wzrok. Mog�em ju� bez k�opot�w rozpozna�, czym jest ta plama, zak��caj�ca
harmoni� otoczenia, niczym rysa na szkle. Najgorsze by�o to, �e nie by�em
zaskoczony tym, co ujrza�em. To by�em ja, cho� nie do ko�ca... Pod po�ciel�
le�a�a tylko bezduszna kuk�a, pod��czona do ca�ej masy urz�dze�, podtrzymuj�cych
�ycie. To u�wiadomi�o mi, �e moje cia�o wci�� jeszcze �y�o.
Kim wi�c, lub czym by�em w�a�ciwie teraz? Ten stoj�cy z boku? Duchem? A mo�e to
tylko senna mara, koszmar, z kt�rego zaraz si� obudz�, zapominaj�c o wszystkim w
nat�oku codziennych, nic nie znacz�cych spraw? Jednak tego jednego by�em
najzupe�niej pewien - to nie by� sen...
Tymczasem moje cia�o najwyra�niej umiera�o, a to, czymkolwiek teraz by�em,
patrzy�o na konaj�c� pow�ok�, nic nie mog�c poradzi�. Bezsilno�� by�a bardzo
bolesna. Przyjmuj�c to z pokor� nagle zada�em sobie pytanie: co sprawi�o, �e
by�em w tym stanie?
Postanowi�em zanurzy� si� w odm�ty wspomnie�. Powoli wy��czy�em obraz sali
szpitalnej, a przede mn�, jak na ekranie pojawi� si� tamten dzie�, ostatni
dzie�...
2.
Poranek by� cudownie upalny, tak by�o zreszt� ju� od d�u�szego czasu. Kocha�em
s�o�ce, ono zawsze dawa�o mi nadziej� na przysz�o��. Wiar�, �e b�dzie lepiej, �e
stagnacja i marazm s� tylko przystankiem, do czego� lepszego.
Na pierwszy rzut oka nie r�ni�em si� od innych ludzi, dochodz�c przez lata do
perfekcji w zachowywaniu pozor�w rozkoszowania si� beznadziejno�ci� egzystencji.
Wyszed�em na zakurzon�, szar� ulic�. Zna�em j� tak dobrze, niczym nie mog�a
nigdy zaskoczy�. Te same twarze os�b biegaj�cych zawsze w te same miejsca z tym
samym pustym wzrokiem.
Szed�em bez celu, nie maj�c aktualnie �adnych obowi�zk�w. By�y wakacje, wi�c
mog�em pozwoli� sobie na luksus nicnierobienia. Skierowa�em si� do parku, by tam
rozkoszowa� si� doskona�o�ci� aury.
Usiad�em na �awce, by�a gor�ca od o�lepiaj�cych promieni z�ocistej gwiazdy,
jeszcze tak niedawno czczonej, jako b�g. To akurat wed�ug mnie nie by�o a� tak
b��dne. Przecie� to w ko�cu wok� niej kr�ci si� ca�y nasz uk�ad planetarny, a
przede wszystkim dzi�ki tej ognistej kuli istnieje �ycie na Ziemi. Co� wi�c w
tym by�o.
Przerwa�em na chwil� moje teologiczno - filozoficzne rozmy�lania, bo nagle
ujrza�em j�. Kim by�a? W�a�ciwie nikim szczeg�lnym. Zwyk�� szar� myszk�, nawet
nie wyj�tkowo pi�kn�, czy zgrabn�, ale dla mnie by�a doskona�a. Zna�em j�
jeszcze ze szko�y, chodzi�a w liceum do r�wnorz�dnej klasy, ale tylko raz
zdoby�em si� na odwag�, by do niej podej�� i zagai� rozmow�. Je�li cokolwiek do
niej czu�em, to by� to wzorcowy przyk�ad mi�o�ci platonicznej, o ile tak
bezgranicznie egoistyczna osoba, jak ja, potrafi�a kogokolwiek kocha�. Mia�em
powody, by w to w�tpi�. Ca�e moje �ycie by�o nie ko�cz�c� si� walk� o
przetrwanie w stworzonym z ca�� pewno�ci� nie dla mnie �wiecie. Nie. Nie mog�em
powiedzie�, �e szed�em po trupach do celu, nigdy nie stara�em si� nikomu
zaszkodzi�, bo i po co? Ludzie maj� sw�j �wiat, kt�ry jest dla nich wszystkim.
Ja by�em czego� takiego pozbawiony. Nie zazdro�ci�em jednak tego nikomu...
By�em ateist�. Brak wiary w jakiegokolwiek Boga nie u�atwia� mi mojej marnej
egzystencji, chyba mia�em co� z bohatera romantycznego.
Zn�w otrz�sn��em si� z nat�oku banalnych my�li. Patrzy�em na jej oddalaj�c� si�
posta�. To chyba ona wprowadzi�a mnie w nienaturalny dla mnie nastr�j, a mo�e to
tylko ten upa�? Z ulg� przyj��em powr�t do w�adzy faworyzowanego przeze mnie
ch�odnego intelektu. Rozwa�a�em r�ne warianty przysz�o�ci, neurony pracowa�y
wolnym rytmem, mog�em tak siedzie� godzinami.
3.
Postanowi�em co� zje��. To by�a jedna z niewielu czynno�ci, kt�r� ceni�em.
Pi�kna pogoda wcze�nie wygna�a mnie z domu, wi�c nie zdo�a�em przygotowa� sobie
�adnego solidnego posi�ku. Zreszt� nie chcia�o mi si� �l�cze� w kuchni.
Nieopodal znajdowa� si� ca�kiem niez�y bar. Drogi, ale wart wydawanych w nim
pieni�dzy, a te s� w ko�cu po to.
Podnios�em si� leniwie z miejsca i ruszy�em w stron� ulicy. Jej asfaltowa
nawierzchnia musia�a by� mi�kka. Temperatura dzi� z ca�� pewno�ci� przekracza�a
30 stopni. Lekko zamy�lony pod��a�em we wcze�niej upatrzonym kierunku. Doszed�em
do jezdni. Ulica by�a ruchliwa, tote� znalaz�em si� w kilkunastoosobowej grupce
ludzi, jak i ja czekaj�cych na mo�liwo�� przej�cia. Wreszcie nadarzy�a si� ku
temu okazja. C�, o ��dzkich kierowcach mawia�o si�, �e s� najgorsi w Polsce. W
tych nielicznych przypadkach, kiedy auta zatrzymywa�y si� przed przej�ciem,
przepuszczaj�c pieszych, by�y to auta z rejestracjami innych region�w.
Na odcinku mi�dzy jezdniami zn�w si� zatrzyma�em. Nadje�d�a� tramwaj. Nie
�pieszy�em si� specjalnie, wi�c nawet nie dra�ni�o mnie takie mozolne
pokonywanie kilkudziesi�ciu metr�w miasta.
Jednak kto� postanowi� przebiec przez tory. By� jeszcze czas, nim pojazd
Miejskiego Przedsi�biorstwa Komunikacji zablokuje przej�cie. Zacz��em rozgl�da�
si� po t�umie, stoj�cych na przystanku, ludzi.
Poruszy�y mnie jednak pe�ne przera�enia s�owa, stoj�cej obok mnie, kobieciny w
podesz�ym wieku.
- Matko przenaj�wi�tsza!!!
Do tego doszed� gniewny pomruk sygna�u ostrzegaj�cego, pochodz�cego z
nadje�d�aj�cego tramwaju. To kaza�o mi spojrze� w kierunku przejazdu. Dopiero
teraz pozna�em, kim by�a posta� stoj�ca bezradnie, dok�adnie w miejscu, przez
kt�re zamierza�a przejecha� ostro hamuj�ca maszyna. To by�a ona! Nie mog�a
uwolni� obcasa, kt�ry zaklinowa� si� w jednym z tor�w. Nie mog�a zd��y� odpi��
paska...
To, co nast�pi�o potem by�o zaskoczeniem nawet dla mnie samego. Zerwa�em si� z
miejsca i bij�c chyba rekord w skoku w dal, si�� mojego rozp�du, mimo oporu,
jaki stawia�o jej uwi�zione obuwie, pchn��em dziewczyn� przed siebie. Wytr�ci�em
j� dos�ownie w ostatniej chwili, samemu trac�c impet. Dociera� do mnie krzyk
ludzi i d�wi�k wci�� hamuj�cego kolosa. Wci�� by�em w powietrzu, zastanawiaj�c
si�, jak upa��, by nie zrobi� sobie krzywdy. "Egoista w ka�dym calu",
przelecia�o mi przez g�ow�. Trwa�o to wszystko u�amki sekund. Potem poczu�em
B�L. Potworny, rozdzieraj�cy, t�amsz�cy my�li b�l.
Ciemno��, cisza, pustka.
Pierwsze, co do mnie dotar�o, to potworny zgie�k. G�osy; setki, tysi�ce, mo�e
miliony g�os�w kot�owa�o si� wok�. Nigdy dot�d nie odczuwa�em czego� tak
niepoj�tego.
Nast�pnie zobaczy�em ciemno��. Nie by� to mrok bezksi�ycowej nocy, to by�o
niezmierzone morze czerni.
Teraz z kolei zaczyna�y do mnie dociera� zapachy. Te mi�e, jak �wie�ego
wiosennego poranka, ale i te, kt�re dot�d uznawa�em za niezno�ne. Te ostatnie
jednak w najmniejszym stopniu mnie nie dra�ni�y.
Zawsze ceni�em swoj� zdolno�� ch�odnego rozumowania. Surowe, logiczne my�lenie
niejednokrotnie pomog�o mi wybrn�� z trudnych sytuacji. W tej chwili nie by�em
jednak w stanie skupi� my�li, rozpierzchni�tych niczym gwiazdy w bezmiarze
kosmicznej pustki.
Mija� czas, lecz nie wiedzia�em, czy by�y to sekundy, czy wieki? By�em bardzo
samotny, lecz nie sam. G�osy dooko�a raz nasila�y si�, a raz milk�y prawie
zupe�nie. Chyba si� ba�em.
Nagle poczu�em, jak atmosfera g�stnieje. Przesta�em s�ysze� cokolwiek. I wtedy
TO wytrysn�o. Z mrocznych czelu�ci wystrzeli�a mia�d��ca fala �wiat�a, id�c
wprost na mnie. Uderzy�a, przenikaj�c przeze mnie, jak wiatr wdzieraj�cy si�
mi�dzy li�cie drzew. Ogarn�o mnie cudownie upojne uczucie b�ogo�ci. Chcia�em
tak trwa� na zawsze. By�em wolny, pozbawiony trosk, z�a, kt�re we mnie dot�d
tkwi�o. Moja �wiadomo�� pojmowa�a naraz miliony uczu�, wype�niaj�cych teraz
ca�ego mnie. Nikt nigdy dot�d nie m�g� ogarn�� naraz tyle szcz�cia, mi�o�ci i
wzrusze�, ile ja w tej jednej chwili. Chwili? A mo�e wieczno�ci?...
W mgnieniu oka wszystko znik�o, a ja zosta�em porwany, nie wiedz�c, dok�d i
przez jak� pot�n� si��? Moje my�li pomkn�y za mn� i dopiero teraz mog�em
posk�ada� je w mozaik� mojej osobowo�ci.
Si�a zacz�a s�abn��. Rozumia�em, �e zbli�a� si� kres podr�y. Zn�w zacz��em
przyjmowa� na siebie mieszaj�ce si� gor�c� fal� mi�o�ci i lodowat� nienawi�ci;
przyt�aczaj�c� niemocy i wznios�� po��dania. Wystarczy�o jednak, bym tego
zapragn��, a stonowane nagle uczucia przesta�y by� dokuczliwe. Wyrwa�em si� z
chaosu, jaki panowa� wok� i zacz��em my�le�, stara� si� zrozumie� to wszystko,
czego by�em �wiadkiem i uczestnikiem...
4.
Co to by�o? Nie mia�em poj�cia. Moje prze�ycia nie dawa�y si� por�wna� z niczym,
czego kiedykolwiek do�wiadczy�em.
Widmo przesz�o�ci rozwia�o si� na dobre. Zn�w wr�ci� obraz szpitala.
Monotonia upajaj�cego spokoju zosta�a nagle przerwana otwarciem si� drzwi.
Pojawi� si� w nich cz�owiek ubrany w niebieski kitel. Nie on jednak pierwszy
przekroczy� pr�g sali. Wymownym ruchem r�ki wprowadzi� moj� najbli�sz� rodzin�.
Matka mia�a zaczerwienione i zapuchni�te oczy. Ojciec zachowywa� pozorny spok�j,
cho� na jego kamiennym obliczu wida� by�o cierpienie. Moja m�odsza siostra,
niebrzydka szesnastolatka, jako jedyna zachowywa�a si� spokojnie. Zawsze by�a
optymistk�. Wyznawa�a zasad�, �e je�li czego� bardzo si� pragnie, to zawsze si�
to otrzymuje. Ta dziewczyna by�a uosobieniem dobra, by�a mi bardzo bliska.
Zawsze szczera, zawsze u�miechni�ta, dawno nie widzia�em jej a� tak skupionej.
Mimo to bi� od niej optymizm, jak zwykle zreszt�. B�dzie mi jej brakowa�o, gdy
ju� odejd�...
Lekarz wszed� za t� tr�jk�, zamykaj�c za sob� drzwi.
- Jest w bardzo ci�kim stanie. Od tygodnia nic si� nie zmieni�o, wci�� nie
wida� oznak poprawy. Je�li taki stan si� przed�u�y b�dziemy musieli...
- Rozumiemy to. - wtr�ci� stanowczym tonem ojciec.
- ... jednak jeste�my dobrej my�li, jego szanse oceniamy na czterdzie�ci
procent. - doko�czy� lekarz, po kt�rego wyst�pieniu zapanowa�a nienaturalna
cisza.
- Mog� na chwil� do niego podej��? - zapyta�a Ania - Tylko co� mu szepn�,
dobrze?
Medyk skin�� przyzwalaj�co g�ow�. M�j mocno wyostrzony s�uch skupi� si� na
siostrze.
- Braciszku... - szepn�a - Trzymaj si�... - poca�owa�a mnie przy tym w polik.
�za zakr�ci�aby mi si� w oku, gdybym tylko m�g� p�aka�. Odk�d sko�czy�em trzy
lata nie p�aka�em nigdy, tak przynajmniej twierdzili rodzice. A w tej chwili tak
bardzo tego pragn��em. Pragn��em by� z nimi, powiedzie� im, �e jestem, �e...
- Lepiej ju� chod�my. - stwierdzi� stanowczo lekarz.
Powoli opuszczali pomieszczenie. Bardzo chcia�em pobiec za nimi. Tu� po
uzmys�owieniu sobie tego pragnienia pop�yn��em. Zrozumia�em metod� poruszania
si�. Wystarczy�o tylko tego chcie�. P�yn��em wi�c wolno.
Na korytarzu do mojego lekarza podszed� inny.
- Kazik, mog� ci� na chwil� prosi�? - zapyta�.
- Przepraszam na chwil�. - obaj odeszli kilka krok�w - Co jest?
- To ci od tego ch�opaka?
- No...
- Nic z niego nie b�dzie, to z�om.
- Wiem, potrzymamy go jeszcze trzy, cztery dni i zwalniamy ��ko. Napomkn��em im
o tym i raczej ze zgod� nie b�dzie problem�w.
- Mhm. - przytakn�� rozm�wca - S�uchaj, jedziemy jutro z Ew�...
Nie interesowa�a mnie dalsza cz�� rozmowy, nie dotyczy�a bowiem mnie. M�j
egoizm pozwala� mi zajmowa� si� tylko samym sob�. Zreszt� wiedzia�em ju�
wszystko. Za kilka dni b�d� gni� w jakim� ciemnym grobie. Trudno.
By�em pewien, �e wraz ze �mierci� wszystko si� ko�czy. Teraz te�, mimo mojej
mistycznej postaci. Uwa�a�em j� za zwyk�y wybryk natury.
Jednak skoro wci�� jeszcze trwa�em w tej formie, postanowi�em po raz ostatni
obejrze� sobie �wiat, kt�ry zostawia�em bez �alu. Kogo chcia�em zobaczy�? Dom,
przyjaci� i j�. Zacz��em od niej.
5.
Zapragn��em by� przy niej i zn�w zosta�em uniesiony. Wra�enie, jakie odnosi�em
podczas podr�y nie da�o si� por�wna� z �adnym cielesnym przemieszczaniem si�.
Najbardziej chyba przypomina�o suni�cie wraz z pr�dem rzeki, nios�cej sw�
powierzchni� �agodnie, lecz zdecydowanie.
Znalaz�em si� w zamkni�tej przestrzeni jej pokoju. Nigdy wcze�niej tu nie by�em,
rozgl�da�em si� wi�c ciekawie, nie wiem dlaczego pragn�c zapami�ta� jak
najwi�cej szczeg��w. �ciany by�y oklejone fototapet�, rzecz� raczej niemodn�,
ale prezentuj�c� si� bajecznie. Otacza�a nas delikatna ziele� lasu nad ma�ym,
niewinnym strumykiem. Ziele� li�ci, br�z smuk�ych drzew, oraz b��kit
odbijaj�cego si� w p�yn�cej gdzie� przed siebie wodzie nieba upaja�y sw�
doskona�o�ci�. S�o�ce z trudem wdziera�o si� do tej oazy spokoju, symbolicznie,
lecz stanowczo ukazuj�c sw� dominacj� nad �wiatem.
Meble, dywan, ksi��ki, wszystko, co powinno znajdowa� si� w pomieszczeniu sta�o,
lub le�a�o uzupe�niaj�c wystr�j wn�trza.
G��boko w fotelu, ws�uchana w d�wi�ki nastrojowej muzyki, muskana przez jej
�agodne brzmienie, siedzia�a ona. By�a odwr�cona ty�em do okna, przez kt�re
wpada� orze�wiaj�cy blask. Jej oczy utkwione by�y w �cianie, �yj�cej swoim
monotonnym rytmem.
Ta pi�kna dwudziestolatka by�a smutna. Jej pier� unosi�a si� miarowo, lecz
oddech dr�a�. Nie chcia�em zapami�ta� jej takiej, pragn��em, by si� u�miechn�a.
Jeden ma�y u�miech i mog�em odp�yn�� gdzie indziej. Lecz nic nie wskazywa�o, bym
szybko doczeka� si� upragnionego widoku. Postanowi�em poczeka� na ten drobny
gest z jej strony.
Us�ysza�em pukanie do drzwi. Dziewczyna te� wyrwa�a si� z apatii, odwracaj�c
g�ow� w kierunku, sk�d dochodzi�o ciche, kilkukrotne uderzanie w szyb�.
- Prosz� - powiedzia�a niezbyt g�o�no.
Drzwi otworzy�y si� i do pokoju wesz�a czterdziestokilkuletnia kobieta.
- Mo�e wreszcie co� zjesz? - spyta�a ostro, cho� wyczu�em w jej g�osie nutk�
zatroskania.
- Nie. Dzi�kuj� - odpar�a zdawkowo dziewczyna, zn�w odwracaj�c wzrok ku �cianie.
- Marta! Nie mo�esz si� tak ci�gle zamartwia�, to nie twoja wina!
- A czyja, co? - rzuci�a gniewnie.
Chcia�a co� jeszcze doda�, lecz zamilk�a.
- Tak wida� musia�o by�. - matka zmieni�a ton na delikatniejszy - Musimy si�
cieszy�, �e ty jeste� ca�a, �e znalaz� si� kto� taki i, �e ty nie... Bo�e, nie
prze�y�abym twojej �mierci - rozp�aka�a si�.
- Nie p�acz, mamo. Wiem, �e masz racj�, ale zrozum, trudno mi jest doj�� do
siebie. Nie wiesz, jak bym chcia�a, �eby to si� nigdy nie zdarzy�o. Nie wiesz,
jak ja si� wtedy ba�am. Chcia�am si� uwolni�, ale nie mog�am. I ten tramwaj, on
tak szybko si� zbli�a�. Wtedy poczu�am, jak co� we mnie uderza, wyrwa�am nog�,
polecia�am do przodu, a potem ta krew. My�la�am, �e jest moja, ale to by�a jego
krew. Zobacz, chodzili�my razem do szko�y, a ja nawet nie mia�abym ochoty z nim
porozmawia�, tylko dlatego, �e by� troch� dziwny. Ale to ci normalni stali i
patrzyli jak... To takie straszne. Jaka ja jestem ma�ostkowa. On teraz umiera, a
ja u�alam si� nad sob�. Masz racj�, powinnam co� zje��...
Matka podesz�a do Marty i przytuli�a jej g�ow�. Trwa�y tak chwil�, po czym
starsza z nich wysz�a z pokoju, zamykaj�c drzwi. Spokojna muzyka nadal ta�czy�a
w�r�d konar�w drzew, ko�ysz�c je do snu...
6.
Nie doczekawszy si� u�miechu na twarzy Marty, skierowa�em si� do mieszkania
jednego z przyjaci�. Siedzieli tam obaj. Wszyscy, kt�rym nawet ufa�em, a nie
nale�eli do najbli�szej rodziny. Na stole sta�a butelka "Wyborowej", opr�niona
ju� w po�owie. By�y te� dwa puste kieliszki, chleb i par�wki. Panowa�o
milczenie.
Lubi�em ich towarzystwo. Byli weso�ymi lud�mi, potrafi�cymi bawi� si� ka�d�
chwil�. Przy moim podej�ciu do �ycia stanowili odskoczni� od nudnych regu� gry o
byt.
- Polej! - rzuci� Pepsi.
- Poczekaj, sko�cz� - rzuci� niewyra�nie Muniek, szybko prze�uwaj�c posi�ek.
Pepsi tylko chrz�kn�� i sam wzi�� si� za wype�nianie dw�ch pustych
"pi��dziesi�tek". Muniek tymczasem otworzy� szeroko usta, by wepchn�� w nie do��
du�� ko�c�wk� kromki. Intensywnie rusza� �uchw�, by w ko�cu prze�kn�� wszystko.
Zawsze lubi� je��... Wzi�� g��boki oddech, sapn�� z ulg� i z�apa� za kieliszek.
- Za co pijemy? Zn�w za tego gamonia? - spyta� Pepsi.
- Trzeba, on te� by pi� za nasze. Anka jest przekonana, �e b�dzie �y�, mo�e ma
racj�? To by� dobry kumpel, ale �eby sko�czy� w tak g�upi spos�b...
- Bo by� g�upi. Po jak� choler� si� tam pcha�.
- Wiesz, kto to by�. To o niej zawsze m�wi�, jako o swoim ideale kobiety. Zawsze
mu m�wi�em, �eby podszed�, zagada�, raz nawet z ni� zata�czy� w szkole na
jakiej� imprze. Chyba go zla�a, tak mi si� co� zdaje. No i odpieprzy� numer. Ja
bym tego nigdy nie zrobi�, tylko jego by�o sta� na taki numer. Zawsze wszystko
mia� w dupie, nawet swoje �ycie. No... - Muniek uni�s� w g�r� d�o� z trunkiem.
Prze�kn�li krzywi�c si� z niesmakiem.
- Obrzydliwa, za ciep�a. We� no j� wstaw do lod�wki, bo nast�pnym razem jeszcze
haftn�. - Pepsi by� wyra�nie w z�ym humorze.
- Anka twierdzi, �e nawet jej nie chc� wpu�ci� na sal�. Ca�y czas siedzi na
korytarzu. Do domu wpada tylko na �arcie. Wiesz, �e ona tam nawet �pi?
- Co ty z t� Ank�? Przecie� to szczeniara.
- Wiem, ale fajna z niej psiutka.
- Zaszumia�o ci w �epetynie? No co ty?
- Niepotrzebnie dzisiaj pijemy. Powinni�my i�� do szpitala. - Muniek odrobin�
zmieni� temat.
- Po choler�? Siedzie� pod drzwiami? I tak mu nie pomo�emy.
- Jutro p�jd�...
- Tylko po trzeciej, bo do drugiej robi�... - Pepsi zamy�li� si�, spojrza�
sm�tnie na pod�og�, nagle o czym� sobie przypomnia�, podni�s� wzrok - No kurde,
jak ju� nie zanios�e� tej flaszki, to si� nie bierz zn�w za �arcie, tylko polej!
7.
Ania siedzia�a sama w pustym korytarzu, tylko czasami pojawia�a si� tu jaka�
piel�gniarka. Przybli�y�em si� do siostry, czyta�a jaki� skrypt. Jej wewn�trzny
spok�j nadal by� widoczny. Mia�a naprawd� wielkie serce, szkoda, �e postanowi�a
zmarnowa� wakacje przeze mnie. To by�o niepotrzebne, ale wznios�e.
Od strony wej�cia na oddzia� us�ysza�em kroki. Nie musia�em si� odwraca�, by tam
spojrze�, to niesamowite uczucie.
Troch� by�em zaskoczony, gdy� osob�, kt�ra zak��ci�a atmosfer� ciszy, by�a
Marta. Wygl�da�a lepiej, ni� w domu, delikatny makija� podkre�la� jej urod�.
- Przepraszam, ci�. Ty jeste� jego siostr�, tak? - spyta�a.
Ania oderwana od ciekawej, zapewne, lektury spojrza�a na przyby�� spode �ba.
- Tak, a co? - odpar�a ch�odnym g�osem.
- Wiesz, to ja jestem...
- Wiem. I co z tego? - Ania by�a na kogo� z�a! Nie za bardzo mog�em w to
uwierzy�.
- Mo�na wej�� do �rodka? - Marta wskaza�a na sal�, w kt�rej le�a�y moje przysz�e
zw�oki.
- Jak by by�o mo�na, to my�lisz, �e siedzia�abym tu, a nie tam? - z coraz
wi�kszym zainteresowaniem przygl�da�em si� atakom siostry.
- Rozumiem, �e jeste� na mnie w�ciek�a, ale sta�o si� i ju� nic na to nie mog�
poradzi�. I sk�ama�abym m�wi�c, �e wola�abym by� na jego miejscu. Wierz�, �e z
tego wyjdzie i b�d� si� mu mog�a jako� odwdzi�czy�. Tyle, �e nie wiem, czy b�d�
w stanie sp�aci� taki d�ug.
- Ja te� rozumiem, ale ciesz si�, �e nie spotka�a� tu rodzic�w. Jakby mogli, to
spaliliby ci� �ywcem na stosie. Chyba, �e wymy�liliby co� okrutniejszego.
- To nie jeste�my wrogami? - zapyta� pow�d mojej nienajlepszej dyspozycji.
- Nie, cho� oczywi�cie jestem na ciebie w�ciek�a.- wiedzia�em, �e to nie prawda,
najwyra�niej chcia�a tylko wymusi� na Marcie poczucie winy - Ale to by�a jego
decyzja. Zaryzykowa� i przegra�.
- Je�li masz mo�e chwilk�, to czy mog�aby� mi o nim co� opowiedzie�?
- Ju� my�la�am, �e o to nie poprosisz...
Ania od dziecka chcia�a zosta� pisark�. W wieku czterech lat czyta�a, potem sama
zacz�a tworzy�. Wychodzi�o jej to nie�le. Natomiast jej drugim hobby by�o
m�wienie. Sama powtarza�a, �e z tym "przegina", lecz lubi�em jej s�ucha�.
- Jest w twoim wieku, zreszt� pewnie wiesz, bo byli�cie w r�wnorz�dnych klasach.
Podobno od dziecka zachowywa� si� inaczej ni� inni. By� bardzo skryty, je�li
mia� jaki� problem, to rozwi�zywa� go sam. Dzieli� si� nim ze mn� dopiero po
fakcie. Zreszt� ubzdura� sobie, �e nie nadaje si� do tego �wiata. Znalaz�am
kiedy� jedn� z jego notatek. Zapisywa� je na kartkach, a potem dar�, albo pali�.
No napisa� tam takie co�: "Samotnie id� przez pustyni� oboj�tno�ci, samemu te�
nie potrafi�c kocha�". Zacz�am baczniej mu si� przygl�da�. No i dosz�am do
wniosku, �e kto, jak kto, ale on ma w sobie wi�cej uczu� ni� wszyscy, kt�rych
znam. Pr�bowa�am z nim o tym porozmawia�, ale on nie chcia� mnie s�ucha�. Nie
lubi�, gdy si� o nim m�wi�o inaczej, ni� on uwa�a�. Zreszt� ty jeste� najlepszym
dowodem na to, �e to ja mia�am racj�. On ci� kocha�... - zatrzyma�a si� na
chwil�, obserwuj�c reakcj� Marty - Cz�sto rozmawiali�my, by� moim prawdziwym
przyjacielem, no i kiedy� przypadkowo si� wygada�. Pami�tam, jak by� wtedy na
siebie z�y!
Marta przyj�a to ze spokojem.
- Pami�tam, - ci�gn�a Ania - �e gdy zrobi�am co� naprawd� g�upiego, za co
mog�a mnie spotka� jaka� kara, to on mnie zawsze broni�, niejednokrotnie bior�c
win� na siebie. Anio�em nie jestem, ale dzi�ki niemu zawsze w domu mia�am
prosto. Dostawa�am tylko od niego powa�n� bur�, ale to by�o wszystko. Mo�e
w�a�nie dzi�ki temu stara�am si� zmieni� na lepsze... Uznawa� si� za egoist�. -
zmieni�a temat - Podkre�la� to na ka�dym kroku. Dowodzi� to tym, �e lubi� by� na
firmamencie. No, a kto nie lubi? Chyba kto� uginaj�cy si� pod ci�arem
kompleks�w. On ich nie mia�. No, mo�e kilka. Ale powiedz, jaki egoista rzuci si�
dla kogo� pod tramwaj, co? By�... Jest moim bratem, przyjacielem. Najlepszym,
jakiego mia�am. Czuj� wewn�trzn� potrzeb� bycia tutaj. Zas�u�y� na wi�cej, ale
nie wiem, co jeszcze mog�abym dla niego zrobi�. To tyle, je�li chodzi o skr�t.
- Odnios�am wra�enie, �e nie mia� wad.
- Mo�e troch� przes�odzi�am. Mia�. Ca�� mas�, jak wszyscy. By� paskudnie uparty,
to najbardziej mnie dra�ni�o. Ale nie wyobra�am sobie naszego domu bez niego...
W skupieniu s�ucha�em jej wywodu. Nie mog�em zrozumie�, o czym m�wi�a. Ale by�
mo�e by�em tak wielkim egoist�, �e nie dostrzega�em nawet samego siebie? To mnie
uspokoi�o.
- Gdybym mog�a w czym� pom�c... - rzuci�a sloganem Marta.
- Chcesz pom�c?! - zawo�a�a uradowana Ania.
- Jak?
- Zaraz ci powiem... Albo nie, potem sama si� dowiesz. Braciszku! - rzuci�a w
przestrze� akurat w kierunku, z kt�rego patrzy�em - Wybacz, �e ci� opuszczam,
ale mam powody.
Nie zamierza�em si� gniewa�, zamierza�em za ni� pod��y�.
8.
Przez ca�� drog� Marta pr�bowa�a wyci�gn�� od Ani, gdzie te� ta j� ci�gn�a.
Bezskutecznie, a szkoda, bo sam by�em ciekaw, co tym razem wymy�li�a siostra?
Dojecha�y taks�wk� do ogrodzenia jakiej� posiad�o�ci, znajduj�cej si� na
rogatkach miasta. Na �rodku przepi�knego ogrodu sta� nie mniej okaza�y dom. Ta
wyprawa coraz bardziej mnie intrygowa�a.
Ania przycisn�a dzwonek domofonu. Po jakiej� minucie dopiero us�yszeli�my m�ski
g�os.
- S�ucham?
- Dzie� dobry. - przywita�a si� siostra - Moje nazwisko Sarnecka, by�am z panem
um�wiona, przez pana wnuczk�.
- Ach, prawda. Prosz�, wejd� dziecko.
- Nie jestem sama, jestem z... przyjaci�k�.
- Wi�c zapraszam was obie.
Zad�wi�cza� dzwonek, uprawniaj�cy do poci�gni�cia za klamk� furtki. Weszli�my na
teren. Rozgl�dali�my si� podziwiaj�c urod� ogrodowej flory. Ogrodnik musia� by�
prawdziwym artyst�.
Doszli�my do drzwi, otwartych zreszt�. W �rodku znalaz�em si� pierwszy. Nie
lubi�em przenikania przez przeszkody, to by�o zbyt banalne.
Gospodarz by� starszym panem, kt�rego zar�wno g�os, jak i wygl�d musia� wzbudza�
szacunek. Zaprosi� "przyjaci�ki" do salonu. Sta�a w nim kanapa i dwa fotele,
wszystko wy�cie�ane czarn� sk�r�. Na �rodku znajdowa� si� stolik ze szklanym
blatem. Wygl�da�o to skromnie, ale ze smakiem.
M�czyzna sta�, dop�ki dziewcz�ta nie usiad�y. Zaj�y miejsca na kanapie, on za�
rozpar� si� wygodnie w fotelu, naprzeciw swych go�ci.
- Czy Agnieszka wspomina�a panu, z czym przychodz�?
- Tak, z tego, co wiem, tw�j brat jest w stanie agonalnym, a ty chcesz... Mo�e
sama mi powiesz o tym?
- Wiem, �e te� by� pan w �pi�czce i wtedy co� pan widzia�...
- Przeszed�em �mier� kliniczn�, to pewna r�nica. Jednak, jak rozumiem, chcesz
ul�y� swojemu cierpieniu, upewniaj�c si�, �e co� jest po �mierci?
- W�a�nie...
- Dobrze, wiem, kim jeste�, ale kim jest twoja przyjaci�ka?
- Nie jestem przyjaci�k�, raczej tolerowanym nieszcz�ciem. To przeze mnie jej
brat jest w takim stanie.
- To wszystko jasne. Opowiem wam co�, w co nie musicie wierzy�, ale
przynajmniej, gdy st�d wyjdziecie, po�wi��cie tej historii troszk� czasu.
Zapali� fajk�.
- Nie b�dzie wam przeszkadza� dym?
- Nie. - odpar�y obie.
Pykn�� dwa razy, za�o�y� nog� na nog� i zacz��.
9.
- Kim jestem? Pytanie zgo�a banalne, lecz niezmiernie wa�ne. Nale�� do
licz�cego 42 osoby klubu, w kt�rym jej cz�onk�w ��cz� dwie rzeczy. Pierwsza, to
wy�sze wykszta�cenie. Mamy w�r�d nas fizyk�w, chemik�w, biolog�w, socjolog�w,
czy te� jak ja - filozof�w. Drug� wsp�ln� cech�, jest to, �e ka�dy z nas by� po
"tamtej stronie".
Nasza organizacja powsta�a przed 17-stoma laty z inicjatywy kilku angielskich
uczonych. Nazywamy j� "Brotherhood of Light". Jestem jedynym Polakiem, kt�ry
do��czy� do poszukiwaczy Prawdy. Ka�dy z nas ma w�asne prze�ycia, ka�dy wie, �e
istnieje co� po �mierci. Postawili�my przed sob� zadanie poznania tej wielkiej
tajemnicy. Zebrali�my materia�y wszystkich udokumentowanych przej�� w stan
ezoteryczny, poparli�my je w�asnymi do�wiadczeniami, a lata pracy przynios�y nam
ciekawe rezultaty.
Ot� po �mierci nast�puje przej�cie w inny, nie znany nam wymiar. Prawa tam
panuj�ce s� odmienne od naszych. Pozornie rz�dzi nimi chaos, lecz tak naprawd�
wszystko jest doskonale zorganizowane. Ludzie, kt�rzy tam byli, generalnie maj�
podobny schemat prze�y�. Najpierw czuje si� pustk� i mrok, nast�pnie pojawia si�
�wiat�o, przynosz�ce ulg� i ukojenie. To w�a�nie ono jest najmilej wspominane
przez tych, kt�rzy wr�cili. Inaczej jednak maj� si� rzeczy z osobami, kt�re
pope�ni�y za �ycia przest�pstwa, oni nigdy nie widzieli �wiat�a... Dlaczego? Tym
problemem zaj�li�my si� dog��bniej. Prze�ledzili�my jeszcze raz wszystkie dane,
analizowali�my �yciorysy tych, kt�rym nie by�o dane ujrze� �wiat�a. I dzi�ki tym
badaniom, nam, humanistom uda�o si� ustali� definicj� grzechu. Jest to krzywda
uczyniona drugiej osobie, bez znaczenia, czy fizyczna, czy psychiczna. Nie
wa�ne, czy zamierzona, czy te� przypadkowa. Je�li kto� przez was cierpi, to
jeste�cie obarczone grzechem. Nie ma wi�c ludzi bez grzechu, �ycie samo
prowokuje takie sytuacje i nie jeste�my w stanie ich omin��. To, co jest nad
nami, nazywamy to Si��, wci�� testuje nas, niczym dobry psycholog.
Pochodn� grzechu jest pokuta. To ona oczyszcza nas z winy, jak� ponosimy za
nasze post�pki. Najwa�niejsza jest spowied� przed samym sob�, zrozumienie
w�asnych b��d�w, szczere �a�owanie za nie i w miar� naszych mo�liwo�ci
zado��uczynienie poszkodowanym. Religia katolicka m�wi, �e kto za �ycia niesie
sw�j krzy� po �mierci b�dzie zbawiony. Tu na ziemi naszym "krzy�em" jest nasze
sumienie. To ona cz�sto nie daje nam spokojnie zasn��. Mam nadziej�, �e znacie
to uczucie...
Odejd�my jednak o filozofii i wr��my do �ycia po �mierci. Jeste�cie zapewne
ciekawe, czy jest mo�liwy kontakt ze zmar�ymi? Zanim odpowiem na to, zdefiniuj�
poj�cie "duch". Jest on czyst� energi� naszych my�li. Nazywamy go zwykle Ja�ni�.
Zawiera wszystkie nasze uczucia i pragnienia i to z nich b�dziemy si� kiedy�
sk�ada�.
Niekt�rzy ludzie ju� za �ycia potrafi� okie�zna� swoj� Ja��. Telepaci potrafi�
odbiera� my�li innych. Znam kilka takich przypadk�w. S� to jednostki, kt�re
otrzyma�y ten dar, jako kredyt zaufania od Si�y.
No i s� oczywi�cie te� media parapsychologiczne. Ci ludzie potrafi� odbiera�
my�li tych, kt�rzy ju� cia�a nie posiadaj� i w swoim m�zgu przetwarzaj� je na
s�owa lub czyny. Jest jeszcze telekineza, umo�liwiaj�ca poruszanie przedmiotami,
zginanie ich bez u�ycia cia�a, jedynie si�� umys�u. Zobaczcie, jaka pot�na moc
w nas drzemie. Tym b�dziemy po �mierci.
Zn�w si� zap�dzi�em, ale to o czym m�wi�em pozwoli wam zrozumie� ci�g dalszy.
Kontakty ze zmar�ymi s� praktycznie niemo�liwe. Trzeba by� wyj�tkowo pot�nym
medium, aby m�c �ci�gn�� Ja�� stamt�d. W tej chwili na �wiecie �yje tylko jedna
taka osoba, o kt�rej wiemy. Czasami korzystamy z jej us�ug, ale nie cz�ciej ni�
co p� roku. Nasz przyjaciel co najmniej przez miesi�c dochodzi do siebie po
takim seansie, jest po nim kra�cowo wyczerpany psychicznie. Znacznie �atwiej
jest natomiast o kontakt z cz�owiekiem w �pi�czce. Jego Ja�� nie jest bowiem po
"drugiej stronie" tylko tu z nami. Zreszt� nie zdziwi�bym si�, gdyby na przyk�ad
by� teraz w tym pokoju... Naj�atwiej skontaktowa� si� za pomoc� talerzyka.
Nale�y po�o�y� go z narysowanymi na� w czterech kierunkach strza�kami na
uprzednio przygotowanej planszy. Teraz ju� dwie, tylko dwie osoby k�ad� palce na
rancie odwr�conego do g�ry dnem talerzyka. D�onie stykaj� si� kciukami i ma�ymi
palcami w taki spos�b, by powsta� obieg energii. Tworzy si� mocy pole
magnetyczne i je�li jest ono wystarczaj�co silne, porusza talerzykiem.
Przywo�anie samej Ja�ni, to ju� prosta sprawa, wystarczy tego bardzo chcie�. Z
do�wiadczenia wiem, �e z Ja�ni� najlepiej rozmawia� na g�os, chyba, �e
poinformuje was o umiej�tno�ci czytania w my�lach. Nie ka�da zdaje sobie spraw�,
�e jest w stanie to robi�. Dam wam zreszt� ksi��k� na ten temat. Teraz ch�tnie
odpowiem na wasze pytania.
- My�li pan, �e on tu gdzie� mo�e by�? - spyta�a Ania.
- Je�li tylko potrafi si� samodzielnie porusza�, a nie jest chorobliwie
przywi�zany do swojego cia�a, to czemu nie?
- T� ksi��k�, o kt�rej pan wspomnia� ju� mi po�yczy�a Agnieszka. Nie
chcia�yby�my przeszkadza�, dzi�kujemy za po�wi�cenie nam swego czasu.
- C�, widz� drogie dziecko, �e �pieszno ci do spotkania z bratem. To ja
dzi�kuj�, dawno nie mia�em tak wdzi�cznych s�uchaczy.
10.
Ania by�a podekscytowana, Marta odnosi�a si� bardziej sceptycznie do ca�ej
sprawy. Ja za� chyba sk�onny by�em przyzna� racj� siostrze. To, co m�wi� o byciu
Tam staruszek, do z�udzenia przypomina�o moje w�asne odczucia. I najwa�niejsze
by�o to, �e widzia�em �wiat�o, by�em Go godzien. Musia�em te� przyzna� przed
sob�, �e przez te wszystkie lata bardzo si� myli�em. By�o co� jeszcze po
�mierci, a cia�o by�o rzeczywi�cie jedynie pow�ok�. Ten wyk�ad wreszcie pozwoli�
mi to zrozumie�.
Teraz za� by�em podekscytowany mo�liwo�ci� rozmowy z lud�mi, po tak d�ugim
okresie samotno�ci.
Znale�li�my si� w domu Marty. Ania oszcz�dzi�a jej spotkania z rodzicami.
Sprawnie przygotowa�y plansz�, przenosz�c dok�adnie wz�r z ksi��ki, po�o�y�y na
niej talerzyk i rozpocz�y seans.
Obie by�y bardzo skoncentrowane, a Ania spokojnym g�osem przywo�ywa�a mnie.
Pocz�tkowo nie wiedzia�em, co robi�, ale to przysz�o samo. Otoczenie zawirowa�o,
straci�em kontakt wizualny, a s�ysza�em ju� tylko d�wi�k g�osu mojej siostry. To
by�o tak, jakbym z zamkni�tymi oczyma s�ysza� j� w s�uchawkach. Nic innego do
mnie nie dociera�o.
Po raz kolejny us�ysza�em pytanie:
- Czy jeste� z nami?
Stara�em si� odpowiedzie�. Nagle doszed� do mnie drugi g�os - Marty.
- Bo�e, to si� rusza!
- To ty braciszku?
Usi�owa�em potwierdzi�.
- Je�li to ty braciszku, to powiedz, co najbardziej lubi� je��. Wybacz, ale chc�
mie� pewno��.
Skoncentrowa�em si�, by przekaza� jej odpowied�.
- Jedzie! Czytam... Em... Er... Es... Mrs? Nie rozumiem - skwitowa�a Marta.
- Mars! Uwielbiam te batoniki. On o tym wiedzia�. Jada�em je rzadko, bo s�
tucz�ce. - Ania wyra�nie si� o�ywi�a - To chyba rzeczywi�cie on. Jak ci tam
jest?
- Poczekaj, jedzie... O... i Ka.... Ok.
- Nie by�em w stanie przekaza� bardziej skomplikowanej odpowiedzi, a i tak by�em
ju� bardzo zm�czony. Stara�em si� ograniczy� do skr�t�w.
- Ciesz� si� braciszku.
- Mo�e go nie m�czmy, bo... Jedzie?...
- I co wychodzi?
- To nie twja wna, Marta... Bo�e...
- Widzisz, on nie ma do ciebie �alu, to dobry ch�opak, m�wi�am ci.
By�em wyczerpany, nie mog�em zebra� my�li, lecz dop�ki trzyma�y palce na
talerzyku by�em ich niewolnikiem. Zawis�em gdzie� mi�dzy dwoma �wiatami -
materialnym i astralnym, to nie by�o nic przyjemnego.
- Trzeba go odwo�a�. - zgodzi�a si� z Mart� Ania - Nie �egnam si�, braciszku, bo
wiem, �e do nas wr�cisz. Musisz, b�dziemy czeka�!
Ogromny chaos, szum zgie�k, gwar, jak na bazarze. Wszystko wirowa�o, ciska�o
mn�. Czu�em si� jak brudne ubranie w pralce automatycznej. I nagle zn�w wszystko
ucich�o. Nadal by�em w pokoju Marty, by�a noc, dziewczyna spa�a. Musia�em wi�c
trwa� w tym stanie dobrych kilka godzin. Ponad pi��, o czym poinformowa�a mnie
tarcza zegara wisz�cego na �cianie.
Przypomnia�em sobie ostatnie s�owa Ani. Musia�em walczy� o �ycie. Tak bardzo
teraz tego pragn��em.
11.
Biel sali okryta by�a mrokiem przygaszonego, bezchmurnego nieba. Przez okno
wdziera�a si� jedynie delikatna po�wiata gwiazd. Ksi�yc zas�ania�y mury
budynku. S�ycha� by�o d�wi�ki pracuj�cej aparatury, a gdzie� daleko cich�
odje�d�aj�cy samoch�d.
Jak mia�em sobie pom�c?
Postanowi�em wreszcie spojrze� na wisz�c� przy ��ku kart� choroby.. Mimo
panuj�cych ciemno�ci bez trudu odczyta�em �aci�ski tekst. Teraz doceni�em
wykszta�cenie, jakie da�a mi szko�a �rednia. W mojej klasie o profilu
biologiczno - chemicznym �acina by�a obowi�zkowa. Sam zreszt� by�em
olimpijczykiem w tej dziedzinie. Na szcz�cie zawsze kocha�em j�zyki obce, tote�
zrozumia�em wszystko doskonale. Znajdowa�em si� w stanie krytycznym.
Kiedy� te� zdawa�em egzaminy na Akademi� Medyczn�, wi�c teraz postanowi�em
wykorzysta� te strz�pki wiedzy, jakie jeszcze mi pozosta�y.
Okaza�o si�, �e pami�ta�em nawet najdrobniejsze szczeg�y, o kt�rych
kiedykolwiek czyta�em. Ca�� moc� mojego umys�u stara�em si� naprawi� swoj�
dotkliwie zrujnowan� pow�ok�. Po�wi�ci�em si� temu bez reszty, zapominaj�c o
ca�ym �wiecie...
12.
Otrz�sn��em si� z tego stanu, nie wiedz�c nawet, ile min�o czasu. Moj� �mudn�
prac� przerwa� mi wchodz�cy do pomieszczenia lekarz. Z napi�ciem oczekiwa�em
jego reakcji. Nie chcia�em, by mnie od��czy�. Zreszt� min�� dopiero jeden dzie�,
a on da� mi co najmniej trzy.
- Przykro mi, kolego, ale nic si� ju� z tob� nie da zrobi�, pr�bowali�my
d�ugo... Twoi rodzice s�usznie zrobili podpisuj�c dokument, mam nadziej�, �e za
to co zrobi�e� trafisz do swojego nieba... - pokiwa� g�ow� w ge�cie bezsilno�ci
i wyszed�.
"Niemo�liwe!!!" zawo�a�em w my�lach rozgoryczony. Rozbie�no�� w czasie by�a
niepokoj�ca. A wi�c od seansu do mojego powrotu min�o wi�cej czasu, ni�
przypuszcza�em. Wszystko stracone, ca�y wysi�ek poszed� na marne. I to w�a�nie
teraz, gdy ju� chcia�em �y�, kiedy zrozumia�em, �e warto, bo mam dla kogo. Dla
rodziny, przyjaci�, dla samego siebie te�. Wiedzia�em ju�, jakim darem jest
�ycie, by�em g�upcem nie doceniaj�c jego warto�ci, nie zostawiaj�c po sobie
niczego. Ale dlaczego, �eby to poj�� musia�em wcze�niej zgin��?! Kilka dni temu,
gdy mia�em jeszcze czas na niczym mi nie zale�a�o, a teraz... Teraz m�j koniec
si� zbli�a�, a �ycie po �mierci by�o marn� pociech�.
Drzwi otworzy�y si� ponownie. Tym razem pojawi�o si� dw�ch lekarzy i
piel�gniarka. Nie dali mi zbyt wiele czasu. Mimo wszystko by�em got�w odej�� z
godno�ci�.
- Co jest do cholery? Widzisz to?! - krzykn�� Kazik - Sp�jrz na odczyty!
- W normie?!
- To niemo�liwe, nie w jego stanie!
- Nie podoba mi si� to. Zr�bmy mu prze�wietlenie.
- Wiesz, �e nie wierz� w cuda...
- Mo�e wreszcie czas, by� uwierzy�!
Zosta�em przewieziony w b�yskawicznym tempie, patrzy�em, jak przez moje cia�o
przenikaj� promienie odkryte przez znakomitego fizyka. Widzia�em je!
Po kilku minutach z ciemni wyszed� technik i przekaza� zdj�cia radiologowi. Ten
wraz z chirurgiem wyda� szybk� diagnoz�.
- Na st�! I to biegiem!
Na sali operacyjnej zacz�to co� ze mn� robi�, nie dane mi by�o ogl�da� tego zbyt
d�ugo. Zn�w straci�em wszystkie zmys�y, czu�em te� b�l, prawie nie do
zniesienia. Mia�em wra�enie, jakbym przeciska� si� przez dziurk� od klucza.
Nast�pnie zapad�em w nico��."
EPILOG
To ju� pi�� lat od jego �mierci, a siedem od cudownego zmartwychwstania.
Dwunastego dnia od wypadku, w kt�rym uratowa� �ycie, mojej przyjaci�ce i
szwagierce - Marcie, odzyska� �wiadomo��. Zachowywa� si�, jakby przez ten ca�y
czas spa�. Postanowili�my nic mu nie m�wi� o wydarzeniach tamtych dni. Nie
chcieli�my, by prze�ywa� z nami tamten b�l.
Nieca�e dwa lata od wyj�cia ze szpitala, gdy, o ironio!, tam w�a�nie jecha�,
tyle, �e na oddzia� po�o�niczy, odwiedzi� Mart�, dosz�o do tragedii. Kiedy
jecha� tramwajem, jaki� cz�owiek wbi� mu n� w brzuch. Biedak umar� kilkana�cie
dni p�niej na zapalenie otrzewnej, zostawiaj�c po sobie zrozpaczon� rodzin� z
osierocon� tak niespodziewanie pi�kn�, zielonook� c�reczk� na czele.
Cz�owiek, kt�ry uczyni� nam tak wiele z�a stwierdzi�, �e by� to wyraz nienawi�ci
dla spo�ecze�stwa za nietolerancj�. By� chorym na AIDS narkomanem. Przyzna�, �e
nigdy wcze�niej nie widzia� mojego brata, lecz nie �a�uje swojego post�pku.
Dosta� dziesi�� lat pozbawienia wolno�ci, lecz ko�ca kary nie doczeka�. Umar�
p� roku po swej ofierze.
M�j brat, nim odszed� na zawsze stwierdzi�, �e nie boi si� �mierci, �e to nic
strasznego, �al mu by�o jedynie opuszcza� najbli�szych, tych, kt�rzy go kochali
i on sam kocha�.
Kilkana�cie dni temu rodzice pozwolili mi wreszcie wej�� do pokoju z rzeczami,
kt�rych nie zd��y� przenie�� do swojego mieszkania. W�r�d ba�aganu znalaz�am
kilka kaset, na jednej z nich nagrane by�o to, co zamie�ci�am powy�ej. Dok�adnie
s�owo w s�owo. Teraz ju� wiem, �e on wszystko pami�ta�, mimo, i� przez ca�y czas
o tym milcza�. Dlatego nie ba� si� umiera�, on ju� to zna�...
Morderca, jak ju� wspomnia�am, nie do�y� ko�ca kary, ale to nic. Ja wiem, �e m�j
brat, ko�ysze si� gdzie� tam w koj�cym blasku �wiat�a, za� jego kat b��dzi w
morzu ciemno�ci bez szans na zbawienie...
��d�, 09.1994/10.2001