3786

Szczegóły
Tytuł 3786
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3786 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3786 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3786 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WITOLD JAB�O�SKI Dzieci nocy Przez okna moje wpada strumie� ��dnego, parnego gor�ca, p�odz�cego sza�u nocy, rozpustnego krzyku m�czyzn, co na ulicach samiczki nawo�uj�. Stanis�aw Przybyszewski Requiem Aeternam 1. Babuszka Sankt Petersburg by� bia�y. Gruba warstwa �niegu, iskrz�cego upiornie pod jasnym niebem, osiad�a na szczytach pa�acowych dach�w i brukach ulic, na balustradach most�w, cerkiewnych kopu�ach, dziwacznie powyginanych �elaznych kratach i marmurowych pos�gach - biel zimna, okrutna, doskona�a i niezniszczalna. A przede wszystkim sztuczna, by� bowiem koniec czerwca. �nieg sypa� g��wnie dla turyst�w. Newski Prospekt bez sa�? Niemo�liwe! Bulwary i mosty wype�nia� nieprzebrany t�um ludzi, zupe�nie jakby nikt nie wyje�d�a� w tym roku na dacze. Radowali si� ludziska zwyci�stwem dnia nad noc�, �wiat�a nad ciemno�ci�, cieszyli si� bezrozumnie, chcieli wierzy�, �e tak b�dzie zawsze. Byli w�r�d nich tacy, kt�rzy jeszcze pami�tali s�ynne petersburskie bia�e noce trwaj�ce niemal p� roku. Tak ju� od dawna nie by�o, ale zwolennicy ultrafioletu oraz krem�w do opalania chcieli wierzy�, �e tak b�dzie zawsze. Mrok nigdy ju� nie powr�ci, zniknie strach, nastanie wieczna jasno��. Czcicieli bia�ych nocy ogarn�� sza�, pragnienie nie ko�cz�cej si� zabawy. Wsz�dzie gwar miesza� si� ze skoczn� muzyk�; nieznajomi podchodzili do siebie i ca�owali si� w usta; dra�nili nied�wiedzie, obmacywali Cyganki, w�dka la�a si� strumieniami. T�um toczy� si� ulicami jak wielka �nie�na lawina. I nocy wi�cej nie b�dzie... �rodkiem Newskiego Prospektu p�dzi�a kawalkada sa�, otoczona gromad� ros�ych Kozak�w na karych wierzchowcach. Ta�cz�cy na ulicy uciekali spod kopyt ko�skich ze z�o�ci�. Ocierali zdrowe, rumiane g�by ze srebrnych bryzg�w, pryskaj�cych spod mi�kko sun�cych p��z. Obserwowali siedz�ce w saniach towarzystwo z niech�ci� i zdumieniem, �egnaj�c si� zabobonnie. Zdawa�o im si�, �e to sam pot�ny Ksi��� Ciemno�ci postanowi� z nich zadrwi�, wy�mia� ich naiwn�, szczer� weso�o��. Eleganckie ekwipa�e, roztr�caj�c beztrosko ludzk� ci�b�, zapowiada�y rych�y koniec �wietlistego festynu. - Dok�d pojedziemy? Do �Wujaszka Wani�? - Podobno u P�atonowa s� dzi� �wie�e ostrygi... - Ja ju� chyba wol� �Wi�niowy Sad�. - Nie ma to jak �Ni�y�ski�... - �Pietruszka�!!! - Wasza Wysoko��, mo�e jeszcze szampana? - Ural Ural Ural - Jed�my, gdzie nas oczy ponios�. Nie mog� znie�� odoru tych rozgrzanych cia�. - No tak, bal u Sacharowa zacznie si� w�a�ciwie dopiero po p�nocy. - Jak wszystkie bale! - Zd��ymy zata�czy� ostatniego mazura. - A mo�e �Bracia Karamazow�? Tam ta�czy Grusze�ka. - Milcz, hipokryto! I tak wiemy, �e obchodzi ci� tylko ten krasawiec, gitarzysta Sadko. Szalejesz na jego punkcie. - Z powod�w wy��cznie artystycznych. - Kocha sztuk�, cha, cha! Prawdziwy romantyczny Niemiec! Istny diabe� z pana, Herr Mann! - Stereotypy, stereotypy... W Europie to ju� nie wypada. - Prawda, my przecie� Europa! - Wi�c dok�d teraz? Na Wysp� Kamienn� kawa�ek drogi... - Wiecie, co powiedzia� premier? - Plu� na premiera! Dzisiaj si� bawimy! - Jeszcze szampana? - Ural Carewicz Dymitr Aleksandrowicz pochyli� pi�kn� twarz rosyjskiego charta w stron� siedz�cej obok niego s�odkawej blondynki z nagimi ramionami. Krzywi� wydatne, lekko asymetryczne usta w bolesnym grymasie. Zielonkawych oczu nie by�o wida� - zas�ania�y je doskonale dopasowane antysolarne szk�a. - I po co mnie ten tw�j Kola ratowa�? - spyta� w nag�ym porywie. - �ebym teraz by� zabawk�, marionetk� na pokaz! Mo�e lepiej by�o jednak zgin�� z r�k fanatycznych Sybirian? Czy takie ma by� moje �ycie? Parady, bale i knajpy? Innego ju� nie b�dzie? C� za potworna nuda! Nie mog� nawet rozkaza�, �eby strop niebieski zwali� si� na ca�e to byd�o! Spojrza� w niebo z grymasem cierpienia na wargach. Wydawa� si� naprawd� szczerze zmartwiony, �e nie mo�e rozkazywa� naturze. Dziewczyna, nieco si� wahaj�c, wyci�gn�a przed siebie bizanty�sk� d�o� w d�ugiej, czarnej r�kawiczce i pog�adzi�a spl�tane z�ote akselbanty na jego ramieniu, potem purpurowy r�kaw munduru. - Cicho, ksi���, cicho... - powiedzia�a �agodnie. - Nie zdradzaj si� z takimi my�lami. Nie wolno, nie trzeba. Pami�taj, �e dla innych jeste� wybra�cem losu. Tak jak ca�a twoja rodzina... - Rzeczywi�cie! - odpar� z gorycz�. - Romanowowie wr�cili do Rosji, aby sta� si� turystyczn� atrakcj� i po�ywk� dla sensacyjnych brukowc�w! - Ale ka�dy marzy �eby cho� przez chwil� by� blisko was - t�umaczy�a spokojnie. - Blisko bog�w. Ja te� marzy�am... Jej zwinna, figlarna d�o� w�lizgn�a si� pod przeciw-termiczn� szub�, kt�ra okrywa�a im nogi. - A teraz czuj� si� jak Kopciuszek, jad�cy na sw�j pierwszy bal. Blad�, zaci�t� twarz carewicza rozja�ni� perwersyjny u�miech. Tak u�miechaj� si� chore dzieci, kt�re le��c d�ugo w przegrzanej po�cieli, odkrywaj� wreszcie rozkosze intensywnego samouwielbienia. - M�j ty ma�y Kopciuszku... - Wasza Wysoko��! Dok�d w ko�cu jedziemy? - wo�ano z innych sa�. - Przed siebie. Zawy� nagle jak zraniony wilko�ak. Jego przyjaci�ka szybko cofn�a d�o�, odruchowo sprawdzaj�c, czy na koronkach r�kawiczki nie pozostawi� jakich� kompromituj�cych �lad�w. Przyczyn� zachowania ksi�cia nie by�y jednak jej zabiegi. Nieodgadnione oczy widzia�y co� poza ni�. W czarnych szk�ach zata�czy� poblask p�omieni. - Bo�e, zmi�uj si� - wykrztusi� machinalnie carewicz, cho�, oczywi�cie, nie wierzy� w dobrego Boga chrze�cijan. - To przecie� hrabia de Fenix! Teraz ju� wszyscy mogli zobaczy�, co si� sta�o. Na przystani p�on�� niewielki lepidopter, najwidoczniej �le sprowadzony do l�dowania. P�omienie po�era�y wielobarwn�, misternie witra�ow� konstrukcj� skrzyde�. Kolory spe�za�y z kolejnych p�ytek, kt�re p�ka�y z sykiem. D�ugie, cienkie odn�a wehiku�u rozpada�y si�, trzeszcz�c jak suche ga��zki. Z ognia wydoby� si� w�a�nie hrabia de Fenix, rozro�ni�ty i mi�kki jak pewne gatunki piwnicznych ro�lin. Straci� w wypadku antysolarne szk�a, tote� poruszy� si� niepewnie, jak �lepiec, macaj�c wok� siebie poparzonymi d�o�mi. Pora�one oczy zalewa�a krew z rany na czole. Ciekawscy, stoj�cy wok�, nie kwapili si� najwyra�niej z pomoc�. - Patrzcie, tiomnik! - wo�ali ze z�o�liw� satysfakcj�. -A to si� urz�dzi�! - Dobrze mu tak! Niech na drugi raz uwa�a! - I nie pcha si� tam, gdzie nie potrzeba. - A w og�le, czego tu szuka? A pospa� troszk� nie �aska? - Z tymi tiomnikami nigdy nic nie wiadomo! Z t�umu polecia�a �nie�ka, kt�ra trafi�a ofiar� w rami�, potem druga, trzecia. Hrabia de Fenix mruga� o�lepionymi oczyma, pr�buj�c si� ochroni� przed atakiem. Jego niezdarne usi�owania wywo�a�y �miechy w�r�d dr�cz�cych go swietlak�w. Kolejna �nie�na kula musia�a kry� w sobie kamie�, nieszcz�nik zachwia� si� bowiem gwa�townie, omal nie trac�c r�wnowagi. - Do�� tego! - krzykn�� ksi��� Dymitr do ludu, a potem do wo�nicy: - Zatrzymaj! - St�j! - zarycza� jamszczik, mocno �ci�gaj�c wodze. - Stoooj!!! Wi�kszo�� gapi�w rozbieg�a si� natychmiast na widok Kozak�w i sa� z herbami Romanow�w. Pomi�dzy kawalkad� a miejscem katastrofy pozosta�o tylko paru drab�w z ponurymi, zawzi�tymi mordami. Kulili si� pod spojrzeniem ksi�cia, przenikliwym pomimo ciemnych os�on. Tylko jeden z nich hardo podni�s� �eb i nie zdradza� l�ku. Prawdopodobnie jego wn�trzno�ci pali�a spora szklanka stolicznej. - Jak �miecie m�czy� rannego cz�owieka?! - spyta� ostro carewicz. - A ksi�ciu co do tego? - zabe�kota� bezczelnie swietlak. - Jak nie umie lata�, gdy jasno, to niech sobie �pi w kapsule! Czego si� tu pcha�?! Mo�e zachcia�o mu si� naszej w�dki? Albo naszych bab? I jaki tam z niego, za przeproszeniem ksi�cia, cz�owiek? Tiomnik i tyle. Jego prawo trzyma� si� od nas z daleka, a nasze da� mu nauczk�. - Nie s�ysza�em o takim prawie, m�j cz�owieku - oznajmi� zimno ksi���. - Widz� jednak, �e to raczej tobie przyda�aby si� nauczka. I wszystkim tobie podobnym. Na skinienie carewicza jeden z Kozak�w dotkn�� ramienia m�czyzny ko�cem nahajki. Kr�pe cia�o przeszy� straszliwy dreszcz b�lu, kt�ry sparali�owa� je na par� minut. Wyba�uszone �lepia i zastyg�e, p�otwarte usta zdawa�y si� b�aga� o lito��. Tymczasem dwaj Kozacy podtrzymali oszo�omionego ci�gle hrabiego i pomogli mu dotrze� do sa�. - Prosimy do nas, hrabio - rzek� �askawie Dymitr. - C� to, chyba za du�o by�o wczoraj luboru? Albo kokainety? Mi�o nam, �e popiera pan carski monopol na u�ywki, ale nie nale�y przesadza�. Zreszt� wszyscy troch� wariujemy podczas bia�ych nocy. Kopciuszku - zwr�ci� si� do dziewczyny - zr�b miejsce dla naszego przyjaciela. I opatrz t� ran�, cho�by na razie r�kawiczk�. Musimy mu te� znale�� jakie� antysolary. Ma kto� zapasowe? Ten sam Kozak, kt�ry porazi� swietlaka, ofiarnie zrezygnowa� ze swoich zas�uguj�c po raz drugi tego wieczoru na nagrod�. - Merci, mon ami, cher prince - szepta� hrabia, zapominaj�c w szoku eurokodu. - Ale� to drobiazg, hrabio - powiedzia� lekko Dymitr. - Trzeba od czasu do czasu przypomina� chamom, gdzie ich miejsce. Chwa�a Bogu, tu nie Sybiria! Jedziemy - poinformowa� jamszczika i wszystkich pozosta�ych - do �Wi�niowego Sadu�, a potem na bal. Dajcie nam szampana. - Ural �wisn�� bat, konie parskn�y, zastuka�y kopyta, brz�k�y dzwoneczki i trojka odjecha�a. Wtedy swietlak odzyska� w�adz� we wszystkich cz�onkach, zw�aszcza w j�zyku. Po pierwsze splun��. - Tfu! Przekl�te tiomniki! �eby was jaka zaraza wreszcie wydusi�a! Przyjdzie jeszcze na was koniec, przyjdzie! Pomstowa� tak dosy� d�ugo, wygra�aj�c pi�ci� w stron�, gdzie znikn�y sanie. Potem z bezsilnej z�o�ci kopn�� najbli�sz� zasp� i odszed� z dumnie zadart� g�ow�, jakby oczekiwa� oklask�w ze strony t�umu, kt�ry zd��y� ju� zapomnie� o ca�ym zaj�ciu. Buntowniczy potomek wszelkiej ma�ci rewolucjonist�w i anarchist�w znikn�� w wiruj�cych p�atkach �niegu. Znika tak�e z naszej opowie�ci. Kogo bowiem obchodz� dalsze losy kogo� takiego? Rewolucje, na szcz�cie, dawno ju� wysz�y z mody. Szcz�tki lepidoptera tli�y si� jeszcze, ale wkr�tce pozosta�a tylko kupka popio�u, rozwiewana przez wiatr. Sztuczny �nieg sypa� z suchym chrz�stem i pokrywa� wszystko srebrnobia�ym, niezniszczalnym ca�unem. A sanie p�dzi�y, p�dzi�y. Przyjaci�ka ksi�cia odchyli�a g�ow� do ty�u i pozwoli�a podmuchom wiatru rozwiewa� jasnopopielat� fryzur�. Dymitr zagada� si� z hrabi� na temat odwiecznej zagadki bytu na tle pod�ej natury swietlak�w, poczu�a si� wi�c nieco zaniedbana. Nim przymkn�a powieki, zdo�a�a dostrzec dobrze sobie znan� tabliczk� nad bram� jednej z kamienic: �Niko�aj I. Azimow. Detektyw prywatny�. Mimo woli spojrza�a w g�r�, ku oknom pierwszego pi�tra. Mia�a nadziej�, �e Kola, kt�ry nie cierpia� zdrobnienia Niki, nie trzyma teraz nosa przy szybie. Na wszelki wypadek zapad�a g��biej w przeciwtermiczn� szub�. Odetchn�a z ulg�, kiedy znale�li si� dobre trzy wiorsty za fataln� kamienic�. *** Kola sta� przed wielkim lustrem trzydrzwiowej szafy i szykowa� si� do wyj�cia na bal. Nie m�g� si� oprze� wra�eniu, �e jak na faceta po trzydziestce, ze skomplikowanym �yciorysem oraz sk�onno�ci� do nadu�ywania alkoholu i dr�g�w, wygl�da ca�kiem zno�nie. Jasne w�osy na skroniach tylko troch� si� przerzedzi�y, czo�o i okolice oczu pokry�a drobna sie� zmarszczek, po prawej stronie ust zjawi�a si� jaki� czas temu troch� gorzka, troch� cyniczna fa�dka. W oczach wyraz - interesuj�cego dla kobiet i niekt�rych m�czyzn - zm�czenia. To by�oby, z grubsza, wszystko. Po prostu facet po trzydziestce, kt�ry zd��y� ju� wiele prze�y�, i to raczej wi�cej z�ego ni� dobrego. Mog�o zreszt� by� gorzej. Przynajmniej, jak dotychczas, rzadko si� nudzi�. Kawowy smoking, podarowany w swoim czasie przez carewicza Dymitra, le�a� na nim doskonale. Mi�o jest by� dobrze zbudowanym, zw�aszcza r�wnie dobrze jak ksi��� Roman�w. Smoking by� nie tylko elegancki, ale te� odpowiednio znoszony, nie pachnia� nowo�ci�, jak ubranka swietlak�w. Detektyw m�g� by� pewien, �e zrobi dobre wra�enie w pa�acu Sacharowa. Postanowi� nie �ama� sobie zbytnio g�owy, czemu zawdzi�cza� niespodziewane zaproszenie na bal. Wprawdzie, z racji wykonywanej profesji, styka� si� cz�sto z wy�szymi sferami, czasami najwy�szymi, to jednak jeszcze nie oznacza�o, �e pot�ni tego �wiata mieliby go dopuszcza� do swoich wyszukanych rozrywek. Woleli raczej pra� przy jego pomocy swoje brudy. Traktowano go z rezerw�, jak si� traktuje dziwaka, odmie�ca. Nale�a� przecie� do wymieraj�cej mniejszo�ci, kt�rej nieliczne ju� okazy zwano potocznie szarakami. B��ka� si� mi�dzy jednym �wiatem a drugim, pomi�dzy dniem a noc�, niczym dwuznaczna hybryda, ni pies, ni wydra. Rockefeller Sacharow, je�li to on osobi�cie kaza� swoim konnym pos�a�com rozwie�� zaproszenia, musia� dobrze zna� obyczaje Koli, skoro dostarczono t� tajemnicz� przesy�k� po dwunastej w po�udnie. Pos�aniec wrzuci� po prostu kopert� do pneumatycznej rury pocztowej i natychmiast odjecha�. Z otworu w �cianie biura rozleg�y si� charakterystyczne mlaskania i st�kania, kt�re skutecznie zbudzi�y rozespanego detektywa. Zerwa� si� z ��ka, wybieg� z sypialni i zarejestrowa� k�tem oka, jak mi�kkie, obscenicznie czerwone wargi wypluwaj� list na pod�og�, po czym zd��y� jeszcze zobaczy� przez okno Kozaka na karym koniu, znikaj�cego za najbli�szym zakr�tem. Zaintrygowany, podni�s� kopert�, kontrastuj�c� jaskraw� ��ci� z zielonkawym t�em dywanu. Papier by� czerpany, bardzo dobrego gatunku, a sw�j kolor zawdzi�cza� prawdopodobnie nas�czeniu kurkum�. Na lekko chropawej karcie kto�, raczej m�czyzna ni� kobieta, nakre�li� �mia�ym, zamaszystym pismem o barwie wytwornego indyga: Rockefeller Sacharow ma zaszczyt zaprosi� szanownego pana Niko�aja I. Azimowa w wybranym przez Niego towarzystwie, na bal Ostatniej Bia�ej Nocy dzisiaj o dziesi�tej wiecz�r. Dalej nast�powa� adres i wymy�lny, cho� ma�o czytelny podpis. Wszelka pomy�ka by�a wi�c z g�ry wykluczona. Kola odruchowo rozejrza� si� po pomieszczeniu i otworzy� usta, chcia� bowiem podzieli� si� niezwyk�� nowin� z Marilyn, kt�ra przychodzi�a zazwyczaj o dziesi�tej rano. Porz�dkowa�a jego papiery i przyjmowa�a telefony, podczas gdy on mia� jeszcze dwie godziny swego szaraczkowego snu. Wspania�a blondynka o pulchnym biu�cie i bizanty�skich d�oniach najwyra�niej jeszcze nie przysz�a. Tak przyzwyczai� si� do codziennej obecno�ci swojej sekretarki, zapachu jej perfum z oczaru i ulubionej kawy Turgieniew, �e nag�a jej nieobecno�� sprawi�a mu pewn� przykro��. Od�o�y� zaproszenie na biurko, w pierwszym odruchu si�gn�� po t�czow� muszl� telefonu, powstrzyma� si� jednak. W ma�ej kuchence przek�si� co� napr�dce, potem wzi�� prysznic i ogoli� si�, nie nadu�ywaj�c po goleniu pachn�cego pi�mem Balsamu z Gileadu, kt�ry odm�adza� i wyg�adza� sk�r�, ale potrafi te� odebra� twarzy charakter. Salomon mia� si� o tym niegdy� przekona�, kiedy otrzyma� go w prezencie od kr�lowej Saby. Poranny rytua� Koli trwa� zwykle oko�o godziny, nie nale�a� bowiem do ludzi przesadnie szybkich, gdy po�piech nie by� akurat wskazany, ani te� �atwo rezygnuj�cych z drobnych przyjemno�ci, jak� daj� na przyk�ad poranne ablucje. Zw�aszcza je�li poranek jest i tak po po�udniu. Wr�ci� potem do pokoju biurowego i skonstatowa� z nieprzyjemnym zdziwieniem, �e dziewczyny nadal nie ma. Zacz�� si� ju� domy�la�, co mog�o si� wydarzy�. Szybko si�gn�� po telefon. W domku na peryferiach miasta automatyczna sekretarka odezwa�a si� sztucznie uszlachetnionym g�osem Marilyn: �Nie ma mnie w domu, Kola, bo na pewno to ty dzwonisz. Musisz mi wybaczy�, poniewa� nie przyjd� dzisiaj do pracy i nie zaparz� twojej ulubionej kawy�. - Mojej ulubionej? - mrukn�� pod nosem. �Dasz sobie rad� beze mnie. Nie mieli�my przecie� ostatnio �adnych zlece�...� - O �wi�ty Rasputinie, znowu to samo - j�kn��. Automat taktownie przemilcza� t� uwag�. Kola wiedzia� ju�, co za chwil� us�yszy, mimo to s�ucha� dalej. �Spotka�am nareszcie cz�owieka, kt�ry potrafi spe�ni� wszystkie marzenia, a nawet wi�cej. Nie mo�esz mi mie� tego za z�e. Wiesz, jak dzia�aj� na mnie bia�e noce. Nie szukaj mnie. Odchodz� na zawsze. I tak nigdy mnie nie kocha�e��. Marilyn by�a poczciw� dziewczyn� z kr�g�w swietlakowej klasy �redniej, ale jej aspiracje przerasta�y dany przez natur� i Wielki Podzia� status. Jako osoba do�� sentymentalna marzy�a o usidleniu wysoko postawionego tiomnika, co te� si� jej udawa�o ka�dego roku podczas bia�ych nocy, bo tylko wtedy takie rzeczy mog�y si� zdarzy�. Owe doroczne romanse ko�czy�y si� zawsze kolejnym rozczarowaniem i pe�nym skruchy powrotem w ramiona Koli, kt�ry rzeczywi�cie nie kocha� jej wielk� mi�o�ci�, ale ogromnie lubi� i bardzo by� do niej przywi�zany, nawet do jej niezmiennych perfum i kawy, zgodnie z nazw� r�wnie kiepskiej, jak fabu�a utwor�w cenionego sk�din�d klasyka. Marilyn pozostawa�y przez reszt� roku sny na jawie, westchnienia, stare romansid�a i ogl�dana w k�ko czternasta wersja wideoholografu Doktor �ywago, wywo�uj�ca zawsze fontanny �ez. - S�uchaj uwa�nie, Marilyn Monroe Cwietajewa - powiedzia� dobitnie do mikrofonu. - Przemawiam teraz nie jako tw�j nudny kochanek, lecz jako szef. Przywyczai�em si� ju� do twoich znikni��, wi�c jak zwykle ci wybaczam. Skoro jednak uwiod�o ci� blade lico jakiego� tiomnika, mog�a� mnie wczoraj o tym uprzedzi�, tak jak robi�a� to przez wszystkie nasze sp�dzone wsp�lnie lata. Je�li teraz s�yszysz mnie w jakim� lepidopterze lub w saniach... Nie s�yszysz? A mo�e nie chcesz s�ucha�? Trudno. Powiem ci tylko, �e dosta�em zaproszenie od Sacharowa. W�a�nie, nie przes�ysza�a� si�, od tego wa�niaka Sacharowa, kt�ry trz�sie ca�ym nocnym �wiatem Petersburga. Bardzo mi b�dzie brakowa�o na balu twego towarzystwa. Je�li chcesz, przyjed� tam dzi� wieczorem po dziesi�tej. Trafisz �atwo, pa�ac na Wyspie Kamiennej znaj� wszyscy. Jeszcze nie zd��y�em si� otrz�sn�� po twojej stracie, a ju� zaczynam za tob� t�skni�. Do zobaczenia wieczorem. Pami�taj, bia�e noce maj� to do siebie, �e zawsze si� ko�cz�. To si� zdarzy�o w po�udnie, a teraz detektyw Azimow, kln�c na czym �wiat stoi, szamota� si� z niesforn� muszk�, kt�ra w �aden spos�b nie dawa�a si� odpowiednio zawi�za�. Marilyn nie odezwa�a si� i ci�gle nie wiedzia�, gdzie jest. Nie wiedzia� te�, co sk�oni�o w�a�ciciela ukrai�skich plantacji luboru i po�owy krymskiej floty handlowej, kt�rego maj�tek liczono w milionach euros�w, aby zaprosi� na bal tak ma�o znacz�cego szaraczka. Mog�y by� dwa powody: fanaberia znudzonego potentata albo jakie� zlecenie. Wola�by to drugie, stwierdzi� w my�lach i w tym momencie okaza�o si�, �e muszka zawi�za�a si� idealnie. R�wnocze�nie za oknem zabrz�cza�y dzwoneczki zam�wionych uprzednio telefonicznie sa�. Kola przes�a� ustom w �cianie g�o�ny cmok, zaczeka�, a� odpowiedz� mu tym samym, potem, nie zak�adaj�c p�aszcza ani peleryny, zbieg� na d� i kaza� si� wie�� na Wysp� Kamienn�. Szalej�cy na ulicach t�um nie zwraca� na Kol� specjalnej uwagi. Mimo osza�amiaj�co eleganckiego stroju musia� by� jednym z nich, skoro jego oczu nie chroni�y antysolary, tylko zwyk�e okulary przeciws�oneczne, nieobce co wra�liwszym swietlakom. Detektyw zaaplikowa� sobie dla kura�u spor� dawk� kokainety. Mia� awersj� do t�um�w, jeszcze od czas�w wojny z Sybiri�. Odetchn�� z ulg�, kiedy przejechali ostatni most i zatrzymali si� przed ogromn�, bia�o-z�ot� barokow� fasad� rezydencji Sacharow�w. Na dziedzi�cu sta�o mn�stwo sa� i lepidopter�w. Jamszcziki popijali stoliczn� prosto z butelek, rozsiad�szy si� swobodnie na za�nie�onych stopniach. Na widok nowego go�cia poderwali si� odruchowo. Kola przesun�� po nich nieobecnym spojrzeniem, to w ko�cu nie byli ludzie, tylko androidy. Odes�a� sanki i pocz�� wspina� si� po imponuj�cych schodach ku go�cinnie otwartym frontowym drzwiom. Podziwia� po drodze mas� �odyg oplataj�cych kolumny i p�askorze�by od fundament�w po dachy. M�dre pn�cza objawia�y samoistn� �ywotno�� miriadami porozumiewawczych �wiate�ek i b�ysk�w, biegn�cych we wszystkie strony po tych naturalnych przewodach. Chwilami iskrzy�y bezg�o�nie, daj�c dow�d, �e pracuj� dzisiaj na pe�nych obrotach. Euforycznie pobudzony kokainet�, wkroczy� pewnym krokiem do przestronnego holu. Wr�czy� zaproszenie postawnemu lokajowi, kt�ry wskaza� mu drog� z g��bokim uk�onem. Ogniki �wiec ta�czy�y w jego bezmy�lnych, jasnob��kitnych oczach manekina jak w odpryskach st�uczonego lusterka. Kola musia� zdj�� okulary, aby cokolwiek widzie�, hol i majacz�ca przed nim sala by�y bowiem do�� sk�po o�wietlone i po wi�kszej cz�ci pogr��one w mroku. Okna przes�ania�y �aluzje albo ci�kie kotary. Nagle wyskoczy�a przed detektywem jak spod ziemi grupa Cygan�w, witaj�c go ha�a�liwym przy�piewem: Wot prijechat nasz liubimyj... Rzuci� im kilka monet z b�lem serca, a�conto spodziewanego zarobku. Cyganie znikn�li r�wnie pr�dko, jak si� zjawili. W powietrzu wisia�y jeszcze ich mamrotliwe podzi�kowania, kiedy stan�� w progu sali balowej. Ujrza� wyfraczonych i umundurowanych pan�w, wiod�cych w dostojnym korowodzie damy w pi�rach, jedwabiach i koronkach. Wszyscy st�pali cicho, niemal bezg�o�nie. Jedynie szelest ubra� i cichutki szmer rozm�w upewnia�y, �e nie s� tylko wirtualn� iluzj�. Rzucali na �ciany wielkie wyd�u�one cienie jak gigantyczne �my. Kola z pocz�tku nie m�g� si� po�apa�, czy ta�cz�, czy tylko spaceruj�. Dopiero po d�u�szej chwili dotar� do jego uszu st�umiony poszum dobiegaj�cej jakby zza �ciany melodii poloneza. Bal dopiero si� rozpoczyna�. Na Kol� nikt nie zwr�ci� uwagi. Spogl�daj�c na mijaj�ce go blade, poznaczone sinozielonkawymi �y�kami twarze, mia� wra�enie, �e obserwuje wszystkich zza grubej szyby, sam b�d�c niewidzialnym. Jedno by�o pewne: na tym balu obecno�� swietlak�w zosta�a z g�ry wykluczona. Nikt nie kokosi� si� arogancko, nie b�yszcza� papuzimi kolorami rubaszkotan�w, modnego ostatnio po��czenia tradycyjnej koszuli z gaciami, ani nie zostawia� but�w w przedpokoju, by szura� stopami w skarpetach po wywoskowanej posadzce. Tiomniki zebrali si� tutaj, pragn�c po�egna� z ulg� i rado�ci� ostatni� bia�� noc. Od jutra wszystko nareszcie wraca�o do normy. To by�o dla Koli jasne jak s�o�ce, a raczej mroczne jak maj�ce nadej�� zwyczajne zmierzchy i wieczory. Doskonale pojmowa� intencj� gospodarza. I nadal nie rozumia�, co robi tutaj on, zwyk�y szarak. Mimo to, gdy polonez si� sko�czy�, ruszy� odwa�nie do bufetu i wmiesza� si� w t�um. Rozdawa� uk�ony i u�miechy obcym osobom, kt�re odpowiada�y mu tym samym bez zaskoczenia w ��tawych kocich oczach, bez zastanowienia na starannie umalowanych obliczach, kt�rym nawet najlepszy makija� nie by� w stanie przyda� pozor�w �ycia. Azimow nie pomy�la� o tym, �e jego twarz o sk�rze troch� ogorza�ej i spierzchni�tej, nie tkni�ta nigdy przez wiza�yst�, mo�e si� tu wyda� obca. Najwidoczniej tolerowano go i to by�o najwa�niejsze. Wypali� nonszalancko papierosa z luborem. Mia� zamiar zagadn�� pierwsz� z brzegu osob� o Sacharowa, lecz pod wp�ywem stymulatora poczu� si� g�odny, zgarn�� wi�c z najbli�szego p�miska o�miornic� i gar�� ostryg, kt�re po�ar� natychmiast. Ostry sos sprawi�, �e pocz�� rozgl�da� si� za czym� do picia. Zjawienie si� lokaja z tac� �wiadczy�o, �e ca�y czas by� uwa�nie obserwowany. - Pana szanowny pozwoli - recytowa� p�g�osem s�uga, unosz�c ci�kie, z�ocone powieki - tutaj s� drinki: �Oczy Czarne�, �Pikowaja Dama�, ��wie�y M�odzik�, �Dziewiczy Sok�... Osobi�cie poleca�bym ��wie�ego M�odzika�. O�ywia i wzmacnia. - Niech b�dzie - mrukn�� Kola, przybity nieznajomo�ci� gust�w wielkiego �wiata. Ksi��� Dymitr, na przyk�ad, lubi� tylko szampana, a w ulubionych lokalach detektywa pi�o si� zazwyczaj w�dk� czyst�. - A teraz prosz� p�j�� za mn�. Azimow my�la� w pierwszej chwili, �e si� przes�ysza�. Z zak�opotaniem obr�ci� w d�oniach kryszta�owy kielich, wype�niony po brzegi g�stym per�owo-r�ano-z�otym likworem. W�a�ciwie instynkt podpowiada� mu, �e co� w tym rodzaju powinno si� wydarzy�, nie spodziewa� si� jednak, �e nast�pi tak szybko. - Niech pan skosztuje ��wie�ego M�odzika� i uda si� za mn� - nie ust�powa� lokaj, a jego tygrysie t�cz�wki rozszerzy�y si�. - Kto� �yczy sobie widzie� pana i rozmawia� z nim - s�owa �z nim� wypowiedzia� z charakterystycznym dla android�w lokaj�w odcieniem lekcewa�enia - na osobno�ci. Kola upi� spory �yk koktajlu. Istotnie, by� wy�mienity. Po prostu krew z mlekiem. - Kto? - odwa�y� si� jeszcze spyta�, widz�c, �e lokaj ju� odwraca si� ty�em. - Kto�, komu si� nie odmawia - rzuci� tamten przez rami�. Poszed� za lokajem r�wnym krokiem, automatycznie dostosowuj�c si� do androida. Czu�, �e znalaz� si� pod dzia�aniem woli silniejszej ni� w�asna, ale nie zm�ci�o to mu spokoju. Nie obawia� si� pu�apki. Gdyby kto� mia� ochot� go skrzywdzi� albo nawet sprz�tn��, z pewno�ci� nie prosi�by go na bal. Nie by� zreszt� �mieciem, chocia� pi� zbyt wiele. Wystarczy�oby pos�a� dobrze uzbrojonych zbir�w pod jedn� z jego ulubionych knajp. Go�cie rozst�powali si� przed nimi zr�cznie i beznami�tnie. Ci�kie kotary rozchyli�y si� i znale�li si� w d�ugim, w�skim korytarzu o go�ych �cianach bez �adnych ozd�b i obraz�w. Kola po�a�owa�, �e niezbyt uwa�nie przygl�da� si� przyt�aczaj�co bogatym freskom i ornamentom sali balowej, bo nie by� pewien, czy jeszcze dadz� mu po temu okazj�. Za p�no jednak by�o si� cofa�. Kto� m�g�by to �le zrozumie�. Wiedzia�, �e skoro pot�ny tiomnik, Rockefeller Sacharow, wybra� go dla swoich tajemniczych cel�w, nie mo�e sobie pozwoli� na �aden fa�szywy krok. Lokaj zatrzyma� si� nagle i dotkn�� male�kiej ga�ki w za�omie muru. Cz�� �ciany uchyli�a si�, wpuszczaj�c do zat�ch�ego tunelu smug� �wiat�a i powiew �wie�ego powietrza. By�o to r�wnie o�ywcze i uspokajaj�ce jak wypity ju� prawie do po�owy ��wie�y M�odzik�. Przewodnik uczyni� zach�caj�cy gest, po czym cofn�� si� szybko. Detektyw wszed� w jasno�� czujny i spi�ty. Nie zrobi fa�szywego kroku. �ciana zamkn�a si� za nim bez j�ku. Po wy�omie nie zosta�a nawet najmniejsza szczelina. Kola zmru�y� oczy. Chcia� zobaczy� od razu jak najwi�cej. Otacza�y go pyszne, pstrokate, frywolne obrazy. Szmaragdowe syreny wabi�y ze ska� oszala�ych z podniecenia �eglarzy, kt�rych ��d� mia�a si� za chwil� roztrzaska�. Apollo wi� si� rozkosznie w pl�taninie dziewi�ciu muz i nie wiadomo by�o, d�o� kt�rej zamota�a si� w jego promiennych puklach. Grupa bachantek zabawia�a si� lubie�nie ze schwytanym w�a�nie faunikiem. Dostojny Zeus przytula� do szerokiej piersi kruche cia�o Ganimeda. Smutna Selene ca�owa�a blad� d�o� �pi�cego Endymiona. M�ny Adonis posiada� w swej mocy rozedrgan� Afrodyt�. Na plafonie trwa�a kosmiczna orgia gwiazdozbior�w i gonitwa znak�w zodiaku. Wszystko to w ci�kich z�otych ramach i girlandach gipsowych r�. Buduar przepe�nia�a rozwi�z�o�� nadmiaru, obecna tak�e w gi�tkich liniach kanap, foteli, taboret�w, sekretery i klawesynu. �wiece odbija�y si� w niesko�czono�ci lustrzanych p�aszczyzn. A przy gotowalni siedzia�a dama wpatrzona w kryszta�owe zwierciad�o. Odwr�ci�a lekko dr��c� g�ow� na mocnej, cho� nieco przywi�d�ej szyi. Zmierzy�a zaskoczonego przybysza od st�p do g��w. Ogl�dziny wypad�y wida� pozytywnie, gdy� na jej karminowo umalowanych wargach zjawi� si� cie� u�miechu. Przylepiona w ich k�ciku muszka drgn�a nerwowo. Dama unios�a d�o� skryt� w r�kawiczce i szeleszcz�c koronkami mankietu da�a znak, by si� zbli�y�. Post�pi� kilka krok�w. Wtedy us�ysza� g�os chrapliwy i g��boki, dobywaj�cy si� z pot�nych piersi jak ze studni. - Witaj, Kolie�ka. Chod� tutaj, nie b�j si�. Chcia�abym ci� obejrze�. Zatrzyma� si�, za�enowany. Nie spodziewa� si� tej dziwnej, dwuznacznej sytuacji. O co tutaj chodzi�o? Kobieta przyzywaj�ca go gestem mia�a siwe, m�dre i bezlitosne oczy. W swojej wysokiej peruce i monstrualnej bia�ej krynolinie by�a wielka jak piec. I stara, bardzo stara. Balsam z Gileadu ju� na ni� nie dzia�a�. Leciwa dama chyba dostrzeg�a niepok�j na jego twarzy, wybuchn�a bowiem szczerym �miechem. - Powiedzia�am ju�, �eby� si� nie ba�. Za stara jestem na amory. Si�y mo�e by si� jeszcze znalaz�y, ale ch�ci ju� nie te. Wol� wspomina�. Powiod�a przelotnym spojrzeniem po wyuzdanych malowid�ach i frywolnych konturach �limacznic. - Nawet tak nie pomy�la�em, madame - rzek� szarmancko detektyw, odzyskuj�c panowanie nad sob�. - Pomy�la�e�, Kola, pomy�la�e�. Z twojej twarzy mo�na wiele wyczyta�, je�li si� patrzy uwa�nie. Dziwisz si�, �e znam twoje imi�? No c�, musz� przecie� wiedzie�, kto bywa w moim domu. My�li Koli znowu uleg�y zm�ceniu. Skoro wiedzia�, kto go tutaj zaprosi�, m�g� r�wnocze�nie przyj�� za pewnik, �e siedz�ca przed nim staruszka nie jest Rockefellerem Sacharowem. - Ty natomiast nie wiesz, kim jestem. I trudno si� dziwi�. Od lat nie udzielam si� publicznie. Nie znosz� towarzystwa i tej bezsensownej salonowej paplaniny. Nie bywam nawet na dworze, wymawiaj�c si� chorob�. Jestem w rzeczywisto�ci zdrowa jak wiekowa ��wica. Ale wszystko mnie znudzi�o. Mo�e ju� �yj� za d�ugo. - Z pewno�ci� nie, madame - powiedzia� Kola, zaskoczony, �e tak uk�adne s�owa sfrun�y mu z ust. Popatrzy�a na niego z politowaniem. - Nie ple� g�upstw, m�ody cz�owieku. Trzeba wiedzie�, kiedy odej��. Ja jednak nie odejd� z tego �wiata, dop�ki m�j syn nie zazna spokoju. A prawda, nie przedstawi�am si� jeszcze. Jestem Jekatierina Prieobra�e�skaja Sacharowa. Rockefeller to moje jedyne dziecko. Cho�by mia� nie wiem ile lat, nadal nim jest i b�dzie. Jej siwe oczy zaszkli�y si� niespodziewanie. Si�gn�a po d�ugi, okuty w srebro kostur i wsparta na nim poku�tyka�a powoli w stron� klawikordu, ko�ysz�c pot�nym cia�em. W po�owie drogi zatrzyma�a si�. - Usi�d� tam, w fotelu, obok stolika z samowarem. Je�li chcesz herbaty, nalej sobie i mnie. I sko�cz z t� madame. Mo�esz m�wi� do mnie babuszka, tak jak m�wi� do mnie wszyscy w tym pa�acu. Ale najpierw dopij ��wie�ego M�odzika� - doda�a, cicho chichocz�c. Ju� siad�a przy klawesynie. Kola dopiero teraz przypomnia� sobie, �e wci�� �ciska w d�oni kryszta�owy puchar, na dnie kt�rego pozosta�o kilka kropel koktajlu. Zdumiewa�o go, �e ta piekielna starucha najwyra�niej wiedzia�a wszystko. Wychyli� ostatek p�ynu i pr�bowa� si� pozby� naczynia. Niezr�cznie odstawiony kielich ze�lizn�� si� z blatu stolika i rozprysn�� na mn�stwo kawa�eczk�w. Zab�ys�y w nich weso�o ogniki �wiec. Babuszka znowu si� za�mia�a. - Nie martw si�, mamy ich wiele. Rozbi�e� na szcz�cie, a b�dzie ci wkr�tce potrzebne. Chcesz pos�ucha� muzyki? - zapyta�a uprzejmie, k�ad�c d�ugie, ko�ciste palce na klawiszach. Dosy� tej zabawy. Nie mia� wcale ochoty siada� w fotelu, pi� herbaty ze spodeczka i s�ucha� jakiego� Haydna czy Haendla w wykonaniu zwariowanej wied�my. - Wola�bym us�ysze� - powiedzia� dobitnie, nie kryj�c rozdra�nienia - w jakim celu zosta�em tutaj wezwany. Sacharowa zmierzy�a go znowu spojrzeniem przeszywaj�cym i �agodnym zarazem. By�o w nim co� nie znosz�cego sprzeciwu i rozbrajaj�cego. Kola westchn�� i usiad� w fotelu. - Chcia�e� raczej powiedzie�: zaproszony. Najuprzejmiej zaproszony. Zamrucza�a niezrozumiale pod nosem i podj�a g�o�no: - Widzisz, drogi, mi�y Kolie�ka, m�j syn ma wielkie zmartwienie. Jest bardzo nieszcz�liwy, a ja razem z nim. - Czy m�g�bym z nim porozmawia�? - Niestety, to niemo�liwe - odpar�a stara. - Nigdy nie bywa na swoich balach. Nie wiedzia�e� o tym? No tak, sk�d mog�e� wiedzie� - zauwa�y�a z mimowoln� wy�szo�ci�. - Tak, sk�d mog�em wiedzie� - powt�rzy� z ironi� Kola. Nie by� snobem, a jednak poczu� si� lekko dotkni�ty. - Czy pani syn... babuszka... jest gdzie� w pa�acu? Sacharowa strzepn�a koronkami mankiet�w. Teraz ona zdawa�a si� by� troch� zniecierpliwiona. - M�wi�am ci ju�, gotubczik, �e go tu nie ma. Ja nigdy nie k�ami�. Jestem zbyt leniwa, by k�ama�. Wiesz, trzeba potem pami�ta�, co si� komu sk�ama�o. M�j syn przebywa obecnie w naszej rezydencji na Krymie, ale niezad�ugo go spotkasz. Postanowi� wynaj�� ci� do sprawy bardzo bolesnej... Muszka zn�w drgn�a nerwowo. - Bolesnej i delikatnej, Kola. Dlatego najpierw ja chcia�am ci� zobaczy�. - I wypr�bowa�? - spyta� zaczepnie. Zamiast odpowiedzi uderzy�a w klawisze. Rozleg�a si� niezwykle delikatna, urokliwa muzyka z dawnych wiek�w. Klawesyn nie tylko gra�, ale zdawa� si� �piewa� wysokim, nierzeczywistym sopranem. Nagle w ca�ym salonie pogas�y �wiat�a, zdmuchni�te niewyczuwalnym podmuchem. Freski znikn�y ze �cian, jakby w og�le ich nie by�o. Zwierciad�a sta�y si� czarnymi dziurami. Otoczy�y je migotliwe iskierki, podobne do tych, jakie widzia� na winobluszczach oplataj�cych fasad� pa�acu. Kola zrozumia� nagle, �e to, co bra� za sztuczne dekoracje, w rzeczywisto�ci �y�o w�asnym �yciem i mia�o dla dwojga os�b w buduarze jaki� komunikat do przekazania. Muzyka i �piew wznosi�y si� coraz wy�ej na jednej nucie, wibrowa�y tak cudownie, �e sta�y si� niemal nie do zniesienia. Azimow obawia� si�, �e za chwil� b�dzie musia� zas�oni� sobie uszy, aby nie uczyni� czego� szalonego. Stan�y mu przed oczyma obrazy sprzed kilkunastu lat. Szalona m�odo��, wojna i jedyna prawdziwa mi�o��, utracona na zawsze. Poczu�, �e po policzkach sp�ywaj� mu gor�ce �zy. Chcia� poderwa� si� z fotela, podbiec do staruchy i przerwa� jej gr�. Zanim zebra� do�� si�, aby to uczyni�, wydarzy�o si� co� zupe�nie niespodziewanego. Klawesyn rozjarzy� si� mocnym �wiat�em, po czym zacz�� emitowa� kolory odpowiednie do ka�dego d�wi�ku: do by�o niebieskie, mi czerwone, soi ��te. Poniewa� babuszka gra�a coraz szybciej, powsta�a feeria barw. Kola zapomnia� o wszystkim i wpatrywa� si� w niezwyk�e zjawisko z g�upawo rozchylonymi ustami. Nie uczestniczy� zapewne w cudzie, to wszystko mie�ci�o si� w granicach wsp�czesnej biotechniki, a jednak... a jednak by�o po prostu niesamowicie pi�kne. Urzekaj�ce. Boskie. Poczu� si� jak dziecko, kt�re dosta�o wreszcie wymarzon� zabawk�. Chcia�by tak siedzie� i wch�ania� erupcj� �wiat�a i d�wi�ku bez ko�ca. Tym bardziej �e przeznaczona by�a tylko dla niego. - To jest... - wyszepta�, nie znajduj�c w�a�ciwego s�owa. - Pi�kne. Urzekaj�ce. Boskie - powiedzia�a stara, nie przerywaj�c gry i nawet na niego nie patrz�c. - Jeste� zachwycony, Kolie�ka? Skin�� g�ow�. Wiedzia�, �e babuszka i tak kontroluje jego emocje. - By�am pewna, �e ci si� spodoba moja zabaweczka -ci�gn�a z satysfakcj�. - I pomy�le�, �e prototyp powsta� prawie pi��set lat temu. Wtedy, oczywi�cie, przypomina�o to bardziej latarni� magiczn�. M�oteczki, uderzaj�c w struny, r�wnocze�nie sterowa�y ko�em z szybkami o r�nych odcieniach. �wiat�o �wiecy przenosi�o barwne plamy na �cian�. Pocz�tki kolorowego kina d�wi�kowego, mo�na by rzec. Skrzywi�a si� nieco ironicznie i gra�a chwil� w milczeniu, wywo�uj�c nowe emanacje ton�w, kt�re z podstawowych przechodzi�y coraz cz�ciej w mieszane. Po chwili babuszka podj�a: - Teraz robi� to samo m�dre pn�cza. Ten klawesyn kaza� wykona� dla mnie m�j syn. W Europie bardzo niewiele os�b mo�e sobie pozwoli� na takie zbytki. Nie my�l jednak, �e chodzi�o tylko o prywatne widowiska �wiat�a i d�wi�ku, kt�re tak zawsze lubi�am. Nie pozna�e� jeszcze wszystkich w�a�ciwo�ci tego instrumentu i moich ro�linek. Sp�jrz w kt�rekolwiek zwierciad�o! Kilka sekund wcze�niej, zanim Sacharowa wym�wi�a ostatnie s�owo, Kola dostrzeg� k�tem oka, �e lustrzane tafle, dotychczas martwe i ciemne, tak�e poja�nia�y. Najpierw zobaczy� odblaski wisz�cych u sufitu kandelabr�w, wygl�daj�cych z pewnego oddalenia jak p�on�ce korabie. P�niej z wolna zacz�y si� materializowa� sylwetki ta�cz�cych par. Babuszka �ciszy�a gr� na tyle, aby do salonu m�g� si� wedrze� balowy walc, kt�ry brzmia� teraz dla uszu Koli jak kiepska katarynka. S�ycha� by�o, �e go�cie s� liczniejsi i bardziej rozbawieni ni� na pocz�tku. Rozmawiali p�g�osem. Ich pogwarki dociera�y do detektywa znacznie wyra�niej. - A c� to za panna, sir? - Jak to, nie wie pani? Przecie� to princessa Karenina! - Anetka? Jeszcze niedawno by�a ca�kiem ma�� tiomniczk�. - Ach, to s� rzeczy wzgl�dne. Dawno czy niedawno... W ka�dym razie wczoraj przyby�a do nas z Odessy. Ju� j� przedstawiono u dworu - wychud�y, utykaj�cy na lew� nog� Anglik o dzikich oczach informowa� od niechcenia sw� towarzyszk�. - Wa�nie, d propos, dlaczego nie ma jeszcze Dymitra? Rada by�abym go widzie� z ca�� t� jego weso�� band�. Brak mi tutaj ducha Woltera i Casanovy. - Ju� po p�nocy, wi�c pewnie niezad�ugo przyjedzie. A mo�e brak pani r�wnie� boskiego markiza? T�skno pani do de Sade�a? - Skoro pan tak twierdzi, milordzie Byron... Wi�c ju� po p�nocy? Ta informacja u�wiadomi�a Koli, �e sp�dzi� w komnacie Jekatieriny Prieobra�e�skiej Sacharowej ju� ponad dwie godziny, czego nawet nie zauwa�y�. Czu� na sobie drwi�ce spojrzenie babuszki. Nie mia� zamiaru si� tym przejmowa�. Spostrzeg�, �e do konwersuj�cej pary zbli�y� si� tymczasem mocno kr�g�y i niezwykle blady tiomnik. Ksi�yc w pe�ni, mo�na powiedzie�. W pulchnych d�oniach obraca� niewielki komunikator. - Przepraszam drogich pa�stwa - rzek� z zak�opotaniem, kt�re spowija�o jego oblicze jak nocny ob�ok. - Zapomnia�em, jaki jest kod do Kraju Enderby, w kt�rym mam pilny interes. Mo�e pa�stwo wiedz� przypadkiem? - Niestety, nie - odpar�a dama, ziewaj�c dyskretnie. -A gdzie to jest? - Oczywi�cie na Antarktydzie - wyja�ni� grubas, spogl�daj�c na ni� ze zgorszeniem. - Moja �ona pojecha�a tam na wypoczynek i... - Rozumiem t� nostalgi� - przerwa� mu oschle lord Byron. - Ach, gdzie� te niegdysiejsze �niegi! Ach, gdzie� ta niegdysiejsza Sybiria! Niestety, bojarynia Olga i ja je�dzimy na Grenlandi�. Niech pan spyta kt�rego� z lokaj�w. W domu Sacharow�w s�u�ba wie wszystko. - Spr�bowaliby nie wiedzie� - za�mia�a si� cicho babuszka. - To w ko�cu hodowla Rockefellera. Kola przechadza� si� od lustra do lustra. Przygl�da� si� ta�cz�cym, pods�uchiwa� z przyjemno�ci� strz�pki rozm�w. Dowiadywa� si�, jak mi�dzy jednym a drugim pucharem decyduj� si� sprawy wa�ne. Widzia� pary g��ce si� w zaciszu oran�erii, osoby znane z kronik towarzyskich. Jutro trafi� pewnie na pierwsze strony brukowc�w, takich jak os�awione �Dworianskije Igry� czy te� �Tiomnaja �yz�. Nie o plotki zreszt� chodzi�o. O ka�dej z obecnych na balu u Sacharowa os�b da�oby si� opowiedzie� ciekaw� histori�, by� mo�e ciekawsz� ni� jego w�asna. Kola by� coraz bardziej zafascynowany. �Zabaweczka� babuszki mog�aby odda� nieocenione us�ugi szpiegom, a nawet pisarzom, bo w ko�cu s� oni tak�e pilnymi podgl�daczami cudzego �ycia, pisz�cymi p�niej w zaciszu pracowni s��niste, cho� nie tajne, raporty. R�nica polega�a rzeczywi�cie g��wnie na jawno�ci ich procederu. A im co� bardziej jawne, tym gorzej p�atne, niestety. Starucha przygl�da�a si� Koli wci�� z tym samym diabolicznym p�u�mieszkiem. - Niez�a rzecz, co? - zaskrzecza�a, mrugaj�c figlarnie siwym oczkiem. - Boska, �e pani� zacytuj� - mrukn�� w odpowiedzi, prawie nie zwracaj�c uwagi na to, co m�wi. - Ma pani wielk� w�adz�. - Kiedy� mia�am, ale teraz ju� jej nie chc� - odpar�a, nie porzucaj�c ironicznego tonu. Dawno przesta�a gra�, podtrzymywa�a tylko projekcj�, dotykaj�c od czasu do czasu kt�rego� z klawiszy. - Wiesz, kiedy si� prze�y�o tyle co ja... Tyle mi�o�ci, zdrad, intryg, spisk�w i wojen. Jestem w wieku, kiedy si� mo�na przyzna� tylko do dwustu lat. Nie mia� poj�cia, czy m�wi powa�nie, skoro po�r�d najbardziej ciemnych swietlak�w kr��y�y uporczywe legendy na temat d�ugowieczno�ci tiomnik�w. Postanowi� wykr�ci� si� �artem. - Nie da�bym pani wi�cej ni� sto pi��dziesi�t, madame. - To mi�o z twojej strony, go�ubczik. Powiniene� jednak zrozumie�, �e ci wszyscy ludzie, kt�rzy tobie mog� si� wydawa� interesuj�cy, dla mnie s� nudni, potwornie nudni. Obchodzi mnie jedynie m�j syn. Jej g�os lekko zadr�a�, pojawi�y si� w nim tony powa�ne. Kola zorientowa� si�, �e stoi obok ostatniego lustra. By�o to tremo na gotowalni. Kiedy si� zbli�y�, opleciona my�l�cymi �odygami rama rozjarzy�a si� rubinowo, lecz w jej otoczce zia�a wci�� czarna otch�a�. Spojrza� pytaj�co na star� dam�. - Kto� jest w tajnym gabinecie - wyja�ni�a szybko babuszka. - Ten wziernik przes�ania nam czyja� niezwykle silna wola, ale mo�emy spr�bowa� zajrze�, je�li chcesz. Dziej� si� tam wprawdzie czasem rzeczy wymagaj�ce silnych nerw�w, ale ty przecie� masz niezwykle silne nerwy, Kola. Prawda? - Zgadza si� - mrukn�� niecierpliwie, coraz bardziej zaintrygowany. - W ko�cu podgl�danie i pods�uchiwanie to tw�j zaw�d. Za to ci p�ac�. Chocia� ostatnio �wiat jakby o tobie zapomnia�. Czy mo�e si� myl�? - Babuszka - rzek� przez zaci�ni�te z�by - nie jestem g�upi. Wiem, �e sprowadzi�a mnie pani w konkretnym celu i teraz bardzo chce mi co� pokaza�, wi�c miejmy to ju� za sob�. W siwych oczach zamigota� nik�y b�ysk szacunku. Ko�a odni�s� wra�enie, �e co� osi�gn�� w tych dziwnych negocjacjach. Sacharowa zagra�a dzik� kombinacj� d�wi�k�w i barw. Bez skutku. Tafla pozostawa�a ci�gle nieprzenikniona. Zirytowana zakl�a pod nosem i szturchn�a klawesyn okutym w srebro kosturem. Instrument zaj�cza� bole�nie i z uraz� przybra� barw� jadowicie zielon�, potem sczernia�, a na powierzchni trema zacz�a si� powoli materializowa� do�� wyra�na projekcja. Rozemocjonowany Kola niemal przylgn�� nosem do szyby i wyt�y� wzrok. Wn�trze by�o pogr��one w mroku, kt�ry z trudem rozprasza�y nik�e p�omyki �wiec. �ciany pokryte by�y czarnymi kotarami z zawieszonymi na nich symbolicznymi emblematami, srebrnymi cyrklami, kielniami i magicznymi talizmanami. Po�rodku sta� tron z baldachimem, do kt�rego prowadzi�y stopnie, zas�ane czaszkami i piszczelami, jak si� zdawa�o, prawdziwymi. Na tronie pod wyhaftowanym srebrn� nici� napisem: �Jam jest ten, kt�ry by�, jest i b�dzie� zasiada� pot�ny m�czyzna w eleganckim fraku. Kola zauwa�y� na jego czole zabli�niaj�c� si� pr�dko ran�. M�czyzna uni�s� obie r�ce w rytualnym ge�cie. Mia� na d�oniach lecznicze r�kawiczki z �ywokostu. Musia� najwidoczniej ulec niedawno jakiemu� wypadkowi. Tron otacza�a spora grupa tiomnik�w w podbitych purpur� pelerynach. Na gest hierofanta rozst�pili si� na dwie strony, czyni�c dla kogo� przej�cie. M�czy�ni b�ysn�li ��d�ami i skrzy�owali je w g�rze, tworz�c jakby sklepienie. Wtedy wyfraczony arcykap�an przem�wi� w�adczo: - Niechaj b�ogos�awione b�d� chwa�a, jedno��, m�dro��, pomy�lno��! My, Wielki Kofta, za�o�yciel i wielki mistrz dostojnej masonerii egipskiej we wschodnich i zachodnich cz�ciach kuli ziemskiej, w imi� mocy i blasku triumfuj�cej m�dro�ci rozkazujemy przyprowadzi� przed nasze oblicze now� adeptk� kr�lewskiej sztuki, aby osi�gn�a niebia�skie objawienie, aby podnios�a si� z cz�owieczego upadku i osi�gn�a wraz z nami pierwotn� bosko��. W t�umie rozleg� si� szmer akceptacji. Z ciemno�ci wy�oni�a si� czw�rka �udzi i zacz�a zmierza� powolnym krokiem pod stalowym sklepieniem w stron� mistrza. W pierwszej parze szli m�czyzna i kobieta. Kola rozpozna� ich bez trudu. Byli to, widziani niedawno na sali balowej, bojarynia Olga i klon brytyjskiego romantyka. - W cieniu egipskich piramid - m�wi� tymczasem mistrz - kszta�towa�y si� pocz�tki sztuki i nauki, narodzi�y si� nekromancja, astrologia, medycyna, stamt�d wysz�a najstarsza wiedza. Orfeusz opiewa� dionizyjskie obrz�dy tej ziemi, Homer w�drowa� wzd�u� brzeg�w Nilu, Solon odbiera� nauki wtajemniczonych, Platon tam znalaz� natchnienie. Najwi�ksze by�y jednak tajemnice Izydy i Ozyrysa. Witajcie w�r�d nas! - Boska Izyda! Boski Ozyrys! - zaszepta� t�um. Kola parskn�� �miechem. Wyda�o mu si� groteskowe, �e rozplotkowana petersburska dama i cyniczny kulawy Anglik odgrywaj� w tym obrz�dzie role prawdziwych b�stw. Spojrza� nawet porozumiewawczo na babuszk�. Ta jednak zachowa�a powag�. Jej twarz by�a nieporuszona, a oczy bez wyrazu. Spojrza� znowu w lustrzan� tafl�. Wielki Kofta pyta� w�a�nie: - �ywe wcielenia bog�w, kogo nam przyprowadzacie? Przewodnicy rozst�pili si�. �miech zamar� na ustach Koli. U st�p tronu stan�� ksi��� Dymitr Aleksandro wie� Roman�w, prowadz�cy za r�k� st�paj�c� troch� niepewnie blondynk� w balowej sukni z go�ymi ramionami. Jej oczy zas�ania�a czarna przepaska. Kola krzykn�� i cofn�� si� o krok. Znowu spojrza� na Sacharow�, tym razem z l�kiem. - Mo�esz krzycze� do woli - wyja�ni�a staruszka z niezm�conym spokojem. - Oni nas nie us�ysz�. Detektyw przypad� znowu do trema. �ledzi� dalszy ci�g ceremonii szeroko otwartymi oczami. - Kim jeste�? - zwr�ci� si� mistrz do dziewczyny. - Istot� ludzk� - wyszepta�a ta dr��cym g�osem. - Czego poszukujesz? - Prawdy - powiedzia�a ju� pewniej. - Czy przysi�gasz w obliczu Wielkiego Architekta �wiata i tego czcigodnego zgromadzenia wype�nia� wszelkie rozkazy i by� nam �lepo pos�uszn�? - Przysi�gam. - Czy przysi�gasz nie docieka� przyczyn otrzymywanych rozkaz�w ani te� nie ujawnia� powierzonych ci tajemnic w s�owach, gestach i w pi�mie? - Przysi�gam. - Wi�c staniesz si� jedn� z nas - oznajmi� �askawie Wielki Kofta. - Surowy kamie�, jeszcze nie ociosany i nie wyg�adzony, symbolizuje cz�owieka przymitywnego, kt�ry kieruje si� instynktem i zaspokaja pierwotne potrzeby, powodowany �lep� i nie u�wiadamian� wol� prze�ycia. Kamie� poddany obr�bce podobny jest do cz�owieka, kt�rego do�wiadczenie uczyni�o m�drym. Niech odt�d k�townica bo�ego rozumu i cyrkiel boskiej pot�gi odmierzaj� wszystkie twoje uczynki. Izyda i Ozyrys wr�czali mu teraz kolejne emblematy. Dotkn�� bia�ej szyi dziewczyny srebrn� poziomic�. - Zranione gard�o budowniczego �wi�tyni Salomona oznacza �ycie materialne, kt�re teraz porzucasz. Z twoich oczy spadnie za chwil� zas�ona k�amstwa. Kiedy odj�� ostrze od delikatnej sk�ry, mo�na by�o na niej zauwa�y� kilka kropel krwi. Ksi��� Dymitr obliza� si� �akomie. Kap�an to zauwa�y�. - Jeszcze za wcze�nie, mon cher prince - mrukn�� niemal niedos�yszalnie. - Wiem o tym, hrabio de Fenix - odpar� r�wnie cicho carewicz. - Porzu� ignorancj� i ws�uchaj si� w g�os swej duszy - kontynuowa� obrz�d hrabia, dotykaj�c k�townic� lewej piersi dziewczyny i zn�w lekko nacinaj�c sk�r�. - Odst�p od zgubnej ambicji, by pozna� prawdziw� m�dro�� - zako�czy�, muskaj�c srebrnym m�oteczkiem jej czo�o. Uni�s� potem d�o�, ju� g�adk�, gdy� koj�ce r�kawiczki zd��y�y wtopi� si� w cia�o, i wtedy tron zamieni� si� w o�tarz okryty czarnym aksamitem. - Ona nale�y do nas! - zawo�a� z triumfem. - Przejrza�a, aby pozna� �wiat�o wiedzy tajemnej! Mrok zg�stnia� na chwil�, po czym ca�y gabinet wype�ni�a sinawa po�wiata, w kt�rej detektyw m�g� dostrzec tylko zarysy postaci. Mia� wra�enie, �e s�odka blondynka dr�y, nie wiedzia�, ze strachu czy z podniecenia. Dymitr zdj�� jej z oczu opask�, potem jednym ruchem sprawi�, �e suknia opad�a na pod�og�. Dziewczyna da�a si� bezwolnie zaprowadzi� i u�o�y� na o�tarzu. Ksi��� z triumfalnym piskiem wpi� si� w rank� na jej szyi. Pozostali rzucili si� ku nim jak zg�odnia�e bestie i os�onili zwartym kr�giem ofiarny o�tarz. Rozleg�y si� gwa�towne westchnienia i zduszone j�ki. Cios by� szybszy ni� my�l. Pi�� Koli wyl�dowa�a w samym �rodku lustrzanej tafli. Ekran przebieg�y dr�enia i falowania, pojawi�y si� na nim iskrz�ce z�owrogo rysy. Obraz zamigota� i znik�. Troch� zbyt p�no Kola zorientowa� si�, �e jego d�o� i przedrami� zosta�y oplecione przez rubinowe p�dy, kt�re sparali�owa�y go na kilka sekund. Na chwil� sta� si� z nimi jedno�ci�. Nic nie widzia� i nie czu�. Przynios�o mu to ulg�. Kiedy otworzy� oczy, wszystko wok� powr�ci�o do poprzedniej postaci. �wiece mruga�y jasnymi p�omykami. Lubie�ne freski na �cianach pyszni�y si� jak pawie. Lustra odbija�y poblad�� twarz detektywa. Na stoliku obok bulgota� swojsko samowar. Babuszka wsta�a od klawesynu i sz�a wolno ku niemu, podpieraj�c si� pot�nym kosturem. - Omal nie zniszczy�e� bioinstalacji - stwierdzi�a ch�odno. - Mog�e� przy tym zgin��. Szkoda by ci� by�o, Kola. - Czy to si� zdarzy�o naprawd�? - zapyta�, z trudem wydobywaj�c g�os. Mia� resztk� nadziei, �e ten gigantyczny komputer, jakim by� pa�ac Sacharow�w, wyemitowa� specjalnie dla niego doskonale sfabrykowan� iluzj�. - I owszem, golubczik. Nic ju� nie mo�esz poradzi�. Sta�e� si� wolny i nic ci� w Petersburgu nie trzyma. Si�gn�� do sztywnego gorsu koszuli i zerwa� muszk� wraz z ko�nierzykiem. - Jak tu duszno - j�kn��. - Musz� natychmiast wyj��. Dusi� si� z bezsilnej w�ciek�o�ci. - To zrozumia�e, Kolie�ka - wycedzi�a Sacharowa. -Nie powiniene� tak si� wszystkim przejmowa�. I tak jej przecie� nie kocha�e�. Twoje czu�e serce pewnie ci jeszcze przysporzy w �yciu k�opot�w. Id� ju�. Od dawna powiniene� by� w ��ku. Dosy� dzi� prze�y�e� jak na jednego szaraczka. - Kt�r�dy mog� wyj��? - Lokaj ci� poprowadzi. Stukn�a kosturem w pod�og�. Cz�� �ciany uchyli�a si� i Kola zwr�ci� swoje zm