14953
Szczegóły |
Tytuł |
14953 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14953 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14953 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14953 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jaros�aw Grz�dowicz
Poca�unek Loisetty
� To prawda, co o panu powiadaj�, mistrzu Dourville?
� A co takiego?
� �e umie pan wejrze� w win� cz�owieka, �e ka�dego �otra widzi pan na wylot, jakby byli
ze szk�a. �e nic si� przed panem nie ukryje.
� Prawda, panie dragonie � odpowiedzia� Dourville. � Ale tylko tych, kt�rzy s� mi
przeznaczeni.
� A je�eli oka�e si�, �e s� niewinni?
� To zale�y. U nas w Corvignac prefekt mnie zna. Pokazuje mi w sekrecie delikwent�w,
zanim wyda wyrok. A gdzie indziej... mamy rewolucj�. Nie mog� kaprysi�.
� �cina pan?
� Taki fach, panie oficerze. Jak i pa�ski.
Rotmistrz zamilk�, przygryzaj�c w�sy. Dourville patrzy� na niego spod podr�nego,
tr�jgraniastego kapelusza. Woda ciurka�a z dziobu zawini�tego ronda jak z rynny, mlaska�a pod
obr�czami k�, chlapa�a pod ko�skimi kopytami.
Rotmistrz d�sa� si� przez chwil� na takie por�wnanie, ale wida� by�o, �e rozpiera go
ciekawo��. Co chwila zerka� na w�z. Na opakowane nasmo�owanym p��tnem skrzynie, w kt�rych
jecha�a.
Loisetta... Jego ukochana.
Jego najs�odsza przyjaci�ka. Loisetta.
� Trzyma j� pan w domu?
� A gdzie�by indziej? Mam such� szop�. Dziadek j� jeszcze zrobi�.
� Straszne. A co na to pana �ona?
� A pan szabl�, panie rotmistrzu, gdzie trzyma?
Ch�opi wychodzili na drog� pomimo ulewy i w milczeniu patrzyli na w�z o barwie byczej
krwi, tocz�cy si� drog� w eskorcie dragon�w. Na skrzynie pod mokrym p��tnem. Przyby�a...
Sprawiedliwo��.
Kto� si� prze�egna�. Jaka� kobieta zas�oni�a usta w przera�eniu.
Za wozem toczy�a si� kolasa. Justyna siedzia�a w milczeniu, z g�ow� nakryt� mantyl�.
Milcza�a tak od tygodnia i b�dzie milcze� jeszcze tydzie� po egzekucji. W milczeniu b�dzie k�a��
si� spa� i milcz�c, wstanie rano blada, z si�cami pod oczami. B�dzie modli� si� i milcze�.
Wzdycha� i odwraca� si� do �ciany. Jemu zostanie tylko to jej milczenie i wino. I sny.
Loisetta.
Jestem g�odna � krzycza�a w jego snach Loisetta, Bosa, z nag� piersi�, z dzikimi oczami
pod frygijsk� czapk�. B�dzie ta�czy� karmaniol� na przesi�kni�tych posok� trocinach. Dopu�ci go
do siebie tylko po egzekucji. Tylko raz.
Po�r�d ogni i dziko ta�cz�cego, bezg�owego t�umu. W krwawym deszczu.
Jestem g�odna.
Dourville wzdrygn�� si� i tr�ci� nog� Barnab�, siedz�cego z przodu na ko�le. Pomocnik
szafotowy nawet na niego nie spojrza�, tylko od razu poda� buk�ak z winem.
La�o coraz mocniej. Kiedy wjechali do Montesour, ulice by�y puste. G�r�, nad dachami,
ci�gn�y rozmazane, szare chmury. Kraka�y wrony.
� Dawnymi czasy musieliby�my zatrzyma� si� pod miastem � powiedzia� Dourville.
� Stanie pan w zaje�dzie �Pod ta�cz�cym kap�onem� bardzo stosowna nazwa � zakpi�
rotmistrz. � Potem ma si� pan zameldowa� w merostwie. Teraz mamy wiek rozumu, jeste�my
nowocze�ni. Mo�e pan ju� wchodzi� w mury miasta.
� Doceniam, obywatelu. Co by�oby z republik�, gdybym w nie nie wchodzi�?
Zajazd sta� prawie w rynku, nazwanym placem B�awatnym. Belkowany strop, ciemne
wn�trze, okopcone �ciany. Pachnia�o kapust�, bazyli� i skwa�nia�ym winem.
Dourville zrzuci� mokry, sk�rzany p�aszcz i podr�ny kapelusz, za�o�y� suche odzienie.
� Zjedzcie kolacj� z Barnab� i Ludwikiem. Ja id� do prefekta. Potem niech ma�y szybko
idzie spa�. Rano ma by� wyspany.
� Czy to... ju� jutro? � wyj�ka�a Justyna.
� Nie.
� Nie zmuszaj mnie, �ebym go przyprowadza�a. To nie jest widok dla chrze�cija�skiego
dziecka.
� To jest dziecko wieku rozumu i rewolucji. I gilotyny. Chrze�cija�stwo si� sko�czy�o �
warkn�� sucho.
� Jeste� potworem.
� Jak ka�dy cz�owiek, Justyno.
� Dlaczego za ciebie wysz�am?
� Bo nikt ci� nie chcia�, kobieto. Jeste� c�rk� kata i �aden z tych hipokryt�w nie zechce ci�
tkn�� nawet kijem. Mog�a� wyj�� tylko za kata i urodzi� kata. Bo brzydz� si� nas, a nie umiej� bez
nas �y�. Takie jest twoje miejsce na ziemi, niewiasto. Poza mn� nikt ci� nie chce.
� Ty te� mnie ju� nie dotkniesz. Masz krew na r�kach.
� B�d� zdrowa, Justyno.
Postawi� ko�nierz p�aszcza i poszed� do merostwa. Wok� woz�w na placu B�awatnym
mimo deszczu zebra�o si� ju� kilkoro gapi�w i usi�owa�o dotkn�� mokrych p�acht, pod kt�rymi
spa�a Loisetta. Rotmistrz wystawi� pikiet� czterech wartownik�w z muszkietami. Opodal cie�le
wy�adowywali deski i belki na budow� szafotu. Powinien dawno ju� sta�. Amatorszczyzna.
Prowincjonalna dziura. Dourville wyj�� cienkie cygaro i odgryz� ko�c�wk�, po czym pogardliwie
wyplu� j� na mokry bruk.
W t�umie zobaczy� j� albo tak mu si� zdawa�o. Przemoczone, wij�ce si� k�dziory, dzikie
oczy pod frygijsk� czapk�. Jego ukochana...
Nie. To by�a tylko jaka� zwyk�a dziewoja.
Prefekt by� niskim, grubawym jegomo�ciem. Co chwila drapa� si� pod sfilcowan� peruk�
i zaciera� pulchne d�onie, jakby panowa� mr�z.
� Eee... pan jeste� mistrz Dourville?
� W rzeczy samej, sire.
� Szafot ju� kaza�em postawi�. Ma pan jeszcze jakie� �yczenia, obywatelu?
� Cztery worki trocin. Kosze wiklinowe. Cztery. Nie wy�sze ni� na dwie stopy. Chcia�bym
m�c, za pozwoleniem, porozmawia� z cie�l�. Szafot ma mie� por�cze. Solidne.
� Pan nosi szpad�, obywatelu Dourville? � odezwa� si� chudy jegomo�� w czerni,
z tr�jbarwn� kokard� przypi�t� do surduta.
� To rewolucyjny prokurator, obywatel Sarrate � przedstawi� prefekt.
� Przywilej mego urz�du, sire � odpowiedzia� Dourville.
� Bur�uazyjny przywilej, jak mniemam?
� Bardzo stary, sire. A rewolucja go nie znios�a. �miem twierdzi�, �e teraz bardziej
potrzebny ni� kiedykolwiek.
� Kiedy postawi pan... machin�?
Zawsze ta sama ciekawo��, pomy�la� Dourville. Przera�a ich i fascynuje. Kupuj� jej
miniatury i stawiaj� na kominkach. Obcinaj� nimi cygara, daj� dzieciom do zabawy. Kobiety teraz
upinaj� w�osy powy�ej linii ci�cia i zak�adaj� szkar�atne wst��ki na szyje, tam gdzie Loisetta z�o�y
sw�j poca�unek. Machina dyktuje nawet mod�. A przecie� �adne z nich nie si�dzie ze mn� do sto�u.
Nikt nie poda mi r�ki. Stroj� si� w pi�rka prefekt�w, s�dzi�w i prokurator�w, ale zawsze zadaj� te
same dziecinne pytania: jak pan my�li, czy potem g�owa jeszcze �yje, czy cia�o? A czy to boli?
A ilu ludzi ju� pan �ci��? A nie dr�cz� pana koszmary? A trzyma pan j� w domu? Nie przestanie
ich fascynowa�, s� w jej w�adzy. To Loisetta rz�dzi Francj�. Liczy si� tylko jej g��d. Obudzili j�.
Tylko nie zdaj� sobie z tego sprawy. Podejrzewaj�, �e nikt ju� tego nie pilnuje, nikt nad tym nie
panuje. Codziennie spada top�r. Dziesi�tki, setki razy. Bez wyboru. Loteryjka. Widz� to, odk�d
po�ar�a nawet Dantona. Loisetta jest g�odna.
� Pan poblad�, obywatelu � sucho zauwa�y� prokurator. � Pana mierzi nasza rewolucyjna
sprawiedliwo��? Tak jak tego paryskiego oprawc�... Henriego Sansona?
� Sansonowie �ci�li nawet kr�la, sire. Nasza robota � ci��. Wasza, wskazywa� kogo.
� Rewolucja wymaga ofiar, obywatelu Dourville.
� Do us�ug, sire.
� W�r�d rojalist�w b�d� te� trzy kobiety. To robi panu jak�� r�nic�?
Zawsze te same pytania.
� Za pozwoleniem, mnie nic nie robi r�nicy.
� Doprawdy? �adna to r�nica �ci�� kobiet�?
� Gryz�. Trzeba uwa�a� na palce.
� S�ysza�em co innego. S�ysza�em, �e ma pan szczeg�lny dar os�dzania winy, obywatelu.
Lepszy ni� rewolucyjne s�dy.
� Plotki, sire. Zabobony. Ja jestem, by ci��.
� Mistrzu, pozwoli pan ze mn� podpisa� papiery � przerwa� prefekt. � Potem chcia�bym
panu jeszcze kogo� przedstawi�.
Dourville przeszed� do kancelarii i podpisa� niezliczone dokumenty dotycz�ce tuzina
skazanych.
� Du�o.
� Nie mieli�my dot�d rewolucyjnych s�d�w. Nazbiera�o si� przez rok. Gdy przyby�
prokurator Sarrate, od razu rozwik�a� spisek rojalist�w. Nie zm�czy si� pan?
� Szafot musi mie� por�cze. W zesz�ym roku syn Sansona po�lizgn�� si� w ka�u�y krwi
i z�ama� obojczyk. Ja chc�, �eby wszystko by�o jak nale�y.
� Rozumiem. Ale oto i nasz doktor. Mistrzu Dourville, to obywatel Lacroix, nasz
naturalista.
Chudy, wysoki jak tyka do grochu, blady jegomo�� u�cisn�� Dourville�owi d�o�, co ten
przyj�� z zaskoczeniem, ale i pewn� przyjemno�ci�. Podobnie jak on, doktor nie gustowa�
w perukach i �ci�gn�� w�osy z ty�u g�owy kokard�.
� Mistrzu Dourville, zaszczyci mnie pan rozmow�? Mo�e napije si� pan wina? Na pewno
pan zdro�ony.
� Do us�ug, sire.
Poszli do �T�ustej G�si� na samym rynku. Z zewn�trz dobiega� stukot m�ot�w cie�li, kt�rzy
zbijali szafot. Dourville po�o�y� kapelusz na stole. Zapalono �wiece. Doktor zam�wi� wino, pasztet
i ser.
� Co pan s�dzi o skazanych?
� Nic nie s�dz�, sire. Nawet ich nie widzia�em. Dlaczego?
� Pa�ski dar... S�ysza�em o tym. Prosz� wybaczy�, ale ja wierz� w rozum. W post�p.
W naszych czasach takie gus�a nie powinny mie� miejsca. Z drugiej strony, to, co o panu m�wi�,
mo�e to jaki� dar natury... Wybaczy mi pan kilka dziecinnych pyta�?
� Prosz� pyta�, doktorze, ale za pozwoleniem, nie rozumiem, do czego pan zmierza.
� Od dziewi��dziesi�tego trzeciego �cina pan na rozkaz rewolucyjnych s�d�w. Znajduje
pan win� w tych wszystkich ludziach? Ja jestem lekarzem, filozofem, przyrodnikiem. Nie
rozumiem tego, co si� dzieje. Po co ta masakra?
� Niech pan pyta prokuratora Sarrate�a.
� Nie spieszno mi spotka� si� z panem s�u�bowo. Rozmawiamy w cztery oczy, mistrzu. Ja
popieram rewolucj�, bo to mia�y by� rz�dy rozumu. Wolno��, r�wno��, braterstwo... A to, co si�
dzieje teraz, mnie bardziej przypomina inkwizycj�. Ledwo ten Sarrate przyjecha�, zaraz wygarn�li
z szuflad prefektury donosy. S�siadka pisze na s�siadk�, bo ch�op si� za ni� ogl�da. D�u�nik na
wierzyciela. Brat na brata, bo jest drugi do schedy. Baba na m�od� wdow�. A pan b�dzie musia� ich
�ci��. Ma pan opini� sprawiedliwego. I jeszcze w jaki� nadprzyrodzony spos�b rozpoznaj�cego
prawd�. Co pan zrobi?
� Jestem katem, doktorze, nie s�dzi�. Nie ma co u mnie szuka� sprawiedliwo�ci ani
mi�osierdzia. A teraz, pan pozwoli, ale po�o�� si� ju�. Musz� te� rozm�wi� si� z cie�l�...
� B�agam, niech pan siedzi. �le zacz��em t� rozmow�. Pan s�dzi, �e jestem prowokatorem,
prawda? No, niech�e pan usi�dzie. Mistrzu, niech pan pos�ucha. S�ysza� pan o Bestii z Chaverone?
� S�ysza�em i c�? Kto nie s�ysza�?
� To ja sprawi�em, �e go z�apano. Jest jednym z tych dwunastu. Je�eli ktokolwiek zas�uguje
na spotkanie z panem, to w�a�nie on. Chc�, by go pan zobaczy�. Ale najpierw prosz�, by pan
towarzyszy� mi jutro do jego zamku.
� A po co?
� Niech pan obejrzy to, co tam znalaz�em. Niech mi pan pomo�e zrozumie�.
� Co pan chce zrozumie�?
� Natur� z�a.
� Ludzie s� �li z natury, doktorze. Nie musz� ogl�da� zamku jakiego� szalonego barona,
�eby to wiedzie�. Nic w nich nie ma opr�cz ch�ci zaznania przyjemno�ci. Nic opr�cz instynktu.
Kochaj� dzieci, bo kochaj� w�asne uczucie do nich. Swoj� w�asno��. Kiedy p�acz� po czyjej�
�mierci, to tylko nad sob�. To jedyne zwierz�ta zdolne do bezinteresownej pod�o�ci, kt�re potrafi�
to t�umaczy� wy�szymi celami. Pan mnie pyta, jak to jest, �e jeden, pa�skim zdaniem, zas�uguje na
�mier�, a ja zetn� dwunastu. A ja panu powiem, �e �adne z nich nie zas�uguje na �ycie. Ten pa�ski
baron zabija� dziewki dla zabawy, ale pozostali pewnie zrobiliby to samo, gdyby wymy�lili
dostatecznie dobry pow�d. On mia� cho� tyle odwagi, by to robi� dla kaprysu. Sam pan m�wi�, �e
na nich donie�li najbli�si. S�siedzi, krewni. Przecie� ich zabili. Z zemsty, zawi�ci albo chciwo�ci.
A czym od tej Bestii r�ni si� cho�by prokurator Sarrate? Oni tylko zabijaj� moimi r�kami � ot,
i ca�a r�nica. Ja, zreszt�, pewnie zabi�em wi�cej ludzi ni� on. I nikt mnie nie nazwie besti�.
Dlaczego? Bo robi� to na rynku i podpisuj� przedtem jakie� papiery? Wyborny pasztet, doktorze.
Dlaczego pan nie je?
� Pan nie wierzy w post�p?
� To niebezpieczne pytanie, doktorze. Ale po prawdzie, ja zabijam post�powo. Moj�
machin� wymy�li� humanista. Lekarz, kt�ry chcia�, by egzekucje by�y humanitarne i szybkie.
Dobrze zreszt� zrobi�, bo jakie� dwa lata temu og�oszono go angielskim szpiegiem i sam j�
wypr�bowa�. Ale gdyby nie doktor Guillotin, �cina�bym toporem. Niemcy dalej tak robi� i te� jest
dobrze.
� Ale� to jednak jest post�p. Mgnienie oka i...
� G�owy �yj� w koszu, doktorze.
� Nie wierz� panu. Doktor Villers udowodni�...
� Kosze s� pogryzione. Tyle panu powiem.
� Nonsens. Przeci�cie rdzenia kr�gowego...
� S� pogryzione.
Doktor Lacroix pokr�ci� z pow�tpiewaniem g�ow� i napi� si� wina. Dourville przysun��
sobie �wiecznik i przypali� cygaro.
� A jednak prosz� pana o pomoc. To nie zabierze wiele czasu. Niech mi pan towarzyszy do
zamku. Musz� zapyta� o kilka rzeczy. Naprawd�, prosz� mi wy�wiadczy� ten honor.
� Zgoda.
� A zatem jutro o �wicie? Podstawi� konie.
* * *
A potem d�ugo w noc Dourville siedzia� sam w gospodzie �Pod ta�cz�cym kap�onem�
i patrzy�, jak p�omie� �wiecy odbija si� w zielonkawym, grubym szkle kielicha. Przy s�siednich
�awach siedzieli ch�opi, kupcy i mieszczanie. Nalane, czerwonawe pyski, szerokie, bulwiaste nosy,
ma�e, �wi�skie oczka. Ludzie... Cieszyli si� na egzekucj�. Jak wsz�dzie. Jaka� za�ywna niewiasta
w rozsznurowanej koszuli wywodzi�a og�uszaj�cym, pawim g�osem, jak to ta �wydra i ladacznica
Canardin posika si� na sam widok szafotu�. Patrzy� na szczerbate pie�ki z�b�w, wrzody i pryszcze
na brudnej sk�rze, s�ucha� og�uszaj�cego rechotu i przygn�biaj�cych �art�w. Patrzy�, jak gryz�
cebul�, jak rozdzieraj� pulard�, jak czerwone wino cieknie im po podbr�dkach. Zupe�nie jak krew.
Takie same �abio p�otwarte usta, te same puste, wywr�cone oczy pod przymkni�tymi do po�owy
powiekami. Jak u ofiar Loisetty.
Jak g�owy, kt�re �yj� w koszu.
Nie mia� po co i�� na g�r�. M�g� tam napotka� tylko nabrzmia�e pogard� i b�lem milczenie.
Cisz� dusznej izdebki. Siedzia� wi�c sam.
Jak przez ca�e �ycie. T�skni� za Loisett�.
Najpierw widywa� j� tylko w snach. Od lat. Najcz�ciej na kilka dni przed egzekucj�.
Dziewczyn� o rybio bia�ej sk�rze i k�dzierzawych w�osach, odzian� tylko we frygijsk� czapk�
i postrz�pion� sp�dnic�, ta�cz�c� ze �miechem na szafocie. A� pewnego dnia spotka� j� w ko�cu.
To by�o jeszcze przed rewolucj�. Zabija� wtedy z�odziei, morderc�w, rozb�jnik�w. Top�r,
ko�o, stryczek � stare, dobre metody. Mia� wtedy sw�j dar. Widywa� zbrodnie w snach, a czasem
na jawie. Przychodzi� noc� w towarzystwie prefekta i dw�ch stra�nik�w do celi, po czym, milcz�c,
patrzy� wi�niowi w oczy. Pami�ta�, jak sk�d� dobiega� go zapach jab�ek, kt�ry czu� tylko on.
G�uszy� od�r wi�ziennej st�chlizny, ple�ni, odchod�w i zgni�ej s�omy. A potem widzia� obrazy.
Przera�one oczy, rozwarte w niemym krzyku usta, rozwiane suknie i b�yskaj�ce stopy kobiety,
uciekaj�cej przez g�stwin� bezlistnych krzak�w. Miednic� pe�n� krwi w chybotliwym blasku
kopc�cego kaganka albo balwiersk� brzytw� we w�asnych, oblepionych posok� palcach. Czu� to,
co oni czuli � ich gniew, w�ciek�o��, ��dz� i chciwo��. P�on�y w nim jak ogie�. Zabija� razem
z nimi.
A czasem wiedzia�, �e by�o zupe�nie inaczej. Czu� od�r ich drobnych pod�o�ci, tch�rzostwa
i cwaniactwa, ale nie widzia� zab�jstwa ani �adnej z tych rzeczy, za kt�re mieli da� g�ow�.
Odwraca� si� wtedy i wychodzi�. A na stronie m�wi� prefektowi: �Nie ma w nim tej winy. Nie
nale�y do mnie. Sami go sobie �cinajcie�. A wtedy m�dry s�dzia Foulquet wydawa� wyrok
uniewinniaj�cy. Kat odchodzi� do siebie i przez nast�pne dni czu� okropny posmak dotkni�cia
czyjej� duszy. Kwa�ny, cuchn�cy i obrzydliwy niczym skis�y ros�.
Za to Corvignac s�yn�o z najsprawiedliwszych we Francji s�d�w.
A potem run�a Bastylia. Rok p�niej przyszed� dekret Zgromadzenia Konstytucyjnego
i Dourville zbudowa� swoj� w�asn� �Narodow� brzytw�, jedn� z najlepszych w kraju. Sk�adan�,
wielk�, zbudowan� z najlepszego drewna, pomalowanego na czerwono i poci�gni�tego woskiem.
Z ostrzem, po kt�re pojecha� a� do Carcasonne.
Dziewczyn� z�apano na gor�cym uczynku. Zwyk�a w�drowna dziewka sprzedajna. Jaki�
kupiec podwi�z� j� wozem i za p� solida posiad� w lesie na belach we�ny. A ona potem wrazi�a mu
sk�adany hiszpa�ski n� w ka�dun i zabra�a osiem liwr�w srebrem i miedzi�, kt�re mia� przy sobie.
Zabra�a mu te� nog�, kt�r� upiek�a nad ogniskiem.
� By�am g�odna � o�wiadczy�a przed s�dzi�, �miej�c si�. � A on ju� jej nie potrzebowa�.
Kto� w os�upieniu zapyta�, dlaczego nie zabi�a i zjad�a cho�by konia, na co odpowiedzia�a,
�e by�o jej �al zwierz�cia.
Dourville poszed� do jej celi w�a�ciwie nie wiadomo po co. Wszystko by�o jasne. Chcia�
jednak zrozumie�. Poszed� sam. I w bezbrze�nym os�upieniu zobaczy� dziewczyn� ze swoich
sn�w. A ona na jego widok zgarn�a postrz�pion� koszul� i przyci�gn�a go do siebie.
Wzi�� j� w piwnicy, na gar�ci zgni�ej s�omy, w�r�d harcuj�cych w mroku szczur�w
i odg�osu kapi�cej ze stropu wody. W �wietle pe�gaj�cego w okratowanej niszy �ojowego kaganka.
W md�ym zapachu jab�ek. I ca�y czas patrzy� jej w oczy.
Loisetta...
Zobaczy�, co chcia�, i zrozumia�. Zabija� razem z ni�. Patrzy� w gasn�ce, przera�one oczy
m�czyzn, kobiet i dzieci. Starc�w, dziewcz�t i kap�an�w. Widzia� bryzgi krwi i ogie� po�ar�w.
Ale nie czu� niczego poza p�on�cym dziko �yciem. �adnej hipokryzji czy chciwo�ci, �adnego
tch�rzostwa ani k�amstwa. By�a jak wilczyca. Kierowa�a si� samym kaprysem i instynktem. Kiedy
czego� chcia�a, zabiera�a to. Kiedy mia�a ochot�, rozk�ada�a nogi. Kiedy by�a g�odna, jad�a. Czyj��
kur�, dziecko albo krow�. Gdy kto� stawa� jej na drodze, wyci�ga�a zza koszuli sw�j hiszpa�ski
n� i zabija�a. Szybko i brutalnie. Jak �mija.
Dar�a mu grzbiet po�amanymi pazurami, rzuca�a dziko biodrami i j�cza�a prosto w ucho:
jestem g�odna! G�odna!
I ca�y czas p�on�� w niej jasny, hucz�cy ogie� �ycia.
Zgasi� go nazajutrz, o wschodzie s�o�ca spuszczaj�c na jej smuk�y kark wa��ce �wier�
cetnara ostrze. Kiedy jej g�owa tkwi�a ju� w bloku podtrzymki, widzia�, jak wywali�a na niego
lubie�nie j�zyk.
A potem ju� si� od niej nie uwolni�. Najpierw pojawia�a si� tylko w snach. Potem ju�
zawsze, kiedy tylko zamkn�� powieki. Widzia� j�, jakby kto� mu tam od �rodka wymalowa� jej
miniatury. Widzia� j� zawsze, gdy tylko zbli�y� si� do swojej machiny. By�a tam. Siedzia�a
w malowanym, nawoskowanym drewnie, w stalowym ostrzu. Gdy dotyka� kolumn, mia� uczucie,
jakby przesuwa� palcami po jej jedwabistym udzie.
W przerwach mi�dzy egzekucjami czu� si� coraz gorzej. Jak chory. Pojawia�a si� co noc
i krzycza�a �jestem g�odna�. Ta�czy�a przed nim i doprowadza�a go do sza�u. Dopiero kiedy napi�a
si� krwi, dopuszcza�a kata do siebie.
Tylko raz.
Wtedy zorientowa� si�, �e robi si� coraz pot�niejsza. Gdziekolwiek wystawiano
�czerwony teatr�, pojawia�a si� Loisetta. Sta�a w swojej czerwonej czapce i krzycza�a razem
z t�umem. Maszyna by�a dla niej jak brama. Rewolucja sprz�tn�a Boga, moralno�� i wszelkie
hamulce. Zrobi�a jej miejsce. Obudzi� j� terror. Teraz Loisetta rz�dzi�a nie tylko biednym
Dourvillem, rz�dzi�a Francj�. I chcia�a rz�dzi� �wiatem.
Nic nie m�g� na to poradzi�.
T�skni�.
S�ysza�, jak wok� rozmawiaj� o egzekucji.
� A podobnie� to cia�o jeszcze �yje.
� A jak�esz nie, kumie? Jak tn� kur�, to przecie ona biega. Tak i uny by biega�y, jakby ich
mistrz nie przypinali.
� Tak powinny robi�, nie? To by by�o �miechu. Zobaczy�, jak dobrodziej Dullac lata tak po
rynku bez �ba!
Rechot.
� A mistrz ju� zjechali?
� A jak�esz nie, jak machina ju� na rynku?
� A to nie wiecie, �e ony tu w gospodzie siedz�?
� Jak�esz? W naszym �Kap�onie�? Tfu!
� Ciszej, kumie, bo us�ysz�. Straszny jest. Podobnie� jak cz�eka �lepiami przewierci, to
wszystko o nim wie.
� Ale �eby pomi�dzy ludziami siedzia�, to tak dawniej nie bywa�o! Tfu! Ja tu ju� nic nie
zjem. Przekl�tnik mo�e krwawymi �apami sto�u dotyka�.
� Chod�ta, ch�opy. Do �Ry�ego koz�a� p�jdziem.
Dourville dopi� reszt� wina i poszed� spa� bez kolacji. W gospodzie i tak nie by�o ju�
niemal nic do jedzenia. Wojna.
* * *
Doktor przyby�, jak obieca�, o �wicie. Dourville siedzia� w karczmie na dole i jad� chleb
wkruszony do cienkiej kawy. Po�ywne, wojenne �niadanie patriotycznego Francuza, zalecane
przez Komitet. Jajek i mleka i tak zabrak�o.
� Po co panu pistolety?
� Na wszelki wypadek. W�a�ciwie dla spokoju ducha.
� Nie rozumiem, to nie ma tam �andarm�w?
� S�, oczywi�cie. Pistolety zabieram dla siebie, �eby lepiej si� czu�. Zobaczy pan.
Konie sta�y ju� na ulicy, trzymane przez pacho�ka. Ci�gle by�o szaro i m�y�o. D��
niezno�ny, zachodni wiatr. Dourville otuli� si� podr�nym p�aszczem i pojechali.
Z miasta wyjechali bitym traktem, wiod�cym na wzg�rza. Wszystko sta�o w rozmytej
szaro�ci mg�y i burej zieleni pastwisk. Na mokrych drzewach kraka�y wrony.
� Zacz�o si� dawno. Jeszcze za panowania Ludwika. Zrazu tylko ch�opi powiadali, �e z�e
mieszka w tych lasach. Czasem gin�y dzieci, potem dziewki. Pocz�tkowo jedna, dwie na rok.
Ch�opi bredzili o diable, a my o wilkach, cyganach i zb�jach. Opowiadali, �e z�y je�dzi karet� po
le�nych drogach, a kt�ra go spotka, to rzuci na ni� urok. I ona staje si� dziwna, jakby ob��kana,
a potem odchodzi nie wiadomo gdzie i ju� nie wraca. P�niej by�a przerwa przez par� lat i nasta�
spok�j.
Teraz �atwo zmiarkowa�, �e diabe�, znaczy m�ody pan Collers de Chaverone, bawi� wtedy
za morzami. Du�o podr�owa�. Wr�ci� tu� przed rewolucj� i znowu si� zacz�o, ale ju� na ca�ego.
Na okolic� pad� strach. Zacz�li gin�� podr�ni, m�ode dziewki i niewiasty z okolicy przepada�y
jedna po drugiej. Besti� widywano co i rusz. A to w czarnym powozie, zaprz�onym w kare konie,
a to jako samotnego, ubranego na czarno je�d�ca w szkar�atnym p�aszczu. Nikt nie widzia� nigdy
jego twarzy. A �ci�lej, wielu widzia�o, tylko ka�dy inn�. Dopiero potem zorientowa�em si�, �e
idzie o weneckie maski. Pan wie, jak wygl�daj� takie maski? A w oczach ch�opa, co nigdy nic
takiego nie widzia�?
�andarmi snuli si� po lasach i wsiach, ale jako� nie mogli na niego trafi�. Natomiast
baronet, kt�ry �wie�o zosta� panem na w�o�ciach, hula�. Wydawa� bale i pikiety i w�a�nie podczas
maskarady zobaczy�em go w szkar�atnym p�aszczu i weneckiej masce, w tr�jgraniastym kapeluszu.
Wtedy poj��em. Ma�o kto s�ucha� ch�op�w, ale ja tak, bo chodzi�em ich leczy�. Baronet by� bogaty,
wielu do niego je�dzi�o w go�ci. Pan wie, jakie wtedy by�y zabawy i co si� tam dzia�o. Potem
przysz�a rewolucja i przyjaciele pana de Chaverone jeden po drugim l�dowali w twierdzy albo na
szafocie. Paru �ci�li w Lyonie, a jednego a� w Pary�u. Ale nie baroneta. On by� wtedy pierwszym
rewolucjonist�. �yrondyst�. Przyjacielem samego Dantona. Nic go nie mog�o ruszy�. Je�dzi� do
Pary�a, dysputowa� z Maratem. S�dz� zreszt�, �e to on go zasztyletowa�. Ja w tym czasie
notowa�em zeznania, my�la�em i zbiera�em �lady. Troch� z nud�w, a troch� dla eksperymentu.
Chcia�em popr�bowa� nowej metody rozumowania. Ot, bawi�em si�. Tropi�em legendarn� Besti�.
Rysowa�em portrety diab�a pod dyktando ch�op�w. Spojrza�em p�niej na te najlepsze
i os�upia�em. Wyszed� mi baronet podczas swojej maskarady.
Wzi��em kiedy� map� i zaznaczy�em wszystkie miejsca, gdzie znikn�y kolejne ofiary te,
o kt�rych wiadomo by�o, gdzie przepad�y. Du�o tego by�o. Jak mg�awica. Wszystkie jednak
zamkn�y si� w wielkim kr�gu, maj�cym z pi�� mil. Wzi��em potem cyrkle i linijki i wyliczy�em,
gdzie ma �rodek. Wyszed� dok�adnie na zamku. Na zamku Chaverone. A oto i on. � Doktor
zatrzyma� konia.
Zamek sta� na �agodnym wzg�rzu, g�ruj�c nad pastwiskami, otoczony niewielkimi,
szarymi ska�ami. By� stary. Bardzo stary. Wielokrotnie go przebudowywano, czerpi�c elementy
z kolejnych architektonicznych m�d, ale pod wszystkimi nowoczesnymi faunami, driadami
i kolumnami wida� by�o jeszcze mroczn�, prost� bry�� z ciosanego kamienia i o�miok�tny don�on,
stercz�cy nad okolic� jak kamienny palec. Mur obronny by� r�wnie stary, ale obr�s� pn�cymi
r�ami, a jego szczyt obudowano nowoczesnymi, falistymi blankami.
Przed furt� sta�o kilku �andarm�w. Doktor zeskoczy� z siod�a i bezceremonialnie rzuci�
wodze jednemu z nich. Dourville przeci�gn�� si� jeszcze, bo od jazdy rozbola� go krzy�, i te�
zsiad�.
� Kto� wchodzi� do �rodka? � zapyta� Lacroix surowo.
� Ten m�ody porucznik � powiedzia� sier�ant niepewnie. � M�wi�em mu, �e pan doktor
zabronili. Teraz rzyga pod �cian�.
Doktor odpi�� swoj� sakw�, pogrzeba� w niej chwil�, wreszcie poda� konstablowi ma�y
flakonik.
� Dajcie mu pow�cha�, ale nie przysuwa� za blisko do twarzy. Niech otrze�wieje. Potem
niech przyjdzie do mnie. Dam mu �yk rumu z laudanum.
Weszli na dziedziniec.
� Doprowadzi�em do jego aresztowania tylko dzi�ki temu, �e zacz�y si� procesy
�yrondyst�w. Ale ju� s�ysza�em pog�oski, �e zd��y� znale�� pot�nych przyjaci� w�r�d
jakobin�w. Zaraz si� oka�e, �e jest niewinny. Trzeba by�o panu widzie�, jak wi� si� Sarrate. Tylko
w tym przypadku mia� w�tpliwo�ci. Przekona� go dopiero lud z wid�ami pod merostwem.
� Ma czas do jutrzejszego �witu � zauwa�y� sucho Dourville, podci�gaj�c po�czoch�.
W �rodku zamek wygl�da� jak ka�da rodowa siedziba. Posadzki, draperie, wazy
i bia�o-z�ote meble. Krzes�a. Mn�stwo krzese�. Portrety.
Przy fortepianie kto� siedzia�.
Porucznik �andarmerii. Kaszkiet odstawi� na wieko instrumentu i brzd�ka� jednym palcem
jak�� monotonn�, smutn�, dzieci�c� melodyjk�. Kiedy podeszli bli�ej, stwierdzili, �e oczy ma
pe�ne �ez.
Szli po jakich� kr�conych schodach w starej cz�ci domu, wwiercaj�cych si� gdzie� w g��b
ziemi. Wok� wszystko by�o misternie rze�bione w �uki, obros�e sterczynami i pinaklami, rozety
i p�omienie. Bardzo stare.
� Tu jest pe�no korytarzy � t�umaczy� doktor, id�c przodem. � Nie zgadza�o mi si�, kszta�t
budynku sugerowa� wi�cej pomieszcze�, ni� mo�na znale�� w �rodku. Jeste�my na miejscu.
�Na miejscu� oznacza�o wn�k� na zakr�cie korytarza wiod�cego znik�d donik�d. W niszy
sta� pos�g, przedstawiaj�cy rycerza w pe�nej zbroi, trzymaj�cego dwa skrzy�owane miecze.
Doktor umie�ci� �wiec� w �ciennym lichtarzu i wsun�� trzy palce prawej d�oni w tr�jk�tn�
rozet� na �cianie. Rozleg� si� metaliczny trzask.
� Mistrzu, widzi pan tego gargulca, niech pan go we�mie za �eb i poci�gnie porz�dnie do
siebie.
Dourville us�ucha� i w odpowiedzi zn�w rozleg� si� szcz�k starego, zapiaszczonego
mechanizmu.
� Teraz musimy obr�ci� nisz� z rycerzem i mamy przej�cie � o�wiadczy� przyrodnik.
Nisza okaza�a si� walcem, kt�ry musia�, zdaniem Dourville�a, chodzi� na �elaznej osi, bo
obraca� si� wcale lekko.
� Czuje pan?
� St�ch�a krew, zepsute powietrze, trupi od�r, woda r�ana i kadzid�o � wylicza� Dourville.
� Umar�y by poczu�.
� Chce pan chustk� na twarz?
� Raczy pan �artowa�, doktorze? Co by�by ze mnie za oprawca, gdybym si� ba� smrodu?
M�j fach �mierdzi gorzej ni� zaj�cie garbarza. Gdzie idziemy? To jaka� kaplica?
� Tak. Stara kaplica. Wchodzimy ukrytym wej�ciem przez naw� boczn�, bo g��wne zosta�o
zamurowane. Tak dok�adnie, �e nawet �ladu pan nie zobaczy. W dawnych czasach zamek nale�a�
do starodawnej heretyckiej sekty � albigens�w. Nie wiem, czy mieli jakie� kaplice, ale to
pomieszczenie jest z ich czas�w. Nast�pnie zamek przej�li templariusze. Potem by�a tu rodowa
kaplica Collers�w de Chaverone, a teraz � to.
Wysoka nawa g��wna, okolona kolumnad�, przywodzi�a na my�l ko�ci�. Sta� tam nawet
o�tarz, ale na tym koniec. W �adnym ko�ciele nie ozdobiono by �cian tak wyuzdanymi rze�bami,
w �adnym posadzki nie pokrywa�yby kabalistyczne kr�gi i w �adnym nie by�oby odwr�conego
krzy�a. Na �cianie za o�tarzem na niewielkiej p�ce sta�a na srebrnej, wysadzanej szmaragdami
podstawce odci�ta g�owa, bez �lad�w rozk�adu, opatrzona napisem �Caput XVII�.
� Pod nami s� krypty, w kt�rych znalaz�em szcz�tki czterdziestu kobiet. Cz�� z nich by�a
krzy�owana. Z cz�ci ocala�y tylko ko�ci. Strz�py, kawa�ki. Nie wiem, jakim sposobem. Widzi pan,
mistrzu, ten o�tarz? Zwracam uwag� na te rowki, prowadz�ce do basenu w pod�odze, na obr�cze na
brzegach. Na ten kszta�t, wy��obiony na �rodku. Co� to panu m�wi?
� To by�o �o�e tortur, nie �aden o�tarz � oznajmi� Dourville g�ucho. � Te kanaliki mia�y
odprowadza� krew. Zbierano j� w basenie i co� z ni� robiono.
Pow�cha� kielich zrobiony z dolnej po�owy czaszki.
� Pito j�. Mi�dzy innymi. Mo�e si� w tym k�pa�?
� Pan baron bawi� si� tu w jak�� sekt� � oznajmi� lekarz. � Krwawe ofiary, zbezczeszczony
krucyfiks, znaki. Czciciele ognia piekielnego i takie tam nonsensy. Spotka�em si� z tym wiele razy,
ale w wi�kszo�ci by�a to tylko g�upia zabawa i pretekst do wyuzdanej orgii. Tu jednak by�o inaczej.
I pan baronet bawi� si� sam. Pozwoli pan dalej. Nie to chcia�em panu pokaza�.
Uni�s� �wiec� i ruszy� w g��b pomieszczenia, stukaj�c obcasami. Dourville poszed� za nim.
� Mia� szerokie zainteresowania � oznajmi� lekarz z drwin�. � Nie tylko �religia�. Tak�e
sztuka. Prosz�. Oto madonna z dzieci�tkiem, lecz pier� matki jest otwarta, a karmi w�asnym
sercem, widzi pan? Pi�kna metafora macierzy�stwa. Oto, jak s�dz�, apoteoza dziewiczej
niewinno�ci. Do�� nieprzystojne, zwa�ywszy, gdzie umie�ci� szcz�ki. A tu sielska pastereczka.
Jest i Atena, i Skrzydlata Nike. Prosz� zwr�ci� uwag� na skrzyd�a. S� zrobione z tkanki p�uc.
Pomys�owe, prawda? Jest ich wi�cej. Jak w Luwrze.
Dourville przez chwil� my�la�, �e to, co widzi, to faktycznie rze�by. A potem postuka�
ostro�nie jeden z rzekomych pos�g�w.
� Nie wiem dok�adnie, jak to robi�. Tu s� jakie� wanny, widzi pan? W �rodku, w tamtych
szklanych balonach co�, co jest przezroczyste jak woda, ale zastyga niczym �ywica. Moczy�
zw�oki, potem ustawia� kszta�ty, ci��, zszywa�, wywleka� narz�dy. A ta jego szklana woda powoli
zastyga�a i powstawa�y rze�by. Gdyby wynalaz� to kto� godny cz�owiecze�stwa, taka rzecz
mog�aby by� bardzo po�yteczna. Mo�na by tego u�ywa� do bada� przyrodniczych albo
medycznych. Mo�na by konserwowa� przedmioty. Ale ta tajemnica przepadnie razem z nim. Ja
nawet tego nie dotkn�.
Dourville milcza� i wci�� patrzy� na m�odziutk�, �adn� pastereczk�, spowit� w peplum
i trzymaj�c� na d�oni w�asne oczy. Milcza� i czu�, jak zaciskaj� mu si� szcz�ki.
� A teraz nauka � oznajmi� Lacroix sucho. � To zabola�o mnie najbardziej. Cz�owiek
religijny zobaczy tu drwin� z w�asnego uczucia i wiary. Artysta ze swojej sztuki. Pan sam, mistrzu,
znajdzie tu w�asne rzemios�o obr�cone w okrutn� zabawk�. Ja zobaczy�em zma�powan� wiedz�.
Pchn�� wielkie, rze�bione odrzwia i wszed� do nast�pnego pomieszczenia. Obszed� �ciany,
zapalaj�c �wiece.
� Bada� natur� ludzk� � oznajmi�. � Umiej�tnie. Za pomoc� eksperymentu. Robi� notatki.
Nie czyta�em ich dot�d dok�adnie. I tak, odk�d tu wszed�em pierwszy raz, za�ywam ju�
czterdzie�ci kropli nalewki z laudanum dziennie. To, co pan tu widzi, to preparaty naukowe.
Skatalogowane, opisane i zakonserwowane w s�ojach. Ja tak trzymam �aby i jaszczurki, on
trzyma� dzieci. Tutaj oczy. A to w gablotach to nie s� motyle. To uszy. Szuka� prawid�owo�ci,
jakby klasyfikowa� gatunki. To jednak drobiazg. Nie rozumiem jednak przeznaczenia tych
urz�dze�. Podejrzewam, �e pan mi wyja�ni.
Dourville przyjrza� si� maszynom, przeszed� si� po pomieszczeniu, czasem poruszy� jak��
d�wigni�, �ledz�c liny i wielokr��ki pod sufitem.
� Nie wie pan, czy zawsze znika�y pojedyncze dziewcz�ta i dzieci?
� Nie. Kilka razy m�ode matki, nawet z kilkorgiem dzieci, rodze�stwo, kiedy� m�odzieniec
z dziewczyn�, paru m�czyzn w sile wieku, dwa razy razem z dzie�mi. Przepada�y te� stare baby,
r�nie.
� Widzi pan to urz�dzenie? To szubienica dwuramienna. Do�� sadystyczna, s�dz�c po
w�le sznura. Do tego zapadnia otwiera si� powoli. Nie skr�ci karku. Udusi. Nie w tym rzecz.
W tej klatce m�g� zamkn�� matk�, a na szafocie stawia� jej dzieci. Widzi pan t� d�wigni�? Albo
jedna zapadnia, albo druga, albo obie. Kaza� jej wybiera�, kt�re dziecko ma zgin��, a kt�re by�
mo�e ocaleje. Nie mog�a czeka�, bo tutaj przesypywa� si� piasek. Kiedy si� sko�czy�, otwiera�y si�
obydwie zapadnie. Mog�a zablokowa� tylko jedn�. Albo prosz� spojrze� teraz, jak wysoko jest
p�tla. Stawia� tu cz�owieka, a na jego karku drugiego. Kiedy pierwszy upad� albo si� poruszy�, ten,
kt�rego mia� na ramionach, zapewne mu bliski, musia� zawisn��. A poruszy� si� pr�dzej czy
p�niej musia�, bowiem sta� na tych kolcach. Jak pan powiedzia�, bada� natur� ludzk�. Charakter
i si�� uczu�. Mi�o�ci, oddania. Wi�kszo�� tych urz�dze� dzia�a w ten spos�b, ale s� te� zwyczajne
narz�dzia tortur. Klasyka. Obja�ni�? To, na przyk�ad, jest bocian. Zwyk�e sztaby i kajdany, ale
do�� zaku� w to cz�owieka, by w kr�tkim czasie cierpia� na potworne skurcze mi�ni. To but
hiszpa�ski, ale bardzo ma�y. I te wszystkie klatki. By�y po to, by ofiary musia�y patrze� na m�k�
najbli�szych.
� Prowadzi� tu wiwisekcje � powiedzia� Lacroix. � I wszystko sobie notowa�. Naturalista.
Widzia�em do��.
� Co pan z tym zrobi?
� Ju� rozmawia�em z prefektem. Cz�� cia� oddamy rodzinom i wyprawimy poch�wek.
Za� ci obr�ceni w rze�by... Sprowadzimy tu kap�ana, kt�ry przeprowadzi potrzebne obrz�dy,
pochowamy ich gdzie� po kryjomu, a potem wysadzimy ca�y zamek prochem.
� Kap�an? Obrz�dy? Zrobi� si� pan religijny, doktorze?
� Nie wiem, czy zacz��em wierzy� w Boga. Za to w diab�a na pewno.
* * *
Siedzieli w przydro�nej karczmie, z dala od innych, jak dw�ch spiskowc�w. Dourville
patrzy� na swoje r�ce i milcza�. Doktor w takim samym milczeniu pi� wino, do kt�rego wpu�ci�
kilkana�cie kropel z ma�ej buteleczki.
� Nawet pan nie wie, o co pan prosi, sire.
� Nie chce pan zrozumie�?
� On mi nic nie b�dzie obja�nia�, doktorze. Ja to poczuj�. Nie jestem zacnym cz�owiekiem,
ale w jego sk�rze nie chc� si� znale�� nawet przez chwil�.
� To ju� pan nie s�dzi, �e wszyscy ludzie s� �li? Co to za r�nica, ten czy tamten?
� Powiedzmy, �e moje przekonanie o tym, �e wszystko ju� widzia�em, troch� si� zachwia�o.
Wierz�, w co wierz�, ale, doktorze, ja te� jestem cz�owiekiem. Pan wierzy, �e post�p wydob�dzie
z ludzi dobro, ja, �e ludzie s� z gruntu �li. A mimo to obaj wyszli�my stamt�d przera�eni.
� Bo obaj ujrzeli�my czyste z�o. To, w kt�re rzekomo obaj nie wierzymy, tylko ka�dy
inaczej. Naprawd� b�dzie pan potrafi� dalej zr�wna� ka�d� ludzk� s�abo�� z tym, co� pan dzi�
zobaczy�?
� Zobaczy�em tylko jedno, w co dot�d nie wierzy�em. Krew na tych podw�jnych szafotach.
Oni tam stali du�o d�u�ej, ni� jest w ludzkiej mocy, doktorze. Wiedzieli, �e �mier� przyniesie im
ulg�, a mimo to dalej stali. Bez ko�ca.
* * *
Podczas monta�u machiny zebra� si� taki t�um, �e szafot trzeba by�o otoczy� �andarmami.
Dourville wraz z Barnab� i Ludwikiem mogli zmontowa� Loisett� w p� godziny. Pracowali
powoli, metodycznie i dok�adnie. Kliny trafi�y na swoje miejsca, zastrza�y pasowa�y idealnie.
U�o�yli obci��nik podwieszony na dw�ch linach, Dourville osobi�cie naoliwi� zamki, unie�li
i postawili trzys��niowe ramiona. Na ka�dy ruch t�um reagowa� szemraniem i okrzykami. Kiedy
otworzyli skrzyni� i wyj�li tr�jk�tne ostrze, spoczywaj�ce na obitych suknem uchwytach,
wybuch�y owacje.
Dourville sprawdzi� wasserwag�, czy podest jest idealnie p�asko, i zmarszczywszy brwi,
kaza� lekko podkr�ci� jedn� stron� maszyny. Potem sprawdzi� pionem murarskim, czy s�upy s�
idealnie prosto. Deska g�adko stawa�a do pionu i k�ad�a si� na �o�u, trafiaj�c r�wno mi�dzy
ramiona. Bloki podtrzymki unosi�y si� i opada�y bez zaci��.
� Przy zamkach w�ze� marynarski, przy d�wigni podw�jny � przypomnia� Barnabie
surowo.
Ustawili pierwszy kosz i zabrali pokryw�.
� Nie �a�uj trocin � powiedzia� Dourville. � Syp te� wok� podstawy. Tniemy tuzin. B�dzie
�lisko.
Przygotowali pozosta�e kosze i wiadra z wod� do umycia Loisetty.
A potem kilkoma obrotami ko�a wci�gn�li ostrze na sam� g�r�, a� po podw�jny trzask rygli.
T�um zamar� w oczekiwaniu. Barnaba sprawdzi� i naoliwi� prowadnice w zupe�nej ciszy,
przerywanej tylko krakaniem wron. Wyprostowa� si�, a wtedy Dourville zwolni� zamki. Ostrze
run�o w d� z hukiem i zatrzyma�o si� na wypchanych w�osiem amortyzatorach obitych bawol�
sk�r�.
Wszystko by�o gotowe.
T�um rykn��, a Dourville�owi wyda�o si�, �e s�yszy tylko g�os Loisetty. Jestem g�odna!
* * *
Besti� z Chaverone osadzono w osobnej celi na ko�cu korytarza. Szli we trzech. Dourville,
doktor i stra�nik w kr�tkiej, kurtce, z p�kiem kluczy przy pasie.
� Tam do niego ksi�dz dobrodziej weszli. Jakby diab�u by�a potrzebna ostatnia pos�uga.
M�wi�em, niech tam przy nim stanie konstabl z pa�aszem, a ten nie i nie.
Drzwi otworzy�y si� nagle z hukiem i ksi�dz, chudy i stary cz�owiek, wytoczy� si� na
zewn�trz. Za nim nagle wylecia� krucyfiks i hukn�� o �cian�.
� M�wi�em: nie pok�adaj w tym nadziei, bo to jest za m�ode! � krzykn�� kto� z celi.
Ksi�dz trzyma� si� za g�ow�, a potem ruszy�, zataczaj�c si�, jakby by� pijany albo obity.
Z ust wydobywa� mu si� tylko g�uchy, przeci�g�y szloch. Nawet nie spojrza� na krzy�, le��cy na
ziemi.
� Zapami�taj: Sangrail! �wi�ta krew! � krzycza� de Chaverone.
� Przecie� tak si� nie godzi � zamrucza� stra�nik, podnosz�c krzy�, ale duchownego nie
by�o ju� w korytarzu. � Naj�wi�tsza panienko � j�kn��. � Ca�kiem dobrodziej posiwieli. W jednej
chwili.
� Mo�e jednak niech pan nie wchodzi � zauwa�y� Lacroix.
� Trudno. Teraz to ju� sam jestem ciekaw.
� Wystarczy, �e pan uderzy w drzwi. B�dziemy czekali. � Lekarz wyj�� pistolet i sprawdzi�
panewk�.
Za Dourvillem zamkn�y si� drzwi.
Kiedy oczy przywyk�y do p�mroku, zobaczy� m�czyzn� siedz�cego wygodnie na ziemi,
z r�koma skutymi �a�cuchem umocowanym do �ciany. Nie widzia� szczeg��w, tylko ciemn�
plam� i oczy, l�ni�ce niczym u kota.
� By� ju� ksi�dz, teraz kto? Ale� dzi� korow�d go�ci. Niestety, nic nie mog� zaproponowa�
krom tej wody z dzbana. Znakomity rocznik, doprawdy. Zaraz, zaraz, przyjacielu. Pachniesz mi
jako� znajomo. By�by� katem? Onym mistrzem z Corvignac, o kt�rym wszyscy gadaj�? No, z tob�
przynajmniej mia�bym o czym m�wi�, nie jak z tym klech�. My przynajmniej mamy wsp�lne
zainteresowania. Tylko �e ty zabijasz te robaki bezmy�lnie, a ja robi� to dla wiedzy.
I przyjemno�ci. Ach! Jeszcze jedno mamy wsp�lne � doda� baron. � Jedn� kochank�. Nasz� s�odk�!
No, to naprawd� zbli�a ludzi! Ale to ja po��cz� si� jutro z Loisett�, nie ty, m�j panie. Trudno,
wybra�a lepszego.
Dourville milcza�, post�pi� tylko krok naprz�d i spojrza� tamtemu w oczy, czuj�c, jak
ciasny loch wype�nia s�odki, g��boki zapach jab�ek.
* * *
� Co panu jest? Dourville! Dajcie wody!
� Czy �yje?
� Nie wiem, przesta�cie si� t�oczy�. Powietrza! Wynie�cie go na powietrze!
�Nic mi nie jest� � chcia� powiedzie� Dourville, ale jako� nie m�g�. Czu� si� stary. Bardzo
stary. Jak te kamienne p�yty, na kt�re potokami ciek�a krew w Circus Maximus. Jak dzidy, kt�rymi
d�gano Hugenot�w przy blasku pochodni. Jak mury Mastaby, ogl�daj�ce �ydowskich
wojownik�w, spychanych przez r�wne p�oty pilum Legia Fulminata. Jak piramidy odr�banych
g��w, z kt�rych kap�ani Al Mansura wzywali swojego boga o zmierzchu. Jak Loisetta, ta�cz�ca na
trupach i w strugach posoki, wsz�dzie, gdzie by�a masakra. By�a bardzo stara. Jej czas ju� kiedy�
przemin��, ale mia� jeszcze nadej��. Loisetta czeka�a. By�a g�odna. A przez inne morza krwi
pod��a� za ni� jej ukochany, na pocz�tku czas�w stoj�cy przy jej tronie. Rogaty b�g �ow�w.
Szukali si�.
�r�cy od�r amoniaku uderzy� go prosto w nozdrza i oczy. Oczy, kt�re w jednej chwili
zobaczy�y wi�cej krwi, po�ogi i �mierci, ni� ktokolwiek przez ca�e �ycie. Dourville ockn�� si�.
Zebra� si� w sobie i otar� krew, s�cz�c� si� z nosa.
� Wina... dajcie wina.
* * *
Usiedli w �T�ustej G�si�. Dourville t�po patrzy�, jak doktor troskliwie odmierza mu m�tne,
bia�awe krople do kielicha z rumem. Si�gn�� do kieszeni i dr��cymi palcami wydoby� cygarnic�.
� Co tam si� sta�o? � spyta� Lacroix.
� Pierwej: ile tam by�em? Ile, do �witu?
� �witu? Minuty to nie trwa�o! M�wi� z panem?
� To nie tak... Ja widz�... obrazy.
� I co pan widzia�?
Dourville pokr�ci� w milczeniu g�ow� i jednym haustem wypi� rum z dziwacznym, obco
pachn�cym dodatkiem.
� Niech mi pan powie jedn� rzecz. Kim lub czym jest ten potw�r?
� Nie uwierzy mi pan. Rzek�bym, �e diab�em, ale... naprawd� nie wiem, czym.
Doktor poklepa� go po ramieniu.
� Odwagi, mistrzu. Jutro zetnie go pan i wszystko si� sko�czy.
� Nie � odpar� Dourville. � Nie sko�czy si�. B�dzie tylko przenosi� si� z miejsca na
miejsce. A kiedy go zetn�, doktorze, stanie si� jeszcze silniejszy.
Doktor popatrzy� na niego nieruchomo.
� Prze�y� pan zbyt silne wzruszenie. Stanowczo musi si� pan po�o�y�.
Dourville chwyci� go nagle za surdut.
� Widzia�em, co przyjdzie potem, doktorze! Widzia�em ludzi w ubraniach w pasy,
zabijanych dymem! �elazne ciernie! Muszkiety ma�e jak d�o�, co strzelaj� bez nabijania!
Widzia�em okr�ty w chmurach, lej�ce ogie�! Ludzi wrzucanych do row�w na stosy cia�! � Po
twarzy kata p�yn�y �zy. � Loisetta odesz�a... Moja Loisetta.
* * *
Nazajutrz deszcz usta� zupe�nie, a t�um na placu B�awatnym zebra� si� ju� w okolicach
laudy, a przy jutrzni szpilki nie da�oby si� wetkn��. Od szafotu odgradza� go szpaler �o�nierzy
z za�o�onymi bagnetami, w wysokich kaszkietach ozdobionych republika�skimi kotylionami.
Sprzedawano gor�ce kasztany, pieczone kartofle i owoce w cukrze. Kieszonkowcy przemykali
dyskretnie, pracuj�c ju� od nocy.
Dourville sta� na szafocie i wygl�da� zupe�nie spokojnie. Za�o�y� sw�j zwyk�y str�j: kr�tki
�akiet, pantalony, koszul�, frygijsk� czapk� i po�czochy. Wszystko w nakazanym, starodawnym,
zapomnianym ju� prawem kolorze byczej krwi. W z�bach trzyma� fajk� i milcza�. Rozgl�da� si� po
wpatrzonych w niego twarzach, zbitych ciasno jak kamienie bruku, jakby kogo� szuka�. Barnaba
i Ludwik nosili si� na czarno, tylko koszule mieli zwyk�e, bia�e. Czekali.
Kiedy nadjecha�y wozy, t�um by� ju� znu�ony i zniecierpliwiony. Gapie zaczynali wy�
i gwizda�, ale na widok woz�w uspokoili si�.
Potem by�o jak zawsze. Niekt�rzy ze wszystkich si� trzymali si� dzielnie, ale na widok
strzelaj�cej w niebo, l�ni�cej czerwieni� machiny i sinego ostrza w jednej chwili wpadali w panik�.
Trzeba by�o wlec ich po schodach szafotu, kopi�cych i wyrywaj�cych si� jak spanikowane
zwierz�ta. Og�uszaj�cy �omot werbli i ryk t�umu g�uszy� ich krzyk i wo�ania o pomoc.
Dourville pracowa� jak przy m��cce albo we m�ynie. Kilka czynno�ci. Pomocnicy
szafotowi przejmowali delikwenta od �o�nierzy, Ludwik pcha� go na desk�, Barnaba zapina� pasy,
deska opada�a na zawiasach, spada� blok podtrzymki, Ludwik ju� czeka� przy koszu,
przytrzymuj�c skazanego za uszy. Dourville w zapad�ej ciszy zwalnia� zamki. Wizg, �omot, mi�kki,
pusty d�wi�k g�owy spadaj�cej do kosza. Raz, dwa, trzy. Czeka�, a� Ludwik pozwoli wsi�kn��
krwi w trociny i poda mu g�ow� na kr�tkiej �elaznej pice. Obnosi� j� wok� szafotu, pokazuj�c
t�umowi, ale patrzy� tylko na twarze.
Szuka� Loisetty.
Nast�pny. R�nie to sz�o. Niekt�rym nogi odmawia�y pos�usze�stwa, niekt�rzy
wymiotowali, niekt�rym nie wytrzymywa� p�cherz. P�akali, mdleli albo maszerowali dzielnie,
sztywno, usi�uj�c zachowa� do ko�ca twarz. Dourville widywa� ju� takich, kt�rzy ta�czyli na
szafocie, �miej�c si� histerycznie.
Top�r w�drowa� pod niebo i po minucie opada� z �omotem. Po uniesieniu ostrza Barnaba
podstawia� wiadro pod rynienk�, ale szafot i tak by� ju� ca�y zbryzgany i �liski. Por�cze ca�e
szcz�cie zosta�y dobudowane i musieli z nich co chwila korzysta�.
Przez ca�y ten czas baron Collers de Chaverone siedzia� wygodnie na w�zku i czyta�
ksi��k�.
Dourville pracowa� z nieruchom� twarz�. Tak jak przy m��cce albo we m�ynie.
I gdzie� w po�owie roboty j� wypatrzy�. Sta�a w t�umie, mia�a swoj� frygijsk� czapk�,
ozdobion� republika�sk� kokard�. Loisetta... Moja ukochana...
Musia�a przyj��. By�a g�odna.
W�z z trumnami obr�ci� pod szafot trzeci raz, krew p�yn�a ju� rynsztokiem. A kiedy
przyszed� czas na ostatniego skazanego, na Besti� z Chaverone, baron zagi�� r�g kartki i zamkn��
swoj� ksi��k�. Kiedy wszed� na podest, wr�czy� tom Dourville�owi, kt�ry przek�ada� j� z r�ki do
r�ki, a� wreszcie po�o�y� na zbryzganym szafocie.
Zanim przypi�to barona do deski, przeci�gn�� si�, a� trzasn�y mu stawy, i u�o�y�
wygodnie.
Kiedy jego g�owa tkwi�a ju� w bloku, Dourville us�ysza�, jak tamten szepce �Poca�uj mnie,
Loisetto�, i szarpn�� za sznurek zwalniaj�cy zamki.
Potem, kiedy obnosi� g�ow� na pice, widzia� wyra�nie, jak powieki tamtego drgaj�, a na
ustach powoli wykwita upiorny, drapie�ny u�miech.
* * *
Byli ju� spory kawa� za miastem. W�z z Loisett�, Dourvillem i oboma pomocnikami,
kolasa z milcz�c�, blad� jak op�atek Justyn� i ma�ym Filipem. Doktor dogoni� ich po ponad mili.
� S�ysza� pan?! W Pary�u �ci�li Robespierre�a! Teraz masakra rych�o si� sko�czy!
Dourville wyj�� fajk� z ust i odezwa� si� po raz pierwszy od dw�ch dni.
� Nie sko�czy si�. Przeniesie si� gdzie indziej. Nigdy nie b�dzie temu ko�ca.
* * *
A jednak terror przycich� i po powrocie do Corvignac nie by�o dla niego roboty. Zamiast
jak dawniej siedzie� w szynku, polowa� albo cho�by pi�, Dourville siedzia� w ogrodzie i spa� albo
patrzy� na kamienny budynek, w kt�rym spa�a Loisetta. M�g� te� godzinami siedzie� z ksi��k�,
kt�r� dosta� od barona, zatopiony w lekturze, nie pokaza� jej jednak nikomu. Na wym�wki Justyny
nie reagowa� wcale, zupe�nie jakby jej nie s�ysza�. Jad� niewiele i z musu, w��czy� si� tylko po
okolicy, zaro�ni�ty i brudny, i mrucza� co� do siebie.
Pi� tylko wod� z laudanum, lecz cho� buteleczka, kt�r� ofiarowa� mu Lacroix, by�a
poka�na, wkr�tce mia�a pokaza� dno.
Rzadko si� odzywa�, patrzy� tylko w dal, a je�eli co� m�wi�, to najcz�ciej do siebie.
Zazwyczaj: �Wr��, Loisetto�.
A pewnego dnia Justyna wysz�a przed dom o �wicie i w najwy�szym os�upieniu zobaczy�a
l�ni�c� czerwieni� machin�, stoj�c� na ich brukowanym podw�rku.
�e nie jest to �adna konserwacja ani kolejny wybryk jej szalonego m�a, zakochanego
w swojej machinie �mierci, zrozumia�a, gdy wyr�s� za jej plecami i jednym ruchem pchn�� j� na
desk�, po czym zaci�gn�� pasy. Kobieta po chwili przesta�a si� szarpa� i zacz�a odmawia�
�Zdrowa� Mario�. By�a ledwie w po�owie, kiedy obci��nik topora uderzy� o amortyzatory.
Dourville uprz�tn�� cia�o i sp�uka� podstaw� i bruk podw�rka kilkoma kub�ami wody.
Wr�ci� na chwil� do domu i przyni�s� sobie d�ugi sznur od kotary. A potem, maj�c ju� g�ow�
z�o�on� na bloku podtrzymki, zanim zwolni� zamki, powiedzia� tylko: �Poca�uj mnie, Loisetto�.