2081
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2081 |
Rozszerzenie: |
2081 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2081 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2081 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2081 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Lygia Fagundes Telles
W kamiennym kr�gu
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
Prze�o�y�a El�bieta Reis
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z "Wydawnictwa
Literackiego", Krak�w 1990
Pisa� W. Cagara
Korekty dokona�y
D.Jagie��o
K. Kopi�ska
Wst�p
Brazylijska pisarka Lygia
Fagundes Telles pierwszy sw�j
zbi�r opowiada� napisa�a b�d�c
jeszcze licealistk�, ale mimo
zach�ty ze strony wydawc�w nie
opublikowa�a go, uwa�aj�c, �e
jest za s�aby. Nast�pne utwory
ukaza�y si�, kiedy by�a na
uniwersytecie i studiowa�a
prawo. Od roku 1944 a� po dzie�
dzisiejszy Lygia F. Telles
wyda�a wiele zbior�w opowiada� i
nowel, kt�re przynios�y jej
liczne nagrody literackie w
kraju i za granic�. Jako
powie�ciopisarka zadebiutowa�a
wydan� w 1954 roku powie�ci� "W
kamiennym kr�gu". Nast�pnie
napisa�a jeszcze dwie powie�ci:
"Ver~ao no aquario" ("Lato w
akwarium") i "As Meninas"
("Dziewcz�ta"). Tak w jej
nowelach, jak i w powie�ciach
dominuj�cym tematem s� "Les
jeunes filles en fleur".
W "Ciranda de pedra" ("W
kamiennym kr�gu") autorka z
wielk� maestri� kre�li posta�
zagubionej i wyobcowanej ze
�wiata doros�ych dziewczynki. Z
du�� wnikliwo�ci� pisze o
charakterach m�odych ludzi, co
by�o jak na owe czasy bardzo
odwa�ne, bo dotyka�o temat�w
"tabu".
S�owna wstrzemi�liwo��
pisarki w wyra�aniu uczu� i
prze�y� jej bohater�w przypomina
styl Katherine Mansfield i tak
j� nazywaj� brazylijscy krytycy.
W roku 1980 powie�� zosta�a
przerobiona na serial Tv, kt�ry
przez wiele miesi�cy r�wnie� i
polskich widz�w trzyma� w
napi�ciu. Ale w czasie lektury
czekaj� nas rozmaite
niespodzianki. W ksi��ce
Czytelnik odkryje inn� Wirgini�
i innych towarzyszy jej
dzieci�cych lat. Wyst�puj�cym w
serialu bohaterom zmieniono
imiona: i tak Carlos w powie�ci
nosi imi� Konrad, a Sergio -
Afonso. Kilka drugoplanowych
postaci filmowych w og�le w
ksi��ce si� nie pojawia, a
niekt�re z nich opisane s�
zaledwie paroma zdaniami. Bo to
jest przede wszystkim historia
Wirginii...
(Od T�umaczki)
Dla Zazity i Durvala
"O usta studni, o �r�d�em
darz�ce,@ co m�wi� jedno nie
zm�cone niczem...@"
(Rilke,
"Sonety do Orfeusza",
Cz�� druga, XV,
prze�. M. Jastrun.)
Cz�� pierwsza
I
Wirginia szybko wesz�a po
schodach i zamkn�a si� w
pokoju.
- Otw�rz, dziecko - rozkaza�a
z zewn�trz Luciana.
Wirginia opar�a si� o �cian� i
zacz�a obgryza� paznokcie,
r�wnocze�nie �ledz�c wzrokiem
mr�wk�, kt�ra pe�z�a po
drzwiach. "Je�eli wejdziesz tu,
w t� szczelin�, to umrzesz" -
wyszepta�a, zdmuchuj�c j� na
pod�og�. "Ja ci� uratuj�,
g�upia, nie b�j si�" -
powiedzia�a na g�os. I odsun�a
j� wskazuj�cym palcem. W tym
momencie dostrzeg�a sw�j
paznokie� obgryziony a� do
�ywego mi�sa. Pomy�la�a o
paznokciach Oktawii. I
rozgniot�a mr�wk�.
- Wirginio, ja nie �artuj�,
moje dziecko. Otwieraj
natychmiast! Ju�!
- Teraz nie mog�.
- Nie mo�esz, dlaczego?
- Mam co� do roboty... -
odpowiedzia�a wymijaj�co.
My�la�a o Konradzie, o tym,
jak jej t�umaczy�, �e zwierz�ta
s� jak ludzie, �e maj� ludzk�
dusz� i �e zabicie zwierz�tka to
tak, jakby si� zabi�o cz�owieka.
"Je�eli b�dziesz z�a i
b�dziesz zabija� dla
przyjemno�ci, to w twoim drugim
�yciu staniesz si� zwierz�ciem,
ale takim ohydnym, �mij�,
szczurem, paj�kiem..."
Po�o�y�a si� na pod�odze i
pe�na strachu przeczo�ga�a si�
a� do po�owy pokoju.
- Albo zaraz otworzysz, albo
poskar�� si� twemu wujowi. Czy
tego chcesz, chcesz tego?
Wirginia zatrzyma�a si�. Od
bycia �mij� bola�y j� �okcie,
du�o lepiej by� motylem. Zapewne
Oktawia b�dzie motylem, jest
taka �liczna. "Ja jestem brzydka
i z�a, z�a, z�a" - wykrzykn�a,
bij�c pi�ciami o pod�og�. Z
wyzwaniem unios�a wysoko g�ow�.
- Mo�esz wszystko opowiedzie�.
Wuj Daniel mn� nie rz�dzi,
rz�dzi mn� tylko m�j ojciec!
S�ysza�a�? M�j ojciec!
Luciana nie odpowiedzia�a i
Wirginia podnios�a si� ogarni�ta
nag�ym strachem. M�wi�a za
g�o�no. Czy matka mog�aby
us�ysze�? Zacz�a nawija� na
palec koniec grzywki. "Nie, nie
s�ysza�a. A je�eli nawet
us�ysza�a, to i tak nie
zrozumia�a". Otworzy�a drzwi i
gdy tylko s�u��ca wesz�a,
przyjrza�a si� jej twarzy.
Uspokoi�a si�. "Tylko wtedy
naprawd� si� gniewa, kiedy ja o
tym m�wi�". Za�mia�a si� po
cichu.
- Gdzie jest ta druga? -
zapyta�a Luciana podnosz�c z
pod�ogi spink� do w�os�w.
- Zgubi�am.
- No to p�jdziesz ze wst��k�.
- Nie, z wst��k� nie! Moje
w�osy s� za g�adkie. Wygl�dam
tak brzydko...
- No to p�jdziesz bez niczego
- oboj�tnie powiedzia�a Luciana.
Podesz�a do komody koloru
brudnor�owego i wyci�gn�a
szuflad�. Ta si� zaci�a.
Poci�gn�a j� z wi�ksz� si��.
- Kopnij j�, to zaraz si�
wysunie.
- To dobry spos�b. Jak
wszystko si� porozbija, to swoje
rzeczy b�dziesz trzyma�a na
pod�odze. - Wyj�a z szuflady
par� bia�ych podkolan�wek.
- Kiedy stamt�d przywieziono
te meble, by�y jeszcze nowe.
- K�amstwo - powiedzia�a po
cichu Wirginia. M�wi�a szeptem,
aby matka na dole nie us�ysza�a.
- Bruna da�a mi to wszystko
takie, jakie jest teraz. Ojciec
podarowa� jej ca�e nowe
umeblowanie i wtedy ona mi da�a
te. Wuj Daniel powiedzia� mi
kiedy�, �e sprawi mi niebieskie
meble, ale nic mi nie kupi�.
- On ma inne wydatki...
- No tak. Ale obieca�, �e mi
kupi nowe meble i nic z tego.
Bruna powiedzia�a, �e on ma
obowi�zek dawa� wszystko mojej
matce i mnie. A Bruna wie.
- Czy to za ma�o, co on daje?
- Nic nie chc� wiedzie�, wiem
tylko, �e mia� mi da� niebieskie
meble, a nie da�.
Luciana otworzy�a szaf�,
wyj�a z niej sukienk� i
rozwi�za�a szarf�. Jej ruchy nie
wskazywa�y na �aden po�piech.
"Tak, od ty�u wygl�da na bia��"
- zdecydowa�a Wirginia, patrz�c
k�tem oka na w�osy dziewczyny.
By�y b�yszcz�ce, lekko falowa�y
spi�te na karku klamr�. Na
klamrze wymalowany by� czerwony
motyl. Przypomnia�a sobie mr�wk�
i instynktownie popatrzy�a na
swoje r�ce. R�ce Konrada to r�ce
ksi�cia. Jego palce nigdy nie
rozgniot�yby niczego.
- Luciano, s�uchaj, czy ty te�
tak uwa�asz, �e jak cz�owiek
jest z�y w tym �yciu, to w
nast�pnym rodzi si� zwierz�ciem?
Boj� si�, �e urodz� si� �mij�.
- Ty ju� jeste� �mijk� -
tkliwie powiedzia�a Luciana.
- A ty jeste� Mulatk� -
odpowiedzia�a Wirginia takim
samym tonem. - A �e go kochasz,
to wszystko tak robisz, jakby�
by�a bia��.
- Kogo? Kto to jest? -
zapyta�a Luciana. Przybra�a
drwi�cy wyraz twarzy, ale jej
g�os zabrzmia� delikatnie. A w
tym delikatnym tonie wyczuwa�o
si� jakie� rozdarcie.
- Nikt, ja tylko za�artowa�am.
Pozwoli�a si� ubra�. Zanadto
si� zdradzi�a, zanadto. "Teraz
ona wie, �e ja wiem". Popatrzy�a
na Lucian� niespokojnym
wzrokiem. Wyraz twarzy
dziewczyny pozosta� nie
zmieniony. "Ona udaje, �e nic
jej to nie obchodzi, ale ma
ochot� mnie udusi�". Kiedy
poczu�a na swej szyi jej palce
zapinaj�ce ko�nierzyk, przeszed�
j� dreszcz pomieszany z dziwnym
uczuciem rozkoszy. Zobaczy�a si�
martw� w wianuszku od pierwszej
Komunii. Przyprowadzone przez
Frau Hert�, ubrane na czarno,
zalewaj�ce si� �zami, przyby�y
Bruna i Oktawia. "My�my tak tob�
gardzi�y, a teraz umar�a�!" W
nogach trumny jej ojciec prawie
nieprzytomny z p�aczu rozpacza�:
"To by�a moja ukochana c�reczka,
najm�odsza, naj�adniejsza z nich
trzech". Konrad, bardzo blady, w
ciemnym garniturze, zjawi� si� z
bukietem lilii: "Mia�em si� z
ni� �eni�, kiedy doro�nie". Kto�
podszed� do Frau Herty: "Ale
gdzie� jest Daniel, dlaczego nie
przyszed� na pogrzeb?" A na to
Frau Herta g�o�no, aby wszyscy
s�yszeli: On uciek� z Lucian�,
oboje uciekli, teraz, w tej
w�a�nie godzinie zabawiaj� si�
ze sob�, �miej� si� i �piewaj�:
"W lasku Idy trzy boginie..."
Wielkie �zy potoczy�y si� z
oczu Wirginii. Jak on mia�
odwag� uciec, zostawiaj�c j�
tutaj martw�? R�k� zakry�a usta,
aby powstrzyma� �kanie. I
�piewa� ari� o trzech boginiach,
w�a�nie t� ari�, kt�rej matka
tak lubi�a s�ucha�!
- Dlaczego p�aczesz?
- Ucho mnie zabola�o.
- Chcesz lekarstwo?
- Ju� przesz�o.
Luciana wypchn�a j� z pokoju.
- Chod� umy� twarz.
W zupe�nym milczeniu pozwoli�a
si� umy�. Przechodz�c przed
lustrzan� szaf�, spu�ci�a oczy.
Mia�a ochot� zbi� t� swoj� chud�
posta� o w�osach ciemnych i
prostych, takich samych, jakie
mia�a ga�gankowa czarownica,
kt�r� Margarita kupi�a na targu.
Pomy�la�a o siostrach. Mog�a
znie�� obraz Bruny, kt�ra by�a
�niada i wysoka jak ojciec, ale
Oktawia, ach, Oktawia ze swoimi
prawie blond lokami opadaj�cymi
na ramiona i z bia�ymi d�o�mi,
tak bardzo bia�ymi...
Z�apa�a Lucian� za fartuch:
- Luciano, nie chc� dzisiaj
i��! Dzisiaj nie!
- Jak to, nie chcesz?
- Nie, na mi�o�� bosk�,
dzisiaj nie chc�, aby one mnie
widzia�y! Kiedy przyjdzie
Fr~aulein, powiedz, �e jestem
chora, na mi�o�� bosk�, pozw�l
mi zosta� z tob�, wszystko
zrobi�, co tylko b�dziesz
chcia�a! Pom� mi!
Luciana u�miechn�a si�.
- Jasne, �e musisz i��. To s�
twoje siostry. Tak dobrze
wychowane, takie �adne!
- Nienawidz� ich!
- A Konrada? Jego te�
nienawidzisz?
Wirginia wbi�a palce w myd�o:
na jedno mgnienie oka zobaczy�a
w lustrze bia�ej szafki odbit�
twarz Luciany. "Ona mnie
nienawidzi", pomy�la�a unosz�c
brwi. Zm�czy�a si� walk�,
chcia�a teraz by� jak�� drobn�
rzecz�, niewa�n� istot�, kt�ra
wzbudza�aby lito��.
- Moje w�osy s� okropne.
Prawda?
- Spr�buj� zrobi� par� lok�w.
- Wiesz dobrze, �e nie mo�na
zrobi� z nich lok�w. Moje w�osy
nie kr�c� si� nawet na
papilotach. Wiesz o tym...
- Lubi� loki, to takie �adne!
Musi by� przyjemnie czesa� w�osy
Oktawii, przesuwa� po nich
r�k�...
- Nawet na papilotach...
- Coraz bardziej staje si�
podobna do twojej matki. Kiedy
wyro�nie, b�dzie taka sama jak
matka. A Bruna jest podobna do
doktora Natercia. Oktawia jest
zupe�nie inna ni� ty i Bruna.
Taka delikatna, wygl�da, jakby
by�a z porcelany...
- Na darmo moczysz mi g�ow�,
�aden lok si� nie uda. Pozw�l mi
ju� odej��...
- Zabawne, ona jest tak
podobna do Konrada, jakby byli
rodze�stwem. Zobaczysz, �e si�
pobior�.
Wirginia ugryz�a si� w
krostk�, kt�r� mia�a w ustach,
a� poczu�a smak krwi.
- Wuj Daniel jest nieprzytomny
na punkcie mamy. Je�eli jaka�
inna kobieta go pokocha, to on
tak zrobi prosto w twarz tej
drugiej - powt�rzy�a - tak zrobi
- i gwa�townie splun�a do
umywalki. Wraz ze �lin� sp�yn�a
nitka krwi.
- Pluj� krwi�! Umr�, Luciano,
na pewno umr�!
- Ugryz�a� si� w usta -
powiedzia�a Luciana nabieraj�c
d�oni� wod� z kranu i sp�ukuj�c
ni� krew. Wirginia wzrokiem
pe�nym b�agania patrzy�a na jej
ruchy.
- Luciano, ja umr�, nikt mnie
nie kocha, nikt! Powiedz, �e
mnie kochasz, na mi�o�� bosk�,
powiedz, �e mnie kochasz!
- Nie p�acz tak g�o�no!
Chcesz, �eby twoja matka ci�
us�ysza�a?
Wirginia zakry�a sobie usta
r�k�. G��boki szloch wstrz�sn��
jej ramionami.
- Powiedz, Luciano...
- Ca�a si� rozczochrasz.
- Chc� by� rozczochrana,
nienawidz� moich w�os�w -
wykrzykn�a szarpi�c w�osy.
Rzuci�a si� na pod�og�. -
Chcia�abym umrze�...
- Zabrudzisz sukienk�, a nie
masz drugiej.
- Nikt mnie nie kocha, nikt!
Siostry nie zwracaj� na mnie
uwagi. Matka lubi tylko wujka
Daniela... Tylko ojciec mnie
kocha, tylko on dobrze mi �yczy,
ach, m�j kochany tatu�ku,
zabierz mnie z tego domu!...
Chc� by� z tob�...
Szlochy powoli rzed�y, a� w
ko�cu zm�czenie j� uspokoi�o.
Wyci�gni�ta na brzuchu, z czo�em
wspartym na d�oniach, wyczerpana
p�aczem przygl�da�a si�
male�kiej ka�u�y �ez, kt�ra
utworzy�a si� na kaflowej
posadzce. Zacisn�a powieki, aby
dwie ostatnie �zy sp�yn�y
razem. Kiedy poczu�a, �e
sp�ywaj�, ponownie otworzy�a
oczy. "Wygl�da jak s�o�" -
pomy�la�a, widz�c, jak te krople
��cz� si� z innymi i tworz� co�
na kszta�t tr�by. Palcem nada�a
lepszy kszta�t. "A tak to lec�cy
ptaszek, a teraz to drzewo..."
Znudzi�a si� zabaw� i rozejrza�a
woko�o. By�a sama. Podnios�a
si�, przetar�a twarz r�cznikiem,
ze z�o�ci� przeczesa�a r�k�
w�osy. Na palcach zesz�a po
schodach. Przechodz�c obok drzwi
niebieskiego pokoju wstrzyma�a
oddech: "Matka zasn�a". Tak
dobrze by�o, kiedy spa�a.
Ob��kani powinni spa� przez ca�y
czas, i w nocy, i w dzie�. Tak
jak lalki, kt�re otwieraj� oczy
tylko wtedy, kiedy si� je
wyjmuje z pude�ka. Oktawia mia�a
tak� lalk� z d�ugimi rz�sami,
kt�ra zawsze spa�a. Wesz�a do
kuchni. Luciana szykowa�a
herbat�. Wirginia wzi�a jedn�
grzank� i zacz�a j� chrupa�.
- Bruna powiedzia�a, �e gdyby
mama nie opu�ci�a ojca, nie
by�aby teraz taka chora. Ona
uwa�a, �e to kara boska.
- Przecie� dobrze wiesz, �e to
si� zacz�o, kiedy ona jeszcze
mieszka�a z twoim ojcem. No
wi�c? Ale je�li istnieje kara,
to ja ju� wiem, kto zosta�
ukarany.
Wirginia zamy�li�a si�: to
tak, jakby Luciana s�ysza�a to,
co m�wi�a Bruna. Daniel na
przyk�ad nigdy wi�cej nie sp�dzi
takiego popo�udnia - pomy�la�a,
patrz�c na kolorowy kalendarz.
Na obrazku pod drzewem siedzia�o
dwoje zakochanych, obok sta�
koszyk pe�en truskawek i
kwiat�w. Ona radosna, ubrana w
lekk� sukni�. Rozpuszczone blond
w�osy si�ga�y do ramion.
S�omkowy kapelusz le�a� na
trawie. M�odzieniec ubrany w
bia�y pulower, bia�e spodnie,
nachyla� si� nad dziewczyn�,
jakby wdycha� jej zapach. By�
troch� podobny do Konrada, mia�
taki sam ksi���cy wygl�d. "A ta
idiotka do kogo jest podobna?" -
zapyta�a sam� siebie
wykrzywiaj�c usta. Powoli
obliza�a palce usmarowane
mas�em. Kt�rego� dnia natrze
t�uszczem owe w�osy. Mog�aby
wyk�u� jej oczy. A wtedy koniec
z piknikiem! Zakochany uciek�by
w te p�dy. Za�mia�a si�
cichutko. Uciek�by w te p�dy! A
z tego wszystkiego pozosta�yby
tylko drzewo, trawa i koszyk z
truskawkami. Spowa�nia�a. "Czy�
to nie kara?" Pikniki Daniela,
wszystkie, musia�yby si� odbywa�
w pokoju przy zamkni�tych
okiennicach. Bez s�o�ca, bez
trawy, bez drzew. A on nie
znalaz�by �adnego kwiatka, by
m�c go ofiarowa�, tylko
korzenie, korzenie, kt�re chora
widzi, jak wyrastaj� pomi�dzy
jej palcami.
- Tak jest. Ale gdyby nie on,
to moja matka by�aby razem z
ojcem i siostrami. Wszyscy
byliby�my razem.
- Uspok�j si�, ty nic nie
wiesz.
- Wiem, wiem - wyszepta�a bez
przekonania. Wzruszy�a
ramionami. Dlaczego o tych
sprawach nie m�wiono jej
wprost... Ona wie o wszystkim,
ale nic nie m�wi. I nawet je�eli
co� powie, to b�d� to same
k�amstwa, bo ona kocha wuja
Daniela.
Wychyli�a si� przez okno,
kt�re wychodzi�o na podw�rko.
Li�cie brzoskwini by�y po��k�e.
Tak naprawd� zielone to by�y
sosny. Czy rzeczywi�cie mia�y
kolory jak z widok�wki? Znalaz�a
tak� w szufladzie Oktawii i
zapyta�a, co to za budynek
wznosi si� mi�dzy sosnami. "To
klinika, w kt�rej przebywa�a
nasza matka - odpowiedzia�a
Oktawia swoim oboj�tnym tonem. -
Je�li chcesz, to j� sobie
zatrzymaj". Schowa�a wtedy
poczt�wk� do kieszeni i kiedy
wr�ci�a do domu, pokaza�a j�
matce. - "Gdzie by�o okno
twojego pokoju?" Chora wskaza�a
okno na drugim pi�trze. �elazne
kraty wygl�da�y jak czarne nitki
na tle b�yszcz�cej w s�o�cu
szyby. "To tutaj. To by�o
straszne - zaj�cza�a. Ale zaraz
chytrze si� u�miechn�a: -
Pewnego dnia chrab�szcz wywr�ci�
si� na grzbiet. A chrab�szcz,
kiedy padnie na grzbiet, nigdy
wi�cej nie wstanie".
Wr�bel usiad� na brzoskwini,
dziobn�� listek i pofrun��
dalej, kontynuuj�c sw�j lot.
Wirginia �ledzi�a go wzrokiem.
Dobrze te� by�oby urodzi� si�
ptakiem. Ptak nie zna takich
k�opot�w jak separacja rodzic�w.
Ptaszek nigdy nie b�dzie
nienormalny. Zmarszczy�a czo�o:
a mo�e to si� zdarza? Koliber na
przyk�ad wygl�da na takiego, z
kt�rym nigdy nic nie wiadomo...
- Lepiej jest by� motylem -
powiedzia�a, odwracaj�c si� do
Luciany, kt�ra w�a�nie
wychodzi�a nios�c herbat�.
Posz�a za ni� na palcach.
Pok�j ton�� w p�cieniu,
wype�nia� go s�odkawy i ciep�y
zapach. Chora le�a�a na sofie.
Rozchylony na piersiach
niebieski szlafrok pozwala�
dostrzec wychud�y dekolt w
kolorze gipsu. Twarz wydawa�a
si� spokojna, otoczona
pozbawionymi po�ysku blond
w�osami.
- To ty, Luciano? - spyta�a
delikatnym g�osem. M�wi�a cicho,
jak si� m�wi na koncertach,
zwracaj�c si� do s�siada
szeptem, przepraszaj�c za
niepokojenie go. Wzrok jej pad�
na Wirgini�. - Kim jest ta
dziewczynka?
Wirginia zbli�y�a si�. "Znowu
to samo, m�j Bo�e, znowu!?"
- To ja, mamo.
Laura zamkn�a oczy, du�e, o
martwym spojrzeniu. Na twarzy
mia�a wyraz spokoju, ale i
zupe�nego zoboj�tnienia.
- Jestem twoj� matk�, jestem
twoj� matk� - powt�rzy�a jak
grzeczna dziewczynka, kt�ra
wreszcie nauczy�a si� lekcji,
ale jej nie zrozumia�a.
U�miechn�a si�. - Ja
�artowa�am...
"Najlepiej poczeka�",
zdecydowa�a Wirginia, kl�kaj�c
obok sofy. Gdyby j� zapytano, na
co ma czeka�, nie umia�aby
znale�� odpowiedzi. Jedynie
czeka�aby. Pewnego razu
zobaczy�a �m� wpl�tan� w
paj�czyn�. "Uciekaj szybko,
uciekaj" - pomy�la�a, nie maj�c
odwagi wtr�ci� si�. Ale �ma
pozwala�a bez �adnego oporu
otacza� si� lepk� szar� nici�,
kt�r� wydziela� paj�k. Podobnie
widzia�a matk� zapl�tan� w nici,
kt�re przes�ania�y jej oczy,
uszy, usta. Teraz na nic by si�
zda�o m�wienie do niej. Ani
pokazanie jej czegokolwiek.
S�owa i osoby odbija�y si� od
tej otoczki mi�kkiej, a
jednocze�nie opornej jak
pancerz, uderza�y i powraca�y, i
zn�w uderza�y niepotrzebnym
ruchem tam i z powrotem. Tylko
jednej osobie udawa�o si�
przebi� przez t� os�on�:
Danielowi.
- Niech pani wypije herbat�,
pani Lauro, bo ostygnie -
nakaza�a Luciana, robi�c
porz�dek na toaletce. Podnios�a
z pod�ogi puszek od pudru. - I
prosz� zje�� grzanki, wszystkie,
co do jednej.
Laura wpatrzy�a si� w jaki�
odleg�y punkt, tak jakby tam,
poza Wirgini�, siedzia�a jeszcze
jedna osoba.
- W klinice podawano ryby do
herbaty. Ale oczywi�cie o
gustach nie nale�y dyskutowa�...
Wirginia dotkn�a jej chudych
d�oni. "Zeszczupla�a i jej stan
si� pogorszy�", pomy�la�a, maj�c
ochot� po�o�y� si� na pod�odze i
nigdy ju� z niej nie wsta�.
- Twoja herbata, mamo...
Laura delikatnie unios�a
fili�ank�. Wypi�a j� nie
spiesz�c si�:
- Zawsze lubi�am letni�
herbat�. I czerwone rybki.
- Mamo, wczoraj pani Otylia
postawi�a mi 10 za wypracowanie
na temat zmierzchu... S�ysza�a�,
mamo?
Chora odstawi�a fili�ank� i
przez d�u�sz� chwil� le�a�a
nieruchomo, patrz�c uparcie w
sufit. P�niej powolutku
odwr�ci�a g�ow�. Wyraz czu�o�ci
zmi�kczy� twarde rysy jej
wychudzonej twarzy. Przesun�a
r�k� po w�osach.
- No i co, c�reczko? Masz now�
sukienk�?
Wirginia zmru�y�a b�yszcz�ce
oczy.
- To by�a twoja sukienka,
mamo. Czy nie przypominasz jej
sobie? Luciana przerobi�a j� dla
mnie, czy nie jest �adna?
Laura niepewnym ruchem
pog�aska�a j� po brodzie.
U�miechn�a si�.
- Wiesz chyba, c�reczko, �e ja
i tw�j wuj chcieliby�my da� ci
wiele nowych sukienek, zabawek,
r�nych innych rzeczy... Ale
tw�j wujek teraz nie mo�e, tyle
wyda� na mnie, rozumiesz? On
wyda� za du�o i dlatego...
- Ale� mamo, ja mam pe�no
sukienek, nie chc� ju� wi�cej! A
zabawek nienawidz�!
- Wiem o tym, wiem... Jeste�
bardzo dobrym dzieckiem. A teraz
powiedz mi, dok�d si� wybierasz,
taka elegancka? Hm!?
Wirginia ju� zamierza�a jej
odpowiedzie� - "id� do ojca",
ale Luciana sko�czy�a sprz�tanie
i podesz�a do sofy:
- Idziemy, Wirginio?
- Chcia�abym zosta� jeszcze
chwileczk�...
- Tw�j wuj sobie tego nie
�yczy, wiesz przecie�.
- Jeszcze tylko pi�� minut!
- Ale� ona mi nie przeszkadza
- powiedzia�a Laura wyci�gaj�c
r�k�, aby u�cisn�� d�o� Luciany.
Ale Luciana wcale nie zrozumia�a
tego gestu. Wychud�a d�o�
powr�ci�a na kolana. - Nawet nie
wiem, jak ci mam dzi�kowa�,
Luciano. Teraz znowu ta
sukienka... Daniel m�wi�, �e sam
nie wie, co by bez ciebie
zrobi�. A c� dopiero ja?
Ciemna twarz pozosta�a
niewzruszona. Jedynie jaki�
b�ysk pojawi� si� w wykrojonych
jak migda� oczach.
- Pani nie zjad�a grzanek -
zauwa�y�a Luciana. I zwr�ci�a
si� do Wirginii: - A wi�c tylko
pi�� minut. I nie m�w za du�o.
Nie m�w za du�o, rozumiesz mnie?
- B�d� milcze� - obieca�a z
pokor�. Ale gdy tylko s�u��ca
wysz�a, wzi�a w swe r�ce d�o�
matki. - Id� do domu mego ojca,
mego ojca. Czy go pami�tasz?
Laura rzuci�a na c�rk�
przeszywaj�ce spojrzenie. "Ona
jest przytomna - stwierdzi�a
Wirginia - zupe�nie przytomna".
I przerazi�a si�.
- Naturalnie, �e pami�tam
Natercia. Naturalnie. Jak on si�
miewa, dziecinko? Wyobra� sobie,
ile to ju� czasu...
Wirginia poczu�a na twarzy
przyp�yw gor�ca. Ona pyta�a o
wiadomo�ci, a to si� jeszcze
nigdy nie zdarzy�o. I by�a
zainteresowana, ach, jeszcze
troch�, a Daniel i Luciana
zostan� ukarani. "Z�o w ko�cu
zawsze ponosi kl�sk�, jak smok
za spraw� �wi�tego Jerzego". -
Tak powiedzia�a Bruna. A Bruna
wie. Oni zostan� starci na proch
i Dobro zatriumfuje. Dobro,
kt�rym b�dzie zdrowa matka
powracaj�ca do ojca i kochaj�ca
tylko jego.
- Ty wiesz, �e w ka�dy wtorek
sp�dzam tam popo�udnie i on
nigdy nie omieszka zapyta� o
ciebie, zawsze taki smutny,
ma�om�wny... Pewnego razu Frau
Herta powiedzia�a, �e on nigdy
ju� nikogo nie pokocha, bo
jeszcze o tobie nie zapomnia�...
Frau Herta powiedzia�a to do
pokoj�wki, ale ja s�ysza�am,
przysi�gam, �e s�ysza�am. A jego
dom, mamo!... Jaki� to dom!
Musisz kiedy� zobaczy� ten jego
nowy dom, w starym stylu,
stoj�cy w g��bi trawnika, kt�ry
nie ma ko�ca. Jest tam altana
pe�na pn�czy, a obok altany
wodotrysk, a wok� niego pi�ciu
kamiennych krasnoludk�w, musisz
zobaczy�, jacy oni s� �liczni,
trzymaj� si� za r�ce! Tak
przyjemnie jest pi� t� wod�,
taka jest zimna. W zesz�ym
tygodniu on zmieni� samoch�d na
nowy, ca�y czarny, z czerwonymi
obiciami, co� pi�knego! A Bruna
i Oktawia wygl�daj� jak dwie
ksi�niczki...
- Czy chcia�aby� tam
zamieszka�, moje dziecko?
Wirginia spu�ci�a oczy pe�ne
�ez.
- Ale tylko wtedy, je�eli i ty
tam b�dziesz.
Laura u�miechn�a si�
u�miechem, kt�rego sensu
dziewczynka nie mog�a zrozumie�.
Zacisn�a na piersiach ko�nierz
od szlafroka.
- Pewnego dnia i ty tak�e
b�dziesz ubiera� si� jak
ksi�niczka i b�dziesz si� bawi�
z krasnoludkami w "K�ko
Graniaste"... Chcesz?
- Ach, mamo! Gdyby�my
mog�y!... Oni �yj� tak wygodnie,
maj� tyle rzeczy! Bruna
powiedzia�a, �e ojciec robi si�
coraz bogatszy i jest
najwi�kszym adwokatem ze
wszystkich. Jego ksi��ki wydaj�
nawet za granic�.
- Bardzo go kochasz?
- Uwielbiam go - powiedzia�a.
Cieniutkim g�osikiem doda�a: -
Ale wujka Daniela te� kocham.
Laura, lekko dysz�c, unios�a
si�, aby poprawi� szal, kt�ry
jej spad� na kolana. Odwr�ci�a
g�ow� do �ciany.
- Lepiej, �e jest tak, jak
jest, dziecinko - doda�a
osuwaj�c si� na poduszki. - A
Bruna, a Oktawia? Dlaczego nie
przysz�y mnie odwiedzi�? A mo�e
by�y? Bruna zosta�a Brun�
dlatego, �e by�a brunetk�...
- Mamo, pos�uchaj - przerwa�a
jej Wirginia. Nie nale�a�o
trwoni� czasu na inne sprawy,
musia�a go wykorzysta�, zanim
pancerz zamknie si� na nowo. -
Wys�uchaj mnie, dzisiaj b�d� si�
widzia�a z ojcem. Czy chcesz,
�ebym mu co� przekaza�a od
ciebie? Chcesz, �ebym mu co�
powiedzia�a? Nikomu nic nie
powt�rz�, mo�esz mi zaufa�! Co
chcesz, �ebym mu powiedzia�a?
Chora wygl�da�a, jakby nie
s�ysza�a ani jednego s�owa.
Splot�a d�onie na karku i z
b�lem poruszy�a g�ow�.
- Chc� DAniela!...
- On ju� idzie, ju� idzie.
Zaraz przyjdzie, ale teraz
s�uchaj, s�uchaj! - I Wirginia
pochyli�a si� nad jej twarz�
wyniszczon� chorob�, unios�a j�
ku sobie, "jeszcze nie",
krzykn�a. - Mamo, s�uchaj
uwa�nie, ja mog� mu co�
przekaza�, ja mog�... Mamo, to
ja, Wirginia!
- On nie pozwoli, �eby mnie
zabrano, obieca�... Ale on nie
mo�e tu wej��...
- Jaki on, kto?
- Chrab�szcz.
Drzwi otworzy�y si� bez
szmeru. Laura szybko usiad�a.
Ale widz�c Lucian� znowu opad�a
na poduszki. By�a bliska p�aczu.
- Chc� Daniela, Daniela...
Luciana podesz�a, wzi�a
szczotk� i zacz�a czesa� jej
w�osy. Zaplot�a je z energi�.
- B�dzie smutny, je�eli
zastanie pani� tak niespokojn�.
Dlaczego pani nie prze�pi si�
troch�? No ju�, on zaraz
przyjdzie, chce pani, �eby si�
zmartwi�? Chce pani tego?
Wirginia zacz�a obgryza�
paznokcie. Daniel, Daniel! Co to
ma za znaczenie, �e on si�
b�dzie martwi�? Jakie mia�oby
znaczenie, gdyby nigdy nie
wr�ci�? "Mamo, powiedz, �e nie
potrzebujesz ani jej, ani jego,
oni k�ami�, zawo�aj ojca, bo
ojciec ciebie kocha, we dw�jk�
b�dziemy si� tob� opiekowa�,
tylko my dwoje!"
- Luciano, szybko, moje
perfumy...
- Ju� je pani daj�, ale prosz�
najpierw wzi�� ten proszek -
rozkaza�a, wyjmuj�c z kieszeni
fartucha bia�� tubk�. Nala�a
herbat� do fili�anki: - No,
jeszcze jeden �yk...
- Tak si� przestraszy�am,
Luciano, tak si�
przestraszy�am...
- Ale ju� min�o, nieprawda?
- To wy jeste�cie moje kochane
- wyszepta�a odpr�aj�c si�.
Zamkn�a oczy. - Musicie si� ze
mn� zgodzi�, �e istniej� d�onie
i paj�ki, a r�nica mi�dzy nimi
zawiera si� w sposobie
pieszczot...
Luciana wzi�a tac�.
- No, ju� dobrze, teraz prosz�
spa� i spok�j...
- Mo�ecie ju� odej��, ale
zawsze wracajcie. Takie
jeste�cie kochane... Do
widzenia. Pos�g wie.
Lekkim ruchem g�owy Luciana
wskaza�a Wirginii drzwi. Wysz�y
w milczeniu.
- Frau Herta si� sp�nia -
powiedzia�a Wirginia wychylaj�c
si� przez kuchenne okno. - Czy
nie jest ju� najwy�szy czas?
- Ona dzi� nie przyjdzie.
- Dlaczego, Luciano, dlaczego?
- Szofer przyjecha�
zawiadomi�, �e twoje siostry
posz�y na zabaw�. Czy nie tego
chcia�a�?
Wirginia zacz�a cichutko
pogwizdywa�. Nie, nie tego
chcia�a, teraz to nie by�o to
samo... Luciana o tym wiedzia�a.
Zamy�lona popatrzy�a na
paznokie� kciuka, obgryziony a�
do �ywego mi�sa. To prawda, �e
Bruna i Oktawia bardzo dobrze
czu�y si� bez niej. "I nawet nie
prosz� o odwiedzenie matki, ju�
przesz�o miesi�c tu nie by�y. A
mamie jest gorzej. Bruna m�wi,
�e to za kar�... Konrad uwa�a,
�e to taka choroba, a Oktawia
nic nie m�wi. A Luciana?"
Odwr�ci�a si� do s�u��cej,
obserwuj�c j�. Pracowa�a bez
odpoczynku, ale zawsze by�a w
czystym fartuchu i w�osy mia�a
uczesane. Wszystko mog�o
pozostawa� w nie�adzie, ale ona
zawsze zachowywa�a t� swoj�
spokojn� twarz.
- Czy ty nie za�ywasz
proszk�w?
- Jakich proszk�w?
- Tych na uspokojenie.
- Ja jestem spokojna -
powiedzia�a Luciana z
p�u�miechem. Otworzy�a koszyk z
szyciem. - Odrobi�a� ju� lekcje?
Wirginia westchn�a. Tyle
pigu�ek!... Dlaczego ka�� mamie
bra� tyle pigu�ek? Wzruszy�a
ramionami. W ko�cu mo�e to i
lepiej, �eby spa�a w dzie� i w
nocy, kiedy �pi, nie j�czy. Nie
m�wi te� o chrab�szczu.
- Luciano, czy my�lisz, �e
mamie si� polepszy�o?
- Tak uwa�am.
- Dzisiaj tak �adnie ze mn�
rozmawia�a! Nie powiedzia�a
niczego dziwacznego, naprawd�
niczego...
- Wierz�.
"Ona wie, �e ja k�ami�. Ale
dlaczego mia�aby wierzy�".
Skrzywi�a usta. "Gdyby tyle razy
nie wchodzi�a do pokoju,
mog�abym powiedzie�: moja matka
ma si� lepiej. I ona by
uwierzy�a. Gdybym tylko ja
wchodzi�a do pokoju, mog�abym to
wszystkim powiedzie� i musiano
by mi uwierzy�. Ja sama bym w to
uwierzy�a i tak sta�oby si� to
prawd�".
- Luciano, kogo ona si� boi?
- Przecie� wiesz. M�wi�a� o
nim, prawda? Czy nie o nim,
dziecinko, m�wi�a�?
W pierwszej chwili Wirginia
chcia�a zaprzeczy�. Ale
wzruszy�a ramionami. Spu�ci�a
g�ow�.
- M�wi�am. Z pocz�tku wszystko
rozumia�a, ale potem jej si�
pomiesza�o. I zaraz nast�pi�a ta
historia z chrab�szczem.
Zegar na kredensie odda� pi��
suchych uderze�. Wirginia przez
d�u�sz� chwil� patrzy�a na
niego. By�a to godzina, w kt�rej
obie mia�y zwyczaj udawa� si� do
altany. Konrad, kt�ry mieszka� w
s�siednim domu, prze�azi� przez
�ywop�ot ze spl�tanych fikus�w i
te� przychodzi� si� bawi�.
W�a�ciwie to nie bawi� si�, by�
na to za powa�ny, a Oktawia nie
lubi�a biega�, aby nie potarga�
lok�w. Przed oczami pojawi�a si�
jej ca�a grupa: Oktawia
przynosi�a pude�ko z akwarelami
i zasiada�a do malowania, zawsze
z tym samym wyrazem twarzy, �e
nie bierze na serio ani siebie,
ani innych; Konrad, kt�ry
ka�dego roku dostawa� medal, bo
by� prymusem - nie traci� czasu
na rozmowy, przychodzi�, pi�kny
jak b�g, z zeszytami albo z
ksi��k� pod pach�, i uczy� si�
siedz�c na trawie. Bruna czyta�a
�ywoty �wi�tych albo szy�a
ubranka dla dzieci z sieroci�ca.
A co si� tyczy Frau Herty, to ta
sp�dza�a ca�e godziny w�r�d
swoich doniczek paproci, nawo��c
ziemi�, obrywaj�c suche li�cie,
patrz�c na ro�liny z takim samym
tkliwym wyrazem twarzy, z jakim
obserwowa�a Oktawi�. Tylko dla
Oktawii i dla swych paproci
mia�a takie uleg�e spojrzenie.
Spojrzenie mi�o�ci.
Wirginia pozbawi�a Oktawi�
g�owy i umie�ci�a swoj� na tym
miejscu. S�o�ce rozpali�o si�.
Spaceruj�c po ogrodzie, p�yn�c w
powietrzu niby jaka� wr�ka,
sz�a matka trzymaj�c si� z ojcem
za r�ce. Mia�a zar�owion� twarz
jak... "brzoskwinia",
zdecydowa�a. Jest ona mo�e zbyt
czerwona, ale w ksi��kach u�ywa
si� takiego por�wnania, �e
zdrowe osoby maj� cer� jak
brzoskwinia, "zar�owion� jak
brzoskwinia"! Konrad ubrany by�
w taki sam str�j jak m�odzieniec
z kalendarza i mia� na twarzy
wyraz zachwytu: "Wirginio, jak�e
pi�kne s� twoje w�osy! Kiedy
dorosn�, to si� pobierzemy".
- Czy ty, Wirginio, nie
przestaniesz obgryza� paznokci?
Wirginio...
- A czy ty nie przestaniesz...
- Czego nie przestan�?
Wirginia obrzuci�a j� ponurym
spojrzeniem. Luciana cerowa�a
chustk�, "jego chustk� do nosa".
Spojrza�a na pod�og�.
- Przejd� si� troch� do
furtki, zaraz wr�c�.
Po przeciwnej stronie ulicy
zobaczy�a Margarid�.
- Idziesz na spacer? -
zapyta�a Margarida biegn�c jej
na spotkanie. - P�jdziesz si�
przej��?
- Moje siostry zaprosi�y mnie
na zabaw�, ale nie mam ochoty
i��... Moje siostry s� bardzo
bogate. Czy widzia�a� kiedy�
z�ote talerze?
- Nie.
- W domu mego ojca s� z�ote
talerze. Pewnego dnia mama i ja
zamieszkamy tam.
- Czy twoja mama lepiej si�
czuje?
- Moja matka wyzdrowia�a, nic
jej ju� nie jest, jest zupe�nie
wyleczona, s�yszysz? - chwyci�a
Margarid� za przegub r�ki. -
W�tpisz w to?
- Nic nie m�wi�am...
- Powiedzia�a�. Powiedzia�a�,
�e jestem k�amczucha, i teraz
musisz mnie przeprosi�, no ju�,
przepraszaj. Pr�dko!
- Ale� Wirginio, pu�� mnie,
Wirginio...
- Przepraszaj, albo ci� �cisn�
jeszcze mocniej!
- Przepraszam - wyj�cza�a
dziewczynka, uwalniaj�c si�
ostatkiem si�. Przez chwil�
sta�a nieruchomo z przera�onymi
oczami pe�nymi �ez. Nast�pnie
biegiem pu�ci�a si� na drug�
stron� ulicy.
- Margarido, wr��, chod�
tutaj, ja tylko �artowa�am!
Margarido, ja tylko...
Westchn�a g��boko, widz�c
przyjaci�k� znikaj�c� w
otwartych drzwiach. Wolniutko
usiad�a na kamiennym stopniu i
pog�aska�a swoje spuchni�te
palce. Opar�a brod� na d�oniach.
I zacz�a stop� �ciera� lalk�
narysowan� w�glem na chodniku.
II
"Opis Pewnej Rodziny", tak
Wirginia napisa�a u g�ry strony.
Podkre�li�a tytu� i zatrzyma�a
o��wek na s�owie "rodzina". W
zamy�leniu unios�a brwi do g�ry.
Ludzie wymawiaj� niekt�re s�owa
inaczej, a inaczej je pisz�.
Jest ca�a masa takich s��w.
Ugryz�a o��wek. Mog�aby napisa�
o wie�niaku powracaj�cym do domu
z motyk� na ramieniu,
zadowolonym, bo wie, �e go
oczekuj� �ona i dzieci. W
rzeczywisto�ci ten cz�owiek
powinien by� brudny i
obszarpany, otoczony dzie�mi
zawszonymi i z wystaj�cymi
brzuchami, pokrytymi warstw�
brudu twardsz� ni� skorupa
pancernika. Ale nie mia�a
zamiaru pisa� o takich ludziach,
w wypracowaniach wszyscy mieli
by� dobrze wychowani i czy�ci
jak Konrad, taki cz�owiek m�g�by
nawet by� podobny do Konrada
biegn�cego jej na spotkanie,
"Wirginio, Wirginio"!
W rogu strony zacz�a rysowa�
kwiat. U�miechn�a si�. Konrad z
motyk� na ramieniu. Czy mo�na
sobie co� takiego wyobrazi�... W
tych d�oniach mog�aby si�
znale�� jedynie z�ota szpada
wysadzana drogimi kamieniami,
ale tylko szpada dla ozdoby,
gdy� on nie by�by w stanie zabi�
nawet mr�wki. "Gdyby� zabi�a
jakie� zwierz�tko tylko dla
przyjemno�ci, to kt�rego� dnia
mog�aby� si� sama sta�
zwierz�ciem..." Odsun�a zeszyt
i wsta�a. Okr��y�a st�, nuc�c
bezmy�lnie:
Tirli_tirli_liny@ tam pod
drzewem@ cz�owiek sprzedaje
pomara�cze@ a drugi sprzedaje
cytryny...@
Zamilk�a przestraszona. Czy to
by� ludzki j�k? A mo�e to
wiatr?... Zesz�a po schodach i
skierowa�a si� do gabinetu.
Daniel tam by�, siedzia� skulony
w fotelu, jakby mu by�o zimno.
Spojrza� na ni� i u�miechn��
si�:
- Chcesz czego�?
Wirginia podesz�a nieco
zmieszana. Chcia�a spyta� o
matk�. Zbieg�a z g�ry do niego
w�a�nie po to, aby mu zada� to
pytanie, a teraz by�a przera�ona
na my�l, jak� us�yszy odpowied�.
Przyjrza�a mu si�. Mia�
wygniecione ubranie i wygl�da�
na przygn�bionego.
- Odrabia�am lekcje, mam
opisa� jak�� rodzin�... w�a�nie
sobie przypomnia�am, �e wuj ma
ksi��k� na temat rodziny -
doda�a, niepewnym ruchem
wskazuj�c na p�k�. - Jedn� z
tych tutaj.
Rzuci� okiem na p�k�. I nagle
roze�mia� si�. Od dawna nie
widzia�a go �miej�cego si� w
taki spos�b i zdziwi�a si�. By�
to �miech wymuszony cz�owieka,
kt�ry zapomnia�, jak wygl�da
�miech naturalny.
- Nie, Wirginio, te ksi��ki
si� nie nadaj�, to s� ksi��ki
medyczne.
W tej pozycji, z cieniem
ciemnego zarostu na szczup�ej
twarzy i z d�ugimi w�osami,
przypomina� rycerza z ok�adki
ksi��ki historycznej, kt�r�
otrzyma�a w szkole jako nagrod�:
rycerza smutnego i bladego,
�ledz�cego wzrokiem �ab�dzia
p�ywaj�cego po jeziorze.
Przypomina� Konrada, mieli co�
wsp�lnego... Opu�ci�a g�ow�.
Nawet niedbale ubrany i nie
ogolony, by� o wiele
przystojniejszy od ojca. "Demon
przybiera rozmaite postacie",
przestrzega�a Bruna. Wbi�a
spojrzenie w stopy Daniela. I
rozczarowa�a si�, wzruszona tymi
butami, tak ludzkimi,
zniekszta�conymi przez d�ugie
u�ytkowanie.
- Nie widz� nic zabawnego w
opisywaniu rodziny - wyszepta�a
cmokaj�c. - To s� bzdury...
- Nie, moja kochana, temat
jest dobry, przecie� ka�da
dziewczynka mo�e opisa� w�asn�
rodzin�. Czy� nie tak? Wi�c ty
opiszesz nasz�. - Zrobi� pauz�.
Wydawa�o si�, �e m�wi do siebie.
- Moja rodzina to Laura i
Wirginia. Moja rodzina -
powt�rzy� po cichu. I zmieniwszy
ton: - Dlaczego nie napiszesz o
domu twego ojca, o twoich
siostrach?...
- �wietna my�l! Umieszcz� te�
tam mam�, tam mieszkaj�c�, b�d�
udawa�a, �e nic si� nie
zmieni�o, �e wszystko jest jak
dawniej.
Daniel spl�t� r�ce, potem je
roz�o�y�. I patrzy� na nie,
le��ce na kolanach.
- Wiedz, moja droga, �e za
par� dni p�jd� porozmawia� z
twoim ojcem. Nied�ugo z nim
zamieszkasz.
Wirginia podesz�a bli�ej.
Stan�a nieruchoma, zaskoczona,
jak gdyby zwraca� si� do niej w
nie znanym jej j�zyku.
- Tak, moja droga, z twoim
ojcem. Tam b�dzie ci lepiej,
tamten dom jest weselszy ni�
ten, bardziej komfortowy. I s�
tam twoje siostry, jest
Fr~aulein, kt�ra b�dzie si� tob�
opiekowa�... Zgadzasz si�?
Ukl�k�a przed fotelem.
Zaniepokojona, uj�a d�onie
Daniela. Z trudem powstrzyma�a
si�, aby nie krzycze�.
- Kiedy, wuju? Kiedy?
U�miechn�� si�.
- Wirginio, Wirginio, kiedy
tak si� zachowujesz wobec mnie,
kiedy na mnie spogl�dasz tak jak
przed chwil�, to my�l�... no, �e
mo�e znalaz�aby si� inna droga.
- Tu przerwa�. Twarz wykrzywi�a
mu si� b�lem. - Ale� nie,
musia�bym by� wielkim egoist�,
czy mnie rozumiesz? Tylko ty
mo�esz mie� nadziej�.
- Jak� nadziej�?
Wysun�� r�ce z jej d�oni i
zapali� papierosa. Potrz�sn��
g�ow�:
- Nie, to niewa�ne... Chc�,
Wirginio, aby� pami�ta�a tylko o
jednej rzeczy: jeste� wspania��
dziewczynk�, bo kochasz swego
ojca i jeste� mu wierna.
Cokolwiek by si� sta�o, nigdy o
tym nie zapomnij.
Jakby przez kogo� popchni�ta,
przywar�a do jego kolan.
- Ale mama pojedzie do
kliniki!
- Laura zostanie ze mn�.
Kiedy�, gdy jej stan si�
polepszy... - doda� niepewnie.
Zag��bi� si� w fotelu. Wygl�da�,
jakby d�wiga� na ramionach
ogromny ci�ar. Jego zm�czone
spojrzenie zdradza�o ten ci�ar,
ale zaci�ni�te usta m�wi�y, �e
b�dzie go musia� nie�� samotnie.
Podni�s� na wp� zamkni�t� d�o�,
aby pog�aska� Wirgini� po
g�owie. Ale wstrzyma� ten gest,
r�ka opad�a. - Moja
dziewczynka...
- Ona tak bardzo boi si�
kliniki, tak bardzo si� boi! Czy
wuj nie uwa�a, �e mog�aby si�
leczy� tu, na miejscu? Mo�na by
jej dawa� wi�cej tych pigu�ek,
mog�aby spa� przez d�u�szy czas.
Czy nie tak, wujku?
- Mo�e. Zaufaj mi, moja droga,
obiecuj� ci, �e nie pozwol�, aby
ona st�d odesz�a. Czy jeste�
zadowolona?
Wirginia podnios�a si�.
Chcia�a go poca�owa�, ale na
sam� my�l zarumieni�a si� ze
wstydu.
- Id� odrabia� lekcje -
powiedzia�a, odwracaj�c si� od
niego.
Przed drzwiami pokoju chorej
przystan�a, rozejrza�a si�
szybko na wszystkie strony i
przekr�ciwszy klamk�,
bezszelestnie wesz�a. Chora
siedzia�a przed toaletk� i
zaplata�a w�osy. Ubrana by�a jak
do wyj�cia. Wirginia
niecierpliwie poszuka�a jej
wzroku. Wydawa� si� przytomny.
- Jaka jeste� pi�kna, mamo.
Jaka pi�kna!
Suknia w kolorze
szaroniebieskim, pofa�dowana,
tak si� na niej uk�ada�a, �e
niemo�liwo�ci� by�o dostrzec jej
kr�j.
- Dzisiaj b�d� z wami jad�a
kolacj� - zwierzy�a si� c�rce,
patrz�c na jej odbicie w
lustrze. Lekki rumieniec r�u
widoczny by� na wyniszczonej
twarzy. Ale cho� tak delikatny,
odbija� sztucznie od jej
woskowej cery. G��bokie cienie
k�ad�y si� wok� jej
b�yszcz�cych oczu.
- Jeste� taka pi�kna, mamo!
- Naprawd�?
- Taka pi�kna!
- Chc� Danielowi sprawi�
niespodziank�, ju� popr