2236
Szczegóły |
Tytuł |
2236 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2236 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2236 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2236 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Archibald Joseph Cronin
Trzy mi�o�ci
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1992
Prze�o�y�a Maria
Kreczkowska_Feldmanowa.
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9.
Pap. kart. 140 g. kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa "Pax",
Warszawa 1989.
Pisa�a Katarzyna Jurczyk.
Korekty dokona�y:
U. Maksimowicz
i K. Kruk
Od redakcji.
Archibald Joseph Cronin jest
autorem znanym polskiemu
Czytelnikowi z ciesz�cych si�
popularno�ci� powie�ci, takich
jak m.in. "Cytadela", "Gwiazdy
patrz� na nas", "Zielone lata",
"Klucze Kr�lestwa".
W swej bogatej tw�rczo�ci
zajmuje si� przede wszystkim
etyczn� i zawodow� problematyk�
lekarsk�. Odbiega od niej
tematem psychologiczna i
obyczajowa powie�� "Trzy
mi�o�ci".
Trzy mi�o�ci �ucji Moore: do
m�a, syna i kiedy ju� wszystko
zawiod�o, do Boga... �arliwo�� i
bezkompromisowo�� rozmieniona na
drobne w walce o mira�e,
gwa�towna ch�� uszcz�liwienia
najbli�szych poprzez
kszta�towanie ich wed�ug
w�asnego wzoru.
W�druj�c wraz z �ucj� poprzez
jej ci�kie �ycie samotnej
kobiety, kt�re rozpocz�o si� w
willi z ogr�dkiem u boku
ukochanego m�a, a ko�czy w
poczekalni dworcowej, widzimy
coraz wyra�niej: to w�a�nie jest
brak mi�o�ci, tej jedynej, o
kt�rej m�wi �w. Pawe�, �e
"cierpliwa jest, �askawa jest
(...), nie zazdro�ci, nie unosi
si� pych� (...) i gniewem, nie
pami�ta z�ego..."
Czy �ucja zrozumia�a to
umieraj�c? Cronin nie stawia
kropek nad i. Z nieco
staro�wieckiej scenerii
spokojnego �ycia w Szkocji na
pocz�tku naszego wieku patrz� na
nas udr�czone w�asnym egoizmem
oczy.
Cz�� pierwsza
1
Gdy tylko �ucja sko�czy�a si�
przebiera�, podesz�a do okna
swej sypialni, ale Franka nie
by�o jeszcze wida�. Sta�a za
d�ug� koronkow� firank�,
pogr��ona w my�lach, wpatrzona w
bia�� smug� drogi, biegn�cej
brzegiem zatoki ku miastu
odleg�emu niemal o mil�.
Na drodze nie by�o nikogo
opr�cz starego Bowie i jego
kundla. Jeden wygrzewa� stare
zreumatyzowane ko�ci, siedz�c na
niskim murze przed swym ma�ym
warsztatem szkutniczym, drugi,
wsun�wszy g�ow� mi�dzy �apy,
wyci�gn�� si� i spa� na bruku
nagrzanym przez s�o�ce. S�o�ce
by�o wspania�e w owo sierpniowe
popo�udnie: migota�o na zatoce
niby ta�cz�ce cekiny,
po�yskliwym �arem muska�o
Ardfillan, wyz�aca�o dachy i
wysokie kominy Port Doran na
przeciwleg�ym brzegu, tak �e
miasto mia�o wygl�d dziwny i
tajemniczy. Nawet ta zwyczajna
droga przed oczyma �ucji
oz�ocona by�a blaskiem s�o�ca, a
schludne domki osady zatraca�y
sw� codzienno�� we wspania�ym
potoku z�otego �wiat�a.
Dobrze zna�a ten widok:
l�ni�ca tafla wody obj�ta
ramionami brzegu, lasy p�wyspu
Ardmore, ch�odne i b��kitne we
mgle oddalenia, od zachodu
poszarpany �a�cuch g�r,
majestatycznie spi�trzonych na
tle bladej kurtyny nieba. Dzi�
zw�aszcza ten przeobra�ony
krajobraz posiada� pewien z�udny
wdzi�k, kt�ry dziwnie zachwyca�
�ucj�. Ponadto ta pora roku
kry�a w sobie mimo upa�u
pierwsz� zapowied� jesieni -
pierwszy uschni�ty li�� na
�cie�ce, bardziej s�ony zapach
morszczyn na pla�y, dalekie
krakanie kawek - jak ona kocha
to wszystko! Jesie�...
Oczy jej os�oni�te d�oni�
przed jaskrawym blaskiem,
w�druj�c w poprzek drogi ku
warsztatowi starego Bowie,
odkry�y posta� synka, bawi�cego
si� na pok�adzie "Or�a". Pomaga�
czy te� przeszkadza� Dawidowi,
kt�ry pracowa� na ma�ej �odzi
zakotwiczonej na szarym
kamiennym nabrze�u. Raczej mu
przeszkadza - pomy�la�a, surowo
t�umi�c tkliwo�� macierzy�sk�.
U�miechni�ta podesz�a do
d�bowej szafy i z wrodzon�,
instynktown� powag� kobiety
stoj�cej przed lustrem,
przygl�da�a si� swemu odbiciu.
Nie by�a wysoka - "takie sobie
male�stwo", nazywa� j�
pob�a�liwie brat Ryszard - lecz
pod mu�linow� sukienk� zgrabna
figurka rysowa�a si� z
m�odzie�czym wdzi�kiem. �ucja
wygl�da�a m�odo i �wie�o, robi�c
raczej wra�enie szesnastolatki
ni� kobiety
dwudziestosze�cioletniej - jak
to kiedy� stwierdzi� Frank w
nieoczekiwanym momencie uznania,
wyzbywszy si� swej zwyk�ej
pow�ci�gliwo�ci. Drobna, otwarta
i wra�liwa twarz o �wie�ej
cerze, zabarwiona teraz ciep�ym
tchnieniem s�onecznego lata,
mia�a delikatny koloryt. Oczy
osadzone daleko od siebie by�y
b��kitne, ciemnob��kitne, o
jeszcze ciemniejszych
niteczkach, kt�re splataj�c si�
w siatk� tworzy�y migotliwe
punkciki �wietlne; oczy te by�y
dziwnie �agodne i szczere.
K�ciki ust lekko podniesione,
smuk�a linia szyi i podbr�dka
mia�a mi�kk� falisto��, a wyraz
twarzy �wiadczy� o otwarto�ci,
opanowaniu i pogodzie.
Podnios�a r�k� do
ciemnobr�zowych w�os�w,
przegl�daj�c si� w lustrze
kr�tk� chwil�, nast�pnie z�o�y�a
skromn� perkalow� sukienk�,
kt�r� mia�a na sobie przez ca�y
dzie�, i umie�ci�a j� w dolnej
szufladzie szafy, ostatnim
badawczym spojrzeniem obj�a
pok�j, by stwierdzi�, czy
wszystko w porz�dku, przyjrza�a
si� b�yszcz�cemu linoleum,
doskonale przylegaj�cemu
pokrowcowi na wyplatanym fotelu,
kapie sp�ywaj�cej mi�kko z
��ka, wdzi�cznym ruchem g�owy
wyrazi�a swoje zadowolenie,
odwr�ci�a si� i zesz�a na d�.
Dzi� upora�a si� ze wszystkim
p�niej ni� zwykle - pi�tek by�
dniem pieczenia - ale unosz�cy
si� wok� zapach czystego,
schludnego mieszkania, wosku,
myd�a i terpentyny, b�d�cy
najpi�kniejsz� woni� dla
gospodyni dumnej ze swego domu,
usprawiedliwia� p�niejsze nieco
zabranie si� do toalety.
Czu�a uzasadnion�, skromn�
dum� z doskona�o�ci swego domu:
tego ma�ego, odosobnionego domku
- g�rnolotnie nazywanego will� -
stoj��cego na kra�cach
Ardfillan. �ucja kocha�a swoje
gospodarstwo i lubi�a widzie� je
l�ni�co czystym! A teraz, stoj�c
w kuchni, odwr�ci�a si� ku
otwartym drzwiom zmywalni i
spyta�a:
- Netto, jeste� gotowa?
- Jeszcze chwileczk�, pani
Moore - brzmia�a odpowied�
troch� przyt�umiona, gdy�
s�u��ca Netta, ko�cz�c czesanie
si� przed kwadratowym lusterkiem
umieszczonym nad miedzianym
kot�em, trzyma�a mi�dzy wargami
szpilk� do w�os�w.
- Pan Moore nadejdzie lada
chwila - ci�gn�a �ucja w
zamy�leniu. - S�ysza�am
nadje�d�aj�cy poci�g. Ja na
twoim miejscu rozbi�abym ju�
jajka. Cztery.
- Dobrze, pani Moore -
odrzek�a dziewczyna tonem raczej
pob�a�liwym.
- I uwa�aj, prosz�, przy
rozbijaniu. Daj do wody troch�
octu, �eby si� �ci�y. Nie
zapomnij.
- Nie, nie zapomn�, pani
Moore.
Netta, wyj�wszy ju� szpilk� z
ust, zaprotestowa�a przeciwko
mo�liwo�ci podobnego
zaniedbania, i jakby
podkre�laj�c swe o�wiadczenie
wesz�a zamaszy�cie do kuchni.
By�a to dzielna
siedemnastoletnia dziewczyna -
ch�tna, opanowana i sympatyczna,
kt�ra przy ca�ej uprzejmo�ci
mia�a wrodzon� dum� i mimo ca�ej
gotowo�ci do pracy nigdy nie
przyzna�aby si�, �e jest
s�u��c�. �adna si�a nie mog�aby
wydoby� z jej ust tytu�u
"wielmo�ny pan" lub "wielmo�na
pani"; przeciwnie, swych
chlebodawc�w traktowa�a jak
r�wnych sobie, m�wi�c do nich
grzecznie, lecz bez uni�ono�ci:
panie Moore i pani Moore. W
niekt�rych okoliczno�ciach w jej
zachowaniu mo�na by�o wyczu�
nawet odcie� wy�szo�ci, jak
gdyby �ywi�a do Moore'�w pewn�
pogard� z powodu odr�bno�ci ich
wyznania, szczyc�c si� w�asn�
wiar� i prawomy�lno�ci�.
Teraz jednak u�miechn�a si� i
rzek�a znacz�c�:
- Ubieram si� teraz d�u�ej,
odk�d zacz�am upina� w�osy.
D�u�ej si� ubierasz -
pomy�la�a �ucja - odk�d Dawid
Bowie zacz�� si� do ciebie
zaleca�.
G�o�no jednak powiedzia�a:
- �adnie ci tak. A Dawidowi
podoba si� to uczesanie?
W odpowiedzi Netta potrz�sn�a
g�ow� ze spi�trzon� fryzur� -
ile� dziewcz�cej kokieterii i
czu�ej t�sknoty wyra�a�o si� w
tym prostym ge�cie! - i szybko
rozbi�a jajko o brzeg garnka.
- Jemu! - powiedzia�a i to
by�o wszystko, nic wi�cej. Ale
gwa�townie si� zarumieni�a
odwracaj�c twarz ku flaszce z
octem.
�ucja przystan�a na chwil� i
kryj�c u�miech przygl�da�a si�
ruchom dziewczyny. U�wiadomi�a
sobie nagle swoje w�asne
szcz�cie. Czu�a dziwne
zadowolenie, wynikaj�ce z mi�ego
poczucia spe�nionego obowi�zku,
orze�wienia po przebraniu si�
oraz �wiadomo�ci, �e zas�u�y�a
na ten kr�tki odpoczynek. Zawsze
lubi�a moment powrotu Franka z
miasta, a przyzwyczajenie nie
os�abi�o tej rado�ci. �adnie
ubrana, wype�niwszy codzienne
obowi�zki w czy�ciutkim
mieszkaniu, gotowa by�a na jego
przyj�cie, a za ka�dym razem
przenika�a j� ciep�a fala
szcz�cia. Odwr�ci�a si�, wysz�a
do ciasnego przedpokoju,
otworzy�a frontowe drzwi i
wolnym krokiem ruszy�a wysypan�
�wirem �cie�k�. Na ma�ym
czworok�tnym trawniku grz�da
lewkonii, lobelii i geranium -
zestawienie, b�d�ce w tym roku
brylantowego jubileuszu kr�lowej
Wiktorii ostatnim krzykiem
sztuki ogrodniczej - rozkwit�a
wspaniale ciesz�c jej pe�ne
zachwytu oczy. Delikatnie
wyrwa�a i odrzuci�a bezwstydny
chwast, przeszkadzaj�cy
najpi�kniejszej lewkonii.
Nast�pnie podesz�a do furtki
ogrodowej i szeroko j�
otworzy�a.
W tej chwili dobieg�y j� z
drogi jakie� odg�osy, szybki,
coraz g�o�niejszy tupot.
Podni�s�szy oczy �ucja ujrza�a
swego synka biegn�cego ku niej.
- Mamo! - krzykn��, z min�
zapowiadaj�c� wa�n� nowin�. -
Pracowa�em z Dawidem na "Orle".
- Co ty powiesz! - zawo�a�a
udaj�c niedowierzanie.
- Pracowa�em - zapewni� z
ca�ym zapa�em o�miolatka
przej�tego czym� wa�nym. -
Pozwoli� mi nawet zwi�za� ko�ce
liny.
- O Bo�e! I co jeszcze? -
zawo�a�a przygl�daj�c si� z
czu�o�ci� piegom na jego nosie.
By� to zwyk�y zadarty nosek, a
piegi na nim stanowi�y jedynie
drobne punkciki. Istnia�y te�,
co otwarcie przyzna�a, inne
piegowate nosy, ale dla niej ten
w�a�nie mia� nieprzeparty urok!
Ch�opak doskonale rozwini�ty
jak na sw�j wiek - my�la�a
cz�sto. - Wydelikacony - to by�o
mo�e w�a�ciwe okre�lenie - o
ciemnych w�osach i piwnych
oczach ojca. Inni ch�opcy?
Niew�tpliwie te� mieli swe
zalety, ale nie takie jak
Piotru�.
- Czy mog� p�j�� gra� w
kuleczki? - spyta� �ywo.
- W kuleczki? - powt�rzy�a z
prawdziwym niedowierzaniem. -
Sk�d je masz?
Za�mia� si� ukazuj�c szczerby
po mlecznych z�bach, a ten jego
�obuzerski �miech wprawia� j�
zawsze w zachwyt. Nast�pnie
Piotru� spu�ci� powieki. Rz�sy
jego wydawa�y si� jej cudownie
ciemne na tle cery �wie�ej jak
owoc.
- No widzisz - rzek� w
zamy�leniu, uderzaj�c czubkiem
bucika o �cian� - dzi� dopiero
zacz�li gra�, wi�c po�yczy�em
sobie kuleczki od jednego
ch�opca. A potem gra�em z nim i
wygra�em, a potem mu zwr�ci�em.
Teraz ju� wiesz, jak to by�o?
- O tak, teraz wiem -
powiedzia�a powstrzymuj�c si� od
�miechu. Malec za�o�y� r�ce na
plecach, wypi�� brzuch i lekko
rozkraczy� nogi, by m�c j�
lepiej widzie�.
- To przecie� ca�kiem
uczciwe, prawda? - spyta�
zezuj�c. - Tak si� robi, ja
przynajmniej tak zrobi�em.
Dosta�em pi�tna�cie kuleczek do
mojego dzbanka. - Wy�ebra� u
niej w ostatnich czasach dzbanek
z metalowym wieczkiem i z
chciwo�ci� sknery przechowywa� w
nim wszystkie drobne skarby. - A
je�li mi pozwolisz gra�, to
wygram mo�e jeszcze wi�cej.
- Kto wie - powiedzia�a z nut�
pob�a�ania, kt�ra pozbawia�a jej
odmow� zbytniej surowo�ci. -
S�dz� jednak, �e najpierw
napijemy si� herbaty. Tatu�
nadejdzie lada chwila.
- Aha! - zawo�a� ze
zrozumieniem, jak gdyby
wtajemniczy�a go w co�
niezwyk�ego, po czym doda�
rozbrajaj�co: - Ciekaw jestem,
czy mi co� przyniesie. Na pewno
przyniesie.
- W ka�dym razie biegnij do
domu i umyj r�ce. - A na dow�d,
�e dla jego dobra potrafi by�
surowa, doda�a: - Wygl�daj�
okropnie.
- No tak, gdy si� pracuje na
�odzi - wyja�ni� przygl�daj�c
si� ciemnym kostkom swych palc�w
i smugom brudnego potu na
d�oniach. - A dopiero splatanie
liny, ho! ho! - Urwa�, zacz��
nagle gwizda�, odwr�ci� si� i
pobieg� do domu.
Gdy znikn�� jej z oczu, �ucja
spojrza�a ponownie na drog�
wiod�c� do miasta, oczekuj�c
pojawienia si� m�a. W chwil�
p�niej znalaz� si� istotnie w
zasi�gu jej wzroku i powolnym
krokiem zd��a� ku niej. Ten
leniwy ch�d by� dla niego
charakterystyczny, tak �e
bezwiednie wyda�a cichy okrzyk,
wyra�aj�c tym na p�
przywi�zanie, na p�
zniecierpliwienie. Nagle w
b�yskawicznym skojarzeniu my�li
u�wiadomi�a sobie, jak doskonale
dobrane by�o ich ma��e�stwo.
- Tak, tak - my�la�a
stwierdzaj�c w duchu, jak bardzo
sobie odpowiadaj�. - Dobrze si�
sta�o, �e wzi�am Franka w swe
r�ce. - I stale my�l�c o swym
szcz�ciu, o tak rzadko
spotykanym zadowoleniu z
po�ycia, r�wnocze�nie cofn�a
si� wspomnieniem o par� lat, do
wyznaczonej przez los chwili ich
pierwszego spotkania. Jak�e si�
to miejsce nazywa�o? Ach tak:
"Pensjonat Kyle", nale��cy do
panien Roy. Nigdy nie zapomni
tego nazwiska ani panny Sary
Roy, kt�ra nie zajmowa�a si�
kuchni�, lecz z promieniej�c�
twarz� i wszechwiedz�cym
spojrzeniem prezydowa�a przy
"obfitym stole" - okre�lenia
tego u�y�a panna Sara,
og�aszaj�c w "Katolickim
Tr�baczu" sw�j pensjonat,
"pozostaj�cy pod piecz�
duchowie�stwa i najwy�szych sfer
�wieckich", jak brzmia�o
zako�czenie reklamy.
Tak, panny Roy by�y zawsze
nienagannie poprawne, w
przeciwnym razie Ryszard i Ewa
nigdy by u nich nie zamieszkali.
Ryszard by� zawsze drobiazgowym
pedantem, nawet w pierwszych
latach swego ma��e�stwa, zanim
wybi� si� jako prawnik; poza tym
pragn�� najwi�kszego szcz�cia
dla Ewy. O �ucj�, swoj� siostr�,
oczywi�cie wcale si� nie
troszczy�; wzi�� j� po prostu do
swego domu - nadzwyczajny dow�d
braterskiej �askawo�ci. Czy
zrobi� to mo�e po to, by zaj�a
si� ma�ym Karolkiem? Bo Ewa po
urodzenia dziecka czu�a si�
os�abiona.
Ryszard i �ucja nigdy si� ze
sob� nie zgadzali - wskutek
dziwnej odmienno�ci czy mo�e
podobie�stwa temperament�w -
pomimo, �e jako sieroty powinni
byli z�y� si� ze sob�. A kiedy
m�ody Moore zacz�� si� ni�
zajmowa�...!
Na to wspomnienie omal si� nie
u�miechn�a: podczas swego
dwutygodniowego urlopu Frank
czu� si� �le w tym towarzystwie,
nie znaj�c czy te� nie troszcz�c
si� o �cis�e formy obowi�zuj�ce
przy stole: "Cz�owiek od mas�a i
jaj - okre�li� go Ryszard -
staraj�cy si� o ni�!"
Jakie to �mieszne pozna� swego
przysz�ego m�a w pensjonacie, a
w dodatku w�a�nie w Ardbeg! I
nie jest to wcale w dobrym
tonie, przeciwnie - raczej
banalne. Mimo to Frank i ona
czuli wielki poci�g do siebie
w�a�nie dzi�ki przeciwie�stwu
natur - poci�g tak nieprzeparty,
�e nie by�o przed nim ucieczki.
Oboje byli bardzo wzruszeni w
owo pi�kne, senne popo�udnie -
takie samo jak dzi�, kiedy suche
igliwie modrzewi w lesie
Craigmore rozgrzewa�o si� w jej
spoconych d�oniach, a sosny,
wydzielaj�c �ywic�, przesyca�y
powietrze ci�k�, osza�amiaj�c�
woni�. U st�p ich rozci�ga�a si�
zatoka, wok� s�ycha� by�o
brz�czenie owad�w w zaro�lach, a
dusz� jej przepe�nia�o
szcz�cie, gwa�towne, p�omienne,
s�odkie. M�ody Moore nie by�
wtedy taki niezr�czny jak przy
stole.
Ryszard by� jednak surowy,
wrogi, stara� si� o�mieszy� jej
zwi�zek z sezonowym agentem
handlowym. Tak, mimo �e Moore z
pewn� co prawda oboj�tno�ci�
wyznawa� t� sam� religi�,
Ryszard nie lubi� go. - Takie
zero - m�wi�. - Produkt
irlandzkich rodzic�w, wygnanych
przez g��d z ojczyzny. Brat
�ucji przypuszcza�, �e Frank
pochodzi� z ch�op�w, kt�rych
wyp�dzi� dwukrotny nieurodzaj
kartofli, kt�rym w czasie g�odu
si�� opr�niano wozy z burak�w,
a �adowano trupy le��ce wzd�u�
drogi. Irlandczycy ci przybyli
do Szkocji, by wydawa� na �wiat
p�odne potomstwo, ras�
miesza�c�w zasilaj�cych
przewa�nie szeregi robotnik�w
rolnych - kt�rzy, gdy im
szcz�cie sprzyja�o, byli
bukmacherami lub szynkarzami -
plemi� niepo��dane i
nieokrzesane.
By�a to niemi�a perspektywa
dla Ryszarda, dumnego ze swego
szkockiego pochodzenia i dobrej
krwi Murray�w, kt�ry p�niej,
pos�uszny kaprysowi Ewy,
wyprowadzi� sw�j rodow�d od
bocznej linii Stuart�w.
Skutek by� prosty, zako�czenie
szybkie: Ryszard i �ucja
por�nili si� ze sob�, jak to
najcz�ciej bywa. Ani si� jej
�ni�o ulega� komukolwiek, gdy
chodzi�o o jej wyb�r. Wi�c po
prostu odesz�a z Frankiem owego
dnia przed dziewi�ciu laty.
Tak wi�c dosz�o do tego, �e
czeka oto przy furtce, �wiadoma
swego szcz�cia, mocno i bez
�adnego wstydu �wiadoma swej
mi�o�ci.
Nadchodzi�. Skin�a r�k� -
zrobi�a to bardzo dyskretnie,
ale mimo to gest ten nie mie�ci�
si� w granicach pow�ci�gliwego
zachowania, kt�re nakazywa�y owe
czasy. Tego roku, kiedy
nowoczesne pogl�dy nie by�y
jeszcze popularne, szanuj�ce si�
�ony nie pozdrawia�y swych m��w
w taki nieskromny spos�b. Kiwa�
r�k� - nie, nie wypada�o! Lecz
on r�wnie� odpowiedzia�
podniesieniem r�ki,
potwierdzaj�c niew�a�ciwo�� tego
post�pku.
- Halo, jak si� masz -
zawo�a�a u�miechaj�c si�, zanim
podszed� do niej.
- Halo - odpowiedzia�.
By� wysokim, silnie zbudowanym,
lekko przygarbionym
trzydziestoletnim m�czyzn�,
ubranym nieelegancko, o
niedba�ej postawie. W�osy mia�
jasnobr�zowe, cer� czerwonaw�,
oczy o dziwnie przejrzystym
orzechowym odcieniu, z�by
ol�niewaj�co bia�e. By�o w nim
co� - pewna opiesza�o��, leniwy
ch�d, oboj�tny wyraz oczu i
dziwna pow�ci�gliwo�� - co
sprawia�o, �e robi� wra�enie
ciekawej indywidualno�ci,
cz�owieka, kt�ry niedbale
spogl�da na �wiat i s�dzi, �e
zas�uguje on jedynie na nieufn�
ironi�.
- P�no wracasz - rzek�a
kr�tko, stwierdzaj�c z
zadowoleniem, bardziej ze
wzgl�du na niego ni� na siebie,
�e na twarzy jego nie ma dzi�
wyrazu przygn�bienia. -
My�la�am, �e sp�ni�e� si� na
poci�g o p� do pi�tej.
- Moore nie sp�nia si� nigdy
- odrzek� uprzejmie - chyba na
modlitw�. Mo�esz polega� na F.
J. Moorze.
- Zapomnia�e� kupi� mi
serwetki? - spyta�a znacz�co,
id�c obok niego �cie�k�.
Spojrza� na ni� z ukosa, ju�
mniej pewny siebie, i z wolna
potar� d�oni� policzek.
- Franku, to szkaradnie z
twojej strony - powiedzia�a z
wym�wk�. Jak�e charakterystyczne
by�o dla niego to ci�g�e
zapominanie. A wyra�nie jej
przecie� powiedzia�, �e b�dzie
dzi� przechodzi� ko�o sklepu
Gowa. Sklep ten uchodzi� w
rodzinie Moore'�w za wz�r
wielkiego magazynu w Glasgow:
cokolwiek pochodzi�o stamt�d,
by�o dobre. Wszystko w ich
willi, od pianina do sitka
kuchennego, zosta�o kupione za
got�wk� u wszechpot�nego Gowa.
- Mog� ci przynie�� w
najbli�szy pi�tek pude�ko
sardynek - odrzek� powoli - by
naprawi� to moje gapiostwo. -
Usta jej drgn�y; tak, te
serwetki by�y jej potrzebne, a
on zapomina� o nich przez ca�y
tydzie�. Ale to by�o do niego
podobne; potrafi� zapomnie� o
wszystkim: o urodzinach jej,
Piotrusia, a nawet o swoich
w�asnych, tak, nieraz si�
przyznawa�, �e nie pami�ta tej
wa�nej daty.
- S� zupe�nie postne -
zapewni� j� powa�nie. -
Dostarczaj� je wszystkim
zakonom. M�j drogi brat Edward
poleca je. Mo�na je spo�ywa� bez
grzechu.
Potrz�sn�a g�ow�, lecz
za�mia�a si� mimo woli.
- To w takim jeste� dzi�
nastroju? - spyta�a.
Weszli do ma�ej jadalni
mieszcz�cej si� na parterze w
amfiladzie, mi�dzy salonikiem a
kuchni� - architektura "willi"
nie by�a skomplikowana. Piotru�
na polecenie matki poci�gn�� za
sznurek dzwonka, po czym wszyscy
troje zasiedli do herbaty.
- I c� si� dzisiaj wydarzy�o?
- spyta� Moore, gdy Netta
wbieg�szy ha�a�liwie niby
podmuch wiatru, jeszcze szybciej
wybieg�a zaaferowana. - Ile
morderstw w ci�gu dnia?
- Wszystko po staremu -
odrzek�a spokojnie, podaj�c mu
grzanki - poza jedn� nowo�ci�,
�e tw�j syn zdaje si� teraz
gromadzi� kuleczki do gry.
Oczy Franka spocz�y przez
chwil� na ch�opcu szczerz�cym
z�by w u�miechu.
- Sko�czony Shylock z niego -
mrukn�� schylaj�c si� zn�w nad
jajkiem.
- A przed po�udniem spotka�am w
mie�cie pann� Hocking - doda�a
�ucja.
Rzuci� jej spojrzenie sponad
swej fili�anki - przy stole
siedzia� zwykle pochylony - i
lekko drwi�cym tonem powiedzia�:
- Pinkie, kochane stworzenie!
I c� ci powiedzia�a o sobie?
Widz�c, w jakim jest humorze,
potrz�sn�a g�ow� uprzejmie,
lecz z przekor�, nie racz�c
odpowiedzie�.
- �mieszna figura - obstawa� -
nie potrafi�bym absolutnie
okre�li� wielko�ci jej bucik�w.
Ma myszki w g�owie, ta Pinkie. -
I wzruszonym g�osem zaintonowa�:
- "Alleluja, Pinkie buja".
Stanowczo uwa�am j� za wariatk�.
- Wypi� reszt� herbaty i z
wymownym naciskiem doda�: - Im
mniej stykamy si� z tutejszymi
lud�mi, tym lepiej. Lubi�
jedynie t� miejscowo��...
- Franku, zn�w stajesz si�
�mieszny, jak zwykle - rzek�a
spokojnie.
W tej chwili us�yszeli pukanie
u drzwi wej�ciowych, a Piotru�
zawo�a�:
- Poczta! - Na skinienie matki
ze�lizn�� si� z krzes�a i
pobieg� do hallu. Wr�ci� z
listem i z powa�n� min�
zwyci�zcy wykrzykn��: - Dla
ciebie, mamusiu!
�ucja wzi�a list do r�ki, z
lekko pochylon� g�ow� krytycznym
spojrzeniem obj�a kwadratow�
kopert�, charakter pisma na
adresie, piecz�� pocztow�,
wyci�ni�t� nad znaczkiem, po
czym ostro�nie otworzy�a kopert�
scyzorykiem.
- Spodziewa�am si� - zauwa�y�a
spokojnie.
Na twarzy Moore'a pojawi� si�
wyraz lekkiego rozdra�nienia.
Wyj�� wyka�aczk� z kieszeni
kamizelki i rozparty na krze�le
przygl�da� si� �onie, powoli
czytaj�cej list.
- Pewno od Edwarda - rzek�
szyderczo, zanim sko�czy�a
czyta�, my�l�c o ich regularnej
korespondencji. - O c� chodzi
dzi� Jego Wielebno�ci? O stan
naszych dusz czy o stan jego
w�troby?
Nie odpowiedzia�a mu jednak,
bezg�o�nie poruszaj�c wargami i
wyt�aj�c wzrok, nie s�ysza�a
jego s��w. Czytanie poch�ania�o
ca�kowicie jej uwag�.
- A wi�c? - nalega�. - Czy
panna O'Regan dosta�a �winki, a
mo�e czego� innego?
Pod wp�ywem skojarzenia my�li
Piotru� za�mia� si� kr�tko -
zna� bowiem gospodyni� wuja
Edwarda, a ze smutnego
do�wiadczenia zna� tak�e i
�wink�. List nie by� jednak od
Edwarda.
- To pisze Anna - rzek�a
wreszcie, odk�adaj�c list i
podnosz�c oczy z wyrazem
rado�ci. - Przyjedzie tu. Joe
przywiezie j� z Levenfordu w
przysz�y czwartek.
- Anna! - wykrzykn�� Moore
opryskliwym, zupe�nie zmienionym
g�osem; odrzuci� list, szybko
przebieg�szy go oczyma. - Anna
przyjedzie tu! Dlaczego... po
co, na mi�o�� Boga, zaprosi�a�
j�?
Zmarszczy�a brwi. Jak on si�
zachowuje - i w dodatku w
obecno�ci Piotrusia.
- Zapominasz, �e jest twoj�
kuzynk� - powiedzia�a. - Zwyk�a
przyzwoito��... go�cinno��
nakazuje zaprosi� j� na tydzie�.
- Go�cinno��! Niepotrzebne
zawracanie g�owy, chcia�a�
powiedzie�!
- M�j drogi - dowodzi�a z
nieodpart� logik� - czy by�o to
r�wnie� zawracanie g�owy, kiedy
Anna i jej ojciec zaofiarowali
ci go�cinno��, gdy musia�e�
pojecha� do Belfastu? I to na
przesz�o trzy miesi�ce.
- Mia�em interesy, wi�c
musia�em tam zamieszka� - m�wi�
niespokojnie. - Powiadam ci, �e
nie chc� �adnych k�opot�w z
powodu Anny.
- Wi�c ja wezm� na siebie ca�y
k�opot - powiedzia�a zachowuj�c
spok�j nawet wobec tak
niem�drego post�powania z jego
strony. - Pomy�l, �e nigdy
jeszcze nie widzia�am Anny.
Pragn� j� pozna�.
- Do licha z poznaniem! -
krzykn�� gniewnie. - Nie chc�
jej mie� w swym domu, a je�li
ju� o tym m�wimy, to nie chc�
widzie� nikogo z ca�ej tej bandy
- doda� charakteryzuj�c w ten
spos�b swoich krewnych.
Zmarszczy�a czo�o. Tak, by�a
to jedna z jego cech - tak
skrajnie kontrastowa w
por�wnaniu z jej towarzyskim
instynktem - to pragnienie
unikania ludzi, odosobnienia
si�, trzymania si� z dala od
w�asnych krewnych zawsze j�
gniewa�o. Ulegaj�c wbrew woli
wybuchowi swego �ywego
temperamentu powiedzia�a
oburzona:
- O Bo�e! Co nam zaszkodzi
obecno�� Anny? Ty zawsze
poni�asz swych znajomych, nawet
w�asnych braci. Drwisz z
Edwarda, poniewa� jest ksi�dzem,
a Joe nie podoba ci si�,
poniewa� jest szynkarzem. Teraz
kolej na Ann�!
- Ksi�dz i szynkarz - powt�rzy�
niech�tnie. - �liczna para. Co
oni zrobili dla mnie czy dla
kogokolwiek? Raz jeszcze ci
powtarzam, �e nie chc� mie� tu
Anny.
- Dlaczego nie chcesz, by tu
przyjecha�a?
- Po prostu nie chc� jej tu
ogl�da�.
- Czy sam jeste� doskona�y, �e
masz takie zdanie o innych?
- Powinna� wiedzie�, jaki
jestem. Wszak wysz�a� za mnie,
prawda? - odpar� pos�pnie.
Zagryz�a doln� warg� dr��c z
oburzenia, czu�a chmur�, kt�ra
zbiera�a si� nad ich s�onecznym
pokoikiem tylko dlatego, �e
listonosz zapuka� do drzwi,
przynosz�c list od kuzynki
Franka. Bo w gruncie rzeczy c�
ona zrobi�a? Zaprosi�a krewn�,
Ann� Galton, by sp�dzi�a u nich
kilka dni. Czy to taka
niewybaczalna zbrodnia? Anna,
urodzona i wychowana w
Levenford, wyjecha�a przed
dziesi�ciu laty do Irlandii ze
swoim ojcem, kt�ry jako wsp�lnik
firmy "Lennox i Galton" - gdzie
pracowa� w�a�nie Frank -
osiedli� si� p�niej w Belfa�cie
i obj�� w tym interesie dzia�
eksportowy. Teraz, po �mierci
starego Galtona, Anna
powr�ciwszy tu, by z Lennoxem
uregulowa� sprawy spadkowe,
powzi�a, zupe�nie s�usznie,
zamiar odwiedzenia swych
krewnych. Chyba to zrozumia�e po
tak d�ugiej nieobecno�ci! U
Joego w Levenford sp�dzi�a ju�
dwa tygodnie, prawdopodobnie
odwiedzi te� Edwarda w Port
Doran. Czy nie jest wi�c rzecz�
naturaln�, by przyjecha�a te� do
Ardfillan? By� to akt
towarzyskiej grzeczno�ci. Nawet
wi�cej. Przed pi�ciu laty, kiedy
Frank musia� uda� si� do
Belfastu i prowadzi� agencj� w
zast�pstwie starego Galtona,
kt�ry wtedy zachorowa� - by� to
pierwszy atak "angina pectoris",
kt�ra ostatecznie spowodowa�a
jego �mier� - kuzynka Anna przez
przesz�o trzy miesi�ce otacza�a
go wszelkimi wygodami. Dla �ucji
wielk� ulg� stanowi�a
�wiadomo��, �e Frank jest pod
dobr� opiek�, gdy� znaj�c go i
wiedz�c, jak jest niezaradny,
ba�a si� dla niego wilgotnej
po�cieli, z�ego wiktu,
zaniedbanych hoteli - wszelkiego
z�a, kt�re mog�o wynikn�� z ich
roz��ki. A mimo to Frank
protestuje teraz przeciw
go�cinno�ci, jak� ona w zamian
ofiarowa�a Annie. Sama ta my�l
wywo�a�a oburzenie. �ucja
opanowa�a si� jednak i
zacisn�wszy usta, powstrzyma�a
gniewne s�owa.
Przez chwil� panowa�o
milczenie, nast�pnie Frank wsta�
powoli z min� nieco zawstydzon�,
wyj�� z kieszeni nieod��czne
zielone tekturowe pude�ko i
zapali� papierosa. Stan�� na
farbowanej ko�lej sk�rze i
opar�szy rami� na marmurowym
gzymsie kominka wci�gn�� dym
papierosa, obserwuj�c �on� k�tem
oka.
- Mieli�my dzi� du�o
zamieszania - rzek� wreszcie
troch� niezr�cznie.
W rzeczywisto�ci by�o to z
jego strony usprawiedliwieniem.
U�miechn�a si� serdecznie, co
od razu przywr�ci�o zwyk�y
nastr�j mi�dzy nimi, i unikaj�c
przedmiotu sporu, o�wiadczy�a:
- Musz� w najbli�szych dniach
pom�wi� o tym z Lennoxem. I to
rych�o!
- Co masz na my�li? - spyta�
zdziwiony.
- Zobaczysz! - I lekko skin�a
g�ow� z w�a�ciw� sobie
stanowczo�ci�. - W przysz�ym
tygodniu zaprosz� go na kolacj�.
Nie odpowiadaj�c przygl�da�
si� jej, gdy wsta�a i zacz�a
sprz�ta� ze sto�u, po czym
spojrza� przez okno. By�a to
pora odp�ywu, a na suchym,
twardym piasku bawi�o si�
kilkoro dzieci. Gra�y w pi�k�.
Piotru� wymkn�� si� do nich, a w
ch�odzie wieczoru szybkie jego
kroki i cienki, przenikliwy g�os
zlewa�y si� z tym t�em. Frank
przygl�da� si� oboj�tnie: jakie
to dziwne, �e ma ju� syna. B�d�c
brzd�cem sam grywa� w pi�k�, a
teraz! Zabawne, jak wszystko
idzie swoim torem. Anna ma tu
przyjecha� - niemi�a my�l. Nie
chce jej mie� w swym domu. Mimo
to wiecz�r jest pi�kny. Mo�e
wyj�� skosi� traw�. Ale zaraz
pomy�la�, �e tego nie zrobi.
Mo�e jutro. Jutro - to wielkie
s�owo u Franka. Leniwie usiad�
na mi�kkiej sofie przy oknie;
zn�w ukaza�o si� zielone
pude�ko, zapali� papierosa i
nosem wypuszcza� dym. Patrz�c na
roz�arzony koniec papierosa,
zauwa�y�:
- Lennox nosi si� z t� my�l�.
Przesta�a sprz�ta� ze sto�u,
zastanawiaj�c si� nad
wiadomo�ci�, kt�r� zna�a ju�
dok�adnie. Chodzi�o o to, �e
firma - ta sama, co przed o�miu
laty, z t� tylko r�nic�, �e
Lennox by� teraz jedynym jej
w�a�cicielem - zajmuj�ca si�
importem produkt�w irlandzkich,
postanowi�a rozszerzy� zakres
swej dzia�alno�ci i sprowadzi� z
Holandii nowy artyku�:
margaryn�. Obrzydliwe s�owo! A
jeszcze obrzydliwszy sam towar!
Mimo to analizowanie w�tpliwych
warto�ci tej nowej namiastki
mas�a nie potrafi�o zbi� �ucji z
tropu. Wystarcza� jej fakt, �e
Lennox, id�c z og�lnym post�pem,
zamierza rozszerzy� sw�j zakres
dzia�ania. Odnosi�a si� do tego
�yczliwie, �ywi�c w zwi�zku z
tym ambitne zamiary dotycz�ce
Franka. Czas, by on tak�e
zaawansowa�, ona ju� do tego
doprowadzi.
Rzadko zstanawia�a si� nad
obecnym stanowiskiem m�a - mo�e
dlatego, �e nie chcia�a go
bli�ej okre�la�; wystarcza�o �e
Frank pracuje w firmie "Lennox i
Galton", �e cieszy si� tam
zaufaniem, ma poczucie
niezb�dno�ci swojej pracy, a
tak�e wcale przyzwoit� pensj�. A
jednak, mimo wszelkich lojalnych
eufemizm�w wynajdywanych przez
�ucj�, Frank by�, m�wi�c
obiektywnie, jedynie skromnym
agentem handlowym. To
nies�uszne. Niesprawiedliwe!
Pragn�a dla niego czego�
lepszego, wa�niejszego. Gor�co
pragn�a, by si� wybi�, nawet
u�o�y�a pewien plan. M�wi�a ju�
o tym z Frankiem, lecz
wiedzia�a, �e on unika tego
tematu pod pozorem dok�adnego
rozwa�enia ca�ej sprawy.
"Oczywi�cie, �e o tym pomy�l�.
Zostaw mi tylko troch� czasu" -
odpowiada� jej stale albo te�
udaj�c wielk� szczero��
przyrzeka�: "Pom�wi� jutro z
Lennoxem". Nie pomy�la� jednak,
a by�a te� pewna, �e nigdy nie
napomkn�� o tym Lennoxowi, cho�
cz�sto zapewnia�, �e "ma starego
w kieszeni". By�o to podobne do
Franka: ile� razy irytowa�a si�
z powodu jego braku
stanowczo�ci. Teraz jednak,
patrz�c na niego w zamy�leniu,
rzek�a:
- Franku, mo�e to w�a�nie
pozwoli nam si� wybi�. Chocia�
zbytnio nie zaprz�ta�am tym
sobie g�owy - rzek�a, lekk�
ironi� pokrywaj�c sw�j zapa�. -
Nic nie mo�e r�wna� si� z
mas�em. Nie u�ywa�abym te� tego
w swoim domu.
- A jednak to m�dry pomys�...
i takie tanie. - Nie m�g�
przedstawi� innych argument�w
zapewniaj�cych powodzenie tego
towaru. - A Lennox ma szerokie
ko�a odbiorc�w. My�l�, �e
m�g�bym to sprzedawa�. -
Ziewn��. - Chcia�bym umrze� jako
cz�owiek bogaty, je�li mnie
najpierw nie powiesz�. Da�oby
si� pogodzi� jedno z drugim.
Ostatnia przemowa milionera z
�awy oskar�onych: "Serdecznie
umi�owani bracia, jestem
niewinny. Nigdy nic nie robi�em
poza rozdzieraniem swych szat".
Zn�w zapad�o milczenie. Frank
patrzy� przez okno na wybrze�e,
gdzie Netta przekonywa�a
Piotrusia, �e czas spa�. By� to
ostatni akt cowieczornej
komedii, ch�opczyk goniony przez
s�u��c� p�dzi� ku furtce.
Us�yszawszy odg�os krok�w na
�cie�ce wysypanej �wirem, �ucja
wysz�a z pokoju nios�c pe�n�
tac�. Frank siedzia� bez ruchu;
powiedzia� synkowi dobranoc,
nast�pnie czeka�. �atwo
przychodzi�o mu czekanie, a by�o
to typowe dla jego charakteru.
Stale zdawa� si� czego�
oczekiwa� - troch� nerwowo,
troch� melancholijnie, jak gdyby
przeczuwa� nieszcz�cie maj�ce
go kiedy� dosi�gn��. W�a�nie z
powodu tej sk�onno�ci, �ucja
nieraz w�tpi�co potrz�sa�a
g�ow�, w swej bezgranicznej
energii absolutnie nie mog�c
zrozumie� takiej wyczekuj�cej
postawy. Cz�sto pragn�a widzie�
go bardziej o�ywionym, mniej
oboj�tnym wobec drobnych spraw
�yciowych. Zar�wno lenistwo i
pos�pne usposobienie Franka, jak
sceptycyzm i s�abo�� nie
podlega�y �adnej dyskusji - by�
prawdziwym dziwakiem, nie
pozbawionym jednak pewnych
zdolno�ci. Potrafi� na przyk�ad
obra� jab�ko w ten spos�b, �e
�upina stanowi�a jeden pasek
cienki jak op�atek; umia�
doskonale struga� piszcza�ki z
wierzbiny, umia� na wybrze�u
Ardmore zbiera� muszle i piec je
tak znakomicie, �e mog�yby
skusi� nawet anachoret�. W
u�ywaniu wyka�aczki - trzyma� j�
w zamy�leniu przy ustach - by�
niezr�wnany. Chwilami opanowywa�
go dziwny nastr�j weso�o�ci. Gdy
kto� zrobi� uwag� - a zdarza�o
si� to cz�sto - o jego istotnie
nadzwyczajnych z�bach, opowiada�
powa�nie: "To dzi�ki temu, �e w
m�odo�ci czy�ci�em je burakami".
Albo id�c w towarzystwie �ony
ubranej w najlepszy od�wi�tny
str�j, przystawa� w odleg�o�ci
rzutu kamieniem od w�asnego domu
i z ca�� powag� prosi� starego
Bowie, by mu wskaza� drog�:
"Przepraszam, panie Bowie, czy
mo�e mi pan powiedzie�, gdzie
mieszka pan Moore?" A kiedy
os�upia�y siedemdziesi�cioletni
starzec, sk�onny do apopleksji,
podagrycznym palcem wskazywa� mu
jego dom, Frank przyjmowa�
informacj� z tak� sam�
pedantyczn� powag�: "Dzi�kuj�,
panie Bowie. Czy przyjmie to pan
ode mnie?" I wyci�gn�wszy z
kieszeni pude�ko zapa�ek
obdarza� zgrzybia�ego starca
jedn� zapa�k�. A potem z zadart�
g�ow� szed� dalej gwi�d��c
weso�o. �ucja by�a w�ciek�a. A
jednak taki by� Frank!
Lecz rzadko bywa� taki weso�y,
kiedy indziej miewa� straszne
ataki melancholii. Wtedy
siedzia� skulony przy ogniu, bez
ruchu, z wysuni�t� doln� warg�,
pogr��ony w smutku, ciemnymi
oczami zapatrzony w skacz�ce
p�omienie.
Poza tym nie umia� zawiera�
przyja�ni, a licznych przyjaci�
wyszukiwa� sobie w najmniej
oczekiwanych miejscach. Do
przyjaci� swych zalicza� �owc�
kr�lik�w w Gielston Woods,
kamieniarza, t�uk�cego stos
kamieni w pobli�u Point,
wspomnianego ju� Bowie, kt�rego
nazywa� starym marynarzem,
gro��c mu cz�sto, �e nauczy go
robi� po�czochy. Nie mia�
poj�cia o robieniu po�czoch -
ale w tym powiedzeniu
przejawia�a si� r�wnie�
osobowo�� F.J. Moore'a,
pr�niaka, marzyciela, tw�rcy
wierzbowych fujarek, nad kt�rym
zdawa�o si� ci��y� stale owo
nieokre�lone, melancholijne
przeczucie nieszcz�cia, tak �e
cz�sto mawia�: "�le sko�cz�.
Je�li nie zrobi� mnie lordem, to
mnie powiesz�. Z ca��
pewno�ci�".
W tej chwili jednak, kiedy tak
siedzia� odpoczywaj�c, wr�ci�a
�ucja. Wzi�a swoj� rob�tk� -
haftowa�a kwiaty i arabeski na
czarnej jedwabnej poduszce - i
usiad�a obok niego na sofie.
- I co? - spyta�a pogodnie -
co tam w gazecie? M�g�by�
przynajmniej opowiedzie� swej
biednej �onie co� nowego.
Niezbyt ch�tnie si�gn�� po
gazet� wieczorn� i przebieg�
oczami kronik�; gazeta
szele�ci�a, gdy odwraca� kartk�
po kartce, szkaj�c czego�
bardziej zajmuj�cego. Tu i
�wdzie odczyta� jak�� wiadomo��,
robi�c uwagi, przepojone
niezmiennie sceptycyzmem.
"Mo�esz wierzy�, je�li chcesz" -
wyra�a�a jego mina, albo: "Wiesz
przecie�, co wypisuj� w
gazetach"; ch�tnie natomiast
s�ucha� jej zdania, a nawet
zach�ca� j� do wypowiedzenia
opinii. Poza tym przeczyta� na
jej pro�b� felieton o ostatniej
modzie kobiecej - �ucja bowiem
interesowa�a si� strojami, mo�e
nawet zanadto, jak nieraz
twierdzi�. S�ucha�a uwa�nie,
przerywaj�c nawet haftowanie,
raz czy dwa razy potakuj�co
skin�a g�ow� na znak uznania.
Gdy wyczerpa�y si� ciekawsze
informacje, wypu�ci� gazet� z
bezw�adnej r�ki.
- We� jak�� ksi��k� - podda�a
my�l, odgryzaj�c koniec
jedwabnej nitki i nawlekaj�c
ig��.
Nie czu� jednak specjalnego
poci�gu do ksi��ek, od czasu do
czasu przegl�da� tylko jaki�
tygodnik. Czytywa� "Photo_bits",
nie dlatego, �eby go
interesowa�o, ale dlatego, �e
m�g� tam znale�� dobry dowcip
dla swoich klient�w! Ale �ucja
stanowczo po�o�y�a kres tej
lekturze, gdy� pewnego dnia
Piotru� przybieg� do niej z tym
pismem pytaj�c o "panie z
wypchanymi �ydkami".
Frank, wsun�wszy r�ce pod
g�ow�, opar� si� na mi�kkiej
poduszce z w�osia.
- �atwiej nic nie robi� -
odrzek�. - Z ca�ym spokojem
oddam si� na chwil� temu
zaj�ciu.
Siedzia� i przygl�da� si� jej.
Zmierzch stopniowo ogarnia�
pok�j, a wraz z nim na twarzy
Franka pojawi� si� z wolna wyraz
czu�o�ci. Wreszcie �ucja wyda�a
cichy okrzyk.
- Nic ju� nie widz� -
powiedzia�a u�miechaj�c si�
do m�a, a u�miech jej by�
czaruj�cy w tym na p� ciemnym
pokoju. - Zapal lamp�.
- Na co nam lampa? - spyta�
znacz�co.
- Abym mog�a haftowa�,
oczywi�cie.
- Ach, dosy� ju� dzisiaj
szy�a�.
Wysun�� r�k�, by j�
powstrzyma�, obj�� j� i
przyci�gn�� do siebie. Bogato
haftowana poduszka
niepostrze�enie osun�a si� z
jej kolan; �ucja bierna i
zadowolona przytuli�a si� do
niego. Tak, by�a zadowolona. Nie
zapiera�a si� swego szcz�cia i
mia�a te� niejakie nadzieje co do
ich przysz�o�ci. I tak bardzo
kocha�a Franka. Przez par� chwil
le�eli tak, gdy ostatni s�aby
blask zmierzchu cicho wymyka�
si� z pokoju. Nast�pnie poczu�a,
�e r�ka jego wsuwa si� z wolna
pod jej gorsecik, porusza si�
mi�kko, pieszczotliwie. By� to
znak - ich znak porozumiewawczy.
Zacz�a szybko oddycha�,
przytuli�a si� do niego,
niewidoczny w mroku u�miech
rozja�ni� jej twarz; zna�a
przecie� usposobienie m�a!
Frank zwykle niespodziewanie i
gwa�townie zbli�a� si� do niej.
Muskaj�c mu twarz oddechem
szepn�a wyzywaj�co:
- B�dziesz musia� zachowywa�
si� inaczej, gdy przyjedzie
Anna!
Zdawa�o si�, �e Frank chce co�
odpowiedzie�, ale nie zrobi�
tego. A potem nie m�g� ju�
m�wi�, gdy� �ucja przycisn�a
nagle swe ciep�e usta do jego
policzka.
- Kocham ci�, Franku -
szepn�a. Wiesz, �e ci� kocham.
2
W nast�pny czwartek o p� do
sz�stej przed dom ich zajecha� z
fasonem w�zek z Levenford.
Przyjecha� nim Joe, jego siostra
Polly i Anna z baga�em. Ten
wspania�y wjazd by� konieczny i
usprawiedliwiony, gdy� na ko�le
siedzia� gruby Joe. Wydostawszy
si� z w�zka pocieszy� zm�czon�
szkap� pe�nym uznania
cmokni�ciem i �yczliwym klapsem
w dymi�cy bok. Jego stosunek do
konia �wiadczy� o wielkim
do�wiadczeniu zawodowym. Joe
posiada� istotnie zawodowe
do�wiadczenie we wszystkim; nie
by�o rzeczy, na kt�rej nie
zna�by si� wielki Joe! Cudowna
wszechwiedza u cz�owieka, kt�ry
nic nie czyta�, podpisywa� si� z
wielkim trudem, a angielszczyzn�
kr�lowej zniekszta�ca� z
dobrodusznym lekcewa�eniem.
U�ywaj�c jego w�asnego
wyra�enia, wszystko przychodzi�o
mu z �atwo�ci�; nic dziwnego -
by� przecie�, jak sam to
okre�la�, "r�wnym facetem". By�
szynkarzem, to prawda;
sprzedawa� trunki, a po cichu
grywa� nawet w totalizatora. Ale
c� z tego? Wiedziano, �e w
spos�b bardzo przyzwoity broni
swych go�ci przed wstr�tnym
na�ogiem przezornie
rozcie�czaj�c napoje uczciw�
szkock� wod�. Jego stosunek do
koni nie by� pozbawiony pewnej
szlachetno�ci, w tej chwili
zw�aszcza sta�o si� jasne, jak
bardzo Joe lubi� te szybkonogie
zwierz�ta. Teraz jednak,
wsun�wszy wielki palec za
kamizelk�, odrzuci� g�ow� w ty�
i weso�o krzykn�� do siedz�cych
na wozie:
- Hej tam! Schodzi� z wozu!
Kufer zostawcie. Frank wniesie
go do domu. �wi�ta Brygido! Jak
mi si� chce pi� po tym kurzu.
Nast�pnie z niegro�n�
che�pliwo�ci� ruszy� �cie�k� ku
domowi. Jego zachowanie zdawa�o
si� m�wi�: "Niech wszyscy ci, co
odmawiaj� Irlandczykowi prawa
wtargni�cia i zdobycia Szkocji,
spojrz� na posta� Joego Moore i
niech ich licho porwie". By�
ros�y - nie tyle wysoki, ile
t�gi, i mia� szacowny, du�y
brzuch szynkarza. Cechowa�a go
serdeczno�� w sposobie bycia,
charakterystyczna dla ludzi
grubych. Dobroduszno�� �wieci�a
w jego ma�ych oczach osadzonych
g��boko niby rodzynki w t�uszczu
g�adkiej bladej twarzy. Z