2141

Szczegóły
Tytuł 2141
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2141 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2141 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2141 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Rodziewicz�wna Kwiat lotosu Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Warszawa 1993 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych, w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9, pap. kart. 140 g kl. III_b�1 Przedruk z Wydawnictwa "Alfa", Warszawa, 1990 Pisa� A. Galbarski, korekty dokona�y: K. Kruk i K. Markiewicz I Szpakowaty, ale jeszcze krzepki obywatel pi�� si� mozolnie na strome, ciasne i od powstania swego nie myte schody ogromnej kamienicy. Na ka�dym prz�le przystawa�, ociera� pot z czo�a, si�ga� do kieszeni obszernego p��ciennego kitla, wydobywa� odwieczne, w r�g oprawne okulary i na�o�ywszy je na nos odczytywa� na drzwiach nazwiska mieszka�c�w. - Szelmowskie schody! - mrucza� pod w�sem. - Przecie to nie tutaj jeszcze... Wybuduj�, panie, cha�up� jak wie�� Babel i ko�ca nie ma, i rozumu zgo�a. I to si� nazywa pi�kno�� i wielkie miasto. Uf! Po tej skardze rzuconej niebu i �cianom chowa� okulary, odsapywa� i szed� dalej, monologuj�c z cicha. - A pisa� mi b�azen, �e bardzo wygodnie i porz�dnie mieszka! To, panie, porz�dek i wygoda! Przeszed�em o�m kawa�k�w tej drabiny, a je�li nie dojd� do ob�ok�w, to ju� chyba, panie, B�g nie �askaw. Ha, ale to upa�! M�wi�, panie, �e na p�nocy biegun, czyli to globus, z lodu! Jad�, jad� no i, panie, dojecha�em do takiej spieki, jaka u nas i w kaniku�� nie bywa�a! �adny, panie, biegun, co! K�ami�, panie, te ksi��ki, z roku na rok gorzej k�ami� i nie wiem, na czym si� to sko�czy! Uf! Stan��. Znowu troje drzwi mia� przed sob�; brudy i upa� ros�y w stosunku blisko�ci ob�ok�w. Jegomo�� doby� znowu zbawczych szkie� i j�� sylabizowa� pierwsze nazwisko z brzegu. - Stefan Grzybowski - wyczyta�. - A to, panie, postny cz�owiek! Na suche dni niezawodnie �wi�ci swego patrona. Posun�� si� w rotacyjnym ruchu na prawo. - Adam �abuski - sta�o na blasze. - Nie znam, panie, nie z naszych stron. - Wiktoria Brzeza! - bi�o z daleka w oczy na trzecich i ostatnich drzwiach, a pod spodem, bia�� kred� na brudnych deskach, kto� �mia�o i wyra�nie rzuci� rysunek legendowego pelikana krwawi�cego dziobem w�asne piersi dla nakarmienia zg�odnia�ych dzieci, jeszcze za� ni�ej sta� sze�ciowiersz: Pani Brzezowa@ s�dowa wdowa,@ panna Brzezina@ cudna dziewczyna,@ kto mi nie wierzy,@ niech w dzwon uderzy.@ Stary odczyta� wszystko, palcem dotkn�� pelikana i, widocznie niedowiarek, wedle rady rymowanej, zadzwoni�. - A to, panie, huncwot jaki�, tak sprofanowa� bia�og�ow� - burcza� chowaj�c okulary. - No, alem trafi�! B�azen si� schowa� jak lis w nor�; wykopa�em. Ho, ho, dowiem si� o paniczu ca�ej prawdy! Na d�wi�k dzwonka wewn�trz powsta� piekielny ha�as. Prym trzyma� piskliwy g�osik pudla czy pinczera, wt�rowa� dyszkant kobiecy i �omot zamykanych drzwi i odsuwanych sprz�t�w. Wszystko zbli�y�o si� ku niemu. - A to, panie, dmuchn��em w ul! - zauwa�y�. - Leonka, Leonka! Kto� dzwoni! - wo�a� g�os kobiecy przeci�g�ym bia�oruskim akcentem. - Odeprzyj�e drzwi, bo ja w�a�nie szo�tonosami zaj�ta! �aczek, b�dziesz ty cicho! Ale �aczek wcale by� cicho nie my�la�, tylko wrzeszcza� wniebog�osy; natomiast z g��bi rozleg�y si� kroki i u drzwi ucich�y. - Leonka, Leonka! Czy�e� ty nie s�yszysz! Odeprzyj drzwi; to mo�e kt�ry z pan�w na obiad! - A czym�e otworz� - odpar� mrukliwie drugi g�os. - Jak�e to to czym? Kluczem to przecie? - Kiedy� klucza wcale nie ma. - Jezusie! Mario! Jak to klucza nie ma! A gdzie�e� by si� on podzia�! Poszukaj�e, dziecko, bo ja w�a�nie szo�tonosy na wod� puszczam! �aczek, poczekaj, dam ja tobie, dam! - Gdzie� mam szuka�, kiedy go nie ma! - odpar� oboj�tnie drugi g�os. - Pewnie pan Feliks wzi�� go z sob�! - Co ty gadasz! Nie mo�e by�! Nic beze mnie si� nie obejdzie! A kt� to dzwoni? - Nie mog� widzie� przez deski! - To spytaj�e si�! Albo nie, poczekaj! Ju� sama id�. Ach, Bo�e, gdzie� to m�j czepek! Leonka, nie widzia�a� czepka? Tylko co le�a� ot tu na krze�le i ju� go nie ma. Okropno��, jak w tym domu wszystko ginie! Nigdy w innych mieszkaniach tego nie bywa�o; takie widno za�o�enie feralne, Jezus!!! Pauza, i wnet podni�s� si� �a�osny lament �aczka, targanego snad� za uszy i okrzyki: - Ot tobie m�j czepek! Ot tobie rozpusta! Ot tobie psie figle! Masz, masz, masz, masz! Po wymierzeniu dora�nym sprawiedliwo�ci, jejmo�� znalaz�a si� u drzwi i rezolutnie spyta�a: - A kto tam? - Ja, moja dobrodziko! Z interesikiem, panie, tego. Ale, s�ysz�, klucz zdysparowa�, to co b�dzie? - Ach, Bo�e, to pewnie pan do moich pan�w! S�, s�, ale wyszli i widno klucz zabrali! Ach, Bo�e, co to b�dzie, co to b�dzie? Leonka, ten pan do naszych pan�w, a tu klucz przepad�! Ach, ja nieszcz�liwa! Tyle razy prosi�am pana Rafa�a, �eby mi tego nie sp�ata�; no i trzeba� wypadku, �e dzisiaj w�a�nie przestrogi zapomnia�. - Dzi� w�a�nie o niej pami�ta� - poprawi� drugi g�os. - Ej, co ty gadasz? Taki polityczny * m�ody cz�owiek. Z przypadku, m�wi� ci! Pan �askawy z daleka? Polityczny - dobrze wychowany, roztropny, uk�adny. - MOja dobrodziko, cho�by z ulicy, to do pani daleko. Do ch�opca mego przyjecha�em zobaczy� go i zabra� z sob�, bo i ferie teraz! Adres pani mi przys�a�. Felu� mu na imi�! A mo�e zmy�li�, niecnota! - Jest, jest pan Feliks! Bardzo stateczny kawaler. To pan jego rodzic? Bardzo mi przyjemnie! �askawy pan raczy spocz��, ja zaraz podam krzese�ko! - A kt�r�dy�, moja dobrodziko? - Ach, prawda! Nie ma klucza. Co to za dom! R�k i g�owy nie starczy! A to niespodzianka dopiero! Wiesz, Leonka, to ojciec pana Feliksa! M�wi� panu, syn pa�ski to taki cichy, w sobie zamkni�ty, �e o swoim ojcu nigdy nie wspomnia�. Za sierot� go mia�am i cz�sto patrz�c na� a� na p�acz mi si� zbiera�o, takie to smutne i opuszczone. - Osobliwo��! - odpar� tonem podziwu obywatel. - B�azen nie ma czego si� smuci� ani ukrywa�! Ojca ma, siostr� ma, dom chwa�a Bogu ma, a za te pieni�dze, co mnie tu kosztuje, wszystkie uciechy kupi� mo�e. No, no, i m�wi pani, �e cichy! - Jak panienka. Ani mru_mru! G�osu jego nie s�ycha�! A hardy i do nauk zawzi�ty, �e strach. A ci�ka� to nauka, panie m�j, ci�ka! Ja, co si� strasznie widoku umar�ych boj�, poj�� nie mog�, jak on mo�e trupy kraja�! - Trupy kraja�! M�j Feli�! - wrzasn�� obywatel. - A kraje, panie m�j, kraje biedaczek! Taka to ju� bezecna nauka ta medycyna! - Jaka medycyna! Czy dobrodzice rozum si� pomiesza�, czy mnie, ale nie inaczej, komu� z dwojga! Jaka medycyna! Feli� na medycyn� chodzi, trupy kraje! Matko Boska! A to� go na prawo posy�a�em, jurysty chcia�em, c� znowu z t� medycyn�? - Medyk on, panie m�j, i pociech� z niego mie� pan b�dzie. Chocia� prawnika i ja bym wola�a, ale mi B�g syna nie da�, tylko c�rk�. A syn prawnik by�by si� zda�, oj zda�! Bo trzeba panu wiedzie�, �e my z magnat�w jeste�my, dobra s�, Ochajny, mo�e pan s�ysza�, na Polesiu, mil siedem od Jaremnego, tylko �e nieboszczka moja matka z Burhak�w by�a secundo voto za Zudr�, * i cho� sterilis zesz�a z tego �wiata..., naprawd� sterilis, s� dokumenta... jednakowo� Zudrowie �apes_capes skrzywdzili nas i zabrali de hajda maj�tki! Ale to do czasu, panie m�j, do czasu! Dwunasty rok pilnuj� interesu, przeszed� wszystkie instancje; czasem oni wygrali przekupstwem, ale to nic! Od trzech lat senat go rozpatruje! Secundo voto... (�ac') - z drugiego ma��e�stwa; tu: po raz drugi wysz�a za... (potocznie, niepoprawnie). - Ale Feli� m�j, dobrodziko, Feli�! Odk�d�e on na medycyn� chodzi? Po co, jak? Sko�czenie �wiata! - Zawsze chodzi, panie m�j, zawsze! O! pracowity i, my�l�, zami�owany w swym fachu! Przyznam si� panu memu, �e ja z nim rzadko kiedy si� spotykam, bo ten proces, nie da pan wiary, ile to czasu zajmuje, a on, aby z kurs�w, szmyk do swego pokoju i tam siedzi. Raz s�ysz�, dzwoni, a �e si� sp�ni� na obiad, biegn�, panie m�j, otworzy�. Kiedy spojrz�, co� trzyma w r�ku! "Co to?" pytam. "Oczy!" odpowiada i pokazuje bli�ej ze �miechem. Jezusie, Mario! Wie pan, co to by�o? naprawd� oczy, oczy ludzkie, �ywiute�kie, z trupa. - Chryste Panie! - wykrzykn�� obywatel. - Od tej pory, panie m�j, ju� nigdy nie otwieram. Leonk� posy�am, bo trzeba panu wiedzie�, �e ta dziewczyna za ch�opca stanie, taki u niej rezon, takie postanowienie. Talenta ma: rozwijam je, rozwijam; a przy tym pisze pro�by i ka�dy dokument odczyta! O, panie m�j, nawet pan Feli� z ni� czasem rozmawia, bo rozumek jest i m�wi�, �e do mnie podobna. - Prosz� mamy! - rozleg�o si� w g��bi. - �aczek zjad� szo�tonosy. - Jezusie, Mario! Jak? Co? Szo�tonosy z rondelka! No, co teraz, to koniec z nim! Powiesz�, w�asnymi r�koma powiesz�! Ach, Bo�e! Ale to takie gor�ce, jeszcze mu zaszkodzi! Ciu, ciu, ciu, �aczek! - �adniem trafi�! - zaburcza� obywatel. - Baba za urlopem od czubk�w, Feli� trupy kraje, Zudry nie Zudry! Gwa�t. Babi�ska respublika, s�owo, panie, daj�. A oka�e si� wreszcie, �em nie trafi�. - Moja dobrodziko, za pozwoleniem! - doda� g�o�niej. - Co pan ka�e? - ozwa� si� g�os panny zag�uszony rozdzieraj�cym uszy wyciem karanego �aczka. - Powiedzcie mi dokumentnie: czy mieszka u was Feliks Rahoza? - Mieszka, panie. - A c� on porabia? - Maluje, panie, przewa�nie! - Ma_lu_je! Chryste Panie! A to� co nowego? Jak to maluje? Co on maluje? - Przewa�nie karykatury, z kt�rych jedn� ma pan przed sob� na drzwiach. - To ju� nie kraje trup�w? Coraz lepiej! Kt� trupy kraje w takim razie? - Mamy i medyka. - Aha! To c�, u licha, m�wi�a mi matka pani? Tu trzeba g�ow� straci�! - Matka si� pomyli�a. Syn pa�ski przez �art zamieni� si� ze wsp�lokatorem, medykiem, na imi�. Tamten si� Rafa� nazywa! - To Feli� m�j na serio maluje! C� to za nowa breweria? - Leonka, Leonka! - ozwa� si� jak piszcza�ka g�os pani Brzezowej. - Gdzie to kluczyki? Gdzie� je widzia�am! A ga�gan, rozpustnik, nicpo�! Zjad� co do jednego, takie gor�ce i nic mu si� nie sta�o! Tymczasem szo�tonos�w nie b�dzie i sama nie wiem, co da� na trzecie danie! Jak my�lisz? Mo�e nale�nik�w tak napr�dce! Ale kiedy znowu tych kluczyk�w nie ma, a m�ka i jaja w kantorku! Bo�e, Bo�e, co to za dom! Niczego si� nie doszuka�! - Aj, dobrodziko, dobrodziko! - zawo�a� szlachcic zza drzwi. - A godzi�o� si� to takiego mi pietra nap�dzi� t� medycyn�! To� to s�ysz� oni si� poprzezywali, drapichrusty! Ale znowu sk�d�e Feli� malowa� si� nauczy�! Awantury arabskie! - Ach, Bo�e! To� prawda! Moja biedna g�owa! Poprzezywali si�! Prawda, prawda! To pan dobrodziej ojciec pana Rafa�a? Bardzo mnie mi�o... - Feliksa jestem ojciec, Feliksa Rahozy! - broni� si� rozpaczliwie obywatel. - Ach, tak, przepraszam! Tak zawsze na tym mieszkaniu j�zyk mi si� miesza! Bardzo polityczny pa�ski syn, a wes�, a przylepka, a jakie do panien ma szcz�cie! Skarb takie dziecko! - A c� on robi? Czego si� uczy? - Ach, panie m�j, czego on nie robi! To �piewa, to gra, a jakie kalikatury maluje! A zawsze czas znajdzie na weso�o��; ot i tego pod�ego psa r�nych sztuk nauczy� i Leonk� rozerwie od zbytku nauki; Ach, panie m�j, co to za kochany cz�owiek! Pociecha w smutku, pomoc w potrzebie! - Co ja s�ysz�, co ja s�ysz�! A uczy� si�, uczy�, to on, opr�cz b�aze�stw i malowania, nic wi�cej nie robi? - Uczy si�, panie m�j, uczy! Pewnie, pewnie, bo jak�eby to wszystko umia� bez nauki! Taki �liczny, a wes�_�e, wes�! A do przezwisk to ju� jedyny! Siebie poprzezywali, a i ten pies ga�gan �uczek si� wabi�, a teraz �aczek i �aczek! Sama nie wiem, jak to przysz�o, �e i ja go tak nazywam! Niby, widzi pan, pan Rafa� wo�a �aczek, a pan Feliks �uczek. Jezus! A to mi si� j�zyk spl�ta�, pan Feliks �aczek... pfe! ju� i sama nie wiem, ale pan �askawy rozumie! Ot i szo�tonosy dzi� zjad� i tak co dzie�, niech r�ka Boska broni, co to za dom, co to za za�o�enie jego feralne! Od kwarta�u musz� si� wyprowadzi�, bo zwariowa� trzeba! A mo�e i wcale dalej si� wyniesiemy, bo widzi pan, lada dzie� przyjdzie rezolucja * senatu! Siedzi tu wprawdzie �redni Zudra, stryjeczny m�a mojej babki, wie pan, syn chor��ego, �onaty te� z Burhak�wn�, ale z innej rodziny... ot�... co ja mia�am m�wi�... Aha! Siedzi Zudra, Ignacy mu, i forsuje, forsuje, i ja nic, grosika nie daj�, ale wspomni pan moje s�owo: wygram, bo nie zasypiam sprawy! A trzeba panu wiedzie�... Rezolucja - uchwa�a, rozstrzygni�cie. - Prosz� mamy, mo�e pan Rafa� zostawi� sw�j klucz w pokoju? - ozwa� si� z g��bi g�os c�rki. - Ot gadanie! Tylko co dowodzi�a�, �e w�a�nie pan Rafa� zabra� go przez psot�. Ale, prawda, prawda! Zawsze si� mylam! Mo�e by�, mo�e! Pan daruje, zaraz s�u��! Pewnie jest zapa�ny klucz. �e te� to mi z pocz�tku nie przysz�o do g�owy. Uciszy�o si� na sekund� i wnet rozleg�o si� z triumfem: - Jest, jest! Ratunek w biedzie ten pan Feliks. Z systematem cz�owiek, z wielkim systematem. Prosz�, prosz� pana mojego w ubogie progi! By�am pewna, �e jest drugi klucz, ale przez te szo�tonosy reszta pami�ci mi ulecia�a. Drzwi si� rozwar�y. Szlachcic wszed� w sie� d�ug� jak korytarz, sk�d na obie strony rozchodzi�o si� czworo drzwi, wszystkie rozwarte go�cinnie. Naprzeciw niego sta�a kobieta sucha i drobna, w staro�wieckiej mantylce, * w czepku krzywo osadzonym na ruchliwej g�owie. ��ta, pomarszczona, ale zdrowa widocznie i nad wiek �ywa. Mantyla - lekki szal z czarnej lub bia�ej koronki, okrywaj�cy g�ow� i ramiona kobiet. Dygn�a przed go�ciem stylem zesz�owiecznym i trzepa�a jak tartak: - Wiktoria Brzezowa, do us�ug pana �askawego! Z m�a tak, a z domu ��bik�wna, wdowa teraz i w lada jakim bycie, ale to minie, minie! Da B�g, przyjm� inaczej pana dobrodzieja, skoro tylko ten proces... - Powodzenia, moja dobrodziko, powodzenia! W�a�ciwie rzecz bior�c, nie bardzo ja tam w prawo wierz�, ale bywaj� wyj�tki. Stefan Rahoza, do us�ug. S�ysz�, u pani jest jeden medyk i jeden malarz na stancji, ale ja takiego syna nie mam. M�j Feli� prawnik; pewnie jest trzeci u pani? - Trzeci by�, panie, by�, taki blondynek, ale wyni�s� si� ju� od miesi�ca. Suchotnik, biedaczek, budowniczy zdaje mi si�. - Prawnik, panie, prawnik. Blondyn, zdr�w! - Jest u mnie prawnik; zdaje si�, �e wspomina� raz kiedy�, i� na ten wydzia� my�li chodzi�. Nie pami�tasz, Leonka? - Pan Feliks Rahoza mieszka u nas! - odpar� zza drzwi dalszych niecierpliwy g�os. - W�a�nie, w�a�nie. - To gdzie� on teraz, u diaska! - Gdzie pan Feliks, Leonka? - Wyszed� do pa�stwa Satin�w. Przed wieczorem nie wr�ci. - Masz tobie! A gdzie� ci pa�stwo Satin? Co to za jedni? - Nie wiem, panie m�j, nie wiem! Prosz� pana do bawialni, prosz�; obiadek za chwil� podam. Leonka, zabaw�e pana tymczasem! Satin, Satin, no prosz�! Co� mi si� ci�gle zdaje, �e ju� kiedy� s�ysza�am to nazwisko. Nie pami�tasz, Leonka? Szlachcic znalaz� si� w saloniku. Okna tej bawialni wychodzi�y na podw�rze, ciasne jak studnia, rozpalone jak krater wulkanu. Atmosfera by�a przesi�kni�t� wyziewami kuchenki, upa� panowa� tropikalny. W upale tym n�dznie wegetowa� u okna mirt suchotniczy i wazon z merum_verum. Wegetowa�a te� w tym zaduchu i gor�cu dziewczynka �niada i mizerna, pochylona nad sto�em zarzuconym szkolnymi ksi��kami, zatopiona ca�� uwag� w ci�kim arytmetycznym zadaniu. Sztuka to by�a uczy� si� w takiej spiekocie i przy wt�rze matczynej gaw�dy; uczy�a si� jednak pilnie, nie podnosz�c oczu z zeszytu. Gdy go�� wszed� i matka j� wezwa�a do bawienia, rzuci�a pi�ro niecierpliwie i wsta�a z b�yskiem niech�ci w czarnych jak w�giel, pos�pnych �renicach. Uk�oni�a si� niezgrabnie i gryz�c blade wargi �u�a niezadowolenie. M�ode to jeszcze bardzo by�o stworzenie, wysmuk�e i md�e jak piwnicza ro�lina, bardzo anemiczne i bardzo brzydkie. - Satin, s�yszymy bardzo cz�sto od pana Feliksa - pomog�a matczynej t�pej pami�ci. - Ach, prawda! �e te� mi to wcze�niej nie przysz�o na my�L! Pan Feliks tam bywa, cz�sto bywa. Bardzo musi by� porz�dny dom, bo i bukiety nosi i cukry, i r�ne s�odycze. - To taak? - rzek� przeci�gle stary Rahoza. - To taak! To tak tutaj prawo, pani, wertuj�, ha! Smutne te uwagi przerwa� �uczek wpadaj�c do salonu w radosnych podskokach. By� to pudelek, tym r�ny od psiego rodzaju, �e mia� ogon pomalowany na ��to, korpus na zielono, �apy na b��kitno, a pyszczek purpurowy. T�czowy ten egzemplarz ni�s� w z�bach zacz�t� po�czoch�, za kt�r� ci�gn�a si� ni� i k��bek. - Jezu! Moja po�czocha! - wrzasn�a pawim g�osem pani Brzezowa. - Wczoraj zarobi�am pi�t�, mia�am spuszcza�! Ach, ten pies utrapiony! No, poczekaj, niech no ci� dostan� w r�ce! Ale �uczek nie czeka� uskutecznienia gro�by i zrejterowa� po�piesznie, trz�s�c po�czoch�, z kt�rej sypa�y si� druty. Za nim podskakiwa� k��bek i rzuci�a si� w pogo� pani Brzezowa. - A gdzie� mieszkaj� ci Satinowie, moja panienko? - zagadn�� zafrasowany obywatel. - Nie wiem, panie, ale za chwil� wr�ci pan Rafa� na obiad, ten pana poinformuje. - I pani powiada, �e m�j Feli� tam s�odycze nosi? C� to, amory, panie tego? - Nie wiem, panie. Pana Feliksa rzadko widujemy - odpar�a dziewczyna wymijaj�co. - Jak to? Wszak tu mieszka? - Mieszka niby, czasem obiaduje i niekiedy nawet na noc wraca. - A zwykle? Przecie� si� uczy czegokolwiek? - Nie wiem, panie. Ja sama do gimnazjum chodz�, potem lekcje daj�, a wieczorem mam w domu robot�. Nie mam czasu ani obowi�zku wgl�da� w czynno�ci naszych lokator�w. - No, no, no! - st�ka� stary Rahoza. - Malatury, * figle i Satin! Ot� i pociecha! A gdzie� jego stancja, panie tego? Mo�e ju� i odzienie pozastawia�? Malatura - malowid�o; farby u�yte do malowania. - Pok�j pan�w obok. S�u�� panu - odpar�a panna Leonia widocznie rada z okazji pozbycia si� go�cia; posz�a przodem i wprowadzi�a starego do stancyjki do�� obszernej i czysto wymiecionej. W oknie by�a zielona roleta, sprz�ty lepsze, pos�anie czyste i bia�e. Za to na �cianach nie by�o nigdzie czystego miejsca. Ca�e od pod�ogi do sufitu by�y zape�nione szczelnie rysunkami czarn� kred� i w�glem. Czego tam nie by�o? Postacie �ywcem wzi�te z humorystycznych typ�w miejskich, apokaliptyczne zwierz�ta, klowny, akrobaci, perspektywy �wi�ty� i pa�ac�w, muskulatury, czarci i anio�y, wszystko zgmatwane, rzucone jedno na drugie w chwilowej fantazji. Nad jednym pos�aniem by� portret szpetnej Finki czy Czuchonki, nad drugim �adna kobietka w efektownym negli�u. * Negli� - poranny albo nocny str�j domowy. - A to� to za bazgroty! - wykrzykn�� Rahoza wytrzeszczaj�c oczy. - To robota pa�skiego syna - odpar�a dziewczynka. Mimo woli stary si� roze�mia� na widok cudacznych twarzy i kostium�w, wydoby� nawet w pomoc okulary. - Mieszkanka pan m�j ogl�da! - zapiszcza�a pani Brzezowa z kurytarza. - Aha i landszafty * pana Feliksa; jest talent, panie m�j, jest talent. Co miesi�c biel� �ciany, a byle dwa wieczory posiedzia�, znowu pe�no! Taka to u niego w r�ku pracowito��. I mnie umie�ci�, uwa�a pan, z �uczkiem, i Leonka jest, i co� tam napisanego pod ni�. Ach, Bo�e m�j, oczy nie s�u��! Leonka, Leonka, co tam stoi pod twoim konterfektem (portretem)? Landszaft - krajobraz, pejza�; tu: rysunek. Obejrza�a si�, c�rka znik�a, ale zarazem spostrzeg�a na krze�le futera� od okular�w i chwyci�a go skwapliwie. - No prosz�! Pierwszy raz jest co� w por� pod r�k� w tym domu. Prosz� pana mojego, ju� co okulary, to najgorzej gin�. Zaraz, zaraz przeczytam. Ach, ach, to� pusty futera�, daremna pociecha; ale gdzie� mog� by� okulary? Osobliwe, osobliwe! - A to� m�j futera�, dobrodziko, a okulary mam na nosie; prosz� si� nie inkomodowa� (trudzi�) - odpar� szlachcic nie dos�yszawszy pocz�tku. - Ma pan dobrodziej moje okulary! - uradowa�a si� pani Brzezowa. - To dobrze, to dobrze, bo ja nosz� numer czwarty. Czy pasuj�? Ach, panie, to te papierki tak mi popsu�y oczy! Dawniej widzia�am przez �cian�, a teraz literki jak maczek; a dopiero jak mi plenipotent * co napisze, to ani w z�b. �lepi�, panie, mozol� si�, ale to nic, bo wiem, �e finalnie (ostatecznie) Zudr�w pogn�bi�; a uwa�am, �e i oni co� zaczynaj� traci� nadziej�. M�wi� mi to jeden sekretarz, co mi doradza i trudniejsze papiery pisze. Bo trzeba panu wiedzie�, �e i pro�by na cesarskie imi� zanosi�am. Oho, poznaj� Zudrowie, co umiem! Oho! Ot i dzwonek. Pewnie pan Feliks. Plenipotent - pe�nomocnik, osoba upowa�niona przez mocodawc� do dzia�ania w jego imieniu. Rzuci�a si� do sieni nie przestaj�c papla�; ruszy� za ni� stary, niecierpliwy widoku syna. - Czy to panowie? - wo�a�a gospodyni. - A dobrze, dobrze, tylko po co pan Rafa� klucz zabra�? Czy to �adnie? A tyle razy prosi�am! A tu w�a�nie do pana go�� przyszed� i tak go przyj�am niepolitycznie, a �uczek szo�tonosy zjad�! A go�� rzadki; pan si� takiej rado�ci nie spodziewa�! Ho, ho! Niech pan tatusia u�ciska i za klucz przeprosi! Z tymi s�owy otworzy�a szeroko drzwi. Wysoki, smuk�y m�odzieniec przest�pi� pr�g, ale zamiast wybuchu rado�ci rzek� spokojnie: - Ojciec m�j od lat dziesi�ciu nie �yje, a klucza nie bra�em. Gdym wychodzi�, wraca�a panna Leonia i zamkn�a za mn� drzwi. - Ach, Bo�e, to prawda! Co ja gadam? O panu Feliksie my�l�. To umar� ojciec pa�ski, wieczny mu spok�j! Przepraszam, przepraszam! ale pan w czas wr�ci�, obiad gotowy; b�d� piero�ki, barszczyk i mia�y by� szo�tonosy, kiedy tymczasem... M�ody cz�owiek nie s�ucha� wyliczania. Sk�oni� si� nieznacznie i zwr�ci� do swej izdebki, gdy mu stary Rahoza drzwi zast�pi�. - Za pozwoleniem pana akademika! Jestem Stefan Rahoza, syna szukam. Czy to prawda, �e on bawi u pa�stwa Satin? - A sk�d�e ja mog� o tym wiedzie�? - odpar� zagadni�ty z odrobin� niecierpliwo�ci w g�osie. Wynurzy� si� teraz z mrocznych sieni i, o�wietlony z okna pokoju, ukaza� si� oczom szlachcica w ca�ej okaza�o�ci. A okaza�y by� w ca�ym tego s�owa znaczeniu. Wzrostem wybuja�y, smuk�y i zgrabny, ��czy� w swej postaci ca�y wdzi�k Ganimeda * z muskulatur� Samsona. * Na hardym karku osadzona g�owa ��czy�a te� w sobie harmoni� cienkich wyrze�bionych rys�w i si�� m�skiego wyrazu. Wysokie kanciaste czo�o os�ania�a g�stwina ciemnych lekko k�dzierzawych w�os�w, spod silnych brwi patrza�y oczy ciemnoszafirowe, z kt�rych by ka�da dziewczyna mog�a by� dumn�, a �licznie zarysowane usta mia�y �wie�o�� rzadk� i barw� jagody dojrza�ej. Ganimed - syn Trosa, kr�la Troi, s�ynny z urody m�odzieniec, porwany na Olimp przez zakochanego w nim Zeusa (w postaci or�a), aby s�u�y� w czasie uczt. Samson (dos�' s�oneczny) - s�dzia i bohater izraelski odznaczaj�cy si� nadludzk� si��, narodzony w okresie czterdziestu lat zaboru kraju przez Filistyn�w. Stary Rahoza utkwi� w nim oczy, kt�re rozszerza�y si� bezmiernym zdumieniem, otworzy� usta i machinalnie podni�s� r�k� do czo�a, jakby prze�egna� si� chcia�. - Panie, panie! - zawo�a� chwytaj�c studenta za r�kaw. - Kto pan taki? M�odzieniec z wysoko�ci swego wzrostu zmierzy� natr�ta ostrym wzrokiem. - Rafa� Radwan! - odpar� lakonicznie, staraj�c si� przej�� do swej stancji. Ale Rahoza trzyma� go krzepko za r�kaw i nie ust�powa�. - A kt� pana rodzi�, panie? - Ano, matka i wypadek! - rzuci� student z szyderskim grymasem, kt�ry jego pi�kn� twarz demonicznie wykrzywi�. - A matka jak si� zwa�a? - Nie wiem, nie pami�tam jej wcale. - Gdzie� to by�o, panie? Jak si� zwa� ojciec pana? - bada� gor�czkowo stary. - Nosz� jego nazwisko przecie. Karol Radwan zwa� si� i by� m�drcem! Przez oczy m�wi�cego przeszed� blask zapa�u i dumy na te s�owa wyrzeczone z naciskiem. - Czy ojciec pa�ski studiowa� w Moskwie? - Studiowa� czas jaki�, ale w Niemczech nauki ko�czy� i osiad� w Monachium. Pot�g� naukow� by� i na ca�� Europ� s�aw� medyczn�! Przed dziesi�ciu laty zmar�. - A matka, a matka? - pyta� Rahoza. - Matki nie zna�em, nie wiem jej imienia. - Nieboraczka musia�a zasn�� w Bogu m�odo! - wtr�ci�a pani Brzezowa, kt�ra s�ucha�a ciekawie opowie�ci, rada, �e przecie dowiedzia�a si� czegokolwiek o swym lokatorze. - Radwan, znajome mi nazwisko z Bia�orusi; nawet czy nie oka�e si� i powinowactwo mi�dzy nami, panie Rafale? Pods�dek * Urban Brzeza, cioteczny m�j dziad, mia� synowic� za Radwanem. Nawet i to pami�tam, �e po tym ciotecznym nale�a�o si� nam co� w sukcesji (spadku). Dochodzi� chcia�am od jego zi�ci�w, bo trzy c�rki tylko zostawi� i z tych jedna do klasztoru wst�pi�a, ale dokumentu jednego brak�o i tak zosta�o. Pods�dek (dawne) - urz�dnik w s�dzie ziemskim; zast�pca s�dziego. Tej s�dowo_genealogicznej dysertacji * nikt nie s�ucha�; student nareszcie utorowa� sobie wst�p do pokoju i przerzuca� ksi��ki na stoliku, a Rahoza co� kombinowa�, nie spuszczaj�c z niego oka. Dysertacja - rozprawa naukowa broniona publicznie przy ubieganiu si� o stopie� naukowy. - Rafaela zwa�a si� pa�ska matka? - zacz�� zmienionym g�osem. - Nieprawda�, panie? - By� mo�e. Da�a mi zapewne w spadku imi� - odpar� Radwan nie przerywaj�c swego zaj�cia. - Co to imi�! Wszystko panu da�a! Swoje oczy, swoje rysy, sw�j g�os nawet! Takie podobie�stwo! Takie podobie�stwo! Jakbym j� �yw� widzia�, a przecie� to lat trzydzie�ci, jake�my si� rozstali! Wi�c to ojciec pa�ski, Karol Radwan, ha, ha, on j� posiad�, on? Pan powiada, s�awny by�; zapewne, kobiety lubi� s�aw�, blask, ha, ha! M�wi� urywkowo, do swych my�li i wspomnie� raczej ni� do m�odego, kt�ry na ostatni� uwag� podni�s� oczy. - S�awa a blask, nie jedno. Na blask bior� si� �my, przed s�aw� m�dro�ci korzy si� ka�dy! - rzek�. Ale Rahoza za sw� my�l� szed� i nie dos�yszawszy przerwy, m�wi� dalej: - Czy przynajmniej szcz�liwa by�a? Czy bez zawod�w i trosk by�o jej �ycie? Warta by�a doli dobrej, o warta! - Pan zna� moj� matk�? - zagadn�� Rafa� znudzony gaw�d� i nieproszonym go�ciem. - Pann� Rafael� Wilbik! Zna�a j� ca�a Moskwa! C�rka urz�dnika! Ilu naszych by�o w uniwersytecie, wszyscy w ich domu bywali! Ha, ha! stare dzieje, panie! Pr�dzej bym si� nag�ej �mierci spodziewa�, ni� tego, �e tu, po latach trzydziestu, spotkam jej syna i �e on mi obcym b�dzie! Dawno pan tutaj? - Od trzech lat. - Krewnych pan ma? - Nikogo. PO �mierci ojca zabra� mi� przyjaciel jego z Monachium do Rygi, doktorem by�. Gdy umar�, tu si� przenios�em. - Wi�c pan nikogo swego nie ma? - Mam samego siebie, to mi wystarcza. - Niech�e mi� pan uwa�a za swego, panie Rafale. Bo mi pan jak dziecko rodzone b�dzie drogi! Stary wyci�gn�� d�o� szeroko rozwart� ku niemu, ale �le trafi� ze sw� serdeczn� ofiar�. Pi�kna twarz m�odzie�ca pozosta�a nieporuszon�; sk�oni� si� w milczeniu i ko�ce palc�w poda� do u�cisku. - Obiadek czeka na moich pan�w! - zapiszcza�a pani Brzezowa ukazuj�c si� na progu. - Prosz�, prosz� bardzo i naprz�d przepraszam za r�ne kuchenne niedostatki, ale te kucharki tutejsze, to szczeg�lny nar�d! Ani huzarskiej pieczeni, ani flak�w, ani ludzkiej leguminy nie potrafi�. Ot, sama latam, ale czasu sk�po, bo tej pisaniny a bieganiny to huk, a tymczasem w tym domu to z niczym si� po�apa� nie mo�na! Prosz�, prosz�! - Dzi�kuj�, dzi�kuj�! - broni� si� Rahoza. - Ja mojej dobrodziki d�u�ej inkomodowa� nie b�d�! Feli�, my�l�, gdzie� si� zaba�amuci�, wi�c tylko o adresik owych Satin�w poprosz� i b�azna wykurz� rych�o. - A kt� to s� owi pa�stwo? - spyta� Rafa�a. - Urz�dnicy z trzema c�rkami. Z najm�odsz� pan Feliks �eni� si� zamy�la - odpar� student z drwi�cym p�u�miechem. - Nadzieja si� zowie - doda�. - To, to to! �adna, panie, nadzieja! No, ale i mnie mo�e pozwol� s��wko w tej materii rzec! P�onna to nadzieja, panie, p�onna! Oka�e si�! - Ej, bo i pewnie! - potakiwa�a pani Brzezowa. - Ma pan m�j ca�kowit� racj�. Co� mi kto� tych Satin�w ze z�ej strony przedstawia�. Popleczniki * Zudr�w pewnie. Bez koligacji * ludzie, kondycji * nieosobliwej; dobrze pan dobrodziej m�wi, dobrze! Poplecznik - zwolennik, zausznik, ten, kto popiera kogo� (z odcieniem pogardy). Koligacja - pokrewie�stwo (z lud�mi wysoko postawionymi). Kondycja - stanowisko spo�eczne, warunki bytu. - Gdzie� to ich locum standi (�ac. miejsce sta�ego zamieszkania) kochany panie Rafale? - zagadn�� Rahoza wk�adaj�c po�piesznie p�aszcz. - Tylko mi pan napisz, bo zapomn�, i du�ymi literami na stare oczy! Za obiadek dzi�kuj� pani dobrodzice; drugim razem skorzystam, teraz mi do ch�opca pilno, a i tak zamarudzi�em. R�czki ca�uj�, przepraszam za mitr�g�; z Felisiem przyjdziemy. Do widzenia, panie Rafale! Zamieniono tysi�c uk�on�w i wreszcie si� za go�ciem drzwi zamkn�y, przy wt�rze po�egna� i szczekaniu �uczka. Pani Brzezowa westchn�a. - Ach, jaki� polityczny cz�owiek! Jaka rozmowa z nim pouczaj�ca! Jak to zaraz pozna� cz�owieka z g�ow�! Ho, ho! Nawet zdaje mi si�, �e i tabak� za�ywa! Panie Rafale, prosz� do sto�u. Po chwili w ma�ej jadalni siedzieli we troje nad owym tylekro� wspominanym barszczykiem i piero�kami. Student i Leonka jedli pr�dko, w milczeniu, gospodyni papla�a za troje. Pierwszy wsta� Rafa� i mrukn�wszy co� w kszta�cie podzi�kowania, wyszed� do siebie; za nim ruszy�a Leonka do kuchenki i za�o�ywszy gruby fartuch zacz�a sprz�ta� i pomywa� naczynia wesp� z kuchark�; pani Brzezowa za� zamkn�a si� w swoim pokoju nad stosem s�dowej bibu�y. Przez chwil� w ha�a�liwym tym domu zapanowa�a wyj�tkowa cisza, bo i �uczek, wylizawszy talerze, usn�� pod piecem, i pani� Brzezow� poch�on�y dokumenta. Leonka sprz�ta�a szcz�tki obiadu, zamiot�a jadalni�, wytar�a skrz�tnie kurze i z westchnieniem ulgi wr�ci�a do saloniku, gdzie le�a�y jej ksi��ki, a na papierze na p� sko�czone czernia�o trudne matematyczne zadanie. Obok, w izdebce lokator�w, Rafa� si� krz�ta� co� gwi�d��c przez z�by. Zanim si� wzi�a do roboty, s�ucha�a chwil� i potrz�sn�a g�ow�. - Z�o�ci si� - mrukn�a. Wtem gwizdanie usta�o. Student izdebk� zamkn�� i zajrza� do salonu. - Czy pani dzi� nie wychodzi? - spyta�. - Nie. Dzisiaj nie mam korepetycyj - odpar�a. - Ja id� na miasto i wr�c� wieczorem. Je�eliby Lachnicki przyszed� do mnie, prosz� go zatrzyma�. Niech na mnie poczeka. Dobrze? - Dobrze - rzek�a ogl�daj�c si� na niego. - Zostawi� pani ksi��k�? - zagadn��. - Dzi�kuj�. Nie ma czasu. Jutro czwarty egzamin. - Farsa, te kobiece egzamina. Niewarte zachodu - mrukn�� ramionami ruszaj�c. Klucz zgrzytn�� w zamku, wyszed�. - Leonka, Leonka! - ozwa�a si� pani Brzezowa. - Czy to ty wysz�a�? - Jestem - odpar�a c�rka wstaj�c z rezygnacj�. - Chod��e� tutaj! Chod�, pos�uchaj, co to za pro�ba, jak to napisane! G�owa, m�wi�, kwadratowa tego Chru�cickiego! Ot� to, widzisz, trzeba przepisa� t� suplik� * i do��czy� kopi� z tych trzech dokument�w; uwa�asz, jest to ww�d * i rezolucja guberskiego * rz�du co do spadku; trzecie to metryka nieboszczki twojej babki; dla zapasu niech i to b�dzie, zaraz, zaraz mi to skopiuj, czytelnie, �adnie jak na imieniny wiersz! Rozumiesz? Bo ja wyj�� musz� do radcy i nie wiem naprawd�, kiedy wr�c�. Ot, masz i pisz! Suplika - pokorna pro�ba pisemna. Ww�d (ros') - wprowadzenie (w stan posiadania; w sukcesj� - spadek) - terminy prawne. Guberski - dotycz�cy guberni, wy�szej jednostki administracyjnej w Rosji carskiej i podleg�ych jej krajach. Dziewczynka bez s�owa protestu i niech�ci wzi�a papiery, cztery wielkie arkusze zapisane od pocz�tku do ko�ca, czysty papier i wysz�a. Przybywa�o jej trzy godziny roboty. Pani Brzezowa zabra�a reszt�, odzia�a si� w szar� mantylk� i odwieczny kapelusz, i opu�ci�a te� swe penaty. * Penaty - staro�ytne b�stwa domowe; w przeno�ni mieszkanie, dom, ojczyzna. Teraz sta�a si� tak wielka i osobliwa cisza, �e nawet �uczek si� zadziwi�. Obszed� piszcz�c ca�e mieszkanie i przykucn�� nareszcie u n�g Leonki, ogl�daj�c si� na wsze strony. Godziny bieg�y. Bia�y papier przed dziewczyn� zape�nia� si� pismem; s�o�ce gdzie� gas�o na czystym horyzoncie, bo w pokoju robi�o si� coraz mroczniej; stary zegar chropowatym chodem budzi� martw� cisz�. Potem nad stolikiem zab�ys� s�aby kr�g �wiat�a z ma�ej lampki i o�wieci� piln� pracownic�. G�stwina roztarganych hebanowych w�os�w pokrywa�a jej rozpalone czo�o, oczy czarne gorza�y chorobliwym podnieceniem, usta blade rozchyla� szybki oddech. Zm�czona by�a i wycie�czona okropnie. Sztuczne by�y rumie�ce, kt�re co chwila rzuca�y na jej mizerne policzki niby blask zdrowia i ust�powa�y wnet, zostawiaj�c na skroniach krople potu, a w oczach mg�� zawrotu; sztuczne by�y si�y, co j� utrzymywa�y tyle godzin schylon� u tego stolika; sztuczna by�a �ywo��, z kt�r� pisa�a tak bez przerwy. Spieczone wargi powtarza�y machinalnie kre�lone wyrazy dokument�w, wszystkie swoje my�li utopi�a w robocie i �pieszy�a, �pieszy�a. Nagle drgn�a nerwowo. Dzwonek j� przestraszy�; zbudzi� si� �uczek, kt�ry przera�liwie ujadaj�c rzuci� si� w korytarz. Leonka wsta�a, by otworzy� drzwi. - Dobry wiecz�r pani - ozwa� si� sympatyczny g�os - i przepraszam. Czy zasta�em Rafa�a? - Wyszed�, ale prosi�, by pan na niego zaczeka�. Zamkn�a drzwi i wprowadzi�a go�cia do saloniku. By� to tak�e student, troch� starszy od medyka. Wielkie marzycielskie oczy, tak jasne jak b�awatki, rozja�nia�y jego powa�ne �agodne oblicze. Na jej wezwanie usiad� naprzeciw niej i troch� onie�mielony obraca� w r�ku czapk�. - Zdaje mi si�, �em dzisiaj spotka� na ulicy ojca pana Feliksa - rzek� wreszcie. - By� tutaj. Pan go zna? Po twarzy studenta przeszed� ognisty rumieniec. - Znam, pani. M�j ojciec s�u�y u pana Rahozy; jest nadle�nym - doda� po chwili. Leonka poruszy�a brwiami na jej tylko wiadome, my�lne spostrze�enie. - Pani jakby si� dziwi�a? - rzek� m�ody cz�owiek ju� �mielej. - Nie. Tylko zestawiam pan�w. Pan ca�y cz�owiek, a Feliks s�omiana lala. - Pan Feliks urodzi� si� w pa�acu. Ka�dy szczyt dla niego bli�szy i ka�dy ludzki idea� dost�pniejszy. Dlatego mozoli� si� nie potrzebuje ani mordowa� si� nauk�. On ma kart� legitymacyjn� od urodzenia dan� tam, gdzie ja si� wdziera� musz�, i kto wie, czy si� wedr�. Na jego miejscu mo�e bym i ja u�ywa� tylko. - W�tpi�, a przeciwnie, jestem pewna tego, �e pan Feliks na ka�dym miejscu by�by paso�ytem. - Bardzo pani surowa. - A pan stronny. - Stronny? - zagadn�� zdziwiony. Spojrzeli sobie w oczy. Ona badawczo, on niespokojnie, i znowu poczerwienia� ogni�cie. - Tak mi si� zdawa�o - odpar�a przez z�by. Zapanowa�a chwila milczenia. - Przerwa�em pani robot� - rzek� - a teraz si� pani kr�puje moj� obecno�ci�. Je�li pani pozwoli pozosta�, b�dziemy razem pracowali. Mam ksi��k� z sob�, nie b�d� pani przeszkadza�. - Dobrze - odpar�a szczerze, porywaj�c �piesznie pi�ro. On roz�o�y� ksi��k� i tak naprzeciw siebie siedzieli milcz�c. Stary zegar wybi� godzin�. D�wi�k mia� chrypliwy i gniewny, jakby nie m�g� darowa� ludziom, �e go m�cz� w tak p�nym wieku. �uczek, znudzony bezsenno�ci�, wynalaz� gdzie� nieszcz�sn� po�czoch� pani Brzezowej i bardzo pilnie zacz�� j� rozdziera� na sztuki; lampka tla�a skwiercz�c. Leonka od�o�y�a ostatni arkusz i, bez przerwy i wytchnienia, doby�a z tornistra p�k zeszyt�w, kilka starych podr�cznik�w i wzi�a si� do odrabiania jutrzejszych lekcyj. Student oczy podni�s� i przypatrywa� si� jej d�ugi czas w milczeniu, badawczo. - Czego si� pani uczy w tej chwili? - zagadn�� z cicha. - Chemii organicznej - odpar�a pr�dko, nie podnosz�c g�owy. - Zaraz pani sko�czy? - Zaraz. - Wszystko ju�? - Nie. Mam jeszcze histori� i zadania. - Kiedy� to pani zrobi? - Noc d�uga, zrobi�. - Przecie� jutro niedziela. Mo�na odpocz��. - Jutro mam korepetycyj trzy godziny. - W niedziel�? - A tak. Na poniedzia�ek. - Du�o pani ma tych lekcyj? - Co dzie� trzy godziny. - Kiedy� pani to za�atwia? - Po lekcjach w gimnazjum. - To pani od rana jest w robocie do sz�stej wieczorem. - Do si�dmej z drog�. - A gdzie� pani obiaduje? - Podczas pauzy po�udniowej. Obiad mam w tornistrze. - Ile� pani zarabia lekcjami? - Po dwadzie�cia kopiejek za godzin� - sze��dziesi�t dziennie. - Osiemna�cie rubli miesi�cznie. - Mniej wi�cej. Kiedy nie ma wielkich �wi�t. Czasem tylko szesna�cie. - A dawno ju� pani zarabia? - Ju� dwa lata. Od czwartej klasy. - To ju� sobie pani zebra�a chyba posag! - u�miechn�� si� smutno. Przesta�a si� uczy�, opar�a �okcie o st�, r�koma obj�a gorej�ce czo�o i u�miechn�a si� te� u�miechem czterdziestoletniej osoby. - A wpisowe? A ksi��ki? - rzek�a. - Jak to? Pani sama p�aci? A matka? - Matce brak na moj� nauk�. P�aci�a do czwartej klasy, potem nie mog�a. Kaza�a przesta� na tym. Ale ja tak�e mam przed sob� cele, idea�y, szczyty niebotyczne, na kt�re dosta� si� pragn�, jak pan. Matka mi daje utrzymanie i dach, wi�cej mi nie trzeba. - Ile pani ma lat, panno Leonio? - zagadn�� z zaj�ciem. - Szesna�cie ju� - odpar�a z