14438
Szczegóły |
Tytuł |
14438 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14438 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14438 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14438 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stefan KISIELEWSKI Widziane z g�ry
Stefan KISIELEWSKI Widziane z g�ry
Iskry � Warszawa � 1989
Projekt ok�adki i karty tytu�owej Maciej Buszewicz
Redaktor
Zenaida Socewicz-Pyszka
Redaktor techniczny Anna Kwa�niewska
Korektor Agata Bo�dok
ISBN 83-207-1255-6
Wszelkie r�nice w nazewnictwie i pisowni w stosunku do przyj�tego w kraju s� celowe i zamierzo ne przez autora.
Pierwsze wydanie � Institut Litteraire, Paris 1967
Niniejszy egzemplarz mo�e by� sprzedawany wy��cznie w Polsce i w krajach RWPG. Sprzeda� i wysy�ka pocztowa do innych kraj�w wzbroniona.
Wydanie pierwsze krajowe. Pa�stwowe Wydawnictwo �Iskry" Warszawa 1989
� Copyright by Stefan Kisielewski, Warszawa 1989
Niekt�re osoby i wydarzenia opisane w tej ksi��ce mog� nasun�� komu� skojarzenia z wypadkami i postaciami rzeczywistymi. Wszystko jednak jest tu tak dalece przemieszane z dowolnymi hipotezami i pomys�ami autora, �e bezpieczniej b�dzie uzna� ca�� rzecz za utw�r fantastyczny.
I
W��czy� si� po Wielkich Bulwarach zupe�nie bez przyjemno�ci. W�a�ciwie ten brak przyjemno�ci, a raczej zdecydowana przykro�� irytowa�y go: nie by� przecie� doktrynerem, nie by� te� prowincjuszem jak Szef � mia� za sob� przedwojenne paryskie studia, zna� to miasto, lubi� je kiedy�. W tej chwili patrzy� na nie jakby przez matow� szyb�, odbieraj�c� rzeczom barw� i wyraz. To wszystko, cho� tak ruchliwe, dziwnie by�o martwe, psychicznie jednowymiarowe � to nie Pary�, to makieta Pary�a � jakby klisza z fotoplastykonu, gdzie obraz, cho� niby przestrzennie prze�wietlony, w istocie rzeczy jest p�aski i to p�aski w spos�b wci�� zauwa�alny, p�aski jako forma i p�aski jako tre��. Pary� by� tak typowo paryski, �e a� stawa�o si� to banalne, tuzinkowe, po prostu nie do wiary � czy� tu si� nic nie zmieni�o, mimo tylu zmian na �wiecie? Idea�y mieszcza�skie � Borowicz nie lubi�, gdy Szef z pogardliw� wy�szo�ci� szafowa� tym terminem � ale jako� przecie� trzeba to nazwa�. Pary� by� mieszcza�ski i, co gorsza, chcia� by� mieszcza�ski � cho� towarzysze francuscy twierdzili co� przeciwnego.
Towarzysze francuscy! Od pierwszej chwili otwarcia zjazdu irytowali oni Borowicza jako� podsk�rnie, poza oficjaln� dyskusj�, kt�ra w swej cz�ci mi�dzynarodowej by�a zreszt� kra�cowo frazeologiczna. Jedni, ci starsi, patrzyli na go�ci z tamtej strony z ukrywan� zazdro�ci�, nawet zawi�ci�, jako na tych, co niekoniecznie dzi�ki w�asnej zas�udze zwyci�yli politycznie i buduj� ju� owe przez tyle lat zapowiadane nowe �ycie. M�odzi za to szukali specjalnie w polskiej delegacji oparcia przeciwko swojemu zrutynizowanemu i twardemu kierownictwu. Nie rozumieli, �e Polacy s� ostatnimi lud�mi, kt�rzy by im chcieli dopom�c: jedn� z cen za utrzymanie si� polskiej sytuacji by�a gwarancja zachowywania wewn�trznej spoisto�ci i lojalno�ci obozu na terenie mi�dzynarodowym, zw�aszcza na terenie partii zachodnich. A ju� tu, we Francji, przy sukcesach de Gaulle'a sztywno�� linii stawa�a si� jedyn� mo�liwo�ci� przetrwania: nie zmienia si� broni
7
w ogniu bitwy. Borowicz rozumia� to, ale starsi towarzysze z francuskiego Kierownictwa nie byli pewni, czy Polacy to rozumiej�. Nie byli pewni, chcieli jednak t� swoj� niepewno�� ukry�, nie chcieli najmniejszym nawet drobiazgiem da� do poznania, �e mogliby cho� przez chwil� zak�ada� istnienie w polskiej delegacji jakich� zastrze�e�. W sumie by�o to jak chodzenie po kruchym lodzie � m�cz�ce i niepotrzebne. L�d czasem p�ka� z trzaskiem, lecz wcale nie tam, gdzie si� spodziewano: ni st�d, ni zow�d wybuch�a na przyk�ad awantura z towarzyszk� G., znaj�c� Borowicza jeszcze sprzed wojny, o rzekomo tolerancyjny stosunek w Polsce do reakcyjnych k� katolickich. Borowicz wiedzia�, jak zawi�a i wielostronna jest ta sprawa, wiedzia� te�, �e francuscy towarzysze tej wielostronno�ci nie zrozumiej�, �e nawet j�zyk francuski nie posiada odcieni, aby rzecz wyt�umaczy�. Nie wiedzia� jednak tego wszystkiego towarzysz Ludwik, przewodnicz�cy delegacji: odpowiedzia� oschle z niezr�cznym, za twardo neguj�cym pewne fakty pryncypializmem, t�umacz dokona� reszty. Francuzi zamilkli nie przekonani: Ludwik zawsze przegrywa� takie sytuacje, nie zna� w og�le zagranicy ani �adnego obcego j�zyka. Umia� rozmawia�, trzeba mu to przyzna�, z Rosjanami � dlatego mo�e zaszed� tak wysoko � ale na terenie zachodnim gra� na o�lep. Trzeci delegat, Adam, z dawnego PPS-u, sytuacj� mia� s�ab�, ju� sam wyjazd by� dla niego szans�, wola� wi�c nie umniejsza� jej przez odzywanie si�, i to w tak delikatnej sprawie. I on zreszt� tak�e zdany by� na t�umacza. Jeden Borowicz zna� francuski i umia�by szerzej o�wietli� ca�� kwesti�, ale nie chcia� nara�a� si� Ludwikowi, a poza tym peszy�a go towarzyszka G. Widywa�a go przed wojn� jako bardzo m�odego cz�owieka, przy tym pod innym nazwiskiem i w innej nieco roli � cho� przecie� by� zawsze komunist�, ale wtedy odcienie mia�y tu swoj� wag�. Dzisiaj w ko�cu te� � trudno jednak�e je zna�, jak si� przyje�d�a do Pary�a na tydzie� i ca�e dnie siedzi na konferencjach. Do Pary�a � pierwszy raz po wojnie!
Z�apa� si� na tym, �e w og�le nie patrzy na Pary�. Sta� teraz przed Oper�, od razu poj��, �e nie znosi tego gmachu, symbolu mieszcza�skiej starzyzny i owego fa�szywego uroku, kt�ry dalej pozosta� tu obowi�zuj�cy. Urok ten dawniej nie wydawa� mu si� fa�szywy: sta� si� fa�szywy przez to, �e powtarza si� w innej, nie swojej epoce. Urok wytarty przestaje by� urokiem, ale ci tutaj naoko�o wcale nie odczuwali, �e ten urok jest wytarty. To byli mieszczanie z zami�owania, �yj�cy dalej w swym mieszcza�stwie, cho� �wiat przesta� by� miesz-
8
cza�ski, cho� przecie� przegrali wojn�. Dobrobyt � oto sekret. Ca�a nadzieja w proletariacie � ale czy i on nie zmieszczanieje? Przypomnia� sobie, jak si� skrzywi� pewien m�ody towarzysz francuski, gdy kto� wspomnia� o dobrej sytuacji ekonomicznej dzisiejszej Francji. Dobrej � dla kogo? � zapyta� niech�tnie. Ano tak � ale swoj� drog� ci tutaj mieli wyj�tkowe szcz�cie � usz�o im jako� wszystko i to mimo Petaina czy innych rzeczy. A m�ody towarzysz francuski nie by� nigdy na Wschodzie. Jemu, Borowiczowi, francuski mieszcza�ski dobrobyt stawa� ko�ci� w gardle, brzydzi� go jako taki, tymczasem francuscy robotnicy wci�� mieli go za ma�o, t�sknili za nim, ich bunt pochodzi� z mieszcza�skiej zawi�ci. Oni nas nigdy nie zrozumiej�, bo oni w gruncie rzeczy s� mieszczanie � pomy�la�, aby jako� rzecz podsumowa� � nawet egzaltowana towarzyszka G., kt�ra zarzuca nam kompromisy z reakcj�.
Wszed� na schody Opery i przez chwil� obserwowa� z g�ry pot�n� �awic� samochod�w przep�ywaj�cych bulwarami w r�nych kierunkach. Na szarorudym tle kwietniowego nieba, w wolnej przestrzeni pomi�dzy ciemnymi skrzyniami dom�w czerni�a si� smuk�a iglica kolumny z placu Vend�me. Tu i �wdzie migota�y ju� �wiat�a neon�w � bezosobowy paryski zmierzch, a w nim bezosobowy szum i zgie�k tysi�cy czy milion�w pojazd�w tworz�cych ow� heraklitow� niezmienn�, ruchliw�, lecz oboj�tn� rzek� bulwaru. Niejeden cz�owiek z Warszawy pad�by na twarz przed tym ruchem, przed tym miastem, przed t� form� �ycia. Form�, bezduszn� form� � a w �rodku ja�owa francuska tre��.
A� sam si� zdziwi� dreszczowi nienawi�ci, jaki go nagle przenikn��. To sprawa nerwicy, przem�czenia, nie znosi� te� wina, kt�re si� tu pije przy jedzeniu. Straci� ochot� na odnawianie znajomo�ci z Pary�em � przynosi�a same zawody i znudzenia, a� dziwne, �e nic nowego nie wymy�lili, przecie� auta i neony by�y i przed wojn�. Wida� zbyt ju� daleko od tego odszed�. �a�owa� teraz swej samotnej wycieczki � z trudem wym�wi� si� od opieki towarzyszy, nie przyj�� proponowanego auta, wyt�umaczy� Ludwikowi, �e studiowa� tu przed laty i �e ma sprawy osobiste � Ludwik oczywi�cie nie lubi� takich rzeczy. W ko�cu wyrwa� si� i nie wiadomo po co. Wi�cej ju� tego nie zrobi, zreszt� nie b�dzie czasu � to i lepiej. Nie ma powrotu do niczego, od czego si� raz odesz�o.
Fala aut stan�a, Borowicz wraz z �awic� ludzk� przebrn�� jezdni� i znalaz� si� przed Cafe de la Paix. Na wielkiej, oszklonej werandzie
9
ludzi by�o pe�no, ale jaki� stolik by si� znalaz�. Borowicz pomy�la� nagle o kawie: wino rozprasza�o my�li, kawa koncentrowa�a je i zaostrza�a. Dobrze by�o zmobilizowa� si� nieco przed ponownym spotkaniem z Ludwikiem i z Francuzami. Skoro ju� i tak wybra� si� �na miasto", p� godziny nie gra�o roli.
Przepychaj�c si� ku stolikowi, k�tem oka przygl�da� si� ludziom. Dziwaczna publiczno��, wr�cz nieprawdziwa, niczym z filmu. Jak�e odmienni od warszawskiego t�umu, kt�rego zreszt� Borowicz nie lubi� i nie ceni�, a kt�rego zalety ujrza� teraz w perspektywicznym skr�cie. Tam byli ludzie �ywi: pe�ni uraz i goryczy, niepohamowanie nerwowi, dziwacy, cz�stokro� g�upcy � ale �ywi, zindywidualizowani, ka�dy wyr�s� z jakiego� dramatu czy konfliktu, z jakiej� awantury czy cho�by niewygody, z k�opot�w, brak�w, zazdro�ci. Borowicz nigdy w Warszawie nie mia� do nich cierpliwo�ci, bo zna� przyczyny ich niezadowole� i pretensji zbyt dok�adnie, wiedzia� o nich wszystko, nim jeszcze otworzyli usta. To znaczy � o publiczno�ci inteligenckiej: proletariat by� nowy i jeszcze bardziej niem�dry, prymitywny, bo pozbawiony perspektywy czasu, nie wiedz�cy nic o przesz�o�ci i mniej ni� nic o tera�niejszo�ci. Og�upiony przez nas, ale nie ma na to rady, tak mo�e jest i lepiej � my�la� nieraz Borowicz. My�li te ukrywa� skrz�tnie przed Szefem: Szef, cho� brzmia�o to nie do wiary, by� naprawd� naiwny � gdy ludzie my�leli, �e on �wiadomie k�amie, on po prostu m�wi� szczerze � miano go za wielkiego cwaniaka, �e nigdy nawet okiem porozumiewawczo nie mrugnie, jak to dla popularno�ci robi� Prezes. A Szef nie mruga�, bo m�wi� serio, ba, z przej�ciem. Wierzy� �wi�cie, �e nowy proletariat go popiera � za stabilizacj� �ycia, za awans spo�eczny i zwi�zane z nim patetyczne pochlebstwa, kt�rych im nie szcz�dzi�, za mieszkania w nowych blokach, za prac�, s�owem, za zmiany, jakie zasz�y od czas�w przedwojennych. A oni genezy zmian ju� nie pami�tali, przesz�o�� nic ich nie obchodzi�a, �yli tera�niejszo�ci� i swoimi do niej pretensjami. Oceni� Szefa i jego drog� mogli tylko w�a�nie ci zgorzkniali i przepojeni krytycyzmem, a starsi wiekiem inteligenci, ale Szef odepchn�� ich jako �reakcj�": dra�nili go, tak jak on, nie wiedz�c o tym, dra�ni� robotnik�w czy ch�op�w. Dra�nili go brakiem hierarchii ocen � drugorz�dne sprawy znaczy�y dla nich wi�cej ni� sprawy decyduj�ce. Szef nie rozumia�, �e w tym w�a�nie zawiera� si� klucz do ich psychiki, spos�b �atwego ich zjednania: potrzeba by�o tak niewiele, nieraz paru odpowiednich s��w w�a�ciwie. Ale Borowicz nigdy nie pr�bowa� podszepn�� Szefowi
10
tych s��w: m�g� straci� jego ca�kowite zaufanie � nawet gdyby sam Szef tego nie odczu�, kto� z wiadomej grupy by mu zwr�ci� uwag�. w obecnej sytuacji politycznej i osobistej Borowicz nie m�g� sobie pozwoli� na ryzyko samotno�ci. A poza tym � ca�� okupacj� warszawsk� przeby� w grupie Szefa, nigdy si� tego nie zapar�. Na niezbyt wa�nym prowincjonalnym sekretariacie szcz�liwie przetrwa� jako m�ody dzia�acz okres nie�aski Szefa, potem jego uwi�zienie � powr�ci� wraz z nim. Za p�no dzi� by�o na pouczanie go, zreszt� pewno nie zrozumia�by ju� � najwy�ej by go to os�abi�o, a Szef nie m�g� by� s�aby: mo�e w ograniczono�ci tkwi w�a�nie jego si�a? Nie mo�na kompromitowa� si�y, je�li nie ma si� innej w zanadrzu � a Borowicz nie mia�, by� tylko odblaskiem tej jednej � inne zdmuchn�yby go jak �wiec�. Dlatego te� oddala� drugorz�dne skrupu�y, nawet sam poddawa� Szefowi posuni�cia, o kt�rych wiedzia�, �e w�r�d inteligenckiej publiczno�ci warszawskiej czy krakowskiej musz� by� ogromnie niepopularne. Oczywi�cie, uzale�nieni od Partii profesorowie i dyrektorzy �ykali ka�d� pigu�k� z zachwyconym u�miechem, ale anonimowa inteligencja z ulicy, kawiarni, teatru czy kina by�a przeciw. Ta inteligencja, w�r�d kt�rej r�wnie� wzrasta� kiedy� i Borowicz, cho� nigdy nie chcia�a go uzna� ca�kiem za swego. Byli politycznie tak ogromnie niem�drzy, dlatego chodzi�o im tylko o kilka s��w. A Szef jak na z�o�� nie chcia� tych kilku s��w powiedzie�, nie zna� ich w og�le. Borowicz za to zna� te kilka s��w, ale w jego ustach znaczy�yby one tyle co nic albo, jeszcze gorzej, co� zgo�a innego. Tak zawsze z nim by�o � cho�by i dzi�, w dyskusji towarzyszki G. z Ludwikiem. Dlaczego te� w podobnych okazjach milcza�: s�owo mo�e zaszkodzi�, o ile pozostaje tylko s�owem; gdy autorytet m�wi�cego zaanga�owany jest w grze, nikt nie zwraca uwagi na tre�� s��w, tylko w�a�nie na osob� tego, co m�wi. Szef, Ludwik, ci mogli m�wi�, ale albo nie chcieli, albo m�wili �le, jak Ludwik dzisiaj. On, Boro wicz, umia� m�wi�, ale dlatego w�a�nie milcza� � bo to nie by�a jego rola, cho� nieraz poprawia� i korygowa� przem�wienia innych. Tak wida� jest lepiej: gdyby decydowa�y s�owa, a nie si�y, by�oby za �atwo i nieprawdziwie. Chodzi w ko�cu o rzecz, o rezultaty. T�um warszawski uwielbia i wyolbrzymia s�owa, bo nie umie oceni� rezultat�w.
Czy te wszystkie my�li przebieg�y mu przez g�ow�, gdy przepycha� si� do stolika w Cafe de la Paix? Up�yn�o przecie� kilkana�cie sekund zaledwie, wi�c nie tyle my�la�, ile w jakim� b�yskawicznym zwarciu
11
czy spi�ciu m�zgu wszystko naraz od nowa zobaczy�: powt�rzy� sobie siebie. A ca�� rzecz wywo�a� �w paryski t�um przy stolikach, t�um niby rozmaity i malowniczy, a w gruncie rzeczy jak�e monotonny i jednolity, naznaczony pi�tnem uregulowanego do dna duszy mieszcza�skiego �ycia. I pomy�le�, �e to w�a�nie by�a pierwsza ojczyzna rewolucji. Chocia� tak w�a�nie jest na �wiecie: wybuch, wyj�cie t�um�w na ulic� trwa tylko chwil�, a potem szcz�liwcy, kt�rzy na tym wybuchu wyjechali do g�ry, rz�dz� latami, ba � przez dziesi�tki i setki lat. W gruncie rzeczy we Francji trwa� po dzi� dzie� porz�dek mieszcza�ski, kt�rego tryumf i panowanie zapewni�a, nie wiedz�c zreszt�, co robi, Wielka Rewolucja � wszystkie nast�pne tutejsze rewolucje przynosi�y w rezultacie dalsze gruntowanie si� tego �ycia, dalsze udoskonalone mutacje mieszcza�sko�ci. A w dodatku oni zrobili sobie z tego chlub�: nabrali ca�y �wiat, kt�ry za grub� fors� zje�d�a si� do Pary�a, aby ogl�da� ich martwe, zawsze takie same �ycie.
Usiad� wreszcie i patrzy� po twarzach, d�awi�a go niech�� do tej tak zadufanej w formach swojego bytowania, zarozumia�ej publiki. Wiedzia� zreszt�, �e jest niesprawiedliwy, �e to spo�ecze�stwo rozwarstwione i zr�nicowane jak ka�de inne, �e maj� wspania�y proletariat, �e poezja rewolucyjnego Pary�a na pewno walczy i trwa. Pami�ta� j� zreszt� z w�asnych prze�y�, z do�wiadczenia, siedzia� tu przesz�o trzy lata, do samego niemal Wrze�nia, pami�ta� echa wojny hiszpa�skiej, zdrad� Bluma i owe zimowe dni, gdy z polecenia rz�du Daladiera po ca�ym Pary�u tropiono ukrywaj�cych si� Hiszpan�w, czerwonych uciekinier�w z przygranicznego obozu w Pirenejach. W swoim pokoju hotelowym przechowywa� par� dni m�odziutk� c�rk� jednego z ministr�w republika�skiego rz�du. Potem przekaza� j� pod wskazany adres towarzyszom francuskim. By�a wystraszona i milcz�ca, jak schwytane piskl� drapie�nego ptaka. W par� miesi�cy p�niej wr�ci� do Warszawy, aby pozosta� na wojn�, na zawsze � te lata w Pary�u �yli przecie� w cieniu zbli�aj�cej si� wojny.
Takie by�y powa�ne paryskie wspomnienia, ale mia� i l�ejsze � jakie� kawiarnie, zabawy, mi�ostki, jakie� dziewczynki. T�uk�y mu si� po g�owie zapomniane imiona � ale nie budzi�y specjalnego wzruszenia: to by�o p�ytkie, niezbyt m�dre, mia�o urok leciutki, kt�ry szybko przemija. Zrozumia�, �e tu, w obliczu dr�twego francuskiego t�umu niespodziewanie rozprawi� si� z tamtym urokiem � nie potrzebowa� go ju� do niczego, jak nie potrzebuje si� flaszeczki po zwietrza�ych perfumach. Dobrze � balast z g�owy. Wspomnienia rzeczy nieistot-
12
nych to tylko obci��enie, sentymentalizm, w istocie roztkliwianie si� nad sob� i to nad sob� dawnym, nieprawdziwym, niewa�nym. Dwugodzinny spacer po Pary�u wyleczy� go z tej s�abo�ci. Za to gn�bi�a go teraz inna dora�na: jakby l�k przestrzeni � by� tu obcy, nieznany w tym dalekim t�umie, tkwi� w nim przez chwil�, aby ju� nigdy tu nie wr�ci� i nigdy go nie pozna�. Czu� zm�czenie t� sytuacj�, chcia� jak najpr�dzej znale�� si� cho�by w swoim zjazdowym pokoju, kt�ry dzieli� z Ludwikiem. Sztywny, wiecznie nastroszony i �maj�cy za z�e" Ludwik wyda� mu si� teraz wymarzonym towarzyszem wieczoru � ile� wsp�lnych spraw ich ��czy�o i dzieli�o, niwecz�c uprzykrzon� samotno�� bezczynno�ci. Przy Szefie czy przy Ludwiku dzia�a� � gdzie indziej tylko tkwi�. Tam by�o jego miejsce i racja bytu, racja wyros�a na wsp�lnocie prze�y� � tu by� niepotrzebny i niepoznawalny. Nagle przypomnia� sobie tytu� starego komunistycznego utworu: �Pal� Pary�!". A w�a�nie � wida� nie on pierwszy tak si� tu poczu�.
Dopi� reszt� kawy i rozgl�da� si� za kelnerem, mimochodem wiod�c wzrokiem po twarzach czarnookich m�odzie�c�w z hiszpa�skim w�sikiem, w bardzo kontrastowo bia�ych koszulach � takie jakie� mu si� w�a�nie narzuca�y dzi� twarze hiszpa�sko-algierskie, jak sobie to nazwa� � gdy nagle wzrok jego zaczepi� o twarz zupe�nie odmienn�, twarz w dodatku wyra�nie i ostentacyjnie ku niemu skierowan�, zainteresowan� nim, po prostu go przywo�uj�c�. Gdy tylko oczy ich si� spotka�y, posiadacz owej twarzy wsta� i z nik�ym, ale wyra�nym u�miechem j�� si� przepycha� mi�dzy stolikami ku Borowiczowi. By� to przystojny, do�� za�ywny, nieco szpakowaty blondyn z w�sikiem, ubrany w bardzo jasny garnitur. I nagle na Borowicza sp�yn�o ol�nienie: to przecie� Edek Bratkowski!
Z Bratkowskim chodzili razem do gimnazjum w S., podlaskim miasteczku, gdzie Borowicz si� urodzi�. Miasto liczy�o sobie wtedy nieca�e dwadzie�cia tysi�cy mieszka�c�w, w tym pi�� tysi�cy �yd�w. Okras� S. stanowi� miejscowy garnizon, z�o�ony z pu�ku piechoty, dywizjonu artylerii i jeszcze tam czego�. Edek by� w�a�nie synem kapitana z piechoty, ale wcale nie mia� przewr�cone w g�owie, przeciwnie, zawsze odznacza� si� �agodno�ci�, uczynno�ci�, g�adkimi manierami i nie okazywa� ani odrobiny sk�onno�ci do antysemityzmu. Siedzieli szereg lat we wsp�lnej �awce � a to ci historia, a to dziwaczna niespodzianka!
B�yskawicznie poj��, �e spotkanie b�dzie k�opotliwe i z gatunku
13
niepotrzebnych. Bratkowski by� na pewno na emigracji, zaczn� si� wyja�nienia, komentarze polityczne, a zreszt� �wiat dzieci�stwa i m�odo�ci z S. dawno ju� znikn��, zapad� si� w nico��, rozwia�. Wszyscy �ydzi zgin�li, Polak�w i Bia�orusin�w te� trzebiono i rozp�dzano na cztery wiatry, w walkach 1944 miasto sp�on�o prawie ca�e, z wyj�tkiem ko�cio�a. O czym to i po co rozmawia� b�d� z Edziem Bratkowskim, i to w dodatku w Pary�u? Ale trudno, sta�o si�: tamten go pozna�, ju� �ciskali sobie r�ce, Edzio by� nawet jakby wzruszony, nieco za�enowany, bardzo uprzejmy � wszystko na sw�j stary spos�b, kt�ry Borowicz od razu sobie przypomnia�, chocia� nie widzieli si� przecie� od matury, od wiosny 1935 � dwadzie�cia sze�� lat jak ula�! Jednak mo�e si� p�niej spotkali, raz czy dwa razy przed samym Wrze�niem? Tego nie m�g� ju� sobie przypomnie�, bo nigdy, od matury, o Edziu nie my�la�, cho� s�ysza� o nim to i owo.
� A c� to za spotkanie nadzwyczajne � Edzio jednocze�nie szuka� wzrokiem kelnera z poprzedniego rewiru, a zarazem wci��, dyskretnie, lecz ciekawie lustrowa� szybkimi, ukradkowymi spojrzeniami twarz i posta� Borowicza � poj�cia nie mia�em, co si� z tob� dzieje i w og�le, �e �yjesz. � Tu zaczerwieni� si� lekko, jak zwykle, gdy powiedzia� rzecz mog�c� komu� zrobi� przykro��, a zauwa�on� poniewczasie. Borowicz oczywi�cie zarejestrowa� to natychmiast � Edzio chcia� powiedzie�, �e skoro wszyscy znajomi �ydzi zgin�li, to dlaczego jeden z nich siedzi w�a�nie w Cafe de la Paix i pije kaw�. � Ale w�a�ciwie zawsze czu�em, �e si� jeszcze spotkamy � poprawia� si� tamten � cho� z naszej budy ma�o chyba kto ocala�. A ty gdzie teraz mieszkasz?
Borowicz powiedzia�, �e mieszka w Warszawie, ale nie doda� �adnego komentarza. Potem nadmieni� jeszcze, �e matka �yje i jest z nim. O ojcu nie wspomnia�: umar� zwyczajnie przed wojn�, to si� nie liczy�o. Edzio troch� by� sp�oszony, ba� si� dalszych nietakt�w, wi�c zacz�� opowiada� swoj� histori� wojenn�, epopej� pe�n� kr�tkich walk i d�ugich przekrada� si� w cywilu przez rozmaite fronty, kt�rej terenem by�y na zmian� Polska, W�gry, Francja, Hiszpania, Portugalia i wreszcie Anglia. Borowicz przyj�� z pewn� ulg� wiadomo��, �e Edzio nie przeszed� przez Rosj�, to by dodatkowo skomplikowa�o rozmow�, zacz�yby si� owe dobrze znane historie, rekryminacje, pretensje pod z�ym adresem, a tak sytuacja by�a jasna: Borowicz ze Wschodu, Bratkowski z Zachodu i tyle. Bo Edzio ca�kowicie wsi�k� w Zach�d, sw� tu�aczk� wojenn� zako�czy� w brygadzie pancernej Maczka,
14
zdobywa� z ni� Holandi� i p�nocne Niemcy, spisywa� si� dzielnie, zosta� ranny, mia� odznaczenia, a teraz by� buchalterem w Pary�u, cho� studiowa� kiedy� prawo; dosta� obywatelstwo francuskie, nie o�eni� si�. Dopowiada� sw� histori� ju� bez zapa�u, jakby przepraszaj�co, �e zako�czenie nie jest zbyt efektowne. Co� wspomnia� jeszcze o ch�ci odwiedzenia kraju, ale jako� wypad�o to blado i rozp�yn�o si� w pytaj�cej atmosferze, w wyczekuj�cych spojrzeniach, kierowanych dyskretnie w stron� Borowicza; Edzio by� zawsze dobrze wychowany i raczej nie�mia�y, zosta�o mu to i po latach.
Borowicz poj��, �e musi czym� si� odwdzi�czy�, co� opowiedzie�, cho� robi�o si� p�no, a ca�e to spotkanie nie mia�o �adnej przysz�o�ci, �adnego celu ani sensu, w dodatku rozprasza�o go, przestawia�o w inny plan, w inny nastr�j, kt�ry do niczego nie m�g� s�u�y� ani jemu, ani chyba Edziowi; chocia� to drugie nie by�o ca�kiem pewne, bo w oczach czy wyrazie twarzy tamtego czai�o si� w�a�nie co�, jakby pro�ba o ja�mu�n� rozmowy i relacji z kraju. Ale o czym mu opowiedzie� � przecie� nie o okupacji w Warszawie; Borowicz przeszed� tamte lata dzi�ki Szefowi jako m�ody dzia�acz i konspirator, zawsze w�r�d towarzyszy i przyjaci�, nigdy w samotno�ci, kt�ra pozwoli�aby pomy�le� na serio o reguluj�cej wszystkie sprawy ludzi jemu podobnych, wymy�lonej przez Niemc�w zbiorowej, bezimiennej upokarzaj�cej �mierci. Tak, nie zazna� w�wczas samotno�ci ani l�ku, te zjawi�y si� dopiero w Polsce powojennej, Ludowej. Ale jak to wszystko wyt�umaczy� Edziowi: za trudne i w og�le po co. Postanowi� przeci�� spraw� kr�tko, swoim nazwiskiem. To by� jednak tamtemu winien, b�d� co b�d� siedzieli szereg lat na owej wsp�lnej �awce w S.
� Okupacj� przeby�em w Warszawie, dzia�aj�c w konspiracji komunistycznej � powiedzia� rzeczowo. � Obecnie nazywam si� Borowicz, pracuj� w Komitecie...
Cios by� dobrze wymierzony, trafi� na podatny grunt.
� Borowicz, Henryk Borowicz?! � pyta� Edzio, jakby �le us�ysza�.
� Tak, to w�a�nie ja � powtarza� cierpliwie Borowicz, �a�uj�c ju� w g��bi, �e wda� si� w og�le w jakiekolwiek wyja�nienia. Tamten mruga� oczami jak cz�owiek pora�ony nadmiernym, ostrym �wiat�em, ale w jego zachowaniu obok grozy by�o jednak tak�e co� na kszta�t podziwu. Borowicz zacz�� sobie teraz przypomina�, wyci�ga� z mg�y niepami�ci � zabawne, gdzie w cz�owieku takie rzeczy siedz� � �e ko�o Edzia by�a kiedy� leciutka nieuchwytna aura, jakoby
15
po trochu, z lekka sympatyzowa� z komunizmem. W�a�ciwie mo�e wynik�o to po prostu z tego, �e przyja�ni� si� z �ydami, a je�eli kto� w S. sympatyzowa� skrycie z komunizmem to w�a�nie niekt�rzy �ydzi bez wzgl�du czy biedni, czy bogaci: nawet stary Lipszyc, w�a�ciciel tartak�w, spekulant i wytrawny kombinator, prawdziwy bur�uj, jakiego drugiego w mie�cie nie by�o, tolerowa� to, �e jego jedynaczka Wanda jeszcze w gimnazjum prowadzi�a marksistowskie k�ko, gdzie wyk�adowc� by� mi�dzy innymi on, Borowicz. Wiele zreszt� pami�ta� przyk�ad�w na to, �e nawet dla najgrubszej bur�uazji �ydowskiej komunizm m�g� si� sta� tak� sam� hodowan� w marzeniach legend�, jaka dla biedoty, zaludniaj�cej niedocieczone, przepa�ciste, ciasne i ciemne gardziele Nalewek, Dzielnej, Smoczej, G�siej, u nich za� w S. Franciszka�skiej i Praskiej. Wszak�e wielki teoretyk partii, mi�dzynarodowy dzia�acz, towarzysz Riesner pochodzi� z jednej z najbogatszych rodzin warszawskich, kt�ra cierpia�a przez niego wiele, ale w skryto�ci ducha by�a z niego dumna. A towarzysz Furman, a M�awski, a Sztabholc, kt�rego kiedy� rodzona matka chcia�a dos�ownie wykupi� z sanacyjnego wi�zienia, cho� on odmawia� widzenia si� z ni� jako z przedstawicielk� wra�ej klasy posiadaczy? Tak � komunizm przed wojn� sta� si� skryt� mi�o�ci� tych odrobin� �wiatlejszych �yd�w w Polsce, cho�by nawet byli bogaci: wynika�o to zapewne st�d, �e mimo pieni�dzy czuli si� zawsze niepewnie, upo�ledzeni, nielubiani, gorsi, to znaczy traktowani jako gorsi, wobec czego stawali si� cz�stokro� potencjalnymi sojusznikami rewolucji, nosicielami fermentu spo�ecznego; czekali na zmian�, na sw�j rzeczywisty awans i to by�a ich rola, pozytywna rola. Dopiero dzi� wszystko si� zmieni�o: zwyci�ski komunizm j�� ich odpycha�, eliminowa�, bo z drugiej strony zjawi�o si� pa�stwo Izrael, pot�ga bogatych �yd�w ameryka�skich, mn�stwo r�nych historii, w rezultacie sprawa �ydowska zacz�a bru�dzi� sprawie rewolucji, co zn�w wyzyskiwali antysemici, kt�rych nie brak nigdzie, nawet w Partii. Borowicz nie lubi� tych rzeczy, s�dzi�, �e s� nieistotne, nie mia� na nie czasu. Ale jednak by�y, by�y, cho� ich niby nie dostrzega�.
Nie dostrzega� ich zapewne i z innej strony wprawdzie patrz�cy Bratkowski, kt�ry, jak to sobie teraz Borowicz dok�adnie przypomina�, mia� opini� leciutko komunizuj�cego czy pojednawczego wobec komunizmu, bo, chocia� oficerski syn, przyja�ni� si� z �ydami. Ale byli przecie� i �ydzi, kt�rzy szczerze i mocno nie lubili komunizmu: byli,
16
i to nie tylko w�r�d chasydzkich ortodoks�w. Do takich nale�a� cho�by ojciec Borowicza, arcypracowity krawiec, u kt�rego oficerowie w S. szyli sobie mundury. Szy� te� i dla kapitana Bratkowskiego, a potem zdaje si� i wyj�ciowy kamgarnowy mundur �do figury" dla Edka, gdy ten s�u�y� w podchor���wce. Ojciec by� fanatykiem pracy, nie znosi� �adnych teorii, zawsze mia� do syna uraz�, �e marnuje czas przez polityk�, cho� nie �a�owa� mu od�o�onych pieni�dzy, nawet na wyjazd do Pary�a, gdy w warszawskim uniwersytecie zacz�y si� antysemickie hece. Ojciec zmar� tu� przed samym wybuchem wojny, za to matka w okupacyjnej Warszawie wci�gn�a si� w partyjn� robot� � no i nie straci�a na tym...
Takie to nagle przypomniane rzeczy my�la� sobie, a raczej b�yskawicznie w my�li od�wie�a� Henryk Borowicz, siedz�c w Cafe de la Paix obok dawnego kolegi i s�uchaj�c niezbyt uwa�nie, jak ten, wida� dobrze �wiadomy roli onego� Borowicza w dzisiejszej Polsce, pr�buje jednak, z w�a�ciw� sobie poczciwo�ci�, powiedzie� mu co� mi�ego.
� Rozumiem ci� poniek�d � miamle s�cz�c co� z kieliszka � mimo moich odmiennych pogl�d�w, no bo ty jednak zawsze by�e� ideowym komunist�.
Borowicz postanawia sko�czy� wreszcie t� rozmow� niepotrzebn�, ale sko�czy� j� precyzyjnie i pozytywnie.
� Widzisz, to nie tylko o komunizm chodzi � powiedzia�. � Komunizm, tak, to prawda, ale przecie� nie wszyscy ludzie w dzisiejszej Polsce s� ju� komunistami, przeciwnie, wi�kszo�� wcale nie jest. Ale idzie o to, �e dzisiejsza przez komunist�w kierowana Polska jest Polsk� po raz pierwszy od stuleci zdoln� do �ycia: rewolucja spotka�a si� tutaj z narodow� i pa�stwow� racj� stanu. Mamy kraj o sensownych granicach, jednolity � chcia� powiedzie� �narodowo", ale powstrzyma� si� w ostatniej chwili � no i mamy sojusznik�w � nie mo�na by� jednocze�nie przeciwko Niemcom i Rosji, no nie? Ludzie w Polsce to zrozumieli i dlatego popieraj� nas r�wnie� niekomuni�ci.
M�wi� to z przekonaniem, ale niepotrzebnie si� peszy�, zamiast twardych sformu�owa�, jakie sobie zamierzy�, wysz�o jako� perswadu-j�co czy �agodz�co. Troch� mu by�o g�upio i wiedzia� dlaczego: to stary kompleks od�ywa� bez sensu, �e niby on, syn krawca z S., m�wi do polskiego of icera o polskiej racji stanu. Z drugiej strony jednak�e to on w�a�nie mia� niew�tpliw� s�uszno�� i moraln� przewag�, on, w�a�nie on, reprezentowa� teraz ow� polsk� racj� stanu, nie tamten,
17
wyrzucony z kraju, przypadkowy bezmy�lny emigrant, cz�owiek bez ojczyzny, bez narodowej godno�ci.
To przecie� ja pracowa�em za niego w okupacyjnej Warszawie � pomy�la� � a mnie chyba trudniej tam by�o zosta� i ociera� si� codziennie o �apaczy z gestapo! Borowicz z�y by� teraz na siebie, �e uleg� przez chwil� s�abo�ci starych uraz�w. Tak to bywa, gdy niepotrzebnie wraca si� w przesz�o�� dawno zamkni�t�. Zawsze my�la� i by�a to my�l nawet krzepi�ca, �e przynajmniej z lat przedwojennych nic mu ju� nie zosta�o, �adnych remanent�w czy baga�y � a tu w ci�gu dw�ch dni w Pary�u najpierw towarzyszka G., kt�ra pozna�a go z miejsca, jakby lata wcale nie up�yn�y, a teraz ten tutaj, zupe�nie nieprawdopodobny Edzio. Wszystko to ca�kiem nieistotne i zb�dne, na szcz�cie za chwil� si� sko�czy, tym razem ju� bezpowrotnie.
Tymczasem Edzio zdawa� si� jako� czyta� w jego my�lach i towarzyszy� ewolucji jego nastroju: by� nieagresywny, nie podejmowa� dyskusji ani w og�le zasadniczej rozmowy, taki jaki� uleg�y i bez s��w rozumiej�cy.
Pewno i on ma tu za swoje, w tym Pary�u � pomy�la� Borowicz i przypomnia� sobie nagle, �e przecie� wcale jeszcze nie dowiedzia� si� o losach jego ojca, o rodzinie i znajomych. Ale nagle tamten przej�� inicjatyw� i zapyta�, czy pami�ta Wand�.
� Wand�, jak� Wand�? � Borowicz, zaskoczony i zdegustowany dalsz� natr�tn� inwazj� przesz�o�ci, usi�owa� zyska� na czasie; przecie� przed chwil� pomy�la� tak�e i o Wandzie, nie mog�o to chodzi� o kogo innego.
� Wand� Lipszyc, wiesz, z tartaku � wyja�nia� tamten cierpliwie � ona jest tutaj.
� Jak to, ona �yje?! � teraz Borowicz nie m�g� si� powstrzyma� od pytania, kt�re urazi�o go przedtem. Ale to ju� stawa�o si� naprawd� nie do wiary. Tymczasem Edzio skwapliwie wyja�nia�, �e Wanda cudem ocala�a z getta w S., potem by�a na robotach w Niemczech, a teraz jest w Pary�u i wysz�a za Francuza.
Getto w S.! Dwa lata temu Borowicz wzi�� samoch�d i po raz pierwszy po wojnie pojecha� zobaczy� rodzinne miasto. By�o roz-chlapane, rozmazane przedwio�nie, miasteczko ton�o w b�ocie; wraz z oprowadzaj�cym go towarzyszem z miejscowego Komitetu brn�li po �kocich �bach" rynku, co chwila grz�zn�c, �lizgaj�c si� i potykaj�c � auto wraz z kierowc� zosta�o przed ozdobionym pretensjonalnymi kolumienkami ��tym budynkiem Komitetu. Borowicz jak przez mg��
18
przypomina� sobie gruboko�cistego, ma�om�wnego ch�opaka � to by� w�a�nie kiedy� �w dzisiejszy towarzysz z miejscowej Egzekutywy. Nie wiadomo, czy go pozna�, w ka�dym razie niczego nie okazywa� i tak by�o lepiej. Nie patrz�c na Borowicza opowiada� �piewnym nieco akcentem wojenn� i powojenn� historie miasta, id�c obok go�cia lub czasem, jako przewodnik, przed nim.
Getto w S. ogranicza�o si� do paru starych uliczek i po�owy rynKu. Bo�nica pozosta�a na zewn�trz, po�ar jej roz�wietli� kt�rej� nocy ca�e miasto. Getto ogrodzone by�o tylko drutem � i tak nikt nie zamierza� stamt�d ucieka� � tote� obywatele miasta mogli obserwowa� �ycie odizolowanych mieszka�c�w zamkni�tej strefy jak �ycie ryb w akwarium. Od czasu do czasu wybucha�y strzelaniny, gdy kto� pr�bowa� co� tam przez drut poda�: pilnuj�cy wachmani dopuszczali pewien handel z gettem, ale tylko za w�asnym po�rednictwem. Sz�o tam w �rodku zreszt� coraz gorzej � kto ciekawy m�g� si� przekona� naocznie, ale ludzie nie chcieli patrze�. A potem przyszed� dzie� wyw�zki wszystkich �yd�w z S. do niedalekiej st�d Treblinki. Ju� wieczorem, gdy wzmocniono posterunki, posz�a po mie�cie wie�� � a o �wicie wszyscy mieszka�cy getta, nawet matki z niemowl�tami, stali zgromadzeni na rynku: niekt�rzy z tobo�ami, inni bez niczego. W�r�d krzyku i p�aczu, w�r�d wachma�skich ryk�w i strza��w, pomi�dzy milcz�cym szpalerem ludno�ci polskiej pop�dzono ich ulic� Star� do odleg�ego o pi�� kilometr�w dworca. Na szosie, ju� za miastem, dzia�y si� straszne rzeczy, s�ycha� by�o ci�g�e wybuchy, zebrano potem wiele trup�w ludzi, kt�rych zabito, bo nie mogli i��. Jad�cy akurat do stacji furman chcia� podwie�� znajom� star� �yd�wk� uginaj�c� si� pod ci�arem t�umoka � Niemiec zastrzeli� ich oboje, a przera�one konie z wozem ponios�y gdzie� w pole. By� ju� straszny, dusz�cy upa�, gdy przyszli na stacj�; przy bocznej rampie sta�y pobielone wapnem wagony bez okien. Okaza�y si� za ciasne, Niemcy ubijali ludzi kolbami, przy zatrzaskiwaniu na si�� drzwi obci�li komu� palce; beton peronu sp�ywa� krwi�, gdy wreszcie za�o�ony na g�ucho zardzewia�ymi sztabami poci�g bez okien ruszy� w drog�. Tak odjechali z S. na zawsze starzy jego mieszka�cy, �ydzi. Ale nie wszyscy: podobno jednak po drodze na stacj� par� os�b uciek�o. Kryli si� gdzie� po lasach, w ostre, zimowe mrozy podchodzili a� po najdalsze, osobno stoj�ce domy miasta, Niemcy zreszt� wcale ich nie szukali. Raz w bia�y dzie� jaka� upiornie zg�odzona i zmarzni�ta kobieta z dzie�mi zg�osi�a si� na wach�, prosz�c i ��daj�c, aby j� zastrzelili.
19
M�ody wachmajster krzycza� i tupa� nogami, ka��c jej i�� precz, tak si� w�ciek�, �e ma�o si� nie udusi�, ale ona wci�� sta�a i wyci�ga�a b�agalnie r�ce, pewno ju� wariatka. Stercza�a tam z p� dnia, wreszcie Niemcy wzi�li auto i gdzie� j� powie�li.
Borowicz wys�ucha� relacji towarzysza, przypatrzy� si� tkwi�cym jeszcze w �rodku miasta, uporz�dkowanym niby, lecz sp�ywaj�cym dzi� b�otnist� mazi� ruinom, potem p� dnia mu zesz�o na przegl�daniu w Radzie materia��w o planach rozwoju miejscowego przemys�u. Nikogo znajomego ju� nie spotka�, przewodnicz�cy i sekretarz Rady byli przyjezdni, ludno�� miasta bardzo si� zmieni�a, mn�stwo rodzin zrazi�o si� wojennym zniszczeniem i bratob�jcz� partyzantk�, jaka si� tu ci�gn�a d�ugo jeszcze po wojnie; wyjechali na Zach�d czy do Warszawy, kto ich wie. Przesz�o�� umar�a, �lad�w zostawi�a niewiele.
Pod wiecz�r tego dnia jako� si� wypogodzi�o, na niebie zjawi�a si� r�owa po�wiata. Borowicz poszed� na chwil� sam do parku miejskiego, po drodze rzuci� okiem na ulic�, gdzie kiedy� mieszkali, ale nie chcia�o mu si� tam i��. Park by� teraz bezlistny, rozkis�e trawniki poryte kretowiskami, w alejach sta�y ogromne ka�u�e, wia�o ch�odem i zbutwia�� wilgoci�. Wtedy przypomnia� sobie Wand�, z kt�r� tu czasem chodzi�. Co si� z ni� sta�o? Wiedzia�, �e po maturze zosta�a w S. z owym, starszym od niej o pi��dziesi�t lat, przebogatym ojcem. Oczywi�cie wszyscy zgin�li.
Tymczasem Edzio tu m�wi, �e Wanda �yje � on chyba z ni� troch� podflirtowywa�. Ale jak si� ocali�a? Nigdy w ko�ach partyjnych nic o niej nie by�o s�ycha�, cho� kiedy� jeszcze jako uczennica sympatyzowa�a z ruchem. Edzio zachowywa� raczej dyskrecj�, k�ad� tylko nacisk na to, �e wysz�a za Francuza. Borowicz nie chcia� si� dopytywa�, po co mu to, nic go ju� z tamtych rzeczy nie obchodzi�o, a z tych tutaj, paryskich, r�wnie� nie. Za chwil� opu�ci Edzia, �eby go nigdy w �yciu nie zobaczy� � trzeba si� ju� nawet by�o spieszy�.
Jednak�e nie m�g� si� od razu po�egna�, bo Bratkowski zacz�� nadmienia�, �e powinni si� spotka� razem z Wand�, �e to przecie� zupe�nie wyj�tkowa okazja. Borowicz protestowa� gwa�townie: nie ma ju� czasu, wyje�d�a, zreszt� po co;* Na pytanie: po co? Edzio spojrza� troch� zdziwiony, co zdetonowa�o Borowicza. Wanda, Edzio, getto w S. � sprawy, kt�re jeszcze przed godzin� nie istnia�y, nagle urealni�y si�, zmaterializowa�y i domagaj� si� dla siebie miejsca. A mo�e? Edzio nalega� nawet z pewnym naciskiem, robi� aluzje, �e to
20
co� wa�nego. Nu� Wanda mia�a jakie� problemy, trudno�ci polityczne, paszportowe, licho wie � mog� z tego wynikn�� komplikacje, po co w to w�azi�, kiedy i tak st�pa si� ca�e �ycie po kruchym lodzie. Ale Edzio wydoby� ju� notes, pisa� jakie� tam swoje francuskie telefony. Borowicz my�la� pr�dko: mieli tu by� jeszcze dwa dni, potem kr�tki objazd po Francji; w sobot� przed wyjazdem zdaje si� wsp�lny teatr, mo�e uda si� urwa�, co prawda Ludwik tego nie lubi, ale ostatecznie... Ani wiedzia�, kiedy um�wi� si� z Edziem, cho� warunkowo i nie wi���co, po czym po�egna� si� rzeczowo i energicznie, maskuj�c niezadowolenie, �e da� si� wci�gn�� nie wiadomo w co. C� go w ko�cu dzisiaj obchodzi� mog�a Wanda � widzia� j� ostatnio, kiedy mieli najwy�ej ze dwadzie�cia lat. Tamta m�odo�� min�a, nie nale�y do niej wraca�: s� na �wiecie rzeczy wa�niejsze i to o ile!
Na bulwarze by� ju� wiecz�r, neony zapala�y si� i gas�y, roz�wietla�y si� kolorowo, przesypywa�y si� �wietlistymi kaskadami � zwyk�a pozbawiona znaczenia uliczna paryska gala. Borowicz ze zmarszczon� brwi� szed� do metra � gryz�y go wyrzuty sumienia, �e straci� tyle czasu, a najwa�niejsze, �e si� rozproszy� i zdemobilizowa� psychicznie. Nie sta� go by�o na to, po prostu bezsensowne marnotrawstwo. Nie p�jdzie na spotkanie, w og�le nie um�wi si� z Edziem i z Wand�, nie zadzwoni do nich, a oni nie wiedz�, gdzie go szuka�. Nie i koniec � tak postanowi� sobie solennie, gdy zasuwa�y si� za nim automatyczne drzwi metra, a poci�g rusza� w sw�j nudny tunel.
II
Tymczasem w sobot� wszystko u�o�y�o si� samo tak, jakby wypychaj�c Borowicza na spotkanie. Wsp�lnego p�j�cia do teatru zaniechano, bo sporo delegat�w ju� si� rozjecha�o, a gospodarze byli po trochu zm�czeni i zdegustowani, czego nawet tak specjalnie nie ukrywali. Towarzysz Ludwik zasiad� przy biurku z jakimi� papierami i zabra� si� do pracy, Adam gdzie� si� zawieruszy�; Borowicz nie bardzo mia� co robi� i tak, ni st�d, ni zow�d, zadzwoni� do Edzia. Tamten tylko na to czeka�, ogromnie si� ucieszy� i ju� od razu wyznaczy� spotkanie na kolacj� czy raczej francuski obiad w doskona�ym, jak m�wi�, lokalu, ko�o bulwaru Saint Germain � by�a to pono knajpka niewielka, ale o s�awnej kuchni, co zreszt� Borowiczowi wyda�o si� raczej oboj�tne. Edzio nadmieni� jeszcze, �e Wanda przyjdzie z owym francuskim m�em i �e on, Edzio, nic na to nie m�g� poradzi�, ale obiecuje Borowiczowi pe�n� dyskrecj� i incognito. Ten Francuz, m�� Wandy, to, jak si� okaza�o, patron Edzia, kt�ry by� w jego w�a�nie firmie buchalterem. Borowicz nie mia� nic przeciw obecno�ci Francuza � rozmowa stanie si� przez to mniej intymna, co i bardzo dobrze.
Lokalik okaza� si� ciasny, zaledwie sk�py parter i pi�terko, ale nakrycia, sztu�ce i liberie s�u�by �wieci�y codzienn� od�wi�tn� gal�, od razu by�o wida� wielk� tradycj� francuskiego celebrowanego �arcia, jak to sobie okre�li� Borowicz. Ca�e �ciany usiane by�y podpisami r�nych znakomitych czy mniej znakomitych ludzi, kt�rzy tu jadali, co z dum� pokazywa� Borowiczowi Edzio; ten zjawi� si� bowiem pierwszy, przed wszystkimi, zam�wi� stolik z czterema nakryciami i by� bardzo podniecony, nie bez lekkiego wp�ywu wypitego ju� alkoholu. Borowicz zauwa�y� to od razu: w sposobie bycia Bratkowskiego zbrak�o dzi� zwyk�ej delikatnej nie�mia�o�ci; nie �eby by� niegrzeczny, to nie zdarza�o mu si� nigdy, ale by� jaki� nadmiernie kole�e�ski i familiarny, cho� od czasu do czasu otrz�sa� si� po trochu z tego stanu i wtedy nagle spogl�da� na Borowicza z niejakim
22
zdumieniem. Najwidoczniej nie mog�y mu si� po��czy� w jedno dwie ca�kiem r�ne strony tej samej sprawy, a tak�e dwa jak�e odmienne klimaty i nastroje: szkolne czasy w S. i dzisiejszy Borowicz w dzisiejszej z�owrogo tajemniczej, przybranej wszelkimi wie�ciami czy legendami o komunistycznym Wschodzie, Polsce. Ten cz�owiek nie by� w kraju dwadzie�cia par� lat, a ja si� stamt�d nie rusza�em, prze�ywaj�c po kolei wszystko � my�la� Borowicz. W�a�ciwie zamienili�my si� rolami: on powinien by� tkwi� w Warszawie, a ja mog�em zosta� tutaj, przecie� to ja, a nie on, by�em przed wojn� w Pary�u. Akurat na odwr�t si� to wszystko u�o�y�o. Ale Borowicz wiedzia�, �e dla ludzi, tak jak on wierz�cych w rewolucj�, Zach�d nie mia� w tej chwili znaczenia: wybitni towarzysze, Riesner czy Talarek, po wielu latach pobytu w krajach kapitalistycznych wr�cili po wojnie do Polski jak do siebie i natychmiast, ani troch� nie zdziwieni czy zaskoczeni now� sytuacj�, rzucili si� do pracy; mo�na by pomy�le�, �e w og�le st�d nie wyje�d�ali. Bo Zach�d by� w tej chwili niewa�ny, wa�ny by� Wsch�d, gdzie si� zacz�o, gdzie si� urodzi�a rewolucja. Przecie� wystarczy�o nawet spojrze� na map�: c� znaczy ten male�ki, stary p�wysep, zwany Europ� Zachodni�, wobec gigantycznych kontynent�w, na kt�rych rozprzestrzenia�o si� ju� w�adanie nowego ustroju? A Chiny, kt�re prze�ywa�y teraz swoj� miodow� epok� romantyzmu rewolucyjnego? Mo�e nie zawsze najrozs�dniej j� prze�ywa�y, ale to s� w�a�nie choroby bujnej m�odo�ci. Odm�odzi� kraj tak stary � czy� to nie wielkie dzie�o?
Pij�c aperitif, bo z jedzeniem czekali na Wand� i jej m�a, powiedzia� co� z tych swoich my�li Edziowi, ale tamten okaza� si� agresywnie polemiczny i niesk�onny dzisiaj do przychylnego wg��biania si� w cudze �wiaty my�lowe.
� Przecie� u was, to znaczy w Polsce � poprawi� si� � nie by�o �adnej rewolucji � po prostu przyszli Rosjanie i si�� narzucili swoje, a wszyscy, w�a�nie lud, przede wszystkim lud � zaakcentowa� � by� przeciw temu. Wi�c jaka� to rewolucja? Wy im s�u�ycie, ty i twoi przyjaciele, ale... � Tu jednak Edzio zmitygowa� si� troch� i wida� �al mu si� zrobi�o Borowicza, b�d� co b�d� w Pary�u czu� si� gospodarzem i zamierza� by� grzeczny. � No, ja wiem, ratujecie, co si� da, by� ten wasz Pa�dziernik, ale nie m�wcie przynajmniej o rewolucji to przecie� zupe�nie co innego!
Edzio sko�czy� znacznie mniej pewnie, ni� zacz��, zdetonowany niech�tnym i jakby z g�ry wszystkowiedz�cym spojrzeniem
23
Borowicza, dopi� to, co mia� jeszcze w kieliszku i rozejrza� si� po lokalu, gdzie ju� na dobre rozpoczyna�a si� owa klasycznie francuska celebracja jedzenia. M�odzi ch�opcy w liberiach rozwozili w�zki z hon d'oeuvres'am, kelnerzy nalewali czerwone wino, go�cie solennie zak�adali sobie serwetki pod brod� i z powag�, arcydok�adnie wycierali widelce i no�e w inne niepokalanie bia�e serwetki. Borowicz r�wnie� si� rozejrza� � zna� dobrze te widoki, ale nie bawi�y go, a w tej chwili niecierpliwi�y. W dodatku Edzio okazywa� si� wyra�nie podpity i na tym etapie oszo�omienia sp�ycony, zoboj�tnia�y, nie-przenikliwy na wszelkie perswazje. Zreszt� � w og�le nie by� w stanie nic zrozumie�, nie siedzia� tam, nie widzia� kraju na kraw�dzi unicestwienia, nie widzia� z bliska bezwolnej tragedii narodu, kt�rego nikt nie bra� pod uwag� w powa�nym rachunku, a ka�dy ch�tnie wykre�la� czy wymazywa� z bilansu jak pust� cyfr�. �e �ydzi zgin�li pierwsi � to tylko przypadek. Jak�e ten zacofany i zdezorientowany, na wszystkie strony rozdzierany, a w ostatniej wojnie tak nieludzko zlekcewa�ony i upokorzony nar�d mia� urodzi� rewolucj�, przeciw komu mia�aby ona by� wymierzona i z jak� ideologi� startowa�? Kto zna� to bezpa�skie spo�ecze�stwo w czasie wojny, ten dobrze wie, �e sprawa musia�a si� dokona� inaczej. Oni w�a�nie, ma�a grupka komunist�w, mimo rozbicia Partii, mimo braku ludzi, mimo wszelkich trudno�ci, mimo Stalina, zacz�li budowa� w Polsce rewolucj� � od pocz�tku, wszystko na nowo, przecie� na tych lotnych piaskach nic innego stan�� by nie mog�o. I w jakich warunkach to robili, z jakimi trudno�ciami, jak� nienawi�ci� otoczeni i pogard�! C� o tym wszystkim mo�e wiedzie� �mieszny, dziecinny Edzio i jego �mieszni, dziecinni przyjaciele z Pary�a i Londynu! Nieobecno�� w kraju wtr�ci�a ich w powt�rne dzieci�stwo. A oni tam nad t� Wis�� � byli powa�ni. Nie wszyscy w�r�d nich rozumieli wszystko � zdarza�y si� i g�upie b��dy, i niepotrzebne, a tak z�owieszcze walki mi�dzy nimi samymi, mi�dzy kreatorami rewolucji. Borowicz przypomnia� sobie nagle odpychaj�co zamkni�t�, nie znaj�c� u�miechu twarz towarzysza Seweryna � ten by na przyk�ad jego, Borowicza, z rozkosz� wyrzuci� z Partii, upokorzy� do dna, zamkn��, kto wie, mo�e storturowa�. I w dodatku nie wiadomo dlaczego: nienawi�� klasowa, rasowa, inne �yciorysy i temperamenty? Ujrza� przez chwil� drewnian� twarz Seweryna, gdy ostatnio rozmawiali z Szefem przed tym niepotrzebnym paryskim wyjazdem. Borowicz pojecha� tylko dlatego, �eby podkre�li� sw�j tryumf nad tamtym, pokaza�, �e ma u Szefa wi�kszy pos�uch i zaufanie. A z tego
wynika�o, �e musia� teraz we wszystkim akceptowa� i nawet chwali� posuni�cia Szefa, cho�by si� z nimi nie zgadza�. Za ka�dym jednak razem, a trwa�o to ju� od lat, kiedy robi� co� wbrew sobie, towarzysz Seweryn dok�adnie o tym wiedzia�. Grupa wichrz�cych na pograniczu ju� Partii intelektualist�w opluwa�a Borowicza ha�a�liwie, a z drugiej strony drewniany Seweryn nieugi�cie notowa� w pami�ci, �e oto Borowicz znowu post�pi� wbrew swojemu przekonaniu, jest wi�c dwulicowy i podejrzany. Wprawdzie posuni�cia te zgodne by�y w zasadzie z lini� Seweryna, ale je�li podyktowa�a je u kogo� tylko ch�� przypodobania si� Szefowi, stawa�y si� dla niego niczym, ani mowy, �eby przebi�y pancerz jego nieufno�ci wobec Borowicza na przyk�ad. Mo�liwe, �e Borowicz sam sobie kiedy� zawini�: bywa� nieostro�ny, afiszowa� si� nadmiernym liberalizmem, wprawdzie taktycznym tylko, ale Sewerynowi to wystarcza�o � zanotowa� sobie po prostu w my�li, �e Borowiczowi jako� nazbyt �atwo przychodzi udawanie j�zyka liberalnego, �e za dobrze zna �argon warszawskiej inteligencji czy cyganerii artystycznej, �e jest nonszalancki wobec towarzyszy z aparatu. Dziwne � Seweryn by� przecie� drewniany, nieinteligentny, a w zwalczaniu Borowicza okazywa� subteln� spostrzegawczo�� i mi-mozowat� wr�cz wra�liwo�� na szczeg�y. Jest wra�liwy na to, czego nie lubi. Ale przecie� obaj jeste�my szczerymi komunistami z nie byle jakim sta�em w konspiracyjnej Warszawie, wi�c dlaczego?! Nie ufa mi po prostu, bo...
Borowicz ani si� spostrzeg�, jak zacz�� my�le� obrazami, warszawskimi obrazami, unosz�cymi si� ponad g�ow� tego niewa�nego Edzia, ponad g�owami �akomczuch�w, zape�niaj�cych t� niepotrzebn� mu zupe�nie parysk� knajp�. Popad� w roztargnienie, ale nagle co� go ostrzeg�o. To co�, to by�y czyje� uparcie w niego wpatrzone oczy. kto w�a�ciwie m�g� w tym miejscu przygl�da� mu si� tak ciekawie i natr�tnie? Skoncentrowa� si� i ju� wiedzia�: ko�o stolika sta�a Wanda, to jej oczy wyrwa�y go z nieprzyjemnych warszawskich �marze�". By�y to te same, wielkie, pal�ce si� gor�czkowo ciemne oczy, �oczy, kt�re maj� dwa tysi�ce lat", jak to m�wili kiedy�.
Wanda oczywi�cie pozna�a Borowicza od razu � nie tylko przesz�o�ci, ale i twarzy nie mo�na si� wida� pozby�. Zza Wandy wysun�� si� m�� Francuz, brunet, kr�py, o ciemnej cerze i bardzo bia�ych z�bach, typowy po�udniowiec. Borowicz, gdy tylko rzuci� okiem na Wand�, od razu poj��, �e ju� nigdy nie b�dzie mu si� ona podoba� jako kobieta. Oczy pozosta�y pi�kne, lecz oczy s� osadzone w oprawie
25
twarzy, kt�ra dopiero nadaje im wyraz. Ta twarz si� zmieni�a, gdyby nie widzia� Wandy nigdy przedtem, mo�e by mu si� i teraz podoba�a, bo nie przesta�a by� w jaki� spos�b pi�kna, ale by�a to dzisiaj pi�kno�� gor�czkowa, niezdrowa, w wyrazie ust co� gorzko cynicznego czy kwa�nego. Na pewno niezgorsza histeryczka � pomy�la� Borowicz � po c� ja w og�le zgodzi�em si� tu przyj��, to by�o nieostro�ne, niepotrzebne. Ile� ta Wanda mog�a mie� lat � czterdzie�ci pi��, trzy, cztery � a ten m�� chyba co najwy�ej czterdziestk�. Ale po c� ona �widruje Borowicza na wskro� tymi czarnymi, �wiec�cymi oczyma, od kt�rych odwyk� gruntownie dawno i na zawsze? Zacz�� si� obawia�, czy nie wyczyta w nim tymi oczyma wszystkiego, tak jak, nie patrz�c zreszt�, czyta� zawsze jego my�li towarzysz Seweryn, ale odrzuci� zaraz t� obaw� z gniewem: prze�y� przecie� i wiedzia� niesko�czenie wi�cej od Wandy, dlaczego w�a�ciwie mia�aby go peszy� ona, dzi� ju�, to wida�, zmieszczania�a g� paryska? Siad� z�y do sto�u i zabra� si� do studiowania karty, uprzejmie podsuni�tej przez m�a Wandy.
Francuz by� mi�y, bezpo�redni, wygadany a dyskretny, Borowicza za� zabawi�o nagle takie nieurz�dowe m�wienie sobie po francusku, tote� od razu zacz�li o�ywione dysputy. Wanda spu�ci�a wreszcie oczy, r�wnie� zaj�ta hieroglifami, ozdobnym r�cznym pismem wykaligrafowanego menu. Kto� przechodz�cy uk�oni� si� skwapliwie: Borowicz podni�s� g�ow�, to by� Karbowski, literat z Warszawy, intrygant, snob i podlizywacz. Borowicz nie znosi� pisarskich podlizywaczy: sam robi�, co robi�, ale robi� to dla rzeczy konkretnych, dla polityki, dla osi�gni�cia rezultat�w, oni natomiast robili to z b�aze�stwa, �eby by� en vogue i przeszmuglowa� si� jako� do historii. Politycznie mo�e i po�yteczni, cho� nie nale�y ju� dzi� przecenia� roli propagandy artystycznej, ale pisarsko nieambitni i za�gani do ostatka, a przecie� nic im takiego nie grozi�o. Borowicz ich nie lubi�, tych uprzywilejowanych bez odwagi i zas�ugi, mia� mu i to za z�e towarzysz Seweryn, kt�ry z takim szmat�awym Karbowskim potrafi� celebrowa� jak najbardziej serio i ze wzruszeniem jako z pisarzem zas�u�onym dla sprawy rewolucji. Po prostu Seweryn, przedwojenny kolejarz, nie zna� si� na tym i nie wiedzia�, �e Karbowski przed wojn� by� takim samym ch�tnym karierowiczem, �e zawsze pochlebstwami wodzi� za nos wszystkie dysponuj�ce fors� i zaszczytami rz�dy i grza� si� w cieple ich �ask, �miej�c si� pewno w duchu jak szalony. Teraz zn�w pl�cze si� po Pary�u � tfu, akurat jego w�a�nie musia�em spotka�, klnie w duchu
no
Borowicz, czuj�c, �e zaciekawione spojrzenie Wandy zn�w si� w niego wpija.
Rozpocz�li uroczyste francuskie jedzenie. Borowicz dalej rozmawia� przewa�nie z m�em Wandy, panem Guillemot. Okaza� si� on pot�nym przedsi�biorc�, dyrektorem wielkiego koncernu elektrycznego, co ciekawe, by� niedawno w interesach w Moskwie i Kijowie, a nawet dwa dni zatrzyma� si� w Warszawie, tematy do rozmowy narzuci�y si� wi�c same.
Pan Guillemot uznawa� tylko my�lenie technicznomaterialne, od wszelkich na�wietle� ideologicznych odmachiwa� si� jak od natr�tnych much, politycznie by� zwolennikiem de Gaulle'a i zjednoczonej Europy Zachodniej, kt�rej j�drem stanie si� wsp�lny przemys�owy potencja� Francji i Bundesrepubliki.
� Rosjanie sp�nili si� � m�wi� � koncepcja europejska ich wyprzedzi�a, a raczej przeskoczy�a. Po wojnie mieli szans� skomunizo-wania ca�ych Niemiec, ale stracili t� okazj� przez niezr�czno�� Stalina i nigdy jej ju� nie z�api�: komunizm sta� si� dzi� nieaktualny, nie ma on nic