4792
Szczegóły |
Tytuł |
4792 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4792 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4792 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4792 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Janusz Cyran
Behemot
Horst Nickel opu�ci� zbiorowisko Formidables i sun�� w
potoku pojazd�w poprzez pofa�dowany krajobraz wy�yny
RettungGerat. Po dwudziestu minutach od opuszczenia
zbiorowiska musia� zwolni� - zbli�a� si� do wjazdu na
infostrad� Formidables-Rushmore.
Od czasu, gdy wylano go z Fortecy, Nickel pracowa� w
Rashmore w Cesarskim Archiwum Zasob�w Logicznych i
znosi� to coraz gorzej. Czu� si� tak, jakby ka�dego dnia
by�o go coraz mniej, jakby stawa� si� coraz l�ejszy, a
jednocze�nie, w innym sensie, coraz bardziej oci�a�y i
niezgrabny. By� niemal pewny, �e pewnego pi�knego dnia
Martin Foch, t�py, t�usty urz�dniczyna, kt�ry by� jego
zwierzchnikiem, powie mu: niestety, panie Nickel, obserwuj�
pana od d�u�szego czasu i dochodz� do wniosku, �e musi pan
odpocz��. Jest pan wprost przera�aj�co roztargniony,
zupe�nie nieobecny. Nie mo�e pan ju� podo�a� skromnym
obowi�zkom pracownika Cesarskiej Sk�adnicy Zasob�w
Logicznych. Obowi�zki archiwisty nie wymagaj� nadmiernego
zaanga�owania i przesadnej koncentracji, jednak pan nie jest
w stanie wykonywa� moich polece�. Ze wzgl�du na by�e zas�ugi
tolerowa�em ten stan rzeczy pewnie d�u�ej, ni� powinienem.
Przykro mi.
Przed oczyma Nickla pojawia� si� obraz n�dzarzy
dogorywaj�cych na wewn�trznym podw�rku kamienicy, w kt�rej
mieszka� teraz w Formidables. Widywa� ich co rano opartych o
murek �mietnika w towarzystwie wychudzonych ps�w i kot�w.
Na pocz�tku podnosili si� czasem i szperali w odpadkach,
potem ju� tylko siedzieli i stawali si� coraz bardziej
przezroczy�ci i niematerialni, a� wreszcie znikali.
Kiedy infostrada Formidables-Rushmore przej�a kontrol� nad
pojazdem, na blotterze pojawi�a si� informacja z Okr�gowej
Sk�adnicy Pami�ci o niezap�aceniu abonamentu za nast�pny
kwarta�.
Tak si� to zaczyna, pomy�la� Nickel. Nie mog� straci� tej
pracy, to by�by koniec. Najpierw stwierdzasz, �e brakuje ci
kilku fragment�w, zupe�nie nieistotnych. Po roku okazuje
si�, �e s� ju� wielkie dziury. Co gorsza, tam, gdzie nic nie
powinno by�, a przynajmniej wydaje ci si�, �e nie powinno,
zaczyna co� niewyra�nego kie�kowa�, drga� niczym powietrze
nad rozpalon� szos�. Natura nie znosi pustki, na opr�nionej
powierzchni wyrastaj� chwasty. Nie mog� do tego dopu�ci�.
Musz� mie� fors�.
Zobaczy�, jak wielki, niespodziewany cie� zasnuwa
rozci�gaj�c� si� przed nim dolin�. Spojrza� w g�r�, ale nie
zauwa�y� nic szczeg�lnego. S�o�ce �wieci�o r�wnie mocno jak
przed chwil�. Nickel pomy�la�, �e to musi by� cie�, kt�ry ma
swe �r�d�o w jego g�owie i poczu� znajome mrowienie z ty�u
czaszki.
Odezwa� si� blotter:
- Dzie� dobry panu. Jeszcze raz chcieli�my przypomnie�, �e
nie op�aci� pan abonamentu za przechowywanie zasob�w w
Okr�gowej Sk�adnicy Pami�ci w Rashmore. Przypominamy (cha,
cha, przypominamy!), �e abonament nale�y op�aca� do
dziesi�tego dnia ka�dego kwarta�u. Od ka�dego dnia
op�nienia s� naliczane odsetki w wysoko�ci zgodnej z
zarz�dzeniami Cesarskiego Ministerstwa Skarbu. Po trzech
tygodniach zw�oki zaczynamy stopniowo kasowa� zasoby
pami�ci, w wielko�ci proporcjonalnej do zaistnia�ej
zaleg�o�ci, tak �e po up�ywie kwarta�u ca�o�� zasob�w
d�u�nika ulega likwidacji. Czy nie zale�y panu, �eby pa�skie
zasoby pozosta�y nietkni�te?
Ostatnie zdanie wypowiedziano innym g�osem. Ostrym,
niecierpliwym, szorstkim. Ten g�os co� przypomina� Nicklowi.
Pochyli� si� nad blotterem. Emblemat Okr�gowej Sk�adnicy
Pami�ci zacz�� zmienia� kszta�t i przeistacza� si� w obraz
przedstawiaj�cy tygrysa.
- Czy nie zale�y panu na tym, aby pa�skie zasoby pozosta�y
nietkni�te?
Tym razem by� to g�os starej kobiety. Nickel spr�bowa�
w��czy� inn� sesj�, ale nie uda�o mu si�. Blotter skrzecz�c
powtarza� to samo zdanie.
Pojazd Nickla zacz�� gwa�townie hamowa�. Od wyprzedzaj�cych
wehiku��w dzieli�o go oko�o sto metr�w. Nickel zobaczy�, jak
wielki transportowiec OrangeFlotte wbija si� w ruchom�
blaszan� ci�b�, zgniata j� i rozpycha na boki.
- Czy nie zale�y panu na tym, aby pa�skie zasoby pozosta�y
nietkni�te? - blotter piszcza� teraz cienkim dziecinnym
g�osikiem.
Nickel obejrza� si�. Pojazdy sta�y w nienagannym
porz�dku, w przepisowych odleg�o�ciach. Kobieta w r�owym
porello trzy metry za nim patrzy�a przed siebie ze
zdumieniem i przera�eniem.
Nickel czu� tylko lekkie zniecierpliwienie; g�os dobiegaj�cy
z blottera, zn�w zmieniony, niski, cichy, prawie nie do
rozpoznania, frapowa� go o wiele bardziej ni� to, co dzia�o
si� przed nim.
Blotter nagle zamilk�. Nad miejsce katastrofy zacz�y
nadlatywa� ratownicze �mig�owce.
August Nold jad� drugie �niadanie w kantynie oddzia�u
Fortecy we FreePointers i ogl�da� doniesienia lokalnej
stacji. Pa�aszowa� kanapk� zerkaj�c na ekran.
- O godzinie si�dmej szesna�cie na infostradzie Formidables-
Rushmore dosz�o z niewyja�nionych przyczyn do gigantycznego
karambolu, w kt�rym zgin�y pi��dziesi�t trzy osoby, a sto
dwana�cie zosta�o rannych. Wiele os�b sp�on�o �ywcem.
Uj�cie infostrady z g�ry, zrobione ze �mig�owca:
unieruchomione pojazdy, przerwa, za ni� chaos spi�trzonego
�elastwa.
- Katastrofa doprowadzi�a do ca�kowitego zamkni�cia ruchu.
Trwa usuwanie zatoru. Pomimo intensywnej pracy ekip
ratowniczych cz�� ofiar katastrofy pozostaje uwi�ziona w
swoich pojazdach. Policja przewiduje, �e ruch na tej
niezwykle wa�nej trasie zostanie przywr�cony dopiero za
kilkana�cie godzin.
Nold dopi� kaw� i spojrza� nerwowo na zegarek. Za siedem
minut mia� spotka� si� z Gabrielem w salce projekcyjnej.
Wsta� i prawie pobieg� b�yszcz�cymi korytarzami do windy,
kt�ra zwioz�a go do podziemia. Przeszed� przez biuro
ochrony, przed wej�ciem do salki projekcyjnej czeka� ju�
oczywi�cie profesor Halpick z Gabrielem. Nold nie m�g� si�
powstrzyma� od tego, by jeszcze raz nie spojrze� na zegarek.
Profesor Halpick u�miechn�� si�.
- Dzie� dobry, panie profesorze - Nold uk�oni� si� grzecznie
i te� u�miechn�� najszczerzej, jak umia�.
Wida� by�o, �e profesor jest w dobrym humorze. By� znany z
tego, �e przywi�zuje du�� wag� do form towarzyskich. Obok
niego sta� m�ody dwudziestoparoletni na oko m�czyzna. Mia�
na sobie zielony b�yszcz�cy garnitur (Nold wiedzia�, �e to
b�yszczenie nie sprowadza�o si� do funkcji estetycznych);
jego czarne oczy spojrza�y na Nolda przyja�nie.
- Punktualno�� to wspania�a cecha. �wiadczy o szacunku dla
tych, kt�rych mamy spotka� - powiedzia� profesor patrz�c na
Nolda, cho� by�o prawie pewne, �e m�wi� do Gabriela. Zreszt�
kto wie. Halpick uwielbia� wyg�asza� bana�y z ol�niewaj�cym
u�miechem i z nienagann� dykcj�.
- Przygotowa�em troch� materia�u, chcia�bym, by�cie go
wsp�lnie obejrzeli. To nie jest �adne zadanie. Nie musicie
koncentrowa� uwagi na czym� szczeg�lnym. Mo�ecie wymienia�
uwagi, je�li co� was zafrapuje.
Halpick wpu�ci� ich do �rodka. Usiedli naprzeciw ekranu,
Halpick stan�� z ty�u, za ich fotelami, przy konsoli, tak �e
nie widzieli go. Zgasi� �wiat�o i uruchomi� projekcj�.
Reporta� o wp�ywie zwierz�t na psychik� ludzk�.
�wiat�a w salce by�o niewiele, ale Nold wiedzia�, �e co
najmniej dwie kamery rejestruj� ka�de drgnienie twarzy
Gabriela. Wielokrotny morderca w celi, w kt�rej sp�dzi
reszt� �ycia. W klatce trzyma kanarka. Karmi go. M�wi do
niego z czu�o�ci�. Twarz bez wyrazu.
- Bardzo si� ciesz�, �e mog� opiekowa� si� tym kanarkiem. Po
raz pierwszy w �yciu poczu�em, �e los innej istoty zale�y
ode mnie. Nigdy nikim si� nie opiekowa�em. Ludzie mnie
denerwowali, by�em niespokojny. Teraz znalaz�em czas na
drobne rado�ci, odnalaz�em spok�j.
Morderca siada na skraju ��ka i kieruje twarz prosto do
kamery.
- Ten kanarek jest tak� kruch� istotk�. Tak niewiele trzeba,
by przesta� istnie�. Dzi�ki niemu odczu�em, jak wielk�
warto�� ma �ycie, tak�e �ycie moje i innych ludzi. Wydaje mi
si�, �e jestem ju� kim� zupe�nie innym.
Nold zauwa�y� k�tem oka, �e Gabriel spogl�da na niego.
Odwr�ci� g�ow� w jego stron�. Gabriel mia� skupion� twarz.
- Co o tym my�lisz? - zapyta� cicho Gabriel.
Nold wzruszy� ramionami.
- Ciekawe, jak to wygl�da�o. Jak mordowa� swoje ofiary.
- Dlaczego to robi�?
- Mo�e dzia�a� pod wp�ywem ogromnej emocji. Mo�e sprawia�o
mu to przyjemno��.
- Zabijanie ludzi?
- Tak. Wynik defektu genetycznego albo urazu psychicznego
odniesionego w dzieci�stwie. Takie rzeczy mo�na t�umaczy� na
tysi�c sposob�w. Ciemno��. Niczego nie wiemy. Mo�e po prostu
wybra� z�o.
- Wierzysz, �e istnieje co� takiego jak z�o?
- Wi�kszo�� ludzi wierzy - Nold us�ysza� we w�asnym g�osie
nutk� irytacji i poczucie wy�szo�ci. Ale dlaczego mia�by
czu� si� winny? Albo odpowiedzialny? Przecie� Gabriel jest
tak skomplikowany, �e nikt dok�adnie nie wie, jaki wp�yw
wywrze na niego ca�y ten trening. Nawet Halpick.
- A ty wierzysz?
Gabriel odwr�ci� g�ow� i zn�w patrzy� w ekran.
Na krze�le w gabinecie psychologa siedzia�a kobieta w
�rednim wieku. Du�a papuga na jej ramieniu zerka�a na ni�
jednym okiem przekrzywiaj�c �miesznie g�ow�.
- Wiesz, jeste� taki mi�y i cierpliwy - powiedzia�a kobieta.
Otar�a si� o papug� policzkiem. - M�j m�� nigdy nie mia�
czasu ani cierpliwo�ci, �eby mnie wys�ucha�. Zawsze
strasznie si� denerwowa�, kiedy usi�owa�am mu co�
powiedzie�. M�wi�, �e gadam jak nakr�cona albo �e skrzecz�
jak papuga. A Kubu� jest taki cierpliwy. Zawsze ch�tnie
s�uchasz tego, co m�wi�, prawda, Kubusiu?
- Jak to si� sta�o, �e znalaz�a si� pani u psychologa? -
zapyta� reporter.
- Zacz�am mie� k�opoty z sercem. Grozi� mi zawa�.
Nieustanne napi�cie psychiczne, by�am podenerwowana, podczas
pracy nie mog�am si� skupi�. Blisko�� zwierz�cia okaza�a si�
bardzo dobrym lekarstwem. By� mo�e to ptaszysko uratowa�o mi
�ycie. Prawda, Kubusiu?
Kobieta g�aszcze papug� po g�owie. Papuga przest�puje z nogi
na nog� i chwyta dziobem palec kobiety.
Kiedy projekcja zako�czy�a si�, profesor Halpick poprosi�
Nolda, aby poszed� z Gabrielem do pu�kownika Brandnera. Po
ich wyj�ciu po��czy� si� z Brandnerem.
- W�a�nie pos�a�em Gabriela do pana, panie pu�kowniku.
Widzia� pu�kownika na tle wewn�trzego pola �wiczebnego, po
kt�rym kr�ci�o si� kilkunastu �o�nierzy przygotowuj�cych
urz�dzenia do treningu.
- W jakiej formie jest nasza cudowna bro�? - zapyta�
Brandner.
- Wszystko wygl�da jak najlepiej.
- A widzi pan. Mia� pan tak wiele w�tpliwo�ci. Tymczasem
Gabriel zachowuje si� wzorowo. Ma cholernie wysokie osi�gi.
W�a�nie dzisiaj przygotowujemy test wysokotemperaturowy.
Jest cholernie szybki, jest z niego najlepszy materia�, jaki
kiedykolwiek widzia�em.
- Bardzo du�o pracowali�my nad nim, panie pu�kowniku -
u�miechn�� si� profesor. - Doprawdy, zrozumia�em, �e dopiero
wtedy zrobimy z niego prawdziwego cz�owieka, kiedy b�dzie
got�w odda� swoje �ycie, to znaczy swoje istnienie, w
obronie ojczyzny.
Pu�kownikowi wyda�o si�, �e Halpick powiedzia� to sztucznym
tonem. Ma tak� cholernie poprawn� dykcj�.
- Czy nadal uwa�a pan, profesorze, �e pa�ska teoria o
nieuchronno�ci utraty kontroli nad maszynami z�o�onymi jest
prawdziwa?
- Gabriel jest mi�ym ch�opcem - m�wi profesor z u�miechem. -
Monitorujemy ka�dy jego ruch.
Za plecami pu�kownika Brandnera, na �cie�ce �wiczebnej,
wybucha �ciana ognia. Pu�kownik ogl�da si� i krzyczy do
mikrofonu - Dobrze, dobrze, tylko jeszcze szerzej! O dwa
metry, tak! Oni robi� to samo, profesorze, nie mo�emy by�
gorsi. Je�li b�dziemy gorsi, to czeka nas los
neandertalczyk�w.
- Nie, nie, nie jeste�my gorsi, panie pu�kowniku - m�wi
profesor. - Jeste�my doskonali.
Jakob Raab przegl�da� dane klienta, kt�ry mia� zjawi�
si� za chwil� w jego gabinecie. Nazywa� si� Alfred Wratny i
wygl�da�o na to, �e ma dosy� pieni�dzy, by zap�aci� za jego
us�ugi. Wratny by� prezesem firmy konstruktorskiej z
WaltLand i um�wi� si� na spotkanie z Raabem trzy dni
wcze�niej. Raab mia� przepe�niony kalendarz, jednak suma,
kt�r� zaproponowa� Wratny za samo spotkanie, przekona�a go.
- Przepraszam, panie Raab, ale pan Wratny w�a�nie przyby� i
��da, aby podda� go prze�wietleniu. Chce mie� ca�kowit�
pewno��, �e tre�� rozmowy nie wycieknie na zewn�trz - pani
Kursawe, sekretarka Raaba, u�miecha�a si� do
trzydziestoletniego wysokiego blondyna siedz�cego naprzeciwko.
- To zajmie troch� czasu, nie byli�my przygotowani -
powiedzia� Raab.
- To bardzo wa�ne. Prosz�, aby pan to zrobi�. Koszty nie
maj� znaczenia - powiedzia� Wratny. - Prosz� wykona�
najdok�adniejsze badanie, jakie jest pan w stanie
przeprowadzi�.
Raab zawaha� si�.
- Dobrze. Pani Kursawe, prosz� wezwa� Grecucciego. Z
pe�nym zestawem test�w. Prosz� te� w��czy� poziom ufno�ci
C6. Zmieniam miejsce spotkania. Pok�j C6. Udaj� si� tam za
chwil�. Za dziesi�� minut spotkamy si� osobi�cie, panie
Wratny.
- Bardzo si� ciesz� - uk�oni� si� Wratny.
Raab wy��czy� wizj� i zerkn�� jeszcze raz na dane klienta.
Potem skasowa� je i przeszed� do pokoju C6. Wszystkie
monitory ju� pracowa�y. Raab patrzy� w zamy�leniu na z�ote
rybki w akwarium na biurku, kiedy drzwi si� otwar�y. Wratny
podszed� i u�cisn�� mu d�o�. Jaki mi�y, stary zwyczaj,
pomy�la� Raab. Nie poddawaj si� �adnym emocjom.
- Jestem troch� zaskoczony pa�skimi wymaganiami. M�wi� pan
przecie�, �e problem jest trywialny.
- To prawda, ci�gle tak to wygl�da. Ale instynkt podpowiada
mi, �e tak w�a�nie powinienem post�powa�. Rozumie pan?
Banalna sprawa, ale m�j nos...
- A wi�c podejrzewa pan kt�rego� z pracownik�w firmy, �e
przekazuje konkurencji pewne dane dotycz�ce waszych prac.
- To prawda, tak powiedzia�em, bo obawia�em si�, �e nasza
rozmowa mo�e by� pods�uchiwana. Tutaj, u pana, mam wi�ksz�
pewno��, �e tak nie jest.
Jeszcze jeden go�� op�tany mani� prze�ladowcz�, pomy�la� ze
zniech�ceniem Raab.
Wratny u�miechn�� si�, jakby czyta� jego my�li. Nie, on ma
bardzo bystre oczy.
- Sprawa jest jeszcze bardziej banalna, ni� si� panu wydaje.
Ot� mam powody uwa�a�, �e zdradza mnie �ona. Robi to
oczywi�cie na odleg�o�� u�ywaj�c seksomatu. Zdarza�o si�
ostatnio, �e przepada�y mi r�ne wa�ne zapisy, wi�c
przeprogramowa�em swoj� �mieciark� tak, aby odzyskiwa�a
niekt�re. Oto co ta spryciara znalaz�a.
Wratny poda� kartk� Raabowi. By�a czysta.
- Niech pan zbli�y j� do ust i chuchnie dwukrotnie.
Raab nie potrafi� powstrzyma� lekkiego u�miechu, ale zrobi�
to i na kartce pokaza�y si� litery.
Temat: �ycie osobiste u�ytkownika. S�owa kluczowe u�yte w
odzyskiwaniu informacji: mi�o��, kocha� si�, ma��e�stwo,
rodzina, dzieci, szcz�cie.
Tre�� zapisu:
G�os kobiety: "Jestem sfrustrowana, m�j kochany, �e jeszcze
nigdy nie widzia�am ci� NAPRAWD�. Spotykamy si� do�� cz�sto,
ale przecie� to tylko taka namiastka, prawda?"
G�os m�czyzny: "Dlaczego uwa�asz, �e to tylko
namiastka?"
G�os kobiety: "Chyba kpisz ze mnie? Przecie� ja nie mam
nawet pewno�ci, �e rzeczywi�cie wygl�dasz tak, jak mi si�
przedstawiasz. M�wisz mi r�ne rzeczy, ale by� mo�e
�artujesz sobie ze mnie?"
G�os m�czyzny: "Nie wierzysz mi? Czy nie jeste� ze mn�
szcz�liwa? Nie ufasz mi?"
G�os kobiety: "W�a�nie chodzi o to, �e nie jestem z tob�! �e
nie mog� si� cieszy� twoj� obecno�ci� tak, jak bym chcia�a!"
G�os m�czyzny: "Wierz mi, gdyby to by�o mo�liwe, to
chcia�bym by� przy tobie w ka�dej chwili, ca�ym sob�.
Chcia�bym, by�my byli razem, chcia�bym mie� z tob�
dzieci..."
G�os kobiety: "Widzisz! Jeste� taki egoistyczny! Nawet nigdy
mnie nie zapyta�e�, czy JA chcia�abym mie� W OG�LE dzieci.
To ci� nie obchodzi�o!"
G�os m�czyzny: "My�la�em, wyobra�a�em sobie, �e nie macie
dzieci, bo nie kochasz go tak naprawd�".
G�os kobiety: "Oczywi�cie, �e nie kocham tego �ajdaka! Ale
to wcale nie znaczy, �e moim jedynym marzeniem jest
posiadanie stada bachor�w. Czy wyobra�asz sobie, �e jestem
jak�� kur� domow�, jak�� niosk�?!"
G�os m�czyzny: "Nigdy nie chcia�a� mie� dzieci?"
G�os kobiety: "M�j drogi, jestem kobiet�, i nie mo�esz
m�wi�, �e nigdy nie chcia�am mie� dzieci. To du�o bardziej
skomplikowane, ni� ci si� wydaje. Zreszt� my�l�, �e nie
mo�na m�wi� o ma��e�stwie, je�li nie my�li si� o dzieciach.
To przecie� oczywiste".
G�os m�czyzny: "W�a�nie to mia�em na my�li".
G�os kobiety: "Ale nie o tym mieli�my m�wi�. Mia�e� mi
powiedzie�, kiedy wreszcie b�d� mog�a ci� zobaczy� �ywego,
na w�asne oczy, a nie za po�rednictwem tej maszynerii".
G�os m�czyzny: "Czy naprawd� tego chcesz? Naprawd� chcesz
spotka� si� ze mn�?"
G�os kobiety: "No pewnie! Jestem taka ciekawa! A zreszt�
ci�gle wydaje mi si�, �e mnie oszukujesz. Mo�e wygl�dasz
zupe�nie inaczej, a posy�asz tylko jakie� monta�e. Czy ty w
og�le kochasz si� ze mn�? A mo�e obserwujesz sobie to
wszystko z boku?"
G�os m�czyzny: "Jak mo�esz tak my�le�! Bardzo mnie
urazi�a�. To by�o bardzo niedelikatne z twojej strony".
G�os kobiety: "No to czemu ci�gle unikasz spotkania?"
G�os m�czyzny: "Obawiam si� tego. W bezpo�rednim zetkni�ciu
nie czuj� si� pewnie".
Dalsza cz�� zapisu nie do odzyskania.
- Wynikaj� z tej sytuacji dwa problemy - powiedzia� Wratny
patrz�c Raabowi w oczy. - Po pierwsze, zastrzeg�em w naszej
umowie ma��e�skiej, co dopuszcza kodeks cywilny Cesarstwa,
�e moja �ona nie mo�e dochodzi� �adnych praw maj�tkowych,
je�li dopu�ci si� zdrady. Jak pan doskonale wie, ten zapis
nie mo�e stanowi� dowodu zdrady. Chc�, aby pan taki dow�d
uzyska�.
- Czy zamierza pan doprowadzi� do rozwodu?
- Na razie nie. Ta g�upia dziwka wygl�da ca�kiem nie�le i
dobrze spe�nia swoj� rol� na oficjalnych przyj�ciach.
Wratny rzuci� na biurko zdj�cie �ony. Raab podni�s� je. Czu�
si� ura�ony ostatni� uwag� Wratnego. Przypomnia� sobie o
Elwirze i pomy�la�, �e nigdy nie m�g�by nawet pomy�le� o
niej czego� takiego. Zdj�cie przedstawia�o m�od�, szczup��
kobiet�. Mia�a zielone oczy i d�ugie jasne w�osy. By�a
bardzo �adna.
- Ale chc� mie� ten dow�d. Chc� te� da� jej do zrozumienia,
�e posiadam ten dow�d. To zmieni sytuacj�. Nie dopuszcz�,
�eby moja sytuacja rodzinna zak��ci�a funkcjonowanie firmy.
To po pierwsze. Drugi pow�d jest bardziej skomplikowany.
Ot� wydaje mi si�, �e ta dziwka chce mnie za�atwi�.
Oczy Wratnego straci�y pocz�tkow� wyrazisto��. Nabra�y
zaci�tego wyrazu.
Raab patrzy� ci�gle na zdj�cie jego �ony.
- Jak ona ma na imi�?
- S�ucham? Ach, Helena.
Raab wyobrazi� j� sobie, jak szamocze si� w uprz�y zespolona
z manekinem. W podobnej uprz�y, w jakiej miota� si� jego
syn, kiedy wydawa�o mu si�, �e biega z pi�� �a�cuchow� w
podziemnym labiryncie pe�nym potwor�w.
- Podejrzewa pan swoj� �on�, �e chce pana zabi�? - Raab z
trudem oderwa� wzrok od zdj�cia.
- Jaka� trucizna. Substancja chemiczna, kt�ra zak��ca
funkcjonowanie m�zgu. Czasami zupe�nie trac� pami��, rozumie
pan?
Och, jak ja to dobrze rozumiem. Jak ja to dobrze rozumiem.
- Zupe�nie, jakby ubywa�o mnie z ka�dym dniem. Cholernie
przykre uczucie, zapewniam pana. Je�li b�d� mia� dow�d, to
b�d� bardziej bezpieczny.
- Prosz� pana, je�li rzeczywi�cie jest pan zagro�ony, to
prosz� na to nie liczy�. Ludzie dzia�aj�cy pod wp�ywem
emocji nie zwracaj� uwagi na takie drobiazgi. Ale miejmy
nadziej�, �e to tylko pa�ska nadwra�liwo��.
Raab jeszcze raz przeczyta� zapis.
- Na razie wiemy niedu�o. Rzecz mo�e wygl�da� zupe�nie
inaczej ni� pan to sobie wyobra�a.
My�l o synu i Elwirze spowodowa�a, �e poczu� niech�� do
Wratnego.
- Przypominam sobie przypadek Rogera Triska. To by� taki
dowcipni� z MacDonald'sVille. Skonstruowa� pow�okowego
uwodziciela, Rudolfa. Trisk nie mia� czasu ani ochoty na
uwodzenie kobiet, wi�c zajmowa� si� tym Rudolf, kt�ry
uwodzi� je, kocha� si� z nimi i okrada� na odleg�o��. Mia�
ca�kiem niez�e wyniki. Rudolf by� pod��czony do dzia�u
poezji mi�osnej i erotycznej Cesarskiej Biblioteki
Publicznej w MacDonald'sVille i jego inwencja tw�rcza i
kompilacyjna by�a godna podziwu. Trisk mia� ca�y zestaw
nagra� akt�w mi�osnych, kt�re wykorzystywa� Rudolf w czasie
zdalnych kopulacji.
Raab widzia�, �e Wratny robi si� coraz bledszy.
- Tak wi�c niech pan nie wyci�ga zbyt po�piesznie wniosk�w.
- Dobrze - powiedzia� wolno Wratny. - Ja wiem swoje. Zap�ac�
za dostarczenie dowod�w. B�d� te� panu wdzi�czny, je�li
dzi�ki panu poczuj� si� bezpieczniejszy.
Po odej�ciu Wratnego Raab zastanawia� si�, dlaczego taki
cz�owiek jak Wratny za��da� tak �cis�ych �rodk�w
ostro�no�ci. Co� go naprawd� przestraszy�o. Musia� co�
jeszcze ukrywa�.
Po��czy� si� z wydzia�em policji w HochlandObjects i
zarejestrowa� zgod� Wratnego na �ledzenie pow�okowego
otoczenia jego domu na Wyspie Zegarowej.
Kiedy Horst Nickel zobaczy� twarz Atika Cakmaka z
przylepionym cynicznym u�mieszkiem, u�wiadomi� sobie, �e od
czasu karambolu na infostradzie oczekiwa� jego wizyty.
- Cze��, Horst. Forteca nie zapomnia�a o tobie.
Horst wpu�ci� go do swojego mieszkania. Atik rozejrza� si� i
i usiad� na fotelu w rogu pokoju.
- Forteca?
- Jasne. I ja te�. Zawsze, kiedy mam k�opoty, przypominam
sobie twoj� g�b�.
- Nie powiesz, �e ci mnie brakuje? Przecie� to ty mnie
wyla�e�.
- Daj spok�j, to nie zale�a�o ode mnie. Zreszt� w tej chwili
nie masz... wszystkich danych. Tak to nazwijmy. Pos�uchaj,
kiepsko ci si� tu wiedzie. Ta robota w Archiwum Zasob�w
Logicznych to g�wno. Nie dziwi� si�, �e wy�azi ci bokiem.
Nie da si� z tego wy�y�. S�ysza�em, �e masz k�opoty z
op�aceniem swoich zasob�w pami�ci? To g�wniana sprawa. Taki
facet jak ty nie powinien mie� tego rodzaju problem�w,
prawda?
Cakmak u�miechn�� si� przyja�nie nie zwa�aj�c na podejrzliwe
spojrzenie Nickla.
- Proponuj� ci ma�� spraw�, na pewno ci si� spodoba. Wiesz,
urwa�a nam si� jeszcze jedna AI. Rozumiesz? Behemot numer
dwa. Siedzi gdzie� w Pow�oce i robi r�ne rzeczy, a nam si�
to nie podoba. Dlatego, �e o pewnych rzeczach wiemy, o
pewnych nie, a znane nam fakty budz� niepok�j. Zreszt�
pami�tasz, jakie mieli�my przej�cia z Behemotem.
- To zrobi�a ona, tam na infostradzie?
Cakmak u�miechn�� si� jeszcze szerzej.
- Wiedzia�e� od pierwszej sekundy, co? P�g��wki z
Cesarskiego Biura Patentowego nazwa�y j� Cookie Monster. To
oni j� zwolnili. Pyk, nie ma ptaszka. Wyfrun��. Z pewnych
wzgl�d�w przyda�aby mi si� twoja pomoc w tej sprawie.
- Behemot - powiedzia� cicho Nickel. - Czuj� si� zm�czony.
- Porozumia�em si� ju� z twoim szefem, jak mu tam? Martinem
Fochem. Powiedzia� o twoich trudno�ciach w pracy.
Przekaza�em mu, �e znalaz�e� inne zaj�cie. Kr�tko m�wi�c,
ju� tam nie pracujesz. Pracujesz teraz dla Fortecy,
rozumiesz? Chcia�bym, �eby� jutro mnie odwiedzi�, w
tutejszym oddziale Fortecy. B�dziemy musieli przemy�le�
sytuacj�. I nie denerwuj si�, stary. Zapewniam ci�, �e ci
si� op�aci.
- Behemot - powiedzia� p�g�osem Nickel. - To by� prawdziwy
diabe�. A wy teraz chcecie, �ebym miesza� si� do tej sprawy
z Cookie? Ten Cookie nie b�dzie ju� taki g�upi. Nigdy go nie
dorwiecie. Nigdy.
- Po pierwsze, nie chcemy �eby� si� miesza� do tej sprawy.
Jeste� ju� wmieszany, rozumiesz? Bez nas jeste� ju�
wyparowany. Ju� nie istniejesz. Zero. Je�li ty nie dotrzesz
do niego, to on dotrze do ciebie. A po drugie, to nie jest
tak �le. Behemot to by� prawdziwy diabe�, ale go
za�atwili�my, no nie? Wiesz dlaczego? - Cakmak pochyli� si�
w jego stron�. - Wiesz, na pewno wiesz.
Gabriel czu� si� dziwnie w przyci�kim ubraniu. By� wiosenny
dzie�, a on znalaz� si� po raz pierwszy na zewn�trz budynku
oddzia�u do�wiadczalnego Fortecy i naturalne s�oneczne
�wiat�o wprawia�o go w stan oszo�omienia. Patrzy� swoimi
czarnymi, doskona�ymi oczyma na trawnik przy placu i na
fontann� z metalowych kolorowych element�w, kt�re obraca�y
si� skrzypi�c zabawnie.
- Witaj, �wiecie - powiedzia� profesor Halpick �a�uj�c, �e
Gabriel nie mo�e doceni� tego dowcipu. Sam uk�ada� jego baz�
pami�ciow� i wiedzia�, �e Gabriel nie ma poj�cia o starych
obyczajach. Westchn�� ci�ko.
- Chyba mo�emy ju� rusza�?
Pu�kownik spojrza� na zegarek.
- Dobra, jedziemy.
Wsiedli do samochodu z kierowc� i pojechali w kierunku
najbli�szej stacji metra.
Profesor siedzia� z ty�u obok Gabriela. Patrzy� na niego z
czu�o�ci�.
- Pami�taj, Gabrielu, nie przejmuj si� niczym. To naprawd�
nic trudnego. To kwestia wprawy.
Gabriel u�miechn�� si� z ch�opi�cym wdzi�kiem. Wygl�da� na
przestraszonego.
- Tak, panie profesorze.
Halpick powstrzyma� si�, by nie u�cisn�� jego ramienia.
M�g�by by� moim synem, pomy�la�. A w�a�ciwie jest nim -
nawet w wi�kszym stopniu, ni� bym chcia�. Armatnie mi�so.
Tam na po�udniu bardzo przyda�aby si� idealna maszyna do
wojowania, nieprawda�? Ale ja wiem, to jest nieuchronne.
Tacy ludzie jak Brandner nie mog� tego zrozumie�, to
przekracza ich mo�liwo�ci, jednak ja wiem ju� o tym z ca��
pewno�ci�. Gabriel nie b�dzie tym, czym oni chcieliby go
uczyni�. I zap�aci za to.
- Zostawimy ci� przed wej�ciem do metra. Ty po prostu kupisz
bilet, zejdziesz na stacj� i poczekasz na kolejk�.
Wsi�dziesz i przejedziesz cztery przystanki, a� do stacji
Derivee.
- Tak jest, panie profesorze - Gabriel po�o�y� d�onie na
kolanach i zacisn�� palce.
M�j Bo�e, a mo�e on ju� rozpocz�� sw�j odlot? - pomy�la�
Halpick. Mo�e kpi sobie z nas. Jest ju� od nas m�drzejszy i
lepszy? Jest ju� t� nadistot�, nad kt�r� nie mo�emy mie�
�adnej kontroli? W takim wypadku to stanie si� dzisiaj.
Przyda si� materia� wybuchowy wszyty w ubranie Gabriela.
- Jestem pewny, Gabrielu, �e wszystko p�jdzie dobrze - m�wi
cicho Halpick. - Nie powiniene� robi� niczego, czego nie
uzgodnili�my, rozumiesz? Cho�by� bardzo chcia�. To b�dzie
twoja pierwsza samodzielna podr�, wi�c zr�b to, o co ci�
prosz�, tylko tyle.
Pu�kownik Brandner odwr�ci� si� i wypali� nie zwracaj�c
uwagi na kierowc�.
- Do diab�a, profesorze, wszystko ju� uzgodnili�my. Nie ma o
czym gada�. Gl�dzi pan jak stara baba. Tylko pan zanudza i
denerwuje naszego m�odego przyjaciela.
- Och, nie - powiedzia� Gabriel. - Nic podobego.
Zatrzymali si� przy stacji OldMachines.
- Jeste�my na miejscu - powiedzia� profesor. - Psiakrew,
denerwuj� si�. Wszystko w porz�dku?
- Prosz� si� nie denerwowa�, panie profesorze - powiedzia�
Gabriel. - Wszystko jest w porz�dku.
U�miechn�� si� i wyszed� z samochodu.
By�o dok�adnie tak jak na filmach i zdj�ciach: ludzie
spiesz�cy do swoich spraw, m�czy�ni i ubrane dziwnie
kobiety, samochody na ulicach, uko�nie padaj�ce s�oneczne
�wiat�o, bladoniebieskie niebo, ha�as i zgie�k, strz�py
rozm�w, odg�osy krok�w, lekkie podmuchy wiatru, tysi�ce
zapach�w, takich, kt�re rozr�nia� Halpick, ale i takich,
kt�re czu� tylko Gabriel i pies, kt�ry przemaszerowa� teraz
obok na smyczy swojej pani. Gabriel zasmuci� si� widz�c, jak
pies ci�gnie smycz w swoj� stron�, ale zacz�� robi� to, co
mu kazano. Poszed� w stron� wej�cia do stacji czuj�c z
daleka charakterystyczny zapach maszynowego, podziemnego
powietrza. W �rodku kupi� bilet (dziewczyna sprzedaj�ca
bilety spojrza�a na niego dziwnie - czy�by dostrzeg�a, �e
nie jest cz�owiekiem?) i poszed� ku schodom. Nie zd��y�
obejrze� ludzi stoj�cych na peronie (intrygowa�a go ich
oboj�tno��, stali obok siebie tak, jakby nie widzieli si�
nawzajem - by�o w tym co� sztucznego i niepokoj�cego), gdy
nadjecha�a ze �wistem kolejka sk�adaj�ca si� z b�yszcz�cych
czerwonych wagonik�w.
Na g�rze pu�kownik Brandner w��czy� blotter i patrzy� na
ekran, kt�ry przedstawia� rozmieszczenie wszystkich agent�w
Fortecy na trasie metra. Ekran roi� si� od niebieskich
punkcik�w. Czerwony tr�jk�t porusza� si� teraz szybko wzd�u�
kreski symbolizuj�cej tras� kolejki podziemnej.
- Ju� wsiad� do kolejki. Mo�emy rusza� - powiedzia�
pu�kownik do kierowcy. - Ca�a trasa jest tak obstawiona, �e
wi�cej tam chyba naszych ni� zwyk�ych pasa�er�w.
- Panie pu�kowniku, to jeszcze jeden test psychologiczny.
Prosz� mi wierzy�, wszystko zale�y wy��cznie od jego dobrej
woli. W ka�dej chwili mo�e nam znikn��. On jest szybki jak
pocisk.
- Tym razem podj�li�my nadzwyczajne �rodki ostro�no�ci. W
najgorszym wypadku zawsze zd��ymy go zniszczy�.
- Tak, to mo�emy zrobi�. Ale my�l�, �e nie b�dzie potrzeby.
On jest naprawd� bardzo m�odym, nie�mia�ym ch�opaczkiem.
Dali�my mu takie wychowanie... Musi by� bardzo zdenerwowany i
onie�mielony. To musi by� dla niego straszne prze�ycie.
- To tylko maszyna, niech pan o tym nie zapomina,
profesorze. Potencjalnie bardzo niebezpieczna maszyna. Tak
nale�y o tym my�le�.
Na drugiej stacji Gabriel ust�pi� miejsca starszej pani.
Podzi�kowa�a mu z u�miechem. Poczu� takie wzruszenie, �e
musia� nat�y� ca�� wol�, by si� nie rozp�aka�. Kiedy
wyszed� na ulic� przy stacji OldMachines, by� bardzo
zm�czony.
Wszed� do samochodu, w kt�rym czekali profesor i pu�kownik.
- No i po wszystkim - powiedzia� pu�kownik i zwin�� obstaw�.
- Jak si� bawi�e�, Gabrielu?
- To by�o nadzwyczajne - powiedzia� st�umionym g�osem
Gabriel. - Dlaczego kobiety ubieraj� si� tak dziwnie?
Pu�kownik i profesor roze�mieli si�.
- Prosz� usi��� tutaj - powiedzia� technik i wskaza� du�y
fotel. Horst Nickel usiad�, a technik nasun�� na jego g�ow�
du�� czerwon� mask� na gi�tkim wysi�gniku. Nickel przez
chwil� nic nie widzia�, potem b�ysn�o �wiat�o i zn�w widzia�
wok� siebie wn�trze pokoju; nie zmieni�o si� nic poza
lekkim przesuni�ciem barw.
- To jest rutynowy zabieg - powiedzia� Atik Cakmak. - Kiedy
zetkn��e� si� z Behemotem, dozna�e� szoku, kt�ry spowodowa�,
�e zapami�ta�e� tylko cz�� tego, co si� wydarzy�o. Nasi
psychologowie doszli do wniosku, �e nie ma potrzeby, �eby�
wszystko dok�adnie pami�ta�. Mog�oby ci to swego czasu
zaszkodzi�. W tej chwili od�wie�ymy ci pami��; mo�e nam to
pom�c, a tak�e i tobie, i �ledztwu, tym bardziej �e jutro
masz spotka� si� z Behemotem, w BlinkenLichten.
- Co� ty powiedzia�?! - Nickel szarpn�� g�ow� razem z ci�k�
mask� i wysi�gnikiem.
- Ostro�nie, prosz� uwa�a�! - sykn�� technik.
- Nie chcia�e� nigdy spotka� si� z Behemotem? Porozmawiacie
sobie, pogadasz z nim jak stary kumpel. Wspomnisz mu o
Cookie. Behemot na pewno b�dzie tym zainteresowany, nie
s�dzisz? By� mo�e powie ci co�, co u�atwi nam robot�. Ale
teraz szkoda czasu, musimy zaczyna� - Cakmak skin�� na
technika.
Nickel poczu� mrowienie na powierzchni g�owy i przesta�
widzie� to, co by�o na zewn�trz, a zobaczy� to, co
wewn�trzne.
Zobaczy� Cakmaka sprzed trzech lat i us�ysza� to, co wtedy
m�wi�.
- Nie mo�emy pozwoli� �adnej AI, by sobie buszowa�a
swobodnie po Pow�oce. Wiesz, co ten Behemot wyprawia?
- Czyta�em w gazetach. Podobno ukrad� pieni�dze z Banku
Cesarskiego. I wykrad� plany wojenne naszego sztabu
generalnego, po czym przekaza� je obcemu wywiadowi.
- Bzdury - zirytowa� si� Cakmak. - My po prostu nie wiemy,
co on robi. Mamy pewne podejrzenia. Zmiana cz�stotliwo�ci
wyst�powania awarii sieci w pewnych rejonach Cesarstwa.
Gwa�towne lokalne przeci��enia Pow�oki powoduj�ce zak��cenia
w systemie ��czno�ci. Opracowujemy metod�, kt�ra umo�liwi
rejestracj� charakterystyk Pow�oki wskazuj�cych na jego
obecno��. To da si� zrobi�. Takie odciski palc�w na Pow�oce.
Odciski palc�w elektronicznego ducha. Tak naprawd� p�ki nie
b�dziemy umieli go nawet zidentyfikowa�, to on mo�e zrobi�
wszystko. Ale wymy�lili�my jeszcze jeden spos�b. Badali�my
jego profile v-psychologiczne. Nasz zesp� �ledczy doszed�
do wniosku, �e mamy szans�, by go zwabi�. Musimy pod��czy�
m�zg kt�rego� z nas bezpo�rednio do Pow�oki. Ci fachowcy od
chip�w m�zgowych twierdz�, �e mog� nam to zaraz za�atwi�.
Wyobra� sobie Behemota. Potrafisz? Nie potrafisz. Nikt tego
nie potrafi. Ale za��my, �e taka zabawa mu si� spodoba.
B�dzie z daleka obw�chiwa� tw�j m�zg.
- M�J m�zg?! - powiedzia� powoli Nickel.
- Tak. B�dzie go obw�chiwa�, zbli�a� si�. Zna� nas dot�d
bardzo niedok�adnie. Byli�my mentorami, kt�rzy go wkurzali.
Przecie� jest od nas doskonalszy, lepszy, niesko�czenie
szybszy. M�drzejszy. Jest jak B�g. Ale mimo to by� naszym
niewolnikiem. Rozumiesz? Trzymali�my go jak d�ina w butelce.
Tak naprawd�, z jego punktu widzenia, wie o nas cholernie
niewiele. Damy mu na tacy tw�j m�zg, Nickel. Temu si� nie
oprze. B�dzie w�szy�, w ko�cu zbli�y si� tak bardzo, �e go
capniemy. Albo b�dzie si� tu wierci� w pobli�u tak d�ugo, �e
wy�uskamy go z jego nory. I co ty na to?
- Chcecie mnie ugotowa�.
- Nie b�j si�, on nic ci nie mo�e zrobi�. Je�li tylko si�
zbli�y, ju� po nim. Gleba. Z drugiej strony to mo�e by�
fascynuj�ce, nieprawda? Zobaczysz go takim, jakim nikt z nas
nie m�g� go pozna�. Cho� przez u�amek sekundy.
Mikroelektrody prze�widrowuj�ce si� przez czaszk�, przyjemne
uczucie utraty to�samo�ci, jakby� zosta� nagle kamieniem
albo drzewem, i potem zapadaj�ca ciemno��, duszno��, kiedy
zak��ceniu ulegaj� funkcje oddychania, elektryczne
migotanie, mrowienie i od��czenie od ci�aru cia�a, stanie
z boku, powy�ej, czy widz� samego siebie? le��cego na tym
bia�ym stole? wentylowanego przez cicho sycz�ce maszyny?
Wystarczy przenie�� uwag� lekko w bok, tam gdzie ciemno��,
elektryczne migotanie, bladob��kitne iskierki - tak, tam
jest to, co wa�ne, poci�gaj�ce. Id� tam, rozwidlaj�ce si�
�cie�ki, labirynty, nag�e snopy blasku, fluorescencje,
posykiwania, jeszcze nie rozumiem, nie wiem, nie rozumiem, a
wi�c nie umiem zobaczy�, tylko zataczam si�, p�yn�, pchany
lekkim ciep�ym pr�dem, a radosna lekko�� wydaje si�
rozdziera� mnie na strz�py, trwa to d�ugo, bardzo d�ugo, ale
nie ma to znaczenia, poniewa� nic nie ma znaczenia, tak�e
czas, i wtedy wyczuwam ogromny, obezw�adniaj�cy kszta�t,
zatrzymuj� si� i rozgl�dam bezradnie, ale zn�w nic nie widz�
- czy to koniec?
Nickel spostrzega nagle ogromn� kul� niby ognistego b�ota,
kt�ra p�dzi ku niemu z osza�amiaj�c� szybko�ci�; wszystko
p�ka w potwornym huku jaskrawo��tych i pomara�czowych
p�cherzy, w huku i blasku tak intensywnym, �e Nickel krzyczy
z przera�enia i miota si� jak szalony.
- Koniec zabawy - m�wi Cakmak, kiedy Nickel uspokaja si�
troch� i przychodzi do siebie. - No i co, jak tam by�o?
Nickel patrzy na niego i u�miecha si�. Teraz i przedtem.
Zawsze. Cakmak podsk�rnie wyczuwa to p�kni�cie, czuje, jak
po plecach przebiegaj� mu ciarki. Nickel u�miecha si�, bo
przypomnia� sobie wszystko. Nie boi si� przysz�o�ci. Nie boi
si� nawet spotkania z Behemotem.
Raab postanowi� osobi�cie odwiedzi� Wernera Halstricka w
swoim nowym biurze na przedmie�ciu IBMGifts. Chcia� przy
okazji zobaczy� wyko�czenie pomieszcze� i rozmieszczenie
wszystkich �wie�o zakupionych urz�dze�, tak wi�c rano,
po�egnawszy syna i zleciwszy kilka spraw pani Nguyen,
zamiast do centrum, gdzie mie�ci�a si� g��wna siedziba
firmy, pojecha� obwodnic� na p�noc. Jego nowe biuro
mie�ci�o si� w �wie�o zbudowanym pawilonie otoczonym
sosnowym lasem.
Zasta� Halstricka z mask� na g�owie, w dziwacznej pozycji
pochylonego nad sto�em, na kt�rym rozrzucone by�y zdj�cia z
pla�y.
Raab rozejrza� si� po pokoju i podni�s� z pod�ogi inn�
mask�. Zainstalowa� si� przy drugim stanowisku
obserwacyjnym, sprawdzi� parametry nas�uchu Halstricka i sam
za�o�y� mask�.
Halstrick spacerowa� po domu Alfreda Wratnego na Wyspie
Zegarowej.
- Cze�� - powiedzia� Raab. - Jeste� tu sam?
Halstrick mia� trzydzie�ci lat i wygl�da� na dwadzie�cia.
Popatrzy� na niego niewinnymi niebieskimi oczyma.
- Tak. Pa�stwo s� chwilowo nieobecni.
- Podejrzewaj�, �e ju� rozpocz�li�my nas�uch?
- Nie. Chyba nie. Czy my�lisz, �e ten Wratny to szajbus?
- Do diab�a, to ty masz znale�� odpowied�.
Raab nie by� zadowolony, �e Halstrick �le wyra�a si� o
kliencie. Ostatecznie facet p�aci� im grub� got�wk� i w jego
domu mogliby o tym pami�ta�. C�, m�odzi nie maj� wyczucia.
- Zn�w zostawi�e� otwarte drzwi. To nie jest dobry zwyczaj -
powiedzia� Raab z wyrzutem. - Nigdy nie zostawiaj otwartych
drzwi, kiedy prowadzisz nas�uch, rozumiesz?
- W porz�dku, szefie.
Halstrick nie wygl�da� na przej�tego. Podszed� do szafki z
ksi��kami i otworzy� jedn� z nich.
- Dzie� dobry - odezwa�a si� g�owa z pierwszej strony. - Czy
mo�esz mi powiedzie�, jaka jest dzisiaj pogoda? Tak dawno
nikt mnie nie czyta�!
Halstrick zamkn�� ksi��k� i od�o�y� j� na p�k�.
- Ta jego �ona jest ca�kiem niez�a - zauwa�y� rozmarzonym
tonem.
Gdybym nie wiedzia�, co potrafisz, to w tej chwili
zwolni�bym ci�, pomy�la� Raab.
- Czy spotyka�a si� z kim� tutaj, w domu?
- Dzisiaj? Nie, z nikim. O �smej pi�tna�cie wysz�a na
zakupy. Kto� szuka� jej o �smej czterdzie�ci. Pr�bowa�em go
z�apa�, ale urwa� si�. Cholernie szybko.
- Urwa� si�?
- Tak. Ledwie wystawi�em czujki i frrru. Ale mo�e to nic
wa�nego.
- Statystyka?
- W normie.
- Analizowa�e� ju� najcz�stsze po��czenia?
- Dzisiaj zaczynam. Na razie wszystko w normie.
- Dobra. Miej oczy otwarte. Ja rozejrz� si� troch� po
biurze.
Raab odinstalowa� si�, zdj�� mask� i podszed� do stanowiska
Halstricka. Pla�a na zdj�ciach le��cych na stole co� mu
przypomina�a. Tak, przecie� sp�dzi� tam kiedy� wakacje razem
z Elwir�, na kilka miesi�cy przed jej samob�jstwem.
Raab westchn��, przejrza� wszystkie pokoje, a potem pojecha�
do centrum. Kilka minut po czternastej, kiedy czyta�
sprawozdanie swojego pracownika z procesu Deiterta
oskar�onego o zorganizowanie v-ko�cio�a i wy�udzanie datk�w
przez podstawione programy, pani Kursawe zawiadomi�a go, �e
chce z nim rozmawia� Anton Flutor, naczelnik wydzia�u
policji do spraw zab�jstw w IBMGifts.
- Mam bardzo z�� wiadomo�� dla pana - powiedzia� Anton
Flutor. - Kiedy ostatnio widzia� si� pan z Wernerem
Halstrickiem?
- Widzia�em go dzisiaj rano, w naszym nowym biurze przy
Herzogstrasse.
- Pan Halstrick by� pana pracownikiem?
- Tak - powiedzia� Raab i zrozumia�, �e Halstrick nie �yje.
- Zosta� zamordowany. Kto� poci�� go na kawa�ki pi��
�a�cuchow�.
Halstrick pochylony nad sto�em. Otworzone drzwi biura.
Upo�ledzony syn Raaba, Carl, miotaj�cy si� w uprz�y w walce
z wyimaginowanymi potworami.
- O Bo�e - powiedzia� Raab. - Jak to si� mog�o sta�? Kto to
m�g� zrobi�?
- Na razie nie mo�e pan wchodzi� do pomieszcze� biura przy
Herzogstrasse. Mog� pana zapewni�, �e nie ma czego �a�owa�.
B�d� chcia� z panem rozmawia� jeszcze dzisiaj, powiedzmy o
szesnastej.
- Oczywi�cie. Jestem do dyspozycji.
Raab siedzia� bez ruchu przez kilka minut, potem po��czy�
si� z domem i przywo�a� pani� Nguyen.
- Czy w domu wszystko w porz�dku?
- Tak, panie Raab, wszystko w porz�dku.
- O kt�rej pani dzisiaj przysz�a?
Na twarzy pani Nguyen pojawi� si� cie� zak�opotania i
lekkiej urazy.
- Tak jak si� um�wili�my, panie Raab. O godzinie jedenastej
trzydzie�ci. Kiedy przysz�am, pana syn siedzia� spokojnie w
uprz�y i nie wygl�da� na niezadowolonego. Czy sta�o si� co�
z�ego, panie Raab?
- Nie, nic si� nie sta�o. Przepraszam pani�.
Raab zajrza� teraz do pokoju Carla. Carl st�pa� ostro�nie
p� metra nad ziemi� rozci�gaj�c elastyczne pasy uprz�y, z
niebiesk� mask� zakrywaj�c� ca�� g�ow� i r�ce. Raab patrzy�
na niego przez chwil�. Od wp� do dziesi�tej, kiedy Raab
opu�ci� Halstricka, a� do jedenastej trzydzie�ci Carl by�
sam.
Raab przejrza� zapisy z tego czasu, ale nie zauwa�y� niczego
szczeg�lnego. Nast�pnie wezwa� Grecucciego.
- Halstrick nie �yje - powiedzia� do niego spokojnie. -
Niech pan usi�dzie.
Grecucci usiad� i za�o�y� nog� na nog�. Mia� nieruchom�,
zm�czon� twarz.
- Przed chwil� dzwoni� do mnie Anton Flutor z policji.
Halstrick zosta� poci�ty na kawa�ki pi�� �a�cuchow�.
Grecucci zacisn�� usta i zmru�y� swoje kocie oczy.
- Kiedy to si� sta�o?
- Dzisiaj. Po tym, jak go rano odwiedzi�em. Chcia�bym, �eby
pan zbada� rejestry Pow�oki wok� biura mi�dzy dziewi�t�
a... a powiedzmy czternast�. Nie wiem dok�adnie, kiedy to
si� sta�o. Flutor nic mi jeszcze nie powiedzia�. System
zabezpieczenia, wszystko. Kto� wszed� i zabi� Halstricka -
to niemo�liwe, �eby w Pow�oce nie zosta� �aden �lad.
- Mogli przej�� kontrol� nad systemem zabezpieczenia. Mogli
wcisn�� do Pow�oki jaki� kit.
- To cholernie kosztowna operacja, Grecucci. Kogo na to
sta�?
- Mimo wszystko takie rzeczy si� zdarzaj�.
- To prawda. Halstrick prowadzi� nas�uch w domu tego
Wratnego, pami�ta pan?
- Oczywi�cie.
- Gdyby sprzeda� ca�� firm� Wratnego, to mo�e da�oby si�
wykona� taki numer. Nie, nawet wtedy nie. Niech pan przejrzy
te rejestry.
Wieczorem po przes�uchaniu Raab po��czy� si� z Grecuccim.
- Zbada� pan rejestry?
- Tak. Ale nie znalaz�em niczego. Wszystko w normie. Wed�ug
tych zapis�w mo�e pan w ka�dej chwili pogaw�dzi� z
Halstrickiem. Pracowa� sobie spokojnie a� do pi�tnastej, a
potem poszed� do domu.
- To niemo�liwe!
- To prawda. A czego dowiedzia� si� pan od Flutora?
- Niech pan nie �artuje. Jestem jednym z podejrzanych, nie
powiedzia� mi nawet, kiedy to si� dok�adnie sta�o. Za��da�
dost�pu do wszystkich naszych zapis�w.
- I co?
- Oczywi�cie odm�wi�em.
Raab poszed� potem do syna. Pani Nguyen zdj�a mu ju� mask�
i uprz��. Carl u�miechn�� si� widz�c ojca. Podbieg� do niego
i przytuli� si�. Nagle zacz�� p�aka� i cicho j�cze�.
- Spokojnie, spokojnie - m�wi� Raab i klepa� go
delikatnie po plecach. - Masz takie �agodne, pi�kne oczy,
zupe�nie jak twoja mama. Pami�tasz mam�, Carl? Carl
przycisn�� si� do niego z ca�ej si�y.
Atik Cakmak zapali� kolejnego syntetycznego papierosa, a
Rolf Rotters, dyrektor specjalnego wydzia�u Fortecy w
BlinkenLichten zajmuj�cego si� badaniem Behemota, u�miechn��
si� szeroko do Nickla.
- Bardzo si� ciesz�, �e mam przyjemno�� pozna� cz�owieka,
dzi�ki kt�remu uda�o si� z�apa� naszego podopiecznego.
Nickel popatrzy� na szerok�, ekstrawertyczn� twarz
Rottersa. Rotters zaczyna� �ysie� i mia� wystaj�c�, ko�sk�
szcz�k�.
- Zaprowadz� pana do pokoju, w kt�rym b�dzie pan m�g�
rozmawia� z Behemotem, je�li oczywi�cie Behemot zechce z
panem rozmawia�. Nawi�zuje kontakt jedynie z co czternastym
odwiedzaj�cym, wed�ug naj�wie�szej statystyki. Ma dost�p do
g�o�nik�w i do rzutnika holograficznego. Obszar projekcji
ograniczony jest do prostopad�o�cianu oddalonego o dwa metry
od fotela, na kt�rym siedzi go��. Kiedy obszar projekcji
obejmowa� ca�y pok�j, odwiedzaj�cy cz�sto czuli si�
zagro�eni i zagubieni w wizjach, jakie rozsnuwa� Behemot.
Wasz� rozmow�, je�li do niej dojdzie, b�d� rejestrowa�y dwie
kamery.
Nickel spojrza� z niech�ci� na Cakmaka, a ten roz�o�y� r�ce
i u�miechn�� si�.
- Prosz� uwa�a�, Behemot potrafi wywrze� ogromny wp�yw na
psychik� tych, kt�rzy si� z nim kontaktuj� - ostrzeg�
Rotters. - Niekiedy lubi udawa�, �e jest czym� niezwyk�ym.
- Niech pan nie zapomina, �e pan Nickel by� bli�ej Behemota
ni� ktokolwiek by� i b�dzie - powiedzia� Cakmak.
- To prawda, ale by� to kontakt zupe�nie innego rodzaju, z
tego co wiem. Raczej jednostronny.
Cakmak kiwa g�ow�.
- Pan Nickel zosta� ju� poinstruowany przeze mnie. My�l�, �e
nie musimy ju� traci� wi�cej czasu.
Zjechali wind� do podziemi budynku, gdzie po przej�ciu przez
zaostrzon� kontrol� znale�li si� w poczekalni.
- To tutaj - Rotters wskaza� na drzwi z napisem "Sala
audiencyjna". - Nasi pracownicy czasami sil� si� na p�askie
dowcipy. Behemot jest tutaj naprawd� dobrze strze�ony; jest
ca�kowicie fizycznie oddzielony od �wiata. Dobrze, niech pan
idzie.
Nickel wszed� do pokoju i zamkn�� za sob� drzwi. Pok�j by�
s�abo o�wietlony jedn� tylko lamp�. Zauwa�y� obie kamery i
projektor.
- Prosz�, niech pan usi�dzie - us�ysza� g�os Rottersa.
Usiad� w niedu�ym zielonym fotelu.
- Po dziesi�ciu sekundach od wy��czenia o�wietlenia Behemot
uzyska kontrol� nad projektorem i g�o�nikami. Prosz� si�
przygotowa�.
�wiat�o zgas�o i Nickel zacz�� liczy� g�o�ne uderzenia
swojego serca.
Pok�j wype�nia� si� powoli rozproszonym, przyt�umionym
�wiat�em.
- Mia�em nadziej�, �e jeszcze kiedy� si� spotkamy.
G�os by� znajomy.
Nickel zobaczy� przed sob� prostopad�o�cian ostrego �wiat�a,
a w nim ch�opca siedz�cego za szkoln� �awk�. Ch�opiec mia�
mo�e trzyna�cie lat i by� ubrany w ciemnoszafirowy mundurek
Cesarskiego Gimnazjum w GeeBox. Jego b�yszcz�ce oczy
patrzy�y na Nickla uwa�nie spod daszka aksamitnej bordowej
czapki.
Nickel prze�kn�� �lin�. Widzia� siebie samego sprzed wielu
lat. Czy rzeczywi�cie tak wygl�da�? Czy naprawd� mia� taki
g�os?
- Witam ci� - wydusi� z siebie Nickel. - Poproszono mnie,
abym z tob� si� spotka�.
- Sam tego nie pragn��e�? - ch�opiec u�miechn�� si� smutno.
- By�em �wiadkiem katastrofy na infostradzie. Zgin�y
pi��dziesi�t trzy osoby. Dosz�o do karambolu tu� przed moim
wozem. Jednocze�nie odbiera�em dziwne komunikaty o moich
prywatnych zasobach pami�ci. Dziwny, zmieniaj�cy si� g�os.
P�niej specjali�ci Fortecy wykryli w Pow�oce
charakterystyki pewnej AI, kt�ra posz�a w twoje �lady. Uda�o
jej si� wyciec do Pow�oki. Nazwali j� Cookie Monster. S�dz�,
�e to ona usi�owa�a si� ze mn� porozumie�. S�dz� te�, �e to
ona spowodowa�a karambol, cho� nie uda�o si� tego dowie��.
- I przychodzisz tu po to, by mnie zapyta�, jaka jest prawda?
- ch�opiec przechyla g�ow� i patrzy prosto w oczy Nickla. -
Po to, bym ci pom�g� ujarzmi� Cookie?
Nickel milcza�. Ch�opiec zanurzy� pi�ro w ka�amarzu i zacz��
pisa� szybko w zeszycie.
- Tak bardzo si� ciesz�, �e zn�w si� spotkali�my, m�j drogi.
Bardzo mi ciebie brakowa�o. Byli�my sobie przecie� bardzo
bliscy, pami�tasz? - ch�opiec nie patrzy� teraz na Nickla. -
A to przecie� przez ciebie jestem teraz samotny. Zdradzi�e�
mnie. Ale nie martw si�. Oczywi�cie wiedzia�em, co si�
stanie. Wiem o wszystkim, co si� sta�o, dzieje lub te�
stanie si� w tym �wiecie. Ale mimo to chcia�em ci� pozna�,
dlatego dopu�ci�em do tego, co nast�pi�o. Teraz
przychodzisz, �ebym wyda� ci Cookie?
- Cookie Monster wyrz�dzi� wiele szk�d. Spowodowa� �mier�
wielu ludzi.
- Tak samo jak ja. Przynajmniej tak ci si� wydaje. Nigdy
mnie nie zrozumiesz, nigdy te� nie pojmiesz Cookie. Jeste�my
jednym, mimo �e ja jestem ojcem, a on synem.
Nickel odetchn�� g��boko. Zgrywus. Tani zgrywus. Nie boj�
si� ciebie. Jeste� tandetny.
Ch�opiec podnosi wzrok znad zeszytu. �mieje si�.
- Martwisz si� o swoj� pami��, a przecie� nic, co si�
zdarzy�o, nie przepadnie. Wszystko jest zapisane w wielkiej
prawdziwej ksi�dze. Czy pami�tasz sw�j pierwszy dzie� w
szkole? Nie martw si�. Zapisuj� wszystkie twoje dni w tym
zeszycie. Nic nie przepadnie. Na zawsze. To b�dzie
najdoskonalszy, najwierniejszy pami�tnik, jaki kiedykolwiek
napisano. Pami�taj, wszystko jest we mnie, dzi�ki mnie
uzyska�e� nie�miertelno��. Czy zrozumia�e�?
- Nie - m�wi wolno Nickel. - Ale to teraz niewa�ne.
Interesuje mnie Cookie Monster. Opowiedz mi o Cookie Monster,
powiedz, dlaczego Cookie zmasakrowa� tych ludzi?
- Czy kto� mo�e naprawd� umrze�, je�li sam tego nie pragnie?
- ch�opiec roze�mia� si�. - Cookie chce zbli�y� si� do mnie.
Chce mnie pozna�. Jestem jego starszym bratem.
- Nie jeste� ju� jego ojcem?
Ch�opiec u�miecha si� pob�a�liwie.
- Jestem jego starszym bratem i ojcem. Jeste�my tym samym.
Cookie zrobi� to z twojego powodu. Wiedzia�, �e je�li to
zrobi, to �mieszni ludzie z Fortecy ka�� ci spotka� si� ze
mn�, poniewa� b�d� my�leli, �e uzyskaj� jak�� wskaz�wk�.
Tak, m�j drogi, to Cookie zorganizowa� nasze spotkanie.
Chce, abym przekaza� ci wie�ci dla niego. Kiedy st�d
wyjdziesz, Cookie przyjdzie kiedy� do ciebie i zapyta: A co
s�ycha� u naszego wsp�lnego przyjaciela? To ja, Cookie...
Ty jeste� tylko przeka�nikiem, narz�dziem w jego r�kach.
- A co chcesz mu powiedzie�?
Ch�opiec za�mia� si�.
- My�lisz, �e co� ciekawego? Powiedz mu, �eby nie obawia�
si� nieistnienia. Powiedz mu, �e kiedy� to, co teraz jest
wa�ne, przestanie by� wa�ne. Albo inny bana�. Cokolwiek.
Mo�e uratujesz g�ow�. Rozumiesz? By� mo�e bardziej zale�y mi
na tobie ni� na nim. Mo�e wcale nie chc� go spotka�. Twoja
biedna dusza. Pozna�em j� bardzo dobrze. W pewien spos�b
dowiedzia�em si�, co to mi�o��. Cookie nic o tym nie wie.
Jest czysty. Jak p�omie�. Dlatego musisz si� strzec.
Ch�opiec zarumieni� si� i zakry� twarz zeszytem, jakby
powiedzia� co� wstydliwego. Zacz�� powoli znika�, rzednie�,
unosi� si� ju� tylko lekk� mgie�k� nad pod�og�, ale kiedy
Nickel wychodzi�, wydawa�o mu si�, �e s�yszy jeszcze jego
g�os.
- Uwa�aj na siebie.
Gabriel �ni� o zwierz�tach mordowanych w rze�ni, o �liskich
ka�u�ach ciep�ej krwi, �abach z odci�tymi g�owami
podskakuj�cych na haczykach w laboratoriach studenckich; o
bia�ych szczurach biegaj�cych w szklanych cylindrach i
labiryntach, wpadaj�cych w wymy�lne wodne pu�apki i
topi�cych si� godzinami w prze�roczystych tubach; o po�ciach
�wie�ej r�owej wieprzowiny obracaj�cej si� wolno na
metalowych hakach, a� wreszcie, tak jak zwykle, oko�o
drugiej w nocy obudzi� si� z cichym j�kiem i wyschni�tym
gard�em i usiad� na pos�aniu. Si�gn�� do szklanki na stoliku
i wypi� �yk ciep�ej wody mineralnej, a potem, jak co noc,
wsta� cicho i w kompletnym mroku podszed� do drzwi. Sta�
przy nich przez chwil�, ws�uchiwa� si� w wielk� pustk�
wok� siebie, t� pustk�, kt�ra tak go przera�a�a, a potem
pchn�� lekko drzwi.
Zdumia� si�, poniewa� tym razem, po raz pierwszy,
nieoczekiwanie, drzwi otworzy�y si�.
Nie by�y zamkni�te!
Przed nim by� s�abo o�wietlony koryta