10626

Szczegóły
Tytuł 10626
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10626 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10626 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10626 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kotowski Krzysztof Marika Wrzesie� 1989 rok - Mamo, nie zostawiaj mnie tutaj... - powiedzia�a ma�a dziewczynka, obejmuj�c ciemnow�os�, szczup�� kobiet� w��niebieskim p�aszczu. Dziewczynka mia�a osiem, mo�e dziewi�� lat. Ubrana by�a skromnie, w��granatowo-bia�� sukienk�, bia�e skarpetki i��czarne buciki. Spojrza�a w��kierunku bramy - stoj�ca tam starsza kobieta stara�a si� u�miecha�, ale srogo��, kt�ra wy��obi�a w��jej twarzy surowe bruzdy, budzi�a niepok�j ma�ej, mo�e nawet strach. Odwr�ci�a si� raptownie, wpi�a kurczowo palce w��plecy matki i��unios�a czerwone od �ez oczy, usi�uj�c dostrzec w��smutnym i��jakby nieobecnym spojrzeniu kobiety jak�� odpowied�. - Tu b�dziesz bezpieczna - odpar�a cicho matka tonem, kt�ry wyda� si� ma�ej delikatny i���piewny, jakby mia�a zaraz zanuci� ko�ysank�. - Wr�c� po ciebie... - Dlaczego nie mo�esz zosta� ze mn�? - Tak trzeba. Pewni... �li ludzie chc� nam obu zrobi� krzywd� i��dlatego musz� na troch� wyjecha�, ale wr�c� i��wtedy ju� zawsze b�dziemy razem. - Kiedy? Kobieta ukl�k�a przed dzieckiem, bior�c w��d�onie ma�e r�czki. - Nie wiem, ale nie p�acz, b�dzie ci tu dobrze. - Nie chc�, �eby mi tu by�o dobrze! - dziewczynka ponownie wybuch�a p�aczem. Kobieta chwyci�a ma�� za ramiona... za mocno, ale po chwili opu�ci�a r�ce i��zajrza�a jej jeszcze raz w��oczy. - Pos�uchaj. Wiem, �e to trudne, ale zapami�taj, co ci teraz powiem. Dziewczynka zas�oni�a twarz d�o�mi. - Nie chc�! - Nie b�j si�, musisz mnie wys�ucha�. To wa�ne. Popatrz na mnie. Ma�a oderwa�a ze strachem d�onie od twarzyczki. - Boj� si�, mamo! Kobieta wci�gn�a g��boko powietrze do p�uc. - Wiem, �e sobie poradzisz, ale gdybym d�ugo nie wraca�a... - na chwil� przerwa�a - ...je�li kiedykolwiek, teraz albo za kilka lat, kto� przyszed�by do ciebie i��zapyta�... tak po prostu: �Gdzie jest... Marika?�... - Tak!? - Uciekaj, ile si� w��nogach. Zapami�ta�a�? - Gdzie jest Marika? - Tak. Ktokolwiek o��to zapyta, b�dzie chcia� zrobi� ci krzywd�. - To b�d� �li ludzie!? - Tak. Musz� ju� i��. - Jeszcze nie! - Zapami�taj! Kobieta wsta�a i��da�a znak stoj�cej przy bramie wychowawczyni, aby zabra�a ma��. - Nieee! - wrzasn�o dziecko z��ca�ych si�, gdy tylko poczu�o, jak silne d�onie podnosz� je z��ziemi, a��matka odwraca si� i��szybkim krokiem odchodzi. Kobieta stara�a si� znikn�� jak najpr�dzej za zakr�tem. Po kilkudziesi�ciu krokach zachwia�a si� jednak i��upad�a na kolana. Usi�owa�a szybko si� podnie��, ale zabrak�o jej tchu. Na szcz�cie dziewczynka nie widzia�a ju� tego. Kilkana�cie lat p�niej ROZDZIA� 1 Marat Gawin, szybko, cho� ostro�nie, posuwa� si� do przodu, mimo �e las by� do�� g�sty. Oddali� si� ju� co najmniej sto metr�w od drogi, ale wci�� mia� wra�enie, �e doskonale wie, w��kt�rym kierunku ma i��, aby szybko dotrze� do miejsca spotkania. Jesie� zrzuci�a ju� z��drzew cz�� li�ci, kt�re g�o�no chrz�ci�y pod butami, Gawin jednak nie zwraca� na nie uwagi. Nie mia� zamiaru ukrywa� swojej obecno�ci, nie odbezpieczy� nawet broni. Odgarnia� metodycznie r�kami ga��zie m�odych drzew rosn�cych na jego drodze i��konsekwentnie par� naprz�d. Do polanki zosta�o mu, jak s�dzi�, czterdzie�ci, mo�e pi��dziesi�t metr�w, lecz prze�witu wci�� nie by�o wida�. S�o�ce wyjrza�o na chwil� zza chmur, ale niewiele to pomog�o. Mia� przed sob� niezmiennie g�sty, cichy i��ponury las, w��kt�rym - na tle delikatnego szumu przemykaj�cego mi�dzy drzewami lekkiego wietrzyku - jego kroki brzmia�y brutalnie jak odg�os t�uczonego szk�a. Szed� konsekwentnie w��kierunku wskazywanym mu przez niewielkie urz�dzenie, kt�re trzyma� w��prawej d�oni, na razie nie niepokoj�c si� na wyrost. Marat Gawin by� wysokim i��szczup�ym m�czyzn�. Jego twarz, rze�ka, opalona, pozbawiona zarostu, zdradza�a wyuczon� przez lata czujno��, o��kt�rej nie zapomina� nawet w��chwilach relaksu czy sytuacjach, kiedy czu� si� bezpiecznie - jak teraz. Szeroko osadzone niebieskie oczy, g�ste brwi, szarawa cera mog�y mylnie sprawia� wra�enie �agodnej swojsko�ci. Marat Gawin by� wytrenowanym drapie�nikiem, obdarzonym w��dodatku niebywa�ym talentem. Instynkt rzadko go zawodzi�, a��fakt, �e sko�czy� pi��dziesi�t sze�� lat, nie mia� jeszcze dostrzegalnego wp�ywu na wytrenowane cia�o, przystosowane do zmiennych, trudnych i��niebezpiecznych warunk�w. Mi�dzy drzewami za�wita�a wreszcie niewielka polanka. Zwolni� kroku. Zastanowi� si� chwil� i��wyj�� pistolet, odbezpieczy� go i��schowa� za pasek. Na wszelki wypadek. Niepok�j Andrieja przed tym spotkaniem ostatecznie go przekona�. Oczywi�cie by� pewny swego i��nie s�dzi�, aby grozi�o mu jakiekolwiek niebezpiecze�stwo, instynkt jednak po raz kolejny uszczypn�� go w��policzek, zmuszaj�c do ostro�no�ci. Wyszed� wolno na polank� i��rozejrza� si� dooko�a. Wygl�da�a na pust�, ale by� prawie pewien, �e to tylko pozory. Nie myli� si�. Zza drzew po jego prawej stronie wy�oni� si� ubrany w��br�zow� kurtk� pot�ny m�czyzna. Mia� przynajmniej dwa metry wzrostu, a��w jego wielkich d�oniach pistolet wygl�da� jak zabawka. Wymierzy� prosto w��Gawina, u�miechaj�c si� przy tym niemal przyja�nie. - Zaskoczony? - spyta� po rosyjsku. - Grigorij!? - Je�li nawet Gawin by� zaniepokojony, zr�cznie to ukrywa�. - I��ty, Brutusie? - Chyba troch� �le rozumiesz histori�, Marat. To ty jeste� zdrajc�, nie ja. - Dla kogo teraz pracujesz? FSB? SWR? - Dowiesz si� w��odpowiednim czasie. Przykro mi, �e si� rozczarowa�e�. Rozumiem, �e spodziewa�e� si� Szaliapina? - Co z��nim zrobi�e�!? - g�os Gawina sta� si� gro�ny. - Przekona�em go, aby powiedzia� mi, gdzie si� z��nim um�wi�e� - Grigorij wyszczerzy� z�by w��u�miechu. - Z��akumulatorem na j�drach, jak to masz w��zwyczaju? - No c� - olbrzym roz�o�y� r�ce - po przyjacielsku nie wychodzi�o. - Nie mo�esz mnie zabi� - stwierdzi� spokojnie Gawin. - Nawet Szaliapin nie wiedzia�, jak dotrze� do Mariki. Tylko ja to wiem. - K�amiesz - g�os Grigorija sta� si� ch�odny. - Mamy pewno��, �e s� osoby, kt�re wiedz� co najmniej tyle ile ty. - Tylko nie wiesz, gdzie ich szuka�? - Marat Gawin wybuchn�� tryumfalnym �miechem. - Zamknij si� - mrukn�� spokojnie olbrzym. - Wracamy do domu, stary przyjacielu. Do Kaliningradu jest st�d najwy�ej sze��dziesi�t kilometr�w. - Jak chcesz mnie zmusi�, �ebym przekroczy� granic�? - To moja sprawa. A��co? Powiesz Polakom, kim jeste� i��czego szukasz? Na pewno ci� przyjm� jak brata - teraz z��kolei Grigorij parskn�� �miechem. - Nie o��tym m�wi�, kretynie. Chodzi o��to, �e obra�asz mnie, przychodz�c tu sam, bez wsparcia. - Nie wydaje mi si�, aby� m�g� tak gada� w��sytuacji, w��kt�rej w�a�nie si� znalaz�e� - pot�ny Rosjanin po raz kolejny wybuchn�� �miechem. - Mylisz si�, Grisza. Na twoim miejscu obejrza�bym si� do ty�u. Olbrzym szybko odwr�ci� g�ow�, ca�y czas trzymaj�c bro� wycelowan� w��Marata. - Skretynieli�cie!? - burkn��, widz�c kilka metr�w za sob� Andrieja Gordiejewa, celuj�cego z��kolei do niego z��ka�asznikowa. - Dzie� zaskocze� i��niespodzianek... - mrukn�� pod nosem Gawin. - Jak na starym, dobrym, ameryka�skim filmie. Grigorij pokr�ci� g�ow� z��dezaprobat�. - Przecie� i��tak nie macie szans. Kopiecie sobie gr�b w�asnymi r�kami. Przyszed�em tu jak przyjaciel. Od��cie spluwy i��pogadamy jak trzeba. - Za p�no, stary przyjacielu - rzuci� Gawin, si�gaj�c b�yskawicznie po bro� ukryt� z��ty�u za paskiem. Olbrzym nie zd��y� si� nawet odwr�ci�, kiedy Marat wystrzeli� prosto w��jego skro�. Grigorij niemal natychmiast pad� na ziemi�. Krew obficie wyp�yn�a z��roztrzaskanej czaszki. Bro� wypad�a mu z��r�ki, l�duj�c na li�ciach metr od cia�a. - Zwariowa�e�!? - j�kn�� Andriej. - Mog�e� mnie trafi�! - Nie przesadzaj... - odpar� spokojnie Gawin. Opu�ci� pistolet i��podszed� do le��cego. - M�wi�em ci, �e wiedz� o��nas! - Mia�e� racj� - przyzna� oboj�tnie. - Dlatego tu, do cholery, przyszli�my, �eby to sprawdzi�. Zje�d�amy. - Trzeba co� z��nim zrobi� - Andriej wskaza� na le��cego. - Nie mamy czasu, on rzeczywi�cie m�g� z��kim� przyj��. - Dobrze si� rozejrza�em, tu nikogo nie ma. - A��je�li kto� czeka na niego na drodze? Na pewno ju� us�ysza� strza�y i��idzie tutaj. - Im te� zale�a�o na tajemnicy. Nie s�dz�, aby sprowadzi� tu chmar� agent�w. - Nie ryzykujmy. Andriej przez chwil� nie odpowiada�. - Masz racj�, spieprzajmy st�d. Arek Skr�ta, rezolutny dziewi�ciolatek z��przedmie�� Skierniewic, zszed� w�a�nie z��le�nej drogi, wchodz�c mi�dzy drzewa w��poszukiwaniu grzyb�w. Zwykle bywa� tu z��dziadkiem kilka razy w��tygodniu, niekiedy bardzo wcze�nie, o��czwartej, pi�tej rano. Dzisiaj jednak wybra� si� do lasu sam, nie budz�c starego Skr�ty, maj�c jednocze�nie nadziej�, �e koszyk prawdziwk�w nazbierany samodzielnie b�dzie dla staruszka przyjemn� niespodziank�. Dziadkowi coraz wi�cej k�opot�w sprawia�y d�ugie poranne wyprawy do lasu, o��czym Arek doskonale wiedzia�, cho� obaj rozm�w na ten temat raczej unikali. Rzadko r�wnie� rozmawiali o��przysz�o�ci, kt�rej dzieciak szczeg�lnie si� l�ka�, wiedz�c, �e po �mierci starego Skr�ty czeka go niechybnie dom dziecka. Zreszt� po drugim zawale dziadka Arek wi�kszo�� obowi�zk�w domowych wzi�� na siebie, ani przez chwil� nie czuj�c si� z��tego powodu poszkodowany. Mieszkali w��niewielkim, drewnianym domku przy ulicy Sosnowej, na skraju lasu, kilkadziesi�t metr�w od skrzy�owania z��szos� do Makowa, gdzie sta�a tabliczka oznaczaj�ca granic� miasta. Do centrum z��tego miejsca by�o ponad cztery kilometry, a��okolice Sosnowej zupe�nie ju� miasta nie przypomina�y. Kilkadziesi�t rodzin �yj�cych w��domach, a��niekiedy w��zwyczajnych wiejskich cha�upach po obu stronach ulicy, hodowa�o dr�b, byd�o, dorabia�o zbieractwem, maj�c jednocze�nie dumn� �wiadomo�� bycia obywatelami ponad pi��setpi��dziesi�cioletniego miasta, kt�re kwit�o, zanim jeszcze do Warszawy zd��yli dotrze� ksi���ta mazowieccy. O��histori� zreszt�, szczeg�lnie po osiemdziesi�tym dziewi�tym roku, w��Skierniewicach troskliwie dbano. Odbudowano cz�� ocala�ej rezydencji carskiej, pa�ac, napisano kilka ksi��ek o��historii miasta, a��z zabytkowej stacji kolejowej skierniewiczanie byli szczeg�lnie dumni, gdy� wszystkie chyba historyczne polskie i��nie tylko polskie filmy ze scenami na dworcach kolejowych nagrywano w�a�nie tu, na jednym z��przystank�w s�ynnej niegdy� ciuchci wiede�skiej. Ko�ci� �w. Jakuba, mieszcz�cy si� przy rynku, przechowywa� przez pokolenia i��wci�� przechowuje dokumenty pochodz�ce nierzadko jeszcze z��czternastego i��pi�tnastego wieku (nikt nawet nie my�li o��przekazaniu ich jakiemukolwiek muzeum ziemi mazowieckiej), a��w�r�d nich notatk� pewnego kupca z��po�udnia Europy - z��tego mniej wi�cej okresu - kt�ry w��j�zyku �aci�skim powiadamia�, �e w�a�nie wybiera si� w��kierunku mie�ciny Warszawa, le��cej gdzie� pod Skierniewicami. Tutejsi mieszka�cy s� �wi�cie przekonani, �e ich miasto le�y idealnie w��geograficznym �rodku Europy. By� mo�e dlatego przywi�zuj�cy do takich drobiazg�w do�� du�e znaczenie towarzysz Edward Gierek swego czasu uczyni� Skierniewice miastem wojew�dzkim, nara�aj�c si� na dozgonn� niech�� obywateli pobliskiego �yrardowa, przekonanych o��swej wy�szo�ci wobec zarozumia�ych ich zdaniem s�siad�w. By� pono� w�r�d nich niejaki Leszek Miller, kt�ry jednak szybko przeni�s� si� do Skierniewic, tam rozpoczynaj�c swoj� karier� polityczn� i, jak udowodni�a historia, dobrze zrobi�, bo b�d�c �ywym przyk�adem kompletnej nielogiczno�ci najnowszych dziej�w Polski, zosta� po kilkudziesi�ciu latach premierem. Udowodni�o to tak�e jego sk�din�d do�� frywoln� tez�, �e niewa�ne jest, jak m�czyzna zaczyna, ale wa�ne jak ko�czy, og�oszon�, co pewnie cz�� polskiej populacji pami�ta, na forum publicznym, ku potomno�ci. Arek Skr�ta niewiele jeszcze wiedzia� o��historii Skierniewic, cho� dziadek ju� kilka razy o��takich sprawach wspomina�. Nie zawraca� sobie g�owy wieloletnimi animozjami skierniewicko-�yrardowskimi, nie wg��bia� si�, cho� stary Skr�ta go do tego namawia�, w��liczne kronikarskie opisy przyg�d cara i��jego �wity na polowaniach w��tutejszych lasach, ma�o go tak�e obchodzi�a pozycja Unii Skierniewice w��trzeciej lidze pi�karskiej. �y� z��dnia na dzie� w��swoim �wiecie na skraju lasu, nie czuj�c si� mimo �mierci rodzic�w przed kilkoma laty dzieckiem skrzywdzonym przez los; by� ch�opcem do�� pogodnym, a��nawet weso�ym. Kocha� las i��sp�dza� w��nim wi�kszo�� czasu. Takiego �ycia r�wnie� nauczy� go dziadek, wpajaj�c szacunek do natury i��pogard� dla parweniuszowskiego, mieszcza�skiego materializmu. Nigdy nie by� w��Warszawie ani �odzi, bo cho� Skierniewice le�� w��po�owie drogi mi�dzy tymi miastami, a��dzieli je od nich po siedemdziesi�t kilometr�w, dziadka nigdy tam nie ci�gn�o. To r�wnie� ch�opca nie martwi�o, cho� w��przysz�o�ci planowa� podr� do stolicy. Arek zna� las do�� dobrze, ale by�y oczywi�cie takie miejsca, w��kt�re sam nigdy si� nie zapuszcza�. Nawet dziadkowi zdarzy�o si� kilka razy zgubi� drog� i��z tego powodu wraca� do domu dwie, trzy godziny p�niej, wi�c z��pewno�ci� zawsze trzeba by�o uwa�a�. Nie by�by jednak sob�, gdyby z��lekka nie nagi�� �przepis�w� ustalonych ze starym Skr�ta, wi�c kroczy� �mia�o mi�dzy drzewami, id�c w��stron� mokrade�. Wszyscy wiedzieli, �e w�a�nie w��tych okolicach grzyb�w jest najwi�cej, nie tylko z��powodu mokrej �ci�ki, ale przede wszystkim ze wzgl�du na upiorne tabliczki z��napisem �Uwaga niebezpieczne bagna�, skutecznie odstraszaj�ce wi�kszo�� ludzi, szczeg�lnie przyjezdnych. Nawet mieszka�cy Sosnowej, cho� znali �wietnie te tereny, wybierali si� raczej gdzie indziej na le�ne wyprawy. Las by� ogromny i��miejsca z��pewno�ci� nie brakowa�o. Przez lata zdarzy�o si� tu kilka wypadk�w, nawet w�r�d tutejszych, co dodatkowo przekonywa�o do omijania mokrade�. Trzeba przy tym zaznaczy�, �e ma�o kto si� przejmowa� opowie�ciami pewnej dziwnej i��do�� egzaltowanej mieszkanki chaty oznaczonej numerem sto pi��dziesi�t cztery o��tym, jak to las �zabija� i���zjada� za grzechy, na co mia�a pono� wiele dowod�w. Chodzi�o przewa�nie wy��cznie o��ostro�no��. Zagin�� nawet w��tych okolicach jeden �o�nierz, a��mo�e dw�ch, oczywi�cie w��czasach kiedy by�y to jeszcze tereny wojskowe, a��na wielkiej kilkunastokilometrowej polanie pod lasem znajdowa� si� poligon. Do dzisiaj sta�y r�wnie� i��tam tabliczki, ale z��ostrze�eniami: �Teren wojskowy. Przebywanie grozi �mierci� lub kalectwem�. Polany i��lasu w��ca�o�ci jednak nigdy nie ogrodzono, a��poligonu u�ywano wy��cznie do �wicze� taktycznych i��kondycyjnych. Bardzo rzadko i��ostro�nie, ze wzgl�du na blisko�� Sosnowej, korzystano z��broni, a��z ci�kiej amunicji do czo�g�w czy armat - nigdy. W��latach osiemdziesi�tych z��wiadomych powod�w ruch si� zwi�kszy�, pojawi�o si� setki �azik�w, transporter�w, ci�ar�wek i��wiele innych, czasem dziwnych pojazd�w, ale okolicznych mieszka�c�w, przyzwyczajonych od dziesi�tk�w lat do podobnych �atrakcji�, niewiele to obchodzi�o. Zakaz wst�pu akurat tutaj traktowano do�� pob�a�liwie i��gdy tylko wojsko nie szala�o na poligonie, mieszka�cy Sosnowej mogli bez przeszk�d wchodzi� do lasu. Pewne jego cz�ci by�y oczywi�cie w��r�nych czasach poodcinane i��ogrodzone, ale z��pewno�ci� w��grzybobraniu nikomu to nie przeszkadza�o. Arek zorientowa� si�, �e chyba zaszed� zbyt daleko, bo pod nogami pojawi�o si� ju� mokre pod�o�e, co najwyra�niej zwiastowa�o blisko�� bagien. Grzyb�w jak na z�o�� by�o ma�o, st�d by� mo�e taka determinacja ch�opca w��ci�g�ym marszu naprz�d. Teraz jednak nast�pi� moment, w��kt�rym odwr�t by� nieunikniony. Ju� mia� zawr�ci�, gdy nagle w��oddali dojrza� wysok�, cho� przygarbion�, jak mu si� wydawa�o, posta�. Najpewniej kto� tak jak on, rozczarowany s�abym urodzajem po drugiej stronie lasu, zapu�ci� si� a� tu, by szuka� szcz�cia w��pobli�u niebezpiecznych mokrade�. Ch�opiec zdecydowa� si� podej�� szybko jeszcze kilka metr�w. Posta� chyba us�ysza�a kroki i��spojrza�a w��jego stron�. Dopiero teraz Arek pozna� Lecha G�raja, sze��dziesi�cioletniego w�a�ciciela dw�ch p�l pszenicznych po p�nocnej stronie Sosnowej. - To pan, panie G�raj!? - krzykn�� dla pewno�ci. M�czyzna podni�s� g�ow� i��wyt�y� wzrok. - Aaaa, to ty Arek!? - odpowiedzia� mu weso�o. - Co tu robisz? Gdzie dziadek? - Zosta� w��domu. Niech mu pan nie m�wi, �e doszed�em a� tutaj... Grzyb�w nie ma, chcia�em mu zrobi� niespodziank�. G�raj machn�� r�k�. - Nie przejmuj si� ch�opcze, ale ju� wracaj, bo dziadek rzeczywi�cie b�dzie si� denerwowa�. Arek by� troch� z�y na s�siada, �e go wysy�a do domu, kiedy sam wci�� idzie do przodu, lecz zacisn�� usta i��zacz�� maszerowa� w��kierunku drogi. G�raj oczywi�cie nie mia� zamiaru zawraca� i���mia�o pod��a� ku mokrad�om. Ch�opiec zrobi� mo�e dwadzie�cia krok�w, kiedy dziwny, nienaturalny, a��przy tym g�o�ny d�wi�k przypominaj�cy syk zmusi� go do odwr�cenia si� w��stron�, w��kt�r� poszed� s�siad. To, co zobaczy�, spowodowa�o, �e koszyk z��grzybami wypad� mu natychmiast z��r�ki, a��przera�enie ca�kowicie go sparali�owa�o. Z��pewno�ci� by�o za p�no na ucieczk�. Pot�ny podmuch gor�cego powietrza rzuci� go kilka metr�w na najbli�sze drzewo, dotkliwie rani�c praw� r�k� i��nog� powy�ej kolana. Uderzenie zamortyzowa�y na szcz�cie niskie, roz�o�yste ga��zie jod�y, ale mimo to ch�opiec uderzy� mocno g�ow� o��konar. Nie straci� przytomno�ci. Atak paniki sprawi�, �e zapomnia� na kilka sekund o��b�lu. Wybuchn�� p�aczem. W��nieskoordynowany spos�b stara� si� na czworakach uciec z��tego miejsca. Pot�ne zawroty g�owy nie pozwala�y mu wsta�, ale adrenalina dodawa�a ca�y czas si�. - Mamo!!! - wrzasn�� przez �zy, nie zdaj�c sobie dok�adnie sprawy z��tego, co wykrzykuje. Komisarz Marek Szcz�sny wyj�� legitymacj�, aby pokaza� j� dw�m policjantom, pilnuj�cym doj�cia do miejsca, gdzie le�a� zastrzelony m�czyzna. Przeszed� pod ta�m� i��mijaj�c ekip� pakuj�c� do teczek sprz�t dochodzeniowo-�ledczy, dotar� do kolejnych dw�ch mundurowych, kt�rzy poprosili o��ponowne wylegitymowanie si�. Szcz�sny opr�cz legitymacji wyj�� z�o�on� wcze�niej starannie kartk�, kt�r� wr�czy� starszemu stopniem aspirantowi. Sier�ant sta� spokojnie, czekaj�c na rozw�j wypadk�w. - Powiadomiono was, �e przejmuj� dow�dztwo? - spyta� mrukliwie komisarz. - Tak, ale obawiam si�, �e to niemo�liwie - odpar� spokojnie aspirant. - To jest upowa�nienie od inspektora Szwajcowskiego - Szcz�sny roz�o�y� papier, wyj�ty przed chwil� z��kieszeni. - Tak, ale ona ma upowa�nienie z��kancelarii prezydenta - aspirant wskaza� palcem na ciemn� blondynk� w��szykownym czarnym p�aszczu, pochylaj�c� si� nad cia�em. Mia�a w�osy si�gaj�ce tu� za ramiona, spi�te z��ty�u gumk�, br�zowe obcis�e spodnie i��wysokie, ciemno-bordowe buty. Nie zwraca�a uwagi na rozmawiaj�cych dwadzie�cia metr�w od niej m�czyzn po drugiej stronie polanki. Ogl�da�a uwa�nie cia�o, co chwila notuj�c co� w��niewielkim zeszyciku. Co pewien czas przyk�ada�a do lewego oka aparat i��robi�a zdj�cia. - Niez�a dupencja, panie komisarzu, co? - u�miechn�� si� aspirant. - Ma najwy�ej trzy dychy, a��ju� wszystkich zd��y�a tu porozstawia� po k�tach. Szcz�sny wychyli� si� zza plec�w policjant�w, aby lepiej przyjrze� si� dziewczynie, po czym opu�ci� bezradnie r�ce. - Kurwa ma�! - warkn�� przez z�by. - Sk�d ona si� tu wzi�a? - Nie mamy poj�cia, panie komisarzu - zameldowa� oficjalnie sier�ant. Szcz�sny min�� policjant�w i��podszed� do blondynki. - Co tu robisz, Ultra? - spyta� zniecierpliwiony. Agentka odwr�ci�a si�. - Co za idiotyczne pytanie - wzruszy�a ramionami i��skin�a na chudego faceta, stoj�cego dwa metry od niej pod drzewem. - Co was mo�e obchodzi� jaki� mi�niak znaleziony w��lesie? - burkn�� komisarz, kr�c�c g�ow�. - Pewnie z��tutejszej mafii. - Obra�asz mnie, Mareczku - Ultra wzi�a od chudego p�set� i��menzurk�. - Wiesz dobrze, kto to by�. - Jest jaka� szansa na to, �e wyja�nisz mi, dlaczego zabieracie nam t� spraw�? - CB� zajmuje si� wspieraniem i��koordynowaniem dzia�a� wykonawczych jednostek policji w��realizacji zada� dotycz�cych przest�pczo�ci zorganizowanej - wyrecytowa�a, nie odwracaj�c si� od denata. - Opracowuje metody i��formy zwalczania tej przest�pczo�ci. Narkotyki, ochrona �wiadk�w koronnych... - Przesta�! - uci��. Ultra wsta�a i��spojrza�a przenikliwie na Szcz�snego. - Czyta�e� kiedy� zbi�r cel�w i��zada� postawionych przez ministerstwo Centralnemu Biuru �ledczemu, w��kt�rym zreszt� pracujesz? - Wyostrzy� ci si� humorek na jesie�? - A��ja czyta�am. I��jako� nigdzie nie natkn�am si� na fragment o��martwych by�ych agentach KGB, znalezionych par� kilometr�w od granicy z��Ruskimi! - Ale argument! Agentka odda�a menzurk� z��pr�bkami chudemu facetowi i��ponownie spojrza�a na komisarza. - Wiesz, co on robi� przez ostatnie dziesi�� lat? Znasz jego kumpli? Wiesz, jak ich szuka�? Wiesz, co powiedzie� Rosjanom? Szcz�sny nie odpowiada�. - To nie zawracaj dupy i��pom� - zako�czy�a. - Nie r�b ze mnie idioty - �achn�� si� komisarz. - Faceta znaleziono sze�� godzin temu i��ju� wszystko o��nim wiecie? Takie bajdy mo�ecie opowiada� Skrobkowi. St�d jest par�na�cie kilometr�w do granicy, on najprawdopodobniej ledwo wjecha� do kraju. Mo�e ucieka� przed kim� i��tu go dopadli, mo�e robi� interesy nie z��tymi co trzeba... - On wyje�d�a� - przerwa�a agentka. - Co? - M�wi�, �e nie wje�d�a� do Polski, tylko wyje�d�a�. By� tu ponad tydzie�. - �ledzili�cie go? Ultra nie odpowiedzia�a, lecz pochyli�a si� ponownie nad denatem. Szcz�sny wybuchn�� �miechem. - Obserwowali�cie faceta i��spieprzyli�cie spraw�? Tu� pod waszym nosem kto� wam sprz�tn�� ruskiego ubeka! A��to dobre! - Nie my, tylko wy - odpar�a spokojnie agentka, nie odwracaj�c si� od cia�a. - S�ucham!? - Nic ci nie powiedzieli... - Ultra pokr�ci�a z��niedowierzaniem g�ow�. Wsta�a i��ponownie spojrza�a komisarzowi w��oczy. - My wyczaili�my faceta, bo przez ostatnie p� roku by� w��Polsce jedena�cie razy. Zawsze oko�o tygodnia. Dlatego trzeba by�o wzi�� go pod obserwacj�. Zawiadomili�my CB�, kt�re zobowi�za�o si� wspom�c nas operacyjnie, mi�dzy innymi przy obserwacji tego kagebowca. Wynik masz przed sob�. Wi�c przys�ali ciebie, aby� ratowa� spraw�, ale jako� w��po�piechu zapomniano ci powiedzie�, o��co tu, do cholery, chodzi, i��teraz robisz z��siebie idiot�, udaj�c, �e nie wiesz, kim by� ten kole�. Szcz�sny zacisn�� ze z�o�ci z�by. - Co� mi si� wydaje, �e par� minut temu cytowa�a� mi zakres naszych cel�w i��zada�! Po choler� ta komedia? Sprawdzasz mnie? Chcesz wiedzie�, jakie mam rozkazy? - Wy mieli�cie go tylko �ledzi�! Jeste�cie, kurwa, Centralnym Biurem �ledczym, to przynajmniej �ledzi� powinni�cie umie�! Reszt� zajmujemy si� my. - KGB w��dawnej formie ju� nie istnieje. To tylko by�y ubol, najpewniej wpl�tany w��mafijne porachunki. - Je�li si� oka�e, �e tak rzeczywi�cie by�o, przejmiecie spraw�. Ale wszystko wskazuje na to, �e si� mylisz. - Kto tak m�wi? Krentz? Bauer? Ty? - Specjalnego �ledztwa �yczy sobie prezydent. Je�li ci si� to nie podoba albo mi nie wierzysz, to popro� Szwajcowskiego, �eby zadzwoni� do Maliniaka. - Ludzie od Maliniaka te� tu s�? - Maj� swoje zadania, g�wno ci� to obchodzi. Szcz�sny odetchn�� g��boko, usi�uj�c zmieni� ton. - Dlaczego jeste� taka w�ciek�a? - Dlaczego!? Czy ty si�, kurwa, na�pa�e�? Nie widzisz, �e twoi kumple spieprzyli spraw�, kt�r� zajmujemy si� od wielu miesi�cy!? Co mamy teraz zrobi�? Widzisz tu gdzie� napis: �Nazywam si� tak i��tak, i��to ja go zabi�em. A��w og�le to jestem cz�onkiem tajnej siatki wywiadowczej, skierowanej przeciwko Polsce�. To byli zawodowcy. Cud, �e zostawili cia�o. - Musieli si� �pieszy�. - Na pewno. I��w dodatku wiedzieli, �e niewiele si� tu dowiemy. - Przecie� m�wi�a�, �e co� wiecie o��jego kontaktach. Ultra machn�a r�k�. - Za ma�o. Nie wiemy, co tu kombinuj�, ale co� si� kroi. Co� bardzo niedobrego. - Co mamy robi�? - spyta� wreszcie potulnie policjant. Ultra skin�a na chudego, aby zakry� cia�o, i��przesz�a kilka krok�w w��stron�, gdzie nie by�o ludzi. Szcz�sny podrepta� za ni�. - Wszystko, co tu si� dzieje, jest �ci�le tajne. �adnej prasy, �adnych przeciek�w. - Jasne. - Spr�bujcie jak najszybciej pogrzeba� w��papierach i��jeszcze raz przyjrze� si� niewyja�nionym zab�jstwom w��tym stylu z��ostatniego p�rocza. Niech kilku bystrych ludzi usi�dzie nad tym i��wyci�nie, co si� da. Mo�e znajd� jakie� wsp�lne cechy, co� szczeg�lnie charakterystycznego, wiesz, o��czym m�wi�. Uwa�nie obserwujcie tak�e, co si� dzieje teraz. Czystki bywaj� seryjne. Najwa�niejsze jest to, �eby�cie do takich miejsc docierali jak najszybciej i��natychmiast je zabezpieczali, nie dopuszczaj�c dziennikarzy. Wszystko, co jest zwi�zane z��t� spraw�, nie mo�e wyj�� poza nas. - Oczywi�cie. Ultra zastanowi�a si� chwil�. - A��w ci�gu ostatniej doby... - ...by�o bardzo spokojnie - Szcz�sny w�o�y� r�ce do kieszeni. - Nie odnotowano �adnych zab�jstw. Tylko w��okolicach Skierniewic, jakie� czterysta kilometr�w st�d, r�wnie� w��lesie, w��dziwnych okoliczno�ciach zagin�� sze��dziesi�cioletni m�czyzna. - W��dziwnych okoliczno�ciach? - �wiadek, dziewi�cioletni ch�opiec, twierdzi, �e facet... rozp�yn�� si� w��powietrzu... - Co to za bzdury? - skrzywi�a si� Ultra. - Nie wiem, taki przeczyta�em meldunek. - Kim by� ten facet? - Tamtejszy rolnik. - Zostaw to gliniarzom ze Skierniewic, to nie dotyczy naszej sprawy. Szcz�sny pokiwa� g�ow�. - Id� rozda� ludziom robot�. - Powodzenia. - A��co ty b�dziesz robi�? - Jak to co? Szuka� ig�y w��stogu siana. Jak zwykle. Adam Kniewicz siedzia� w��bufecie przy studiu numer trzy w��bloku F��i opycha� si� napoleonk�. Sko�czy� na dzisiaj prac�. Pozosta�o mu jeszcze jutrzejsze wypisanie wszystkich kart emisyjnych i��b�dzie m�g� p�j�� na bardzo ju� zas�u�ony urlop. Nie by� jednak w��zbyt dobrym humorze. Odk�d przekroczy� trzydziestk�, nie znosi� swoich urodzin, a��dzi� w�a�nie sko�czy� trzydzie�ci sze�� lat. Zamierza� po powrocie do domu znale�� pocieszenie w��ramionach pi�knej realizatorki d�wi�ku Marty Karskiej, z��kt�r� mieszka� ju� od ponad roku, a��nast�pnie solidnie si� upi�. Wiedzia�, �e nie wypada w��takim dniu wy��cza� kom�rki, ale mia� na to du�� ochot�. Co kilka minut kto� dzwoni� z��wylewno�ciami, �ycz�c wielkich pieni�dzy, zdrowia, czasem egzotycznych podr�y i��prawie zawsze stu lat, najlepiej z��jedn� �on�. Nawet telefon od rodzic�w go rozdra�ni�, ale oczywi�cie wys�ucha� wszystkiego z��cierpliwo�ci� i��grzecznie podzi�kowa�. Niedawno przeczyta� w��jakim� pi�mie, �e cia�o cz�owieka rozwija si� tylko mniej wi�cej do trzydziestu pi�ciu, sze�ciu lat, a��p�niej - na przyk�ad, tkanki mi�niowej mo�e ju� tylko ubywa�. Przerazi�o go to nie na �arty jak ka�da przes�anka na temat nieuchronnego wchodzenia w��wiek �redni, i��by� w��stanie rozwali� talerz z��ciastkami na g�owie ka�dej nast�pnej osoby, kt�ra przerwie mu konsumpcj� w��celu wyszczebiotania kolejnych urodzinowych bana��w. Marta, m�odsza o��ponad dziesi�� lat od Adama, wszystkie l�ki o���odp�ywanie m�odo�ci� kwitowa�a pukaniem si� w��czo�o, uznaj�c to za niegro�n� histeri� rozpuszczonego przystojniaka, przyzwyczajonego do adoracji widz�w i��panienek z��zespo�u produkcyjnego. Uwa�a�a, �e z��czasem to przejdzie, wi�c chwilowo dodatkowe �rodki zaradcze by�y zb�dne. Do bufetu wpad� Kazik Zarzecki, korpulentny, niewysoki blondyn, wydaj�cy popularny, cho� nie zawsze, zdaniem Kniewicza, ambitny program Oko Kota na temat niezwyk�ych zjawisk, zazwyczaj nie poddaj�cych si� logicznej - z��punktu widzenia fizyki - analizie. Kazik sprawia� wra�enie energicznego detektywa, ca�kowicie oddanego pracy, nad wyraz powa�nie traktuj�cego przedmiot swoich poszukiwa�, jakby wyginane my�l� �y�eczki, wylatuj�ce samodzielnie z��lod�wki jajka czy wychodzenie z��cia�a, zwane naukowo eksterioryzacj�, mia�o zadecydowa� w��pierwszym rz�dzie o��przysz�o�ci �wiata. Adam lubi� go. Kazik by� jedn� z��tych przyzwoitych, nie uwik�anych w���adne uk�ady uczciwych os�b, nie maj�cych czasu na szemranie po korytarzach, wymy�lanie kolejnych intryg czy wdawanie si� w��wojny �na g�rze� lub �na dole�. Adam liczy�, �e przynajmniej on nie b�dzie go dzi� ob�ciskiwa�, przypominaj�c o��tej smutnej i��niepokoj�cej rocznicy. - Adam! Spad�e� mi z��nieba! - gruchn�� bez wst�p�w, przysiadaj�c si� do Kniewicza. - Co si� sta�o? - Tragedia, totalna awaria, pow�d�, szara�cza, krew w��rzekach i��w og�le... - Spokojnie - Adam poklepa� koleg� po ramieniu. - Tylko ty... mo�esz si� okaza� mann� z��nieba! - M�wi�em ci, �eby� odstawi� prozac. - Je�li mi nie pomo�esz, to nie b�d� mia� materia�u do ostatecznego zmontowania i��zabraknie minut. I��wiesz, co si� stanie? Gruba wsadzi mi do dupy monta� numer pi��, na kt�rym jutro o��dziewi�tej mia�em ko�czy� robot�. Tak powiedzia�a. B�d� wtedy wygl�da� gorzej ni� ona, bo monta� numer pi�� sk�ada si� z��dw�ch komputer�w, sto�u, trzech monitor�w... - Dobra! - Adam uni�s� r�ce do g�ry, daj�c znak, �e si� poddaje. - O��co chodzi? - Kaza�a mi jecha� do Elbl�ga, gdzie mam zrobi� materia� o��facecie, kt�ry znajduje ludzi za pomoc� osobistych przedmiot�w. Nie mog� tego odpu�ci�. Ale wczoraj rano w��Skierniewicach zdarzy�a si� cholernie interesuj�ca sprawa, kt�r� te� musz� zrobi� teraz, bo temat przepadnie... - Gruba nie mo�e ci jako� pom�c? - Zwariowa�e�? To dyrektor zamawiaj�cy, jutro ma nasiad�w� u��szefa Jedynki. - Chodzi mi o��to, czy nie mo�e ci kogo� da�. Zarzecki zaprzeczy� kategorycznym ruchem g�owy. - Nie chc�, �eby jecha� tam jaki� g�wniarz. Prosz� ci�, pom�, to dobra forsa. - Kaziu, ja jad� na urlop... - j�kn�� Adam b�agalnie. - Jeden dzie� i��masz par� z�otych wi�cej na sw�j urlop, pliiiiiiiiiiiizzz! Kniewicz opu�ci� bezradnie g�ow�. - No dobra, co to za sprawa? - Wczoraj wczesnym rankiem w��lesie pod Skierniewicami zagin�� tamtejszy rolnik. - Jaki to mo�e mie� zwi�zek z��twoim programem? - To nie by�o zwyk�e zagini�cie - Kazio podni�s� znacz�co palec do g�ry. - Facet szed� po lesie i��nagle... rozp�yn�� si� w��powietrzu. - Kaziu... - Pos�uchaj, jest �wiadek. Dziewi�cioletni ch�opak, s�siad tego faceta, spotka� go przypadkowo w��lesie i��widzia� ca�e zaj�cie. Ni st�d, ni zow�d, jak m�wi ten dzieciak, �pojawi� si� dziwny duch, kt�ry zdematerializowa� rolnika, a��jego rzuci� dobre par� metr�w na pobliskie drzewo�. - Dziewi�cioletni ch�opak ze wsi opowiedzia� ci o��dematerializacji? - No, nie u�ywa� takich s��w, ale dok�adnie opisa�, co si� sta�o. Poza tym Skierniewice to pi��dziesi�ciotysi�czne miasto, a��nie wie�. - Kiedy z��nim rozmawia�e�? - Nie rozmawia�em - zaprzeczy� Kazio. - Wiem to od znajomych gliniarzy. Nadaj� mi ka�de takie zdarzenie. A��o tym dowiedzia�em si� tak p�no, dlatego �e do wypadku dosz�o w��Skierniewicach. Zanim wiadomo�� dotar�a do Warszawy, troch� min�o. - Gdzie jest ch�opak? - Wczoraj ca�y dzie� by� w��szpitalu, na obserwacji, ale teraz podobno ju� jest w��domu. Zdrowo si� poharata�, no i��by� w��szoku. Ledwo docz�apa� do cha�upy, lecz nic powa�nego mu si� nie sta�o. Adam podni�s� do g�ry brwi. - Ty chyba nie wierzysz w��t� histori�? Kazio roz�o�y� r�ce. - Sam sobie tego nie zrobi�. Jest poobijany, przestraszony, a��rolnik zagin��. Trzeba sprawdzi�. - S�uchaj, ja raczej siedz� w��polityce... - pr�bowa� si� broni� Kniewicz. - Nie �ciemniaj. Trzy lata by�e� reporterem, poza tym robi�e� sport i��programy dla niepe�nosprawnych. - To co innego. Kazio wsta� i��zwiesi� g�ow�. - Trudno - mrukn�� smutno. - Smacznego, musz� i��. - Dobrze, ju� dobrze - Adam gestem zach�ci� go, �eby z��powrotem usiad�. - Co z��ekip�? Zarzecki spojrza� na zegarek. - Jest... pi�� po drugiej. Zd��ysz zje�� obiad, a��o trzeciej samoch�d i��ekipa b�d� czeka� na ciebie w���bia�ym domku�. �Bia�ym domkiem� dziennikarze nazywali baz� operator�w kamer, �wiat�a i��d�wi�kowc�w na ty�ach bloku F. - Kto kr�ci? - spyta� Adam - �ukowski. - Dobrze. Daj ta�m� i��zejd� mi z��oczu. Gdzie mam odda� materia�? - Na �pi�tk� do Kasi. Adres: Sosnowa sto czterdzie�ci jeden, Skierniewice. Nazwisko: Skr�ta. Razem ze zdj�ciami, w��obie strony wyrobisz si� do dziewi�tej. I��nie b�d� taki gburowaty, ja te� nie lubi� w�asnych urodzin. Major Krzysztof Bauer, zast�pca dow�dcy agencji, siedzia� wygodnie na kanapie i��s�ucha� meldunku. Jego szczup�a, opalona twarz, skupiona, ale pozbawiona niepokoju, robi�a wra�enie nieznacznie u�miechni�tej, co by�o wyrazem raczej mi�ego sposobu bycia majora ni� rozbawienia tym, co w�a�nie us�ysza�. Zerka� co pewien czas to na Ultr�, to na pu�kownika Piotra Krentza, swojego szefa, siedz�cego w�a�nie za biurkiem i��zaj�tego notowaniem tego, co m�wi�a agentka. Krentz mia� na sobie ciemn� marynark�, opinaj�c� szerokie ramiona, spod kt�rej wystawa� czarny pulower, oraz brudnozielone spodnie. Spogl�da� znad dokument�w przez lekko przyciemniane okulary, kt�re zdejmowa� bardzo rzadko. Na rewelacje Ultry reagowa� jak zwykle - opanowaniem i��ch�odn� analiz� fakt�w, wspart� od czasu do czasu sugesti� dotycz�c� dalszego post�powania lub b��d�w. G��boki, spokojny tembr g�osu nie zmienia� mu si� ju� od ponad p� godziny, a��w�a�ciwie, jak w�a�nie pomy�la� z�o�liwie Bauer, od ponad dwudziestu lat, czyli od chwili, kiedy si� poznali. Obaj przekroczyli ju� pewien czas temu pi��dziesi�tk�, wi�c przy ledwie trzydziestoletniej Ultrze mogli uchodzi� za histori� tak zwanej my�li wywiadowczej oraz si� specjalnych, i��ta w�a�nie refleksja spowodowa�a, �e major niespodziewanie parskn�� �miechem. - Co ci� tak rozbawi�o, Krzysztof? - mrukn�� szorstko Krentz. - Nie, nic - machn�� r�k� Bauer - wybacz, ale przypomnia�em sobie czasy, kiedy... zreszt� niewa�ne. O��czym to m�wili�my? - O��tym, �e prezydentowi bardzo si� nie podoba�o, �e na naszym terenie rozwalono agenta SWR, kt�rego w��dodatku obserwowali�my - pu�kownik wci�� by� spokojny, ale w��jego g�osie major wyczu� pierwsze oznaki rozdra�nienia. - Panie pu�kowniku - wtr�ci�a Ultra - wiem, �e skoro dopiero teraz zosta�am przydzielona do tej sprawy, to mo�e... - na chwil� przerwa�a. - Chodzi mi o��to, dlaczego nasi ch�opcy oddali faceta tym z��CB�? Krentz nie odpowiedzia� od razu. Skarci� wzrokiem Bauera usi�uj�cego zapali� papierosa i��wsta� powoli z��krzes�a. - Chodzi�o tylko o��obserwacj� - mrukn�� wyja�niaj�co - bo ca�y dowcip polega� na tym, �e to by�o bardzo �atwe. Ten Rusek najprawdopodobniej wiedzia�, �e jest �ledzony, i��nic z��tym nie robi�. By� do�wiadczonym agentem i��m�g� stara� si� jako� znikn�� wszystkim z��oczu, a��jednak przez p� roku olewa� to. Wje�d�a� do Polski, a��potem wyje�d�a� z��napisem na czole: �Tu jestem!�. - Tak jakby chcia�, aby go �ledzono - dopowiedzia� Bauer - Dlatego bez problemu mogli�my go zostawi� gliniarzom i��czeka� - zako�czy� pu�kownik. - Po co tak robi�? - spyta�a zdezorientowana Ultra. - Nie wiadomo. My�l�, �e mia� tu co� do za�atwienia, a��z nami na karku by� mo�e czu� si� bezpieczniej - odpowiedzia� Krentz. - Kogo m�g� si� tu obawia�? - No w�a�nie. To jest pytanie, na kt�re przede wszystkim musimy znale�� odpowied�. S�dz�, �e to jest klucz. Raczej nie chodzi o��sprawy wywiadu, dzia�ania przeciwko Polsce czy jakiekolwiek podkopy pod nas. Z��pewno�ci� stara�by si� wtedy ukry� i��niewykluczone, �e na pewien czas to by mu si� uda�o. Mo�liwe... - pu�kownik przerwa� na chwil� - mo�liwe, �e on chcia� nam co� pokaza� albo dok�d� nas doprowadzi�. Jednym s�owem, nie przyje�d�a� tu, aby bru�dzi�, lecz w��czym�... pom�c. I��to mnie najbardziej niepokoi. Nasta�a chwila ciszy, podczas kt�rej Bauer zacz�� ni st�d, ni zow�d poprawia� si� na kanapie, jakby nagle zrobi�o mu si� niewygodnie, a��Ultra po�piesznie weryfikowa�a wszelkie swoje dotychczasowe teorie, nijak niestety nie pasuj�ce do tego, co tu us�ysza�a. - Wiem, co my�lisz - m�wi� dalej Krentz. - W��jakim� sensie to nasz b��d. Przez kilka miesi�cy wszystko by�o w��porz�dku, a� w��kt�rym� momencie mia� co� wa�nego do za�atwienia i��urwa� im si�, jak chcia�. - Znale�li go najwy�ej kilkana�cie minut po zab�jstwie - zauwa�y�a agentka. - To tylko potwierdza nasz� wersj� wypadk�w. Traktowa� gliniarzy jak swego rodzaju ochron�, cho� mo�e nie do tego stopnia, aby pods�uchiwali, co mia� do powiedzenia swoim przysz�ym zab�jcom. - Jeste�cie pewni, �e spotka� si� z��nimi dobrowolnie? - spyta� milcz�cy przez dobre kilka minut Bauer. - �lady wskazuj�, �e na polank� w��lesie przyszed� sam, inn� drog� ni� pozostali uczestnicy spotkania, kt�rych by�o jeszcze dw�ch. Ci dwaj te� nie przyszli razem, ale razem odeszli. Spieszyli si�. Mo�liwe, �e nawet nie mieli czasu, aby go przeszuka�, zreszt� nic przy sobie nie mia�. Zostawili dwie �uski, to du�y b��d, a��zabito go z��nietypowej broni - wyja�ni�a Ultra. - Jako� nie wierz� w��ich b��dy. Je�li zostawili �uski, to by� mo�e tak chcieli albo nie mia�o to znaczenia. - Znaleziono pociski? - spyta� Bauer. - Jeden utkwi� w��pniu m�zgu, drugi przebi� czaszk� na wylot - odpowiedzia�a agentka. - Tego drugiego jeszcze nie znaleziono. Pierwszy wystrzelono najprawdopodobniej ze... starego margolina. Troch� dziwna bro� jak na wsp�czesnych agent�w ruskiego wywiadu. Jakby si� facet urwa� z��zawod�w strzeleckich. Ruscy spopularyzowali t� bro� ju� w��latach pi��dziesi�tych i��sze��dziesi�tych na igrzyskach olimpijskich... - Wiemy, wiemy - przerwali jej niemal r�wnocze�nie Krentz i��Bauer. - Przepraszam - Ultra zacisn�a mocno usta. - Nie szkodzi - rzuci� szybko pu�kownik. - Co tak ca�y czas stoisz? Usi�d� wreszcie. - Nie, dzi�kuj�. - Na pewno? - Tak. Krentz ponownie usiad� za biurkiem. - Pami�tasz, Krzysiek, faceta, kt�ry pojawi� si� u��nas w��po�owie lat dziewi��dziesi�tych... By� znanym mi�o�nikiem w�a�nie tej broni - u�miechn�� si� nieznacznie. - Zna� nawet histori� g��wnego konstruktora... - niewidomego, tajemniczego pana Margolina. Potwierdzi�o to kilku naszych agent�w. Nazywa� si� chyba... Ko�ynski, Ko�ynow... - Ko�ynin - dopowiedzia� Bauer. - Aleksander Ko�ynin. Wygl�da� na jednego z���satelitnych�, po wyprowadzeniu wojsk rosyjskich. Przep�oszyli�my go, ale p�niej si� okaza�o, �e uczestniczy� w��akcji Progress w��latach osiemdziesi�tych, a��to ju� grubsza sprawa, wi�c wzi�li�my go powa�nie pod lup�. P�niej jednak ju� si� nie pojawi� - wyja�ni� agentce. - Akcji Progress? - Ultra stara�a si� szybko odnale�� w��pami�ci odpowiednie fakty. - Nie twoje czasy, ale musisz troch� uzupe�ni� wiedz� historyczn� - powiedzia� rzeczowo Krentz. - KGB pod koniec lat sze��dziesi�tych wpad�o na pomys�, �eby w��krajach bloku sowieckiego umieszcza� agent�w, kt�rzy, podaj�c si� za osoby przyje�d�aj�ce z��Zachodu, starali si� przenika� do podziemia antykomunistycznego. Udawali artyst�w, dziennikarzy, cz�sto dzia�aczy katolickich. Nazywano ich �nielegalnymi�. W��Polsce zacz�to akcj� dopiero po doj�ciu do w�adzy Gierka i��skupiono si� przede wszystkim na Ko�ciele. Szczeg�lnie zale�a�o im na dotarciu do najbardziej zdaniem Rosjan wp�ywowego kap�ana, czyli Karola Wojty�y. Dw�ch agent�w o��pseudonimach �Bogun� i���Filozof� mia�o kontrolowa� go, blisko zaprzyja�niaj�c si� z��otoczeniem ksi�dza. - Uda�o si�? - spyta�a Ultra. - �Bogun�, czyli Giennadij Bliablin, dotar� do osobistego asystenta kardyna�a, ksi�dza Andrzeja Bardeckiego, ale prawdziwy problem zacz�� si� dopiero po wyborze Wojty�y na papie�a. Rezydentem KGB w��Polsce by� wtedy Witalij Paw��w. �ci�gni�to w�wczas do Polski dziesi�tki �nielegalnych�. I��tak w��tysi�c dziewi��set osiemdziesi�tym pojawi� si� w��Krakowie, a��p�niej w��Warszawie, pan Aleksander Andriejewicz Ko�ynin, udaj�cy francuskiego dziennikarza. By� bardzo m�ody, mia� dwadzie�cia siedem lat. - D�ugo u��nas by�? - Ciekawostka polega na tym, �e do�� kr�tko. Wyjecha� chyba jeszcze przed stanem wojennym albo tu� po jego wprowadzeniu, i��to w��do�� tajemniczych okoliczno�ciach. Ultra spojrza�a z��zaciekawieniem na Krentza. - Interesuj�ce jest to - ci�gn�� pu�kownik - �e zwi�za� si� tu z��pewn� studentk�, nale��c� do NZS-u, i... zakocha� si�. - Powa�nie? - Jak najbardziej. - Agent!? - dziewczyna ma�o nie wybuch�a �miechem. - Agenci to te� ludzie - rzuci� z��kanapy Bauer. - Nie ka�dy mo�e by� tak� superwoman jak ty. - Mo�e taki by� plan - Ultra stara�a si� ukry� zawstydzenie, jak najszybciej wracaj�c do g��wnego w�tku. - Jego prze�o�eni byli innego zdania. W��dokumentach, kt�re, jak to oficjalnie m�wimy, �przej�li�my metodami operacyjnymi�, napisano, �e�straci� chwilowo mo�liwo�ci psychiczne do kontynuowania akcji� - wyja�ni� Krentz. - Nawali�? - Noo, za to by dosta� �czap�. Odpowiedni ludzie w��por� si� zorientowali, �e trzeba przerzuci� g�wniarza do bazy, aby z�apa� troch� oddechu. Zreszt� mia� zajmowa� si� tylko studentami. Jego �powr�t� do Francji nikogo nie zdziwi�. Zosta� zdemaskowany. - Uuu... - Swoj� drog� musia� mie� niez�e plecy, skoro przyjecha� tu p�niej po latach. - Wiadomo po co? - Musisz zajrze� do papier�w, dok�adnie nie pami�tam. - By�o kilka teorii - przyszed� z��pomoc� Bauer. - Jedna z��nich g�osi�a, �e po prostu do tej dziewczyny - major roz�o�y� r�ce. - Bardzo romantyczna sprawa. Po tylu latach... Na twarzy Ultry ponownie pojawi� si� u�miech. Bauer zareagowa� min� wyra�aj�c� zdecydowane oburzenie. - M�wi�em ci, Piotr, �e twoja wychowanka to wyperfumowany drut kolczasty. Obce s� jej wielkie uczucia i��nie rozumie drugiego dna skomplikowanych stosunk�w polsko-radzieckich. - Nie kpij - skarci� go Krentz. - Trzeba sprawdzi� na wszelki wypadek, co si� teraz dzieje z��panem Ko�yninem. - Czy przypadkiem nie powr�ci� do �ask? - spyta�a Ultra. - Przede wszystkim, czy przypadkiem zn�w nie odwiedzi� ostatnio naszego pi�knego kraju. Dopiero po dobrym kwadransie kierowca znalaz� dom pod sto czterdziestym pierwszym przy kompletnie nielogicznie ponumerowanej ulicy Sosnowej i��Adam Kniewicz m�g� wreszcie wysi��� z��samochodu. Ulica by�a do�� w�ska, ale �wie�o wyasfaltowana. Od wielkiej �ciany lasu dzieli�y j� pola uprawne, niewielki, najwy�ej �kilkudzie-si�ciodrzewny� lasek, w��kt�rym kiedy� sta� domek jednej z��tutejszych rodzin, i��oczywi�cie poligon. Odk�d rodzina ta wyprowadzi�a si� do centrum Skierniewic, ich cha�upa, �eby by�o �mieszniej, pomalowana niegdy� na kolor niebieski, zacz�a si� powoli rozpada�, a� po kilkunastu latach nie pozosta� po niej �lad. Jej resztki przyda�y si� najprawdopodobniej do ogrzania dom�w s�siad�w, bo przecie� wi�kszo�� u�ywa�a do tego celu w�gla i��drewna. Centralne ogrzewanie stanowi�o znak dalekiej przysz�o�ci. Ma�y lasek by� od czas�w wojny ulubionym miejscem zabaw dzieci z��Sosnowej, a��w�a�cicielka - symbolem twardej walki o��prawo do spokoju w��pobli�u w�asnego domu. Kilka razy dziennie mo�na by�o zobaczy�, jak biedna kobiecina wybiega z��miot�� z��domu i��goni sfor� niezno�nych bachor�w, podk�adaj�cych jej pod p�otek kapiszony, petardy czy inne �r�d�a uciech z�o�liwych ma�olat�w. Robienie jej na z�o�� by�o poniek�d tradycj� na Sosnowej, przekazywan� z��ojca na syna. Tote� gdy gospodyni wyprowadzi�a si� wraz ze spokojnym, nikomu nie wadz�cym m�em i��c�rk�, zrobi�o si� smutno. Po kilku latach przysz�a wiadomo�� o��jej �mierci. Dzi� dzieci jako� omijaj� ma�y lasek, a��z weso�ego niegdy� centrum rozrywki pozosta�o tylko smutne, ponure i��opuszczone skupisko kilkudziesi�ciu drzew. - Poczekajcie, sprawdz�, co i��jak - rzuci� Adam w��stron� ekipy. Ch�opcy pokiwali leniwie g�owami, licz�c na to, �e szef b�dzie za�atwia� spraw� wystarczaj�co d�ugo, aby mo�na by�o si� troch� zdrzemn��. Adam nie zd��y� jednak nawet doj�� do bramy, kiedy w��drzwiach niewielkiego domku pojawi� si� niewysoki, starszy pan. Pokona� nie bez trudu trzy schodki i��podszed� do furtki, otwieraj�c j� dziennikarzowi. Wyda� si� Kniewiczowi chorobliwie blady. Poprawi� zaczesane do ty�u siwe w�osy i��u�miechn�� si� z��wysi�kiem. Cho� sprawia� wra�enie zm�czonego, da�o si� wyczu� w��jego gestach zdecydowany wysi�ek w�o�ony w��ukrycie samopoczucia, by� mo�e choroby, ale Adam nie chcia� o��to pyta�. - Dzie� dobry - przywita� si� uprzejmie starszy pan. - Jan Skr�ta, dzwoniono do nas z��Warszawy, wszystko wiemy. Dziennikarz poda� mu r�k�. - Jak si� czuje wnuk? - Dzi�kuj�, �e pan pyta. Jest wystraszony, ale og�lnie chyba nie�le. Ma kilka si�c�w i��zadrapa�. - Mo�e jednak od�o�ymy to na kiedy indziej? - spyta� ryzykownie Kniewicz. - My�l�, �e dobrze mu zrobi rozmowa z��panami - odpar� Skr�ta. - Cieszy� si�, �e przyjedziecie. Ma, jak s�dz�, du�� potrzeb� wygadania si� przed kim� o��niekwestionowanym autorytecie, a��telewizja idealnie do tego pasuje. Spos�b wypowiadania si� gospodarza nie pasowa� Adamowi do schematu ch�opa z��przedmie�cia niewielkiego miasteczka. - Pan jest rolnikiem? - spyta� delikatnie. - Niezupe�nie. Teraz jestem emerytem, ale kiedy� pracowa�em w��Instytucie Sadownictwa u��profesora Pieni��ka. Jestem biologiem. Zapraszam do �rodka. Adam machn�� r�k� w��kierunku samochodu. - Troch� potrwa, zanim wnios� i��ustawi� sprz�t - wyja�ni� starszemu panu - wi�c b�dzie chwila na swobodn� rozmow�. Skr�ta pokiwa� ze zrozumieniem g�ow�, po czym podrepta� w��stron� drzwi wej�ciowych. Parter domu sk�ada� si� z��trzech pomieszcze� - sypialni, du�ej kuchni i��r�wnie� sporego pokoju, do kt�rego gospodarz wprowadzi� go�cia, a��nast�pnie poprosi�, aby usiad� przy stoj�cym na �rodku okr�g�ym stole. W��rogu sta� telewizor, na jednej ze �cian wisia�y p�ki z��ksi��kami, na drugiej obraz przedstawiaj�cy samotn�, drewnian� cha�up� na tle pot�nego lasu. Pod�oga by�a drewniana i��swojsko skrzypi�ca. Na g�rze, jak wyja�ni� pan domu, by�a tylko �azienka i��strych. Ca�o�� sprawia�a mi�e wra�enie spokojnego, przytulnego domostwa. - Arek spa�, kiedy panowie przyjechali - u�miechn�� si� stary Skr�ta. - Ale teraz z��pewno�ci� si� obudzi� i��zaraz przyjdzie. Do pokoju jednak jako pierwsza wesz�a trzyosobowa ekipa Kniewicza, nios�c kamer�, statyw, lampy, blend� i��monitor. Adam wyda� szybko potrzebne dyspozycje, oceniaj�c, z��kt�rego miejsca zdj�cia wypadn� najlepiej; wola� nie traci� na to czasu podczas rozmowy z��dzieciakiem. Chcia� z��nim porozmawia� jeszcze przed filmowaniem, aby mo�liwie najdok�adniej zorientowa� si�, czego si� mo�e spodziewa� po tej dziwnej i��raczej do�� nieprawdopodobnej historii. Do pokoju wszed� niewysoki blondynek, wyra�nie onie�mielony du�� liczb� go�ci. Spojrza� pytaj�co na Skr�t�, po czym szybko usiad� naprzeciwko Adama. - Dzie� dobry... - powiedzia� cichutko i��zn�w spojrza� na dziadka, jakby oczekiwa� pomocy. - Prosz� si� nie zra�a� - poprosi� stary Skr�ta, g�adz�c wnuczka po g�owie. - Jest nie�mia�y. - Ooo, my tak �atwo si� nie zra�amy - u�miechn�� si� Kniewicz. Spojrza� jeszcze raz uwa�nie na ch�opca i��odczeka� chwil�, zanim zada� pierwsze pytanie. - Za chwil� w��czymy kamer� - zacz��, staraj�c si� przybra� jak najbardziej ciep�y ton g�osu - ale chcia�bym, aby� wcze�niej po prostu nam o��tym opowiedzia�. Zgadzasz si�? - Nie wiem, czy potrafi� - odpar� cicho ch�opak. - Jestem pewien, �e tak. W�asnymi s�owami, spokojnie. - On znikn�� - Arek poprawi� si� nie�mia�o na krze�le. - Mo�e od pocz�tku - u�miechn�� si� Adam. - Poszed�e� do lasu i... - Posz�em w��stron�... - przerwa� na chwil�. - Bagien - dopowiedzia� dziadek. - Nie b�j si�, ju� si� nie gniewam. I��m�w �poszed�em�. - No wi�c poszed�em tam, gdzie s� mokrad�a, ale nie za blisko, bo grzyb�w nigdzie nie by�o, a��chcia�em dziadkowi zrobi� niespodziank�. - Rozumiem - pokiwa� g�ow� Kniewicz. - I��tam spotka�e� pana... - G�raja - doda� dziadek. - W�a�nie. Tam spotka�e� pana G�raja? - upewni� si� dziennikarz. - Tak. Chwil�... troch� rozmawiali�my i��ja chcia�em wr�ci�, a��on dalej szed� na te mokrad�a. I��nagle us�ysza�em taki straszny... jakby syk. Jakby co� gdzie� wci�ga�o powietrze. Odwr�ci�em si� i��zobaczy�em nad panem G�rajem co� bardzo du�ego... takiego... jakby ducha. - Ducha? - No tak. Ale tylko chwil�