10546
Szczegóły |
Tytuł |
10546 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10546 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10546 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10546 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SEAN U. MOORE
tom 46
CONAN I KL�TWA SZAMANA
TYTU� ORYGINA�U CONAN AND THE SHAMAN�S CURSE
PRZEK�AD KRZYSZTOF KUREK
Raven
nieustannie rozbudzaj�cej moj� fantazj�
swoim u�miechem
NOTA KRONIKARZA
Conan zmierza do Anshan, stolicy Iranistanu. Przewodzi grupie oko�o dwustu m�czyzn.
Planuj� do��czy� do armii kr�la Arshaka dla z�ota i chwa�y � bardziej dla tego pierwszego.
Lecz wiatry �lepego losu, k��bi�c si� dziko wok� pot�nego Cymmerianina naznaczaj� jego
plany pi�tnem fatalnego przeznaczenia.
Tak si� zaczyna opowie�� o Conanie i szama�skiej kl�twie.
I
CZERWONA MG�A
Padlino�erne ptaki zatacza�y kr�gi nad ma�ym odcinkiem kamienistej pla�y, skrzecz�c ze
zniecierpliwienia. Ostry zaduch rzezi, kt�ra dokonywa�a si� poni�ej, psu� powietrze, sw�d
krwi �ci�ga� coraz wi�cej s�p�w.
Tysi�ce trup�w wype�nia�y pla��, rozci�gaj�c si� na niej niczym przera�aj�cy dywan
�mierci. W zaci�ni�tych palcach wielu zabitych wci�� tkwi�a bro�, inne cia�a le�a�y
poskr�cane, przywalone cia�ami swoich przeciwnik�w. Wszystkie z grymasami nienawi�ci na
zastyg�ych twarzach, pozbawionych �ycia. Poszarpane, zakrwawione szaty, przesi�kni�te
czerwieni� kefie nale�a�y do ludzi z plemion Iranistanu. Rozrzucona strzaskana bro�,
pokiereszowane cia�a, poodr�bywane cz�onki tworzy�y milcz�c� opowie�� o bezlitosnym
boju.
Nie wszyscy jednak zostali wybici, cho� rozkrzyczane, ptaki o�mieli�y zbli�y� si� do��
wyra�nie. Bitw� prze�y�a grupa czternastu wojownik�w. Mieli na sobie ��te szaty w
czerwone pasy, noszone przez ludzi z plemienia Kaklani, z po�udnia Iranistanu. Dalej, za
nimi, chwiejnie kroczy� starzec z d�ug�, bia�� brod�, ci�ko wspieraj�c si� na drewnianej
lasce. Dysz�c i z�orzecz�c grupa przesuwa�a si� w�r�d porozrzucanych trup�w, by okr��y�
samotnie stoj�cego m�czyzn�.
Nie rusza� si� z miejsca. Czarne w�osy opada�y mu na ramiona spod krzywo osadzonego na
g�owie, poobijanego he�mu. Szerok� i siln� pier� przykrywa�a solidna kolczuga. Napr�one
musku�y pokrywa�y jego ramiona, a w pokrytej bliznami prawej d�oni tkwi� masywny, szeroki
miecz, po�yskuj�cy w s�o�cu parnego popo�udnia. Ca�y pokryty by� krwi� Kaklanis�w, kt�ra
skapywa�a jeszcze z kraw�dzi ostrza. Oczy mu p�on�y, wargi zaciska� w okrutnym grymasie.
To Conan, barbarzy�ca z Cymmerii � krainy �ci�tych mrozem r�wnin, le��cych tak
daleko na pomocy, �e tutaj, u po�udniowych wybrze�y Hyborii, ma�o kto zna� jego s�awne
imi�. Mieszka�cy Cymmerii, zahartowani twardym �yciem, byli tak surowi, jak ich ojczyzna.
Nigdy nie oddawali swego �ycia tanio i Conan nie stanowi� wyj�tku. U jego st�p le�a� stos
trup�w Kaklanis�w, a pod nimi cia�a Zariris�w, kt�rzy walczyli u jego boku.
Zaririsi � zaci�ci, odwieczni wrogowie Kaklanis�w � wynaj�li Conana i towarzysz�cych
mu najemnik�w, by do��czyli w zgubnym ataku na Kaklanis�w. Do w�ciek�ego starcia dosz�o
u st�p G�r Z�otych. W rytmie bitewnym walcz�cy stopniowo przesuwali si� w kierunku
pla�y, gdzie pad� zar�wno ostami Zariris, jak i ostatni wojownik z kompanii Conana.
Conan wyci�gn�� miecz z pochwy o �wicie, daj�c swym ludziom sygna� do ataku. Przez
ca�y dzie� znajdowa� siew samym sercu zaciek�ego boju. Teraz s�o�ce opada�o, by uton�� za
horyzontem, ale Conan nie przejawia� �adnych oznak wyczerpania. Wysoko i niezachwianie
dzier�y� sw�j or� w gotowo�ci na przyj�cie zbli�aj�cych si� Kaklanis�w.
Znu�eni wsp�plemie�cy, czuj�c �e zwyci�stwo jest w zasi�gu r�ki, ruszyli jak jeden m��,
pal�c si� do zadania ostatniego ciosu. Czterna�cie twarzy wykrzywionych gro�nie z
w�ciek�o�ci. Czterna�cie ostrzy zbli�aj�cych si� coraz bardziej, niczym stalowe z�by gotowe,
by zacisn�� si� wok� g�owy, ciskaj�cego piorunuj�ce spojrzenia, Cymmerianina.
� Cudzoziemska hiena � wycharcza� pierwszy i ruszy� naprz�d spluwaj�c pod nogi
Conana. � Walka sko�czona. Zatopi� to ostrze w twe rozpalone, plugawe bebechy!
Pchn�� z szybko�ci� atakuj�cej �mii, celuj�c ostrzem w pier� Cymmerianina. Lecz Conan
odparowa� i bezlito�nie wytr�ci� bro� z r�ki Kaklanisa. Nast�pnie odci�� rami�, kt�re j�
trzyma�o, i rozp�ata� �ebra. Szcz�k stali i wrzask zranionego wojownika zmiesza�y si� z
dzikim okrzykiem bojowym Conana. Kaklanis pad� na stos trup�w u jego st�p. Conan uwolni�
sw�j zakrwawiony miecz, szykuj�c go na nast�pnego napastnika. Pot�nym uderzeniem z
g�ry roztrzaska� jego bro� i roz�upa� jego czaszk� a� do �uchwy. Zanim pozostali zd��yli
zareagowa�, Conan by� ju� poza pier�cieniem otaczaj�cych go napastnik�w. M�g� zbiec, lecz
poprzysi�g� zemst� za swych ludzi, wiernych towarzyszy, kt�rzy zgin�li z r�k Kaklanis�w.
Odwr�ci� si�, by zmierzy� si� z dwunastoma rozw�cieczonymi Iranista�czykami. Uderzyli na
niego jak wzburzona fala, ale natrafili na nieugi�tego Cymmerianina. Po ka�dym jego ciosie
kolejny Kaklanis pada� z krzykiem, umieraj�c z roz�upan� czaszk�, rozr�banym torsem czy
rozp�atanym karkiem. Ich natr�tne ciosy spada�y jak ulewa na rozjuszonego barbarzy�c�.
Solidna kolczuga nie przepuszcza�a uderze� ostrzy, cho� par� z rozpaczliwych ci�� trafi�o
Cymmerianina. Jednak znacznie bardziej ni� on sam ucierpieli ci, kt�rzy znale�li si� w
zasi�gu jego nieprzerwanie siek�cego miecza.
Bitewna gor�czka ow�adn�a Conanem t�ocz�c przez jego �y�y prawdziwy ogie� i
wype�niaj�c nim g�ow�. Walczy� z niegasn�c� furi� do czasu, a� ostami Kaklanis pad� na
ziemi�, �ciskaj�c w agonii sw�j rozpruty brzuch. Conan uni�s� miecz wypatruj�c kolejnego
wroga. Dysz�c z wysi�ku, z sercem wal�cym jak wojenny b�ben Pikt�w, uwa�nie obserwowa�
cia�a, szukaj�c jakichkolwiek oznak �ycia. Tylko jeden z Kaklanis�w jeszcze si� rusza� �
bia�ow�osy starzec. Kaszl�c i pluj�c, wspar� si� na ozdobnie rze�bionej drewnianej lasce i
d�wign�� z poczerwienia�ej od krwi ziemi.
Mia� zraniony bok, i wl�k� za sob� niemal odci�t� nog�. Mozaika kolorowych tatua�y
pokrywa�a �ys� g�ow� i ko�cisty tors. Zaschni�ta krew oblepia�a skorup� jedn� stron�
pomarszczonej twarzy. Conan, kt�ry zna� troch� plemiona Iranistanu, odgadywa�, �e stoi oko
w oko z kakla�skim szamanem.
Cymmerianin obawia� si� wprawdzie, �e szaman mo�e rzuci� jakie� czary, ale by� ju�
znu�ony walk� i nie atakowa� nieuzbrojonego cz�owieka. Gor�ca krew wojownika zacz�a
powoli stygn��. Poza tym wygl�da�o na to, �e rany starca i tak wkr�tce wy�l� go do piek�a, na
jakie zas�u�yli wszyscy z jego plemienia.
� Pok�j, starcze � powiedzia� Conan w chropowatym iranista�skim j�zyku. � Nie
zrobi� ci krzywdy.
Szaman zatoczy� si� i podni�s� lask�, jakby chcia� zada� cios. Conan cofn�� si� o krok.
Szaman straci� r�wnowag� i ukl�k� na jedno kolano. Patrzy� teraz na Cymmerianina z do�u,
zacisn�� d�onie na ko�cach laski. Zgi�� j� tak mocno, a� trzasn�a. Wymamrota� co� w
nieznanym Conanowi j�zyku i czerwone wst�gi �wiat�a wystrzeli�y z obu cz�ci z�amanego
kija. P�yn�y w powietrzu, a� zla�y si� w mg��, kt�ra otoczy�a g�ow� wojownika. Szaman
zakrzykn�� co� g�o�no i chrapliwie. Tuman mg�y zaiskrzy� w �wiat�ach zachodz�cego s�o�ca.
Nagle szaman urwa� sw�j za�piew i umar�, jego cia�o osun�o si� na zakrwawion� ziemi�.
Conan macha� r�kami pr�buj�c odp�dzi� gryz�cy czerwony ob�ok. Bolesne b�yski
wype�nia�y jego g�ow� jak szpilki przewiercaj�ce czaszk�, dociera�y do m�zgu. Pr�bowa�
zaczerpn�� powietrza, ale poczu� jedynie d�awi�c�, s�odk� mg��. Dusz�c si� z�apa� d�o�mi za
gard�o i run�� na sztywniej�ce cia�o szamana.
II
PLA�A WE KRWI
Conan gna� przez g�st�, pulsuj�c� �arem d�ungl� zdyszany po d�ugiej gonitwie.
Zapomnia�, co �ciga� � jego zwierzyna by�a bystra i zwinna. Cymmerianin by� nagi i nie mia�
�adnej broni, ale jako� nie martwi� si� tym. Wypad� na polan� i spojrza� w g�r�. Zobaczy�
ksi�yc w pe�ni, kr�luj�cy na nocnym niebie, spogl�daj�cy w d�, niczym b�yszcz�ce, wrogie
oko. W jaki� spos�b podnieca�o go to i sk�ania�o do przy�pieszenia biegu.
Zapach �upu wype�nia� jego nozdrza. W napi�ciu zbli�a� si� do czworono�nego zwierz�cia,
wyczuwaj�c jego strach. Mg�a zalewa�a Conanowi oczy, krew zawrza�a w �y�ach. Przedar� si�
przez g�stwin�, wyci�gn�� r�ce przed siebie i stan�� zaskoczony swoim wygl�dem. R�ce
pokrywa�a mu jasna sier��. Ostre, czarne szpony wyrasta�y z grubych i zdeformowanych
palc�w.
Conan skoczy� naprz�d i chwyci� w te szpony skowycz�ce zwierz�, targaj�c i rozrywaj�c
jego cia�o�
Obudzi� si� z krzykiem, zerwa� na r�wne nogi, strz�saj�c krople potu z twarzy i w�os�w.
Zmru�y� oczy uderzony bolesnym blaskiem iranista�skiego wschodu s�o�ca i zanim
u�wiadomi� sobie, �e �ni�, odruchowo si�gn�� po miecz.
Uwolni� stop� spod sztywnego cia�a szamana, ze wstr�tem cofn�� si� o krok, potykaj�c o
oderwan� nog�. Wsz�dzie le�a�y cia�a poleg�ych. Powoli przyzwyczaja� si� do ostrego �wiat�a
i usi�owa� uspokoi�, bij�ce zbyt szybko, serce. Nadchodzi� przyp�yw. Fale z pluskiem
uderza�y w cia�a rozrzucone wzd�u� brzegu pla�y.
Ka�dy po takiej bitwie nast�pnego dnia nie rusza�by ani r�k�, ani nog�, czuj�c b�l
ka�dego, najmniejszego nawet zadrapania. Lecz nie Conan. Jego wytrzyma�o�� by�a
wytrzyma�o�ci� wilka, jego si�a si�� lwa. Nieraz walczy� w kampaniach, w kt�rych walk�
prowadzono od �witu do nocy, przez wiele dni z rz�du, gdy �o�nierzy karmiono sk�pym
jad�em i racjonowan� wod�. A ta bitwa trwa�a tylko jeden pod�y dzie�.
Barbarzy�ca potar� obola�e skronie i stara� si� odp�dzi� wspomnienie dziwnego snu. Ale
�aden senny koszmar nie m�g� r�wna� si� z piekielnym widokiem pobojowiska wok� niego.
Makabryczny obraz pla�y przyprawi�by o md�o�ci niejednego najemnika, ale Conan z takimi
widokami by� obeznany a� nazbyt dobrze. Wszak urodzi� si� na polu bitwy, w Cymmerii,
przed blisko trzydziestoma laty. W chwili osiemnastych urodzin mia� za sob� wi�cej wojen,
ni� inni widzieli w ci�gu ca�ego swego �ywota.
Conan przygl�da� si� teraz bli�ej efektom okrutnej plemiennej wendety. Uznawa� za
niegodne bezczeszczenie cia� zabitych nieprzyjaci�, ale patrz�c na ohydne czyny pope�nione
na przeciwnikach, zdawa�o si�, �e cz�onkowie iranista�skich plemion znajduj� rozkosz w
takich praktykach. Pla�a wygl�da�a jak makabryczny arras �mierci, utkany z przera�aj�cych
nici.
Wschodz�ce s�o�ce rozprasza�o poranny ch��d, ale niewiele uczyni�o, by nape�ni� ciep�em
serce Conana. Z gorycz� przeklina� okoliczno�ci, w jakich wpl�ta� si� w t� tragiczn� walk�.
Tydzie� wcze�niej on i jego towarzysze zmierzali w kierunku turanijskich step�w, by
do��czy� do armii Arshaka, nowego kr�la Iranistanu.
Towarzystwa dotrzymywali Conanowi do�wiadczeni Hyrkanijczycy, spragnieni z�ota i
chwa�y. Podczas przemierzania ziem Zaririi zostali zaproszeni do namiotu Jara�a, szejka tej
krainy.
Jaralowi znana by�a legendarna waleczno�� Conana. Opowiedzia� Cymmerianinowi o
nies�ychanym okrucie�stwie Kaklanis�w, tak wyrazi�cie opisuj�c ich pod�e czyny, �e
zatwardzia�y �o�nierz s�ucha� zdumiony. Apeluj�c do sumienia Conana, powo�uj�c si� na
rycerski kodeks honorowy, Jara� przekonywa�, �e Conan powinien mu pom�c. Pocz�tkowo
barbarzy�ca odmawia�, chc�c jak najszybciej dotrze� na stepy i nape�ni� sakwy z�otem ze
skarbca Arshaka. W miar� jednak, jak zapada� zmierzch, Jara� nape�niaj�c Conanowi puchar
coraz to wspomina� o hojnej nagrodzie za pomoc. Sk�po odziane, p�omiennookie dziewki
przynosi�y co chwila wyszukane potrawy. Wkr�tce te� Jara� wezwa� do namiotu zesp�
zaririskich tancerek. Gdy Conan rozochocony chwyci� w ramiona delikatn� czarnow�os�
dziewczyn�, szejk z�o�y� mu ostateczn�, szczodr� ofert�: po�owa skarb�w Kaklanis�w do
podzia�u mi�dzy cz�onk�w jego kompanii. M�wi� wcze�niej o zaririskich klejnotach
plemiennych, skradzionych przez Kaklanis�w. Obieca� nawet Conanowi oddzielny udzia� w
�upach, je�li tylko wrogowie zostan� pokonani.
Conan przysta� na to. By�a to z�a decyzja, kt�rej teraz �a�owa�. Kaklanisi przewa�ali
liczebnie atakuj�cych co najmniej dwukrotnie, a inwazja zamieni�a siew masakr�.
Cymmerianin czy zwyci�y, czy zginie, zmuszony by� walczy�. Rozwa�a� nawet wycofanie
si�, lecz jego ludzie zostali otoczeni, a on czu� si� za nich odpowiedzialny. Zgin�li �mierci�
bohater�w, walcz�c do ko�ca, poci�gaj�c ze sob� do piek�a niejednego z Kaklanis�w.
Wszyscy jego ludzie stracili �ycie. Zakl�� i zacz�� odgania� czarne my�li. Patrzy� na
bezczelne ptactwo, wyszarpuj�ce fragmenty mi�sa z rozk�adaj�cych si� cia�. Delikatnemu
szumowi przybrze�nych fal towarzyszy�o �opotanie skrzyde�, przenikliwe wrzaski
ucztuj�cych w po�piechu ptak�w i gwa�towne odg�osy �ar�ocznych dziob�w.
Conan patrzy� na skrz�c� si� wod� i wa�y� swoje mo�liwo�ci. Cienkie wst��ki chmur
powoli unosi�y si� na niebie. W oddali spostrzeg� kszta�t krzy�a, kt�ry przypomina� maszt
dryfuj�cego powoli okr�tu ze zwini�tym �aglem. Do uszu Conana dociera� �agodny szept
oceanu. Przywo�ywa� go, ale Cymmerianin zdecydowa� nie odpowiedzie� na zew. Mia� lepsze
widoki. By�y tu, gdzie sta� mocno na ziemi.
Poza tym mia� jeszcze co� do zrobienia. Ziewn�� i jeszcze raz powi�d� wzrokiem po
ponurym otoczeniu wok�. Czu� si� zm�czony, cho� przespa� ca�� noc. Dotkn�� obola�ej
g�owy nie mog�c sobie przypomnie�, kiedy zosta� uderzony. Gdy ogarnia�a go bitewna
gor�czka, nie my�la� o niczym innym, jak tylko o walce. Dopiero potem posiniaczone cia�o
dawa�o mu o sobie zna�. Mo�liwe, �e jego nocny koszmarny sen by� nast�pstwem jakiego�
pot�nego ciosu. Wci�gaj�c w p�uca haust rze�kiego, morskiego powietrza zabra� si� od razu
do wykonania przykrego zadania.
Zacz�� zbiera� cia�a swych ludzi. Uk�ada� je, wraz z broni�, na stercie drewna i nast�pnie
podpala�. Zawsze tak robi�. Jego towarzysze byli lojalni i dzielni, zas�ugiwali na lepszy
poch�wek. Lecz m�g� zrobi� tylko to � nie dopu�ci�, by jego �o�nierzami karmi�y si� ptasie
�o��dki.
Przez wiele godzin Conan wykonywa� t� przygn�biaj�c� prac�, wyszukuj�c cia�a swoich
�o�nierzy i sk�adaj�c je razem. Nie op�akiwa� tych, kt�rzy padli, ani nie obwinia� si� z powodu
ich �mierci. Towarzyszyli mu z w�asnej woli, umarli godnie, a on ich pom�ci�.
Cymmerianin taszczy� kolejnych zabitych, gdy zauwa�y�, �e usta jednego nieznacznie
poruszaj� si�. By� to Ari, jego zast�pca i niez�y wojownik. Oczy mia� zamkni�te. Conan
pochyli� si� i przytkn�� mu do ust buk�ak z wod�. Nagle cofn�� r�k� zaskoczony. Ruch
twarzy, kt�ry spostrzeg� wcze�niej, spowodowa� ma�y krab, znajduj�cy si� w ustach
m�czyzny, zjadaj�c mu j�zyk. Cymmerianin strz�sn�� trupo�erc�. Nadzia� na ostrze miecza,
wyrwa� z jego szczypc�w strz�p surowego mi�sa. To by�o wszystko, co zosta�o z j�zyka Ari.
Conan umie�ci� cia�o obok innych, kt�rych doliczy� si� ju� prawie dwie�cie. Ramiona
barbarzy�cy zaczyna�y dr�e�, �ar dnia i wilgo� uderza�y jak niewidzialne pi�ci. Zm�czony
powl�k� si� z powrotem do obozu Zariris�w, kt�ry le�a� oddalony o jaki� kilometr, tam, gdzie
G�ry Z�ote dotyka�y brzegu Oceanu Po�udniowego. Ugasi� pragnienie winem i wzi�� konia
szejka, by nazbiera� drewna na pobliskich lesistych wzg�rzach.
W noc przed bitw� Conan widzia�, jak Jaral wymyka si� z obozu d�wigaj�c drewnian�
skrzyni� w kierunku tych w�a�nie wzg�rz. Zaciekawiony �ledzi� przebieg�ego szejka i
zobaczy�, �e ten zakopa� skrzyni� w pobli�u ma�ego, charakterystycznie zdeformowanego
drzewa. Cymmerianin domy�la� si�, �e skrzynia zawiera z�oto nale�ne jego towarzyszom.
Dobrze wi�c zapami�ta� to miejsce, w razie gdyby szejk nie kwapi� si� z wyp�aceniem im
nagrody za pomoc w walce.
Conan opu�ci� ob�z kieruj�c si� w t� stron�. Odnalaz� skrzyni� i objuczy� ni� wierzchowca,
po czym nazbiera� drewna na podpa�k�. Nie dba� o to, �e by�o niewysuszone � zanim dym
zacznie unosi� si� znad stosu, on b�dzie daleko. Zdecydowa� ju�, dok�d si� uda�.
Ze skrzyni� iranista�skiego z�ota m�g� sp�dzi� kilka miesi�cy w niedalekim, portowym
mie�cie Denizkenar. Po miesi�cu raczenia si� najprzedniejszym mocnym winem, w
towarzystwie subtelnych kobiet przesta�by odczuwa� gorzki smak, jaki pozostawi�a po sobie
ta bitwa. To by go postawi�o na nogi. Ju� d�ugo nie za�ywa� �adnych przyjemno�ci, jakich
dostarcza cywilizacja. �y� ponurym �yciem najemnika. Powr�ci� do u�o�onego stosu
poleg�ych kamrat�w, roznieci� ogie� i przez chwil� patrzy�, jak p�omie� powoli zajmuje
drewno. Ostry dym wi� si� i mkn�� w kierunku nieba. Lecz gdy w�a�nie dosiada� konia, ujrza�
zbli�aj�cych si� je�d�c�w � setki ludzi na koniach, cwa�uj�cych na z�amanie karku.
� Na Croma! � zakl�� spinaj�c boki pi�tami swojego wierzchowca, sk�aniaj�c go do
pe�nego galopu. Je�d�cy nosili charakterystycznie paskowane kefie Bajkaris�w �
wschodnich sprzymierze�c�w Kaklanis�w, bez w�tpienia wezwanych przez jakiego�
wys�a�ca.
Ci sojusznicy przybyli za p�no, ale Conan zdawa� sobie spraw�, �e szukaliby zemsty na
nim. Piach unosi� si� pod ci�kimi kopytami koni nios�cych je�d�c�w w kierunku stosu
spowitego w k��by dymu. Ludzie z pierwszych szereg�w poganiali zwierz�ta ok�adaj�c ich
spocone zady. Zza pas�w wyci�gali gro�ne, zakrzywione szable i wywijali nimi w powietrzu.
Conan mkn�� na zach�d, ku G�rom Z�otym, licz�c, �e ukryje si� w�r�d cienistych,
skalnych zau�k�w i zwabi �cigaj�cych. Wiatr szarpa� ��t� szat� Cymmerianina, kt�ra mia�a
zdezorientowa�, �e Conan jest przyjacielem Zariris�w. Nie pozby� si� jednak w�asnego
nakrycia g�owy w�tpi�c, by zrobi�o to jak�kolwiek r�nic�. Jego zm�czony ko� bieg� coraz
wolniej, obci��ony dodatkowo skrzyni� wype�nion� z�otem. Cymmerianin spojrza� za siebie
na rozw�cieczonych Bajkaris�w. Byli coraz bli�ej. Gdy Conan wjecha� mi�dzy dwa
kamieniste wzniesienia, spostrzeg� grup� le��cych w oczekiwaniu bajkariskich strzelc�w, ze
strza�ami za�o�onymi na ci�ciwy, gotowych do oddania strza��w. Inni wznosili kusze, bior�c
go na cel.
� Na Croma i Badb! � zakl�� i szarpn�� wodze swojego rumaka. Gwa�townie skierowa�
go na po�udnie na chwil� przed tym, jak strzelcy rozpocz�li wysy�a� deszcz grot�w.
Strza�y i be�ty sun�y w powietrzu jak drewniane pioruny i uderza�y z �oskotem o ska�y.
Kilka ugodzi�o konia, inne odbi�y si� od kolczugi na plecach Conana. W panice wierzchowiec
poni�s� do przodu. Conan wczepi� si� w jego grzyw�, i cwa�owali na po�udnie wschodnim
zboczem G�r Z�otych. Cymmerianin skierowa� konia w stron� w�skiego pasa kamienistej
pla�y, najdalej wysuni�tego na po�udniowy zach�d wybrze�a Iranistanu.
Bajkaryjscy je�d�cy rozci�gn�li sw�j szyk, nie daj�c Conanowi �adnej nadziei na ucieczk�.
Rozwa�a� kilka mo�liwo�ci: zosta� w miejscu lub ruszy� na nich �rodkiem i pr�bowa�
przedrze� si�, lub te� szuka� ocalenia w morzu. Z okresu kiedy by� piratem w Belit Conan
pami�ta�, �e vendhya�scy kupcy cz�sto podr�uj� szlakiem Po�udniowego Oceanu.
Wymieniali towary z przybrze�nymi plemionami Zambebwei i z Gwadirisami,
zamieszkuj�cymi Wyspy Per�owe.
Jego wyostrzony wzrok wychwyci� na po�udniowym horyzoncie kszta�t okr�tu. Dystans do
pokonania w wodzie by� niema�y, lecz spokojne morze dawa�o wi�ksze szans� na ratunek, ni�
Conan mia�by zostaj�c na miejscu.
Zeskoczy� z grzbietu spienionego konia, wci�� trzymaj�c wodze. Zerwa� z siebie
wyszczerbion� kolczug�, cisn�� na bok i �ci�gn�� kefi�. Kilkoma zr�cznymi ruchami zrobi� z
nakrycia g�owy worek i nape�ni� go tak� ilo�ci� z�ota, jak� uzna�, �e uniesie. Po chwili
namys�u schowa� miecz do pochwy i przywi�za� worek do swojego szerokiego, sk�rzanego
pasa. Wzi�� g��boki oddech i zanurzy� si� w ciep�� b��kitn� wod�.
Krzyki Bajkaris�w dochodzi�y do jego uszu, gdy walczy� z falami, posuwaj�c si� naprz�d.
Zmaga� si� z pokus� porzucenia worka ze z�otem, kt�re mog�oby zabezpieczy� mu dostanie
si� na pok�ad statku� je�li dotrze do tego odleg�ego celu. Za nim rycz�cy w�ciekle m�ciciele
zrzucali ci�ki rynsztunek i wskakiwali do wody, �ciskaj�c w z�bach zakrzywione no�e.
�ucznicy i kusznicy, kt�rzy zostali w tyle, teraz dotarli na brzeg morza i zacz�li ostrza�.
Cymmerianin dzi�kowa� losowi, �e Iranista�czycy nie nale�eli do najlepszych strzelc�w,
inaczej upolowaliby go jak ryb�, zanim znalaz�by si� poza zasi�giem ich broni.
� Zaririska �winia! � wrzeszczeli, rzucaj�c jeszcze inne wyzwiska za uciekaj�cym
barbarzy�c�.
� Niech morskie bestie wyczyszcz� twoje przekl�te ko�ci!
Conan �mia�by si�, ale oszcz�dza� oddech. Umkn�� strzelcom, lecz tuziny bajkariskich
wojownik�w wci��, nieust�pliwie pod��a�y za nim. Obci��ony workiem z�ota i masywnym
mieczem, czu� �e zwalnia t�po. Bajkarisi p�yn�li o rzut kamieniem od niego i zbli�ali si� z
ka�d� sekund�.
III
�WITAMY NA POK�ADZIE��
Conan przy�pieszy� tempo, wykorzystuj�c reszt� zasob�w si�y. Ci�ar miecza i worka ze
z�otem, m�g�by kogo� s�abszego poci�gn�� na dno oceanu, lecz niezwyk�a t�yzna pomaga�a
mu nie�� si� przez �agodne wody oceanu tak bystro, �e niejedno stworzenie morskie mog�oby
tego pozazdro�ci�. Oddychaj�c rytmicznie Conan skupi� si�, by osi�gn�� najwi�ksz�
szybko��, na jak� go by�o sta�. Kiedy cel przeprawy pojawi� si� ju� wyra�niej przed nim,
uni�s� g�ow� i obejrza� przez rami�.
Wielu Bajkaris�w, bardziej przywyk�ych do siode� ni� do morza, zacz�o s�abn��. Inni
zatrzymali si� ju� dawno, poruszali si� teraz dotykaj�c stopami dna, zbyt zm�czeni, by
dop�yn�� z powrotem do brzegu. Strzelcy na pla�y wygl�dali jak zwyk�e robactwo.
� Psy! � wyrzuci� z siebie Conan.
Ten okrzyk zak��ci� mu na chwil� oddech, lecz zaraz p�yn�� ju� spokojnie dalej z nadziej�
dotarcia do statku. By� ju� na tyle niedaleko, �e m�g� rozpozna� pewne szczeg�y: wysoka
rufa, szerokie �r�dokr�cie � kszta�t przypominaj�cy vendhya�skie trampy. Po obu bokach
umocowanych by�o po dziesi�� wiose�. Kapitan skompletowa� za�og� do�� oszcz�dnie �
Conan dojrza� pracuj�cych wio�larzy. Mo�liwe, �e dow�dca stawia� raczej na pomy�lne
wiatry, a nie na ludzk� si��. Pojedynczy �agiel by� zwini�ty i przymocowany gejtawami do
rei, i nie by�o �adnych znak�w, kt�re m�wi�yby co� o pochodzeniu statku.
Do�wiadczone oko Cymmerianina m�wi�o mu, �e trafi� na wy�adowan� towarem
vendhya�sk� jednostk� handlow�. I nie by� to okr�t handlarzy niewolnik�w � tamte nios� ze
sob� �atwy do rozpoznania zapach, kt�ry wok� ska�a powietrze. Je�li tam wios�uj� wolni
ludzie, Conan m�g� by� mile widziany, jako znaj�cy si� na takiej robocie. Lepiej zap�aci� za
przejazd prac�, ni� rozstawa� si� ze swym �upem.
Wiedzia�, �e dla silnego wio�larza i wytrawnego szermierza pok�ady ma�ych handlowych
statk�w zawsze s� go�cinne � ich dow�dcy �yj� w ci�g�ym strachu przed piratami. Jeszcze
nie tak dawno Conan i Belit � pi�kna lecz niebezpieczna piratka � polowali na wiele
podobnych statk�w. Okr�t �Tygryska�, kt�rym dowodzi�a Belit mia� stalowy dzi�b i
osiemdziesi�t ludzi. Conana na moment nawiedzi�o dobre, cho� bolesne wspomnienie
shemickiej kobiety, z kt�r� sp�dzi� wiele szcz�liwych lat. We dwoje z�upili niezliczone
stygijskie statki � ich napady, grabie�e i morderstwa, nie przynios�y im dobrej s�awy w�r�d
mieszka�c�w po�udniowych wybrze�y Oceanu Zachodniego.
Nigdy przedtem � ani potem � nie spotka� kobiety takiej, jak Belit. Upaja�a si� �yciem
w��cz�gi, wojownika i �upie�cy, tak samo jak Conan. Z wielu kobiet, kt�re zna�, �adna nie
mog�a r�wna� si� z ni� w mi�o�ci. Krwawe bitwy wzmaga�y jej po��danie tak, jak Conana.
W jego ramionach by�a dzika i nieopanowana, jak nieoswojona kocica. Po ka�dej
wyprawie gasili swoje wzajemne pragnienia, cz�sto od zmierzchu do p�nego poranka.
Jedynie ��dza zdobywania �up�w przewy�sza�a jej g��d rozkoszy zmys�owych. Przyszed�
wkr�tce moment rozstania. N�dzne przywi�zanie do splamionych krwi� skarb�w zabra�o mu
j� dawno temu. Conan t�skni� za swoj� pirack� kr�low� i troch� nie�wiadomie unika� morza
od chwili przedwczesnej �mierci Kr�lowej Czarnych Wybrze�y. Bez niej morska w��cz�ga
straci�a sw�j nami�tny smak.
Conan zas�pi� si� nieco, ale to nie by� czas na zadum�. Odp�dzi� od siebie wspomnienia,
skupiaj�c si� na celu. Garstka Bajkaris�w uparcie pod��a�a za nim, a on nie mia� jeszcze
zamiaru do��cza� do Belit w piekle.
Spogl�daj�c za siebie, w stron� pla�y zobaczy�, �e tylko trzech ludzi kontynuuje po�cig.
Zmniejszali dystans i rozr�nia� ju� ich mokre, czerwone twarze i odbijaj�ce si� s�oneczne
�wiat�o od no�y, kt�re �ciskali w z�bach. Zdecydowa�, �e si� z nimi zmierzy, cho� jego miecz
raczej nie nadawa� si� do walki w wodzie. Conan nie mia� te� na sobie kolczugi, kt�ra by go
chroni�a przed ciosami no�y. Co gorsza, zawadza� mu ci�ki worek z �upem. By� mo�e
powinien go odci��, ale po tym, jak wl�k� go przez tak d�ug� drog�, �al mu by�o porzuca� taki
skarb.
Gwa�towny ruch wody przyci�gn�� uwag� Conana. Odwr�ci� g�ow� w t� stron� � kilka
st�p obok, pod powierzchni� wody mkn�� w jego kierunku d�ugi, srebrzysty kszta�t.
Cymmerianin odp�yn�� nieco w ty�, wyci�gn�� miecz i w tej samej chwili, gdy ods�oni� ostrze,
rzuci�a si� na niego gigantyczna barakuda. Wyostrzone z�by lekko zawadzi�y o jego �ydk�, a
Conan rozpaczliwie pchn�� podst�pne zwierz�.
Cios by� celny. Ostrze przebi�o ryb�, zatapiaj�c si� g��boko we wn�trzno�ciach i uderzaj�c
w szkielet. Zraniona ryba pr�bowa�a pozby� si� tej wielkiej, stalowej drzazgi. Szamota�a si�
lecz miecz utkwi� na dobre. Conan mocniej chwyci� r�koje��, ale rozjuszona barakuda,
odpychaj�c mu r�ce, zacisn�a szcz�ki na jego sk�rzanym pasie. Rana nie os�abi�a ryby, kt�ra
miotaj�c si� dziko wci�ga�a barbarzy�c� w g��bin�. Opieraj�c nogi o �liskie �uski ugodzonego
drapie�cy i kr�c�c ostrzem tkwi�cym w ranie, Conan zdo�a� wzi�� g��boki oddech przed
zanurzeniem.
Cz�owiek i bestia zmagali si� za�arcie. Cymmerianin trzyma� sw�j miecz. Zdychaj�ca
barakuda ci�gn�a upartego pasa�era przez zwa�y wody. Conan walczy� z pokus�
wypuszczenia powietrza. Od braku tlenu krew pulsowa�a a� do zawrot�w g�owy. Przetrzyma�
powietrze w p�ucach wiedz�c, �e gdyby wypu�ci�, woda wok� sta�aby siej ego grobem.
Jedyn� szans� by�o wyci�gn�� miecz i przebi� zwierz� raz jeszcze.
R�ce odmawia�y pos�usze�stwa.
Robi�o mu si� ciemno w oczach i zatraci� zdolno�� ocenienia sytuacji. Ledwie zauwa�y�
ostatni spazm barakudy. Przy rozpieraj�cym b�lu klatki piersiowej przezwyci�y� ogarniaj�cy
go bezw�ad i resztk� si� wyrwa� sw�j miecz z cielska ryby. Umieraj�ce stworzenie
podryfowa�o gdzie� jak brocz�cy krwi� wrak. Ostatkiem �wiadomo�ci zmusi� si�, by nie
otworzy� ust i nie zaczerpn�� tego, czym oddycha przez chwil� ka�dy topielec. Cymmerianin
uderza� nogami jak szalony, unosz�c si� w kierunku �wiat�a. Wiedzia�, �e krew mog�a
przyci�gn�� jeszcze z�o�liwsze stwory � olbrzymie pr�gowane rekiny, od kt�rych a� roi�o si�
w tych wodach.
Po kilku chwilach cierpie� nie do zniesienia Conan dotar� do powierzchni. G�o�no dysz�c,
�yka� �yciodajny tlen. Wdycha� i wydycha� po kilka razy, zanim do ko�ca wr�ci�o
oprzytomnienie. Spojrza� ze zdumieniem na dalek� pla�� i si� roze�mia�. Barakuda
zaholowa�a go na bezpieczn� odleg�o�� od Bajkaris�w, w pobli�e vendhya�skiego statku.
Jego prze�ladowcy prawdopodobnie zaniechali po�cigu. Zostali daleko i wygl�dali jak
rozmazane plamki. Conan zmusza� obola�e p�uca do pracy, pokonuj�c ostatni odcinek trasy
swojej ucieczki. Powierzchnia wody by�a g�adka i �aden niepokoj�cy ruch p�etw nie zak��ca�
spokoju. Mo�liwe, �e morskie potwory grasowa�y gdzie indziej.
Argosseanin opiera� si� o reling na rufie, wygl�da� na znudzonego. Gdy dostrzeg� w
wodzie p�yn�cego w kierunku statku cz�owieka, poderwa� si� raptownie. Jego krzyki
�ci�gn�y paru innych �eglarzy. Zrzucono z pok�adu lin�, kt�r� Conan skwapliwie chwyci�.
Wci�gn�� si� po niej na g�r�, przetaszczy� przez burt� i opad� ci�ko na �awk�, pomi�dzy
dw�ch spoconych wio�larzy. Na widok Conana wszyscy zastygli w bezruchu, wpatruj�c si�
ze zdumieniem w ociekaj�cego wod� barbarzy�c�.
Wysoki, brodaty Argosseanin przeszed� mi�dzy �awkami w stron� Conana. Muskularn�
r�k� trzyma� na mosi�nej r�koje�ci wielkiego bu�ata, zatkni�tego za szeroki pas. Pozostali
�eglarze � Vendhyanie o oliwkowej sk�rze, t�dzy Argosseanie, nieliczni Zingarianie o nie
budz�cym zaufania spojrzeniu � te� trzymali d�onie na swych wypolerowanych, krzywych
szablach.
� Na brod� Bela! To� to niebieskooki olbrzym, cz�owiek p�nocy. Witamy na pok�adzie
Zarkha�skiej Pani. Jestem Tosco, pierwszy oficer. Jak zw� ciebie i sk�d si� tu, do diab�a,
wzi��e�? � krzykn�� w swym rodzimym j�zyku na powitanie wysoki Argosseanin. W jego
g�osie wyczuwa�o si� napi�cie, a po sposobie u�o�enia palc�w na mosi�nej r�koje�ci �
czujno��.
Conan, cho� zm�czony, nie traci� g�owy. Uda�, �e d�wiga si� na nogi, by rzuci� okiem na
otoczenie. W rzeczywisto�ci, zaciskaj�c d�onie na swoim worku ze z�otem, obserwowa�
sternika, kt�ry sta� na pok�adzie dalej, za plecami Tosco.
�niada sk�ra sternika nasuwa�a przypuszczenie, �e jest on Stygijczykiem. Jego kurtka i
w�ski n� nosi�y symbole Seta � przera�liwie mrocznego boga.
Conan j�kn�� w duchu, prostuj�c si� powoli, a� stan�� w ca�ej swej okaza�o�ci. Sternik
m�g� pozna� jego imi� � jednego z najbardziej znienawidzonych w Stygii pirat�w.
� Jestem Vraal � zagrzmia� Conan w szorstkim j�zyku argossea�skim. � Syn Kr�lestwa
Pogranicznego, ale znam morskie zwyczaje � doda�.
� Vraal? Dezerter czy niewolnik uciekaj�cy przed nimi? � zapyta� wskazuj�c r�k�
odleg�y brzeg, na kt�rym wida� by�o wci�� jeszcze wielu Bajkaris�w.
� Nie, zacny Tosco. Napadli mnie, gdy przemierza�em G�ry Z�ote. Jecha�em, by sprzeda�
sw�j miecz w Anshan czy Aghrapur, gdzie otrzyma�bym najlepsz� cen�. Wygl�da na to, �e
krucho u was z za�og�, m�g�bym wi�c zap�aci� za go�cin� prac� przy wio�le, a w razie
napadu korsarzy m�j miecz jest na wasze us�ugi.
Szare oczy Tosco zw�zi�y si� i nieprzyjemny grymas wykrzywi� opalon� twarz.
� Ha! To prywatny statek handlowy, wynaj�ty przez stygijskiego kap�ana. Twoja gar��
br�zu i toporny miecz nie zabezpiecz� ci przewozu, tak samo jak robota przy wio�le. Mamy
szczup�e zapasy i nie mo�emy dzieli� si� z kim� takim!
Conan przygotowa� si� na atak, cho� wiedzia�, �e taki szyderczy ton by� zwyczajowym
argossea�skim sposobem sprawdzania obcych.
� W tej gar�ci � odrzek� wyjmuj�c z podr�cznego worka kawa�ek z�ota � ukrywa si�
z�oty smok. � Cisn�� ci�k� monet�, kt�r� Tosco zr�cznie z�apa�. Obraca� w palcach solidny
z�oty kr��ek, ogl�da� pokrywaj�ce go symbole: podobizna nemedyjskiego kr�la na jednej
stronie, kr�lewski herb na drugiej. U�miechaj�c si� pierwszy oficer wsun�� monet� do
kieszeni poplamionej kamizelki.
� Posad� sw�j ty�ek na kt�rej� z tych �awek. Zapytam kapitana, czy potrzebujemy jeszcze
jednej pary r�k. Je�li tw�j rozum jest taki w�t�y, jak twoje ramiona szerokie, mo�e jako� uda
si� zrobi� z ciebie wio�larza.
Conan z trudem opanowa� si�, by nie wyrzuci� tej argossea�skiej �wini za burt�. �ypi�c
spode �ba, odwr�ci� si� plecami do Tosco i ruszy�, by zaj�� wolne stanowisko przy wios�ach.
Tosco kiwn�� na ma�ego, �ysego Vendhyanina. M�czyzna podni�s� drewniany m�otek i,
krzy�uj�c nogi, usiad� na rufie przy zniszczonym b�bnie, w kt�ry zacz�� uderza�, by nada�
rytm wios�owania.
Rozdra�niony przytykami pierwszego oficera, Conan poczu�, jak wzbiera w nim gniew,
kt�ry by� o�ywczy dla jego znu�onego cia�a. Ten t�usty, morski kundel zobaczy, jak nale�y
prowadzi� ��d� przy bezwietrznej pogodzie. Zapominaj�c o wyczerpaniu, Cymmerianin
zacisn�� z�by i usiad� po�rodku, mi�dzy �awkami na przedzie statku i chwyci� wios�a w obie
r�ce.
Tosco nie �pieszy� si�, by niepokoi� kapitana. Sta� na tylnym pok�adzie, jak wszechw�adca
i rzuca�, g�osem przypominaj�cym ujadanie psa, rozkazy podw�adnym. � Dalej jazda!
Zgina� karki, psy � do Stygii, zanim tutaj osiwiej� nam brody!
Ledwie przerwa� ujadanie, a Conan zaczyna� ju� pracowa� rytmicznie. Przy ko�cu ka�dego
poci�gni�cia barbarzy�ca pochyla� si� z w�ciek�o�ci�, niemal dotykaj�c piersi� pok�adu, po
czym wypr�a� swe cia�o przed kolejnym poci�gni�ciem. Musku�y gra�y pod jego opalon�
sk�r�. Wkr�tce b�bniarz przyspieszy� tempo, a wio�larze mozolili si�, by je utrzyma�.
Wios�a stercza�y po bokach statku, ich szerokie pi�ra r�wno zanurza�y si� w spokojne
wody. Conan nie dba� o to, czy sam wytrzyma takie tempo. W�tpi�, by musia� wysila� si�
d�ugo, nim Tosco przyjmie go do za�ogi. Poza tym, irytuj�cy pierwszy oficer, ani nie za��da�
broni Cymmerianina, ani nie zaatakowa� go dla zdobycia worka z�ota.
Stopniowo �Pani� nabiera�a pr�dko�ci, rozp�dzana �ywio�owym wios�owaniem Conana i
rozpaczliwymi staraniami ludzi za jego plecami. Cymmerianin odmierza� oddechy z wpraw�
� nieobce mu by�o twarde �ycie na morzu. Bywa�o, �e wiele razy mia� bat nadzorcy na
grzbiecie strudzonym tak� prac�, gdy by� przykuty, kipi�c gniewem, do niewolniczej �awki.
Wspomnienie o tym poruszy�o go do g��bi. Wios�owa� coraz szybciej, a� jego dwa
poci�gni�cia przypada�y na jedno uderzenie b�bna.
Za�oga wio�larzy to byli krzepcy m�czy�ni, lecz mogli wykrzesa� z siebie jedynie po�ow�
tego, co Conan. Gdy �Pani� ruszy�a �wawiej naprz�d, przyjemna bryza owion�a pok�ad.
Zmierzali na po�udniowy zach�d wzd�u� pokrytego d�ungl� wybrze�a Zembabwei. D�onie
Vendhyanina podaj�cego rytm pracy zacz�y porusza� si� szybciej, tak by dostosowano si� do
tempa, kt�re nada� Conan. Uderzenia wiose� o wod� pokry�y si� z rytmem gor�czkowego
walenia w b�ben. Stukanie drewna rozbrzmiewa�o za plecami Cymmerianina. K�tem oka
dostrzeg� padaj�cego ze zm�czenia wio�larza i zaraz jego wios�o upad�o z hukiem
wypuszczone przez omdla�ego m�czyzn�.
Tosco, kt�ry do tej pory milcza�, nagle parskn�� pod nosem i �ciszaj�c g�os przem�wi� po
stygijsku do sternika. Nie tak cicho jednak, by s�owa nie dotar�y do uszu Conana.
� Ten bezczelny kundel nie�le wios�uje. Dostaniemy za niego ca�kiem dobr� cen� na
targu w Luxur!
W Conanie zawrza�a krew, twarz z w�ciek�o�ci� nachmurzy�a si�, jak niebo przed burz�,
oczy rozb�ys�y jak pochodnie. Opar�szy stopy o pok�ad, podni�s� si�. U�ama� wios�a przy
dulkach i uni�s� dwa od�amane kawa�ki, jak w��cznie, zwracaj�c si� do Tosco: �
Argossea�ski szczurze! Mo�e skrzy�ujesz swoj� bro� z tymi dwoma patykami � czy te�
dalej b�dziesz tylko ujada� jak pies, kt�ry nie potrafi w �aden spos�b ugry��!?
Rycz�c, Argosseanin wyszarpn�� zza pasa d�ugie zakrzywione ostrze. G�o�no t�uk�c
ci�kimi butami o drewniane deski skoczy� na pok�ad, mi�dzy �awki. Min�� maszt w biegu i
roztr�caj�c za�og�, ze zwierz�c� dziko�ci� zamierzy� si� bu�atem, mierz�c w kark Conana.
Cymmerianin czujnie acz swobodnie cofn�� si�, blokuj�c �mierciono�ne uderzenie jednym
z drzewc�w. Drugim uderzy� z ca�ych si� i skr�ci� Tosco kark, odwracaj�c jego g�ow� w
przeciwn� stron�. G�o�ny trzask rozleg� si� pod t�ust� warstw� cia�a Argosseanina, gdy jego
kr�gos�up p�k� jak zapa�ka. Drgaj�c spazmatycznie zwalisty m�czyzna zatoczy� si�, jego
g�owa zachybota�a i przechyli�a si� tak, �e prawe ucho znalaz�o si� tu� nad lewym ramieniem.
Przewr�ci� oczami i wycharcza� ostatnie tchnienie. Run�� jak d�ugi, a wio�larze, b�bniarz i
sternik stali zaskoczeni jak wryci.
� Ty tam � Conan wskaza� na stygijskiego sternika � powiesz kapitanowi, �e nowy
pierwszy oficer zajmuje miejsce Tosco. Szybciej dociera si� do celu, gdy statek prowadzi
Conan z Cymmerii � powiedzia� i za chwil� po�a�owa� swych nierozwa�nych s��w, kt�rymi
zdradzi�, kim jest.
Nagle sternik ci�ko sapi�c opu�ci� rumpel i wyci�gn�� zza wy�wiekowanego miedzi� pasa
w�ski n�. Conan odskoczy� w bok, przeturlacie mi�dzy �awkami w stron� masztu. Tam
stan�� cz�ciowo os�oni�ty pojedyncz� belk� i wyci�gn�� miecz.
Dobrze wycelowany n� Stygijczyka wbi� si� na kilka centymetr�w w �ydk�
Cymmerianina. Conan pochyli� si� chc�c wyci�gn�� tkwi�ce w jego ciele ostrze, ale j�kn�� i
upad� na jedno kolano � n� doszed� a� do ko�ci. Miecz Conana z brz�kiem upad� na pok�ad
i le�a� poza zasi�giem zranionego.
� Kapitanie! � wrzasn�� rozgor�czkowany Stygijczyk, t�uk�c w klap� kabiny po
pok�adem. Barbarzy�ca opar� si� o maszt, przygotowany na starcie, w kt�rym mia� nik�e
szans�. Pa�a� ��dz�, by cisn�� no�em w sternika, ale to by�a jedyna bro�, jak� jaszcze mia�. Z
ni� m�g� powali� kt�rego� cz�onka za�ogi i zdoby� lepsz�.
Oszo�omieni wio�larze nagle odzyskali si�y i z werw� opu�cili swe miejsca, by okr��y�
Cymmerianina. Zacz�li ok�ada� go pi�ciami i niemi�osiernie kopa�, a on oddawa� im
uderzenia zamachuj�c si� stygijskim no�em na �lepo. Trzech zranionych cofn�o si�, ale
reszta przygniot�a go przede wszystkim sw� ilo�ci� i mas�. Pi�ciu przytrzymywa�o le��cego
na pok�adzie, dwaj inni wyszarpywali mu n�.
W�wczas z kabiny wypad� kapitan, wyci�gn�� obosieczny sztylet zza cholewy buta i
skierowa� si� ku unieruchomionemu barbarzy�cy. Kapitan by� Stygijczykiem, wy�szym i
bardziej smag�ym ni� wi�kszo�� ludzi tej rasy. Jego kark ochrania� wysoki, wygi�ty ko�nierz
sk�rzanej kurtki. Na g�owie, czarne w�osy mia� podgolone i uformowane w tr�jk�t
skierowany do przodu, z jednym bokiem dok�adnie na przed�u�eniu linii nosa. Na wyra�ny
rozkaz dow�dcy wio�larze cofn�li si� i Conan dostrzeg�, �e na twarzy kapitana jest blizna
ci�gn�ca si� od czo�a a� po koniuszek ucha. Nabieg�e krwi� oczy, kilkudniowy zarost,
niestarannie zapi�ta i poplamiona winem kurtka � to wszystko �wiadczy�o, �e pewnie
dopiero teraz si� obudzi� po pijackiej nocy, inaczej s�ysza�by zapewne starcie Conana z
Tosco.
Teraz wygl�da�o na to, �e oprzytomnia� ju�. Gdy Conan pr�bowa� d�wign�� si� na jedno
kolano, uni�s� ci�ki but i kopn�� Cymmerianina w �o��dek. Za drugim razem but trafi� w
szcz�k�, powoduj�c upiorny b�l w g�owie ra�onego Conana, kt�ry z trudem walczy�, by nie
utraci� przytomno�ci.
Kapitan zarechota� niskim i szyderczym �miechem, kt�ry � przywo�uj�c Conanowi
pami�� dawnych wydarze� � �ci�� na l�d krew w �y�ach barbarzy�cy. Twarz by�a zmieniona
� starsza i bardziej pokiereszowana � ale by�a to twarz stygijskiego admira�a, kt�rego
spotka� wiele lat wcze�niej. To w�a�nie Conan, w dawnych pirackich czasach, zrobi� ohydn�
szram� na twarzy Kherteta.
To by� bardzo brawurowy i b�yskawiczny napad � zaskoczy� wtedy Kherteta. Admira�
zareagowa� zbyt p�no i jego flota pozwoli�a �Tygrysicy� umkn�� z bogatym �upem,
kosztowno�ciami przeznaczonymi dla skarbca rodziny kr�lewskiej. Jedynie okr�t Kherteta
zdo�a� do�cign�� �Tygrysic�, lecz zaciek�a obrona pirat�w zmusi�a admira�a do odwrotu.
Stygijski admira� upad� naprawd� nisko � od dowodzenia flot� okr�t�w wojennych, do
dowodzenia n�dznym vendhya�skim statkiem handlowym. W tej chwili na Conanie
wy�adowywa� nienawi��, niew�tpliwie wzbieraj�c� przez te wszystkie lata. Cymmerianin
pr�bowa� si� podnie��, ale jego si�y by�y na wyczerpaniu. Jedyne, co m�g�, to le�e� na
deskach i patrze�, jak wio�larze kr�puj� mu r�ce i nogi ci�kimi powrozami. � Admira�
Khertet � wysapa� i zako�czy� szorstkim stygijskim przekle�stwem.
� Conan � Khertet wym�wi� s�owo powoli, jakby prze�uwa� k�s gorzkiego jad�a.
Dotkn�� swej zeszpeconej twarzy, po czym ko�cem sztyletu uk�u� barbarzy�c� za uchem. �
Po tym, jak spali�e� m�j okr�t flagowy, kr�l mnie wygna�, i zako�czy�a si� w ten spos�b moja
chlubna kariera w Stygii. Od tamtego dnia modli�em si� do Seta, by mi da� okazj�
wyr�wnania rachunk�w. W ko�cu odpowiedzia� na moje pro�by. � Khertet splun��
Conanowi w twarz. � Twoja agonia nape�ni moje serce rozkosz��
Admira� wbi� n� g��biej i krew trysn�a z otwartej rany. Z rado�ci� i okrucie�stwem,
przekrwionymi oczami �ypa� na Conana. Stal� przejecha� mu po twarzy, ucho znacz�c
pojedynczym, bolesnym ci�ciem.
IV
MORSKI KOSZMAR
Khertet patrzy� na swoje krwawe dzie�o. Conan rzuca� mu nienawistne spojrzenia i
bezsilny pr�bowa� poluzowa� kr�puj�ce go liny. Kapitan poci�� jego twarz z obu stron, krew
zalewa�a mu uszy i wype�nia�a usta. Cymmerianin usi�owa� przetrzyma� t� ci�k� pr�b� ze
stoickim spokojem. Nie mia� do�� si�, by przeciwstawi� si� tym zabiegom, nie mia� do�� si�
nawet na to, by skl�� swego prze�ladowc�.
Stygijczyk zliza� krew z ostrza i plun�� ni� Conanowi w twarz. Podni�s� worek ze z�otem,
zajrza� do �rodka i za�mia� si� cicho.
� To dziesi�ta cz�� tego, co dostan� od kr�la w Luxur. Twoje szcz�cie, �e wyznaczy�
nagrod� dla tego, kto mu ci� �ywego przyprowadzi. Zabicie ci� sprawi�oby mi niezmiern�
przyjemno��, ale chc� odzyska� swe zaszczyty, a tylko dzi�ki tobie �ywemu mog� odzyska�
zaufanie kr�la. � W jego oczach pojawi�y si� b�yski, a na wysmarowanej krwi� twarzy
u�miech. � Dla mnie to do��, �e b�dziesz zdycha� godzinami, po�erany �ywcem przez s�ug�
Seta. W�� b�dzie trawi� ci� powoli, rozpuszczaj�c jadem twe cia�o. B�dziesz skamla� i b�aga�
o �mier�.
Khertet dotkn�� swojej blizny i pochyli� si� tak, �e Conan poczu� jego kwa�ny oddech.
� �mier� nie przyniesie ci ukojenia. Twoja dusza zostanie wtr�cona do piek�a naszego
straszliwego boga, b�dzie skazana na wieczn� agoni� w niewymownych torturach.
Cymmerianin w�cieka� si� na siebie samego, za swoj� bezsilno��. Zacisn�� z�by i
pr�bowa� nie my�le� o b�lu, kt�ry przenika� jego g�ow�. Krople potu sp�ywa�y mu po twarzy,
zwil�aj�c opadaj�ce w�osy i rozpuszczaj�c zakrzep�� krew. Jego niebieskie oczy p�on�y
z�o�ci�, ale odnalaz� w sobie odrobin� si�y. � Stygijska hieno � wyrzuci� chrapliwym
g�osem. � Twoje psy nie uratuj� ci�, gdy spotkamy si� w piekle. Wszystkie s�ugusy Seta
wysy�ane s� tam za ich wstr�tn� wierno��.
� Puste s�owa, g�upi dzikusie � odrzek� Khertet z wyrazem zadowolenia na twarzy.
� Za cztery miesi�ce, gdy dotrzemy do Luxur, b�dziesz b�aga� mnie o �ask� i prosi� o
przywilej lizania mych but�w. Wy, Cymmerianie jeste�cie uparci i wytrzymali. Mo�ecie
prze�y� d�ug� podr� przy odrobinie jad�a i wody. Kiedy zaci�gn� ci� przed oblicze kr�la,
b�dziesz �ywy, ale z�amany � b�dziesz kwil�cym n�jmarniejszym i najnieszcz�liwszym
strz�pem cz�owieka. � Odwr�ci� si� plecami do Cymmerianina i przem�wi� do bia�obrodego
Vendhyanina. � Jhatil! Zmyj psi� juch� z g�owy tego podrzutka i opatrz rany. Ma cierpie�,
ale nie mo�e umrze� � dzi�ki niemu wkr�tce zn�w zostan� admira�em!
Stary Vendhyanin bez s�owa zabra� si� do roboty, polewaj�c g��bokie rany Cymmerianina
s�on� wod�. Rozogniona g�owa pali�a jakby wetkni�ta w kocio� pe�en roz�arzonego w�gla.
Przezwyci�y� atak niezno�nego b�lu, gdy pomarszczony staruszek przewi�zywa� mu
brudnymi szmatami g��bokie bruzdy na twarzy. Szorstki, sztywniej�cy materia� wgryza� si� w
jego cia�o, ale nie przes�ania� mu oczu, ani go nie kneblowa�. Conan spojrza� na Kherteta,
podchodz�cego do dwu wio�larzy.
� Devwir i Matara, zabierzecie ten kawa� �cierwa do �adowni i przy � wi��ecie do pustej
klatki. Upewnijcie si�, �e u�yli�cie najmocniejszych lin � ten Cymmerianin jest znacznie
gro�niejszy, ni� mog�oby si� zdawa�. Widzia�em go w walce. Krew sp�ywa�a po nim,
tryskaj�c z niezliczonych ran, ale bi� si� jeszcze niczym tygrys zap�dzony w pu�apk�.
Dawajcie mu dzbanek wody codziennie, ale racje jedzenia tylko co trzeci dzie�. Staniecie na
stra�y przy drzwiach. Ja osobi�cie b�d� was sprawdza� na ka�dej zmianie, i g�owa tego,
kt�rego znajd� �pi�cego na warcie, ozdobi bukszpryt. Niech reszta zginaj�c karki modli si� o
sprzyjaj�ce wiatry. Je�li dop�yniemy do Luxur w trzy miesi�ce, ka�dy w nagrod� otrzyma
podw�jn� wyp�at�. Do��cie stara�! � rykn�� i pomaszerowa� z powrotem na tylny pok�ad.
Da� znak ma�emu vendhya�skiemu b�bniarzowi i wyda� polecenia stygijskiemu sternikowi.
Krzepcy wio�larze unie�li Conana z pokrwawionych desek i powlekli przez w�ski pok�ad
statku. Otworzyli niedu�e, ale solidne drzwi do zapchanej �adowni. Zrzucaj�c barbarzy�c� na
twarde deski, opr�nili du��, mocn� klatk� pe�n� vendhya�skich dywan�w, i upchn�li je w
kilku niszach. Vendhyanie byli muskularni, ale by d�wign�� i postawi� tak� klatk�, potrzeba
by�o dw�ch. Jhatil towarzyszy� im trzymaj�c zw�j liny, kt�ra by�a dwa razy grubsza ni� kciuk
Conana.
Vendhyanie obwi�zali ci�k� lin� ju� skr�powane cia�o wojownika i przymocowali go do
klatki tak sprytnie, �e wi�zy zaciska�y si� jeszcze bardziej, gdy Conan pr�bowa� si� poruszy�.
Gdy sko�czyli, ledwo m�g� rusza� palcami. Twarz mia� odwr�con� dok�adnie w kierunku
w�skiego, zakratowanego otworu w dachu �adowni, sk�d dociera�o sk�po �wiat�o i powietrze.
Ze z�o�liwym i triumfuj�cym grymasem na twarzy Khertet spogl�da� przez krat� na Conana.
Drwi�cy i szale�czy �miech Stygijczyka odbija� si� echem od �cian �adowni. Os�abiony strat�
du�ej ilo�ci krwi, zamroczony nieustaj�cym b�lem Cymmerianin zapad� w g��boki sen.
Ksi�yc w pe�ni tkwi� na nocnym niebie, jak olbrzymia mleczna per�a, zalewaj�c nik�ym
�wiat�em g�stwin� drzew d�ungli, gdzie blado po�yskiwa�o wilgotne li�ciaste poszycie.
Krople po niedawnym deszczu skrzy�y si� po�r�d ciemnego listowia.
W�ch Conana, kt�ry zawsze by� wra�liwy, tej nocy by� chyba szczeg�lnie wyostrzony.
Jego nozdrza dr�a�y, szukaj�c �ladu obecno�ci zwierzyny po�r�d butwiej�cych ro�lin.
Przemyka� bezg�o�nie mi�dzy drzewami. Nie by�o �cie�ki, kt�ra wiod�aby przez t� surow�
okolic�, lecz Conan sk�d� wiedzia�, kt�r�dy i��. Wiele razy wcze�niej tropi� zwierzyn� na jej
terytorium. D�wi�ki, zapachy, cienie prowadzi�y go do celu w kierunku zdobyczy. Ssanie w
�o��dku nie dawa�o mu spokoju. �akn�� surowego, ciep�ego mi�sa, �wie�ej krwi. W
powietrzu unosi�a si� wo� jakich� t�ustych czworonog�w. Przechodzi�y t�dy ostatnio,
zostawiaj�c po sobie powoli ulatniaj�cy si� zapach.
W jego g�owie dokuczliwie szamota�a si� my�l, �e co� jest nie w porz�dku. Nie by�
przecie� prymitywnym drapie�c�, kt�ry tropi zwierzyn� po to, by rozrywa� j�na strz�py
z�bami i wysysa� krew. Dziwne pragnienia wype�nia�y jego serce. Co robi� w tej d�ungli
nagi, bez broni?
Ale te my�li szybko opu�ci�y jego umys� i zn�w skupi� si� jedynie na polowaniu.
Zaschni�te gard�o domaga�o si� czerwonego, o�ywczego p�ynu. Nie m�g� doczeka� si�
chwili, gdy jego z�by zag��bi� si� w �ywym mi�sie jakiego� delikatnego zwierz�cia, gdy
wyrywa� b�dzie z�bami jego wn�trzno�ci. Nie zastanawia� si� g��biej nad tymi swoimi
bestialskimi ��dzami. Jego �ycie by�o polowaniem� wszystkie stworzenia, ze swym �yciem i
strachem, nale�a�y do niego i jego nienasyconego, bydl�cego apetytu.
Rozkoszowa� si� ich strachem, cho� nic nie podnieca�o go bardziej, ni� spotkania ze
stworzeniami, kt�re stawa�y do walki z nim, zamiast dygota� i skomle� na jego widok.
Skrada� si� przez zaro�la. Cuchn�cy oddech wydobywa� si� z jego otwartych ust, nozdrza
dra�ni� st�ch�y od�r przesz�ych uczt. Obliza� k�ciki warg, delektuj�c si� md�ym posmakiem
krwi ody�ca, kt�rego zabi� i ze�ar� w po�udnie. Conan nocami zwykle sypia�, lecz tej nocy
ksi�yc w pe�ni obudzi� w nim jak�� pot�n� ��dz�, by je�� tak, a� brzuch nie b�dzie m�g�
znie�� wi�cej. Nawet w�wczas grasowa�by jeszcze i mordowa�, tak d�ugo, jak d�ugo z nieba
nie znikn�aby ta nieszcz�sna ko�ciana tarcza ksi�yca.
Przed nim rozci�ga�a si� niewielka polana. Zapach �eru unosi� si� wyra�niej w powietrzu.
�lini�c si� mlasn�� j�zykiem kilka razy, nastawi� uszu i uwa�nie nas�uchiwa�. Wyczuwa�
obecno�� stada dok�adnie na wprost przed sob�. M�g�by rzuci� si� przez zaro�la i zaskoczy�
�pi�ce zwierz�ta.
Mocno napinaj�c mi�nie n�g, skoczy� przez �cian� li�ci i �odyg. Wyci�gn�� przed siebie
w�ochate r�ce o czarnych pazurach, obna�y� zakrzywione, ��te k�y. Mimowolny ryk wyrwa�
si� mu z gard�a, gwa�c�c cisz� d�ungli. Spad� na jedno z zaspanych zwierz�t, kt�re ockn�o
si� zbyt p�no, by mog�o umkn��. K�y Conana rozerwa�y grub� sk�r� zwierz�cia w bia�o�
czarne pasy.
Krew trysn�a z rozszarpanego gard�a zwierz�cia, jego kopyta drga�y przez chwil�
spazmatycznie, gdy zdycha�o. Reszta stada poderwa�a si� b�yskawicznie � tuzin
b�yskaj�cych w �wietle ksi�yca wielkich, mrugaj�cych oczu. Zwierz�ta w panice rzuci�y si�
do ucieczki.
Conan wpad� w dziki sza�. Krew zebry wype�niaj�ca jego usta rozprysn�a si�, gdy zawy�
w�ciekle i ob��dnie tak, �e ca�e stado zastyg�o nagle w przera�eniu. Zabi� trzy nast�pne
zwierz�ta, rozrywaj�c k�ami gard�a kul�cych si�, pobekuj�cych rozpaczliwie stworze�. Wtedy
pozosta�e zebry otrz�sn�y si� z szoku, w kt�ry wprowadzi� je krzyk Conana i rozpierzch�y si�
w po�piechu. Barbarzy�ca rzuci� si� w po�cig, przepe�niony szalon� ��dz� zabijania,
przelania krwi wszystkiego, co nisza si� i oddycha. Dziwnie warcz�c i sapi�c dogoni� cz��
stada. Powali� ostatnie zwierz�. Rozrywaj�c sk�r� zwierz�cia i wypruwaj�c wn�trzno�ci,
odnalaz� jeszcze bij�ce serce. Krew tryska�a na wszystkie strony. Usta Conana pokry�y si�
spienion� �lin�. Wci�� zrywa� p�aty ociekaj�cego krwi� cia�a zdychaj�cego zwierz�cia i
napycha� sobie nimi usta.
Stworzenie trz�s�o si� konwulsyjnie, traci�o kawa�ek po kawa�ku swoje cia�o, a Conan
po�yka� mi�so bez prze�uwania, w �ar�ocznej orgii diabelskiej uczty. Uni�s�
wysmarowan�krwi� twarz ku niebu i spojrza� na ksi�yc. Ksi�yc spogl�da� z g�ry i
niespodziewanie przemieni� siew pomarszczon�, wytatuowan� twarz kakla�skiego szamana.
Usta wykrzywione w drwi�cym u�miechu otworzy�y si� i w mroku ciszy wydoby� j si� z nich
pusty, demoniczny �miech.
Conan obudzi� si� z krzykiem, odruchowo pr�buj�c si�gn�� po miecz. Pot la� si�
strumieniami z ka�dego pora jego sk�ry. Przypomina� sobie ka�dy szczeg� koszmaru, z
precyzj�, kt�ra sprawi�a, �e w�osy na g�owie zje�y�y mu si� z przera�enia. Cia�o mia� mokre
nie tylko od potu � grube liny wrzyna�y mu si� g��boko w sk�r�, gdy we �nie rzuca� si� i
szarpa�, spod powroz�w s�czy�a si� �wie�a krew. Rw�ce fale b�lu nap�ywa�y z ran na twarzy.
Nie m�g� podnie�� r�ki, by dotkn�� g�owy. Nog� mia� obrzmia�� w miejscu, gdzie rani� j�
sztylet sternika. Conan le�a� w drewnianej klatce zaciskaj�c pi�ci w bezsilnym gniewie.
Wpatrywa� si� w sufit �adowni.
Wci�� by�a noc � widzia� ciemne niebo przez metalow� krat� nad g�ow�. �agodne,
ko�ysz�ce ruchy statku w �aden