2278
Szczegóły |
Tytuł |
2278 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2278 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2278 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2278 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zofia Kossak
Z mi�o�ci
Powie��
o �w. Stanis�awie Kostce
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1996
Przedruk z wydawnictwa "Pax",
Warszawa 1984
Pisa� A. Galbarski,
korekty dokona�y
U. Maksimowicz
i I. Stankiewicz
`ty
Cz�� pierwsza
W rodzicielskim domu
I
Im� Bieli�ski zamkn��
starannie klamr� grubej ksi�gi,
kronik� dziej�w sarmackich
Macieja Miechowity zawieraj�cej,
i zacz�� poprawia� zadania.
Powa�a� wielce tego kronikarza z
racji, i� staruszek Miechowita
doktorem by� astrologii, gdy
ponad miar� wychwalany D�ugosz
na astrologii ma�o si� rozumia�.
Korzystaj�c z odwr�cenia uwagi
mentora, Paw�o wycina� ozdobnie
kozikiem brzeg sto�u w
drobniutkie karby; m�odszy,
Staszko, zapatrzy� si� przez
okno w ogr�d, gdzie stary Maciej
badylarz, wp� zgi�ty, podlewa�
�wie�o wysadzone szpikanardy.
Dwie niedziele temu sp�on�a
chata Maciej�w i teraz
krzywos�katy kszta�t dziada
pochwyci� my�l ch�opca,
przywodz�c jak �ywe wspomnienie
owego po�aru, co wstrz�sn�� nim,
niby pierwsze objawienie o
znikomo�ci rzeczy tego �wiata.
Chata by�a wprawdzie zapadni�ta
w ziemi�, na wygi�tej strzesze
d�wigaj�ca bogaty rozrost
badyla, lecz widzia�a si�
jeszcze by� trwa��. Starzy
Maciejowie wierzyli
niew�tpliwie, �e dokonaj� w niej
ubogiego �ycia. Ani im w g�owie
posta�o, �e zbudzeni ze snu
ledwo to �ycie unios�. Nie
po�egnali swej chaty; nie
uca�owali w�g��w przed
za�ni�ciem. Legli w sw�j bar��g
jak co dzie�. Nie przeczuli,
wchodz�c wieczorem do izby, �e
przest�puj� pr�g ostatni raz...
Staszkowi si� zda�o, i� s�yszy
znowu huk ognia i widzi star�
Maciejk�, mrugaj�c� bezradnie
zap�akanymi oczami, niby ptak
noc� zbudzony. Patrzy�a bez
s�owa na chat�, kt�ra gorza�a
jak lampa, zawieraj�ca w sobie
miast oliwy ca�� tre��
pracowitego, d�ugiego �ywota.
Nie min�y trzy pacierze, a
zgorza�a ca�kiem, zostawiaj�c
spalenisko, �mieszn�, ma�� kupk�
w�gla i tlej�cych g�owni.
Rozp�aka� si� wtedy rzewnie.
Zbyt ci�ka na dziecinny umys�
groza wion�a ze �wiadomo�ci, �e
przed godzin� istnia�o co�
mocne, trwa�e, do �ycia
konieczne, czego ju� nie ma -
rozwia�o si� w dym i �adna ju�
si�a na �wiecie kszta�tu tego
samego nie wskrzesi. By�o, a nie
ma - gdzie jest?
- �pisz? - sykn�� mu w ucho
Paw�o i sko�czywszy ozdabia�
brzeg sto�u, wzi�� si� z zapa�em
do �awki.
Staszek nie s�ysza� pytania.
My�l przera�aj�ca, �e
kt�rejkolwiek niewiadomej,
nieprzeczuwanej godziny wielki,
pi�kny dom rodzinny m�g�by
sp�on�� podobnie jak chata
Maciej�w, poch�on�a jego umys�.
�ciany mocne, warowne i
nieust�pliwe, niby wola
jagomo�ci pana ojca, przyjazne,
ciep�e i tkliwe, jak ramiona
pani matki, mog� sta� si� dymem
lotnym i kup� �miesznych
zgorzelisk. Nie zgorza� to dw�r
we Szre�sku albo Umierzysku,
chocia by�y murowane? Zadygota�o
w nim serce. C� by� powinno
trwalszego nad dom, co z gruntem
zros�y zdaje si� by� r�wnie
wieczny jak niebo, ziemia i
woda? L�k przed tym, co jutro
kry� mo�e, �al nad nietrwa�o�ci�
tego, co si� wydaje najstalsze,
zas�pi� mu czo�o i dusz�.
Przyjacielski szturchaniec
braterski przebudzi� go po raz
wt�ry. Zawstydzi� si�
roztargnienia i ca�� uwag�
skupi� na �ysej g�owie im� pana
Bieli�skiego, ko�cz�cego
poprawia� �wiczenia.
Na �cianie, za plecami
pedagoga, przybita by�a
zheblowana starannie �ata, na
kt�rej rozpalonym gwo�dziem
wypisano maksym�:
"Surge puer, summe librum,
perlege, sapere aude".
Pan Bieli�ski mia� chud�,
wyd�u�on� twarz i
kr�tkowzroczne, roztargnione
oczy, niebieszcz�ce si� zza
okular�w. Na pulpicie przed nim
le�a�a placenta, szeroki pas
rzemienny, z�o�ony w kilkoro, w
drzewie osadzony. Srogie to
narz�dzie w �agodnym r�ku pana
Bieli�skiego by�o r�wnie
nieszkodliwe, jak wiejaczka z
pi�r do oganiania much latem
s�u��ca. Staszko, kt�ry nigdy
plag nie otrzymywa�, spogl�da�
na ni� z pewn� rewerencj�,
natomiast Paw�o drwi� g�o�no i
lekcewa��co. Co innego
dyscyplina w komnatce jegomo�ci
nad pewnym, zbyt dobrze znanym
kobierczykiem wisz�ca!
Znieruchomieli obydwaj, kozik
Paw�a znikn�� w fa�dach
�upanika, bo pedagog uko�czy�
sw� prac�, a wykaligrafowawszy
misternie na dole stronicy:
"Lectum et correctum, Jan Sas
Bieli�ski, praeceptor", od�o�y�
okulary, aby ustnego wyk�adu
doko�czy�.
- ...Niewiela czasu p�niej,
jako podaje Trog Pompejusz,
trzykro� sto tysi�cy Gall�w,
usadowiwszy si� w Italii i
spaliwszy Rom�, ruszy�o na
podb�j �wiata. Co us�yszawszy
Wandalowie, czyli Polacy,
zgromadzili wielkie wojsko i
Graka, alias Kraka, jako chc�
niekt�rzy, kt�rego imi� znaczy
Herkules, czyli Herakliusz,
wodzem i kr�lem swoim obwo�ali.
Pod jego szcz�sn� bu�aw�
rozpostarli si� Lechici st�d a�
do Partii, stamt�d do Myzji,
zow�d a� do Karantanii. Kwitn��
za� �w Grak, pierwszy regens
lechicki, antecessor mi�o�ciwie
nam panuj�cego Zygmunta Augusta,
na lat czterysta przed
narodzeniem Chrystusa Pana, a
sto lat przed Aleksandrem z
Macedonii, zwanym Wielkim, o
kt�rym, jako do Sarmacjej wpad�
a od Leszka Z�otnika fortelem
pokonany zosta� - opowiem w
osobnym dyskursie...
- Jutro! - podsun�� gor�cym
szeptem Paw�o, spogl�daj�c z
ut�sknieniem w okno.
- Jutro - zgodzi� si�
ust�pliwy pedagog. - Opowiem
r�wnie� waszmo�ciom o nast�pcy
tego� ksi�cia, Leszku III z
imienia, kt�ren trzykrotnym
zawodem pobi� Juliusza Cezara...
Kl�sk� ow� przepowiedzia�
imperatorowi na dwa lata
wcze�niej uczony magus_astrolog.
Nie z owych impostor�w_augur�w,
z w�tpi bydl�cych lub lotu
nierozumnego ptactwa wr�b�
czyni�cych - jeno uczony,
prawdziwej wiedzy ho�duj�cy...
Niewdzi�czna potomno��, tyle
ma�o wa�nych szczeg��w
przekazuj�ca, omieszka�a
zakonotowa� jego imi� ku
wieczystej szkodzie!... O
astrologia! divina scientia,
kr�lowa nauki, macierz wszelkiej
wiedzy! Jak�e inn�, �wietniejsz�
kolej� potoczy�yby si� losy
�wiata, gdyby w�dz �aden
determinacji znaczniejszej nie
powzi��, gwiazd si� o rad�
raniej nie spytawszy!... Mozoli
si� jeniusz, los pa�stwa na
szwank wystawia, gdy cichy
m�drzec, na wie�y zamkni�ty,
koleje zmiennej fortuny zawczasu
przepowiedzie� zdolny!...
- Chod�my - rzek� Paw�o do
brata - ju� b�dzie prawi� swoje,
jako zwyk�.
A gdy Staszek si� oci�ga�,
popchn�� go ku wyj�ciu. Drzwi
skrzypn�y, lecz pan Bieli�ski
nie odwr�ci� utkwionych w
pu�apie oczu. W niezmienionej
posturze zasta� go w par� chwil
p�niej im� �ahoda, wojski
ciechanowski, a zarazem
jeneralny rewizor w�o�ci
rostkowskich kasztelana
zakroczymskiego.
- Ch�opcy ju� poszli, tedy
przyszed�em skonwinkowa� wa�pana
do letnika na �wie�e piwo.
Im� Bieli�ski spojrza� na�
wzrokiem nieprzytomnym.
- Astrologia! Pojmujesz wa��?!
Postanowienia �wiata
wszystkiego, szcz�sne fortuny
zdarzenie calamitates
straszliwe, powietrza, sekty,
potopy, od niczego nie zale��,
jeno od gwa�townego planet
zwierzchnich po��czenia!
Pojmujesz wa��, jak owe kr�gi,
kt�re apogea nazywamy, jako te�
excentrik�w odmienienia...
- Bacz wa��, by� przez ow�
astrologi� w herezj� szpetn� nie
popad�.
- Astra regunt homines, sed
regit astra Deus - odpar� z
uraz� uczony.
- Je�li nie w herezj�, tedy w
melancholi�, w�a�ciw� sedenteri�
zabawiaj�cym si�.
- W melancholii �ywi�, od
�r�de� wiedzy odsuni�tym b�d�c -
westchn�� im� Bieli�ski z �alem.
Opu�ci� g�ow�, wychodz�c za im�
�ahod� z komnaty, ale si�
skar�y� nie przesta�. - Sam kr�l
mi�o�ciwy astrologa Foxa s�ucha
rad i walne decyzje konsyliami
uczonymi reguluje, sk�d imi�
jego wiecznie b�dzie w
potomno�ci... Czemu� ja�nie
wielmo�ny kasztelan tak
szczytnego exemplum nie kwapi
si� imitowa�! Nie imaginujesz
wa��, jak rozkoszne
obserwatorium da�oby si� na
szczycie lamusa urz�dzi�...
Skromny ja adept, wszak�e maj�c
instrumenta, wcale grzeczne
horoskopy wystawi�bym jegomo�ci
kasztelanowi i wszystkim
waszmo�ciom, sam za� w coraz
doskonalszej wiedzy
post�powa�... Jak s�dzisz
waszmo��: je�eli nie na lamusie,
mo�e uda�oby si� uzyska� konsens
pana kasztelana i obserwatorium
zrychtowa� w serniku?...
- W serniku! Gdzie zio�a si�
susz�!? Pan kasztelan przystanie
niechybnie, lecz pani stara weto
stanowcze po�o�y...
- Po�o�y, powiadasz wa��.
Darmo bia�og�owie wa�no��
imprezy przek�ada�... Niestety!
Ot� dola uczonego w
nieprzychylnym zwi�zku Merkurego
z Saturnem sp�odzonego! Bez
obserwatorium i koniecznych
instrument�w usycham jak owa
mi�ta i macierzanka w serniku,
wa�niejsze ni�li horoskop
prze�wietnego rodu Kostk�w!
- Nie blu�nij wasze, bo
tyjesz, a nie schniesz, i
Opatrzno�ci dank sk�adaj. Gdyby
ci� ja�nie wielmo�ny kasztelan
mentorem pachol�t swoich nie
kreowa�, by�by� ju� pewno
magistrem. Jestli za�
mizerniejsza kondycja na �wiecie
ni�li magistr�w, uczonych,
autor�w, lub in genere ludzi
skrybowaniem si� trudni�cych?
Stwierdzone z dawna zosta�o, i�
nauka psuje zdrowie... Powiada�
kiedy� przy stole jegomo��
ksi�dz biskup p�ocki, i� pewien
magister retoryki wiele razy
wyborniejsze miejsca w Homerze
odczytuje, tyle razy s�abo�ci
do�wiadcza... Zna�em za�
personaliter pewnego szlachcica,
kt�ry gdy �ywo my�la�, zawsze mu
si� kark nadyma�... Pro�ci i
nieuczeni smaczno jedz� i pij�,
cho�by w sedenterii �yli,
uczonym za� trawienie jad�a
przychodzi z trudno�ci�, sk�d
melancholia �atwo nast�pi�
mo�e...
Zasiedli w przestronnym
letniku, z cienkich �at zbitym i
g�ogami obsadzonym. Od ��k za
sadem le��cych wiatr nawiewa�
mocn� wo� �wie�o skoszonego
siana. Na tarcicowym stole sta�o
ju� piwo w konwi i szklenice.
- Pij wa��, panie Janie. Od
dziecka do uczonych czu�em
wrodzon� abominacj�, wa�ci za�
mi�uj� osobliw� predylekcj�, co
jawnym dowodem, �e� uczonym nie
jest...
- Waszmo�� na uczonych
powstajesz, a bystro�ci� dowcipu
i erudycj� niejednego by�
przewy�szy�.
- Nie neguj� - przyzna� z
przyjemno�ci� pan �ahoda. -
Ju�ci nie z tych jestem, o
kt�rych mawiaj�: wysili� si� w
rozum, by sarna w ogon. Jeno �e
moja scjencja �ycia nie ukr�ca,
gwiazd�w nie si�gaj�c,
po�yteczniejsza jest ni�li...
Cynamonowej barwy �upan
zaciemnia� w zieleni wej�cia.
Wszed� marsza�ek, im� pan
Moczyd�owski o d�ugich w�sach i
frasobliwym obliczu.
- Przednie piwo, panie
marsza�ku, spisa� si� mielcuch
dla jegomo�ci legata...
- Och - j�kn�� pan
Moczyd�owski, siadaj�c ci�ko na
�awie - by ju� jegomo�� legat
przyjecha� i z Bogiem pojecha�,
odetchn��by cz�ek... Ni nocki
spokojnej, ni dnia... Ci�giem
my�l�, g�ow� kr�c�... a wszystko
jedno, wstydu przyjdzie si�
doczeka�!
- Co wa�� pleciesz? Sk�d�e
wstydu?
- Nie dogodz� ja.
- Pan B�g ludziom nie dogodzi,
a c� cz�owiek? Nie frasuj si�,
panie marsza�ku.
- Pan B�g mo�e nie dogodzi�,
bo wysoko, marsza�ek zasi� pod
r�k�...
- Znaczny� taki b�dzie zjazd?
- �wi�ty Wawrzy�cze! Dy� ca�e
Mazowsze i p� Wielkopolski si�
zleci, ksi�a biskupi:
gnie�nie�ski, pozna�ski,
krakowski! Trzech biskup�w!
Wojewoda p�ocki! Wojedodzic
rawski! Kasztelan�w ze sze�ciu,
pan�w ma�opolskich, jego
dostojno�� ksi�dza legata
eskortuj�cych, niema�o...
- Nie wi�cej chyba ni� �oni,
czasu bytno�ci prymasa?...
- O dlaboga! to�e nie o
liczb� chodzi, jeno �e pan
kasztelan chc� mie� bankiet
w�osk� mod�. Ca�kiem inaczej!
Nie �mi� by�, prawi, na wety ani
groch roztarty, ani �azanki z
mlekiem makowym... �azanki z
mlekiem makowym! To� to
kr�lewska potrawa. Nie �mi� by�!
Cukry genue�skie z Gda�ska,
nowomodne sapory, bianki
cudaczne... Zezwoli� jeno, by na
po�ledniejszy koniec grochu ze
s�onin� jak nale�y da� dla pan�w
braci, �e to grochu nie widz�c
my�leliby, �e im nieradzi, i
niecnotliwie gadali...
- Spotrafi kuchta one sapory
przyrz�dzi�?
- Prawi, �e spotrafi, wiem ja,
zali nie ��e?
Poci�gn�� piwa i westchn��.
- M�wi� panu jegomo�ci: Ja�nie
wielmo�ny panie! Ksi�dz legat w
Italii codziennie w�oski obiad
jada... Niechajby w go�cinie
pojad� mazurskiego... A jegomo��
pan kasztelan czekanika si� j��
i zesromoci� paskudnie...
- Panu kasztelanowi nie o
ksi�dza legata chodzi, a o
ma�opolskich pan�w, kt�re skore
do przedwarzania s�...
- By� im z�oto sma�one, z�otem
polane podawa�, Ma�opolanom g�by
nie zatkasz! Przedwarza� b�d� i
tak...
- Nie alteruj si� wa��, bo
koniunkcje astrologiczne
przyjazdu ksi�dza biskupa w
znaku Jupitera oraz w Strzelcu
s�, k�dy ma dom sw�j trigonum i
terminum. Takowy aspekt nazywaj�
astrologowie carpentum, oznacza
on za� stanowi duchownemu dobr�
my�L i szcz�sne powodzenie, sk�d
wr�y� mo�na niechybnie, jako i
bankiet si� uda.
- Jakowy aspekt oznacza dobr�
my�l marsza�kowi, wywied�
raczej, panie Janie...
- Hej! wywi�d�bym jak na d�oni
wszystkie nast�pi� mog�ce
ewenta, byle jeno pani stara nie
broni�a zamie�ci� obserwatorium
w serniku - westchn�� �a�o�nie
astrolog.
Ch�opcy przebiegli dziedziniec
i wyszli za bram�. By�a
zamczysta, z samborzem po
bokach, a izdebk� dla wrotnych
na g�rze. G��wne wrota zamkni�te
by�y zazwyczaj warownie, dla
codziennego u�ytku wystarcza�a
furta boczna, do�� jednak
obszerna, by przez ni�
skarbniczek przejecha�.
- Zaczekaj tutaj - rzuci�
nagle Paw�o, zawracaj�c w
dziedziniec.
Staszek wstrzyma� si�
pos�usznie. Wsparty plecami o
cz�stok�, zatopi� oczy w
le��cej przed nim r�wninie.
Godzina by�a przedwieczorna,
pe�na wonno�ci i spokoju, niebo
r�owia�o. Z�ota po�wiata k�ad�a
si� mostem na polach. Kwitn�ce
�yta falowa�y, dymi�c ku niebu
dymem czystym i wonnym, jak mi�a
Bogu ofiara. Prze�wietlony okr�g
p�l zda� si� by� o�tarzem ziemi.
Na odg�os krok�w ch�opiec
odwr�ci� si� prawie �e z �alem.
Paw�o nadbiega�, wiod�c na pasku
ogromnego psa, a raczej b�d�c
przez niego wiedzionym. By� to
go�czy, czarnej ma�ci, zwany
Szatanem, ulubieniec kasztelana,
�e do ody�ca cho� w pojedynk�
si� bra�. Mia� wisz�ce,
za�linione wafle i ma�e,
nabieg�e krwi� �lepia.
- Po co� go wzi��!? Pan ojciec
jegomo�� b�d� si� gniewa� -
zakrzykn�� Staszko niech�tnie.
- Pan ojciec jegomo�� do
kanonika pojechali, nie wr�c�
tak skoro. Biedny Szatan nudzi
si�, bo �ow�w nie ma...
- Wyrwie ci si� i pok�sa
jeszcze kogo.
- Trzymam go przecie� -
odpowiedzia� Paw�o i pobieg�
naprz�d, jedn� r�k�
przytrzymuj�c rw�cego si� psa,
drug� opadaj�ce z braku paska
hajdawerki.
- Chod��e, chod� pr�dzej! -
niecierpliwi� si� na brata.
Naraz pies stan�� jak wryty,
czarny, wilgotny nos w�szy� w
powietrzu �akomie.
- Szatan! za nog�! Szatan!
Szatan! st�j!
- Trzymaj go! Trzymaj! -
b�aga� doganiaj�c Staszko.
Lecz Paw�o le�a� ju� w pyle, a
ogar rwa� ku pas�cym si� na ��ce
owcom. Ma�y owczarek nacisn��
worek na g�ow� i ucieka� z
krzykiem w pole. Owce zwart�
�aw� za nim. Bia�e jagni�
pozosta�o w tyle, becz�c
�a�o�nie. Czarny pies potrz�sn��
je za kark w przelocie, rzuci� o
ziemi� i pogna� dalej za stadem.
Za nim Paw�o i zwabieni krzykiem
ch�opc�w kmiecie. Znikn�li w
pyle z�ocistym. Staszko podbieg�
do le��cego na ��ce jagni�cia.
Becza�o dzieci�cym g�osem,
daremnie pr�buj�c si� podnie��.
Z w�skiego pyszczka ciek�a
stru�ka krwi, czarne, �agodne
oczy patrzy�y na ch�opca
pokornie. We�na by�a mi�ciutka i
bia�a jak k�dziel. Wzi�� je na
r�ce, przytuli� do piersi,
ca�uj�c opadaj�cy bezsilnie w
konaniu �epek. Ju� czarne,
�agodne oczy zaci�ga�a mg�a.
Sztywnia�y cienkie jak patyczki
n�ki. Tuli� ciep�y jeszcze
kszta�t, stoj�c samotnie w�r�d
okr�gu p�l dymi�cych wonn�
kurzaw�, a podobniejszych ni�
przed chwil� do o�tarza, bo oto
by�a ofiara. Cicha, niewinna,
bezgrzeszna... baranek...
stworzenie Bo�e...
Zza g�ry wracali goni�cy.
Dw�ch ch�opc�w ci�gn�o na
postronku spokornia�ego Szatana,
kt�remu id�cy z ty�u w�odarz nie
szcz�dzi� raz�w. Paw�o czerwony
i z�y wygra�a� psu pi�ci�.
- Siedem! sze�� macior i
jednego skopa!! - wo�a� z daleka
do brata - taki poganin!! Oj,
dadz� mi, dadz� jegomo��...
Rzu�e to �cierwo na ziemi� -
doda�, widz�c jagni�.
- Ta niechaj panicz po�o��,
Bartosz zabierze z tamtymi...
Trzeba cho� sk�ry po�ci�ga�...
Po�o�y� z �alem pod drwi�cym
spojrzeniem Paw�a, uk�adaj�c
wygodnie na trawie martw�,
zwisaj�c� g���wk�. W gardle go
d�awi�o. Odchodzili. Spojrza�
jeszcze raz od bramy. Widnia�o z
dala jak male�ki punkcik
zagubiony w bezmiarze zielonej
przestrzeni, bia�y jak Hostia, a
dr�cz�cy niby zagadka istnienia.
II
W wielkiej �wietlicy
rostowskiego dworu duszno by�o i
parno, cho� uczta zaledwie od
godziny si� zacz�a. Ustawione w
podkow� sto�y obsadzone by�y
g�sto lud�mi. Nad g�owami
polatywa� gwar, ostro�ny jeszcze
i �ciszony, podobny do
brz�czenia much, kt�rych r�j
wirowa� sennie wko�o wisz�cej od
pu�apu meluzyny. Za ka�dym z
biesiaduj�cych sta�a jego s�u�ba
- nie mniej dw�ch, nie wi�cej
sze�ciu pacho�k�w - jak obyczaj
ka�e. Odbierali z r�k pan�w
p�miski, jedz�c �ar�ocznie i
nie szcz�dz�c sobie wzajemnie
szturcha�c�w ze s�u�b�
miejscow�. Zwarty ich szpaler
przes�ania� prawie ca�kowicie
okna, st�d w komnacie by�o
mroczno. Na ton�cych w cieniu
�cianach majaczy�a bro�
przedziwna, bezcenna i milcz�ce
konterfekty przodk�w.
Za z�ocistym krzes�em
por�czowym ksi�dza legata dw�ch
r�kodajnych trzyma�o srebrn�
mis� z pachn�c� wod� i d�ugi,
haftowany r�cznik, podaj�c mu je
dla obmytych r�k po ka�dej
potrawie. �rodek sto��w w�r�d
rz�d�w srebrnych talerzy
zajmowa�y cukry, umy�ln� szkut�
z Gda�ska sprowadzone, wyrobione
w rozmaite figury. Na
pryncypalnym stole sta�a
poz�ocista nawa, na niej
miniaturowy konterfekt Watykanu,
otoczony wok� emblematami
papiestwa oraz herbami jego
ekscelencji ksi�dza biskupa
Mentuati, najdostojniejszego
legata Stolicy Apostolskiej przy
Rzeczypospolitej Polskiej. Po
prawej i lewej r�ce tak zacnego
go�cia siedzieli biskupi: Jakub
Ucha�ski prymas, J�drzej
Czarnkowski pozna�ski i
Zebrzydowski krakowski, po czym
co najprzedniejsi senatorowie.
Stanis�aw K�pski, wojewoda
p�ocki, chyli� siw� g�ow� ku
panu Maciejowi de �opacina
�opackiemu, obaj s�uchaj�cy z
uwag� tego, co prawi� pan
podkomorzy ciechanowski, Andrzej
na Osowej Sieni Osowski. Pan
starosta przasnyski Hieronim
Franciszek Zborski odpina�
ostro�nie od pasa kunsztowne
noszenko, z kt�rego wyj��
przedziwnej roboty n�, �y�k� i
nowomodne wide�ki.
Pan kasztelan zakroczymski w
albembasowym �upanie ja�nia�
opodal jak s�o�ce. Przed
nakryciem jego sta�o dwadzie�cia
kilka puchar�w, do wznoszenia
"pe�nych" przeznaczonych,
cenno�ci� i rozmiarami
odpowiadaj�cych dostoje�stwu
go�ci. Sta�y pr�ne, gdy� pora
jeszcze nie przysz�a na wino.
Pacho�cy w wielkich konwiach
obnosili piwo, do kt�rego go�cie
dla lepszego smaku k�adli w
szklenice grzanki maczane w
oliwie, przed ka�dym nakryciem
le��ce. POd troskliwym okiem
marsza�ka s�u�ba d�ugim
szeregiem wnosi�a do sali pawie
pieczone z ca�kowitym
upierzeniem. W �lad za pawiami
dw�ch hajduk�w wnios�o na
wielkiej tacy lwa poz�ocistego i
ustawi�o ostro�nie na srebrnej
prawdzie przed ksi�dzem legatem.
Z paszczy lwa wyfrun�� szczygie�
i siad� przera�ony wysoko na
meluzynie. Pod z�ocistym ciastem
by�y pol�dwice jelenie. Takie�
same pieczyste, jeno bez lwiej
sk�ry, roznoszono po wszystkich
sto�ach wraz z pawiami. Od
barwistych ogon�w, z kt�rych
setki l�ni�cych oczu spoziera�o
na jedz�cych, st� zakwit�
cudnie jak ogr�d. Go�cie rwali
gar�ciami pi�ra, podaj�c je
stoj�cej za plecami s�u�bie,
jako cenne przybranie do czapek.
Nad brz�kliwy rumor naczy�
podnosi�y si� rozmowy. Ksi�dz
legat w ozdobnej �acinie
zapytywa� gospodarza, zali
istotnie stan Ko�cio�a w Polsce
tak jest �a�osny, jak Lippomano
i Hozjusz podaj�?
- �le jest, wasza ekscelencjo,
rozszerza si� zaraza wsz�dy, jak
z�e ziele.
- Na Litwie bodaj �e nie
znajdziesz domu, gdzie by
nowinkami si� nie szkaradzili...
- Nie dziw, �e choroba
pospolitszych umys��w dosi�ga,
gdy sam kr�l mi�o�ciwy
oboj�tno�ci� dla wiary �wi�tej
jest tkni�ty - westchn��, g�os
zni�aj�c, biskup Zebrzydowski.
- Cyz� by� mo�e? - zaniepokoi�
si� ksi�dz legat. -
Egzagierujesz, wasza dostojno��!
Kr�l mi�o�ciwy dobry katolik
jest!
- Jak si� komu widzi.
Przytocz� ja dostojno�ciom
ostatni� z nim allokucj�, z
kt�rej wniosek ka�dy snadnie sam
wyci�gn�� mo�e... Nie znu�� si�
dostojno�cie przyd�u�szym
dyskursem?
- By nie! m�w, wasza
dostojno��!
- Chc�c rzecz t� dobrze
zrozumie�, od fundament�w trza
zacz��...
- Radzi fundament us�yszym.
- Tedy s�uchajcie, mo�ci
dobrodzieje moi! Trzy lata mija,
jako �lubowa�em ze swej mizernej
fortuny ofiar� uczyni�,
Kalwari�, na wz�r mediola�skiej
przez Kajmusana Benedyktyna
sprawionej, w G�rze pod
Czerskiem funduj�c. Wzniesienie
tam nad Wis�� pi�kne jest...
Architektam sprowadzi�, kt�ren
wed�ug mapy Christiana
Andrichomiusza miejsce G�ry,
Ogrojca i strumienia Cedron
oznaczy�. Dok�adno�� tych plan�w
poprawia� �wi�tobliwy Chryzostom
z Kapranicy, tako� s�ynny
Broscjusz matematyk...
- Dalib�g, wielkiej zas�ugi
impreza...
- Nie dla pr�nej chwalby o
niej opowiadam. Chc�c Kalwari�
moj� rzetelnie u�wi�ci�,
wys�a�em przed rokiem trzy
wielkie korabie do Ziemi �wi�tej
po ziemi�, by palesty�skim
prochem cmentarz i steczki
wysypa�. Dwie niedziele temu
dosta�em wiadomo��, i�
przep�yn�y szcz��liwie
zdradzieckie angielskie morze i
lada dzie� w Gda�sku stan�.
Powiadam co rychlej kr�lowi tak
szcz�sn� dla ka�dego
chrze�cijanina nowin�. "Si�a tej
ziemi?" pyta on. Trzy setne
korabie, z pe�nym �adunkiem,
powiadam. "Bodaj by�o - prawi
kr�l - ziemi miark� pod o�tarz
przez pielgrzyma znie��, a miast
korabi posy�a�, gliny
proszowickiej na piaski pod G�r�
nawie��, by kmiecie nieg�odni
�acniej Pana Boga chwalili".
Odszed�, ja za� obstupui na tak�
oboj�tno�� i chwa�y Bo�ej z
kmieciem bezmy�lnym r�wnanie. W
srogiej indygnacji m�wi� do
ksi�dza kanonika Pszonki: Oj nie
rozumie si� mi�o�ciwy na
rzeczach �wi�tych i nie lubi o
nich wiele gada�... Patrz�, a tu
Augustus za nami! Cichcem
podszed�! Rozumia�em, �e s�pa,
jako zwyk�, uka�e, ale on
rzecze: "S�uszna, ksi�e
biskupie, s�uszna. Kr�tko,
niewiele, a i to w ko�ciele!"
S�yszeli�cie dostojno�cie:
kr�tko, niewiele, a i to w
ko�ciele...
- Uszom nie wierzym!
- Kanonik Pszonka �wiadectwo
mo�e da�, zalim s�owo uj��... -
odsapn�� gniewnie biskup i jad�a
si� j��.
- Malum signum! - westchn��
ksi�dz legat Mentuati.
- Nie zgodz� si� na to zdanie
- rzek� z powag� pan Wojciech
�ubie�ski, chor��y sieradzki
wi�kszy. - Szerzy si� w Polsce
zaraza, wszelako wierzchem
przep�ywa, gruntu nie dosi�ga...
Wiela pan�w po to jeno z herezj�
si� pobrata�o, by dobra biskupie
zagarn��...
- S�yszeli�cie waszmo�ciowie,
�e �w nowy mesjasz, Kobuz,
przychwycony zosta�?
- Jak�e! Benedyktynom z Ty�ca
si� uda�o! Aposto��w pu�cili
wolno, o�wiczywszy, zasi�
mesjasz w benedykty�skiej kuchni
b�dzie ro�en do �mierci
obraca�...
- Diab�u zamorskie wymys�y! -
zagrzmia� tubalnie wojewoda
p�ocki, sp�r �owiecki wiod�cy z
miecznikiem ziem pruskich. -
Sajdak, panie, pe�en strza�, co
birkutowego pierza cnot� same do
celu bie�� - oto bro�! P�haczek
raz wypaliwszy dobrego kija nie
wart...
- Z soko�em jedyne to �owy, z
soko�em!
- Ju�ci, na ptaszki albo na
szaraka. Ale na zwierza nie
p�jdziesz waszmo�� z soko�em...
- Z �ukiem te� nie, jeno z
oszczepem albo rohatyn�...
Uczta si� o�ywia�a, j�zyki
rozwi�zywa�y. Tenor
poszczeg�lnych rozm�w gin�� w
og�lnym rozgwarze. Na po�lednim
ramieniu sto�u pan Tomasz
Peczkowski z s�siedniej Kurzatki
w papuzim �upanie rozgl�da� si�
wok� z podziwem. Za kr�la
nieboszczyka zaledwie dorobi�
si� niez�ej fortuny i
indygenatu, dzisiaj za� po raz
pierwszy dost�pi� zaszczytu by�
zaproszonym na rostkowski dw�r.
Dobroduszna, nieco t�pa jego
twarz promienia�a dziecinn�
rado�ci�. Chwilami spogl�da� na
swego pacho�ka wzrokiem, kt�ry
m�wi�: sp�jrz, Maciek, gdzie my
jeste�my! S�siedzi jego, pose�
sieradzki z Kadzid�owa
Kadzid�owski oraz chor��y
wielu�ski z Ziemibowic
Radoszowski, pokpiwali ze�
niezgorzej, ku uciesze ca�ego
sto�u, on wszelako tego zgo�a
nie dostrzega�. Hucza�o wko�o
jak w ulu.
- Kr�lewski to bankiet,
kr�lewski! Nie ka�dego na takowy
sta�... Jegomo�� legat wiedzia�,
gdzie zajecha�! - nieco
zgry�liwie powtarza� podstoli
Bart�omiej Kownacki.
- Wielkiemu panu zawsze kostka
dobrze pada - westchn��
interlokutor jego, pan M�y�ski.
- Kostka! o dlaboga, a to�e�
wa�pan ucieszny figiel
powiedzia�! Sta�czyk by trefniej
nie trafi�. "Wielkiemu panu
zawsze kostka dobrze pada!" A
ju�ci �e tak!
Zanie�li si� �miechem,
spozieraj�c na boki. �al im by�o
tak dobry koncept zatrzyma� przy
sobie, a l�k bra� powtarza�
g�o�no.
Paw�o i Staszek, z im� panem
Bieli�skim mentorem na ko�cu
sto�u siedz�c, rozgl�dali si�
wok� ciekawie, niczym pan
Peczkowski. Pierwszy to raz pan
kasztelan poleci� im zasi��� do
sto�u, by si� og�ady a dworskich
manier przyuczyli. Paw�o z
zazdro�ci� spogl�da� na
starszego brata, Wojtka, kt�ry w
zast�pstwie ojca jegomo�ci
obchodzi� st�, zapraszaj�c
zacnych go�ci, by jedli i pili.
Za chwil� gospodarz mia�
rozpocz�� "pe�ne", s�u�ba
rozlewa�a wino. M�odziutki
starosta przybrany by� pi�knie w
kamchowy �upan morelowej barwy.
Urodziwa jego twarz wyra�a�a
umiej�tnie wszelkie nale�ne
odcienie, przechodz�c kolejno, w
miar� jak obchodzi� st�, od
czo�obitnego uwielbienia do
szacunku, z szacunku do szczerej
przyja�ni, �yczliwej
dobrotliwo�ci, na koniec
uprzejmej wy�szo�ci. Znu�ony
powag� da� braciom prztyka w
kark, a� podskoczyli.
- Na! macie! dam wam tego
wina, co sam legat jegomo��
pij�... Jantek! Nalej no
paniczom!...
- Wojtu�! czekaj! - b�aga�
Paw�o - to legat jegomo�� ten w
bryzach?
- Ano. Sama pryncypalna dzi�
persona.
- A to przy nim, czarne jak
Jad�winga, co go i nie dojrze�
zrazu?
- Kanizjusz go zowi�, sam nie
wiem, czemu tak honorowany
mnich.
- Niby kwestarz?! - wykrzykn��
Paw�o ze zdumieniem.
- Oj nie, jakie� to nowe
mnichy, widno znaczne.
Odszed� dalej, przynaglony
wzrokiem ojca. Pan kasztelan
wodzi� oczami kolejno po
biesiadnikach i stoj�cych przed
nim pucharach, rozdzielaj�c je w
g�owie starannie. Po czym uni�s�
najpi�kniejszy, misternej,
w�oskiej roboty, i podawszy
marsza�kowi, aby go nala� po
brzegi, powsta� z ha�asem,
unosz�c jedn� r�k� kielich,
drug� odkrywaj�c g�ow�.
- Za zdrowie i powodzenie jego
ekscelencji najdostojniejszego
ksi�dza biskupa Mentuati,
mi�o�ciwego legata - z pe�nego!
Milcz�ca dotychczas kapela,
ukryta na modrzewiowym ch�rze w
ko�cu sali, zagrzmia�a naraz
rz�si�cie. Ruszyli wszyscy,
unosz�c czapek, �aw� ku
legatowi. Gorliwsi kl�kali.
Legat z po�piechem wyciera�
palce, podaj�c bia�e r�ce w
pier�cieniach do uca�owania.
Zacz�to teraz rado�nie pi� wino.
- Za zdrowie i powodzenie jego
dostojno�ci ksi�dza prymasa! Z
pe�nego! - zabrzmia� zn�w g�os
gospodarza, zg�uszony kapel�.
Zmieni� kielich �piesznie.
- Za zdrowie i powodzenie
kasztelana krakowskiego Jana
Tarnowskiego i stolnika
przemyskiego Stanis�awa
Krasickiego - dostojnych naszych
go�ci ma�opolskich - z pe�nego!
W stukocie przesuwanych
sto�k�w i grzmocie kapeli gin�y
nowe toasty. Wzrok tylko
kasztelana i gest obja�nia�y
go�ci, czyje zdrowie wychylaj�.
- Pij! - krzykn�� Paw�o do
brata. - Co?! nie chcesz?!
Niezgu�o! daj! - Wypi� duszkiem.
�y�ka mu spad�a na ziemi�.
Nurkn�� po ni� i wychyn�� z
powrotem czerwony z ciekawo�ci.
- Pacho�ek pana Radoszowskiego
siedzi z g�siorkiem pod sto�em!
- Po co? - zadziwi� si�
Staszko.
- Wiem to ja? Mruga�, by nie
m�wi�...
Spojrza� w stron�, gdzie pan
Radoszowski, chor��y wielu�ski,
i pan pose� sieradzki z
Kadzid�owa Kadzid�owski
nacierali na imci pana
Peczkowskiego, aby skorzej i do
dna pi� "pe�ne".
- Despekt domowi temu waszmo��
chcesz uczyni�! - wo�a� pan
pose� gor�co.
- Jegomo�� kasztelan wra�liwy
jest niezmiernie, jak jego
go�ciom pocz�stunek s�u�y -
potwierdza� chor��y wielu�ski. -
Nie mog� pi� do zbytku, �askawi
panowie bracia, nie z braku
ochoty, lecz defekt sercowy
maj�c... - broni� si� im�
Peczkowski.
- Dla rany si� nie bi�! Dla
pochmiela nie pi�!
- A kasztelan raz po raz na
wa�pana spoziera! - przechyli�
si� przez rami� pos�a pan
Krzysztof Narzymski.
- Pe�ny kielich przed go�ciem
to ha�ba dla domu!
Pan Peczkowski pokra�nia� ze
wstydu i puchar duszkiem
wychyli�, a� go zatkne�o na
chwil�.
- A bodaj ci�, towarzyszu!
Tylko karmazyn tak pije!
- Ani odetchn��! Wida� dobr�
krew!
Trzepali si� d�o�mi po udach z
rado�ci, on za� chwia� si� na
sto�ku, kryj�c kielich, by mu go
znowu nie dolano. Obaj s�siedzi
czyhali z pe�nymi flaszami;
ucieka� z nim poza plecy, chowa�
pod po�� �upana, nareszcie skry�
go pod sto�em, sapi�c z
alteracji.
Dr�czyciele sfolgowali.
- Za zdrowie i powodzenie
urodzonego Zygmunta
Przedwojewskiego na
Przedwojewie! Z pe�nego!...
W og�lnym rumie Staszko
zauwa�y� posta�, kt�r�
dotychczas zas�ania�y mu plecy
skarbnika, pana Sarbiewskiego.
By� to cz�ek wysoki, szaro
odziany, z chud� i ponur�
twarz�. Patrzy� uparcie przed
siebie, mamrocz�c jakie� wyrazy.
Ch�opiec wyt�y� s�uch, by je
pochwyci�.
- ...rozbije Pan gniazdo
nieprawo�ci... Zawis� gniew
Pa�ski nad tob�, Niniwo...
zginiesz i w proch si�
rozsypiesz...
- Za zdrowie urodzonego
Marcina Nieborowskiego z
Nieborowa, pos�a ziemi
sochaczewskiej - z pe�nego!
- ...rozpada si� w proch ta
budowla... dach trzeszczy nad
g�ow� nieczystych... Nie ostanie
kamie� na kamieniu, m�wi Pan...
- Kto to? - zapyta� Staszek
pana Bieli�skiego. Mentor
skrzywi� si� z niech�ci�.
- Komorowski z Komorowa,
kacerz, zawzi�ty heretyk. By�o
po co konwokowa�... A nu�by
legat us�ysza�! Kruka sprosili i
Jeremiasza tu poz�r udaje... -
mrucza� gniewnie, do siebie
raczej ni� do ch�opca.
- Co si� ma rozpa��? co
zginie?
- A licho go wie! Albo
Rzeczpospolita, albo sam
Ko�ci�, �wi�ta_matka nasza, bo
dla kacerza nie ma nic
�wi�tego... Ale psie g�osy nie
id� w niebiosy - doda�, imaj�c
si� �ywo jedzenia, gdy� s�u�ba
wnios�a w�a�nie nowe dania. Po
zwierzynie s�onej,
przytrz�sionej migda�ami, cebul�
i cukrem, wniesiono jagni�ta w
czarnej jusze i pasztety z
czosnkiem.
Nag�y �miech zatrz�s� sto�ami.
Pan Peczkowski, rad skosztowa�
onych potraw, wysun�� na koniec
r�ce z pucharem spod sto�u.
Kielich by� pe�en! Pod strych
zdradziecko nalany przez
siedz�cego pod sto�em pacho�ka.
Patrza� na� bezradnie, w niemej
konsternacji, w�r�d ulewy
�miech�w i �art�w. Ksi�dz biskup
krakowski klasn�� w d�onie. Pan
kasztelan obejrza� si�
dobrotliwie a �askawie i
podni�s� sw�j kielich, nie
wstaj�c.
- Za zdrowie mi�ego s�siada,
szlachetnego pana Peczkowskiego
- z pe�nego!
- S�yszysz wa��? Kasztelan
pije wa�ci zdrowie! Pij�e Pij! -
wo�ano zewsz�d.
- Patrzy, jakby nie dowierza�,
zali to jest wino...
- Pij! Sprawiedliwy to trunek!
Popr�buj! Kasztelan czeka! -
sykn�� mu w ucho chor��y.
Pan Peczkowski potoczy� okiem
z przera�eniem, podni�s� si� z
trudem i wypi� kielich do
po�owy. Pot sp�ywa� mu ciurkiem
po twarzy.
- Do dna! Do dna! Co czynisz?!
- wo�ano.
W nag�ym wysi�ku doko�czy�
kielicha. Chcia� co� rzec, twarz
z purpurowej sta�a si� blada jak
chusta i upad� ci�ko na rami�
pana z Kadzid�owa.
- Powoli, waszmo��, powoli,
we�cie go tam i odnie�cie do
oficyn.
- Ale� go zmorzy�o!
- Wino spod sto�u
najmocniejsze widno.
- Teraz zna�, czemu podstoli
zawdy podchmielony!!
Rykn�li �miechem panowie.
Czterech pacho�k�w wynosi�o z
sali pana Peczkowskiego. Lecia�
im przez r�ce jak k�oda, z
otwartych ust wino ciek�o na
pawiment.
- Chlu�nijcie mu zimnej wody
na �eb - upomnia� marsza�ek
pacho�k�w - i g�ow� ni�ej
po��cie, a na bok...
- Za zdrowie i powodzenie
urodzonego pana Jana Franciszka
na Lubowicach Lubowieckiego!
- Z pe�nego!
- ...Wali si� w gruz to
domostwo... Biada ci, biada,
Niniwo!... - powtarza� t�pym
g�osem pan Komorowski z
Komorowa. Staszek utkwi� we�
zm�czone oczy. Poczu� si� r�wnie
nieszcz�liwy i obcy jak ten
szczygie� z poparzonymi
skrzyd�ami siedz�cy na
meluzynie. Wyda�o mu si�
straszliwym, �e nikt ponurym
wieszczbom pana Komorowskiego,
heretyka, nie zaprzecza, �e nie
zwa�a na nie nikt. S�siedzi, pan
Balcer Sarbiewski i pan Samuel
Brochowski, drzemali dobrze ju�
spici; gwar coraz wi�kszy
g�uszy� wszystkie s�owa.
Niewyt�umaczony l�k ogarn��
ch�opca: czemu nie przeczy
nikt?! Zali te s�owa s� prawd�?
Dlaczego nikt ich nie s�ucha?!
Przebiega� wzrokiem z rozpacz�
wszystkie twarze po kolei, pilno
badaj�c, czyli kto wi�cej
pos�ysza� z�owieszcze proroctwo
zag�ady? Nie, nie on jeden!
Czarno ubrany zakonnik, o
kt�rego zapytywa� Wojtka Paw�o,
dot�d prawie niewidoczny,
zasuni�ty za plecy legata,
wysun�� z cienia szczup��,
wyrazist� twarz, patrz�c uwa�nie
na pana Komorowskiego. Staszkowi
wyda�o si�, �e musi s�ysze�
tre�� s��w mimo oddalenia i
wrzawy. Odetchn�� z ulg�.
Zakonnik u�miechn�� si�
pob�a�Liwie sam do siebie i
kamie� spad� z piersi
ch�opczyny. Z�y cz�owiek k�ama�
widocznie... Nie zawali si� dom
�aden...
Ciemne oczy cudzoziemca j�y
teraz w�drowa� po biesiadnikach,
a� spocz�y kolejno na Staszku.
Pal�ce ich promienie muska�y
p�owe w�osy dziecka, zagl�da�y
pod czaszk� i w serce. Spu�ci�
oczy pomieszany. Gdy je po
chwili podni�s�, zakonnik
u�miechn�� si� do� z odleg�o�ci
przyja�nie, jakby do jedynego
znajomego, spotkanego w obcym
t�umie, po czym cofn�� si� zn�w
w cie�, zapadaj�c w poprzednie
skupione baczenie.
- A co tam? - spyta� nagle pan
Bieli�ski. Pokojowiec Ja�ko
wszed� szybko, nachylaj�c si�
nad siedz�cym opodal ksi�dzem
kapelanem, kt�ry zatrzepa� w
zdumieniu r�kami i porwawszy si�
od sto�u, wybieg� spiesznie z
sali.
- Co to si� sta�o? - powt�rzy�
preceptor.
- Pan z Kurzatki bardzo s�aby,
ksi�dza prosi - odpar� ch�opak.
- Czy mog� ju� sobie p�j��? -
spyta� b�agalnie Staszko pana
Bieli�skiego. W g�owie czu�
zawr�t, w oczach m�t, a w piersi
brak�o mu tchu.
- Co? p�j��?! - krzykn��
Paw�o. - Ja bym tu siedzia� do
nocy!
- Id�, id� - rzek� pan
Bieli�ski, spogl�daj�c z
roztargnieniem na blad� twarz
ucznia, a widz�c, �e dziecko
s�ania si� na nogach, skin�� na
Ja�ka, by go do bok�wki
odprowadzi�.
Uczta trwa�a dalej. Obnoszono
kap�ony cukrowane w zielonej
jusze i raki z mas�em
pieprzonym. Dla waru prawie
wszyscy pozrzucali krymki i ze
spoconych g��w dymi�o jak z
tylu� komin�w. Zapach wina,
wymiocin, korzennych potraw i
ludzkiego potu wype�nia� ogromn�
sal�, mroczn�, chocia� na dworze
dzie� by� jeszcze bia�y. Zatlono
�wiece w meluzynie i
�wiecznikach �ciennych; p�on�y
m�tno jak we mgle. W�r��d opar�w
majaczy�y twarze spotnia�e,
czerwone lub blade o
przekrwionych oczach. Za plecami
pan�w s�u�ba dar�a si� za �by o
lepsze kawa�ki. Ksi�dz legat
kiwa� si� w z�ocistym krze�le,
setnie znu�ony. Pan Stanis�aw
Kryski, kasztelan raci��ski,
�piewa� spro�n�, pijack�
piosenk�, zapomniawszy, w jakiej
jest kompanii. Pan Petrykowski,
pisarz ziemski sochaczewski,
rwa� si� do szabli na siedz�cego
powy�ej pana Ro�a�skiego,
starost�, z kt�rym d�ugoletnie
mieli s�dowe zatargi.
Wstrzymywali go z trudem
s�siedzi.
- W go�cinie wa�� jeste�, w
go�cinie! Kwerele w s�dzie
za�atwisz! nie tutaj! - wo�ano.
- Ino mu rzek�, �e jest
niecnotliwej matki synem! Ino mu
rzek�, �e jest niecnotliwej
matki synem! Puszczajcie,
panowie bracia!
- Powiesz mu wa��, ale
jutro...
- Napij si� wina tymczasem...
- Nie pora ublig� na jutro
odk�ada�, nie b�dzie mnie
ch�ystek posiada�! - powtarza� z
pijackim uporem.
- Sp�jrz wa��! a kasztelan
trze�wy! - zdumia� si� pan
W�glikowski.
- Nieszczera jucha! Wody sobie
dolewa do wina!
- Nie mo�e to by�!
- Jako �ywo, sam widzia�em.
Pacho�ek z osobnej konwi wody mu
z winem nalewa...
- To� despekt dla nas,
panowie! to� afront; tego nie
l�a �cierpie�!
- Id��e to mu wa��
powiedzie�...
- Jegomo�� "surs�" bior�! -
pisn�� uradowany Paw�o w ucho
pana Bieli�skiego.
"Surs�" zwano du�y, kulawy
kielich, kt�rego w�a�ciwe miano
by�o "sursum corda". Nie by�
zbyt wielki, gdy� mie�ci� w
sobie garniec bez jednej
kwaterki. Kasztelan podni�s� go
w g�r�, nalany po brzegi.
- Za dobr� my�l i serdeczny ku
nam umys� wszystkich bez wyj�tku
zebranych tu go�ci, dobrodziej�w
moich! - zawo�a� dono�nie.
Muzyka zagrzmia�a. Kasztelan
przegi�� si� w ty�, wypi� puchar
do dna i posapuj�c, odda� do r�k
s�siadowi w�r�d grzmotu wiwat�w.
Puszczenie kilicha w obieg
znaczy�o pocz�tek w�a�ciwej
pijackiej zabawy, wolno��
toastowania ka�demu do
wszystkich. Wnet te� z kilku
stron zerwa�y si� krzyki,
przeplatane przy�piewkami.
Ksi�dz legat wsta� z krzes�a,
za nim biskupi, podejmuj�c go
pod r�ce. Hajduk z
wieloramiennym �wiecznikiem w
r�ku szed� pierwszy, za nim pan
kasztelan post�powa� ty�em,
twarz� zwr�cony do dostojnego
go�cia.
- Raczcie si� bawi�, dobre
my�li czyni�c, �askawi panowie
bracia, dobrodzieje moi -
zakrzykn�� od progu. -
Odprowadz� jeno do komnat
ksi�dza legata i wr�c� ku wam co
rychlej.
Ma�o kto s�ysza� i wyj�cie
dostojnik�w zauwa�y�. St�
trz�s� si� od �piew�w i krzyk�w.
Pan Petrykowski uparcie zrywa�
si� do szabli na pana
Ro�a�skiego, podczas gdy pan
Komorowski z Komorowa, kacerz,
dobrze ju� podpity, powtarza�
niestrudzenie, g�osem t�pym,
czkawk� przerywanym:
- ...i pokarze ich B�g
Wszechmog�cy, jako pokara�
Niniw�...
W komnacie panowa� przejmuj�cy
ch��d, bo noc, cho� czerwcowa,
by�a zimna. Kasztelan kaza�
roznieci� ogie� na kominie i
siedz�c na zydlu grza� do
p�omienia swe pot�ne plecy, z
kt�rych pokojowiec zdar� przed
chwil� mokr� od potu koszul�.
Pacho�ek, Jasiek Plichta, snu�
si� po izbie cicho i sprawnie
jak cie�. �ci�gn�� ostro�nie z
n�g pa�skich buty, wytrz�sn��
przetarte wiechcie, wytar�
wewn�trz irchow� szmatk� i
wiechcie nowe, r�wno
przystrzy�one, �yczkiem
przewi�zane, do but�w w�o�y�.
S�om�, zebrawszy z posadzki
starannie, do ognia wrzuci�. Po
czym podsun�� panu pod nogi
papucie tureckie z�otem
wyszywane i znieruchomia�,
czekaj�c dalszych rozkaz�w.
- Jest marsza�ek? - zapyta�
kasztelan.
- Do us�ug waszej
wielmo�no�ci. - Im� Moczyd�owski
wysun�� si� z cienia.
- Siadaj wa��, uda� si� nam
bankiet, owszem.
- Zbytek �aski waszej
wielmo�no�ci. B�g lito�ciwy
mizerii mojej kompasj� okaza�
raczy�...
- Nie trzeba tam kompasji,
gdzie zrobione wszystko jak
nale�y. Spisa�e� si� wcale
grzecznie, mo�ci Moczyd�owski.
- Ju�ci, �e obiad u kr�la nie
by�by lepszy, nie chwal�cy
si�...
- U kr�la! Chyba u starego
nieboszczyka, bo Augustus byle
co do g�by w�o�y... Kuchcie daj
dwa tynfy za lwa i sapory i
rzeknij mu, �em rad...
- Wedle rozkazu, wasza
wielmo�no��...
- A c� Peczkowski? zachorza�?
- Zachorza� na umrzenie, wasza
wielmo�no��. Ju� mu i s�domirski
doktor nie pomo�e. Zabrali go do
domu...
- Pomer�?! - zdziwi� si�
kasztelan.
- Pomer�, wasza wielmo�no��.
Widno dobrego wina nie
zwyczajny.
- Nic innego: nie zwyczajny. I
bez Sakrament�w pomer�?
- Ksi�dz kapelan absolucji
zd��y� mu udzieli�...
- Chwa�a Bogu, bo ci�ko
by�oby pomy�le�, �e bez pociechy
mizerny �ywot zako�czy�...
- Pchn��em co rychlej ch�opca
do Kurzatki. Wdowa sama
przyjecha�a, a szlocha�a,
zawodzi�a. Potrzebne ci by�y
pa�skie progi!... wo�a�a.
- Prawd� baba rzek�a. Jam go
do siebie nie konwokowa�, anim
si� do amicycji z nim nie
wprasza�. Ot nowe exemplum, �e
cz�ek krwie lichej nie ma
wchodzi� w komityw� z krwi�
starsz�, kt�ra odporniejsza
jest...
- �wi�te to s�owa waszej
wielmo�no�ci. O nieboszczyku
Peczkowskim gadaj�, �e defekt
sercowy mia�, kt�rego si� czasu
wo�oskiej nabawi�...
- Wi�cej nie zachorowa� nikt?
- Im� pan Petrykowski, pisarz,
z panem starost� R�a�skim rwali
si� k'sobie okrutnie, przecie�
zdo�ano ich szcz�liwie spoi�,
a� legli, szkody sobie nijakiej
nie czyni�c... Staszko nam
czego� zaniem�g�.
- Staszko? spi� si� pierwszy
raz!
- Ani tkn�� wina, wasza
wielmo�no��. Paw�o za niego i za
siebie pi�... Czego� innego
zas�ab�. Pani kasztelanowa
wielmo�na dobrodziejka ca�y
odwieczerz zio�a dla niego
warzy�a... Ninie ju� mu pono
przesz�o.
- Md�y ch�opczyna, ale �e na
ksi�dza p�jdzie, do czego
inklinacj�, jako kalkuluj�, ma,
tedy nie szkodzi... Paw�o zdr�w?
- Jak ryba, wasza wielmo�no��!
Jeszcze przed wieczorem pojecha�
p�awi� konie z pacho�kami...
- Moja krew! Ten nam si�
uda�!... - rozweseli� si�
kasztelan.
- Kiedy grze�� b�d�
niefortunnego im� Peczkowskiego?
- zagadn�� po chwili. - Jasiek!
koszul� mi wdziej; jeno zagrzej
wpierw dobrze, wa�koniu.
- We �rod�, wasza wielmo�no��.
- Pojedziesz wa��
reprezentowa� Rostk�w na
pogrzebie, bo go�ciem moim by�.
Pacho�k�w dw�ch w barwie we� i
kobiercow� kolas�.
- Wielkie jest serce waszej
wielmo�no�ci. A kt�re wo�niki
wzi��?
- Siwe, Grzegorzowe. Sz�stk�.
- Podobny zaszczyt osuszy �zy
wdowy niechybnie.
- Tak i ja mniemam... Mo�esz
i�� spa�, mo�ci Moczyd�owski...
A... poczekaj no... nie wieszli,
jegomo�� legat kontent ze swojej
kwatery?
- O pewnie, wasza wielmo�no��.
Jeno wszed�, zacz�� ogl�da�
ko�tryny, a cudowa� si�
arrasom... Wasza wielmo�no��
wybaczy m� �mia�o��: a co zacz
ten czarny przy nim?
- Kanizjusz, a mo�e inaczej...
Mniejsza z tym! Mnich niu�ka nie
jad�, nie pi�, g�by nie
otworzy�... Nie wiem, po co go
obwo��.
- Jako przys�owie m�wi: mnich
niemowny, kot nie�owny nie maj�
po co �y� na �wiecie...
- S�uszne przys�owie, tych
mnich�w wszak�e sam Ojciec
�wi�ty w niema�ej trzyma pono
konsyderacji... Uwa�a�em, �e i
jegomo�� legat wielce owego
Kanizjusza powa�a...
- Do n�g upadam, wasza
wielmo�no��.
- Dobranoc, mo�ci marsza�ku.
A... a... a... - ziewn�� i
wstawszy z zydla, poszed� ku
alkowie.
- Pilnuj ognia - rzuci�
ch�opcu - a nie za�nij, jak
wtedy, niecnoto...
Jasiek Plichta przysiad� na
niskim podn�ku i zapatrzy� si�
w g�ownie p�on�ce. Do�o�y�
smolistych szczap, tryskaj�cych
b��kitnymi i z�otymi skrami.
Ciep�o rozmarza�o ch�opca.
Zmaga� si� ze snem, jak m�g�.
Pan si� zbudzi... b�d� plagi...
Lecz oczy klei�y si� coraz
bezwolniej. - A niechta, a
niechta... - szepn�� z
rezygnacj�, opuszczaj�c ci�k�
g�ow�. Ani wiedzia�, kiedy
zesun�� si� ze sto�ka i opar�szy
policzek o ciep�� sier�� legawej
suki, faworyty pa�skiej, wpad� w
sen jak kamie� w wod�.
Trzaskanie dopalaj�cych si� drew
na kominie wt�rowa�o
magistralnemu chrapaniu pana
kasztelana.
III
Pan �ahoda, jeneralny rewizor
rostkowski, wojski ciechanowski,
siedzia� na grubej k�odzie
susz�cego si� na dziedzi�cu
budulca, zaj�ty sobotni�
odpraw�. Przed zbit� gromad�
kmieci stali rz�dem w�odarze,
karbarze i przysi�nicy, ka�dy
przy swej wsi. Milczeli,
wpatruj�c si� w pana �ahod� z
nat�on�, lecz oboj�tn� uwag�,
t� sam�, z jak� przyjmowa� si�
zwyk�o dopusty Bo�e, nieuchronne
i dyskusji nie znaj�ce.
Paw�o wyskoczy� zza plec�w
wojskiego i stan�� przy nim na
k�odzie. �adna, zuchwa�a jego
twarz zakwit�a nad t�umem.
Za�o�y� r�ce za pas ruchem
ojcowskim i spojrza� z g�ry z
wy�szo�ci�. Czu� si� panem,
panem w ka�dym calu, dziedzicem,
rz�dzicielem, w�adc� tylu a tylu
set dusz. Zwarta brukowina
cierpliwych, oboj�tnych na
wszystko g��w zda�a mu si� by�,
na r�wni z otaczaj�cymi polami i
inwentarzem, pomostem rzuconym
przez Opatrzno��. Po tym
wygodnym i cennym pomo�cie
�mia�e jego stopy p�jd� wy�ej i
wy�ej, ku dostoje�stwu,
splendorom i s�awie, w dziedzin�
dos�yszanych niejednokrotnie
ambicji ojcowych. W poczuciu
swych przywilej�w u�miechn�� si�
prawie dobrotliwie do gromady i
wzrokiem poszuka� brata,
uczestnika rojonej przysz�o�ci.
Staszko sta� o par� krok�w za
nim, wsparty o zagrod� ok�lnika
i tak zamy�lony, �e g�os Paw�a
przeszed� mimo jego uszu. Cud
zachodz�cego s�o�ca poch�on�� go
ca�kowicie. Niewidzialne, lotne
duchy rozpostar�y w�a�nie na
niebie szpalery z�ociste, a na
z�ocistych strefy purpurowe, na
purpurowych powiewne liliowe,
�ciel�c niby �o�e s�o�cu.
Wo�anie Paw�a, tubalny g�os pana
�ahody przebrzmiewa�y gdzie� w
g��bi powietrza nieznaczne,
niedos�yszalne.
- Wiela razy trzeba gada�, �e
siano w brogach ch�dogo trza
dobiera�, drobne z drobnym,
mi�kkie z mi��szem. B�d� wo�niki
skuba� t� lepiech�? Sam j� jedz!
- Nie by�o czym do�o�y�,
wielmo�ny panie - t�umaczy� si�
w�odarz Sroka.
- ��esz! Stary ch�op, a do
tarasa przymkn�� nie
szkodzi�oby! Nie chcia�o ci si�
na Zalesie po fur� drobnego
pos�a�?
- �ma by�a, na burz�
pokazywa�o, wielmo�ny panie.
- Ju� ty mi si� nie wykr�cisz!
Kocura! Gdzie starzy? Wiem, �e
ich doma nie ma trzeci�
niedziel�... Bieguny poga�skie,
psiekrwie... W �a�cuch
posadz�... Ze wsi si� wywodz�,
�otry... Ognia z g�owni� nie
nosi�, jeno w garcu!! - wrzasn��
gniewnie do przebiegaj�cej
dziedziniec dziewuchy.
To nie by�o �o�e s�o�ca, jeno
roztworzysta brama. Uchyli�a
si�, spi�trzy�a, ukazuj�c tajnie
nieba. Hen, w �wietle, wyspa
szcz�liwa p�ywa po bezbrze�u
z�otym... Strzelaj� w g�r�
smuk�o�ci� wie�e zakl�tego
grodu... Niebo to ju�, czy tylko
�wiat inny, daleki, ojczyzna
niezapomniana, w snach si�
uparcie jawi�ca?
- Na pluch� pokazuje, bo w
ko��cu mnie �amie, a Bukiet
jucha traw� od po�udnia �re...
Tedy powiadam, je�li z wierzchu
pada� b�dzie, sprz�ajem nie ma
nikt robi�, bo chudoby szkoda,
jeno wynij�� samemu do pola...
Mrukwia! u ciebie steczka przez
zbo�e jak szlak! Ze dwie kopy
r�a zdeptali.
- To jeszcze jesieni�,
wielmo�ny panie.
- A ty jesieni� gdzie by�? w
Ziemi �wi�tej?!
- S�abowa�em, wielmo�ny panie.
- Z lenistwa. A plewid�a
dogl�da�! Grzech nieczysty -
k�kol w zbo�u dzier�y�. Baby za
dzieckami niech nie patrz�, jeno
za robot�...
Od wyspy szcz�liwej oderwa�
si� korab d�ugi z obrze�em
z�ocistym. Pociemnia�a wyspa z
�alu... Snad� zabra� korab jej
dusz� i rado��, bo zwi�d�a,
skuli�a si� nagle, strupia�a.
�egluje z wolna korab po
przejrzystej bani nieba...
Dok�d, ku jakim wybrze�om?...
- Z nowego zbo�a zaprzeda�!
�otrostwem si� para! Plagi i do
kuny! Praktykarz! Baczcie, mo�ci
Pawle, �e nie ten najgorszy
�otr, co pije, ale ma za co,
jeno ten, co nie ma, a pije, bo
si� zborgowa� musi, a potem
wisie�...
- Anim zajrza�, wielmo�ny
panie, do karczmy, �ebym si�
st�d �yw nie ruszy�...
- ��esz! Dwadzie�cia plag
we�miesz! Widzieli ci� ludzie!
��esz!
- Jak Boga przy skonaniu...
nie ���, wielmo�ny panie...
- Ej ty! waruj si� prawa! By
to pierwszy raz? A pomnij:
trzykro� za �e� karany na
szubienic� si� godzi... Bacz,
by� na niej nie ta�cowa�!...
Mrok nag�y upad� jak smutek na
z�ociste wrota nieba. Zgas�
okr�t, nie dop�yn�wszy �adnego
wybrze�a. Tam i sam t�uk� si� po
niebie, zszarza�y, gubi�cy
�agle. S�o�ce skry�o si� za
chmur�, g�r� jeno wystawiaj�c
z�ociste palce promieni...
- Tandem - reasumowa�
dyspozycj� pan �ahoda - w
poniedzia�ek, je�li sucho, na
G�rnem kopy w br�g zwozi�, za�
na Pob�ociu rozrzucone kopice
posk�ada�... Je�li deszcz,
pszenic� plewi�... Duda budulec
mo�e sobie z lasu zwie��. Chat�
pi�knie, w pod�u� roli, a nie w
przecz ma stawia�... Przysi�nik
niech za tym patrzy... Tandem...
Mrukwia pi�� plag za steczk�...
Kogucina niewiasta za suszenie
konopi przy ogniu, do kuny na
jeden odwieczerz... Byra za
�garstwo i przeda� zbo�a
dwadzie�cia plag mocnych i dwie
niedziele g�siora... Tandem...
- Stare Kocur�w, co zbieg�y -
przypomnia� troskliwie Paw�o.
- Laboga! By�bym zabaczy�...
Jambro�y karbarz niech pilno
uwa�a: gdy jeno stare do Kocury
wr�c�, co rychlej na s�d ich
sprowadzi�...
- O reta, wielmo�ny panie, dy�
sprawiedliwie w odwiedziny do
siostry poszli, co w Przasnyszu
za m�em siedzi, i na odpust si�
�dziebko ostali...
- Znam ja wasze odwiedziny...
Jambro�y! przyprowadzi� tu co
rychlej... A... ch�opakowi od
Gwosta trzy plagi za p�onk�
z�aman� na miedzy... Tandem,
musi, �e to wszystko... Id�cie z
Bogiem, dobrzy ludzie. Niech
b�dzie pochwalony...
- Na wieki wiek�w... B�g ci
zap�a�, wielmo�ny panie.
Podchodzili rz�dem, obejmuj�c
pod kolana Paw�a i pana �ahod�,
ca�uj�c pokornie r�ce. Twarze
by�y jednostajne, zamkni�te w
sobie na g�ucho, senne,
oboj�tne, niemrawe. Kt�rego
czeka�y plagi lub kt�ren dosta�
drzewo na budow� chaty, jednakie
mieli spojrzenie, w bydl�cym
swym �yciu nie znaj�c r�wnie
rado�ci, jak smutku. Przez
tward� skorup� m�zgu przes�cza�o
si� w �wiadomo�� leniwie jedyne
ja�niejsze uczucie: jutrzejszy
niedzielny spoczynek... dzie�
bez pracy... d�ugi, nieprzerwany
sen...
- A z Rogowa zn�w dw�ch kmieci
do nas przybie�a�o - opowiada�
pan �ahoda, id�c z ch�opcami ku
dworowi. - Zrazu pan kasztelan
nie chcia� ich przyj��, ale
padali do n�g, a skowytali jak
psy. Pos�a� pan kasztelan pismo
do pana starosty, a ten powiada:
Wolej mi dadz� go�czego czy te�
soko�a za tych biegun�w, co i
tak w dybach ca�y rok z
bezpo�ytkiem siedz�, Pos�a� tedy
pan kasztelan dwa pi�kne
szczeniaki od �ykwy. Pacho�ki s�
niez�e, robotne, a rade,
rozumiej�c, �e si� do raju
dostali...
- Naprawd�? - spyta� Staszko z
niedowierzaniem.
- O dlaboga! Staszkowi to
zawsze si� widzi, �e komu�
krzywd� czynimy! Niby ja nie
wiem, �e to Staszko tamtej
niedzieli wypu�ci� z g�siora
ch�opak�w szczebrzuchy w sadzie
kradn�cych? Wiem dobrze, inom
panu kasztelanowi nie m�wi�,
boby go indygnacja zala�a.
Kasztelanic z g�siora z�odziei
wypuszcza!? Czy to decet? Czy to
licet? Gdzie polityczno��?!
Gdzie uczciwe? Staszko ani
pojrze� nie ma na tych
go�oszyjc�w!
- Dlaczego? - w g�osie ch�opca
zabrzmia� pewien up�r, tak
niezgodny z jego zwyczajn�
s�odycz�, �e pan �ahoda obejrza�
si� ze zdziwieniem.
- �wi�ty Wawrzy�cze!
dlaczego?! No, bo taka wola
Boska! Nie jednako Pan B�g daje
- jednemu g�, drugiemu jaje...
Dlaczego? Dlaczego miesi�c ani
�mie wychyn�� przy s�o�cu, nock�
jeno swoje �wiat�o wypuszczaj�c?
Dlaczego w obiektach sfer
niebieskich jedne astry
przedniejsze s�, a drugie zgo�a
nikczemne? B�g umie�ci� r�d
Kostk�w w konstelacji co
najprzedniejszej, tedy nie l�a
psowa� Jego woli w konfidencj� z
chamstwem wchodz�c...
- Spodoba�o si� Panu mie� w
ludziach krew podlejsz� i krew
zacn�, jedn� do pospolitszej
pracy prze