3824
Szczegóły |
Tytuł |
3824 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3824 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3824 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3824 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Jordan
WIELKIE
POLOWANIE
(Prze�o�y�a Katarzyna Kar�owska)
Lucinda Culpin, Al Dempsey, Tom Doherty, Susan England, Dick Gallen, Cathy Grooms, Marisa Grooms, Wilson i Janet Groomsowie, John Jarrold, Ch�opcy z Johnson City (Mike Leslie, Kenneth Loveless, James D.Lund, Paul R.Robinson), Karl Lundgren, William McDougal, Gang z Montany (Eldon Carter, Ray Grenfell, Ken Miller, Rod Moore, Dick Schmidt, Ray Sessions, Ed Wiley, Mike Wildey i Sherman Williams), Chanie Moore, Louisa Cheves Popham Raoul, Ted i Sydney Rigneyowie, Bryan i Sharon Webb oraz Heather Wood - im t� ksi��k� dedykuj�.
Przyszli mi z pomoc�, kiedy B�g szed� po wodzie, a prawdziwe Oko �wiata przesun�o si� nad moim domem.
Robert Jordan Charleston, SC - Luty 1990
I stanie si�, �e co ludzie uczynili, zostanie strzaskane, a Cie� zalegnie na Wzorze Wieku i Czarny raz jeszcze po�o�y sw� d�o� na �wiecie cz�owieczym. Kobiety �ka� b�d�, a m�czy�ni skamieniej� ze zgrozy, gdy ludy ziemi rozpadn� si� niczym zetla�a tkanina. Nikt nie przeciwstawi si�, nikt nie wytrwa...
A jednak urodzi si� taki, co stanie do walki z Cieniem, zrodzony ponownie, jak to by�o przedtem i b�dzie znowu�, bez ko�ca. Smok si� odrodzi, a narodzinom jego towarzyszy� b�dzie p�acz i zgrzytanie z�b�w. We w�osiennice i popi� lud sw�j odzieje, a przyj�cie jego raz jeszcze sprowadzi p�kni�cie �wiata, rozrywaj�c wszystkie ��cz�ce dot�d wi�zi. Niczym brzask rozszala�y o�lepi nas i spali, a przecie to w�a�nie Smok Odrodzony stawi czo�o Cieniowi w czas Ostatniej Bitwy, a krew jego przywr�ci nam �wiat�o��. Lej �zy rz�siste, o ty, ludu �wiata. �kaj, czekaj�c na zbawienie.
Proroctwa Smoka z: Cyklu Karaethon
przet�umaczone przez Ellaine Marise'idin Alshninn,
Pierwszego Kustosza Biblioteki Dworu Arafel,
W Roku Stw�rcy 231
Nowej Ery, Trzeciego Wieku.
PROLOG
W CIENIU
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, w ka�dym razie w tym miejscu, krzywi� si� drwi�co, s�ysz�c g�uchy szmer, kt�ry w sklepionej komnacie brzmia� jak dalekie g�ganie g�si. Drwin� kry�a czarna, jedwabna maska, niczym si� nie r�ni�ca od masek zakrywaj�cych twarze setki innych ludzi zgromadzonych w pomieszczeniu. Sto czarnych masek i sto par oczu, usi�uj�cych wypatrzy�, co kryj� pozosta�e zas�ony.
Komu�, kto nie rozgl�da�by si� nazbyt uwa�nie, mog�o si� wydawa�, �e olbrzymia sala, z jej wysokimi marmurowymi kominkami i z�otymi lampami zwisaj�cymi z kopu�y sufitu, barwnymi gobelinami i skomplikowanymi mozaikami posadzki, nale�y do jakiego� pa�acu. Ale tylko komu�, kto nie rozgl�da�by si� nazbyt uwa�nie. Bo, po pierwsze, przecie� ch�odem wia�o z komink�w. Na k�odach grubych jak m�skie udo ta�czy�y wprawdzie p�omienie, nie dawa�y jednak ciep�a. Mury skryte za gobelinami, wysokie sklepienie nad lampami, wszystko z nie ociosanego, nieomal czarnego kamienia. Nigdzie �adnych okien i tylko dwoje drzwi po przeciwleg�ych ko�cach komnaty. Jakby kto� sobie umy�li�, �e wszystko ma wygl�da� jak w pa�acowej sali przyj��, ale nie chcia�o mu si� zaprz�ta� g�owy niczym wi�cej jak tylko og�lnym planem i odrobin� szczeg��w.
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, nie wiedzia�, gdzie znajdowa�a si� komnata, nie s�dzi� te�, by pozosta�ym to by�o wiadome. Nie mia� ochoty si� zastanawia�, gdzie jest. Wystarcza�o, �e go tutaj wezwano. Nad tym te� nie mia� ochoty si� zastanawia�, jednak�e na takie wezwania stawia� si� nawet on.
Poprawi� p�aszcz, wdzi�czny, �e ognie na kominkach nie daj� ciep�a, inaczej bowiem by�oby mu za gor�co w czarnej we�nianej materii spowijaj�cej go od st�p do g��w. Ca�y jego ubi�r mia� czarn� barw�. Sute fa�dy p�aszcza kry�y przygarbienie, maskuj�ce wzrost, w ich g�stwie trudno si� by�o po�apa�, co do jego tuszy. Niemniej nie on jeden spo�r�d zgromadzonych owin�� sw� posta� w p�achty d�ugo�ci ca�ych pi�dzi.
W milczeniu obserwowa� swych towarzyszy. Nieomal ca�e jego �ycie zbudowane by�o na cierpliwo�ci. Zawsze, gdy dostatecznie d�ugo czeka� i patrzy�, kto� w ko�cu pope�nia� b��d. Wi�kszo�� obecnych tu m�czyzn i kobiet wyznawa�a by� mo�e t� sam� filozofi�; obserwowali i s�uchali w milczeniu tych, kt�rzy musieli m�wi�. Niekt�rzy nie potrafili znie�� czekania albo milczenia i w ten spos�b zdradzali wi�cej ni� powinni.
W�r�d go�ci kr�ci�a si� s�u�ba, szczup�a, z�otow�osa m�odzie�, okraszaj�c oferowane wino uk�onem i milcz�cym u�miechem. M�odzi m�czy�ni i kobiety, ubrani jednako w bia�e spodnie i obszerne bia�e koszule. Jednaki te�, niezale�ny od p�ci, by� niepokoj�cy wdzi�k ich ruch�w. Ka�de z nich przypomina�o lustrzane odbicie pozosta�ych, m�odzie�cy nie ust�powali urod� dziewcz�tom. W�tpi�, czy umia�by kt�re� z nich odr�ni�, a wszak mia� oko i pami�� do twarzy.
U�miechni�ta, odziana w biel dziewczyna podsun�a mu tac� zastawion� kryszta�owymi pucharami. Wzi�� jeden, nie maj�c jednak zamiaru pi�. Odmowa pocz�stunku mog�a by� poczytana za nieufno�� - lub co� jeszcze gorszego, a ka�de uchybienie mog�o tutaj sko�czy� si� �mierci�. Jednak�e w napoju mog�o si� co� znajdowa�. Z pewno�ci� paru spo�r�d jego towarzyszy bez zmru�enia oka patrzy�oby, jak zmniejsza si� rzesza pretendent�w do w�adzy, i nie mia�o znaczenia dla nich, kto reprezentowa�by szeregi pechowc�w.
Bors beznami�tnie zastanawia� si�, czy po tym spotkaniu s�u��cy zostan� spisani na straty. S�u�ba przecie� wszystko s�yszy. Gdy us�uguj�ca mu dziewczyna wyprostowa�a cia�o schylone w uk�onie, ponad promiennym u�miechem napotka� jej oczy. Oczy pozbawione wyrazu. Puste oczy. Oczy lalki. Oczy bardziej martwe ni� �mier�.
Zadygota�, gdy oddali�a si� pe�nymi gracji ruchami i mimowolnie przy�o�y� puchar do ust. Jednak wbrew pozorom, nie przej�� si� tym, co si� stanie z dziewczyn�. Teraz chodzi�o o co� innego - zawsze, gdy ju� my�la�, �e wykry� jak�� s�abo�� u tych, kt�rym aktualnie s�u�y�, przekonywa� si�, �e go uprzedzono, �e ow� domnieman� s�abo�� wyeliminowano, z bezlitosn� precyzj�, kt�ra wprawia�a go w zdumienie. I niepok�j. Naczeln� zasad�, kt�r� posi�kowa� si� w �yciu, by�o doszukiwanie si� s�abo�ci, wszelka bowiem s�abo�� stanowi�a szczelin�, w kt�rej m�g� tropi�, w�szy� i dzia�a�. Je�eli jednak jego obecni panowie, ci, kt�rym s�u�y� w tej chwili, nie maj� �adnych s�abo�ci...
Marszcz�c skryte za mask� czo�o, przypatrywa� si� swoim towarzyszom. Przynajmniej tu m�g� si� dopatrzy� ca�ego mn�stwa s�abo�ci. Zdradza�o ich zdenerwowanie, nawet tych, kt�rym roztropno�� nakazywa�a strzec przynajmniej j�zyka. Sztywno��, z jak� obnosi� si� jeden, niezborne ruchy, z jakimi tamta mi�tosi�a r�bek sp�dnicy.
Zgodnie z jego rachubami co najmniej jedna czwarta zebranych nie pokwapi�a si�, by ukry� oblicza za czarnymi maskami. Ich ubiory wiele m�wi�y. Na przyk�ad kobieta przed z�oto-purpurowym gobelinem, rozmawiaj�ca cicho z inn� osob� - nie spos�b by�o okre�li� czy to m�czyzna, czy kobieta - ubran� w szary p�aszcz z kapturem. Najwyra�niej dlatego wybra�a to miejsce, gdy� barwy kobierca dodawa�y urody jej przyodziewkowi. W dw�jnas�b g�upio przyci�ga�a uwag� sw� szkar�atn� sukni�, z g��boko wyci�tym stanikiem, ods�aniaj�cym za du�o cia�a, i wysokim krajem sp�dnicy, spod kt�rej wyziera�y z�ote trzewiki; wida� by�o, �e pochodzi z Illian i �e jest kobiet� bogat�, by� mo�e nawet szlachetnie urodzon�.
Nie opodal mieszkanki Illian sta�a inna kobieta, samotna i chwalebnie milcz�ca, z �ab�dzi� szyj� i l�ni�c� kaskad� czarnych w�os�w spadaj�c� do pasa. Sta�a, wsparta plecami o kamienn� �cian�, bacznie wszystko obserwuj�c. �adnego zdenerwowania, jedynie spok�j i r�wnowaga. Niby godna wszelkich pochwa�, a jednak ta miedziana sk�ra i kremowa szata z wysokim ko�nierzem - zakrywaj�ca wszystko pr�cz d�oni, a przy tym obcis�a i z lekka opalizuj�ca, sugeruj�ca, co kryje, niczego przy tym nie ujawniaj�c - zdradza�a wyra�nie najlepsz� krew z Arad Doman. I o ile cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, nie chybia� ca�kowicie swymi domys�ami, na szerokiej z�otej bransolecie, kt�r� nosi�a na lewym nadgarstku, widnia�y symbole jej Rodu, �adna rodowita mieszkanka Doman nie poskromi�aby swej wynios�ej dumy, nosz�c herb innego Rodu. Gorsze ni� g�upota.
Min�� go m�czyzna ubrany w b��kitny jak niebo, shienara�ski p�aszcz z wysokim ko�nierzem, mierz�c go od st�p do g��w czujnym spojrzeniem zza otwor�w w masce. Postawa m�czyzny zdradza�a �o�nierza, wszystko potwierdza� ten wizerunek: uk�ad ramion, wzrok, kt�ry nigdy nie zatrzymywa� si� na d�ugo w jednym miejscu, r�ka gotowa pomkn�� do miecza, kt�rego nie mia� przy sobie. Mieszkaniec Shienaru niewiele zmitr�y� czasu, by oceni� cz�owieka, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors; przygarbione ramiona i pochylone plecy nie kry�y w sobie �adnej gro�by.
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, parskn�� pogardliwie, mieszkaniec Shienaru szed� dalej, zaciskaj�c praw� d�o� i ju� wypatruj�c niebezpiecze�stwa gdzie indziej. Potrafi� uszeregowa� ich wszystkich wedle pochodzenia i krain. Kupca i wojownika, cz�owieka z ludu i szlachetnie urodzonego. Mieszka�ca Kandoru i Cairhien, Saldaei i Ghealdan. Z wszystkich kraj�w i prawie wszystkich narod�w. Zmarszczy� nos, nagle ow�adni�ty obrzydzeniem na widok jakiego� Druciarza w jaskrawozielonych spodniach i jadowicie ��tym p�aszczu.
"Poradzimy sobie bez takich wraz z nastaniem dnia."
Zamaskowani na og� nie wygl�dali lepiej, mimo wszystkich swoich p�aszczy i kir�w. Pod r�bkiem czyjej� burej szaty wypatrzy� zdobne w srebro wysokie buty lorda z kr�lewskiego rodu �zy, pod inn� b�ysk z�otych ostr�g zako�czonych Lwimi g�owami, nosili takie jedynie najwy�si rang� oficerowie w s�u�bie Gwardii Kr�lowej Andoru. Niepozorny jegomo�� - niepozorny mimo wlok�cej si� za nim po pod�odze czarnej szaty i stonowanego szarego p�aszcza, spi�tego zwyk�� srebrn� spink� - wygl�da� spod cienia swego g��bokiego kaptura. M�g� by� kimkolwiek, oboj�tnie sk�d... gdyby nie sze�cioramienna gwiazda wytatuowana na sk�rze ��cz�cej kciuk z palcem wskazuj�cym prawej d�oni. Wywodzi� si� zatem z Ludu Morza i starczy�o jedno spojrzenie na jego lew� d�o�, by rozpozna� oznakowania klanu i rodu. Cz�owiekowi, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, nawet nie chcia�o si� sprawdza�.
Nagle zw�zi� oczy utkwione w kobiecie tak otulonej w czer�, �e nie by�o wida� nic pr�cz palc�w. Na prawej d�oni mia�a z�oty pier�cie� w kszta�cie w�a po�eraj�cego w�asny ogon. Aes Sedai albo kobieta wyszkolona w Tar Valon przez Aes Sedai. Nikt inny nie m�g� nosi� takiego pier�cienia. Dla niego to nie mia�o �adnego znaczenia. Odwr�ci� wzrok, zanim zd��y�a zauwa�y�, �e na ni� patrzy, i prawie natychmiast spostrzeg� drug� kobiet� odzian� od st�p do g��w w czer� i nosz�c� pier�cie� Wielkiego W�a. Dwie wied�my nie zdradzi�y ani jednym znakiem, �e si� znaj�. W Bia�ej Wie�y siedzia�y jak paj�ki po�rodku sieci, poci�gaj�c za sznurki, kt�re zmusza�y kr�l�w i kr�lowe do ta�ca, wtr�caj�c si� w nie swoje sprawy.
"Oby wszystkie zdech�y na wieki!"
Przy�apa� si� na tym, �e zgrzyta z�bami. Skoro szeregi mia�y si� przerzedzi� - a przed Dniem musia�y - niejednego tu �a�owa� przyjdzie jeszcze mniej ni� Druciarzy.
Rozleg� si� g�os dzwonu, pojedyncza, dr��ca nuta, kt�ra dobieg�a nie wiadomo sk�d, bez ostrze�enia i niczym n� uci�a wszystkie rozmowy.
Wysokie drzwi przy przeciwleg�ym ko�cu sali otwar�y si� z rozmachem na o�cie� i do �rodka wesz�o dw�ch trollok�w. Ich czarne kolczugi, si�gaj�ce do kolan, zdobi�y kolce. Wszyscy po�piesznie umykali na bok. Nawet cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors.
Przewy�szaj�c o g�ow�, albo nawet o wi�cej, najwy�szego z obecnych m�czyzn, stanowili przyprawiaj�ce o md�o�ci skrzy�owanie cz�owieka ze zwierz�ciem; ich ludzkie twarze by�y wykrzywione i zniekszta�cone. Jednemu, w miejscu, w kt�rym powinny znajdowa� si� usta i nos, wyrasta� wielki, szpiczasty dzi�b, g�ow� zamiast w�os�w porasta�y pi�ra. Drugi mia� kopyta, twarz wyd�t� w kszta�cie w�ochatego ryja, za uszami stercza�y kozie rogi.
Ignoruj�c ludzi, trolloki stan�y twarzami w stron� drzwi, po czym sk�oni�y si�, s�u�alcze i uni�one. Pi�ra na g�owie jednego unios�y si�, tworz�c koguci grzebie�.
Do sali wkroczy� Myrddraal i wszyscy padli na kolana. By� odziany w czer�, na tle kt�rej kolczugi trollok�w i maski ludzi wydawa�y si� jaskrawe, ca�y jego str�j zwisa� nieruchomo, bez �adnej zmarszczki, kiedy z gracj� jadowitego w�a przemierza� sal�.
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, poczu�, �e jego wargi unosz� si�, obna�aj�c z�by, cz�ciowo w gniewnym grymasie, a cz�ciowo, co wstyd mu by�o przyzna� nawet przed samym sob�, ze strachu. Myrddraal nie zas�oni� twarzy. Blada jak ciasto, ludzka, lecz pozbawiona oczu, przypomina�a jajo albo zamieszkuj�c� groby larw�.
Ta g�adka, bia�a twarz obr�ci�a si�, jakby kolejno lustrowa�a wszystkie. Wida� by�o, jak pod wp�ywem bezokiego spojrzenia dreszcz przeszywa zgromadzonych. W�skie, bezkrwiste wargi wykrzywi�o co� na kszta�t u�miechu, gdy zamaskowane postaci, jedna za drug�, usi�owa�y wcisn�� si� g��biej w t�um, przygniataj�c si� wzajem, byle tylko unikn�� potwornego spojrzenia. Wzrok Myrddraala sprawi�, �e utworzyli p�okr�g ustawiony naprzeciwko drzwi.
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, prze�kn�� z trudem �lin�.
"Nadejdzie dzie�, P�cz�owieku. Gdy znowu powr�ci Wielki W�adca Ciemno�ci, obierze sobie nowych W�adc�w Strachu i ty b�dziesz pe�za� przed nimi. B�dziesz pe�za� przed lud�mi. Przede mn�! Czemu on nic nie m�wi? Przesta� si� tak we mnie wgapia� i przem�w!"
- Nadchodzi wasz w�adca. - G�os Myrddraala skrzypia� niczym szeleszcz�ca, wysch�a w�owa sk�ra. - Na brzuchy, robaki! Czo�gajcie si�, bo inaczej jego jasno�� o�lepi was i spali!
Furia ogarn�a m�czyzn�, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, pod wp�ywem tonu jak i s��w. Jednak�e w tym w�a�nie momencie powietrze nad g�ow� P�cz�owieka zal�ni�o i wtedy poj�� to, co us�ysza�.
"To niemo�liwe! To niemo�...!"
Trolloki pad�y ju� na brzuchy, skr�ca�y si�, jakby chc�c wry� pod posadzk�.
Bez czekania na to co zrobi� inni, cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, pad� na twarz, g�uchym sapni�ciem przyjmuj�c bolesne uderzenie o kamie�. Z ust wytrysn�� potok s��w, jakby zakl�cie w obronie przed niebezpiecze�stwem - to by�o zakl�cie, tyle �e przeciwko temu czego tak si� ba�, r�wnie skutecznie obroni�aby go cienka trzcina - i wtedy us�ysza� sto innych g�os�w, sto oddech�w przepe�nionych strachem, te same s�owa wymawiane do pod�ogi.
- Wielki W�adca Ciemno�ci jest moim panem i s�u�� mu wiernie, ka�dym strz�pem mojej duszy.
Jaki� g�os szepcz�cy gdzie� w zakamarkach jego umys�u zawodzi� ze strachem.
"Czarny i wszyscy Przekl�ci s� uwi�zieni..."
Dygocz�c, zmusi� g�os do milczenia. Nie s�ysza� go ju� od niepami�tnych czas�w.
- Pan m�j jest Panem �mierci. Nie prosz�c o nic, s�u�y� mu b�d� a� do dnia jego nadej�cia, a s�u�ba ma przepe�niona jest ufno�ci� i nadziej� na wieczne �ycie.
"...Uwi�zieni w Shayol Ghul, uwi�zieni przez Stw�rc� w chwili stworzenia. Nie, teraz s�u�� innemu panu."
- Wierni z pewno�ci� zostan� wywy�szeni na ziemi, wyniesieni ponad niewiernych, wyniesieni ponad trony, a ja jednako s�u�y� mu b�d� kornie a� do Dnia jego Powrotu.
"D�o� Stw�rcy strze�e nas wszystkich, a �wiat�o�� przed Cieniem ochrania. Nie, nie! Inny pan."
- Oby Dzie� Powrotu nasta� jak najszybciej. Oby jak najszybciej Wielki W�adca Ciemno�ci poprowadzi� nas i na zawsze obj�� w�adz� nad �wiatem.
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, ci�ko dysz�c doko�czy� credo, czuj�c si� jakby mia� za sob� dziesi�ciomilowy bieg. Otaczaj�ce go chrapliwe oddechy m�wi�y mu, �e nie tylko on znajduje si� w takim stanie.
- Powsta�cie! Powsta�cie wszyscy.
S�odka barwa g�osu zaskoczy�a go. Z pewno�ci� nie m�g�by tego powiedzie� �aden z jego towarzyszy le��cych na brzuchach, z twarzami przyci�ni�tymi do mozaikowej posadzki, jednak�e takiego brzmienia g�osu nie m�g� si� spodziewa� po... Ostro�nie uni�s� g�ow� na tyle, by m�c spojrze� jednym okiem.
W powietrzu ponad Myrddraalem wisia�a sylwetka cz�owieka, brzeg jego krwistoczerwonej szaty zwiesza� si� nad g�ow� Myrddraala. Twarz przykrywa�a maska koloru r�wnie krwistej czerwieni. Czy Wielki W�adca Ciemno�ci mia�by si� im ukaza� pod postaci� cz�owieka? I na dodatek zamaskowanego? A jednak Myrddraal, jego strach by� niemal�e widoczny, trz�s� si�, prawie kuli�, stoj�c w cieniu postaci. Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, uczepi� si� odpowiedzi, jak� m�g� znie�� jego umys�. Przypuszczalnie jeden z Przekl�tych.
Ta my�l by�a niewiele mniej bolesna. Oznacza�oby to, �e Dzie�, gdy Czarny powr�ci, jest ju� blisko, skoro jeden z Przekl�tych wydosta� si� na wolno��. Przekl�ci, trzynastu najpot�niejszych w�adc�w Jedynej Mocy, w Wieku, kt�ry obfitowa� w pot�nych w�adc�w, zamkni�ci zostali wraz z Czarnym w Shayol Ghul, wygnani ze �wiata ludzi i zapiecz�towani tam przez Smoka oraz Stu Towarzyszy. A kontruderzenie, b�d�ce efektem tego wygnania skazi�o m�sk� po�ow� Prawdziwego �r�d�a i wszyscy m�scy Aes Sedai, ci przekl�ci w�adcy Mocy, oszaleli i spowodowali p�kni�cie �wiata, roztrzaskuj�c go jak gliniany dzbanek ci�ni�ty na ska�y i ko�cz�c tym samym Wiek Legend, zanim sami pomarli, gnij�c jeszcze za �ycia. Wedle jego przekonania najbardziej odpowiednia �mier� dla Aes Sedai. Zbyt lekka dla nich. �a�owa� tylko tego, �e kobiety zosta�y oszcz�dzone.
Powoli, bole�nie zepchn�� trwog� w g��b swego umys�u, zamykaj�c j� i trzymaj�c naj�ci�lej jak potrafi�, chocia� krzykiem domaga�a si� uwolnienia. To by�a najlepsza rzecz, jak� m�g� zrobi�. �aden z le��cych na brzuchu nie wsta� jeszcze, nieliczni powa�yli si� podnie�� g�owy.
- Powsta�cie! - W g�osie czerwono zamaskowanej postaci zabrzmia� osch�y ton. Wykona�a gest oboma d�o�mi. - Wsta�!
Cz�owiek, kt�ry kaza� m�wi� na siebie Bors, gramoli� si� niezr�cznie, lecz w po�owie drogi, kl�cz�c na kolanach, zawaha� si�. D�onie wykonuj�ce gesty by�y straszliwie poparzone, poprzecinane czarnymi szczelinami, spomi�dzy kt�rych wyziera�o surowe mi�so, czerwone jak szaty, w kt�re odziana by�a posta�.
"Czy Czarny pojawia�by si� w taki spos�b? Lub cho�by jeden z Przekl�tych?"
Dziury na oczy w krwistoczerwonej masce powoli przesuwa�y si� po nim, wyprostowa� si� wi�c po�piesznie. Pomy�la�, �e niemal�e czuje w spojrzeniu tym gor�co otwartego paleniska.
Inni poddali si� rozkazowi z nie wi�kszym wdzi�kiem i nie mniejszym strachem. Kiedy wszyscy ju� stali, posta� unosz�ca si� w powietrzu przem�wi�a:
- Znany jestem pod wieloma imionami, lecz wy powinni�cie zna� mnie pod imieniem Ba'alzamon.
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, zacisn�� z�by, aby powstrzyma� ich szcz�kanie. Ba'alzamon. W j�zyku trollok�w oznacza�o to Serce Mroku, a nawet niewierz�cy wiedzieli, �e trolloki nazywa�y tak Wielkiego Pana Ciemno�ci. Tego Kt�rego Imienia Nie Wolno Wymawia�. Nie by�o to Prawdziwe Imi�, Shai'tan, by�o jednak zakazane. Dla tych, kt�rzy zgromadzili si� tutaj, podobnie jak dla innych z ich rodzaju, splamienie kt�regokolwiek z obu imion ludzkim j�zykiem oznacza�o blu�nierstwo. Oddech �wiszcza� mu w nozdrzach i s�ysza�, jak pozostali sapi� pod swymi maskami. S�u�ba gdzie� znikn�a, podobnie trolloki, cho� nie spostrzeg�, jak wychodzili.
- Miejsce, w kt�rym si� znajdujecie le�y w cieniu Shayol Ghul.
Podni�s� si� lament wielu g�os�w. Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, nie by� pewien, czy i jego g�osu nie by�o po�r�d nich. Delikatny ton czego�, co niemal�e mog�oby by� nazwane kpin�, wpl�t� si� w s�owa Ba'alzamona, gdy rozpostar� d�onie:
- Nie b�jcie si�, albowiem Dzie� ustanowienia waszego Pana nad �wiatem zbli�a si�. Dzie� Powrotu nadci�ga skrzyd�em burzy. Czy nic wam nie m�wi to, �e jestem tutaj, �e wyr�nieni spo�r�d wszystkich waszych braci i si�str, mo�ecie mnie ogl�da�? Wkr�tce Ko�o Czasu zostanie skruszone. Ju� wkr�tce Wielki W�� umrze, a nasycony pot�g� tej �mierci, �mierci samego Czasu, wasz Pan przekszta�ci ten �wiat wedle obrazu swego, na ten Wiek i wszystkie, kt�re przyjd� po nim. A ci, kt�rzy s�u�� mi wiernie i wytrwale, usi�d� u moich st�p ponad gwiazdami na niebie i rz�dzi� b�d� �wiatem ludzi na zawsze. Tak wam obieca�em i tak b�dzie, bez ko�ca. B�dziecie �yli i w�adali na zawsze.
Szmer antycypowanej rado�ci przemkn�� w t�umie s�uchaczy, niekt�rzy nawet post�pili krok naprz�d, w kierunku ko�ysz�cego si�, szkar�atnego kszta�tu, oczy entuzjastycznie unios�y si� w g�r�. Nawet cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, poczu� si�� przyci�gania tej obietnicy, obietnicy za kt�r� przehandlowa� po stokro� sw� dusz�.
- Dzie� Powrotu jest coraz bli�szy - rzek� Ba'alzamon. - Lecz wiele jeszcze zosta�o do zrobienia. Wiele do zrobienia.
Powietrze po lewej r�ce Ba'alzamona zal�ni�o i skrzep�o, pojawi�a si� w nim posta� m�odego m�czyzny, nieco ni�szego od niego. Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, nie potrafi� zdecydowa�, czy jest to rzeczywista istota czy nie. S�dz�c z ubioru, wiejski ch�opiec z psotnymi ognikami w br�zowych oczach i cieniem u�miechu w k�cikach ust, jakby przypomina� sobie, lub planowa� jak�� psot�. Sk�ra jakby �y�a i by�a ciep�a, jednak piersi nie porusza� oddech, oczy nie mruga�y.
Powietrze po prawej r�ce Ba'alzamona zamigota�o jakby z gor�ca i druga z wiejska ubrana posta� zawis�a w powietrzu, odrobin� poni�ej niego. By� to m�odzieniec o kr�conych w�osach, umi�niony pot�nie jak kowal. I mia� osobliwy dodatek: przy boku wisia� mu bojowy top�r, wielki stalowy p�ksi�yc, kt�rego ci�ar r�wnowa�y� gruby szpic po przeciwnej stronie trzonka. Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, nagle pochyli� si� naprz�d poch�oni�ty czym� zdecydowanie bardziej zadziwiaj�cym. Oczy m�odzie�ca by�y ��te.
I po raz trzeci powietrze zestali�o si� w kszta�t m�odego cz�owieka, tym razem dok�adnie pod twarz� Ba'alzamona, niemal�e u jego st�p. Podobny do poprzednich, wysoki, o oczach zmieniaj�cych barw� od szaro�ci do b��kitu, w zale�no�ci od k�ta padania �wiat�a, o ciemnych, zrudzia�ych w�osach. Nast�pny wie�niak, albo rolnik. Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, patrzy�. Jeszcze jedna rzecz odstaj�ca od powszednio�ci, chocia� dziwi� si�, jak w tym miejscu m�g� oczekiwa� zwyczajnych rzeczy. Przy pasie postaci przytroczony by� miecz, miecz z br�zow� czapl� wygrawerowan� na pochwie, i jeszcze jednym znakiem czapli na d�ugim, dwur�cznym jelcu.
"Wiejski ch�opiec ze znakiem czapli na ostrzu? Niemo�liwe! Co to wszystko ma znaczy�? I ch�opak z ��tymi oczami."
Zauwa�y�, �e Myrddraal patrz�c na postacie zadr�a�, a o ile nie s�dzi� b��dnie, dr�enie nie wyra�a�o strachu, lecz nienawi��.
Zapad�a g��boka cisza, kt�rej Ba'alzamon pozwoli� jeszcze pog��bi� si�, nim przem�wi�:
- Oto jest ten, kt�ry przemierza �wiat, kt�ry by� i kt�ry b�dzie, lecz kt�rego jeszcze nie ma, oto Smok.
Przestraszony szept rozni�s� si� w�r�d s�uchaczy.
- Smok Odrodzony! Mamy go zabi�, Wielki Panie? R�ka cz�owieka z Shienaran �apczywie pod��y�a do pasa, gdzie powinien wisie� miecz.
- By� mo�e - prosto odrzek� Ba'alzamon. - A mo�e nie. By� mo�e da si� go jako� wykorzysta�. Wcze�niej czy p�niej musi to nast�pi�, w tym Wieku lub innym.
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, zamruga�.
"W tym Wieku lub innym? My�la�em, �e Dzie� Powrotu jest blisko. Jakie ma dla mnie znaczenie, co wydarzy si� w innym Wieku, je�li zestarzej� si� i umr�, zanim obecny dobiegnie ko�ca?"
Lecz Ba'alzamon przem�wi� znowu:
- Ju� formuje si� w�ze� we Wzorze, jeden z wielu punkt�w, gdzie ten, kt�ry zostanie Smokiem, mo�e by� poddany mej w�adzy. Musi zosta� poddany! Lepiej, �eby s�u�y� mi �ywy, ni�li martwy. Lecz �ywy lub martwy s�u�y� mi musi i b�dzie! Tych trzech musicie zapami�ta�, gdy� ka�dy z nich stanowi osnow� we wzorze, kt�ry ja umy�li�em sobie uple��, a waszym dzie�em b�dzie, dogl�dn�� aby u�o�y�a si� jak rozkaza�em. Przypatrzcie si� im uwa�nie, by�cie ich zapami�tali.
Nagle wszelkie g�osy umilk�y. Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, poruszy� si� niespokojnie i stwierdzi�, �e inni zachowuj� si� podobnie. Wszyscy pr�cz kobiety z Illian, jak sobie zda� spraw�. Z r�koma rozpostartymi na �onie, jakby chcia�a przykry� ods�oni�ty kr�g sk�ry, z rozszerzonymi oczyma, na po�y przera�ona, na po�y pogr��ona w ekstazie gorliwie kiwa�a g�ow�, niby do kogo� stoj�cego twarz� w twarz z ni�. Czasami zdawa�a si� odpowiada�, ale cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, nie s�ysza� ani s�owa. W pewnym momencie przechyli�a si� do ty�u, dr��c i unosz�c si� na palcach. Nie rozumia�, dlaczego nie upad�a, musia�o podtrzymywa� j� co� niewidzialnego. Wtem, r�wnie niespodziewanie, stan�a na powr�t normalnie i ponownie skin�a g�ow�, k�aniaj�c si� i dygocz�c. W tej samej chwili jedna z kobiet, nosz�cych Wielkiego W�a, wpad�a w podobny trans, te� zacz�a kiwa� g�ow�.
"Tak wi�c ka�dy z nas s�yszy przeznaczone dla niego instrukcje, a nikt nie s�yszy cudzych."
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, zamrucza� zawiedziony. Je�liby wiedzia�, co polecono uczyni� cho�by jednemu z zebranych, m�g�by wykorzysta� t� wiedz�, ale w taki spos�b... Niecierpliwie czeka� na swoj� kolej, zapominaj�c si� do tego stopnia, �e porzuci� nawet wyprostowan� postaw�.
Jedno po drugim, zebrani otrzymywali swe polecenia, ka�de otoczone murem milczenia, zdradzaj�c jednak dr�cz�ce wskaz�wki. Gdyby tylko potrafi� je odczyta�. Cz�owiek z Atha'an Miere, z Ludu Morza a� zesztywnia� ze wstr�tu, gdy potakiwa�. Teraz przysz�a kolej na Shienaranina. Jego postawa zdradza�a pomieszanie nawet w�wczas, gdy wyra�a� zgod�. Druga kobieta z Tar Valon wzdrygn�a si�, jakby by�a w szoku, a szaro odziana posta�, kt�rej p�ci nie potrafi� okre�li�, potrz�sn�a g�ow�, zanim pad�a na kolana, potakuj�c gwa�townymi ruchami g�owy. Niekt�rych przeszywa�y podobne konwulsje jak kobiet� z Illian, niczym od b�lu przenikaj�cego po czubki palc�w.
- Bors.
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, targn�� si�, gdy czerwona maska wype�ni�a mu oczy. Wci�� m�g� widzie� komnat�, wci�� postrzega� unosz�c� si� figur� Ba'alzamona i zawieszone przed nim trzy postacie, lecz jednocze�nie by� w stanie patrze� tylko na zamaskowan� czerwono twarz. Na wp� omdla�y czu�, jakby roz�upywano mu czaszk�, jakby ga�ki oczne wypychano mu z g�owy. Przez chwil� wydawa�o mu si�, �e widzi p�omienie prze�wituj�ce przez oczy maski.
- Jeste� wierny... Bors?
�lad kpiny w g�osie spowodowa�, �e dreszcz przeszy� go do szpiku ko�ci.
- Jestem wierny, Wielki Panie. Nie potrafi�bym nic ukry� przed tob�.
"Jestem wierny! Przysi�gam!"
- Nie, nie potrafi�by�.
Pewno�� w g�osie Ba'alzamona sprawi�a, �e zasch�o mu w ustach, lecz zmusi� si�, by odpowiedzie�.
- Rozkazuj mi, Wielki Panie, ja pos�ucham.
- Po pierwsze, musisz wr�ci� do Tarabon i dalej prowadzi� swe dobre dzie�a. W rzeczy samej, nakazuj� ci podwoi� wysi�ki.
Patrzy� na Ba'alzamona w zmieszaniu, lecz nagle ognie rozb�ys�y za mask�, skorzysta� wi�c z tego, i� znajdowa� si� w pok�onie, by odwr�ci� wzrok.
- Jak rozkazujesz, Wielki Panie, tak te� b�dzie.
- Po wt�re, b�dziesz wypatrywa� trzech m�odych m�czyzn i twoi ludzie b�d� wypatrywa� ich r�wnie�. Ale uwa�aj, s� niebezpieczni.
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, spojrza� na trzy postacie zawieszone w powietrzu przed Ba'alzamonem.
"Jak mia�bym to zrobi�? Mog� ich widzie�, ale naprawd� nie widz� nic pr�cz jego twarzy."
Jego g�owa niemal�e p�ka�a. Pot zla� ukryte w grubych r�kawicach d�onie, koszula przylepi�a si� do plec�w.
- Niebezpieczni, Wielki Panie? Wiejscy ch�opcy? Czy jeden z nich jest...
- Miecz niebezpieczny jest dla cz�owieka wystawionego na sztych, nie dla trzymaj�cego jelec. Pod warunkiem oczywi�cie, �e cz�owiek trzymaj�cy miecz nie jest g�upi, nieostro�ny lub nie wy�wiczony, w kt�rym to przypadku miecz jest dla niego bardziej niebezpieczny ni� dla kogokolwiek innego. Wystarczy, �e kaza�em ci ich zapami�ta�. Wystarczy, �e pos�uchasz rozkazu.
- Jak rozka�esz, Wielki Panie, tak te� b�dzie.
- Po trzecie, co si� tyczy tych, kt�rzy wyl�dowali na G�owie Tomana, oraz Doma�czyk�w. O nich nie b�dziesz z nikim rozmawia�. Kiedy wr�cisz do Tarabon...
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, zda� sobie spraw�, �e s�ucha z rozdziawionymi ustami. Instrukcje nie mia�y sensu.
"Gdybym wiedzia�, co powiedziano pozosta�ym, by� mo�e m�g�bym posk�ada� to w jak�� ca�o��."
Nagle poczu�, �e pochwycono jego g�ow�, jakby gigantyczna d�o� �ciska�a skronie. Co� unios�o go w powietrze, �wiat rozprysn�� si� tysi�cem gwiazd, a ka�dy rozb�ysk �wiat�a by� obrazem, kt�ry przelatywa� przez jego umys�, przez prz�dz� my�li i gin�� w oddali, zanim zd��y� cho�by na moment go pochwyci�. Niemo�liwe niebo pr�gowanych chmur, czerwonych, ��tych i czarnych, p�dz�cych, poganianych przez najsilniejszy wiatr, jaki kiedykolwiek widzia� �wiat. Kobieta - dziewczyna? - ubrana w biel, wycofa�a si� w czer� i znikn�a w chwili, w kt�rej si� pojawi�a. Kruk popatrza� mu w oczy, poznaj�c go, i odszed�. Uzbrojony m�czyzna, w zwierz�cym he�mie, uformowanym tak, pomalowanym i poz�acanym, by przypomina� g�ow� jakiego� potwornego, jadowitego owada, podni�s� miecz zatopi� go w czym� po swej prawej stronie, co znajdowa�o si� poza polem widzenia. R�g, z�oty i kr�ty, nadlecia� z wielkiej odleg�o�ci. Jedna, jedyna �widruj�ca nuta, jak� rozbrzmiewa� lec�c, ugodzi�a jego dusz�. W ostatniej chwili rozb�ysn��, przemieniaj�c si� w o�lepiaj�cy z�oty pier�cie� �wiat�a, kt�re przenikn�o go, przenikaj�c mrozem, przera�aj�cym bardziej ni� �mier�. Wilk wyskoczy� z cieni utraconego wzroku i rzuci� mu si� do gard�a. Nie by� w stanie nawet krzycze�. Strumie� p�yn�� dalej, zatapiaj�c go, grzebi�c. Z trudem przypomina� sobie, kim w�a�ciwie jest, albo czym. Niebiosa p�aka�y ognistym deszczem, ksi�yc spada� i gwiazdy, rzeki sp�ywa�y krwi�, ziemia p�k�a, wypluwaj�c fontanny p�ynnej ska�y...
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, zorientowa� si�, �e le�y skulony w komnacie wraz z pozosta�ymi lud�mi, wi�kszo�� patrzy�a na niego, panowa�a ca�kowita cisza. Gdziekolwiek spojrza�, w g�r� czy w d�, czy w jakimkolwiek innym kierunku, zamaskowana twarz Ba'alzamona zawsze wype�nia�a oczy. Obrazy przelatuj�ce przez jego umys� znikn�y. Niepewnie wyprostowa� si�. Ba'alzamon wci�� by� przed nim.
- Wielki Panie, co...?
- Niekt�re rozkazy s� zbyt wa�ne, by by�y znane nawet temu, komu zosta�y powierzone.
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, niemal�e na p� zgi�� si� w uk�onie.
- Jak rozka�esz, Wielki Panie - wyszepta� ochryple. - Tak te� b�dzie.
Kiedy wyprostowa� si�, na powr�t zaton�� w milcz�cej samotno�ci. Kolejny cz�owiek, Wysoki Lord Tairen, gi�� si� w uk�onach i potakiwa� komu�, kogo nie widzia� nikt. Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, przy�o�y� d�o� do czo�a, staraj�c si� pochwyci� to, co eksplodowa�o w przestrzeniach jego umys�u, aczkolwiek nie by� ca�kowicie pewien, czy rzeczywi�cie chcia�by to zapami�ta�. Ostatnie pozosta�o�ci zamigota�y, znikn�y i nagle nie wiedzia� ju�, co w�a�ciwie stara si� zapami�ta�.
"Wiem, �e co� by�o, ale co? By�o co�! Musia�o by�?"
Spl�t� r�ce. Skrzywi� si�, czuj�c oblewaj�cy je pot i zwr�ci� sw� uwag� na trzy postacie zawieszone przed unosz�cym si� w powietrzu kszta�tem Ba'alzamona.
Muskularny, k�dzierzawy m�odzieniec, rolnik z mieczem i ch�opak o psotnej twarzy. Pami�taj�c ju� ich twarze i sylwetki, cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, nada� im imiona: Kowal, Szermierz i B�azen.
"Jakie jest ich miejsce w tej uk�adance?"
Musz� by� wa�ni, inaczej Ba'alzamon nie uczyni�by ich centraln� kwesti� spotkania. Lecz wnioskuj�c wy��cznie na podstawie otrzymanych rozkaz�w, ka�dy z nich m�g� zosta� w ka�dej chwili zabity, a nie mia� powod�w by nie my�le�, �e inni otrzymali - odnosi�o si� to do tych trzech - polecenia mniej �mierciono�ne.
"Na ile s� wa�ni?"
Niebieskie oczy mog� oznacza� szlacht� Andoru - nie do pomy�lenia w tym ubiorze - r�wnie� ludzie z Pogranicza maj� jasne oczy, a tak�e niekt�rzy Taire�czycy, nie wspominaj�c o mieszka�cach Ghealdan i oczywi�cie... Nie, w ten spos�b niczego si� nie osi�gnie. Lecz ��te oczy?
"Kim oni s�'? Kim oni s�?"
Poczu� dotkni�cia na ramieniu i obejrzawszy si�, zobaczy� jednego z bia�o odzianych s�u��cych, m�odzie�ca stoj�cego obok. Inni r�wnie� pojawili si� na powr�t, w wi�kszej liczbie ni� poprzednio, na ka�dego zamaskowanego cz�owieka przypada� teraz jeden s�u��cy. Zamruga�. Ba'alzamon odszed�. Myrddraal odszed� r�wnie� i tylko szorstki kamie� znaczy� miejsce, gdzie znajdowa�y si� drzwi. Jednak trzy postacie wci�� jeszcze wisia�y w powietrzu. Poczu� si�, jakby spogl�da�y wprost na niego.
- Je�li mo�na, lordzie Bors, poka�� panu drog� do komnaty.
Unikaj�c tych martwych oczu, raz jeszcze spojrza� na trzy postacie, potem ruszy� w �lad za s�u��cym. Pe�en niepokoju zastanawia� si�, sk�d m�odzieniec wiedzia�, jakiego u�y� imienia. Kiedy dziwnie rze�bione drzwi zamkn�y si� za nim i uszed� kilkana�cie krok�w, zda� sobie spraw�, �e s� sami w korytarzu. Brwi podejrzliwie opad�y mu pod mask�, lecz zanim otworzy� usta, s�u��cy przem�wi�:
- Pozostali r�wnie� udali si� do swych pokoi, m�j panie. Je�li wolno, m�j panie? Czasu zosta�o ma�o, a nasz W�adca jest niecierpliwy.
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, zgrzytn�� z�bami, zar�wno ze wzgl�du na brak informacji, jak i implikacje, jakie poci�ga�o za sob� zr�wnanie statusu ich obu, poszed� jednak pos�usznie w milczeniu. Jedynie g�upiec dyskutuje ze s�u��cym, a co gorsza, kiedy przypomnia� sobie jego oczy, nie by� pewien, czy wynikn�oby z tego co� dobrego.
"Ale sk�d wiedzia�, jak si� do mnie zwraca�?"
S�u��cy u�miechn�� si�.
Cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, ani przez chwil� nie zazna� spokoju, dop�ki nie znalaz� si� z powrotem w pokoju, w kt�rym oczekiwa� za pierwszym przybyciem, nawet tam zreszt� nie zazna� go wiele. Upewni� si�, �e piecz�cie na jego torbach s� nienaruszone, by�a to jednak niewielka pociecha.
S�u��cy nie wszed� do �rodka, pozosta� w korytarzu.
- Mo�esz przebra� si� we w�asn� odzie�, je�li chcesz, m�j panie. Nikt tutaj nie b�dzie �wiadkiem twojego odjazdu. Nikt nie wybiera si� w twoim kierunku, tote� najlepiej by�oby ju� ubra� si� odpowiednio. Kto� przyjdzie, by pokaza� ci drog�.
Nie tkni�te �adn� widzialn� r�k� drzwi zatrzasn�y si�. Cz�owieka, kt�ry kaza� nazywa� si� Bors, nieoczekiwanie przeszy� dreszcz. Po�piesznie zerwa� piecz�cie i sprz�czki toreb i wyci�gn�� z nich sw�j zwyk�y p�aszcz. Na dnie umys�u cichy g�os w�tpi�, czy obiecana moc, nawet nie�miertelno��, warta by�a jeszcze jednego takiego spotkania, lecz natychmiast zag�uszy� go �miechem.
"Za tak� moc m�g�bym wys�awia� Wielkiego Pana Mroku pod Sklepieniem Prawdy."
Pami�taj�c o rozkazach danych mu przez Ba'alzamona, dotkn�� palcem z�otego, b�yszcz�cego s�o�ca, wyszytego na piersi bia�ego p�aszcza, i czerwonej laski pasterza z ty�u za s�o�cem, symbolu jego urz�du w �wiecie ludzi, i niemal�e roze�mia� si� w g�os. Czeka�a go praca. Du�o pracy by�o do wykonania w Tarabon i na R�wninie Almoth.
ROZDZIA� 1
P�OMIE� TAR VALON
Ko�o Czasu obraca si�, a Wieki nadchodz� i mijaj�, pozostawiaj�c wspomnienia, kt�re staj� si� legend�. Legenda staje si� mitem, a nawet mit jest ju� dawno zapomniany, kiedy nadchodzi Wiek, kt�ry go zrodzi�. W jednym z Wiek�w, zwanym przez niekt�rych Trzecim Wiekiem, Wiekiem kt�ry dopiero nadejdzie, Wiekiem dawno ju� minionym, w G�rach Przeznaczenia podni�s� si� wiatr. Wiatr ten nie by� prawdziwym pocz�tkiem. Nie istniej� pocz�tki ani zako�czenia w obrotach Ko�a Czasu. Niemniej by� to jaki� pocz�tek.
Zrodzony w�r�d czarnych, ostrych jak ostrza szczyt�w i wysokich prze��czy, gdzie b��ka�a si� �mier�, a rzeczy jeszcze bardziej od niej niebezpieczne czai�y si� w ukryciu, wiatr wia� na wsch�d, przez potargany las porastaj�cy Wielki Ug�r, las ska�ony i zniekszta�cony dotykiem Czarnego. Mdl�cy, s�odkawy od�r zepsucia zel�a�, nim wiatr pokona� t� niewidzialn� lini�, kt�r� ludzie nazywali granic� Shienaru, gdzie wraz z nadej�ciem wiosny kwiaty grub� warstw� oblepi�y ga��zie drzew. Powinno ju� by�o nadej�� lato, jednak�e wiosna nasta�a p�no i goni�ca czas ziemia oszala�a. Ka�dy krzak je�y� si� m�od�, jasn� zieleni�, koniuszki ga��zek na drzewach zaczerwieni�y si� nowym przyrostem. Wiatr marszczy� powierzchni� farmerskich p�l, upodabniaj�c je do kwitn�cych na zielono staw�w, jako �e przysz�e plony wyra�nie ju� wype�za�y na powierzchni� gleby.
Wo� �mierci zd��y�a si� ju� rozwia�, o wiele wcze�niej, nim wiatr dotar� do wzg�rz otoczonego kamiennym murem miasta Fal Dara i j�� smaga� wie�� fortecy pobudowanej w samym jego sercu. Na samym szczycie tej wie�y znajdowa�o si� dw�ch m�czyzn, ich ruchy przywodzi�y na my�l taniec. Fal Dara, ukryta za solidnym i wysokim murem, warownia i zarazem gr�d, nigdy pokonana, nigdy zdradzona. Lament wiatru wdar� si� mi�dzy kryte drewnianymi gontami dachy, kamienne kominy i wy�sze od nich wie�e, lament, co przypomina� pogrzebow� pie��.
Obna�ony do pasa Rand al'Thor zadr�a�, gdy poczu� lodowat� pieszczot� wiatru, zacisn�� palce na d�ugiej r�koje�ci �wiczebnego miecza. Pal�ce promienie s�o�ca g�adzi�y jego tors, sklejone potem ciemnokasztanowe w�osy przywar�y mu do czaszki. Zmarszczy� nos, czuj�c w�t�y zapach w zm�conym powietrzu, nie skojarzy� jednak tej woni z obrazem �wie�o otwartego, starego grobowca, kt�ry zamigota� mu w my�lach. Ten zapach i obraz ledwie dotar�y do jego �wiadomo�ci, ze wszech si� d��y� do zachowania pustki w umy�le, jednak�e m�czyzna, kt�ry mu towarzyszy� na wie�y, natr�tnie nachodzi� t� pustk�. Mierz�cy dziesi�� krok�w szczyt wie�y otacza� si�gaj�cy do piersi, zako�czony blankami mur. Tyle miejsca nie wywo�ywa�o uczucia ciasnoty, o ile nie znajdowa� si� tam Stra�nik.
Mimo m�odego wieku Rand by� wy�szy od wi�kszo�ci m�czyzn, Lan jednak dor�wnywa� mu wzrostem, a poza tym by� mocniej umi�niony, mimo �e nie mia� r�wnie szerokich bark�w. Stra�nik obwi�za� czo�o przepask� ze splecionych rzemieni, dzi�ki czemu w�osy nie opada�y mu na twarz, twarz, kt�ra zdawa�a si� sk�ada� z p�aszczyzn i za�ama� jakby wykutych w kamieniu, twarz, kt�rej g�adko�� zadawa�a k�am siwym pasmom na skroniach. Mimo upa�u i zm�czenia pier� i ramiona Stra�nika pokrywa�a jedynie cieniutka warstewka potu. Rand �owi� wzrokiem lodowaty b��kit oczu Lana, usi�uj�c znale�� tam jakikolwiek �lad jego zamierze�. Stra�nik wydawa� si� w og�le nie mruga�, p�ynnie zmienia� kolejne pozycje, sprawnie i g�adko poruszaj�c mieczem.
�wiczebny miecz, sk�adaj�cy si� z wi�zki cienkich, lu�no zwi�zanych szczap zamiast ostrza, wywo�ywa� g�o�ny trzask za ka�dym razem, gdy w co� trafi� a na ciele pozostawia� pr�g�. Rand wiedzia� o tym a� za dobrze. Sw�dzia�y go trzy w�skie, czerwone linie na �ebrach, jedna na ramieniu mocno piek�a. Musia� dok�ada� wszelkich stara�, by unikn�� dalszych tego typu ozd�b. Na ciele Lana nie by�o ani jednego �ladu od miecza.
Zgodnie z tym, czego go uczono, Rand ukszta�towa� pojedynczy p�omie� w umy�le i skupi� si� na nim, staraj�c si� wla� we� wszelkie uczucia i emocje. utworzy� w swoim wn�trzu pustk�, otoczon� zr�wnowa�on� my�l�. Pustk� w ko�cu osi�gn��, lecz - jak to si� cz�sto zdarza�o zbyt p�no, wi�c nie by�a to pustka doskona�a; p�omie� wci�� p�on�� lub raczej by�o to wra�enie �wiat�a zak��caj�cego bezruch. Przynajmniej tyle. Opl�t� go ch�odny spok�j pustki i wtedy zjednoczy� si� z mieczem, z g�adkimi kamieniami pod podeszwami but�w, nawet z Lanem. Wszystko sta�o si� jedno�ci�, porusza� si�, nie wiedziony �adn� my�l�, zharmonizowany z ka�dym krokiem i ruchem Stra�nika.
Znowu wzbi� si� wiatr, przynosz�c z sob� brzmienie miejskich dzwon�w.
"Kto� jeszcze si� cieszy, �e wreszcie nasta�a wiosna."
Uboczna my�l zatrzepota�a w pustce, unosz�c si� na falach �wiat�a, zak��caj�c jej przestrze�, a miecz w r�kach Lana zawirowa�, zupe�nie jakby Stra�nik potrafi� czyta� w my�lach Randa.
Przez chwil� na szczycie wie�y rozbrzmiewa�a d�uga seria szybkich klapni��. Rand nie pr�bowa� dosi�gn�� swego przeciwnika, potrafi� jedynie uchyla� si� przed ciosami Stra�nika. Odparowywa� atak tak d�ugo, jak si� da�o, lecz w ko�cu musia� si� wycofa�. Wyraz twarzy Lana ani razu nie uleg� zmianie, za to miecz zdawa� si� �y� w jego r�kach. Zupe�nie znienacka szeroki wymach zmieni� si� w pchni�cie. Wzi�ty z zaskoczenia Rand zrobi� krok do ty�u, krzywi�c si� z g�ry, bo zdawa� sobie spraw�, �e tym razem nie uniknie trafienia.
Na szczycie wie�y zawy� wiatr... i nagle poczu�, �e jest jego wi�niem. Zg�stnia�e powietrze oplata�o go jak kokon. Pcha�o do przodu. Czas i ruch zwolni�y, zdj�ty trwog� patrzy� na miecz Lana p�yn�cy prosto na jego pier�. Jednak�e momentowi trafienia nie towarzyszy�a ani powolno��, ani �agodno��. �ebra zatrzeszcza�y jak uderzone m�otem. St�kn�� g�ucho, a wiatr wci�� go nie puszcza�, nadal ni�s� go do przodu. Szczapy w �wiczebnym mieczu Lana ugi�y si� wci�� powoli, jak si� Randowi zdawa�o - a potem rozpad�y, ostre drzazgi trysn�y w stron� jego serca, poszarpane ko�ce rozora�y sk�r�. B�l przeszy� cia�o, sk�ra wydawa�a si� zupe�nie posiekana. Ca�y p�on��, jakby to s�o�ce znienacka eksplodowa�o p�omieniem, pr�buj�c go spali� niczym p�at bekonu na patelni.
Krzycz�c, zatoczy� si� gwa�townie w ty� i pad� na kamienny mur. Trz�s�cymi d�o�mi zbada� rany na piersi i z niedowierzaniem podni�s� zakrwawione palce do swych szarych oczu.
- Co mia� znaczy� ten g�upi ruch, pasterzu? - spyta� zgrzytliwym g�osem Stra�nik. - Przecie� ju� co� umiesz, chyba �e zapomnia�e� wszystko, czego ci� pr�bowa�em nauczy�. Mocno jeste�...? - Urwa�, napotkawszy wzrok Randa.
- Wiatr. - Randowi zasch�o w ustach. - On... on mnie popchn��! By�... By� twardy jak mur!
Stra�nik popatrzy� na niego w milczeniu, potem poda� mu r�k�. Rand uj�� j� i pozwoli� si� pod�wign�� na nogi.
- Dziwne rzeczy mog� si� dzia� tak blisko Ugoru powiedzia� w ko�cu Lan, jednak w tych pozornie beznami�tnie dobranych s�owach s�ycha� by�o niepok�j. To samo w sobie by�o dziwne. Stra�nicy, ci na po�y legendarni wojownicy s�u��cy Aes Sedai, rzadko kiedy zdradzali jakie� emocje, a Lan okazywa� ich jeszcze mniej. Cisn�� po�amany miecz na bok i opar� si� o �cian�, pod kt�r� u�o�yli swe prawdziwe miecze, by nie przeszkadza�y w �wiczeniach.
- Ale nie takie - zaprotestowa� Rand. Przykucn�� obok Lana, dzi�ki czemu szczyt muru znalaz� si� powy�ej jego g�owy, chroni�c go niejako przed wiatrem. O ile to w og�le by� wiatr. �aden wiatr nigdy nie by�... taki... oporny. - Pok�j! Mo�e nawet w samym Ugorze!
- W przypadku kogo� takiego jak ty... - Lan wzruszy� ramionami, jakby to wszystko wyja�nia�o. - Kiedy masz zamiar wyjecha�, pasterzu? Miesi�c temu powiedzia�e�, �e jedziesz, i mnie si� wydawa�o, �e nie powinno ci� tu by� ju� od trzech tygodni.
Rand zagapi� si� na niego ze zdumieniem.
"On si� zachowuje tak, jakby nic nie by�o!"
Marszcz�c brwi, odstawi� miecz �wiczebny, wzi�� sw�j prawdziwy miecz i u�o�y� go sobie na kolanach, g�adz�c palcami d�ug�, owini�t� rzemieniem r�koje�� ozdobion� wizerunkiem czapli. Druga taka sama czapla zdobi�a pochw� i jeszcze jedn� wytrawiono na schowanym w niej ostrzu. Nadal nie m�g� si� nadziwi�, �e jest posiadaczem takiego miecza. �e w og�le ma jaki� miecz, a co dopiero taki ze znakiem mistrza. By� zwyk�ym farmerem z Dwu Rzek, tak teraz dalekich. Mo�e ju� na zawsze. By� pasterzem, jak jego ojciec.
"By�em pasterzem. Kim jestem teraz?" I to ojciec da� mu ten miecz ze znakiem czapli.
"Tam jest moim ojcem, cho�by nie wiadomo, co m�wili inni."
Zapragn��, by to, co my�li, nie brzmia�o tak, jakby pr�bowa� przekonywa� samego siebie.
Lan znowu wydawa� si� czyta� w jego my�lach.
- Na Ziemiach Granicznych, pasterzu, ka�de dziecko nale�y do tego, kto si� zajmuje jego wychowaniem i nikt nie mo�e powiedzie�, �e jest inaczej.
Rand zignorowa� s�owa Stra�nika z chmurn� min�. To by�a wy��cznie jego sprawa.
- Chc� si� nauczy� nim pos�ugiwa�. Musz�.
Noszenie miecza ze znakiem czapli przysparza�o mu wielu k�opot�w. Nie ka�dy wiedzia�, co oznacza� �w znak, nie wszyscy nawet go zauwa�ali, jednak takie ostrze, szczeg�lnie w r�kach m�odzie�ca ledwie zas�uguj�cego na miano m�czyzny, wci�� by�o przedmiotem niepo��danej uwagi.
- Czasami, kiedy nie mog� ucieka�, udaje mi si� komu� zamydli� oczy, a poza tym mam szcz�cie. Ale co si� stanie, gdy nie b�d� m�g� ani ucieka�, ani udawa�, a m�j zapas szcz�cia si� wyczerpie?
- Mo�esz go sprzeda� - powiedzia� ostro�nie Lan. - Jest czym� rzadkim nawet w�r�d innych mieczy ze znakiem czapli. Osi�gn��by wysok� cen�.
- Nie!
Na taki pomys� wpada� ju� nieraz, teraz jednak odrzuci� go z tego samego powodu co zawsze i to bardziej zapalczywie, bo pochodzi� od kogo� innego.
"Dop�ki nale�y do mnie, dop�ty mog� nazywa� Tama swym ojcem. On mi go podarowa� i to jemu zawdzi�czam to prawo."
- My�la�em, �e wszystkie miecze ze znakiem czapli s� czym� rzadkim.
Lan spojrza� na niego z ukosa.
- Tam nic ci nie powiedzia�, co? A musia� o tym wiedzie�. Chyba �e nie wierzy�. Wielu w to nie wierzy. - Uj�� w�asny miecz, nieomal bli�niaczo podobny do miecza Randa, gdyby nie brak wizerunk�w czapli, i wyci�gn�� go z pochwy. Ostrze, lekko zakrzywione, jednosieczne, zal�ni�o srebrzy�cie w blasku s�o�ca.
To by� miecz kr�l�w Malkier. Lan o tym nie m�wi� nie lubi� nawet cudzego o tym gadania - a wszak al'Lan Mandragoran by� W�adc� Siedmiu Wie�, W�adc� Jezior i niekoronowanym kr�lem Malkier. Siedem Wie� le�a�o w gruzach, a Tysi�c Jezior przerodzi�o si� w matecznik plugastwa. Ug�r z�era� Malkier, a ze wszystkich w�adc�w ludu Malkier prze�y� tylko ten jeden.
Niekt�rzy powiadali, �e Lan zosta� Stra�nikiem i zgodzi� si� na s�u�b� u Aes Sedai, by m�c szuka� �mierci w Ugorze i podzieli� los cz�onk�w swego rodu. Rand widzia� na w�asne oczy, jak Lan staje na drodze niebezpiecze�stwu, zupe�nie si� nie troszcz�c o w�asn� sk�r�, najwy�ej jednak stawia� �ycie i bezpiecze�stwo Moiraine, Aes Sedai, kt�rej s�u�y�. Zdaniem Randa dop�ki �y�a Moiraine, dop�ty Lan nie chcia� tak naprawd� szuka� �mierci.
Obracaj�c swe ostrze w s�o�cu, Lan powiedzia�:
- Podczas Wojny z Cieniem walczono za pomoc� Jedynej Mocy i wyrabiano te� z niej bro�. Niekt�re gatunki broni korzysta�y z Jedynej Mocy, jednym ciosem zdolne zniszczy� miasto, przemieni� ca�e ligi ziemi w pustkowia. Wszystka ta bro� zagin�a podczas P�kni�cia; nikt te� nie pami�ta, jak j� si� wyrabia. Istnia�y te� prostsze odmiany broni, dla tych, kt�rzy nie wahali si� zmierzy� z Myrddraalami i jeszcze gorszymi istotami, stworzonymi przez W�adc�w Strachu, ostrzem odpowiadaj�c ostrzu.
- Aes Sedai z pomoc� Jedynej Mocy czerpa�y �elazo i inne metale z ziemi, przetapia�y je, formowa�y i przekuwa�y. Wszystko z pomoc� Mocy. Miecze, a tak�e inne gatunki broni. Wiele tych okaz�w, kt�re przetrwa�y P�kni�cie �wiata, zniszczyli ludzie, kt�rzy bali si� i nienawidzili dzie� Aes Sedai, inne za� znikn�y na ca�e lata. Niewiele si� uratowa�o i niewielu ludzi wie, czym one naprawd� s�. Powstawa�y legendy na ten temat, wydumane ba�nie o mieczach, kt�re rzekomo mia�y w�asn� moc. S�ysza�e� opowie�ci bard�w. Wystarczy rzeczywisto��. Ostrza, kt�re nigdy si� nie rozpadaj� i nie �ami�, nigdy nie trac� swej ostro�ci. Widywa�em ludzi, kt�rzy je ostrzyli, a raczej bawili si� w ostrzenie, bo nie potrafili uwierzy�, �e u�yty miecz tego nie wymaga. Udawa�o im si� jedynie st�pi� ose�ki.
- Bro� t� stworzy�y Aes Sedai i to ju� si� nigdy nie powt�rzy. Po wszystkim, gdy wraz z zako�czeniem wojny zako�czy� si� Wiek, gdy �wiat rozpad� si� na kawa�ki, wi�cej by�o martwych, domagaj�cych si� poch�wku, ni�li �ywych, a ostatni �ywi uciekali, usi�uj�c znale�� jakie� miejsce, jakiekolwiek miejsce, byle bezpieczne, gdy co druga kobieta p�aka�a, bo ju� nigdy nie mia�a ujrze� swego m�a lub syn�w, po tym wszystkim, te Aes Sedai, kt�re ocala�y, przysi�g�y, �e ju� nigdy nie wykonaj� broni, za pomoc� kt�rej jeden cz�owiek b�dzie m�g� zabi� drugiego. Przysi�g�y to wszystkie Aes Sedai i od tego czasu ka�da kobieta nale��ca do ich spo�eczno�ci przysi�gi tej dotrzyma�a. Nawet Czerwone Ajah, a wszak one najmniej si� troszcz� o losy m�czyzn.
- Pewien typ tych mieczy, prosty �o�nierski miecz Stra�nik schowa� swoje ostrze do pochwy, a s�owom towarzyszy�o lekkie skrzywienie, nieledwie smutku, jakby wreszcie zdecydowa� si� zdradzi� jakie� emocje - mocno si� wyr�nia�. Wykonane dla lord�w genera��w, mia�y te miecze ostrza tak twarde, �e �aden p�atnerz nie potrafi� ich oznakowa�, uprzednio jednak oznaczone ju� by�y znakiem czapli i wielu poszukiwa�o ich wyj�tkowo usilnie.
Rand gwa�townie oderwa� r�ce od wspartego o kolana miecza i natychmiast z�apa� go odruchowo, gdy ju� mia� upa�� na kamienn� posadzk�.
- Twierdzisz, �e wykona�y go Aes Sedai? My�la�em, �e rozmawiamy o twoim mieczu.
- Nie wszystkie ostrza ze znakiem. czapli s� dzie�em Aes Sedai. Niewielu m�czyzn pos�uguje si� mieczem ze zr�czno�ci�, dzi�ki kt�rej zas�ugiwaliby na miano mistrza i ostrze ze znakiem czapli, a nadto tych mieczy wykonanych przez Aes Sedai pozosta