3801
Szczegóły |
Tytuł |
3801 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3801 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3801 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3801 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALFRED HITCHCOCK
NIECZYSTA GRA
NOWE PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W
(Prze�o�y�a: IWONA LIBUCHA)
ROZDZIA� 1
POWR�T URWIS�W
- Nie r�b tego, Jupe - powiedzia� Pete Crenshaw ostrzegawczym tonem i wbi� wzrok w siedz�cego po przeciwnej stronie sto�u Jupitera Jonesa.
- Jupe, jeste� za m�ody, �eby umiera� - Kelly Madigan, dziewczyna Pete�a, z�apa�a Jupitera za r�k� i smutno potrz�sn�a g�ow�.
- Czy jest tutaj lekarz? - zapyta� g�o�no Bob Andrews, obrzucaj�c spojrzeniem zat�oczone wn�trze restauracji �U Buda�.
Siedzieli wszyscy w najmodniejszej w tym sezonie knajpce, �wie�o otwartej w nowym pasa�u handlowym w Rocky Beach. Bud proponowa� swojej klienteli zdrowe jedzenie i stare seriale. Fantazyjny neonowy napis �Zdrowo i odjazdowo� otacza� �cian� telewizyjnych ekran�w, po kt�rych przesuwa�y si� w�a�nie czarno-bia�e postaci jakiego� filmu sprzed lat. Od czasu do czasu rozlega�y si� wybuchy nagranego na ta�m� �miechu, kt�re w dziwny spos�b podawa�y w w�tpliwo�� zbiorow� trosk� o stan zdrowia Jupitera.
Sam Jupiter udawa�, �e nie s�yszy docink�w koleg�w. Stara� si� nawet na nich nie patrze�. By� ostatni dzie� wakacji, a on poprzysi�g� sobie, �e go nie zmarnuje.
Podni�s� jedn� brew w charakterystyczny dla siebie spos�b - by�o nie by�o, to przecie� on za�o�y� agencj� Trzej Detektywi, kt�ra szczyci�a si� najwi�ksza ilo�ci� rozwi�zanych spraw w mie�cie Rocky Beach, stan Kalifornia. Za wszelk� cen� musia� zachowa� godno��. Nawet je�li najlepsi przyjaciele zn�w wy�miewaj� si� z jego jedzenia.
Z kamienn� twarz� na�o�y� g�r� kie�k�w lucerny na sojowy kotlet - specjalno�� szefa kuchni. Tylko najbardziej zagorzali zwolennicy zdrowej �ywno�ci zamawiali to danie.
- I tak to zjem! - o�wiadczy� Jupiter stanowczo i pomacha� im przed nosem napchan� do granic mo�liwo�ci bu�k�, z kt�rej wystawa� jeszcze ��tawy kawa�ek marynowanego imbiru.
Ca�o�� prezentowa�a si� umiarkowanie apetycznie - pomarszczony sojowy kotlet o burym odcieniu przyprawiony by� szarawym sosem z korzenia �opianu. Kilka kropli sosu sp�ywa�o Jupiterowi po r�ce, ale on udawa�, �e tego nie dostrzega.
- Co wi�cej - nie dam sobie zepsu� przyjemno�ci jedzenia, cho�by�cie m�wili nie wiem jakie rzeczy! - z min� wskazuj�c� pe�n� �wiadomo�� ofiary w s�usznej sprawie bohaterski m�odzieniec podni�s� bu�k� do ust.
Trzyma� si� dzielnie. Po pierwszym k�sie nawet jednym b�yskiem oka nie zdradzi� tego, co czuje.
- On naprawd� to zrobi� - szepn�� z niedowierzaniem Bob.
Pete wyprostowa� si�, prezentuj�c otoczeniu sw� wysportowan� sylwetk� i ci�ko westchn��.
- S� r�ne diety - powiedzia�, odsuwaj�c sw�j nadgryziony cheeseburger z bekonem. - Ty, Jupe, jesz, a ja chudn�. Wystarczy, �e popatrz� na twoje jedzenie i zaraz trac� apetyt.
Z ust Jupitera wydoby� si� trudny do opisania odg�os. Szybko prze�kn��, odchrz�kn�� i spr�bowa� obrony przez atak.
- Dajcie spok�j. Wszyscy troje jeste�cie tacy... tacy... beznadziejnie ameryka�scy. Dieta makrobiotyczna zak�ada po��czenie pierwiastk�w yin i yang, a to pozwala osi�gn�� naturaln� r�wnowag� energetyczn�. Ca�e spo�ecze�stwa Dalekiego Wschodu �ywi� si� tak od wiek�w.
- Teraz rozumiem - przerwa� mu Bob - dlaczego to jedzenie wygl�da, jakby mia�o ze sto lat.
G�o�ny wybuch �miechu tu� za ich plecami uwolni� Jupitera od obowi�zku odpowiedzi. Odwr�ci� si�, �eby sprawdzi�, co si� dzieje.
Spore towarzystwo zajmuj�ce okr�g�y st� obok zarykiwa�o si�, komentuj�c ogl�dany w�a�nie film. Jupiter rzuci� okiem na ekran i j�kn��:
- O rany, tylko nie to...
- A co daj�? - zapyta�a Kelly.
- Sama zobacz... - Jupiter zrezygnowanym ruchem d�gn�� powietrze nabitym na widelec krokiecikiem z owsianych otr�b�w.
- Patrzcie - rykn�� �miechem Bob. - �Ma�e urwisy�! Serial, dzi�ki kt�remu nasz Jupiter Jones sta� si� s�awnym artyst�!
�S�awny artysta� skrzywi� si� na sam d�wi�k tytu�u. Wiele lat temu - dok�adnie czterna�cie - by� telewizyjn� gwiazd�. W �Ma�ych urwisach� gra� rozwini�tego nad wiek trzylatka z zasobem s��w absolwenta uniwersytetu. �atwa rola - wystarczy�o by� sob�, i tyle. Publiczno�� dos�ownie tarza�a si� ze �miechu.
Siedemnastoletni Jupiter wiedzia� dzisiaj, dlaczego tak by�o. Wystarczy� jeden rzut oka na przygrubego, przem�drza�ego ch�opczyka i wszystko by�o jasne. Ludzie �miali si� z niego. Spece od rozrywki dobrze wyczuli komizm sytuacji i wykorzystali to do oporu.
Na ekranie pojawi�a si� nowa posta� - dziesi�cioletni typek z wredn� min� i z�o�liwym u�mieszkiem. Pracowicie pokrywa� klejem taboret, na kt�rym w�a�nie zamierza� usi��� ma�y Jupe.
- Dosy�! Jak d�ugo mo�na na to patrze�? - us�yszeli od okr�g�ego stolika.
- Racja. Najwy�szy czas, �eby si� st�d wynie�� - oznajmi� Jupiter, odsuwaj�c talerz z nie dojedzonym daniem.
- Poczekajcie chwil� - Bob pokaza� palcem towarzystwo obok. - To Buzz Newman, wiecie - perkusista w jednej kapeli Saxa. Fajny go��. Chod�cie, to was przedstawi�.
- Mo�e... - zacz�� Jupiter, ale Pete i Kelly ju� ruszyli za Bobem, kt�ry mia� wyj�tkowy talent wy�apywania z t�umu wszystkich znanych sobie muzyk�w rockowych.
Patrz�c na niego, nikt by nie zgad�, �e pod mask� normalnie ubranego, schludnego blondyna kryje si� fanatyczny mi�o�nik rock�n�rolla. Od jakiego� czasu Bob pracowa� popo�udniami w znanej agencji Saxa Sendlera, trudni�cej si� promowaniem muzycznych talent�w. Tam pozna� wszystkie miejscowe s�awy rocka.
Tylko dlaczego, z�o�ci� si� w duchu Jupiter, nie m�g� tym razem zostawi� faceta w spokoju, i wyj��?
Nie by�o rady - zmusi� si� do wstania i przybra� odpowiednio godn� min�. Oby nikt z tamtych nie rozpozna� w nim jednego z �ma�ych urwis�w�.
- Ju� wtedy by�a z ciebie niez�a oferma - us�ysza� czyj� okrzyk.
Zblad�. Ale nie. D�ugow�osy, rudy facet, kt�ry to powiedzia�, patrzy� na kogo� zupe�nie innego. Jupe spojrza� w t� sam� stron�. Przystojny m�ody cz�owiek siedz�cy na drugim ko�cu sto�u u�miecha� si� z wyra�nym zak�opotaniem.
- Co si� tak buzujesz, Buzz? - zawo�a� Bob do rudego.
- Cze��, Bob - Buzz u�miechn�� si� szeroko na jego widok. - Usi�d�cie z nami. W�a�nie podziwiamy telewizyjny debiut naszego kolegi George�a.
- Daj spok�j, Buzz - George by� zak�opotany. - Twoi koledzy nawet mnie nie znaj�.
Kelly spojrza�a na niego uwa�nie.
- Czekaj, czekaj - widzia�am ci� wczoraj w telewizji. Udziela�e� wywiadu. To ty dosta�e� g��wn� rol� w nowym musicalu w teatrze Garbera!
Kiwn�� g�ow�.
- W �Niebezpiecznej strefie�. Tak, to ja - �ypn�� niebieskim okiem w stron� Kelly.
Przerwa� mu kolejny ryk �miechu.
- Niestety tam - ze sm�tn� min� wskaza� telewizor - to te� ja. Nigdy nie uda mi si� naprawi� tego b��du.
Jupiter wpatrzy� si� w ekran. Si�� woli pr�bowa� wyrzuci� z pami�ci bolesne wspomnienia tego, jak kr�ci� si� po scenie przyklejony do krzes�a. To by�o �a�osne. Skupi� si� na wrednym typku, kt�ry do tego doprowadzi�. Zupe�nie nagle przypomnia� sobie jego nazwisko.
- Georgie Brandon - wykrzykn��.
- Georgie? - powt�rzy� za nim zaskoczony Buzz.
- Tak go wtedy wszyscy nazywali.
- Sk�d to wiesz? - George bacznie przyjrza� si� Jupiterowi.
- No bo... no bo ja... - Jupiter widzia�, �e oczy wszystkich zwr�ci�y si� w jego stron�. Prze�kn�� �lin�. - Sam gra�em w tym filmie najm�odszego dzieciaka.
- Chcesz powiedzie�, �e to ty by�e� Ma�ym T�u�cioszkiem? - spyta�a atrakcyjna blondynka.
Dreszcz obrzydzenia przeszed� mu po plecach. Ohydne imi�. W ustach takiej �adnej dziewczyny brzmia�o jeszcze gorzej.
- �ci�le rzecz bior�c nie by�em Ma�ym T�u�cioszkiem, ale gra�em osob� o tym imieniu.
- Jasne, �e ci� pami�tam - rozpromieni� si� George. Wsta� i wyci�gn�� r�k�. - Najm�drzejszy dzieciak, jakiego widzia�em w �yciu, i przyjacielski.
- Po prostu... by�em sob� - powiedzia� Jupiter, u�miechaj�c si� skromnie, i u�cisn�� d�o� dawnego kolegi.
- Ja pokaza�em si� tylko w jednym odcinku, ale to zmieni�o ca�e moje �ycie. Od tamtej chwili mia�em agenta, kt�ry za�atwia� wszystkie sprawy. Zacz��em wyst�powa� w du�ych reklam�wkach. Potem okaza�o si�, �e mam �wietny g�os i... no wiesz - George u�miechn�� si� i wzruszy� lekko ramionami - reszta to ju� historia.
Przez moment Jupiter mia� wielk� ochot� powiedzie� George�owi, �e jego dobre mniemanie o sobie ro�nie wraz z wiekiem, ale si� powstrzyma�. Postanowi�, �e b�dzie uprzejmy.
- A co teraz robisz? Wiesz, nie jestem na bie��co.
- Nie na bie��co? Stary, ty chyba �yjesz na innej planecie - za�mia� si� George. - Przepraszam, �artowa�em. Wszystkie gazety nieustannie o nas pisz�. �Niebezpieczna strefa� to najwi�kszy i najdro�szy musical w Los Angeles - lasery, niesamowite pokazy wschodnich walk, superhistoria mi�osna. A komu przypad�a g��wna rola? Zgadnij!
Buzz pokiwa� g�ow�.
- M�wi prawd�. Gram w orkiestrze i wiem. Nie uwierzyliby�cie, jak� fors� producenci pakuj� w to przedstawienie. Ca�kowita zmiana scenografii - prosz� bardzo. Nowe kostiumy? Ju� si� robi. Do dzi� nie wiadomo, ile b�dzie numer�w tanecznych, bo przyjmuj� jeszcze nowych ludzi. A data premiery jest ci�gle przesuwana.
- Czego� tu nie rozumiem - przerwa� Pete. - Przecie� ju� gracie, prawda? Skoro tak, to dlaczego nie dajecie premiery? Po co si� tak m�czy�?
- Pokazy przedpremierowe trwaj� zwykle kilka tygodni - wyja�ni� Buzz. - Taki jest zwyczaj. Chodzi o to, �eby zobaczy�, czy przedstawienie sprawdza si� na scenie, jak reaguje publiczno��, gdzie s� jakie� s�abe miejsca. Czasami w ci�gu jednej nocy dopisywane s� ca�e nowe fragmenty. Dopiero gdy zlikwiduje si� wszystkie obsuwy, przychodzi czas na premier�, I na zaproszenie recenzent�w.
- Je�li czas premiery w og�le nadejdzie - dorzuci� George.
- Nie jeste�cie jeszcze gotowi? - zapyta� Bob.
- To nie tak. Im si� wydaje, �e zrobi� co� absolutnie doskona�ego. Marzy si� im Broadway. A sukces w Nowym Jorku oznacza wyst�py w ca�ych Stanach, kontrakty filmowe i bardzo wielk� fors�.
- Dobrze wiesz, George, �e to nie jest jedyny pow�d, dla kt�rego wci�� przesuwaj� premier� - do rozmowy w��czy� si� przystojny, ciemnow�osy cz�owiek.
- W porz�dku. Masz racj�, Vic - w g�osie George�a pojawi� si� cie� poczucia winy. - Ale nie m�wmy teraz o tym, dobra? Staram si� zrobi� dobre wra�enie.
- Czy kto� z pa�stwa zamawia kaw� albo deser? - do sto�u podesz�a kelnerka.
Trzej Detektywi i Kelly usiedli ze wszystkimi.
- Co si� z tob� dzia�o przez te wszystkie lata, ch�opie? - George przysun�� si� do Jupitera.
Ten si�gn�� do kieszeni po wizyt�wk� i bez s�owa poda� George�owi.
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
Jupiter Jones . . . . . . . . . . . . . . . . . . za�o�yciel
Pete Crenshaw . . . . . . . . . . . wsp�pracownik
Bob Andrews . . . . . . . . . . . . . wsp�pracownik
Tylko Jupiter swym bystrym okiem dostrzeg� zmian� wyrazu twarzy George�a. Nikt inny nie zwr�ci�by uwagi na �lad u�miechu ani b�ysk zainteresowania w jego oczach. Ale Jupiter nie by� ot takim sobie zwyk�ym obserwatorem.
- Musimy kiedy� pogada� - rzuci� od niechcenia.
- A co by� powiedzia�, gdyby�my zrobili to teraz? - George rozejrza� si� ukradkiem dooko�a siebie, potem wsta� i wyj�� z kieszeni pi�� dolar�w.
- Za mnie chyba wystarczy - poda� pieni�dze Buzzowi. - Id� na �wie�e powietrze pogada� chwil� ze starym kumplem.
Buzz z�apa� banknot i kiwn�� nieuwa�nie g�ow�, nie przerywaj�c rozmowy z Bobem. Dwie albo trzy dziewczyny, pochylone nad sto�em, tak�e nie spuszcza�y oczu z naszego blond detektywa. Jupiter po raz kolejny zachodzi� w g�ow�, w jaki spos�b Bob to robi. Zawsze, bez �adnego starania, udaje mu si� wzbudzi� zainteresowanie p�ci pi�knej.
Ruszy� za George�em, �egnanym okrzykami towarzystwa. Spojrzeniem zasygnalizowa� Pete�owi, �eby szed� z nimi. Mimo stara� nie uda�o mu si� zwr�ci� uwagi Boba. Trudno, p�niej wprowadz� go w spraw�. Na szcz�cie Kelly by�a tak zagadana, �e nie zauwa�y�a ich odej�cia.
Wszyscy trzej przeszli korytarzem w stron� nie wyko�czonej cz�ci pasa�u i usiedli na stosie desek przed jednym z urz�dzanych dopiero sklep�w. George znowu rozejrza� si� doko�a.
- W porz�dku - powiedzia�. - Nikogo. Wola�em sprawdzi� - doda� powa�nie. - Musz� wiedzie�, czy naprawd� jeste�cie detektywami. To nie �art, co?
- Daj� ci moje s�owo - chrz�kn�� Jupiter.
- Mam nadziej�, �e mog� wam zaufa� - George zni�y� g�os.
- Pewnie si� domy�lili�cie, �e wpad�em w k�opoty. Du�e k�opoty.
Jupitera roz�mieszy� tragiczny ton g�osu George�a, ale nie da� tego po sobie pozna�. Pokiwa� domy�lnie g�ow�.
- Pewnie kto� czyha na twoj� rol�, tak?
- Nie. Kto� czyha na moje �ycie.
- Dlaczego? - zapyta� Pete niedowierzaj�co.
- Gdybym to wiedzia�, nie kry�bym si� teraz z wami po k�tach - �achn�� si� George. - Od tygodnia dostaj� dziwne listy. I jeszcze te telefony...
- Jakie telefony? - przerwa� mu Jupiter.
George wzruszy� ramionami.
- Czasem to po prostu g�uche telefony. Czasem kto� ponurym g�osem m�wi mi: �Dostaniesz za swoje�. Raz jaki� facet z wyra�nym brytyjskim akcentem wyrecytowa�: �Strze� si�, potomku Tespisa!� Wiecie, Tespis to najstarszy aktor staro�ytnej Grecji.
- Wiemy. M�w dalej - zniecierpliwi� si� Jupiter.
- Najgorzej jest kiedy kto�, to mo�e by� m�czyzna albo kobieta, nie jestem pewien, chichocze w s�uchawk�.
- A co jest w listach?
- Ch�opie, musi wymy�la� je jaki� wariat - George a� si� wstrz�sn��. - Pisze, �e umr� na tronie we krwi, �e jaki� las ruszy, �eby mnie wci�gn�� w mrok...
- Trzeba je obejrze�. Na pewno znajdziemy w nich co�, co pomo�e zidentyfikowa� nadawc� - odezwa� si� znowu Jupiter.
George zrobi� g�upi� min�.
- Rany - sapn��. - Zgadnijcie, kto wyrzuci� je do kosza?
- Nieee! - j�kn�� Pete.
- Wiecie, one by�y... pomylone, ale nie wydawa�y si� gro�ne. My�la�em, �e pisa� je jaki� ze�wirowany wielbiciel. Ale potem zacz�y si� te wszystkie wypadki.
- Wypadki?
- Spadaj�ce fragmenty dekoracji, no�yczki i brzytwa na pod�odze tu� przed moim tanecznym numerem - w oczach George�a pojawi� si� prawdziwy strach. - S�uchajcie, ja naprawd� potrzebuj� pomocy. My�la�em nawet o wynaj�ciu prywatnego detektywa, ale to nie mia�oby sensu. Ka�dy by si� domy�li�, dlaczego jaki� starszawy agent szwenda si� za kulisami. Ale trzech m�odych facet�w? Genialny pomys�! Zawsze mog� powiedzie�, �e jeste�cie moimi przyjaci�mi. B�agam was, zg�d�cie si�. Potrzebuj� was.
Pete spojrza� na Jupitera. Nie zdziwi� si� wcale, gdy w jego oczach zobaczy� znajomy b�ysk podniecenia. Tak by�o przed ka�d� now� spraw�.
- Jeden warunek - us�ysza� powa�ny g�os przyjaciela.
- Wal - odpowiedzia� George z promiennym u�miechem.
- Nikt w teatrze nie mo�e wiedzie�, kim jeste�my. W razie gdyby to by�a robota kogo� z wewn�trz.
- Umowa stoi. Spotkajmy si� w mojej garderobie dzi� wiecz�r oko�o sz�stej. Mam zjawi� si� u charakteryzatora dopiero o wp� do si�dmej, wi�c zd��� oprowadzi� was po teatrze. Zreszt�, wiecie co? Przyjd�cie wcze�niej, to zobaczycie m�j wywiad dla telewizji, przed wej�ciem do budynku.
Poda� r�k� najpierw Jupiterowi, potem Pete�owi i dorzuci� zadowolony:
-Wspaniale! Nie mog� uwierzy�, �e na was trafi�em.
Jupiter poczu� w gardle charakterystyczny skurcz. Od dawna nie by� tak poruszony. Tego rodzaju emocje trafi�y si� mu w �yciu raz, dawno temu, ale rozpozna� je natychmiast. Podobne podniecenie odczuwa� tylko w dzieci�stwie, gdy gra� w �Ma�ych Urwisach.�
Wydawa�o si� mu, �e nienawidzi wszystkiego, co zwi�zane jest z przemys�em rozrywkowym. Zawsze wspomina� Ma�ego T�u�cioszka z za�enowaniem i wstydem. I nagle u�wiadomi� sobie co�, do czego nigdy przedtem si� nie przyznawa� - mia� scen� we krwi.
Nie m�g� si� doczeka�, kiedy ugryzie t� spraw�!
ROZDZIA� 2
NIEBEZPIECZNY SYGNA�
P�nym popo�udniem Jupiter podjecha� pod dom Pete�a. Nie zd��y� nawet nacisn�� dzwonka, kiedy drzwi otworzy�a mu rozpromieniona Kelly.
- Cze��, Jupe - powiedzia�a, poprawiaj�c wystrza�ow� kreacj� na w�ziutkich szelkach.
Jupiter by� troch� zaskoczony.
- Nie mia�em poj�cia, �e wybierasz si� z nimi. Wiesz, idziemy tam s�u�bowo i...
- Nie martw si�. Nie b�d� wam przeszkadza�. Po prostu chc� zobaczy� �Niebezpieczn� stref�, zanim reszta moich znajomych na ni� p�jdzie.
- W porz�dku. Gdzie Pete?
- Na g�rze. Nareszcie do niego dotar�o, �e nic mo�e i�� do teatru w d�insach i podkoszulku. W�ciek� si�, kiedy przysz�am w tej sukni, ale p�k� i pogna� si� przebra�, kiedy przez okno zobaczy� ciebie.
- Wiesz, zawsze twierdz�, �e d�insy s� w porz�dku - Jupiter zamkn�� za sob� drzwi i wszed� do pokoju - ale sam wol� str�j wizytowy.
Pokiwa� g�ow�, a czarna muszka zako�ysa�a si� w takt jego s��w.
- Wygl�dasz ekstra w garniturze - Kelly obrzuci�a go bacznym spojrzeniem.
Poczu� si� g�upio. Z ulg� zobaczy� zbiegaj�cego po schodach Pete�a, kt�remu mankiety koszuli wystawa�y nieco z r�kaw�w niebieskiego blezera.
- Ostatnim razem mia�em to na sobie - zachichota� Pete, pokazuj�c sweter, kt�ry z trudem dopina� si� na piersiach - na wr�czeniu matur.
Wyprostowa� muskularn� sylwetk� i wtedy rozleg� si� trzask p�kaj�cego materia�u.
- Jak wida� uros�em od tamtego czasu. Lecimy, bo jeszcze musz� odebra� samoch�d. Warsztat zamykaj� za pi�tna�cie minut.
- Warsztat? - Jupiter zd�bia�. Dogoni� przyjaci� dopiero za drzwiami. - Dlaczego nie mo�emy pojecha� moim autem? Jest na miejscu.
Pete westchn�� ci�ko na widok zdezelowanej p�ci�ar�wki, kt�r� Jupiter wyci�gn�� kiedy� spod sterty grat�w na podw�rzu ciotki Matyldy i wuja Tytusa.
- Nie chc� ci� urazi�, Jupe, ale to dobre dla ekipy technicznej. Takie samochody nie podje�d�aj� pod wej�cie dla publiczno�ci.
- M�j jest przynajmniej na chodzie - Jupiter pr�bowa� protestowa�.
- Moja te� - powiedzia� Pete z dum�. - To cudna stara toyota corolla. Ma na liczniku tylko dziewi��dziesi�t tysi�cy kilometr�w. Przyuwa�y�em j� wczoraj na policyjnej aukcji i nie waha�em si� ani przez chwil�. Teraz jest na przegl�dzie.
- Przegl�dzie? - Jupiter zamar�. - A je�li jej nie zarejestruj�? Jest prawie pi�ta i nie mo�emy sobie pozwoli�...
- Nie p�kaj, stary - za�mia� si� Pete. - Rano wszystko by�o w porz�dku, �wiat�a dzia�a�y, i w og�le. A poza tym, mechanik to m�j stary znajomy.
- Ju� to kiedy� s�ysza�am. Lepiej si� po�pieszmy - Kelly z�apa�a ich za r�ce i poci�gn�a do samochodu Jupitera.
Po chwili wysiedli przed Centrum Diagnostyki Samochodowej. Ju� od drzwi Pete dopomina� si� o swoje ukochane auto. W �rodku by�o cicho i troch� niesamowicie. Las hydraulicznych podno�nik�w rzuca� d�ugie cienie na pod�og�. Z plastykowego fotela w najdalszym k�cie sali podni�s� si� sennie mechanik i nieprzytomnym okiem spojrza� na zegar.
- To ju� pi�ta? Chyba si� zdrzemn��em. Czym mog� s�u�y�, synu?
- Przyszed�em odebra� samoch�d. Stalowoszar� coroll�, pami�ta pan?
Mechanik podrapa� si� po g�owie.
- Stalowoszara, stalowoszara... A, ju� wiem. M�wisz o tej? - i pokaza� palcem w g�r�.
Pod ca�� tr�jk� ugi�y si� kolana. Wysoko na podno�niku sta� samoch�d Pete�a z wybebeszonymi wn�trzno�ciami, jakie� kable zwisa�y z baga�nika. Pod spodem g�sto by�o od t�ustych plam.
- Al, co pan z ni� zrobi�? - z trudem wyj�ka� Pete.
- Jeszcze nic - wzruszy� ramionami Al. - zu�yty wa� korbowy. Z takim wa�em nie zarejestruj� �adnego pojazdu.
- Co za wa�?
- Jest tak - zacz�� wyja�nia� Al. - Tu, widzicie, jest dr��ek kierownicy, a tu ��cznik, kt�ry obraca ko�a. Ale musi by� co�, co wprawia to wszystko w ruch. Znaczy si� silnik, tylko �e bez korbowodu nie pracuj� t�oki, a gdy nie pracuj� t�oki...
- Al!
- No wi�c - wa� korbowy zrobiony jest z metalu, a �aden metal jak ka�dy wie, nie jest wieczny.
- Trzeba zaraz wstawi� nowy - denerwowa� si� Pete.
- Nie da si� - potrz�sn�� g�ow� Al. - Nie trzymamy wa��w korbowych w magazynie. Nikt nie trzyma. Kiedy trzeba, zamawia si� go bezpo�rednio u producenta i ju�. B�dzie za dwa tygodnie. Albo za trzy.
Zachichota� i odchodz�c rzuci� przez rami�:
- Mam nadziej�, �e macie ro� innego, bo to s�oneczko nie mo�e st�d wyjecha�.
- Wezm� go tylko na dzi� wiecz�r - b�aga� Pete.
- Nie ma mowy. Nie mo�esz, synu, je�dzi� nie zarejestrowanym samochodem. No, chyba �e lubisz p�aci� mandaty, zreszt� i tak wyrzuci�em stary wa�.
- Co? Jak pan �mia�!
- Samoch�d, kolego, zostaje u mnie. Chyba wyra�am si� jasno?
Pete wbi� oczy w ziemi�.
- Tak... Dzi�ki, Al.
Wr�ci� jak niepyszny do ci�ar�wki Jupitera, staraj�c si� nie zauwa�a� oskar�ycielskiego spojrzenia Kelly.
- Auu! Jupe, powoli. Nie uczyli ci�, jak je�dzi� po wybojach? - Pete skurczy� si� na siedzeniu, rozcieraj�c obola�� g�ow�.
- Przepraszam, nie zauwa�y�em tej dziury.
Kelly, wci�ni�ta mi�dzy nimi, wierci�a si� niezadowolona.
- Ca�e szcz�cie, �e nie ma Boba. We czw�rk� byliby�my jak sardynki w puszce.
- Przynajmniej on dobrze si� bawi - Pete by� w�ciek�y. - Siedzi sobie teraz u Saxa i przes�uchuje nowych muzyk�w. To si� nazywa robota.
- Wytrzymaj jeszcze chwil� - �agodzi� Jupiter. - Ju� doje�d�amy.
I rzeczywi�cie. Zaraz za rogiem zobaczyli dwa bia�e wozy transmisyjne. Pl�tanina kabli, przymocowanych do chodnika szerok�, srebrn� ta�m�, ci�gn�a si� a� do g��wnego wej�cia do teatru. Kamerzy�ci biegali jak szaleni, wykrzykuj�c polecenia i ustawiaj�c �wiat�a.
Nad tym wszystkim wznosi� si� wysi�gnik d�wigu z wielkim, prostok�tnym napisem �Niebezpieczna strefa�. Kilku facet�w stara�o si� umie�ci� tablic� tu� nad markiz� os�aniaj�c� frontowe drzwi budynku. Jupiter wystawi� g�ow� przez okno samochodu, �eby lepiej widzie� ca�e to zamieszanie.
- Wygl�da na to, �e zd��yli�my - odetchn�� z ulg� Pete. - Jeszcze nie zacz�li kr�ci� wywiadu.
- Hej, Jupe! Tutaj - us�yszeli g�os George�a Brandona.
George siedzia� pod markiz� na wysokim sk�adanym krze�le. jaki� m�czyzna w czarnym golfie uk�ada� mu w�osy, a drobna kobieta co chwil� przeciera�a mu czo�o pudrem. Oboje nie wygl�dali na zachwyconych, kiedy George niespodzianie wsta� i wrzasn�� na ca�y g�os:
- Zapraszam do naszego domu wariat�w. Kamery zaraz rusz�!
- Uj�cie pierwsze. Zaj�� miejsca! - krzykn�� brodaty facet z kucykiem. - Prosz� usun�� si� z planu - doda�, tym razem przez tub�, �eby Jupiter go us�ysza�.
Zaparkowali przecznic� dalej i p�dem wr�cili pod teatr. Stan�li w t�umie ciekawskich, tu� przy policyjnych barierkach, kt�rymi odgrodzono wej�cie.
George, gotowy do wywiadu, sta� z boku po prawej stronie. Fryzjer spryskiwa� w�a�nie litrami lakieru w�osy kobiety w bluzce zgniecionego jedwabiu i w powiewnej sp�dnicy. Kiedy sko�czy�, kobieta wzi�a mikrofon i ruszy�a w stron� George�a. Przystan�a na moment przed najbli�sz� kamer�, �eby zaprezentowa� publiczno�ci ol�niewaj�cy u�miech.
- Nie! To sama Jewel Coleman z �Co nowego w mie�cie?� Uwielbiam ten program - podskoczy�a Kelly.
- To plotki, nie dziennikarstwo - wzruszy� ramionami Jupiter. - Jedne g�upki m�wi� o drugich g�upkach.
- Ale zaprasza do programu superfacet�w i... - Kelly przerwa�a, bo Jupiter spojrza� z pogard�, a Pete wyda� z siebie j�k obrzydzenia.
Machn�a r�k� z politowaniem.
- Wy dwaj nigdy tego nie zrozumiecie.
Jewel Coleman zacz�a m�wi� i t�um zamilk�.
- Jak wszyscy bywalcy zapewne wiedz�, �Niebezpieczna strefa� to tytu� nowego, d�ugo oczekiwanego musicalu. Kilka tygodni temu w teatrze Garbera zacz�y si� pokazy przedpremierowe. �wietna zabawa, oryginalne dekoracje. O tym spektaklu ju� m�wi si� w mie�cie. Tymczasem tu, na miejscu, atmosfera jest coraz bardziej napi�ta. My�licie, �e to zwyk�a trema przed premier�? Nie tylko. Zesp� reporter�w kana�u pierwszego wy�ledzi�, ze u Garbera mia�y ostatnio miejsce dziwne wypadki. Wszystko za� skupia si� wok� m�odego George�a Brandona, gwiazdy tego przedstawienia.
- George, powiedz, prosz�, w jaki spos�b �Niebezpieczna strefa� sta�a si� prawdziwie niebezpieczn� stref� dla ciebie?
George ju� otwiera� usta, �eby zadowoli� ciekawo�� telewidz�w, kiedy robotnik, stoj�cy tu� przy d�wigu, wrzasn�� g�o�no:
- Uwaga! Leci!
Jewel Coleman z przera�liwym piskiem da�a nura pod markiz�. Inni rozpierzchli si� na boki, gubi�c po drodze notatniki, nadgryzione kanapki, sprz�t nagrywaj�cy.
Jupiter spojrza� w g�r�. Wielki napis �Niebezpieczna strefa� zwisa� z d�wigu, zaczepiony na jednej jedynej cienkiej lince. Pozosta�e liny powiewa�y lu�no na wietrze.
- George - krzykn�� ostrzegawczo Jupiter, kiedy sznur pu�ci� z trzaskiem i tablica polecia�a wprost na g�ow� aktora.
ROZDZIA� 3
ZAKULISOWE K�OPOTY
George rzuci� si� na chodnik i przetoczy� na jezdni� w sam czas. Tablica z og�uszaj�cym ha�asem upad�a na ziemi�.
Jupiter, Pete i Kelly zas�onili g�owy i skulili si� za barierkami. Przez chwil� doko�a panowa�a absolutna cisza. Par� krok�w od miejsca, w kt�rym sta� przedtem George, pi�trzy�a si� teraz g�ra zgniecionego plastyku i po�amanych desek.
- Nic si� wam nie sta�o? - zapyta� Jupiter.
- Nie - Pete i Kelly odpowiedzieli niemal r�wnocze�nie.
- Niez�y ba�agan - pokr�ci� g�ow� Pete. - A� dziw, �e to wszystko wyl�dowa�o w miejscu, gdzie nikt nie sta�.
- Tak. Ale nie jestem pewny, czy ba�agan to dobre okre�lenie - i Jupiter ruszy� w stron� George�a.
W oddali rozleg� si� d�wi�k policyjnych syren. Ludzie podnosili si� z ziemi, otrzepywali ubrania, przygl�dali pobojowisku.
Jupiter przepchn�� si� przez t�um otaczaj�cy George�a. Pete i Kelly deptali mu po pi�tach. Operatorzy k��bili si� wsz�dzie, czyhaj�c na dobre uj�cia. Wszystkie obiektywy wycelowane by�y w George�a.
- Skr�ci�e� wszystko? - dopytywa� si� gor�czkowo siwow�osy m�czyzna o powa�nym wygl�dzie.
- Jakby� zgad�, C.G. - odpowiedzia� jeden z kamerzyst�w. - Mam twarz Brandona, reakcje t�umu, z�apa�em moment, kiedy napis waln�� o ziemi�...
- Cudownie - ucieszy� si� C.G. - Przyjechali�my tu robi� bzdurk�, a mamy wiadomo�� na pierwsze strony. Po prostu �wietnie.
- Przepraszam, przepraszam - Jupiter torowa� sobie drog� �okciami. S�ysza� ju� g�os George�a, ale wci�� go nie widzia�.
- Nie, nic mi nie jest... Dzi�kuj�. To sta�o si� tak niespodzianie...
Jupiter przebi� si� w ko�cu do �rodka grupy. Niestety, okaza�o si�, �e Jewel Coleman by�a lepsza. Siedzia�a w�a�nie na kraw�niku obok George�a i patrzy�a w kierunku kamer.
- Macie mnie? - spyta�a.
- Tak.
Natychmiast przybra�a zatroskany wyraz twarzy i zacz�a:
- Jak wszyscy mogli przekona� si� na w�asne oczy, �Niebezpieczna strefa� zas�u�y�a sobie na taki tytu�. George, zwracam si� do George�a Brandona, co czu�e� widz�c t� ogromn� tablic� przelatuj�c� tu� obok ciebie? Czy zdawa�e� sobie spraw�, �e zaledwie kilka centymetr�w dzieli ci� od �mierci?
- Od �mierci? - wydawa�o si�, �e ca�a krew odp�yn�a mu z twarzy. - To nie by�o a� tak blisko.
Jewel pokiwa�a powa�nie g�ow�.
- Jestem pewna, �e ca�e mn�stwo m�odych ludzi odetchn�o z ulg� na wie��, �e ich idol nie zosta� zmia�d�ony przez jak�� idiotyczn� reklam�. Jerry - doda�a szybko - poprosz� o zbli�enie na te resztki.
George tak�e spojrza� w tamt� stron� i g�o�no prze�kn�� �lin�. Potem zauwa�y� znaki, jakie daje mu Jupiter, i szybko odwr�ci� si� do dziennikarki.
- Przepraszam, ale pora na mnie. Powinienem ju� by� w garderobie. - Zdoby� si� na s�aby u�miech. - S�u�ba sztuce przede wszystkim.
Szybko wsta�, z�apa� Jupitera i mrukn�� tak, �eby nikt ich nie s�ysza�:
- Idziemy. Udawaj, �e jeste� moim gorylem, albo co� w tym rodzaju.
Jak spod ziemi wyr�s� przed nimi Pete.
- Miejsce. Prosz� zrobi� miejsce - warkn�� tonem, kt�rego u�ywa� wy��cznie na boisku pi�karskim.
Ludzie rozst�powali si� pos�usznie na sam widok muskularnego, wysokiego m�odzie�ca. Bez przeszk�d dotarli do wej�cia dla aktor�w. Jupiter k�tem oka dojrza� Kelly nie odst�puj�c� ich ani na krok. Nikt im nie przeszkadza�. Ekipa telewizyjna ruszy�a z kamerami w stron� policyjnych samochod�w, kt�re w�a�nie zatrzyma�y si� przed teatrem.
Przy wej�ciu dla aktor�w sta� t�gi m�czyzna z kilkudniowym zarostem.
- Wszystko w porz�dku, ch�opcze? - zapyta� George�a.
- W porz�dku. Dzi�ki, Luther.
- Kim s� ci ludzie? - Luther podejrzliwym wzrokiem zmierzy� Jupitera i Pete�a.
- Moi przyjaciele. Nie martw si�.
George odwr�ci� si� do Jupitera.
- Macie przed sob� najlepszego cerbera na �wiecie. Nie wpu�ci nawet prezydenta, zanim wcze�niej nie sprawdzi, czy to na pewno on.
Ponur� twarz Luthera rozja�ni� u�miech.
- No, wchod�cie ju�, bo zamykam. Zostaniecie na zewn�trz, je�li si� nie po�pieszycie.
Szybko w�lizn�li si� do �rodka. By�o cicho. Wydawa�o si�, �e od zgie�ku ulicy dzieli ich ogromna przestrze�. Teatralny chaos polega� na czym innym.
Korkowa tablica wisz�ca w ma�ym holu, do kt�rego weszli za George�em, nie mog�a pomie�ci� wszystkich informacji. Kartki i karteczki przypi�te pinezkami pokrywa�y ka�dy centymetr powierzchni, zachodzi�y na siebie, wisia�y jedne na drugich. �ciana nad automatem telefonicznym zapisana by�a od g�ry do do�u bez�adn� na pierwszy rzut oka pl�tanin� numer�w.
Drzwi w g��bi, z tabliczk� LUTHER SHARPE, by�y nie domkni�te. Jupiter dyskretnie zajrza� do �rodka - na haczykach wisia�y klucze do wszystkich teatralnych pomieszcze�.
Tu� obok znajdowa�o si� wej�cie za kulisy.
- Zaczekajcie chwil� - krzykn�� za nimi Luther. - George, w garderobie masz go�ci. Nie b�d� zadowoleni, kiedy wprowadzisz tam obcych ludzi.
- Kto to?
- Panowie Firestone i Crocker.
- No, no! - gwizdn�� George. - Sam producent z najwa�niejszym facetem od finans�w! Czemu zawdzi�czam ten honor? Wiesz co� o tym, Luther?
- Co nieco. Wylecieli na ulic�, kiedy zacz�a si� ca�a afera, ale wr�cili, widz�c, �e nic ci nie jest. Kazali mi tylko dostarczy� ci� w ca�o�ci do garderoby.
- Nadzwyczajna troska o bli�nich. To lubi� w nich najbardziej - mrukn�� George i otworzy� drzwi prowadz�ce za scen�. - Nie ma wyj�cia, musz� stawi� im czo�o. - I udaj�c, �e wyjmuje miecz z pochwy, zakrzykn��: �Raz, przyjaciele, jeszcze do wy�omu...�* [William Shakespeare, Henryk V, akt III, sc.1. w przek�adzie Leona Ulricha].
Pete zd�bia� i pytaj�co popatrzy� na Jupitera.
- Szekspir - wyja�ni� tamten. - Kr�l Henryk V zagrzewa �o�nierzy do walki.
- Aha - Pete nie wydawa� si� docenia� �artu.
- Przypomnia�o mi to - ci�gn�� nie zra�ony Jupiter - anonimy do George�a. Pami�tasz - tron we krwi i las, kt�ry si� rusza?
- Pewnie. G�upie pomys�y.
- Teraz mi si� wydaje, �e to te� pochodzi z jakiej� sztuki.
- I co z tego?
- To pierwszy istotny �lad.
- Rozumiem - wtr�ci�a si� Kelly. - S�dzisz, �e listy wysy�a� kto� zwi�zany z teatrem, prawda?
- To wysoce prawdopodobne - powiedzia� Jupiter powa�nym tonem i wszed� za kulisy.
- Skr��cie w prawo i zaczekajcie - us�yszeli g�os Luthera. - Tylko trzymajcie si� z daleka od sceny.
Wewn�trz by�o ciemno. Wsz�dzie sta�y kosze pe�ne kostium�w, sto�y z rekwizytami, a nawet jeden bok samochodu. Z lewej strony zobaczyli jasno o�wietlon� scen�. Na drewnianych drzwiach w k�cie korytarza wisia�a metalowa b�yszcz�ca gwiazda. Po wizyt�wce poznali, �e to tam jest garderoba George�a. Ze �rodka dochodzi�y zdenerwowane g�osy.
- Ci faceci nie s� specjalnie zadowoleni - powiedzia� Pete, pokazuj�c g�ow� drzwi.
- Zosta�cie tutaj, a ja si� troch� pokr�c� po teatrze. Tylko miejcie uszy otwarte. Pete, daj mi zna�, kiedy ci ludzie wyjd�, dobrze? - i Jupiter odszed� rozgl�daj�c si� woko�o.
Z obu bok�w sceny znajdowa�y si� wielkie pomieszczenia zwane w gwarze teatralnej kieszeniami. Zajrza� do jednego - obs�uga sceny, dekoratorzy, technicy biegali we wszystkich kierunkach. Warcza�y elektryczne wiertarki. Kto� m�wi� do walkie-talkie, pr�buj�c przekrzycze� panuj�cy wok� ha�as.
Jupiter poczu� szybsze uderzenia serca. Ca�y ten zgie�k, ciep�o bij�ce od wielkich reflektor�w, ciemna otch�a� pustej teraz widowni sprawia�y nies�ychane wra�enie. Prawdziwe �ycie wydawa�o si� odleg�e o setki kilometr�w.
A tutaj armia oddanych sprawie specjalist�w budowa�a inny �wiat, tworzy�a fantazj�.
Nagle w g��bi sceny drgn�a dekoracja. Maszyni�ci w wys�u�onych kombinezonach powoli podci�gali liny i �ciana podziemnej jaskini, z kt�rej wystawa�y wielkie g�azy, unios�a si�. Tu i �wdzie zamaskowano ma�e reflektory o�wietlaj�ce niesamowitym �wiat�em fragmenty powierzchni. Z drobnych sp�ka� s�czy�y si� stru�ki wody. By�o to prawdziwe arcydzie�o zrobione z gipsu i masy papierowej.
Kiedy jaskinia znikn�a nad scen�, w ukrytej przed oczami widz�w sznurowni, z g�ry zjecha�a inna dekoracja, kt�r� pieczo�owicie ustawiono w miejsce poprzedniej.
Uwag� Jupitera przyci�gn�� rz�d �ar�wek b�yskaj�cych we wn�ce tu� przy g��wnej kurtynie. Umieszczono tam pulpit z mas� przycisk�w i prze��cznik�w oraz klawiatur� komputera. Monitor sta� wy�ej, na drewnianej p�ce przytwierdzonej do �ciany. Na haku obok wisia�y s�uchawki.
Jupiter nie m�g� si� oprze�. Potrafi� godzinami przesiadywa� przed komputerowym ekranem, wi�c teraz - kiedy i tak musia� czeka� na George�a, postanowi� zrobi� u�ytek ze swych umiej�tno�ci. Rozejrza� si� ostro�nie. Wszyscy byli zaj�ci. Przemkn�� si� chy�kiem do wn�ki i zacz�� czyta�:
�NIEBEZPIECZNA STREFA�
Teatr Garbera, Los Angeles
�wiat�o, d�wi�k, zmiana dekoracji - sygna�y
J. Bernardi - inspicjent
J. Everson - asystent inspicjenta
1. �wiat�o - J.B. podnosi r�k�
2. D�wi�k - J.B.: �Ostatni cz�owiek na ziemi�
3. D�wi�k.... - znak daje dyrygent
4. �wiat�o - ch�opcy na �rodku sceny
Naci�nij Return, �eby kontynuowa�
U�yj kursora, �eby pod�wietli� list� sygna��w
F1-Menu polece� F2-Edycja
F3 - Dodaj linijk� F4 - Sortuj
Jupiter zacz�� bawi� si� klawiatur� - przewin�� ekran w g�r� i w d�, sprawdzi� wszystkie menu i ich zawarto��.
- Hej, ty! - us�ysza� nagle g�o�ny okrzyk.
B�yskawicznie cofn�� r�ce i spojrza� w ty�. Zbli�a� si� do niego m�ody maszynista z d�ugimi blond w�osami i zmierzwion� brod�. Spod odwini�tych r�kaw�w jego flanelowej koszuli wyziera� tatua�.
- Na co ty sobie pozwalasz, kolego? - zapyta�, mierz�c Jupitera podejrzliwym wzrokiem.
Jupiter przyjrza� si� mu uwa�nie.
- Facet, kt�ry ostrzeg� George�a - stwierdzi� w ko�cu.
- Coo?
- To pan wrzasn�� na George�a, tu� przedtem, kiedy zerwa� si� wielki napis nad wej�ciem. Pami�tam pana twarz.
Na kr�tk� chwil� maszynista oniemia�.
- No i co z tego? Teraz, kole�, lepiej b�dzie, je�li si� st�d zabierzesz. Id� si� bawi� w�asnym komputerem i trzymaj si� z daleka od naszego. Nie pami�tam, �eby� by� inspicjentem.
- S�uszna uwaga - kiwn�� g�ow� Jupiter. - Wr�c� tylko do poprzedniego ustawienia. - Ju�, ju� zabiera� si� do dzie�a, kiedy ci�ka r�ka wyl�dowa�a mu na ramieniu i brutalnie szarpn�a w ty�.
- S�ysza�e�, co m�wi�em? Spadaj st�d! Mo�e ci to przeliterowa�?
Jupiter spojrza� na brudny �lad na ramieniu.
- Proponuj�, �eby wstrzyma� pan gniew na chwil�, a ja postaram si� wyja�ni�...
- S�uchaj, gnojku. Nie mam czasu na wys�uchiwanie twojej d�tej gadki. Je�li zaraz nie znikniesz, m�otku, nie r�cz� za siebie. Sam wyrzuc� st�d tw�j t�usty ty�ek - i wyci�gn�� r�k�.
Jupiter poczu�, jak ze z�o�ci krew uderza mu do g�owy. Cofn�� si� o krok.
- Radz� trzyma� r�ce przy sobie - wycedzi�.
- Nie! - wybuchn�� blondyn. - Pomyli�em si�. M�otek to nie jest dobre s�owo, kmiotku. Straszny z ciebie kmiot!
I pchn�� Jupitera tak silnie, �e ch�opak zachwia� si� i omal nie upad�. Potem zacisn�� pi�ci i zbli�y� si� o krok.
- Ostrzega�em - krzykn�� rozw�cieczony Jupiter i przyj�� obronn� postaw�, kt�rej nauczy� si� na kursie judo. Z gard�a tamtego wydosta� si� z�o�liwy chichot.
- A� tym sobie poradzisz, ch�optysiu? - stan�� w pozycji kokutsu-dachi, z idealnie ustawionymi stopami i wzniesion� r�k�. Zanim Jupiter zd��y� zareagowa�, maszynista run�� na niego klasycznym ciosem seiken.
Jupiter uchyli� si� zr�cznie. Da� krok w ty�, �eby znowu stan�� w pozycji obronnej, ale potkn�� si� o le��cy w k�cie zw�j sznur�w i z g�o�nym �Auu� wyl�dowa� na ziemi. Kiedy spojrza� w g�r�, zobaczy� podeszw� ci�kiego buta, kt�ry w b�yskawicznym tempie zbli�a� si� do jego twarzy.
ROZDZIA� 4
AWANTURA W GARDEROBIE
- Ej, ty!
Jupiter skupi� ca�� energi� na tym, �eby wymkn�� si� swojemu prze�ladowcy, i wcale nie by� pewien, czy naprawd� s�yszy jaki� obcy g�os i szybkie kroki, zmierzaj�ce w jego kierunku. Nie by� nawet pewien, czy rzeczywi�cie uda�o mu si� wywin��.
Dopiero gdy ci�ki but wyl�dowa� z hukiem na pod�odze, a nie na jego twarzy, odetchn�� z ulg�. Rozejrza� si� - le�a� niewiele ponad metr dalej, tu� obok pechowych sznur�w. Wprawdzie zawiod�y go umiej�tno�ci walki wr�cz, ale wci�� by� ca�y i zdrowy.
- Zabieraj si� st�d, Bruno - us�ysza�.
Wysoki m�czyzna z szop� siwych w�os�w sta� obok. W jego g��boko osadzonych oczach malowa� si� gniew. Musia� nale�e� do zespo�u technicznego, bo mia� na sobie spodnie khaki i bluz� z logo przedstawienia. Pete i Kelly stali tu� za nim.
- Nic ci nie jest? - Pete wyci�gn�� r�k� i pom�g� Jupiterowi stan�� na nogi.
- Wszystko w porz�dku - Jupiter otrzepa� si� z godno�ci� - bior�c pod uwag� fakt, �e w rezultacie serdecznego powitania omal nie pozbawiono mnie tutaj g�owy.
- Pilnuj si�, Bruno, je�li nie chcesz straci� pracy - warkn�� siwow�osy.
- Daj spok�j, Jim. Nie mia�em zamiaru zrobi� krzywdy temu bubkowi. Chcia�em go tylko przestraszy�. Dorwa� si� do twojego komputera i nie chcia� odej��. A poza tym, to obcy typ. Sk�d on si� tu wzi��?
- Tak si� sk�ada, �e to przyjaciel George�a. Teraz wracaj do roboty. Sam si� tym zajm�.
I Jim wyci�gn�� r�k� do Jupitera.
- Jim Bernardi - przedstawi� si�. - jestem tu inspicjentem. M�wi� z silnym nosowym akcentem, a g�oski �r� w jego wykonaniu brzmia�y troch� chrapliwie.
- W�a�nie rozmawiali�my z twoimi przyjaci�mi, kiedy us�ysza�em ha�as. Przepraszam za ten napad.
Jupiter nadstawi� uszu. Zawsze pochlebia� sobie, �e umie rozpoznawa� ludzi po akcencie.
- Jest pan z Nowego Jorku, prawda? - Jupiter by� pewny, �e trafi�.
- Taa. �ci�le rzecz bior�c z Brooklynu. Po drodze zahaczy�em te� o Long Island. Jak na to wpad�e�?
- Zgad�em. Dzi�ki za uratowanie mojej twarzy.
- Nie ma sprawy. Je�li Bruno pr�bowa�by ci kiedy� grozi�, daj mi zna�.
- Dobrze - za�mia� si� Jupiter. - W�a�ciwie sam jestem sobie winien, bo bez pozwolenia wtyka�em nos w cudze sprawy.
- A wtykaj go sobie, je�li masz na to ochot� - machn�� r�k� Bernardi. - Mog� ci nawet w tym pom�c.
- Naprawd�? - krzykn�a Kelly. - I oprowadzi nas pan po teatrze?
- Nie ma sprawy. Chcecie zacz�� od razu?
Jupiter k�tem oka spojrza� na Pete�a, na kt�rego twarzy malowa� si� ca�kowity brak zainteresowania, i u�miechn�� si� w duchu.
- Lepiej b�dzie, je�li poczekam na George�a - rzuci� Pete, �api�c z ulg� sportowe pisma, kt�re dostrzeg� w k�cie. - Wiecie, ci ludzie mog� zaraz wyj�� z jego garderoby.
Usiad� pod drzwiami i wsadzi� nos w gazety.
Jupiter nieuwa�nie kiwn�� g�ow�. Musia� przemy�le� ca�� spraw�. Pytania k��bi�y mu si� w g�owie. A wi�c Bruno, ten ponury typ. Ciekawe, czy wie co� o zamachach na George�a? Dlaczego sta� przy d�wigu, kiedy zerwa� si� napis? Dlaczego z tak� furi� zaatakowa� Jupitera?
A je�li nie Bruno, to kto? Na przyk�ad osoba, kt�ra bez wzbudzania podejrze� mo�e zak��ci� prac� ekipy technicznej.
Inspicjent? Brygadzista sceny? W�a�ciwie ka�dy, kto pracuje za kulisami! Nale�y dzia�a� powoli. Dyskretnie sprawdzi� ludzi odpowiedzialnych za rekwizyty i zmiany dekoracji.
Tymczasem Bernardi wprowadzi� ich na scen�.
- To ca�kiem niez�a rzecz - m�wi�. - Historia m�odych Amerykan�w, kt�rzy pojecha� i do Japonii uczy� si� walk Wschodu. Kiedy wybucha druga wojna �wiatowa, zostaj� internowani. George gra ich przyw�dc�, kt�ry pr�buje zorganizowa� ucieczk�. Potem daje si� zwerbowa� do siatki szpiegowskiej i jest dos�ownie wsz�dzie - w starych �wi�tyniach, podziemnych grotach i tym podobnych dziwnych miejscach.
- Niesamowite! - oczy Kelly zab�ys�y z podniecenia.
W tej chwili maszyni�ci ustawiali na scenie dwie kanapy i czarny stolik z telefonem. Jaki� m�czyzna ze s�uchawkami na uszach przesuwa� aparat o kilka centymetr�w to w jedn�, to w drug� stron�. Inny po prostu chodzi� z miejsca na miejsce i patrzy� na balkony. Dekoracja z ty�u przedstawia�a �cian� salonu z namalowanymi p�kami pe�nymi ksi��ek.
- Ca�kiem prosta dekoracja - zauwa�y� Jupiter. - Co tutaj robi� ci wszyscy ludzie?
- Nic nie jest proste! - Bernardi stan�� i przyjrza� si� scenie. - Nawet gdyby to by�a jedyna dekoracja w ca�ym spektaklu, potrzebujemy... poczekajcie, musz� policzy�... przynajmniej szesnastu pe�noetatowych pracownik�w do jej ustawienia i sprz�tni�cia.
- Szesnastu? - pokr�ci�a g�ow� Kelly. - Na jeden salon? Zapraszam ich do domu moich rodzic�w, kiedy nast�pnym razem b�dziemy przesuwa� meble.
- Zwi�zki zawodowe maj� bardzo surowe przepisy - za�mia� si� Bernardi. - Ka�demu maszyni�cie wolno robi� tylko jedn� rzecz, i nic innego. Czyli ten, kto wnosi meble, nie mo�e ustawia� telefonu ani lampy, bo to s� inne rekwizyty. Ten, kt�ry zapala lamp�, nie mo�e uruchomi� telefonu i tak dalej, i tak dalej. Jeden cz�owiek przypisany jest do okre�lonej czynno�ci. Poza tym, na okoliczno�� wypadku, ka�dy musi mie� zast�pc�. W sumie trzeba zatrudni� szesna�cie os�b.
Jupiter gwizdn�� ze zdziwienia.
- Jak udaje si� zgra� prac� tylu ludzi? - spyta�.
- Lepiej nie pytaj. Zaraz ci poka��, co ja robi�. Tym razem Bruno nam nie przeszkodzi.
Bernard! drgn��, bo gdzie� w g��bi sceny rozleg� si� okrzyk:
- Rusza obrot�wka!
- Poczekajcie sekund� - wrzasn�� i wypchn�� Kelly i Jupitera poza widoczne na pod�odze wy��obienie, obiegaj�ce okr�giem ca�� scen�. - Teraz dobrze.
Wewn�trzne ko�o zacz�o si� powoli obraca�. Salon znikn�� za kulisami, a jego miejsce zaj�a nowa dekoracja. Jupitera jednak znacznie bardziej ciekawi� pulpit inspicjenta.
- Nie ruszam si� st�d przez ca�y spektakl - oznajmi� Bernardi, siadaj�c na wysokim taborecie. - Na g�owie mam s�uchawki i mikrofon. Kiedy na ekranie pokazuje si� odpowiedni kod, daj� zna� komu trzeba. Nazywamy to sygnalizowaniem. Z akustykami i o�wietleniowcami porozumiewam si� przez mikrofon. Na przyk�ad: �Trzydziestka pi�tka rusza� - to o konkretnym reflektorze. Muchom daj� zna� latark�. Muchy - wyja�ni�, widz�c ich zdziwione spojrzenia - to maszyni�ci, kt�rzy spuszczaj� dekoracje z g�ry, ze sznurowni. Wygl�da to tak, �e na kilka sekund przed w�a�ciwym sygna�em zapalam latark�. Ludzie wiedz�, �e maj� by� gotowi. Zaczynaj� robi� swoje, kiedy gasz� �wiat�o.
- A do komputera mo�na wpisywa� wszystkie nowe polecenia i ich kody - ucieszy� si� Jupiter.
- Mo�na - zgodzi� si� Bernardi - ale ja tego nie robi�. Mam do tego cz�owieka. Wiecie, zwykle inspicjenci pracuj� z egzemplarzem, na kt�ry sami nanosz� wszystkie uwagi. W tym przypadku to niemo�liwe, bo spektakl jest zbyt skomplikowany. St�d pomys�, �eby stworzy� odpowiedni program komputerowy, sterowany st�d. Zrobi� go spec od komputer�w.
- Ale to nie jest trudne - Jupiter nie pojmowa� oboj�tnego stosunku do komputer�w. - Przecie� i tak musi pan czasem otworzy� okna dialogowe albo zapami�ta� nowe opcje makra.
- Chyba m�wisz do mnie po chi�sku, ch�opcze - za�mia� si� Bernardi. - Chcesz, �ebym poj�� ten skomplikowany komputerowy j�zyk? Nigdy. Gdybym sam wprowadzi� chocia� jedn� zmian�, ca�y spektakl diabli by wzi�li. Samoch�d wje�d�a�by do salonu albo noc zapada�a w �rodku dnia.
- Ale sygna�y przekazuje pan r�cznie albo s�ownie - Jupiter wci�� nie rozumia�. - A kody odczytuje z ekranu. Gdyby na ekranie by� b��d, to co wtedy? Czy mo�na zignorowa� polecenie komputera?
- Jasne, �e tak, pod warunkiem, �e znasz w�a�ciwy kod. Tyle �e przed premier� tutaj jest piek�o. Ju� ci si� wydaje, �e wszystko pami�tasz, kiedy przychodzi scenograf i zmienia ustawienie sceny. Ca�y czas szarpiesz si�, m�wisz, machasz, odpowiadasz na setki pyta� i si�� rzeczy polegasz tylko na tym, co odczytujesz z ekranu. Je�li zmiany nie zosta�y jeszcze wprowadzone, to klops.
- Pssst! - Pete wymachiwa� do nich, pr�buj�c zwr�ci� na siebie uwag�.
Przeprosili Bernardiego i pognali za kulisy.
- Wrzeszcz� tak, jakby za chwil� mia�a si� zacz�� trzecia wojna �wiatowa - Pete pokaza� garderob� George�a. - �mia�o mo�emy wyj�� i co� przegry��.
Mimo to zostali. Jak zahipnotyzowani ws�uchiwali si� w g�osy za drzwiami.
- Jak mo�esz jeszcze chcie�, �eby ci zaufa�? - m�wi� kto� g�o�nym, lekko zachrypni�tym g�osem. - Ju� raz ci zaufali�my, a ty jakby nigdy nic wyjecha�e� do Yosemite. I to wtedy, kiedy wycofa� si� tw�j dubler!
- Omawiali�my ju� raz t� spraw�, panie Firestone - to by� g�os George�a. - Sam pan mi m�wi�, �e musz� dba� o kondycj�.
-W porz�dku, m�wi�em tak, ale �eby od razu uprawia� wspinaczk�? I to wtedy, kiedy nie ma nikogo, kto m�g�by przej�� twoj� rol�? Czy powiedzia�e� komu�, dok�d si� wybierasz? Nie! Przecie� mog�e� zwichn�� nog� i to w momencie, kiedy zacz�li�my sprzeda� bilet�w.
- Prze�o�enie premiery o dwa tygodnie sporo nas kosztowa�o - w��czy� si� trzeci g�os. - Widzowie byli w�ciekli, kasa musia�a zwraca� pieni�dze za bilety, prasa nie zostawi�a na nas suchej nitki. Nie mog� sobie pozwoli� na wi�kszy deficyt. Je�li wycofam si� teraz, to chocia� mniej na tym strac�.
- Spokojnie, Sid. Za daleko zaszli�my, �eby odwo�ywa� przedstawienie - pr�bowa� �agodzi� Firestone. - Zawsze mo�na znale�� jakie� rozwi�zanie.
- Na przyk�ad zaanga�owa� Matta Granta zamiast mnie? - wybuchn�� George. -Jedynego aktora o ilorazie inteligencji r�wnym liczbie lat? Wezwali�cie mnie po to, �eby mi to oznajmi�, tak? My�la�em, �e to tylko plotki.
- C� - powiedzia� Crocker powoli - Matt �ci�gnie publiczno��.
Nast�pi�a chwila ciszy.
- To pan daje pieni�dze, panie Crocker - odezwa� si� w ko�cu George. - Los musicalu zale�y wy��cznie od pana. Chcecie mie� na scenie tego nad�tego bubka, kt�ry mamrocze co� pod nosem - prosz� bardzo. Jasne, �e ludzie przyjd� go zobaczy�, ale sukces kasowy nie potrwa d�ugo. Po kilku tygodniach wszyscy b�d� wiedzie�, �e bez aparat�w s�uchowych ani rusz. Ale je�li chcecie kogo�, kto jest urodzony do tej roli - trzymajcie si� mnie. Zreszt�, ju� od jakiego� czasu mamy nowego dublera.
- �wietnie. Domy�lam si�, �e nast�pny weekend sp�dzisz lataj�c na lotniach, tak? - ironizowa� Firestone.
- Wiem, �e jest pan na mnie w�ciek�y, ale prosz� zrozumie�, �e mnie te� zale�y na tym przedstawieniu. By� mo�e moje nazwisko nie �ci�ga jeszcze t�um�w, ale ludzie przychodz� do teatru, �eby spotka� si� z prawdziw� sztuk�. Dzi�ki temu musicalowi zostan� gwiazd� i wszyscy b�d� m�wi�, �e to pan mnie odkry�.
Jupiter mia� ochot� bi� brawo, ale si� powstrzyma�.
- Proponuj�, �eby przedyskutowa� ca�� rzecz innym razem, kiedy wszyscy troch� och�on� - zako�czy� rozmow� Firestone.
Rozleg� si� d�wi�k odsuwanych krzese�, Jupiter, Pete i Kelly odskoczyli od drzwi.
- I jeszcze jedno - us�yszeli g�os George�a. - Skoro naprawd� zale�y wam na pieni�dzach, pomy�lcie o kontrakcie, kt�ry ze mn� podpisali�cie. Je�li zostan� zwolniony, i tak b�dziecie musieli wyp�aca� mi uzgodnion� pensj� tak d�ugo, jak d�ugo przedstawienie utrzyma si� na afiszu. Gdy doda� do tego honorarium Matta r�wne jego dochodom w Hollywood...
- Nigdy mi o tym nie m�wi�e�, Manny - zachrypia� Crocker, ale nie doczeka� si� odpowiedzi.
George parskn�� �miechem.
- Wygl�da na to, �e s� tylko dwa sposoby oszcz�dzenia pieni�dzy - zostawi� mi t� rol� albo mnie zabi�.
Kto� mrukn�� co� niezrozumiale, zaszura�y kroki i drzwi otworzy�y si� z hukiem.
Kelly i Pete z wielk� uwag� czytali sportowy magazyn sprzed kilku miesi�cy. Jupiter ze skupion� min� przestawia� rekwizyty na stole pod �cian�. Jego skupienie nie mia�o jednak nic wsp�lnego z tymi przedmiotami. Analizowa� mdl�cy ucisk, kt�ry odczuwa� w �o��dku. Paskudne uczucie. Uczucie, �e George powiedzia� nie