2278

Szczegóły
Tytuł 2278
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2278 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2278 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2278 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zofia Kossak Z mi�o�ci Powie�� o �w. Stanis�awie Kostce Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1996 Przedruk z wydawnictwa "Pax", Warszawa 1984 Pisa� A. Galbarski, korekty dokona�y U. Maksimowicz i I. Stankiewicz `ty Cz�� pierwsza W rodzicielskim domu I Im� Bieli�ski zamkn�� starannie klamr� grubej ksi�gi, kronik� dziej�w sarmackich Macieja Miechowity zawieraj�cej, i zacz�� poprawia� zadania. Powa�a� wielce tego kronikarza z racji, i� staruszek Miechowita doktorem by� astrologii, gdy ponad miar� wychwalany D�ugosz na astrologii ma�o si� rozumia�. Korzystaj�c z odwr�cenia uwagi mentora, Paw�o wycina� ozdobnie kozikiem brzeg sto�u w drobniutkie karby; m�odszy, Staszko, zapatrzy� si� przez okno w ogr�d, gdzie stary Maciej badylarz, wp� zgi�ty, podlewa� �wie�o wysadzone szpikanardy. Dwie niedziele temu sp�on�a chata Maciej�w i teraz krzywos�katy kszta�t dziada pochwyci� my�l ch�opca, przywodz�c jak �ywe wspomnienie owego po�aru, co wstrz�sn�� nim, niby pierwsze objawienie o znikomo�ci rzeczy tego �wiata. Chata by�a wprawdzie zapadni�ta w ziemi�, na wygi�tej strzesze d�wigaj�ca bogaty rozrost badyla, lecz widzia�a si� jeszcze by� trwa��. Starzy Maciejowie wierzyli niew�tpliwie, �e dokonaj� w niej ubogiego �ycia. Ani im w g�owie posta�o, �e zbudzeni ze snu ledwo to �ycie unios�. Nie po�egnali swej chaty; nie uca�owali w�g��w przed za�ni�ciem. Legli w sw�j bar��g jak co dzie�. Nie przeczuli, wchodz�c wieczorem do izby, �e przest�puj� pr�g ostatni raz... Staszkowi si� zda�o, i� s�yszy znowu huk ognia i widzi star� Maciejk�, mrugaj�c� bezradnie zap�akanymi oczami, niby ptak noc� zbudzony. Patrzy�a bez s�owa na chat�, kt�ra gorza�a jak lampa, zawieraj�ca w sobie miast oliwy ca�� tre�� pracowitego, d�ugiego �ywota. Nie min�y trzy pacierze, a zgorza�a ca�kiem, zostawiaj�c spalenisko, �mieszn�, ma�� kupk� w�gla i tlej�cych g�owni. Rozp�aka� si� wtedy rzewnie. Zbyt ci�ka na dziecinny umys� groza wion�a ze �wiadomo�ci, �e przed godzin� istnia�o co� mocne, trwa�e, do �ycia konieczne, czego ju� nie ma - rozwia�o si� w dym i �adna ju� si�a na �wiecie kszta�tu tego samego nie wskrzesi. By�o, a nie ma - gdzie jest? - �pisz? - sykn�� mu w ucho Paw�o i sko�czywszy ozdabia� brzeg sto�u, wzi�� si� z zapa�em do �awki. Staszek nie s�ysza� pytania. My�l przera�aj�ca, �e kt�rejkolwiek niewiadomej, nieprzeczuwanej godziny wielki, pi�kny dom rodzinny m�g�by sp�on�� podobnie jak chata Maciej�w, poch�on�a jego umys�. �ciany mocne, warowne i nieust�pliwe, niby wola jagomo�ci pana ojca, przyjazne, ciep�e i tkliwe, jak ramiona pani matki, mog� sta� si� dymem lotnym i kup� �miesznych zgorzelisk. Nie zgorza� to dw�r we Szre�sku albo Umierzysku, chocia by�y murowane? Zadygota�o w nim serce. C� by� powinno trwalszego nad dom, co z gruntem zros�y zdaje si� by� r�wnie wieczny jak niebo, ziemia i woda? L�k przed tym, co jutro kry� mo�e, �al nad nietrwa�o�ci� tego, co si� wydaje najstalsze, zas�pi� mu czo�o i dusz�. Przyjacielski szturchaniec braterski przebudzi� go po raz wt�ry. Zawstydzi� si� roztargnienia i ca�� uwag� skupi� na �ysej g�owie im� pana Bieli�skiego, ko�cz�cego poprawia� �wiczenia. Na �cianie, za plecami pedagoga, przybita by�a zheblowana starannie �ata, na kt�rej rozpalonym gwo�dziem wypisano maksym�: "Surge puer, summe librum, perlege, sapere aude". Pan Bieli�ski mia� chud�, wyd�u�on� twarz i kr�tkowzroczne, roztargnione oczy, niebieszcz�ce si� zza okular�w. Na pulpicie przed nim le�a�a placenta, szeroki pas rzemienny, z�o�ony w kilkoro, w drzewie osadzony. Srogie to narz�dzie w �agodnym r�ku pana Bieli�skiego by�o r�wnie nieszkodliwe, jak wiejaczka z pi�r do oganiania much latem s�u��ca. Staszko, kt�ry nigdy plag nie otrzymywa�, spogl�da� na ni� z pewn� rewerencj�, natomiast Paw�o drwi� g�o�no i lekcewa��co. Co innego dyscyplina w komnatce jegomo�ci nad pewnym, zbyt dobrze znanym kobierczykiem wisz�ca! Znieruchomieli obydwaj, kozik Paw�a znikn�� w fa�dach �upanika, bo pedagog uko�czy� sw� prac�, a wykaligrafowawszy misternie na dole stronicy: "Lectum et correctum, Jan Sas Bieli�ski, praeceptor", od�o�y� okulary, aby ustnego wyk�adu doko�czy�. - ...Niewiela czasu p�niej, jako podaje Trog Pompejusz, trzykro� sto tysi�cy Gall�w, usadowiwszy si� w Italii i spaliwszy Rom�, ruszy�o na podb�j �wiata. Co us�yszawszy Wandalowie, czyli Polacy, zgromadzili wielkie wojsko i Graka, alias Kraka, jako chc� niekt�rzy, kt�rego imi� znaczy Herkules, czyli Herakliusz, wodzem i kr�lem swoim obwo�ali. Pod jego szcz�sn� bu�aw� rozpostarli si� Lechici st�d a� do Partii, stamt�d do Myzji, zow�d a� do Karantanii. Kwitn�� za� �w Grak, pierwszy regens lechicki, antecessor mi�o�ciwie nam panuj�cego Zygmunta Augusta, na lat czterysta przed narodzeniem Chrystusa Pana, a sto lat przed Aleksandrem z Macedonii, zwanym Wielkim, o kt�rym, jako do Sarmacjej wpad� a od Leszka Z�otnika fortelem pokonany zosta� - opowiem w osobnym dyskursie... - Jutro! - podsun�� gor�cym szeptem Paw�o, spogl�daj�c z ut�sknieniem w okno. - Jutro - zgodzi� si� ust�pliwy pedagog. - Opowiem r�wnie� waszmo�ciom o nast�pcy tego� ksi�cia, Leszku III z imienia, kt�ren trzykrotnym zawodem pobi� Juliusza Cezara... Kl�sk� ow� przepowiedzia� imperatorowi na dwa lata wcze�niej uczony magus_astrolog. Nie z owych impostor�w_augur�w, z w�tpi bydl�cych lub lotu nierozumnego ptactwa wr�b� czyni�cych - jeno uczony, prawdziwej wiedzy ho�duj�cy... Niewdzi�czna potomno��, tyle ma�o wa�nych szczeg��w przekazuj�ca, omieszka�a zakonotowa� jego imi� ku wieczystej szkodzie!... O astrologia! divina scientia, kr�lowa nauki, macierz wszelkiej wiedzy! Jak�e inn�, �wietniejsz� kolej� potoczy�yby si� losy �wiata, gdyby w�dz �aden determinacji znaczniejszej nie powzi��, gwiazd si� o rad� raniej nie spytawszy!... Mozoli si� jeniusz, los pa�stwa na szwank wystawia, gdy cichy m�drzec, na wie�y zamkni�ty, koleje zmiennej fortuny zawczasu przepowiedzie� zdolny!... - Chod�my - rzek� Paw�o do brata - ju� b�dzie prawi� swoje, jako zwyk�. A gdy Staszek si� oci�ga�, popchn�� go ku wyj�ciu. Drzwi skrzypn�y, lecz pan Bieli�ski nie odwr�ci� utkwionych w pu�apie oczu. W niezmienionej posturze zasta� go w par� chwil p�niej im� �ahoda, wojski ciechanowski, a zarazem jeneralny rewizor w�o�ci rostkowskich kasztelana zakroczymskiego. - Ch�opcy ju� poszli, tedy przyszed�em skonwinkowa� wa�pana do letnika na �wie�e piwo. Im� Bieli�ski spojrza� na� wzrokiem nieprzytomnym. - Astrologia! Pojmujesz wa��?! Postanowienia �wiata wszystkiego, szcz�sne fortuny zdarzenie calamitates straszliwe, powietrza, sekty, potopy, od niczego nie zale��, jeno od gwa�townego planet zwierzchnich po��czenia! Pojmujesz wa��, jak owe kr�gi, kt�re apogea nazywamy, jako te� excentrik�w odmienienia... - Bacz wa��, by� przez ow� astrologi� w herezj� szpetn� nie popad�. - Astra regunt homines, sed regit astra Deus - odpar� z uraz� uczony. - Je�li nie w herezj�, tedy w melancholi�, w�a�ciw� sedenteri� zabawiaj�cym si�. - W melancholii �ywi�, od �r�de� wiedzy odsuni�tym b�d�c - westchn�� im� Bieli�ski z �alem. Opu�ci� g�ow�, wychodz�c za im� �ahod� z komnaty, ale si� skar�y� nie przesta�. - Sam kr�l mi�o�ciwy astrologa Foxa s�ucha rad i walne decyzje konsyliami uczonymi reguluje, sk�d imi� jego wiecznie b�dzie w potomno�ci... Czemu� ja�nie wielmo�ny kasztelan tak szczytnego exemplum nie kwapi si� imitowa�! Nie imaginujesz wa��, jak rozkoszne obserwatorium da�oby si� na szczycie lamusa urz�dzi�... Skromny ja adept, wszak�e maj�c instrumenta, wcale grzeczne horoskopy wystawi�bym jegomo�ci kasztelanowi i wszystkim waszmo�ciom, sam za� w coraz doskonalszej wiedzy post�powa�... Jak s�dzisz waszmo��: je�eli nie na lamusie, mo�e uda�oby si� uzyska� konsens pana kasztelana i obserwatorium zrychtowa� w serniku?... - W serniku! Gdzie zio�a si� susz�!? Pan kasztelan przystanie niechybnie, lecz pani stara weto stanowcze po�o�y... - Po�o�y, powiadasz wa��. Darmo bia�og�owie wa�no�� imprezy przek�ada�... Niestety! Ot� dola uczonego w nieprzychylnym zwi�zku Merkurego z Saturnem sp�odzonego! Bez obserwatorium i koniecznych instrument�w usycham jak owa mi�ta i macierzanka w serniku, wa�niejsze ni�li horoskop prze�wietnego rodu Kostk�w! - Nie blu�nij wasze, bo tyjesz, a nie schniesz, i Opatrzno�ci dank sk�adaj. Gdyby ci� ja�nie wielmo�ny kasztelan mentorem pachol�t swoich nie kreowa�, by�by� ju� pewno magistrem. Jestli za� mizerniejsza kondycja na �wiecie ni�li magistr�w, uczonych, autor�w, lub in genere ludzi skrybowaniem si� trudni�cych? Stwierdzone z dawna zosta�o, i� nauka psuje zdrowie... Powiada� kiedy� przy stole jegomo�� ksi�dz biskup p�ocki, i� pewien magister retoryki wiele razy wyborniejsze miejsca w Homerze odczytuje, tyle razy s�abo�ci do�wiadcza... Zna�em za� personaliter pewnego szlachcica, kt�ry gdy �ywo my�la�, zawsze mu si� kark nadyma�... Pro�ci i nieuczeni smaczno jedz� i pij�, cho�by w sedenterii �yli, uczonym za� trawienie jad�a przychodzi z trudno�ci�, sk�d melancholia �atwo nast�pi� mo�e... Zasiedli w przestronnym letniku, z cienkich �at zbitym i g�ogami obsadzonym. Od ��k za sadem le��cych wiatr nawiewa� mocn� wo� �wie�o skoszonego siana. Na tarcicowym stole sta�o ju� piwo w konwi i szklenice. - Pij wa��, panie Janie. Od dziecka do uczonych czu�em wrodzon� abominacj�, wa�ci za� mi�uj� osobliw� predylekcj�, co jawnym dowodem, �e� uczonym nie jest... - Waszmo�� na uczonych powstajesz, a bystro�ci� dowcipu i erudycj� niejednego by� przewy�szy�. - Nie neguj� - przyzna� z przyjemno�ci� pan �ahoda. - Ju�ci nie z tych jestem, o kt�rych mawiaj�: wysili� si� w rozum, by sarna w ogon. Jeno �e moja scjencja �ycia nie ukr�ca, gwiazd�w nie si�gaj�c, po�yteczniejsza jest ni�li... Cynamonowej barwy �upan zaciemnia� w zieleni wej�cia. Wszed� marsza�ek, im� pan Moczyd�owski o d�ugich w�sach i frasobliwym obliczu. - Przednie piwo, panie marsza�ku, spisa� si� mielcuch dla jegomo�ci legata... - Och - j�kn�� pan Moczyd�owski, siadaj�c ci�ko na �awie - by ju� jegomo�� legat przyjecha� i z Bogiem pojecha�, odetchn��by cz�ek... Ni nocki spokojnej, ni dnia... Ci�giem my�l�, g�ow� kr�c�... a wszystko jedno, wstydu przyjdzie si� doczeka�! - Co wa�� pleciesz? Sk�d�e wstydu? - Nie dogodz� ja. - Pan B�g ludziom nie dogodzi, a c� cz�owiek? Nie frasuj si�, panie marsza�ku. - Pan B�g mo�e nie dogodzi�, bo wysoko, marsza�ek zasi� pod r�k�... - Znaczny� taki b�dzie zjazd? - �wi�ty Wawrzy�cze! Dy� ca�e Mazowsze i p� Wielkopolski si� zleci, ksi�a biskupi: gnie�nie�ski, pozna�ski, krakowski! Trzech biskup�w! Wojewoda p�ocki! Wojedodzic rawski! Kasztelan�w ze sze�ciu, pan�w ma�opolskich, jego dostojno�� ksi�dza legata eskortuj�cych, niema�o... - Nie wi�cej chyba ni� �oni, czasu bytno�ci prymasa?... - O dlaboga! to�e nie o liczb� chodzi, jeno �e pan kasztelan chc� mie� bankiet w�osk� mod�. Ca�kiem inaczej! Nie �mi� by�, prawi, na wety ani groch roztarty, ani �azanki z mlekiem makowym... �azanki z mlekiem makowym! To� to kr�lewska potrawa. Nie �mi� by�! Cukry genue�skie z Gda�ska, nowomodne sapory, bianki cudaczne... Zezwoli� jeno, by na po�ledniejszy koniec grochu ze s�onin� jak nale�y da� dla pan�w braci, �e to grochu nie widz�c my�leliby, �e im nieradzi, i niecnotliwie gadali... - Spotrafi kuchta one sapory przyrz�dzi�? - Prawi, �e spotrafi, wiem ja, zali nie ��e? Poci�gn�� piwa i westchn��. - M�wi� panu jegomo�ci: Ja�nie wielmo�ny panie! Ksi�dz legat w Italii codziennie w�oski obiad jada... Niechajby w go�cinie pojad� mazurskiego... A jegomo�� pan kasztelan czekanika si� j�� i zesromoci� paskudnie... - Panu kasztelanowi nie o ksi�dza legata chodzi, a o ma�opolskich pan�w, kt�re skore do przedwarzania s�... - By� im z�oto sma�one, z�otem polane podawa�, Ma�opolanom g�by nie zatkasz! Przedwarza� b�d� i tak... - Nie alteruj si� wa��, bo koniunkcje astrologiczne przyjazdu ksi�dza biskupa w znaku Jupitera oraz w Strzelcu s�, k�dy ma dom sw�j trigonum i terminum. Takowy aspekt nazywaj� astrologowie carpentum, oznacza on za� stanowi duchownemu dobr� my�L i szcz�sne powodzenie, sk�d wr�y� mo�na niechybnie, jako i bankiet si� uda. - Jakowy aspekt oznacza dobr� my�l marsza�kowi, wywied� raczej, panie Janie... - Hej! wywi�d�bym jak na d�oni wszystkie nast�pi� mog�ce ewenta, byle jeno pani stara nie broni�a zamie�ci� obserwatorium w serniku - westchn�� �a�o�nie astrolog. Ch�opcy przebiegli dziedziniec i wyszli za bram�. By�a zamczysta, z samborzem po bokach, a izdebk� dla wrotnych na g�rze. G��wne wrota zamkni�te by�y zazwyczaj warownie, dla codziennego u�ytku wystarcza�a furta boczna, do�� jednak obszerna, by przez ni� skarbniczek przejecha�. - Zaczekaj tutaj - rzuci� nagle Paw�o, zawracaj�c w dziedziniec. Staszek wstrzyma� si� pos�usznie. Wsparty plecami o cz�stok�, zatopi� oczy w le��cej przed nim r�wninie. Godzina by�a przedwieczorna, pe�na wonno�ci i spokoju, niebo r�owia�o. Z�ota po�wiata k�ad�a si� mostem na polach. Kwitn�ce �yta falowa�y, dymi�c ku niebu dymem czystym i wonnym, jak mi�a Bogu ofiara. Prze�wietlony okr�g p�l zda� si� by� o�tarzem ziemi. Na odg�os krok�w ch�opiec odwr�ci� si� prawie �e z �alem. Paw�o nadbiega�, wiod�c na pasku ogromnego psa, a raczej b�d�c przez niego wiedzionym. By� to go�czy, czarnej ma�ci, zwany Szatanem, ulubieniec kasztelana, �e do ody�ca cho� w pojedynk� si� bra�. Mia� wisz�ce, za�linione wafle i ma�e, nabieg�e krwi� �lepia. - Po co� go wzi��!? Pan ojciec jegomo�� b�d� si� gniewa� - zakrzykn�� Staszko niech�tnie. - Pan ojciec jegomo�� do kanonika pojechali, nie wr�c� tak skoro. Biedny Szatan nudzi si�, bo �ow�w nie ma... - Wyrwie ci si� i pok�sa jeszcze kogo. - Trzymam go przecie� - odpowiedzia� Paw�o i pobieg� naprz�d, jedn� r�k� przytrzymuj�c rw�cego si� psa, drug� opadaj�ce z braku paska hajdawerki. - Chod��e, chod� pr�dzej! - niecierpliwi� si� na brata. Naraz pies stan�� jak wryty, czarny, wilgotny nos w�szy� w powietrzu �akomie. - Szatan! za nog�! Szatan! Szatan! st�j! - Trzymaj go! Trzymaj! - b�aga� doganiaj�c Staszko. Lecz Paw�o le�a� ju� w pyle, a ogar rwa� ku pas�cym si� na ��ce owcom. Ma�y owczarek nacisn�� worek na g�ow� i ucieka� z krzykiem w pole. Owce zwart� �aw� za nim. Bia�e jagni� pozosta�o w tyle, becz�c �a�o�nie. Czarny pies potrz�sn�� je za kark w przelocie, rzuci� o ziemi� i pogna� dalej za stadem. Za nim Paw�o i zwabieni krzykiem ch�opc�w kmiecie. Znikn�li w pyle z�ocistym. Staszko podbieg� do le��cego na ��ce jagni�cia. Becza�o dzieci�cym g�osem, daremnie pr�buj�c si� podnie��. Z w�skiego pyszczka ciek�a stru�ka krwi, czarne, �agodne oczy patrzy�y na ch�opca pokornie. We�na by�a mi�ciutka i bia�a jak k�dziel. Wzi�� je na r�ce, przytuli� do piersi, ca�uj�c opadaj�cy bezsilnie w konaniu �epek. Ju� czarne, �agodne oczy zaci�ga�a mg�a. Sztywnia�y cienkie jak patyczki n�ki. Tuli� ciep�y jeszcze kszta�t, stoj�c samotnie w�r�d okr�gu p�l dymi�cych wonn� kurzaw�, a podobniejszych ni� przed chwil� do o�tarza, bo oto by�a ofiara. Cicha, niewinna, bezgrzeszna... baranek... stworzenie Bo�e... Zza g�ry wracali goni�cy. Dw�ch ch�opc�w ci�gn�o na postronku spokornia�ego Szatana, kt�remu id�cy z ty�u w�odarz nie szcz�dzi� raz�w. Paw�o czerwony i z�y wygra�a� psu pi�ci�. - Siedem! sze�� macior i jednego skopa!! - wo�a� z daleka do brata - taki poganin!! Oj, dadz� mi, dadz� jegomo��... Rzu�e to �cierwo na ziemi� - doda�, widz�c jagni�. - Ta niechaj panicz po�o��, Bartosz zabierze z tamtymi... Trzeba cho� sk�ry po�ci�ga�... Po�o�y� z �alem pod drwi�cym spojrzeniem Paw�a, uk�adaj�c wygodnie na trawie martw�, zwisaj�c� g���wk�. W gardle go d�awi�o. Odchodzili. Spojrza� jeszcze raz od bramy. Widnia�o z dala jak male�ki punkcik zagubiony w bezmiarze zielonej przestrzeni, bia�y jak Hostia, a dr�cz�cy niby zagadka istnienia. II W wielkiej �wietlicy rostowskiego dworu duszno by�o i parno, cho� uczta zaledwie od godziny si� zacz�a. Ustawione w podkow� sto�y obsadzone by�y g�sto lud�mi. Nad g�owami polatywa� gwar, ostro�ny jeszcze i �ciszony, podobny do brz�czenia much, kt�rych r�j wirowa� sennie wko�o wisz�cej od pu�apu meluzyny. Za ka�dym z biesiaduj�cych sta�a jego s�u�ba - nie mniej dw�ch, nie wi�cej sze�ciu pacho�k�w - jak obyczaj ka�e. Odbierali z r�k pan�w p�miski, jedz�c �ar�ocznie i nie szcz�dz�c sobie wzajemnie szturcha�c�w ze s�u�b� miejscow�. Zwarty ich szpaler przes�ania� prawie ca�kowicie okna, st�d w komnacie by�o mroczno. Na ton�cych w cieniu �cianach majaczy�a bro� przedziwna, bezcenna i milcz�ce konterfekty przodk�w. Za z�ocistym krzes�em por�czowym ksi�dza legata dw�ch r�kodajnych trzyma�o srebrn� mis� z pachn�c� wod� i d�ugi, haftowany r�cznik, podaj�c mu je dla obmytych r�k po ka�dej potrawie. �rodek sto��w w�r�d rz�d�w srebrnych talerzy zajmowa�y cukry, umy�ln� szkut� z Gda�ska sprowadzone, wyrobione w rozmaite figury. Na pryncypalnym stole sta�a poz�ocista nawa, na niej miniaturowy konterfekt Watykanu, otoczony wok� emblematami papiestwa oraz herbami jego ekscelencji ksi�dza biskupa Mentuati, najdostojniejszego legata Stolicy Apostolskiej przy Rzeczypospolitej Polskiej. Po prawej i lewej r�ce tak zacnego go�cia siedzieli biskupi: Jakub Ucha�ski prymas, J�drzej Czarnkowski pozna�ski i Zebrzydowski krakowski, po czym co najprzedniejsi senatorowie. Stanis�aw K�pski, wojewoda p�ocki, chyli� siw� g�ow� ku panu Maciejowi de �opacina �opackiemu, obaj s�uchaj�cy z uwag� tego, co prawi� pan podkomorzy ciechanowski, Andrzej na Osowej Sieni Osowski. Pan starosta przasnyski Hieronim Franciszek Zborski odpina� ostro�nie od pasa kunsztowne noszenko, z kt�rego wyj�� przedziwnej roboty n�, �y�k� i nowomodne wide�ki. Pan kasztelan zakroczymski w albembasowym �upanie ja�nia� opodal jak s�o�ce. Przed nakryciem jego sta�o dwadzie�cia kilka puchar�w, do wznoszenia "pe�nych" przeznaczonych, cenno�ci� i rozmiarami odpowiadaj�cych dostoje�stwu go�ci. Sta�y pr�ne, gdy� pora jeszcze nie przysz�a na wino. Pacho�cy w wielkich konwiach obnosili piwo, do kt�rego go�cie dla lepszego smaku k�adli w szklenice grzanki maczane w oliwie, przed ka�dym nakryciem le��ce. POd troskliwym okiem marsza�ka s�u�ba d�ugim szeregiem wnosi�a do sali pawie pieczone z ca�kowitym upierzeniem. W �lad za pawiami dw�ch hajduk�w wnios�o na wielkiej tacy lwa poz�ocistego i ustawi�o ostro�nie na srebrnej prawdzie przed ksi�dzem legatem. Z paszczy lwa wyfrun�� szczygie� i siad� przera�ony wysoko na meluzynie. Pod z�ocistym ciastem by�y pol�dwice jelenie. Takie� same pieczyste, jeno bez lwiej sk�ry, roznoszono po wszystkich sto�ach wraz z pawiami. Od barwistych ogon�w, z kt�rych setki l�ni�cych oczu spoziera�o na jedz�cych, st� zakwit� cudnie jak ogr�d. Go�cie rwali gar�ciami pi�ra, podaj�c je stoj�cej za plecami s�u�bie, jako cenne przybranie do czapek. Nad brz�kliwy rumor naczy� podnosi�y si� rozmowy. Ksi�dz legat w ozdobnej �acinie zapytywa� gospodarza, zali istotnie stan Ko�cio�a w Polsce tak jest �a�osny, jak Lippomano i Hozjusz podaj�? - �le jest, wasza ekscelencjo, rozszerza si� zaraza wsz�dy, jak z�e ziele. - Na Litwie bodaj �e nie znajdziesz domu, gdzie by nowinkami si� nie szkaradzili... - Nie dziw, �e choroba pospolitszych umys��w dosi�ga, gdy sam kr�l mi�o�ciwy oboj�tno�ci� dla wiary �wi�tej jest tkni�ty - westchn��, g�os zni�aj�c, biskup Zebrzydowski. - Cyz� by� mo�e? - zaniepokoi� si� ksi�dz legat. - Egzagierujesz, wasza dostojno��! Kr�l mi�o�ciwy dobry katolik jest! - Jak si� komu widzi. Przytocz� ja dostojno�ciom ostatni� z nim allokucj�, z kt�rej wniosek ka�dy snadnie sam wyci�gn�� mo�e... Nie znu�� si� dostojno�cie przyd�u�szym dyskursem? - By nie! m�w, wasza dostojno��! - Chc�c rzecz t� dobrze zrozumie�, od fundament�w trza zacz��... - Radzi fundament us�yszym. - Tedy s�uchajcie, mo�ci dobrodzieje moi! Trzy lata mija, jako �lubowa�em ze swej mizernej fortuny ofiar� uczyni�, Kalwari�, na wz�r mediola�skiej przez Kajmusana Benedyktyna sprawionej, w G�rze pod Czerskiem funduj�c. Wzniesienie tam nad Wis�� pi�kne jest... Architektam sprowadzi�, kt�ren wed�ug mapy Christiana Andrichomiusza miejsce G�ry, Ogrojca i strumienia Cedron oznaczy�. Dok�adno�� tych plan�w poprawia� �wi�tobliwy Chryzostom z Kapranicy, tako� s�ynny Broscjusz matematyk... - Dalib�g, wielkiej zas�ugi impreza... - Nie dla pr�nej chwalby o niej opowiadam. Chc�c Kalwari� moj� rzetelnie u�wi�ci�, wys�a�em przed rokiem trzy wielkie korabie do Ziemi �wi�tej po ziemi�, by palesty�skim prochem cmentarz i steczki wysypa�. Dwie niedziele temu dosta�em wiadomo��, i� przep�yn�y szcz��liwie zdradzieckie angielskie morze i lada dzie� w Gda�sku stan�. Powiadam co rychlej kr�lowi tak szcz�sn� dla ka�dego chrze�cijanina nowin�. "Si�a tej ziemi?" pyta on. Trzy setne korabie, z pe�nym �adunkiem, powiadam. "Bodaj by�o - prawi kr�l - ziemi miark� pod o�tarz przez pielgrzyma znie��, a miast korabi posy�a�, gliny proszowickiej na piaski pod G�r� nawie��, by kmiecie nieg�odni �acniej Pana Boga chwalili". Odszed�, ja za� obstupui na tak� oboj�tno�� i chwa�y Bo�ej z kmieciem bezmy�lnym r�wnanie. W srogiej indygnacji m�wi� do ksi�dza kanonika Pszonki: Oj nie rozumie si� mi�o�ciwy na rzeczach �wi�tych i nie lubi o nich wiele gada�... Patrz�, a tu Augustus za nami! Cichcem podszed�! Rozumia�em, �e s�pa, jako zwyk�, uka�e, ale on rzecze: "S�uszna, ksi�e biskupie, s�uszna. Kr�tko, niewiele, a i to w ko�ciele!" S�yszeli�cie dostojno�cie: kr�tko, niewiele, a i to w ko�ciele... - Uszom nie wierzym! - Kanonik Pszonka �wiadectwo mo�e da�, zalim s�owo uj��... - odsapn�� gniewnie biskup i jad�a si� j��. - Malum signum! - westchn�� ksi�dz legat Mentuati. - Nie zgodz� si� na to zdanie - rzek� z powag� pan Wojciech �ubie�ski, chor��y sieradzki wi�kszy. - Szerzy si� w Polsce zaraza, wszelako wierzchem przep�ywa, gruntu nie dosi�ga... Wiela pan�w po to jeno z herezj� si� pobrata�o, by dobra biskupie zagarn��... - S�yszeli�cie waszmo�ciowie, �e �w nowy mesjasz, Kobuz, przychwycony zosta�? - Jak�e! Benedyktynom z Ty�ca si� uda�o! Aposto��w pu�cili wolno, o�wiczywszy, zasi� mesjasz w benedykty�skiej kuchni b�dzie ro�en do �mierci obraca�... - Diab�u zamorskie wymys�y! - zagrzmia� tubalnie wojewoda p�ocki, sp�r �owiecki wiod�cy z miecznikiem ziem pruskich. - Sajdak, panie, pe�en strza�, co birkutowego pierza cnot� same do celu bie�� - oto bro�! P�haczek raz wypaliwszy dobrego kija nie wart... - Z soko�em jedyne to �owy, z soko�em! - Ju�ci, na ptaszki albo na szaraka. Ale na zwierza nie p�jdziesz waszmo�� z soko�em... - Z �ukiem te� nie, jeno z oszczepem albo rohatyn�... Uczta si� o�ywia�a, j�zyki rozwi�zywa�y. Tenor poszczeg�lnych rozm�w gin�� w og�lnym rozgwarze. Na po�lednim ramieniu sto�u pan Tomasz Peczkowski z s�siedniej Kurzatki w papuzim �upanie rozgl�da� si� wok� z podziwem. Za kr�la nieboszczyka zaledwie dorobi� si� niez�ej fortuny i indygenatu, dzisiaj za� po raz pierwszy dost�pi� zaszczytu by� zaproszonym na rostkowski dw�r. Dobroduszna, nieco t�pa jego twarz promienia�a dziecinn� rado�ci�. Chwilami spogl�da� na swego pacho�ka wzrokiem, kt�ry m�wi�: sp�jrz, Maciek, gdzie my jeste�my! S�siedzi jego, pose� sieradzki z Kadzid�owa Kadzid�owski oraz chor��y wielu�ski z Ziemibowic Radoszowski, pokpiwali ze� niezgorzej, ku uciesze ca�ego sto�u, on wszelako tego zgo�a nie dostrzega�. Hucza�o wko�o jak w ulu. - Kr�lewski to bankiet, kr�lewski! Nie ka�dego na takowy sta�... Jegomo�� legat wiedzia�, gdzie zajecha�! - nieco zgry�liwie powtarza� podstoli Bart�omiej Kownacki. - Wielkiemu panu zawsze kostka dobrze pada - westchn�� interlokutor jego, pan M�y�ski. - Kostka! o dlaboga, a to�e� wa�pan ucieszny figiel powiedzia�! Sta�czyk by trefniej nie trafi�. "Wielkiemu panu zawsze kostka dobrze pada!" A ju�ci �e tak! Zanie�li si� �miechem, spozieraj�c na boki. �al im by�o tak dobry koncept zatrzyma� przy sobie, a l�k bra� powtarza� g�o�no. Paw�o i Staszek, z im� panem Bieli�skim mentorem na ko�cu sto�u siedz�c, rozgl�dali si� wok� ciekawie, niczym pan Peczkowski. Pierwszy to raz pan kasztelan poleci� im zasi��� do sto�u, by si� og�ady a dworskich manier przyuczyli. Paw�o z zazdro�ci� spogl�da� na starszego brata, Wojtka, kt�ry w zast�pstwie ojca jegomo�ci obchodzi� st�, zapraszaj�c zacnych go�ci, by jedli i pili. Za chwil� gospodarz mia� rozpocz�� "pe�ne", s�u�ba rozlewa�a wino. M�odziutki starosta przybrany by� pi�knie w kamchowy �upan morelowej barwy. Urodziwa jego twarz wyra�a�a umiej�tnie wszelkie nale�ne odcienie, przechodz�c kolejno, w miar� jak obchodzi� st�, od czo�obitnego uwielbienia do szacunku, z szacunku do szczerej przyja�ni, �yczliwej dobrotliwo�ci, na koniec uprzejmej wy�szo�ci. Znu�ony powag� da� braciom prztyka w kark, a� podskoczyli. - Na! macie! dam wam tego wina, co sam legat jegomo�� pij�... Jantek! Nalej no paniczom!... - Wojtu�! czekaj! - b�aga� Paw�o - to legat jegomo�� ten w bryzach? - Ano. Sama pryncypalna dzi� persona. - A to przy nim, czarne jak Jad�winga, co go i nie dojrze� zrazu? - Kanizjusz go zowi�, sam nie wiem, czemu tak honorowany mnich. - Niby kwestarz?! - wykrzykn�� Paw�o ze zdumieniem. - Oj nie, jakie� to nowe mnichy, widno znaczne. Odszed� dalej, przynaglony wzrokiem ojca. Pan kasztelan wodzi� oczami kolejno po biesiadnikach i stoj�cych przed nim pucharach, rozdzielaj�c je w g�owie starannie. Po czym uni�s� najpi�kniejszy, misternej, w�oskiej roboty, i podawszy marsza�kowi, aby go nala� po brzegi, powsta� z ha�asem, unosz�c jedn� r�k� kielich, drug� odkrywaj�c g�ow�. - Za zdrowie i powodzenie jego ekscelencji najdostojniejszego ksi�dza biskupa Mentuati, mi�o�ciwego legata - z pe�nego! Milcz�ca dotychczas kapela, ukryta na modrzewiowym ch�rze w ko�cu sali, zagrzmia�a naraz rz�si�cie. Ruszyli wszyscy, unosz�c czapek, �aw� ku legatowi. Gorliwsi kl�kali. Legat z po�piechem wyciera� palce, podaj�c bia�e r�ce w pier�cieniach do uca�owania. Zacz�to teraz rado�nie pi� wino. - Za zdrowie i powodzenie jego dostojno�ci ksi�dza prymasa! Z pe�nego! - zabrzmia� zn�w g�os gospodarza, zg�uszony kapel�. Zmieni� kielich �piesznie. - Za zdrowie i powodzenie kasztelana krakowskiego Jana Tarnowskiego i stolnika przemyskiego Stanis�awa Krasickiego - dostojnych naszych go�ci ma�opolskich - z pe�nego! W stukocie przesuwanych sto�k�w i grzmocie kapeli gin�y nowe toasty. Wzrok tylko kasztelana i gest obja�nia�y go�ci, czyje zdrowie wychylaj�. - Pij! - krzykn�� Paw�o do brata. - Co?! nie chcesz?! Niezgu�o! daj! - Wypi� duszkiem. �y�ka mu spad�a na ziemi�. Nurkn�� po ni� i wychyn�� z powrotem czerwony z ciekawo�ci. - Pacho�ek pana Radoszowskiego siedzi z g�siorkiem pod sto�em! - Po co? - zadziwi� si� Staszko. - Wiem to ja? Mruga�, by nie m�wi�... Spojrza� w stron�, gdzie pan Radoszowski, chor��y wielu�ski, i pan pose� sieradzki z Kadzid�owa Kadzid�owski nacierali na imci pana Peczkowskiego, aby skorzej i do dna pi� "pe�ne". - Despekt domowi temu waszmo�� chcesz uczyni�! - wo�a� pan pose� gor�co. - Jegomo�� kasztelan wra�liwy jest niezmiernie, jak jego go�ciom pocz�stunek s�u�y - potwierdza� chor��y wielu�ski. - Nie mog� pi� do zbytku, �askawi panowie bracia, nie z braku ochoty, lecz defekt sercowy maj�c... - broni� si� im� Peczkowski. - Dla rany si� nie bi�! Dla pochmiela nie pi�! - A kasztelan raz po raz na wa�pana spoziera! - przechyli� si� przez rami� pos�a pan Krzysztof Narzymski. - Pe�ny kielich przed go�ciem to ha�ba dla domu! Pan Peczkowski pokra�nia� ze wstydu i puchar duszkiem wychyli�, a� go zatkne�o na chwil�. - A bodaj ci�, towarzyszu! Tylko karmazyn tak pije! - Ani odetchn��! Wida� dobr� krew! Trzepali si� d�o�mi po udach z rado�ci, on za� chwia� si� na sto�ku, kryj�c kielich, by mu go znowu nie dolano. Obaj s�siedzi czyhali z pe�nymi flaszami; ucieka� z nim poza plecy, chowa� pod po�� �upana, nareszcie skry� go pod sto�em, sapi�c z alteracji. Dr�czyciele sfolgowali. - Za zdrowie i powodzenie urodzonego Zygmunta Przedwojewskiego na Przedwojewie! Z pe�nego!... W og�lnym rumie Staszko zauwa�y� posta�, kt�r� dotychczas zas�ania�y mu plecy skarbnika, pana Sarbiewskiego. By� to cz�ek wysoki, szaro odziany, z chud� i ponur� twarz�. Patrzy� uparcie przed siebie, mamrocz�c jakie� wyrazy. Ch�opiec wyt�y� s�uch, by je pochwyci�. - ...rozbije Pan gniazdo nieprawo�ci... Zawis� gniew Pa�ski nad tob�, Niniwo... zginiesz i w proch si� rozsypiesz... - Za zdrowie urodzonego Marcina Nieborowskiego z Nieborowa, pos�a ziemi sochaczewskiej - z pe�nego! - ...rozpada si� w proch ta budowla... dach trzeszczy nad g�ow� nieczystych... Nie ostanie kamie� na kamieniu, m�wi Pan... - Kto to? - zapyta� Staszek pana Bieli�skiego. Mentor skrzywi� si� z niech�ci�. - Komorowski z Komorowa, kacerz, zawzi�ty heretyk. By�o po co konwokowa�... A nu�by legat us�ysza�! Kruka sprosili i Jeremiasza tu poz�r udaje... - mrucza� gniewnie, do siebie raczej ni� do ch�opca. - Co si� ma rozpa��? co zginie? - A licho go wie! Albo Rzeczpospolita, albo sam Ko�ci�, �wi�ta_matka nasza, bo dla kacerza nie ma nic �wi�tego... Ale psie g�osy nie id� w niebiosy - doda�, imaj�c si� �ywo jedzenia, gdy� s�u�ba wnios�a w�a�nie nowe dania. Po zwierzynie s�onej, przytrz�sionej migda�ami, cebul� i cukrem, wniesiono jagni�ta w czarnej jusze i pasztety z czosnkiem. Nag�y �miech zatrz�s� sto�ami. Pan Peczkowski, rad skosztowa� onych potraw, wysun�� na koniec r�ce z pucharem spod sto�u. Kielich by� pe�en! Pod strych zdradziecko nalany przez siedz�cego pod sto�em pacho�ka. Patrza� na� bezradnie, w niemej konsternacji, w�r�d ulewy �miech�w i �art�w. Ksi�dz biskup krakowski klasn�� w d�onie. Pan kasztelan obejrza� si� dobrotliwie a �askawie i podni�s� sw�j kielich, nie wstaj�c. - Za zdrowie mi�ego s�siada, szlachetnego pana Peczkowskiego - z pe�nego! - S�yszysz wa��? Kasztelan pije wa�ci zdrowie! Pij�e Pij! - wo�ano zewsz�d. - Patrzy, jakby nie dowierza�, zali to jest wino... - Pij! Sprawiedliwy to trunek! Popr�buj! Kasztelan czeka! - sykn�� mu w ucho chor��y. Pan Peczkowski potoczy� okiem z przera�eniem, podni�s� si� z trudem i wypi� kielich do po�owy. Pot sp�ywa� mu ciurkiem po twarzy. - Do dna! Do dna! Co czynisz?! - wo�ano. W nag�ym wysi�ku doko�czy� kielicha. Chcia� co� rzec, twarz z purpurowej sta�a si� blada jak chusta i upad� ci�ko na rami� pana z Kadzid�owa. - Powoli, waszmo��, powoli, we�cie go tam i odnie�cie do oficyn. - Ale� go zmorzy�o! - Wino spod sto�u najmocniejsze widno. - Teraz zna�, czemu podstoli zawdy podchmielony!! Rykn�li �miechem panowie. Czterech pacho�k�w wynosi�o z sali pana Peczkowskiego. Lecia� im przez r�ce jak k�oda, z otwartych ust wino ciek�o na pawiment. - Chlu�nijcie mu zimnej wody na �eb - upomnia� marsza�ek pacho�k�w - i g�ow� ni�ej po��cie, a na bok... - Za zdrowie i powodzenie urodzonego pana Jana Franciszka na Lubowicach Lubowieckiego! - Z pe�nego! - ...Wali si� w gruz to domostwo... Biada ci, biada, Niniwo!... - powtarza� t�pym g�osem pan Komorowski z Komorowa. Staszek utkwi� we� zm�czone oczy. Poczu� si� r�wnie nieszcz�liwy i obcy jak ten szczygie� z poparzonymi skrzyd�ami siedz�cy na meluzynie. Wyda�o mu si� straszliwym, �e nikt ponurym wieszczbom pana Komorowskiego, heretyka, nie zaprzecza, �e nie zwa�a na nie nikt. S�siedzi, pan Balcer Sarbiewski i pan Samuel Brochowski, drzemali dobrze ju� spici; gwar coraz wi�kszy g�uszy� wszystkie s�owa. Niewyt�umaczony l�k ogarn�� ch�opca: czemu nie przeczy nikt?! Zali te s�owa s� prawd�? Dlaczego nikt ich nie s�ucha?! Przebiega� wzrokiem z rozpacz� wszystkie twarze po kolei, pilno badaj�c, czyli kto wi�cej pos�ysza� z�owieszcze proroctwo zag�ady? Nie, nie on jeden! Czarno ubrany zakonnik, o kt�rego zapytywa� Wojtka Paw�o, dot�d prawie niewidoczny, zasuni�ty za plecy legata, wysun�� z cienia szczup��, wyrazist� twarz, patrz�c uwa�nie na pana Komorowskiego. Staszkowi wyda�o si�, �e musi s�ysze� tre�� s��w mimo oddalenia i wrzawy. Odetchn�� z ulg�. Zakonnik u�miechn�� si� pob�a�Liwie sam do siebie i kamie� spad� z piersi ch�opczyny. Z�y cz�owiek k�ama� widocznie... Nie zawali si� dom �aden... Ciemne oczy cudzoziemca j�y teraz w�drowa� po biesiadnikach, a� spocz�y kolejno na Staszku. Pal�ce ich promienie muska�y p�owe w�osy dziecka, zagl�da�y pod czaszk� i w serce. Spu�ci� oczy pomieszany. Gdy je po chwili podni�s�, zakonnik u�miechn�� si� do� z odleg�o�ci przyja�nie, jakby do jedynego znajomego, spotkanego w obcym t�umie, po czym cofn�� si� zn�w w cie�, zapadaj�c w poprzednie skupione baczenie. - A co tam? - spyta� nagle pan Bieli�ski. Pokojowiec Ja�ko wszed� szybko, nachylaj�c si� nad siedz�cym opodal ksi�dzem kapelanem, kt�ry zatrzepa� w zdumieniu r�kami i porwawszy si� od sto�u, wybieg� spiesznie z sali. - Co to si� sta�o? - powt�rzy� preceptor. - Pan z Kurzatki bardzo s�aby, ksi�dza prosi - odpar� ch�opak. - Czy mog� ju� sobie p�j��? - spyta� b�agalnie Staszko pana Bieli�skiego. W g�owie czu� zawr�t, w oczach m�t, a w piersi brak�o mu tchu. - Co? p�j��?! - krzykn�� Paw�o. - Ja bym tu siedzia� do nocy! - Id�, id� - rzek� pan Bieli�ski, spogl�daj�c z roztargnieniem na blad� twarz ucznia, a widz�c, �e dziecko s�ania si� na nogach, skin�� na Ja�ka, by go do bok�wki odprowadzi�. Uczta trwa�a dalej. Obnoszono kap�ony cukrowane w zielonej jusze i raki z mas�em pieprzonym. Dla waru prawie wszyscy pozrzucali krymki i ze spoconych g��w dymi�o jak z tylu� komin�w. Zapach wina, wymiocin, korzennych potraw i ludzkiego potu wype�nia� ogromn� sal�, mroczn�, chocia� na dworze dzie� by� jeszcze bia�y. Zatlono �wiece w meluzynie i �wiecznikach �ciennych; p�on�y m�tno jak we mgle. W�r��d opar�w majaczy�y twarze spotnia�e, czerwone lub blade o przekrwionych oczach. Za plecami pan�w s�u�ba dar�a si� za �by o lepsze kawa�ki. Ksi�dz legat kiwa� si� w z�ocistym krze�le, setnie znu�ony. Pan Stanis�aw Kryski, kasztelan raci��ski, �piewa� spro�n�, pijack� piosenk�, zapomniawszy, w jakiej jest kompanii. Pan Petrykowski, pisarz ziemski sochaczewski, rwa� si� do szabli na siedz�cego powy�ej pana Ro�a�skiego, starost�, z kt�rym d�ugoletnie mieli s�dowe zatargi. Wstrzymywali go z trudem s�siedzi. - W go�cinie wa�� jeste�, w go�cinie! Kwerele w s�dzie za�atwisz! nie tutaj! - wo�ano. - Ino mu rzek�, �e jest niecnotliwej matki synem! Ino mu rzek�, �e jest niecnotliwej matki synem! Puszczajcie, panowie bracia! - Powiesz mu wa��, ale jutro... - Napij si� wina tymczasem... - Nie pora ublig� na jutro odk�ada�, nie b�dzie mnie ch�ystek posiada�! - powtarza� z pijackim uporem. - Sp�jrz wa��! a kasztelan trze�wy! - zdumia� si� pan W�glikowski. - Nieszczera jucha! Wody sobie dolewa do wina! - Nie mo�e to by�! - Jako �ywo, sam widzia�em. Pacho�ek z osobnej konwi wody mu z winem nalewa... - To� despekt dla nas, panowie! to� afront; tego nie l�a �cierpie�! - Id��e to mu wa�� powiedzie�... - Jegomo�� "surs�" bior�! - pisn�� uradowany Paw�o w ucho pana Bieli�skiego. "Surs�" zwano du�y, kulawy kielich, kt�rego w�a�ciwe miano by�o "sursum corda". Nie by� zbyt wielki, gdy� mie�ci� w sobie garniec bez jednej kwaterki. Kasztelan podni�s� go w g�r�, nalany po brzegi. - Za dobr� my�l i serdeczny ku nam umys� wszystkich bez wyj�tku zebranych tu go�ci, dobrodziej�w moich! - zawo�a� dono�nie. Muzyka zagrzmia�a. Kasztelan przegi�� si� w ty�, wypi� puchar do dna i posapuj�c, odda� do r�k s�siadowi w�r�d grzmotu wiwat�w. Puszczenie kilicha w obieg znaczy�o pocz�tek w�a�ciwej pijackiej zabawy, wolno�� toastowania ka�demu do wszystkich. Wnet te� z kilku stron zerwa�y si� krzyki, przeplatane przy�piewkami. Ksi�dz legat wsta� z krzes�a, za nim biskupi, podejmuj�c go pod r�ce. Hajduk z wieloramiennym �wiecznikiem w r�ku szed� pierwszy, za nim pan kasztelan post�powa� ty�em, twarz� zwr�cony do dostojnego go�cia. - Raczcie si� bawi�, dobre my�li czyni�c, �askawi panowie bracia, dobrodzieje moi - zakrzykn�� od progu. - Odprowadz� jeno do komnat ksi�dza legata i wr�c� ku wam co rychlej. Ma�o kto s�ysza� i wyj�cie dostojnik�w zauwa�y�. St� trz�s� si� od �piew�w i krzyk�w. Pan Petrykowski uparcie zrywa� si� do szabli na pana Ro�a�skiego, podczas gdy pan Komorowski z Komorowa, kacerz, dobrze ju� podpity, powtarza� niestrudzenie, g�osem t�pym, czkawk� przerywanym: - ...i pokarze ich B�g Wszechmog�cy, jako pokara� Niniw�... W komnacie panowa� przejmuj�cy ch��d, bo noc, cho� czerwcowa, by�a zimna. Kasztelan kaza� roznieci� ogie� na kominie i siedz�c na zydlu grza� do p�omienia swe pot�ne plecy, z kt�rych pokojowiec zdar� przed chwil� mokr� od potu koszul�. Pacho�ek, Jasiek Plichta, snu� si� po izbie cicho i sprawnie jak cie�. �ci�gn�� ostro�nie z n�g pa�skich buty, wytrz�sn�� przetarte wiechcie, wytar� wewn�trz irchow� szmatk� i wiechcie nowe, r�wno przystrzy�one, �yczkiem przewi�zane, do but�w w�o�y�. S�om�, zebrawszy z posadzki starannie, do ognia wrzuci�. Po czym podsun�� panu pod nogi papucie tureckie z�otem wyszywane i znieruchomia�, czekaj�c dalszych rozkaz�w. - Jest marsza�ek? - zapyta� kasztelan. - Do us�ug waszej wielmo�no�ci. - Im� Moczyd�owski wysun�� si� z cienia. - Siadaj wa��, uda� si� nam bankiet, owszem. - Zbytek �aski waszej wielmo�no�ci. B�g lito�ciwy mizerii mojej kompasj� okaza� raczy�... - Nie trzeba tam kompasji, gdzie zrobione wszystko jak nale�y. Spisa�e� si� wcale grzecznie, mo�ci Moczyd�owski. - Ju�ci, �e obiad u kr�la nie by�by lepszy, nie chwal�cy si�... - U kr�la! Chyba u starego nieboszczyka, bo Augustus byle co do g�by w�o�y... Kuchcie daj dwa tynfy za lwa i sapory i rzeknij mu, �em rad... - Wedle rozkazu, wasza wielmo�no��... - A c� Peczkowski? zachorza�? - Zachorza� na umrzenie, wasza wielmo�no��. Ju� mu i s�domirski doktor nie pomo�e. Zabrali go do domu... - Pomer�?! - zdziwi� si� kasztelan. - Pomer�, wasza wielmo�no��. Widno dobrego wina nie zwyczajny. - Nic innego: nie zwyczajny. I bez Sakrament�w pomer�? - Ksi�dz kapelan absolucji zd��y� mu udzieli�... - Chwa�a Bogu, bo ci�ko by�oby pomy�le�, �e bez pociechy mizerny �ywot zako�czy�... - Pchn��em co rychlej ch�opca do Kurzatki. Wdowa sama przyjecha�a, a szlocha�a, zawodzi�a. Potrzebne ci by�y pa�skie progi!... wo�a�a. - Prawd� baba rzek�a. Jam go do siebie nie konwokowa�, anim si� do amicycji z nim nie wprasza�. Ot nowe exemplum, �e cz�ek krwie lichej nie ma wchodzi� w komityw� z krwi� starsz�, kt�ra odporniejsza jest... - �wi�te to s�owa waszej wielmo�no�ci. O nieboszczyku Peczkowskim gadaj�, �e defekt sercowy mia�, kt�rego si� czasu wo�oskiej nabawi�... - Wi�cej nie zachorowa� nikt? - Im� pan Petrykowski, pisarz, z panem starost� R�a�skim rwali si� k'sobie okrutnie, przecie� zdo�ano ich szcz�liwie spoi�, a� legli, szkody sobie nijakiej nie czyni�c... Staszko nam czego� zaniem�g�. - Staszko? spi� si� pierwszy raz! - Ani tkn�� wina, wasza wielmo�no��. Paw�o za niego i za siebie pi�... Czego� innego zas�ab�. Pani kasztelanowa wielmo�na dobrodziejka ca�y odwieczerz zio�a dla niego warzy�a... Ninie ju� mu pono przesz�o. - Md�y ch�opczyna, ale �e na ksi�dza p�jdzie, do czego inklinacj�, jako kalkuluj�, ma, tedy nie szkodzi... Paw�o zdr�w? - Jak ryba, wasza wielmo�no��! Jeszcze przed wieczorem pojecha� p�awi� konie z pacho�kami... - Moja krew! Ten nam si� uda�!... - rozweseli� si� kasztelan. - Kiedy grze�� b�d� niefortunnego im� Peczkowskiego? - zagadn�� po chwili. - Jasiek! koszul� mi wdziej; jeno zagrzej wpierw dobrze, wa�koniu. - We �rod�, wasza wielmo�no��. - Pojedziesz wa�� reprezentowa� Rostk�w na pogrzebie, bo go�ciem moim by�. Pacho�k�w dw�ch w barwie we� i kobiercow� kolas�. - Wielkie jest serce waszej wielmo�no�ci. A kt�re wo�niki wzi��? - Siwe, Grzegorzowe. Sz�stk�. - Podobny zaszczyt osuszy �zy wdowy niechybnie. - Tak i ja mniemam... Mo�esz i�� spa�, mo�ci Moczyd�owski... A... poczekaj no... nie wieszli, jegomo�� legat kontent ze swojej kwatery? - O pewnie, wasza wielmo�no��. Jeno wszed�, zacz�� ogl�da� ko�tryny, a cudowa� si� arrasom... Wasza wielmo�no�� wybaczy m� �mia�o��: a co zacz ten czarny przy nim? - Kanizjusz, a mo�e inaczej... Mniejsza z tym! Mnich niu�ka nie jad�, nie pi�, g�by nie otworzy�... Nie wiem, po co go obwo��. - Jako przys�owie m�wi: mnich niemowny, kot nie�owny nie maj� po co �y� na �wiecie... - S�uszne przys�owie, tych mnich�w wszak�e sam Ojciec �wi�ty w niema�ej trzyma pono konsyderacji... Uwa�a�em, �e i jegomo�� legat wielce owego Kanizjusza powa�a... - Do n�g upadam, wasza wielmo�no��. - Dobranoc, mo�ci marsza�ku. A... a... a... - ziewn�� i wstawszy z zydla, poszed� ku alkowie. - Pilnuj ognia - rzuci� ch�opcu - a nie za�nij, jak wtedy, niecnoto... Jasiek Plichta przysiad� na niskim podn�ku i zapatrzy� si� w g�ownie p�on�ce. Do�o�y� smolistych szczap, tryskaj�cych b��kitnymi i z�otymi skrami. Ciep�o rozmarza�o ch�opca. Zmaga� si� ze snem, jak m�g�. Pan si� zbudzi... b�d� plagi... Lecz oczy klei�y si� coraz bezwolniej. - A niechta, a niechta... - szepn�� z rezygnacj�, opuszczaj�c ci�k� g�ow�. Ani wiedzia�, kiedy zesun�� si� ze sto�ka i opar�szy policzek o ciep�� sier�� legawej suki, faworyty pa�skiej, wpad� w sen jak kamie� w wod�. Trzaskanie dopalaj�cych si� drew na kominie wt�rowa�o magistralnemu chrapaniu pana kasztelana. III Pan �ahoda, jeneralny rewizor rostkowski, wojski ciechanowski, siedzia� na grubej k�odzie susz�cego si� na dziedzi�cu budulca, zaj�ty sobotni� odpraw�. Przed zbit� gromad� kmieci stali rz�dem w�odarze, karbarze i przysi�nicy, ka�dy przy swej wsi. Milczeli, wpatruj�c si� w pana �ahod� z nat�on�, lecz oboj�tn� uwag�, t� sam�, z jak� przyjmowa� si� zwyk�o dopusty Bo�e, nieuchronne i dyskusji nie znaj�ce. Paw�o wyskoczy� zza plec�w wojskiego i stan�� przy nim na k�odzie. �adna, zuchwa�a jego twarz zakwit�a nad t�umem. Za�o�y� r�ce za pas ruchem ojcowskim i spojrza� z g�ry z wy�szo�ci�. Czu� si� panem, panem w ka�dym calu, dziedzicem, rz�dzicielem, w�adc� tylu a tylu set dusz. Zwarta brukowina cierpliwych, oboj�tnych na wszystko g��w zda�a mu si� by�, na r�wni z otaczaj�cymi polami i inwentarzem, pomostem rzuconym przez Opatrzno��. Po tym wygodnym i cennym pomo�cie �mia�e jego stopy p�jd� wy�ej i wy�ej, ku dostoje�stwu, splendorom i s�awie, w dziedzin� dos�yszanych niejednokrotnie ambicji ojcowych. W poczuciu swych przywilej�w u�miechn�� si� prawie dobrotliwie do gromady i wzrokiem poszuka� brata, uczestnika rojonej przysz�o�ci. Staszko sta� o par� krok�w za nim, wsparty o zagrod� ok�lnika i tak zamy�lony, �e g�os Paw�a przeszed� mimo jego uszu. Cud zachodz�cego s�o�ca poch�on�� go ca�kowicie. Niewidzialne, lotne duchy rozpostar�y w�a�nie na niebie szpalery z�ociste, a na z�ocistych strefy purpurowe, na purpurowych powiewne liliowe, �ciel�c niby �o�e s�o�cu. Wo�anie Paw�a, tubalny g�os pana �ahody przebrzmiewa�y gdzie� w g��bi powietrza nieznaczne, niedos�yszalne. - Wiela razy trzeba gada�, �e siano w brogach ch�dogo trza dobiera�, drobne z drobnym, mi�kkie z mi��szem. B�d� wo�niki skuba� t� lepiech�? Sam j� jedz! - Nie by�o czym do�o�y�, wielmo�ny panie - t�umaczy� si� w�odarz Sroka. - ��esz! Stary ch�op, a do tarasa przymkn�� nie szkodzi�oby! Nie chcia�o ci si� na Zalesie po fur� drobnego pos�a�? - �ma by�a, na burz� pokazywa�o, wielmo�ny panie. - Ju� ty mi si� nie wykr�cisz! Kocura! Gdzie starzy? Wiem, �e ich doma nie ma trzeci� niedziel�... Bieguny poga�skie, psiekrwie... W �a�cuch posadz�... Ze wsi si� wywodz�, �otry... Ognia z g�owni� nie nosi�, jeno w garcu!! - wrzasn�� gniewnie do przebiegaj�cej dziedziniec dziewuchy. To nie by�o �o�e s�o�ca, jeno roztworzysta brama. Uchyli�a si�, spi�trzy�a, ukazuj�c tajnie nieba. Hen, w �wietle, wyspa szcz�liwa p�ywa po bezbrze�u z�otym... Strzelaj� w g�r� smuk�o�ci� wie�e zakl�tego grodu... Niebo to ju�, czy tylko �wiat inny, daleki, ojczyzna niezapomniana, w snach si� uparcie jawi�ca? - Na pluch� pokazuje, bo w ko��cu mnie �amie, a Bukiet jucha traw� od po�udnia �re... Tedy powiadam, je�li z wierzchu pada� b�dzie, sprz�ajem nie ma nikt robi�, bo chudoby szkoda, jeno wynij�� samemu do pola... Mrukwia! u ciebie steczka przez zbo�e jak szlak! Ze dwie kopy r�a zdeptali. - To jeszcze jesieni�, wielmo�ny panie. - A ty jesieni� gdzie by�? w Ziemi �wi�tej?! - S�abowa�em, wielmo�ny panie. - Z lenistwa. A plewid�a dogl�da�! Grzech nieczysty - k�kol w zbo�u dzier�y�. Baby za dzieckami niech nie patrz�, jeno za robot�... Od wyspy szcz�liwej oderwa� si� korab d�ugi z obrze�em z�ocistym. Pociemnia�a wyspa z �alu... Snad� zabra� korab jej dusz� i rado��, bo zwi�d�a, skuli�a si� nagle, strupia�a. �egluje z wolna korab po przejrzystej bani nieba... Dok�d, ku jakim wybrze�om?... - Z nowego zbo�a zaprzeda�! �otrostwem si� para! Plagi i do kuny! Praktykarz! Baczcie, mo�ci Pawle, �e nie ten najgorszy �otr, co pije, ale ma za co, jeno ten, co nie ma, a pije, bo si� zborgowa� musi, a potem wisie�... - Anim zajrza�, wielmo�ny panie, do karczmy, �ebym si� st�d �yw nie ruszy�... - ��esz! Dwadzie�cia plag we�miesz! Widzieli ci� ludzie! ��esz! - Jak Boga przy skonaniu... nie ���, wielmo�ny panie... - Ej ty! waruj si� prawa! By to pierwszy raz? A pomnij: trzykro� za �e� karany na szubienic� si� godzi... Bacz, by� na niej nie ta�cowa�!... Mrok nag�y upad� jak smutek na z�ociste wrota nieba. Zgas� okr�t, nie dop�yn�wszy �adnego wybrze�a. Tam i sam t�uk� si� po niebie, zszarza�y, gubi�cy �agle. S�o�ce skry�o si� za chmur�, g�r� jeno wystawiaj�c z�ociste palce promieni... - Tandem - reasumowa� dyspozycj� pan �ahoda - w poniedzia�ek, je�li sucho, na G�rnem kopy w br�g zwozi�, za� na Pob�ociu rozrzucone kopice posk�ada�... Je�li deszcz, pszenic� plewi�... Duda budulec mo�e sobie z lasu zwie��. Chat� pi�knie, w pod�u� roli, a nie w przecz ma stawia�... Przysi�nik niech za tym patrzy... Tandem... Mrukwia pi�� plag za steczk�... Kogucina niewiasta za suszenie konopi przy ogniu, do kuny na jeden odwieczerz... Byra za �garstwo i przeda� zbo�a dwadzie�cia plag mocnych i dwie niedziele g�siora... Tandem... - Stare Kocur�w, co zbieg�y - przypomnia� troskliwie Paw�o. - Laboga! By�bym zabaczy�... Jambro�y karbarz niech pilno uwa�a: gdy jeno stare do Kocury wr�c�, co rychlej na s�d ich sprowadzi�... - O reta, wielmo�ny panie, dy� sprawiedliwie w odwiedziny do siostry poszli, co w Przasnyszu za m�em siedzi, i na odpust si� �dziebko ostali... - Znam ja wasze odwiedziny... Jambro�y! przyprowadzi� tu co rychlej... A... ch�opakowi od Gwosta trzy plagi za p�onk� z�aman� na miedzy... Tandem, musi, �e to wszystko... Id�cie z Bogiem, dobrzy ludzie. Niech b�dzie pochwalony... - Na wieki wiek�w... B�g ci zap�a�, wielmo�ny panie. Podchodzili rz�dem, obejmuj�c pod kolana Paw�a i pana �ahod�, ca�uj�c pokornie r�ce. Twarze by�y jednostajne, zamkni�te w sobie na g�ucho, senne, oboj�tne, niemrawe. Kt�rego czeka�y plagi lub kt�ren dosta� drzewo na budow� chaty, jednakie mieli spojrzenie, w bydl�cym swym �yciu nie znaj�c r�wnie rado�ci, jak smutku. Przez tward� skorup� m�zgu przes�cza�o si� w �wiadomo�� leniwie jedyne ja�niejsze uczucie: jutrzejszy niedzielny spoczynek... dzie� bez pracy... d�ugi, nieprzerwany sen... - A z Rogowa zn�w dw�ch kmieci do nas przybie�a�o - opowiada� pan �ahoda, id�c z ch�opcami ku dworowi. - Zrazu pan kasztelan nie chcia� ich przyj��, ale padali do n�g, a skowytali jak psy. Pos�a� pan kasztelan pismo do pana starosty, a ten powiada: Wolej mi dadz� go�czego czy te� soko�a za tych biegun�w, co i tak w dybach ca�y rok z bezpo�ytkiem siedz�, Pos�a� tedy pan kasztelan dwa pi�kne szczeniaki od �ykwy. Pacho�ki s� niez�e, robotne, a rade, rozumiej�c, �e si� do raju dostali... - Naprawd�? - spyta� Staszko z niedowierzaniem. - O dlaboga! Staszkowi to zawsze si� widzi, �e komu� krzywd� czynimy! Niby ja nie wiem, �e to Staszko tamtej niedzieli wypu�ci� z g�siora ch�opak�w szczebrzuchy w sadzie kradn�cych? Wiem dobrze, inom panu kasztelanowi nie m�wi�, boby go indygnacja zala�a. Kasztelanic z g�siora z�odziei wypuszcza!? Czy to decet? Czy to licet? Gdzie polityczno��?! Gdzie uczciwe? Staszko ani pojrze� nie ma na tych go�oszyjc�w! - Dlaczego? - w g�osie ch�opca zabrzmia� pewien up�r, tak niezgodny z jego zwyczajn� s�odycz�, �e pan �ahoda obejrza� si� ze zdziwieniem. - �wi�ty Wawrzy�cze! dlaczego?! No, bo taka wola Boska! Nie jednako Pan B�g daje - jednemu g�, drugiemu jaje... Dlaczego? Dlaczego miesi�c ani �mie wychyn�� przy s�o�cu, nock� jeno swoje �wiat�o wypuszczaj�c? Dlaczego w obiektach sfer niebieskich jedne astry przedniejsze s�, a drugie zgo�a nikczemne? B�g umie�ci� r�d Kostk�w w konstelacji co najprzedniejszej, tedy nie l�a psowa� Jego woli w konfidencj� z chamstwem wchodz�c... - Spodoba�o si� Panu mie� w ludziach krew podlejsz� i krew zacn�, jedn� do pospolitszej pracy prze