2175
Szczegóły |
Tytuł |
2175 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2175 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2175 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2175 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CLIVE CUSSLER
"POTOP"
Przek�ad
MACIEJ PINTARA
Tytu� orygina�u
FLOOD TIDE
Ilustracja na ok�adce
KLAUDIUSZ MAJKOWSKI
Redakcja stylistyczna
WANDA MAJEWSKA
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
MA�GORZATA DZIKOWSKA
WIES�AWA PARTYKA
Sk�ad
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright (c) 1997 by Clive Cussler
All rights are reserved by the Proprietor through�ut the world.
This translation published by arrangement with
Peter Lampack Agency, Inc.
551 Fifth Avenue, Suite 1613
New York, NY 10176-0187 USA
For the Polish edition
(c) Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1998
ISBN 83-7169-577-2
Warszawa 1998. Wydanie I
Druk: Zak�ady Graficzne "ATEXT" w Gda�sku
Autor pragnie wyrazi� wdzi�czno�� pracownikom Urz�du Imigracyjnego Stan�w
Zjednoczonych, kt�rzy udost�pnili mu dane dotycz�ce nielegalnej imigracji.
Dzi�kuje r�wnie� Korpusowi Wojsk In�ynieryjnych Armii Stan�w Zjednoczonych
za pomoc w opisaniu kapry�nej natury rzek Missisipi i Atchafalaya.
Ponadto dzi�kuje wszystkim, kt�rzy byli tak uprzejmi i podsuwali mu pomys�y
i sugestie dotycz�ce przyg�d Dirka i Ala.
REQUIEM DLA KSIʯNICZKI
10 grudnia 1948 roku
Gdzie� na nieznanych wodach
Z ka�dym nowym uderzeniem wiatru fale atakowa�y coraz bardziej zajadle.
Panuj�ca rano dobra pogoda przeistoczy�a si� p�nym wieczorem z doktora
Jekylla w porywczego mister Hyde'a. Bia�e grzywy spienionych ba�wan�w rozbija�y
si� w pokrywaj�cy wszystko wodny py�. Wzburzona kipiel i ciemne chmury
zlewa�y si� w szalej�cej �nie�nej zamieci i nie spos�b by�o okre�li�, gdzie ko�czy
si� woda, a zaczyna niebo. Ludzie znajduj�cy si� na pok�adzie pasa�erskiego liniowca
"Ksi�niczka Dou Wan", zmagaj�cego si� z wysokimi jak g�ry, w�ciek�ymi
falami, nie zdawali sobie sprawy, �e od katastrofy dziel� ich zaledwie minuty.
Rozszala�e wody gnane porywami wichru, wiej�cego jednocze�nie z p�nocnego
wschodu i p�nocnego zachodu, uderza�y w statek z dw�ch stron. Wiatr osi�gn��
wkr�tce pr�dko�� stu mil na godzin�, a wysoko�� fal przekroczy�a trzydzie�ci
st�p. Schwytana w pot�ny wir "Ksi�niczka Dou Wan" nie mia�a dok�d si�
schroni�. Jej dzi�b opada� i znika� pod falami, zalewaj�cymi odkryte pok�ady i przetaczaj�cymi
si� ku rufie, kiedy si� unosi�. Rufa wynurza�a si�, ods�aniaj�c w�ciekle
wiruj�ce w powietrzu �ruby. Atakowany ze wszystkich stron statek pochyla�
si� pod k�tem trzydziestu stopni i wtedy fala zalewa�a ci�gn�cy si� wzd�u� prawej
burty pok�ad spacerowy. Potem prostowa� si� wolno, z coraz wi�kszym trudem
i dalej stawia� czo�o najgro�niejszemu w ostatnich czasach sztormowi na tych
wodach.
Zzi�bni�ty, prawie o�lepiony przez �nie�yc�, pe�ni�cy wacht� drugi oficer Li
Po schroni� si� do sterowni i zatrzasn�� za sob� drzwi. P�ywaj�c dotychczas po
Morzu Chi�skim, nigdy jeszcze nie widzia� �niegu wiruj�cego w powietrzu podczas
szalej�cego sztormu. Li Po uwa�a�, �e bogowie s� niesprawiedliwi, zsy�aj�c
na "Ksi�niczk�" wiatry o tak niszcz�cej sile po tym, jak op�yn�a p� �wiata i znalaz�a
si� ju� tylko nieca�e dwie�cie mil od portu. Przez ostatnie szesna�cie godzin
pokona�a odleg�o�� zaledwie czterdziestu mil.
Ca�a za�oga poza kapitanem Leigh Huntem i g��wnym mechanikiem, przebywaj�cym
na dole w maszynowni, sk�ada�a si� z chi�skich nacjonalist�w. Hunt,
stary wilk morski, mia� za sob� dwana�cie lat s�u�by w Kr�lewskiej Marynarce
Wojennej i osiemnastoletni� karier� oficera marynarki handlowej, kiedy p�ywa�
na statkach trzech r�nych linii �eglugowych. Kapitanem by� od pi�tnastu lat. Ju�
jako ma�y ch�opiec wyp�ywa� z ojcem na po��w ryb w pobli�u Bridlington, ma�ego
miasteczka po�o�onego na wschodnim wybrze�u Anglii, zanim pewnego dnia
zaci�gn�� si� jako zwyk�y marynarz na frachtowiec p�yn�cy do Afryki Po�udniowej.
Teraz ten szczup�y m�czyzna o siwiej�cych w�osach i smutnych, pustych
oczach, z g��bokim pesymizmem ocenia� szanse statku; mia� niewielk� nadziej�,
�e przetrwa on sztorm.
Dwa dni wcze�niej jeden z cz�onk�w za�ogi pokaza� mu p�kni�cie na zewn�trznym
poszyciu kad�uba, widoczne na sterburcie mi�dzy pojedynczym kominem a ruf�.
Hunt odda�by miesi�czn� wyp�at� za mo�liwo�� sprawdzenia, jak wygl�da ono teraz,
gdy statek walczy z szalej�cym �ywio�em. Nie chcia� jednak o tym my�le�.
Jakakolwiek pr�ba przeprowadzenia inspekcji przy wietrze osi�gaj�cym pr�dko��
stu mil na godzin� i w�r�d fal przelewaj�cych si� przez pok�ady by�aby samob�jstwem.
Zdawa� sobie spraw� z gro��cego "Ksi�niczce" �miertelnego niebezpiecze�stwa
i pogodzi� si� ju� z faktem, �e nie ma wp�ywu na jej dalszy los.
Utkwi� wzrok w �nie�nej zamieci zasypuj�cej szyby sterowni.
- Co z oblodzeniem, panie Po? - zapyta� swego drugiego oficera, nie odwracaj�c g�owy.
- Pow�oka szybko ro�nie, panie kapitanie.
- S�dzi pan, �e statek mo�e si� wywr�ci�?
Li Po wolno pokr�ci� g�ow�.
- Na razie nie, sir, ale do rana ci�ar lodu mo�e osi�gn�� warto�� krytyczn�.
Grubo�� warstwy na nadbudowie i pok�adach mo�e okaza� si� gro�na, je�li nabierzemy
zbyt du�ego przechy�u.
Hunt zastanawia� si� przez chwil�, po czym odezwa� si� do sternika:
- Niech pan zostanie na kursie, panie Tsung. Dziobem do wiatru i fali.
- Tak jest, sir - odpowiedzia� Chi�czyk, utrzymuj�c si� na szeroko rozstawionych
nogach. D�onie mocno zacisn�� na mosi�nym kole sterowym.
Hunt powr�ci� my�l� do p�kni�cia w kad�ubie. Ju� nie pami�ta�, kiedy "Ksi�niczka
Dou Wan" po raz ostatni poddana zosta�a solidnemu przegl�dowi w suchym
doku. O dziwo, za�oga nie by�a zaniepokojona przeciekami wody, rdz� na
poszyciu ani obluzowanymi czy brakuj�cymi nitami. Beztrosko ignorowa�a korozj�
i nie przejmowa�a si� tym, �e podczas rejsu pompy odprowadzaj�ce wod�
z z�zy bez przerwy ci�ko pracuj�. Pi�t� achillesow� "Ksi�niczki" by� z pewno�ci�
wys�u�ony i zniszczony kad�ub. Statek p�ywaj�cy po oceanach jest uwa�any
za stary po dwudziestu latach eksploatacji. "Ksi�niczk�" zbudowano przesz�o
trzydzie�ci pi�� lat temu. Od chwili opuszczenia stoczni przemierzy�a setki tysi�cy
mil morskich, opiera�a si� wzburzonemu morzu i tajfunom. To, �e wci�� jeszcze
utrzymywa�a si� na wodzie, graniczy�o niemal z cudem.
Zosta�a zwodowana w roku tysi�c dziewi��set trzynastym jako "Lanai". Zbudowa�a
j� stocznia Harland i Wolff dla Singapurskich Linii Oceanicznych, kt�rych
parowce p�ywa�y po Pacyfiku. Mia�a tona� 10 758 BRT. Jej ca�kowita d�ugo��,
od niemal pionowego dziobu do rufy o przekroju kieliszka do szampana,
wynosi�a czterysta dziewi��dziesi�t siedem st�p, a szeroko�� pok�adnicy sze��dziesi�t
st�p. Tr�jpr�ne maszyny parowe dysponowa�y moc� pi�ciu tysi�cy koni
mechanicznych i nap�dza�y dwie �ruby. W okresie swej �wietno�ci "Ksi�niczka"
potrafi�a pru� fale z szybko�ci� siedemnastu w�z��w, co mo�na traktowa�
jako wynik godny uwagi. Obs�ugiwa�a lini� Singapur-Honolulu do roku tysi�c
dziewi��set trzydziestego pierwszego, kiedy to sprzedano j� Kanto�skim Liniom
�eglugowym i przemianowano na "Ksi�niczk� Dou Wan". Po remoncie kursowa�a
mi�dzy portami Azji Po�udniowo-Wschodniej, zabieraj�c na pok�ad pasa�er�w
i �adunki.
Podczas drugiej wojny �wiatowej przej�� j� rz�d Australii, przystosowuj�c
do przewozu �o�nierzy! Dozna�a powa�nych uszkodze�, zaatakowana przez japo�skie
samoloty, gdy p�yn�a w konwoju. Po wojnie zwr�cono j� Liniom Kanto�skim.
P�ywa�a kr�tko mi�dzy Szanghajem a Hongkongiem, a� wreszcie wiosn�
roku tysi�c dziewi��set czterdziestego �smego postanowiono sprzeda� j� na
z�om do Singapuru.
Mog�a pomie�ci� pi��dziesi�ciu pi�ciu pasa�er�w w kabinach pierwszej klasy,
osiemdziesi�ciu pi�ciu w drugiej klasie i trzystu siedemdziesi�ciu w trzeciej.
Zwykle jej za�oga liczy�a stu dziewi��dziesi�ciu cz�onk�w, ale podczas rejsu, kt�ry
mia� by� jej ostatnim, na pok�adzie znajdowa�o si� tylko trzydziestu o�miu ludzi.
Hunt wyobra�a� sobie, �e jego leciwa jednostka p�ywaj�ca jest jak male�ka
wysepka miotana wzburzonymi falami, na kt�rej rozgrywa si� dramat bez udzia�u
publiczno�ci. By� fatalist�. Jego przeznaczeniem by�o osi��� na mieli�nie, a przeznaczeniem
"Ksi�niczki" sko�czy� na z�omowisku. Hunt wsp�czu� statkowi
nosz�cemu �lady wielu bitew, zmagaj�cemu si� teraz z pot�nymi si�ami �ywio�u.
"Ksi�niczka" wi�a si� i j�cza�a, zalewana gigantycznymi falami, ale wci�� udawa�o
si� jej wyrwa� z ich u�cisku i wbi� dzi�b w nast�pn� nadci�gaj�c� �cian�
wody. Hunt pociesza� si� jedynie tym, �e jej zu�yte maszyny wci�� pracowa�y
pe�n� par�.
Na dole w maszynowni skrzypienie i j�ki dochodz�ce z kad�uba by�y przera�aj�co
g�o�ne. Rdza odpada�a z grodzi ca�ymi p�atami, gdy woda zacz�a si�ga�
kratek pomost�w. Po�cinane nity, ��cz�ce stalowe p�aty poszycia, wystrzeliwa�y
w powietrze jak pociski. Za�oga nie przejmowa�a si� tym specjalnie, wiedz�c, �e
to zjawisko wyst�puje cz�sto na statkach nitowanych. "Ksi�niczk�" zbudowano,
zanim jeszcze rozpowszechni�a si� metoda spawania.
Jednego jednak cz�owieka dosi�gn�y macki strachu.
G��wnym mechanikiem by� Ian "Hongkong" Gallagher, szeroki w ramionach,
w�saty, lubi�cy sobie wypi� Irlandczyk o czerwonej twarzy. To, co widzia� i s�ysza�,
m�wi�o mu, �e statek musi si� rozpa��. Staraj�c si� przezwyci�y� l�k, zacz��
ch�odno rozwa�a�, jakie ma mo�liwo�ci ocalenia.
Osierocony w wieku jedenastu lat, Ian Gallagher uciek� ze slums�w Belfastu
na morze i zacz�� od ch�opca okr�towego. Maj�c wrodzone zdolno�ci do mechaniki,
zosta� pomocnikiem w maszynowni, a nast�pnie awansowa� na trzeciego
mechanika. W wieku dwudziestu siedmiu lat uzyska� papiery g��wnego mechanika
i zacz�� p�ywa� na frachtowcach kursuj�cych mi�dzy wyspami po�udniowego
Pacyfiku. Przezwisko "Hongkong" przylgn�o do niego po tym, jak w jednej
z knajp tego portowego miasta stoczy� nier�wn�, zwyci�sk� walk� z o�mioma chi�skimi
dokerami, kt�rzy szukali z nim zwady. Kiedy mia� trzydziestk�, zaci�gn��
si� latem tysi�c dziewi��set czterdziestego pi�tego roku na "Ksi�niczk� Dou Wan".
Gallagher odwr�ci� si� z ponur� min� do swego drugiego mechanika, Chu Wena.
- Wy�a� na g�r�, wk�adaj kamizelk� ratunkow� i b�d� gotowy do opuszczenia
statku, kiedy kapitan wyda taki rozkaz.
Chi�czyk wyj�� z ust niedopa�ek cygara i spojrza� badawczo na Gallaghera.
- My�li pan, �e p�jdziemy na dno?
- Ja nie my�l�, ja to wiem - odpar� z przekonaniem Gallagher. - Ta stara,
przerdzewia�a �ajba nie wytrzyma nawet godziny d�u�ej.
- M�wi� pan o tym kapitanowi?
- Kapitan musia�by by� �lepy i g�uchy, �eby tego nie wiedzia�.
- A pan nie idzie? - zapyta� Chu Wen.
- Zaraz ci� dogoni� - odrzek� Gallagher.
Chu Wen wytar� w szmat� t�uste od smaru r�ce, skin�� g�ow� g��wnemu mechanikowi
i wspi�� si� po drabince ku klapie prowadz�cej na g�rne pok�ady.
Gallagher obrzuci� ostatnim spojrzeniem swoje ukochane maszyny. Wiedzia�,
�e wkr�tce spoczn� na dnie. Zesztywnia�, gdy z czelu�ci kad�uba dotar�o do jego
uszu g�o�ne skrzypni�cie. Staruszka "Ksi�niczka Dou Wan" cierpia�a na dolegliwo��
zwan� zm�czeniem metalu, poza tym odnios�a swego czasu liczne rany
w spotkaniach z samolotami i okr�tami. To, czego si� nie dostrzega�o, �egluj�c
po spokojnych wodach, stawa�o si� oczywiste w czasie sztormu. Nawet gdyby
"Ksi�niczka" by�a now� jednostk�, z trudem mog�aby si� oprze� naporowi fal
uderzaj�cych w jej kad�ub, kt�ry teraz musia� znosi� nacisk dwudziestu tysi�cy
funt�w na cal kwadratowy.
Serce Gallaghera zamar�o, gdy zobaczy� p�kni�cie w grodzi; bieg�o w d�,
a nast�pnie rozchodzi�o si� na boki, przecinaj�c p�aty kad�uba. Pocz�wszy od lewej
burty, rozszerza�o si� ku sterburcie. Gallagher chwyci� s�uchawk� telefonu
i po��czy� si� z mostkiem.
- Mostek - zg�osi� si� Li Po.
- Dawaj pan kapitana! - warkn�� Gallagher.
Po chwili ciszy us�ysza� g�os Hunta.
- Tu kapitan.
- Sir, mamy w maszynowni p�kni�cie wielkie jak cholera! Powi�ksza si�
z minuty na minut�!
Hunt poczu� si� tak, jakby dosta� obuchem w g�ow�. Mimo wszystko mia�
nadziej�, �e jakim� cudem uda mu si� doprowadzi� statek do portu, zanim sytuacja
stanie si� krytyczna.
- Nabieramy wody? - zapyta�.
- Pompy ju� nie nad��aj�.
- Dzi�kuj�, panie Gallagher. Czy mo�e pan utrzyma� maszyny w ruchu do
chwili, a� dotrzemy do l�du?
- Ile czasu ma pan na my�li?
- Za godzin� powinni�my wp�yn�� na spokojne wody.
- W�tpi� - odrzek� Gallagher. - Nie daj� statkowi wi�cej ni� dziesi�� minut �ycia.
- Dzi�kuj� panu, szefie - powiedzia� z ci�kim sercem Hunt. - Niech pan
lepiej opu�ci maszynowni�, dop�ki pan jeszcze mo�e.
Zm�czonym ruchem od�o�y� s�uchawk�, odwr�ci� si� i spojrza� przez tyln�
szyb� sterowni w kierunku rufy. Statek nabra� ju� widocznego przechy�u i ko�ysa�
si� z trudem. Dwie szalupy zmy�y fale. Skierowanie si� ku najbli�szemu brzegowi
i bezpieczne dotarcie do l�du nie wchodzi�o ju� w rachub�. �eby wydosta� si� na
spokojniejsze wody, musia�by skr�ci� na sterburt�. "Ksi�niczka" nie przetrwa�aby
w�ciek�ego ataku fal odwr�cona do nich burt�. Zanurzy�aby si� pod wod� i nie
mia�aby ju� si�y wyp�yn�� na powierzchni�. Jej los by� przes�dzony.
Na chwil� wr�ci� my�lami do tego, co dzia�o si� sze��dziesi�t dni wcze�niej,
o dziesi�� tysi�cy mil morskich st�d, w basenie portowym w Szanghaju, u uj�cia
rzeki Jangcy. Przed ostatnim rejsem "Ksi�niczki Dou Wan" ogo�ocono statek
z ca�ego wyposa�enia wygodnych kabin pasa�erskich. "Ksi�niczka" mia�a przecie�
uda� si� na z�omowisko w Singapurze. Przygotowania do opuszczenia portu
zosta�y przerwane, gdy na nabrze�u pojawi� si� genera� Kung Hui z Narodowej
Armii Chi�skiej i wezwa� kapitana Hunta na rozmow�, kt�ra mia�a si� odby� we
wn�trzu generalskiej limuzyny marki Packard.
- Prosz� mi wybaczy� to naj�cie, kapitanie, ale wykonuj� osobiste rozkazy
generalissimusa Czang Kaj-szeka - us�ysza� Hunt. Genera� Kung Hui mia� sk�r�
d�oni bia�� i g�adk� jak papier; ubrany by� w �wietnie skrojony mundur na miar�,
bez �ladu najmniejszej cho�by zmarszczki. Zaj�� ca�e tylne siedzenie limuzyny,
podczas gdy Hunt wierci� si� na niewygodnym, rozk�adanym, dodatkowym siedzisku.
- Ma pan rozkaz przygotowa� statek i za�og� do d�ugiego rejsu - powiedzia� genera�.
- Musia�a zaj�� jaka� pomy�ka - odrzek� Hunt. - "Ksi�niczka" nie nadaje
si� ju� do odbycia �adnego d�ugiego rejsu. Ma wyp�yn�� do Singapuru, gdzie
spocznie na z�omowisku. Zaopatrzenie, ilo�� paliwa i liczebno�� za�ogi zosta�y
ograniczone do minimum.
- O Singapurze mo�e pan zapomnie� - Hui machn�� niedbale r�k�. - Dostanie
pan odpowiedni� ilo�� �ywno�ci i paliwa oraz dwudziestu ludzi z Narodowej
Marynarki Wojennej. A kiedy pa�ski �adunek znajdzie si� na statku... - Hui
przerwa�, by zapali� papierosa, kt�rego wpierw umie�ci� w d�ugiej cygarniczce -
...co nast�pi, jak przypuszczam, za dziesi�� dni, dostanie pan rozkaz wyp�yni�cia z portu.
- Musz� to uzgodni� z dyrekcj� moich linii �eglugowych - zaprotestowa� Hunt.
- Dyrektor�w Linii Kanto�skich zawiadomiono, �e "Ksi�niczk� Dou Wan"
tymczasowo przej�� rz�d.
- I zgodzili si� na to?
Hui skin�� g�ow�.
- Wzi�wszy pod uwag�, �e zostan� szczodrze wynagrodzeni, i to w z�ocie,
przez samego generalissimusa, byli wr�cz szcz�liwi, �e mog� pom�c.
- Dotrzemy do naszego, a raczej pa�skiego, portu przeznaczenia, i co dalej?
- Kiedy �adunek znajdzie si� bezpiecznie na l�dzie, b�dzie pan m�g� pop�yn��
do Singapuru.
- Czy mog� wiedzie�, dok�d mamy p�yn��?
- Nie mo�e pan.
- A co to za �adunek?
- Ca�a operacja ma si� odby� w �cis�ej tajemnicy. Od tej chwili pan i pa�ska
za�oga musicie pozosta� na statku. Nikomu nie wolno zej�� na l�d. Macie zakaz
kontaktowania si� z rodzinami i przyjaci�mi. Moi ludzie obstawi� statek i b�d�
go strzec dzie� i noc. Powtarzam, obowi�zuje �cis�a tajemnica.
- Rozumiem... - odrzek� Hunt, ale oczywi�cie nic nie rozumia�. Nigdy przedtem
nie spotka� cz�owieka o tak przebieg�ym spojrzeniu.
- Kiedy tu rozmawiamy... - ci�gn�� Hui - wszystkie pa�skie �rodki ��czno�ci
s� usuwane ze statku lub niszczone.
Hunt my�la�, �e si� przes�ysza�.
- Chyba nie oczekuje pan ode mnie, �e wyp�yn� w morze bez radia?! W razie
k�opot�w, gdy zostaniemy zmuszeni do wezwania pomocy, co wtedy zrobimy?
Hui leniwym gestem uni�s� sw� cygarniczk� i przyjrza� si� jej.
- Nie przewiduj� �adnych k�opot�w.
- To jest pan optymist�, generale - odrzek� wolno Hunt. - "Ksi�niczka" to
zu�yty statek. Lata �wietno�ci ma ju� dawno za sob�. Nie jest odpowiednio przygotowana,
aby stawi� czo�o gwa�townym sztormom ani nawet p�ywa� po wzburzonych wodach.
- Nawet nie potrafi� pana przekona�, jak wa�na jest ta misja i jak wielkiej
warta jest nagrody, je�li si� powiedzie. Generalissimus Czang Kaj-szek nie b�dzie
�a�owa� z�ota i hojnie obdaruje pana i pa�sk� za�og�, je�li statek szcz�liwie dotrze do celu.
Hunt wyjrza� przez okno limuzyny i spojrza� na rdzewiej�cy kad�ub swego
statku.
- �adna fortuna na nic mi si� nie przyda, je�li b�d� le�a� na dnie morza.
- Je�li tak si� zdarzy, nie b�dzie pan sam. Spoczniemy tam na zawsze razem -
powiedzia� genera� Hui, u�miechaj�c si� ponuro. - P�yn� z panem jako pasa�er.
Kapitan Hunt przypomnia� sobie gor�czkow� krz�tanin�, jaka wkr�tce potem
rozpocz�a si� na "Ksi�niczce" i w porcie. Pompy t�oczy�y paliwo tak d�ugo,
a� zbiorniki wype�niono po brzegi. Kucharz okr�towy by� zdumiony gatunkiem
i ilo�ci� jedzenia, jakie zmagazynowano w kuchni statku. Zaraz potem do
portu zacz�� wje�d�a� sznur ci�ar�wek, kt�re ustawia�y si� pod d�wigami. �adownie
statku szybko zape�ni�y wielkie drewniane skrzynie.
Wydawa�o si�, �e potok samochod�w ci�arowych nie ma ko�ca. Ma�e skrzynki,
kt�re mog�o unie�� dw�ch ludzi lub nawet jeden cz�owiek, poustawiano w pustych
kabinach pasa�erskich, korytarzach i we wszystkich mo�liwych pomieszczeniach
pod pok�adem. Ka�da stopa kwadratowa przestrzeni by�a wype�niona
po sufit. �adunek z sze�ciu ostatnich ci�ar�wek umieszczono na pok�adzie spacerowym,
po kt�rym kiedy� przechadzali si� pasa�erowie. Genera� Hui wraz ze
swoj� ma�� �wit�, z�o�on� z uzbrojonych po z�by oficer�w, wszed� jako ostatni
na pok�ad. Jego baga� sk�ada� si� z dziesi�ciu kufr�w podr�nych i trzydziestu
skrzynek drogich win i koniak�w.
To na nic - pomy�la� Hunt. Matka natura zagarnie wszystko dla siebie. Tajemnice,
matactwa... Pr�ne starania. Od chwili wyp�yni�cia z Jangcy "Ksi�niczka"
�eglowa�a samotnie, utrzymuj�c cisz� radiow�. Nie maj�c �rodk�w ��czno�ci,
nie mog�a odpowiada� na sygna�y wywo�awcze innych statk�w.
Kapitan spojrza� na ekran zainstalowanego niedawno radaru, ale omiataj�cy
go promie� nie wskazywa� �adnego statku w odleg�o�ci pi��dziesi�ciu mil od
"Ksi�niczki". Skoro nie mo�na by�o wys�a� w eter sygna�u SOS, nie by�o co
liczy� na jak�kolwiek pomoc. Hunt oderwa� wzrok od radaru i przeni�s� spojrzenie
na genera�a Hui, kt�ry niepewnym krokiem wszed� do sterowni, trzymaj�c
przy ustach poplamion� chusteczk�. Jego twarz by�a blada jak kreda.
- Choroba morska, generale? - zapyta� ironicznie kapitan.
- Przekl�ty sztorm... - wymamrota� Hui. - Czy to si� kiedy� sko�czy?
- Obaj byli�my prorokami, pan i ja.
- O czym pan m�wi?!
- Na zawsze spoczniemy razem na dnie morza, pami�ta pan? To ju� d�ugo
nie potrwa.
Gallagher pospiesznie wydosta� si� na g�r� i, trzymaj�c si� por�czy, pogna�
korytarzem do swojej kajuty. Nie wpad� w panik�, �pieszy� si�, bo mia� po prostu
ma�o czasu. Wiedzia� dok�adnie, co musi zrobi�. Kabin� zawsze starannie zamyka�,
aby nikt nie zobaczy�, kto przebywa w �rodku. Teraz nie szuka� ju� klucza,
kopni�ciem wywa�y� drzwi, kt�re uderzy�y z trzaskiem o wewn�trzn� �ciank�.
D�ugow�osa blondynka w jedwabnej sukni le�a�a wyci�gni�ta na ��ku, czytaj�c
magazyn ilustrowany. Podnios�a wzrok, zdumiona tym nag�ym wtargni�ciem,
a ma�y jamnik, znajduj�cy si� u jej boku, zerwa� si� na cztery �apy i zacz��
szczeka�. Kobieta by�a wspaniale zbudowana, a jej smuk�e cia�o imponowa�o
doskona�ymi proporcjami. Mia�a g�adk� cer�, wydatne ko�ci policzkowe i �ywe
oczy, kt�rych b��kit przypomina� kolor nieba p�nym porankiem. Gdyby wsta�a,
czubkiem g�owy si�ga�aby Gallagherowi do podbr�dka. Wdzi�cznie przerzuci�a
nogi przez kraw�d� ��ka i usiad�a na jego brzegu.
- Chod�, Katie. - Gallagher zacisn�� d�o� na jej nadgarstku i poci�gn�� j�
do g�ry. - Mamy bardzo niewiele czasu.
- Wchodzimy do portu? - spyta�a zaskoczona.
- Nie, kochanie. Statek zaraz zatonie.
Zas�oni�a usta d�o�mi.
- O Bo�e!-wykrzykn�a, wstrzymuj�c oddech.
Gallagher szarpn�� drzwiami szafki i zacz�� wyci�ga� ubrania Katie, nie obejrzawszy
si� nawet przez rami�.
- W�� na siebie wszystko, co mo�esz. Ka�d� par� majtek i wszystkie moje
skarpety, jakie uda ci si� wci�gn�� na nogi. Ubierz si� warstwami, cie�sz� odzie�
w�� pod sp�d, grubsz� na wierzch. I po�piesz si�. Ta stara balia p�jdzie na dno
lada chwila.
Kobieta przez chwil� wygl�da�a tak, jakby mia�a zamiar zaprotestowa�, ale potem
szybko i bez s�owa zdj�a sukni� i zacz�a wci�ga� na siebie dodatkow� bielizn�.
Zr�cznie w�o�y�a w�asne spodnie, a na nie spodnie Gallaghera. Na trzy bluzki wci�gn�a
pi�� sweterk�w. Mia�a szcz�cie, �e na randk� z narzeczonym zabra�a ca�� walizk�
ubra�. Gdy ju� nic wi�cej nie mog�a na siebie wcisn��, Gallagher pom�g� jej si�
wbi� w jeden ze swych roboczych kombinezon�w. Para jego but�w wesz�a na nogi
kobiety, na kt�rych mia�a ju� jedwabne po�czochy i kilka par skarpetek.
Ma�y jamnik �miga� mi�dzy ich nogami, podskakiwa� i macha� uszami z podniecenia.
By� prezentem, kt�ry Gallagher wr�czy� kobiecie wraz z pier�cionkiem
zar�czynowym ze szmaragdem, kiedy zaproponowa� jej ma��e�stwo. Piesek mia�
na szyi czerwon� sk�rzan� obro�� ze zwisaj�cym z niej z�otym smokiem. Maskotka
dynda�a teraz na ma�ej psiej piersi.
- Fritz! - ofukn�a jamnika jego pani. - Po�� si� na ��ku i b�d� cicho!
Katrina Garin by�a zdecydowan� kobiet�, kt�rej nie trzeba by�o dwa razy
powtarza�, co ma robi�. Mia�a dwana�cie lat, gdy jej ojciec, Brytyjczyk - kapitan
frachtowca zgin�� na morzu. Katrina wychowa�a si� w rodzinie "bia�ych" emigrant�w
z Rosji, sk�d pochodzi�a jej matka. Zacz�a pracowa� w Liniach Kanto�skich
jako urz�dniczka i dosz�a do stanowiska asystentki dyrektora. By�a w wieku
Gallaghera. Pierwszy raz zobaczy�a go w biurze firmy. Wezwano go tam, aby
z�o�y� meldunek o stanie technicznym "Ksi�niczki Dou Wan". Cho� wola�a m�czyzn
maj�cych styl i og�ad�, szorstkie maniery i jowialne usposobienie Irlandczyka
przypad�y jej do gustu. Gallagher przypomina� jej ojca.
Przez nast�pne tygodnie spotykali si� cz�sto i sypiali ze sob�, przewa�nie
w kajucie Gallaghera. Katrin� podnieca�o zakradanie si� na pok�ad statku i uprawianie
mi�o�ci pod nosem kapitana i za�ogi. Zosta�a uwi�ziona na "Ksi�niczce",
gdy genera� Hui wraz ze sw� ma�� armi� zaj�� statek i otoczy� basen portowy
�o�nierzami. Mimo pr�b Gallaghera i w�ciek�o�ci kapitana Hunta genera� nie
pozwoli� jej zej�� na l�d i kaza� pozosta� na pok�adzie. By�a wi�c zmuszona wyruszy�
w rejs. Od chwili wyp�yni�cia z Szanghaju rzadko opuszcza�a kajut�. Gdy
Gallagher mia� s�u�b� w maszynowni, jej jedynym towarzystwem by� jamnik, kt�rego
z nud�w uczy�a r�nych sztuczek.
Gallagher po�piesznie wsun�� dokumenty ich obojga, paszporty i kosztowno�ci
do ceratowego, nieprzemakalnego woreczka. Narzuci� na siebie grub� marynarsk�
kurtk� i spojrza� na Katie swymi niebieskimi oczami pe�nymi troski.
- Jeste� gotowa?
Unios�a r�ce i zerkn�a w d�, na okrywaj�c� j� mas� ubra�.
- Nigdy w �yciu nie wcisn� na to wszystko kamizelki ratunkowej - powiedzia�a
dr��cym g�osem. - A bez niej p�jd� na dno jak kamie�.
- Ju� zapomnia�a�? Cztery tygodnie temu genera� Hui kaza� wyrzuci� wszystkie
kamizelki za burt�.
- Wi�c odp�yniemy szalup�?
- �odzie ratunkowe, kt�re jeszcze nie roztrzaska�y si� o wod�, i tak nie utrzyma�yby
si� na tych falach.
Spojrza�a na niego uwa�nie.
- Zginiemy, prawda? Je�li nawet nie utoniemy, to zamarzniemy na �mier�.
Opu�ci� jej we�nian� czapk� na uszy.
- Komu ciep�o w g�ow�, temu ciep�o w stopy. - Potem uj�� jej g�ow� w swe
wielkie d�onie, nachyli� si� i poca�owa� j�. - Kochanie. Czy nikt ci nie powiedzia�,
�e Irlandczycy nie ton�? - Wzi�� Katie za r�k� i wyprowadzi� j� korytarzem
na g�rny pok�ad. Musieli si� po�pieszy�.
Fritz, o kt�rym w zamieszaniu zapomniano, le�a� pos�usznie na ��ku, wierz�c,
�e pani zaraz wr�ci. Tylko w jego br�zowych oczach czai� si� wci�� wyraz
zdziwienia.
Poza cz�onkami za�ogi, kt�rzy sp�dzali czas graj�c w domino lub opowiadali
sobie o sztormach, jakie prze�yli, reszta spa�a w swych kojach, nie�wiadoma
tego, �e statek si� rozpada. Kucharz i jego pomocnik sprz�tali po kolacji i podawali
kaw� marynarzom oci�gaj�cym si� z wyj�ciem z mesy. Nie dbaj�c o szalej�cy
sztorm, za�oga cieszy�a si� na my�l, �e statek wkr�tce zawinie do portu. Wprawdzie
miejsce, do kt�rego mieli dop�yn��, trzymane by�o w tajemnicy, ale marynarze
orientowali si� w po�o�eniu statku z dok�adno�ci� do trzydziestu mil morskich.
Tymczasem w sterowni rozgrywa� si� prawdziwy dramat. Hunt patrzy� przez
tyln� szyb� na ledwo widoczne z powodu �nie�ycy �wiat�a na rufie. Jak zahipnotyzowany
przygl�da� si� z przera�eniem osobliwemu widowisku. Wydawa�o si�,
�e rufa podnosi si� i zgina w kierunku �r�dokr�cia! Poprzez wycie wichru omiataj�cego
nadbud�wk� s�ysza�, jak rozdziera si� kad�ub. Wyci�gn�� r�k� i nacisn��
dzwonek alarmowy, kt�rego d�wi�k rozleg� si� w ka�dym pomieszczeniu statku.
Hui str�ci� jego d�o� z przycisku alarmu.
- Nie mo�emy opu�ci� statku! - wychrypia� zduszonym szeptem.
Hunt spojrza� na niego z odraz�.
- Niech pan umrze jak m�czyzna, generale.
- Nie wolno mi umrze�. Przysi�ga�em, �e dopilnuj�, by �adunek spocz��
bezpiecznie na l�dzie.
- Ten statek prze�amuje si� na p� - odrzek� Hunt. - Nic ju� nie uratuje ani
pana, ani pa�skiego drogocennego �adunku.
- Wi�c nasza pozycja musi zosta� zaznaczona, �eby mo�na go by�o uratowa�.
- Zaznaczona? Dla kogo? �odzie ratunkowe s� zniszczone. Zabra�y je fale.
Kaza� pan wyrzuci� za burt� wszystkie kamizelki ratunkowe. Zniszczy� pan radio
okr�towe. Nie mo�emy wys�a� w eter wo�ania o pomoc. Zbyt dobrze zatar� pan za
nami �lady. Nawet nie powinni�my si� znajdowa� na tych wodach. Nikt nie wie
o naszym istnieniu, nie zna naszej pozycji. Czang Kaj-szek dowie si� tylko, �e
"Ksi�niczka Dou Wan" zagin�a wraz z ca�� za�og� o sze�� tysi�cy mil na po�udnie
od miejsca, w kt�rym jeste�my. Dobrze pan to zaplanowa�. Za dobrze.
- Nie! - wysapa� Hui. - To si� nie mo�e zdarzy�!
Hunta rozbawi� wyraz w�ciek�o�ci i bezradno�ci, maluj�cy si� na twarzy Huia;
znik�a gdzie� chytro�� z jego oczu.
Genera� nie m�g� si� pogodzi� z tym, co mia�o nieuchronnie nast�pi�. Szarpn��
drzwi, prowadz�ce na skrzyd�o mostka, i wypad� na zewn�trz, wprost w obj�cia
szalej�cego sztormu. Ujrza�, jak statek wije si� w �miertelnych konwulsjach.
Rufa przechyla�a si� wyra�nie na sterburt�. Z p�kni�cia w kad�ubie tryska�a para.
Hui patrzy� z przera�eniem, jak rufa odrywa si� od reszty statku i us�ysza� odg�os
rozdzieraj�cego si� i mia�d�onego metalu. Potem wszystkie �wiat�a na statku zgas�y
i nie mo�na by�o ju� nic dostrzec.
Pokryte �niegiem i lodem pok�ady zaroi�y si� od marynarzy przera�onych widokiem
fal nios�cych nieuchronn� zag�ad�. Ludzie ujrzeli roztrzaskane szalupy i kl�li
na brak kamizelek ratunkowych. Koniec nadszed� tak szybko, �e zaskoczy� wi�kszo��
za�ogi. O tej porze roku lodowata woda mia�a zaledwie trzydzie�ci cztery
stopnie Fahrenheita, a temperatura powietrza wynosi�a tylko pi�� stopni powy�ej
zera. Marynarze w panice skakali za burt�, nie zdaj�c sobie najwyra�niej sprawy
z tego, �e w zimnych falach strac� �ycie w przeci�gu kilku minut, je�li nie z powodu
zamarzni�cia, to na skutek zatrzymania akcji serca po wstrz�sie termicznym.
Rufa znikn�a pod wod� w przeci�gu nieca�ych czterech minut. Wydawa�o
si�, �e �r�dokr�cie rozp�yn�o si� w nico�ci, pozostawiaj�c po sobie ziej�c� pustk�
d�ug� czelu�� mi�dzy zatopion� ruf� a cz�ci� dziobow� statku. Ma�a grupka
m�czyzn usi�owa�a spu�ci� na wod� cz�ciowo tylko uszkodzon� szalup�, ale
ogromna fala przetoczy�a si� nad pok�adem dziobowym i marynarze wraz z �odzi�
ratunkow� zostali zmyci ze statku; ju� nie wyp�yn�li na powierzchni�.
Trzymaj�c d�o� Katie w �elaznym u�cisku, Gallagher wci�gn�� j� po drabince
na dach kabin oficerskich i poci�gn�� w kierunku tratwy ratunkowej przymocowanej
za sterowni�. Ku jego zdumieniu tratwa by�a pusta. Po�lizgn�li si� dwukrotnie
na oblodzonym dachu i upadli; rozbryzguj�ca si� �ciana wody uderzy�a
w ich twarze, zalewaj�c im na chwil� oczy. W panuj�cym na statku zamieszaniu
i trwodze nikt z chi�skich oficer�w ani cz�onk�w za�ogi nie pami�ta� o tratwie.
Wi�kszo�� ludzi, w tym i �o�nierze genera�a Hui, stara�a si� dotrze� do pozosta�ych
jeszcze na statku �odzi ratunkowych lub skaka�a za burt�.
- Fritz! - wykrzykn�a z rozpacz� Katie. - Zostawili�my w kabinie Fritza!
- Nie mamy czasu, �eby po niego wr�ci�.
- Nie mo�emy go zostawi�!
Gallagher spojrza� jej prosto w oczy.
- Musisz zapomnie� o Fritzu. Wybieraj: nasze �ycie albo jego.
Katie szarpn�a si�, ale Gallagher jej nie pu�ci�.
- Wchod�, kochanie, i trzymaj si� mocno - rozkaza�. Wyci�gn�� ukryty w bucie
n� i pocz�� z furi� przecina� mocuj�ce tratw� liny. Gdy odci�� ostatni�, zajrza�
przez szyb� do sterowni. W nik�ej po�wiacie awaryjnego o�wietlenia ujrza�
kapitana Hunta spokojnie stoj�cego za sterem, pogodzonego ju� ze swoim losem.
Gallagher zacz�� jak szalony wymachiwa� r�k�. Kapitan nie odwr�ci� g�owy,
wsun�� tylko d�onie do kieszeni kurtki i wpatrywa� si� nie widz�cym wzrokiem
w oblepiaj�cy sterowni� �nieg.
Nagle na mostku pojawi�a si� jaka� posta�. Gallagher dostrzeg� j� przez bia��,
wiruj�c� w powietrzu zas�on� zamieci. Pomy�la�, �e potykaj�cy si� m�czyzna
wygl�da, jakby ucieka� przed �cigaj�cym go widmem �mierci. Przybysz dotar� do
tratwy ratunkowej, zderzy� si� z ni�, opad� na kolana, a potem wgramoli� si� do
�rodka. Dopiero gdy spojrza� w g�r�, Gallagher rozpozna� w nim genera�a Hui.
W oczach Chi�czyka zobaczy� nie tyle przera�enie, ile dziki ob��d.
- Czy nie powinni�my odci�� tratwy i zrzuci� jej na wod�?! - Hui stara� si�
przekrzycze� zawodzenie wichru.
Gallagher przecz�co pokr�ci� g�ow�.
- Ju� j� odci��em.
- Wessie nas wir po ton�cym statku!
- Nie na tych wodach, generale. Za kilka sekund fala sama nas zabierze.
Niech pan si� teraz po�o�y na dnie i dobrze trzyma linek zabezpieczaj�cych.
Zbyt zesztywnia�y z zimna, by odpowiedzie�, Hui zrobi�, co mu kazano.
W g��bi statku rozleg� si� pot�ny huk, gdy zimna woda zala�a kot�y i spowodowa�a
eksplozj�. Przednia cz�� kad�uba zatrz�s�a si�. Pok�ad zadr�a�. Statek
przechyli� si� w d�, �r�dokr�cie znalaz�o si� pod wod�, a dzi�b uni�s� si� do
g�ry, ku niebu. Zbyt napr�one liny podtrzymuj�ce staromodny, wysoki komin
p�k�y i wielka rura zwali�a si� do wody z g�o�nym pluskiem. Fala dotar�a do poziomu
tratwy i unios�a j�. Gallagher po raz ostatni zobaczy� Hunta, gdy woda
zacz�a wlewa� si� przez drzwi do sterowni. Kapitan, zdecydowany p�j�� na dno
wraz ze swym statkiem, sta� niewzruszenie z r�kami mocno zaci�ni�tymi na kole
sterowym, wygl�daj�c jak granitowy pos�g.
Gallagherowi wydawa�o si�, �e czas si� zatrzyma�. Oczekiwanie, a� statek
wymknie si� spod tratwy, ci�gn�o si� w niesko�czono��. A jednak wszystko rozegra�o
si� w ci�gu kilku sekund. Tratwa zosta�a uwolniona i wyp�yn�a na wzburzone wody.
Rozlegaj�ce si� okrzyki, wzywaj�ce pomocy w dialekcie mandary�skim i kanto�skim,
pozostawa�y bez odpowiedzi. Wreszcie ucich�y w�r�d szumu pot�nych
fal i wycia wichru. Ratunek nie m�g� nadej��. �aden statek nie by� wystarczaj�co
blisko, by dostrzec na swym radarze znikaj�c� z pola widzenia jednostk�. W eterze
nie rozleg�o si� wo�anie o pomoc. Gallagher i Katie patrzyli ze zgroz�, jak
dzi�b statku unosi si� coraz wy�ej i wy�ej, jakby chcia� si� uchwyci� pochmurnego
nieba. Potem znieruchomia� na niespe�na minut�, wygl�daj�c pod pokryw�
lodu jak tajemnicza zjawa, i wreszcie pogr��y� si� w ciemnych g��binach. "Ksi�niczka
Dou Wan" przesta�a istnie�.
- Przepad�o... - wymamrota� Hui, ale nikt nie dos�ysza� jego s��w w�r�d
szalej�cego �ywio�u. - Wszystko przepad�o... - Genera� patrzy� z os�upieniem
na fale, kt�re zabra�y statek.
- Przytulmy si� do siebie. B�dzie nam wszystkim cieplej - rozkaza� Gallagher.
- Je�li wytrzymamy do rana, mo�e kto� nas zauwa�y.
Tratwa, nad kt�r� zawis�o widmo �mierci i przera�aj�ca wizja pr�ni, zanurzy�a
si� w zimn� otch�a� nocy, miotana bezlitosn� wichur�.
Do �witu fale zajadle atakowa�y ma�� tratw�. Ciemno�� nocy ust�pi�a miejsca
ponurej szaro�ci. Poranne niebo zasnute by�o czarnymi chmurami. Zamie�
zamieni�a si� w Lodowato zimny deszcz ze �niegiem. Na szcz�cie wiatr os�ab�
i wia� teraz z pr�dko�ci� dwudziestu mil na godzin�, wysoko�� fal za� nie przekracza�a
dziesi�ciu st�p. Tratwa by�a mocna i w dobrym stanie, lecz by� to stary
model nie wyposa�ony w sprz�t ratowniczy, kt�ry pozwoli�by prze�y� rozbitkom.
Pasa�erowie mogli liczy� tylko na siebie. Pozosta� im jedynie hart ducha i nadzieja,
�e nadejdzie pomoc.
Opatuleni ciep�� odzie��, Gallagher i Katie przetrwali noc w dobrej formie.
Ale genera� Hui, ubrany tylko w mundur, powoli i nieuchronnie zamarza� na �mier�,
przeszywany tysi�cem lodowatych igie�. Jego w�osy pokry�a warstwa lodu. Gallagher
zdj�� sw� grub� kurtk� i da� j� genera�owi, ale dla Katie by�o oczywiste, �e
stary weteran ga�nie w oczach.
Tratw� wci�� miota�y brutalne fale, unosz�c j� na swych grzbietach, a potem
str�caj�c w d�. Wydawa�o si�, �e krucha �upina nie wytrzyma uderze� wody.
A jednak ci�gle wymyka�a si� �ywio�owi, odzyskiwa�a r�wnowag� i stawia�a czo�o
nast�pnym atakom. Nie zawiod�a swych nieszcz�snych pasa�er�w. Nie rzuci�a
ich na pastw� zimnych fal.
Gallagher co jaki� czas unosi� si� na kolanach i obserwowa� wzburzone wody,
gdy tratwa znajdowa�a si� na grzbiecie fali. Ale na pr�no. Jak okiem si�gn��,
wok� by�a tylko pustka. Przez ca�� straszn� noc ani razu nie dostrzegli �wiate�
�adnego statku.
- W pobli�u musi by� jaki� statek - odezwa�a si� Katie szcz�kaj�c z�bami.
Gallagher przecz�co pokr�ci� g�ow�.
- Jeste�my tu tak samotni, jak porzucone, bezdomne zwierz�. - Nie powiedzia�
jej jednak, �e pole widzenia ma ograniczone do nieca�ych pi��dziesi�ciu
jard�w.
- Nigdy sobie nie wybacz�, �e opu�ci�am Fritza - szepn�a Katie. Po jej
policzkach sp�yn�y �zy, kt�re w chwil� p�niej zamarz�y.
- To moja wina - przyzna� ze skruch� Gallagher. - Powinienem by� go chwyci�,
kiedy opuszczali�my kajut�.
- Fritz? - zapyta� Hui.
- M�j ma�y jamnik - odrzek�a Katie.
- Pani straci�a psa. - Hui nagle usiad� i wyprostowa� si�. - Pani straci�a psa? -
powt�rzy�. - Ja straci�em to, co jest sercem i dusz� mojego kraju... - Urwa� i zacz��
spazmatycznie kaszle�. Na jego twarzy malowa�o si� cierpienie, a w oczach
widnia�a rozpacz. Wygl�da� jak kto�, dla kogo �ycie przesta�o mie� jakiekolwiek
znaczenie. - Zawiod�em. Nie wype�ni�em swojego obowi�zku. Musz� umrze�.
- Nie b�d� g�upi, cz�owieku - odezwa� si� Gallagher. - Uda nam si�. Wytrzymaj
jeszcze troch�.
Hui go chyba nie s�ysza�. Wygl�da�, jakby si� podda�. Katie przyjrza�a si�
oczom genera�a. Mia�a wra�enie, �e kto� zgasi� w nich nagle �wiat�o. By�y szkliste
i bez wyrazu.
- Nie �yje - mrukn�a.
Gallagher upewni� si� i powiedzia� do Katie:
- Przysu� si� bli�ej do jego cia�a. Os�oni ci� przed wiatrem i rozbryzgami
wody. Ja po�o�� si� z twojej drugiej strony.
Wydawa�o si� to Katie upiorne, ale ledwo poczu�a zw�oki genera�a przez
grub� warstw� odzie�y. Utrata wiernego pieska, statek zanurzaj�cy si� w ciemnej
toni, szalej�cy wicher i w�ciek�e fale, wszystko to by�o nierealne. Mia�a nadziej�,
�e to tylko koszmarny sen, z kt�rego wkr�tce si� obudzi. Wcisn�a si� g��biej
mi�dzy dw�ch m�czyzn, �ywego i martwego.
Przez reszt� dnia i nast�pn� noc sztorm stopniowo si� uspokaja�, ale rozbitkowie
wci�� byli wystawieni na mordercze podmuchy lodowatego wiatru. Katie
nie czu�a r�k ani n�g. Traci�a przytomno��, by po jakim� czasie zn�w si� ockn��.
Przez jej g�ow� zacz�y przelatywa� obrazy b�d�ce wytworem fantazji. Widzia�a
pla�� ocienion� palmami, wyobra�a�a sobie Fritza biegn�cego po piasku i szczekaj�cego
na ni�, rozmawia�a z Gallagherem tak, jakby siedzieli oboje przy stoliku
w restauracji i zamawiali kolacj�. Ukaza� si� jej ojciec ubrany w kapita�ski mundur.
Sta� na tratwie i u�miecha� si�. M�wi� jej, �e prze�yje, nie powinna si� obawia�,
bo l�d jest ju� blisko. Potem ojciec znikn��.
- Kt�ra godzina? - zapyta�a ochryp�ym g�osem.
- Przypuszczam, �e musi by� p�ne popo�udnie - odpowiedzia� Gallagher. -
M�j zegarek stan��, jak tylko opu�cili�my "Ksi�niczk�".
- Jak d�ugo dryfujemy?
- Z grubsza licz�c, "Ksi�niczka" posz�a na dno jakie� trzydzie�ci osiem
godzin temu.
- Zbli�amy si� do l�du - mrukn�a nieoczekiwanie Katie.
- Sk�d ci to przysz�o do g�owy, kochanie?
- M�j zmar�y ojciec mi powiedzia�.
- Rozumiem... - Gallagher, kt�rego brwi i w�sy by�y bia�e od szronu,
u�miechn�� si� do niej wsp�czuj�co. Z ka�dego ods�oni�tego kosmyka jego w�os�w
zwisa� lodowy sopel, nadaj�c mu wygl�d stwora z film�w science fiction,
wy�aniaj�cego si� nagle z g��bin bieguna po�udniowego. Gdyby nie brak zarostu,
Katie wygl�da�aby tak samo.
- Nie widzisz? - zapyta�a.
Potwornie zesztywnia�y z zimna Gallagher podci�gn�� si� z trudem, aby usi���
i popatrze� na horyzont. Nat�a� wzrok, ale prawie nic nie widzia� przez �cian�
deszczu ze �niegiem. Nagle jednak pomy�la�, �e chyba co� przed nimi widnieje -
jakby g�azy le��ce wzd�u� brzegu. Za nimi, nie dalej ni� w odleg�o�ci pi��dziesi�ciu
jard�w, ko�ysa�y si� na wietrze pokryte �niegiem drzewa. W�r�d nich zauwa�y�
ciemny kszta�t, przypominaj�cy ma�� chatk�.
Mimo �e zdr�twia�e mi�nie odmawia�y mu pos�usze�stwa, �ci�gn�� jeden
but i zacz�� nim wios�owa�. Po kilku minutach jego cia�o rozgrza�o si� na
tyle, �e nie musia� ju� wk�ada� w swoj� prac� tyle wysi�ku, co na pocz�tku.
- Katie! G�owa do g�ry, kochanie! Nied�ugo staniemy na suchym l�dzie!
Pr�d ni�s� ich r�wnolegle do brzegu i Gallagher zmaga� si� z nim, pr�buj�c
skierowa� tratw� ku �liskim ska�om i �wirowatej pla�y. Odleg�o�� do l�du zmniejsza�a
si� przera�liwie wolno. Drzewa wydawa�y si� ju� tak bliskie, �e m�g�by
wyci�gn�� r�k� i potrz�sn�� nimi. Ale w rzeczywisto�ci dzieli�o go od nich dobre
sze��dziesi�t jard�w.
Kiedy niemal ca�kowicie opad� z si� i by� bliski omdlenia z wyczerpania,
poczu�, jak tratwa uderza o podwodne g�azy. Spojrza� na Katie. Trz�s�a si� ca�a
z zimna i by�a przemoczona do suchej nitki. Nie wytrzyma�aby d�u�ej.
Wsun�� z powrotem do buta zlodowacia�� stop�. Potem, modl�c si� pod nosem,
by woda nie si�ga�a powy�ej jego g�owy, wyskoczy� z tratwy. Musia� zaryzykowa�.
Szcz�ciem, podeszwy jego but�w uderzy�y o twarde, skaliste dno, zanim
woda si�gn�a mu do bioder.
- Katie! - krzykn��, nie posiadaj�c si� ze szcz�cia. - Uda�o si�! Jeste�my
na l�dzie!
- Ciesz� si� - mrukn�a Katie, zbyt zesztywnia�a i zoboj�tnia�a, by mog�o j�
co� obchodzi�.
Gallagher wyci�gn�� tratw� na brzeg pokryty oszlifowanymi przez fale kamieniami
i g�azami. Wysi�ek pozbawi� go resztek si�. Osun�� si� bezw�adnie na
zimne i mokre pod�o�e, jak martwa, szmaciana lalka. Nie wiedzia�, jak d�ugo tak
le�a�, ale kiedy wreszcie zmusi� si�, by podczo�ga� si� do tratwy i zajrze� do �rodka,
zobaczy�, �e Katie jest zupe�nie sina. Przera�ony przyci�gn�� j� do siebie. Nie
by� pewien, czy dziewczyna �yje. Potem zobaczy� ob�oczek pary wydobywaj�cy
si� z jej nosa. Dotkn�� szyi, by sprawdzi� t�tno. Ledwo zdo�a� je wyczu�. Jej silne
serce wci�� bi�o, lecz �mier� zbli�a�a si� szybko.
Uni�s� g�ow� i spojrza� w niebo. Nie by�o ju� zasnute grub� warstw� ciemnoszarych
chmur. Tworzy�y si� na nim bia�e ob�oki. Sztorm ucich� i porywisty
wiatr zamieni� si� w �agodn� bryz�. Gallagher mia� ma�o czasu. Musia� szybko
rozgrza� cia�o Katie, je�li nie chcia� jej straci�.
Wzi�� g��boki oddech, wsun�� r�ce pod cia�o Katie i uni�s� j� do g�ry. Z furi�
kopn�� tratw�, na kt�rej pozosta�o zamarzni�te cia�o genera�a Hui. Sp�yn�a na
wod�. Patrzy� na ni� przez kilka chwil, dop�ki nie porwa� jej pr�d.
Potem przytuli� Katie do piersi i ruszy� w kierunku chatki widocznej mi�dzy
drzewami. Powietrze wyda�o mu si� nagle cieplejsze. Nie czu� ju� zm�czenia.
Trzy dni p�niej statek handlowy "Stephen Miller" nada� meldunek o znalezieniu
cia�a na dryfuj�cej tratwie ratunkowej. Kiedy je p�niej wy�owiono, martwy
Chi�czyk wygl�da� jak rze�ba wyciosana z bry�y lodu. Nigdy nie zosta� zidentyfikowany.
Na tratwie, zbudowanej tak, jak to robiono przed dwudziestu laty,
zauwa�ono chi�skie napisy. Gdy je przet�umaczono w jaki� czas p�niej, okaza�o
si�, �e tratwa pochodzi�a ze statku o nazwie "Ksi�niczka Dou Wan".
Rozpocz�to poszukiwania. Znaleziono p�ywaj�ce szcz�tki, ale ich nie wy�owiono
i nigdy nie wszcz�to dochodzenia. Nie odkryto �adnej plamy ropy, nie nadszed�
�aden meldunek o zagini�ciu jakiegokolwiek statku. Nigdzie, ani na l�dzie,
ani na wodzie nikt nie odebra� sygna�u SOS. Wszystkie stacje nas�uchowe, odbieraj�ce
na standardowej cz�stotliwo�ci alarmowej, s�ysza�y tylko zak��cenia spowodowane
przez �nie�yc�.
Sprawa sta�a si� jeszcze bardziej zagadkowa, gdy nadszed� meldunek, �e
statek o nazwie "Ksi�niczka Dou Wan" zaton�� miesi�c wcze�niej u wybrze�y
Chile. Cia�o, znalezione na tratwie, pochowano i tajemnicza historia szybko posz�a
w zapomnienie.
CZʌ� I
JEZIORO �MIERCI
14 kwietnia 2000 roku
Pacyfik, wybrze�e stanu Waszyngton
1
Ling Tai odzyskiwa�a przytomno�� powoli, jakby wraca�a z bezdennej otch�ani.
Czu�a b�l w ca�ym ciele. Chcia�a krzykn��, ale tylko j�kn�a przez zaci�ni�te
z�by. Unios�a mocno st�uczon� r�k� i delikatnie dotkn�a palcami twarzy.
Opuchlizna sprawia�a, �e nie mog�a otworzy� jednego oka, drugie by�o podbite,
ale cz�ciowo otwarte. Ze z�amanego nosa wci�� s�czy�a si� krew. Na szcz�cie
wszystkie z�by tkwi�y na swoim miejscu, ale jej ramiona i r�ce pokrywa�y czerniej�ce
plamy si�c�w. By�o ich tyle, �e nie mog�aby ich zliczy�.
Ling Tai z pocz�tku nie by�a pewna, dlaczego w�a�nie j� zabrano na przes�uchanie.
Nieco p�niej wszystko si� wyja�ni�o, zanim jeszcze j� brutalnie pobito.
Innych nielegalnych chi�skich imigrant�w, przebywaj�cych na statku, r�wnie�
torturowano, a potem wtr�cano do ciemnego pomieszczenia w �adowni.
Poczu�a, �e traci przytomno�� i zn�w zapada w otch�a�.
Statek, na kt�rego pok�adzie odbywa�a rejs po Pacyfiku, nie r�ni� si� wygl�dem
od innych typowych statk�w wycieczkowych. Wyp�yn�� z chi�skiego portu
Cingtao, nazywa� si� "B��kitna Gwiazda", od linii wodnej a� po komin pomalowany
by� na bia�o.
Wielko�ci� odpowiada� niedu�ym jednostkom, zapewniaj�cym stu, najwy�ej
stu pi��dziesi�ciu pasa�erom luksusowe warunki podr�y. Na"B��kitnej Gwie�dzie"
st�oczonych jednak by�o nieca�e tysi�c dwie�cie os�b; byli to nielegalni chi�scy
imigranci, kt�rych upchni�to nad i pod pok�adem. Za niewinn� fasad� statku
kry�o si� p�ywaj�ce piek�o.
Ling Tai nawet sobie nie wyobra�a�a, w jak nieludzkich warunkach przyjdzie
jej przebywa�, zanim dotrze do celu. Racje �ywno�ciowe by�y minimalne
i ledwo wystarcza�y, by prze�y�. Urz�dze� sanitarnych brakowa�o, a toalety znajdowa�y
si� w op�akanym stanie. Cz�� ludzi zmar�a, przewa�nie dzieci i osoby
starsze. Ich zw�oki zabrano nie wiadomo dok�d. Ling Tai podejrzewa�a, �e wyrzucono
je po prostu za burt�, jak �miecie.
Na dzie� przed przybiciem "B��kitnej Gwiazdy" do p�nocno-zachodniego
wybrze�a Stan�w Zjednoczonych grupa sadystycznych stra�nik�w, zwanych nadzorcami,
siej�ca postrach na pok�adzie statku, wybra�a trzydzie�ci czy czterdzie�ci
os�b spo�r�d pasa�er�w i, z niewiadomych przyczyn, podda�a je przes�uchaniom.
Gdy przysz�a kolej na Ling Tai, wepchni�to j� do ma�ego, ciemnego pomieszczenia
i kazano usi��� na krze�le. Po drugiej stronie sto�u zasiad�o naprzeciw
niej czterech ludzi nadzoruj�cych przemytnicz� operacj�. Nast�pnie zadano
jej szereg pyta�.
- Nazwisko! - za��da� szczup�y m�czyzna, ubrany w elegancki szary garnitur
w drobne pr��ki. Jego g�adka, ciemna twarz nie wyra�a�a �adnych emocji,
ale �wiadczy�a o inteligencji. Trzej pozostali nadzorcy siedzieli w milczeniu i patrzyli
z wrogo�ci� na Ling Tai, stosuj�c ju� na wst�pie klasyczn� metod� pozbawienia
przes�uchiwanego pewno�ci siebie.
- Nazywam si� Ling Tai.
- W jakiej prowincji si� urodzi�a�?
- Ciangsu.
- I tam mieszka�a�? - zapyta� szczup�y m�czyzna.
- Do dwudziestego roku �ycia, to znaczy do czasu uko�czenia studi�w. Potem
przenios�am si� do Kantonu i zosta�am nauczycielk�.
Pytania zadawane by�y beznami�tnym tonem, jakby s�owa wypowiada� automat.
- Dlaczego chcesz si� znale�� w Stanach Zjednoczonych?
- Wiedzia�am, �e podr� b�dzie bardzo ryzykowna, ale nie mog�am oprze�
si� pokusie skorzystania z szansy na lepsze �ycie- odpowiedzia�a Ling Tai. -
Postanowi�am porzuci� moj� rodzin� i zosta� Amerykank�.
- Sk�d wzi�a� pieni�dze na podr�?
- Wi�ksz� cz�� potrzebnej sumy uda�o mi si� od�o�y� z mojej nauczycielskiej
pensji w ci�gu dziesi�ciu lat pracy. Reszt� po�yczy�am od ojca.
- Czym on si� zajmuje?
- Jest profesorem chemii na uniwersytecie w Pekinie.
- Czy masz w Stanach Zjednoczonych rodzin� albo przyjaci�?
Ling Tai przecz�co pokr�ci�a g�ow�.
- Nie mam nikogo.
Szczup�y m�czyzna przygl�da� si� jej badawczo przez chwil�, po czym
wycelowa� w ni� palec wskazuj�cy.
- Jeste� szpiclem. Zosta�a� nas�ana, aby nas wyda�.
To oskar�enie tak j� zaskoczy�o, �e przez chwil� siedzia�a jak skamienia�a.
- Nie wiem, o czym pan m�wi - wyj�ka�a wreszcie. - Jestem nauczycielk�.
Dlaczego nazywa mnie pan szpiclem?
- Nie wygl�dasz na kogo�, kto urodzi� si� w Chinach.
- To nieprawda! - krzykn�a w panice. - Moja matka i ojciec s� Chi�czykami!
Moi dziadkowie r�wnie�!
- Wi�c jak wyja�nisz to, �e jeste� co najmniej o cztery cale wy�sza od przeci�tnej
Chinki, a rysy twarzy zdradzaj�, �e twoi przodkowie pochodzili z Europy?
- Kim pan jest? - zapyta�a ostrym tonem. - Dlaczego pan si� nade mn� zn�ca?
- Cho� to nie ma znaczenia, powiem ci. Nazywam si� Ki Wong i jestem
g��wnym nadzorc� na "B��kitnej Gwie�dzie". A teraz odpowiadaj na pytanie.
Przestraszona Ling wyja�ni�a, �e jej pradziadek by� holenderskim misjonarzem
w mie�cie Longjan i poj�� za �on� miejscow� wie�niaczk�.
- To jedyna domieszka zachodniej krwi, jaka p�ynie w moich �y�ach. Przysi�gam.
Przes�uchuj�cy nie dawali wiary jej wyja�nieniom.
- K�amiesz.
- Uwierzcie mi! Prosz�!
- M�wisz po angielsku?
- Znam tylko kilka s��w i zwrot�w.
Teraz Wong przeszed� do sedna sprawy.
- Zgodnie z tym, co figuruje w naszych rejestrach, nie zap�aci�a� jeszcze za podr�
ca�ej sumy. Wci�� jeste� nam winna dziesi�� tysi�cy dolar�w ameryka�skich.
Ling Tai zerwa�a si� na nogi i krzykn�a:
- Ale� ja nie mam wi�cej pieni�dzy!
Wong oboj�tnie wzruszy� ramionami.
- Wi�c b�dziesz musia�a wr�ci� do Chin.
- Nie! Prosz�! Nie mog� wraca�! Nie teraz! - Ling za�ama�a r�ce i zacisn�a
d�onie, a� zbiela�y jej kostki.
G��wny nadzorca rzuci� trzem pozosta�ym m�czyznom zadowolone spojrzenie,
ale jego towarzysze wci�� siedzieli jak kamienne pos�gi. Ton jego g�osu
nieco si� zmieni�.
- Mo�emy znale�� inny spos�b na to, �eby� wyl�dowa�a w Stanach.
- Zrobi� wszystko! - zapewni�a b�agalnie Ling Tai.
- Je�li wysadzimy ci� na brzeg, b�dziesz musia�a odpracowa� to, co jeste�
nam winna. Prawie nie m�wisz po angielsku, nie znajdziesz wi�c posady nauczycielki.
Bez rodziny i przyjaci� nie zdob�dziesz �rodk�w do �ycia. My si� tym zajmiemy.
Damy ci wy�ywienie, mieszkanie i prac� do czasu, kiedy staniesz na nogi.
- Jaki rodzaj pracy ma pan na my�li? - zapyta�a niepewnie Ling Tai.
Wong nie od razu odpowiedzia�. Potem na jego twarzy pojawi� si� z�owrogi
u�miech.
- Posi�dziesz sztuk� przynoszenia zadowolenia m�czyznom.
A wi�c o to w tym wszystkim chodzi! Ani Ling Tai, ani wi�kszo�� przeszmuglowanych
do Stan�w Zjednoczonych cudzoziemc�w nie zamierzano nigdy wypu�ci�
na l�d jako wolnych ludzi. Gdy tylko postawi� stop� na obcej ziemi, stan� si�
zwi�zanymi umow� niewolnikami, kt�rych mo�na wykorzystywa� i torturowa�.
- Mam zosta� prostytutk�?! - wykrzykn�a z oburzeniem Ling Tai. - Nigdy
nie pozwol� si� tak poni�y�!
- Szkoda - odrzek� oboj�tnym tonem Wong. - Jeste� atrakcyjn� kobiet� i mog�aby�
��da� wysokiej ceny za swoje us�ugi.
Wsta�, okr��y� st� i stan�� przed ni�. Wymuszony u�miech znikn�� nagle
z jego twarzy, kt�ra mia�a teraz co� z�owrogiego w sobie. Wyci�gn�� z kieszeni
marynarki sztywny gumowy w�� i zacz�� j� nim ok�ada� po ca�ym ciele. Przerwa�,
gdy na czo�o wyst�pi�y mu krople potu. Chwyci� j� za podbr�dek i uni�s� do
g�ry g�ow�, patrz�c prosto w oczy. Ling Tai poprosi�a go j�cz�cym g�osem, by
przesta�. Przyjrza� si� jej pobitej twarzy.
- Mo�e zmienisz zdanie? - zapyta�.
- Nigdy - wymamrota�a zakrwawionymi, pop�kanymi wargami. - Raczej umr�.
W�skie usta Wonga wykrzywi� lodowaty u�miech. Jego rami� unios�o si�
i gumowy w��, opadaj�c z potworn� si��, trafi� j� w podstaw� czaszki. Ling Tai
ogarn�a ciemno��.
Jej oprawca z powrotem usiad� za sto�em, po czym podni�s� s�uchawk� telefonu.
- Mo�ecie zabra� t� kobiet� i do��czy� j� do tych, kt�rzy maj� dotrze� do
jeziora Orion.
- Nie s�dzi pan, �e ona mog�aby sta� si� dla nas cennym nabytkiem? - zapyta�
mocno zbudowany m�czyzna siedz�cy na ko�cu sto�u.
Wong spojrza� na le��ce na pod�odze zakrwawione cia�o i pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- Co� mi m�wi, �e nie mo�na jej ufa�. Lepiej by� ostro�nym. Przecie� nikt
z nas nie chce �ci�gn�� na siebie gniewu naszego szacownego prze�o�onego, nara�aj�c
ca�e przedsi�wzi�cie na niebezpiecze�stwo. Spe�nimy �yczenie Ling Tai.
M�wi�a, �e chce umrze�.
Stara kobieta podaj�ca si� za piel�gniark� delikatnie obmy�a mokr� �ciereczk�
twarz Ling Tai. Po usuni�ciu zakrzep�ej krwi zdezynfekowa�a rany �rodkiem
z podr�cznej apteczki. Potem odesz�a, by pocieszy� ma�ego