10497
Szczegóły |
Tytuł |
10497 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10497 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10497 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10497 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEVE PERRY
CONAN WYZWOLICIEL
TYTU� ORYGINA�U CONAN THE FREE LANCE
PRZEK�AD ROBERT PRYLI�SKI
Dianne i Rayowi Capelli,
kt�rych uwa�am za lepszych
ode mnie
PROLOG
Dziesi�� milion�w lat przed przyj�ciem na �wiat pierwszego cz�owieka, najwy�szy szczyt
�a�cucha g�rskiego, kt�ry kiedy�, w niewyobra�alnej jeszcze przysz�o�ci, b�dzie nosi� nazw�
G�r Karpash, wznosi� ju� majestatycznie sw� o�nie�on� czap�. Sta� on w miejscu, kt�re
kiedy� b�dzie granic� mi�dzy Corinthi� a Zamor�. Nie mia� swego imienia, albowiem nie
chodzi�y jeszcze po ziemi istoty zdolne je nadawa�. Dopiero po wielu wiekach mia� by�
nazwany G�r� Turio.
Tego odleg�ego, zimowego poranka niespodziewana eksplozja wstrz�sn�a najg��bszymi
korzeniami ziemi, powoduj�c gwa�town� erupcj� w g�rnej cz�ci wzniesienia. Rozerwane
eksplozj� ska�y, wyniesione w g�r�, stworzy�y chmur� py��w, kt�ra przes�oni�a s�o�ce, a
potoki �arz�cej si� lawy sp�yn�y w d� zbocza, po�eraj�c �apczywie gigantyczne drzewa w
promieniu dw�ch dni marszu od szczytu g�ry. Bezlitosna r�ka destrukcji zmiot�a z
powierzchni setki tysi�cy zwierz�t, ch�ostaj�c bezbronn� ziemi� skalnym deszczem, kt�ry nie
oszcz�dzi� niczego na swej drodze.
A� na drugiej p�kuli ziemi �ywe stworzenia przystawa�y przera�one d�wi�kiem
wypluwaj�cej swe wn�trzno�ci g�ry i nagle pociemnia�ym s�o�cem. A ryk �ywio�u m�g�
r�wna� si� z krzykiem bog�w.
Min�� milion lat, nim krater pozosta�y po tej tytanicznej eksplozji zmieni� si� w jezioro,
dor�wnuj�ce wielko�ci� ma�emu morzu.
Teraz za� po dziesi�ciu milionach lat, blizny po kataklizmie niemal si� zagoi�y, pod
koj�cym dzia�aniem wiatr�w, deszcz�w i s�onecznych promieni. Olbrzymi krater wszak�e
pozosta�, a w nim g��bokie jezioro o czystej, lodowatej toni.
Po samym za� �rodku jeziora, bezimiennego i prawie nie znanego oczom i my�lom
ludzkim, p�ywa�a naturalna mata, wypleciona z niezwyk�ych ro�lin, kt�re wspina�y si� nad
powierzchni� lazurowej wody. Ci, kt�rzy czuli potrzeb� nadawania im nazw, zwali je
sargassow� trzcin�. By�a ona tak g�sta i gruba, tak spl�tany tworzy�a g�szcz, �e mog�a
utrzyma� na swej powierzchni nisk� budowl�, na tyle obszern�, by s�u�y� za dom dla tysi�ca
ludzi.
Cz�owiek m�g� ca�y dzie� oddala� si� od tego Sargassowego Pa�acu, a jeszcze nie dotar�by
do brzeg�w wyspy, na kt�rej pa�ac �w si� wznosi�. Cz�sto napotyka�by na swej drodze
obszary wody i musia�by i�� bardzo ostro�nie, bo ro�linna mata w wielu miejscach by�a
naruszona przez czaj�cych si� pod wod� drapie�nik�w, kt�rzy niczym w pu�apkach, tylko
czyhali na jeden nieostro�ny krok ofiary. Dlatego te� moment nieuwagi wystarczy�, by
cz�owiek wpad� w lodowat�, wodn� otch�a� i chciwe paszcze jej mieszka�c�w. A nawet
gdyby w�drowcowi uda�o si� unikn�� tych pu�apek, zawsze m�g� jeszcze pa�� ofiar� istot
gnie�d��cych si� w spl�tanych nad wodn� toni� k��czach, kt�re przez wieki nauczy�y si� ju�
ceni� smak ludzkiego mi�sa.
We wn�trzu tego wsp�lnego dzie�a natury i ludzkich r�k, w niskim zamku z ro�linnych
pn�czy, zamieszkiwa�a posta� imieniem Abet Blasa, kt�r� niekt�rzy znali te� jako Maga z
Mgie� czy Dimm� z Mgie�.
Cho� dach jego siedziby mia� kilka sporych otwor�w, wype�nionych taflami najczystszego
kwarcu, zapewniaj�cych wewn�trz nieco s�onecznego �wiat�a, to jednak tron z drewna i ko�ci
s�oniowej, na kt�rym zasiada� Dimma, otacza�a g�sta mg�a. Posta� Dimmy r�wnie� zdawa�a
si� sk�ada� z takiej mg�y, jako �e ludzkie oko nie mog�o uchwyci� wyra�nych zarys�w jego
cia�a. By�o ono tak samo niematerialne i ulotne, jak szaro�� otaczaj�cego je p�aszcza z mg�y.
Spo�r�d tych mglistych opar�w wy�oni�a si� istota, kt�ra na suchym l�dzie upodobni�a si�
do cz�owieka. Kiedy� przodkowie tych stwor�w �yli pod powierzchni� wody, ale arkana
sztuki Maga z Mgie� d�wign�y je w g�r� drabiny ewolucji. Dimma nazywa� je selkie, a jego
kunszt uczyni� z nich niezwykle po�yteczn� s�u�b�. Nie byli ju� wy��cznie podwodnymi
stworami i na l�dzie mogli z powodzeniem udawa� ludzi, lecz pod powierzchni� wody
zmieniali si� w istoty, kt�re cz�owiek m�g� sobie wyobrazi� tylko w najgorszych koszmarach.
Selkie, kt�ry si� w�a�nie pojawi�, nosi� imi� Kleg. Przem�wi� �piewnym tonem, brzmi�cym
raczej jak d�wi�k instrumentu strunowego ni� jak mowa:
� M�j Panie, przyby�em.
Faluj�cy kszta�t Maga z Mgie� obr�ci� si� ku selkie. Dimma skupi� uwag� na istocie, dla
kt�rej by� prawdziwym i niekwestionowanym bogiem.
� Jak wykona�e� sw� misj�, Kleg?
� Panie. O sze�� dni jazdy na grzbiecie tej bestii, kt�r� stworzy�e�, znajduje si� las
Le�nego Ludu. Ustalili�my, �e sk�adnik, kt�rego szukasz, tam w�a�nie si� znajduje.
Mag z Mgie� pochyli� si� gwa�townie. Jego oblicze zamigota�o na kr�tko, jakby lekki
podmuch wiatru na moment przep�dzi� smug� mg�y, i przez t� chwil� rysy twarzy sta�y si�
ostrzejsze.
Kleg poczu� nag�y przyp�yw strachu i zimna w trzewiach�
� Czy wi�c przynios�e� mi t� rzecz?
� Nie, Panie. Mieszka�cy Lasu s� pot�ni i wrogo usposobieni. Podczas pr�by wykonania
zadania zgin�o czterech z twych s�ug. Zosta�o nas tylko dw�ch i ucieczka by�a
najm�drzejszym wyj�ciem.
Dimma ponownie opar� si� o tron. Selkie widzia� wyra�nie poprzez cia�o swego w�adcy
konstrukcj� z drewna i ko�ci s�oniowej.
� W boju mo�esz stan�� za trzech ludzi, Kleg!
� To nic, m�j Panie. Oni s� silni i zwinni, i dobrze znaj� sw�j teren. Nawet my nie
mogli�my ich pokona�.
Abet Blasa zamilk� na moment�
� Czy jeste� pewien, �e to, czego po��dam, znajduje si� w lesie?
� Tak, m�j Panie.
� A wi�c ich si�a i zwinno�� na nic si� nie zdadz�. Dostan� to, co jest mi niezb�dne.
Musisz wykona� swe zadanie. Id� i zbierz swych braci. Tuzin, setk�, tak wielu, ilu
potrzebujesz� wszystkie stworzenia Sargasso s� do twojej dyspozycji.
� Moje �ycie nale�y do ciebie � odpar� Kleg, k�aniaj�c si� i wycofuj�c z izby.
W rzeczy samej � pomy�la� Dimma, patrz�c na odchodz�cego selkie. Twoje �ycie i �ycie
stu tysi�cy innych jest niczym w por�wnaniu z tym, co musz� dosta�.
Uni�s� si� i pop�yn�� przez olbrzymi� przestrze� izby. Wsz�dzie, gdzie si� przemieszcza�,
g�sta mg�a otacza�a jego osob�, jakby k��by opar�w wyp�ywa�y wprost z cia�a Maga� i tak
w�a�nie by�o.
Pi��set lat temu Dimma by� m�odym i g�upim adeptem sztuki, pe�nym arogancji i
prze�wiadczenia o swej nieograniczonej mocy. Pewnego dnia postanowi� zmierzy� si� z
pot�g� Czarnoksi�nika z Koth � pomarszczonego, bezz�bnego starca, uznaj�c, i� jego moc
nie dor�wnuje wielkiej s�awie. Ale tu si� myli�. Mo�e przeciwnik by� bezz�bny, ale mocy ani
znajomo�ci sztuki mu nie brakowa�o. W wyczerpuj�cej bitwie starzec zosta� wprawdzie
pokonany, lecz zd��y� jeszcze rzuci� kl�tw� na pysza�kowatego Dimm�.
�api�c ostatnie hausty powietrza, umieraj�cy starzec zdo�a� si� u�miechn��.
� Jeste� twardy � powiedzia� � nie ima si� ciebie ogie� ani �elazo� ale od tego dnia�
to si� zmieni� twe cia�o b�dzie poddawa� si� wszystkiemu� stanie si� mg��� w kt�rej
zawsze b�dziesz �y�. Tak rzek�em i tak si� stanie!
Potem starzec umar�, a Dimma nie przej�� si� jego s�owami. Spodziewa� si� kl�twy w
takiej sytuacji. Ob�o�y�o go kl�tw� w chwili swej �mierci ju� kilku adept�w sztuki magicznej,
kt�rych zabi� wcze�niej. Jednak poradzi� sobie. Nie znaczy�y dla� wiele. A przecie� zabi� nie
byle kogo, bo kilku Mag�w Kr�gu i Kwadratu. Pokona� te� ��tych Czarnoksi�nik�w Turanu
i zmia�d�y� niejednego ciemnosk�rego pie�niarza magii z Zimbabwe. Jeden wi�cej mag i
tyle.
Tak zdawa�o si� na pocz�tku.
W miesi�c po pojedynku z Magiem z Koth, Dimma zabawia� si� z kobiet�. Si�gn�� ku niej
i� jego d�o� przesz�a przez cia�o niewiasty.
Dimma uciek� z tego miejsca i przekona� sam siebie, �e pad� ofiar� iluzji albo nawet zbyt
du�ej ilo�ci wina i s�abego o�wietlenia� uwierzy� w to wyt�umaczenie. Ale z biegiem
miesi�cy kl�twa starca z Koth rozkwita�a z nasienia w wielki i gorzki kwiat. Dimma stawa�
si� niematerialny i nie m�g� jej przezwyci�y�, mimo �e zna� na to wiele sposob�w. Jednak
nie udawa�o si�. I coraz bardziej stawa� si� istot� z mgie�, a nie z cia�a i ko�ci. Wci�� m�g�
u�ywa� swej mocy, wci�� w�ada� swymi s�ugami, kt�rzy mogli wykonywa� za niego zadania
wymagaj�ce fizycznego kontaktu, ale przyjemno�ci cia�a sta�y si� dla� niedost�pne. Nie m�g�
je�� ni pi�, nie m�g� za�ywa� przyjemno�ci z kobietami. Nie czu� zimna ani ciep�a, nie m�g�
niczego dotkn��. Sta� si� duchem �yj�cym w bia�ych oparach. Istot� pokrewn� bardziej mgle
ni� ludziom.
Pi��set lat to jednak wiele czasu. D�ugie poszukiwania lekarstwa da�y pewne efekty. Ze
�wi�tej jaskini w Stygii pochodzi� antyczny zw�j b�d�cy jego cz�ci�, z ruin �wi�tyni na
wyspie Sispath pochodzi� inny niezb�dny sk�adnik�
Agenci Dimmy przemierzali Czarne Kr�lestwa Kush, Darfar, Keshan i Punt podobnie jak
pomocne, mro�ne ziemie Vanaheimu i Asgardu. �adne miejsce na ziemi nie by�o zbyt
odleg�e, nie liczy� si� �aden koszt. Niekt�re potrzebne sk�adniki pochodzi�y wszak z czas�w
poprzedzaj�cych zatopienie Atlantydy�
Wreszcie Dimma zebra� wszystkie elementy niezb�dne do zako�czenia tej uk�adanki�
wszystkie opr�cz jednego. A on znajdowa� si� niemal na jego ziemiach! B�dzie go mia� za
ka�d� cen�. Min�o dwadzie�cia lat, odk�d po raz ostatni, jedynie na mgnienie oka, sta� si�
materialny. Nigdy zreszt� nie wiedzia�, czemu zawdzi�cza te kr�tkotrwa�e ucieczki spod
w�adania kl�twy�
A teraz jego cierpienia mia�y si� zako�czy�, za kilka dni, mo�e tygodni. I u�yje ca�ej
mocy, jak� rozporz�dza, aby tak si� sta�o, nawet je�li mia�oby to zdruzgota� kr�lestwo!
Dimma poczu�, jak zb��kany podmuch wiatru uni�s� go i przesun��. Kto� zostawi�
uchylone drzwi lub otwarte okno i zap�aci �yciem za ten b��d! Wkr�tce ju� nie b�dzie musia�
cierpie� takiego poni�enia, a wtedy biada ka�demu cz�owiekowi i ka�demu stworzeniu, kt�re
stanie na drodze Dimmy. Biada!
I
W�ska g�rska �cie�ynka przecina�a strome skalne zbocze, a lu�ne g�azy, le��ce w jej
poprzek, nie u�atwia�y marszu. Mimo to podr�uj�cy tamt�dy m�ody m�czyzna porusza� si�
szybkim i spr�ystym krokiem. By� b�d� co b�d� Cymmerianinem, a tam, sk�d pochodzi�,
ludzie uczyli si� wspina� po g�rach r�wnocze�nie ze stawianiem swych pierwszych w �yciu
krok�w. M�odzieniec �w, w kt�rego b��kitnych �renicach odbija�y si� promienie
zachodz�cego s�o�ca, prze�lizguj�c si� nast�pnie po szerokich barkach i czarnej grzywie
w�os�w, nosi� imi� Conan. Jego ca�y str�j stanowi�a zarzucona na grzbiet, ledwo wyprawiona
wilcza sk�ra, kr�tkie sk�rzane spodnie i sanda�y, kt�rych rzemienie opina�y ciasno postawne
stopy.
Ch�odne g�rskie powietrze muska�o dokuczliwymi podmuchami ods�oni�te fragmenty jego
cia�a, ale zdawa� si� znosi� to ze stoickim spokojem. Po lochach pot�nego labiryntu
podziemnych Czarnych Pieczar, w kt�rych zar�wno on, jak i jego kompani umierali ju�
dziesi�tki razy, �wie�e powietrze by�o b�ogos�awie�stwem, niezale�nie od temperatury.
W�drowiec zmierza� do Zamory, do Shadizar, miasta niegodziwc�w, gdzie planowa�
zamieni� swoje z�odziejskie umiej�tno�ci na jakie� bardziej lukratywne zaj�cie. M�wi�o si�,
�e sprytem, silnym ramieniem i ostrym mieczem mo�na by�o tam sporo zdzia�a�. Je�li doda�
do tego jego szybko�� i koci� zwinno�� m�g� liczy� na znaczn� popraw� losu i zamierza�
skorzysta� z tej okazji. By� m�ody, ale w swym �yciu do�wiadczy� ju� wiele i nadszed� czas,
by zasmakowa� tak�e bogactwa.
Podr� jednak trwa�a d�u�ej, ni� s�dzi�, a bogowie wci�� rzucali mu k�ody pod nogi. To
prawda, �e czasem przyczyn� zw�oki by�y atrakcyjne kobiety, ale przygody, jakich
do�wiadcza�, nie stawa�y si� przez to mniej niebezpieczne. Nekromanci, czarnoksi�nicy i
potwory� jak ka�dy uczciwy cz�owiek nie przepada� za magi�. Po ostatnich za� spotkaniach
z pustynn� pi�kno�ci� Elashi, z nie�yj�c� kobiet��zombi Tuane, z wied�m� z jaski� Chunth�,
zastanawia� si�, czy wci�� jeszcze po��da towarzystwa kobiet. W ka�dym razie teraz by� sam
i chwa�a za to bogom.
�cie�ka, kt�r� szed�, nieco poni�ej skr�ca�a ostro w prawo i w�a�nie zza tego zakr�tu
dobieg� do jego uszu podejrzany d�wi�k. By� ledwo s�yszalny, nawet dla jego wyostrzonych
zmys��w, nie mniej m�czyzna zatrzyma� si� gwa�townie i doby� swego staro�ytnego miecza,
o ostrzu w b��kitnym odcieniu �elaza. Bro� by�a ci�ka i nie mia�a ozd�b. R�koje�� otacza�a
zaledwie sk�ra. Jej zdobycie Conan okupi� swego czasu potyczk� z �ywym szkieletem
jakiego� antycznego wojownika. Ostrze miecza by�o jak brzytwa i nowy w�a�ciciel bardzo
dba� o jego stan, poleruj�c kamieniami po ka�dym, najmniejszym nawet u�yciu.
Uchwyciwszy miecz obur�cz, w spos�b podpatrzony u kap�an�w�wojownik�w z g�rskiej
�wi�tyni, Conan post�pi� kilka krok�w naprz�d, pilnie bacz�c, by nie potr�ci�
najdrobniejszego nawet kamyczka za�cielaj�cego g�rsk� �cie�k�. Ten d�wi�k nie musia�
oznacza� niebezpiecze�stwa, ot, m�g� ukruszy� si� kawa�ek ska�y, czy przemkn�� tamt�dy
jakie� ma�e zwierz�tko. Ale Conan nie po�y�by d�ugo, przy trybie �ycia, jaki wi�d�, gdyby
lekcewa�y� takie drobiazgi. Jego bogiem by� Crom. A Crom dawa� swym poddanym tylko
jeden dar � si�� i rozum w momencie urodzenia � dalej musieli ju� radzi� sobie sami. Je�li
kt�re� z dzieci Croma u�y�o swych pierwotnych dar�w w niew�a�ciwy spos�b, szkoda by�o
nawet marnowa� ostatni dech, by wzywa� pomocy boga.
Przylegaj�c plecami do skalnej �ciany, kt�ra ogranicza�a �cie�k� z prawej strony, Conan
podszed� do zakr�tu. Uni�s� miecz pionowo w g�r�, by nie zdradzi� przedwcze�nie jego
obecno�ci, po czym zdecydowanym krokiem wychyli� si� zza skalnego za�omu, opuszczaj�c
ostrze na wysoko�� ludzkiego gard�a.
Tu� za zakr�tem �cie�ka rozszerza�a si� znacznie. Zobaczy�, �e brakowa�o wyra�nie
fragmentu ska�y, kt�ry oderwa� si� st�d nadgryziony z�bem czasu i warunkami
atmosferycznymi. W tej naturalnej niszy sta�a p�naga kobieta. Oparta plecami o ska��,
trzymaj�c w zaci�ni�tych d�oniach d�ug� w��czni�, szykowa�a si� do rozpaczliwej obrony
przed pi�cioma otaczaj�cymi j� p�kolem smokami, nie wi�kszymi wszak�e od cz�owieka.
Sz�sty z gad�w le�a� nieopodal na grzbiecie w ciemnej ka�u�y czego�, co jak przypuszcza�
Conan, by�o jego posok�. W zaci�ni�tych szponach trzyma� strz�p materia�u, kt�ry jako �ywo
pasowa� kolorem do przepaski na biodrach, noszonej przez kobiet�. Najwyra�niej zdobyty
fragment ubrania kosztowa� gada sporo.
Jako �e w g�owie Conana wci�� k��bi�y si� wspomnienia niedawnych przyg�d, pierwsza
my�l, jaka go nasz�a, nie by�a oryginalna � o nie, zn�w kobieta!
Smoki sta�y w postawie wyprostowanej. Mia�y zielonkawo�szare �uski, a ich nozdrza i
��te oczy dobrze pe�ni�y swoje funkcje. Najbli�szy z nich, czy to wiedziony zmys�em wzroku
czy w�chu, a mo�e s�uchu, zwr�ci� b�yskawicznym ruchem �eb w jego stron�, by za moment
skierowa� go zn�w ku swej pierwszej ofierze i jeszcze raz ku Cymmerianinowi. Cichy
przeci�g�y syk zwr�ci� uwag� pozosta�ych gad�w na intruza.
Conan zastanowi� si�, jak szybkie mog� by� te stwory. Czy zd��y�by po prostu odwr�ci�
si� i uciec za zakr�t? Raczej nie. �cie�ka za zakr�tem by�a bardzo w�ska� i kobieta�
Spojrza� na ni� uwa�niej i dostrzeg� na jej ramieniu krwawe szramy. A wi�c ona tak�e
odczu�a strat� ubrania. Mimo tak kr�tkiego spojrzenia Conan zauwa�y�, �e jej ramiona by�y
�adnie zbudowane i j�drne. To samo zreszt� m�g� powiedzie� o jej nagich piersiach. By�a
znacznie bardziej umi�niona ni� wi�kszo�� kobiet, jakie widzia�. Wyra�nie dostrzeg� gr�
�ci�gien pod jej ciemn� sk�r�, gdy zacisn�a mocno d�onie na drzewcu w��czni. Mimo
sytuacji, w jakiej si� znajdowali, widok by� przyjemny i nawet je�li postanowi� przez jaki�
czas unika� kobiet, ta wyda�a mu si� interesuj�ca.
Gad zn�w zasycza�, i dwa kolejne zwr�ci�y si� ju� wyra�nie przeciw Conanowi, a
pozosta�e wci�� wpatrywa�y si� badawczo w kobiet�.
� Lepiej uciekaj, cudzoziemcze � jej g�os zabrzmia� raczej spokojnie. � To s�
Korgowie, psy go�cze Pilich.
Conan nie mia� poj�cia, kim s� Pili i nie bardzo te� o to dba�.
� Id� na po�udnie. Czy te� ech, Korgowie pozwol� mi przej��?
� Nie, cudzoziemcze.
� A zatem, trzeba post�pi� z nimi jak z w�ciek�ymi psami, jak by nie wygl�dali � odpar�
Conan, zmieniaj�c po�o�enie d�oni na r�koje�ci miecza. � No chod�cie, b�karty! � krzykn��
ku smokom.
Nie czeka� jednak na ich reakcj�. Uni�s�szy miecz nad g�ow�, jak drwal siekier�, skoczy� w
kierunku potwor�w. Pierwszy ze smok�w zosta� chyba zaskoczony t� nag�� szar��. Zdo�a�
wprawdzie k�apn�� z�bami, kt�re mia�y d�ugo�� co najmniej ludzkich palc�w, ale nim zd��y�
u�y� swej gro�nej broni, Conan spad� na niego jak burza. Ostrze �wisn�o w ch�odnym
wieczornym powietrzu, a gdy dosi�g�o celu, czaszka potwora rozpad�a si� na dwie cz�ci, a
on sam pad�, martwy ju�, nim jeszcze zdo�a� dotkn�� ziemi. Conan za� skr�ci� gwa�townie w
lewo, by przyj�� szar�� drugiego Korgi, kt�ry wpad� na niego z sykiem i warczeniem. Szcz�ki
smoka k�apn�y g�o�no chybiaj�c o w�os, gdy� Conan raptownie odskoczy�. Uderzy� przy tym
mieczem i dosi�gn�� celu. Bro� wszak�e spad�a na grub� �usk� pod z�ym k�tem, wi�c
zazgrzyta�a tylko na twardej powierzchni, wyrywaj�c niewielki kawa�ek cia�a. Potw�r
zarycza� dono�nie i cofn�� si� o kilka krok�w, uderzaj�c gniewnie swym grubym ogonem.
Conaa dostrzeg� atak trzeciego potwora, ale nie zd��y� zareagowa�. Stw�r zbli�y� si� za
szybko. Uderzy� we� i zwali� go z n�g. Upadaj�c za�, Cymmerianin wypu�ci� z d�oni miecz,
kt�ry brz�kn�� o ska��, upadaj�c o metr od niego. Powalony m�czyzna zdo�a� wprawdzie
przekr�ci� si� na brzuch, po czym natychmiast zerwa� si�, got�w do dalszej walki, ale
rozwarta paszcza szar�uj�cego Korgi by�a ju� przy nim, nie m�g� wi�c dosi�gn�� miecza.
Niewiele my�l�c, wepchn�� sw� go�� d�o� w paszcz� gada, z nadziej�, �e ten ud�awi si�, nim
odgryzie mu rami�. Szcz�ki jednak nie zacisn�y si�. Smok zacharcza� dziwnie i wyl�dowa�
ca�ym swym ci�arem na Cymmerianinie. Co u�???
Z jego karku stercza�o zakrwawione drzewce w��czni. To kobieta po�wi�ci�a sw� bro�, by
go ratowa�!!!
Conan zerwa� si� b�yskawicznie, chwyci� sw�j miecz i pogna� w jej kierunku. Biegn�c
dostrzeg�, �e kobieta unosi od�amek skalny, wielko�ci kurzego jaja i ciska nim w jednego z
dw�ch wci�� przygl�daj�cych si� jej Korg�w.
Trafi�a wprost w jego pier�, a� si� zachwia�. Przy�o�y� �ap� do rany i wyda� z siebie co�
pomi�dzy sykiem a skowytem, jak kot przypalony ogniem. Smok, kt�rego Conan zrani� na
samym pocz�tku, zn�w stan�� mu na drodze, pr�buj�c powstrzyma� szar�uj�cego
Cymmerianina. Conan jednak uderzy� ca�� si�� swego pot�nego ramienia i ostrze miecza
zahaczy�o o gardziel bestii. To ju� trzeci, kt�ry le�a� w agonii. Jeszcze dwa.
Kobieta cisn�a nast�pnym kamieniem, ale tym razem Korga dopad� j� i uchwyci� w
szpony. Uni�s� nieco nad ziemi� i Conan poj��, �e nie zdo�a zd��y� na czas. Gad rozwar�
szcz�ki tu� przy jej twarzy�
Jeden szybki ruch i palec kobiety d�gn�� prosto w smocze oko.
Korga zraniony tak nieoczekiwanie, a dotkliwie, upu�ci� sw� niedosz�� ofiar� i z�apa� si� za
zranione oko. Zata�czy� w�ciek�y taniec b�lu i gniewu. I by� to jego ostatni taniec, bo w tej
w�a�nie chwili spad� na niego cios Conana. Miecz wbi� si� g��boko w cielsko. Je�li mo�na
powiedzie�, �e jaszczur ma zdumiony wyraz pyska, to ten w�a�nie mia�, na chwil� przed tym,
jak jego dusza ulecia�a ku Szaremu Brzegowi, by po��czy� si� z tymi, kt�rzy odeszli przed
nim.
Ostatni z Korg�w, kt�ry wcze�niej oberwa� od�amkiem skalnym, znalaz� si� nagle sam
naprzeciw dw�ch przeciwnik�w. W tym momencie w jego brzuch trafi� nast�pny celny
kamie�, a Conan zbli�a� si� ku niemu w niedwuznacznych zamiarach, z okrwawionym
mieczem w d�oni. Potw�r najwyra�niej uzna�, �e wystarczy, bo odwr�ci� si� gwa�townie i
zacz�� umyka�. Trzeci kamie� rzucony przez kobiet� niestety chybi�, gad za� rzuciwszy si� w
d� ze skalnej �cie�ki, rozpostar� skrzyd�a. Dalej nie bardzo mogli go �ciga�, a, prawd�
rzek�szy, Conanowi specjalnie na tym nie zale�a�o. Post�pi� tylko kilka krok�w w jego
kierunku, wymachuj�c broni� i pokrzykuj�c gro�nie, ale uzna�, �e to powinno wystarczy�, by
skutecznie odp�dzi� wroga.
Dopiero teraz odwr�ci� si� ku kobiecie, kt�ra w tym czasie wyrwa�a swoje ubranie ze
szpon�w martwego gada. Conan obserwowa� w milczeniu, jak zak�ada podarty wprawdzie,
ale wci�� nadaj�cy si� do noszenia, pozbawiony r�kaw�w kaftan i �ci�ga go w pasie.
Szkoda� by�a nie�le zbudowana mimo rozwini�tych mi�ni. Najwyra�niej jego niech�� do
kobiet nieco os�ab�a, jakby zaciera�y si� wspomnienia ostatnich miesi�cy.
� Zawdzi�czam ci �ycie, cudzoziemcze � powiedzia�a, u�miechaj�c si�.
Conan wskaza� czubkiem miecza na drzewce stercz�ce z karku martwego potwora.
� Ja te� zawdzi�czam ci co nieco. Powiedzmy, �e jeste�my kwita.
� Niech tak b�dzie. Jestem Cheen, uzdrowicielka z Le�nego Ludu � si�gn�a po sw�
w��czni�.
� Mnie zw� Conan� z Cymmerii.
� Witaj, przybyszu z dachu �wiata.
� Znasz Cymmeri�?
� S�yszeli�my o niej. Nasze siedziby s� o p� dnia drogi st�d. Czy zechcesz zatrzyma� si�
tam, odpocz�� i zje�� z nami?
Conan by� na szlaku od wielu tygodni i nie t�skni� za towarzystwem, ale kobieta, kt�ra z
takim spokojem potrafi�a zar�n�� smoka, zaintrygowa�a go.
� Tak� cel mojej podr�y mo�e poczeka�.
� Chod� zatem. Wkr�tce si� �ciemni i powinni�my znale�� dobre miejsce na ob�z.
Tutejsze g�ry nie s� bezpieczne noc�.
Conan spojrza� na powalonego potwora.
� Dzie� chyba te� nie nale�y tu do bezpiecznych?
� W nocy jednak dziej� si� rzeczy, przy kt�rych psy Pilich s� jak nieporadne szczeniaki
� odpar�a.
� W takim razie poszukajmy miejsca na ob�z.
Gdy w�drowali g�rsk� �cie�yn�, Cheen opowiedzia�a Conanowi o Pilich.
� S� podobni do ludzi � m�wi�a � ale r�wnie� spokrewnieni z Korgami. W ich �y�ach
p�ynie ciep�a krew gad�w. Zamieszkuj� pustyni� le��c� o dwa dni drogi od naszych siedzib.
Po�eraj� ludzi, kt�rych uda im si� schwyta�.
Conan zastanowi� si� przez chwil�.
� Czy mo�na dosta� si� do Shadizar, nie przecinaj�c tej pustyni?
� Tak, mo�na omin�� ich terytorium.
� Dobrze.
Conan nie obawia� si� �adnego cz�owieka w otwartej walce, ale przemierzanie pustyni
zamieszkanej przez kanibali u�ywaj�cych smok�w jako ps�w go�czych� to nie by�a
sympatyczna perspektywa.
Nie pyta�, co Cheen robi samotnie w tak niebezpiecznej okolicy, to nie by� jego interes.
Ale ona sama postanowi�a uchyli� r�bka tajemnicy.
� Przez ostatni� faz� ksi�yca poszukuj� ro�liny, kt�ra ro�nie na tych wzg�rzach. Rodzaj
grzyba, kt�rego u�ywamy podczas ceremonii religijnych. Rosn� wy��cznie na odchodach
g�rskich kozic, a te z kolei s� niestety ulubion� potraw� Pilich� je�li nie mog� zdoby�
ludzkiego mi�sa.
Conan przytakn�� g�ow� ze zrozumieniem. Religia by�a inn� form� magii. On za� wola� nie
mie� nic wsp�lnego z �adn� z nich i nie zazdro�ci� wcale tym, kt�rzy mieli.
� Zebra�am dosy� do nast�pnej ceremonii jasnowidzenia � rozsup�a�a ma�� sakiewk� u
pasa i pokaza�a Conanowi zalatuj�ce odchodami, ma�e br�zowe grzybki. � Prawid�owo
przyrz�dzone i po�wi�cone, pozwalaj� do�wiadczy� spotkania z bogami.
Conan wzruszy� ramionami. Na takie spotkania te� nie mia� nigdy ochoty. Wola� spotkania
z dobrym winem i jad�em, z por�czn� broni� i zgrabnymi kobietami. A wszystko to powinno
by� dost�pne dla bogatego z�odzieja w Shadizar. Niech kap�ani spotykaj� si� z bogami,
normalny cz�owiek ma do�� k�opot�w i bez tego.
Gdy s�o�ce dotkn�o zachodniego horyzontu, dotarli na szerok� p�k� skaln�, po�o�on� na
poziomie oko�o czterech metr�w. Cheen wspina�a si� dobrze. W rzeczy samej lepiej ni�
kobiety, jakie Conan kiedykolwiek widzia� podczas wspinaczki. By�a jak paj�k, gdy pi�a si�
po skalistym zboczu, znajduj�c szczeliny na palce i stopy w miejscach, gdzie ci�ko by�oby je
znale�� nawet Cymmerianinowi.
B�d�c ju� na p�ce, wznie�li na obu jej brzegach wysokie kamienne piramidy, tak �e nic
wi�kszego ni� kr�lik nie mog�oby si� do nich zbli�y�, nie robi�c ha�asu. Zeschni�te krzaki
dostarczy�y surowca na ma�e ognisko. Jego rozpalenie zaj�o zaledwie kilka chwil, jako �e
Conan posiada� hubk� i krzesiwo. Mia� te� buk�ak z wod� i kilka pask�w suszonego mi�sa
wiewi�rki, kt�rymi podzieli� si� z towarzyszk�.
Tymczasem zapad�a noc. By�a zimna i ma�e ognisko niewiele mog�o tu pom�c. Conan
zaproponowa� dziewczynie ciep�o swego p�aszcza z wilczej sk�ry, ale Cheen odm�wi�a z
u�miechem. By� mo�e domy�li�a si�, �e chcia� z ni� dzieli� co� wi�cej ni� tylko pos�anie.
Kobiety zawsze wiedzia�y takie rzeczy, odkry� to ju� dawno temu, cho� wci�� nie mia�
poj�cia jakim sposobem.
Podczas swych w�dr�wek Conan spotka� wielu m�czyzn, ale nigdy takiego, kt�ry
twierdzi�by, i� rozumie kobiety. No nie� by� taki jeden, co m�wi�, �e wie dok�adnie, czego
chc� kobiety, ale on twierdzi� r�wnie�, �e �wiat jest okr�g�y jak kula� i �e mo�e lata�, je�li
b�dzie macha� r�kami jak ptak. Zreszt� pr�bowa� udowodni� swoj� teori�, skacz�c z dachu
najwy�szej budowli w wiosce, w kt�rej mieszka�. By�a to wie�a dziesi�ciokrotnie wy�sza ni�
cz�owiek� hmm nie prze�y� tego eksperymentu.
By� g�upi jak opita winem �winia�
Zastanawiaj�ce, czy kiedykolwiek w dziejach chodzi� po ziemi m�czyzna, zdolny poj��
kobiety? Z t� my�l� Conan odp�yn�� w krain� sn�w.
II
Ranek przyszed� nagle. Promienie wschodz�cego znad wschodnich szczyt�w wzg�rz
s�o�ca sk�pa�y w r�owo���tym blasku p�k�, na kt�rej spali Conan i Cheen. Conan ockn��
si� natychmiast z czujnego snu, co prawda z lekko zesztywnia�ym karkiem, ��ko jednak by�o
lit� ska��.
Kobieta zbudzi�a si�, gdy Cymmerianin ponownie rozpali� ognisko, nad kt�rym z rozkosz�
rozgrzewa� zdr�twia�e od porannego ch�odu d�onie.
� Dobrze spa�e�? � spyta�a.
� Taa, jak zawsze.
Spo�yli ostatnie kawa�ki mi�sa z zapas�w Conana, popijaj�c wod� z buk�aka. Potem
opu�cili si� po zboczu g�ry, przy czym Conan m�g� jeszcze raz podziwia� sprawno�� swej
towarzyszki. Porusza�a si� jak �nie�na ma�pa w jego rodzinnej Cymmerii, nie straci�a
r�wnowagi ani nawet ni razu si� nie ze�lizgn�a. Poniewa� zawsze ceni� wysokie umiej�tno�ci
ludzi, nie omieszka� wspomnie� o tym Cheen, gdy tylko znale�li si� zn�w na �cie�ce.
U�miechn�a si�.
� Tam, sk�d pochodz�, nieco si� wspinamy. Ale musz� wyzna�, �e jestem w tym
najgorsza spo�r�d mego ludu. Dobrze, �e jestem uzdrowicielk�, bo bardzo kiepski by�by ze
mnie �owca.
Conan nie odpar� ani s�owa, ale by� zaskoczony tym, co us�ysza�. Je�li ona by�a najgorsza,
jak musia� wspina� si� ten, kt�ry by� w tym najlepszy? By�by r�wnie zwinny jak
Cymmerianie?
S�o�ce sta�o ju� wysoko nad horyzontem. Conan pod��a� �ladem Cheen ku zielonej dolinie
widocznej z daleka. Jaki� b�g bardzo lubi� to miejsce i nie �a�owa� mu g��bokich barw�
ziele�, odcienie szmaragdu i oliwek�
�cie�ka wi�a si� w�sk� serpentyn�, opadaj�c w d� skalnego zbocza. I w�a�nie z tego
powodu Conan dostrzeg� las dopiero w momencie, gdy wkroczyli mi�dzy pierwsze drzewa.
Przez chwil� zastanowi� si� nawet, czy co� sta�o si� z jego uszami � tak blisko wielkiego
lasu, powinien z daleka us�ysze� jakie� charakterystyczne dla� odg�osy. Ale nie� wkr�tce na
w�asne oczy zobaczy� wyja�nienie tej zagadki.
Las by� jednak nieco dalej, ni� my�la�, a to z powodu wielko�ci drzew. Na pierwszy rzut
oka drzewa wygl�da�y jak olbrzymie d�by, ale Conan szybko zrozumia�, �e ogl�da tak
olbrzymie okazy, jakich nigdy dot�d nie widzia�. Drzew by�y setki i o ile wzrok nie p�ata� mu
jakich� figli, wszystkie tak gigantycznych rozmiar�w. By�y co najmniej trzykrotnie wy�sze
ni� normalne drzewa, i, na Croma, musia�y by� z pi��dziesi�t razy wy�sze ni� cz�owiek �
ro�liny si�gaj�ce dachu �wiata. A gdy ju� zanurzyli si� w ten las, Conan dostrzeg� wiele
dom�w umieszczonych na konarach. Prawdziwa podniebna wioska. Niekt�re zabudowania
by�y stosunkowo nisko, mo�e dziesi�� razy wy�ej, ni� si�ga�y jego uniesione r�ce, inne
znajdowa�y si� na niebotycznych wysoko�ciach.
Dziwny las nie mia� poszycia, co najwy�ej dywan z opad�ych li�ci. By� mo�e � pomy�la�
� dlatego, i� te olbrzymy nie dopuszcza�y ni�ej s�onecznego �wiat�a.
Nawet gdyby Conan mia� kilku towarzyszy, o takiej jak on posturze, nie zdo�aliby
chwytaj�c si� za r�ce, obj�� pnia najwi�kszego z tych gigant�w. A i mniejsze okazy by�y
olbrzymie w por�wnaniu ze wszystkimi drzewami, jakie dot�d widzia�.
� Oto m�j las � powiedzia�a Cheen.
� Tw�j lud mieszka na drzewach? � spyta� Conan.
� Tak. Na drzewach si� rodzimy, na drzewach �yjemy i tam umieramy.
� Teraz rozumiem, sk�d umiesz tak dobrze si� wspina�.
� Je�li chodzi o �cis�o��, twoje umiej�tno�ci te� s� niema�e. � u�miechn�a si� w
odpowiedzi � �zw�aszcza jak na twoje� rozmiary. �aden z naszych m�czyzn nie jest tak
wielki.
Stan�li ko�o pnia najbli�szego z drzew i Conan spojrza� w g�r� na jego koron�. Imponuj�ce
konary rozpo�ciera�y si� we wszystkich kierunkach, nieco w�sze w g�rnych partiach. Kora
by�a g�adka. Przesun�� po niej d�oni�. Mia�a lekko czerwonawy kolor, gdzieniegdzie zdarte
warstwy zewn�trzne ujawnia�y ja�niejszy odcie� wewn�trz. Li�cie by�y drugie, tr�jpalczaste,
rozmiarami dor�wnywa�y m�skiej d�oni, a ich kolor by� ciemnozielony, wpadaj�cy niemal w
czer�. U podn�a pnia Conan dostrzeg� rozci�gni�ty p�at sk�ry, mniej wi�cej wielko�ci
tarczy, ciasno opi�ty na otworze w drzewie. Cheen podesz�a do� i u�ywaj�c r�koje�ci swej
w��czni, uderzy�a w ten przypominaj�cy b�ben tw�r. Rozleg�a si� rytmiczna seria d�wi�k�w.
Zaledwie sko�czy�a, gdy z najni�szych konar�w drzewa co� opad�o ku nim gwa�townie.
Conan w mgnieniu oka doby� miecza, got�w do ci�cia.
� St�j! � powiedzia�a Cheen � Nie ma w tym niebezpiecze�stwa. W rzeczy samej
Conan dostrzeg� to ju�, nim sko�czy�a zdanie.
To, co le�a�o u jego st�p, by�o czym� w rodzaju ruchomej drabinki. Podszed� bli�ej i
przyjrza� si� uwa�nie. Wykonano j� ze spl�tanych ro�lin, by�a jednak bardzo solidna, a
regularne sup�y tworzy�y wygodne oparcie dla d�oni i st�p wspinaj�cego si�. Schowa� miecz.
� A gdyby przyszed� tu wr�g i uderzy� w ten b�ben?
� Ka�dy z Le�nego Ludu ma sw� pie�� � wyja�ni�a. � Ka�da jest inna, a stra�nik zna je
wszystkie. Nieznana pie�� �ci�gn�aby tu w��cznie i strza�y.
Conan przytakn�� ze zrozumieniem. Atak na drzewo by�by bardzo trudny. Kilkunastu
m�czyzn musia�oby pracowa� ca�y dzie�, by �ci�� takiego olbrzyma siekierami, a deszcz
strza�, oszczep�w, czy nawet kamieni, nie u�atwi�by tego zadania. Brak suchego poszycia
chroni� w du�ej mierze przed ogniem, a �eby podpali� taki pie� bezpo�rednio, trzeba by
naprawd� olbrzymiego p�omienia. Conan oceni� to zreszt� jednym rzutem oka. Mimo swego
do�wiadczenia wola�by nie dowodzi� armi� walcz�c� z Le�nym Ludem.
� Wchodzimy? � spyta�a Cheen.
� Prosz� � wskaza� d�oni� lin�.
Uprzejmo�� op�aci�a si� � pomy�la� spogl�daj�c w g�r�, zgrabne nogi Cheen by�y
niezwykle atrakcyjnym widokiem.
Wspi�li si� na g�r� i Cheen zosta�a powitana przez nisk�, kr�p� kobiet�. S�dz�c po
w��czni i obsydianowym sztylecie, d�u�szym ni� przedrami� Conana, by�a to stra�niczka. Na
konarze le�a� oparty o pie� �uk i ko�czan pe�en strza�, jak r�wnie� spora kupka g�az�w
dor�wnuj�cych wielko�ci� g�owie cz�owieka. Tak jak Conan przypuszcza� � wej�� tutaj bez
zaproszenia by�oby do�� niebezpiecznie. Nawet samo utrzymanie r�wnowagi na konarze nie
by�o proste, mimo i� by� co najmniej r�wnie szeroki jak barki Cymmerianina i najwyra�niej
wyg�adzony przez ludzi.
Conan zdj�� sanda�y jeszcze przed wspinaczk� po drabinie i teraz pod��aj�c za Cheen
uzna�, �e najlepiej b�dzie pozostawi� je tam, gdzie s�, czyli przewieszone przez rami�.
Przed nim znajdowa�a si� spora budowla. Jej podstaw� stanowi� konar, po kt�rym w�a�nie
st�pa�, a �cianki wznosi�y si� wy�ej, si�gaj�c kolejnych ga��zi. Conan dostrzeg�, �e dom jest
zbudowany z samych w�a�ciwie konar�w drzewa, po��czonych p�dami ro�lin, takimi jak te
tworz�ce lin�, po kt�rej dopiero co si� wspina�. By�a to niew�tpliwie konstrukcja wykonana
przez ludzi, ale nie odr�nia�a si� od otoczenia bardziej ni� gniazdo pszcz� albo szerszeni
zawieszone na pniu drzewa. W jej drzwiach sta�y dwie kobiety ubrane podobnie jak Cheen,
podobnie te� by�y umi�nione. Ka�da trzyma�a w d�oniach w��czni�, kt�rej t�py koniec
opiera� si� o konar stanowi�cy podstaw� domu.
Zn�w kobiety. Gdzie wi�c byli m�czy�ni?
Stra�niczki najwyra�niej rozpozna�y Cheen, bo przepu�ci�y j� bez s�owa. Conan za� szed�
w �lad za ni�.
Otwory w suficie tego pomieszczenia wpuszcza�y do�� s�onecznego �wiat�a, by zapewni�
dobr� widoczno��. Pierwsze co Conan dostrzeg� wchodz�c, to d�ugie, niskie �o�e pod jedn� ze
�cian. Potem zauwa�y� te� stoj�ce po�rodku rze�bione krzes�o, zwr�cone ku otworowi
pe�ni�cemu funkcj� okna. Na krze�le siedzia�a kobieta. Stara kobieta, widzia� wyra�nie jej
mlecznobia�e w�osy i pokryt� grubymi zmarszczkami twarz. By�a odziana w tkanin� o
niezwykle �ywym odcieniu zieleni, kt�ra zdawa�a si� wr�cz migota� w przyt�umionym
�wietle wewn�trz izby. Conan zwr�ci� te� uwag� na jej nagie ramiona. Mimo i� by�a stara,
widzia� pod jej sk�r� wyra�ne zarysy �ci�gien i mi�ni.
� Witaj, Vares! � zawo�a�a do niej Cheen.
Starsza kobieta odwr�ci�a si� od okna i u�miechn�a szeroko.
� Hej, Cheen. Posz�o dobrze, jak widz�?
Cheen unios�a sakw� z grzybami, kt�re wcze�niej pokazywa�a Conanowi.
� Tak, Pani. Mo�emy zn�w wezwa� bog�w.
Vares skin�a g�ow�.
� To dobrze. Obawia�am si�, �e nast�pny raz spotkam si� z nimi dopiero po przebyciu
Szarych Ziem� � teraz dopiero spojrza�a uwa�nie na Conana. � Przywiod�a� nam go�cia?
� Tak, Pani. To jest Conan z Cymmerii. Kiedy zosta�am osaczona na prze��czy Donar
przez psy Pilich, przyszed� mi z pomoc�.
Stara kobieta u�miechn�a si�.
� Przyjmij wyrazy mojej wdzi�czno�ci Conanie z Cymmerii. Strata najstarszej c�rki
by�aby dla mnie bardzo bolesna.
� To by�a wsp�lna walka � odpar� Conan.
� A to ci dopiero � roze�mia�a si� Vares. � M�czyzna, kt�ry nie przechwala si�
swoimi czynami.
Conan spojrza� niepewnie na Cheen, unosz�c pytaj�co brwi.
� Pomi�dzy moim ludem � wyja�ni�a dziewczyna � m�czy�ni s�� eee�
gaw�dziarzami. Czasami nieco� upi�kszaj� swoje przygody.
� Nie widzia�em tu jeszcze ani jednego m�czyzny � powiedzia� Conan.
To by� mo�e by�o zbyt bezpo�rednie, ale Cymmerianie nie s�yn�li z wyszukanych manier.
I chocia� podczas swych podr�y przez tak zwane cywilizowane kraje Conan zd��y� si� ju�
nauczy�, �e umiej�tno�� k�amstwa i kr�tactwa traktuje si� tam jak cnot�, to sam nie m�g� do
tego przywykn��.
� Ach. Wi�c chod� i zobacz � odpowiedzia�a Vares. � Tair w�a�nie uczy Hoka
wiosennego ta�ca � wskaza�a otw�r okienny.
Conan podszed� i wyjrza� na zewn�trz.
Konar za oknem zw�a� si� do�� znacznie w niewielkiej odleg�o�ci od domu Vares.
Ga��zie s�siedniego drzewa krzy�owa�y si� z nim przechodz�c zar�wno wy�ej, jak i poni�ej.
Wsz�dzie, gdzie spogl�da�, widzia� istn� pl�tanin� konar�w, niekt�re grubo�ci uda doros�ego
m�czyzny. Wi�kszo�� by�a pozbawiona li�ci.
Wzd�u� jednego z w�skich konar�w bieg� szybko niski, cho� dobrze zbudowany
m�czyzna, kt�rego jedyny str�j stanowi�a zielonkawej barwy przepaska na biodrach. Bieg�
jakby konar by� szerok� drog� i w dodatku zanosi� si� przy tym �miechem. Zaledwie o kilka
krok�w za nim pod��a� m�ody ch�opiec, kt�ry, jak ocenia� Conan, m�g� mie� dwana�cie
wiosen. Odziany by� podobnie, w skrawek materia�u powy�ej ud.
Conan patrzy� zaintrygowany, jak pierwszy z biegn�cych wykonuje nag�y skok w g�r� i
l�duje tu� przy ko�cu konara. Tam by�o naprawd� w�sko, ga��� a� wygi�a si� wyra�nie pod
ci�arem skoczka. Upadnie�
Nie. Nim ga��� si� wyprostowa�a, m�czyzna zn�w szybowa� w powietrzu. Z dodatkowo
nadanym przez konar impetem zdawa� si� lecie� jak ptak. B�d�c w g�rze, zwin�� si� nagle w
kul� i wykona� przewr�t do przodu jak akrobata, kt�rego popisy Conan, b�d�c ma�ym
ch�opcem, ogl�da�. Skoczek wyszed� z obrotu z rozwartymi szeroko ramionami i uchwyci�
ga��� drzewa znajduj�c� si� znacznie wy�ej ni� ta, kt�rej u�y� do wybicia si�. Okr�ci� si�
wok� niej jednym p�ynnym ruchem i na mgnienie oka zawis� na niej g�ow� w d�, u�ywaj�c
n�g jako punktu zaczepienia. Pod nim za� znajdowa� si� ch�opiec, kt�ry w�a�nie wybija� si� w
g�r�. On te�, id�c za przyk�adem nauczyciela, zwin�� si� w k��bek i wyprostowa� gwa�townie
po dokonaniu obrotu, wyci�gaj�c w g�r� r�ce. Spotkali si� w powietrzu i uchwycili nawzajem
swe nadgarstki. Przez moment ko�ysali si� wisz�c w powietrzu, a� m�czyzna napr�y�
mi�nie i p�ynnym ruchem pchn�� ch�opca w g�r�. Ten wyl�dowa� mi�kko na g�rnej ga��zi, a
moment p�niej jego towarzysz siedzia� tam obok niego.
� Ten starszy to Tair � powiedzia�a Cheen. � A ch�opiec ma na imi� Hok. To drugie i
najm�odsze dziecko mojej matki.
� Twoi bracia? � upewni� si� Conan.
� Tak.
� Niebezpieczna zabawa. A gdyby Tair nie chwyci� ch�opca?
� Nim opad�by na ziemi�, mija�by jeszcze wiele konar�w � wzruszy�a ramionami Cheen
� zapewne kt�ry� by chwyci�.
� A je�li nie?
� �ycie jest pe�ne niebezpiecze�stw.
� Tak � przytakn�� Conan.
Tak�e w Cymmerii nie ka�dy do�ywa� doros�ego wieku. Twardzi ludzie, ci tutejsi.
� Chod� � us�ysza� g�os Cheen. � Dzieli�e� ze mn� sw� �ywno�� i wod�. Teraz ja chc�
ci da� tyle, ile mo�e zaoferowa� nasze skromne drzewo.
Kleg nie lubi� by� tak daleko od wody, a ju� zw�aszcza nie cierpia� terenu takiego jak ten
� suchego piasku, kt�ry ludzie nazywali pustyni�. To prawda, �e mieli przeby� tylko
niewielki fragment pustyni, zaledwie przecinali l�d nale��cy do jaszczur�w.
Je�li Pili ich tu odkryj�, niew�tpliwie b�d� w�ciekli i zako�czy si� to mordercz� walk�, ale
ten skrawek ich ziem by� daleko od g��wnych siedzib tych �mierdz�cych gad�w. Mogli wi�c
przemkn�� si� niezauwa�eni. Lepiej by tak by�o.
Stw�rca nakaza� uda� si� do Le�nych Ludzi najkr�tsz� drog�, a omijanie terytorium Pilich
zaj�oby dwa dodatkowe dni. Nie mo�na by�o nie pos�ucha� rozkazu Stw�rcy. Ci, kt�rzy tego
pr�bowali, zazwyczaj nie �yli nawet wystarczaj�co d�ugo, by zd��y� cho�by po�a�owa�
swego niepos�usze�stwa.
Kleg wierci� si� niezadowolony na grzbiecie scrata, g�upiego i z�o�liwego, czteronogiego
zwierzaka. Nie dosy�, �e jego sk�ra by�a twarda, to jeszcze mokra, jak ska�a pokryta
wilgotnym mchem, i jeszcze gryz� ka�dego, kto nieostro�nie nawin�� mu si� pod pysk.
Zwierzak by� du�y. Stoj�c na czterech nogach si�ga� do piersi Klega. By� ro�lino�erny i
najch�tniej prze�uwa�by co� przez ca�e swe �ycie, gdyby mu pozwoli�. Z drugiej strony
magazynowa� du�e ilo�ci jedzenia i wody w swych garbach, kt�re d�wiga� na grzbiecie i m�g�
w razie potrzeby obywa� si� tygodniami bez pokarmu i picia. Gdyby tylko Stw�rca da� tym
bestiom bardziej uleg�y charakter i lepszy zapach ni� ten, przypominaj�cy od�r zdech�ej ryby.
Kleg obejrza� si� na swych �o�nierzy. Pod��a�a za nim dwudziestka braci selkich, cz�� na
scratach, pozostali pieszo i wszyscy wygl�dali na r�wnie niezadowolonych z tej pustyni, jak
Kleg. Jak�e wola�by by� teraz w ch�odnej wodzie, jak�e wola�by mie� swoje prawdziwe cia�o
� d�ugie, smuk�e, ozdobione rz�dami ostrych k��w i p�etwami tn�cymi wodn� to�, polowa�,
przyzywa� uleg�e samice�
Marzysz, Kleg! � napomnia� si�. � Stw�rca nie stworzy� ci� dla twych przyjemno�ci,
lecz by� mu s�u�y�. Mo�e je�li dostarczysz Mu rzecz, kt�rej po��da, zezwoli na pewne
przyjemno�ci, ale zanim to nast�pi, zajmij si� sw� misj�. Pami�tasz, co sta�o si� z tymi, kt�rzy
go zawiedli.
Kleg zadr�a� na wspomnienie losu poprzedniego Pierwszego Brata. Stw�rca wyznaczy� mu
zadanie, a on go zawi�d�. Po karze, jak� poni�s�, zosta�y z niego tylko och�apy mi�sa, kt�rymi
potem nakarmiono padlino�erc�w. Nawet te och�apy mi�sa zdawa�y si� jeszcze krzycze� z
b�lu�
Kleg, my�l o ch�odnej, ciemnej wodzie po osi�gni�ciu celu, nie przed tym.
W g��bokich podziemiach g��wnej pieczary Pilich, Rayk zasycza� w kierunku Thayli,
kr�lowej i swej samicy.
� Wied�mo! Czego ty ode mnie chcesz?
Kr�lowa Pilich poruszy�a si� na stosie mi�kkich poduszek, na kt�rych spoczywa�a.
Cieniutka, prawie przezroczysta szata, w kt�r� by�a odziana, ods�oni�a niemal ca�kowicie jej
bia�o � b��kitne nagie cia�o.
Kiedy� Pili byli pokryci �uskami. Kiedy�, przed milionem lat. Teraz jednak, w w�t�ym
�wietle, niemal przypominali ludzi. Nie mieli w�os�w, a ich uszy by�y nieco mniejsze. Byli
te� sta�ocieplni, �yworodni i karmili swe m�ode jak ssaki.
Kszta�ty Thayli by�y niew�tpliwie kobiece. Mia�a szerokie biodra, pe�ne i ci�kie piersi, a
w�skie usta i kocie t�cz�wki oczu nie ujmowa�y nic jej egzotycznej urodzie.
U�miechn�a si� szeroko.
� Ale� nic, m�j m�u i kr�lu. Gdy� ty nigdy nic nie robisz. Patrzy�a spokojnie na jego
wzrastaj�cy gniew. Dok�adnie wiedzia�a jak rozw�cieczy� Rayka. By� najsilniejszym z Pilich,
najszybszym biegaczem, nie zna� l�ku� ale w jej r�kach by� jak bezradne dziecko.
� Thayla!
� Zaczekaj, m�u. Masz racj�. Le�ny Lud jest silny, siedz�c na swych wysokich
drzewach. Oczywi�cie, gdyby�my mieli Talizman Lasu, my te� mogliby�my spowodowa�
bujny wzrost ro�linno�ci na naszej pustyni. Nie musieliby�my d�u�ej wie�� tej n�dznej
wegetacji.
� M�wisz o n�dznej wegetacji odziana w najlepsze jedwabie i wyleguj�c si� na takiej�
poduszce?
� Jestem kr�low� � odpar�a. � Luksus jest moim prawem. Ale nie wszyscy z nas maj�
tyle szcz�cia.
� B�d� go mie� znacznie mniej, je�li powiod� ich na rze� dla zaspokojenia twoich
szalonych ambicji.
� Musi wi�c by� inna droga.
� Zapewne musi, ale �aden Pili przez ostatnie tysi�c lat jej nie odnalaz�.
� A czy� bardowie nie b�d� zawsze o tobie �piewa�, je�li to w�a�nie ty j� odkryjesz?
Sta� w milczeniu, spogl�daj�c na arrasy utkane przez Si�dm� Kr�low� niemal dwana�cie
wiek�w temu. Tkaniny przedstawia�y legendarnego Stalka, Pierwszego Kr�la, wiod�cego
wielk� armi� Pilich do bitwy pod Aranza, do bitwy przeciwko ludziom. Bardowie wci��
�piewali pie�ni o tym boju, kt�ry zako�czy� si� wygnaniem ludzi z kr�lestwa Pili. Ale by�o to
wieki temu. Liczba Pilich zmniejszy�a si�, podczas gdy ludzie wci�� si� mno�yli. By�o ich
zaledwie kilka setek.
� Tak � powiedzia� cicho Rayk. � Maj�c ten magiczny przedmiot, mogliby�my
pod��y� w g��b Wielkiej Pustyni, poza zasi�g ludzi. Mogliby�my odbudowa� dawn� pot�g�.
� A wi�c � powiedzia�a Thayla � mo�e co� wymy�limy wsp�lnie. Ty i ja�
Unios�a nogi, pozwalaj�c, by czerwony jedwab zsun�� si� powoli. Jej cia�o by�o teraz
ca�kowicie nagie, a u�miech zach�ca� i kusi�.
Rayk wzi�� g��boki wdech i wypu�ci� g�o�no powietrze. Zbli�y� si� ku niej powoli.
� Mo�e� � odpar�. � Jego g�os nie by� g�o�niejszy od szeptu. � Jeste� wyuzdan�
dziwk��
Roze�mia�a si�.
� Tak, m�j m�u. Wi�c chod� do swej dziwki.
Pocz�stunek, kt�ry zaproponowano Conanowi, nie by� bynajmniej skromny. Postawiono
przed nim owoce, mi�so, co� w rodzaju chleba, sery i kilka drewnianych dzban�w z winem. Z
gotowanego mi�siwa unosi�a si� para i Conan, zasiadaj�c do uczty, zwr�ci� na to uwag�
Cheen.
� S�dzi�em, �e tu, gdzie jeste�my, niebezpiecznie jest rozpala� ogie�.
� Pod palenisko uk�adamy podk�ad z kamieni, tak jak czyni� to mieszka�cy ziemi.
Drzewo, na kt�rym jeste�my, �yje, nie jest wi�c tak bardzo podatne na przypadkowe iskry,
nie tak jak suche martwe ga��zie.
Conan prze�kn�� k�s chleba, popijaj�c go czerwonym winem. To mia�o sens.
� Wi�c twoi ludzie sp�dzaj� na drzewach ca�y czas?
� Wi�kszo�� czasu. Istnieje u nas co� takiego jak obrz�d inicjacji, kt�ry polega na
wykonaniu pewnego zadania tam, na dole. Potrzebujemy ro�lin leczniczych, czasem innych
rzeczy na przyk�ad kamieni i te� kto� musi je zebra�. Ale prawd� jest, �e wi�kszo��
potrzebnych nam do �ycia rzeczy znajdujemy tu na drzewach. I to, co mamy, wystarcza nam.
� Jak to si� sta�o, �e wyros�y tu takie giganty?
Cheen uciek�a na moment ze spojrzeniem, prawie natychmiast jednak patrzy�a zn�w w
oczy Conana.
� S� tu od zawsze.
Jaka� ledwo uchwytna zmiana w tonie jej g�osu upewni�a Conana, �e k�amie. Z tymi
drzewami wi�za� si� jaki� sekret. Ale ostatecznie nie by� to jego interes. Zapewnili mu posi�ek
i odpoczynek. Wkr�tce mia� wyruszy� w dalsz� drog�.
Shadizar czeka�o na jego przybycie.
III
Nagle Dimma sta� si� materialny. Sta�o si� to tak samo nieoczekiwanie jak zawsze.
Poniewa� min�y drugie lata, odk�d ostatni raz poczu� swe cia�o, przez kr�tk� chwil� by�
przyt�oczony nag�ym przyp�ywem dozna�, kt�re dotar�y do wszystkich jego zmys��w. Poczu�
ch��d na sk�rze otoczonej wilgotn� mg��, ci�ar swego cia�a, jego mi�nie i ko�ci, krew
kr���c� w �y�ach. Nawet odr�twienie jednego z ramion by�o b�ogos�awionym uczuciem. By�
znowu cz�owiekiem!
Na ca�� komnat� tronow� rozbrzmia� wrzask Dimmy, wzywaj�cy stra�nik�w selkie.
Wpadli p�dem. W �aden spos�b nie mo�na by�o przewidzie�, jak d�ugo potrwa ten powr�t
do prawdziwego �ycia, a on by� pewien jednego � chce zazna� tak wielu przyjemno�ci cia�a,
jak tylko to mo�liwe. I tak szybko, jak tylko to mo�liwe.
� Przynie�cie mi jedzenie! Cokolwiek, co ma jaki� smak. Przyzwijcie tu t� wied�m� Seg!
P�dem! Czajnik! Moje ig�y medyczne! Rusza�! Natychmiast!
Rozbiegli si� we wszystkich kierunkach. Wiele razy musieli ju� spe�nia� takie �yczenia. Za
ka�dym za� razem musieli by� szybsi ni� my�l, aby nie uroni� ani sekundy, nim Dimma z
powrotem zamieni si� w to, czym by� do tej pory.
Gdy s�u�ba znik�a, wykonuj�c jego rozkazy, Dimma wyprostowa� si�, rozci�gaj�c
wszystkie �ci�gna. S�ysza� trzaski w stawach, czu� dr�enie ka�dego z mi�ni. To by�o
prawdziwe b�ogos�awie�stwo. R�wnie� jego nogi dygota�y, utrzymuj�c ci�ar, od kt�rego
dawno ju� zd��y�y si� odzwyczai�, stopy za� dr�twia�y z zimna, stykaj�c si� z lodowatymi
kamieniami. Ale by� wreszcie �wiadom istnienia ka�dego cala swego cia�a, powietrza, kt�re
wdycha�, twardo�ci ziemi, bicia serca, pompuj�cego krew. Bogowie! Nigdy chyba cz�owiek
bardziej nie docenia� warto�ci swego cia�a ni� Dimma w tej w�a�nie chwili.
Pojawi� si� jeden z selkich, nios�c tac�, na kt�rej parowa�a gor�ca ryba oraz jakie�
zielonkawo � czerwone owoce. Ten selkie pojawi� si� jako pierwszy i m�g� oczekiwa�, �e
Mag z Mgie� nagrodzi go, u�ywaj�c cz�stki swej mocy.
Dimma chwyci� pokarm obiema d�o�mi i dziko wgryz� si� w paruj�ce mi�so. Intensywny
zapach niemal pozbawi� go przytomno�ci, a smak ryby wyciska� �zy z oczu. Tak by�a dobra.
Selkie sta� bez ruchu, trzymaj�c tac�, podczas gdy Dimma raz po raz rozrywa� mi�so
d�o�mi i wpycha� je do ust, niemal si� nim d�awi�c. Substancja, smak, ciep�o, zapach!
Pojawi� si� nast�pny selkie z ig�ami Dimmy.
Mag z Mgie� porzuci� jedzenie i, nie zwa�aj�c na wci�� ciekn�cy mu po policzkach
t�uszcz, chwyci� jedn� z igie� po i nak�u� ni� swoje rami�, zak��caj�c przep�yw energii �ycia w
jej niewidzialnym kanale i odczuwaj�c ca�ym sob� gor�cy b�l rozchodz�cy si� wewn�trz
cia�a. Nawet to odczucie dawa�o rado��.
Seg zjawi�a si� wkr�tce, zupe�nie naga, z wyj�tkiem po�piesznie narzuconego p�aszcza z
owczej we�ny.
� Do mnie! Natychmiast! � niemal warkn�� na ni� Dimma.
Wied�ma zacz�a zrzuca� p�aszcz.
� Zostaw! Chc� go dotyka� tak samo, jak ciebie.
Seg by�a mu pos�uszna. Niemal przez dwadzie�cia ostatnich lat nie m�g� si� z ni� kocha�,
ale nie by�a wcale mniej pi�kna ni� ostatnim razem. Jej sk�ra wci�� mia�a barw� ko�ci
s�oniowej, a w�osy by�y czarne jak skrzyd�a kruka. Jej piersi i uda� jej ��dza i uleg�o�� te�
si� nie zmieni�y.
� Pospiesz si�! � zawo�a�.
Ostatnim razem, b�d�c z Seg, zamieni� si� w mg��, zanim zako�czy� to, co zamierza�.
� Pospiesz si�! � zawo�a� raz jeszcze i poci�gn�� jaku sobie. Na bog�w, jak cudownie
by�o poczu� pod palcami jej cia�o! Razem osun�li si� na pod�og�. Selkie z zawstydzeniem
odwr�ci�y wzrok.
Kleg zatrzyma� sw�j oddzia� o kilka godzin drogi od osady Le�nego Ludu. Spotkali si� po
drodze z band� tropi�cych bestii Pilich, ale te paskudne gady, widz�c przewag� selkich, nie
wa�y�y si� ich zaczepi�. Za to z ca�� pewno�ci� pobieg�y, aby zda� relacj� o tym spotkaniu
swym w�adcom. Ale zanim ci zdo�ali zareagowa�, selkie dawno ju� opu�cili terytorium Pilich.
Jeden problem zatem zosta� przezwyci�ony, ale ten najpowa�niejszy wci�� pozostawa�
przed nimi. Jak mieli zdoby� talizman, kt�rego po��da� Stw�rca? By� on, o czym Kleg dobrze
wiedzia�, naj�wi�tszym z relikt�w Le�nych Ludzi i z ca�� pewno�ci� nie oddadz� go
dobrowolnie. Kleg m�g� zgromadzi� armi� nawet dziesi�ciokrotnie liczniejsz� ni� grupa,
kt�r� wi�d�, ale doskonale zdawa� sobie spraw�, �e nawet to niewiele by mu pomog�o.
Drzewna warownia by�a zbyt dobrze chroniona. Kiedy ostatni raz pr�bowali bezpo�redniego
ataku, zako�czy�o si� to ca�kowit� kl�sk�. Grupa, kt�r� zgromadzi� teraz, mia�a s�u�y�
innemu celowi. By�a wystarczaj�co du�a, aby da� Le�nym Ludziom zaj�cie, co� co
odci�gn�oby ich uwag�, podczas gdy on musia� wymy�li� jaki� podst�p, by dosta� to, czego
pragn��.
Kleg nie zosta�by wybrany na Pierwszego, gdyby nie mia� tyle sprytu. Musia� by� jaki�
spos�b i on go znajdzie. Je�li nie, nie tylko nie b�dzie d�u�ej Pierwszym, ale nie b�dzie go w
og�le mi�dzy �yj�cymi. Taka alternatywa stanowi�a wystarczaj�c� motywacj�. Musia�
osi�gn�� sw�j cel albo umrze�. To by�o do�� proste.
Kleg spogl�da� w stron� odleg�ej wioski. Mia� ju� kilka pomys��w. Czas zatem
wypr�bowa� je w praktyce.
Cheen wysz�a, aby dokona� niezb�dnych przygotowa� do planowanej na t� noc
uroczysto�ci. Zostawi�a Conana w towarzystwie swych dw�ch braci, Taira i Hoka. Ich
spotkanie odby�o si� raczej w przyjaznym nastroju, cho� Conan porz�dnie ubawi� si�
przechwa�kami zar�wno starszego, jak i m�odszego z m�czyzn.
� A, gigantyczny barbarzy�ca, o kt�rym s�ysza�em � powiedzia� Tair na powitanie.
Dopiero staj�c ko�o niego, Conan zda� sobie spraw�, jak drobny by� ten m�czyzna. Si�ga�
zaledwie piersi Conana i by� co najmniej o p� d�oni ni�szy ni� Cheen.