Barclay Tessa - Blask miłości

Szczegóły
Tytuł Barclay Tessa - Blask miłości
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Barclay Tessa - Blask miłości PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Barclay Tessa - Blask miłości PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Barclay Tessa - Blask miłości - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 0 Tessa Barclay Blask miłości 1 1 Pomimo iż Gwen była bardzo zajęta, usłyszała, że ktoś ją woła. Postanowiła jednak nie zwracać na to uwagi. Liczył się dla niej tylko nóż ciesielski, ośnik, oraz drewno, które pieściła tym narzędziem tak łagodnie. – Panno Gwen, panno Gwen! Wraz z wołaniem pojawił się przy niej Harold, kierownik warsztatu. – Panno Gwen, ojciec czegoś chce od pani. On nie jest moim ojcem – pomyślała natychmiast – ale nie wypowiedziała tych słów na głos. To dziecinne ciągle powtarzać, że Wally jest jej ojczymem. Poza tym w wieku osiemnastu lat była dostatecznie dorosła, by pogodzić się z faktem, iż jej matka ponownie wyszła za mąż. Harold Akers obserwował, jak wygładzała pieszczotliwym ruchem słupek z palisandru. Strona 2 – Wygląda fantastycznie, panno Gwen – zauważył. – Ile ma pani jeszcze do zrobienia? – Jedenaście. Po dwanaście do każdego wezgłowia. – Boże, jak pani je skończy, to będzie prawdziwe arcydzieło! – Przejechał palcem po wygiętej powierzchni drewnianego słupka w imadle. – Tak czy owak, panno Gwen, za to podwójne łoże nigdy nie dostanie pani sumy, która by wynagrodziła nakład pracy. Roześmiała się, wkładając ośnik do futerału na ławie. – Oczywiście, że dostanę. To samo mówiłeś o szafie na książki i zestawie stolików, z których jeden wchodził w drugi. Ale sprzedaliśmy je za dobrą cenę i teraz, gdy już wdrożyliśmy je do masowej produkcji, zarobimy na nich dużo pieniędzy. RS 2 Harold chrząknął potakująco. Nie dało się zaprzeczyć, że mimo osobliwych poglądów na produkcję mebli artystycznych ta dziewczyna miała głowę na karku. Trochę szkoda, że pan Baynes wydarł jej firmę z rąk. No, ale z drugiej strony, skoro wojna się skończyła, nie bardzo wypadało, żeby warsztatem stolarskim zarządzała jakaś dzierlatka... Projekt wezgłowia był przypięty do tablicy wspartej o ścianę w pobliżu Strona 3 ławy. Harold przyglądał mu się przez chwilę. Niezły. Któż wpadłby na pomysł zrobienia wezgłowia z szeregu palisandrowych szczebli? I ładny. Rysunek pokazywał ramę, w którą miały wejść słupki: rozszerzała się ona w górze, toteż wyglądała nieco orientalnie, niczym dach pagody. O tak panna Gwen gustowała w orientalnych przedmiotach. Z kolei pan Baynes traktował je po macoszemu, aczkolwiek musiał przyznać, że w ostatecznym rozrachunku przynosiły one zysk. – A niech to! – zawołał Harold, przypominając sobie, po co przyszedł. – Szef chce czegoś od pani. W salonie jest jakiś zagraniczniak. Gwen otrzepała swój płócienny fartuch z trocin. Kątem oka dostrzegła, że w pasmo włosów opadających na policzek wplątał się wiórek. Odgarnęła je kwadratową, wprawną dłonią. W warsztacie nie było lustra. Czy powinna pójść do garderoby, by się upewnić, że wygląda przyzwoicie? – Czy to ktoś ważny, Haroldzie? – Nie, myślę, że wpadł tu, ot tak. Pewnie jest przejazdem, wie pani, jakiś zagraniczny turysta... Nie zaczesała więc swoich miękkich brązoworudych włosów i nawet nie zadała sobie trudu, żeby zdjąć fartuch. Szybko weszła do saloniku wystawowego, gdyż turysta mógł łatwo się znudzić i pojechać dalej. Ale samochód... to oznaczało, że miał pieniądze. Wprawdzie wskutek wojny ludzie przywykli do tego rodzaju transportu, samochody jednak były drogie, a Strona 4 RS 3 wszyscy dookoła byli tacy biedni. Zerknęła na auto, przechodząc przez dziedziniec między warsztatem a salonem wystawowym. Bentley! Poczuła przypływ nadziei. Może zauważył jej klonowe biurko. Pragnęła, by ktoś je kupił, a wtedy przekonałaby ojczyma, że godziny spędzone nad wykonaniem tego sprzętu nie poszły na marne. – To się nie zda na nic – narzekał patrząc, jak inkrustowała przednią część mebla macicą perłową. – Kto zechce mieć na biurku takie cudactwa? – Ktoś na pewno zechce – odparła. Wchodząc do salonu, spostrzegła, że w drzwiach czeka ojczym. – Nie za bardzo się śpieszyłaś! – mruknął. – Zostawiłaś mnie z tym gościem, a ja prawie wcale nie rozumiem, co on mówi. Gwen zobaczyła, że za jej biurkiem, które wzbudzało tyle kontrowersji, stoi wysoki, szczupły mężczyzna w bardzo dobrze skrojonym szarym garniturze. Odwrócił się, słysząc jej kroki. Na jego pociągłej twarzy widać było zdziwienie. – Mon dieu, c'est une jeune filie – wysapał. To Francuz – pomyślała Gwen. – I to bardzo zamożny Francuz, sądząc po garniturze i bentleyu. Wygląda na bardzo zaskoczonego. Gwen przywykła do takich reakcji. Wydawało się, że ludzie nie potrafią Strona 5 pojąć, iż dziewczyna może się zajmować produkcją mebli, a cóż dopiero, że je projektuje. – Bonjour, monsieur – powiedziała, przywołując znajomość francuskiego ze szkoły. Zaskoczenie przerodziło się u Francuza w uczucie rozkoszy. Charmante! Mała, o zaokrąglonych kształtach i włosach barwy jesiennych liści buku. Miała szarozielone oczy i twarz o cerze delikatnej niczym płatki róży, usianą RS 4 złocistymi piegami. Jakaż z niej jeune filie. Śliczne usta, pełne i szerokie, zdradzały zmysłową naturę! Ale ubranie! Dobry Boże, cóż to za strój! Coś musiało być nie w porządku z Brytyjczykami, skoro pozwalali, żeby ich piękne młode dziewczyny pokazywały się światu w tych workowatych wełnianych spódnicach i zwykłych bluzkach. Albo te wełniane pończochy robione na drutach – a przecież smukłe nogi powinno się oblekać w cielisty jedwab. – Bonjour, mademoiselle – powiedział, skłaniając nieco głowę. – C'est vous, qui avez dessine les chaises de monsieur Groves? – Słucham? – odrzekła Gwen, zaskoczona tym potokiem francuszczyzny. Strona 6 W szkole panna Collins zawsze mówiła dość wolno, a jej uczniowie jeszcze wolniej. Gwen nie miała pojęcia, co powiedział przed chwilą ten cudzoziemiec. – Ach, proszę mi wybaczyć. Nie powinienem był wyciągać wniosku, że potrafi pani mówić o interesach w moim języku. Pozwoli pani, że się przedstawię. Wyjął z kieszeni na piersi futerał z pozłacanymi brzegami i wyciągnął z niego wizytówkę. Kiedy wzięła ją do ręki, ukłonił się ponownie, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że tym gestem wyświadczyła mu wielką przysługę. Na wizytówce wytłoczono mały herb, pod którym widniało nazwisko i tytuł: Jerome, comte de Labasse. Adresu nie było – prawdopodobnie hrabia uważał, że wszyscy znają jego miejsce zamieszkania. – Miło mi pana poznać – powiedziała Gwen, wręczając wizytówkę ojczymowi. Zmarszczyła lekko brwi, co miało oznaczać: to ktoś ważny, potraktujmy go wyjątkowo. RS 5 – Aha, hmm, rozumiem – odparł Wally, czytając wizytówkę i patrząc na nią z zakłopotaniem. Francuski hrabia! Cóż, do diabła, robił ten francuski pan w salonie wystawowym drobnego wytwórcy mebli w St Albans?! Strona 7 Francuski pan natychmiast zaczął się tłumaczyć. – Przybyłem z Londynu wraz z moim przyjacielem, panem Grovesem, żeby spędzić kilka dni w High Hall. Pan Groves miał w swoim apartamencie w Mayfair... zdaje się, że nazywacie to zestawem obiadowym, stół jadalny i sześć krzeseł do kompletu. – Ach, tak, proszę pana, no, jeśli o to chodzi – zaczął mówić Wally, a na jego mięsistej twarzy malowały się jednocześnie służalczość z uczuciem triumfu. – Obawiam się, że nie możemy zrobić panu tej uprzejmości. Pan Groves zawarł z nami umowę, byśmy przez dwa lata nie produkowali takich mebli. Nazwał to prawem wyłączności. I zapłacił niezłą sumkę za ten przywilej – dodał w duchu. Ale Francuzik tylko machnął starannie wypielęgnowaną ręką. – Nie, nie, ca ne m 'interesse pas. Nie przyszedłem tu po to, żeby mieć takie same krzesła i stół. Pragnąłem poznać projektanta, zobaczyć, co jeszcze mógłby – przerwał, ukłonił się z wdziękiem Gwen i ciągnął dalej – co mogłaby mi pokazać. Voyez, przemeblowuję mój apartament w Paryżu. Jest bardzo duży, bardzo wytworny, ale meble wybrał mój dziadek i moja babka. Empire... znacie empire? Styl Napoleona? Wally nie znał, ale Gwen domyśliła się, o co chodzi. – Naturalnie, monsieur. Dużo złoceń i czerwony plusz. Jeśli chodzi o egipskie motywy, są dosyć przyjemne. – Och, z pewnością, ale po pewnym czasie zaczynają nużyć, no i są takie ociężałe, pojmuje pani? Pani krzesła, które widziałem w jadalni pana Grovesa... są takie lekkie, takie eleganckie... Strona 8 RS 6 Gwen miała na ten temat podobnie zdanie. Pokochała te krzesła i wręcz nie chciała się z nimi rozstawać, kiedy skończyła je robić dla pana Grovesa. Oparcie składało się z rzeźbionych w drewnie łodyg stylizowanych irysów, które pięły się do góry w taki sposób, że płatki kwiatów tworzyły wieńczącą krzesło poręcz. Gwen wyłożyła meble lakierowaną tłoczoną skórą oraz (po konsultacjach z panem Grovesem, który zaakceptował ten wydatek) ozdobiła je srebrnym filigranem, by lśniły w blasku świec pokoju jadalnego. Natomiast stół nie był jej zdaniem tak udany. Palisander stanowił piękny budulec, ale jego duża ilość nużyła oko, a motyw z irysami w rogach również nie dał interesującego efektu. – Miło mi, że się panu podobały – stwierdził Wally tonem serdecznego gospodarza. – Projektowała je moja córka. Hrabia dostrzegł w oczach córki błysk, który szybko przygasł. O co chodziło? Czyżby w rzeczywistości nie była projektantką? – Może mogłaby mi pani pokazać kilka swoich rysunków, panno Baynes? – zagadnął. – Nazywam się Whitchurch, a nie Baynes – natychmiast go poprawiła. Strona 9 Aha. Zatem ten mężczyzna powinien powiedzieć „pasierbica", a nie „córka". A więc zaprzeczyła, że był jej ojcem. – W takim razie, panno Whitchurch, czy wolno mi obejrzeć pani projekty? – Ma pan te rzeczy tutaj – wtrącił się Wally. Mimo pokaźnej tuszy poruszał się zadziwiająco żwawo i rozkładał ramiona, by pokazać ofertę salonu wystawowego. – Widzi pan ten parawan ze wstawkami ze skór rekinów? To jest pojedynczy egzemplarz, zupełnie niepowtarzalny. W duchu dodał: jego wykonanie kosztowało majątek. Może uda się go wcisnąć temu głupiemu Francuzikowi. RS 7 – Dziękuję, tak. Już go podziwiałem, kiedy czekałem, aż ktoś przyjdzie. Podoba mi się również sekretarzyk, ten z marqueterie z kości słoniowej. Jak to nazywacie w języku angielskim? – Intarsja. Tak, monsieur, sekretarzyk jest niezły, chociaż według mnie za niski. Gdybym robiła go ponownie, dodałabym mu jeszcze z sześć cali. – Pani go zrobiła? To znaczy, mademoiselle, pani dosłownie go zrobiła? – Tak, sir. – Ale... to coś niezwykłego! Dziewczyna posługująca się narzędziami stolarskimi? Gwen uśmiechnęła się, a jej blade rysy ożywiły się pod wpływem Strona 10 przyjemnych wspomnień. – Uczył mnie tego ojciec – wyjaśniła. – Wie pan, często bawiłam się w warsztacie jako mała dziewczynka i uwielbiałam zapach drewna. Po zapachu można poznać, jakie drewno w danym momencie podlega obróbce... A potem zaczęłam prosić go o to, żebym mogła mu pomagać. Pokazał mi, jak posługiwać się dłutem, pod jakim kątem ustawiać piłę... I tak to się wszystko zaczęło. – Jakie to wspaniałe! Ojciec dostrzegł pani talent. O ile dobrze zrozumiałem, pani ojciec, niestety, nie żyje? Skinęła głową, a jej ocienione ciemnymi rzęsami oczy utraciły blask. – Zginął we Flandrii – odparła cicho. – Ach, z powodu tak wielu... Proszę mi wybaczyć, mademoiselle. Zerknął na Wally'ego Baynesa, który krążył wokół nich i wydawał się poirytowany tym, że go wykluczono z rozmowy. – Podoba mi się także biurko i inne rzeczy, które tu widzę, ale nic nie pasuje do moich paryskich pokoi. Pozwoli pan, że obejrzę rysunki panny Whitchurch? RS 8 – Och, oczywiście, monsieur, z wielką przyjemnością. No i widzisz, dziewczyno, jaką masz okazję, żeby pokazać swoją kolekcję! Ruszaj się i Strona 11 przynieś to, co trzeba. Gwen pobiegła do drzwi prowadzących do części mieszkalnej. Słysząc jej pośpieszne kroki, kucharz wytknął głowę z kuchni i powiedział: – Jeżeli przyszłaś na drugie śniadanie, to jesteś za wcześnie... – Nie, nie, to specjalny klient... – Wpadła do głównego korytarza i była już w połowie schodów, kiedy zatrzymał ją głos matki. – Powiedziałaś, że to specjalny klient, Gwen? – Tak, mamo, dżentelmen z Francji, przyjaciel pana Grovesa. Właśnie biegnę po szkicowniki. Matka zaczęła iść za nią po schodach, cały czas udzielając rad swojej córce. – Kochanie, wyglądasz okropnie! Kiedy będziesz na górze, uczesz włosy i zdejmij ten fartuch. Gwen przyjrzała się sobie. – Za późno. Już mnie widział i wie, że wyglądam okropnie. Nie mogę się guzdrać, mamo, on czeka. Rhoda Baynes westchnęła. Jeżeli ten klient zamierzał kupić część ekskluzywnych projektów Gwen, warto było zaofiarować mu filiżankę kawy i trochę ciasteczek domowego wypieku. Zdaniem Rhody, jedną z głównych przyczyn, dla których Bóg stworzył kobietę z żebra Adama, było zapewnienie mężczyznom kogoś, kto by podawał herbatę i kawę. Jeśli chodzi o córkę, która okazała się bardzo nietypową kobietą, Rhoda przestała się już dziwić czemukolwiek. Winę przypisywała po części swemu pierwszemu mężowi, Edwardowi. Drogi Edward był wzorem uprzejmości i dobrych manier, ale co go opętało, żeby uczyć swoją córkę stolarki? Strona 12 RS 9 Co do Wally'ego... Wally był inny. Należał do mężczyzn z krwi i kości... A jaka wygoda w prowadzeniu interesu! Zawsze podejmował decyzje z taką pewnością, pozwalając Rhodzie zrzucać na siebie brzemię odpowiedzialności. Zresztą nie tylko jej. Także Gwen, chociaż ona bynajmniej nie uchylała się od roboty przez ostatnie trzy lata. Kiedy Edward zaciągnął się do wojska w 1916 roku, Rhoda próbowała utrzymywać firmę z pomocą kierownika warsztatu, Wally'ego Baynesa, a korzystanie z porad czternastoletniej Gwen nie wydawało się niczym niewłaściwym. Wytwarzali wtedy dość proste rzeczy.W każdym razie nie było wówczas zapotrzebowania na wyrafinowane meble, co najwyżej na zwykłe biurka dla urzędów i stoły dla wojskowych kantyn. Jednakże Edward zginął na wojnie, a kiedy nastał pokój, trzeba było powrócić do normalnej działalności. Gwen porzuciła szkołę, żeby całkowicie poświęcić się stolarstwu i projektowaniu pięknych pojedynczych wzorów mebli, dzięki którym firma „St Alban Cabinetwork" zyskała rozgłos. Strona 13 W drodze do kuchni po tacę z kawą Rhoda dumała nad tym, co się stanie z jej córką. Była taka niedostosowana, biegała po warsztacie w stolarskim fartuchu, z podwiniętymi rękawami. Doprawdy lepiej, że Rhoda wyszła za Wally'ego i pozwoliła mu przejąć kontrolę. Ludzie mogli sobie gadać o kierowniku, który bierze narzędzia nieboszczyka, ale Wally przynajmniej znał się na interesie i potrafił wyrabiać proste sprzęty. A poza tym, poza tym... wdowieństwo wiązało się z samotnością, a ona potrzebowała trochę pociechy, jak każda ludzka istota... Nawet, jeśli Gwen nie umiała się z tym pogodzić. To dziecko ubóstwiało swego ojca... – Cóż – westchnęła Rhoda. – Nic mnie to nie obchodzi. Kocham Wally'ego, i na tym koniec! Pomimo słów wypowiedzianych do matki, Gwen Whitchurch przystanęła na chwilę przed toaletką po zabraniu teczki ze stołu kreślarskiego. Nie dało się RS 10 zaprzeczyć, że istotnie wyglądała okropnie. Wykrzywiła się do lustra. Pieguska! Włosy rozstrzepane! Położyła teczkę, opuściła rękawy i zapięła mankiety. Zdjęła płócienny Strona 14 fartuch. No cóż, efekt był niewiele lepszy – matowa bawełniana bluzka z pogniecionymi rękawami. A może przebrać się w sukienkę? Nie, to absurd. Przecież pan de Labasse widział ją w stroju roboczym. Ale z drugiej strony... Tuż pod ręką, na poręczy krzesła, wisiała ciemnoniebieska sukienka z koronkowym kołnierzykiem. Gwen zostawiła ją tutaj po wszyciu zamka. Aw szufladzie toaletki znajdowały się jedwabne pończochy. Czując niemal złość na samą siebie, uczesała włosy, zwalczyła pokusę nałożenia koronkowego kołnierzyka i jedwabnych pończoch i zbiegła ponownie na dół. W końcu hrabia przyszedł do sklepu po to, żeby popatrzeć na meble, a nie do Gwendolen Whitchurch. A jednak Jerome de Labasse od razu spostrzegł, że Gwen przygotowała się na kolejne spotkanie. Jej włosy lśniły dzięki pociągnięciom grzebienia. Były takie delikatne, zupełnie jak ruda nić na kołowrotku. Stał i podziwiał je, podczas gdy ona pochylała głowę nad otwartą teczką. Pan Baynes odebrał po cichu przyniesioną przez kogoś kawę i postawił ją przed gościem. Osobiście Jerome uznał, że jest wstrętna. Dlaczego ci Anglicy nie mają pojęcia o parzeniu kawy? Ale przez grzeczność sączył napój, a ponieważ pikantne ciasteczka były zdumiewająco dobre, mógł nawet powiedzieć komplement. Spotkała go za to nagroda. Pan Baynes musiał dokądś wyjść i Jerome został sam na sam ze swą uroczą angielską różą. Czyż mogło być coś przyjemniejszego od siedzenia obok tej urodziwej osiemnastolatki, oglądania ładnych i oryginalnych projektów mebli i rozważania, czy zachwyciłyby one jego paryskich przyjaciół, gdyby je zakupił? Strona 15 RS 11 – To mi się podoba! W tym pomyśle jest coś intrygującego, egzotycznego. Szczerze mówiąc myślałem o jakimś wschodnim motywie w jednym z głównych pokoi, może w pokoju, gdzie będzie się muzykowało – stwierdził, wskazując jedną z wersji wezgłowia w kształcie pagody. – Och, ale to przecież wzór do sypialni. Czuła, że się rumieni, wypowiadając to słowo w obecności mężczyzny, i to na dodatek cudzoziemca. – Bien entendu. Ja jednak jeszcze nie zdecydowałem, które pokoje powinny się odznaczać czymś egzotycznym. Niewykluczone, że będzie to jedna z sypialni. Ha! – zakończył ze śmiechem. – A może styl paszy: atłasowe poduszki i kotary? Wiedziała, że to był żart z jego strony, sprowokowany tym, że się zaczerwieniła, używając słowa „sypialnia". Przybrała więc surowy wyraz twarzy. – Tę sprawę omówi pan ze swoim dekoratorem wnętrz – oświadczyła. – Czy już umówiliście się co do koncepcji ogólnej mieszkania, a także materiałów obiciowych i zasłon? – Nieee. Nie, ja sam jestem dekoratorem wnętrz. W końcu to przecież mój apartament i wystrojem chciałbym podkreślić własną osobowość. Strona 16 Widzi pani, moja droga, młoda damo, oczywiście odziedziczyłem ten dom po rodzicach, i to niedawno. Wróciłem z zagranicy pod koniec wojny. – Ach, służył pan za oceanem? Gwen zawsze interesowały wojenne opowieści. Wysłuchiwanie ich w jakiś sposób zbliżało ją do nieżyjącego ojca. – Owszem, służyłem, ale w Corps Diplomatique. Pracowałem w ambasadzie w Tokio. – W Tokio! RS 12 Popatrzyła na niego ze zdumieniem. Żadna ze znanych jej osób nie odbyła tak dalekiej podróży. Japonia znajdowała się właściwie na drugim końcu świata. I wiedziała, że jest to kraj zadziwiający. W poszukiwaniu inspiracji do projektów mebli oglądała wiele albumów poświęconych sztuce chińskiej i japońskiej. Ich mgliste krajobrazy, rysowane subtelną kreską kwitnące drzewa, żurawie pochylające się nad stawami pełnymi ryb... Jerome przypatrywał się rozpalonej twarzy dziewczyny. Był rozbawiony jej naiwnością, ale odczuwał także przyjemność. Cóż to za czarująca istota – taka nie zepsuta i taka utalentowana! Tak, te rysunki dowodziły, iż jej umysł chłonny był na nowe idee, choć gust artystyczny dziewczyny wciąż jeszcze Strona 17 podlegał w pewnym stopniu Williamowi Morrisowi i Renniemu Mackintoshowi, których epoka właśnie się kończyła. Gwen również zmieniła swoje zdanie na temat Jerome'a. Do tej chwili był bogatym cudzoziemcem, zadbanym i dobrze ubranym. Nic nie uszło jego bystrym niebieskim oczom, a wąskie wargi naigrywały się z jej prostoty. Ale pomyśleć, że był w Japonii... Marzyła jej się długa rozmowa o wszystkich cudownościach, które tam widział. Naturalnie, zdawała sobie sprawę z tego, że powinna mu sprzedać swoje projekty mebli, ale miała teraz szansę dowiedzieć się niemal z pierwszej ręki czegoś o świątyniach, ogrodach, o kwiatach, które odgrywały tak ważną rolę w japońskiej sztuce. A on, jakby czytając w jej myślach, powiedział: – Czy moglibyśmy porozmawiać o tym w dogodniejszych okolicznościach? Zaprezentowała mi pani pomysły i ogólne szkice. To pozwala mi sądzić, że pojmie pani, co próbuję osiągnąć w moich wnętrzach. A to miejsce nie jest najodpowiedniejsze... – Och, przepraszam, zazwyczaj nie rozmawiamy tu na siedząco. Wiem, że te krzesła są dosyć twarde... RS Strona 18 13 – Ależ nie, wcale nie, to uroczy salon, lecz zapewne będziemy mieli wiele spraw do ustalenia. A gdybyśmy tak zjedli dziś razem lunch? Otworzyła usta ze zdziwienia. – Lunch? – Tak. Chyba jada pani lunch? Znowu zerknął na nią rozbawionymi ciemnoniebieskimi oczami. – Och, oczywiście. Tylko że... – Co? – Nikt jeszcze... – Rozumiem. Jestem obcy. Rzeczywiście... Ale mam trochę własnych rysuneczków w walizeczce w High Hall. Zaznaczyłem na nich wymiary pokoi i rozmieszczenie okien... Może pójdę je zabrać i spotkamy się... gdzie? Czy jest jakiś dobry hotel w St Albans? – Naturalnie, „Biały Jeleń", zapewne przejeżdżał pan obok niego... – Przypominam sobie. Tak, z bardzo eleganckim frontem, niedaleko katedry. Czy jedzenie tam jest dobre? Gwen nie wiedziała, co odrzec. Dobre? Co Francuz uważa za dobre jedzenie? – Cieszy się doskonałą renomą – oznajmiła. – Ale ja byłam tam tylko na herbacie. – Cóż, zaufajmy opinii i wyobraźmy sobie, że na lunch podadzą nam przynajmniej niezły rostbef. Powiedzmy, że spotkamy się o pierwszej. – Ja... powinnam zapytać matkę. – Oczywiście. – Po raz kolejny lekko się ukłonił. – Jeżeli sobie pani życzy, to również papę. Wzruszyła nieznacznie ramionami, co miało oznaczać: „Och, jego. Jego nie miałabym ochoty o nic pytać". Strona 19 RS 14 – W takim razie zaczekam tutaj, kiedy będzie pani pytała mamę o zgodę, i obejrzę pozostałe projekty. Brzmiało to mniej więcej jak rozkaz, którego zresztą usłuchała. Matka siedziała w bawialni i wypisywała zamówienie dla rzeźnika. – No i co, moja droga, sprzedałaś coś?–zagadnęła, odkładając notes. – Mamo, on mnie zaprosił na lunch! Wypadło to bardziej dramatycznie, niżby sobie życzyła. W końcu chodziło o lunch w interesach. Jej ojczym umawiał się na takie spotkania często i przeważnie ich skutkiem były intratne zlecenia. Gwen natychmiast naprawiła swój błąd. – On chce mi pokazać rysunki swojego domu w Paryżu, bo ma zamiar zamówić meble do apartamentu. Nie możemy uporać się z tym problemem, ponieważ nie wiem, jakie wymiary mają poszczególne pokoje. Mówiła to wszystko niemal bez tchu i zadawała sobie pytanie, dlaczego jest taka podniecona. Wszak ten lunch miał czysto zawodowy charakter. Ale reakcja pani Baynes dowiodła, iż wyłowiła sedno sprawy. – Czy to prawda, że jest francuskim hrabią? Twój ojciec powiedział... – Tak. To hrabia de Labasse z Paryża. Zobaczył część moich prac w mieszkaniu pana Grovesa w dzielnicy Mayfair. Gdyby Jerome był francuskim kupcem zbóż albo handlował gwoździami Strona 20 i śrubkami, Rhoda Baynes zapewne nie wyraziłaby zgody. Ale widocznie uznała sprawę za załatwioną, skoro zapytała: – Gdzie się wybieracie na lunch? – Do „Białego Jelenia", mamo. W takim razie wszystko w porządku. W „Białym Jeleniu" córce nie mogło się przytrafić nic złego. Poza tym Rhoda odczuwała nieodpartą chęć RS 15 pochwalenia się swoim przyjaciółkom, że jej córkę zaprosił hrabia. Romantyczne walijskie serce Rhody reagowało żywo na myśl o arystokratach. – Bardzo dobrze, kochanie, jeżeli to „Biały Jeleń". Oczywiście, nie zabawisz tam długo, prawda? Wrócisz na trzecią, na popołudniową herbatę. – Tak, mamo. On czeka na odpowiedź... – Zaraz pójdę i porozmawiam z nim. Jerome spodziewał się nadejścia matki. Powitał ją najbardziej czarującym uśmiechem, na jaki potrafił się zdobyć, i ukłonił się lekko. Na dodatek pocałował ją w rękę, kiedy Gwen dokonywała prezentacji. – Enchante – wymruczał. „Oczarowany". Właściwie to Rhoda była oczarowana. Jakiż to uroczy człowiek – pomyślała, starając się zachować w pamięci wszystkie szczegóły, by zrelacjonować je później pani Hutchings i Mary