14453
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 14453 |
Rozszerzenie: |
14453 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 14453 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 14453 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
14453 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Marek P�kci�ski
POJEDYNEK
Hermi zakl�� dosadnie. Noga w ci�kim pr�niowym bucie obsun�a mu si�; o ma�o
nie
pu�ci� uchwytu i nie poszybowa� bezradnie w przestrze� � w g�rze rozgwie�d�on�,
w dole
faluj�c� �ar�ocznie oceanem chmur. Co za podst�pna planeta! Ko�czy� w�a�nie
spawanie.
Przeklina� sw�j w�asny pomys�, �eby wybra� si� dzi� na pancerz �na spacerek� i
przy okazji
wyr�czy� jaki� automat w robocie. Iskry sypa�y si� wok�, zabarwiaj�c pancerz
stacji na
fioletowo. Po chwili ca�e rozdarcie by�o ju� pokryte stygn�c� warstw� metalu.
Hermi zacisn��
r�k� na uchwycie i podci�gn�� si� niezdarnie. Byle pr�dzej do w�azu! Tam nie
grozi ju� �adne
niebezpiecze�stwo. Spojrza� przelotnie na rud� mg�� atmosfery pod sob�. Potem
przez
warstw� czerwieni, ��ci i opalu przeni�s� wzrok na wygwie�d�one niebo. Gdzie�
tam, w tych
straszliwych czelu�ciach czerni, b�yszcza�o s�abo odleg�e S�o�ce� 325 lat
�wietlnych st�d�
Tam by�o miasto, koledzy, Helen.
Longa � tak nazywa�o si� to ponure miejsce, zagubione na peryferiach Galaktyki.
Ponure
i z�owieszcze. Co mog�o przyj�� do g�owy uczonym, �eby wysy�a� praktykant�w na
tak
odosobnione plac�wki? Kosmolot z Ziemi przylatywa� tu co 6 miesi�cy� i tak
dobrze!
Hermi by� przeci��ony prac�. Na normalnych plac�wkach robota trwa 12 godzin na
dob�. Tu
trwa�a 18� I jakby nie by�o do�� k�opotu z meteorytami, miejscowy Bia�y Karze� �
gwiazda, dooko�a kt�rej orbitowa�a �jego� planeta � stale dostarcza� materia�u
do
obserwacji� wybucha�, pokrywa� si� plamami, wyrzuca� strumienie gaz�w. Ob��d!
Zwariowa�bym, gdyby nie Fantomator! � pomy�la� Hermi.
Czym by� Fantomator? �Wysoce wyspecjalizowany m�zg elektronowy, re�yseruj�cy
urojone sytuacje i za pomoc� elektrod przesy�aj�cy je do m�zgu ludzkiego� �
odpowiedzieliby cybernetycy. Hermi nie zna� si� na tym. Wiedzia� jedynie, �e
Fantomator to
bardzo dobra rzecz i �e w przeciwie�stwie do narkotyk�w, jego u�ywanie przez
astronaut�w
jest wr�cz nie tylko nie zakazane, ale nawet zalecane. Dzi�ki niemu mo�na w
ka�dej chwili
zosta� Keplerem, Cezarem czy Napoleonem. Teraz te� u�miechn�� si� my�l�c, �e za
chwil�
b�dzie m�g� zasi��� przed jego pulpitem. Przez czarny, kwadratowy otw�r w�azu
dosta� si� do
�luzy, zamkn�� starannie klap�, wpu�ci� powietrze i zdj�� skafander� By� �w
domu�.
Kolistym korytarzem z iluminatorami po zewn�trznej stronie Hermi skierowa� si�
ku
swojej kabinie. Po drugiej widnia� rz�d drzwi do laboratori�w z czarnymi
nalepkami:
�Laboratorium chemiczne�, �Laboratorium astrofizyczne�, �Laboratorium
solarystyczne�.
Ostatnie drzwi by�y otwarte � tam mie�ci�a si� kabina Juno Hermiego. Praktykant
usiad� na
pokrytym szeleszcz�c� foli� ��ku. Przyjrza� si� wisz�cemu nad nim portretowi
Helen.
� Ach, Helen, �eby� wiedzia�a, jaki tu jestem samotny � szepn��. Wsta� z impetem
i
wyszed� na korytarz. Podszed� do iluminatora i zatopi� wzrok w ciemno�ci. Chmury,
chmury,
chmury. Splun�� z niesmakiem.
Wolnym krokiem ruszy� przed siebie. Na swej drodze zobaczy� czarn�, gumow�
pi�eczk�.
Kopn�� j�, potem podbieg�, jakby chcia� wpa�� w nurt minionych lat. Przystan��
zadyszany.
Zagwizda� zas�yszan� niegdy� melodi�. Poczu� si� ra�niej. Przypomnia� sobie,
jaki by� ponury
tani, na pancerzu, i za�mia� si�. Wtem uprzytomni� sobie, �e stoi przed drzwiami
laboratorium
cybernetycznego. Zaskoczonym wzrokiem wpatrywa� si� w napisane przez siebie
szmink� do
ust (t� szmink� dosta� na pami�tk� od Helen) has�o: �NIECH �YJE FANTOMATOR!�
Nacisn�� klamk� i znalaz� si� w du�ej sali. Za jej przedni� �cian�, wzmocnion�
nitami, czuwa�
ON. Bezosobowy kszta�t, zlepek p�przewodnik�w, a jednak � jaki cenny i dobry.
Fantomator� Hermi usiad�. Poczu� zimny dotyk elektrod na skroni.
� Afryka, okres tworzenia si� cywilizacji � poda� my�l� rozkaz.
Po chwili rzeczywisto�� roztopi�a si�, a jej miejsce zaj�y ostre, wyraziste
wizje�
Woko�o Hermiego rozci�ga�a si� nieprzebyta, spl�tana, dziewicza d�ungla.
Krzycza�y
papugi. Na bezchmurnym niebie �eglowa� z�ocisty kr�g s�o�ca. Bose, czarne stopy
kap�an�w
depta�y i t�am � si�y k�py wysokiej trawy. Czarownik dr�a�, wznosz�c rozognione
spojrzenie
ku niebu. Krzykn�� i podskoczy� kilka razy. Twarz wykrzywi�a mu si� w dziwaczny
grymas.
Wieniec, kt�ry trzyma� w r�ku, szele�ci� przejmuj�co. Czarownik ta�czy�.
Wrzeszcza� i
ta�czy� jakby w transie. Po chwili i inni cz�onkowie plemienia porwani zostali w
wir ekstazy.
W wir zapomnienia, gdzie troski dnia codziennego topione s� w trwaj�cym bez
przerwy,
natchnionym ruchu. W rytmie b�bn�w. W ta�cu. Ta�czyli, ta�czyli, p�ki tchu w
piersiach
starczy�o. Wreszcie usiedli. Na placu modlitwy pozosta� jedynie czarownik
plemienia.
Wymachuj�c r�koma krzycza� co� niezrozumiale. Ta�czy� do zmroku. Wtedy zast�pi�
go
drugi wtajemniczony�
W tej samej chwili Hermi poda� inny temat wizji: Ruiny �wi�ty� azteckich w Copan
nad
Zatok� Meksyka�sk�.
By� w ca�kowicie odmiennym, r�nym od poprzedniego �wiecie. Z ty�u, u st�p
wysokiego,
skalistego brzegu szumia� Pacyfik. Hermi sta� u podn�a �agodnej, wyci�tej
schodkowato
g�ry, poro�ni�tej soczyst� traw�. Po chwili dopiero zorientowa� si�, �e by�a to
piramida �
przedwieczna piramida, kt�r� porasta�y krzaki kawy. Poczu� brzemi� tysi�cleci,
ci���ce nad
okolic� szumi�c� morzem trawy, Pacyfikiem zastyg�ym w spienione ba�wany
przyp�ywu,
ptakami ko�uj�cymi gdzie� wysoko pod srebrnym, jakby wykutym ze szlachetnego
metalu
s�o�cem. S�o�cem! Nie jakim� tam ohydnym Kar�em na jeszcze ohydniejszej Londze�
Poczu� si� nagle zn�w przera�liwie samotny.
Spotkanie oko w oko z czasem � pomy�la�. Tak, to by�o dobre okre�lenie. Czas.
Wielki,
nieodwracalny nurt zagarniaj�cy ludzi, a potem to, co stworzyli� Patrzy� na
strzeliste s�upy
przedwiecznych kolumn, pokrytych niezrozumia�ymi hieroglifami, na rozsypane
od�amki
kamienia, okruchy pracy staro�ytnych rze�biarzy, rzucone w bez�adzie niby
zbiela�e ko�ci na
bezkresnym stepie� Zapragn�� wyrwa� si� z tego �wiata. Wystarczy�o jedno s�owo.
I zn�w inny �wiat. Inne niebo, ziemia� Hermi poczu� w r�ce zimn� r�koje�� miecza.
Szed�. Za nim wybija�y rytm tysi�ce opancerzonych n�g. Pierwszy szereg wroga
zbli�a� si�.
Rozr�ni� ju� mo�na by�o poszczeg�lne twarze, zastyg�e w (t�pym wyrazie
nienawi�ci pod
okapami he�m�w. Jak d�ugo jeszcze? Trzy, dwa metry � i t�py szcz�k �elaza. Bitwa.
J�k
rannych niby przera�liwe zawodzenie samej �mierci� Krew pod stopami. Bitwa.
Nagle Hermiego ogarn�o dziwne uczucie. Dziwne, a jednak znane ka�demu prawie
astronaucie. Prawdopodobnie wynika�o ono z osamotnienia � Hermi zapragn�� nagle
popsu�
obwody w Fantomatorze, pomiesza� jego szyk; �eby nie m�g� ju� tak ulegle, na
ka�de
zawo�anie, ze wszystkimi walorami poj�tnego s�ugi spe�nia� ka�dego polecenia
cz�owieka.
�eby wreszcie si� kiedy� zawaha�. Tak. Wprowadzi� go w dezorientacj�!
Zacz�� wydawa� sprzeczne rozkazy. Obrazy miesza�y si�, zamazywa�y, wreszcie
wpad�y w
straszliwy, zmieszany, jaskrawy chaos.
To by�o jak wyzwanie, jak rzucona r�kawica. Od tej chwili cz�owiek stawa� si�
wrogiem.
Nie, nie wrogiem � partnerem w rozgrywce. Partnerem, kt�rego nie mo�na zabi�,
ale
mo�na� pokona�.
Hermi us�ysza� brz�czyk. Rozejrza� si� wok� siebie. Siedzia� w zwyk�ej kabinie
Fantomatora, na zwyk�ej stacji kr���cej wok� zwyk�ej Longi.
� Przem�czenie, mog�em si� tego spodziewa� � mrukn�� do siebie. Zdj�� z g�owy
zimn�
koron� elektrod, wsta�, w��czy� bezpiecznik. Postanowi� sp�dzi� czas jako�
inaczej, nie przed
Fantomatorem. Wyszed� na l�ni�cy emali� korytarz. Dobre samopoczucie opu�ci�o go
ca�kowicie, ulecia�o, i Hermi, mimo rozpaczliwych wysi�k�w, nie m�g� na powr�t
go
odzyska�. Podszed� do iluminatora. Za grub� szyb� z organicznego tworzywa
bucha�a �arem
gwiazda Kar�a, niby kolisty otw�r pieca. Poni�ej, drapie�nym ruchem �liskiej
salamandry,
przesuwa�y si� pasma chmur. Gdy Hermi oderwa� wzrok od krajobrazu, przed oczyma
lata�y
mu barwne kr�gi. Przesadnie jaskrawy �wiat!
Nagle opanowa�a go dziwna my�l. Dziwna i przera�aj�ca. A mo�e ci�gle pozostaje
pod
wp�ywem Fantomatora? Mo�e ten korytarz, iluminator, Karze�, chmury, kaktus w
tr�jk�tnej
doniczce � to wszystko z�udzenie? Mira�? Im gwa�towniej odp�dza� t� my�l od
siebie, tym
mocniej go atakowa�a. Wreszcie zdecydowa� si� spr�bowa�. Zna� jeden spos�b,
niezawodny
spos�b na wykrywanie wizji. Trzeba by�o przebiec kilka razy po g��wnym, koli�cie
zakr�caj�cym korytarzu Stacji � i zagadnienie rozwik�ane. Hermi ruszy� bez
wahania.
Najpierw bieg� wolno, jakby z rozwag�. Potem zacz�� przyspiesza�. Bieg�
nieprzytomnym,
zwariowanym p�dem. Zatrzyma� si� dopiero w�wczas, gdy poczu� b�l w okolicy serca.
Zm�czenie! Wskazywa�oby to, �e nie jest otoczony zwidami. A jednak� a jednak
dziwne
przypuszczenie uros�o w nim do rangi pewno�ci.
� Chcesz mnie pokona�? � wyszepta� z trudem. � Nie uda ci si� to.
Policzek zadrga� mu nerwowym tikiem. Spok�j! Spok�j i logika!
Hermi usiad�. Szale�cze bicie serca ust�powa�o. Mia� w zanadrzu jeszcze jeden
sprawdzian, lepszy od poprzedniego. Pami�ta�, �e na galeryjce wok� Stacji
zostawi� palnik,
kt�rym spawa� rozdarcie pancerza. Fantomator nie m�g� o nim wiedzie�, by� to
zbyt b�ahy
szczeg�. Prawie na pewno o nim nie wiedzia�. � Je�li palnik b�dzie na galeryjce,
znaczy to,
�e otacza mnie rzeczywisto��, je�li nie, �ni� tylko. � Wsta�. Wolnym krokiem
poszed� ku
��tym drzwiom �luzy. Otworzy� je delikatnym naci�ni�ciem klamki. Wszed�. Zdj��
z haka
sztywny skafander. W�o�y� go, docisn�� uszczelki but�w. Zanim przy�rubowa�
kopulasty
he�m, pomy�la�, jak mu si� nie chce wychodzi� tam, na pancerz. Mimo to otworzy�
w�az
�luzy, zamkn��, wypu�ci� powietrze. Potem d�ugo m�czy� si� z odblokowaniem
g��wnej
klapy. Gdy wreszcie wci�gn�� j�, poczu� lekki zawr�t g�owy, kt�ry jednak zaraz
min��.
Schwyci� mocno �elazny pr�t uchwytu. Opu�ci� si� na galeryjk�. Nie spogl�da� w
d�, bo i po
co? Ogl�da� to samo po raz setny? By�oby to ponad jego si�y. Trzymaj�c si�
pancerza, niby
lunatyk szed� wzd�u� zaginaj�cego si� delikatnie profilu Stacji. To ju� tu? Nie,
troch� dalej.
Za sz�stym iluminatorem. Raz, dwa, trzy, cztery, pi�� Tu. I c� Ani �ladu
palnika! A
wi�c�
Wtem us�ysza� za sob� cz�api�ce, metaliczne kroki. Co� sta�o ko�o niego. Z
trudem
odwr�ci� si� � walcowaty automat naprawczy, celuj�cy oksydowan� rurk� palnika
naprawczego prosto w he�m jego skafandra. Hermi przyjrza� mu si�: tak, to m�g�
by� jego
palnik.
� Co tu robisz, cz�owieku � spyta� automat. Sk�d on taki m�dry? � pomy�la� Hermi.
�
Jak mi wiadomo, automaty naprawcze�
� A ty? � odpar� niezupe�nie przytomnie.
� Wykonuj� polecenie zmiany ochronnych p�yt pancernych nad centralnym
pomieszczeniem Stacji. Co robisz na pancerzu?
� Szukam palnika.
� Palnika? Tego, kt�ry le�a� za sz�stym iluminatorem?
� Tak.
� Wzi��em go w celu wykonania polecenia.
� Mo�esz mi go da� na chwil�.
� Oczywi�cie. � Czarny chwytak automatu wyjecha� z korpusu, podsuwaj�c Hermiemu
pod nos b�yszcz�cy, metaliczny przedmiot. Hermi wzi�� go, obejrza�� Tak,
zdecydowanie
ten sam� Odda� palnik robotowi.
� Czy mog� odej�� dla wykonania polecenia?
� Id�.
� Cz�owieku, uwa�aj na siebie.
Dopiero po dobrych kilku chwilach do �wiadomo�ci Hermiego dotar� sens tych s��w.
�
Co on powiedzia�? �Uwa�aj na siebie�? Cha, cha, cha! A to dobre! Cha, cha, cha!
Hermi
jeszcze nigdy nie s�ysza�, �eby automat m�wi� co� takiego; dlatego teraz (ju� po
raz drugi
tego dnia) o ma�o nie opu�ci� galeryjki w do�� dramatycznych okoliczno�ciach.
Potem, na
my�l o nie (rozwi�zanej wci�� zagadce (bo przecie� przyniesienie palnika przez
automat
mog�o by� �obronn�� reakcj� Fantomatora) przysz�o odr�twienie. Hermi dotkn��
zimnego
pancerza Stacji. � Materialny. Zdecydowanie materialny � szepta�, pr�buj�c
przekona� sam
siebie. Rzuci� ob�okom nienawistne spojrzenie. Bez czucia, niemal jak automat,
zacz��
wdrapywa� si� do w�azu. Zamkn�� mosi�n� pokryw�, dokr�ci� mutry z desperacj�
ca�kowicie zrezygnowanego cz�owieka Potem, niemal z nawyku, odprawi�
pedantycznie ca�y
obrz�dek, zwi�zany z wej�ciem do Stacji. Po chwili sta� ju� w sterylnym
korytarzu, ra��cym
oczy doskona�� biel�.
Jak w klinice � pomy�la� Hermi, i bardzo go to rozdra�ni�o. Ruszy� przed siebie,
chwiej�c
si�, jakby na granicy przepa�ci, kt�r� jest niebyt. Ale� tak! Niebyt, nico��! To
ostatnia droga
ucieczki. Wszed� do swojej kabiny. Wyci�gn�� szuflad� szafki nocnej, wyj��
stamt�d owini�ty
w srebrn� cynfoli� przedmiot. By� to pistolet � bro� staro�wiecka, lecz dobra w
takich
okoliczno�ciach. Kr�tka, oksydowana rura z r�czk� i ukrytym wewn�trz magazynkiem.
Hermi ostro�nie rozwin�� cynfoli�. D�ugo wpatrywa� si� w pistolet, delektuj�c
si� jakby
smakiem �mierci. Wreszcie uj�� zimn� kolb�, zajrza� w czarny wylot lufy. Wzrok
jego pad� na
zdj�cie Helen. � �egnaj, Helen! � pomy�la�. Nagle zw�tpi� w s�uszno�� powzi�tego
przez
siebie postanowienia. Zatrzyma� si� nad kraw�dzi� urwiska. �By� albo nie by� �
s�owa te,
napisane kiedy� przez wielkiego poet�, doskonale pasowa�y do jego sytuacji.
Hermi od�o�y�
pistolet. � Na to zawsze mam czas � pomy�la�. Wsta� i poszed�. Dok�d? Do
laboratorium
cybernetycznego. Zrozumia�, �e Fantomator to na��g, ohydny na��g, i to r�wnie
upajaj�cy, co
zgubny.
Zn�w by� w dziwnym �wiecie wizji. Lecz tym razem wizje te napawa�y go l�kiem.
Ujrza�
siebie le��cego bez zmys��w na fotelu Fantomatora; potem � wchodz�cego do
laboratorium.
Czas bieg� najwyra�niej odwrotnie. Wizje narasta�y, przelatywa�y przez jego m�zg
z rosn�c�
szybko�ci�; nie pr�bowa� nawet zrozumie� ich, tak szybko mija�y. W ko�cu zla�y
si� w jedn�
p�dz�c� gdzie� rzek�, niby nieodwracalny nurt czasu; wtedy Hermi poczu�, �e
spada, �e jest
coraz dalej od rzeczywisto�ci. Brak�o mu tchu, spada�, spada�, spada�! Gdzie�
tam na dole
przepa�ci czeka�a na niego pustka, zag�ada, nico��. Rozpaczliwie pr�bowa� si�
uchwyci�
kt�rej� tam z rz�du rzeczywisto�ci, lecz gdzie tam! I tylko �ciana, p�dz�cy,
chropowaty nurt,
wycie upadku.
Nie, nie, nie wytrzyma tego d�u�ej! Nagle co� p�k�o jak cienka, prze�roczysta
b�onka.
Wszystko ucich�o, a czerwona mg�a przes�oni�a oczy�
Po czterech miesi�cach przylecia� kosmolot. Byli na nim ludzie z Ziemi,
energiczni, pe�ni
zapa�u ludzie, kt�rym znudzi� si� widok niebieskiego nieba i zielonych,
szemrz�cych p�l�
Wygl�dali przez iluminatory swej pr�niowej fortecy, wskazuj�c sobie nawzajem
purpurow�
tarcz� planety. A potem dziwili si�, �e namiary podaje nie Juno, lecz automat.
Wreszcie
wyl�dowali na czarno � bia�ej p�ycie Stacji. Podeszli do w�azu, nas�uchiwali,
nie dochodzi�
do nich �aden d�wi�k opr�cz lekkiego szmeru ciek�ego tlenu w rurach Stacji�
� Juno! Odezwij si�! � wo�a� do mikrofonu jeden z nich, Francisco.
� Co ten tw�j Juno taki niego�cinny? � spyta� dow�dca kosmolotu.
� Chyba zaraz si� odezwie.
Postanowili wej�� zapasowym w�azem. Odryglowali go z trudem, weszli. Chodzili po
korytarzach, nawo�uj�c. Nic. Dow�dca rozkaza� przeszuka� Stacj�. Francisco
poszed� do
laboratorium cybernetycznego. Otworzy� cicho drzwi. Na oparciu fotela
Fantomatora
zobaczy� kosmyk ciemnych w�os�w. To by� Juno. Francisco krzykn��. Od razu
zbieg�a si�
ca�a za�oga. Doktor zbada� le��cego.
� �mier� nast�pi�a przed czterema miesi�cami � stwierdzi�.
� Zauwa�y�e� ten jego wyraz twarzy?
� Tak, wyraz twarzy cz�owieka na granicy wytrzyma�o�ci.
� Jak to si� mog�o sta�?� � szepn�� cybernetyk. Podszed� do zw�ok. Z podr�cznej
torby
z narz�dziami wyj�� miernik przep�ywu informacji.
� Wiem! � wykrzykn�� nagle. Inni spojrzeli na niego zaskoczeni. � Po prostu
pojemno�� jego m�zgu jako kana�u przepustowego, powtarzam: jako kana�u
przepustowego
informacji z Fantomatora, by�a zbyt ma�a. I dlatego musia� umrze�. Fantomator
zabi� go
zupe�nie nie�wiadomie, dostarczaj�c zbyt wielu informacji. Na jego w�asne
��danie.
Jeszcze tego roku wprowadzono zakaz u�ywania Fantomator�w na stacjach
kosmicznych,
skazuj�c tym samym ich za�ogi na zupe�n� samotno��.