10639

Szczegóły
Tytuł 10639
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10639 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10639 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10639 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mateusz J�zefowicz Z�o�� d�ugodystansowca Mateusz J�zefowicz (rocznik 1974), z wykszta�cenia archeolog, zajmuje si� szeroko poj�t� "produkcj� fikcji". Jako pisarz sf debiutowa� w Nowej Fantastyce (Power Flower 7:1998), a w 2002 ukaza� si� jego debiutancki zbi�r opowiada� ("Zjednoczone Stany Wyobra�ni"), wydany przez toru�skie Wydawnictwo Adam Marsza�ek. Komponuje i nagrywa muzyk�. Na codzie� utrzymuje si� z t�umacze� do lokalizacji gier komputerowych i z pracy przy festiwalu filmowym Camerimage. Dzi�ki grupie kreatywnych przyjaci� zwi�zanych z festiwalem coraz aktywniej dzia�a na polu produkcji filmowej - zaczyna� od realizacji d�wieku do fabu�y, oprawy muzycznej reporta�y, obecnie zmaga si� z w�asnym debiutem realizatorskim (na razie dokumentalnym). Jego projekt literacki na nadchodz�ce miesi�ce to zako�czenie pracy nad dwuj�zycznym scenariuszem "pe�nometra�owego" komiksu sf (roboczo "Maja"), wygenerowanie jego wersji ksi��kowej i zaadaptowanie go do scenariusza filmowego. Potem - kto wie, mo�e za par� lat uda si� dzi�ki pomocy wsp�tw�rc�w i �yczliwych os�b znale�� do�� �rodk�w na realizacj� ca�ej produkcji w profesjonalnej wersji kinowej. 1. Cia�a i zmys�y, czyli tre�� zasadnicza Istniej� technologie. Kt�ra jest dla nas, by nas uratowa�? Kto nas zbawi od wewn�trz i z zewn�trz? B�g? My sami? Oto �wiat za pi��dziesi�t lat od kiedy�. Rzeczy ostateczne s� niezmiennie daleko. Zmieni�o si� niewiele - tylko codzienno�� zdaje si� by� jeszcze bardziej skrzywiona. Ludzie staraj� si� nie dostrzega� tego, �e przez ostatnie p�wiecze do stopnia niespotykanego wcze�niej wzros�a ilo�� samob�jstw. �e osoby okre�lane jako "w pe�ni zdrowe psychicznie" spotyka si� coraz rzadziej na ulicach aglomeracji Ameryki, Azji, Europy, a nawet tam, gdzie do niedawna r�s� busz. �e przejawy zbiorowego szale�stwa przybieraj� formy dziwol�g�w niewyobra�alnych wcze�niej. W tym samym czasie populacja si� zwi�ksza i ro�nie odsetek pocz�� nietradycyjnych. Standard �ycia podnosi si�, lecz coraz mniej jest takich, kt�rzy potrafi� ze� w pe�ni korzysta�. Oni nie chc�. Nie spaceruj� po wielomilowych parkowych alejach, w kt�rych czaj� si� tylko cienie dawnego odpr�enia. Istot szcz�liwych nie ma ju� na Ziemi. Stress. Sssteress. Stressowanie. Napr�anie. Do jakiego stopnia mo�e si� napr�y�, �eby nie zwiotcze� na zawsze? Stress i odstress - czyli pustka. Raz za razem. Pot cieknie jej wzd�u� kr�gos�upa, ciemn� plam� �ami�c nieskazitelno�� gimnastycznego uniformu. To chyba jedyna forma wylewno�ci, na jak� dzisiaj sta� ludzi rozumiej�cych. Potrafi� wylewa� z siebie tylko �zy albo pot. Wysi�ek - co dzie� ten sam. Pozwala nie my�le�, nie pami�ta�. Pozwala wy�wiczy� wol� i cia�o, aby mog�y osi�gn�� cel. Inge nale�a�a do wybra�c�w - cywilizacyjnej elity posiadaczy celu. On trzyma� j� przy �yciu. Kaza� oczyszcza� si� z wszelkich zb�dnych, rozpraszaj�cych wp�yw�w. Kiedy trenowa�a, kiedy poddawa�a si� sprawno�ciowym i psychologicznym testom - skupia�a si� tylko na wewn�trznej walce z przyrodzon� ka�demu s�abo�ci�. Wybra�a szlak potu, nie �ez. A tamtego dnia wysz�a z symulatora i dowiedzia�a si�, �e zakwalifikowano j� do grona kandydat�w do za�ogowych lot�w. Ta wiadomo�� przynios�a jej ulg� i zmniejszy�a niepewno��. Pozwoli�a zamkn�� pewien etap �ycia. Od tej pory mog�a przestawi� si� na inne tory. By� to niejako powr�t do dzieci�stwa - bo wtedy w�a�nie po raz pierwszy odgrywa�a w marzeniach role, z kt�rymi wkr�tce b�dzie si� mog�a zmierzy� w rzeczywisto�ci. Czy mo�na wr�ci� w ten spos�b do niewinno�ci? Sytuacja, w kt�rej si� teraz znalaz�a, by�a dla niej lepsza od tego stanu zawieszenia, w kt�rym trwa�a od czasu opuszczenia rodzinnego domu. Nomen omen - o niebo lepsza. Dom straci�a. Jakby by�a korkiem, po kt�rego wyci�gni�ciu z jej dzieci�cego gniazda wyp�yn�o wszelkie ciep�o i rado�� daj�ce �ycie. Rodzina rozpad�a si�. �ciany, kt�re kiedy� dawa�y schronienie, obr�ci�y si� w pust�, uczuciow� ruin�. Samotna budowla sta�a po�rodku zapuszczonego ogrodu, niczym muzealny eksponat z tabliczk� "szcz�cie". Prawie nikt tam nie zagl�da�. Starsze rodze�stwo nie mog�o wybaczy� Inge niezdefiniowanych win. Rodzice nie �yli. Umarli jedno po drugim, kiedy by�a w po�owie studi�w. �y�a ju� wtedy standardowym �yciem, radz�c sobie dora�nie i kszta�tuj�c odporno�� na wszystkie nierzeczywiste niespodzianki, wype�niaj�ce nasz� codzienno��. Zg�osi�a si� do mi�dzynarodowego programu Columbus, kt�rego wst�pny etap stanowi� w�a�ciwie bardzo specyficzne studia podyplomowe. Przyj�li j� mimo strasznego sita kwalifikacyjnego i mimo tego, �e w�r�d kandydat�w by�y osoby z lepszymi wynikami naukowymi. Niezbadane s� wyroki biurokratyczne! Odt�d pracowa�a na maksymalnych obrotach, aby dosta� si� do samego programu i nie sko�czy� jako konsultant albo instruktor - co by�o udzia�em dziewi�tnastu na dwudziestu uczestnik�w kursu. Obrot�w nie zwolni�a nawet, gdy zgin�� jej narzeczony. Mia� wypadek samochodowy w drodze do pracy. Prozaiczny i �miertelny. Inge jeszcze bardziej zapragn�a odlecie� st�d, skoro i tak nie mia�a tu nic. Nie przesta�a pracowa�, tylko zamilk�a i zaci�a si�. Straci�a wra�liwo��. Niewiele z zewn�trz mog�o teraz do niej dotrze�. Nawet gdy sygna�y by�y kierowane bezpo�rednio do jej osoby. Kiedy �ycie zwraca�o si� do niej wprost. Na przyk�ad tak: - Przepraszam, rzuci pani na nie okiem od czasu do czasu? Prosz� pani? - S�ucham? Ach tak, jasne - odpowiedzia�a stewardesie, kt�ra w�a�nie sadza�a obok niej dwie dziewczynki. Pi�tnastolatk� i jej m�odsz� o oko�o siedem, osiem lat wersj�. Inge u�miechn�a si� do nich i z powrotem nachyli�a si� nad dokumentacj�. Rzadko�ci� by�y dla niej momenty takie jak teraz - gdy nie mog�a si� skoncentrowa�. Wcale nie z powodu gwaru i narastaj�cego szumu silnik�w stratolotu. My�la�a o wszystkim, co prze�y�a. Czu�a dystans do siebie samej sprzed kilku miesi�cy, lat. U�wiadamia�a sobie zmiany, kt�re zachodzi�y w jej wn�trzu. Rozumia�a, �e traci wra�liwo��, nie potrafi�a jednak oceni�, czy jest to z�e, czy dobre. Po prostu si� dzia�o. Zawsze zreszt� by�a - mo�na to tak uj�� - "odporna na bod�ce". Czasami mia�a wra�enie, �e nikt jej nie lubi. Jednak ludzie chyba po cichu kochali j� w�a�nie za to, jaka by�a. Smutna, samotna, zamkni�ta i spocona. Oni zazdro�cili jej si�y, kt�rej ona sama w sobie nie czu�a. A to dlatego, �e nigdy nie wykorzystywa�a tej si�y spektakularnie: przeciw nim. Nikt nie m�wi� o niej �le, a z drugiej strony nikt nie potrafi� powiedzie� jej wprost nic ciep�ego. Poza osobami, kt�re straci�a. Kiedy� serdeczne rodze�stwo... Mo�e bracia i siostry zazdro�cili Inge czego�, a mo�e by�a to taka sama reakcja jak u wi�kszo�ci ludzi, tylko spot�gowana. Emocjonalny paradoks: im bli�ej, tym dalej. Dziewczynki na s�siednich fotelach rzuci�y jej kilka ukradkowych spojrze�. U�miecha�y si�. Wzbudzi�a ich zainteresowanie, mo�e ufno��. Po chwili spokojnie zaj�y si� swoimi wa�nymi sprawami. Nawet je�li by�y rozwydrzonymi, zepsutymi bachorami, teraz nie zdradza�y tego w najmniejszym stopniu. Ludzie z otoczenia Inge zawsze jakby przeczuwali, �e ci��y na niej, jako na osobie zdolnej i rozs�dnej, odpowiedzialno�� za ich los. Nie chcieli jej niepokoi� swoimi g�upimi zachowaniami i problemami. Chodzili na palcach i nie pukali do jej drzwi, �eby jej nie dekoncentrowa�. My�l�c o niej stawali si� rozs�dniejsi. Ona za� przez to siedzia�a w domu samotnie. Czy to by� jej wyb�r? Pi�tnastolatka uaktywni�a s�uchawki i odp�yn�a do krainy natchnionych dozna�. Przyt�umiona muzyka dotar�a do uszu Inge. Co to jest? Nic wsp�czesnego. Jaki� staro�. The Wall! Zaskoczenie. Pami�ta�a czasy, kiedy sama zafascynowana by�a dwudziestowieczn� muzyk�. Mia�a wtedy te� oko�o pi�tnastu lat. Niewielu szkolnych przyjaci� podziela�o w�wczas te zainteresowania. "Pink Freud - jeden z kulturowych silnik�w, kt�re wystrzeli�y stulecie minione w obecne." Tak powiedzia� kiedy� pewien kolega, chc�c jej zaimponowa�. Utkwi�o to Inge w pami�ci, bo zamiast go wy�mia�, poszuka�a w tym zdaniu tre�ci niespodziewanie g��bokich. Mi�dzy pajacem a prorokiem odst�p jest niewielki. Inge zawsze szuka�a w ludziach rzeczy warto�ciowych. Jej zdaniem by� to jedyny spos�b na zbli�enie si� do innego cz�owieka. "To wcale nieg�upie" powiedzia�a ze �miechem. Jednak nie zbli�yli si� bardziej. Byli skrajnie... niekompatybilni. Odrzuci�a g�ow� na oparcie fotela i odwr�ci�a j� do okna. Od�o�y�a papiery. Na moment sta�y si� niewa�ne. Nigdy nie wiemy, kiedy mamy ostatni� szans� na wykonanie jakiego� ruchu. Tyle szans przesuwa�o si� i coraz szybciej odp�ywa�o w dal, ukrytych w r�kawach lotniczego terminalu. Wszystkie na jeden moment spotka�y si� na lotnisku, aby rozej�� si� bezpowrotnie w przeciwnych kierunkach. Stratolot - c� to za trafne imi� dla naszego wehiku�u! Popatrzy�a na m�odsz� dziewczynk�. Ogl�da�a bajecznie kolorowy album z obrazkami. Cuda �wiata. Inge nigdy nawet nie zaplanowa�a w�asnych dzieci. - Co czytasz? - zapyta�a. Ma�a pokaza�a jej ok�adk�. �mia�ym czystym, g�osem powiedzia�a: - O podr�ach. - Lubisz podr�owa�? - Lubi�, ale wol� z mam�. - A gdzie jest twoja mama? - Tam - powiedzia�a dobitnie dziewczynka i unios�a w g�r� r�k�. Nie wiadomo by�o, co wskazuje ten ma�y paluch. Kabin� pilot�w? Pierwsz� klas�? Kierunek podr�y, gdzie� poza samolotem? Czy mo�e niebo? - Poczyta� ci? - Yhym! - przytakn�a rado�nie. Mia�a na imi� Ania. Przez godzin� w�drowa�a z Inge przez papierowy �wiat, ciesz�c si� widokami. Na zewn�trz stratolotu zi�b, burza, noc. Dopiero po jakim� czasie Inge zorientowa�a si�, �e siostra Ani, Monika, wy��czy�a s�uchawki i te� s�ucha. Potem wyl�dowali. Po�egna�a si� z dziewczynkami. Pomacha�y jej, u�miech zaszed� za horyzont. Inge mia�a ich ju� nigdy w �yciu nie spotka�. Pomy�la�a o tym przez chwil�. "Tak w�a�nie jest" - stwierdzi�a i spr�bowa�a wyrzuci� t� smutn� my�l poza obr�b umys�u. Naprawd� wola�aby, �eby czasem mniej rzeczy do niej dociera�o. Nie wiedzia�a jednak, czy takie spotkania maj� jakie� konkretne znaczenie. Reszta podr�y by�a zupe�nie nieistotna. Od tak dawna czeka�a na ten moment. A teraz nie czu�a nawet dreszczu podniecenia. Nic, co mo�na by okre�li� jako zew przygody. - Pani Swanson. Pani Swanson? I zn�w dopiero po chwili u�wiadomi�a sobie, �e kto� j� wo�a. M�wi� do niej jaki� bezbarwny g�os. Przerwa�a kontemplacj� ci�gn�cego si� po horyzont pola startowego rakiet Columbusa. Odwr�ci�a si� od barierki i ujrza�a niskiego osobnika w jasnoszarym kombinezonie. Ta twarz mia�a w sobie co� dziwnego, element nieokre�lono�ci, brak g��bi... - Pani Swanson? Dzie� dobry. Jestem doktor Smith. Witamy w Nevada Gates! Wyci�gn�� r�k�. Inge u�cisn�a j� po chwili. - Przepraszam. Zupe�nie si� zamy�li�am. Niczego sobie widok. - Prawda? Prosz� spojrze� tam, na po�udnie. Te wie�e to kraw�d� g��wnego basenu hamuj�cego. Robi� wra�enie, kiedy s� o�wietlone i aktywne. Zd��y pani jeszcze je obejrze�. W ka�dym razie... b�d� pani bezpo�rednim zwierzchnikiem. Kieruj� doborem i przystosowaniem za��g. Je�li b�dzie mia�a pani jakiekolwiek pytania, prosz� kierowa� je do mnie. Oto wewn�trzny komunikator, a zarazem pani identyfikator, autoryzuj�cy dost�p na poszczeg�lne poziomy. Pracuj�c na poziomie pierwszym ma pani mo�liwo�� kontaktowania ze �wiatem, jednak, w przypadku przydzielenia do kt�rej� z konkretnych misji, to urz�dzenie staje si� pani jedynym, kontrolowanym �rodkiem ��czno�ci z jakimkolwiek �rodowiskiem zewn�trznym. Izolacja jest konieczna. Wr�czy� jej ma�� kart� z wy�wietlaczem. Klucz otwieraj�cy drzwi do dobrowolnego wi�zienia. Wkroczy�a. Nim jednak drzwi zatrzasn�y si� za ni�, zrobi�a co� niespodziewanego. Sama nie wiedzia�a czemu, ale nagle poczu�a potrzeb� absolutnej szczero�ci, na jak� nie zdoby�by si� adept �adnej sztuki w stosunku do swojego nowego mistrza. P� �artem p� serio, z u�miechem na twarzy, zapyta�a: - Czy mog� wam zaufa�? Zosta�a doceniona. Mistrz nie by� osob� sztywn� z natury - raczej z wyboru. Mimika tej twarzy pozostawa�a pod doskona�� kontrol� centralnej struktury. Jednak odpowied� nie zawiera�a nawet cienia niech�ci. Mimo swojej pokr�tno�ci w pe�ni j� satysfakcjonowa�a: - A czy mo�e pani zaufa� sobie? To jest dopiero pytanie! Po chwili za� zosta�a uzupe�niona: - A mog� pani� zapewni�, �e rzeczy, kt�re tu robimy, s� na tyle wa�ne, �e poj�cia takie jak zwyczajna nieuczciwo��, wykorzystywanie kogo� dla materialnej korzy�ci, w�asnych cel�w, sto�k�w... po prostu tu nie istniej�. Si�gamy wysoko. Sprawy przyziemne mamy w... dole. Je�li zaufa pani sobie - osi�gnie pani wi�cej, ni� mo�na pragn��. *** Inge cz�sto rozwa�a�a, czy wszystko, czego uczymy si� ca�e �ycie, jest naprawd� potrzebne do ostatecznego ukszta�towania naszej osoby. Czy mo�e jest to tylko jaka� gra pozor�w, jaka� wewn�trzna gimnastyka, za� siebie odkrywamy w jednorazowym akcie spe�nienia? Stopniowo pogr��a�a si� w niezwyk�ym rytmie pracy i trwania w Nevada Gates. Opr�cz �wicze� fizycznych, przechodzi�a teraz coraz intensywniejszy, eksperymentalny trening psychologiczny. Setki dziwnych pyta�, na kt�re dawa�a odpowiedzi zadziwiaj�ce j� sam�. Pod wp�ywem neurostymuluj�cych �rodk�w uzyskiwa�a p�ynno�� my�li, kt�rej osi�gni�cia nigdy przedtem si� nie spodziewa�a. Samo to przyjemne uczucie pozwala�o jej skupi� si� jeszcze mocniej. Ten stan nie wywo�ywa� narkotycznej euforii, lecz jak�� namiastk� wewn�trznego spokoju. Przestawa�a t�skni�. Za lud�mi, �yciem, miejscami, przyzwyczajeniami. �wiat, kt�ry dot�d zna�a, sta� si� dla niej jedynie widokiem za oknem jej nowego domu. Z czasem stawa� si� tylko obrazkiem na �cianie. Spodoba�o si� jej to por�wnanie. Wola�a nie my�le� o tym, �e po�wi�caj�c si� czemu� w takim stopniu, sama na sobie dokonuje rabunku. Wraz z porzuceniem rzeczy niepotrzebnych, ograbia si� z tych wszystkich dobrych chwil, kt�re prze�y�a. Potencja�, kt�ry posiada�a jako osoba niezaanga�owana, zosta� bezpowrotnie stracony dla tylu pi�knych dziedzin �ycia! Czy kiedy� z �alem spojrzy na obrazek - �wiat zredukowany do dw�ch wymiar�w? Czy schowa go do szuflady? Czy raczej spr�bowa�aby - niczym w bajce - wskoczy� do niego? Z powrotem? Zacz�� �ycie od nowa z przekonaniem, �e nic nie jest celem samo w sobie, lecz tylko pretekstem do zbli�enia si� do cz�owiecze�stwa? �e tworz�c co�, tworzymy siebie? Czasem do Nevada Gates przybywa�y wycieczki. Tury�ci, uczniowie, studenci. Dreptali za przewodniczk�, a wszystko co ogl�dali, by�o dla nich nierzeczywiste. Z kolei oni sami dla Inge stanowili grup� istot obcych. Jedyne, co odczuwa�a wzgl�dem nich, to chwilowe zaciekawienie obserwatora zachowa�. A tak�e swoist� �yczliwo�� na dystans. Zawsze by�a osob� �yczliw�. Jednak owa sympatia nie mog�a nawet zarysowa� sfery jej wewn�trznej koncentracji, kt�r� budowa�a wok� siebie. Spogl�da�a z g�ry. - Jeste�cie teraz w g��wnym holu kompleksu - m�wi�a przewodniczka. - Wychodz�ce st�d szerokie nawy to ju� przedsionki poszczeg�lnych blok�w, oznaczane literami od A do F. Ka�dy blok podzielony jest na poziomy. My zwiedzimy tylko poziom zero, a w niekt�rych blokach zejdziemy na poziom pierwszy. Tutaj, pod kopu��, widoczne s� projekcje przedstawiaj�ce za�o�enia programu Columbus. Pierwsza, to kopia tablicy fundacyjnej z tekstem rezolucji ONZ, ustanawiaj�cej Mi�dzynarodowy Instytut Zapobiegania Skutkom Napi�cia Cywilizacyjnego. Jak wiecie, Columbus jest pierwszym z kosmicznych program�w, prowadzonych pod patronatem Instytutu. W tej chwili jest jednym z najwa�niejszych �wiatowych program�w, po Edenie i memetycznym Mindworks. Columbus, mimo lokalizacji w jednym o�rodku, na dzie� dzisiejszy anga�uje wi�cej personelu i zasob�w ni� prowadzony wraz z NASA i ESA program przygotowania kolonizacji Marsa. Ca�� organizacyjn� struktur� Instytutu i Columbusa widzicie na dw�ch kolejnych projekcjach. Wycieczka przesun�a si� kawa�ek dalej, za� w�r�d jej m�odocianych uczestnik�w rozszed� si� szmer podniecenia, bowiem pod�wietli�o si� nowe holo, ukazuj�c dwunap�dowy pojazd no�ny Columbusa. - Tutaj widzicie rakiet� Farsight - ci�gn�a przewodniczka. - Do wynoszenia na orbit� oko�oziemsk� u�ywa ona nap�du tradycyjnego. Czyli jakiego? Wiecie? - Chemicznego! - odpowiedzia�o jej kilka g�os�w. - Zabytkowego! - doda� jaki� m�drala. - A ty, widz�, jeste� historykiem - doci�a mu przewodniczka. - To mo�e powiesz nam jeszcze, jakiego niezabytkowego nap�du u�ywa Farsight, �eby wystrzeli� si� na obrze�a Uk�adu S�onecznego? Ch�opak zmiesza� si� nieco, ale po chwili odpar�: - No, nuklearnego. Ale on te� jest przestarza�y... Jego za�o�enia powsta�y ju� w poprzednim stuleciu... - Niech pani na niego nie krzyczy - wstawili si� za nim koledzy. - Adam jest naszym szkolnym geniuszem! On opublikowa� w szkolnej gazetce rewizj� hipotezy, �e ka�da nowa my�l techniczna jest potencjalnie przestarza�a ju� w chwil� po swoim powstaniu, bo jej autor, gdyby nie bra� si� do pracy nad publikacj�, m�g�by j� natychmiast unowocze�ni�! Tak! Nawet dodanie jednego w�a�ciwego s�owa opisu albo jednej w�a�ciwej liczby r�wnania zwi�ksza potencja� ca�o�ci! - Ale mi nie o to chodzi�o! - przekrzycza� ich Adam. - Ja my�l�, �e ludzie po prostu kr�c� si� w k�ko, wci�� te same b��dy. Ludzie dopiero wtedy rozwi��� swoje problemy w jaki� nowy spos�b, kt�ry nie odsunie tylko sprawy na bok, kiedy sami si� zmieni�. Kiedy zaczn� my�le� jako� inaczej... bo ja wiem... P�ynniej? Bez potrzeby przerywania procesu my�lenia a� do czasu rozwi�zania problemu... No bo w sumie my nie r�nimy si� niczym od tych, kt�rzy tworzyli zabytki. My sami jeste�my zabytkami! Wszystko co tworzymy, jest wci�� takie samo... - Niech pani mu nie pozwoli wi�cej gada�! On tak mo�e godzinami! - krzykn�li w ko�cu pozostali, podchodz�c do kolejnej projekcji. - No dobrze, chod�cie. Chocia� wasz kolega m�wi bardzo ciekawie i mo�e kiedy� sam b�dzie pracowa� dla Instytutu. Tutaj widzicie schematy samych kapsu� wynoszonych przez Farsighta. Kapsu�y A i B s� niemal identyczne. Kapsu�a A jest ju� eksploatowana od dziewi�ciu lat. Jest w pe�ni zautomatyzowana i w�a�ciwie stanowi test dla B i C. Te dwie b�d� zbiera�y za�og�, z czego B jest do misji indywidualnych, a wi�ksza C - do zespo�owych. Wiecie pewno, jakie s� g��wne za�o�enia programu Columbus? Testowanie nap�d�w - to raz. Chcemy mie� lepsze, wydajniejsze �rodki przenoszenia sond i wypraw, kt�re rozpoczn� kiedy� szeroko zakrojony program eksploracji planet i ksi�yc�w. A dwa? To wys�anie cz�owieka poza granice jego macierzystego �rodowiska - poza Uk�ad S�oneczny... Z grupy pad�o pytanie. Jaka� dziewczyna. By�o albo bardzo g�upie, albo bardzo g��bokie: - A kto poleci? Czy jest kto� taki, kto chcia�by znale�� si� tak daleko od wszystkich tutaj? -"...kto chcia�by znale�� si� tak daleko od wszystkich tutaj?" -"...tak daleko od wszystkich tutaj?" Echo. Wielki hol powt�rzy� je kilkakrotnie. - My�l�, �e kto� si� znajdzie - powiedzia�a przewodniczka i pomacha�a do Inge, kt�r� w�a�nie dostrzeg�a stoj�c� samotnie na zawieszonym pod kopu�� pomo�cie dla personelu. Inge unios�a r�k� w przyjaznym ge�cie i u�miechn�a si�. Zna�a t� kobiet�, chocia� nie przyja�ni�y si� nigdy bli�ej. Teresa Kovac. Spotka�y si� jeszcze na podyplom�wce. Osoba bardzo �ywa, w typie ekstrawertycznym. Nadawa�a si� �wietnie na rzeczniczk� i popularyzatork� programu. Tak powiedzieli jej na pocieszenie, kiedy nie zakwalifikowa�a si� do dalszego szkolenia. Inge posta�a jeszcze chwil� obserwuj�c wycieczk�. Patrz�c na m�odzie� zastanawia�a si�, jakie maj� marzenia. Czy kt�re� z nich w przysz�o�ci te� pow�druje w przestrze�? Czy kt�re� dotrze w og�le w obszary jakiego� spe�nienia? Mo�e wszyscy si� tam przenios�? Kiedy� przyszed� z�y dzie�. Nie ma sensu wyliczanie, ile czasu up�yn�o od jej przybycia do o�rodka. Zreszt� Inge, chocia� rejestrowa�a zmiany kartek kalendarza, przesta�a tak naprawd� liczy� czas miniony. Liczy�a jedynie ten pozostaj�cy do wykonania nast�pnego kroku. Jak�e �atwo jednak si� potkn��! Dzie� zacz�� si� jak ka�dy normalny. Wsta�a z ��ka, wzi�a prysznic. Ubra�a si� i zjad�a �niadanie w swojej niewielkiej, prywatnej mesie. Po�kn�a �rodki i zestawy witamin. Zerkn�a odruchowo na wy�wietlacz, chocia� doskonale wiedzia�a, �e na dzisiaj ma zaplanowane kolejne kilka godzin �wicze� na symulatorze. A przedtem oczywi�cie codzienny psychotrening. Jest co� dobrego, odpr�aj�cego w takim rytmie. Znika niepewno�� i troska - trzeba wykona� rytualny niemal zestaw m�cz�cych czynno�ci. Wsta�, wch�on��, odby�, regeneracja... W ten sam spos�b mog�yby z powodzeniem oczyszcza� si� mieszkaj�ce na zewn�trz t�umy. Gdyby nie Nacisk. Ci�nienie, nie pozwalaj�ce im dryfowa� po �agodnym bezmiarze codzienno�ci, lecz wypychaj�ce jednych pod niebiosa, a innych dusz�ce w g��binie. Jednak tutaj Inge czu�a si� wolna. Klasztorn� wolno�ci�. By�a przekonana, �e sama narzuci�a sobie takie ramy. Sama wkroczy�a w prosty, o�wietlony i czysty korytarz konsekwentno�ci. Doj�cie do ko�ca obiecywa�o ostateczn� nagrod�, a nie jedynie utrzymanie si� na powierzchni. Kroczenie nim dostarcza�o satysfakcji. Tak by�o do tej pory. Dot�d funkcjonowa�a dobrze. Przekroczy�a pr�g. Co� zirytowa�o j�, kiedy wchodzi�a do pomieszczenia treningowego. Jaka� irracjonalna obawa: co stanie si�, je�li sobie nie poradzi? Je�li nagle si� rozchoruje i odsun� j� na bok? Program odrzuci j�, bo jest jedynie dzia�aj�c� wed�ug planu administracyjn� maszyn�. Nikt nie poprze Inge, bo nikt nie jest emocjonalnie zaanga�owany w jej cel. Nie ma nikogo, komu zale�a�oby na tym, �eby to w�a�nie ona polecia�a. - Dzie� dobry, Inge - odezwa� si� komunikator ch�odnym g�osem jej psychologa. Uprzytomni�a sobie, �e nigdy nie widzia�a jego twarzy. - Dobrze spa�a�? Usi�d�. Mamy dzisiaj zestaw pyta�, na kt�re musisz mi odpowiedzie�. Musisz stara� si� przypomina� sobie wszystkie szczeg�y. Nie s�ucha�a go. Kiedy podchodzi�a do stoj�cego na �rodku komory fotela, serce wali�o jej jak m�otem. Z�apa�a oparcie i kurczowo �cisn�a je, jakby sta�o si� ono nagle gard�em �ywej istoty - najwi�kszego wroga. W �rodku, w g��bi swojego jestestwa, czu�a jakie� ssanie, niemal fizyczny b�l. - Inge, usi�d�... Odwr�ci�a wzrok, odrzuci�a gwa�townie g�ow� w stron� kamer. Nag�y przyp�yw agresji, gotuj�cej si� w tym spojrzeniu, m�g�by niemal skruszy� elektroniczne oczy. Gdyby by�y �ywe, z pewno�ci� zmru�y�yby si�. Usiad�a, lecz wci�� wrza�a. Elektrody automatycznie dotkn�y jej cia�a i a� dziw, �e nie zaiskrzy�y. - Jeste� strasznie spi�ta... Spr�buj si� rozlu�ni�... Podam ci zastrzyk. - Nie! - odpowiedzia�a. Hamowa�a si�, ale i tak zabrzmia�o to bardzo ostro. - Dobrze - odpowiedzia� g�os po d�ugiej, d�ugiej chwili milczenia. - Pami�taj, �e jeste� zar�wno naukowcem, jak i materia�em badawczym. Sama musisz dba� o to, �eby by� w pe�ni sprawn�. Spr�bujmy zacz��. Je�li si� skoncentrujesz, poci�gniemy dalej. Teraz odpowiedz: co s�dzisz na temat wyg�aszanego przez niekt�re fundamentalistyczne �rodowiska twierdzenia, �e w spo�ecze�stwach euro-ameryka�skich jeszcze na pocz�tku tego stulecia hodowla zwierz�t domowych cz�sto by�a bezpo�redni� przyczyn� ostrych konflikt�w wewn�trz rodziny? Namy�l si�. Zatka�o j�. - Co to za bzdura, Sam? - parskn�a w ko�cu. - Sk�d wytrzasn��e� taki zestaw? Test na poczucie humoru? - Odpowiedz. To cz�� programu i wcale nie sprawdzam twojego progu przyswajania bzdur. - Bo ja wiem... Mam wstr�t do takiego rodzaju socjologicznych uog�lnie�... Socjo-zoo-jakich�tam... Miejsce zwierz�t jest w zoo, w rezerwacie, a cz�owieka - w miejskiej d�ungli. Ka�da istota powinna przebywa� w swoim w�asnym - naturalnym albo stworzonym �rodowisku. - Kt�re �rodowisko uwa�asz za lepsze - naturalne czy sztuczne? Zastan�w si�. - Naturalne. Bo stymuluje rozw�j i ujawnianie... hm, ukrytych talent�w. - Czy akceptujesz wszystkie pi�tnowane przez wsp�czesn� kultur� w�asne cechy fizjologiczne? - Tak. - Czy uwa�asz, �e wi�kszo�� ludzi je akceptuje? - Raczej wi�kszo��. - Z czego wi�c wynika fakt, �e kulturowo s� przemilczane, za wyj�tkiem sytuacji, gdy u�ywa si� ich w znaczeniu negatywnym, szyderczym? - Nie wiem... Cofam poprzedni� odpowied�. Uwa�am, �e spo�eczny status produkt�w przemiany materii wynika z braku ich akceptacji u samego producenta. Czy to brzmi do�� naukowo? - Inge, czy twoja matka akceptowa�a fizjologi� twojego ojca? Odpowiedzia�a cisz�. D�ug�. Znowu �le si� poczu�a. - Co to za pytanie? - warkn�a w ko�cu przez zaci�ni�te gard�o. - Chcesz polecie�? Chcia�a. Zna�a si� i wiedzia�a, �e jest w stanie rozmawia� o wszystkim. Nigdy wcze�niej nie czu�a wahania, ani potrzeby zadawania pyta� sama. - Sam, dlaczego nie spotykam innych uczestnik�w szkolenia? Dlaczego w�a�ciwie nikogo ju� nie spotykam? - Je�li polecisz, to sama. Wiesz przecie�. Musisz przej�� trening. Nie zwr�ci�a wcale uwagi na jego s�owa. - Czemu mnie, do kurwy n�dzy, d�gasz jak zwierz� w klatce! - wrzasn�a. To by�a jej sp�niona reakcja na pytanie o rodzic�w. Z�apa�a si� obiema r�koma za g�ow� i zrywaj�c przewody elektrod rzuci�a si� z fotela na pod�og�. Wi�a si� tak mocno, �e dwaj pomocnicy, kt�rzy wbiegli do pokoju, nie mogli jej przytrzyma�. Za chwil� pojawi�a si� posta� w jasnym kombinezonie. Dokotor Smith, jak zwykle na miejscu. Doktorska r�ka, opieku�czo i scientystycznie, wbi�a jej w rami� ig�� i wstrzykn�a uspokajaj�cy �rodek. - Co wy mi, kurwa, robicie? - Inge, niech si� pani nie denerwuje. Ten stan - to wszystko normalne. Dobrze. Poczu�a pani nag�y niepok�j, agresj�. Wszystko jak trzeba. Dzisiaj ko�czymy. Niech si� pani prze�pi, a potem mo�e pani przejrze� dokumentacj� z ostatnich test�w aparatury przeciwprzeci��eniowej. Prosz� si� uspokoi�. - Czy poczuj� si� lepiej? - zapyta�a �a�osnym g�osem. Nagle os�ab�a, zwin�a si� ca�a w ma�y smutny k��buszek le��cy na �rodku zimnej, pustej sali. - Mo�liwe. Na razie jednak prosz� spr�bowa� powstrzymywa� gwa�towne reakcje. Sen powinien zawsze przynosi� ukojenie. Praktyka jednak cz�sto rozmija si� z teori�. Obie funkcjonuj� r�wnoprawnie, w sprzeczno�ci wydaj�cej owoce. M�ski i �e�ski pierwiastek nauki. Inge te� funkcjonowa�a. Jako owoc, jako produkt skrajnych, sprzecznych stan�w emocjonalnych. Pomimo powrot�w do wewn�trznej stabilno�ci, ataki agresji i depresji powtarza�y si� kilkakrotnie w ci�gu nast�pnych dni. Czu�a si� samotna. Nie potrafi�a znale�� oparcia w �adnej osobie z grona swoich instruktor�w. Wydawali si� niczym maszyny. Niczym bezduszni oprawcy. "To normalne, to dobrze" m�wili tylko ze spokojem, ona za� pr�bowa�a zwalcza� w sobie l�ki. Ta jej mocniejsza cz�� by�a naukowcem, by�a w�asnym oprawc�, cz�ci� programu. Ta s�absza - to cz�owiek. Ta, kt�rej brak�o determinacji, celu i umiej�tno�ci. Wszystkiego, opr�cz t�umionej wra�liwo�ci. Dopiero teraz dostrzega�a, jak bardzo cz�owiek zmala� w niej przez te wszystkie lata w�dr�wki do gwiazd. U�wiadomi�a sobie, �e obce w sensie spo�ecznym istoty by�y ostatnimi, kt�re okaza�y jej szczer� i bezinteresown� sympati�. W spos�b dzieci�cy, ale i bardzo dojrza�y. Przypadkowy. Ania i Monika. Jak�e dawno temu to by�o... Siedzia�a przy biurku, w gabinecie z pancernymi szybami, za kt�rymi rozci�ga�y si� pola startowe. Po przeciwnej stronie biurka - doktor Smith i papiery do podpisania. - Niewiele os�b to wytrzymuje - ten g�os, jak zwykle beznami�tny. Jakby beznami�tno�� i rzeczowo�� jako jedyne potrafi�y odkry� wszystkie zagadki egzystencji. Inge nienawidzi�a tej, jak i w�asnej, beznami�tno�ci. Nienawi�� beznami�tna. Ale przecie� wci�� chcia�a odby� podr�. Mo�e nie po to, aby pozna� Ogrom, lecz aby go poczu�. �eby poczu� cokolwiek. Dlatego cieszy�a si�, �e wytrzyma�a to, przez co pono� nie ka�dy mo�e przej��. Z kolei oboj�tne jej by�o zupe�nie zaufanie, kt�rym obdarzali j� zwierzchnicy, urz�dnicy ONZ, inwestorzy i - jak zwykle nie�wiadomie i mimowolnie - ca�a populacja planety. - Teraz przed pani� ostatni etap kwalifikacyjny. To, czy zdecyduje si� pani polecie� zale�e� b�dzie ju� tylko od pani decyzji. Niezale�nie od tego, jaka ona b�dzie, musi pani teraz podpisa� kontrakt i zobowi�zania dotycz�ce zachowania tajemnicy. Dopiero wtedy dopuszczona pani zostanie do wszystkich szczeg��w programu Columbus. Cz�� z nich to eksperymenty, kt�re za zgod� wy�szych instancji ukrywa si� na razie przed opini� publiczn�. I jak pani widzi - nawet przed kandydatami. Podsun�� jej papier. Czyta�a d�ugo, chocia� i tak wiedzia�a, �e podpisze. Cyrograf? Cyfrograf? Jaka r�nica? Podpisa�a. - Dobrze. Zostanie pani przeniesiona do nowej kwatery. Na poziomie trzecim. Prosz�, oto nowy klucz. Chod�my, poka�� pani wewn�trzne obszary naszej plac�wki. Poszli dobrze znanymi korytarzami i pomostami, a� dotarli do grubych drzwi z zamkiem, do kt�rego dot�d nie pasowa�a jej karta. - Prosz�, niech pani sama otworzy. Dreszczyk emocji? - na zawsze pokerowej twarzy pojawi� si� krzywy u�mieszek. Jedyny, jaki Inge kiedykolwiek zauwa�y�a. - Teraz jest ju� pani jedn� z nas i w ten czy inny spos�b odkryje pani zupe�nie nowe i niespodziewane rzeczy. Za drzwiami znajdowa�a si� szybkobie�na winda, kt�ra zabra�a ich gdzie� w g��b. W tajemnicze zakamarki. Kiedy zje�d�ali, Inge czu�a si�, jakby ta winda by�a zbudowana przez ludzi takich jak doktor Smith w �rodku jej osobowo�ci i wiod�a do jaki� duchowych piwnic nieu�wiadomionych. Szyb wyd�ubany w prywatno�ci. Odebra�a to jako zgubn� ingerencj�, zagro�enie. Zapragn�a zaatakowa�. Rzuci� si�, zagry�� i rozszarpa�. Powstrzymywa�a si�. Niedosz�a ofiara spokojnie sta�a, g�owa zwr�cona w bok, wzrok skierowany na diagram wskazuj�cy pozycj� windy. R�ce wyg�adzi�y jasny kombinezon, na moment za�amuj�c �wiat�o, jakby pod materia�em przy boku znajdowa� si� jaki� p�katy kszta�t. Bro�? A mo�e etui z hologramami kochanych os�b? "- Bo�e, czy ka�dy musi kiedy� otrze� si� o szale�stwo?" - pomy�la�a Inge, przymykaj�c oczy. - No, jeste�my na miejscu. Chod�my. Przeszli przez kolejn� zapor� i d�ugi pusty korytarz. Znowu pomosty, komory, hale. Swojskie, ale te� jakie� inne. Bie�nie i si�ownie, niczym w o�rodku olimpijskim. Obok nich laboratoria zachowane w stylistyce niemal post-frankensteinowskiej. Dalej - wy�cielony dywanem szyn i ruchomych chodnik�w wlot tunelu wiod�cego w stron� pola startowego. Baseny, kapsu�y przeci��eniowe. Niczym karuzele, niczym lunapark. Dalej blok kwater, ma�a �wietlica. Wszystko wykute w skale - ziemskiej tkance, �ywej, chocia� martwej. Kilkana�cie metr�w w dole kto� trenuje na bie�ni. Jest ju� blisko swojej mety. Biegnie bardzo, bardzo szybko. - Tak. Naszym g��wnym problemem s� w tej chwili nie kwestie techniczne dotycz�ce pojazdu, lecz sprawa dostosowania za�ogi. Ujm� to tak: pojazd jest ju� przystosowany optymalnie. Stanowi zamkni�te �rodowisko, homeostatyczne. Nie mo�emy go bardziej zmodyfikowa�, u�ywaj�c dost�pnych dzisiaj technologii. Inge, jednym uchem s�uchaj�c doktorskiego wyk�adu, obserwowa�a biegacza. W�a�nie min�� met�. - Wci�� mamy pewn� luk�. Nale�y zatem przystosowa� drugi element, czyli za�og�. Czy to brzmi sensownie? - Z pewno�ci� - odpar�a odwracaj�c wzrok od bie�ni. - A zatem ta dokumentacja aparatury przeciwprzeci��eniowej to nie mia� by� tylko.. hm, element stresuj�cy? Naprawd� te wyniki nie spe�niaj� pierwotnych za�o�e�? Czy cz�owiek jest w stanie to wytrzyma�? - Jak ju� wspomnia�em, Inge, pani mo�e by� w stanie wytrzyma� to, co nie ka�dy potrafi�by - w tym zdaniu by�o tyle kurtuazji, co i przewrotnej powagi. - W ka�dym razie tutaj badamy mo�liwo�ci r�nych organizm�w - w tym indywidualnie. Robimy swego rodzaju bezkrwawe crash-testy, je�li chcia�aby pani tak to nazwa�. - Na ludziach? - zapyta�a ironicznie. - Nie na ludziach. Powiedzia�em - na organizmach. Ma nas pani za bandyt�w. W takim razie witamy w szajce. - Dzi�kuj�. To spo�ecze�stwo stawia bandyckie wymagania. - Racja. A potem nas - ogniskuj�cych jego chore sny i marzenia, nazywa bandytami. Oto pani nowa kwatera. Um�wmy si� za godzin� przy tamtej windzie. Chc�, �eby pozna�a pani innych uczestnik�w programu Columbus. *** Kt� nie kocha pi�kna? Nawet w �wiecie pragmatycznym jest miejsce na estetyk�. Im �wiat bardziej pragmatyczny, tym wi�ksza potrzeba pozytywnych wra�e� estetycznych. Jak na pustyni. Im bardziej sucha prowincja, tym ukocha�sza ka�da kropla. Hipokryzj� jest twierdzenie, �e w tre�ci czy akcji pragmatycznej nie ma miejsca na pi�kno. Twierdzenie, �e zwracanie uwagi na pi�kno w czasie biegu jakiejkolwiek machiny to dekadencja, ba! - perwersja nawet. Twierdzenie takie nie uwzgl�dnia operatora owej machiny, kt�ry, dr���c suchy, skalisty grunt, mo�e umrze� z pragnienia. Pi�kno jest niemal dos�ownie - nowym wymiarem. Gdy przedmiot opr�cz d�ugo�ci, szeroko�ci, wagi, ceny - kt�rymi zro�ni�ty jest z mechanizmem - posiada tak�e cho�by cie� pi�kna - otwiera now� p�aszczyzn� postrzegania. Nawet dla pragmatyka. Nowa przestrze� do eksploracji i do wykorzystania. Objawienie. Dziewczyna. Kobieta. Porusza si� spr�y�cie, emanuje si��. Przypomina �uk - na przemian naci�gany i wyrzucaj�cy �miertelnie gro�n� strza�� wdzi�ku i zadziwienia. Wyj�tkowo smuk�a, o proporcjach osoby chudej wr�cz - jednak krucha tylko pozornie. Dziewczyna biegnie, zbli�a si� w niezwyk�ym tempie, po czym nagle, nie zmieniaj�c kierunku ruchu, bokiem wykonuje gwa�towny naskok na �cian�, odbija si� od niej i okr�ciwszy si� l�duje z gracj� na pewnych nogach. Jej przyspieszony oddech uspokaja si� szybko. Wydaje si�, �e na sk�rze o intryguj�cym, jasnym odcieniu przez moment l�ni� kropelki potu, lecz wra�enie to znika po chwili. Przyci�ga uwag� perfekcyjny kszta�t czaszki - wyeksponowanej, bowiem ca�kowicie pozbawionej w�os�w. Dziewczyna odwraca si� przodem i ol�niewa symetri�. Cia�a, twarzy. To oblicze, nieco wystaj�ce ko�ci policzkowe, niemal matematycznie z�amane linie nosa, skroni, w�skie usta - budzi jakie� wspomnienia. Drgni�cie gdzie� wewn�trz. Nie ma w nim z�o�ci. Jest niewinno��. Wizja anielska, kt�r� ka�dy w sobie nosi? Dziewczyna podchodzi w kierunku przyrz�d�w gimnastycznych stoj�cych przy �cianie wielonawowej hali. Na niekt�rych, gdzie� dalej, �wiczy kilka os�b - wszystkie podobnie ubrane, tak�e ogolone i niezwykle sprawne. Dziewczyna podchodzi do pierwszego z brzegu dr��ka i niemal bez wysi�ku podci�ga si� na nim, podrzuca w�a�ciwie kilka razy, aby za moment stan�� na nim na r�kach. Potem na jednej. Wreszcie zeskok. Inge obserwuj�c j� do�wiadcza�a jaki� dziwnych, od�wie�aj�cych dozna�. By�o to jak ja�niejsze �wiat�o w p�mroku ci�kiej, monotonnej i niezbyt zaspokajaj�cej estetycznie pracy. Znalaz�y si� tam te� inne emocje. Co� jakby uk�ucie zazdro�ci. �al i �wiadomo�� w�asnych ogranicze�. - Kim ona jest? - zapyta�a w ko�cu. Po chwili doda�a: - Czym ona jest? Przez kamienn� twarz przebieg� drugi ju� dzisiaj grymas. - S�usznie. Nie mo�na powiedzie�, �e jest "nikim", ale "kim" do niej jeszcze nie pasuje. "Czym" zreszt� te� nie. Ona jest... To nowa jako��. Hex - homo extensus. - Czy... czy to jest android? Cz�owiek? - Na razie mo�na powiedzie�, �e jest podobna do androida - p�ki jest niedojrza�a. Zamiast odpowiedzi jedynie nowe zagadki. Nowe pytania. - A inteligencja? Sztuczna? - My�l maszyny? Nie do ko�ca. Chocia� mo�na j� zaliczy� do tego, co dot�d nazywali�my AI. Jednak mechanizmy, struktura, wszystko stworzone na bazie naturalnej. DNA, odpowiednio zmodyfikowane. Organizm wi���cy inne substancje... Ona ma inteligencj� ludzk�, chocia� o bardzo wysokim wsp�czynniku i ze znacznie poszerzonymi zdolno�ciami do uczenia si�. Zreszt� zaraz si� pani przekona jak bardzo jest ludzka. Aishe! Pozw�l tutaj! Aishe? AI-she? Ona? Ono? Istota... dziewczyna odwr�ci�a si� w ich stron�. Na jej twarzy pojawi� si� u�miech. Obci�gn�a gimnastyczny str�j i podesz�a do nich szybkim krokiem. Blisko, bez skr�powania. Inge stoj�c tu� obok, zastyg�a w niedowierzaniu. Wr�cz niekulturalnie przygl�da�a si� - nie wiedz�c jak zareagowa�. Dopiero skierowane do niej s�owa przywr�ci�y j� rzeczywisto�ci. - Niech pani pozna Aishe, naszego pomocnika i nadziej� ludzko�ci! Tamta dziewczyna nieco speszona tak� prezentacj�, szybko odzyska�a panowanie i odpar�a: - Ale� to doktor Smith opiekuje si� troskliwie nami wszystkimi. Mi�o mi ci� pozna�!Wyci�gn�a r�k�. Szybki i mi�kki gest. Je�li 'dynamicznym' mogliby�my nazwa� czyjekolwiek zachowanie, nawet w odniesieniu do ruch�w minimalnych - to okre�lenie to pasowa�o do Aishe w stu procentach. Zdawa�a si� by� niczym pe�en energii p�omie� - niemal nieruchomy, faluj�cy delikatnie, lecz przecie� p�on�cy esencj� ruchu. Inge u�cisn�a smuk�� d�o�. Dotkn�a spr�ystej powierzchni sk�ry i poczu�a dreszcz biegn�cy od ko�c�wek palc�w gdzie� g��biej, w inne obszary. "- Chemia!" pomy�la�a. "- Kim jeste� Aishe? Kto ci� zsy�a? Chemia czy metafizyka?" - Mnie r�wnie�. Mam na imi� Inge. - Wiem! - odpowiedzia�a Aishe. - Znam ci�. Obserwuj� ca�e twoje szkolenie. Wiem, czego pragniesz. G��wnym celem mojej pracy tutaj jest umo�liwienie ci tego lotu. Doktor Smith mo�e ci o tym powiedzie�... Inge postanowi�a odrzuci� ju� zaskoczenie. Zapyta�a: - Pracujesz z astronautami? Dla astronaut�w? Co w�a�ciwie robisz? Dlaczego wcze�niej si� nie spotka�y�my? Aishe spojrza�a pytaj�co na odsuni�t� w cie� trzeci� osob�. Doktor Smith - niczym demiurg. G�owa skin�a przyzwalaj�co. Aishe odpowiedzia�a: - Pracuj� wy��cznie dla ciebie. Jestem z tob� w pewien spos�b zwi�zana. Te� przechodz� trening, testy. Moje cia�o jest bardziej wytrzyma�e. Symulujemy rzeczywiste warunki panuj�ce w kapsule. Znosz� to wszystko, czego ty nie da�aby� rady. - Ale jaki to ma zwi�zek ze mn�..? - Wszystko w swoim czasie! - przerwa� g�os demiurga. - Aishe, nie przeszkadzamy ci ju�. Nied�ugo znowu spotkasz si� z Inge. - Mi�o by�o ci� pozna� - powiedzia�a dziewczyna. Delikatnie z�apa�a Inge za rami� i poca�owa�a w policzek. Przypomina�a jej siostr�, nie widzian� ju� od czterech lat. Aishe odbieg�a. Inge spojrza�a za ni� w zamy�leniu. Nie�wiadomie, niby w zadumie, praw� r�k� g�adzi�a czubek nosa wci�gaj�c nieuchwytne wonie. Syntetyczne uroki. - Chod�my, Inge. Zaskoczona? Poka�� pani dokumentacj� tej cz�ci projektu. Rozumie pani, dlaczego nie chwalimy si� tym przed ca�ym �wiatem? Delikatne sprawy. Wykorzystujemy tu rezultaty bada� z kilku wizjonerskich program�w, kt�re zamkni�to z braku finans�w. A faktycznie - z braku dostatecznej kontroli nad nimi. Nasza praca jest cholernie odpowiedzialna. Inge dopiero zaczyna�a u�wiadamia� sobie konsekwencje. Dociera�o do niej, co w�a�ciwie tutaj stworzono. Dlaczego jednak w ramach Columbusa? Tylko na potrzeby test�w? Jakich test�w? Czy wystarczy�oby cynicznie stwierdzi�, �e by�a to jedna z technologii stworzonych jedynie przy okazji programu kosmicznego? Aishe - produkt uboczny? Naprawd� nie by�a cz�owiekiem? - Ile ona ma lat? - zapyta�a. - Pi��. Z tego rok inkubacji. - A wewn�trznie? Emo... - ugryz�a si� w j�zyk. - Emocjonalnie. Niech pani to powie. Ona odczuwa emocje. Nawet bardzo g��boko. - Czy jest we wszystkim ludzka? Lepsza? Czy to ju� czas na wy�szy stopie� ewolucji? - Tego w�a�nie nie wiemy. Czas by�by po temu! Ale gorzej z rezultatami. Ona nie jest jeszcze do ko�ca stadium wy�szym od nas. W tej chwili rozw�j wi�kszo�ci obszar�w jej psychiki jest por�wnywalny do dojrza�ego cz�owieka. Aishe nie jest zreszt� najstarsz� ze swojej grupy. Gatunku - mo�na powiedzie�. Wszyscy pozostali, kt�rych widzia�a pani na si�owni, to te� hexy. Jednak wszyscy maj� te same ograniczenia. Po pierwsze - bezp�odno��. Po drugie - bezwolno��. Tak, to dobre okre�lenie. Jej m�zg - wsp�lnie projektowany prze natur� i przez nas - nie posiada wykszta�conej struktury steruj�cej. Nie ma woli. Ma samo�wiadomo��, ma pewien typ osobowo�ci, kt�r� kszta�tuje sama Aishe swoim indywidualnym tokiem, korzystaj�c z natychmiastowego dost�pu do ca�o�ci dorobku naszej kultury. Nie ma w niej jednak �r�d�a motywacji do samodzielnego dzia�ania. Potrafi jedynie reagowa�. Nie byli�my w stanie odtworzy� tego sztucznie. Jak�e mo�na odtworzy� co�, co nie jest tak do ko�ca zidentyfikowane? Niestety, w tej chwili porusza j� jedynie program, wygenerowany przy pomocy tradycyjnych komputer�w. Kolejny szok. Wsp�czucie i �al. Dlaczego to takie wa�ne? - Czyli jej zachowanie... To nie ona? To tylko algorytmy? - Na dobr� spraw� wszystko to algorytmy. Tak dyktuje rozs�dek. Ale w tym przypadku program nie warunkuje bezpo�rednio jej zachowania, ruch�w, gest�w i wszystkich proces�w wy�szego rz�du. Nie wk�ada s��w w jej usta. Jedyne co robi, to sk�ania do nawi�zania kontaktu. Jest to niezb�dne dla dalszego wsp�grania. Og�lnie - dla jej rozwoju. Jest jej pani potrzebna, �eby mog�a spe�ni� swoje zadanie. Ponadto program warunkuje jej d��enie do samodoskonalenia si� - tak fizycznego, jak i umys�owego. - Czy ona nadal si� rozwija? - Tak. Wewn�trznie czeka na swoje rites de passage. Ciele�nie jest w pe�ni wykszta�cona, jednak pracuje jeszcze nad osi�gni�ciem doskona�ego balansu pomi�dzy poszczeg�lnymi strukturami swojego organizmu. Musi sztucznie osi�gn�� to, co my uzyskali�my w toku naturalnej ewolucji. Nawet nie b�d�c fizjologiem, musi pani przyzna�, �e jej cia�o to arcydzie�o. Organy wewn�trzne s� zmodyfikowane. W�a�ciwie zaprojektowane od nowa i zupe�nie inne od naszych, ze wzgl�du na inny metabolizm. Jest w stanie znosi� d�ugotrwa�e braki tlenu, nie m�wi�c o pokarmie i wodzie. Wytrzyma�a na wysokie i niskie temperatury, na ci�nienie, promieniowanie. Sk�ra nabudowana na siatce z nieorganicznych w��kien, dodatkowe pow�oki ochronne. Inna budowa mi�ni i wysokoenergetyczne procesy wyzwalania skurcz�w. Odporna na infekcje, toksyny i wi�kszo�� truj�cych dla nas zwi�zk�w chemicznych. Przez pewien czas jest w stanie przetrwa� nawet w pr�ni, zachowuj�c ograniczon� percepcj� i zdolno�ci motoryczne. Podobnie niemal w ka�dych niekorzystnych warunkach - dla nas niedost�pnych. Chocia�by przy przeci��eniach przekraczaj�cych 6 G. Rozb�yski s�oneczne nie stanowi� dla niej wi�kszego zagro�enia. W przyjaznym �rodowisku dochodzi do tego jeszcze szybko�� reakcji, wysoka rozdzielczo�� i czu�o�� zmys�owa, a tak�e mo�liwo�� dokonania z zewn�trz sztucznej regeneracji i korekcji, tak mechanicznej, jak i somatycznej. To wszystko czyni j� nie tylko astronaut� doskona�ym, pilotem i eksploratorem. Mars stanie przed ni� otworem, ale tak�e b�dzie mog�a zej�� w g��biny tu, na Starym Globie. Tak pod wod�, jak i pod ziemi�. Nowa istota nowych �wiat�w. Inge s�ucha�a, ogl�da�a l�ni�ce schematy. Zdj�cia i filmy, przedstawiaj�ce baniaste inkubatory wype�nione fioletowymi p�ynami. Wewn�trz tkwi�y niezwyk�e struktury, zwiewne, rozrastaj�ce si� niemal fraktalnie. Cienkie metalizuj�ce szkielety, nabudowuj�ce kolejne warstwy. Inne, pokrywaj�ce si� stopniowo �yw� tkank�. �yw�? Czy to by�o �ycie? Czy �ycie to tylko wynik osi�gni�cia pewnego stopnia z�o�ono�ci, czy fenomen metafizyczny? S�ucha�a dalszych s��w wyk�adu. Wygl�da�o, jakby w mocy doktor�w le�a�o czytanie my�li. - Mo�na dyskutowa� nad tym, czy stworzyli�my now� form� �ycia, czy tylko zmodyfikowali�my. Zreszt� ludzko�� od jakiego� czasu sama p�awi si� w swoim sztucznym �yciu, prawda? Mo�e wi�c nie ma sensu szukanie jednoznacznej odpowiedzi. Filozofia. W ko�cu Inge zapyta�a: - Czy cz�owiek jest jeszcze w og�le potrzebny? W jaki spos�b ona ma umo�liwi� mi lot? Czy ona ma polecie� zamiast mnie? Po co... po co ja? - Cz�owiek to ambitna bestia. Sam chce dotrze� wsz�dzie. Zawsze zreszt� wychowuje swoje dzieci troch� po to, �eby si� wie�� na ich grzbiecie... Przerwa�a mu. - Prosz� mi powiedzie�, co w�a�ciwie jest celem. Gwiazdy czy Aishe? - Ona jest nasz� gwiazd�. Pani te�. *** Tym czasem jedyn� pr�ni�, przez kt�r� Inge dryfowa�a, by�a jej pustka wewn�trzna. Id�c za tym por�wnaniem - jakby jej osoba traci�a hermetyczno��. �yciodajne powietrze ucieka�o bezpowrotnie, za� z zewn�trz do �rodka nie przedostawa�o si� nic opr�cz mrozu. Pomimo nowych wra�e�, kt�rych jej dostarczono, przechodzi�a ci�kie chwile. Wybuchy nigdy wcze�niej nie do�wiadczonych stan�w powtarza�y si� ju� od wielu dni. Powraca�y, zbli�aj�c trwanie do koszmaru. M�czy�a si�, ale uczy�a si� z tym �y�. Najgorzej by�o, kiedy pr�bowa�a nazwa�, okre�li� demona, kt�ry si� w niej gnie�dzi�: sztucznie rozd�te, nienaturalne poczucie wyobcowania, samotno�ci i nieprzystawalno�ci tak do �wiata zewn�trznego, istniej�cego ju� tylko we wspomnieniach, jak i do tego tutaj - mechanizmu Columbusa. Inge zagubi�a si�. Straci�a zdrowy, profesjonalny os�d. Pr�bowa�a zrozumie� sytuacj�, w kt�rej si� znajdowa�a. Pr�bowa�a pozna� swoje nowe zadania. My�li o Aishe nie dawa�y jej spokoju. Widok Aishe nie dawa� jej spokoju. Kolejne rzeczy, kt�rych si� o niej dowiadywa�a, nie dawa�y jej spokoju. Zadr�a�a, kiedy zobaczy�a j� kt�ry�, kolejny ju� raz. - Co wy jej robicie? - zapyta�a z niepokojem. Widzia�a j� wchodz�c� do naszpikowanej elektroniczno-chirurgicznymi draperiami komory. Czu�a, �e Aishe tak�e jest niespokojna, poruszona. - Aishe, zdejmij ubranie - powiedzia� do mikrofonu siedz�cy obok Inge m�czyzna. Operator. Mistrz pulpitu. Jego s�owa brzmia�y niczym religijne formu�y. - Teraz aktywujemy w tobie program, kt�ry poprowadzi ci� przez procedur� zabiegow�. Rozlu�nij si�... Wyraz twarzy dziewczyny budzi� lito��. Ca�a dr�a�a. Podesz�a do centrum komory i opar�a si� o mi�kko wy�cie�any stela�. Co� d�wi�cznie strzeli�o i stanowcze klamry unieruchomi�y j� ca�kowicie. Po chwili w��czy�o si� serwo i podnios�o j� w g�r�, wyginaj�c przy tym w nienaturalnej pozycji. R�ce rozkrzy�owane, zbawicielka wszystkich hex�w... Rodz�ca oceany wsp�czucia i... erotyki. - Bo�e... - szepn�a Inge. - Gdzie jest doktor Smith? Co tu si� dzieje? - Jestem. Prosz� si� nie obawia�. To normalna procedura. Implantacja interfejsu. Musi przez to przej��. Inge zosta�a poprowadzona na przeciwleg�y koniec pokoju. Mia�a st�d jeszcze lepszy widok na instalacje zabiegowe. Szyba o kryszta�owej przejrzysto�ci oddziela�a j� od rozci�gni�tej Aishe. Jakby wewn�trz komory znajdowa� si� zdalnie badany, wyj�tkowo niebezpieczny materia�. - Prosz� usi���. W mi�dzyczasie poka�� pani neurotransmiter. Za jego po�rednictwem b�dzie pani mog�a lepiej zrozumie� ten zabieg. To jest model dla ludzi. Nieco rozwini�ta wersja terapeutycznego urz�dzenia zbudowanego na bazie zaawansowanych VR. Obraca�a aparat w r�ku. W ko�cu skuszona zach�caj�cym spojrzeniem i czym� z wewn�trz za�o�y�a go. S�uchawki, przezroczyste okulary, trzy przylgi elektrod - na skroniach i u nasady czaszki. Pasowa�o jak ula�. - Oczywi�cie jest to tylko odbiornik. Bez wspomagania audio-wideo przekazuje jedynie stany emocjonalne. Za chwile pojawi si� delikatne migotanie i szum... Ju�? Jak si� domy�lasz, to, co instalujemy Aishe, to in-out. A tak�e bezpo�redni dost�p cyfrowy do struktur jej m�zgu. Teraz mo�esz spr�bowa� to w��czy�. Niezwyk�e wra�enia... "- Wszystko jest dzisiaj mo�liwe dzi�ki mediom i technologii - prze�yj ukrzy�owanie, na �ywo z Nevada Gates!" Z takim okrzykiem tysi�ce powinny jednoczy� si� w codziennym akcie transmitowanej ekstazy. Inge uleg�a ciekawo�ci i w��czy�a aparat. Ponownie spojrza�a na �rodek komory. Tam g�owa Aishe tkwi�a niczym w �wietle jupitera, w obj�ciach delikatnych, precyzyjnych ko�c�wek. Przyrz�dy w�szy�y, zaczyna�y czu�. I wtedy Inge te� poczu�a. Strach i niemoc. Powoli wpe�zaj�ce do jej w�asnej �wiadomo�ci. Dochodz�ce jeszcze niczym zza �ciany. Dostrzeg�a implant montowany z ty�u imponuj�cej czaszki... - Teraz mo�emy w��czy� transmisj� bezpo�rednio. I wy�wietlimy pani wizj�... Palce przebieg�y po kontrolnej konsoletce. Okulary zmatowia�y. Dla Inge by� to start rakiety. - Aa....h... - by�o jedynym d�wi�kiem, kt�ry zd��y�a z siebie wydoby�. Wci�gn�a gwa�townie powietrze i kurczowo z�apa�a si� por�czy fotela. Dostrzeg�a, us�ysza�a i poczu�a! Przera�enie i niemoc - ale swoje w�asne. Albo - jakby w�asne. Wiedzia�a, �e z ty�u, wgryziona w jej czaszk� pulsuje elektronika. - Aishe, nie odwracaj g�owy - doszed� j� z bliska g�os operatora. Patrzy�a na siebie i przed siebie, na kr�puj�ce j� klamry i przewody. Tu� przed ni� tkwi� chirurgiczny he�m maj�cy w czole zainstalowa� jej drugi, programuj�cy interfejs. - Aishe w�� tu g�ow�... "- Nie" - pomy�la�a i poczu�a jak he�m naje�d�a jej na twarz. Krzykn�a i wydawa�o jej si�, �e siedz�c na fotelu w pokoju kontrolnym wygina si� ca�a i doznaje orgazmu, gdy bezduszne elektroniczne palce kochanka si�gn�y do wn�trza jej m�zgu. To by�o niczym oczyszczenie. Nie fizyczne. Poczu�a si� ni�. Poczu�a jej przera�enie i mia�a wra�enie, �e Aishe o tym wie. Wtargn�a w jej najwi�ksz� prywatno��. W chwil� potem buchn�a w�asnymi emocjami. Zdar�a z g�owy aparat i, cisn�wszy go na ziemi�, rzuci�a si� do drzwi. Za sob� us�ysza�a jeszcze tylko ten spokojny g�os: - Pani Swanson! Badania! Badania! Nie zwr�ci�a na to wi�kszej uwagi. Bieg�a korytarzem. Jakby ucieka�a przed jak�� straszn� prawd� o sobie, kt�ra goni�a j� wielkimi krokami. Kt�ra krzycza�a: "Przez chwil� by�o ci dobrze! Tak bardzo dobrze!" Rzeczywi�cie - tak dobrze, jak nigdy nawet nie spodziewa�a si� poczu�. "- Bo�e, przecie� to android!" - �ka�a w duchu. A mo�e jednak nie? Prze�ycie przera�a�o j�, podobnie jak zmiany w �wiatopogl�dzie, kt�ry nagle wali� si�, wyrastaj�c na nowo w zupe�nie odmienionej formie. Jej umys� by� wzburzony, ale sprawny. My�