2236

Szczegóły
Tytuł 2236
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2236 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2236 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2236 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Archibald Joseph Cronin Trzy mi�o�ci Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1992 Prze�o�y�a Maria Kreczkowska_Feldmanowa. T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9. Pap. kart. 140 g. kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "Pax", Warszawa 1989. Pisa�a Katarzyna Jurczyk. Korekty dokona�y: U. Maksimowicz i K. Kruk Od redakcji. Archibald Joseph Cronin jest autorem znanym polskiemu Czytelnikowi z ciesz�cych si� popularno�ci� powie�ci, takich jak m.in. "Cytadela", "Gwiazdy patrz� na nas", "Zielone lata", "Klucze Kr�lestwa". W swej bogatej tw�rczo�ci zajmuje si� przede wszystkim etyczn� i zawodow� problematyk� lekarsk�. Odbiega od niej tematem psychologiczna i obyczajowa powie�� "Trzy mi�o�ci". Trzy mi�o�ci �ucji Moore: do m�a, syna i kiedy ju� wszystko zawiod�o, do Boga... �arliwo�� i bezkompromisowo�� rozmieniona na drobne w walce o mira�e, gwa�towna ch�� uszcz�liwienia najbli�szych poprzez kszta�towanie ich wed�ug w�asnego wzoru. W�druj�c wraz z �ucj� poprzez jej ci�kie �ycie samotnej kobiety, kt�re rozpocz�o si� w willi z ogr�dkiem u boku ukochanego m�a, a ko�czy w poczekalni dworcowej, widzimy coraz wyra�niej: to w�a�nie jest brak mi�o�ci, tej jedynej, o kt�rej m�wi �w. Pawe�, �e "cierpliwa jest, �askawa jest (...), nie zazdro�ci, nie unosi si� pych� (...) i gniewem, nie pami�ta z�ego..." Czy �ucja zrozumia�a to umieraj�c? Cronin nie stawia kropek nad i. Z nieco staro�wieckiej scenerii spokojnego �ycia w Szkocji na pocz�tku naszego wieku patrz� na nas udr�czone w�asnym egoizmem oczy. Cz�� pierwsza 1 Gdy tylko �ucja sko�czy�a si� przebiera�, podesz�a do okna swej sypialni, ale Franka nie by�o jeszcze wida�. Sta�a za d�ug� koronkow� firank�, pogr��ona w my�lach, wpatrzona w bia�� smug� drogi, biegn�cej brzegiem zatoki ku miastu odleg�emu niemal o mil�. Na drodze nie by�o nikogo opr�cz starego Bowie i jego kundla. Jeden wygrzewa� stare zreumatyzowane ko�ci, siedz�c na niskim murze przed swym ma�ym warsztatem szkutniczym, drugi, wsun�wszy g�ow� mi�dzy �apy, wyci�gn�� si� i spa� na bruku nagrzanym przez s�o�ce. S�o�ce by�o wspania�e w owo sierpniowe popo�udnie: migota�o na zatoce niby ta�cz�ce cekiny, po�yskliwym �arem muska�o Ardfillan, wyz�aca�o dachy i wysokie kominy Port Doran na przeciwleg�ym brzegu, tak �e miasto mia�o wygl�d dziwny i tajemniczy. Nawet ta zwyczajna droga przed oczyma �ucji oz�ocona by�a blaskiem s�o�ca, a schludne domki osady zatraca�y sw� codzienno�� we wspania�ym potoku z�otego �wiat�a. Dobrze zna�a ten widok: l�ni�ca tafla wody obj�ta ramionami brzegu, lasy p�wyspu Ardmore, ch�odne i b��kitne we mgle oddalenia, od zachodu poszarpany �a�cuch g�r, majestatycznie spi�trzonych na tle bladej kurtyny nieba. Dzi� zw�aszcza ten przeobra�ony krajobraz posiada� pewien z�udny wdzi�k, kt�ry dziwnie zachwyca� �ucj�. Ponadto ta pora roku kry�a w sobie mimo upa�u pierwsz� zapowied� jesieni - pierwszy uschni�ty li�� na �cie�ce, bardziej s�ony zapach morszczyn na pla�y, dalekie krakanie kawek - jak ona kocha to wszystko! Jesie�... Oczy jej os�oni�te d�oni� przed jaskrawym blaskiem, w�druj�c w poprzek drogi ku warsztatowi starego Bowie, odkry�y posta� synka, bawi�cego si� na pok�adzie "Or�a". Pomaga� czy te� przeszkadza� Dawidowi, kt�ry pracowa� na ma�ej �odzi zakotwiczonej na szarym kamiennym nabrze�u. Raczej mu przeszkadza - pomy�la�a, surowo t�umi�c tkliwo�� macierzy�sk�. U�miechni�ta podesz�a do d�bowej szafy i z wrodzon�, instynktown� powag� kobiety stoj�cej przed lustrem, przygl�da�a si� swemu odbiciu. Nie by�a wysoka - "takie sobie male�stwo", nazywa� j� pob�a�liwie brat Ryszard - lecz pod mu�linow� sukienk� zgrabna figurka rysowa�a si� z m�odzie�czym wdzi�kiem. �ucja wygl�da�a m�odo i �wie�o, robi�c raczej wra�enie szesnastolatki ni� kobiety dwudziestosze�cioletniej - jak to kiedy� stwierdzi� Frank w nieoczekiwanym momencie uznania, wyzbywszy si� swej zwyk�ej pow�ci�gliwo�ci. Drobna, otwarta i wra�liwa twarz o �wie�ej cerze, zabarwiona teraz ciep�ym tchnieniem s�onecznego lata, mia�a delikatny koloryt. Oczy osadzone daleko od siebie by�y b��kitne, ciemnob��kitne, o jeszcze ciemniejszych niteczkach, kt�re splataj�c si� w siatk� tworzy�y migotliwe punkciki �wietlne; oczy te by�y dziwnie �agodne i szczere. K�ciki ust lekko podniesione, smuk�a linia szyi i podbr�dka mia�a mi�kk� falisto��, a wyraz twarzy �wiadczy� o otwarto�ci, opanowaniu i pogodzie. Podnios�a r�k� do ciemnobr�zowych w�os�w, przegl�daj�c si� w lustrze kr�tk� chwil�, nast�pnie z�o�y�a skromn� perkalow� sukienk�, kt�r� mia�a na sobie przez ca�y dzie�, i umie�ci�a j� w dolnej szufladzie szafy, ostatnim badawczym spojrzeniem obj�a pok�j, by stwierdzi�, czy wszystko w porz�dku, przyjrza�a si� b�yszcz�cemu linoleum, doskonale przylegaj�cemu pokrowcowi na wyplatanym fotelu, kapie sp�ywaj�cej mi�kko z ��ka, wdzi�cznym ruchem g�owy wyrazi�a swoje zadowolenie, odwr�ci�a si� i zesz�a na d�. Dzi� upora�a si� ze wszystkim p�niej ni� zwykle - pi�tek by� dniem pieczenia - ale unosz�cy si� wok� zapach czystego, schludnego mieszkania, wosku, myd�a i terpentyny, b�d�cy najpi�kniejsz� woni� dla gospodyni dumnej ze swego domu, usprawiedliwia� p�niejsze nieco zabranie si� do toalety. Czu�a uzasadnion�, skromn� dum� z doskona�o�ci swego domu: tego ma�ego, odosobnionego domku - g�rnolotnie nazywanego will� - stoj��cego na kra�cach Ardfillan. �ucja kocha�a swoje gospodarstwo i lubi�a widzie� je l�ni�co czystym! A teraz, stoj�c w kuchni, odwr�ci�a si� ku otwartym drzwiom zmywalni i spyta�a: - Netto, jeste� gotowa? - Jeszcze chwileczk�, pani Moore - brzmia�a odpowied� troch� przyt�umiona, gdy� s�u��ca Netta, ko�cz�c czesanie si� przed kwadratowym lusterkiem umieszczonym nad miedzianym kot�em, trzyma�a mi�dzy wargami szpilk� do w�os�w. - Pan Moore nadejdzie lada chwila - ci�gn�a �ucja w zamy�leniu. - S�ysza�am nadje�d�aj�cy poci�g. Ja na twoim miejscu rozbi�abym ju� jajka. Cztery. - Dobrze, pani Moore - odrzek�a dziewczyna tonem raczej pob�a�liwym. - I uwa�aj, prosz�, przy rozbijaniu. Daj do wody troch� octu, �eby si� �ci�y. Nie zapomnij. - Nie, nie zapomn�, pani Moore. Netta, wyj�wszy ju� szpilk� z ust, zaprotestowa�a przeciwko mo�liwo�ci podobnego zaniedbania, i jakby podkre�laj�c swe o�wiadczenie wesz�a zamaszy�cie do kuchni. By�a to dzielna siedemnastoletnia dziewczyna - ch�tna, opanowana i sympatyczna, kt�ra przy ca�ej uprzejmo�ci mia�a wrodzon� dum� i mimo ca�ej gotowo�ci do pracy nigdy nie przyzna�aby si�, �e jest s�u��c�. �adna si�a nie mog�aby wydoby� z jej ust tytu�u "wielmo�ny pan" lub "wielmo�na pani"; przeciwnie, swych chlebodawc�w traktowa�a jak r�wnych sobie, m�wi�c do nich grzecznie, lecz bez uni�ono�ci: panie Moore i pani Moore. W niekt�rych okoliczno�ciach w jej zachowaniu mo�na by�o wyczu� nawet odcie� wy�szo�ci, jak gdyby �ywi�a do Moore'�w pewn� pogard� z powodu odr�bno�ci ich wyznania, szczyc�c si� w�asn� wiar� i prawomy�lno�ci�. Teraz jednak u�miechn�a si� i rzek�a znacz�c�: - Ubieram si� teraz d�u�ej, odk�d zacz�am upina� w�osy. D�u�ej si� ubierasz - pomy�la�a �ucja - odk�d Dawid Bowie zacz�� si� do ciebie zaleca�. G�o�no jednak powiedzia�a: - �adnie ci tak. A Dawidowi podoba si� to uczesanie? W odpowiedzi Netta potrz�sn�a g�ow� ze spi�trzon� fryzur� - ile� dziewcz�cej kokieterii i czu�ej t�sknoty wyra�a�o si� w tym prostym ge�cie! - i szybko rozbi�a jajko o brzeg garnka. - Jemu! - powiedzia�a i to by�o wszystko, nic wi�cej. Ale gwa�townie si� zarumieni�a odwracaj�c twarz ku flaszce z octem. �ucja przystan�a na chwil� i kryj�c u�miech przygl�da�a si� ruchom dziewczyny. U�wiadomi�a sobie nagle swoje w�asne szcz�cie. Czu�a dziwne zadowolenie, wynikaj�ce z mi�ego poczucia spe�nionego obowi�zku, orze�wienia po przebraniu si� oraz �wiadomo�ci, �e zas�u�y�a na ten kr�tki odpoczynek. Zawsze lubi�a moment powrotu Franka z miasta, a przyzwyczajenie nie os�abi�o tej rado�ci. �adnie ubrana, wype�niwszy codzienne obowi�zki w czy�ciutkim mieszkaniu, gotowa by�a na jego przyj�cie, a za ka�dym razem przenika�a j� ciep�a fala szcz�cia. Odwr�ci�a si�, wysz�a do ciasnego przedpokoju, otworzy�a frontowe drzwi i wolnym krokiem ruszy�a wysypan� �wirem �cie�k�. Na ma�ym czworok�tnym trawniku grz�da lewkonii, lobelii i geranium - zestawienie, b�d�ce w tym roku brylantowego jubileuszu kr�lowej Wiktorii ostatnim krzykiem sztuki ogrodniczej - rozkwit�a wspaniale ciesz�c jej pe�ne zachwytu oczy. Delikatnie wyrwa�a i odrzuci�a bezwstydny chwast, przeszkadzaj�cy najpi�kniejszej lewkonii. Nast�pnie podesz�a do furtki ogrodowej i szeroko j� otworzy�a. W tej chwili dobieg�y j� z drogi jakie� odg�osy, szybki, coraz g�o�niejszy tupot. Podni�s�szy oczy �ucja ujrza�a swego synka biegn�cego ku niej. - Mamo! - krzykn��, z min� zapowiadaj�c� wa�n� nowin�. - Pracowa�em z Dawidem na "Orle". - Co ty powiesz! - zawo�a�a udaj�c niedowierzanie. - Pracowa�em - zapewni� z ca�ym zapa�em o�miolatka przej�tego czym� wa�nym. - Pozwoli� mi nawet zwi�za� ko�ce liny. - O Bo�e! I co jeszcze? - zawo�a�a przygl�daj�c si� z czu�o�ci� piegom na jego nosie. By� to zwyk�y zadarty nosek, a piegi na nim stanowi�y jedynie drobne punkciki. Istnia�y te�, co otwarcie przyzna�a, inne piegowate nosy, ale dla niej ten w�a�nie mia� nieprzeparty urok! Ch�opak doskonale rozwini�ty jak na sw�j wiek - my�la�a cz�sto. - Wydelikacony - to by�o mo�e w�a�ciwe okre�lenie - o ciemnych w�osach i piwnych oczach ojca. Inni ch�opcy? Niew�tpliwie te� mieli swe zalety, ale nie takie jak Piotru�. - Czy mog� p�j�� gra� w kuleczki? - spyta� �ywo. - W kuleczki? - powt�rzy�a z prawdziwym niedowierzaniem. - Sk�d je masz? Za�mia� si� ukazuj�c szczerby po mlecznych z�bach, a ten jego �obuzerski �miech wprawia� j� zawsze w zachwyt. Nast�pnie Piotru� spu�ci� powieki. Rz�sy jego wydawa�y si� jej cudownie ciemne na tle cery �wie�ej jak owoc. - No widzisz - rzek� w zamy�leniu, uderzaj�c czubkiem bucika o �cian� - dzi� dopiero zacz�li gra�, wi�c po�yczy�em sobie kuleczki od jednego ch�opca. A potem gra�em z nim i wygra�em, a potem mu zwr�ci�em. Teraz ju� wiesz, jak to by�o? - O tak, teraz wiem - powiedzia�a powstrzymuj�c si� od �miechu. Malec za�o�y� r�ce na plecach, wypi�� brzuch i lekko rozkraczy� nogi, by m�c j� lepiej widzie�. - To przecie� ca�kiem uczciwe, prawda? - spyta� zezuj�c. - Tak si� robi, ja przynajmniej tak zrobi�em. Dosta�em pi�tna�cie kuleczek do mojego dzbanka. - Wy�ebra� u niej w ostatnich czasach dzbanek z metalowym wieczkiem i z chciwo�ci� sknery przechowywa� w nim wszystkie drobne skarby. - A je�li mi pozwolisz gra�, to wygram mo�e jeszcze wi�cej. - Kto wie - powiedzia�a z nut� pob�a�ania, kt�ra pozbawia�a jej odmow� zbytniej surowo�ci. - S�dz� jednak, �e najpierw napijemy si� herbaty. Tatu� nadejdzie lada chwila. - Aha! - zawo�a� ze zrozumieniem, jak gdyby wtajemniczy�a go w co� niezwyk�ego, po czym doda� rozbrajaj�co: - Ciekaw jestem, czy mi co� przyniesie. Na pewno przyniesie. - W ka�dym razie biegnij do domu i umyj r�ce. - A na dow�d, �e dla jego dobra potrafi by� surowa, doda�a: - Wygl�daj� okropnie. - No tak, gdy si� pracuje na �odzi - wyja�ni� przygl�daj�c si� ciemnym kostkom swych palc�w i smugom brudnego potu na d�oniach. - A dopiero splatanie liny, ho! ho! - Urwa�, zacz�� nagle gwizda�, odwr�ci� si� i pobieg� do domu. Gdy znikn�� jej z oczu, �ucja spojrza�a ponownie na drog� wiod�c� do miasta, oczekuj�c pojawienia si� m�a. W chwil� p�niej znalaz� si� istotnie w zasi�gu jej wzroku i powolnym krokiem zd��a� ku niej. Ten leniwy ch�d by� dla niego charakterystyczny, tak �e bezwiednie wyda�a cichy okrzyk, wyra�aj�c tym na p� przywi�zanie, na p� zniecierpliwienie. Nagle w b�yskawicznym skojarzeniu my�li u�wiadomi�a sobie, jak doskonale dobrane by�o ich ma��e�stwo. - Tak, tak - my�la�a stwierdzaj�c w duchu, jak bardzo sobie odpowiadaj�. - Dobrze si� sta�o, �e wzi�am Franka w swe r�ce. - I stale my�l�c o swym szcz�ciu, o tak rzadko spotykanym zadowoleniu z po�ycia, r�wnocze�nie cofn�a si� wspomnieniem o par� lat, do wyznaczonej przez los chwili ich pierwszego spotkania. Jak�e si� to miejsce nazywa�o? Ach tak: "Pensjonat Kyle", nale��cy do panien Roy. Nigdy nie zapomni tego nazwiska ani panny Sary Roy, kt�ra nie zajmowa�a si� kuchni�, lecz z promieniej�c� twarz� i wszechwiedz�cym spojrzeniem prezydowa�a przy "obfitym stole" - okre�lenia tego u�y�a panna Sara, og�aszaj�c w "Katolickim Tr�baczu" sw�j pensjonat, "pozostaj�cy pod piecz� duchowie�stwa i najwy�szych sfer �wieckich", jak brzmia�o zako�czenie reklamy. Tak, panny Roy by�y zawsze nienagannie poprawne, w przeciwnym razie Ryszard i Ewa nigdy by u nich nie zamieszkali. Ryszard by� zawsze drobiazgowym pedantem, nawet w pierwszych latach swego ma��e�stwa, zanim wybi� si� jako prawnik; poza tym pragn�� najwi�kszego szcz�cia dla Ewy. O �ucj�, swoj� siostr�, oczywi�cie wcale si� nie troszczy�; wzi�� j� po prostu do swego domu - nadzwyczajny dow�d braterskiej �askawo�ci. Czy zrobi� to mo�e po to, by zaj�a si� ma�ym Karolkiem? Bo Ewa po urodzenia dziecka czu�a si� os�abiona. Ryszard i �ucja nigdy si� ze sob� nie zgadzali - wskutek dziwnej odmienno�ci czy mo�e podobie�stwa temperament�w - pomimo, �e jako sieroty powinni byli z�y� si� ze sob�. A kiedy m�ody Moore zacz�� si� ni� zajmowa�...! Na to wspomnienie omal si� nie u�miechn�a: podczas swego dwutygodniowego urlopu Frank czu� si� �le w tym towarzystwie, nie znaj�c czy te� nie troszcz�c si� o �cis�e formy obowi�zuj�ce przy stole: "Cz�owiek od mas�a i jaj - okre�li� go Ryszard - staraj�cy si� o ni�!" Jakie to �mieszne pozna� swego przysz�ego m�a w pensjonacie, a w dodatku w�a�nie w Ardbeg! I nie jest to wcale w dobrym tonie, przeciwnie - raczej banalne. Mimo to Frank i ona czuli wielki poci�g do siebie w�a�nie dzi�ki przeciwie�stwu natur - poci�g tak nieprzeparty, �e nie by�o przed nim ucieczki. Oboje byli bardzo wzruszeni w owo pi�kne, senne popo�udnie - takie samo jak dzi�, kiedy suche igliwie modrzewi w lesie Craigmore rozgrzewa�o si� w jej spoconych d�oniach, a sosny, wydzielaj�c �ywic�, przesyca�y powietrze ci�k�, osza�amiaj�c� woni�. U st�p ich rozci�ga�a si� zatoka, wok� s�ycha� by�o brz�czenie owad�w w zaro�lach, a dusz� jej przepe�nia�o szcz�cie, gwa�towne, p�omienne, s�odkie. M�ody Moore nie by� wtedy taki niezr�czny jak przy stole. Ryszard by� jednak surowy, wrogi, stara� si� o�mieszy� jej zwi�zek z sezonowym agentem handlowym. Tak, mimo �e Moore z pewn� co prawda oboj�tno�ci� wyznawa� t� sam� religi�, Ryszard nie lubi� go. - Takie zero - m�wi�. - Produkt irlandzkich rodzic�w, wygnanych przez g��d z ojczyzny. Brat �ucji przypuszcza�, �e Frank pochodzi� z ch�op�w, kt�rych wyp�dzi� dwukrotny nieurodzaj kartofli, kt�rym w czasie g�odu si�� opr�niano wozy z burak�w, a �adowano trupy le��ce wzd�u� drogi. Irlandczycy ci przybyli do Szkocji, by wydawa� na �wiat p�odne potomstwo, ras� miesza�c�w zasilaj�cych przewa�nie szeregi robotnik�w rolnych - kt�rzy, gdy im szcz�cie sprzyja�o, byli bukmacherami lub szynkarzami - plemi� niepo��dane i nieokrzesane. By�a to niemi�a perspektywa dla Ryszarda, dumnego ze swego szkockiego pochodzenia i dobrej krwi Murray�w, kt�ry p�niej, pos�uszny kaprysowi Ewy, wyprowadzi� sw�j rodow�d od bocznej linii Stuart�w. Skutek by� prosty, zako�czenie szybkie: Ryszard i �ucja por�nili si� ze sob�, jak to najcz�ciej bywa. Ani si� jej �ni�o ulega� komukolwiek, gdy chodzi�o o jej wyb�r. Wi�c po prostu odesz�a z Frankiem owego dnia przed dziewi�ciu laty. Tak wi�c dosz�o do tego, �e czeka oto przy furtce, �wiadoma swego szcz�cia, mocno i bez �adnego wstydu �wiadoma swej mi�o�ci. Nadchodzi�. Skin�a r�k� - zrobi�a to bardzo dyskretnie, ale mimo to gest ten nie mie�ci� si� w granicach pow�ci�gliwego zachowania, kt�re nakazywa�y owe czasy. Tego roku, kiedy nowoczesne pogl�dy nie by�y jeszcze popularne, szanuj�ce si� �ony nie pozdrawia�y swych m��w w taki nieskromny spos�b. Kiwa� r�k� - nie, nie wypada�o! Lecz on r�wnie� odpowiedzia� podniesieniem r�ki, potwierdzaj�c niew�a�ciwo�� tego post�pku. - Halo, jak si� masz - zawo�a�a u�miechaj�c si�, zanim podszed� do niej. - Halo - odpowiedzia�. By� wysokim, silnie zbudowanym, lekko przygarbionym trzydziestoletnim m�czyzn�, ubranym nieelegancko, o niedba�ej postawie. W�osy mia� jasnobr�zowe, cer� czerwonaw�, oczy o dziwnie przejrzystym orzechowym odcieniu, z�by ol�niewaj�co bia�e. By�o w nim co� - pewna opiesza�o��, leniwy ch�d, oboj�tny wyraz oczu i dziwna pow�ci�gliwo�� - co sprawia�o, �e robi� wra�enie ciekawej indywidualno�ci, cz�owieka, kt�ry niedbale spogl�da na �wiat i s�dzi, �e zas�uguje on jedynie na nieufn� ironi�. - P�no wracasz - rzek�a kr�tko, stwierdzaj�c z zadowoleniem, bardziej ze wzgl�du na niego ni� na siebie, �e na twarzy jego nie ma dzi� wyrazu przygn�bienia. - My�la�am, �e sp�ni�e� si� na poci�g o p� do pi�tej. - Moore nie sp�nia si� nigdy - odrzek� uprzejmie - chyba na modlitw�. Mo�esz polega� na F. J. Moorze. - Zapomnia�e� kupi� mi serwetki? - spyta�a znacz�co, id�c obok niego �cie�k�. Spojrza� na ni� z ukosa, ju� mniej pewny siebie, i z wolna potar� d�oni� policzek. - Franku, to szkaradnie z twojej strony - powiedzia�a z wym�wk�. Jak�e charakterystyczne by�o dla niego to ci�g�e zapominanie. A wyra�nie jej przecie� powiedzia�, �e b�dzie dzi� przechodzi� ko�o sklepu Gowa. Sklep ten uchodzi� w rodzinie Moore'�w za wz�r wielkiego magazynu w Glasgow: cokolwiek pochodzi�o stamt�d, by�o dobre. Wszystko w ich willi, od pianina do sitka kuchennego, zosta�o kupione za got�wk� u wszechpot�nego Gowa. - Mog� ci przynie�� w najbli�szy pi�tek pude�ko sardynek - odrzek� powoli - by naprawi� to moje gapiostwo. - Usta jej drgn�y; tak, te serwetki by�y jej potrzebne, a on zapomina� o nich przez ca�y tydzie�. Ale to by�o do niego podobne; potrafi� zapomnie� o wszystkim: o urodzinach jej, Piotrusia, a nawet o swoich w�asnych, tak, nieraz si� przyznawa�, �e nie pami�ta tej wa�nej daty. - S� zupe�nie postne - zapewni� j� powa�nie. - Dostarczaj� je wszystkim zakonom. M�j drogi brat Edward poleca je. Mo�na je spo�ywa� bez grzechu. Potrz�sn�a g�ow�, lecz za�mia�a si� mimo woli. - To w takim jeste� dzi� nastroju? - spyta�a. Weszli do ma�ej jadalni mieszcz�cej si� na parterze w amfiladzie, mi�dzy salonikiem a kuchni� - architektura "willi" nie by�a skomplikowana. Piotru� na polecenie matki poci�gn�� za sznurek dzwonka, po czym wszyscy troje zasiedli do herbaty. - I c� si� dzisiaj wydarzy�o? - spyta� Moore, gdy Netta wbieg�szy ha�a�liwie niby podmuch wiatru, jeszcze szybciej wybieg�a zaaferowana. - Ile morderstw w ci�gu dnia? - Wszystko po staremu - odrzek�a spokojnie, podaj�c mu grzanki - poza jedn� nowo�ci�, �e tw�j syn zdaje si� teraz gromadzi� kuleczki do gry. Oczy Franka spocz�y przez chwil� na ch�opcu szczerz�cym z�by w u�miechu. - Sko�czony Shylock z niego - mrukn�� schylaj�c si� zn�w nad jajkiem. - A przed po�udniem spotka�am w mie�cie pann� Hocking - doda�a �ucja. Rzuci� jej spojrzenie sponad swej fili�anki - przy stole siedzia� zwykle pochylony - i lekko drwi�cym tonem powiedzia�: - Pinkie, kochane stworzenie! I c� ci powiedzia�a o sobie? Widz�c, w jakim jest humorze, potrz�sn�a g�ow� uprzejmie, lecz z przekor�, nie racz�c odpowiedzie�. - �mieszna figura - obstawa� - nie potrafi�bym absolutnie okre�li� wielko�ci jej bucik�w. Ma myszki w g�owie, ta Pinkie. - I wzruszonym g�osem zaintonowa�: - "Alleluja, Pinkie buja". Stanowczo uwa�am j� za wariatk�. - Wypi� reszt� herbaty i z wymownym naciskiem doda�: - Im mniej stykamy si� z tutejszymi lud�mi, tym lepiej. Lubi� jedynie t� miejscowo��... - Franku, zn�w stajesz si� �mieszny, jak zwykle - rzek�a spokojnie. W tej chwili us�yszeli pukanie u drzwi wej�ciowych, a Piotru� zawo�a�: - Poczta! - Na skinienie matki ze�lizn�� si� z krzes�a i pobieg� do hallu. Wr�ci� z listem i z powa�n� min� zwyci�zcy wykrzykn��: - Dla ciebie, mamusiu! �ucja wzi�a list do r�ki, z lekko pochylon� g�ow� krytycznym spojrzeniem obj�a kwadratow� kopert�, charakter pisma na adresie, piecz�� pocztow�, wyci�ni�t� nad znaczkiem, po czym ostro�nie otworzy�a kopert� scyzorykiem. - Spodziewa�am si� - zauwa�y�a spokojnie. Na twarzy Moore'a pojawi� si� wyraz lekkiego rozdra�nienia. Wyj�� wyka�aczk� z kieszeni kamizelki i rozparty na krze�le przygl�da� si� �onie, powoli czytaj�cej list. - Pewno od Edwarda - rzek� szyderczo, zanim sko�czy�a czyta�, my�l�c o ich regularnej korespondencji. - O c� chodzi dzi� Jego Wielebno�ci? O stan naszych dusz czy o stan jego w�troby? Nie odpowiedzia�a mu jednak, bezg�o�nie poruszaj�c wargami i wyt�aj�c wzrok, nie s�ysza�a jego s��w. Czytanie poch�ania�o ca�kowicie jej uwag�. - A wi�c? - nalega�. - Czy panna O'Regan dosta�a �winki, a mo�e czego� innego? Pod wp�ywem skojarzenia my�li Piotru� za�mia� si� kr�tko - zna� bowiem gospodyni� wuja Edwarda, a ze smutnego do�wiadczenia zna� tak�e i �wink�. List nie by� jednak od Edwarda. - To pisze Anna - rzek�a wreszcie, odk�adaj�c list i podnosz�c oczy z wyrazem rado�ci. - Przyjedzie tu. Joe przywiezie j� z Levenfordu w przysz�y czwartek. - Anna! - wykrzykn�� Moore opryskliwym, zupe�nie zmienionym g�osem; odrzuci� list, szybko przebieg�szy go oczyma. - Anna przyjedzie tu! Dlaczego... po co, na mi�o�� Boga, zaprosi�a� j�? Zmarszczy�a brwi. Jak on si� zachowuje - i w dodatku w obecno�ci Piotrusia. - Zapominasz, �e jest twoj� kuzynk� - powiedzia�a. - Zwyk�a przyzwoito��... go�cinno�� nakazuje zaprosi� j� na tydzie�. - Go�cinno��! Niepotrzebne zawracanie g�owy, chcia�a� powiedzie�! - M�j drogi - dowodzi�a z nieodpart� logik� - czy by�o to r�wnie� zawracanie g�owy, kiedy Anna i jej ojciec zaofiarowali ci go�cinno��, gdy musia�e� pojecha� do Belfastu? I to na przesz�o trzy miesi�ce. - Mia�em interesy, wi�c musia�em tam zamieszka� - m�wi� niespokojnie. - Powiadam ci, �e nie chc� �adnych k�opot�w z powodu Anny. - Wi�c ja wezm� na siebie ca�y k�opot - powiedzia�a zachowuj�c spok�j nawet wobec tak niem�drego post�powania z jego strony. - Pomy�l, �e nigdy jeszcze nie widzia�am Anny. Pragn� j� pozna�. - Do licha z poznaniem! - krzykn�� gniewnie. - Nie chc� jej mie� w swym domu, a je�li ju� o tym m�wimy, to nie chc� widzie� nikogo z ca�ej tej bandy - doda� charakteryzuj�c w ten spos�b swoich krewnych. Zmarszczy�a czo�o. Tak, by�a to jedna z jego cech - tak skrajnie kontrastowa w por�wnaniu z jej towarzyskim instynktem - to pragnienie unikania ludzi, odosobnienia si�, trzymania si� z dala od w�asnych krewnych zawsze j� gniewa�o. Ulegaj�c wbrew woli wybuchowi swego �ywego temperamentu powiedzia�a oburzona: - O Bo�e! Co nam zaszkodzi obecno�� Anny? Ty zawsze poni�asz swych znajomych, nawet w�asnych braci. Drwisz z Edwarda, poniewa� jest ksi�dzem, a Joe nie podoba ci si�, poniewa� jest szynkarzem. Teraz kolej na Ann�! - Ksi�dz i szynkarz - powt�rzy� niech�tnie. - �liczna para. Co oni zrobili dla mnie czy dla kogokolwiek? Raz jeszcze ci powtarzam, �e nie chc� mie� tu Anny. - Dlaczego nie chcesz, by tu przyjecha�a? - Po prostu nie chc� jej tu ogl�da�. - Czy sam jeste� doskona�y, �e masz takie zdanie o innych? - Powinna� wiedzie�, jaki jestem. Wszak wysz�a� za mnie, prawda? - odpar� pos�pnie. Zagryz�a doln� warg� dr��c z oburzenia, czu�a chmur�, kt�ra zbiera�a si� nad ich s�onecznym pokoikiem tylko dlatego, �e listonosz zapuka� do drzwi, przynosz�c list od kuzynki Franka. Bo w gruncie rzeczy c� ona zrobi�a? Zaprosi�a krewn�, Ann� Galton, by sp�dzi�a u nich kilka dni. Czy to taka niewybaczalna zbrodnia? Anna, urodzona i wychowana w Levenford, wyjecha�a przed dziesi�ciu laty do Irlandii ze swoim ojcem, kt�ry jako wsp�lnik firmy "Lennox i Galton" - gdzie pracowa� w�a�nie Frank - osiedli� si� p�niej w Belfa�cie i obj�� w tym interesie dzia� eksportowy. Teraz, po �mierci starego Galtona, Anna powr�ciwszy tu, by z Lennoxem uregulowa� sprawy spadkowe, powzi�a, zupe�nie s�usznie, zamiar odwiedzenia swych krewnych. Chyba to zrozumia�e po tak d�ugiej nieobecno�ci! U Joego w Levenford sp�dzi�a ju� dwa tygodnie, prawdopodobnie odwiedzi te� Edwarda w Port Doran. Czy nie jest wi�c rzecz� naturaln�, by przyjecha�a te� do Ardfillan? By� to akt towarzyskiej grzeczno�ci. Nawet wi�cej. Przed pi�ciu laty, kiedy Frank musia� uda� si� do Belfastu i prowadzi� agencj� w zast�pstwie starego Galtona, kt�ry wtedy zachorowa� - by� to pierwszy atak "angina pectoris", kt�ra ostatecznie spowodowa�a jego �mier� - kuzynka Anna przez przesz�o trzy miesi�ce otacza�a go wszelkimi wygodami. Dla �ucji wielk� ulg� stanowi�a �wiadomo��, �e Frank jest pod dobr� opiek�, gdy� znaj�c go i wiedz�c, jak jest niezaradny, ba�a si� dla niego wilgotnej po�cieli, z�ego wiktu, zaniedbanych hoteli - wszelkiego z�a, kt�re mog�o wynikn�� z ich roz��ki. A mimo to Frank protestuje teraz przeciw go�cinno�ci, jak� ona w zamian ofiarowa�a Annie. Sama ta my�l wywo�a�a oburzenie. �ucja opanowa�a si� jednak i zacisn�wszy usta, powstrzyma�a gniewne s�owa. Przez chwil� panowa�o milczenie, nast�pnie Frank wsta� powoli z min� nieco zawstydzon�, wyj�� z kieszeni nieod��czne zielone tekturowe pude�ko i zapali� papierosa. Stan�� na farbowanej ko�lej sk�rze i opar�szy rami� na marmurowym gzymsie kominka wci�gn�� dym papierosa, obserwuj�c �on� k�tem oka. - Mieli�my dzi� du�o zamieszania - rzek� wreszcie troch� niezr�cznie. W rzeczywisto�ci by�o to z jego strony usprawiedliwieniem. U�miechn�a si� serdecznie, co od razu przywr�ci�o zwyk�y nastr�j mi�dzy nimi, i unikaj�c przedmiotu sporu, o�wiadczy�a: - Musz� w najbli�szych dniach pom�wi� o tym z Lennoxem. I to rych�o! - Co masz na my�li? - spyta� zdziwiony. - Zobaczysz! - I lekko skin�a g�ow� z w�a�ciw� sobie stanowczo�ci�. - W przysz�ym tygodniu zaprosz� go na kolacj�. Nie odpowiadaj�c przygl�da� si� jej, gdy wsta�a i zacz�a sprz�ta� ze sto�u, po czym spojrza� przez okno. By�a to pora odp�ywu, a na suchym, twardym piasku bawi�o si� kilkoro dzieci. Gra�y w pi�k�. Piotru� wymkn�� si� do nich, a w ch�odzie wieczoru szybkie jego kroki i cienki, przenikliwy g�os zlewa�y si� z tym t�em. Frank przygl�da� si� oboj�tnie: jakie to dziwne, �e ma ju� syna. B�d�c brzd�cem sam grywa� w pi�k�, a teraz! Zabawne, jak wszystko idzie swoim torem. Anna ma tu przyjecha� - niemi�a my�l. Nie chce jej mie� w swym domu. Mimo to wiecz�r jest pi�kny. Mo�e wyj�� skosi� traw�. Ale zaraz pomy�la�, �e tego nie zrobi. Mo�e jutro. Jutro - to wielkie s�owo u Franka. Leniwie usiad� na mi�kkiej sofie przy oknie; zn�w ukaza�o si� zielone pude�ko, zapali� papierosa i nosem wypuszcza� dym. Patrz�c na roz�arzony koniec papierosa, zauwa�y�: - Lennox nosi si� z t� my�l�. Przesta�a sprz�ta� ze sto�u, zastanawiaj�c si� nad wiadomo�ci�, kt�r� zna�a ju� dok�adnie. Chodzi�o o to, �e firma - ta sama, co przed o�miu laty, z t� tylko r�nic�, �e Lennox by� teraz jedynym jej w�a�cicielem - zajmuj�ca si� importem produkt�w irlandzkich, postanowi�a rozszerzy� zakres swej dzia�alno�ci i sprowadzi� z Holandii nowy artyku�: margaryn�. Obrzydliwe s�owo! A jeszcze obrzydliwszy sam towar! Mimo to analizowanie w�tpliwych warto�ci tej nowej namiastki mas�a nie potrafi�o zbi� �ucji z tropu. Wystarcza� jej fakt, �e Lennox, id�c z og�lnym post�pem, zamierza rozszerzy� sw�j zakres dzia�ania. Odnosi�a si� do tego �yczliwie, �ywi�c w zwi�zku z tym ambitne zamiary dotycz�ce Franka. Czas, by on tak�e zaawansowa�, ona ju� do tego doprowadzi. Rzadko zstanawia�a si� nad obecnym stanowiskiem m�a - mo�e dlatego, �e nie chcia�a go bli�ej okre�la�; wystarcza�o �e Frank pracuje w firmie "Lennox i Galton", �e cieszy si� tam zaufaniem, ma poczucie niezb�dno�ci swojej pracy, a tak�e wcale przyzwoit� pensj�. A jednak, mimo wszelkich lojalnych eufemizm�w wynajdywanych przez �ucj�, Frank by�, m�wi�c obiektywnie, jedynie skromnym agentem handlowym. To nies�uszne. Niesprawiedliwe! Pragn�a dla niego czego� lepszego, wa�niejszego. Gor�co pragn�a, by si� wybi�, nawet u�o�y�a pewien plan. M�wi�a ju� o tym z Frankiem, lecz wiedzia�a, �e on unika tego tematu pod pozorem dok�adnego rozwa�enia ca�ej sprawy. "Oczywi�cie, �e o tym pomy�l�. Zostaw mi tylko troch� czasu" - odpowiada� jej stale albo te� udaj�c wielk� szczero�� przyrzeka�: "Pom�wi� jutro z Lennoxem". Nie pomy�la� jednak, a by�a te� pewna, �e nigdy nie napomkn�� o tym Lennoxowi, cho� cz�sto zapewnia�, �e "ma starego w kieszeni". By�o to podobne do Franka: ile� razy irytowa�a si� z powodu jego braku stanowczo�ci. Teraz jednak, patrz�c na niego w zamy�leniu, rzek�a: - Franku, mo�e to w�a�nie pozwoli nam si� wybi�. Chocia� zbytnio nie zaprz�ta�am tym sobie g�owy - rzek�a, lekk� ironi� pokrywaj�c sw�j zapa�. - Nic nie mo�e r�wna� si� z mas�em. Nie u�ywa�abym te� tego w swoim domu. - A jednak to m�dry pomys�... i takie tanie. - Nie m�g� przedstawi� innych argument�w zapewniaj�cych powodzenie tego towaru. - A Lennox ma szerokie ko�a odbiorc�w. My�l�, �e m�g�bym to sprzedawa�. - Ziewn��. - Chcia�bym umrze� jako cz�owiek bogaty, je�li mnie najpierw nie powiesz�. Da�oby si� pogodzi� jedno z drugim. Ostatnia przemowa milionera z �awy oskar�onych: "Serdecznie umi�owani bracia, jestem niewinny. Nigdy nic nie robi�em poza rozdzieraniem swych szat". Zn�w zapad�o milczenie. Frank patrzy� przez okno na wybrze�e, gdzie Netta przekonywa�a Piotrusia, �e czas spa�. By� to ostatni akt cowieczornej komedii, ch�opczyk goniony przez s�u��c� p�dzi� ku furtce. Us�yszawszy odg�os krok�w na �cie�ce wysypanej �wirem, �ucja wysz�a z pokoju nios�c pe�n� tac�. Frank siedzia� bez ruchu; powiedzia� synkowi dobranoc, nast�pnie czeka�. �atwo przychodzi�o mu czekanie, a by�o to typowe dla jego charakteru. Stale zdawa� si� czego� oczekiwa� - troch� nerwowo, troch� melancholijnie, jak gdyby przeczuwa� nieszcz�cie maj�ce go kiedy� dosi�gn��. W�a�nie z powodu tej sk�onno�ci, �ucja nieraz w�tpi�co potrz�sa�a g�ow�, w swej bezgranicznej energii absolutnie nie mog�c zrozumie� takiej wyczekuj�cej postawy. Cz�sto pragn�a widzie� go bardziej o�ywionym, mniej oboj�tnym wobec drobnych spraw �yciowych. Zar�wno lenistwo i pos�pne usposobienie Franka, jak sceptycyzm i s�abo�� nie podlega�y �adnej dyskusji - by� prawdziwym dziwakiem, nie pozbawionym jednak pewnych zdolno�ci. Potrafi� na przyk�ad obra� jab�ko w ten spos�b, �e �upina stanowi�a jeden pasek cienki jak op�atek; umia� doskonale struga� piszcza�ki z wierzbiny, umia� na wybrze�u Ardmore zbiera� muszle i piec je tak znakomicie, �e mog�yby skusi� nawet anachoret�. W u�ywaniu wyka�aczki - trzyma� j� w zamy�leniu przy ustach - by� niezr�wnany. Chwilami opanowywa� go dziwny nastr�j weso�o�ci. Gdy kto� zrobi� uwag� - a zdarza�o si� to cz�sto - o jego istotnie nadzwyczajnych z�bach, opowiada� powa�nie: "To dzi�ki temu, �e w m�odo�ci czy�ci�em je burakami". Albo id�c w towarzystwie �ony ubranej w najlepszy od�wi�tny str�j, przystawa� w odleg�o�ci rzutu kamieniem od w�asnego domu i z ca�� powag� prosi� starego Bowie, by mu wskaza� drog�: "Przepraszam, panie Bowie, czy mo�e mi pan powiedzie�, gdzie mieszka pan Moore?" A kiedy os�upia�y siedemdziesi�cioletni starzec, sk�onny do apopleksji, podagrycznym palcem wskazywa� mu jego dom, Frank przyjmowa� informacj� z tak� sam� pedantyczn� powag�: "Dzi�kuj�, panie Bowie. Czy przyjmie to pan ode mnie?" I wyci�gn�wszy z kieszeni pude�ko zapa�ek obdarza� zgrzybia�ego starca jedn� zapa�k�. A potem z zadart� g�ow� szed� dalej gwi�d��c weso�o. �ucja by�a w�ciek�a. A jednak taki by� Frank! Lecz rzadko bywa� taki weso�y, kiedy indziej miewa� straszne ataki melancholii. Wtedy siedzia� skulony przy ogniu, bez ruchu, z wysuni�t� doln� warg�, pogr��ony w smutku, ciemnymi oczami zapatrzony w skacz�ce p�omienie. Poza tym nie umia� zawiera� przyja�ni, a licznych przyjaci� wyszukiwa� sobie w najmniej oczekiwanych miejscach. Do przyjaci� swych zalicza� �owc� kr�lik�w w Gielston Woods, kamieniarza, t�uk�cego stos kamieni w pobli�u Point, wspomnianego ju� Bowie, kt�rego nazywa� starym marynarzem, gro��c mu cz�sto, �e nauczy go robi� po�czochy. Nie mia� poj�cia o robieniu po�czoch - ale w tym powiedzeniu przejawia�a si� r�wnie� osobowo�� F.J. Moore'a, pr�niaka, marzyciela, tw�rcy wierzbowych fujarek, nad kt�rym zdawa�o si� ci��y� stale owo nieokre�lone, melancholijne przeczucie nieszcz�cia, tak �e cz�sto mawia�: "�le sko�cz�. Je�li nie zrobi� mnie lordem, to mnie powiesz�. Z ca�� pewno�ci�". W tej chwili jednak, kiedy tak siedzia� odpoczywaj�c, wr�ci�a �ucja. Wzi�a swoj� rob�tk� - haftowa�a kwiaty i arabeski na czarnej jedwabnej poduszce - i usiad�a obok niego na sofie. - I co? - spyta�a pogodnie - co tam w gazecie? M�g�by� przynajmniej opowiedzie� swej biednej �onie co� nowego. Niezbyt ch�tnie si�gn�� po gazet� wieczorn� i przebieg� oczami kronik�; gazeta szele�ci�a, gdy odwraca� kartk� po kartce, szkaj�c czego� bardziej zajmuj�cego. Tu i �wdzie odczyta� jak�� wiadomo��, robi�c uwagi, przepojone niezmiennie sceptycyzmem. "Mo�esz wierzy�, je�li chcesz" - wyra�a�a jego mina, albo: "Wiesz przecie�, co wypisuj� w gazetach"; ch�tnie natomiast s�ucha� jej zdania, a nawet zach�ca� j� do wypowiedzenia opinii. Poza tym przeczyta� na jej pro�b� felieton o ostatniej modzie kobiecej - �ucja bowiem interesowa�a si� strojami, mo�e nawet zanadto, jak nieraz twierdzi�. S�ucha�a uwa�nie, przerywaj�c nawet haftowanie, raz czy dwa razy potakuj�co skin�a g�ow� na znak uznania. Gdy wyczerpa�y si� ciekawsze informacje, wypu�ci� gazet� z bezw�adnej r�ki. - We� jak�� ksi��k� - podda�a my�l, odgryzaj�c koniec jedwabnej nitki i nawlekaj�c ig��. Nie czu� jednak specjalnego poci�gu do ksi��ek, od czasu do czasu przegl�da� tylko jaki� tygodnik. Czytywa� "Photo_bits", nie dlatego, �eby go interesowa�o, ale dlatego, �e m�g� tam znale�� dobry dowcip dla swoich klient�w! Ale �ucja stanowczo po�o�y�a kres tej lekturze, gdy� pewnego dnia Piotru� przybieg� do niej z tym pismem pytaj�c o "panie z wypchanymi �ydkami". Frank, wsun�wszy r�ce pod g�ow�, opar� si� na mi�kkiej poduszce z w�osia. - �atwiej nic nie robi� - odrzek�. - Z ca�ym spokojem oddam si� na chwil� temu zaj�ciu. Siedzia� i przygl�da� si� jej. Zmierzch stopniowo ogarnia� pok�j, a wraz z nim na twarzy Franka pojawi� si� z wolna wyraz czu�o�ci. Wreszcie �ucja wyda�a cichy okrzyk. - Nic ju� nie widz� - powiedzia�a u�miechaj�c si� do m�a, a u�miech jej by� czaruj�cy w tym na p� ciemnym pokoju. - Zapal lamp�. - Na co nam lampa? - spyta� znacz�co. - Abym mog�a haftowa�, oczywi�cie. - Ach, dosy� ju� dzisiaj szy�a�. Wysun�� r�k�, by j� powstrzyma�, obj�� j� i przyci�gn�� do siebie. Bogato haftowana poduszka niepostrze�enie osun�a si� z jej kolan; �ucja bierna i zadowolona przytuli�a si� do niego. Tak, by�a zadowolona. Nie zapiera�a si� swego szcz�cia i mia�a te� niejakie nadzieje co do ich przysz�o�ci. I tak bardzo kocha�a Franka. Przez par� chwil le�eli tak, gdy ostatni s�aby blask zmierzchu cicho wymyka� si� z pokoju. Nast�pnie poczu�a, �e r�ka jego wsuwa si� z wolna pod jej gorsecik, porusza si� mi�kko, pieszczotliwie. By� to znak - ich znak porozumiewawczy. Zacz�a szybko oddycha�, przytuli�a si� do niego, niewidoczny w mroku u�miech rozja�ni� jej twarz; zna�a przecie� usposobienie m�a! Frank zwykle niespodziewanie i gwa�townie zbli�a� si� do niej. Muskaj�c mu twarz oddechem szepn�a wyzywaj�co: - B�dziesz musia� zachowywa� si� inaczej, gdy przyjedzie Anna! Zdawa�o si�, �e Frank chce co� odpowiedzie�, ale nie zrobi� tego. A potem nie m�g� ju� m�wi�, gdy� �ucja przycisn�a nagle swe ciep�e usta do jego policzka. - Kocham ci�, Franku - szepn�a. Wiesz, �e ci� kocham. 2 W nast�pny czwartek o p� do sz�stej przed dom ich zajecha� z fasonem w�zek z Levenford. Przyjecha� nim Joe, jego siostra Polly i Anna z baga�em. Ten wspania�y wjazd by� konieczny i usprawiedliwiony, gdy� na ko�le siedzia� gruby Joe. Wydostawszy si� z w�zka pocieszy� zm�czon� szkap� pe�nym uznania cmokni�ciem i �yczliwym klapsem w dymi�cy bok. Jego stosunek do konia �wiadczy� o wielkim do�wiadczeniu zawodowym. Joe posiada� istotnie zawodowe do�wiadczenie we wszystkim; nie by�o rzeczy, na kt�rej nie zna�by si� wielki Joe! Cudowna wszechwiedza u cz�owieka, kt�ry nic nie czyta�, podpisywa� si� z wielkim trudem, a angielszczyzn� kr�lowej zniekszta�ca� z dobrodusznym lekcewa�eniem. U�ywaj�c jego w�asnego wyra�enia, wszystko przychodzi�o mu z �atwo�ci�; nic dziwnego - by� przecie�, jak sam to okre�la�, "r�wnym facetem". By� szynkarzem, to prawda; sprzedawa� trunki, a po cichu grywa� nawet w totalizatora. Ale c� z tego? Wiedziano, �e w spos�b bardzo przyzwoity broni swych go�ci przed wstr�tnym na�ogiem przezornie rozcie�czaj�c napoje uczciw� szkock� wod�. Jego stosunek do koni nie by� pozbawiony pewnej szlachetno�ci, w tej chwili zw�aszcza sta�o si� jasne, jak bardzo Joe lubi� te szybkonogie zwierz�ta. Teraz jednak, wsun�wszy wielki palec za kamizelk�, odrzuci� g�ow� w ty� i weso�o krzykn�� do siedz�cych na wozie: - Hej tam! Schodzi� z wozu! Kufer zostawcie. Frank wniesie go do domu. �wi�ta Brygido! Jak mi si� chce pi� po tym kurzu. Nast�pnie z niegro�n� che�pliwo�ci� ruszy� �cie�k� ku domowi. Jego zachowanie zdawa�o si� m�wi�: "Niech wszyscy ci, co odmawiaj� Irlandczykowi prawa wtargni�cia i zdobycia Szkocji, spojrz� na posta� Joego Moore i niech ich licho porwie". By� ros�y - nie tyle wysoki, ile t�gi, i mia� szacowny, du�y brzuch szynkarza. Cechowa�a go serdeczno�� w sposobie bycia, charakterystyczna dla ludzi grubych. Dobroduszno�� �wieci�a w jego ma�ych oczach osadzonych g��boko niby rodzynki w t�uszczu g�adkiej bladej twarzy. Z